Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Seria “100 Dróg” – Wprowadzenie

Seria “100 Dróg” – Wprowadzenie

Witam Cię serdecznie!

Dzisiejszym artykułem rozpoczynam serię dotyczącą… 3 serii:

– 100 dróg do pokoju.

– 100 dróg do sukcesu.

– 100 dróg do szczęścia i radości.

\o/

Zaczniemy od wstępu, w którym zaznaczę kilka istotnych tematów, a w następnych częściach będę opisywał kilka dróg z każdej serii na zmianę.

Pokój, sukces, szczęście i radość, to nie są jakieś kosmiczne tajemnice i rzadkie skarby dane tylko garstce ludzi. Każdemu z tych aspektów życia towarzyszą, można rzec, prawa, które do nich prowadzą.

Bo wszystko jest “gdzieś” w świecie. Wydaje się poza zasięgiem, bo i my jesteśmy “gdzieś” indziej. Nie mówię o miejscu zewnętrznym. Mówię o “miejscu” wewnętrznym. Oraz kierunku – intencji.

Zauważ, że ludzie sądzą, że potrzebują pojechać gdzieś, by móc odpocząć… sądzą, że nawet odpoczynek bierze się skądś ze świata.

Już teraz powinniśmy sobie zadać pytanie i odpowiedzieć na nie uczciwie – czy sądziliśmy i nadal sądzimy, że źródło spokoju, radości, szczęścia i sukcesu jest zewnętrzne? Że można je wyłącznie zdobyć i wtedy te jakości, aspekty życia pojawią się dopiero w naszym życiu? Co nim jest – miejsce, rzecz, osoba, wydarzenie?

Zapewne zobaczymy we własnym życiu (wymagana jest tylko radykalna uczciwość), że nasz kierunek mógł nie pokrywać się z drogami prowadzącymi do tych znamienitych jakości. Ba! Mógł być nawet zupełnie przeciwny!

Przed chwilą odpisałem na króciutki komentarz pod darmowym filmem na newsletterze. Mężczyzna załamuje się, bo dowiedział się, że jest uzależniony i że nieprzyjemne doświadczenia z jego życia pokrywają się z tymi, które przedstawiłem. Gdy ja dowiedziałem się, że jestem uzależniony ucieszyłem się! Bo nareszcie wiedziałem co mi jest. Można powiedzieć, że wybrałem drogę wyzdrowienia – sukcesu. On jeszcze nie.

Wyobraź sobie, że jesteś jak metalowa kuleczka w nieograniczonym polu elektromagnetycznym.

To gdzie się w nim znajdziesz/znajdujesz nie zależy i nigdy nie zależało od pola.

Pole elektromagnetyczne nie wybiera, gdzie znajdzie się w nim cokolwiek. To gdzie coś się znajdzie w polu elektromagnetycznym zależy właśnie od tego, co się w nim znalazło.

Co oznaczają numerki tzw. kalibracji, które często podaję? Oznaczają jakie jest położenie tego w nieograniczonym polu. Jaka jest tego wewnętrzna, wpisana w to jakość. To jak współrzędne GPS.

Nie mówię tylko o ilości. Mówię przede wszystkim o jakości. Związek dwójki ludzi na poziomie 200 jest zupełnie, totalnie inny jakościowo, niż ludzi poniżej 200. Związek ludzi na poziomie 300 jest zupełnie inny, niż ten z 200. I wcale nie musi oznaczać, że ludzie na poziomie 300 mają więcej pieniędzy, niż ci na poziomie 200.

Dlaczego? Bo na różnych poziomach świadomości ważne jest coś zupełnie innego. Ludzie na coraz wyższych poziomach nadają zupełnie inne priorytety, sens i wartość wszystkiemu w świecie. Mądrzej, dużo mądrzej. Ale też nie oznacza to, że np. nadawanie wysokiego priorytetu zarabianiu pieniędzy nie jest ważne. Bo jest do pewnego momentu. Na wysokim poziomie świadomości człowiek zarobi dokładnie tyle ile potrzebuje bez żadnych problemów. Ale aby zarabiać bez problemów niezbędne lekcje zazwyczaj są na poziomie niższym.

Bo pieniądz, jak i wszystko inne też gdzieś w tym polu jest i dotyczą go pewne prawa i zależności z całą resztą. Innymi słowy – pieniądze nie biorą się z powietrza. Pieniądze dają Ci inni ludzie, gdy…

Dla większości ludzi temat pieniędzy jest nadal krytycznie ważny, więc sugerowałbym zrobić porządny “remanent” we własnym postrzeganiu pieniędzy, intencjach, ocenach, przekonaniach, emocjonalności i przede wszystkim – działaniach. Człowiek na poziomie poniżej 200 zazwyczaj ma problemy z zarabianiem, a przynajmniej męczy się. Człowiek powyżej 200 zarabia już z zupełnie inną jakością. NIE zależy to ani od pieniędzy, ani pracy, tylko od człowieka.

Czego potrzebujesz, by spokojnie zarabiać dokładnie tyle ile Ci potrzeba w życiu? Czy chociaż wiesz ile Ci potrzeba?

Właśnie m.in. dlatego, że ludzie w niskiej świadomości stawiają się w roli ofiar, jest im ciężko zarabiać. Uważają, że praca jest zła, gospodarka, coś tam, coś tam. A każdy człowiek sukcesu podkreśla jak krytycznie ważne są odpowiedzialność, spokój, robienie tego, co niezbędne niezależnie jak się z tym czujemy, uczciwość (szczególnie wewnętrzna), dostosowywanie się do panujących warunków i więcej. Ludzie mający problemy z pieniędzmi zazwyczaj SĄ i ROBIĄ inaczej.

Rozumiesz?

Jakie jest jabłko? Jest jakie jest. Twoja opinia o nim nie ma znaczenia. Twoja opinia nie zmieni jabłka jednak wiele zależy od Ciebie – Twoja doświadczenia z jabłkiem zależą od Ciebie. Tak jak z pieniędzmi. Możesz z intencją miłości przygotować dla bliskich szarlotkę, którą się będą zajadać i poczują się cudownie choć na ten moment. To już bardzo dużo. Więc my możemy “transformować” coś o niewysokiej kalibracji na coś o bardzo wysokiej kalibracji. Tak jak łopata, która kalibruje się poniżej 200 brała udział w budowie katedry Notre Dame (790). Gdyby jednak nie była użyta w tej intencji, katedra by nie powstała. Kontrakt na ogromne pieniądze możemy podpisać długopisem kupionym za złotówkę lub pięknym piórem za kilka tysięcy złotych podarowanym Ci przez zwycięzcę Pokojowej Nagrody Nobla.

Pieniądze kalibrują się na poziom 200. Dzięki nim możesz sobie kupić wódkę i narkotyki, iść do prostytutki lub wykupić kurs zarządzania pieniędzmi i czasem, iść na warsztat duchowy czy kupić piękny prezent komuś bliskiemu. To co zrobimy z pieniędzmi nie zależy od pieniędzy. To czy je zarobimy również nie.

Internet kalibruję się bardzo blisko 200 (jest nieco nad). Nie mówię o zawartości, tylko samym internecie. Natomiast to, co w nim się znajduje, to sami co sami znajdujemy i czego szukamy, to zupełnie inna kwestia. Większość internetu to spam i pornografia. Czyli coś o relatywnie wysokiej kalibracji (wyższej niż ponad 80% ludzkości) wykorzystywane jest w większości bardzo negatywnie. Oczywiście to, co znajdziesz nie zależy od internetu, tylko od Ciebie, od tego czego Ty szukasz, od Twoich starań i ich intencji.

Jakie jest rozwiązanie? Walczyć z tym całym szajsem? Na pewno? A nie wystarczy tego ignorować i szukać tego, co mądre?

Tak jak i Twoje życie nie zależy od emocji, tylko Ty stawiasz się w roli ofiary emocjonalności (i często też myśli).

Zazwyczaj ludzie mówią to samo w 2 tematach – “nie mogę sobie na to pozwolić, bo nie mam pieniędzy” i “nie mogę, bo się boję/wstydzę/stresuję/nie poradzę sobie”. Człowiek w niskiej świadomości opiera się swojej emocjonalności i projektuje ją na świat. M.in. dlatego jest w niskiej świadomości. Bo projekcja jest bardzo, bardzo wygodna. Ale to czego pragniemy zazwyczaj znajduje się ponad emocjonalnością, od której nie chcemy się odkleić. Jeśli więc wyprojektujesz emocjonalność, nie możesz rozwiązać problemu, którego emocjonalność dotyczy.

Ile razy słyszałem, gdy powiedziałem człowiekowi niezadowolonemu ze swojej pracy, by znalazł sobie inną – “To nie takie proste, Piotrze. Gdyby to było proste, to już bym miał inną pracę”. Naaaapraaaawdę? To jest tak przekręcone i zniekształcone postrzeganie jak 100 metrów sznurka w kieszeni. I gdy wycisnąć wreszcie z takiej osoby radykalną uczciwość, to wyjdzie, że się opiera, wstydzi, boi, często nawet nie chce innej pracy. Woli się męczyć i narzekać. I sądzi, że to, że nie ma innej/lepszej pracy zależy od czegoś z zewnątrz, czego ta osoba jest ofiarą. Jednak gdyby radykalnie przyjrzała się swoim działaniom, dostrzegłaby, że problem leży w jej działaniach i ich intencji, nie w czymś, ani kimś innym w świecie. I co wtedy? Aby problem rozwiązać, musiałaby przestać narzekać, użalać się, obwiniać, wmawiać sobie “nie mogę” i dostrzec, że oczywiście może, tylko nie chce, bo…

Innymi słowy – to jest trudne DLA NICH tylko dlatego, bo trzymają się tego, co uniemożliwia zmianę i nie chcą z tego zrezygnować.

Widzisz – człowiek dowiaduje się, że jest uzależniony i zamiast dążyć do poprawy, “załamuje się”. Czyli emocjonuje się, dalej gra ofiarę i tyle. Nie może inaczej? Oczywiście, że może. Ja jestem dowodem, że można. I wielu innych też. Ale na razie on nie chce inaczej. Może ale nie chce.

Ileż ludzi mówi mi, że muszą czegoś pragnąć, żeby to mieć. I/bo zazwyczaj tego nie mają. Nie przez to, bo pragną. Tylko przez to, że czepili się pragnienia i nie podejmują niezbędnych działań, by to osiągnąć. Pragnienie/pożądanie NIE jest potrzebne, by cokolwiek osiągnąć.

Jeśli czegoś pragniesz, to rusz się to zdobyć. Pragnienie to energia. Jeśli z niej nie skorzystasz, to Ci pragnienie nic nie da.

Ale ludzie nie chcą.

Jeśli czegoś chcesz/pragniesz, a nie robisz nic, by to osiągnąć (szczerość, uczciwość!), to znaczy, że wolisz coś innego. I nie chodzi o to, by zmagać się i “pragnąć bardziej”, bo to dalej robienie siebie w konia. Tylko porzucić to, co wybierałeś/aś zamiast celu swojego pragnienia.

To samo tyczy się wszystkich emocji. Możesz się czymś denerwować 100 lat, a to nic nie da. Bo gniew to tylko Twoja wewnętrzna energia. Dotyczy Twojej percepcji, a nie czegokolwiek w świecie. Zaś świat zmieniasz nie emocjonowaniem się, tylko niezbędnym działaniem i BYCIEM. Jeśli Twój poziom BYĆ odbiega od tego, co chcesz osiągnąć, będziesz się męczyć próbując zmienić świat.

Innymi słowy – jeśli chcesz pokoju, a w sobie go nie masz i będziesz próbować zmienić świat, bo wierzysz, że problem leży w świecie, to będzie Ci bardzo, bardzo ciężko. Jeszcze pewnie wkurzysz innych ludzi.

Z innej strony – jeśli np. chcesz spokoju i wielkich pieniędzy, to przykro mi ale to dwa przeciwne kierunki. Droga do zarabiania dużych pieniędzy wiedzie przez spore turbulencje w życiu.

Albo jedno, albo drugie. Albo kasa, albo “spokój”. A że bez pieniędzy ludzie nie czują się spokojnie, ani bezpiecznie, to też zamknięte koło.

Nawet ci co kupili Program WoP nadal pragną zdrowia ale jeśli nie zrobią tego, co niezbędne, no to nic z tego i tak nie będzie. I trzymają się pragnienia ale też trzymają się lęku – rzekomo “przed tym”, że im się nie uda. Cały czas przyklejeni są do emocjonalności. Nie wybierają rozsądku. Bo nawet nie wiedzą jak on “wygląda”. Poza tym wielokrotnie już mówiłem – tu nie ma co się “udać”. Albo zrobisz to, co niezbędne, albo nie. Zdrowienie z uzależnienia to nie granie w Totolotka.

Mówię ludziom, że mogą przewartościować swoją pracę (np. pracę w fabryce), którą do tej pory osądzali, opierali się, nienawidzili, etc. Nie tylko przestaną cierpieć, zmagać się i czuć jak ofiara ale też zaczną tworzyć w swoim życiu coś o większym znaczeniu z coraz mniejszym wysiłkiem. I też nie chcą. Wolą narzekać i nienawidzić. Czy tamten mężczyzna dalej będzie wybierał “załamywanie się”, czy zacznie wybierać coś innego – to jego odpowiedzialność.

Pole elektromagnetyczne nie jest sędzią. Nie wyrokuje. Nie ma wybrańców, ulubieńców, ani nie ocenia, nikogo nie traktuje gorzej. Pole elektromagnetyczne po prostu jest. Wszystko co w nim jest przemieszcza się samo w zależności od tego jakie jest.

Jeśli dana kuleczka metalowa jest sobie w jakimś miejscu, to pole nie podejmie w pewnym momencie decyzji, by ją gdzieś przenieść, bo tak sobie wymyśliło. Jeśli zaś kuleczka zdecyduje się, by zmienić swój ładunek, jej podróż w polu będzie automatyczna i nastąpi bez wysiłku.

I będzie to zmiana w kierunku dokładnie odwzorowującym zmianę WEWNĘTRZNĄ kuleczki.

Tak w największym możliwym skrócie “wygląda życie”.

Dlatego staram się nareszcie nauczyć ludzi, że jak się np. modlisz o pieniądze, to zawsze do zapłaty jest pewna cena – puszczenie się tego, czym nie pozwalasz sobie na pieniądze. Jeśli nie puścisz się tego, przez co ich nie masz, no to Bóg Ci tego nie da, bo Bóg nie wyrokuje. Bóg nie powie w pewnym momencie – “No dobra, tak ładnie prosi od 70-ciu lat, to mu w końcu dam tysiaka”.

Jeśli wolisz codziennie oglądać telewizję przez 5 godzin, bo “miałem/am ciężki dzień”, to widzisz w czym jest problem. Nie w upartej, wrednej, skąpej Bozi, tylko w Tobie.

Znajomy za czasów studiów pracował na kasach w Biedronce. Ale nie traktował się jako ofiarę. To był świadomy wybór, by zarobić pieniądze niezbędne na kursy mające podnieść jego kwalifikacje, a tym samym i znaleźć odpowiednią, już konkretną i docelową pracę. Więc pracował spokojnie, nie narzekał, nie wstydził się, nie denerwował, ani nie nudził. Swój cel zrealizował bez wysiłku, bez zmagania. Do tego jeszcze miał dziewczynę i miał czas, energię i chęci, by z nią fajnie spędzać czas. W końcu się ożenił, ma swój dom i pracę, którą uwielbia. Dzięki temu jak postępował do tej pory. Wszystko stanowiło element drogi do celu.

A są ludzie, którzy po pracy nie mają ani energii, ani chęci na nic i jeszcze wstydzą się tego co robią. Dlaczego? Bo tak to postrzegają. Taką nadali temu wartość, taki nadali temu sens.

Procesu wewnętrznej zmiany nie można udawać, oszukać. Tam gdzie jesteś jest więc perfekcyjne. Ale żeby to dostrzec, przede wszystkim należy zrezygnować z projekcji i wszelkich przejawów winy, oporu, żalu i dumy na temat świata.

Przyjrzyj się temu jak żyjesz. Gdy będziesz 100% uczciwy/a, to dostrzeżesz, że to gdzie jesteś perfekcyjnie to odwzorowuje. Nie ma tu miejsca na jakąś zewnętrzną arbitralność.

Co wiesz na temat zawartości swojej podświadomości? Pamiętasz jak smakuje mleko Twojej mamy? Nie? No to widzisz, że wiesz niewiele, bo ta informacja też jest w niej zapisana. A czego się trzymasz i uważasz, że to jest obiektywna prawda?

Czy wiesz, że Twoje zmysły wybierają tylko to, co znajduje się w Twojej podświadomości i ignorują praktycznie całą resztę? Dlatego tak ważne jest życie świadome, bo dzięki temu, co widzimy, jak to interpretujemy, co robimy, z jaką jakością to robimy i co mamy to jedyna możliwość, by dokonać zmian!

Jeśli uwierzyłeś/aś w przekonanie, że jesteś gorszy/a, no to Twój poziom ROBIĆ i MIEĆ będzie do tego dostosowany i dostosowywany. Nie dlatego, bo świat taki jest (ani Ty), tylko dlatego, że taki jest Twój wewnętrzny ładunek.

No co dzisiaj robiłeś/aś w każdej minucie? Z jakimi intencjami? Gdzie zmierzałeś/aś?

Ludzie się z tym zmagają, mówią – “zmagam się sam(a) ze sobą”. Nie rozumieją, że nie tylko nie zmagają się ze sobą, tylko z własnymi emocjami i przekonaniami ale też nic to nie daje. I tak zmagają się 20 czy 30 lat i więcej i nadal stoją w tym samym miejscu. A potem narzekają, że innym jest łatwiej i że świat jest niesprawiedliwy. No bo inni mają inny wewnętrzny ładunek – np. nie opierają się, nie grają ofiar i nie zmagają się, tylko akceptują. To nie zależy od świata.

Większość ludzi mimo wszystko uważa się za dobrych. No to pomyślmy – czy człowiek mówiący drugiemu człowiekowi, że jest mały, słaby, szary, niespecjalny, w żaden sposób nie zasługujący na nic lepszego, jeszcze mówiący mu, że musi się męczyć, zmagać, że i tak za wiele nie ugra w życiu i odmawiający mu wszelkiej formy sukcesów, nie rozwijający się, namawiający do marnowania czasu na głupoty, etc. – w naszych oczach jest dobrym? Nie mówię, że taki człowiek jest zły. Ale naprawdę sądzimy, że jesteśmy dla siebie dobrzy? Gdybyśmy zapisali wszystkie decyzje jakie podjęliśmy dzisiaj i przez następne 100 dni, to dostrzeglibyśmy, że pewnie 95% wcale nie była za dobra.

A to i tak bardzo łagodny opis tego jak postępuje ponad 80% ludzkości względem samych siebie. Ludzie względem siebie nie są dobrzy. Są niedobrzy, niesprawiedliwi, surowi, często wręcz sadystycznie surowi. Względem innych też. Potrafią całe życie nienawidzić członka rodziny, bo gdy byli dziećmi jedno zabrało drugiemu zabawkę.

W przypadku ruchu metalowej kuleczki w polu elektromagnetycznym ilość parametrów decydująca o ruchu jest malutka. Ilość parametrów dotyczących ludzi jest ogromna i być może nawet nieograniczona. Z czego większość nieuświadomiona, a większość z tej większości nawet jak ktoś o tym przeczyta czy dowie się w inny sposób, to i tak tego nie przyjmie do wiadomości. Bo dalej woli projektowanie i swoją rację.

Ważne, by rozumieć mówić możemy wyłącznie o dążeniach i prawdopodobieństwie, bo nic nie jest pewne w tak szerokim zakresie nieświadomości i współprzenikających się czynników.

Ale jeśli zadbamy o odpowiednie warunki, staje się coraz bardziej prawdopodobne.

Nie dlatego, bo jest to losowe, chaotyczne, bla bla bla. Tylko nie jesteśmy świadomi i nie możemy poznać zapewne 99,9% czynników. Dlatego wydaje się losowe i chaotyczne.

Czy wiesz z jakimi intencjami robiłeś/aś dzisiaj to, co robiłeś/aś? A intencja to czynnik o jednym z największych wpływów na efekty tego, co robisz.

Gdy wychodzisz z domu, spieszysz się gdzieś i oblał Cię przejeżdżający samochód, to nie jest losowe. Ale dlaczego się wydarzyło po prostu nie sposób powiedzieć. Z tego też powodu AKCEPTACJA jest wyrazem mądrości – dojrzałości, przezorności i pokory. Użalanie się i granie ofiary nie jest wyrazem mądrości, ani dojrzałości, ani tym bardziej pokory.

Najbardziej znaczący i najbardziej ignorowany i/lub bzdurnie rozumiany “parametr” to karma. Ale nie będę w to wchodził głębiej. Za dużo ludzi ma tendencję do “odlatywania” przy tym temacie i albo wchodzą w niekończące się dyskusje, choć nie ma o czym dyskutować, bo tematu w żaden sposób udowodnić nie można (ale oczywiście o swojej racji każdy uwielbia roztaczać poematy). Albo używają jako pretekstu, by podważyć wszystkie inne informacje, które przekazuje autor. Niemniej staje się oczywisty, gdy już trochę się otrzeźwimy.

No ale miłość, która dla większości jest dużo łatwiejsza do “przełknięcia” też jest rozumiana totalnie idiotycznie, niepoprawnie i mylona z dziesiątkami tematów, które nie kalibrują się nawet na poziom graniczny – 200. To jakby mylić Boeinga z papierowym samolocikiem.

Dlaczego ten “kierunek” w polu ma znaczenie?

Bo to co jest rzeczywistością jest też pokojem, radością, szczęściem i miłością.

To automatyczne konsekwencje BYCIA w Prawdzie i BYCIA Prawdą.

To jak powiedzieć, że podróż na Wyspy Kanaryjskie automatycznie sprowadzi do Twojego życia palmy i piękne plaże. Problem pojawia się, gdy chcesz mieć palmy i plaże, a na Wyspach Kanaryjskich nie jesteś.

Nie można kogoś kochać i jednocześnie być niespokojnym/niespokojną co ta druga osoba robi i wydzwaniać z pytaniami. Ludzie mylą miłość nawet z paranoją i prześladowaniem.

Dlaczego miłość, radość, spokój są rzeczywistością? Bo gdy usuniemy to, co Prawdą nie jest, pokój, radość, szczęście i miłość odsłaniają się automatycznie i spontanicznie. Bo zawsze były. Niezależnie od tego, co się dzieje w świecie zewnętrznym. Zawsze można je w sobie “odnaleźć”.

Wszystko na tej planecie jest subiektywne.

Wliczając Twoje doświadczenia – zewnętrzne i przede wszystkim wewnętrzne. Dlatego tylko Ty możesz dla samego/samej siebie stanowić dowód zmiany. To również wymaga radykalnej uczciwości. Nikt Ci nie udowodni, że jesteś szczęśliwy/a, ani tego nie zaneguje. Bo nie ma jak!

Oglądamy telewizję i widzimy jak kilka osób miała wypadek i wszyscy płaczą, trzęsą się, przeżywają tzw. traumę. I my sądzimy, że takie reagowanie jest normalne. Widzimy jak ktoś stracił pracę i siedzi na ławce w parku wpatrzony w chodnik nie widząc w niczym sensu. I też sądzimy, że tak to po prostu wygląda – że taka jest naturalna reakcja na tego typu wydarzenia. Od zawsze przecież słyszymy – “ale mnie ktoś zdenerwował!” czy – “dzisiaj mnie to zestresowało”. I wierzymy, że to normalne, naturalne. No bo praktycznie nikt nie usłyszał nigdy – “Hmm, niepotrzebnie się opieram i osądzam, lepiej przyjrzę się swojej percepcji tego w świecie i dokonam w sobie zmian”.

Gdyby cała ludzkość chorowała na zapalenie oskrzeli, to osoba bez zapalenia postrzegana byłaby jak nienormalna, dziwna, potencjalnie nawet niebezpieczna. Czyż nie?

Niemniej – karma to my. My i nasze życie. To wszystko jacy jesteśmy i gdzie się znaleźliśmy na tej planecie to nasza karma. I nie jest to rezultat decyzyjności pola, tylko konsekwencja naszych decyzji – naszego “wewnętrznego ładunku”. Ale żeby zrozumieć karmę, trzeba totalnie przewartościować m.in. temat życia. Większość ludzi nie jest do tego zdolna i/lub zwyczajnie nie chce. Bo np. od razu porywają się z motyką na Słońce, zamiast zacząć temat przewartościowywania i rekontekstualizacji od czegoś prostego jak praca, którą wykonują. I również bardzo często wykorzystują temat karmy jako ucieczkę od własnego życia.

Ileż razy słyszałem – “mam takie życie/pracę/los/związek/etc., bo mam taką karmę”… co jest po prostu bzdurne aż głowa mała. To wmawianie sobie opowiastek fantasy i przy okazji granie ofiary.

Karma to Ty. Masz to, co sam(a) wybrałeś/aś. Twoje życie odzwierciedla Twoje wybory, a wyborów dokonałeś/aś, które uznałeś/aś za najlepsze. Zaś uznałeś/aś je za najlepsze ze swojego poziomu rozwoju. Karma = Ty = Twoje życie. “Mam taką karmę” oznacza “taki/taka wybieram być i takie podejmuję decyzje”.

Podkreślam – karma to Ty i Twoje życie. To, co wystarczy Ci na temat karmy, to to by zajmować się swoim życiem i BYĆ – coraz bardziej X. Jakości tego odzwierciedlą Twoje położenie w polu.

Nie zawsze od razu. A poza tym mówię – czynników jest mnóstwo, z czego większość nieświadomych.

Podstawowy i fundamentalny temat to intencja i jej konsekwencje.

Bo jeśli nie chcesz zajmować się swoim życiem, to czy to samo w sobie nie pokazuje jak negatywny masz kierunek? Jeśli masz złamaną rękę to zajmujesz się tą zdrową i liczysz na poprawę? Trzeba zająć się tym, co nie działa, co boli, czemu stawiamy opór, co zaniedbaliśmy, etc. Nie zmagać się, tylko zmienić to, co możesz zmienić i zaakceptować resztę – przestać się z nią zmagać, przestać próbować ją kontrolować, etc.

Wybór pokoju zacznie więc wyciągać z Ciebie i “przyciągać” okoliczności, którym pokój oddawałeś/aś i/lub wierzyłeś, że pokój zależy od nich.

Czy to zaakceptujesz, poddasz, uwolnisz, przewartościujesz, to w 100% Twoja odpowiedzialność i decyzja.

Czy będziesz żyć w pokoju zależy od Ciebie, nie od świata.

M.in. to stanowi niezbity dowód na to, że wszystko w świecie jest w samoregulującym polu. Bo intencja zacznie zmieniać wszystko w Twoim życiu i często też automatycznie w życiach innych.

Względem czego jesteś niezdecydowany/a, niepewny/a? Ludzie mówią – “jestem niepewny/a siebie”. Ale to bzdura. Nie można być “niepewnym siebie”. Ludzie są niepewni swoich intencji i wyborów, bo nie są ich świadomi. Podświadomie doskonale wiedzą, że np. przestaną coś robić i uciekną, gdy poczują strach czy wstyd. Są bardzo pewni. Tylko zazwyczaj tego, co negatywne.

Dlatego też często wewnętrzna praca, którą należy wykonać, by naprawdę zmienić intencję, jest poważna. Bo sama zmiana intencji to moment.

I 3 krytycznie istotne kroki, które też mało kto chce wykonać, to wzięcie odpowiedzialności, zaakceptowanie, że nie jesteśmy ofiarą, tylko autorem swoich doświadczeń i zaprzestanie projekcji.

Jak sądzisz jak wygląda regulacja np. tematu pieniędzy w Twoim życiu jeśli się tego wstydzisz, boisz, opierasz, winisz, żalisz? Poprawia się czy raczej nie?

Bardzo łatwo dostrzec, że dostrzegamy to jaką mamy intencję, poziom świadomości, stan emocjonalny – jeśli są niskie, no to zazwyczaj dostrzegamy wyłącznie negatywności. To, co zaczniemy dostrzegać, gdy będziemy odważni, spokojni, odpowiedzialni? No ale jeśli uważamy, że nie możemy być odważni, spokojni i odpowiedzialni PRZEZ COŚ/KOGOŚ, no to sami sobie rzucamy kłody pod nogi.

“Jestem niepewny, bo nie mam pieniędzy. I aby zarobić pieniądze, muszę być pewny siebie” – tego nie ma jak ugryźć.

To jak z uzależnieniem – “Oglądam porno, bo/gdy się wstydzę. Wstydzę się tego, że jestem uzależniony”. I – “Oglądam porno, gdy czuję się niepewnie. Poczuję się pewnie, gdy wyzdrowieję”.

Jeśli chcesz wyjść z pokoju napierając na drzwi, które otwierają się do wewnątrz, najpierw trzeba przestać na nie napierać.

Nie Ty stworzyłeś/aś samochód, który Cię oblał. On i tak by przejechał. Ale Ty wybrałeś/aś, by w tym miejscu i czasie się znaleźć. Mogłeś/aś np. zadumać się nad czymś na 10 sekund i wtedy ten samochód, by Ci nic nie zrobił, a jednak dokonałeś/aś takich wyborów, by być tam dokładnie wtedy, co ten samochód w odpowiednim miejscu, by zostać oblanym/oblaną. Ponadto jak zinterpretujesz to całe zajście i co z tym dalej zrobisz to także Twoja 100% odpowiedzialność.

Tak czy siak nie jesteś ofiarą tego. Tak, to nieprzyjemne. I prawie na pewno każdy zacznie się opierać, gdy usłyszy, że nikt nie jest winny, nawet jeśli ktoś spowodował dla nas problem. A jeśli nas korci, by obwinić, to wiedzmy, że winę już mamy w sobie – jest to część naszego wewnętrznego ładunku. Próba zrzucenia jej na kogoś, to jakby osoba otyła próbowała zwalić na kogoś swój tłuszcz i uznała, że skoro ktoś inny jest winny, to ona już tego tłuszczu nie ma…

Pytanie brzmi – nie lepiej problem rozwiązać, a nie obwiniać/szukać winnych? Obwinianie to nie rozwiązanie.

Jeśli negatywności się puścimy/poddamy, zmiana odbywać się będzie stopniowo. Tym jest tzw. “czas”, którego do tej pory nie jest w stanie pojąć nauka. Bo czas to tylko konceptualizacja umysłu. Koncept narzucony na rzeczywistość. Co to znaczy? Że nie wiemy i nie rozumiemy tego co jest realne.

Ludzie mi piszą jak to ufają nauce. Ale nauka jest tak samo podatna na niezrozumienie, naiwność jak wszystko inne!

Nauka sądzi, że bada obiektywną rzeczywistość nie dostrzegając nawet jak to, co chce znaleźć determinuje to, co znajdzie! To, że ktoś uważa, że coś jest obiektywne to jego subiektywna opinia! Nic więcej.

Powiedzmy, że nawet poda coś realnego – “kot ma ogon”. I co? I każdy i tak temu nada znaczenie jakie mu się uwidzi! Co z tego, że kot ma ogon? Znaczenie wyniknie dla każdego takie w jakim kontekście to ujął. A nauka nie może przebadać kontekstu 7 miliardów ludzi. Szczególnie jeśli nie dostrzega w jakim sama operuje. W ograniczonym. Zaś każdy człowiek może wszystko postrzegać w innym kontekście i zmieniać go każdego dnia. Wliczając konteksty naukowców i badaczy.

Poza tym nie ma człowieka, który nie nadaje znaczenia ludziom, przedmiotom, wydarzeniom w świecie. Zacznij się temu przyglądać – gdy usłyszysz jaką informację, zaobserwuj jakie znaczenie i wartość temu nadasz. Być może od razu zgodzisz się z tym, co inni mają do powiedzenia.

Co nauka może Ci powiedzieć o świecie? Może Ci tylko przekazać informacje. I co? Nic. Czy najlepiej naukowe przebadanie orgazmu w jakikolwiek sposób Ci go da, pozwoli doświadczyć? Nie! I jeden orgazm z normalną, żywą kobietą będzie bogatszym doświadczeniem, niż przeczytanie o nim encyklopedii. I pewnie jeszcze znajdziesz nieścisłości, błędy i sam dodałbyś kilka akapitów. ;)

Poza tym – czy nauka uwzględnia poziom świadomości ludzi? To, co jest ważne dla ludzi na poziomie np. 137 jest/może być zupełnie inne dla ludzi na poziomie 125 i zupełnie inne na poziomie 142! Gdzie tu miejsce na jakąkolwiek obiektywność?

Zapewne dla większości ludzi na tej planecie ważne jest zupełnie coś innego, niż dla Ciebie! I to nigdy nie ulegnie zmianie! Nie znaczy, że ci wszyscy ludzie się mylą. Nie znaczy, że Ty się mylisz.

Bo życie jest subiektywne. Radykalnie subiektywne.

Fakt – “potrzebujemy wody pitnej do przeżycia”. Ok. Ale co kto zrobi z tą wodą zależy od każdego z osobna. Dla jednej będzie to przykry obowiązek. Dla innej dowód, że jesteśmy ofiarami na tej strasznej planecie, bo musimy pić wodę. Dla innej będzie to cudowne doświadczenie. A dla jeszcze innej zwykłe, mechaniczne doświadczenie – czynność, którą wykonuje zawsze w tym samym czasie, zawsze tak samo i tyle, nic więcej. Więc co z tego, że jest to fakt? Nic. Ale jeśli wody pić nie będziesz, to Twoje ciało umrze. ;)

Co jest realne? Ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila.

A nie to, co się nam o niej wydaje.

Nawet jak patrzysz na krzesło, to nie widzisz tego krzesła, tylko swoje opinie o nim, percepcję i postrzegasz to krzesło przez pryzmat wszystkich krzeseł jakie widziałeś/aś w przeszłości. Nawet nazywając je “swoim” popełniasz błąd, bo w rzeczywistości nie istnieje coś takiego jak “moje”. Czy widzisz drgania cząsteczek materii? Czy widzisz energię w nich zawartą i energię, która je spaja? To co widzisz? Ile prawdy widzisz? 1%? Mniej? A to tylko krzesło.

Nazywając krzesło swoim sądzisz, że cokolwiek w świecie uległo zmianie? Nie. Nic absolutnie się nie zmieniło. I tylko Ty możesz mieć z tego przekonania i przywiązania potencjalny problem.

Patrzysz na trawę lub śnieg i co widzisz? Co możesz o tym powiedzieć? Czy to, co powiesz ma chociaż 1% zaczepienia w rzeczywistości? A poza tym – w jakim kontekście to umieszczasz? Są ludzie, którzy nienawidzą zimy. Więc m.in. śnieg umieszczają w takim kontekście, w którym w śniegu i niskiej temperaturze widać coś złego i usprawiedliwione i sensowne jest dla nich opierać i osądzać zimę.

Jeśli ktoś opiera się i osądza porę roku, która od milionów lat powtarza się, jest nieunikniona i całkowicie naturalna, to czy ta osoba postąpi mądrzej, gdy wydarzy się coś dużo poważniejszego jak choroba?

I gdzie tu miejsce na jakiś czas? No bo to po prostu bardzo wygodny koncept – dużo wygodniej jest powiedzieć “będę na 15:15”, niż… no właśnie – niż co?

Ludzie sukcesu mówią, by najbardziej bolesnymi tematami zajmować się od ręki. Nie czekać. Nie stawiać się w roli ofiar czasu.

Zauważmy, że gdy pracujemy swobodnie, nie opieramy się, to “czas mija” szybko. Czyli nasze subiektywne doświadczenie jest zupełnie inne, niż gdybyśmy się opierali, osądzali coś/kogoś. Gdy stawiamy opór, to “czas mija” bardzo wolno. Ludzie żartują, że najgorsze 4 godziny każdego tygodnia to pierwsze 10 minut w poniedziałek w pracy.

Gdyby istniał jakiś zewnętrzny, obiektywny dla wszystkich czas, to nikt by nie mówił “ale mi szybko minął czas”, ani “a mi mijał powoli”. Doświadczenie “upływu czasu” zawsze byłoby identyczne. To, co jest totalnie niedostrzegane, to to, że nasz własny opór, negatywne nastawienie do chwili obecnej stanowi pewną formę wewnętrznej blokady. “Czas” oczywiście również doświadczany jest wewnątrz, nie na zewnątrz.

Możemy też na jego podstawie uczyć się odpowiedzialności, decyzyjności. Jeśli do pracy mamy na godzinę 9:00, no to trzeba się odpowiednio zorganizować zanim zegarki pokażą dziewiątą. Jednak nadal nie ma tu “miejsca” na żaden czas. Tylko na chwilę obecną, chwilę obecną, chwilę obecną. Nic nie mija, nic nie ucieka, nic nie leci. Jest tylko chwila obecna.

Co mierzą zegary? A skąd pomysł, że w ogóle coś mierzą??? Zegary nic nie mierzą! Bo nie ma co mierzyć! Ich konstrukcja jest taka, że dzięki uwalnianej wewnątrz energii następują wewnętrzne zmiany układu, które my następnie narzucamy na świat. Mówimy “jest godzina 10:00”. Ale w rzeczywistości nie ma żadnej godziny 10:00. Ani żadnej innej. To tylko umowa między nami, by się łatwiej dogadywać. Jest masa zegarków o konstrukcjach, których po X powtórzeniach wskazania zaczynają się rozjeżdżać z pozostałymi. To co my odczytujemy z zegara i co nazywamy “obiektywnym czasem” jest tylko reprezentacją wewnętrznej pracy mechanizmu zegara. A nie żaden pomiar czegoś zewnętrznego i obiektywnego.

Dla człowieka, który się opiera, “czas mija” zupełnie inaczej. Bo w zależności od poziomu świadomości, intencji i decyzji, doświadczanie rzeczywistości jest zupełnie inne – zawsze, niezmiennie subiektywne.

Człowiek, który nadal widzi coś złego w swojej przeszłości i opiera się, doświadcza w kółko tego samego. Tak jakby ona nadal trwała. I zrzucają odpowiedzialność, traktują się jak ofiary – “ktoś mnie zranił”. Ok ale kiedy to było? To już minęło. Tego nie ma. Jedyny, kto się tego wciąż trzyma to Ty. Jeśli w Twoim subiektywnym doświadczeniu to jakby nadal trwa, to dlatego, bo Ty się tego trzymasz. To nie trzyma się Ciebie.

To totalnie bez sensu. No bo powiedz mi – skoro krzesło, do którego się nie przywiążesz nie zniknie, a przywiązanie do np. obwiniania wprowadza do życia ból i cierpienie, to czy jest to rozsądne?

Ludzie mówią sobie – “nigdy Cię nie puszczę!” i sądzą, że to przejaw miłości. Nie. To nie przejaw miłości. To wyłącznie przywiązanie dokładnie takie samo jak przywiązanie do jakiejś bzdurnej racji, urazy, opinii, itd. Ale oczywiście ludzkie ego uwielbia się oczarowywać. Nazwie to miłością. A potem wielkie rozpaczanie, ból, cierpienie, gdy jednak związek nie przetrwał. A nie lepiej żyć – “Nie, nie jestem do Ciebie przywiązany/a ale kocham Cię i chcę z Tobą być. Będę się starać, by nasz związek był jak najlepszy dla nas obojga”.

Jednak i tu należy zacząć od tematów prostych, bo przywiązanie do drugiej osoby jest jednym z najsilniejszych rodzajów przywiązać i oczarowań. Najpierw zacznij odpuszczać przywiązania do np. oczekiwań, by otrzymać komplement za nową koszulkę czy spodnie. Gdy dostrzeżesz, że bez tego będzie Ci łatwiej w życiu, to będziesz mógł/mogła odpuszczać przywiązania w coraz szerszym spektrum.

Jeśli po przyznaniu, że jesteś uzależniony/a, wybierzesz granie ofiary, to będzie to dla Ciebie inne doświadczenie, niż dla kogoś, kto nie wybrał grania ofiary, tylko odpowiedzialność. Ludzie na całej planecie również uwielbiają grać ofiary przy każdej sposobności.

Emocje to efekt Twojego postrzegania świata zewnętrznego. Nie ma to nic wspólnego ze światem. Dlatego ja po uświadomieniu sobie, że jestem uzależniony poczułem ulgę i radość, a ktoś inny cierpi. Gdyby TO – fakt, że jesteśmy uzależnieni – był źródłem czegokolwiek, to każdy czułby to samo.

Gdy posadzimy 10 osób przed telewizorem i w wiadomościach usłyszą tę samą informację, prawie na pewno każdy poczuje i zareaguje inaczej. Oczywiście jeśli umieszczą ją w tym samym kontekście, poczują to samo – np. gniew. Świata to nie zmieni, a może nawet drastycznie zmieni doświadczenie wewnętrzne.

To co czujesz jest stricte wewnętrzne i jak pokaże jedna z dróg do pokoju – pokój możesz odczuwać nawet w trakcie wojny. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Natomiast są ludzie, którzy są niespokojni nawet dlatego, bo nic się nie dzieje. :)

W każdym momencie wszystko jest tworzone na podstawie tego czym jest, potencjalności i intencji. Nic nie powoduje nic innego. Czas nie powoduje starzenia, ani ciśnienie powietrza nie powoduje gorszego samopoczucia.

Źródło wszystkiego jest WEWNĘTRZNE.

Jest to o tyle ważne, że także nic nie powoduje tego, że cierpisz lub że jesteś szczęśliwy/a. W zależności od tego w jakim kontekście coś umieścisz, możesz cierpieć lub być spokojnym/spokojną, a nawet czuć radość! To dość poważne, nie sądzisz? W zależności od kontekstu coś może wydawać się porażką lub sukcesem…

W zależności jak potraktujesz krzesło – czy np. uznasz je za swoje i przywiążesz się mentalnie do niego, możesz cierpieć, gdy coś się stanie z tym krzesłem.

Znaczenie wynika z kontekstu, w którym umieszczasz informacje, wydarzenia, okoliczności, przedmioty, osoby, etc. Jeśli dowiesz się, że ktoś ukradł lub zniszczył krzesło, to ta informacja nie ma żadnego znaczenia. Całe znaczenie nadajesz/nadasz jej Ty. Ale jako dzieci naśladujemy innych. A pokaż mi osobę, która na informację, że coś zostało jej skradzione reaguje – “ok”.

Ludzie mówią wtedy – “TO źle”. Czyli osądzają sytuację jako złą i sądzą, że to zło i ich złe samopoczucie bierze się z tej złej sytuacji… Ale tak nie jest i nigdy nie było.

I pytanie – jeśli zareagujemy “Ok” lub “o nie! To bardzo źle!” to czy w jakikolwiek sposób ogranicza nam to pole działania? Jeśli zaakceptujemy to, że coś nam skradziono, to nie możemy zwrócić się na policję i wszcząć dochodzenia? Oczywiście możemy. Z tą różnicą, że jeśli nawet nie odzyskamy tego, co utraciliśmy, to pozostaniemy spokojni. Ktoś inny oczywiście może za sensowne uznać nienawiść, gniew, granie ofiary, użalanie się, obwinianie. Droga wolna. Ale każda wiąże się z konsekwencjami.

Jeśli tylko o tym przeczytasz, to oczywiście nic to nie da. Jeśli jednak naprawdę przyswoisz te informacje, to dzięki temu będzie Ci również łatwiej zrozumieć innych ludzi. Bo inni wszystko postrzegają w zupełnie innym kontekście.

To co dla Ciebie jest ważne, może nie być totalnie ważne dla kogoś innego (i odwrotnie). To, że Ty dostrzegasz coś w jakimś wydarzeniu i wydaje Ci się to oczywiste, to inna osoba kompletnie może tego nie widzieć lub rozumie to totalnie inaczej.

Sądzisz, że dla ludzi na świecie ważny jest pokój? Ha! Obejrzyj wiadomości, a zobaczysz, że kolosalna większość ludzi na tej planecie nie chce pokoju. “Pokój” to najczęściej hasełko, za którym idzie projekcja, że ktoś inny jest winien jego braku.

Najprostszy kontekst – bije Cię ojciec. Dla niego jest to świetna metoda wychowawcza. Dla Ciebie – nie bardzo. Dlaczego? Bo umieszczacie to samo w zupełnie innym kontekście.

Tylko garstka bitych dzieci dopiero po wielu latach dokonuje przewartościowania i zaczyna nadawać sens w postępowaniu taty. Bo dzięki temu, że ojciec ich bił nie bali się już sami bólu, ani dostać po mordzie ani od innych, ani od “losu”. Więc stawiali na swoim, walczyli, nie poddawali się, etc. Ale sami byli już na takim poziomie rozwoju, że byli bardziej wściekli (poziom Gniewu), niż grali ofiary (poziom Żalu i niższy). Oczywiście aby tak żyć bicie nie było potrzebne.

Niemniej to pokazuje, że nawet bicie nas przez kogoś bliskiego można umieścić w takim kontekście, że będziemy za to nawet wdzięczni!

Większość ludzi, względem których ich rodzice nie zachowywali się kochająco, utrzymują urazy – żal, wstyd, winę, gniew, dumę nawet dziesiątki lat i nie mają ochoty wybaczyć. A gdy próbują, to po chwili okazuje się, że nie chcą. Tylko tego nie zauważają i mówią wtedy “nie mogę wybaczyć” lub “nie potrafię wybaczyć”. Ależ każdy może i potrafi wybaczyć ale trzeba zrezygnować ze swoich ukochanych pozycjonalności i ukrytych korzyści jakie z nich doimy.

Jeśli czas to tylko koncept narzucony na rzeczywistość, to jak może coś uleczyć, jak ma się “w/z/po nim” coś polepszyć? Zmiana zależy od intencji i warunków. Nie od “czasu”. Dlatego możemy sobie czekać 40 lat, a nadal być wściekli na rodziców, że nas w wieku 12 lat nie wzięli na mecz. Zaś ten gniew będzie nas przez te dziesiątki lat coraz bardziej osłabiał. I człowiek mówi sobie wtedy, że jest gorszy, bo inni mają energię i chęci do życia, a on nie…

Woda, ziemia i promienie słoneczne nie powodują, że kwiat rośnie. To nam się tak wydaje. To odpowiednie warunki są tym, w czym potencjał kwiatu samoistnie przejawia się w taki sposób, który my nazywamy “kwiat rośnie/rozkwita”.

Przypominam – BYĆ->ROBIĆ->MIEĆ.

A Ty jakie znaczenie i wartość nadajesz temu co masz i temu, czego nie masz? Uważasz, że PRZEZ TO JESTEŚ XYZ?

Postrzeganie świata przez pryzmat ofiary powoduje, że widzimy niemalże wszystko totalnie niepoprawnie. W uproszczeniu sądzimy, że jest: BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ. Czyli – dopiero jak kwiat będzie MIAŁ ziemię, wodę i promienie słoneczne, będzie mógł rosnąć (ROBIĆ) i w ten sposób STANIE SIĘ inny, niż ziarenko.

Ale kwiat nie jest ofiarą ziemi, wody i promieni słonecznych. Nie zależy od nich. Jednak jego potencjalność może przejawić się w ten czy inny sposób, gdy warunki będę odpowiednie. Innymi słowy – stojąc w zatęchłej kałuży nie licz, że będzie(sz) pachnieć fiołkami.

Warto zauważyć, że nie jesteśmy kwiatem doniczkowym i jeśli nie odpowiadają nam warunki, w których jesteśmy, możemy je zmienić. Jak? Np. fizycznie wyjść z pomieszczenia. Jeśli tego nie wybierzemy, no to co wybieramy? Negatywne dla nas warunki. Nie wspierająca nas. Ponownie – kto je wybiera? Kto nie wybiera zmiany? Kto jest apatyczny względem swojego życia?

Ludzie sukcesu mówią, by unikać ludzi narzekających, użalających się, grających ofiary i ogólnie tych, którzy nie osiągnęli tego, co my chcemy osiągnąć. Bo automatycznie będziemy przemieszczać się w polu w “miejsce” takie w jakim są oni. Słowem – sami zaczniemy narzekać, użalać się, grać ofiarę i nie osiągniemy tego, co chcemy. I znajdziemy kolejne powody do narzekania, użalania się i grania ofiary.

Kto cały czas trzyma się przekonania – “W tym kraju nie da się nic osiągnąć, nie da się być kimś”? Oczywiście, że się da. Ale my wolimy swoją rację i płynące z niej małe korzyści (duże dla nas). Wiele osób wierzy w to przekonanie, bo gdy okazało się, że droga do sukcesu jest inna, niż oni by chcieli, nie wybrali aby się dostosować – zmienić.

Ostatnio odpisywałem na maila klienta, który mówił mi, że nie potrafi akceptować, ani kochać, bo jego rodzice też nie byli akceptujący ani kochający. Zapytał się mnie czy to jedyna przyczyna tego jaki jest. Odpowiadam, że oczywiście nie jedyna. Bo miał kilkadziesiąt lat, w których mógł szukać rozwiązań, odpowiedzi, uczyć się akceptować i kochać, a jednak tego nie robił. To jaki JEST to w 100% jego odpowiedzialność – zawsze była, jest i będzie. Ale jak mówię – nasz kierunek i miejsce odzwierciedla nasze wybory, nasze intencje. On nie miał intencji zmienić się. Wybierał, by być cały czas takim samym człowiekiem (jak jego rodzice).

10 lat to 3600 dni, w których możemy praktykować i rozwijać cnoty czy wzniosłe, budujące postawy. A jednak miliardy ludzi tego nie wybiera. Zamiast tego wybierają co? Co Ty wybierasz każdego dnia?

Bo jeśli wybierałeś/aś non stop głupio i w końcu doświadczysz czegoś poważnego, to nie dziw się, że będzie bardzo bolało.

Czy jesteś w towarzystwie ludzi, którzy akceptują Cię w 100% takim jakim/jaką jesteś? No, jeśli nie wiedzą, że jesteś uzależniony/a, to nie akceptują Cię w 100% – nie mają nawet takiej możliwości. Więc ich obecność nie sprzyja Twojemu uzdrowieniu lub nie jest wystarczająca, by je wspomóc. Oczywiście nie mówię, że masz odejść od żony, bo nie wie, że jesteś uzależniony lub tego nie akceptuje. Mówię, by nie wymagać od ludzi tego, czego nie mogą nam dać.

Zanim zaczniemy zwalać całą odpowiedzialność za swoją niedolę, np. uzależnienie, na bliską nam osobę, radzę zastanowić się najpierw nad sobą. I to radykalnie uczciwie.

Radykalna uczciwość jest jak nogi. Bez nóg daleko nie dojdziesz.

Jeśli zamierzamy zwalać odpowiedzialność, obwiniać, grać ofiarę bliskiej osoby, to czy to jednoznacznie nie pokazuje jaki mamy wewnętrzny ładunek i kierunek? Uważamy, że odchodząc coś się poprawi? Absolutnie nie. No chyba, że osoba ta faktycznie jest toksyczna ale ja jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją.

Zazwyczaj bliska nam osoba jest naszym lustrem – odbija nam nasze własne cechy charakteru, którymi nie chcemy się zająć.

Akceptacja i miłość bezwarunkowa towarzyszą grupom 12 kroków. Chodząc na nie automatycznie przemieszczamy się w stronę zdrowia. Ale samo chodzenie to za mało. Bo “parametrów” ważnych dla zdrowia jest więcej, niż samo tylko pójście, założenie rąk na krzyż i tyle. “No chodzę przecież”.

Znaczenie zwrotu strzałek BYĆ, ROBIĆ, MIEĆ jest kolosalne, fundamentalne. Jeśli zrozumiemy to na przykładzie kwiatu, będzie nam dużo łatwiej. Warunki zewnętrzne nie są przyczyną rozkwitu ale w nich kwiat może to przejawić.

Rozkwit odbywa się bezwysiłkowo. Kwiat nie walczy, nie zmaga się. JEST w pełni tym czym jest w tych warunkach i przejawia swój najwyższy potencjał do jakiego jest zdolny. Kwiat nie wciska sobie ciemnoty, że “nie zasługuje”. Nie opiera się. Nie ucieka. Nie okłamuje się, że nie może.

Non stop poddaje się rzeczywistości. Ne ma o niej żadnego zdania, ani opinii. I kwiat już jest dokładnie tym czym jest. Jak Słońce świeci z zachodu, to zwraca liście na zachód. Jak ze wschodu, to na wschód. Nie zwraca się w stronę, z której nie świeci.

Kwiat rozwija się mądrze względem swoich potrzeb. Czy my rozwijamy się mądrze? Czy kształcimy nowe, niezbędne umiejętności?

Czy wygodnie by Ci się żyło w spodniach, które nosiłeś/aś mając 10 lat? A ludzie żyją z przekonaniami, intencjami, celami, nastawieniami, etc. zbudowanymi często w wieku bardzo wczesnego dzieciństwa.

Bez akceptacji tego jacy jesteśmy obecnie nie możemy tego zmienić lub będzie nam bardzo trudno.

No bo każdą umiejętność można wyćwiczyć do poziomu mistrzostwa. Jednak jeśli będziemy to robić jako ofiara, zmuszać się, a tak naprawdę nie chcieć, to prawdopodobieństwo osiągnięcia mistrzostwa jest malutkie.

Sportowiec bez trenera ma małe szanse wygrać złoty medal. Nawet miliarderzy mają swoich mentorów, których cały czas się słuchają.

Utrzymywanie odpowiednich warunków zewnętrznych sprzyja pewnej ekspresji, a innej nie. Ale jej nie powoduje. To można powiedzieć – wewnętrzna decyzja samego kwiatu. Tak jak i nasza.

Widać to na przykładzie ludzi. Możesz mieć perfekcyjne warunki do rozwoju, do własnego rozkwitu, a to nie nastąpi. Bo warunki tego nie powodują, tylko sprzyjają przejawieniu własnej potencjalności, której poziom zależy od tego czym/kim już jesteśmy. Oraz od naszej intencji.

Dla jednej osoby lockdown w domu ze względu na pandemię będzie pretekstem, by spokój stracić, by żyć w przerażeniu, napięciu, winie, strachu, gniewie. Dla innej osoby te same warunki będą pretekstem, by dążyć do pokoju jeszcze bardziej, niż dotychczas. Będzie medytować, uwalniać, przesiewać głupie informacje ze świata od informacji mądrych.

Gdyby rozwój człowieka/kwiatu zależał od warunków zewnętrznych, to wszyscy ludzie w tych samych warunkach zmienialiby się w ten sam sposób. A tak nie jest.

W klasach jest zazwyczaj 30 dzieci i jeden nauczyciel oraz te same informacje. Ale przecież nie mamy potem identycznych 30-tu karier.

Posadź takich samych 10 kwiatów w tej samej ziemi, podlej je tą samą wodą, zapewnij takie samo nasłonecznienie i jest bardzo duże PRAWDOPODOBIEŃSTWO, że każdy nich wyrośnie (choć nie jest to pewne) tak samo.

Sprowadź 10 osób w jedno miejsce, daj im tyle samo pieniędzy i przekaż te same informacje, a prawie na pewno zobaczysz 10 totalnie różnych zachowań. Można powiedzieć – 10 różnych kierunków. Gdyby to jacy JESTEŚMY zależało od tego, co MAMY, to każda osoba MAJĄC to samo ROBIŁABY to samo. Ale tak nie jest.

Łapiesz?

Dlatego też tak istotne są np. grupy 12 kroków, bo człowiek jest w warunkach idealnych do zdrowienia. Grupy 12 kroków kalibrują się na niebotycznie wysoki poziom Miłości Bezwarunkowej – 540. Bowiem taka intencja towarzyszy tym grupom. W tych warunkach zdrowienie odbywa się samoistnie.

Nie ważne co kto robi, ani ma. Ważne, że każdy jest akceptujący dla siebie i dla innych. Tam ważne jest jaki człowiek JEST. Kiedyś byłem na spotkaniu Anonimowych Alkoholików. Byli tam zarówno ludzie bogaci jak i biedni. Młodzi i starzy. Nie miało to żadnego znaczenia.

Jedną z przyczyn zdrowienia jest to, że tam nikt Cię nie osądzi za nawet największy błąd. Raczej poklepią Cię po ramieniu i pogratulują odwagi, że się przyznałeś/aś. Człowiek zaczyna “przejmować” to postępowanie względem samego siebie. Przestaje się obwiniać. A to rzecz najwyższej wagi.

Przebieg zdrowienia oczywiście zależy od każdego, który znajdzie się w tej energii. Jeśli nasza intencja się z tym nie pokryje, no to nie przejawimy zdrowia.

Możesz wejść do sali ze szwedzkim stołem, a i tak zjesz jedynie suchy chleb lub nic.

Co jest do “zrobienia” w sobie i w swoim życiu podają te 12 kroków. To droga do wyzdrowienia. Pełna, kompletna. Ale ludzie potrzebują nawet lat, by wykonać choć jeden z nich. Wszystko zależy od ludzi i ich gotowości do poddania.

Jeśli nie przepracujesz przyczyn swoich problemów, to gdy przestaniesz chodzić do grup 12 kroków, to znowu zaczniesz oglądać porno czy pić wódkę.

Jedyną pozytywną stroną zmagania się, tzw. “przełamywania” jest to, że możemy doświadczyć innych poziomów ROBIĆ i MIEĆ nie BĘDĄC jeszcze osobą, która przejawia to bezwysiłkowo. I dzięki temu możemy do tego zacząć dążyć – zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie, bo mamy dowód i przestaliśmy się opierać. Ale wieczne tylko zmaganie się to zawsze sygnał, że coś jest do zmiany i że coś MOŻEMY zmienić. Np. zaakceptować to, czego zmienić nie możemy. :) Nie zmienisz przeszłości ale możesz ją zaakceptować, dzięki czemu wobec niej będziesz całkowicie spokojny/a.

Przypomnę, że zaakceptować możemy wyłącznie fakty, a nie dodane przez siebie interpretacje, narzucone dramaty i tragedie.

Nie zawsze możliwym jest doświadczenie czegoś przez zmaganie. Przykład – uzależnienie. Jeśli uzależniliśmy się w młodym wieku, no to nie mamy praktycznie możliwości doświadczyć życia bez uzależnienia, by “dowiedzieć się jak to jest i czy warto”.

Jeśli na problemy zawsze reagowaliśmy tylko “załamywaniem się”, no to czy nie ma innych możliwości? Czy nie możemy inaczej”? Oczywiście, że są i możemy. Ale trzeba poszukać i to wybrać.

Jeśli nigdy nie mieliśmy własnej, prosperującej firmy, to również nie dowiemy się jak to jest i czy warto.

Ale od czego są inni ludzie?

Tak w przypadku przedsiębiorców z własną, prosperującą firmą jak i tych, którzy realnie wyzdrowieli z uzależnienia – mamy dowody na to, że jest to możliwe i wiemy od nich co jest do zrobienia. Widząc jak oni żyją, wiemy, że jest to możliwe. Pytanie czy wybierzemy naśladowanie ludzi sukcesu, czy zazdrość?

Zanim się tacy staniemy (BĘDZIEMY), już możemy zacząć dążyć w tym kierunku NAŚLADUJĄC (ROBIĄC) tych, którzy to osiągnęli – którzy już tacy SĄ. Dopóki nie STANIEMY się tacy, będą się ujawniać kolejne warstwy emocji, oporu i pozycjonalności do przepracowania i poddania, by w końcu bezwysiłkowo zacząć przejawiać to, do czego dążymy.

Dzięki intencji automatycznie zaczniemy grawitować w kierunku tego, czego pragniemy.

Ale jeśli ostatecznie nie zmienimy poziomu BYĆ, to pozostaniemy w stanie zmagania między rozdźwiękiem w tym jacy JESTEŚMY, a co ROBIMY i co chcemy MIEĆ. Nie będziemy spójni.

I tak się właśnie ludzie męczą. Jak sądzisz – dlaczego czujesz rzekomy “wstyd” i “lęk” przed podejściem do kobiety? Bo takie masz… podejście do siebie, do kobiet, do seksu, takie masz intencje. To, co czujesz to odzwierciedla. Ale dla większości mężczyzn emocje > rozsądek. Oczywiście zarzucają kobietom, że “są takie emocjonalne”. Ale sami są dużo bardziej emocjonalni i to jeszcze w niezdrowy sposób, niedojrzały.

No co z tego, że czujesz “lęk (rzekomo) przed podejściem”? Albo opór? No czujesz, bo sam to wybierasz. No kto sobie wmawia, że może zostać odrzucony? Skąd to wytrzasnąłeś?

No usłyszysz to potworne “nie” i co? Całe znaczenie i wartość nadajesz i zapewne już nadałeś temu Ty. Głupie znaczenie. Możesz to zmienić – przewartościować, rekontekstualizować. Czy to zrobisz? Jeśli dalej wolisz sądzić, że BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ, no to pozostaniesz ofiarą świata. Kobieta powie Ci “nie”, czyli “odrzuci” i Ty będziesz cierpiał, będziesz miał dowód, że jesteś gorszy… Czyli świat potwierdzi Ci Twój własny obraz siebie. No ale czy nie byłoby mądrym skorygować to jak siebie widzisz?

To ten sam strach jak strach “przed” odpowiedzialnością. Dlaczego boisz się jednego i drugiego? Dlaczego trzymasz się lęku?

A jakbyś się przestał bać, to co wtedy, wszystko byłoby ok? No a kto się trzyma lęku? Ty!

Więc wiesz, że wszystko byłoby dobrze, gdybyś się nie bał ale strachu nie chcesz się puścić…

I większość ludzi, gdy sobie uświadomi, że wybierają strach, to zamiast przestać, nadal się trzymają i mówią, że muszą się dowiedzieć dlaczego… Ostatecznie na tym się kończy i lęku dalej się trzymają.

Teraz tak – dlaczego np. seksu i pieniędzy mają dużo zarówno ludzie pozytywni jak i negatywni? Bo seks i pieniądze kalibrują się relatywnie niziutko – na poziomie 200. O ILE w ogóle seks jest uprawiany spójnie.

Można ROBIĆ to co niezbędne, by to MIEĆ. Ale jeśli nie wzrośniemy na poziom, który przejawia to już bezwysiłkowo, to zaczniemy to tracić i/lub coraz trudniej będzie nam to mieć/utrzymać.

Widzimy więc, że nie ważne jakim jesteśmy człowiekiem w kontekście pieniędzy i seksu. Zarówno pieniądze jak i seks można mieć robiąc to, co niezbędne, by je mieć – jedni kradną, inni oszukują, inni zarabiają ciężką pracą, inni zarabiają pracą spokojną i radosną. Jedni kobietami manipulują, inni kłamią, inni się męczą, a inni są naturalni, szczerzy, spokojni, radośni. I każdy z nich może mieć seks i pieniądze.

Ale już jakoś tak jest, że większe prawdopodobieństwo seksu przejawiają ludzie śmiali, odważni, spokojni, radośni, niż przerażeni, zawstydzeni, obwiniający się, apatyczni. Jeśli chcemy seksu, to dalsze wybieranie jakości niższych od “wymaganych” nie jest wyrazem mądrości.

Wmawianie sobie, że nie zasługujemy, nie możemy lub zwyczajnie nie robienie tego, co prowadzi do nich, nie da nam ich i tyle.

Klecenie do tego baśni i historyjek, że nam Bozia odmawia czy świat taki niesprawiedliwy, to już dziecinada.

Jednak ludzie to uwielbiają. Bo wiara w takie bajeczki jest bardzo wygodna. Bo można sobie przerzucać na świat swoje niewygodne uczucia. A są niewygodne, bo takie mają być – by się ich nie dało zignorować, gdyż stanowią ważne DLA NAS informacje. Informacje o błędach naszej percepcji.

A nie? “Boję się, że mi coś zrobi/powie kobieta”. Czyli W TYM MOMENCIE SAMI WYBIERAMY jak TO zinterpretujemy. I już to czujemy, i chcemy tego uniknąć w przyszłości, bo sądzimy, że dopiero kobieta doda do tego cierpienie… Czy to nie poważny błąd świadomości? Sądzimy, że obca osoba może sprowadzić na nas cierpieniem, bo chcemy dla siebie i dla niej czegoś dobrego…

Tylko wczoraj odpisywałem na maila, w którym dwudziestokilkuletni chłopak użył stwierdzenia – “Żadna kobieta nie zasługuje na kogoś takiego jak ja”. Więc nie tylko jest dla siebie srogim katem i okrutnym sędzią ale jeszcze wyrokuje za kobiety!

Czy to nie totalnie negatywne ale jeszcze wulgarne do sześcianu?

Ludzie sami wmawiają sobie – “Jestem gorszy i nie zasługuję”. Ale jeszcze nikt nigdy nie podał mi sensownej odpowiedzi na pytanie – “Naprawdę? To powiedz mi kiedy przestałeś być normalny i zacząłeś być gorszy? Kiedy przestałeś zasługiwać? Bozia zleciała z chmurki i Ci to obwieściła? Prezydent ogłosił to w porannym orędziu? Wróżba zębuszka wsunęła Ci karteczkę pod poduszkę?”

Nie. Sami trzymają się tego przekonania bezwolnie, nieświadomie tak jak wpatrują się bezwolnie i nieświadomie w niekończący się mentalny bełkot. Sami są dla siebie katem i oczekują, że inni też tacy będą. Ale inni nie są. Czasem tylko jedna osoba staje się dla nas taka, by nam przypomnieć jacy sami dla siebie nadal jesteśmy.

Tak wygląda poziom BYĆ ludzi uważających, że nie zasługują. Nie dziwne, że każde działanie i chęć rezultatu wykraczające poza to spotykają się z UJAWNIENIEM z podświadomości nagromadzonego szajsu. Co zrobi wtedy umysł – zacznie szukać dla tego wytłumaczenia, racjonalizacji i zacznie to projektować jeśli to będzie najlepsze.

Człowiek, który uwielbia wpatrywać się w mentalny bełkot oczaruje się tym i uwierzy w to natychmiast.

Ileż razy słyszałem, że chłopakowi czy mężczyźnie podobała się kobieta ale jej tego nie powiedział, bo się bał. Wybrał więc strach. A potem kobieta była z kimś innym i dalej zamiast akceptacji jeszcze wybierał coraz niższe jakości – żal, winę, wstyd. Dostrzegasz tendencję? Jeśli w kółko wybierasz negatywny kierunek, to dlaczego liczysz na pozytywne rezultaty?

Jak jedziesz do Gdyni to spodziewasz się dojechać do Zakopanego?

Odczuwanie emocji jest najzupełniej normalne. Nienormalne jest uciekanie od każdego dyskomfortu i niszczenie sobie organizmu, by nie czuć.

A żeby zmienić cokolwiek bolesnego w życiu, trzeba się z tym zmierzyć niezależnie jakie jest bolesne. I poddawać opór, osądzanie, wartościowanie. Do skutku – aż pozostanie wyłącznie spokój.

Jeśli coś Cię boli – co z tego, że boli? No co?

I ludzie zmagają się z myślami, nawet nienawidzą swojego umysłu. Ale bardzo chętnie trzymają się tych wszystkich negatywnych myśli. Pamiętaj – umysł (myślenie) to nie jest Twój wróg. Ale umysł to nie jest też Twój przyjaciel. To narzędzie.

Zmaganie między poziomem ROBIĆ, a BYĆ wyraźnie widać przy postanowieniach noworocznych. Ludzie chcą BYĆ – np. czuć się lepiej. Bo uważają, że samopoczucie bierze się z pięknego ciała. Totalnie nie rozumieją faktów. Tak samo uważają, że np. wstyd bierze się z zaniedbanego ciała. Dlatego zmuszają się do ćwiczeń (ROBIĆ), bo sądzą, że jak wreszcie będą MIEĆ ciało, to BĘDĄ np. szczęśliwi. A że nie pracują nad poziomem BYĆ, większość ludzi rezygnuje z ćwiczeń, bo każdorazowo muszą zużywać siłę woli na podjęcie decyzji, której nie chcą podjąć. No i wyjściu na siłownię stawiają opór.

Wiesz dlaczego poddanie jest tak krytycznie ważne? Bo górna granica Twojej sił woli jest odbiciem Twojej świadomości. Siła woli < 200 jest bardzo niewielka. A mówimy o skali logarytmicznej. Więc im niższa świadomość, tym kolosalnie coraz niższa i niższa maksymalna siła woli.

Jeśli jeszcze ludzie opierają się i zmagają “ze sobą” i swoim życiem, również z uzależnieniem, to nie mają siły na nic innego. A samo zmaganie też nic im nie daje.

Uważają BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ i dlatego się męczą i ostatecznie nic z tego nie realizują. Bo zawsze ostatecznie wybiorą to, względem czego nie czują oporu. A nie, co jest ważne i niezbędne. Wybiorą obejrzeć porno, by “poczuć się lepiej”, niż spokojnie uczyć się, by zaliczyć egzamin.

Kto się męczy w swojej pracy? Ten, kto poziom BYĆ ma na niższym poziomie od tej pracy – kto np. nie akceptuje tego, co ROBI. Wiele osób zarzucało mi, że praca w fabrykach na taśmach jest JAKAŚ – nudna, zła, monotonna, że wykorzystuje się ludzi, itd. a ja mówię, że ta praca zła nie jest. Dla nich OCZYWIŚCIE jest.

Średnio prace w fabrykach kalibrują się na 195. Ludzie, którym jest w nich źle kalibrują się niżej. Czyli żyją – SĄ – na poziomie niższym i projektują swoją emocjonalność, percepcję, intencje, oczekiwania, nastawienie, postawy, etc. na pracę. Uważają, że praca/miejsce, w którym pracują JEST dokładnie takie jak oni się z/w nim czują… A czują dokładnie to jak je postrzegają, a nie dlatego, bo ono jakieś jest…

Poziom 195 to już poziom bliski odwagi. Aby w tej pracy czuć spokój, trzeba być już blisko odwagi. Odważnie wykonywać swoją pracę, którą można przewartościować – np. zarabiamy na własną edukację, by w przyszłości tę pracę zmienić. Nie musimy jej nienawidzić, ani osądzać, bo to dla nas ważny etap rozwoju. Możemy być nawet wdzięczni, że mamy taką pracę, bo dzięki niej będziemy mogli/możemy XYZ.

Oczywiście dalej możesz nienawidzić swojej pracy i sądzić, że przez nią czegoś nie możesz.

Mówię o tym wszystkim, bo to szalenie powszechne i to nie jest droga pokrywająca się z drogami do pokoju, szczęścia i radości oraz sukcesu.

Ostatnio też jeden z klientów napisał mi, że w jego życiu dominuje duma w formie pychy. Odpisałem mu – “jak u praktycznie każdego uzależnionego”. Pomyśl – ten kto mówi, że żadna kobieta nie zasługuje, by być z takim kawałkiem g***a jak on… – widzi jak żyje, co wybiera, przeczuwa, że raczej nie jest to za dobre… ale tego nie zmienia. Woli być dla siebie katem i oprawcą, niż poprawić swoje wybory. Jak mówię – jeśli tendencję mamy negatywną, to czego się spodziewamy?

Ludzie są tak dumni, że nie chcą przewartościować swojej pracy – umieścić jej w innym kontekście. Nie chcą się zmienić. Dla nich to praca jest zła i to przez nią jest im źle i tyle. Koniec.

No kto się nie chce zmienić?

Gdyby kwiat osądzał siebie i warunki w jakich jest, to nigdy by nie rozkwitł. A ludzie sami rzucają sobie kłody pod nogi. I sądzą, że to przez warunki zewnętrzne (które sami wybrali). Najczęściej oczywiście obwiniają rodziców. Czyli utrzymują bardzo negatywny ładunek i sądzą, że to przez kogoś…

Akceptacja tego jacy JESTEŚMY i tego co MAMY, to fundament zmiany na lepsze i rozkwitu.

A co to jest akceptacja? Właśnie dostałem wiadomość od mężczyzny, który napisał mi:

Nie potrafię sobie wybaczyć życiowych decyzji z przeszłości, nie akceptuję siebie (osobowości i wyglądu).

Oczywiście, że potrafi, tylko nie chce. Ale jeszcze nie jest w stanie dostrzec, że się trzyma obwiniania i wstydu, zapewne też żalu, gniewu i dumy i doi sobie z tego korzyści – ukrytą przyjemność. Nie chce z nich zrezygnować na rzecz spokoju i radości.

Już nieraz mówiłem, że w ogóle tylko dlatego widzimy, że przeszłe decyzje nie były najlepsze, bo je podjęliśmy i doświadczyliśmy tego konsekwencji. Trzymanie do siebie urazy za przeszłe decyzje to po prostu głupota. Bo nawet nie dostrzegamy zdobytej mądrości, ani tym bardziej z niej nie korzystamy.

Jeśli użalasz się, obwiniasz siebie i/lub innych, frustrujesz, itd., to Twój ładunek można rzec – jest negatywny. I oddalasz się przez to od tego, co pozytywne.

Na tej planecie grawitujesz w stronę tego jaki/jaka jesteś.

A nie te bzdury “przeciwieństwa się przyciągają”. Grawitujemy w miejsce, które odzwierciedla nasz wewnętrzny ładunek, generalnie nazywany poziomem świadomości.

Zapytaj się uczciwie samego/samej siebie – czy obwinianie za pomyłki, błędy, czy wstyd, żal do siebie, gniew – to całe emocjonowanie się i mentalizowanie cokolwiek Ci dało i daje? Czy kiedykolwiek dało Ci to coś dobrego?

Nie oznacza to, że jest to złe. Ale jeśli wybierasz jakości na poziomie 100, a pragniesz rezultatów z poziomów powyżej 200, to nie dziwne, że ich nie masz.

Możesz obwiniać, narzekać, użalać się i grać ofiarę. Proszę bardzo! Nie ma w tym nic złego. Ale doświadczysz tego konsekwencji, które zapewne nie będą Ci się podobać. Tak samo możesz nie sprzątać we własnym domu! Nie czeka Cię z tego powodu żadna kara. Ale spodziewaj się doświadczyć konsekwencji – życia w syfie. Możesz się nie uczyć, nie zdobywać wykształcenia. Droga wolna! Ale konsekwencje tego też nie będą za fajne.

Możesz pracować i osądzać pracę, opierać się, nienawidzić, zazdrościć i będziesz zarabiać przyzwoicie ale nie będzie to przyjemne doświadczenie. Możesz też wykonywać tę samą pracę ale spokojnie, radośnie, chętnie, odpowiedzialnie. Zarobisz tyle samo ale doświadczenie będzie zupełnie inne – kolosalnie lepsze.

Czy karanie dziecka zmienia dziecko? Nie. Dziecko albo podejmie inną decyzję, albo nie. Ale to dorośli totalnie nie rozumieją tego. I potem obwiniają samych siebie sądząc, że wina magicznie ich zmieni. Tak, zmieni – na zgorzkniałych, słabych, postrzegających siebie jako ofiary, wybrakowanych, zależnych od świata zewnętrznego, nienawidzących się, żyjących niezdrowo i więcej. I jeszcze obwiniających swoich rodziców, bo używali oni winy do kontrolowania ich zachowań… Czyli jest im źle przez winę ale winy się nie puszczają. Po raz kolejny – to nie… wina winy. To niczyja wina. Puść się winy. Nie jest już do niczego potrzebna.

Ale ludzie trzymają się emocji, choć nie daje im to nic dobrego. I dodatkowo uważają, że to przez emocje…

Zobacz co napisał inny z moich Klientów z tego roku:

Piszę po ponad 2 miesięcznej przerwie w której nie dawałem nic znać. Czytanie Maczety zajęło mi bardzo dużo czasu, gdyż się temu opierałem. W końcu przeczytałem. Codziennie medytuję, uwalniam i przerobiłem kilka nagrań uwalniania na stronie Maczety.
Najważniejsze było dla mnie pytanie ,, czy ja trwam w tym programie dla samego ukończenia”?. Przez mój opór, który stawiałem programowi czułem że dokładnie tak robię, że głównym celem nie jest wyzdrowienie, tylko jego ukończenie. Zrozumiałem że bez sensu jest taka postawa. Jak potrafiłem tak uwolniłem pragnienie ukończenia dla samego ukończenia i teraz moim celem jest ukończyć program aby wykorzystać wszystkie narzędzia do wyzdrowienia.

Program zaczął pół roku temu, pod koniec maja. Od początku września cisza. Widzisz? Pół roku potrzebował, by uświadomić sobie tak fundamentalną rzecz. Niektórzy tego nie przyznali i po 2 latach “pracy nad sobą”. To właśnie “robienie dla samego robienia”. Zmaganie się z poziomem ROBIĆ bez intencji zmiany poziomu BYĆ. Gdyby tego sobie nie uświadomił, stawiałby opór dalej i ostatecznie porzucił WoP i własne zdrowie.

No można sobie pragnąć zmiany/wolności do woli ale jeśli nie zaczniesz robić tego, co konieczne aż do wyzdrowienia, to skąd się ono ma wziąć?

Fundament to zmiana WEWNĘTRZNA. Czyli INTENCJA, uwolnienie/poddanie, akceptacja, wybaczenie, przewartościowanie, świadomość i rezygnacja z korzyści pozycjonalności utrzymujących na w pewnych jakościach życia oraz zrezygnowanie z ukrytej przyjemności tych pozycjonalności.

Ale oczywiście jeśli chcesz nowej pracy, to CV samo się nie wyśle. Tylko porzucenie negatywności powoduje, że nie ma problemu, by wysyłać CV. Jeśli negatywności masz (a masz), to się ujawnią. A skąd wiedzieć, że masz w podświadomości jakiś szajs odnośnie pracy? A że CV nie wysyłasz spokojnie i chętnie, aż do osiągnięcia zmierzonego rezultatu. Jak go wydobyć? Zacząć wysyłać CV.

Inny przykład – osądzanie ludzi sukcesu jest jak zamknięcie oczu na drogę jaka prowadzi do sukcesu. Bo wybieramy negatywność, osądzanie, nienawiść dla tego, kto sukcesu doświadczył – kto prawie na pewno JEST osobą, dla której sukces przychodzi już bez wysiłku.

Innymi słowy – wybieramy W NAS ładunek odpychający NAS od sukcesu.

Co nie znaczy, że jak nagle pokochamy ludzi bogatych, to się następnego dnia obudzimy na worku pieniędzy.

Możemy szybko doświadczyć okazji do wzbogacenia się ale czy je w ogóle dostrzeżemy, rozpoznamy w gąszczu non stop wydarzających się milionów okoliczności – nie wiadomo. Poza tym – utrzymanie wyższego poziomu pieniędzy również wymaga zazwyczaj znaczącej zmiany poziomu BYĆ wobec pieniędzy, dostatku, zarządzania, inwestowania, wydawania, etc.

Gdybyśmy naprawdę pokochali ludzi bogatych, to byśmy dążyli do przebywania z nimi, naśladowalibyśmy ich, studiowali ich życiorysy (bez stawania się uciążliwymi dla nich, nie będąc prześladowcami). No pomyśl – jeśli jest droga do sukcesu i nie chcesz nią iść, to czy dziwne, że nie osiągasz sukcesu? Chcesz wymyślić koło na nowo? Proszę bardzo. Tylko po co?

Gdybyśmy kochali pieniądze, to byśmy je zarabiali radośnie i ekscytowali się tym. A nie wmawiali sobie jakie to ciężkie, trudne, niemożliwe, jak to nie zasługujemy. Jak Ty postrzegasz pieniądze? Jako coś dobrego czy złego? Jeśli złego, to nie dziw się, że Ci z nimi trudno. A jeśli jako coś dobrego, to dlaczego opierasz się temu, co prowadzi do pieniędzy?

To samo tyczy się kobiet/mężczyzn i wszystkiego innego.

Miłość m.in. oznacza, że jesteś względem tego wolny/a. To Tobą nie rządzi. Możesz to mieć lub nie i nie ma żadnego problemu. Wystarczy to wybrać i spokojnie zrobić to, co niezbędne, by to mieć.

Wiele ludzi narzeka, że są osoby, którym “wszystko przychodzi bez problemu”.

Przede wszystkim – nie wszystko. Po drugie – osoby te nie są w żaden sposób wyjątkowe. One w sobie wykonały taką pracę, dzięki której to, co MAJĄ i ROBIĄ, mają i robią bez wysiłku (bez wysiłku psychicznego, co nie znaczy, że nie pracują po kilkanaście godzin na dobę). Ale przecież NAJPIERW ten wysiłek podejmują W SOBIE – rezygnują z tego, co odpychało to, co chcą mieć i co robić powinni, by to mieć.

Jeśli my nie potrafimy (nie chcemy) np. uczyć się lub wykonywać swojej pracy spokojnie i chętnie, odpowiedzialnie, to oczekujemy, że będziemy spokojnie, chętnie, odważnie wykonywać cokolwiek innego? W szczególności coś spoza naszej strefy komfortu? Coś niespodziewanego?

No jeśli to, co ROBISZ i MASZ teraz “odznaczasz” narzekaniem, osądzaniem, użalaniem się, oporem, to nie dziwne, że Ci się nie polepsza.

Ludzie nie dostrzegają, że już samo narzekanie, zazdroszczenie są istotnymi elementami, przez które nic się nie poprawia w życiu tych osób.

Gdy zobaczysz jakie są drogi do sukcesu, dostrzeżesz, że ludzie, którzy odnoszą sukcesy naprawdę tak właśnie postępują. Tak żyją – tacy SĄ. Ale “ceną” za to jest zrezygnowanie z tego, co sukcesu nie wspiera i mu nie sprzyja. To samo tyczy się pokoju, szczęścia i radości. A także wyzdrowieniu z uzależnienia.

Przyjrzyj się poniższemu rysunkowi:

Przerywana linia to problemy i ich “siła”. Im niższa linia przerywana, tym mniej poważny problem, im wyższa – tym bardziej poważny.

I mamy także dwie osoby – “dwójeczkę” na niskim poziomie świadomości i “jedyneczkę” – na wyższym. Jak widzimy – obie osoby mają dokładnie te same problemy. Ale dla 2 większość problemów jest przytłaczająca, zaś dla 1 tylko od czasu do czasu zdarzy się coś poważnego.

I teraz pytanie – czy faktycznie “jednym wszystko przychodzi łatwo, a innym wszystko z trudem”? Nie. Ludzie ci mogą doświadczać dokładnie tego samego – tych samych problemów – ale podchodzą do nich zupełnie inaczej.

Czy problemy rozwiązuje zmaganie się z nimi, czy zrobienie tego co niezbędne, by je rozwiązać?

To jedna z nieprzeliczonych zalet wzrostu świadomości. Możemy nawet doświadczać tych samych problemów, jak uzależnienie, ale będziemy sobie radzić z nimi coraz lepiej. Aż tylko do okazyjnych kryzysów – tych najpoważniejszych. Którymi też będzie nam w końcu możliwe się zająć aż do ich rozwiązania.

Ale ludzie wolą najpierw osądzić problem jako zły i wyprojektować na niego źródło swojego złego samopoczucia, bo dzięki temu nie muszą się nim zajmować i mogą sobie do woli osądzać.

Jeśli “dwójeczka” zdecyduje się pozostać taką samą osobą, no to jej życie będzie DLA NIEJ wydawało się straszne. “Jedyneczce” będzie dużo prościej. Ale nie dlatego, bo życie nie jest sprawiedliwe. Tylko dlatego, bo “pani jedyneczka” rozwinęła się dużo bardziej, niż “pan dwójeczka”.

Oboje mogą stracić pracę i jedna osoba po tygodniu będzie miała lepszą, a druga po tygodniu dopiero wytrzeźwieje z libacji.

Ludzie w ogóle tego nie dostrzegają. Bo człowiek rozwinięty zazwyczaj nie narzeka. Nie dzieli się z innymi swoimi problemami w formie narzekania, biadolenia. Tylko je ROZWIĄZUJE. Dlatego inni widzą to jakby ta osoba w ogóle nie miała problemów. Co jest oczywiście bzdurą.

To że ktoś spokojnie jedzenie drogim samochodem nie oznacza, że wszystko jest pięknie. Może mieć ciężko chore dziecko. Ale nie będzie o tym wszystkim biadolił. A jak go stać na drogi samochód? Bo zamiast biadolenia robi to, co niezbędne, by mieć te pieniądze.

Co więcej – ludzie przedsiębiorczy zazwyczaj problemów nie tylko mają więcej, niż przeciętni ludzie ale i o dużo większej skali. Wymiana pracownika w małym warzywniaku nie jest problemem takim jak prawnik oszukujący korporację na ogromne pieniądze.

Miliarderzy odbudowują majątki – miliony, nawet miliardy dolarów strat i nie grają przy tym ofiar. Inni ludzie mówią wtedy – “no oni mogą sobie na to pozwolić”. Ale czy nie dostrzegamy dziecinności takiego postrzegania? Fakt jest niezmienny – są ludzie, którzy mogą stracić setki milionów dolarów i nie grają ofiar. A ja pracuję z ludźmi, którzy grają ofiary przez lata, bo ktoś im zwrócił uwagę, a oni się nie odszczekali. Jest pewna różnica w rozwoju.

Gdybyśmy my stracili – np. ktoś nam ukradł – dwadzieścia milionów dolarów, jak byśmy zareagowali? Ok, prostsze pytanie – jakbyśmy obudzili się z totalnym zerem na koncie – co wtedy?

Rozpacz czy jeszcze większe starania, by odrobić straty i wyciągnąć wnioski?

Również kilka dni temu napisał do mnie mężczyzna, który zadłużył się na poważną kwotę pomagając rodzicom… nie odzywał się do mnie przez 2 lata. Tak długo “zbierał się” emocjonalnie i psychicznie.

Jeśli nie zaczniemy radzić sobie z tym, co MAMY obecnie bez osądzania siebie i tego co mamy, no to nie poradzimy sobie z niczym większym.

To że jesteśmy uzależnieni i już cierpimy nie chroni nas przed kolejnymi konsekwencjami nieświadomego życia i niemądrych decyzji. Będąc poważnie chorym/chorą możesz się jeszcze zadłużyć… droga wolna.

A jak zacząć sobie radzić i doceniać to, co mamy? Bo większość ludzi sądzi, że dopiero jak to stracą. Co jest oczywistą bzdurą i racjonalizacją “smutnego losu”, którego sądzą, że są ofiarami. Należy wykonać wewnętrzną, REALNĄ pracę. Dokonać rekontekstualizacji tego, co mamy i robimy, przewartościować, nadać inne znaczenie i wartość – mądrzejsze. Porzucić małe korzyści z emocjonowania się, wybrać bycie autorem, porzucić granie ofiary, uwalniać opór – stawać się go świadomym i odpuszczać.

Ludzie się modlą, by Bóg zabrał od nich problemy. Więc chcą pozostać tacy sami, którzy sobie nie radzą i/lub nie akceptują, dodatkowo osądzają siebie i to czego doświadczają i jeszcze chcą, by Bóg słuchał ich… Rozwiązaniem nie jest zabranie problemów, tylko taki wzrost, by problemy przestały być dla nas problemem.

Bo oczywiście, że na tej planecie doświadczysz problemów. One są “w pakiecie”. Dlatego kolosalnym błędem jest opieranie się, osądzanie, wartościowanie i granie ofiary.

Konieczny jest wzrost z poziomu 2 na rysunku na poziom 1. Problemy w życiu to jeden z “kopniaków” do tego.

Właściwe rozumienie “problemów” i ich rozwiązywanie na tej planecie jest to jeden ze sposobów, by wzrastać, rozwijać się i uczyć.

Modlenie się do Boga, by zabrał problemy, to jakby ziarenko prosiło Słońce, by spaliło drzewa, które rzekomo “zabierają” promienie słoneczne…

Czy na swoje problemy w życiu dorosłym nie patrzymy przypadkiem jak patrzyliśmy na sprawdziany w szkole – jako niepotrzebne i utrudniające życie i jak ściągnęliśmy i/lub udawaliśmy chorego i nas ominął to po kłopocie? No cóż, w dorosłym życiu to tak nie działa.

Każdy ma wybór, by STAĆ się taką osobą, która ROBI i MA bez zmagania to, co chce. Co NIE znaczy, że będzie sobie leżeć 16 godzin na dobę na łóżku, wsuwać czipsy i przełączać kanały w TV, a pieniążki będą się same przelewały na konto. Niechęć do aktywnego życia to, jak zauważyła religia, jeden z najpoważniejszych błędów. Za który nie zostaniemy ukarani ale sami uniemożliwiamy sobie wzrost, a tym samym swobodniejsze życie.

Fundamentalna konsekwencja wewnętrznej pracy, o której mówiłem to brak oporu względem tego, co mamy i robimy oraz tego, co chcemy robić i mieć.

Jeśli chcesz sobie pobzykać, to co jest do zrobienia? W czym jest problem? Oczywiście, że trzeba pogadać z pewną ilością kobiet. Odpowiednio. Oczywiście, że wiele razy usłyszysz “nie”. W czym jest więc problem? Tak będzie, wiesz o tym dobrze. Ale tego można się nauczyć. Możesz się taki STAĆ. Ale jeśli do tej pory nie miałeś seksu i chcesz pozostać takim samym facetem, to nie spodziewaj się zmian.

Gdybyśmy odważnie i uczciwie – radykalnie uczciwie – przyjrzeli się sobie, dostrzeglibyśmy, że sukcesowi, szczęściu, pokojowi i radości stawiamy opór. Może nawet bardzo silny.

Tak jak wspomniany wcześniej mężczyzna opierający się Programowi WoP, który “przerabiał” go dla samego robienia, a nie by cokolwiek zmienić. Bo zmianie również się opierał. Tak jak ja niegdyś chodziłem do klubów tylko po to, by pójść – taką miałem intencję. Nie wykonałem nawet pracy, by zmienić intencję. Tylko się zmuszałem do chodzenia, tańczenia i tyle… I tyle też miałem.

Bowiem inna intencja już wyciągała ze mnie opór, wstyd, lęk, winę, etc. A ja wolałem wygodę, niż efekty. A gdy raz powiedziałem “pierniczę, poddaję się, niech się dzieje co chce”, to zaczęły dziać się cuda. Bez żadnego wysiłku.

W tej kwestii bardzo prosty przykład – jeśli będziemy więcej zarabiać, będziemy płacić większe podatki. To oczywiste. I co? Osoba patrzy na ten fakt z obecnego poziomu BYĆ, ocenia to, osądza, zaczyna stawiać opór. Nie chce płacić większych podatków, bo na ten moment wydaje się jej to logiczne. Automatycznie wybiera więc “nie” względem zarabiania większych kwot.

M.in. dlatego osoby mądre zauważyły, że nie rozwiążemy w życiu żadnego problemu patrząc na niego z poziomu, na którym powstał (i z niższego).

A jeśli nie rozwiązaliśmy jakichś problemów ze swojego obecnego poziomu, to nie w nich jest problem, tylko w naszym poziomie i intencji wobec tych problemów.

Czy to rozsądne podejście opierać się wyższym podatkom, gdy ich jeszcze nie płacimy? Absolutnie nie. Bo przecież jeśli będziemy już zarabiać większe pieniądze, to automatycznie nie będzie stanowiło problemu zapłacenie większych podatków. I tak będziemy na plus i to zapewne solidny. Problem jest w tym, że patrzymy na to z poziomu BYĆ, który tej całej sytuacji jeszcze się opiera i ją wartościuje.

No bo jedno i drugie – zarobki i podatki – to nierozerwalna para (pomijając pewne okoliczności). Jeśli nie chcemy jednego, to automatycznie nie będziemy mieli drugiego.

Identycznie wygląda to z uzależnieniami. Człowiek wyobraża sobie z poziomu uzależnienia, że np. “będzie musiał być odpowiedzialny”. Odpowiedzialność oczywiście osądza, ocenia, negatywnie wartościuje, postrzega jako coś złego, strasznego, trudnego, męczącego i to wystarcza, by opierał się zmianie na lepsze. I następnie zaczyna kombinować – jak tu wyzdrowieć bez wzięcia odpowiedzialności za swoje życie?

Przykro mi – nie da się.

Czy jesteśmy gotowi CODZIENNIE przez najbliższe 20 lat wstawać radośnie, chętnie, z pozytywnym nastawieniem wobec swojej pracy, wyzwań i problemów w niej? Czy jesteśmy gotowi porzucić całe osądzanie tego, co robimy, naszych klientów, nawet (w szczególności) tych problematycznych? Czy jesteśmy gotowi porzucić ten cały opór, osądzanie, wartościowanie i emocjonowanie się tym?

A jak odniesiesz porażkę – czy porażka to dla Ciebie koniec i wystarczający pretekst, by całą pozytywność i dojrzałość odstawić i wrócić do użalania się i grania ofiary? Non stop czytam jak to ludzie “odnieśli porażkę” i stoją ze swoim życiem lub lepiej – “boją się odnieść porażki”. Ale to jakby ta “porażka” to był jakiś koniec, na który nie mamy wpływu.

Wiesz czym się różni porażka od sukcesu? Naszą percepcją i decyzją co dalej.

Bo możesz zarobić/wygrać/zdobyć w inny sposób dużą kwotę pieniędzy i zmarnować ją, a nawet popaść w długi, uzależnić się od narkotyków. Ostatecznie stracisz więcej, niż miałeś/aś. A możesz z porażki wyciągnąć mądrość, budujące wnioski i dzięki niej zmienić bardzo dużo lub nareszcie rozwiązać jakiś zalegający, poważny problem.

Nie ma tu definicji. Nie ma “sukcesu i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”, ani “porażki, to koniec”. Sukces i porażka to tylko uproszczone i upraszczające konceptualizacje, których w większości sytuacji nie powinniśmy używać.

Każdy cały czas się czegoś uczy (jeśli taką ma intencję).

Dobrze tylko, żeby było to coś zwróconego w stronę pozytywności.

Ludzie narzekają – “moje życie jest do bani”. Więc nie podobają się im konsekwencji ich wyborów. Wiesz jakie jest rozwiązanie? Zmiana własnych wyborów. Konsekwencje zmienią się automatycznie. Nie jesteś ofiarą swojego życia tak jak i nie jesteś ofiarą swojego odbicia w lustrze.

Dla uzależnionego sukcesem jest wreszcie obejrzeć porno lub wypić wódkę, po ciężkim dniu pracy. W rzeczywistości to jednak sukcesem nie jest.

Dla innych ludzi sukcesem jest przetrwać “ataki paniki”… ale czy istnieje coś takiego jak panika? I czy ona atakuje? Nie.

Jeśli dzisiaj miałeś/aś na 9:00 do pracy, a wstałeś/aś 9:10, to sukces czy porażka? Ani jedno, ani drugie. Bo możesz podjąć dowolną decyzję. Ok, rzeczywistości nie można wypierać – jest fuck-up. Ale możliwe, że dzięki niemu nareszcie podejmiesz decyzję, by już nigdy nie zaspać i Twoje życie zyska na tym niebotycznie. A możesz zacząć się użalać i tyle z tego mieć – żal do siebie. Czy coś będzie porażką czy sukcesem decydujemy my w momencie, gdy do tego doszło. Bez wypierania faktów.

Jeśli kupiłeś/aś przeterminowany ser, to sukces czy porażka? Ani jedno, ani drugie. Co z tym zrobisz zależy w pełni od Ciebie. Może dzięki temu nauczysz się spokojnie i dokładnie sprawdzać daty produktów, dzięki czemu w przyszłości nie wydasz masy pieniędzy kupując coś drogiego i wadliwego. A może zaczniesz się wstydzić i obwiniać… Zaś ser oczywiście pozostanie spleśniały w obu sytuacjach.

Pamiętaj – fakty pozostają faktami. Ale jakie będą dla Ciebie, co będą oznaczać, jaką wartość im nadasz i generalnie co z tym zrobisz – zależy od Ciebie.

Zobacz tutaj – maciupki fragment korespondencji z pewnym mężczyzną:

Z tej okazji zdecydowałem się na sprawienie sobie prezentu – wyzdrowienie i uwolnienia się od p*r*n*
>Bardzo mi miło!
To fajnie i dobrze, choć w sumie nie wiem czemu jest Tobie miło. W intencji mojego działania było zrobienie czegoś dobrego dla mnie. (nie dla Ciebie :p) Myślałem egoistycznie o sobie – aby sobie samemu pomóc.

Mężczyznę tego zdziwiło to, że miło mi, że on stara się poprawić swoje życie. Tak postrzega innych ludzi, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że kogoś może cieszyć, że inna osoba stara się i zmienia na lepsze.

Dbanie o siebie postrzega jako egoistyczne… ale dlaczego? Przecież jeśli on rozwiąże swoje problemy, zacznie żyć odważnie, chętnie, ochoczo, odpowiedzialnie to wszystkim będzie lepiej. Oczywiście, że pewna dawka “egoizmu” jest potrzebna. I znowu – jak my rozumiemy “egoizm”?

Mężczyznę tego dziwi życzenie tego co dobre innym, obcym ludziom. Bo sam tak postrzega rzeczywistość – obcym dla niego jest to, że można innym życzyć dobrze. Patrzy z takiego poziomu – zapewne elementem tej percepcji jest to, że jak ktoś odniósł sukces, to automatycznie inni mają już czegoś mniej i będzie im trudniej odnieść sukces.

Dziwi go również to, że ktoś obcy życzmy komuś dobrze… nie dziwne, że jest mu źle i trudno się żyje.

Bo “logika” podpowiada, że jak ktoś poderwie piękną kobietę, to jest o jedną kobietę “mniej” dla reszty… Ale sukces jak i kobiety, to nie papier toaletowy. Nie zniknie nagle, bo się ludzie na nie “rzucą”. Sukces się tworzy, a spokój i szczęście wybiera. To się nie bierze ze świata, tylko z nas. Dlatego też nigdy tego nie może zabraknąć.

To ja się teraz pytam – czy fabryki, sklepy, ulice, usługi, etc. dostarczają ludzie biedni i nieradzący sobie? Czy samochody mamy dzięki biedakom zarówno w kwestiach finansowych jak i mentalnych?

Nie – dzięki tym, którzy chcą dobrze dla innym, wszystkim jest lepiej. STWORZYLI to – (DO)DALI do świata, a nie zabrali.

A praktycznie każdy uzależniony mówi mi, że nie korzysta z życia, czyli nie bierze z niego tego, co może… nie dziwne, że jest uzależniony. Bo nigdy nie przyszło mu do głowy, że może jednak życia się nie wykorzystuje?

Większości ludzi których pytam jakie mają zdanie o braniu, mówią, że jest to egoistyczne i złe. Więc z jednej strony chcą brać ze świata, a z drugiej postrzegają to jako złe… Nie tylko mają słabe podejście ale jeszcze postrzegają je negatywnie…

Kto chciałby się leczyć u lekarza, który jest lekarzem tylko dlatego, bo związany jest z tym prestiż i duże zarobki i który z tego powodu wygrał “wyścig szczurów” i tyle? A jeśli mielibyśmy do wyboru lekarza z takimi samymi kompetencjami, który kocha ludzi, to nadal chodzilibyśmy do tego pierwszego? Wolelibyśmy tego, komu zależy na naszym zdrowiu czy tego, który tylko chce odbębnić swoją robotę?

Czy chcielibyśmy chodzić do dentysty, którego denerwuje to, że dbamy o swoje zęby?

Czy chcielibyśmy chodzić do sklepu, w którym sprzedawcę denerwuje to, że wybraliśmy ładne owoce?

Czy chcielibyśmy chodzić do szkoły, w której nauczyciel denerwuje się, bo mamy dobre stopnie?

Czy jadąc samochodem cieszy nas, że inni jadą dobrze, czy denerwuje nas swobodna, bezwypadkowa podróż? Miło nam, że nie ma wypadków czy wolelibyśmy, żeby były? No bo przecież jak ktoś będzie miał wypadek, to automatycznie mniejsza jest szansa, że my go będziemy mieli… prawda…?

A może jednak nie?

Poza tym – jeśli mężczyzna ten pozostanie egoistą, to i tak nie wyzdrowieje z uzależnienia. ;)

Maksyma, kod etyczny i moralny – “traktuj innych jak sam chciałbyś być traktowany” kalibruje się na poziom 405. Więc już wysoko ponad poziomem potrzebnym do wyzdrowienia. Warto tak żyć. Ponadto jest to spójne. Co jest niezmiernie ważne.

I gdy się radykalnie uczciwie przyjrzymy jak żyjemy, dostrzeżemy, że tak właśnie żyjemy! Jeśli innych traktujemy źle, to i siebie! Jeśli siebie traktujemy źle, to i innych.

Czy mamie kupujemy kwiaty na Dzień Matki z miłości czy z poziomu ofiary – z poczucia winy – “bo trzeba/wypada”, “by nie jęczała, że nic nie dostała”?

Święta nie są i nie były po to, by odbębnić bezmyślnie jakąś tradycję, tylko aby pokontemplować ten aspekt swojego istnienia, rozwijać go (się), uczyć się, doświadczać. W tym przypadku – czy doceniamy i kochamy kobietę, która przyniosła nas na świat? Czy w Święto Zmarłych kontemplujemy śmierć, mierzymy się z tym oczywistym faktem, że śmierć nas czeka? Czy się z tym godzimy? Czy tylko idziemy w najlepszych ciuchach odstawić teatrzyk przed innymi nudząc się patrząc sobie na buty?

Po raz kolejny – zacznijmy przyglądać się temu jak żyjemy. Radykalnie uczciwie. Bez obwiniania się i wstydzenia, tylko odpowiedzialnie.

Jeśli mnie by nie cieszyło, że inni chcą sobie pomóc, wyzdrowieć, cieszyć się życiem, żyć odważnie, etc., no to żyłbym bardzo głupio. I to ja miałbym z tego powodu niepotrzebne trudności.

Jedna z kluczowych różnic między poziomem BYĆ – tym kim jesteśmy w świecie i dla świata oraz ROBIĆ, to to, że informacje możemy zdobyć, nauczyć się, przeczytać. Ktoś może nas nauczyć. Natomiast o poziomie BYĆ nie możemy wiedzieć. Poziomem BYĆ możemy tylko… być.

No bo czy ta się opisać spokój, radość, szczęście, uczucie towarzyszące sukcesowi? Możemy MÓWIĆ O np. zmianach w ciele. Ale to wszystko. To jakiś 1% całego doświadczenia (nie mówiąc temu, co do niego doprowadziło). Nie możesz sobie poczytać o odwadze i stać się odważnym. Nie możesz usłyszeć o pewności siebie i stać się pewnym siebie.

Możesz naśladować działania ale jeśli będziesz działać jak osoba pewna siebie, to automatycznie nie oznacza, że już jesteś pewny/a siebie.

Natomiast jedną z dróg do sukcesu jest tzw. “fake it till you make it”. Ale o tym porozmawiamy w następnych częściach tej serii.

Jedną z ciekawostek podrywania czy tzw. “uwodzenia” kobiet jest to, że doświadczymy “testów spójności”. Kobieta będzie sprawdzać czy to co ROBIMY pokrywa się z tym jacy naprawdę JESTEŚMY?

Wiesz dlaczego dla wielu kobiet niezwykle cenna jest szczerość? Bo szczerość jest spójna. Nie ma rozdźwięku pomiędzy MIEĆ, ROBIĆ i BYĆ. Szczerość kalibruje się idealnie na 200. Jaka by nie była, sprzyja życiu.

A nawet jeśli tacy nie jesteśmy, to przecież możemy BYĆ. I to również dla wielu kobiet jest niezwykle cenne. To, że facet dąży do zmiany. Szczerze, uczciwie. Ale jeśli tylko udaje, to kobieta szybko to “prześwietli”.

Mężczyźni często na początku udają, by wywrzeć dobre tzw. “pierwsze wrażenie”. A potem wracają do swojego standardowego, niższego poziomu, kobieta się rozczarowuje i odchodzi.

Szczerość to także przecież pierwszy krok do wyzdrowienia. Jak nie przyznasz się przed samym/samą sobą, że jesteś uzależniony/a, no to nic z tym nie da się zrobić.

Ale poziom 200 pokazuje nam, że sama szczerość to za mało. Ważne co dalej.

200 to kluczowa granica. Granica między tym, co UTRZYMYWANE życiu nie sprzyja i tym, co nareszcie zaczyna sprzyjać.

Możesz powiedzieć kobiecie, że Ci się podoba. Ona to doceni. Jest dobrze. Są stworzone fajne warunki. Ale co dalej?

Tak jak mężczyzna z Programem WoP – ma go, “przerabia” ale co dalej? Po co to robi? Do czego zmierza? Do czego Ty zmierzasz? Jakie masz intencje?

Quo vadis?

Bo droga to także nie jest czymś, o czym możemy poczytać i fantazjować. Droga to jest coś, po czym idziemy. My. Nikt za nas nie przejdzie tą drogą. Inni mogli przetrzeć szlaki, popełnili błędy, których już my nie musimy popełnić. Natomiast jeśli my tą drogą nie pójdziemy, to nic się nie zmieni.

To co poczytasz na tym Blogu to wyłącznie informacje. Możesz je sobie zbierać jak wiewiórka żołędzie. Ale “zima”, na którą czekasz nie nadejdzie nigdy. Czas, który jest najlepszy i ważny, by z tej wiedzy skorzystać i zacząć tak ŻYĆ – takim/taką BYĆ jest TERAZ. Tylko TERAZ możesz przekuć wiedzę teoretyczną na efekty w realnym życiu.

Jak mówiłem – czas to iluzja. Wiesz co będzie jutro? To co dzisiaj (plus poprawka na nieskończoną ilość przenikających się i współzależnych czynników). Jutro to dziś za X nieskończenie krótkich momentów chwili obecnej plus cała zmiana ekspresji wszystkiego wynikająca z tego jakie co jest i jakie miało intencje. To, od czego uciekasz dziś będzie też jutro. Bo gdyby tego nie było, to dziś już byłoby takie jakie chciał(a)byś aby było.

To co kosztowało pół roku czasu, by ten mężczyzna zmierzył się z prawdą na temat intencji swoich starań będzie on stosował odnośnie wszystkiego w swoim życiu. Właśnie to jest realna praca. Nie zawsze jest to przyjemne. Ba! Bardzo rzadko jest! :) Ale właśnie to jest realne i dlatego przynosi rezultaty.

Masa mężczyzn napisała do mnie po pół roku, roku, nieraz i dłużej czytania artykułów. Tyle potrzebowali (na pewno?) czasu, by w ogóle napisać do mnie anonimową wiadomość. Po tym poczuli się lepiej. Bo szczerość już można powiedzieć “podłączyła” ich w inne miejsce nieograniczonego pola świadomości. Ale tylko “ROBIĆ szczerość” od czasu to czasu to za mało. Szczerość to nie jest coś, co robimy. Szczerymi możemy BYĆ (co oczywiście nie zwalnia nas ze zdrowego rozsądku). Tylko wtedy przyniesie to realne zmiany.

Wprowadzenie mamy za sobą. W następnych częściach zajmiemy się rozmową na temat każdej z 300 dróg, które przedstawię, a które zaproponował dr David R. Hawkins odnośnie pokoju, szczęścia i radości oraz sukcesu.

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
14 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Piotr

No chyba, że osoba ta faktycznie jest toksyczna ale ja jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją.

Serio nigdy nie spotkałeś lub twoi znajomi czy klienci nie spotkali “rasowych drapiezników”? Tzn psychopatów; narcyzów czy osoby borderline? Tutaj jest zalecane przez profesjonalistów aby, najlepiej zupełnie, odcinać kontakt.

– – – – – – – –
Bardzo mi się spodobał przykład z kwiatem – jak JEST w odpowiednich warunkach to jego potencjalność się wypełnia i kwitnie. Piękne :) :)

Swoja drogą w zeszłym roku miałem dłuższe okresy bez porno – 60 dni oraz jakieś 6 tygodni. Pamiętam jak człowiek cieszył się małymi rzeczami + ekscytacja jak się widziało kobiety.
Oczywiście okres 60 – dniowy przerwałem w dniu gdy kupiłem Twój kurs…
Ego zdaje się wyczuło zagrożenie

Marek

Przez ostatnie dwa miesiąca ani razu nie obejrzałem porno i nie masturbowałem się. Dzięki temu mogłem załatwić kilka zaległych spraw i trochę polepszył się mój stan psychiczny, ale dwa dni temu przez jedną kłótnię z bliską osobą wylądowałem znowu przed monitorem. Jeden głos w głowie ciągle obiecuje, że to już ostatni raz, że kończę z tym syfem, a drugi zawsze wie, jak mnie przekonać, pod otoczką typu “tylko jeden filmik/ to już ostatni raz” itp. Jednak nigdy nie dotrzymuje obietnicy- “Jeden filmik” zamienił się oczywiście w popołudnie przed monitorem i pełnym powrotem do tego, co było wcześniej. Przeczytałem książkę “Siła nawyku” i staram się za każdym razem notować, co wywołało pętlę nawyku, dzisiaj zacząłem. medytować oraz uwalniać emocje. Mam pytanie dotyczące uwalniania. Ostatnio podczas tego procesu poczułem ogromne rozluźnienie w okolicach brzucha i klatki piersiowej, nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale czuję taką jakby energię, która przepływała przez moje ciało i chciała się wydostać przez usta, ale wtedy dostają odruchów wymiotnych. Pozwolić na nie? Nie mam pojęcia, czy to część procesu, czy moje urojenia. Pozdrawiam.

Marek

Dzięki za odpowiedź Piotrku, mam jeszcze jedno pytanie. Pomimo, że przestałem oglądać pornografię zauważyłem, że praktycznie wszystko kojarzy mi się z seksem, a jak zobaczę na ulicy albo w telewizji kobietę, która mi się podoba, to mówiąc wprost- rozbieram ją wzrokiem i ciężko mi się skupić na czymś innym. Normalnie bym się czymś takim nie przejmował, ale zdarza mi się to praktycznie cały czas. Czy z czasem mi to przejdzie? Pozdrawiam

Alan

Wybacz Piotrku, jeśli poczujesz się urażony, ale ja ( i wielu specjalistów, których artykuły czytałem) uważa, że uzależnienie od pornografii, czy kompulsywnej masturbacji to jedna z form seksoholizmu. Przecież nie ma osobnej grupy 12- krokowej Anonimowych Pornoholików. Co więcej każde uzależnienie to choroba nieuleczalna i jedyne co można zrobić to zahamować rozwój choroby utrzymując abstynencję do końca życia w dziedzinie, której dotyczy. Ty wielokrotnie pisałeś, że nie skupiasz się na abstynencji i nie wyobrażasz do końca życia powstrzymywać się jeśli chodzi o masturbację, a szczególnie seks z kobietami, więc moim zdaniem dalej jesteś uzależniony, ale zmieniłeś po prostu wzorzec nałogu. 
To trochę przypomina mi sytuację, w której alkoholik przestaje pić wódę i denaturat, a zamienia to na piwko i mówi, że przestał być alkoholikiem, bo pije dużo mniej- z tym, że dalej nie wyobraża sobie życia bez jakiejkolwiek odmiany wyskokowego trunku. We wspólnocie 12 kroków trzeźwość oznacza wolność od jakichkolwiek odmian seksu pomijając tego ze współmałżonkiem. Ci, którzy są singlami prawdopodobnie singlami zostaną już do końca życia, żeby tego pilnować. Poza tym, która kobieta chętnie spojrzy na mężczyznę z tego typu nałogiem? W społeczeństwie bardzo piętnuje się takie osoby i patrzy, jak na trędowate. Już osoba paląca papierosy ma nieco większy kłopot w znalezieniu partnera, a co dopiero alkoholik, czy seksoholik, który kojarzy się z brakiem stabilizacji związku i huśtawką emocjonalną. Jeśli chodzi o sytuację, w której żona po kilku latach małżeństwa z kilkumiesięcznym dzieckiem dowiaduje się, że jej partner jest seksoholikiem sprawa jest klarowna- albo odbudują związek i dalej są rodziną, albo kobitka odchodzi i tyle.
Moim zdaniem Piotrku utknąłeś w systemie iluzji i zaprzeczeń. Na stronie jednego z terapeutów seksoholizmu z 20 letnim stażem pisze: ”Wyjście z seksoholizmu polega na tym samym, co w innych uzależnieniach, ale pomnożonym przez dwa. Alkoholikowi o wiele łatwiej jest określić i wyeliminować z otoczenia zagrożenia w utrzymaniu abstynencji. Wystarczy wyeliminować alkohol. A seksoholik? Musi chodzić po ulicy, jeździć autobusem, wszędzie widzi potencjalne „obiekty” wyzwalające uzależnione myślenie. Nagość i erotyka są obecne w naszych czasach wszędzie, w TV, prasie, Internecie, reklamach ulicznych. Trzeźwiejący alkoholik może wynieść alkohol z domu i nie mieć go w zasięgu ręki. Seksoholik swoją fabrykę narkotyków ma w sobie. A wyzwalaczem do jej uruchomienia może być wspomnienie, pornografia, którą ma w swojej pamięci. Nie do „zresetowania”. Zdrowienie wymaga o wiele dokładniejszego wglądu w siebie niż w innych uzależnieniach. O wiele większej uważności. Seksoholik musi bardzo dokładnie poznać swoje uczucia. Musi np. wiedzieć czy idzie akurat do tego sklepu, bo to dobry sklep, czy zaczyna go „kręcić” sprzedawczyni. Czy ogląda dziennik z powodu wiadomości, czy prezenterki. Czy muzyka, której słucha nie powoduje uruchomienia choroby. Czy spotkanie zawodowe nie przeradza się w flirt. Musi nauczyć się stawiać wyraźne granice, najpierw daleko, potem coraz bliżej, ale ze świadomością, kiedy jest za blisko.” Nie chce mi się wierzyć, że współpraca z tobą trwająca 3 miesiące dla wielu stała się substytutem standardowej terapii trwającej 2 lata. Nie piszę tego wszystkiego, żeby podważać twoje osiągnięcia, ale nie rozumiem skąd tak wiele różnic jeśli chodzi o to, co mówią terapeuci i naukowcy, a tym co twierdzisz ty Piotrku. Nie mówię, żeby się wywyższać, bo sam borykam się z nałogową masturbacją i z tego, co twierdzą terapeuci pozostaje zmaganie do końca życia. Super by było cofnąć czas, bo ktoś z takimi problemami emocjonalnymi jak ja nie powinien się za to wcale brać, ale nastoletnia ciekawość swojego ciała zwyciężyła niestety.

Alan

Wielkie dzięki Piotrku za długą, treściwą i szczegółową odpowiedź. Chciałem przeprosić Cię za swój wyniosły i mały sympatyczny ton poprzedniej wiadomości. Wygląda na to, że naprawdę świat nie rozumie, czym tak naprawdę są uzależnienia, bo twoje podejście jest diametralnie inne od tego prezentowanego przez nawet takie “szychy” wśród terapuetów, jak ten cały Woronowicz, który każdą przypadkową myśl o alkoholu /seksie / hazardzie itp. uzasadnia nawrotami choroby. Masz problem ze snem- głód nałogu, jesteś dzisiaj rozdrażniony- głód nałogu itp. Jest to smutne w niektórych przypadkach, bo ludzie potem podporządkowują całe swoje życie i ich największym celem jest tylko i wyłącznie nie picie / nie branie itp, a nie zmiana życia. Nie idź tam, bo ci to przypomni o nałogu, nie spotykaj się z ludźmi, którzy ci o nim przypominają, nie patrz tam, nie myśl o tym itp, a potem nazywają to wolnością. Nie rozumiem tylko, dlaczego metody ludzi wybitnych np. pana doktora Hawkinsa, którego dużo na twoim blogu nie są totalnie przez nich używane. Są osoby, które były uzależnione od alkoholu i twierdzą, że są już w pełni wolne, bo raz na jakiś pozwalają sobie na wypicie lampki wina, czy piwa i w pełni nad tym panują. Uważają, że alkohol wcale nie był problemem, tylko zaniebane sprawy, które mieli w życiu. Potem przychodzi taki zagorzały terapeuta i mówi coś w stylu: Już nie takich cwaniaków widziałem, którzy myśleli podobnie i prędzej, czy później skończyli na dnie, a wtedy to JA im pomogłem. Co do tych grup 12 kroków- nie mam pojęcia, jak tam jest. Nigdy nie miałem okazji uczestniczyć w takim spotkaniu, ani czytać tej słynnej Wielkiej lub Białej Księgi. Z tego, co udało mi się dowiedzieć to jeśli chodzi o seksoholików było bardzo dużo problemów z definiowaniem tej słynnej ” trzeźwości ” i doszło do kilka rozłamów, gdyż jej ujęcie przyjęte przez Roya K było po prostu zbyt rygorystyczne, a jego przeciwnicy utworzyli własne grupy. Ale tak, jak wspomniałeś Piotrku ja tylko czytam, oglądam, puchnę od wiedzy i próbuję sam siebie przekonać, że coś robię, bo boję się wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie. Boję się żyć odważnie,pewnie i radośnie, ale gdzieś w serduchu czuję, że pora w końcu brać się w garść i przestać mazać jak dzieciak. Napiszę do ciebie prywatną wiadomość w sprawie przystąpienia do pracy z programem WoP. Przesyłam pozdrowienia.

Rafał

Piotrze, wiem że grzech to błąd. Coś w rodzaju boskiej wskazówki, iż podjęcie konkretnego działania jak chociażby kradzież, z pewnością przyniesie negatywne konsekwencje. Jak w tym ujęciu rozumieć słowa Buddy, iż “ignorancja jest jedynym grzechem”? Czy to znaczy, iż na kradzież można spojrzeć w różnorodnym kontekście, natomiast na ignorancję już nie. Pozdrawiam.

Michał

Hej, super tekst, dziękuję. Mam pytanie odnośnie zarabiania pieniędzy i intencje z jaką podejmujemy prace o której piszesz w artykule. Założyłem swoją działalność i praca nad nią wyciąga ze mnie dużo ciężkich dla mnie emocji. Ustaliłem intencję, że chcę zbudować dobrobyt dla siebie oraz świadczyć usługi i sprzedawać produkty, które będą rozwiązywać problemy klientów. Zauważyłem jednak, że w początkowej fazie, w której obecnie jestem nie cieszę się tą pracą i wychodzi ze mnie bardzo dużo oporów, strachu, niechęci do samego siebie, braku wiary w moje przedsięwzięcia. Co sugerujesz w takiej sytuacji? Praktykuje technikę uwalniania, jednak emocje nasilają się. Czasami tylko doświadczam chwilowej ulgi i zaczynam się śmiać bez powodu. Czy te emocje są efektem tego, że w zderzeniu z rzeczywistością czyli chęcią pracy i dobrobytu pojawiają cie wszystkie emocje, przez które odmawiam sobie dobrobytu? Czy najlepiej w takiej sytuacji pracować pomimo emocji i uwalniać je w trakcie pracy?

Czasami kładę się na łóżku i jak wsłuchuje się w siebie i skanuje ciało to czuję ucisk w brzuchu. Kiedy poświęcam uwagę temu uciskowi to on się nasila, czasami przemiania się w kłujący ból. Uwalniam go, wyobrażam sobie jako energie, która m nie opuszcza i wtedy czuję jakby moje organy wewnętrzne trochę się rozluźniały. Dosłownie słyszę jak pracują. Czasami zaczyna mi się tak jakby odbijać. Nie wiem jak to nazwać. Nie mogę wtedy złapać tchu i czuję jakby coś wychodziło prze przełyk i usta, muszę wtedy wstać i niejako pozwolić aby ze mnie wyszło aż ciało się uspokoi. Czasami trwa to kilkanaście minut. I ten proces powtarza się regularnie od jakiegoś czasu. Nie wiem jak to interpretować. W sensie powtarzalność tego procesu. Czy to po prostu wychodzą kolejne warstwy emocji, które były stłumione w podświadomości?

Z góry dziękuję, pozdrawiam.

Rafał

Witaj Piotrze,

Bardzo dobry wpis, zwłaszcza iż stawiasz w nim na poszerzanie kontekstu. Kiedyś bagatelizowałem ten aspekt, jednak teraz doświadczam jak wiele potrafi on zmienić w tym jak się czuję i jak postrzegam daną sytuację.

Przyznam, iż nie do końca potrafię poukładać sobie dwóch zagadnień jakie tutaj poruszyłeś.

Pierwsze z nich dotyczy sytuacji, w której moje kiepskie zachowanie wywołuje czyjąś reakcję, równie kiepską. Z kolei na tą reakcję ja odpowiadam w jeszcze gorszym tonie, dzięki temu sytuacja zaczyna przypominać kulę śniegową. O ile rozumiem to ze swojej strony, to co dzieje się po drugiej? Gdybym był osobą reagującą na czyjeś negatywne zachowanie to jest to moja obrona? Moja projekcja? Moja niedojrzałość? Oczywiście są zachowania, w których warto zareagować mocniej, jednak ja rozważam takie, w których “czyni się z igły widły”. Osoba dojrzała emocjonalnie nie podejmowałaby tak ochoczo ostrej wymiany zdań. Zatem jak to zrozumieć? Czy muszę to jakoś rozumieć?

Drugą kwestią jest wspomniana nauka. Swego czasu byłem biernym świadkiem dietetycznej wojenki na forum internetowym. Okazało się, iż badania dotyczące wpływu żywności na ludzki organizm to nieprzebrana dżungla często wzajemnie wykluczających się wniosków. Cała dyskusja dotarła wreszcie do takiego punktu, iż nie tylko trzeba odpowiednio selekcjonować dane badania, trzeba też uważać gdzie się ich poszukuje. Okazało się, iż płatne zbiory takich badań są najbardziej wiarygodne. “Płatne”, słowo klucz. Od razu człowiek czuje, iż to musi być bardziej wartościowe. Twój świetny przykład z wodą. Zbadano ją pod różnym kątem, jednak w tym wszystkim działa tylko jedna kwestia. Nie da się bez niej przeżyć. Ponoć można też odebrać sobie życie z jej przesadną konsumpcją, tylko iż ta sprawa jest znacznie bardziej zagmatwana i różnie to działa u każdego z nas. Jak można się rozsądnie poruszać w tym wszystkim? Zwłaszcza jeśli kalibracja na pewnych poziomach świadomości nie jest dobrym rozwiązaniem. Czy pozostaje mi na moim poziomie tylko słuchać tych, którzy mają realne doświadczenie w danej tematyce? Jak właściwie interpretować fakty? Wiem, iż ta interpretacja zawsze będzie subiektywna. Jednak jak zbliżać się do źródła? Wszystko może mieć nieprzebraną ilość wyjaśnień, ale przykład z wodą działa zawsze tak samo. Niezależnie od stworzonej do niej teorii.

Pozdrawiam Cię Piotrze.

Podobne Wpisy:
100 Dróg do Pokoju (13-15)

100 Dróg do Pokoju (13-15)

Witam Cię serdecznie i spokojnie! ;) Kontynuujemy pierwszą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmujemy się pokojem. Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej! ► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie. Części 1-4 znajdziesz klikając na poniższe linki: ► 100 Dróg do Pokoju (1-3) – Przestań próbować zmieniać i kontrolować innych, Przestań chcieć… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
Nofap – dlaczego nie działa? I dlaczego działa? (Część 1)

Nofap – dlaczego nie działa? I dlaczego działa? (Część 1)

Jeżeli miałeś lub aktualnie masz problem z pornografią, zapewne zetknąłeś się z określeniem “nofap”. Czym jest nofap – jest to cel, do którego prowadzą różne ścieżki ale głównie ścieżka siły woli. Celem tym jest brak masturbacji (i oczywiście tego, co do niej prowadzi – pornografii) przez dany okres czasu, który ma przynieść całkowite uwolnienie od… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 4
Cnoty (Część 10) – Humanitarność, Dostępność, Ochrona, Przyjazny

Cnoty (Część 10) – Humanitarność, Dostępność, Ochrona, Przyjazny

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy temat cnót charakteru! Części 1-9 znajdziesz klikając na linki poniżej: ► Cnoty (Część 1) – Wstęp i szczerość. ► Cnoty (Część 2) – Ciężka praca, Odwaga. ► Cnoty (Część 3) – Moralność, Ciepło, Pracowitość/Pilność, Niefrasobliwość. ► Cnoty (Część 4) – Wytrwałość, Dobry/uprzejmy, Bycie pomocnym, Pozytywny. ► Cnoty (Część 5) – Rozważność,… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
Dualizmy – Wstęp. Ból i Przyjemność.

Dualizmy – Wstęp. Ból i Przyjemność.

Witam Cię serdecznie! Zaczynamy nową serię dotyczącą tzw. dualizmów! Jest to temat bardzo istotny, szczególnie dla uzależnionych, gdyż jednym z fundamentalnych dążeń w uzależnieniu jest unikanie bólu oraz ucieczka od bólu w przyjemność. Człowiek widzi świat dualistycznie. Wynika to z samej natury umysłu racjonalnego, która oczywiście jest w znaczącym stopniu ograniczona. Wynika to również ze… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0

WOLNOŚĆ OD PORNO