Witam Cię serdecznie!
Przedstawiam Ci dziś moje rozważania o powszechnym i popularnym temacie. W moich oczach stanowi on bezładne sklejenie ze sobą przeróżnych spraw. Wiele z nich pojmowanych jest często bardzo pokrętnie. Wychodzi z tego chaos, przez co skuteczność poprawy jest często granicznie niska.
Sam miałem do czynienia z każdą składową, które “zlepione” nazywa się ADHD i każdą z nich rozwiązałem. W myśl 29 drogi do sukcesu – by pomniejszać.
ADHD jest jedną z setek etykietek, które przyklejamy na zespół cech, zachowań, doświadczeń i dążeń, których nie rozumiemy. Z tego artykułu zobaczysz, że nikt nie “ma” ADHD. Bo raz, że to tylko etykietka, a dwa – nie można mieć tego, co się na nią składa. Tak jak nikt nie ma uzależnienia, nałogu czy nawyku. Nie można mieć tego, co robimy, ani jacy jesteśmy. Czy można mieć prowadzenie samochodu? Czy można mieć życzliwość? No, niektórzy twierdzą, że można mieć miłość czy szacunek.
Dlatego też zwracamy się do świata zewnętrznego, by dokonał analizy za nas. Oddajemy odpowiedzialność i nie chcemy uczciwości. Ale jeśli przecież powie nam to naukowiec czy terapeuta, to nic więcej już nie potrzebujemy. Bo tak powiedział przedstawiciel nauki – fachowiec, specjalista, terapeuta – człowiek rozumu. A żyjemy dziś w czasach, w których rozum się czci. Bo czy nie uzależniamy się, gdyż nasz rozum ciągle “podsuwam nam” pewne treści, którym się oddajemy całym sercem? MUSIMY się napić. No po prostu MUSIMY włączyć pornografię, bo nas rozerwie od środka. Czyż nie?
A etykietki są bardzo wygodne. I praktycznie zawsze fałszywe. Dzięki temu możemy pozostać w zależności od świata, przedstawiać swój problem, że próbujemy go rozwiązać – bo np. przecież poszliśmy na terapię – ale naszym celem nie jest wyzdrowienie. A przynajmniej wyzdrowienie także rozumiemy bardzo opacznie. Zbudowaliśmy wokół siebie skorupę nieuczciwości, której bronimy do ostatniej kropli krwi.
Etykietka ADHD została przyklejona na tak wiele rozmaitych problemów, że powstały już liczne klasyfikacje. Tak jak płcie zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. Tylko dlatego, że można coś zrobić nie oznacza, że należy. A przyklejenie na coś etykietki, nie tworzy tego treścią tej etykietki.
Człowiek nieintegralny w swojej naturze dąży do podziałów i konfliktów. Komplikuje to, co jest proste i upraszcza to, co wymaga rzetelności, wrażliwości, konkretów i skupienia na szczegółach. Często poprzez twierdzenie “po prostu”. Jeśli coś jest takie “po prostu”, to dlaczego trwa latami i odbiera nam spokój?
Najpierw przedstawię kilka punktów reprezentujących przedstawione przez kogoś cechy ADHD, a potem przedstawię moje rozumienie tego akronimu, by przejść do kilku praktycznych podpowiedzi.
1. Moje emocje są szybsze, niż mój mózg jest w stanie reagować. Nie mam nawet czasu, by dokonać decyzji jak chcę zareagować.
Bardzo dokładnie wyjaśniam to w Programie WoP. Mózg na poziomie nieintegralności (80% ludzkości) jest tak skonstruowany, że zasilany jest priorytetowo energią emocjonalną. W takim wypadku wszystko jest z nami w porządku. Tak wygląda niski poziom świadomości. Taka jest konstrukcja mózgu na tym poziomie.
Tego nie można leczyć, bo to nie jest choroba, ani dolegliwość, ani zaburzenie. Tak jak analfabetyzm nie jest czymś, co można leczyć. Można się zaś rozwijać. Wraz z nami rozwinie się mózg.
Tylko dlatego, że pewna część ludzkości funkcjonuje w sposób sprzyjający życiu, NIE oznacza, że reszta ma jakieś zaburzenie. MOŻE mieć dodatkowe zaburzenia ale taka jakość działania mózgu nie jest chorobą. Tak jak wąż nie jest chorym/zaburzonym słoniem. A słoń to nie jest lepsze zwierzę od węża. To zupełnie różne istoty. Żyją i reagują na te same okoliczności całkowicie inaczej. Oczywiście słonia można pogłaskać, pobawić się z nim, usnąć obok i prawdopodobnie obudzimy się w lepszym stanie, niż przed. A wąż nas pokąsa. Bo nie potrafi inaczej.
Tu ponownie pojawia się problem z klasyfikacją – wszystkich ludzi nazywa się ludźmi i uważa, że odstępstwa od jakichś przyjętych norm są zaburzeniami, które można leczyć. To jakbyśmy uznali, że wszystkie zwierzęta powinny zachowywać się w jakiś sposób, a następnie patrzyli, które zachowuje się inaczej i próbowali je leczyć z tego. Z foki nie zrobimy kota.
Nikt nie wyzdrowieje uzależnionego, jeśli ten tego nie chce. Gotowość do zdrowienia jest jednym z fundamentalnych kroków – postępu – nad którym można pracować. Jednostki są w pełni gotowe na zdrowienie. Reszta kombinuje jak koń pod górę. Tak jak i ja na początku, jak i niemal każdy z kim pracowałem.
Mózg człowieka nieintegralnego priorytetowo i bardzo szybko przetwarza emocje, wliczając wspomnienia zabarwione emocjami. Ale to dlatego, bo my jesteśmy na takim poziomie rozwoju. Chcemy tego i gramy ofiarę, gdy nagle okaże się, że zabawa nie jest już tylko zabawą – że są też nieprzyjemne konsekwencje.
Zdrowienie obejmuje wzrost świadomość i stopniową wymianę paliwa emocjonalnego – np. wiecznych niepewności, lęków, wzburzeń, pożądania, gniewu, dumy, etc. – na motywacje pozytywne – troskę, życzliwość, bycie pomocnym i użytecznym dla innych, wdzięczność, itd. Tego nie można nikomu zaszczepić. Nie można nikogo wyleczyć z wściekłości czy pychy. Bo to nie są zaburzenia, tak jak paniczne reagowanie nie jest zaburzeniem. Człowiek na poziomie świadomości gniewu będzie pogniewany. Dla niego to jest norma. Nie ma leku, który go z tego wyciągnie. Tak jak nie ma leku na “żółwiość”. Żółw to żółw i zachowuje się zgodnie z tym, czym jest.
Tak, oczywiście, że samo zachowanie odstaje od zdrowszych reakcji ale jeśli nie przyjrzymy się przyczynom gniewu, próby pomocy będą wyglądały jakbyśmy próbowali zaciągnąć do wodopoju konia, któremu wcale nie chce się pić. Wystarczy taką osobę zapytać – “Odpuścisz wkurzenie na tego człowieka?” i w 99% przypadkach odpowiedź brzmi – “chyba w snach!”
Mózg ewoluuje razem z nami.
Mózg nie reaguje. I nie jesteś mózgiem. Emocjonowanie się to nasza decyzja, nasz instynkt. Instynkt, czyli dążenie. Dążenia odzwierciedlają poziom ewolucji danej jednostki. To my odpowiadamy za nasze reakcje, nie mózg. Nie zmienisz swoich reakcji bez ewolucji.
Można szybko zorientować się, że miliony ludzi, jeśli nie miliardy, jest przekonanych, że mózg do nich mówi, namawia, przekonuje, etc. Im dane szaleństwo stanie się powszechniejsze, tym większa tendencja do uznawania tego za normalność. Żadna myśl nikogo do niczego nie namawia. Mentalny bełkot to fenomen bezosobowy i to my nadajemy myślom sens, wartość i znaczenie. Zgodnie z naszym poziomem rozwoju. A jeśli byśmy myśleli, to jak można twierdzić, że coś, co sami robimy namawia nas do czegoś, czego nie chcemy? Wielu bawi się ze sobą w kotka i myszkę.
Są ludzie, którzy widząc szybki ruch blisko swojej twarzy zareagują gniewem i atakiem; ktoś inny zareaguje paniką i sparaliżowaniem; ktoś inny obrzydzeniem, krytyką; a jeszcze ktoś inny nie zareaguje i pozostanie spokojny. Ja przechodziłem przez każde takie “stadium”. Im gorsza kondycja duchowa, tym i nasze reakcje oraz dążenia są coraz bardziej oddalone od zdrowia.
Niedojrzałości nie można leczyć. Nikt za nas nie może wykonać, ani przejść procesu dojrzewania i zdrowienia. Tak jak trener na siłowni nie może wykonać za nas treningu. Nikt nie może nauczyć nas za nas pisać, ani czytać. Może pokazać nam drogę, pokazać przykład, wesprzeć, prowadzić, analizować ale reszta jest w naszych rękach.
Tym bardzo dokładnie zajmujemy się w Programie WoP, bo to jest sam fundament zdrowienia i trzeźwienia.
Wykonaj ćwiczenie – zacznij medytować z otwartymi oczyma i zanotuj ile razy natychmiast Twoje oczy skupiły się na jakimś, nawet minimalnym ruchu – od wskazówek zegara czy zmianę cyfry na zegarku elektronicznym, po blaski światła, ruch cienia, lot ptaka za oknem, itd. Spróbuj się przed tym powstrzymać. Dostrzeżesz, że to będzie praktycznie niemożliwe. I zorientujesz się też, że orientujesz się dopiero po fakcie.
Zwierzęcość skupia się na ruchu, a emocjonalność jest dla zwierzęcia fundamentalnym paliwem. Jeśli jest to dla nas problem i chcemy go rozwiązać, potrzebna jest ewolucja. A to naprawdę bardzo poważny temat. No bo ilu z nas nadal wierzy, że lęk chroni?
Ponadto – emocje nie są nasze. Tak jak muzyka nie jest nasza tylko dlatego, bo my ją słyszymy. Słyszenie jest procesem bezosobowym, którego my tylko jesteśmy świadomi. Ale nasz narcystyczny rdzeń rości sobie do tego autorstwo i prawo. Tak samo odczuwanie emocji jest zupełnie bezosobowe – nie odpowiadamy za ten fenomen. Emocje także są bezosobowe. Nie są nasze. Ale nasz narcyzm nakazuje nam przywłaszczać sobie emocje, a nawet uważać się za ich autorów. A wraz z tym wmawia sobie kontrolę nad nimi oraz buduje to fundament do np. urażania się, gdy ktoś zaneguje to, co czujemy. Samych konfliktów wynikających z emocjonalności jest na tej planecie monstrualna ilość.
Wielu właśnie odczuwanie emocji uznało za umiejętność, której nie posiedli i której muszą się nauczyć. Tylko dlatego, bo “nic nie czują”. Czy ktokolwiek uczył się patrzeć, słuchać czy czuć zapachy? Ktoś z czytelników nie nauczył się jeszcze słyszeć?
To się dzieje samoistnie czy tego chcemy, czy nie. Jedyne co możemy zrobić, to siłą np. zatkać sobie uszy czy nos, możemy zacisnąć powieki. Ale to nie wpływa na same zmysły. To samo z odczuwaniem emocji – gdy tylko przestaniemy naciskać na emocje, reszta wydarzy się spontanicznie. Odczuwania nie można się nauczyć, bo nie my za to odpowiadamy. “Czuję gniew” jest twierdzeniem fałszywym. Tak naprawdę orientujemy się, że odczuwanie gniewu odbywa się – stajemy się tego świadomi. Ale to tylko jeden element. Narcystyczny człowiek będzie próbował zmienić to, co się mu nie podoba, bo sądzi, że może.
Tu jest potrzebny czas i zadbanie o warunki, by cała nasza istota mogła się leczyć. Jednym z aspektów uzdrowienia jest coraz bardziej świadome dopuszczanie do siebie sygnałów płynących z ciała. O tym wszystkim jest w WoP.
2. Mam małą tolerancję na frustrację. Nudne zadania i obowiązki są stresujące i powodują, że płaczę z frustracji.
O matko.
Dwa zdania, a można o tym napisać książkę.
Po pierwsze – w tym słowie “tolerancja” zawiera się oddanie odpowiedzialności i granie ofiary konsekwencji własnych postaw. Gramy ofiarę samych siebie. To my potępiamy, denerwujemy, opieramy, użalamy, wartościujemy siebie i świat zewnętrzny. I nazywamy to zgrabnie “frustracją”. Co jest tu niedopowiedziane? Że “ta frustracja” staje się dla nas czymś, co od siebie oddzieliliśmy. Mówimy o tym w osobie trzeciej – “ona”. Coś, co nie wynika z nas, tylko coś/ktoś w nas to powoduje.
Mała “tolerancja” na frustrację wynika z tego, że chcemy się od niej oddzielić, opieramy się, nie dopuszczamy jej do świadomości, potępiamy ją i zapewne wiele więcej. No i projektujemy ją na świat.
Sama “frustracja” zaś to też zespół negatywności, którym się oddajemy – np. niezgoda, ocenianie, osądzanie, próby zmiany i kontroli, emocjonowanie się, itd. Nie tolerujemy świata – bo nie chcemy – oraz nie tolerujemy własnych postaw wobec tego. To bardzo negatywne – nieintegralne, narcystyczne.
Następny temat. Nic nie jest nudne. Nuda to kolejna z masy etykietek, które przyklejamy na zespół wewnętrznych fałszów, urojeń, fantazji i kłamstw – sobie “na oczy”, przez co stajemy się ślepi na fakty. Bo chcemy być na nie ślepi. “Nuda” to worek. Otwórzmy go i przyjrzyjmy się co może zawierać. Nie wymienię wszystkich możliwości, tylko kilka przykładów. To zawsze temat indywidualny.
Po pierwsze – uważamy, że coś JEST takim, jak to widzimy. A tak naprawdę nie widzimy, tylko postrzegamy. Gdy pojmiemy różnicę, wiele się wyjaśni. Tu autor/autorka twierdzi, że zadania i obowiązki SĄ nudne.
Nuda to m.in. konsekwencja wiary, że źródło energii, chęci, motywacji, radości, etc. jest zewnętrzne. Wiara, że coś jest nudne (negatywne czy pozbawione pozytywności) to dokładnie to samo, co wiara, że coś nas cieszy czy ekscytuje. Wierzymy, że nasz świat wewnętrzny jak np. emocje czy postawy, są determinowane przez świat zewnętrzny. To całkowite odwrócenie rzeczywistości. Tak jak mówienie, że coś jest takim jak to widzimy – postrzegamy. Alkohol nie daje nam wyższych stanów, tak jak oglądanie pornografii. Reklama nie powoduje, że stajemy się podekscytowani zakupami.
Nic nam tego nie robi. To wynika z naszych postaw.
Bowiem np. uzależniony ekscytuje się tym, że zaplanował swoje wieczorne uruchomienie. Choć jeszcze do tego nie doszło, już jest tym podekscytowany. Jakże więc ekscytacja może wynikać z tego, co nie zaistniało?
Nie dziwne, że nagle okazuje się, że brakuje nam źródeł radości i ekscytacji. Jeszcze mocniej zamknęliśmy się wewnętrznie i przestaliśmy dokonywać tych projekcji. Bo nie mamy już jak projektować tego, co (bardziej) pozytywne. Świat się nie zmienił, tylko my; i to na gorsze. Oraz od wielu lat warunkowaliśmy radość, zadowolenie, spokój i satysfakcję. Ciągle potrzebowaliśmy czegoś, by choć na moment odpuścić opór i to wybrać.
Podobnie ze stresem. Stres przez ludzi jest rozumiany horrendalnie fatalnie. Całkowicie na opak. Stres to nie jest rzeczownik, tylko czasownik. Bowiem nie może istnieć bez naszego wewnętrznego zmagania z tym co czujemy, a i emocje to nie jest rzecz. Skąd się biorą uczucia już z grubsza wiesz. Więc jak coś może BYĆ stresujące? Nie może. Ponownie – w tej samej sytuacji jedna osoba będzie zestresowana, a druga spokojna. Ale gdy dwie osoby staną przy bukiecie róż, to obu będzie pachnieć różami. Bowiem róże są źródłem tego zapachu. A żadna sytuacja nie jest źródłem naszych przeżyć. W trakcie pożaru jedna osoba rozpacza, a druga stara się pomóc. W trakcie rozwodu jedna strona cierpi, a druga jest szczęśliwa.
Ale dla człowieka żyjącego w taki sposób, frustracja będzie chlebem powszednim. Widzimy, że tak silnie się zmaga wewnętrznie, że aż chce jej się płakać (takie osoby rzadko płaczą, wliczając mnie niegdyś).
Widzimy, że ta osoba jest ciągle skupiona na zewnątrz i w ogóle nie zdaje sobie sprawy z projekcji, a przy tym kolosalnie zaniedbuje się wewnętrznie, które rani. Wierząc, że to świat robi jej.
Postrzega siebie tak już napiętnowaną przez świat zewnętrzny, że płacze. I również uważa, że płacz jest powodowany przez coś.
Nic w tym zdaniu nie jest prawdą. Nie dziwne, że może być bardzo źle i coraz gorzej.
3. Inni ludzie wydają się dużo bardziej odporni i wytrwali oraz mają lepszą ochronę przed zranieniem.
Odporność i wytrwałość nie ma nic wspólnego z ochroną przed zranieniem. Nadwrażliwość i podatność na zranienie to jedno. Odporność i wytrwałość to drugie i nie chroni od zranienia. Siła nie chroni.
Ale ludzie tak właśnie rozumują – że tak jak można założyć odpowiednio twardą/grubą zbroję, która ochroni nas przed mieczem, kulą, strzałą czy innym ostrzem, tak uważają, że przed zranieniem ochroni odpowiedni poziom siły – oporu. Nie widzą, że właśnie opór jest przyczyną wewnętrznych żałości. Nikt nie może nas zranić. Sami to sobie czynimy. I tylko uważamy, że inni zrealizowali te nasze przykre fantazje – wypracowali sobie jakąś mentalną ochronę przed zranieniem.
Przede wszystkim padło słowo klucz – “wydaje mi się”. Tak, ludziom nieintegralnym większość się wydaje. Bo większość, o ile nie 100% swoich opinii na temat świata budują na bazie myśli. A każda myśl kłamie.
Tym samym ci “inni ludzie” nie są żadnymi konkretnymi przykładami. Tak naprawdę taki człowiek mówi “każdy, tylko nie ja”. Jest to pragnienie oddzielenia, to zniewolenie indywidualizmem. To czerpanie dumy z poczucia wyjątkowości – wliczając wyjątkowe problemy, wyjątkowe cierpienie, wyjątkowe “ja”. Nie ważne czy “wyjątkowe” w pojmowaniu pseudo-pozytywnym, czy negatywnym.
Nie ma żadnej odporności, czyli siły jaką możemy przyłożyć, by nie zostać zranionymi. Największego mocarza można zranić, jeśli na to przyzwoli lub zostawił jakieś otwarte drzwi – np. swoje “poczucie” siły oparł o coś (uzależnił od czegoś), co można zniweczyć.
Jest jedno uniwersalne lekarstwo na zranienie. I jest nim pokora. Zaś pokora nie jest siłą, tylko gotowością do uczciwości i poddania się. Jest to przymiot mocy, nie siły. Nie jest to apatyczność życiowa, tylko rezygnacja z egocentryzmu i narcyzmu. Pokora, mówiąc językiem przeciwieństw, jest odwrotnością upokorzenia. A właśnie otwartość na upokorzenie jest tym, co zostało tu nazwane zranieniem.
Nieraz mówiłem, że temu, kto nas potępia wystarczy przyznać rację. My nie będziemy cierpieć, a tej osobie wytrącimy z rąk jej oręż. Przyznanie racji to nie uznanie tego za prawdę. Tego wielu też nie pojęło. Zgoda na czyjąś percepcję czy opinię nie jest jednoczesnym przyjęciem ich za własne.
Ból wynika ze zgody na to, by negatywne opinie innych przyjąć za własną prawdę. I “paradoksalnie” łączy się z niezgodą na to – zmaganiem – stawianiem oporu. Bo gramy ofiarę innych ludzi. Przyzwalamy im na to, by nas urażali, a potem odgrywając ofiarę własnych decyzji zmagamy się z konsekwencjami, bo w ogóle nie jesteśmy odpowiedzialni – nie dostrzegamy swojej roli we własnym cierpieniu. Zmaganie to przynosi ból i cierpienie. Ale to pomijamy i od razu uważamy, że uczynił nam to ktoś inny. Bo ciągle tylko skupiamy się na świecie zewnętrznym i robimy wszystko, by świata wewnętrznego pozostać nieświadomymi. Podrzuciłem ćwiczenie medytacyjne, by przyjrzeć się jak natychmiastowo reagujemy na nawet neutralny ruch. Zaś na “ruch emocjonalny” reagujemy jeszcze szybciej i z nieporównywalnie większym ferworem.
Zatrzymanie się jest najczęściej bardzo trudne, gdy zaniedbania i stawiany im opór są już znaczące. Więc próbujemy tylko to samo ale coraz silniej. Bo uważamy, że jest gdzieś ta granica siły, którą jak przekroczymy, to już staniemy się odporni. To nie nastąpi nigdy. Nie tędy droga.
Nie mamy dostępu do wnętrza innych ludzi, a cierpienie jest łatwo ukryć przed światem. Każdy uzależniony wie, że jego bliscy nie zdają sobie sprawy z nawet 5% jego wewnętrznej udręki. Mogą się domyślać co ROBIMY ale na tym koniec. Sami zaś robimy wszystko, by ukrywać to także przed sobą. Więc oczywiście że dorabiamy do tego pseudo-romantyczną wizję świata, że inni są jakoś tak wspaniale odporni, tylko nie my. Niemal każdy jest chory na tej planecie.
To że ktoś WYDAJE SIĘ NAM szczęśliwy, nie oznacza, że tak jest. Uśmiech może skrywać i oznaczać bardzo wiele.
A gdy od świadomości własnego wnętrza uciekamy w przeglądanie tzw. “rolek” czy zdjęć innych ludzi – zawsze pozowanych i udawanych, poddawanych obróbce – to ta hiperaktywność wynikająca z panicznej ucieczki doprowadzi nas do upadku. Czyli m.in. do fatalnych wniosków. Nie jesteśmy o innych w stanie powiedzieć nic. A o sobie nie chcemy powiedzieć nic. Więc pozostają nam fantazje (np. w formie porównywania się), w których my zawsze wypadamy fatalnie. Co potwierdza nam nasz punkt widzenia.
4. Rzeczy/sprawy, które zdają się być niegroźne dla innych, mogą być dla mnie dotkliwe i bolesne. Ta różnica powoduje, że czuję się zdystansowany/a i samotny/a.
Ponownie – “zdaje się”. To wszystko fantazje – projekcje mentalne, które tylko wpisują się w nasze postrzeganie rzeczywistości (nieintegralne) i stanowią racjonalizacje konsekwencji własnych postaw. (uf, trudne zdanie ;) )
Nic nie jest dotkliwe i bolesne, o ile na to nie przyzwolimy. Uzależniony ma otwarte setki “okien”, “drzwi”, ma większe lub mniejsze wyrwy, otwory, dziury, szczeliny i wszelkiej maści inne wejścia. Ponownie widzimy przykład, że nic nie JEST takim, jak to postrzegamy i jakie mamy z tym doświadczenia. To samo dla jednego z nas “jest” niegroźne, a dla nas “jest” bolesne. Czy cukierek dla jednego jest słodki, a dla drugiego słony?
Sam fakt, że coś jest dla kogoś pozytywne, a dla drugiego negatywne stanowi dowód, że nie jest ani takie, ani takie. Dla jednego błąd czy porażka jest źródłem nauki, za którą jest wdzięczny, a drugi rozpacza, użala się, gra ofiarę i zaczyna się potępiać. Jeden “przez to” wzrośnie, a drugi upadnie.
Ból psychiczny ma tylko jedno źródło – opór. Całkowite poddanie oporu to całkowita negacja bólu rozumianego jako udręka czy cierpienie. Dobrym przykładem jest ból, który odczuwamy po solidnym treningu. Może nas boleć całe ciało, a my się śmiejemy! Ból może mieć duże natężenie ale my nie cierpimy, a wręcz jesteśmy z tego powodu zadowoleni (i nie jest to masochizm). Bo nie cieszymy się z bólu, tylko z tego, co ten ból dla nas oznacza – w tym przypadku, że daliśmy radę, że zrobiliśmy super robotę. Jeśli zaczniemy się opierać, nasze doświadczanie bólu zmieni się radykalnie.
Wielkim zagrożeniem jest tu dla uzależnionego właśnie to jakie znaczenie, sens i wartość przykłada. Dlatego w życiu nie przyzna się, że np. oglądając pornografię zabija się. Sama choroba musi ukazać mu czym ona w istocie jest. Powiedzenie tego przez kogoś innego nic nie zmieni. Co widać często na tym serwisie. Przeczytanie o uzależnieniu najczęściej stanowi się kolejnym z setek usprawiedliwień, którymi uzależniony dysponuje, by zaprzeczać problemowi i go wypierać. Wystarczy przecież np. przeczytać “definicję” uzależnienia i tak sobie przedstawić własne, że się w nią nie wpisze. I już! Nasz problem jest “inny”! Na szczęście zaprzeczenia i wypierania nie chronią od konsekwencji.
Widzimy tu też kolejny przykład jak człowiek nieintegralny porównuje się, a cechą i konsekwencją porównywania się jest różnicowanie, separowanie, a w tym i osamotnienie (widzimy się jako innych – gorszych – od reszty). Odsuwamy siebie od innych – od człowieczeństwa i przynależności do rodziny ludzkiej. Naturalnie efektem tego będzie to, co nazywamy “samotnością”. A “samotność” to kolejna etykietka, którą zazwyczaj tylko utożsamiamy z brakiem kogoś (kogo chcemy, bo takie nadaliśmy znaczenie) przy sobie i ze smutkiem, bo widzimy siebie jako oddzielonych od tego rzekomego źródła. Indywidualna analiza wykazuje zazwyczaj zupełnie inne realia. W tym także to, że samych siebie potępiamy i uważamy za niewystarczających. Oraz oczywiście nie widzimy siebie za źródło swoich doświadczeń – np. braku radości i ciągłej niepewności.
Człowiek ten nieświadomy własnego postępowania, ani nie akceptuje jego konsekwencji, dąży do wyobcowania siebie, bo nadaje swoim doświadczeniom wyjątkowe atrybuty. Widzimy to słowo “inni”. To znowu oznacza “wszyscy, tylko nie ja”. Gdy ja mówię “uzależnieni”, uwzględniam w tym samego siebie.
Samotność to jedna ze spraw krytycznie istotnych, którą automatycznie zalecza przynależność do Wspólnoty 12 kroków. Poczucie identyfikacji z innymi ludźmi, których celem jest rozwiązanie wspólnego problemu oraz pierwszeństwo zasad i tego odgórnego, znamienitego celu, nad osobistymi ambicjami, przynosi pokój, radość, wdzięczność i usuwa to co nazywamy “pustką” czy “samotnością”. Zaczyna też maleć egocentryzm i narcyzm – to obezwładniające zagięcie na sobie. W mniejszym czy większym stopniu leczy to otwartość i szczerość wobec drugiego człowieka.
Tu widzimy także, że swoją percepcję – postrzeganie – ten człowiek od razu narzuca na coś. Nazywa to “tą różnicą”. A następnie twierdzi, że “ta różnica” POWODUJE coś. W tym przypadku zdystansowanie i samotność, które jeszcze są utożsamione z uczuciami. Pomieszanie z poplątaniem. Ale to normalne dla człowieka zahipnotyzowanego umysłem. Jeśli na fałsz zareagujesz fałszem, otrzymasz jeszcze więcej fałszu. A życia nie ma tam, gdzie jest fałsz. Jest ewentualnie tylko siła.
Człowiek, który pozostaje w tym sam, tylko pomnaża i pogłębia te problemy. Samemu będzie tylko coraz gorzej, bo my sami doprowadziliśmy do tego m.in. tym, że chcieliśmy być sami. Bo wolimy naszą tragiczną wyjątkowość i myśli, niż bycie normalnym, takim jak inni. Nie ma żadnych różnic, które by nas dystansowały. Sami to sobie robimy. W myślach zawsze znajdziemy tylko podziały.
To porównywanie nas poróżnia i osamotnia. Identyfikowanie przybliża i włącza do większej całości. Pierwsze jest patologiczne, drugie – uzdrawiające. Do nas należy wybór własnej ścieżki.
Większość uzależnionych początkowo próbuje się odciąć od reszty. W tym też neguje swój problem, bo by to znaczyło włączenie do większej grupy, którą przecież potępia. Bo potępiamy samych siebie i natychmiast dokonujemy projekcji, często nawet na całą ludzkość. Przypominam – uzależniony nie jest gorszy, ani zły, tylko chory. A gdy wreszcie zaczęliśmy wybierać odpowiedzialność, uczciwość, akceptację, uwzględnienie, miłość – zaczyna następować zdrowienie. Zachowanie trzeźwości jest do tego niezbędne.
5. Jeśli nie jestem w stanie zrozumieć czyjejś reakcji, nie mogę przestać się martwić i jestem przekonany/a, że wydarzy się najgorszy scenariusz.
Tysiące razy dostawałem pytania o reakcje – co jest powodem, że inni zareagowali w dany sposób i z czego te reakcje wynikały. Moja odpowiedź zawsze brzmi – “co nas to obchodzi?”
To nie jest pytanie, które ma zbagatelizować ten temat. Wręcz przeciwnie. I jest to zazwyczaj niedostrzegalne – zadaję tu bardzo konkretne pytanie – “CO nas ‘TO’ obchodzi?” Pytam o znaczenie, wartość i sens. NASZE znaczenie, wartość i sens. Bo my je temu nadaliśmy. I z tego wynika nasza niedola.
Jakie znaczenie, wartość i sens ma dla nas ta reakcja, jakakolwiek by nie była? Pomijamy to i nie zdając sobie sprawy z tych sieci, w które sami się plątamy, od razu zaczynamy się martwić, czyli odbieramy sobie życie/prawo do życia (często też próbujemy je odebrać innym) i skupiamy się na negatywnym postrzeganiu… innych. Znowu się oddzielamy, próbujemy separować od ludzkości, bo separujemy się od samych siebie.
Co więcej – od razu zakładamy najgorszy scenariusz. Zakładamy go z góry. Co zwiększa prawdopodobieństwo, że wystąpi. I go nie zakładamy, tylko ciągle utrzymujemy obraz, że rzeczywistość jest negatywna i oczywiście skupiona na nas – by NAM dopieprzyć. To też narcyzm.
Ciągle będąc skoncentrowanymi na świecie zewnętrznym, którego nie jesteśmy w stanie w ogóle widzieć, pozostajemy ślepi na własne projekcje i cały świat wewnętrzny, który projektujemy. Bo też nie zdajemy sobie z tego kolosalnego zagięcia na sobie.
Nie rozumiemy reakcji innych, bo przede wszystkim jesteśmy totalnie oderwani od własnych. Próbując “analizować” świat zewnętrzny i jeszcze w takim stanie, widzimy, że dochodzimy tylko do tego, co negatywne, a nawet najgorsze możliwe. Bo to nie jest myślenie, tylko zahipnotyzowanie mentalizacją.
Ile razy powiedzieliśmy sobie np. “jestem tym zmęczony/a”? Jak można być czymś zmęczonym? To twierdzenie nie mieści się nawet w kuluarach logiki. Ale jesteśmy tak przywiązani do projekcji, że mało nas wtedy obchodzi. Nie jesteśmy niczym zmęczeni, tylko nasz potencjał energii i radości maleje wraz z utrzymywaniem przez nas ocen, osądów i oporu.
Człowiek przekonany o czymś, będzie do tego dążył i odtrąci wszystkie inne możliwości. W świecie umożliwiającym wszystkie jakości, oczywiście, że znajdziemy to, czego się spodziewamy. A resztą zignorujemy i odrzucimy.
No i ten temat “rozumienia”. To człowiek chce mieć rację, a nie zrozumieć cokolwiek.
Przedstawiam rozumienie – każdy ma swoje powody i nic nam do tego. Zajmijmy się uczciwością wobec własnych reakcji. Bo na razie wmawiamy sobie kłamstwa, że “nie jesteśmy w stanie” oraz “nie możemy przestać”. Oczywiście, że możemy, tylko nie chcemy. Łatwo sobie uszlachetnić te nasze tendencje do rzekomych prób “rozumienia innych”. Odpuśćmy.
6. Konfrontowanie się z czymś lub krytyka powodują we mnie reakcję walki lub ucieczki.
Tutaj mamy fundamentalny przykład grania ofiary. Uważamy, że coś w nas powoduje nasze reakcje i zachowania. Tak jak wcześniej – ślepi na samych siebie, od razu przerzucamy to wszystko na innych i zaczynamy reagować w sposób prymitywny, bo drapieżny. Drapieżnik albo atakuje, albo ucieka. Nie ma zupełnie zrozumienia, akceptacji, przyzwolenia, zgody, współżycia. Atak wcale nie musi być przejawem odwagi i zazwyczaj jest przejawem lęku oraz choroby. Ludzie zdrowi się nie ranią, ani nie walczą ze sobą. Ludzie zdrowi nie walczą też sami ze sobą.
Jest tylko egoizm – “zeżreć”, “nażreć się”, jeśli damy radę. A jak nie, to uciekać. Zazwyczaj w upokorzeniu – “z podwiniętym ogonem”. A potem porównywać się z innymi, którzy wydają się nam silniejsi od nas. I dalej się upokarzać. Czyli znowu we własnej świadomości nasilamy podziały. W tym oddzielenie od pokoju.
Niedostrzegalne jest to, że “krytyka innych” jest dokładnie tym samym, jak nasza własna krytyka nas samych. Jako, że w innych widzimy samych siebie, czego uświadomienia sobie za wszelką cenę unikamy, no to oczywiście, że próbujemy walczyć z naszymi “wrogami” lub uciekać “od nich”.
Jeśli kiedykolwiek powiedzieliśmy coś w stylu – “to/ten/ta powoduje we mnie XYZ”, to powiedzieliśmy kłamstwo.
Konfrontacja – czyli wymuszenie na nas zmierzenia się z czymś, czego nie chcemy – także ujawnia prawdę o nas. Zaś fundamentalnym sposobem przeżycia zwierzęcości jest ukrywanie siebie. Zazwyczaj przez totalne odwrócenie faktów i granie ofiary.
W 12 krokach zauważono, że trzeba ujawnić przed grupą wszystkie swoje sekrety, kłamstwa, tajemnice, błędy, wady. Inaczej będą nas zżerać od środka, jak kwas. A wraz z tym cały świat będzie wydawał się nam wrogiem i zagrożeniem. Nie można zdrowieć, ani trzeźwieć bez tego. Bo przecież w tym jest cały problem.
Warto zrozumieć, że percepcja działa jak filtr, a nie jak mikroskop.
Filtr zwany “inni/ja”, prowadzi do świadomości oddzielenia, z której wynika niepokój, zmartwienie, głębokie poczucie bezradności, nieszczęście, cierpienie, wielki lęk “przed” utratą. Co więcej – wierzymy, że mogą nam to uczynić inni. Bowiem tak właśnie wybraliśmy widzieć własne życie. Tylko pomijamy przy tym całą esencję ludzkiego doświadczania życia – jest ono radykalnie subiektywne.
Niewiele osób, aż nie zacznie się z tym konfrontować, zdaje sobie sprawę jak wiele jest w nich stłumionych emocji, a w szczególności lęku, wstydu i winy. Od których non stop uciekamy i z którymi się zmagamy. I na bazie których podejmujemy większość decyzji. Dlatego jeśli ktoś lub coś “przyciśnie nas” nieco, to jak mówi buddyzm – “ściśnięta pomarańcza da sok pomarańczowy, a nie jabłkowy”.
Wielu też uznało się za dobrych, kochających, pozytywnych, tylko “inni wyprowadzają nas z równowagi”. Dobrze oddała to literatura AA – “tak jakby z czystego źródła mogły wypłynąć zanieczyszczone wody”. Tak jakby czysta twarz mogła dać w lustrze zaniedbane odbicie.
Człowiek, który chce wyzdrowieć, musi zarówno przestać walczyć jak i uciekać. To często doświadczamy jak skok w przepaść. To wymaga odwagi i bardzo może w tym pomóc relacja innych, którzy już przeszli tą drogą.
A człowiek w świadomości ofiary ciągle tylko będzie uciekał. Będzie zwalał odpowiedzialność, projektował, by przekonać siebie, że to świat odpowiada za jego niedolę. Więc i będzie próbował z nim walczyć, będzie go potępiał i wiele więcej. No nie wygodnie sobie wtedy powiedzieć “mam ADHD”?
7. Byłem/am tyle razy karcony/a za przesadne reagowanie i bycie nadwrażliwym/wą, że nauczyłem/am się zwracać swoje emocje do wewnątrz.
Dziecko oraz człowiek niedojrzały widzi innych jako kontrolujących – np. ograniczających go. W swojej niewinności, nieświadomości i naiwności przyjmuje wszystko jako prawdę. Naturalnie w niskiej świadomości kleimy się do tego, co negatywne, a to co pozytywne odrzucamy. Praktycznie każdy mój klient nazywający się “niepewnym siebie” jest bardzo pewny ale tylko tego, co negatywne. Nie jest pewny tylko tego, co pozytywne. Mówi sobie, że jest tym, czego nie jest pewny. Ale tak nie żyje. Ew. tylko stara się na siłę, by zachować pewną, być może wypracowaną reputację. Ale w głębi nie widzi, że jest z nią spójny. Nie wierzy też, że na nią zasługuje.
Gdy ktoś nas karci za nasze reakcje, od razu uważamy, że musieliśmy zrobić coś złego. Bo sami nie mamy o tym własnego zdania. Wybieramy więc zdanie innych i niemalże zawsze jest to zdanie negatywne.
To co tu możemy wnioskować jest to, że wybraliśmy nasze negatywne reakcje i wybraliśmy (naśladowaliśmy) je tyle razy, że stały się dla nas całkowicie nieświadome. Czyli nawykowe. Przesadne reagowanie i ta “nadwrażliwość” (to nie cnota, tylko stan patologiczny) już wynikają z tego, co autor(ka) nazywa “zwróceniem swoich emocji do wewnątrz”.
Nikt nie zwraca swoich emocji do wewnątrz. To nie jest możliwe. Ale takim wydaje się dla kogoś, komu też wydaje się, że “swoje” emocje kontroluje.
Emocje tłumimy, odcinamy ich świadomość, wypieramy, projektujemy, racjonalizujemy, utożsamiamy się z nimi i wszystkimi etykietkami, które emocjom nadaliśmy. Nie rozumiejąc co to są emocje, z czego wynikają i co z nimi zrobić, próbujemy je w siebie wepchnąć, ukryć jak najgłębiej, zdławić, pozbyć się, kontrolować. Albo, jak często słyszę – “regulujemy” emocje…
Brakuje tu odpowiedzialności za swoje reakcje i akceptacji siebie. A są to reakcje najczęściej tak szybkie, że zupełnie nie zdajemy sobie z nich sprawy. Tym bardziej człowiek jeszcze uzależniony zupełnie nie zdaje sobie sprawy ze swojego świata wewnętrznego. To co ROBIMY “tylko” go reprezentuje.
Emocje tłumiliśmy od wielu lat. Te “przesadne reakcje” to to, co zauważyła ta osoba na początku – bardzo szybko reaguje emocjonalnie i nic nie może na to poradzić. Przy czym jest to zazwyczaj emocjonowanie się połączone z graniem ofiary, oporem, próbami ucieczki, które prowadzą do tłumienia. To “zwrócenie emocji do wewnątrz” to napór mentalną energią, czyli opór. To jak próby ugniecenia emocji, wciśnięcia ich w siebie siłą, to jak zaciskanie szyi, by powstrzymać wymioty. Te próby dławienia części nas są oczywiście bolesne. Im silniej się opieramy, tym bardziej boli. I tym większy poziom stresu. Emocji nie możemy skierować “do”, ani “na”. To zawsze niezmienny aspekt wewnętrzny, ewentualnie połączony z mentalnym urojeniem.
Przypominam, że emocje to konsekwencje naszych postaw, pozycji, percepcji. Potępianie się to nie jest emocja, tylko postawa, z której wynikają głównie wstyd i wina.
To co ten człowiek nazywa “karceniem za” coś, ponownie jest oddaniem odpowiedzialności i graniem ofiary. Nikt nie JEST jakikolwiek – np. nadwrażliwy. Swoją drogą – wrażliwość to cnota. Podatność na zranienie to stan patologiczny. Duża podatność na zranienie NIE jest tożsama z jakąś “nadwrażliwością”. Nie róbmy z poważnej wady przerośniętej zalety.
Ta “nadwrażliwość”, to wyuczona reakcja, która wynika z niskiego poziomu dojrzałości.
Nikt nie JEST analfabetą. Tylko jeszcze nie nauczył się pisać i czytać.
Reakcje to nie my ale wynikają z naszego poziomu ewolucji. Np. jest to niedostrzeżone założenie, że karcenie = krzywdzenie. A to dlatego, bo jesteśmy tak nieświadomi samych siebie, że nawet nie dostrzegamy jak ciągle się opieramy i dlatego doświadczamy tej udręki. Każdy przypadek jest indywidualny. W swojej pracy miałem z tym do czynienia setki razy. We własnym życiu oczywiście też. Ale człowiek w świadomości ofiary zawsze sądzi, że świat mu coś czyni.
Nie ma nadwrażliwości, tylko ogromne ilości stłumionych emocji, którym stawiamy kolosalny opór. Szczególnie, gdy ktoś nad nawet lekko przyciśnie. Tak jak szafa nie jest nadwrażliwa na ubrania. Lecz jest w niej za dużo ubrań, a my napieramy na drzwi szafy, by napór ubrań OD WEWNĄTRZ nie otworzył drzwi szafy na oścież. Ludzie wtedy mówią “emocje mnie przytłoczyły”, “nie zapanowałem nad własnymi emocjami”, “emocje wzięły górę”, “popłynąłem z emocjami”. Bo się rzucają w “wir” emocji i próbują przejąć nad nimi kontrolę.
Spróbuj wskoczyć do basenu i przejąć kontrolę nad wodą, bo uznałeś, że woda Cię przytłoczyła czy pochłonęła. Nie musimy panikować. Możemy spokojnie wypłynąć i swobodnie unosić się. Ale to wymaga już fundamentalnej odpowiedzialności. Woda nam nic nie robi. To my się z nią bezcelowo zmagamy.
Panikuje tylko ten, kto jeszcze nie pojął co się robi z emocjami i gra ich ofiarę. Na razie pojęły to jednostki na tej planecie. Moi klienci często zaczynają stawiać w tym dopiero pierwsze kroczki. I zawsze wynika z tego masa dobrego.
Zareagowaliśmy emocjonalnie w dany sposób, bo na takim poziomie rozwoju jesteśmy. Inteligencja emocjonalna, jak każda inna, to generalnie wycena naszej zdolności radzenia sobie z danym zagadnieniem; to “radzenie” albo sprzyja życiu, albo nie – “wycena” ukazuje w jakim stopniu. Inteligencja nie wzrasta od robienia ciągle tego samego. Możemy robić to coraz lepiej. Ale jeśli to nam nie sprzyja, to nie będzie nam sprzyjać coraz bardziej. Co oznacza, że nasza inteligencja wtedy maleje.
Także – człowiek nieintegralny ugrzązł w dualistycznym postrzeganiu i postępowaniu. Innymi słowy – jeśli np. za problem uznaliśmy brak ekspresji emocji, to za rozwiązanie uznamy ich ekspresję. Tak jak rozwiązaniem na zimno wydaje się osobne, przeciwstawne zimnu ciepło. Ale to urojenie.
Zdrowiejący uzależnieni zauważyli, że nieleczone uzależnienie zawiera najczęściej brak ekspresji, a nieraz jakiegokolwiek świadomego i neutralnego podejścia do odczuwania emocji. A gdy zdrowienie zaczyna postępować, problemem staje emocjonalna ekspresja – często nieokiełznana i kompulsywna. Oczywiście to tylko generalizowanie. Prawda wymaga uczciwej analizy każdego przypadku z osobna. Praktycznie zawsze emocjonalna ekspresja związana jest z niedojrzałością, brakiem odpowiedzialności, graniem ofiary oraz egocentryzmem i narcyzmem. Ale może stanowić postęp. Tylko nie wolno się nam na tym zatrzymać.
Emocjonalność ma wiele przejawów – np. skrywane urazy. Niejawna ekspresja też ma wielki wpływ na nas i nasze otoczenie.
Pamiętajmy, że odczuwanie wcale nie musi się wiązać z jakąkolwiek ekspresją. Tak jak docenienie czy zachwyt czymś pięknym nie wymaga dodatkowego komentarza – ani mentalnego, ani werbalnego. Komentarze zazwyczaj tylko zastępują i “zagłuszają” zachwyt.
Często wielkie problemy biorą się z utożsamienia z emocjami, które nauczyliśmy się demonizować, potępiać i projektować czy dawać im wyraz. Dlatego – w duchu separowania się od tego, co/kogo sami osądziliśmy – próbujemy się separować od emocji. Gdy uważamy, że ktoś w nas wzbudził emocje – spowodował je – próbujemy też separować się od tej osoby.
Jako że emocje to nasza własna energia, próby separowania się stają się nieraz niewyobrażalnie bolesne. Ale w swojej niewinności uważamy, że musimy to robić, bo np. właśnie byliśmy karceni jako dzieci za np. zdenerwowanie czy płacz. A że to nie jest możliwe, to utożsamiamy się z nimi. A wraz z tym potępiamy siebie dokładnie tak samo jak emocje. Np. uważamy się “za g**no”, bo i wstyd uważamy za g**nianą emocję.
Człowiek coraz bardziej oddzielający się od własnego człowieczeństwa, będzie doświadczał udręki. Trzeba odwrócić kierunek.
Innymi słowy – pozostajemy na poziomie skrzywdzonego dziecka nawet przez dziesiątki lat i ciągle reagujemy tak samo. I gdy ktoś nas z tym konfrontuje lub sytuacja wymaga od nas odpuszczenia i wzrostu, my w sposób zatwardziały nie chcemy. Bo jest to bardzo wygodne. Nawet jeśli cierpimy już katusze z pogranicza tolerancji.
Ale wtedy wystarczy sobie dopowiedzieć, że to robią nam inni lub wywołują jakieś sytuacje i to w naszych oczach rozwiązuje problem, bo przerzuciliśmy go poza siebie.
A potem mówimy “mam ADHD”, które ktoś nam zdiagnozował. I próbujemy “je” leczyć.
Autor(ka) wypowiedzi przynajmniej w minimalnym stopniu mówi o sobie. To bardzo dobrze. Ale widzimy ile fałszu pozostało niedostrzeżone. Często dlatego, bo zostało już znormalizowane.
8. Czasami szybko zapominam o wydarzeniu, które mnie wzburzyło/zdenerwowało i zakładam, że czuję się źle bez żadnego powodu.
Nikt nie czuje “się” w zrozumieniu – nie czujemy siebie. Bo nie jesteśmy tym, co czujemy.
Ale tak jak mówił pierwszy punkt – człowiek nieintegralny utożsamia się z ciałem, umysłem i emocjami. Dosłownie sądzi, że tym jest. A że mózg takiego człowieka priorytetowo przetwarza emocje, zaś umysł je non stop racjonalizuje i projektuje, no to efektem tego zawsze będzie wiara, że jakieś zewnętrzne wydarzenia coś nam robią – np. powodują w nas emocje, wzburzają i denerwują. A my ciągle uciekając od tego, co czujemy i od tego, na co wyprojektowaliśmy emocje, będziemy dążyć do tego, by “zapominać”. A raczej pozostać nieświadomymi. To jedno z głównych dążeń uzależnionych. Wraz z projekcjami. Bo nie chcemy odpowiedzialności.
Nie dziwne, że potem nasz niemal ciągle negatywny stan emocjonalny wydaje się nie mieć przyczyn. Ależ ma – nasze postawy i wieloletnie starania, by pozostać nieświadomymi uczuć. Przyczyną jest konsekwencja naszych decyzji. Nieprzeliczonych tysięcy decyzji. Przyczyną są ogromne ilości stłumionych emocji. Stłumionych przez nas samych. Nikt nam ich nie daje, ani nie wzbudza. Nikt nie wzbudza w naszej szafie ubrań, które sami do niej włożyliśmy.
Ale ponownie – widzimy tu “wydarzenie mnie wzburzyło/zdenerwowało”. Ciągle coś/ktoś inny, coś w świecie czy cały świat. Tysiące razy słyszałem od klientów “wszystko mnie denerwuje”, “wszystkim się stresuję”, “nic mnie już nie cieszy”. Umysłu nie obchodzi absurd projektowania jednego uczucia na cały świat i wszystkich ludzi.
Człowiek bez wahania da się zabić za swoją ulubioną pozycjonalność, to oczywiście by ją ochronić, bez wahania też dokona projekcji na cały świat. Setki razy czytałem twierdzenia, że gdy jedna czy dwie kobiety dały mężczyźnie kosza, to w jego oczach już wszystkie kobiety są tak samo złe i na pewno każda następna postąpi tak samo! Ale to ten mężczyzna ciągle postępuje tak samo i jest ciągle taki sam dla kobiet jak i dla siebie. Taki mężczyzna z góry sam sobie dał kosza. Już dawno temu.
Jeśli odbicie w lustrze pokazuje zaciśniętą pięść i wyszczerzone zęby, to nie lustro jest na Ciebie złe. Tylko Ty. Problem nie leży w odbiciu. Jeśli jesteśmy dla siebie źli, to dlaczego liczymy na coś dobrego? Chorych ludzi otaczamy opieką, a nie jeszcze potępiamy. Doświadczenie pokazuje, że tego, kto nie chce zdrowieć, najlepiej zostawić. Na mnie pokorę wymusiły ból i cierpienie. Moje życie stało się nieznośne. Osiągnąłem któreś kolejne dno i dopiero się poddałem. Przestałem kombinować, wypierać, zaprzeczać. Zacząłem iść drogą, którą przeszli inni. A tych sam znalazłem.
Widzimy, że osoba ta czasami “zapomina”. To totalny chaos, który też opiera się o urojoną przyczynowość. Czasami zapomina, że to co czuje ma przyczyny w jakichś wydarzeniach, które to spowodowały. To są fantazje. Potencjalnie patologiczne. Przede wszystkim “zapominamy”, że to my odpowiadamy za nasze postawy, a wraz z tym – za to co czujemy. Nic nas nie wzburza, ani nie denerwuje. To nasze reakcje wynikające z tego jak my postrzegamy coś lub kogoś. To co czujemy to też konsekwencja, że to niegdyś stłumiliśmy.
A jeśli nie podoba Ci się to, co czujesz, to nie próbuj tego zmieniać, tylko zmień siebie względem emocji oraz zmień siebie względem tego, na co te emocje projektujesz.
Próby zmiany emocji, to tylko folgowanie sobie.
A skoro “powód” wyprojektowaliśmy na świat, no to oczywiście gramy świętych i zapominamy o tych rzekomych “powodach”. My jesteśmy taaaacy pozytywni i spokojni, tylko świat nas wzburza i denerwuje! Ten zły i niesprawiedliwy świat…! :) Wszyscy są źli, tylko my jedyni sprawiedliwi, tak bardzo niezrozumiani!
Potem zaś wystarczy dać się przeanalizować pod kątem ADHD i nagle mamy piękne wytłumaczenie! No bo to jest worek, do którego wrzuca się masę rozmaitych problemów i potem próbuje z tego leczyć ludzi. To jakbyśmy próbowali leczyć pierwszoklasistów z tego, że nie potrafią dodawać czy że nie są w drugiej klasie.
Przypominam – leczenie kaszlu nie jest tożsame z leczeniem grypy. Wyleczenie złamanej po wypadku samochodowym kości nie uczyni nas lepszym kierowcą.
Zajmowanie się w kółko konsekwencjami nie usunie przyczyn. Ten “worek”, który nazywany ADHD, to konsekwencje, nie przyczyny. Nie próbuj leczyć analfabetyzmu, tylko zacznij się uczyć pisać i czytać. Nie próbuj usuwać ciemności, tylko zacznij dodawać światło. Pokój można ogrzać, a nie usunąć z niego zimno.
Zacznijmy też dostrzegać jak bardzo możemy chronić pozycji “mam ADHD” i że ono jest przyczyną wszystkich naszych kłopotów. I czy jednocześnie nie mamy żadnej ochoty przyjrzeć się samemu/samej sobie. Zamiast tego czytamy sobie w internetach o tym ADHD i bierzemy to, co nam pasuje i odpowiada w duchu budowy racjonalizacji i usprawiedliwień. Nikt nie może być szczery i uczciwy za nas.
A teraz przyjrzyjmy się w ogóle temu akronimowi – Attention Deficit Hyperactivity Disorder. Różnie jest to tłumaczone. Zazwyczaj w stylu “zespół zaburzeń behawioralnych, nadpobudliwość ruchowa”. Już tylko w tym jest “disorder”.
Podzielmy ten akronim na 3 człony:
1. Deficyt atencji/uwagi.
2. Hiperaktywność.
3. Nieporządek, nieład, dezorganizacja.
Ad. 1. Deficyt atencji/uwagi.
Ludziom obserwującym powierzchownie, znika z oczu sedno. Skupiamy się na treści, a nie na kontekście. Kontekst nadaje treści znaczenie. BYĆ->ROBIĆ->MIEĆ. Poziom BYĆ to kontekst. Człowiek to kontekst. Tylko tak nierozwinięty, że utożsamia się z treścią. Dlatego prawie wyłącznie skupia się na treści, której znaczenie sam nadał ale uważa, że to znaczenie było wpisane w treść, więc wierzy, że treść + znaczenie to jedno.
Na świecie ludzi identyfikuje się z tym, co ROBIĄ. Np. jaki zawód wykonują. Pytamy się – “kim jesteś?” Odpowiadamy – “mechanikiem”. Mało ludzi pojmuje, że to coś, co ROBIĄ, a nie to, kim SĄ. A jeśli nie jesteśmy tym, co robimy, to jakże możemy próbować to leczyć? Czy można wyleczyć strażaka z wykonywania tego zawodu? Można przedstawić inny kontekst, z którego wyniknie dla nas inne znaczenie. Wtedy ewentualnie może nastąpić zmiana poziomów ROBIĆ i MIEĆ.
Deficyt uwagi nie odnosi się do czynności, bo widzimy, że np. zaczynamy robić wiele rzeczy naraz i żadnej nie kończymy, co chwila zmieniamy zdanie i się “nudzimy”. Tego przecież chcemy. Brakuje natomiast uwagi WEWNĘTRZNEJ. Brakuje naszej atencji, zainteresowania, uwagi, troski o własne wnętrze. Właśnie w działania uciekamy od swojego środka. Bowiem to co ROBIMY wynika z tego jacy JESTEŚMY. A tego jacy JESTEŚMY nie jesteśmy świadomi. Jesteśmy świadomością na takim poziomie rozwoju, że identyfikuje się z myślami – z treścią.
No bo jeśli uważamy, że coś JEST nudne czy nas nudzi – ROBI nam to – no to oczywiście, że nie chcemy poświęcić temu ani chwili dłużej. Ale przecież zanim doszliśmy do tego wniosku, mieliśmy chwilowy zastrzyk ekscytacji np. że to być może nas zainteresuje – może okaże się (będzie) ciekawe, fajne, ekscytujące. A kto nas tym wnioskiem “poczęstował”? Ktoś mądry? Z góry założyliśmy, że tak jest, bo takie widzimy myśli.
Można powiedzieć, że rodzajem “ADHD” jest kompulsywne oglądanie pornografii. Widzimy treść myśli o tematyce branżowej i od razu zakładamy, że to my tego chcemy. I jeszcze, że to myśli nas do tego namawiają. Albo mózg nas do tego przekonuje… Nie, mózg nie chce niczego. Nie chce seksu. Mózg nie chce dziś włożyć na siebie bluzy z kapturem. Mózg nie chce zjeść ziemniaków na obiad.
Uzależniony ma otwarte naraz kilkadziesiąt zakładek z filmami i zdjęciami i na żadnej nie zatrzymuje się długo. Z czasem i “to zaczyna nas nudzić”.
Zachowania to konsekwencje, nie przyczyny. Przyczyny są wewnętrzne.
Jeśli nasze dziecko wykazuje takie zachowania, przyjrzyjmy się SOBIE – ile my uwagi poświęcamy własnemu wnętrzu, m.in. nieoceniającemu byciu z emocjami? Ile myśli dzisiaj zignorowaliśmy, a ilu i jakich nie? Dziecko bardzo uważnie obserwuje i naśladuje nas i swoje otoczenie. Dorosły znajduje sobie tylko coraz logiczniej brzmiące i lepiej zakamuflowane usprawiedliwienia jak np. duża ilość obowiązków. Zawsze może sobie ich dorzucić, by ukryć swój deficyt WEWNĘTRZNEJ uwagi i świadomości.
Musimy zacząć uczyć się BYĆ w sobie/ze sobą i z tym, co aktualnie jest naszym wewnętrznym doświadczeniem. Myślenie o byciu, to nie bycie. Myśli i uczucia to nie jesteśmy my. To element zwierzęcości, a my możemy ewoluować. Myśl “boję się i nie chcę” to tylko myśl, to nie my.
Ale jeśli to zupełnie ignorujemy i widzimy, że dziecko ma problemy ze skupieniem się na jakichś czynnościach – czyli przeskakujemy poziom BYĆ i skupiamy się tylko na poziomie ROBIĆ – no to nie dziwne, że możemy poświęcać lata na terapie, a efekty będą mizerne, o ile jakiekolwiek. Uzależnienie to nie jest problem behawioralny. Problemy behawioralne to element uzależnienia i to wcale nie najważniejsze. To tylko często jedyny element widoczny dla innych.
Każde rozpoczęcie nowej czynności daje nam dokładnie to, czego szukamy – chwilowe podniecenie, być może ferwor. Ale ten cel ma tylko takie znaczenie – podniecenie dla samego podniecenia. Każda emocja ma swój ładunek i jeśli nie stawimy mu oporu, szybko się wyczerpie. Ten ładunek ekscytacji może się wyczerpać bardzo szybko. Dlatego to powtórzymy. Tak jak palacz może wypalić kilkadziesiąt papierosów jeden za drugim, alkoholik wypija serię, pornoholik otwiera kolejne galerie. Konsekwencje nie są istotne, bo dla nas ważny jest ten natychmiastowy efekt. Liczy się TERAZ. A to co będzie później – o tym “zapominamy”.
Człowiek nieintegralny nie ma dostępu do uczuć i myśli, które są w obszarze świadomości drugiego człowieka. Tym samym nie możemy widzieć czym to jest, ani tym bardziej co ta osoba – np. nasze dziecko – z tym robi. Np. ciągle zmaga się, próbuje odrzucić, kontrolować lub słucha się każdej jednej myśli, którą dostrzeże. A myśli zmienić się mogą nawet setki razy w przeciągu minuty. Ile tej fundamentalnej nauki dziecko otrzymało w kwestii myśli i uczuć? Ile fundamentalnej nauki zdobyliśmy my? Przekazywanie informacji nie nauczy dziecka. Życie takimi informacjami (integralność względem nich) stanowić będzie dla niego wzór do naśladowania.
Pokoju – tej kluczowej integralności – nie można imitować. Ani integralności w ogóle.
Dziecko patrzy na rodziców – ciągle czymś zajętych – ciągle coś ROBIĄCYCH i widzi w tym straszny niepokój, zgiełk. Widzi też mniej więcej, że ciągle coś przeżywają i trzeba od tego uciekać. Sądzi więc, że jest to normalne, więc zaczyna żyć tak samo. A my nie przyglądamy się sobie, tylko dziecku i CIACH! – etykietka choroby i próbujemy ją leczyć.
Naśladownictwo to tylko jeden element zyskania tych wzorców. Może być ich więcej – w szczególności, tak jak powiedziała ta osoba – ciągłe krytykowanie za wyrażaną emocjonalność mogło spowodować ogrom tłumienia, wielkie pokłady winy, wraz z postawą potępiania siebie. A gdy non stop odczuwamy winę, ciągle też widzimy myśli, że robimy coś złego, robimy coś nie tak, że powinniśmy robić coś innego, że ciągle robimy coś źle. Więc przestajemy to robić i zaczynamy robić coś innego. Ciągle popełniamy te same błędy.
Jeśli w czynnościach szukamy zadowolenia, satysfakcji, spełnienia czy radości, a w szczególności ucieczki od negatywności, których doświadczamy, to także będziemy szukać nawet bardzo intensywnie i nigdy tego nie znajdziemy. W szczególności – człowiek uzależniony nawet gdy już przestanie doświadczać przyjemności z oddawania się żądzy, nadal będzie to robił.
Aby rozwiązać te problemy, trzeba się zwrócić do wewnątrz.
Ale sami nie oswobodzimy się z niewoli nas samych. Ten, kto zamknął Cię w celi, nie wypuści Cię z niej. Jeżeli jesteśmy uzależnieni, szanse na to wynoszą zero. Potrzebujemy Siły Większej od nas samych. Potrzebujemy pomocy kogoś, kto już przeszedł tę drogę.
Samemu tośmy sobie to “ADHD”, czymkolwiek jest, spowodowali. A jeśli próbujemy przestać coś robić i nie dajemy rady, no to dowód naszej bezsilności.
Jeśli cały czas się urażamy, obrażamy, denerwujemy czy boimy, no to także silny sygnał, że naszą uwagę przekierowaliśmy na świat zewnętrzny i szukamy kogoś/czegoś, na kogo/co możemy dokonać projekcji. Wielu staje na głowie, by oddawać się żądzy. Niczemu w swoim życiu nie poświęcili takiej uwagi i zaangażowania, niż np. karmieniu uraz czy fantazji. Wszystko, tylko nie przyjrzeć się sobie.
Ad. 2. Hiperaktywność.
Gdy zrozumiemy, że próbujemy właśnie tą hiperaktywnością zaleczać problem, z którego nie zdajemy sobie sprawy, zrozumiemy, że hiperaktywność wydaje się nam rozwiązaniem, a nie problemem.
Tak jak dla uzależnionego, który jeszcze nie dostał mocno po tyłku, oglądanie porno wydaje się odpowiedzią na wszystkie inne problemy, a nie problemem, z którego właśnie te inne wynikają. To samo z alkoholem, narkotykami, papierosami, etc. Uzależniony powie nawet – “mogę przestać, kiedy zechcę” ale to nigdy nie następuje. A gdy zaboli i spróbuje przestać, okaże się, że nie jest w stanie.
Hiperaktywność to objaw tego, o czym mówią punkty pierwszy – braku świadomości świata wewnętrznego – oraz trzeci – nieporządku, nieładu i dezorganizacji WEWNĘTRZNEJ. Dezorganizacja zewnętrzna jest tego odbiciem.
Świat wewnętrzny -> świat zewnętrzny.
Nigdy odwrotnie.
Ale większość próbuje odwrotnie – np. zmusić się czy “przełamać” do działań, których wcale nie mają zamiaru chcieć wykonać. Mówią wtedy “chciał(a)bym”. Kiedyś, w jakiejś nieokreślonej przyszłości. Ale nie teraz, nie dzisiaj, nie w tym momencie.
Gdy widzimy płaczące dziecko, nam samym może zacząć być smutno. Możemy się zdenerwować “na” rodziców tego dziecka. Albo możemy się uśmiechnąć do niego. Możemy to też zupełnie zostawić i nic z tym nie zrobić.
Jak tego nauczyć? Poziomu BYĆ “uczymy innych” tylko w jeden sposób – będąc żywym przykładem. To inspiruje.
Jak się samemu stać coraz bardziej świadomym? To jest główny cel Programu Wolność od Porno. Pracujemy zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Dokonujemy integracji tego, co nowe, czego często bardzo nie chcemy robić – np. odczuwać emocji. Poddajemy wszelkie przywiązania i opór. Wraz z tym dokonuje się ewolucja.
Ad. 3. Nieporządek, nieład, dezorganizacja.
Zacznijmy od myśli. Myśli bełkoczą się bezustannie i bez końca. To samoistny i bezosobowy fenomen, który, jak wianie wiatru czy “biały szum” ma tylko jeden cel – trwać. Myśli nic nikomu nie mówią, nie namawiają, nie przekonują, nie rozkazują. To się tylko dzieje bez żadnego innego celu, niż się dziać.
Ludzie zaś, w swoim narcystycznym usposobieniu, postawili się w roli autorów tego procesu. Nadali sobie sprawczość nad nim – uznali się za przyczynę. Wielu także oczywiście uznało się za ofiarę. Każdy z myślami robi to, co jest zgodne z jego poziomem rozwoju. W tym identyfikuje się z nimi. Nie dziwne, że i w życiu pojawia się chaos. Wielu mówi – “pojawia się myśl i już mnie nie ma”, “pojawił się impuls, za którym podążyłem”, itd.
Poziom mentalny jest pierwszym tzw. poziomem subtelnym – niewidzialnym dla zmysłów fizycznych. Proces oddziaływania następuje z góry do dołu. Wyższe ciała subtelne oddziałują na niższe – z góry do dołu. Niektórzy ludzie zauważyli, że “kreacja odbywa się z góry do dołu, a ewolucja odbywa się z dołu do góry”. Ale człowiek nieintegralny, a w szczególności uzależniony – odwraca tę “kolejność” i “dołem” usprawiedliwia to, co “na górze” – np. własne decyzje.
Drugi temat – emocje. Emocje to bezosobowa konsekwencja w formie energii. Odzwierciedlają nasze postawy, pozycje, percepcje. Poziom emocjonalny jest wyższym poziomem subtelnym – jest ponad poziomem mentalnym i dlatego na niego oddziałuje z góry. Ludzie zaś w większości uważają całkowicie odwrotnie. No bo skoro myślimy, no to jesteśmy panami tego procesu (powinniśmy być – w założeniu większości). A skoro ciągle jesteśmy zagięci na myślach, a emocje projektujemy czy tłumimy, w zależności od tego, co nam w danej sytuacji bardziej pasuje, no to widzimy tylko myśli. W tym myśli, że myślami możemy kontrolować i panować nad emocjami. Ba! Nie tylko nad emocjami ale i nad życiem, nad światem… A potem się okazuje, że “ciągle się martwię”, “nie mogę przestać o niej myśleć”, “cały czas mam negatywne myśli”, “przez te uporczywe, natrętne myśli nie mogę spać!” Ale żadna z tych osób nie łączy poprawnie kropek.
Ilu z nas ma gotowość, by przestać się zupełnie zajmować myślami? Ilu z nas w ogóle dostrzegło jak doimy z tego masę gorzkiej przyjemności? A ilu tylko rozpacza, że do tej pory np. ciągłe fantazje przerodziły się w koszmary? Czyli nie podoba się nam, że zmianie uległa treść myśli. Jednak człowiek nadal nie ma gotowości się zmienić. Liczy tylko, że nauczy się zmieniać myśli i uczucia – np. zawsze mieć te ładne fantazje. Wielu mówi – “no przecież chcę/pragnę”. Chcemy pragnąć ale nie podjąć działania.
Tysiące razy czytałem twierdzenia “czuję, że…” To jest przykład tego chaosu – dezorganizacji, nieładu i nieporządku. Mieszamy myśli z uczuciami. Bywa, że uzależniony w jednym zdaniu pisze “czuję, że jestem do niczego ale z drugiej strony czuję się lepszy od innych”. Albo “czuję się jak”…
Wiemy, że jeden ładunek emocji może być czynnikiem, z którego wynika tysiące racjonalizacji i projekcji mentalnych. A człowiek z dużymi zaniedbaniami emocjonalnymi może naraz czuć wiele różnych emocji. Gdy trwa w takim stanie i jeszcze próbuje się mu oprzeć, kontrolować, panować, zmienić, to możemy sobie wyobrazić jak jego wewnętrzna udręka i zamieszanie odzwierciedli się w jego działaniach.
Np. właśnie spróbuje zrobić coś nowego – będzie tym podekscytowany. Ekscytacja minie w minutę, więc i ochota, by kontynuować tę czynność. Powtórzy to wielokrotnie. Z każdym rozczarowaniem będzie rosła gorycz, czyli wzmożenie wewnętrznej niezgody, żalu, wstydu, winy, gniewu. Próby wewnętrznej separacji przełożą się więc na separację od działań w realnym świecie zewnętrznym. Staniemy się apatyczni, anemiczni, bez motywacji, ani chęci, by realizować uporządkowaną aktywność fizyczną. Bowiem aktywność subtelna – wewnętrzna – jest całkowicie nieuporządkowana. Celem jest zmiana tego, co czujemy ale to może być wyłącznie chwilowe.
Realne i trwałe postępy w świecie fizycznym następują PO postępie w rozwoju duchowym. Bowiem najwyższym poziomem subtelnym jest ten, który w swojej oczywistości jest metafizyczny. “Meta”, czyli ponad. Myśli są metafizyczne. Emocje także. I to, co je obserwuje konsekwentnie musi być też ponad tym. Czymś większym. Metamentalnym i metaemocjonalnym. Dlatego też wszystko co rzekomo emocje nam robią, czynimy sobie sami. Bowiem emocjonując się sami obniżamy swój poziom. Podobnie z myślami. My to wybieramy ale wybieramy to nieświadomie, bo na tak niskim poziomie świadomości jesteśmy.
Wiemy, że ta osoba pokazała nam, że często reaguje emocjonalnie i jest to szybsze od jakiegokolwiek rozsądku. Większość ludzi, z którymi pracowałem poproszona, by coś przemyśleć i przeanalizować, swoją “analizę” rozpoczynała słowami “pierwsze, co mi przyszło na myśl”. Innymi słowy – nie dokonali żadnej analizy i nawet nie zdali sobie z tego sprawy.
Dezorganizacja jest wielka.
I jeśli dolepimy do tego metkę ADHD, to mamy wygodne usprawiedliwienie. I samo to dolepienie stanowi element całego problemu – deficytu wewnętrznej atencji, od którego ucieczkę stanowi robienie czegoś – np. dolepianie etykietek, a potem zmaganie się z czy ucieczka od (świadomości) konsekwencji.
Przeczytałem właśnie fantastyczne zdanie z popularnego portalu dotyczącego szeroko rozumianego zdrowia. “Dziecko myśli bez zastanowienia”. “Myśli bez zastanowienia” to jak powiedzieć “smaruje masłem bez masła”. Ludzie dokonują obserwacji, że jest z myśleniem jakiś problem ale nie potrafią się zorientować jaki. Bowiem nie dostrzegamy błędnych założeń. Najczęściej mówi się tylko, że to myśli są jakieś – np. natrętne. To znowu oddanie odpowiedzialności i granie ofiary. Nie, myśli nie są natrętne, tylko my nie mamy intencji się od nich odkleić. Natrętna może być mucha, bo mucha to żywa istota i jej działania mogą się nam nie podobać. Ale myśl to nie jest żywa istota. Żadna myśl nic nam nie robi, bo nie ma takiej możliwości.
Prościej – dziecko nie myśli, bo nie zostało tego nauczone. Nie było żywego przykładu myślenia. Nie było więc czego naśladować. Dziecko wpatruje się, tak jak jego rodzice, w mentalny bełkot, który ma tylko jeden cel – trwać. I tak właśnie się dzieje. A dziecko biega za nim jak psiak za dziesiątkami “motylków” każdej minuty.
Inne zdanie, tym razem bardzo trafne – “dziecko przebywa w ciągłym ruchu; często bezcelowym”. Tak, bo celem tego ruchu jest ruch dla samego ruchu, tak jak celem mentalizacji jest mentalizacja dla samej mentalizacji. Jak i emocjonowanie się często ma tylko taki cel – emocjonować się dla samego emocjonowania się.
Cel naszym działaniom nadajemy my. Człowiek na niskim poziomie świadomości nie za często nadaje mądre cele dla swoich działań. Człowiek uzależniony jeszcze je ukrywa i kłamie. Dorabiamy usprawiedliwienia dla czegoś co zrobiliśmy.
Tak jak wielu mówi, że chce np. napić się wódki, bo tyle razy to zrobili, więc muszą to lubić! No i nie chcą przestać, więc to też jest dowód, że to lubią! Ale to fałsz.
Człowiek dorosły też może nie mieć wcale lepszej sytuacji od dziecka. Rodzic także może być w ciągłym ruchu i często celem tego jest dokładnie to, co nazywamy ADHD – podleganie tylko emocjonalnym wytycznym, np. “nie czuć wstydu, bo muszę pracować, gdyż nieróbstwo jest złe”, z czego nie zdaje sobie sprawy. Wielu mówi, że “czują presję”. Ale to nie presja, tylko poczucie winy i jej racjonalizacja – “muszę”. To “muszę” wynika z wiary, że działaniem możemy oswobodzić się z podświadomego poczucia winy. Ale to nie działa. “Wyrok” jest odraczany tylko na chwilę. I to my go odraczamy, by za moment znowu ciążyć nad samymi sobą.
Jakie jest rozwiązanie na poczucie winy?
Potem się wielce dziwimy, że dziecko naśladuje dokładnie takie zachowania. A życie wcale nie jawi się pięknym doświadczeniem, tylko męczarnią. Także męczarnią stają się próby “wyleczenia” dziecka.
Wymagamy od dzieci tego, czego nam samym fundamentalnie brakuje. A gdy dzieci dopasowują się do tego – nazywamy to chorobą czy zaburzeniami i próbujemy leczyć. Żyjemy w świecie “analfabetów emocjonalnych i mentalnych”. Zacznijmy dawać sobie nawzajem dobry przykład. DOBRY, a nie tylko “lepszy”.
Założyciel pierwszej Wspólnoty 12 kroków zauważył, że “dobre jest wrogiem najlepszego”. Większość ludzi zaś nie zatrzymuje się nawet na “dobrym”, tylko daleko przed – na “lepszym”. Ale “lepszy” wcale nie oznacza, że jest “dobry”. Lęk jest LEPSZY OD apatyczności ale sam w sobie nie jest dobry.
Pracoholizm czy “robienioholizm” może być lepszy, bo pozornie przynosi pewne korzyści, jak pieniądze i zadowolenie pracodawców i klientów. Ale wewnętrznie to może być dokładnie taki sam chaos i zamieszanie. Ale nie słyszałem jeszcze o szczęśliwej i kochającej się rodzinie, w której któryś z rodziców (a w tym bardziej oboje) zarzynali się w pracy. No ale zapewne twierdzą, że “muszą”.
20-30 lat zaniedbań nie rozwiążemy dobrymi chęciami i pięcioma minutami jakiejś sporadycznej praktyki. Tak jak prowadzenie auta wymaga od nas pełnego skupienia na tej czynności CAŁY CZAS, bo inaczej stanowić będziemy poważne i śmiertelne niebezpieczeństwo dla nas i innych uczestników ruchu, tak samo zdrowienie wymaga od nas pełnego skupienia. CAŁY CZAS.
Jako że problem jest wewnętrzny, nie rozwiążemy go sami. Sami to go sobie spowodowaliśmy. Nie zdajemy sobie sprawy z nawet 5% naszej nieuczciwości, oporu, fałszu. Potrzebujemy wsparcia i pomocy. Co więcej – czy zdrowienie zacznie postępować zależy od naszej gotowości, by się otwierać przed innymi i ujawniać to wszystko, z czym się tak cały czas spieramy, czemu się tak opieramy, demonizujemy, wypieramy, osądzamy, projektujemy na innych, itd. Najpierw zaś sami musimy zacząć to ujawniać przed sobą. Powiedzenie prawdy może być trudne, tym bardziej, że może boleć. A jeżeli naszą “hiperaktywnością” m.in. była ciągła ucieczka od wszystkich niedogodności, tym bardziej jest to dla nas istotne, by zacząć to robić.
Od dzisiaj nie ma już “ktoś mnie zdenerwował”. To kłamstwo. Zaczynamy mówić o sobie. To my zareagowaliśmy gniewem, bo…?
Jak zrobić porządek w szafie? Wyjąć z niej wszystko i dopiero zacząć przyglądać się co się nadaje do noszenia, a co do wyrzucenia. To tzw. inwentarz moralny. Na tej planecie dokonują go jednostki. I dlatego tylko jednostki doświadczają znaczącej i trwałej poprawy.
Wiemy, że osoba, która podała ten krótki opis cech ADHD, mówiła, że była ciągle karcona. To postrzeganie może zrodzić w nas wielkie poczucie winy. Zaś wina dąży do destrukcji. Jeśli tak żyjemy, potrzebujemy naprawdę zaangażować się całym sercem w rozwój duchowy. Bowiem inaczej nasze serce będzie zżerane od środka. Przez winę, którą projektujemy na świat.
Taka osoba stara się być oderwana od swojego wnętrza (z którym się identyfikuje) zazwyczaj od wielu lat. Scalenie może odbyć się wewnątrz i tylko w sprzyjających temu warunkach – szacunku, akceptacji, miłości, zrozumieniu, wsparciu. Czego sami nie jesteśmy na razie w stanie sobie zapewnić. Potrzebna jest siła większa od nas samych. Potrzebne jest wsparcie kochającej grupy. Potrzebne jest też gruntowne przewartościowanie tych wszystkich jakości. Niewielu pojmuje co to jest np. akceptacja. Wielu uważa, że jest to “ominięcie” wszystkich wad, błędów i wszelkich innych negatywności.
Gdy kiedyś miałem w sobie ogrom wstydu i lęku i ktoś mnie wyciągał do klubu i jeszcze gonił na parkiet, by tańczyć z dziewczynami i zagadywać, i podrywać, to dla mnie to było jakby mnie ktoś przypalał żywym ogniem. To czego pragnąłem w moim doświadczeniu było utrapieniem, bo ktoś starał się taranem wyważyć moje barykady, które ciągle utrzymywałem. Jeśli wierzymy, że problem stanowią jakieś blokady, które wystarczy usunąć technikami czy “pomocą”, no to możemy nieźle staranować człowieka. Bo tymi blokadami jest sam człowiek i jego poziom gotowości.
Potrafiłem mieć 100-200 gier komputerowych, a nie miałem w co grać. Włączałem na moment jedną, by się szybko znudzić i zaraz włączyć kolejną. I tak wielokrotnie. Aż w końcu się uruchamiałem i wpadałem w ciąg pornograficzny. To samo z filmami, serialami, muzyką i wszelkimi innymi tematami. Tylko przy porno mogłem przesiedzieć w pełnym skupieniu dłużej, niż godzinę. I zazwyczaj to było wiele godzin non stop. Ale oczywiście nie nad jednym filmem czy zdjęciem. Tylko nad tysiącami.
Moim celem wychodzenia do klubów było wyjście do klubów. Więc wychodziłem. I to osiągałem. Nic więcej. Bo we mnie był chaos, nieporządek, zupełny brak odpowiedzialności i rozsądku. Brak klarownego kierunku. Robiłem dla samego robienia. Tak samo z pracą – pracowałem dla samego pracowania. Bo “trzeba”, bo “muszę”. Ciągle jechałem na poczuciu winy. Nie dziwne, że potem z rozkoszą “uwalniałem” się od tego przy pornografii. I to też stawało się coraz bardziej nieuporządkowane.
Niektórzy klienci mówili mi, że dla nich śliskim tematem jest nieporządek w domu. Gdy wracają do mieszkania, w którym jest nieposprzątane, jest to dla nich pretekst do uruchomienia się. Bowiem widzą w tym konsekwencję nieporządku wewnętrznego, w tym – wstyd i poczucie winy. To co na zewnątrz reprezentuje to, co wewnątrz. Dalej chcą od tego uciec, bo to potępiają i stawiają opór. Nie chcą tego – separują się. I od razu następuje ta hiperaktywność. Często poprzedzona spadkiem energii do poziomu apatyczności. Człowiek potencjałem energetycznym dysponuje, tylko NIE CHCE przeznaczyć go na to, co dobre i służy życiu. M.in. z tego powodu chce tych chwilowych “strzałów” ekscytacji. Wielu uzależnionych zauważyło, że mają siłę i są w stanie skupić się już tylko na pornografii. Na nic innego siły “nie mają” ale okazuje się, że przy porno mogą przesiedzieć całą noc i nawet nic nie jeść.
Czyż to nie podejrzane, że siłą mają i przeznaczają ale tylko na to, czym się zabijają?
Ludzie sukcesu, szczególnie przedsiębiorcy, nauczają, by przed podjęciem jakichkolwiek działań, najpierw zrobić porządek wewnętrzny – ZATRZYMAĆ SIĘ, klarownie określić cele, rozprawić się z wątpliwościami, lękami, obawami, brakiem pewności, nadać wartość, sens, znaczenie oraz znaleźć pomocny punkt odniesienia i feedbacku. Planować i realizować ten plan POMIMO myśli i emocji, np. dalszych wątpliwości. Z tym rozprawiamy się na bieżąco i bezpośrednio.
Uzależniony NIC z tego nie czyni. Ten, kto “ma ADHD” – także.
Uzależniony pozostawiony sam sobie za punkt odniesienia obiera zazwyczaj tylko myśli, uczucia i objawy jak np. jeden-dwa dni nie włączenie pornografii, czyli poziom ROBIĆ i MIEĆ. Ale szybko znowu zaczyna się miotać. I jak autor(ka) opisu ADHD – każdą krytykę swoich zachowań (które utożsamia ze sobą), odbiera jako atak na siebie i reaguje walką i/lub ucieczką. Każde konfrontowanie z faktami odbiera tak samo. Bo to boli. Ale proces wzrostu jest bolesny, bo musi być. Pamiętajmy jednak, że ból nie jest tożsamy z cierpieniem.
Ryzykownym jest dać każdemu to samo rozwiązanie. Podkreślę, że fundamentem jest rzetelna i uczciwa analiza. Nikt nie ma tej samej krzyżówki z tymi samymi hasłami.
Opis swojej sytuacji, który przedstawimy drugiemu człowiekowi, który może to zrozumieć, musi być uczciwy. Tylko to musi być prawda – otwarta komunikacja. A nie “kłamstwonikacja”. Ostatnio jeden z klientów wstydził się, by napisać na pewne kwestie “nie wiem” i próbował wymyślić (zmyślić) “konkretne” odpowiedzi. Prawda brzmiała “nie wiem”. To należało napisać. Ale człowiek pyszny napisze kłamstwo, które ładnie brzmi i będzie z tego zadowolony. Bo “się napracował”.
Gdzieś po drodze każdego z nas powinna pojawić się medytacja. Tylko na litość boską – nie próbujmy uspokajać umysłu! Myśli to tylko myśli. Myśl o cycku czy o końcu świata jest dokładnie taka sama. To tylko myśl. Nie ma żadnego znaczenia. To fantasmagoria. Nic z nimi nie rób. Ignoruj je. A i niejeden sądzi, że ignorowanie myśli to robienie z nimi czegoś…
Medytując szybko zorientujemy się, że podlegamy fundamentalnemu objawowi tego, co zawarte jest akronimie ADHD – tylko ta hiperaktywność jest wewnętrzna. I dlatego niedostrzegalna dla innych. Wielu zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Mówią tylko “mi często zdarza się za dużo myśleć”. To nie jest myślenie, tylko bieganie za myślami. Hiperaktywności nie stanowią same myśli, ani tym bardziej akt ich tworzenia – bo nie my za to odpowiadamy – ale to, że się w nie wpatrujemy. A często też podejmujemy działania, by je zrealizować.
Non stop reagujemy na myśli i uczucia, kompulsywnie podążamy za nimi, próbujemy je odepchnąć, zdławić, zatrzymać przy sobie, kontrolować, powstrzymać czy osiągnąć ich treść. Boksujemy się, uciekamy, warczymy, lękamy się, panikujemy, zamieramy jak sparaliżowani, próbujemy ratować się apatycznością i sennością. Opowiadamy o myślach innym, przedstawiamy je, opisujemy, “myślimy” o nich, itd. Oraz oczywiście uważamy myśli za NASZE myśli, które MY sami pomyśleliśmy lub myśli, które NAS namawiają i przekonują NAS do realizacji swojej treści. I to robimy.
Plus – myśli uważamy za rzeczywistość. Nazywamy je np. “jestem przekonany/a, że stanie się to, co widzę w myślach!” Myśli są dla nas jak szklana kula przepowiadająca przyszłość. Jak talizman ochronny przed tym, co zawarte jest w myślach. Mam klientów, którzy w co drugim zdaniu piszą “mam wrażenie”. Nawet nie zdają sobie sprawy, że przepisują myśli, w które ciągle się wpatrują. Nikt nie “ma wrażenia” o czymkolwiek, tylko wpatruje się w myśli i uczucia, którym nadaje taki sens.
Odklejając się od tego możemy dostrzec wielki paradoks – możemy wtedy osiągnąć to, czego chcemy i to, czego się najbardziej lękamy – pokój. Dlaczego się go lękamy? Bo musimy zostawić to co znane i ukochane – te wszystkie nasze dramatyczne i katastroficzne tasiemce. Te wszystkie fantazje, że myślami ratujemy siebie i swoje życie! Tę myśl – “myślę, więc jestem”, a raczej – “jestem dzięki myślom”.
Każdy uzależniony powinien zdać sobie sprawę, że żyje POMIMO myśli. Każdy inny człowiek zresztą też. A co z naszą ukochaną iluzją – kontroli? Nie kontrolujemy nawet jednej myśli i jednego włosa na głowie. Ale “nasze” życie? Oczywiście! ;) I to za pomocą myśli. Nie dziwne, że ta hiperaktywność mentalna jest dla nas naszym fatum, rozrywką, narzędziem. Niezbędną powinnością!
Uważamy, że jesteśmy źródłem swojego życia. Ale my jesteśmy głównym problemem swojego życia. Tylko ten problem niezauważalnie i taktycznie dla siebie wyprojektowaliśmy na kluczowe osoby i wydarzenia i dzięki temu obraz został rozmazany. Szczególnie projektujemy to na wychowanie i samo uzależnienie ale też myśli i emocje. Często też na Boga. Np. że “pozwolił się nam uzależnić”.
Każdy problem wystarczy wyprojektować na świat, a następnie zmagać się próbując go zmienić czy próbować od niego uciec.
Przypominam, że zdrowiejący alkoholicy zdrowieją POMIMO alkoholu i barów, a zdrowiejący pornoholicy zdrowieją POMIMO pornografii i dostępu do internetu. Nie trzeba zmienić nic w świecie, by zmienić siebie.
Zmiana rozpoczyna się w nas.
Zaczyna się od powiedzenia, od przyznania prawdy.
Sobie, Bogu i drugiemu człowiekowi.
Każdy pornoholik dostrzeże, że próby zmiany nawet tego, co ROBI bez zmiany tego jaki JEST, nic nie dadzą, a mogą wprowadzić tylko zmaganie, lęk, frustrację, utratę wiary, nadziei, chęci, etc.
Czy nasze życie bez porno byłoby znośne? Czy nasze życie bez porno byłoby lepsze, niż z pornografią? Odpowiedzi na te fundamentalne pytania będą ewoluować. Jeśli skupimy się na zdrowieniu – to na lepsze.
To czego szukaliśmy w pornografii czy alkoholu musi zostać rozpoznane, nazwane. Zmieniamy miejsce naszych poszukiwań. Zwracamy się ku swojemu wnętrzu. Czyli zatrzymujemy tą szaleńczą i wieloletnią ucieczkę/gonitwę i wyciągamy na światło dzienne każdą tajemnicę, nieprzyjemną cechę, atrybut, dążenie, wadę charakteru, urazę, emocję. Do każdej stosujemy odpowiednie rozwiązanie. Puszczamy się tego. Każdego dnia. Bo każdego dnia możemy mieć pokusy, by znowu się temu zacząć oddawać.
Odpowiedzi i rozwiązań nie ma w świecie. A przynajmniej nie ma ich w świecie, który widzimy przez pryzmat żądzy – w świecie pełnym podziałów, przeciwieństw, zmagania, braków, niesprawiedliwości, lęków i tragedii. Oraz oczywiście – w tym “gabinecie luster” – naszych projekcji.
Żyjemy w świecie szalonym. Sami to szaleństwo tworzymy. Bowiem utożsamienie z umysłem jest szaleństwem, a umysł bez duchowej dyscypliny jest zaiste szalonym panem.
Uważamy, że problemy, które sami sobie tworzymy możemy rozwiązać totalnym i jak największym ich przeciwieństwem. Gdy np. jest nam źle z naszą płcią czy płcią drugiego człowieka, wymyślamy sobie więcej płci. Naklejamy na nie etykietkę i już! Ba! Jeszcze tylko kilka miesięcy ryzykownych operacji, ucinania sobie różnych części ciała, pompowania go hormonami i problem rozwiązany! Zyskaliśmy szczęście i wreszcie możemy zidentyfikować się ze swoim ciałem. Bo przecież nim jesteśmy i dopiero, gdy sobie je uczyniliśmy na swoje życzenie, możemy się na nie zgodzić.
Uważamy, że odpowiedzią na dużo złych myśli jest jeszcze więcej lepszych myśli lub w ogóle “uspokojenie” umysłu! Wielu to “uspokojenie” doprowadzili do absurdu – do stanu zatrzymania – śmierci przez zniszczenie.
Jeśli się boimy kogoś stracić, to stajemy się mili, jak to wielu określa – “za mili”. Co nie daje nam oczekiwanych rezultatów, a tylko zniechęca do nas ludzi. Więc co robimy? Stajemy się jednocześnie jeszcze “milsi” i wkurzeni. Pałamy zawiścią, że inni nie dają nam tego, co my im… Ciągle skupieni na tym, co ktoś ROBI/my ROBIMY.
Spójrz na ludzi palących papierosy, pijących alkohol, podrywających, oglądających filmy i seriale, oglądających porno, krzyczących na siebie. Spójrz na siebie. Gdzie szukasz i czego? Co potępiasz i dlaczego? Co próbujesz zmienić i dlaczego? W jaki sposób próbujesz to zmienić? Czy w ogóle chcesz to zmienić? Dlaczego? Na jak długo?
Zaburzenie duchowe, przekładające się na zaburzenia mentalne każe nam nazywać coś zaburzeniem behawioralnym. Mentalne ocenianie i porównywanie, wyrokowanie, etykietkowanie zmusza nas do prób zmiany zachowań drugiego człowieka. Ale zachowania to nie jest człowiek. Zmiana zachowań nie zmieni nas. Ale poprzez zmianę naszych zachowań możemy wspomóc proces zmiany siebie.
Oczywiście z łatwością można to imitować – gdy nie będzie intencji zmiany. Tylko robienie czegoś, by zaspokoić oczekiwania innych, aby w końcu uśpili czujność. Możemy też próbować oszukać samych siebie – raz czy dwa zrobimy coś i uważamy, że wystarczy.
Otrzymywałem maile od ludzi, którzy zarzucali mi wkurzeni, że denerwuje ich pojawiające się okienko zachęcające do zapisu na Newsletter. Rozwiązaniem jest kliknięcie na X. Zajmuje to sekundę. Jednak nie dla tych osób. Dla nich problem trwa tygodniami. Są “przez to” wkurzeni. I muszą mi o tym powiedzieć, że ja im to spowodowałem. Jest mi to bliskie, jak zresztą każde zagadnienie jaki tu przedstawiłem.
Każda konstrukcja wewnętrzna, która zostaje poruszona przez tak błahe preteksty musi upaść. Im szybciej, tym lepiej. Bowiem im mniej na niej zbudujemy, tym mniejsze będzie cierpienie, gdy to runie. A runie na 100%. To będzie bolało. Ale to nie będzie zranienie, tylko niezbędny element uzdrowienia. Tak jak wyjęcie tkwiącej w tyłku cierni, to nie jest zranienie. Zranienie już było.
Jeśli z “równowagi” wyprowadza nas totalna bzdura, to ważny sygnał, że nie żyjemy w żadnej równowadze. Nie ma równowagi. Bo nie ma uczciwości, przynajmniej w tym aspekcie. To całe ADHD może być masą takich “małych wyprowadzeń”. I wiary w to, że kolejne i kolejne, i kolejne działanie jest wskazane, by to przywrócić.
Mam nadzieję, że rozumiesz, że świata wewnętrznego nie można “(z)reperować” z zewnątrz. Do wewnątrz może dotrzeć głęboki i żywy przykład, który nie jest tylko miałkim, bo powierzchownym robieniem. Tylko MOC może przedrzeć się przez opór, którym nie dopuszczamy do siebie prawdy. Moc uczyni to samoistnie.
Siłą możemy doprowadzić swoje ciało na pierwszy mityng. Ale to nie siła dokonywać będzie zdrowienia.
Witaj Piotrze,
Wprawdzie nie napiszę w zasadzie czegoś związanego konkretnie z tematem artykułu, jest on jednak “najnowszy”, więc decyduję się na wpis tutaj. Wpis majacy w zasadzie charakter zwierzenia. Jestem młodym człowiekiem(praktycznie 20 lat) i nie pamiętam od kiedy uciekałem przed własnymi problemami, uczuciami czy emocjami. Tłumiłem, dusiłem w sobie niemalże każdą emocję – strach, stres, żal co tylko i wyłącznie je potęgowało. Z czasem zaczęła się ucieczka w pornografie, co zaczęło doprowadzać do stopniowej destrukcji psychiki? Wnętrza? Jakby tego nie nazwać niszczyło to mnie. Stopniowo zaczynałem siebie nienawidzić, wmawiałem sobie, że przestanę – i faktycznie przestawałem, na krótkie okresy czasu, ale działo się to jedynie przez własną zakłamaną wizję rzeczywistości – poniekąd twierdziłem, że to właśnie to stanowi główne źródło nieszczęść? Samotności albo winy? Nie miałem pojęcia, że problem tkwi jeszcze głębiej, oczywiście upadając każdorazowo wpędzałem się w coraz większe doły – trwało to lata. Zawsze prosiłem Pana Boga o to, żebym stał się lepszy, żebym przestał to robić. W pewnym momencie zacząłem prosić nie o to, żebym stał się lepszy a o to, żebym miał taką możliwość. Dzisiaj, już widzę, że dostałem dokładnie to o co prosiłem. Kluczowy w “przemianie” jest ten rok. Zakochałem się, sprawiło to, że z dnia na dzień kompletnie zrezygnowałem z masturbacji i oglądania pornografi, całkowicie zacząłem się od tego odcinać. Zdecydowałem się nawet wyznać to co czuje(na co wcześniej kompletnie nie było mnie stać), spotkałem się może nie tyle z odrzuceniem, co okazało się, że jest ktoś inny. Przyjąłem to zaskakująco dla mnie zwyczajnie, spokojnie – po prostu to zaakceptowałem, po czasie kiedy mijał błogi stan zakochania, pojawiło się to, przed czym najwyraźniej uciekałem przez “nałogi”. Kompletnie się załamałem, dosłownie miałem siebie za śmiecia, każda chwila była dla mnie męcząca, to co kiedyś sprawiało mi przyjemność, nie miało żadnego znaczenia, wstawałem i egzystowałem z myślą, żeby znowu się położyć. Jestem człowiekiem wydaje mi się wrażliwym, często okazywało się( co niektórzy mówili mi w prost), że jestem dla kogoś oparciem w życiu – sam w to nie wierzyłem – w tamtym momencie szedłem z taką właśnie osobą przez park i opowiadała mi chyba o jakimś trapiącym go problemie – nawet niepamietam, bo dosłownie czułem, że mnie to nie obchodzi, dosłownie czułem jak zawęża mi się perspektywa, swoją obojętnością na rzeczywistość i ludzi, sprawiłem przykrość paru bliskim. Mimo, że znajdowałem się w zupełnym dole emocjonalnym, może i była to depresja, ciężko mi w zasadzie dzisiaj o tym w ogóle myśleć, mam na myśli ten “stan”. Mimo, że trwał on w prawdzie w tak mocno nasilony kilka dni, nie traciłem wiary i wydawało mi się, że udało mi się przezwyciężyć to wszystko i zmierzam na właściwe tory. Dodam też, że mimo tego stanu nie poddałem się pornografi i tak jest do dzisiaj, zanim jednak uświadomiłem sobie, gdzie leży problem – zanim, trafiłem właśnie tutaj, nakreśliłem sobie cel, żeby dążyć do pełnej harmonii wewnętrznej. Uciekałem w myśli, zastanawiałem się nad światem. Teraz jednak wiem, że wpatrywałem się jedynie w mentalny bełkot. Myśli, które wydawały mi się jakoby to ja jestem ich autorem, w zasadzie nic nie zmieniały i same w sobie stanowiły kolejną ucieczkę od prawdy. Właściwe to zawsze goniłem za tym bełkotem, wydawało mi się, że to ja kształtuje wszystkie myśli i chyba naprawdę wmawiałem sobie, że są słuszne i prawdziwe, bo odnoszą się do rzeczywistości takiej jaką ją widzę – ale to chyba one, ze względu na to, że się im poddawałem projektowały rzeczywistość. Byłem w nich zagubiny do tego stopnia, że w momencie kiedy znajdowałem się w normalnym stanie – brak wizji rzeczywistości, myśli, czysty umysł i radość – czułem, że coś jest nie tak i za wszelką cenę dążyłem do ich powrotu, bo jak mi się wydawało, tylko z nimi jestem w pełni świadomy. Kiedy minął okres załamań, starałem się dążyć do harmoni i świadomości, dręczony przez pokusy, uciekający w mentalny bełkot(chociaż chciałbym to nazwać inaczej, niewiele przychodzi mi teraz do glowy), bo wydawało mi się to słuszne, ostatnio faktycznie zaczęły mnie już te myśli przerażać, czułem, że coś jest nie w porządku, poprosiłem o to, żebym mógł znowu stać się lepszym – kiedy ostatnio trapiły mnie myśli, pokusy, włączyłem internet, wpisałem jakaś frazę i trafiłem *tutaj* na stronę WoP.
Pomogła mi ona uświadomić sobie sporo rzeczy, może “otworzyć umysł”. Zdaje sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga do pełni świadomości, udało mi się już jednak poczynić jak mniemam pewne postępy i nie poddaje się kontemplacjom nad mentalnym bełkotem, staram się trzeźwo patrzeć na świat, nie skupiając się na przelatujących przez głowę myślach- pozwalam im być, nie oceniając ich i nie skupiając się na nich, podobnie jak na emocjach – przyczym dzisiaj naszły mnie pewne “myśli”, emocje i pozwoliłem im się uwalniać, poprostu pozwałem im być – bez żadnego tłumienia, oceniania ich czy siebie przez ich pryzmat poprostu być – pojawiały się jedna po drugiej a ja aż czułem ścisk w gardle, duszności a ja autentycznie niemalże zwymiotowałem. Nie ma przypadków, i wydaje mi się, że trafiając tutaj wchodzę na właściwe tory.
Do tej “opowieści” zdecydowanie mógłbym jeszcze dodać kilka mniej czy bardziej istotnych wątków, ale z racji, że i tak jest już przydługa i obawiam się, że nie jest to do końca odpowiednie miejsce, odpuszczę wprowadzanie ich tutaj. W prawdzie to “zwierzenie” stanowi bardziej pożytek dla samego mnie niż dla kogokolwiek innego, jeżeli ktoś zmaga się podobnie jak większość nas, tutaj zaglądających, zachęcam do korzystania z “rad, wskazówek” płynących z WoP, czy ogólnie skorzystania z pomocy osób, które uporały się z podobnymi problemami, choć nie będę ukrywał, że mam tu na myśli konkretnie autora – Pana Piotra.
Witaj Piotrze,
Hej Maćku!
Dzięki za komentarz! Wiele z tego, co napisałeś jest mi bliskie.
Dlatego podrzucę Ci szerszą perspektywę.
Wprawdzie nie napiszę w zasadzie czegoś związanego konkretnie z tematem artykułu, jest on jednak “najnowszy”, więc decyduję się na wpis tutaj. Wpis majacy w zasadzie charakter zwierzenia. Jestem młodym człowiekiem(praktycznie 20 lat) i nie pamiętam od kiedy uciekałem przed własnymi problemami, uczuciami czy emocjami. Tłumiłem, dusiłem w sobie niemalże każdą emocję – strach, stres, żal co tylko i wyłącznie je potęgowało. Z czasem zaczęła się ucieczka w pornografie, co zaczęło doprowadzać do stopniowej destrukcji psychiki? Wnętrza? Jakby tego nie nazwać niszczyło to mnie. Stopniowo zaczynałem siebie nienawidzić, wmawiałem sobie, że przestanę – i faktycznie przestawałem, na krótkie okresy czasu, ale działo się to jedynie przez własną zakłamaną wizję rzeczywistości – poniekąd twierdziłem, że to właśnie to stanowi główne źródło nieszczęść? Samotności albo winy?
Główne źródło nieszczęść wynika m.in. z tego, że źródło szczęścia umieściliśmy poza sobą jednocześnie uznając się za niegodnych, by je otrzymać.
Robimy coś całe życie nawet nie pamiętając kiedy zaczęliśmy, ani dlaczego.
W tym rozpoczęliśmy drogę autonienawiści, a wraz z tym samym nienawiści życia w ogóle.
Nie miałem pojęcia, że problem tkwi jeszcze głębiej, oczywiście upadając każdorazowo wpędzałem się w coraz większe doły – trwało to lata.
Pomnażamy negatywne postawy – np. właśnie potępiamy się, potępiamy się za coraz więcej i coraz dotkliwiej.
Co też w naszych oczach buduje i utwierdza obraz nas samych jako całkowicie pozbawionych prawa do szczęścia, a nawet życia.
To jest wspólne praktycznie dla każdego uzależnionego.
Wliczając moją historię.
Zawsze prosiłem Pana Boga o to, żebym stał się lepszy, żebym przestał to robić.
Bóg niczego nie uczyni za nas.
Robisz coś, a prosisz, by Bóg sprawił, abyś przestał.
To jakby alkoholik popijający piwko prosił Boga, by przestał pić.
Innymi słowy – próbujemy się wyręczać Bogiem, manipulować.
Fundamentalne jest tzw. powierzenie – wyznanie sobie, Bogu i drugiemu człowiekowi np. jakiejś negatywnej cechy lub postawy ale – krytycznie ważne – w duchu REZYGNACJI z tego.
Wtedy modlitwa przynosi efekty.
W pewnym momencie zacząłem prosić nie o to, żebym stał się lepszy a o to, żebym miał taką możliwość.
Możliwość jest. Problemem jest nieświadomość, że to wybieramy i dlaczego.
Dzisiaj, już widzę, że dostałem dokładnie to o co prosiłem.
Dokładnie. Otrzymałeś świadomość możliwości.
Ale z wolną wolą jest tak, że Bóg nie może jej odebrać, ani zastąpić.
Zaś życia nie prowadzimy wczoraj, ani przez moment.
Tylko żyjemy dziś. I każdego dnia możemy podjąć decyzje dobre lub fatalne.
Nie ma czegoś takiego jak “wszyscy żyli długo i szczęśliwie” – w znaczeniu, że dobro będzie sobie już dalej samo trwało.
To jak z ogrodem – jeśli zaniedbamy ogród, szybko wszystko uschnie, resztę zjedzą robaki, zarośnie też chwastami.
Jeśli w trakcie jazdy samochodem puścisz kierownicę, prawdopodobnie dojdzie do wypadku.
Kluczowy w “przemianie” jest ten rok. Zakochałem się, sprawiło to, że z dnia na dzień kompletnie zrezygnowałem z masturbacji i oglądania pornografi, całkowicie zacząłem się od tego odcinać.
To wielki błąd wynikający z oczarowania.
Bowiem uzależnia nas od tej relacji, osoby. A cały problem nadal istnieje.
Nie zrezygnowałeś z masturbacji i oglądania pornografii, bo nie podjąłeś takich decyzji. Jak mogłeś, skoro nie miałeś świadomości dlaczego to czynisz?
Zmieniły się warunki zewnętrzne, od których uzależniałeś swoje decyzje i tylko dorobiłeś do tego filozofię – że “zrezygnowałeś”.
Tak naprawdę zastąpiłeś jedno uzależnienie drugim.
Bo sam się nie rozwinąłeś – oczarowałeś się uczuciami projektowanymi na drugiego człowieka.
Zdecydowałem się nawet wyznać to co czuje(na co wcześniej kompletnie nie było mnie stać),
Było Cię stać, tylko nie chciałeś, bo się potępiałeś.
Oczarowany, postanowiłeś zrobić wszystko, byle tę dziewczynę przy sobie zatrzymać.
Nazwałeś to miłością, a wyprojektowałeś na nią źródło swojej wartości, znaczenia, radości.
Jest to bardzo powszechne, bo naprawdę maciupki ułamek ludzi pojmuje czym jest miłość.
Setki spraw nazywa się miłością, z których większość nie jest nawet po stronie integralności.
spotkałem się może nie tyle z odrzuceniem, co okazało się, że jest ktoś inny.
“Odrzucenie” nie istnieje. To tylko racjonalizacja dla grania ofiary.
Wiemy, że sam siebie odrzucałeś. A czy ta dziewczyna postąpiła choć w 0,001% tak negatywnie jaki Ty byłeś dla siebie przez tak wiele lat?
Łatwo uznać, że ktoś nas odrzucił, a następnie emocjonować się straszliwie – bo to doskonałe usprawiedliwienie dla lat autonienawiści i rezygnowania z własnego życia, własnego dobra, własnego szczęścia.
Które i tak wierzyliśmy, że są poza nami.
Przyjąłem to zaskakująco dla mnie zwyczajnie, spokojnie – po prostu to zaakceptowałem, po czasie kiedy mijał błogi stan zakochania,
Gdyby to była miłość, to by nie minęła.
To było oczarowanie.
Jeśli JESTEŚ człowiekiem uczciwym, to to nie może minąć. To nie jest błogi stan, tylko to kim się stałeś.
To nie mija z czasem, to nie mija dlatego, bo ktoś coś zrobił lub powiedział.
Jeśli coś mija, to tym nie byliśmy.
pojawiło się to, przed czym najwyraźniej uciekałem przez “nałogi”. Kompletnie się załamałem, dosłownie miałem siebie za śmiecia, każda chwila była dla mnie męcząca,
Co pokazuje, że nie można “rzucić” porno, bo nie w tym jest problem.
Gdy znika warunek, od którego uzależniliśmy nasze nieco lepsze postrzeganie siebie czy swojego życia, to co wyparliśmy w moment, okazuje się, że nie zniknęło.
Runęła iluzja – to “zakochanie”, czyli oczarowanie.
A każde oczarowanie prowadzi do rozczarowania, które nazywam odczarowaniem.
To co się pojawiło, właśnie było czymś od czego uciekałeś. A od tego uciec nie można. Bo to jesteśmy my.
To jak się traktujemy, widzimy, jak widzimy innych, świat, Boga.
Co pokazuje, że nie życie jest straszne, męczące, ani bolesne. Ale te przykre doświadczenia tworzymy sobie sami tym jacy my JESTEŚMY.
I właśnie uzdrawianie SIEBIE, zmiana SIEBIE to jest klucz do trzeźwienia.
Ja to nazywam ewolucją, bo to nie jest bycie tym samym, tylko bardziej.
Tylko to zmiana samej esencji tego kim jesteśmy i jak żyjemy.
Niekoniecznie musi to oznaczać wielkie, widoczne zmiany w życiu jakie prowadzimy. Nadal możemy pracować w tym samym miejscu ale już nie jako ofiara ale chętnie, radośnie, z wdzięcznością.
to co kiedyś sprawiało mi przyjemność, nie miało żadnego znaczenia, wstawałem i egzystowałem z myślą, żeby znowu się położyć. Jestem człowiekiem wydaje mi się wrażliwym, często okazywało się( co niektórzy mówili mi w prost), że jestem dla kogoś oparciem w życiu – sam w to nie wierzyłem – w tamtym momencie szedłem z taką właśnie osobą przez park i opowiadała mi chyba o jakimś trapiącym go problemie – nawet niepamietam, bo dosłownie czułem, że mnie to nie obchodzi, dosłownie czułem jak zawęża mi się perspektywa,
Nic nie sprawiało Ci przyjemności.
To doświadczenie my nakładamy na to, co robimy, mamy, w czym bierzemy udział, etc.
Jak mówiłem na początku – źródło przyjemności wyprojektowujemy poza siebie.
Ja każdą rzecz jaką robiłem – potrafiłem w tym doświadczać radości czy stanów depresyjnych. Wliczając seks.
Bo żadna czynność, którą robimy nie jest źródłem żadnego doświadczenia. Dlatego nieraz na Blogu pisałem, że doświadczanie życia jest na tej planecie radykalnie subiektywne.
Zastanów się także.
Jak można czuć, że coś Cię nie obchodzi?
Jak można czuć, że zawęża się perspektywa?
Nie można.
Ale cały opis pokazuje jak człowiek nieintegralny wszystko przypisuje emocjom.
Bo tylko o to chodzi – o to co czujemy. Tylko to miało zawsze znaczenie.
A że potępialiśmy większość z naszych uczuć – które wynikały z postaw m.in. nienawiści do siebie, potępiania siebie – no to stworzyło to niekończącą się spiralę.
I już tylko np. oglądanie porno miało dostatecznie niszczycielski wpływ, by to zmienić. Ale z czasem i porno przestawało.
swoją obojętnością na rzeczywistość i ludzi, sprawiłem przykrość paru bliskim. Mimo, że znajdowałem się w zupełnym dole emocjonalnym, może i była to depresja, ciężko mi w zasadzie dzisiaj o tym w ogóle myśleć, mam na myśli ten “stan”. Mimo, że trwał on w prawdzie w tak mocno nasilony kilka dni, nie traciłem wiary i wydawało mi się, że udało mi się przezwyciężyć to wszystko i zmierzam na właściwe tory.
Niczego nie można przezwyciężyć.
Ewentualnie wyprzeć.
Bo tu nie ma przeciwników. Są konsekwencje naszych wyborów.
Tu widzimy wielkie niebezpieczeństw swoich “wrażeń”. “Wydaje mi się”, “mam wrażenie”.
To myśli. Nie analiza faktów. A każda myśl kłamie.
Dlatego potrzebna jest pomoc kogoś, kto przeszedł tą drogą i ją naprawdę rozumie.
Prawdy nie można sobie wymyślić. Ale na pewno próbami myślami prawdę zastąpimy fałszem.
Dodam też, że mimo tego stanu nie poddałem się pornografi i tak jest do dzisiaj, zanim jednak uświadomiłem sobie, gdzie leży problem – zanim, trafiłem właśnie tutaj, nakreśliłem sobie cel, żeby dążyć do pełnej harmonii wewnętrznej. Uciekałem w myśli, zastanawiałem się nad światem. Teraz jednak wiem, że wpatrywałem się jedynie w mentalny bełkot.
Co pokazuje, że możemy użyć jakichś słów, np. właśnie “harmonia wewnętrzna” ale czym to jest i jak to osiągnąć – możemy nie mieć totalnie pojęcia i próbować osiągnąć coś, czego nie rozumiemy zupełnie po omacku.
Np. uciekamy.
A harmonia to ani walka, ani ucieczka.
To jest to o czym mówiłem wcześniej – to zmiana JAKOŚCI życia na taką, jak jeszcze nie żyliśmy. Lub bardzo, bardzo sporadycznie.
Myśli, które wydawały mi się jakoby to ja jestem ich autorem, w zasadzie nic nie zmieniały i same w sobie stanowiły kolejną ucieczkę od prawdy. Właściwe to zawsze goniłem za tym bełkotem, wydawało mi się, że to ja kształtuje wszystkie myśli i chyba naprawdę wmawiałem sobie, że są słuszne i prawdziwe, bo odnoszą się do rzeczywistości takiej jaką ją widzę –
Jak ponad 80% ludzkości.
Tu jest fundamentalna różnica – to jak coś widzimy, czyli postrzegamy. A to jakim to naprawdę jest.
Nikt nie widzi rzeczywistości, tylko ją postrzega. To też jest element radykalnej subiektywności.
A człowiek nieintegralny nie chce dążyć do prawdy. Tylko do tego, co wygodne, do racjonalizacji i usprawiedliwień.
ale to chyba one, ze względu na to, że się im poddawałem projektowały rzeczywistość.
Nie można projektować rzeczywistości.
Tak jak projektor nie projektuje białej ściany.
To my na rzeczywistość projektujemy treść myśli.
A treść myśli to racjonalizacje naszego poziomu świadomości
Byłem w nich zagubiny do tego stopnia,
Nie byłeś w nich zagubiony, tylko każda z góry w Twoich oczach była rzeczywistością.
Tu jest problem rasy ludzkiej – niemożności odróżnienia prawdy od fałszu. Ani tym bardziej poziomu prawdy.
że w momencie kiedy znajdowałem się w normalnym stanie – brak wizji rzeczywistości, myśli, czysty umysł i radość
Powoli.
Tu jest jakiś chaos.
“Normalny stan” to brak wizji rzeczywistości? Czym jest/była ta “wizja rzeczywistości”?
“Myśli” i “czysty umysł” napisałeś po przecinku. Tak jakby “ser” i “brak sera” były ze sobą tożsame.
Umysł nie jest czysty, tak jak radio nie jest czyste.
To ŚWIADOMOŚĆ – coś większego od umysłu – dostraja się do pewnych jakości. Ale przez umysł “przelatują” treści każdej jakości.
Od nas zależy na jakie zwracamy uwagę. Problemu nigdy nie było w samych myślach.
– czułem, że coś jest nie tak
Nie można tego czuć.
Tylko ew. jakiemuś nieuświadomionemu uczuciu zacząłeś nadawać znaczenie.
Od lat nigdy nie “czułeś, że” np. potępianie siebie czy oglądanie porno nie jest ok.
To co teraz napisałeś to racjonalizacja poczucia winy ale nie wynika jeszcze z uczciwego oglądu własnego życia i samego siebie – m.in. jakie decyzje podejmujemy, dlaczego, na co liczymy oraz jakie konsekwencje przynoszą.
i za wszelką cenę dążyłem do ich powrotu, bo jak mi się wydawało, tylko z nimi jestem w pełni świadomy.
Tak, człowiek, który myśli uważa za rzeczywistość, uważa, że wpatrując się w myśli jest świadomy.
Ale jest zupełnie odwrotnie.
Bo “tylko z nimi jestem w pełni świadomy” to też jest myśl.
A świadomość “jest” pomimo myśli.
Większość ludzi uważa, że myśli są tożsame z przeżyciem jak i samym życiem.
Nawet jest powiedzonko “myślę więc jestem”. Ale to fałsz. Myśli nie są dowodem na jakiekolwiek życie.
To co obserwuje myśli – to jest realny dowód.
I to co obserwuje myśli jest tak nierozwinięte, że się z nimi automatycznie identyfikuje. Ogranicza siebie do treści myśli.
Tak jak każdy uzależniony, non stop zahipnotyzowany myślami, widząc myśli o treści erotycznej, uważa, że chce seksu. Ale też niewielu dąży do samego seksu, tylko włączają porno. Co stanowi dowód, że to pragnienie jest kłamstwem.
Bo gdy np. ja chcę zjeść kanapkę z serem, to nie włączam komputera i nie oglądam jak inni jedzą kanapki z serem.
Tak naprawdę chcemy czegoś innego ale będąc zapatrzonymi w myśli, zupełnie nie mamy świadomości faktów.
Kiedy minął okres załamań, starałem się dążyć do harmoni i świadomości, dręczony przez pokusy, uciekający w mentalny bełkot(chociaż chciałbym to nazwać inaczej, niewiele przychodzi mi teraz do glowy),
Ponownie – uważamy, że dążymy do czegoś, a jest zupełnie inaczej. Bo nie widzimy żadnych faktów i prawdy. Widzimy tylko myśli.
Pokusy nie dręczą. To my się zadręczamy próbując je odrzucić, oprzeć się, kontrolować je, powstrzymać, a wraz z tym je potępiamy, itd.
Każda forma walki z myślami i chęcią włączenia porno z góry jest skazana na porażkę i samo to doświadczenie będzie udręką.
Nie tędy droga.
bo wydawało mi się to słuszne,
Każdy człowiek wszystko co wybiera, przynajmniej w momencie wyboru uważa to za słuszne.
Więc zaobserwowałeś coś niezwykle istotnego.
ostatnio faktycznie zaczęły mnie już te myśli przerażać, czułem, że coś jest nie w porządku,
Nie “czułeś, że” niczego.
Uczuciami, ani myślami nie badamy świata.
Myśli i uczucia działają bardziej jak filtr, a nie mikroskop.
Ograniczają postrzeganie, a nie badają.
poprosiłem o to, żebym mógł znowu stać się lepszym
Pytanie czy na pewno stałeś się lepszym?
Dlaczego Bóg miałby uczynić coś w oparciu o fałsz?
Nie mogłeś stać się lepszym, bo już jesteś perfekcyjny dokładnie taki jaki jesteś.
To Ty siebie potępiasz i oceniasz, i tylko Ty sądzisz, że musisz stać się lepszy.
Zmiana siebie to poddanie tego jacy jesteśmy i odpuszczenie oporu przed zmianą.
Potencjał jest w każdym z nas.
– kiedy ostatnio trapiły mnie myśli, pokusy, włączyłem internet, wpisałem jakaś frazę i trafiłem *tutaj* na stronę WoP.
Dlatego posłuchaj – zdrowienie nie oznacza, że Bóg nas zmienia na lepszych, bo jesteśmy gorsi.
Tylko usuwamy fałsz.
Prawda objawia się samoistnie.
Bóg nikogo nie potępia, ani nie wartościuje. Nikogo nie uczynił gorszym, by trzeba było u Niego wybłagać stanie się lepszym.
Nic z tego, co tu napisałeś w tej wiadomości nie uczynił Bóg.
Tylko Ty. :)
I to my się tego trzymamy.
Pomogła mi ona uświadomić sobie sporo rzeczy, może “otworzyć umysł”.
Tak, wszystko co napisałeś to treść myśli.
Zdaje sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga do pełni świadomości,
Nie ma “pełni świadomości”.
Potrzebna jest bezwzględna uczciwość.
Zaś “pełnia świadomości” wymaga porzucania osoby, która uważa się, że ma świadomość.
To świadomość ma osobę. I jeśli chce się rozwijać, trzeba odpuszczać przywiązania, szczególnie w formie identyfikacji jak i opór.
“Osoba” to już ograniczenie świadomości.
Łatwo dostrzec, że osoba to tylko idea. Poszukaj tej osoby – tego Maćka. Gdzie się zaczyna i gdzie się kończy? Gdzie jest jego obrys? Gdzie znajduje się ten Maciek? Wskaż go.
Zapytaj 10-ciu osób o tego Maćka. Zapewne każdy powie coś przynajmniej trochę innego. A może diametralnie innego. Wliczając Ciebie o sobie.
Być może każdego dnia powiesz o sobie coś innego.
Sam mówisz – raz się potępiałeś, za chwilę byłeś oczarowany, potem znowu potępianie, potem trochę spokoju… za każdym razem to, co masz do powiedzenia o tym Maćku ulega zmianie.
udało mi się już jednak poczynić jak mniemam pewne postępy i nie poddaje się kontemplacjom nad mentalnym bełkotem, staram się trzeźwo patrzeć na świat, nie skupiając się na przelatujących przez głowę myślach- pozwalam im być, nie oceniając ich i nie skupiając się na nich, podobnie jak na emocjach – przyczym dzisiaj naszły mnie pewne “myśli”, emocje i pozwoliłem im się uwalniać, poprostu pozwałem im być – bez żadnego tłumienia, oceniania ich czy siebie przez ich pryzmat poprostu być – pojawiały się jedna po drugiej a ja aż czułem ścisk w gardle, duszności a ja autentycznie niemalże zwymiotowałem.
Różne dolegliwości czy nieprzyjemności fizyczne są naturalne i spodziewane na tej drodze.
Warto mieć towarzystwo kogoś, kto to przeszedł.
Każdy kryzys mija. Im mniej się opieramy, tym szybciej i tym mniej jest bólu.
Wszelki uciski i duszności wynikają z podświadomego oporu. Ja kilka lat tego doświadczałem.
Jak na każdej drodze rozwojem dotyczącej ducha, niezwykle ważne są działania.
Np. mówienie – prawdy, ekspresja swoich potrzeb, lęków, żalów, bólu – to wszystko, co w sobie dusiliśmy. I nadal to czynimy – dlatego i doświadczamy duszności, napięć, etc.
To nie tylko duszenie w sobie tego, co przykre ale też tego, co pozytywne – np. opór wobec śmiałości, radości, swobodzie, zaufaniu, itd.
Nie ma przypadków, i wydaje mi się, że trafiając tutaj wchodzę na właściwe tory.
Zgadza się, nie ma przypadków.
I jest mi niezmiernie miło!
Niemniej jest człowiek, jego wybory i konsekwencje tych wyborów.
Trafiłeś tutaj przez własne wybory. Podjąłeś decyzję inną, niż do tej pory.
I tak jak w przypadku widzenia myśli, problemu nie stanowią myśli, tylko czy/co z tym zrobimy.
Trafiłeś tu. Pytanie co z tym zrobisz?
Ta jedna decyzja nie zastąpi reszty Twojego życia.
Jedną z ról mojej pracy jest to, by podwyższyć dno, o które upadając podejmujemy decyzję o zdrowieniu.
Wielu trafiło na ten serwis. Ale tylko jednostki zdecydowały się realnie zdrowieć. Większość uważa, że zdrowienie to albo “zagadanie” negatywnych myśli tą całą wiedzą np. poprzez pamiętanie jej.
Czy np. próby kontroli emocji.
Większość jest tu właśnie z powodu niechęci do zdrowienia i pożeranie tej wiedzy jest do tego idealnym kamuflażem.
Większość z nich chce dalej egzekwować swoją samowolę.
Niektórzy poczytali sobie jeszcze książek, moich artykułów i zaczęli ze mną dyskutować, nawet mi zarzucać, że sam sobie przeczę, zaczynają domagać się wytłumaczenia dlaczego napisałem coś w artykule sprzed X lat, gdy jakiś autor w jakiejś książce napisał coś innego.
I to ja mam się tłumaczyć. O sobie nie piszą ani słowa.
Człowiek jest chory – osoba jest chora. I to człowiek musi się zmienić, jeśli chce wyzdrowieć. Puchnięcie to nie zmiana. To dalej to samo, tylko bardziej.
Każdy z nas odpowiada za swój los.
Jakieś zdarzenia nie mają żadnego znaczenia. Ważne co my z tym zrobimy.
Są ludzie, którzy nie chcą zrobić nic. Są np. na tym serwisie 5-6 lat i dłużej. Pożarli ogromne ilości wiedzy ale to ich nie zmieniło na lepsze, ani tym bardziej nie uzdrowiło.
Jest nawet jeszcze gorzej.
Widzisz też jak skupienie na myślach i emocjach czynią nas totalnie oderwanymi od rzeczywistości.
Ciągle “czuję, że”, “wydaje mi się”, ciągle myśli o wszystkim.
Uczuciami nie badamy świata, uczucia nie mają ze światem nic wspólnego. Nie przychodzą ze świata, nie są wzbudzane przez świat, nie oznaczają niczego o świecie, niczego nie tłumaczą, nic nam nie mówią.
Poznałeś ładną dziewczynę i nawet stwierdziłeś, że w ogóle rzuciłeś porno i po problemie i że zacząłeś się lepiej widzieć. By za chwilę to się zmieniło o 180 stopni. To dobry tego przykład.
To pokazuje jak bardzo możemy hipnotyzować się myślami i uczuciami. Nic poza nimi nie widzimy.
A rzeczywistość jest POMIMO uczuć i myśli.
Twierdzenie “otworzyć umysł” nie oznacza, że dokonujemy czegokolwiek z umysłem, by np. wpuścić do niego lepsze myśli.
Tylko siebie odklejamy od wszystkiego, co w nim widzimy. To my sami więzimy siebie w umyśle. To my mamy się zmienić, nie umysł.
Tak wygląda twierdzenie “otworzyć umysł”:
https://imgur.com/gallery/yJMcOAl
To decyzja, by odkleić się od myśli – przestać się z nimi zmagać, przestać się im opierać, przestać na nie napierać.
Umysł nie jest do tego zdolny. Jest czym jest. Tak jak ta klatka. Nie jest potrzebne zmienić klatkę, tylko siebie.
Problem nie leży w klatce, tylko w tym, co robi ten kotek.
Nie mamy ciągle oczarowywać się stanami emocjonalnymi – tymi wszystkimi depresjami, zakochaniami, żalami, gniewami, wstydami, winami, lękami.
Podejmowanie na ich bazie decyzji, to tak jakbyś szedł tylko tam, w jakim kierunku wieje wiatr.
Tak jak większość mówi – “czuję, że”, “czuję się jak”, “czuję się z tym”, “mam odczucie, że”, etc.
A czy włączenie pornografii dokładnie nie jest tym? Chcemy tego, ekscytujemy się, mamy uniesienie, a potem upadek. Coraz bardziej bolesny i w coraz niższe czeluści.
No, ale lepsze to, niż trwanie w tej czeluści cały czas! Przynajmniej na moment jesteśmy oczarowani czymś lepszym. Ale “lepszy” nie oznacza “dobry”.
Nawet, gdybyś z tą dziewczyną został w parze, to byłoby dokładnie to samo – chwila upojenia, a potem to oczarowanie runęłoby i można obstawiać jak długo potrwałaby ta znajomość i jakiej byłaby jakości.
Przypominam – tylko dlatego, że wobec zapachów i uczuć używamy tego samego słowa “czuję”, NIE oznacza, że to jedno i to samo. To zupełnie różne fenomeny.
Tak jak słowo “ostry” w odniesieniu do noża i zakrętu ma zupełnie inne znaczenie.
Do tej “opowieści” zdecydowanie mógłbym jeszcze dodać kilka mniej czy bardziej istotnych wątków, ale z racji, że i tak jest już przydługa i obawiam się, że nie jest to do końca odpowiednie miejsce, odpuszczę wprowadzanie ich tutaj. W prawdzie to “zwierzenie” stanowi bardziej pożytek dla samego mnie niż dla kogokolwiek innego, jeżeli ktoś zmaga się podobnie jak większość nas, tutaj zaglądających, zachęcam do korzystania z “rad, wskazówek” płynących z WoP, czy ogólnie skorzystania z pomocy osób, które uporały się z podobnymi problemami, choć nie będę ukrywał, że mam tu na myśli konkretnie autora – Pana Piotra.
“Korzystanie z rad, wskazówek” nie jest rozwiązaniem. To najczęściej wybiórcze, wtedy kiedy pasuje, w oparciu o myśli i uczucia.
Zdrowiu trzeba się oddać całym sercem.
W przypadku wieloletniego uzależnienia, potrzebna jest radykalna zmiana postawy odnośnie całego życia, innych ludzi i siebie samego.
To wymaga ujawnienia tych wszystkich postaw. Odrzucenia z tego wszystkich racjonalizacji, usprawiedliwień, projekcji, grania ofiary – zdjęcia owczej skóry z wilka.
Mało ludzi jest na to gotowych. Tę gotowość zyskujemy głównie wtedy, gdy uzależnienie sprowadzi nas na dno. A i tak nie na pierwsze. Tylko któreś z kolei, coraz niższe, coraz bardziej nędzne.
U alkoholików funkcjonuje określenie – “wyżymaczka”.
Jedną z ról mojego serwisu jest podwyższenie dna, o które upadamy.
Niestety najczęstsze reakcje są albo obrazy na mnie, próby wchodzenia w jakieś dyskusje, unoszenie się dumą oraz całkowite zaprzestanie komunikacji.
Za tym stoi zazwyczaj zarówno wstyd jak i duma.
Wielu uzależnionych wyobraża sobie swój problem tylko jako np. oglądanie porno czy problem z emocjami. A gdy otrzymują wgląd w dużo więcej, grają urażonych. To spodziewane i przykre.
W ogóle zrobienie rozliczenia strat i zniszczeń dokonanych przez uzależnienie, m.in. oddawanie się żądzy, to bardzo ważny aspekt. Bowiem uświadamia nam powagę naszej sytuacji, realia tej choroby oraz przypomina nam o tych faktach.
Jedną z cech tej choroby jest wypieranie i zapominanie.
Bardzo wielu uzależnionych, wliczając tych, którzy mieli nieudane próby samobójcze, nadal są w krytycznie niebezpiecznym stanie, a pewnego dnia się budzą i nagle stwierdzają, że im przeszło.
To atrybut tego obłędu.
Taki sam jak ten, kto np. jest uzależniony 10 lat czy od dziecka i nagle stwierdza, że sam sobie poradzi.
To jakby żółw stwierdził, że poradzi sobie w niebyciu żółwiem.
Jeśli uznasz, że potrzebujesz wsparcia, pomocy, prowadzenia – zawsze jestem otwarty na współpracę!