Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat samotności!
Część 1 znajdziesz klikając na linki poniżej:
► Co to jest samotność, czy istnieje i dlaczego ludzie “przez nią” cierpią? (Część 1).
Przedstawię w OGROMNYM  skrócie to jak patrzę na życie osoby samotnej w dzisiejszym świecie.
Ale zanim się tym zajmiemy, raz jeszcze – odczucie samotności to stan niedojrzałości, zaniedbań wewnętrznych i wiary w urojenia, w negatywne programowanie. Jest, jak wszystko, całkowicie subiektywny. Dwie osoby z identyczną sytuacją życiową mogą w sobie przeżywać coś zupełnie innego – jedna cierpi, użala się, obwinia, wiecznie martwi, stresuje się i jest pełna napięć, a druga jest spokojna i radosna.
Człowiek samotny i cierpiący z tego powodu to stan niskiego poziomu rozwoju własnego postrzegania i rozumienia rzeczywistości – w tym połączenia ze swoim wnętrzem, innymi ludźmi, Bogiem, zwierzętami, roślinami, emocjami, a nawet myślami. Taki człowiek widzi myśl – “Jestem samotny i zawsze będę i źle to o mnie świadczy” i nie tylko od razu jest przekonany, że to on myśli ale że ta myśl ma ogromne znaczenie i w esencji jest prawdziwa… i tylko dlatego staje się ona rzeczywistością. Bez wyboru, by się nią kierować, myśl nie ma żadnego znaczenia.
To normalne od czasu do czasu czuć się gorzej. Ale już niedojrzałością jest zrzucać odpowiedzialność za własne samopoczucie na coś zewnętrznego, np. sytuację życiową.
Natomiast samotność w sensie – życie samemu, to coś zupełnie innego. I ma wiele odcieni, co zaraz zaprezentuję.
Sami ze sobą powinniśmy czuć się spokojni i szczęśliwi. To jest stan normalności. Wszystko co od niego odbiega można i powinniśmy uleczyć.
Na początek oczywiście rzecz najważniejsza – poziom świadomości, intencja oraz przyczyny samotności.

Poziom świadomości

Od tego wszystko zależy – czyli na jakim poziomie rozwoju jako istota ludzka jesteśmy. Człowiek poniżej poziomu Odwagi zazwyczaj nie jest samowystarczalny. I klei się do wszystkiego co negatywne oraz negatywności usprawiedliwia, racjonalizuje, zatrzymuje. Pławi się w nich przy każdej okazji i pretekście.
W jakich negatywnościach my się pławimy? Jak je usprawiedliwiamy i sobie tłumaczymy?
Drogi są dwie – osoba w niskiej świadomości albo znajduje sobie osobę taką, na jaką sądzi, że zasługuje (zazwyczaj jeszcze niżej w rozwoju od niej), albo zostaje samemu i racjonalizuje to na wiele negatywnych sposobów. Słowem – nie wzrasta w obu przypadkach. I jej życie zewnętrzne to reprezentuje.
Do tej pory jeszcze nikt mi nie napisał (zgodnie z prawdą) – “Wybrałem bycie samemu, bo zamiast partnerki wolę użalanie się nad swoim losem, wmawianie sobie bezsilności oraz dumę z braku starań i nie narażania się na błędy”. Zawsze tylko słyszałem, że to kobiety ich nie chcą, że to oni są do dupy, etc. Było jedynie użalanie i obwinianie, a nie racjonalna analiza faktów.
Fundamentalny temat do przepracowania i uzdrowienia w przypadku samotności w niskiej świadomości – energia seksualna. Jeżeli jesteśmy jeszcze wierzący i medytacja, uwalnianie oraz praca z energią jest dla nas czarną magią i drogą do piekła, no to kto jest niedojrzały jak małe bobo? No my. Emocje to niewidzialna energia, a jednak 80% ludzkości nie widzi problemu, by się nimi non stop kierować, a nawet usprawiedliwiać karygodne zaniedbywanie swojego życia, walkę z innymi, nienawidzenie, a nawet doprowadzanie do rękoczynów w sejmach. Wow! Niewidzialna energia, której większość ludzi, wliczając większość naukowców nie akceptuje, a jakimś cudem kieruje życiem większości ludzi! I to często tak na pokaz, że głowa mała (wystarczy włączyć dowolny kanał informacyjny)!
Więc ludzie rezygnują z niezwykle istotnych dla zdrowia i dojrzałości praktyk, zazwyczaj bo sądzą, że to jakieś religijne obrządki, a sami zamiast tego wybierają dno. Swoją drogą dlaczego buddyzm uważa się za religię? Przecież nie uwzględnia się w nim Boga. No bo to takie pitu-pitu, by cały czas tylko ujadać na co popadnie, a nie wziąć się za siebie.
Medytacja i uwalnianie to nie praktyki religijne, tylko fundamenty funkcjonowania jako zdrowa istota ludzka.
Niedługo ktoś mi powie, że nie może pić herbaty, bo buddyści/islamiści piją herbatę! Więc picie herbaty oznacza praktykę religijną, za co pójdziemy do piekła! A wiecie, że w religiach nosi się spodnie, oddycha, rozmawia i chodzi?!!! Trzeba więc położyć się w kupie gnoju i rozpaczać nad swoim losem – wtedy będziemy “bezpieczni” nad popełnieniem jakichś błędów!
A myślenie to co? Praktyka religijna?
Przecież mówienie drugiej osobie o swoich błędach to praktyka religijna! Więc osoba niewierząca, która dzieli się ze znajomymi swoimi problemami praktykuje obrządek spowiedzi!
Więc energia emocji jak i energia seksualna są realne (warto to przyjąć i zrozumieć przez świadome jej doświadczenie). Na podstawie jej odczucia i ilości podejmujemy jakieś działania. Jak tej energii stawimy opór, to robimy sobie krzywdę. Gdy ją zaakceptujemy i pozwolimy jej płynąć, wszystko będzie w porządku. Nie trzeba specjalistycznych badań w ośrodkach naukowych, by tego doświadczyć. Możemy to zrobić w każdej chwili, gdy poczujemy podniecenie seksualne.
Są setki ćwiczeń oddechowych, ćwiczeń z ciałem, świadomością i przede wszystkim energią seksualną. Nie mają nic wspólnego z religiami. Tak jak mierzenie temperatury i grzanie się pod kocem nie ma. Większość warzyw i owoców, które jemy przyszły z innych kultur i religii. I jakoś nie mamy z tym problemu…
Gdy zaczniemy je wykonywać, szybko stanie się jasne jak bardzo byliśmy zaniedbani i jak wiele blokad mieliśmy na różnych poziomach rozwoju seksualnego. To wszystko oczywiście jest niewidzialne i całkowicie subiektywne.
Naturalnie nie znajdziemy żadnych ćwiczeń tego typu w polskiej kulturze i religii i nie jest to przypadkowe. Przez lata byliśmy odzierani ze wszystkiego, dzięki czemu mogliśmy dbać o swoją energię oraz świadomość, byśmy pozostali wiecznie cierpiącymi, słabymi, niekochającymi ofiarami. Czyli perfekcyjnymi konsumentami. Trzeba więc odwagi, by sięgnąć po to, co społecznie (i szczególnie religijnie) raczej nie jest akceptowalne. Jak wielu wierzących nie chce medytować, a umyka im prosty fakt, że sam Jezus medytował…
Ludzie naprawdę wolą utrzymywać średniowieczne i bardzo, bardzo raniące przekonania na swój temat i zamiast się ich pozbyć wybierają użalanie, obwinianie, gniewanie, poszukiwanie winnych, etc. Sorry ale winni tych przekonań nie żyją od tysiąca lub tysięcy lat. Szukając winnych strzelasz strzałą w płot. A raczej sobie w kolano.
Więc na niskim poziomie świadomości co możemy zrobić z energią seksualną, jeśli nie pracujemy i ćwiczymy energetycznie? Albo pozbyć się jej poprzez masturbację lub seks. Rozumiemy? Pozbywamy się własnej energii, bo nie potrafimy o nią zadbać i ją blokujemy w sobie. Mądre? Nie. Rozsądne? Nie. Ale powszechne i uznawane za normalne.
Rozwój świadomości polega m.in. na wewnętrznym oczyszczeniu, więc wraz z postępującym rozwojem W STRONĘ POZYTYWNOŚCI automatycznie będzie w nas coraz mniej blokad i obciążeń, więc i energia seksualna będzie mogła swobodnie(j) płynąć. Aha –
energia seksualna to energia życiowa.
Więc jeśli ją zaniedbujemy, to tak jakbyśmy nie dostarczali urządzeniom elektrycznym prądu. Konsekwencje powinny być raczej jasne.
Widzimy więc, że sami wybieramy co czym jest dla nas.

Intencja

Dlaczego jesteśmy samotni? Co z tego mamy? Może doimy poczucie bycia gorszym, niewystarczającym?
Czy rozumiemy, że to nasz wybór?
No – co by nas kosztowało być z kimś w związku? Z czego musielibyśmy zrezygnować? Z użalania, narzekania, obwiniania, ujmowania sobie, traktowania bez szacunku i akceptacji? Może musielibyśmy zrezygnować z oglądania naszego ulubionego porno? A może nie chcemy oddać swoich wolnych weekendów, które spędzamy przed telewizorem? A może jesteśmy małostkowi i chciwi i nie chcemy płacić za to, by druga osoba mogła z nami zjeść, pójść do kina, etc.? A może nie chce nam się zadbać o swoje ciało, bo mamy  bebech jak balansująca piłka rehabilitacyjna?
Każdy coś doi z własnej samotności (ogólnie – z sytuacji), bo inaczej by jej nie wybierał.
Nie musi być to coś negatywnego. Bo sama samotność oczywiście nie jest negatywna. To tylko durne programowanie, by ludzie mieli kolejny pretekst do utrzymywania niskiej świadomości i zwalania za nią odpowiedzialności.
Proste – podać, że istnieje coś urojonego – coś takiego jak samotność, jest negatywna i winna naszemu cierpieniu. I setki milionów ludzi w to wierzy! Ja też kiedyś wierzyłem. Bo to było bardzo wygodne oraz nie miałem w świadomości żadnego innego konceptu swojej sytuacji. A tym bardziej odpowiedzialności za nią.
Samotność nie jest przyczyną czegokolwiek, tylko już rezultatem. A zajmowanie się wyłącznie rezultatami zazwyczaj jest pracą głupią, nie przynoszącą nic i pracą, którą możemy wykonywać przez całe życie. Tak jak z goleniem odbicia w lustrze.
Dlatego – jeśli i dopóki nie usuniemy przyczyn samotności, samotność pozostanie. A wtedy jej przyczyny będą się pogłębiać tak jak wszystko inne, czym się nie zajmiemy i o co nie zadbamy. Większość ludzi oczywiście jedyne co z samotnością robi, to się z nią zmaga. Ale żadnych konkretów nie ma. Okazuje się, że jedyne co robią, to walczą z – opierają się emocjom, które czują na temat samotności i tyle.
Jako, że samotność i wiele innych problemów mają te same przyczyny, zaniedbanie ich pogłębi więcej problemów w naszym życiu.
Z drugiej strony jeśli zajmiemy się przyczynami samotności, to automatycznie zadbamy o wiele więcej w naszym życiu.
To naprawdę nie są żadne filozofie, ani sekrety, które możemy poznać wyłącznie na zamkniętych, tajemnych szkoleniach gdzieś wysoko w Himalajach po wpłaceniu 40 000 dolarów  i czekaniu 37 lat na wolne miejsce…
“Dlaczego jestem samotny/a?” – Najprostsze pytanie i jeśli odpowiemy na nie szczerze – poznamy przyczyny, a więc i rozwiązania.
Wstydzimy się? Super! To uwolnijmy wstyd! Boimy się? Super! To uwolnijmy strach! Wszystko naraz? No to zróbmy listę i zajmijmy się pierwszym elementem! A potem następnymi.
A może jesteśmy zbyt dumni, by pozwolić sobie na to, by powiedzieć coś głupiego czy od czasu do czasu zrobić coś głupiego? Może jesteśmy zbyt dumni, by popełnić błędy i zmierzyć się z poczuciem winy?
A może jesteśmy zbyt dumni, by zająć się swoimi negatywnymi cechami poczynając od ich akceptacji?
Więc – co wybieramy zamiast związku z cudowną osobą? Użalanie? Narzekanie? Nasz wybór! Nikt nie dokonał go za nas!
A może wybieramy, by wierzyć, że takiej osoby nigdy nie spotkamy? Więc jesteśmy tak dumni, by sądzić, że z góry znamy przyszłość! Wow! Jak to nie jest przekonanie rodem z wieków ciemnych, to nie wiem co jest!
A może wierzymy, że nie mamy żadnego wpływu na nasz tzw. “los”? Czy brak pieczywa rano jest moim smutnym losem, czy konsekwencję tego, że sobie nie kupiłem chlebka? Hmm?
Może jest w nas tyle oporu, że na razie problem stanowi dla nas kupić sobie wodę mineralną w sklepie? Jeśli tak, to niech naszym celem będzie związek ale uczciwie i rzetelnie zajmijmy się najpierw oporem. Zróbmy sobie plan działania (w formie małych, aktywnych kroków) i mierzmy się z tą energią. Pozwólmy się jej wyczerpywać.
Bo nie ma złego uczucia. Złe jest tylko opieranie się odczuciom, demonizowanie ich, wypieranie, ocenianie, etykietkowanie, etc.
Gdyby urządzenia zaczęły opierać się prądowi, to co by się stało? Wszystkie by się spaliły. A gdybyśmy na te zapalenia spojrzeli jako dolegliwości cielesne i psychiczne, to dostrzeglibyśmy jak ludzie opierają się własnym uczuciom. A że żyją nieświadomie, ich umysły dokonują projekcji tego na świat.
Naprawdę nie potrzeba dziesiątek lat badań w najbardziej szacownych uniwersytetach, by sobie zdać z tego sprawę na własnym przykładzie.

Przyczyny

Pierwszy temat – nieświadomość przyczyn. Otóż przyczyną samotności jest oczywiście nasz wybór.
Samotność to wybór.
I możemy sobie zwalać odpowiedzialność na co tylko chcemy ale ostatecznie to nasz wybór. To że nazwiesz wiatr tortem cytrynowym nie czyni z wiatru cytrynowego tortu. ;) To też powinno być w miarę jasne. Tylko że ludzie “tortem cytrynowym” nazywają tysiące aspektów swojego życia i dziwią się, że nie jest jak spodziewają się, by było…
Czasem wybór samotności może być dość rozsądny – np. nie chcemy związku, ani relacji, bo jesteśmy tak pełni wstydu, winy, żalu, strachu, że i tak nic by z tego nie było. Ale jeśli mimo wszystko na koniec dnia wolelibyśmy zasypiać przy kimś, no to porzućmy dumę i przystąpmy do wewnętrznej pracy nad sobą. Nigdy nie jest na to zły moment, ani nigdy nie jest na to za późno.
Bo gdybyś poczuł/a szczęście, to wszystko inne przestanie się liczyć. Gdybyś poczuł/a szczęście w podeszłym wieku, to nagle przestałoby się liczyć “zmarnowane życie”. Ale dopóki nie porzucisz dumnego użalania się nad “zmarnowanym życiem”, to nie doświadczysz tego, co zawsze w Tobie było.
Masz 60 lat? Wspaniale! Weź się za siebie, a może jeszcze napiszesz bestseller na podstawie tego jak odmieniłeś/aś swoje życie!
Nigdy nie wiemy jakie niespodzianki się odsłonią naszej zaniedbanej i obciążonej na ten moment psychice i świadomości, gdy się uzdrowimy.
Ok, rozumiem, że możemy być bardzo zaniedbani – odczuwać dużo wstydu, winy, żalu, strachu, oporu. Ja to wszystko rozumiem. Ale jednocześnie nie zmienia to faktów – że możemy się z tego w pełni oczyścić.
Co więcej – możemy zarobić na szkolenie z tematu relacji, które “odsupła węzły” w naszej świadomości, rozwiąże paradoksy i pomoże w dylematach na temat relacji. Na wszystko są rozwiązania. A jeśli to wiemy, to dlaczego z nich nie korzystamy?
Pomyślmy – dobre szkolenie z relacji za np. 4 000 zł. Załóżmy, że znajdziemy pracę na weekendy za 100 zł za dzień. Czyli 200 zł za weekend. Ja w liceum za jeden dzień roznoszenia ulotek zarobiłem 150 zł. Ale zapie…em jak mały samochodzik.
W 5 miesięcy lub szybciej zarobimy na to szkolenie pracując tylko w weekendy. Nie tylko już sama ta praca wyrobi w nas choć minimum samodyscypliny ale także sam fakt zarobienia pieniędzy na to szkolenie, czyli zrealizowanie celu, podrasuje naszą pewność siebie! Jeśli pójdziemy za ciosem i porządnie przejdziemy przez szkolenie – BUM! Trwała zmiana, której owoce będą pojawiać się przez całe nasze życie!
A jeśli nie zaprzestaniemy, to w tym samym roku możemy odbyć kolejne szkolenie! W międzyczasie dzięki pracy nad sobą i oczyszczeniu zapewne polepszymy swoje warunki pracy (a więc i fundusze), mieszkaniowe. Zaczniemy budować relacje z innymi i pogłębiać istniejące. Zacznie się poważny remanent naszego życia. Czyli coś, co mogliśmy odkładać wiele lat. Często tylko dlatego, bo nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać.
Jak się do tego zabrać? Od zrobienia listy problemów, ich przyczyn oraz rozwiązań. Wybrać pierwsze i je zacząć wdrażać. I następne, i następne, i następne.
A jak na to jesteśmy za dumni, to widzimy jak głupia jest uwielbiana przez Polaków duma.

Ogólnie o życiu jako singiel/singielka

Bardzo szeroki temat ale warto pokrótce rozważyć jak ma się życie singla do reszty życia tej osoby.
Sądzę, że warto spojrzeć na bycie singlem nie jako przyczynę, a rezultat. Rezultat wyboru i jego intencji. Czy wybór ten był świadomy, czy nie – nie ma tak naprawdę znaczenia. Warto sobie to uświadomić, że samotność to wybór. Bowiem przyczyna tego wyboru kieruje nami również w innych obszarach naszego życia.
Nie należy racjonalizować samotnością niczego.
Czy wszystko nam się w tym podoba? Jeśli nie – dlaczego to wybieramy? Dlaczego tego nie zmienimy?
Zobacz – ten mężczyzna ma piękną żonę, dzieci i jeździ po świecie motywując innych. Ma wszystko co uznawane jest za źródło szczęścia. Heh, gdyby stracił głowę dla żony, to nic by już z niego nie zostało! ;)
Mówię oczywiście o Nicku Vujicicu. Zobacz jaki siłacz, jaki samiec alfa! Ten to by Ci dopiero wpie…ł i zabrał dziewczynę! Albo pogryzł!
Nick Vujicic nie ma nic, co dziś i zawsze uznawano za wzór męskości, tzw. “samca alfa”. Człowiek ten nie może nawet normalnie wypić kawy! A jednak w niczym go to nie ograniczyło. Żyje lepiej, niż większość ludzi na tej planecie.
I wiesz co? Bzyka! I to bardzo ładną kobiałkę! A Ty w tym momencie możesz jeszcze bardziej zacząć się użalać nad sobą, że bzykać potrafi facet bez rąk i nóg, a Ty nie bzykasz, to już jesteś na samym dnie. Masz takie prawo! Proszę bardzo! A możesz wykorzystać to jako kopa do zmiany. Nick nie da Ci kopa, bo nie ma nóg. Ale Ty możesz się kopnąć i wziąć do roboty.
Skoro on zadbał o swoje życie, Ty też możesz. Bo Nick tak jak Viktor Frankl WYBRAŁ, by jego sytuacja go nie ograniczyła.
Nick jest doskonałym przykładem pokazującym, że szczęście to wybór. Że to, co w życiu mamy to nasz wybór i NIC go nie ogranicza. Tylko my sami. Dlatego tak wielkim błędem jest sądzić, że samotność jest jakimś ograniczeniem. Bo nie jest i nigdy nie była!
On nie ma nóg, ani rąk, a nie cierpi! Wręcz przeciwnie – jest szczęśliwy i daje szczęście innym. Nie ma nóg i rąk, a jeszcze daje tym, co ręce i nogi mają!!! Niemożliwe? Ano możliwe. Pora więc redefiniować to, co nazywaliśmy niemożliwym.
A wiesz dlaczego jest to dla niego możliwe? Bo wzrósł w świadomości. Odpuścił dumę. A to, co nam wydaje się niemożliwe, WYDAJE SIĘ NAM, bo mamy i utrzymujemy niską świadomość – świadomość apatii.
Nieraz pouczałem, że –
każde “nie mogę” to nieuświadomione “nie chcę”.
Jego żona przy okazji uczy nas, że nasze bzdurne wyobrażenia o kobietach nie mają nic wspólnego z tym jak może być w naszym życiu.
Bardzo możliwe, że już “przyzwyczailiśmy się” do obecnej sytuacji – nie bycia w związku. Człowiek w niskiej świadomości nie dąży do zmian, bo podświadomie już odczuwa winę – a że (z)robi coś nie tak, a że będzie jeszcze gorzej, a że sobie nie poradzi, a że to i tak nie ma sensu, że go kobieta i tak zrani, zostawi, etc. Słowem – wybiera trucizny i urojenia nad polepszanie jakości swojego życia. Kluczowe jest więc zmierzenie się z winą i oporem i uwolnienie ich energii.
Oczywiście jeśli będziesz egoistą/egoistką i związek będziesz traktować jako źródło dowartościowywania siebie, a nie ogród, który wspólnie będziecie pielęgnować, no to wkrótce porosną go chwasty i wszystkie kwiaty zeżrą robaki. Nie jest to nic nadzwyczajnego i tak może być w przypadku każdego człowieka.
Nikt na tej planecie nie ma dyspensy na konsekwencje swoich działań i ich braku.
Zastanówmy się więc – zróbmy listę “za” i “przeciw” związku z człowiekiem. Zobaczmy jakie plusy i minusy wypisujemy, czego jest więcej i to nam uświadomi czy kierujemy się czymś pozytywnym lub negatywnym. No bo jeśli kierujemy się negatywnościami, to nie liczmy na nic dobrego. Bowiem negatywność ta już w nas jest – strach, wina, wstyd, żal, gniew, opór.
Jeśli w związku z drugim człowiekiem widzimy same minusy, to może warto przepracować każdy z nich – oczyścić się z emocjonalności i spojrzeć na nie raz jeszcze ze stanu spokoju i akceptacji?
Bo mazanie po wszystkim czarną farbą, a potem dziwienie się, że wszystko widzimy jako czarne nie jest rozsądnym sposobem życia.
To nie weźmie się w wyimaginowanej przyszłości skądś, bo to już w nas jest. Uciekanie od tego to jak uciekanie od trucizny, która już nas zatruwa.
Nie mówię, że zaraz trzeba lecieć i się żenić/wychodzić za mąż ale warto zastanowić się jakie kroki moglibyśmy podjąć, by się oczyścić, uzdrowić.
Bo po co Ci ta wina – to wieczne przeczuwanie, że coś jest nie tak lub będzie nie tak? Od czasu do czasu każdy coś schrzani! A nawet bardzo! Ja nieraz coś porządnie schrzanię, wszyscy moi znajomi, wszyscy moi klienci! Może wreszcie pora zrozumieć, że popełnianie błędów to naturalny element życia ludzkiego?
Po co Ci stresowanie się i obawianie przyszłości? Ani Cię to nie chroni, ani nic nie daje, a jeszcze niebotycznie obciąża Cię w każdej chwili Twojego życia.
Po co Ci użalanie się nad sobą i swoim “losem”? Naprawdę wolisz użalanie się nad spokój, szczęście? Naprawdę wolisz być dumny/a i pozbawiony/a wszystkiego fajnego i normalnego w życiu, niż nie dumny/a, a spokojny/a, szczęśliwy/a, z bliską osobą przy boku?
Zauważmy, że robią to zarówno single jak i ludzie w wieloletnich związkach i małżeństwach! Samotność nie jest więc tego przyczyną. Ale może stać się wygodnym usprawiedliwieniem.
“Przyzwyczajenie się” to w 99% przypadków jedynie racjonalizacja oporu i apatycznego nastawienia. Więc to usprawiedliwianie stanu chorobowego! A co wyleczy z tej choroby? Podjęcie konkretnych, nacelowanych na USTALONY CEL działań. Nie kawa, nie papierosy, nie piwo, nie porno, nie ćwiczenia na siłowni. Bo to wszystko też może się stać ucieczką.
Jeśli nie odpuścisz oporu, to nawet adrenalina wstrzyknięta bezpośrednio do serca pobudzi Cię ale tylko na krótki moment i tyle. Sam/a ograniczasz swoją energię podświadomym oporem. A co zrobić z tym, co podświadome? Stać się tego świadomym. W tym momencie NIE powinno być pytań “A jak stać się świadomym?”
Rusz dupę.
Jak więc ma się życie singla do reszty życia? Ty mi powiedz jak TWOJE życie korzysta lub traci na tym.

O życiu przez długi czas jako singiel

Jak wszystko, bycie singlem na swoje plusy i minusy. Jak wielkie będą to plusy i minusy zależy od nas. Jak w swoim ogródku posadzisz ziemniaki, wyrosną Ci ziemniaki. Jak pory, to wyrosną Ci pory. Jak nic nie posadzisz, to wyrosną Ci chwasty. Przypominam też, że pozornie złe pokrzywy są w istocie bardzo pozytywne! Co z tego, że szczypie?
Kilka przykładowych minusów (a każdy i tak zależy od naszej interpretacji):
1. Wszystkim musimy zająć się my – od sprzątania, gotowania, pracę, załatwianie wszystkich spraw. Jak zachorujemy, to my musimy się zatroszczyć o siebie. Zauważmy, że ten “minus” jest bardzo pozorny. Bo dzięki temu, że wszystkim musimy zająć się sami, możemy nauczyć się odpowiedzialności, dyscypliny, planowania i wiele więcej!
2. Brak plusów bycia w związku. :) Piszę o tym, bo sami musimy ustalić czy to odpowiedni moment, by zacząć pracować nad tym, co umożliwia bycie w związku z drugim człowiekiem. A są tego tysiące. Jednak również tysiące jest tego, czego możemy nauczyć się żyjąc samemu (i mówię o rzeczach pozytywnych, które warto zrozumieć i doświadczyć).
3. Seks. Brak seksu dla wielu (większości?) osób to problem. Zazwyczaj wynika z zaniedbań wewnętrznych, nieumiejętności zarządzania własną energię oraz z niedojrzałości i wiary, że obecność drugiej osoby da nam szczęście i zabierze negatywności. Niejako zbawi nas od samotności. Co jest oczywistą bzdurą, bo jest pełno związków, w których ludzie ze sobą nawet nie rozmawiają. Jednocześnie brak seksu może stać się świetnym pretekstem do zaczęcia praktyk z energią seksualną oraz ćwiczeń oddechowych. Dzięki temu znacząco poprawimy jakość naszego samopoczucia, podniesie się poziom energii, paradoksalnie też dzięki braku seksu wykonamy to, co podniesie diametralnie jego jakość.
Nie ma sensu wypisywać nie wiadomo ile “pluso-minusów”, bo na wszystko można spojrzeć jako coś negatywnego lub pozytywnego.
A teraz rozważmy przykładowe plusy (to również w głównej mierze zależy od tego jak sami na to patrzymy):
1. Jest to bardzo praktyczne. Dwie osoby, o ile będą się wspierać, będą zestrojone ze swoimi wzajemnymi celami, osiągną więcej, niż jedna i będzie im łatwiej we wszystkim. Jedna osoba robi zakupy, druga w tym czasie sprząta. A potem można odwrotnie! Naturalnie ten podział obowiązków może stać się źródłem poróżnienia i kłótni.
2. Relacje są najlepszą szkołą wewnętrznej dojrzałości na tej planecie. Dlaczego? Bowiem inni ludzie stanowią nasze odbicie. Przykładowo – wszystko czego nie akceptujemy w drugim człowieku, nie akceptujemy w sobie. Wszystko, co nas denerwuje w naszej partnerce/naszym partnerze – tego nie zaakceptowaliśmy w sobie.
Nie wierzymy? Ależ nie trzeba w to wierzyć! Znajdź coś, co Cię denerwuje w bliskich, zaakceptuj to w sobie i przestanie Cię to denerwować!
A brak akceptacji, czyli opór, jest tym co obciąża naszą psychikę, ogranicza jej rozwój i ogranicza nasz poziom energii, spokoju, radości, szczęścia, etc. Więc obecność drugiej osoby będzie nam cały czas pokazywała, przypominała i wyciągała z nas nasze własne obciążenia.
Dlatego należy uważać, by nie obwiniać partnerki/partnera. Bo dla wielu osób związek staje się ucieczką od siebie i usprawiedliwieniem tego. Z jakichś powodów uznano poświęcanie się dla innych za cnotę. A w rzeczywistości zazwyczaj jest głupotą.
Jeśli jednak długi czas żyliśmy sami i mamy sporo do poprawy w życiu i w sobie, to najlepiej troszkę poczekać z wchodzeniem w relację (lub poinformować o tym drugą osobę) i podziałać. Bo może być nam trudniej zająć się np. swoją ospałością lub prokrastynacją czy łatwym wpadaniem w gniew. Ale ustalmy do kiedy rozwiążemy ten problem.
Bez ustalenia i zapisania deadline-u będziemy to odkładać w nieskończoność.
Zauważmy, że ten proces detoksu dzieje się już, gdy w ogóle zaczynamy rozważać porzucenie samotności na rzecz związku.
O ile nie wejdziemy w relację z troglodytą z ciemnej jaskini, to zawsze z nas coś wyciągnie. Jeśli nie jesteśmy akceptujący i otwarci, to zachowania tej osoby będą nas denerwować, frustrować, a może nawet zawstydzać.
Jeśli my jesteśmy niechlujni, to nasze zachowania będą denerwować drugą osobę.
Druga osoba będzie z nas wyciągać całą niedojrzałość, negatywności i naciskać do wzrostu w pozytywności – np. pracowitości, poczucia wartości.
Przykład – jeśli mamy niskie poczucie wartości, to bliska osoba będzie nam nieświadomie wciskała przyciski wyciągając z nas wszystko czym ograniczyliśmy poczucie własnej wartości – czyli m.in. wstyd, winę, żal, frustracje, opór, różne przekonania. Np. zarobimy wyjątkowo dużo – 7 000 zł, a nasza partnerka powie – “A dlaczego tak mało?” I jak wtedy zareagujemy? Gniewem, frustracją, wstydem, oporem, żalem – czyli jak dziecko? Czy miłością – uśmiechniemy się i powiemy, że faktycznie mało i w następnym miesiącu będzie jeszcze więcej!? To nasz wybór.
Człowiek żyjący nieświadomie oczywiście zareaguje zgodnie ze swoim stanem emocjonalnym. A takie zachowanie zatrzyma ten stan i go pogłębi.
3. Bycie samemu to również szkoła dojrzałości. Nie oszukujmy się – to całe użalanie, obwinianie, opieranie się czy traktowanie bez szacunku, to wszystko mechanizmy chorobowe. Właśnie występują dlatego, by je przepracować, porzucić w cholerę. A jednak ludzie nie tylko się ich trzymają ale jeszcze usprawiedliwiają nimi brak działań.
“- Dlaczego nie pracujesz nad sobą?” – Pytam. “- Bo martwię się, że mi się nie uda”. I koniec dyskusji! Równie dobrze mógłbym usłyszeć “Yyyyyyyy”. Pytam dalej – “Dlaczego się martwisz?” Słyszę – “Nie wiem”. Pytam dalej – “Co Ci daje martwienie się?” Słyszę w odpowiedzi – “W sumie to nic”. I stop. Koniec. Ta osoba zamartwiała się latami nie mając pojęcia dlaczego to robi i nic z tego nie mając! Czy nie tak wygląda trans?
I z jej strony nie ma drążenia tematu. Nie ma chęci do poprawy. I oczywiście wierzy, że to wszystko magicznie by zmieniła obecność kobiety lub mężczyzny w naszym życiu? Dojrzalsze jest już wierzyć w świętego Mikołaja!
No ale widzimy jak wygląda nieświadomość. To jest jak sen, hipnotyczny trans. A jak zazwyczaj ludzie się budzą? Przez ból związany z konsekwencjami zaniedbań.
4. Jest dużo ciekawiej! Będąc samemu jak zostawisz dom, tak go zastaniesz. Z drugą osobą nigdy nic nie wiadomo! ;) Może zastaniesz przygotowany wspaniały obiad, gorącą kąpiel, bukiet kwiatów? A może na Ciebie nawrzeszczy, że wróciłeś/aś późno i nie dałeś/aś znać? ;) A może znajdziesz porozrzucane brudne skarpetki w sypialni? Jak wtedy zareagujesz? Czego ta sytuacja może Cię nauczyć O TOBIE?
Tematu plusów i minusów nawet nie polizałem po powierzchni. Na ten temat mógłbym napisać oddzielną serię kilkunastu artykułów. Ba! O samej szkole dojrzałości mogłaby powstać książka lub kilka!
To wszystko to takie – “Hop hop! Rozważ to z nowego punktu widzenia!”
Ale jeśli żyjemy już długi czas jako sami, bądźmy radykalnie szczerzy – czy wybieramy to chętnie, czy z jakichś negatywnych przyczyn? Jeśli przyczyny są negatywne, to bardzo skorzystamy na zmianie tego stanu rzeczy.

O całkowitej izolacji w czterech ścianach od ludzi, swojego wnętrza oraz świata zewnętrznego

Jeśli nasza samotność jest efektem izolowania się, to w 99% przypadków to stan chorobowy nie mający nic wspólnego ze zdrowiem pozytywnością, ani zmierzaniem w stronę niczego dobrego.
Już sam fakt, że postrzegamy nasze postępowanie jako izolowanie się wskazuje, że wybieramy niezdrowo i że przyczyna jest W NAS. A nie w świecie czy innych ludziach.
Musimy zrozumieć, że jeśli chcemy zmienić tą sytuację, to potrzebna będzie zarówno praca w sobie jak i na zewnątrz – w świecie.
Trzeba harmonicznie stawiać kroki w sobie jak i w życiu.
Przykład – opór przed rozmową. No to pierwszym krokiem jest świadomość tego oporu. Zostanie z tą energią, porzucenie oporu przed nią, porzucenie etykietkowania, nazywania, oceniania, wypierania. Zaakceptowanie tego uczucia takim jakim jest i przyjrzenie się mu. Zbadanie go – czym jest, z czego wynika, etc. Gdy się temu przyjrzymy, możemy postawić krok w życiu – pomimo oporu wybrać rozmowę z drugim człowiekiem. Na spokojnie – by zaobserwować zarówno swoje wnętrze jak i to jak się ma ono do świata zewnętrznego. Szybko zauważymy, że świat zewnętrzny w ogóle nie wpływa na nasze wnętrze, tylko nasze wnętrze wpływa na świat zewnętrzny. A to będzie OGROMNY krok do przodu.
Natomiast większość ludzi kompletnie nie chce się przyjrzeć wnętrzu, wypiera je i/lub ucieka od niego i zmusza się do wykonania czegoś, czego wykonać nie chce, bo się tego boi… nic dziwnego, że miliardom ludzi jest ciężko w życiu.
Od razu uwaga – to, że sobie to przeczytasz nic kompletnie nie zmieni. Bo wcale nie staniesz się świadomy/a tego. Na to moment jest w momencie okazji do podjęcia rozmowy z drugą osobą, gdy odczuwasz opór. A nie teraz, gdy sobie czytasz Bloga. Tak jak czytanie o tańcu nie stanowi zastępstwa dla tańczenia. Nieporadne pląsanie we własnym pokoju nauczy Cię więcej, niż przeczytanie 100 profesjonalnych książek o tańcu.
Spokojnie – rozumiem, że możemy czuć się zranieni, możemy się bać, możemy odczuwać opór, przygnębienie, niemoc. Skok na głęboką wodę mógłby nie być najrozsądniejszym wyborem. Dlatego wybierzemy mniejszy krok ale go wybierzmy i wykonajmy.
Jeśli uciekamy – od czego? A jeśli przestalibyśmy uciekać – co mogłoby się nam stać?
Gdy ja brałem się za siebie, trząsłem się mając pójść samemu do supermarketu. To było dla mnie przerażające. Spociłem się, trudno było mi zawiązać sznurówki. Miałem sucho w gardle. Ale mimo to poszedłem. I stawiałem malutkie kroki do przodu. Gdy widziałem fajne spodnie ale poczułem opór, by je wziąć i przymierzyć – robiłem to. Gdy czułem opór, by porozmawiać z dziewczyną pracującą w sklepie o jakiejś koszuli, robiłem to. Krok za krokiem czułem się coraz swobodniej. Po takim dniu czułem jakbym przeniósł tonę żelastwa ale był to niewyobrażalny sukces. Oczywiście gdybym spoczął na laurach, nic bym nie zmienił. Konieczna była dalsza, sukcesywna praca. W sobie i w życiu. Nie walka. Gdybym walczył, to bym sobie powalczył i nadal był w tym samym miejscu. Bo tu nie ma przeciwnika. Więc jeśli będziesz walczyć, to zastaniesz zgliszcza i tyle. Nikogo nie pokonasz, bo nikogo i nic nie można pokonać.
Tzw. popularne “pokonanie swojego strachu” to oczyszczenie się z energii strachu (często poprzez zmierzenie się z nim w działaniu) oraz korekta swojej świadomości, by przestać postrzegać coś jako niebezpieczne/przerażające. Zazwyczaj także przez zrobienie tego.
Więc to nie żadna walka, tylko bardzo dojrzała praca nad sobą. Ale jeśli walkę zrozumiemy dosłownie, no to mamy problem.
Gdybym uciekał od swoich uczuć, w tym tych nieprzyjemnych, to nic bym nie był w stanie zmienić, ani zrobić. Tak samo gdybym z nimi walczył, zamiast je zaakceptować.
Mnóstwo ludzi pisze mi, że próbowało coś zmienić, rozmawiać, randkować i nic z tego nie wyszło. Ale ZA KAŻDYM RAZEM jakoś tak tajemniczo kompletnie nie przekazali żadnych szczegółów – co robili, jak, z jaką energią, z jaką intencją, jak się czuli, etc. To jakby powiedzieć “miałem wypadek” i pominąć, że byliśmy pijani lub zmęczeni, rozmawialiśmy przez telefon, coś robiliśmy jeszcze jedną ręką na tylnym siedzeniu… I mówimy – “No, próbowałem jechać ale miałem wypadek. Jeżdżenie jest do dupy!”
Niesamowite ile ludzie mi wypisują dziwactw, który racjonalizują opór – “Nie muszę wykonywać tego, czego chcę”… Albo – “Ego mnie blokowało”… tak, stanęło w drzwiach i nie dało przejść. Naprawdę ciężko ludziom pojąć rzeczywistość i porzucić swoje urojenia na jej temat. Jak żyjesz urojeniami, to masz problemy. Jak jedziesz drogą, której nie ma, to wjedziesz w drzewo lub na kamień.
EGO TO TY.
To Twój poziom rozwoju. Więc nie ego Cię blokuje, tylko Ty sam/a się blokujesz.
Albo trzymają się jakichś bzdurnych przekonań, “ponieważ moje ego tego chce”. Nie! Ty tego chcesz! Wybierasz to, a nie coś innego. Dopóki nie zmienisz WŁASNYCH decyzji, to możesz sobie zrzucać odpowiedzialność na ufoludki, a nie zmienia to faktu, że to Twoja decyzja.
Izolowanie się więc jest to efekt niedojrzałości i nieświadomości.
Ostatnio w święta uczyłem robić sushi znajomą. Na algę kładziemy ryż, warzywka, rybę, zawijamy i kroimy. Trudniej jest przetasować talię kart. Rolka wyszła jej troszkę kwadratowa. Powiedziała, bym następną zrobił ja… Już czuła opór, czuła wstyd, czuła się winna i zaczęła uciekać! “Od rolki z sushi”! Dorosła kobieta! Kazałem jej robić kolejne, aż nie poczuje się swobodnie.
Bo to ten sam mechanizm jak z upadkiem z konia. Gdy spadniemy i się potłuczemy, konieczne jest, by wejść na konia ponownie od razu, bo umysł natychmiast wyprojektuje opór stawiony bólowi na jazdę konną. I żyjąc nieświadomie pozbawimy się wspaniałego doświadczenia jazdy konnej do końca życia.
Więc zanim zaczniemy się śmiać z tej kobiety, zastanówmy się od jakiego sushi uciekamy my? Od rozmowy z innymi ludźmi? To tak samo niedojrzałe jak uciekanie od sushi.
Widzimy, że ten sam mechanizm działa w przypadku jazdy konnej oraz nakładania ryżu na algę. Gdybym nie zareagował, ta kobieta nigdy by nie nauczyła się przygotowywać sushi. Zawsze by uciekała i prosiła, by zrobił to ktoś inny. Tak samo wyglądają np. szkolenia z podrywania. Przerażony facet podchodzi do kobiety i nic z tego nie wychodzi. Chce uciec, a trener kopie go w tyłek, by podszedł do kolejnej i kolejnej i tak 200 razy. Aż do skutku. W tym czasie cały czas odpuszcza opór, strach, wstyd. Nieraz pojawia się gniew! Słyszałem, że niektórych trenerów uwodzenia zaczęli atakować ich podopieczni! Niektórzy zmierzyli się z taką ilością nagromadzonych emocji, że wymiotowali! :D
I następnego dnia to samo! :D
Po takim weekendzie wiele z tego, co kursanci uważali za niemożliwe okazało się jak najbardziej możliwe.
A my liczymy, że co i kto zrobi za nas?
Jeszcze inne racjonalizacje oporu – “Boli mnie różnica pomiędzy tym jak chciałbym żeby było, a jak jest.” To kompletny bezsens. To w ogóle nie jest rzeczywiste. To kompletne urojenie. To tak jakbym walnął ręką w ścianę i zaczął jeść kanapkę z paprykarzem i powiedział, że boli mnie paprykarz szczeciński.
Ale człowiek zahipnotyzowany umysłem wierzy w to.

O lepszym spędzaniu czasu z samym sobą, niż w towarzystwie innych ludzi. Skąd się to bierze i czy to jest pozytywne?

Nic tak naprawdę nie jest ani pozytywne, ani negatywne.
Wszystko jest DLA NAS dokładnie takie jacy sami to dla siebie stworzymy.
Sami musimy więc wybrać czym jest spędzanie czasu ze sobą dla nas.
Przede wszystkim – jak ten czas spędzamy? Co konkretnie robimy? Jak się czujemy? Jakie mamy rezultaty? Gdybyśmy w tym momencie mieli umrzeć, to byśmy byli całkowicie kontent z naszego życia?
Dokąd zmierzamy? To pytanie jest szczególnie istotne, bo dokądś zmierzamy. Jeśli nie staniemy się świadomi kierunku, to staniemy się świadomi, gdy doświadczymy tego rezultatów. Jeśli płyniemy na skały, to gdy na nie wpłyniemy będzie trochę za późno, by dokonać korekty kursu.
Zaczynamy od uświadomienia sobie rzeczywistości – od poznania jakie są fakty?
Ponownie – czy uciekamy od czegoś, robimy to z niechęci, czy jednak próbowaliśmy być z innymi i, z braku lepszego określenia – inni nie spełnili naszych standardów? Jeśli tak – jakie są to standardy? A może nas “odrzucili”? Jeśli tak – co usłyszeliśmy na temat naszych starań? Czy pomyliliśmy swoje starania ze sobą?
Po drugie – również rzeczywistość. :)
Ludzi w wysokiej świadomości jest mniej niż 20% na tej planecie. W Polsce dużo mniej.
Więc człowiek w wysokiej świadomości ma małą szansę na spotkanie innej osoby, a tym bardziej grupy osób w wysokiej świadomości (aczkolwiek oczywiście rozsądek podpowiada, by szukać miejsc, gdzie takie osoby mogą przebywać). A człowiek w niskiej świadomości spotykać będzie ludzi odbijających mu jego podświadomość i poziom świadomości. Więc automatycznie względem większości ludzi reagować będzie niechęcią. A my jak reagujemy na większość ludzi? Co jest przyczyną, a co skutkiem?
Podkreślam, że niechęć do innych, to nie zdrowy wybór. Nie należy unosić się dumą, że inni są XYZ, a my tacy doskonali… bo taka postawa już przeczy naszej “doskonałości”.
Jako, że poczucie spokoju, bezpieczeństwa, radości, spełnienia, pełni, szczęścia, domu, etc. bierze się z wewnątrz…
…to aby to poczuć i mieć nie jest potrzebny inny człowiek. Osoba dojrzała czuję się ze sobą fantastycznie i tak naprawdę może wejść w związek z drugą osobą wyłącznie ze względów prozaicznych. Jak mówiłem – tak może być łatwiej i wiele więcej można załatwić (jeśli osoba jest odpowiednia).
W takiej sytuacji po co nam druga osoba, jeśli szczęście możemy poczuć sami? A chociażby po to, by się nim dzielić i powielać! A my dlaczego jesteśmy sami? Może dlatego, by dzielić się i powielać użalanie, obwinianie, frustrowanie, rozpaczanie?
Jeśli gorzej nam jest w towarzystwie innych ludzi, po pierwsze – jakie są to osoby? Pozytywnie nastawione? Wyrosły już z narzekania, obwiniania i użalania się? Jeśli nie, a my tak, no to całkowicie normalnym jest czuć się z nimi gorzej, niż ze sobą!
Jak się umyjemy i znajdziemy się w towarzystwie ludzi spoconych, to naturalnym jest, że będzie NAM nieprzyjemnie. Tym osobom zapewne nie. A jeszcze się oczarują nami i będą się kleić (nieraz dosłownie! fu!). A mydło i woda naprawdę nie kosztują majątku. Tak jak i wybaczanie, akceptowanie, etc.
Jeśli czas spędzany ze sobą jest wyższej klasy i jakości, niż z innymi, to pytanie jak my do tego podchodzimy? Jeśli chcielibyśmy spędzać czas z innymi ludźmi, to znajdźmy odpowiednie towarzystwo. Nie możemy wymagać, by ludzie byli inni, niż są. Nie zmienią się specjalnie dla nas. Najpierw my się zmieńmy (na lepsze), przepracujmy jakiś temat, jakąś blokadę i zrozummy na czym polega proces zmiany, a wtedy zrozumiemy proces zmiany innych ludzi.

O życiu w swoim własnym świecie, do którego nie zaprasza się nikogo

Tutaj również kluczem są przyczyny.
Dlaczego nikogo nie zapraszamy do swojego życia?
Sprawa krytyczna – rozsądek. Jeśli mamy wspaniale zadbany dom, a wpuścilibyśmy do niego brudasa i niechluja, no to zrobiliśmy coś głupiego. No chyba, że nam nie naśmieci, a to jak można żyć zainspiruje tę osobę do zmiany.
Z drugiej strony jeśli niechęć do wpuszczenia kogoś do naszego życia wynika z naszego zaniedbania, no to nie wpuszczanie nikogo jest wyrazem głupoty. Ale to też nie zwalnia nas z rozsądku, by taką osobę/osoby najpierw poznać i oszacować z czym będzie wiązało się wpuszczenie go/ich do naszego życia.
Upewnijmy się, że postępujemy rozsądnie i nie projektujemy na tę osobę żadnych oczarowań.
A jeśli nikt nie chce znaleźć się w naszym życiu, to oczywiście odpowiedzialność leży po naszej stronie. Każdy ma swoje powody. Jak mówiłem w innych artykułach – nie można uszczęśliwić wszystkich na tej planecie.

Wpływ ciągłego życia w samotności na samotnika

Uważam, że warto rozpatrzyć to pod pewnym względem – przestajemy rozumieć innych ludzi.
Nawet jeśli jesteśmy bardzo rozwinięci i dojrzali, to jednak 80% ludzi, którzy nas otaczają, nadal nie są nawet na poziomie spójności, na poziomie pozytywności.
To tak jakbyśmy byli ślepi na 80% ważnego aspektu rzeczywistości. Którego przecież nie możemy uniknąć! W praktycznie każdym sklepie pracuje osoba w niskiej świadomości. Pani Halina z mięsnego raczej nie jest w świadomości Odwagi, ani tym bardziej wyższej.
Dla osoby rozwiniętej lub która urodziła się już na osiągniętym wcześniej wysokim poziomie świadomości może żyć dość naiwnie. To jedyny “minus” wysokiej dojrzałości świadomości – pozytywność “zapomina”, że 80% ludzkości z dużym prawdopodobieństwem ukradnie nam pozostawiony otwarty samochód lub pozostawiony pierścionek. Osobie pozytywnej nawet przez myśl nie przejdzie, że ktoś mógłby ją wykorzystać, okłamać, okraść. Bo ona wszystkich postrzega z poziomu miłości.
Musimy więc sami rozpoznać nasz poziom rozwoju oraz dalszy jego kierunek. Jeśli jeszcze czegoś chcemy ze świata, to prawie na pewno rozsądne będzie opuścić samotnię i poprzebywać z przeróżnymi osobami. Jeśli jednak już sobie emanujemy radością i miłością i w sumie nic nam więcej nie trzeba, to nie ma potrzeby samotni opuszczać.
A jeśli nasza samotność to efekt wyboru negatywności jak opór czy strach, to dalsza samotność to dalsze zaniedbywanie tych powodów. To dalsze utrzymywanie w sobie oporu i niskiej emocjonalności oraz negatywnych programów, nawyków, napięć, obciążeń, etc.
Już samo wychodzenie do ludzi, na spacery, do marketów, zagadywanie przez 30 sekund do obcych ludzi już będzie wyciągało z nas negatywne nagromadzenia i pomagało się z nich oczyścić.
Osoba w niskiej świadomości również nie ma pojęcia o 80% ludzkości, a tym bardziej o 20% ludzkości, która już przepracowała swoją niedojrzałość przynajmniej w jakimś stopniu.
Nie zliczę ile osób podchodzi do życia tak – robią i widzą w myślach coś negatywnego, np. obgadują i zazdroszczą, a następnie mówią – “Wiem jak jest! Inni tylko obgadują i zazdroszczą!” A fakty są takie – “TY obgadujesz i TY zazdrościsz!” Tylko oczywiście takiej osoby to nie interesuje, bo jest zapijaczona własną dumą i znalazła perfekcyjny cel projekcji do reszty swoich karygodnych zaniedbań.
Pamiętajmy – jeśli pijemy i już jesteśmy nietrzeźwi i tysiące ludzi naokoło nas też piją i są już pijani, to nie zwalnia to nas z odpowiedzialności za nasz stan. Gdy wejdziemy do samochodu, to my będziemy mieli wypadek i związane z tym konsekwencje.
Więc – samotność sama z siebie nie ma nas żadnego wpływu. Tylko przyczyny i nasz dalszy życiowy kierunek – intencja.

“Napisz coś o odosobnieniu mnichów Buddyjskich, którzy zaszywają się w naturze od cywilizacji i zwykłego życia ludzi”

Słuchając wywiadów z różnymi mnichami i czytając różne książki często pojawiał się temat ucieczki.
Wielu potrzebowało lat, by dotarło do nich, że wybór zostania mnichem był ucieczką od życia lub jakiegoś aspektu życia, z którym sobie ta osoba nie radziła. Od jakiegoś problemu.
Samo uświadomienie sobie tego już wskazywało na poważny rozwój świadomości. Tym samym pomimo tego, że uciekali, zrozumieli wiele i dzięki praktykom buddyjskim w końcu opuszczali klasztory i wracali do “starego” życia i podejmowali się zajęcia zaniedbaniami. Ich życie zaczęło dalej rozkwitać. Bez buddyjskich praktyk te osoby pewnie dalej by się zmagały i nic nie zmieniły na lepsze.
To pokazuje, że nie ma złego momentu, by stać się bardziej świadomym i dokonać korekt w swoim życiu.
Nie potrzebujemy do tego akurat praktyk buddyjskich. W każdej religii jest masa pozytywnych sugestii. Zdrowy rozsądek też nie zaszkodzi ;) A najlepiej jest z każdej religii, filozofii i mądrego sposobu życia wybrać to, na czym skorzysta nasze życie. Jeśli wybieramy tylko z jednego miejsca, to sami się ograniczamy.
Tylko nie popełnijmy popularnego błędu – wykonujmy jedną rzecz naraz i róbmy ją możliwie dokładnie. Próba złapania kilku srok za ogon skończy się tym, że nie złapiemy żadnej. Więc np. dopóki nie wybaczysz w pełni jednej osobie, nie przystępuj do wybaczania kolejnej, bo to robienie siebie w balona. A wiemy po czym poznać, że wybaczyliśmy? Gdy dotrze do nas, że nigdy nie było czego wybaczać.
Warto też zastanowić się co nazywamy “zwykłym życiem”. W artykułach na temat cnót charakteru wspominam, że cnota “normalność” to niezwykle wysoki poziom zrozumienia i jakości bycia w świecie, do którego wzrosło mniej więcej tylko 10-15% ludzkości. Więc mnisi buddyjscy przede wszystkim nie zaszywają się od “normalnego życia”, tylko właśnie dopiero zaczynają wzrastać w świadomości do normalności! I jeśli wracają potem do tzw. cywilizacji, to ich sposób bycia jest bardziej normalny, niż to, co reprezentuje zdecydowana większość ludzi naokoło nich.
To co powszechne nie oznacza, że jest normalne. Okazuje się, że nie jest. Ilość chorób jakich doświadcza ludzkość pokazuje wprost jak wielka jest różnica między normalnością, a tym co ludzie wybierają i utrzymują w sobie.
Możemy spojrzeć np. tutaj:
https://www.medonet.pl/choroby-od-a-do-z,kategoria,195.html
A teraz wyobraźmy sobie, że niemal każda choroba to rezultat wewnętrznego zaniedbania. Nie dziwmy się, że mikroskopijne żyjątko potrafi nas położyć na kilka tygodni w łóżku, jeśli rozmowę z drugim człowiekiem uważamy za tytaniczny wysiłek.
Palenie papierosów nie jest normalne. A jednak się tak uważa. Oglądanie porno nie jest normalne. Oglądanie brutalnych filmów nie jest normalne. Czynienie krzywdy innym czy sobie nie jest normalne. Ujmowanie sobie wartości nie jest normalne. Obwinianie się za błędy nie jest normalne. Prokrastynacja nie jest normalna. Wieczne zmęczenie i senność nie są normalne. Wkurzanie się o pierdoły nie jest normalne. I tysiące innych.
Często odseparowanie się od ludzi na niższym poziomie od nas lub ludzi, którzy nie przejawiają chęci do wzrostu i/lub sabotują świadomie lub nie nasz wzrost, będzie stanowiło doskonały wybór. Aż sami nie dojrzejemy na tyle, by innych akceptować w 100% takimi jakimi są bez ukrytych prób kontroli, ani zmiany. I gdy nasz poziom świadomości i energii nie będzie już na tyle wysoki, by negatywności innych nie przestały nas osłabiać.
Ale dopóki wzmacnia nas to, co negatywne (np. użalanie się czy obwinianie), to jest z nami bardzo źle.

Skąd się bierze ucieczka w samotność i unikanie innych ludzi?

To po prostu jeden z dziesiątków tysięcy wyborów jakich możemy dokonać w każdym momencie.
Jak zwykle kluczem jest intencja i jej świadomość.
Dlaczego wybieramy akurat to? Jakie są przyczyny? Na co liczymy? Czego chcemy uniknąć? Czy jest inna droga?
Jakich ludzi tak naprawdę chcemy uniknąć? Jaką cenę tego płacimy? Czy możemy ją płacić dalej jeśli chcemy czegoś innego w życiu, niż do tej pory?
Od czego uciekamy? Jak inaczej możemy sobie z tym poradzić?
Bo czym innym jest ucieczka od ludzi negatywnych, mających złe intencje jak okradanie, kłamanie, wykorzystywanie, krzywdzenie, a czym innym jest unikanie wszystkich jak leci i wiara, że nas ranią czy mogą odrzucić…
Czym innym jest zdroworozsądkowe podejście do życia i trzeba je odróżnić od szaleństw i urojeń dziecinnych, niezaleczonych ran.
Nikt nie może Cię odrzucić jako osoby dorosłej.
To tylko mechanizm dziecka, który w Tobie pozostał, bo jeszcze nie oczyściłeś/aś się z emocjonalnych i psychicznych nagromadzeń z okresu dzieciństwa. I Twój umysł zachowuje się jak X lat temu, gdy czułeś/aś się opuszczony/a przez rodziców.
Wtedy to był ważny dla Ciebie mechanizm, bo dziecko samo nie może o siebie zadbać. Dlatego walczy o uwagę rodziców. Ale jako osoba dorosła nie możemy sobie pozwolić na strach przed odrzuceniem, bo to roślina bała się bycia odrzuconym przez Słońce i nigdy nie rozwinęła i otworzyła swoich liści…
A odwaga to naturalny stan, który objawia się, gdy odrzucimy fałsze na temat rzeczywistości. Każdy rodzi się odważny. Tym, co odwagę ogranicza zostajemy dopiero zaprogramowani. I nie jest to strach. Bo nasi przodkowie eksplorowali tę planetę pomimo odczuwanego strachu i z dzidami w ręku. Bez supermarketów, gdzie wszystko znajdziemy nie narażając się na żadne zagrożenia (no chyba, że niemiłą panią kasjerkę).
Tym co utrzymuje w nas brak odwagi, to szukanie źródła problemów poza sobą i zazwyczaj w innych ludziach. To dziecko szuka poza sobą, bo jeszcze nie potrafi zadbać o siebie. Nick Vujicic uczy nas, że możemy zadbać o siebie i innych niezależnie jak jest.
Przemyśl poruszone tematy i upewnij się, że niczym nie usprawiedliwiasz żadnych negatywności.
Być może powstanie jeszcze jedna część tej serii.

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
25 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emil

Przeglądając niektóre komentarze mam wrażenie, że większość osób myśli – jeżeli znajdę sobie kobietę wszystko się naprawi. Do niedawna też tak myslałem. Aż pewnego dnia siedząc na którejś tam z kolei randce w prawie pustej knajpie z fajną dziewczyną byłem całkowicie nieobecny, gapiłem się w jeden punkt i jedyne co czułem wtedy to to samo osamotnienie, żal, nienawiść do siebie i smutek. Ona wtulona we mnie, gapi się na mnie jak na pieprzony obrazek. Ja się zastanawiam: co ona we mnie widzi? Słyszę tylko, jak mówi do mnie – “Czemu jesteś taki smutny? Na pewno jesteś zmęczony, może mogłabym ci jakoś poprawić nastrój?” tym swoim czułym tonem i zaczyna mnie całować. Tak, byłem cholernie zmęczony. Zmęczony udawaniem. Dała się nabrać. Na wyćwiczony cwaniacki uśmiech, udawaną pewność siebie, którą skrzętnie wyćwiczyłem przez ostatnie lata. Tak naprawdę jestem tylko człowiekiem, który się siebie brzydzi. Na nic komplementy, ciepłe słowa i to jak patrzy. Wielokrotnie zachwycała się mną, twierdziła, że jej koleżanki jej zazdroszczą, bo ponoć pokazywała im moje zdjęcia oraz dużo opowiadała o mnie i według nich też jestem przystojnym i wartościowym facetem. Za każdym razem, gdy słyszę coś takiego mam wrażenie, że ktoś się ze mnie nabija. Po takich randkach powinienem wracać w skowronkach do domu i czuć, że wygrałem na loterii, bo masa mężczyzn czegoś takiego nie doświadcza. Ja po każdym spotkaniu płaczę, bo przecież “nie zasługuję”. Jak dostaję od niej smsy, że jestem dla niej ważny, albo że czuje się bezpiecznie kiedy ją przytulam nie wiem, dlaczego. Jakim cudem. Co ja takiego robię. Są bogatsi. Są przystojniejsi. Są bardziej wygadani. Są inteligentniejsi, a ona marnuje czas z takim kimś. Poza tym nie wiem, jak można czuć się bezpiecznie u boku gościa, którego sylwetka przypomina kij od miotły, który prawie nic nie je. Łapię się na tym, ze już wolałem czasy, kiedy nikogo nie miałem, bo miałem potwierdzenie tego, jak o sobie myślę. Z jednej strony się cieszę, że nie jestem sam- z drugiej boję się komukolwiek zaufać. Wiem, że gdyby poznała o mnie prawdę poszłaby w cholerę. Rodzina też nie lepsza- jak ją raz zobaczyli na zdjęciu i z moich opowiadań, przetasowali wzrokiem to stwierdzili, że zasługuję “na kogoś lepszego”, ładniejszego i bardziej wygadanego, że “to takie byle co, szara myszka, stać cię na więcej, nie doceniasz się. Jakiś ten nos też ma taki dziwny i mimika żaby. Ty chyba oczu nie masz”. Nie rozumiałem. Może nie ma twarzy jakiejś modelki, ani nie jest jakąś ogromną ekstrawertyczką, ale mi odpowiada i nigdy w życiu nie nazwałbym jej “brzydką”, bo po prostu nią nie jest. Wręcz przeciwnie, z każdym dotykiem czuję napięcie wiadomo jakie. A zauważyłem, że odkąd się ze mną spotyka też coraz bardziej cuduje z makijażem, ubraniami itp, bo chce mi się jeszcze bardziej podobać. Dla nich ktoś kto mnie szanuje, docenia, ma podobne poglądy, poczucie humoru, wartości i zainteresowania to za mało, a dla mnie aż nadto. Na różne uszczypliwości odpowiadam im jedynie: wy z nią będziecie sypiać, czy ja? To moja decyzja. To mi się ma podobać. Natomiast wracając- problem jest dużo poważniejszy niż sam fakt bycia w jakiejś relacji. Tak. To jest miłe, przynajmniej powinno być. Po to są relacje. Ale jeżeli ktoś nie ma uporządkowanej relacji z samym sobą to nie jest to żadna przyjemność tylko dodatkowy poligon mentalny. Pozdrawiam Cię Piotrze i wszystkich czytelników

Emil

Dziękuję za tak długą i treściwą odpowiedź Piotrku. Jestem w tym wszystkim bardzo zamotany, chyba wychodzi ze mnie wszystko co tłumiłem, gorzej z puszczaniem się tego w cholerę. Bo wiesz, do niedawna myślałem, że problemy “normalnych” ludzi, ( bo siebie uznawałem oczywiście całe życie za chodzące dziwadło) mnie nigdy nie będą dotyczyć. Chciałem żyć tak, jakby istniało jakieś fatum, przeznaczenie, które z góry zakłada, że nie mam pewnych rzeczy doświadczyć i już- koniec, kropka! To było niezwykle wygodne zracjonalizowanie lęku przed działaniem, chociażby przed nieśmiałą próbą. Do niedawna byłem przekonany, że sobie gdzieś tam umrę kiedyś jako osoba, która nigdy nie dotknęła nawet kobiety i to jest w porządku, a teraz jestem w fajnej relacji i można powiedzieć, że trochę już tych rzeczy związanych z intymnością zakosztowałem, chociaż jeszcze ta znajomość nie została skonsumowana (ale powoli do tego zmierza i trochę się boję) i też głupio mi teraz, że kiedyś zamieniłbym ruchomy obrazek na monitorze na doświadczenie, które może dać prawdziwa realna, atrakcyjna dla mnie dziewczyna. Poradziłeś mi, żeby ogarnąć się i dbać o ten związek najlepiej jak umiem. Naprawdę się staram o nią dbać pod wieloma względami. Może nie obsypuję jej prezentami, czy kwiatami, ale ostatnio na mikołajki dostała ode mnie piękny obraz, który dla niej namalowałem ( bo jak coś to maluję od 10 lat). Powiedziała, że nie lubi jak ktoś wydaje na nią pieniądze, woli bardziej osobiste prezenty “od serca”, niepowtarzalne, a nie takie, które każdy może kupić w sklepie i mają numer seryjny. Nigdy nie podniosłem na nią głosu, ani nie odezwałem się bez szacunku. Wszystko układa się wręcz idealnie, co mnie niepokoi, bo to jest zbyt piękne, żeby było realne. Czasami nawet mam w głowie, że takie kobiety nie istnieją i mi ktoś ją podstawił po prostu, żeby się odegrać na mnie za coś z przeszłości. Że ma mnie rozkochać, a potem zostawić. Że ktoś specjalnie wiedział, jakie mam potrzeby. Odkąd ją poznałem nawet nie mam czasu na xxx. Nie mam i nie chcę. Nie mam zamiaru ryzykować takiej relacji dla pikseli i ludzi nagrywających, jak robią sobie tak naprawdę krzywdę. Dużo już przecierpiałem, dosyć tego, tym razem chcę wybrać szczęście. Męczą mnie tylko ciągle batalie z moją rodziną, którym nie za bardzo podoba się to, co jest teraz. Woleli jak siedziałem w domu i nie miałem nikogo, a teraz za każdym razem, jak wychodzę są pretensje, kłótnia itd. bo ja mam rzekomo siedzieć z nimi i to oni mają być najważniejsi, a nie jakaś “obca”, która “ledwo rzęsami zatrzepotała, a ja biegam do niej jak pies z wywieszonym jęzorem”, że to źle się skończy, że omamiła mnie, że przez nią zaniedbam studia, że mi niepotrzebna dziewczyna itp. Argumenty wzięte z rzyci, bo ona też świetnie się uczy i pilnuje mnie, żebym nie odstawał. Ma na mnie dobry wpływ. Tak uważam. Przez całe lata wpajali mi jakie to są “teraz” kobiety i że bezpieczniej trzymać się od nich z daleka. ” Że są dobre tylko na początku, a potem każda mnie zniszczy bla bla bla. Z kim ci będzie lepiej niż z nami, tylko rodzina się liczy”. Wmawiali mi od małego, że seks, okazywanie sobie czułości, czy nawet całowanie to coś złego, nieodpowiedniego. Coś czego trzeba się wstydzić i krępować, bo to nie jest normalne, tylko “zboczone” aka grzeszne. Dlatego teraz mam różne opory, ciężko mi było na przykład całować się z nią przy ludziach gdzieś w knajpie, na dworcu, na rynku, czy w parku, bo studiuję od dwóch lat prawo i w mojej głowie już dostawałem mandat za nieobyczajne zachowanie w miejscu publicznym, podczas gdy robiłem to z nią nieraz i nikt nawet nie patrzył, nikogo to nie obchodzi. Każdy ma swoje życie i gdzieś idzie, spieszy się, albo rozmawia, nikogo nie obchodzi, że dwójka gówniarzy wpatrzonych w siebie jak w obrazek się całuje albo przytula. Żeby taki mandat dostać musiałaby mi chyba robić dobrze na ławce w parku, musiałaby zajść jakaś abstrakcyjna, obrzydliwa sytuacja. Moja dziewczyna tłumaczyła mi kiedyś, że jak się wywróciła nikt jej nie pomógł wstać w miejscu pełnym ludzi, a tym bardziej ludzie mają gdzieś, jak się nic nie dzieje złego. Widzisz, dopiero to ona musi “uczyć” mnie, jak wygląda normalne życie bez lęków. Po każdej randce z nią mam poczucie winy, że znowu się musiałem kłócić z rodziną, że jadę. Nie mam już na to siły. Na każdym spotkaniu mam wrażenie, że nie jestem obecny w tym momencie tylko siedzę w swojej głowie, kiedy zobaczymy się znowu. Jeżeli bym ograniczył nasze spotkania miałbym wyrzuty sumienia z kolei w stosunku do niej. I tak bardzo rzadko się widujemy, bo kiedyś raz na tydzień, a teraz prędzej to już raz na dwa. Życie mija mi na wyrzutach sumienia, bo nikomu nie dogodzisz. Myślę o tym, co chce ktoś, a nie o tym, czego chciałbym ja. Dobrze, że istnieje coś takiego, jak messenger i videoczat, ale nie wyobrażam sobie mieć związku przez internet i widzieć się z nią raz na miesiąc albo rzadziej. Jestem zmęczony Piotrze, powinienem być szczęśliwy, a jestem zmęczony, bardzo zmęczony. Dziękuję za twoją działalność. Pozdrawiam cię serdecznie. 

Bartosz

Mógłbyś dać mi jakąś wskazówkę, co zrobić, by trochę się podnieść z marazmu i dołka emocjonalnego? Szukanie partnerki stało się dla mnie swoistą obsesją i ciężko mi normalnie funkcjonować bez rozkminiania tego tematu. W kółko mentalizacja jest włączona I staram się ją ignorować, ale jest dla mnie bolesna, chociaż wiem, że myśli to ściek I mam się z nimi nie utożsamiać. Moimi dwoma marzeniami było praca w zawodzie, który wykonuję i własna rodzina. Jedno odhaczone. Na drugie się nie zanosi. Zacząłem czytać Potęgę Teraźniejszości Eckharta Tolle’go Może to coś da?
Nigdy nie chciałem mieć kolegów- mam ich od groma. Tyle, że nie mam czasu z każdym utrzymywać bliskich kontaktów i gdybym chciał z każdym iść na piwo regularnie musiałbym zostać żulem :D Zawsze chciałem mieć kobiety – nie mam ani jednej. Popadłem w straszną frustrację przez Tindera i inne apki. Kilka osób mnie ostrzegało, że idzie się zdołować podrywem online. Nie miałem prawie żadnych par, chociaż profil odpicowany był, że mucha nie siada. Wiesz, nigdy nie miałem kompleksów wyglądu, ba! Uważam siebie za całkiem zjadliwe ciasteczko ( jakkolwiek śmiesznie i nieskromnie to brzmi)! Przez Tindera właśnie zacząłem swoją atrakcyjność podważać. Wiesz, problemem staje się to że tinder i inne aplikacje randkowe stają się powoli dosłownie jedynym, dopuszczalnym społecznie sposobem na poznawanie nowych osób z poza kręgu aktualnych znajomych. Zagadywanie do randomowych kobiet jest coraz bardziej potępiane społecznie (np. Reklama firmy L’Oreal sugeruje że zawsze kiedy facet chce zagadać do dziewczyny np. na ulicy będzie to odebrane jako molestowanie i trzeba go powstrzymać ). Ja podszedłem w taki sposób z czystym sumieniem około 30 razy ( przedtem podszkoliłem się trochę materiałami o uwo) i w zasadzie za każdym razem było “jesteś bardzo miły, schlebia mi to, że zagadałeś I dziękuję, ale mam chłopaka. Trzymaj się, miłego dnia!” Ze trzy razy dostałem facebooka, ale kontakt się urywał. Randek- zero. Mimo, że efektów prawie nie było- bardzo to polubiłem. Podchodzenie do kobiet dawało mi dużo więcej przyjemności niż apki. Jak pierwszy raz zagadywałem to skakałem z radości, że była dla mnie miła. Co tam, że odprawiła mnie z kwitkiem. W dodatku ja pracuję zdalnie, z domu. Nie mam możliwości tworzyć sobie tak wielu okazji do przebywania wśród ludzi. Być może ty Piotrze nie widujesz tego zjawiska ( nie mam pojęcia ile masz lat, ale na pewno jesteś już dojrzałym mężczyzną, który wiele przeżył, wiele widział i ma dużo więcej doświadczenia życiowego), ale osoby w mojej grupie rówieśniczej (25-30) mają ogromne problemy z poznawaniem dziewczyn. Problem społeczny się pogłębia, bo króluje głównie internet, a nie kontakt twarzą w twarz. 80 procent moich kolegów nie ma dziewczyny ( żebyś sobie nie myślał- każdy z nich to naprawdę ogarnięty facet, a nie jacyś nieudacznicy), ani nie ma warunków ku temu by mieć, bo nawet koleżanek nie mają. Ci, którzy są w związku trzymają się z jedną dziewczyną od liceum albo nawet dłużej- od podstawówki. Realnie nie znam ani jednej pary, która poznałaby się inaczej niż przez szkołę/uczelnię lub ewentualnie wspólnych znajomych. Najlepsza para jaką znam trzyma się ze sobą od 1 gimnazjum. Naprawdę chciałbym Piotrek żeby to było TYLKO moje marudzenie, ale poza nim są to tez proste obserwacje otaczającego świata. Chociaż może widzę tylko to, co chcę, bo już jestem zniechęcony. Uważam, że ciężko jest być mężczyzną w dzisiejszym świecie i trzeba zapuścić jaja wielkości piłek plażowych, żeby cokolwiek ogarniać. A jeżeli chodzi o kobiety to już w ogóle trzeba mieć psychę z tytanu, żeby po tylu koszach gadzi mózg nie zwariował. Pozdrawiam Cię serdecznie i wszystkich twoich klientów oraz czytelników. Pogody ducha i szybkiego powrotu do zdrowia kochani!

Jakub

Ja akurat przyjaciół ( męskich) zawsze miałem, mam z kim pogadać, mam z kim iść na piwo po pracy, pod tym względem jest w porządku. Natomiast jeśli chodzi o kobiety po tak licznych niepowodzeniach stwierdzam, że to chyba serio nie dla mnie. W ostatnim okresie spotykałem się z wieloma, ale każda traktowała mnie jak kolegę mimo bardzo wyraźnych sygnałów. Myślałem, że zapraszając gdzieś kobietę nie powinno się używać słowa “randka”, bo dziewczyna się wystraszy i speszy i nie chciałem wytwarzać na kobiecie presji, ale chyba jednak trzeba skoro one są takie niedomyślne. Albo tylko ja trafiałem na same drewna, które nie umieją flirtować, peszą się, jakby były zakonnicami i nie mają w sobie żadnego luzu. No tak, do tego, żeby wysłuchiwać o ich problemach albo ciągle zabawiać je żartami z rękawa i za nie płacić w knajpach to jestem dobry, ale żeby się ze mną pocałować albo przespać to już fuj fuj. Strasznie jest to dla mnie irytujące. Rozumiem, jakbym był niekulturalny, czy wulgarny, ale mój flirt akurat jest normalny. Może jestem jakimś seksistą, mizoginem albo innym dziwakiem, ale ja jako facet nigdy nie miałem potrzeby “przyjaźni z kobietą”. Od przyjaźni zawsze miałem facetów. No i dla mnie to jest dosyć logiczne, więc nie rozumiem, dlaczego kobiety mają takie coś w głowie, ze facet może zapraszać je jedynie na “koleżeńskie” spotkanie. Dla mnie przeciętna kobieta nie ma na tyle ciekawej osobowości, charyzmy, zainteresowań, czy poczucia humoru żeby chcieć z nią tylko i wyłącznie rozmawiać i nie chcieć od niej relacji intymnej. Czasem czuję przez to podświadomie, że jestem złym człowiekiem mając taki stosunek do kobiet i wstydzę się tego, ale no takie mam percepcje a nie inne. No i właśnie mam pytanie, czy jest to Twoim zdaniem normalne?

Ostatnio na takiej “randce” na zewnątrz byłem spokojny, ale wewnątrz szlag mnie trafiał i miałem ochotę wybuchnąć. Miałem przez chwilę nawet ochotę wydrzeć się na nią w tej kawiarni, czy naprawdę jest tak tępa, że nie widzi tego, co próbuję jej przekazać. Tego jak na nią patrzę i tego jak próbuję flirtować, pokazywać, że chciałbym od niej czegoś więcej. Idiota z połową mózgu by się domyślił nawet, a co dopiero kobieta po studiach. Już naprawdę dałem z siebie wszystko, byłem pewny siebie, zdecydowany, starałem się być czarujący, droczyłem się, flirtowałem, czułem że odwaliłem kawał dobrej roboty w tym całym podrywie. Kiedy złapałem ją za rękę podczas rozmowy ona zabrała ją natychmiast, popatrzyła się na mnie z pogardą i powiedziała ” co ty robisz, przecież to tylko koleżeńska kawa”. Już nie miałem siły wtedy naprawdę na nic i zakończyłem to spotkanie. Nie mam ochoty już nawet próbować, bo po każdym takim spotkaniu chce mi się wymiotować, a potem nie mogę spać, bo zastanawiam się co jest ze mną nie tak. Kuba super kolega, normalnie świetny gość. Tylko, że ja nic z tego nie mam.

Maciej

Ostatnio coraz częściej mam ochotę wziąć się na poważnie za poznawanie kobiet, nie powiedziałbym, że “dobija mnie” samotność, właśnie bardzo mi jest dobrze samemu i w tym problem. To dla mnie zbyt wygodne i komfortowe, uciekam od wstydu i strachu, który wyzwalają we mnie kobiety. Przejrzałem sobie nawet kilka kanałów “trenerów uwodzenia” i mam bardzo mieszane uczucia, bo wyczuwam w każdym z nich oszusta i jakiś szwindel. Moim zdaniem to nie jest normalne, żeby zaczepić idącą przez galerię handlową albo ulicę dziewczynę i wprost powiedzieć, że wpadła mi w oko. To jest za proste żeby działało. Poza tym nikt tak nie robi. Na miejscu takiej dziewczyny prędzej bym się wystraszył i pomyślał, że ten gość jest jakimś zbokiem, gwałcicielem albo w najlepszym wypadku zdesperowanym nieudacznikiem. Żyjemy raczej w dosyć nieufnym i zamkniętym na nowe osoby kraju. Nie wydaje mi się to skalibrowane społecznie. Może w jakiejś Hiszpanii albo innym kraju, gdzie ludzie są mega wyluzowani i pozytywni takie coś by przeszło. W Polsce większość osób, które codziennie mijam idąc albo wracając z pracy wyglądają, jakby mieli zamiar za chwilkę kogoś zabić siekierą. Poza tym taka dziewczyna pewnie się gdzieś spieszy, a jakiś obcy gość zawraca jej głowę, wydaje mi się to po prostu niekulturalne. Myślę, że wszystkie kobiety na nagraniach z ukrytych kamer są po prostu podstawionymi jakimiś ich koleżankami, zbyt pozytywnie reagują. Poza tym cała społeczność PUA ma raczej niezbyt dobrą renomę w społeczeństwie i faktycznie uznawani są za dziwaków ganiających za kobietami po ulicach od jednej do drugiej i żerujących na samotnych, sfrustrowanych facetach. Gdzieś w tym całym “uwodzeniu” musi być haczyk, bo gdyby go nie było to co drugi facet tak poznawałby kobiety, przecież pewnych siebie gości nie brakuje, a na mieście ma się największy wybór w dziewczynach. Ostatnio miałem taką sytuację, że aż kotłowało się we mnie, żeby podejść do dziewczyny, którą widziałem w księgarni i powiedzieć, że nie mogę od niej oczu oderwać, ale odezwała się we mnie myśl ” Chcesz wyjść na jakiegoś zboka? Masz tyle problemów i jeszcze ich szukasz na własne życzenie? Daj sobie spokój, nikomu nie przeszkadzaj, udawaj, że cię nie ma, jak zawsze, bo i tak nikogo nie obchodzisz”.

Maciej

Trochę tak, ja bardzo często narzekam. Napisałem też, żeby poznać twoje zdanie na ten temat, bo uważam cię za autorytet. Poza tym na pewno masz większe doświadczenie z kobietami niż ja. Z resztą podejrzewam, że niejeden licealista ma większe ode mnie, a co dopiero taki świadomy facet jak ty. Po przeczytaniu twojego komentarza postanowiłem skorzystać z programu jednego z trenerów, którego materiały lubię oglądać i wzbudza moje zaufanie. Opisałem mu właśnie moją sytuację i podzieliłem się wątpliwościami, które mam, poprosiłem go o współpracę. Czekam na odpowiedź, po tym jak odpisze będę decydował, co dalej. Po prostu ja nie mam, gdzie regularnie poznawać tych kobiet i umiejętność zagadywania w każdej sytuacji byłaby mi na pewno pomocna. Na Tinderze próbowałem swoim sił, ale mimo świetnych zdjęć nie robiłem tam zbyt dużej furory, bo jestem z wyglądu tak trochę przeciętny, a nawet może ciut poniżej przeciętnej. Co do tego, że boję się odrzucenia może i masz rację, ale jakoś nigdy nie przeżywałem za bardzo “nie” ze strony kobiety. Kilka razy zdarzyło się mi dostać przysłowiowego kosza i nie odbierałem tego jakoś bardzo personalnie. Nie skakałem z mostu ani żył sobie nie podcinałem. Nie wyzywałem wszystkich kobiet od zdzir. Żyłem sobie dalej. Byłem nawet dumny, że cokolwiek próbowałem zrobić i zdziałać. Wydaje mi się, że chodzi tu bardziej o to wyjście na kogoś dziwnego, zboka, albo że dziewczyna mnie zacznie nagrywać podczas rozmowy i stanę się gwiazdą internetu i tak dalej. Obejrzałem trochę filmów o tematyce podrywu i tam w 99 procentach ludzie w komentarzach sobie jaja robią i dla nich nawet normalne, kulturalne zagadanie jest pajacowaniem. Kobiety też mają różne doświadczenia z zaczepianiem np. na ulicy, szczególnie z takim burackim i żenującym, wulgarnym “podrywem”. Znam wiele kobiet, które nawet nie tolerują jakichkolwiek komplementów ich wyglądu, bo uważają to za seksizm, a nawet molestowanie, nie życzą sobie po prostu, żeby ktokolwiek do nich zagadywał, bo obrzydza je fakt, że mężczyzna zrobił to tylko ze względu na ich wygląd ( co jest moim zdaniem dziwne, bo całe życie wydawało mi się, że każda kobieta chce się czuć atrakcyjna i piękna, szczególnie dla mężczyzn). Spotkałem się ostatnio też z opinią jednej kobiety, że atrakcyjni, przystojni faceci nie mają potrzeby zagadywać desperacko do kobiet na ulicy, bo mają wystarczająco wielbicielek w innych miejscach oraz, że nie rozumie jak inne dziewczyny mogłyby iść z kimś takim na kawę, bo to proszenie się o gwałt i że rzekomo miejsce publiczne temu nie przeszkadza. Swoją drogą nie chciałbym tej kobiety jakkolwiek urazić, ale wątpię, że którykolwiek mężczyzna by do niej podszedł zagadać z własnej woli. Natomiast no to jest tylko teoretyzowanie. Chciałbym sprawdzić, jak to będzie działać w praktyce i po prostu zrobić to pod okiem doświadczonego mężczyzny, by uniknąć podstawowych błędów. Samu nie dam rady raczej. Próbowałem wielokrotnie. Za czasów studiów miałem przyjaciela, który wypychał mnie do dziewczyn na siłę, ubzdurał sobie, że marnuję swój potencjał. Samemu potrafiłem się tylko stać i gapić. On zawsze mówił, kiedy widział, że jakaś mi się podoba, że jak ja nie podejdę to on mi ją przyprowadzi i zrobi mi wstyd na cały wydział. Wtedy podchodziłem. Nic mnie nigdy złego nie spotkało, wręcz przeciwnie. Reagowały bardzo pozytywnie, nawet gdy byłem bardzo bezpośredni i mówiłem prosto z mostu o co chodzi. No, ale były to dziewczyny, które jakkolwiek kojarzyły mnie chociaż z widzenia. W każdym razie spróbuję podziałać z tym trenerem, do którego napisałem. Może wyjdzie mi to na dobre, a nawet jeśli nie to nie będę czuł winy, że czegoś nie zrobiłem, a może właśnie to początek fajnej przygody.

Kacper

Hej Piotrze, bardzo ciekawy artykuł. Zaczynam zauważać rzeczy, o których tu pisałeś we własnym życiu. Nie mam przyjaciół, nawet jaki kiedyś miałem, to nie byli wobec mnie życzliwi tylko najczęściej zadawali się ze mną, bo czegoś ode mnie chcieli. Dziewczyny nigdy nie miałem, a i na to się nie zanosi raczej. Większość czasu spędzam tylko z rodziną, którą bardzo lubię i dobrze czuję się w ich towarzystwie. Jedyne imprezy na jakich byłem to właśnie te rodzinne, zawsze jest dużo uśmiechu, żartów, ciekawych rozmów, po prostu dobrze się czuję ze wszystkimi, mam bardzo zgraną i zżytą chociaż niewielką rodzinę. Zawsze świetnie dogadywałem się z dorosłymi ludźmi, a z rówieśnikami to tak nie bardzo. Chodzę teraz na te studia, najlepsza uczelnia w moim mieście, świetny i ambitny kierunek, a mam wrażenie że dosłownie wszyscy, których znam jedyne co robią, to się upijają i imprezują, a to po prostu nie mój świat. Ja zawsze byłem ten spokojny, wyważony, odpowiedzialny, byłem osobą, która lubi wdawać się w ciekawe, intelektualne rozmowy, chociaż nie uważam siebie za sztywniaka. Mam duże poczucie humoru, które wygląda mniej więcej tak, że potrafię świetnie się porozumieć z podpitymi osobami, ale ja jestem trzeźwy. Oni żeby dojść do takiego poziomu żartów i rozluźnienia potrzebują procentów. Moja rodzina mnie za to uwielbia, zawsze gdy w rozmowie wieje nudą staram się wszystkim rozśmieszyć, w dobrym towarzystwie jestem gadułą, podczas gdy z osobami w moim wieku brakuje mi śmiałości, jestem wyobcowany. W szkole średniej byłem odludkiem, myślałem, że jak pójdę na studia ludzie staną się spokojniejsi, bardziej odpowiedzialni. Przypomniała mi się ostatnio studniówka, kiedy byłem na niej chyba jedyną trzeźwą osobą, która nie przytargała za sobą skitranej wódeczki pod stołami. Ja wiem, że to taka tradycja z pokolenia na pokolenie, że nauczyciele przez palce patrzą, ale ja po prostu nie potrzebuję alkoholu, żeby się dobrze bawić, ja poszedłem tam z przeświadczeniem, że idę sobie potańczyć, co bardzo lubię, a nie upić się i uświnić ulubiony garnitur. Cały czas słyszałem przytyki i żarciki o tym, że nie piję, że jestem dziwny, że wszyscy to robią bla bla bla od kolegów, którzy byli mi bliscy. Wyszedłem z tej imprezy pierwszy, w momencie gdy nie było już z kim porozmawiać w zasadzie w miarę logicznie. I żeby nie było nie mam nic do picia alkoholu, nie jestem abstynentem, ale jak już piję to bardzo symbolicznie, a nie po to, żeby zmienić swój stan świadomości. Ta studniówka to była dla mnie trochę taka trauma. Po prostu to trochę smutne, że ludzie w moim wieku spotykają się na “imprezy” nie po to żeby spędzić czas ze znajomymi, pogadać i pożartować, tylko chlać do odcinki i jeszcze się tym chwalą, jakby było czym. Moi znajomi z uczelni, jak nie chleją w danej chwili, to głównym tematem rozmów jest to, co wyrabiali ostatnio pod wpływem i kiedy powtórka. ( Z tego, co wiem to średnia inicjacji alkoholowej w Polsce to jakieś 13/ 14 lat, a ja pierwszy raz spróbowałem go w wieku 17, dwa miesiące przed pełnoletnością, więc jestem opóźniony pod tym względem ;) ) Rodzina też się martwi trochę o mnie, twierdzi, że powinienem też korzystać z młodości i się “wyszumieć”, żeby mieć listę głupich wybryków do wspominania z uśmiechem na starość, ale ja nie mam po prostu takiej potrzeby. Przez to interpretuję sobie, ze jestem jakiś inny, dziwadłem. Moja mama czasem mówi: ” Weekend idzie, może byś gdzieś wyszedł na miasto, nie można cały czas siedzieć w domu albo w książkach. Jakąś dziewczynę byś sobie może w końcu zapoznał.” Tak samo właśnie w tych relacjach z dziewczynami. Moi koledzy biegają za tymi wszystkimi eleganckimi laluniami, które zaliczają klub za klubem, bo są przecież taaaakie ciekawe, rozrywkowe i pewne siebie. Mi by przeszkadzało, że jestem tam siódmym, ósmym, piętnastym, albo dwudziestym kolesiem z rzędu, który może ją wyrwać w klubie, gdy jest wstawiona. Ja wolałbym, żeby dziewczyna była skromna, spokojna, oczytana, inteligentna i wrażliwa, a nie przebojowa. Dla mnie nieśmiałość u dziewczyn jest urocza, jest czymś mega fajnym. Pewność siebie też jest super, ale w większości przypadków nie jest zdrowa, tylko zamienia się w arogancję i to słynne humorystyczne porzekadło “wyżej sra niż dupę ma”. W dzisiejszych czasach jednak wydaje mi się że bardzo ciężko znaleźć kogoś takiego, w zasadzie czas nawet mam wrażenie, że takich spokojnych i ułożonych dziewczyn nie ma. Przez długi czas oglądałem te napompowane sylikonem lalki nałogowo i mam po prostu dość już tej iluzji piękna. Ocenianie drugiego człowieka tylko przez pryzmat wyglądu jest mega niesprawiedliwe, a to jaki człowiek jest. Nie wytrzymałbym długo z dziewczyną, której jedynym zainteresowaniem byłby kolor paznokci nawet gdyby była prześliczna. Wydaje mi się, że po prostu projektuję gniew i inne emocje, ale naprawdę bardzo tęsknię za jakąś wartościową relacją, subtelnością, bliskością, ale nie taką wulgarną jak w porno, tylko taką szczerą i piękną, kogoś kto się będzie o mnie troszczył i kogoś kim i ja mogę się zaopiekować. :(

Kacper

Dziękuję za szczegółową odpowiedź Piotrku, będę pracował nad tym, na co zwróciłeś mi uwagę i przestać oceniać ludzi wokół mnie, zaczynać się na nich otwierać i doceniać. Ostatnio odpuściłem opór i wyszedłem pierwszy raz w życiu do klubu, było całkiem fajnie, poznałem kilka ciekawych osób. Przełamałem się i zagadałem do grupki mieszanej, zaczęliśmy gadać, napiliśmy się , pobawiliśmy się trochę i było w porządku. Na początku uznałem, że to takie dziwne zagadywać do obcych ludzi, ale powiedziałem, że wyglądają na sympatyczne osoby i się po prostu przywitałem, a oni nie uznali mnie (chyba) za wariata. Kiedyś panicznie się bałem takich miejsc, bo mój umysł cały czas widział w nich niebezpieczeństwo, jak np. to że dostanę od jakiegoś pijanego osiłka w mordę albo nóż pod żebra, bo krzywo się na niego popatrzę i inne cudaczne scenariusze, a przecież nic takiego się nie stało. A co do tych dziewczyn to powiem, że ta moja niechęć do “śmiałych i pewnych siebie” nie wzięła się znikąd i jest po prostu przykrywką, którą ciężko mi było dostrzec i przyznać się do niej samemu ze sobą, ale wymagam ostatnio u siebie radykalnej szczerości, koniec wymówek. Nooo bo jak już mówiłem nigdy nie byłem w żadnej bliskiej relacji z dziewczyną i nigdy nie miałem seksu, kiedy moi znajomi zaczęli ogarniać tego typu sprawy podejrzewam, że w szkole średniej, ja przesiedziałem w książkach cały wolny czas, uczyłem się. Uciekałem od ludzi w matematykę i fizykę, może i oceny miałem świetne, ale wcale nie czerpałem z nich satysfakcji, wolałbym być duszą towarzystwa, która ma przeciętne stopnie, a ma grono fajnych ludzi wokół siebie, ale panicznie się bałem ludzi, a cyferki w podręcznikach nie mogą skrzywdzić, urazić ani zranić, tak było mi wygodniej, wolałem to “bezpieczne” chociaż niesatysfakcjonujące życie. Pornosy, matematyka, pornosy, fizyka, pornosy, matematyka, no i tak wyglądał mój cały czas generalnie. Wszystko, żeby jakkolwiek uciec od swojego wnętrza. A teraz jestem w połowie studiów i “obudziłem się z ręką w nocniku”, wszyscy już w jakichś związkach byli, wszyscy moi koledzy na pewno potrafią już od dawna zadowolić kobietę w łóżku, a ja nie umiem nic, zero totalne. Nie jestem nawet pewien, czy potrafiłbym prawidłowo włożyć penisa do pochwy, bo nigdy nie widziałem jej na żywo, a co dopiero bardziej skomplikowane rzeczy. Pewnie bym skończył po 30 sekundach, a ona by nawet nie poczuła nic. Gdybym spotykał się z jakąś nieśmiałą szarą myszką byłaby szansa, że też nie ma doświadczenia albo ma, ale bardzo niewielkie i nie będzie mnie porównywać z poprzednikami, na których tle wyglądałbym jak cienki papieros przy kominie fabrycznym. No i co by się stało potem, jakby już jakimś cudem poderwał tą śliczną, pewną siebie i przebojową? Gdybym powiedział jej otwarcie całą prawdę, kawa na ławę, jaka jest sytuacja nawet gdybym zrobił to z pewnością siebie, uśmiechem i dystansem zareagowała by pewnie sarkastycznym uśmieszkiem i wyszła bez słowa, a jakbym nie mówił nic o swoim doświadczeniu to i tak się zorientuje podczas seksu, jak zrobię coś nie tak, albo nie będę czegoś umiał, albo będę onieśmielony. Mało prawdopodobne, że taka kobieta uzna to za “urocze i słodkie”, ucieszy się i zaprowadzi mnie z uśmiechem do sypialni, a potem wszystkiego nauczy oraz wytłumaczy i jeszcze się będzie wszystkim chwalić, że jest wyjątkowa, bo jako pierwsza mogła zrobić to z takim wyjątkowym facetem jak ja. Bzdura totalna, nie żyjemy w jakiejś bajce Disneya dla dorosłych. Może jakbym wyglądał jak Brad Pitt, miał wielką klatę, bicka i kwadratową szczękę, a wyglądam na moje oko gorzej niż przeciętnie. Ja bym obok siebie się nawet brzydził położyć na miejscu tej kobiety, a co dopiero czuć z tego jakąś dziką satysfakcję. Najbardziej prawdopodobne jest, że ta pewna siebie i śmiała kobieta wypaplałaby wszystko koleżankom, że jestem niedorozwinięty w łóżku, no i plotki by się rozeszły i zrobiłbym z siebie pośmiewisko na pół uczelni. Sam przyznasz Piotrku, czy chcemy, czy nie chcemy to ludzie przecież ze sobą rozmawiają, nie rzadko plotkują, kobiety też mają potrzebę wygadania się, lubią się chwalić facetami, więc w drugą, negatywną stronę też to na pewno działa. Jakiś czas temu gadałem ze znajomymi pod uczelnią, żartowaliśmy sobie na różne tematy, no i rozmowa niefortunnie stanęła na szeroko pojętych relacjach damsko – męskich i jedna z moim koleżanek powiedziała, że jak facet ma “aż” 20 lat i dalej jest prawiczkiem to musi być z nim coś nie tak i nigdy by się z takim nie chciała poznać bliżej, tylko omijała go szerokim łukiem. Wyrzuciło ze mnie to tyle stłumionego wstydu, że jego dawka uśmierciła by chyba ogromnego słonia, pożegnałem się z nimi i poszedłem do toalety zwymiotować, bo ja jestem przecież jeszcze starszy. Ja wiem, że z boku to się może wydawać żałosne, zabawne i niedojrzałe, ale ja się naprawdę tym przejmuję.

Kacper

Wydaje mi się, że nawet wcale nie chodzi tu o ten seks i to, że go jeszcze nie miałem. Po prostu chciałbym w końcu poczuć, że jestem normalny, taki jak wszyscy, że gdzieś pasuję, że się niczym nie wyróżniam, że wpisuję się w jakąś rubryczkę tabeli jakichś badań, czy ankiet, jako norma. Dziewczynę chciałbym mieć, ale nie dla stricte seksu, tylko żeby się trochę dowartościować, poczuć że ktoś w końcu zaakceptował mnie takiego jaki jestem, poczuć że komuś na mnie zależy, ktoś się o mnie troszczy i widzi we mnie wartość, której sam w sobie nie dostrzegam, co jest niedojrzałe, ale do takich wniosków też doszedłem po Twoim ostatnim komentarzu. Że właśnie tak teraz funkcjonuję. Naiwne, że wymagam akceptacji od kogoś innego samemu siebie nie akceptując. Poza tym, jak już jakimś cudem znajdę osobę, która mnie akceptuje to potrafię wszystko spieprzyć swoim zachowaniem. Kiedyś miałem bardzo dziwną sytuację z dziewczyną. Prześliczna dziewczyna, wysoka, szczupła blondynka, długie włosy, duże niebieskie oczy. Może trochę przesadzam, ale z takim wyglądem pewnie mogłaby być na okładce niejednego magazynu albo w reklamie bielizny na billboardach. Raz na jakiś czas zagadywała do mnie, kiedy gdzieś się mijaliśmy, bardzo często komplementowała, a to za nową fryzurę, a to za koszulę, dostrzegała takie szczegóły, których nikt normalnie nie zauważa, jakby się na mnie cały czas gapiła. Wydało mi się wtedy to wszystko dziwnym zachowaniem z jej strony, za każdym razem, gdy mnie zobaczyła rozkwitała i szczerzyła się. Od razu zorientowałem się, że coś tu nie gra i dośpiewałem sobie, że pewnie założyła się z koleżankami, że mnie poderwie albo sama robi sobie ze mnie jaja, czy coś w tym stylu. Za którymś razem zapytała, kiedy w końcu ją gdzieś zaproszę, no bo przecież fajnie się gada. Ja przyjąłem to chłodno, zbyłem ją, że się odezwę, ale zacząłem jej unikać jak ognia i już nigdy się potem nie odezwałem i w dodatku byłem cholernie z siebie zadowolony i dumny, że nie dałem się nabrać na jakieś gierki. Jakieś dwa tygodnie później byłem zmuszony przez sytuację, żeby się z nią przywitać, a ona kazała mi mówiąc delikatnie spadać ( użyła innego słowa, wiadomo jakiego), powiedziała że żaden chłopak jeszcze jej nigdy wcześniej nie upokorzył i że mogłem po prostu powiedzieć, że nie ma u mnie szans i że się mi narzuca, a nie odstawiać taką szopkę i zwiewać przed nią przy każdej możliwej okazji albo udawać, że jej nie widzę jak jakiś gówniarz. Rozumiesz? ONA myślała, że nie ma szans u MNIE i w dodatku mówiła to śmiertelnie poważnie. Jakim cudem? Przecież powinno być zupełnie odwrotnie, jakiś błąd Matrixa. Byłem w tamtym momencie totalnie zszokowany, dziewczyna która mogła mieć w zasadzie każdego naprawdę chciała akurat mnie, a ja spartoliłem koncertowo sytuację, jak zawsze. Tylu fajnych, przystojnych i przebojowych gości przewija się przez studia, a ona akurat zwróciła uwagę na kolesia, który najczęściej siedzi gdzieś z boku i się uczy albo siedzi z nosem w telefonie, bo dłuższa rozmowa z kimkolwiek go krępuje. To prawda, potrafię się dobrze ubrać, bo interesuję się modą męską, męskimi dodatkami, zegarkami, umiem łączyć ze sobą dobrze rzeczy, mam dobry gust, fryzurę też umiem ułożyć, ale poza tym nic ciekawego. Mam tylko 181 wzrostu, sporą niedowagę, nawet rurki spadają mi z tyłka bez paska, wyglądam jak wieszak albo długopis, nie mam męskiej sylwetki z klatą o powierzchni lotniskowca, ale za to mam chudziutkie rąsie jak mała dziewczynka i trądzik, bo byłem już chyba u każdego dermatologa w mieście i nie ma efektów leczenia praktycznie. W życiu bym nie powiedział, że mam szansę u kogoś takiego jak ona, bardziej prawdopodobne byłoby już dla mnie to, jakby była jakąś wolontariuszką fundacji samopomocowej zakompleksionych mężczyzn i umawiała się z takimi z litości, żeby podnieść ich pewność siebie w ramach jakichś robót społecznych narzuconych jej przez sąd za przeskrobanie czegoś. Każdy komplement, jaki kiedykolwiek dostałem od jakiejś dziewczyny odbierałem, jako próbę naigrywania się z mojej osoby. Kiedyś usłyszałem od jednej dziewczyny, że mam bardzo męski i ładny głos, że przyjemnie się mnie słucha, jak rozmawiam. Tak samo uznałem to jako docinkę, bo od mutacji mam niski, zachrypnięty głos, który brzmi dla mnie jak przepity alkoholik po kilku odwykach i nie mam pojęcia, jak może on być w jakikolwiek sposób dla kogoś pociągający. Za każdym razem, gdy ktoś mi powie coś miłego mam wrażenie, że nie mówi tego szczerze tylko z litości, że widzi moją minę, jakbym miał zaraz skoczyć z mostu i chce mi poprawić nastrój. Cały czas analizuję, dorabiam sobie filozofię do każdego wydarzenia, nawet głupot i drobnostek, wszędzie szukam teorii spiskowych i intryg, nikomu nie ufam, z nikim nie potrafię stworzyć głębszej więzi, chociaż chciałbym, ale z drugiej strony boję jeszcze się zaufać komukolwiek, bo obawiam się, że się zawiodę na kimś, kto byłby dla mnie ważny, boję się rozczarowania i utraty osoby do której się przywiążę. No i tak cały czas błędne koło się zamyka dopiero ty mi uświadomiłeś, jakie to głupie i bez sensu. Chciałbym uwierzyć w siebie tak mocno, jak wierzy we mnie rodzina, która jest ze mnie taaaaka dumna. “Kacper zrobił to, Kacper zrobił tamto”, nie potrafię tego słuchać. Tylko, że oni nie widzą tego, co robiłem tyle czasu samotnie w pokoju, nie wiedzą, że do niedawna bałem się KAŻDEGO wyjścia z domu, nie wiedzą, że w towarzystwie nie jestem już tym uśmiechniętym i wygadanym gościem, jak przy nich tylko wystraszonym, skrępowanym dziwolągiem. Nie wiedzą, że dopiero teraz staram się zacząć normalnie żyć i zdrowo funkcjonować. Widzisz, mogę mieć nawet potwierdzenie jakiegoś faktu przez życie np. że fajny jestem gość, jeśli taka dziewczyna jest mną zainteresowana, ale i tak w to jest mi bardzo ciężko uwierzyć. Na jedno wydarzenie stawiające mnie w pozytywnym świetle potrafię znaleźć 100 innych, które już nie są pozytywne, gdzie coś mi nie wyszło i skupiałem się tylko na tych drugich. Jestem dla siebie chyba najbardziej surowym i okrutnym katem na tej planecie, ale już nie chcę, nie mam na to siły.

Kajtek

Ja spędzę moją studniówkę samotnie, przez całą szkołę średnią miałem tylko jednego przyjaciela i przyjaciółkę, z czego przyjaciółka zmieniła szkołę, a z przyjacielem się pokłóciłem i znalazł nowych znajomych, z którymi spędza czas. Już miesiąc temu przydzielili mnie do przypadkowego miejsca z osobami bez stolika, czyli tych niechcianych, bo pewnie nikt nie chciał mnie przygarnąć, a ja nie będę żebrał o czyjąś atencję. W sumie nic dziwnego, z nikim prawie nie gadam, niby jestem w grupie, zagaduję, czasem inni sami coś zagadują, gadamy, żartujemy, niby wszyscy mnie lubią, ale jak przychodzi co do czego to wszyscy już mają ściśle określone paczki znajomych, do których nie należę i jestem im obojętny. Nikt sam z siebie nie napisze do mnie na Messengerze, ani tym bardziej nie zaproponuje spotkania, wspólnego wyjścia po zajęciach, czy nie zaprosi na imprezę. Czuję duży strach im bardziej się ten dzień studniówki przybliża, ale chcę iść, bo to tylko strach, który chcę odpuścić. Wiem, że gdybym zrezygnował i został w domu, pewnie cały wieczór spędziłbym najpierw na użalaniu się jak zawsze, a potem przed monitorem oglądając wiadomo co. Inni szaleliby na parkiecie w najlepsze, a ja w tym czasie płakał. A jak wyjdę to przynamniej dam sobie jakąkolwiek szansę na miłe wspomnienia i przede wszystkim odpuszczę strach, którego się trzymam. Może i nie jestem tam zbyt mile widziany, ale moje koleżanki będą musiały przeboleć, że raz na jakiś czas ten specyficzny typ z klasy weźmie je na parkiet. Jak nie będę miał tam co robić, to przecież mogę wyjść w każdej chwili :)

Jarek

Hej Piotrze. Nie czytałem Twojego artykułu na temat samotności, ale opiszę swoje przemyślenia na ten temat.
Doszedłem do wniosku, że samotności używam jako sposobu, by NIE podejmować się działań (spotkania ze znajomymi czy pochodzenie do kobiet na imprezach), które wyciągają ze mnie emocje, opory (wstyd, winę, bezsilność, strach, jakaś taką wewnętrzną blokadę). Po prostu korzyścią z wyboru życia w samotności jest odwlekanie podejmowania się działań które pomagają wyciągać stłumione emocje i opory, by się z nich oczyścić- praktycznie tak jak z porno. Tylko porno używam jak sposób na ujawniony już wewnętrzny ból, ścisk, rozpacz, bezsilność. Korzyść ta sama- ucieczka od odczuwania tego wszystkiego od czego uciekam, ale wiem by się uzdrowić trzeba przez te niechciane aspekty swego wnętrza zaakceptować i odczuć to wszystko, przejść przez to. Tak jakby samotnością nie dopuszczam siebie do swojego wnętrza, pornografią walczę, odsuwam to czego nie chcę odczuwać bo uważam, że jest to zbyt przytłaczajace.
Na koniec dziwna rzecz – pisząc ten komentarz odczuwam normalnie jakiś stres hmmm…

Jarek

Dzięki Piotrze za odpowiedź:-)
Dlaczego nie przeczytałem artykułów o samotności – chyba z niechęci której dostrzegam coraz więcej. Najpierw chciałem dać komentarz i dostać komentarz od Ciebie, ale przeczytam je.
##Dlatego mówię – uzależnienie to nie to, co robimy ale to jacy jesteśmy.
-Właśnie, to jak traktuje swoje wnętrze, postrzegamy siebie jako mężczyznę.
##Uzależnienie to sposób życia.
-Niewłaściwy sposób życia względem tego co czuję oraz innych ludzi i świata.
##Tak jak i pozornie wygodnym jest zamiatać brudy pod dywan zamiast porządnie posprzątać.
A to, co zamietliśmy pod dywan, będzie pod nim i będzie się zbierało.
I w końcu się o ten dywan potkniemy i to wszystko spod niego wyleci.
-Tylko właśnie jestem tego świadomy ale opieram się i chyba złoszczę, że ” te brudy z pod dywanu”, jak chcę wyzdrowieć, będę musiał ujawnić i porządnie posprzątać i przed tym się opieram by konkretnie się wziąć za siebie bo nie ma innej opcji.
##Tylko porno używam jak sposób na ujawniony już wewnętrzny ból, ścisk, rozpacz, bezsilność.
I jaki jest to sposób?
Co się dzieje?
Jakie są FAKTY?
-Noo porno po prostu to tłumi odczuwanie tych emocji i wtedy jest takie otępienie i wybieram to otępienie zamiast odczuwać bo to może boleć długo,długo…
##Innymi słowy nie chcesz ich czuć, bo nie.
Bo to takie wygodne, a odczuwanie takie niewygodne.
I płacisz za tą „wygodę” ogromną i coraz większą cenę.
-Szczególnie niewygodnie robi się gdy nie oglądam porno przez np 2 tygodnie czy dłużej wtedy to wszystko zaczynam odczuwać, czuje spadek energii, bardziej się opieram zniechęcam i gdy jest stan krytyczny tego bólu umysł wtedy wariuje i wtedy szybko chcę to przerwać pojawia się głupie rozwiązanie – porno bo uważam siebie za bezsilnego w obliczu tego intensywnego odczuwania.
##No tak ale „wiedzieć”, a faktycznie tak żyć to właśnie dwa punkty.
I trzeba przejść drogę z jednego do drugiego.
-Właśnie opieram się by zacząć na poważnie stosować wiedzę którą poznałem na tym blogu oraz z Twojego programu Wop który kupiłem od Ciebie z dwa lata temu, a i tak go jeszcze do końca nie przeczytałem.
##Jeśli Ty nie chcesz tego, co w sobie nosisz, to dlaczego ktokolwiek inny chciałby?
-Nie dziwię się bo od dawna zanim jeszcze oglądałem porno uświadomiłem sobie, że nie akceptowałem siebie w pełni i byłem jakby na uboczu np z rówieśnikami z jednej klasy nie byłem w tej tak zwanej “fajnej, zgranej paczce”, uważałem, że jestem jakiś inny/dziwny/gorszy/nielubiane/prześladowany.
##Jak jakaś część Ciebie może Cię przytłaczać?
-Jak się jej opieram no to chyba przytłacza, ale może po to by poprzez ten ból mnie zmusić do zmiany?
##Jak czujesz ogromny strach, to znaczy, że masz ogromną ilość energii. To coś dobrego, nie złego!
Ale jeszcze napierasz na to też ogromną energią, bo negatywnie oceniasz strach.
-A to nie patrzyłem w ten sposób na to, że czując strach mam energię, ale chyba drugą energią czyli oporem napieram i czuję ten spadek energii po pewnym czasie gdy nie oglądam porno.
A czując wstyd mam też dużo energii jak np czując gniew?
##To Ty przytłaczasz strach, a nie strach przytłacza Ciebie.
-Nie tylko strach ale i wstyd głównie, winę, tą bezsilność i chyba nawet oporem przed tą niechęcią.
##Stres to konsekwencja zaniedbań emocjonalnych i oporu.
Stres można odczuwać nawet cały czas, w tym na spokojnym, relaksującym spacerze.
Bo to co stłumione, wyparte, niechciane, projektowane nadal w nas jest, bo to nasza energia.
A energia porusza się w obiegu zamkniętym.
Nie można jej stracić.
Tym samym cały czas możemy czuć się niekomfortowo, bo tak cały czas postrzegamy własne wnętrze, któremu się opieramy.
A co to są emocje? Energia, która informuje nas o tym jak postrzegamy siebie, świat, ludzi.
-Czyli cały czas mam w sobie energię tylko ona jest zdecydowana stłumionymi emocjami i oporem oraz szkodliwymi przekonaniami, podstawami tak?
##Co takiego jest więc w tych spotkaniach, czego chcesz uniknąć?
– Ogólnie to nie chcę odczuwać tych wewnętrznych niewygód wśród ludzi by móc być po prostu radosnym pewnym siebie sobą, na luzie bez zbędnego krytykowania siebie w myślach co tu powiedzieć a co nie itp. Obawiam się krytyki innych za to jaki jestem albo ataku od kogoś innego jak coś nie tak powiem. Chcę inikać tego zmagania niepewności ze sobą, niespójności jako mężczyzna, że jak czegoś nie chcę to i tak się zgodzę by się nie narażać na krytykę, strach,wstyd,opór by się postawić jak coś mi nie pasuje.
##No emocje nas przytłaczają! No nic się nie da zrobić! Można się tylko męczyć i pomóc sobie – zrelaksować się przy porno, bo porno to oczywiście rozładowuje…
– No chyba jak pisałem wcześniej taką postawą kieruję się gdy odczuwam wyraźnie emocje.
##A im gorzej w życiu, im gorzej nasze życie zaczyna wyglądać, tym silniejsza informacja, by rozpoznać jakimi urojeniami się kierujemy. Czyli gdy podejście do kobiety a później jak by odmówiła co wiązało by się z ujawnieniem wstydu oznacza że tak źle siebie postrzegam gdy kobieta mi odmówi np tańca na dyskotece, że trzeba koniecznie zmienić postrzeganie siebie w takiej sytuacji na pozytywne czy chociaż obojętne?

Jarek

Podkreślam, że nie odpowiadam dla pogadanki, tylko to są konkretne informacje, z którym polecam skorzystać.
Ok. Pisze dlatego do Ciebie by się poradzić, odnaleść kierunek w całym tym zagubieniu pewnie jak każdy komentujący tu na blogu – może też ta dyskusja się przyda czytającym, a nie żeby zawracać Ci gitarę;)
No widzisz więc, że żyjesz tak nieświadomie, że nie wiesz dlaczego dopiero co czegoś nie zrobiłeś.
Dlatego się uzależniłem, i mam w życiu to nieświadomie i niemądrze wybierałem, ale dobra…
Więc być może pierwszy raz w życiu w ogóle stajesz się świadomy własnego nastawienia,
Widzę to właśnie tą postawę niechęci do zmiany siebie tylko nie ma konkretnej decyzji by wybrać sumienną pracę nad swoim wnętrzem.
A że wszystko czemu się opieramy trwa w naszym życiu i nawet rośnie, no to się opieramy coraz silniej.
To mnie niepokoi i chcę z tym wreszcie skończyć.
A konkretnie?
Jak traktujesz swoje wnętrze i jak postrzegasz siebie?
Swoje wnętrze postrzegam jak niesamowitą i fascynującą skarbonkę wiedzy o sobie, ale postrzegam emocje jako coś co mi przeszkadza szczególnie wstyd i postawa niechęci, a siebie jako niepełnowartościowego mężczyznę, bo blokuję się by podejść ot tak do kobiety by zagadać, potańczyć i się często tym dołuję.
ale teraz we wcześniejszym komentarzu uświadomiłeś mi, że to rezultat- informacja o moim postrzeganiu siebie, ludzi, świata itp- jaką postawą się kieruję.
Co to wg Ciebie jest „mężczyzna”? Co to oznacza? Czym powinien się cechować?
Mężczyzna wg mnie to taki gość co potrafi stawiać czoła i rozwiązywać problemy w swoim życiu, być odpowiedzialny za swoje wybory nawet gdy wybierze źle, przyjmować nieprzewidziane i trudne sytuacje w życiu, być odważnym, rozrywkowym, toważyskim z poczuciem humoru, nie przejmującym się krytyką innych ludzi oraz stanowczym i mającym zasady mężczyzną, a także zaradnym życiowo- chodzi o sytuacje w codziennym życiu, troskliwym i pomocnym dla najważniejszym osób w jego życiu i chyba najważniejsze – mający ważny cel i plan do zrealizowania i hobby oraz rozwijający się wewnętrznie.
Mając wizje takiego mężczyzny w głowie którym chciałbym być może z byt wiele na początek od siebie wymagam i się opieram ale chciałbym najpierw uświadomić sobie swoje wybory i poprawić relacje z ludźmi głownie z kobietami.
A jaki jest to konkretnie sposób życia względem tego, co czujesz, względem innych ludzi oraz świata?
„Oglądam porno” i tyle.
Nic więcej temu nie towarzyszy?
Z emocjami i myślami przeważnie walczę lub uciekam,unikam choć wprowadzam postawę obserwatora tego co odczuwam i co ta emocja chce mi przekazać, bo w Maczecie opisałeś pozytywne oblicze emocji. Względem innych ludzi odczuwam taką niechęć do ich naiwności, frustracje, że nie spełniają moich oczekiwań nie są zaradni, do świata raczej chciałbym brać.
Przed obejrzeniem porno towarzyszy ta rozpacz, wstyd, że jestem taki bezsilny oraz frustracja gdy pojawi się łaknienie do porno i myśl: ,,znowu to ta nieszczęsna chęć obejrzenia porno – k….wa dlaczego? Ile jeszcze? Dobra obejrze to porno, bo nie daje rady”
Więc możesz dalej czekać i wpatrywać się w umysł, gdzie widzieć będziesz te wszystkie dramaty, jak Cię przytłaczają emocje, myśli i różne inne bzdury.
Powtarzam sobie JESTEM PONAD UMYSŁEM I EMOCJAMI, ale jest to poczucie przywiązania do wpatrywania w umysł i często pojawia się jakaś myśl skonstruowana przez umysł w bardzo przekonujący sposób i cyk – ufam jej, często w oparciu o przeszłość lub obawy na przyszłość.
Zdrowe, dojrzałe, mądre życie to nie żaden mus.
OK, ale jednak niektórzy uzależnieni podejmują się wyzwania by zmierzyć sie z tym syfem i o kłodami pod nogami, które to te osoby sobie kładą które ograniczają mądre życie.
Na razie nie chcesz się patrzeć jak powoli jedziesz.
Opierasz się temu, boisz się na to w ogóle nawet spojrzeć.
Masz rację nie chcę odkryć do końca jak się ograniczam bo tak jakby mi na razie hmm… wygodnie?
Naprawdę?
Uważasz, że SKORO opierasz się TO Cię przytłacza?
Idź w tym momencie na dwór i zacznij silnie opierać się wiatrowi. I co? Opierasz się, więc wiatr Cię przytłacza?
Może nie przytłacza ale jak ja się opieram to on napiera i go czuję jego siłę.
Emocje Cię nie przytłaczają, odczuwanie nie jest intensywne. Ty się opierasz, bo tak sobie chcesz.Dorabianie do tego racjonalizacji to pozostanie nietrzeźwym.
Czyli postawa obserwatora z chęcią obserwowania i akceptacja tego co czuje oraz świadomość że JESTEM PONAD UMYSŁEM I EMOCJAMI, a także, że emocje same się często ujawniają by je puścić powinna ułatwić mi uwalnianie od emocji?
Oczywiście, że nie.
Bo gdybyś to postrzegał zdrowo, czyli zgodnie z rzeczywistością, to żyłbyś odważnie, chętnie, zdrowo.
A nie wstydził się tego, że żyjesz.
Wstydzę się siebie nawet nie potrafię patrzeć rodzicom w oczy to mnie mocno zastanawia ile tego wstydu we mnie siedzi.
Ale uzależnieni są na tyle nieświadomi, że tylko skupiają się na tym, co czują i co widzą w umyśle.
I to jest mój główny problem.
A Ty przestań pytać mnie o swoje wnętrze, tylko sam zacznij się go stawać świadomym.
Tak trudno jest Ci zaobserwować ile masz energii czując wstyd, a ile czując gniew?
Ok sory. sięgając pamięcią wstecz – wstyd to taka blokada by się czegoś podjąć , no a energia gniewu czując ją czuje jak moje ciało a szczegolnie głowa, tułów jest rozpalone no i faktycznie jest sporo wiecej energii i czesto sobie tak myśle, że w wyraźnej formie gniew byłby ciężki do opanowania.
Przekonania i postawy to Twoje racjonalizacje dla emocji i oporu.
A ja myślałem że, postawa ,przekonanie jest przyczyną powstania emocji, a potem myśli np: jestem na imprezie i widzę kobietę która mi się podoba – 1>PRZEKONANIE,POSTAWA: jestem niewystaczający jako mężczyzna, nie potrafię zaoferować coś kobiecie, 2>EMOCJA:POWSTAJE WSTYD, ktory informuje mnie: ,,stary przestań traktować się jak śmieć jesteś wartościowy i jak każdy mężczyzna zasługujesz na kobietę, która ci sie spodoba”, 3>MYŚL: aaa… i tak mi pewnie odmówi, a inni naokoło se pomyślą co za nieudacznik , frajer… itp
No i tak w kółko. Ile tylko będziesz chciał.Emocje nic Ci nie robią, a Ty walczysz z nimi jak Ruscy z Napoleonem.
Przestać dramatyzować na temat odczuwania i akceptuj to, co jest. To Ci nic nie zrobi, bo to Twoja własna energia.
Dobrze postaram się , bo chyba dotarło. Emocje i myśli po prostu płyną i przemijają jak fale na rzece a ja jakby stoję na brzegu tej rzeki i to tylko obserwuję nie próbuję budować tamy, czyli stawiać oporu.
Sam siebie tak postrzegałeś. I dlatego czułeś wstyd, opór, strach.
I czy coś zmieniłeś w tej kwestii? Nie. Nadal jest dokładnie tak samo jak przed X lat.
Czyli pewnie od młodego wieku nadal się postrzegasz tak samo, nadal projektujesz emocjonalność na innych, nadal się opierasz, uciekasz od niekomfortowych emocji, nadal je tłumisz i nadal jesteś takim samym człowiekiem.Cały problem robiłeś sobie sam. Tak jak zresztą i każdy inny człowiek.
Ty sam mówisz, że nigdy nie postrzegałeś siebie jako fajnego faceta.
Sam sobie nie pozwalałeś na swobodę i radość.A teraz emocje to bardzo wygodny pretekst, by na nie zrzucać odpowiedzialność za dalsze, identyczne życie i traktowanie siebie.
OJ, bolesna prawda:(
Sugeruję zacząć notować nareszcie to jak w ogóle żyjesz.
Nie no mam trochę notatek o sytuacjach kiedy pojawiało się łaknienie do porno czy wpadka, przez miesiąc chyba kwiecień tego roku prowadziłem taki dziennik uczuć – co czuję w jakich sytuacjach, notatki z różnymi przemyśleniami na temat uzależnienia, nagrania na dyktafonie na telefonie na temat moich zachowań, obserwacji swoich reakcji, ale to jak mnie weźmie na takie działania to idzie bez oporu.
Tak jak czytałeś WoP i nic lub bardzo niewiele zastosowałeś i wdrożyłeś.
No z czytaniem go mam też dłuższe przerwy lecz jak sie wkręcę to też czytam z chęcią szczególnie zainteresował mnie temat ,,korzystna strona emocji,, i dzieki temu zrozumiałem po co człowiekowi emocje, a także uwalnianie wstydu, oporów w ruchu, w tańcu.
No i po co się z tym zmagasz?
Zamiast się za to wziąć, to albo próbujesz z tym jakoś walczyć (myślami walczysz z myślami), albo uciekasz w tłumienie.
Ty sam siebie krytykujesz, a wina informuje właśnie o tym.
Tak siebie właśnie traktowałeś – obwiniałeś, nie doceniałeś, nie akceptowałeś, nie szanowałeś, nie cieszyłeś się, że w ogóle istniejesz.
Takiej jakości miałeś i masz nadal relację z samym sobą.
No ale sam się cały czas, pewnie i całe życie krytykujesz za to za kogo sam się uważasz.
To takie zamknięte koło.A jaki jesteś? Konkretnie. Napisz to, zrób listę cech, postępowania, tego jak żyjesz.
KONKRETNIE.
A następnie napisz jak postępujesz z każdą z tych cech, postaw i zachowań.
Temu, czemu się opierasz, tego nie zmienisz.
I kolejna smutna prawda hmm…
Mam tą liste ,,swoich cech,, pisałem ją w marcu tamtego roku w zeszycie pewnie będę musiał ją uaktualnić teraz jak postępuję i jak żyję.
No jak nazwiesz kogoś matkojebcą, to spodziewaj się dostać w papę.
Tylko dlaczego miałbyś tak kogoś nazwać?
Nie no nie chodzę i nie wyzywam ludzi tak co mi ślina na jezyk przyniesie, robię to w myślach aż czuje jak ta złość we mnie niekiedy mocno wzbiera ,a szczególnie złość na mojego ojca bo pije i nie mam w nim oparcia mam do niego urazę ale staram się panować nad tym i zaakceptować to , że jest jaki jest.
##No emocje nas przytłaczają! No nic się nie da zrobić! Można się tylko męczyć i pomóc sobie – zrelaksować się przy porno, bo porno to oczywiście rozładowuje…
– No chyba jak pisałem wcześniej taką postawą kieruję się gdy odczuwam wyraźnie emocje.
No i jest to droga nie tyle donikąd, co do ciągle postępującej degradacji życia.
Ale oczywiście można trzymać kciuki, że może tym razem będzie jakoś inaczej…
Przyznaję się często kieruję sie takim sposobem myślenia , że może potrzeba więcej czasu na to… a i tak wychodzi praktycznie tak samo.
– Czyli gdy podejście do kobiety a później jak by odmówiła co wiązało by się z ujawnieniem wstydu oznacza że tak źle siebie postrzegam
Pojęcia nie mam.
To hipotetyczna sytuacja, a więc totalnie odrealniona.Idź na dyskotekę i poproś kobietę do tańca. Bądź totalnie trzeźwy, obecny, świadomy i zaobserwuj to, co poczujesz i dlaczego.
Zrób z tego notatki i mi przedstaw. Wtedy porozmawiamy o konkretach.
Jeżdziłem sam w ciągu ostatnich 4 sobót na imprezy do klubu i oczywiście trzeźwy, ale też i w tamtym roku trochę też sam i bez alko, bo chce być świadomy tego co czuję gdy jestem tam, ale jak się przełamię i podejdę i zatańczę z kobietą to opiszę to i Tobie przedstawię tą sytuację, bo na trzeźwo to uff.. ciężki temat.
To, że kobieta Ci odmawia może mieć z jej strony masę różnych powodów.
Ważne jaką wartość i znaczenie Ty temu nadasz i jak w ogóle się prezentujesz, jak podchodzisz, co mówisz, etc.
Jeśli się tylko czaisz jak czaj na gazie nawet bez uśmiechu i tulisz do piersi piwo jak ukochaną, to nie dziw się, że masz słabe reakcje od kobiet.
Czy w ogóle uśmiechasz się do ludzi, dobrze się bawisz i czujesz sam ze sobą?
Jeśli nie, no to szansa, że kobieta będzie zainteresowana jest niewielka.Trzeba zająć się przyczynami takiego stanu rzeczy. A przyczyny możesz sobie uświadomić tylko Ty.
Jeśli nie czujesz się dobrze, radośnie i swobodnie na dyskotece – dlaczego nie?
KONKRETNIE. Możesz stać się świadomy tylko, gdy będziesz to czuł.
Więc zalecam wybrać się do klubu lub gdzieś, gdzie czułeś się podobnie.
Rzadko kobiety mi odmawiają, bo prawie wcale nie podchodzę by poprosić do tańca heheee;) Jak już to po alko ale teraz jeżdżę tylko na trzeźwo.
Ale powiem Ci Piotrze, że po przeczytaniu w maczecie na temat uwalniania wstydu w tańcu to mnie zaintrygowało i postanowiłem ten temat właśnie miesiąc temu wprowadzić w życie w praktyce. A więc – przez pierwsze 3 soboty tak właśnie się czaiłem gdześ na skraju parkietu czy zatańczyć czy nie czy podejść do kobiety czy nie , a jak mnie jacyś znajomi przyłapią, żę sam sie bujam i bedzie przypał itp. I pamiętam jak pierwszej soboty podjąłem decyzje , że ok skoro nie stać mnie jeszcze na odwagę by zatańczyć tak na luzie z kobietą to będę tańczył sam mająć w głowie to co przeczytałem na temat uwalniania w tańcu po prostu z intencją , że chcę się dobrze bawić sa wśród innych przy okazji uwalniając opory i wstyd oraz strach przed takim luzem w tańcu. I…. poszło zacząłęm wtedy nieśmiało się bujać, czułem się tak cholernie nieswojo, niekomfortowo i też pozwoliłem sobie na odczuwanie tego wstydu oporu strachu a w myślach mówiłem sobie: ,,jak odczuwać te emocje to tu i teraz przed wszystkimi, wśród innych ludzi bawiących się a co tam… i puszczam to… i puszczam…,, ale z każdą godziną było lepiej. Wróciłem do domu zadowolony.
Drugiej soboty też z początku czaiłem się, obserwowałem parkiet i gdy stałem podeszły dwie ładne dziewczyny i jedna z nich spodobała mi się i chciałem podejść ale jak zwykle ta wewnętrzna blokada i lipa;( ale obserwując tą blokadę trochę zmniejszyła siłę w odczuwaniu i zrobiłem sie trochę spokojniejszy i zacząłem podrygiwać do tańca a one też zaczeły se myśle: co jest! lecz zaobserwowałem taką jedną rzecz, że nie należy kierować się poczuciem braku (porządaniem) w podchodzeniu do kobiet a wtedy nie czułem tego pragnienia poznawania kobiet za wszelką cenę, bo jak nie podejdę to świat mi się zawali bo kobiety chyba odczuwają ten brak w mężczyźnie. I następnie wydarzyło się dla mnie chyba coś odkrywczego, stoję ta co akurat wpadła mi w oko zaczęła tak jakby sie czaić obok mnie i przystanęła po mojej prawej a ja tak odruchowo spojrzałem za prawe ramię ogladając się na okno i ona o dziwo po chwili spojrzała się tam gdzie ja i to dało mi do zrozumienia , że jak kobieta jest zainteresowana konkretnym facetem to jakby naśladuje jego ruchy krąży wokół niego przez jakiś czas tak jakby chciała się zaprezentować i do faceta należy tylko podjęcie decyzji w spokoju czy podejdę poznam tą kobietę czy odpuszcę bez poczucia straty (niewiem może źle odczytałem tą sytuację). Ja wtedy trochę żałowałem ,że nie podszedłem ale szybko jakoś przeszło;).
Trzeciej soboty też z żadną ale bawiłem się przed całą salą na scenie z innymi sam się bujając nie zatańczyłem i trochę się po tym sfrustrowałem i po dwóch dniach obejrzałem krótko filmik porno. No coż ale nie poddaję się i tej zeszłej soboty odrazu poszłem na parkiet bez czajenia się potańczyć sam, lecz ostatnio już poczułem taki flow w tańcu, że zauważyłem jak wele kobiet mnie obserwuje ale dalej nie miałem odwagi by podejść i zatańczyć z jakąś ale miałem na to wywalone i ta sobota już była dla mnie dużym progresem w tym by uczyć się dobrze bawić bez alko i wróciłem zadowolony z siebie bo te ruchy już nie by takie sztywne miałem wtedy prawdziwą frajde gdy się bawiłem;) i nie czułem się samotny.
Nie piszę tego by się chwalić – od razu mówię.
Ale się rozpisałem. Jak Piotrze uznasz to za cenne to wrzuć to jako komentarz po tym artykułem.

Podobne Wpisy:
Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 10) – Dar Życia, Świat jako Kreacja, Śmiertelność/Zmienność Wszystkiego

Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 10) – Dar Życia, Świat jako Kreacja, Śmiertelność/Zmienność Wszystkiego

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy temat stanięcia w obliczu faktu o własnym uzależnieniu. Części 1-9 znajdziesz klikając na linki poniżej: ► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 1) – Wstęp ► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 2) – Lista nr 1 ► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 3) – Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina ► Jestem uzależniony/a.… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 2
O Emocjach – Pożądanie (Część 4)

O Emocjach – Pożądanie (Część 4)

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy temat świadomości Pożądania. Części 1-3 znajdziesz klikając na linki poniżej: ► O Emocjach – Pożądanie (Część 1). ► O Emocjach – Pożądanie (Część 2). ► O Emocjach – Pożądanie (Część 3). Dzisiaj porozmawiamy o wartości dołączanej do pragnień. Wartość dołączana przez umysł nigdy nie wynika z miłości. Jest to coś sztucznego… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 4
Seria “100 Dróg” – Wprowadzenie

Seria “100 Dróg” – Wprowadzenie

Witam Cię serdecznie! Dzisiejszym artykułem rozpoczynam serię dotyczącą… 3 serii: – 100 dróg do pokoju. – 100 dróg do sukcesu. – 100 dróg do szczęścia i radości. \o/ Zaczniemy od wstępu, w którym zaznaczę kilka istotnych tematów, a w następnych częściach będę opisywał kilka dróg z każdej serii na zmianę. Pokój, sukces, szczęście i radość,… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 14
100 Dróg do Sukcesu (16-18)

100 Dróg do Sukcesu (16-18)

Witam Cię serdecznie! Sukcesywnie kontynuujemy serię dotyczącą sukcesu! :) Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej! ► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie. Części 1-4 tej serii znajdziesz klikając na poniższe linki: ► 100 Dróg do Sukcesu (1-6) – Wewnętrzne vs zewnętrzne, Osobiste, duchowe, w świecie, Przeczytaj książki, Sukces jako zwyciężanie, Sukces jako osiąganie celów, Sukces jako… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0

WOLNOŚĆ OD PORNO