Witam Cię serdecznie!
Dzisiejszym artykułem rozpoczynam serię dotyczącą… 3 serii:
– 100 dróg do pokoju.
– 100 dróg do sukcesu.
– 100 dróg do szczęścia i radości.
\o/
Zaczniemy od wstępu, w którym zaznaczę kilka istotnych tematów, a w następnych częściach będę opisywał kilka dróg z każdej serii na zmianę.
Pokój, sukces, szczęście i radość, to nie są jakieś kosmiczne tajemnice i rzadkie skarby dane tylko garstce ludzi. Każdemu z tych aspektów życia towarzyszą, można rzec, prawa, które do nich prowadzą.
Bo wszystko jest “gdzieś” w świecie. Wydaje się poza zasięgiem, bo i my jesteśmy “gdzieś” indziej. Nie mówię o miejscu zewnętrznym. Mówię o “miejscu” wewnętrznym. Oraz kierunku – intencji.
Zauważ, że ludzie sądzą, że potrzebują pojechać gdzieś, by móc odpocząć… sądzą, że nawet odpoczynek bierze się skądś ze świata.
Już teraz powinniśmy sobie zadać pytanie i odpowiedzieć na nie uczciwie – czy sądziliśmy i nadal sądzimy, że źródło spokoju, radości, szczęścia i sukcesu jest zewnętrzne? Że można je wyłącznie zdobyć i wtedy te jakości, aspekty życia pojawią się dopiero w naszym życiu? Co nim jest – miejsce, rzecz, osoba, wydarzenie?
Zapewne zobaczymy we własnym życiu (wymagana jest tylko radykalna uczciwość), że nasz kierunek mógł nie pokrywać się z drogami prowadzącymi do tych znamienitych jakości. Ba! Mógł być nawet zupełnie przeciwny!
Przed chwilą odpisałem na króciutki komentarz pod darmowym filmem na newsletterze. Mężczyzna załamuje się, bo dowiedział się, że jest uzależniony i że nieprzyjemne doświadczenia z jego życia pokrywają się z tymi, które przedstawiłem. Gdy ja dowiedziałem się, że jestem uzależniony ucieszyłem się! Bo nareszcie wiedziałem co mi jest. Można powiedzieć, że wybrałem drogę wyzdrowienia – sukcesu. On jeszcze nie.
Wyobraź sobie, że jesteś jak metalowa kuleczka w nieograniczonym polu elektromagnetycznym.
To gdzie się w nim znajdziesz/znajdujesz nie zależy i nigdy nie zależało od pola.
Pole elektromagnetyczne nie wybiera, gdzie znajdzie się w nim cokolwiek. To gdzie coś się znajdzie w polu elektromagnetycznym zależy właśnie od tego, co się w nim znalazło.
Co oznaczają numerki tzw. kalibracji, które często podaję? Oznaczają jakie jest położenie tego w nieograniczonym polu. Jaka jest tego wewnętrzna, wpisana w to jakość. To jak współrzędne GPS.
Nie mówię tylko o ilości. Mówię przede wszystkim o jakości. Związek dwójki ludzi na poziomie 200 jest zupełnie, totalnie inny jakościowo, niż ludzi poniżej 200. Związek ludzi na poziomie 300 jest zupełnie inny, niż ten z 200. I wcale nie musi oznaczać, że ludzie na poziomie 300 mają więcej pieniędzy, niż ci na poziomie 200.
Dlaczego? Bo na różnych poziomach świadomości ważne jest coś zupełnie innego. Ludzie na coraz wyższych poziomach nadają zupełnie inne priorytety, sens i wartość wszystkiemu w świecie. Mądrzej, dużo mądrzej. Ale też nie oznacza to, że np. nadawanie wysokiego priorytetu zarabianiu pieniędzy nie jest ważne. Bo jest do pewnego momentu. Na wysokim poziomie świadomości człowiek zarobi dokładnie tyle ile potrzebuje bez żadnych problemów. Ale aby zarabiać bez problemów niezbędne lekcje zazwyczaj są na poziomie niższym.
Bo pieniądz, jak i wszystko inne też gdzieś w tym polu jest i dotyczą go pewne prawa i zależności z całą resztą. Innymi słowy – pieniądze nie biorą się z powietrza. Pieniądze dają Ci inni ludzie, gdy…
Dla większości ludzi temat pieniędzy jest nadal krytycznie ważny, więc sugerowałbym zrobić porządny “remanent” we własnym postrzeganiu pieniędzy, intencjach, ocenach, przekonaniach, emocjonalności i przede wszystkim – działaniach. Człowiek na poziomie poniżej 200 zazwyczaj ma problemy z zarabianiem, a przynajmniej męczy się. Człowiek powyżej 200 zarabia już z zupełnie inną jakością. NIE zależy to ani od pieniędzy, ani pracy, tylko od człowieka.
Czego potrzebujesz, by spokojnie zarabiać dokładnie tyle ile Ci potrzeba w życiu? Czy chociaż wiesz ile Ci potrzeba?
Właśnie m.in. dlatego, że ludzie w niskiej świadomości stawiają się w roli ofiar, jest im ciężko zarabiać. Uważają, że praca jest zła, gospodarka, coś tam, coś tam. A każdy człowiek sukcesu podkreśla jak krytycznie ważne są odpowiedzialność, spokój, robienie tego, co niezbędne niezależnie jak się z tym czujemy, uczciwość (szczególnie wewnętrzna), dostosowywanie się do panujących warunków i więcej. Ludzie mający problemy z pieniędzmi zazwyczaj SĄ i ROBIĄ inaczej.
Rozumiesz?
Jakie jest jabłko? Jest jakie jest. Twoja opinia o nim nie ma znaczenia. Twoja opinia nie zmieni jabłka jednak wiele zależy od Ciebie – Twoja doświadczenia z jabłkiem zależą od Ciebie. Tak jak z pieniędzmi. Możesz z intencją miłości przygotować dla bliskich szarlotkę, którą się będą zajadać i poczują się cudownie choć na ten moment. To już bardzo dużo. Więc my możemy “transformować” coś o niewysokiej kalibracji na coś o bardzo wysokiej kalibracji. Tak jak łopata, która kalibruje się poniżej 200 brała udział w budowie katedry Notre Dame (790). Gdyby jednak nie była użyta w tej intencji, katedra by nie powstała. Kontrakt na ogromne pieniądze możemy podpisać długopisem kupionym za złotówkę lub pięknym piórem za kilka tysięcy złotych podarowanym Ci przez zwycięzcę Pokojowej Nagrody Nobla.
Pieniądze kalibrują się na poziom 200. Dzięki nim możesz sobie kupić wódkę i narkotyki, iść do prostytutki lub wykupić kurs zarządzania pieniędzmi i czasem, iść na warsztat duchowy czy kupić piękny prezent komuś bliskiemu. To co zrobimy z pieniędzmi nie zależy od pieniędzy. To czy je zarobimy również nie.
Internet kalibruję się bardzo blisko 200 (jest nieco nad). Nie mówię o zawartości, tylko samym internecie. Natomiast to, co w nim się znajduje, to sami co sami znajdujemy i czego szukamy, to zupełnie inna kwestia. Większość internetu to spam i pornografia. Czyli coś o relatywnie wysokiej kalibracji (wyższej niż ponad 80% ludzkości) wykorzystywane jest w większości bardzo negatywnie. Oczywiście to, co znajdziesz nie zależy od internetu, tylko od Ciebie, od tego czego Ty szukasz, od Twoich starań i ich intencji.
Jakie jest rozwiązanie? Walczyć z tym całym szajsem? Na pewno? A nie wystarczy tego ignorować i szukać tego, co mądre?
Tak jak i Twoje życie nie zależy od emocji, tylko Ty stawiasz się w roli ofiary emocjonalności (i często też myśli).
Zazwyczaj ludzie mówią to samo w 2 tematach – “nie mogę sobie na to pozwolić, bo nie mam pieniędzy” i “nie mogę, bo się boję/wstydzę/stresuję/nie poradzę sobie”. Człowiek w niskiej świadomości opiera się swojej emocjonalności i projektuje ją na świat. M.in. dlatego jest w niskiej świadomości. Bo projekcja jest bardzo, bardzo wygodna. Ale to czego pragniemy zazwyczaj znajduje się ponad emocjonalnością, od której nie chcemy się odkleić. Jeśli więc wyprojektujesz emocjonalność, nie możesz rozwiązać problemu, którego emocjonalność dotyczy.
Ile razy słyszałem, gdy powiedziałem człowiekowi niezadowolonemu ze swojej pracy, by znalazł sobie inną – “To nie takie proste, Piotrze. Gdyby to było proste, to już bym miał inną pracę”. Naaaapraaaawdę? To jest tak przekręcone i zniekształcone postrzeganie jak 100 metrów sznurka w kieszeni. I gdy wycisnąć wreszcie z takiej osoby radykalną uczciwość, to wyjdzie, że się opiera, wstydzi, boi, często nawet nie chce innej pracy. Woli się męczyć i narzekać. I sądzi, że to, że nie ma innej/lepszej pracy zależy od czegoś z zewnątrz, czego ta osoba jest ofiarą. Jednak gdyby radykalnie przyjrzała się swoim działaniom, dostrzegłaby, że problem leży w jej działaniach i ich intencji, nie w czymś, ani kimś innym w świecie. I co wtedy? Aby problem rozwiązać, musiałaby przestać narzekać, użalać się, obwiniać, wmawiać sobie “nie mogę” i dostrzec, że oczywiście może, tylko nie chce, bo…
Innymi słowy – to jest trudne DLA NICH tylko dlatego, bo trzymają się tego, co uniemożliwia zmianę i nie chcą z tego zrezygnować.
Widzisz – człowiek dowiaduje się, że jest uzależniony i zamiast dążyć do poprawy, “załamuje się”. Czyli emocjonuje się, dalej gra ofiarę i tyle. Nie może inaczej? Oczywiście, że może. Ja jestem dowodem, że można. I wielu innych też. Ale na razie on nie chce inaczej. Może ale nie chce.
Ileż ludzi mówi mi, że muszą czegoś pragnąć, żeby to mieć. I/bo zazwyczaj tego nie mają. Nie przez to, bo pragną. Tylko przez to, że czepili się pragnienia i nie podejmują niezbędnych działań, by to osiągnąć. Pragnienie/pożądanie NIE jest potrzebne, by cokolwiek osiągnąć.
Jeśli czegoś pragniesz, to rusz się to zdobyć. Pragnienie to energia. Jeśli z niej nie skorzystasz, to Ci pragnienie nic nie da.
Ale ludzie nie chcą.
Jeśli czegoś chcesz/pragniesz, a nie robisz nic, by to osiągnąć (szczerość, uczciwość!), to znaczy, że wolisz coś innego. I nie chodzi o to, by zmagać się i “pragnąć bardziej”, bo to dalej robienie siebie w konia. Tylko porzucić to, co wybierałeś/aś zamiast celu swojego pragnienia.
To samo tyczy się wszystkich emocji. Możesz się czymś denerwować 100 lat, a to nic nie da. Bo gniew to tylko Twoja wewnętrzna energia. Dotyczy Twojej percepcji, a nie czegokolwiek w świecie. Zaś świat zmieniasz nie emocjonowaniem się, tylko niezbędnym działaniem i BYCIEM. Jeśli Twój poziom BYĆ odbiega od tego, co chcesz osiągnąć, będziesz się męczyć próbując zmienić świat.
Innymi słowy – jeśli chcesz pokoju, a w sobie go nie masz i będziesz próbować zmienić świat, bo wierzysz, że problem leży w świecie, to będzie Ci bardzo, bardzo ciężko. Jeszcze pewnie wkurzysz innych ludzi.
Z innej strony – jeśli np. chcesz spokoju i wielkich pieniędzy, to przykro mi ale to dwa przeciwne kierunki. Droga do zarabiania dużych pieniędzy wiedzie przez spore turbulencje w życiu.
Albo jedno, albo drugie. Albo kasa, albo “spokój”. A że bez pieniędzy ludzie nie czują się spokojnie, ani bezpiecznie, to też zamknięte koło.
Nawet ci co kupili Program WoP nadal pragną zdrowia ale jeśli nie zrobią tego, co niezbędne, no to nic z tego i tak nie będzie. I trzymają się pragnienia ale też trzymają się lęku – rzekomo “przed tym”, że im się nie uda. Cały czas przyklejeni są do emocjonalności. Nie wybierają rozsądku. Bo nawet nie wiedzą jak on “wygląda”. Poza tym wielokrotnie już mówiłem – tu nie ma co się “udać”. Albo zrobisz to, co niezbędne, albo nie. Zdrowienie z uzależnienia to nie granie w Totolotka.
Mówię ludziom, że mogą przewartościować swoją pracę (np. pracę w fabryce), którą do tej pory osądzali, opierali się, nienawidzili, etc. Nie tylko przestaną cierpieć, zmagać się i czuć jak ofiara ale też zaczną tworzyć w swoim życiu coś o większym znaczeniu z coraz mniejszym wysiłkiem. I też nie chcą. Wolą narzekać i nienawidzić. Czy tamten mężczyzna dalej będzie wybierał “załamywanie się”, czy zacznie wybierać coś innego – to jego odpowiedzialność.
Pole elektromagnetyczne nie jest sędzią. Nie wyrokuje. Nie ma wybrańców, ulubieńców, ani nie ocenia, nikogo nie traktuje gorzej. Pole elektromagnetyczne po prostu jest. Wszystko co w nim jest przemieszcza się samo w zależności od tego jakie jest.
Jeśli dana kuleczka metalowa jest sobie w jakimś miejscu, to pole nie podejmie w pewnym momencie decyzji, by ją gdzieś przenieść, bo tak sobie wymyśliło. Jeśli zaś kuleczka zdecyduje się, by zmienić swój ładunek, jej podróż w polu będzie automatyczna i nastąpi bez wysiłku.
I będzie to zmiana w kierunku dokładnie odwzorowującym zmianę WEWNĘTRZNĄ kuleczki.
Tak w największym możliwym skrócie “wygląda życie”.
Dlatego staram się nareszcie nauczyć ludzi, że jak się np. modlisz o pieniądze, to zawsze do zapłaty jest pewna cena – puszczenie się tego, czym nie pozwalasz sobie na pieniądze. Jeśli nie puścisz się tego, przez co ich nie masz, no to Bóg Ci tego nie da, bo Bóg nie wyrokuje. Bóg nie powie w pewnym momencie – “No dobra, tak ładnie prosi od 70-ciu lat, to mu w końcu dam tysiaka”.
Jeśli wolisz codziennie oglądać telewizję przez 5 godzin, bo “miałem/am ciężki dzień”, to widzisz w czym jest problem. Nie w upartej, wrednej, skąpej Bozi, tylko w Tobie.
Znajomy za czasów studiów pracował na kasach w Biedronce. Ale nie traktował się jako ofiarę. To był świadomy wybór, by zarobić pieniądze niezbędne na kursy mające podnieść jego kwalifikacje, a tym samym i znaleźć odpowiednią, już konkretną i docelową pracę. Więc pracował spokojnie, nie narzekał, nie wstydził się, nie denerwował, ani nie nudził. Swój cel zrealizował bez wysiłku, bez zmagania. Do tego jeszcze miał dziewczynę i miał czas, energię i chęci, by z nią fajnie spędzać czas. W końcu się ożenił, ma swój dom i pracę, którą uwielbia. Dzięki temu jak postępował do tej pory. Wszystko stanowiło element drogi do celu.
A są ludzie, którzy po pracy nie mają ani energii, ani chęci na nic i jeszcze wstydzą się tego co robią. Dlaczego? Bo tak to postrzegają. Taką nadali temu wartość, taki nadali temu sens.
Procesu wewnętrznej zmiany nie można udawać, oszukać. Tam gdzie jesteś jest więc perfekcyjne. Ale żeby to dostrzec, przede wszystkim należy zrezygnować z projekcji i wszelkich przejawów winy, oporu, żalu i dumy na temat świata.
Przyjrzyj się temu jak żyjesz. Gdy będziesz 100% uczciwy/a, to dostrzeżesz, że to gdzie jesteś perfekcyjnie to odwzorowuje. Nie ma tu miejsca na jakąś zewnętrzną arbitralność.
Co wiesz na temat zawartości swojej podświadomości? Pamiętasz jak smakuje mleko Twojej mamy? Nie? No to widzisz, że wiesz niewiele, bo ta informacja też jest w niej zapisana. A czego się trzymasz i uważasz, że to jest obiektywna prawda?
Czy wiesz, że Twoje zmysły wybierają tylko to, co znajduje się w Twojej podświadomości i ignorują praktycznie całą resztę? Dlatego tak ważne jest życie świadome, bo dzięki temu, co widzimy, jak to interpretujemy, co robimy, z jaką jakością to robimy i co mamy to jedyna możliwość, by dokonać zmian!
Jeśli uwierzyłeś/aś w przekonanie, że jesteś gorszy/a, no to Twój poziom ROBIĆ i MIEĆ będzie do tego dostosowany i dostosowywany. Nie dlatego, bo świat taki jest (ani Ty), tylko dlatego, że taki jest Twój wewnętrzny ładunek.
No co dzisiaj robiłeś/aś w każdej minucie? Z jakimi intencjami? Gdzie zmierzałeś/aś?
Ludzie się z tym zmagają, mówią – “zmagam się sam(a) ze sobą”. Nie rozumieją, że nie tylko nie zmagają się ze sobą, tylko z własnymi emocjami i przekonaniami ale też nic to nie daje. I tak zmagają się 20 czy 30 lat i więcej i nadal stoją w tym samym miejscu. A potem narzekają, że innym jest łatwiej i że świat jest niesprawiedliwy. No bo inni mają inny wewnętrzny ładunek – np. nie opierają się, nie grają ofiar i nie zmagają się, tylko akceptują. To nie zależy od świata.
Większość ludzi mimo wszystko uważa się za dobrych. No to pomyślmy – czy człowiek mówiący drugiemu człowiekowi, że jest mały, słaby, szary, niespecjalny, w żaden sposób nie zasługujący na nic lepszego, jeszcze mówiący mu, że musi się męczyć, zmagać, że i tak za wiele nie ugra w życiu i odmawiający mu wszelkiej formy sukcesów, nie rozwijający się, namawiający do marnowania czasu na głupoty, etc. – w naszych oczach jest dobrym? Nie mówię, że taki człowiek jest zły. Ale naprawdę sądzimy, że jesteśmy dla siebie dobrzy? Gdybyśmy zapisali wszystkie decyzje jakie podjęliśmy dzisiaj i przez następne 100 dni, to dostrzeglibyśmy, że pewnie 95% wcale nie była za dobra.
A to i tak bardzo łagodny opis tego jak postępuje ponad 80% ludzkości względem samych siebie. Ludzie względem siebie nie są dobrzy. Są niedobrzy, niesprawiedliwi, surowi, często wręcz sadystycznie surowi. Względem innych też. Potrafią całe życie nienawidzić członka rodziny, bo gdy byli dziećmi jedno zabrało drugiemu zabawkę.
W przypadku ruchu metalowej kuleczki w polu elektromagnetycznym ilość parametrów decydująca o ruchu jest malutka. Ilość parametrów dotyczących ludzi jest ogromna i być może nawet nieograniczona. Z czego większość nieuświadomiona, a większość z tej większości nawet jak ktoś o tym przeczyta czy dowie się w inny sposób, to i tak tego nie przyjmie do wiadomości. Bo dalej woli projektowanie i swoją rację.
Ważne, by rozumieć mówić możemy wyłącznie o dążeniach i prawdopodobieństwie, bo nic nie jest pewne w tak szerokim zakresie nieświadomości i współprzenikających się czynników.
Ale jeśli zadbamy o odpowiednie warunki, staje się coraz bardziej prawdopodobne.
Nie dlatego, bo jest to losowe, chaotyczne, bla bla bla. Tylko nie jesteśmy świadomi i nie możemy poznać zapewne 99,9% czynników. Dlatego wydaje się losowe i chaotyczne.
Czy wiesz z jakimi intencjami robiłeś/aś dzisiaj to, co robiłeś/aś? A intencja to czynnik o jednym z największych wpływów na efekty tego, co robisz.
Gdy wychodzisz z domu, spieszysz się gdzieś i oblał Cię przejeżdżający samochód, to nie jest losowe. Ale dlaczego się wydarzyło po prostu nie sposób powiedzieć. Z tego też powodu AKCEPTACJA jest wyrazem mądrości – dojrzałości, przezorności i pokory. Użalanie się i granie ofiary nie jest wyrazem mądrości, ani dojrzałości, ani tym bardziej pokory.
Najbardziej znaczący i najbardziej ignorowany i/lub bzdurnie rozumiany “parametr” to karma. Ale nie będę w to wchodził głębiej. Za dużo ludzi ma tendencję do “odlatywania” przy tym temacie i albo wchodzą w niekończące się dyskusje, choć nie ma o czym dyskutować, bo tematu w żaden sposób udowodnić nie można (ale oczywiście o swojej racji każdy uwielbia roztaczać poematy). Albo używają jako pretekstu, by podważyć wszystkie inne informacje, które przekazuje autor. Niemniej staje się oczywisty, gdy już trochę się otrzeźwimy.
No ale miłość, która dla większości jest dużo łatwiejsza do “przełknięcia” też jest rozumiana totalnie idiotycznie, niepoprawnie i mylona z dziesiątkami tematów, które nie kalibrują się nawet na poziom graniczny – 200. To jakby mylić Boeinga z papierowym samolocikiem.
Dlaczego ten “kierunek” w polu ma znaczenie?
Bo to co jest rzeczywistością jest też pokojem, radością, szczęściem i miłością.
To automatyczne konsekwencje BYCIA w Prawdzie i BYCIA Prawdą.
To jak powiedzieć, że podróż na Wyspy Kanaryjskie automatycznie sprowadzi do Twojego życia palmy i piękne plaże. Problem pojawia się, gdy chcesz mieć palmy i plaże, a na Wyspach Kanaryjskich nie jesteś.
Nie można kogoś kochać i jednocześnie być niespokojnym/niespokojną co ta druga osoba robi i wydzwaniać z pytaniami. Ludzie mylą miłość nawet z paranoją i prześladowaniem.
Dlaczego miłość, radość, spokój są rzeczywistością? Bo gdy usuniemy to, co Prawdą nie jest, pokój, radość, szczęście i miłość odsłaniają się automatycznie i spontanicznie. Bo zawsze były. Niezależnie od tego, co się dzieje w świecie zewnętrznym. Zawsze można je w sobie “odnaleźć”.
Wszystko na tej planecie jest subiektywne.
Wliczając Twoje doświadczenia – zewnętrzne i przede wszystkim wewnętrzne. Dlatego tylko Ty możesz dla samego/samej siebie stanowić dowód zmiany. To również wymaga radykalnej uczciwości. Nikt Ci nie udowodni, że jesteś szczęśliwy/a, ani tego nie zaneguje. Bo nie ma jak!
Oglądamy telewizję i widzimy jak kilka osób miała wypadek i wszyscy płaczą, trzęsą się, przeżywają tzw. traumę. I my sądzimy, że takie reagowanie jest normalne. Widzimy jak ktoś stracił pracę i siedzi na ławce w parku wpatrzony w chodnik nie widząc w niczym sensu. I też sądzimy, że tak to po prostu wygląda – że taka jest naturalna reakcja na tego typu wydarzenia. Od zawsze przecież słyszymy – “ale mnie ktoś zdenerwował!” czy – “dzisiaj mnie to zestresowało”. I wierzymy, że to normalne, naturalne. No bo praktycznie nikt nie usłyszał nigdy – “Hmm, niepotrzebnie się opieram i osądzam, lepiej przyjrzę się swojej percepcji tego w świecie i dokonam w sobie zmian”.
Gdyby cała ludzkość chorowała na zapalenie oskrzeli, to osoba bez zapalenia postrzegana byłaby jak nienormalna, dziwna, potencjalnie nawet niebezpieczna. Czyż nie?
Niemniej – karma to my. My i nasze życie. To wszystko jacy jesteśmy i gdzie się znaleźliśmy na tej planecie to nasza karma. I nie jest to rezultat decyzyjności pola, tylko konsekwencja naszych decyzji – naszego “wewnętrznego ładunku”. Ale żeby zrozumieć karmę, trzeba totalnie przewartościować m.in. temat życia. Większość ludzi nie jest do tego zdolna i/lub zwyczajnie nie chce. Bo np. od razu porywają się z motyką na Słońce, zamiast zacząć temat przewartościowywania i rekontekstualizacji od czegoś prostego jak praca, którą wykonują. I również bardzo często wykorzystują temat karmy jako ucieczkę od własnego życia.
Ileż razy słyszałem – “mam takie życie/pracę/los/związek/etc., bo mam taką karmę”… co jest po prostu bzdurne aż głowa mała. To wmawianie sobie opowiastek fantasy i przy okazji granie ofiary.
Karma to Ty. Masz to, co sam(a) wybrałeś/aś. Twoje życie odzwierciedla Twoje wybory, a wyborów dokonałeś/aś, które uznałeś/aś za najlepsze. Zaś uznałeś/aś je za najlepsze ze swojego poziomu rozwoju. Karma = Ty = Twoje życie. “Mam taką karmę” oznacza “taki/taka wybieram być i takie podejmuję decyzje”.
Podkreślam – karma to Ty i Twoje życie. To, co wystarczy Ci na temat karmy, to to by zajmować się swoim życiem i BYĆ – coraz bardziej X. Jakości tego odzwierciedlą Twoje położenie w polu.
Nie zawsze od razu. A poza tym mówię – czynników jest mnóstwo, z czego większość nieświadomych.
Podstawowy i fundamentalny temat to intencja i jej konsekwencje.
Bo jeśli nie chcesz zajmować się swoim życiem, to czy to samo w sobie nie pokazuje jak negatywny masz kierunek? Jeśli masz złamaną rękę to zajmujesz się tą zdrową i liczysz na poprawę? Trzeba zająć się tym, co nie działa, co boli, czemu stawiamy opór, co zaniedbaliśmy, etc. Nie zmagać się, tylko zmienić to, co możesz zmienić i zaakceptować resztę – przestać się z nią zmagać, przestać próbować ją kontrolować, etc.
Wybór pokoju zacznie więc wyciągać z Ciebie i “przyciągać” okoliczności, którym pokój oddawałeś/aś i/lub wierzyłeś, że pokój zależy od nich.
Czy to zaakceptujesz, poddasz, uwolnisz, przewartościujesz, to w 100% Twoja odpowiedzialność i decyzja.
Czy będziesz żyć w pokoju zależy od Ciebie, nie od świata.
M.in. to stanowi niezbity dowód na to, że wszystko w świecie jest w samoregulującym polu. Bo intencja zacznie zmieniać wszystko w Twoim życiu i często też automatycznie w życiach innych.
Względem czego jesteś niezdecydowany/a, niepewny/a? Ludzie mówią – “jestem niepewny/a siebie”. Ale to bzdura. Nie można być “niepewnym siebie”. Ludzie są niepewni swoich intencji i wyborów, bo nie są ich świadomi. Podświadomie doskonale wiedzą, że np. przestaną coś robić i uciekną, gdy poczują strach czy wstyd. Są bardzo pewni. Tylko zazwyczaj tego, co negatywne.
Dlatego też często wewnętrzna praca, którą należy wykonać, by naprawdę zmienić intencję, jest poważna. Bo sama zmiana intencji to moment.
I 3 krytycznie istotne kroki, które też mało kto chce wykonać, to wzięcie odpowiedzialności, zaakceptowanie, że nie jesteśmy ofiarą, tylko autorem swoich doświadczeń i zaprzestanie projekcji.
Jak sądzisz jak wygląda regulacja np. tematu pieniędzy w Twoim życiu jeśli się tego wstydzisz, boisz, opierasz, winisz, żalisz? Poprawia się czy raczej nie?
Bardzo łatwo dostrzec, że dostrzegamy to jaką mamy intencję, poziom świadomości, stan emocjonalny – jeśli są niskie, no to zazwyczaj dostrzegamy wyłącznie negatywności. To, co zaczniemy dostrzegać, gdy będziemy odważni, spokojni, odpowiedzialni? No ale jeśli uważamy, że nie możemy być odważni, spokojni i odpowiedzialni PRZEZ COŚ/KOGOŚ, no to sami sobie rzucamy kłody pod nogi.
“Jestem niepewny, bo nie mam pieniędzy. I aby zarobić pieniądze, muszę być pewny siebie” – tego nie ma jak ugryźć.
To jak z uzależnieniem – “Oglądam porno, bo/gdy się wstydzę. Wstydzę się tego, że jestem uzależniony”. I – “Oglądam porno, gdy czuję się niepewnie. Poczuję się pewnie, gdy wyzdrowieję”.
Jeśli chcesz wyjść z pokoju napierając na drzwi, które otwierają się do wewnątrz, najpierw trzeba przestać na nie napierać.
Nie Ty stworzyłeś/aś samochód, który Cię oblał. On i tak by przejechał. Ale Ty wybrałeś/aś, by w tym miejscu i czasie się znaleźć. Mogłeś/aś np. zadumać się nad czymś na 10 sekund i wtedy ten samochód, by Ci nic nie zrobił, a jednak dokonałeś/aś takich wyborów, by być tam dokładnie wtedy, co ten samochód w odpowiednim miejscu, by zostać oblanym/oblaną. Ponadto jak zinterpretujesz to całe zajście i co z tym dalej zrobisz to także Twoja 100% odpowiedzialność.
Tak czy siak nie jesteś ofiarą tego. Tak, to nieprzyjemne. I prawie na pewno każdy zacznie się opierać, gdy usłyszy, że nikt nie jest winny, nawet jeśli ktoś spowodował dla nas problem. A jeśli nas korci, by obwinić, to wiedzmy, że winę już mamy w sobie – jest to część naszego wewnętrznego ładunku. Próba zrzucenia jej na kogoś, to jakby osoba otyła próbowała zwalić na kogoś swój tłuszcz i uznała, że skoro ktoś inny jest winny, to ona już tego tłuszczu nie ma…
Pytanie brzmi – nie lepiej problem rozwiązać, a nie obwiniać/szukać winnych? Obwinianie to nie rozwiązanie.
Jeśli negatywności się puścimy/poddamy, zmiana odbywać się będzie stopniowo. Tym jest tzw. “czas”, którego do tej pory nie jest w stanie pojąć nauka. Bo czas to tylko konceptualizacja umysłu. Koncept narzucony na rzeczywistość. Co to znaczy? Że nie wiemy i nie rozumiemy tego co jest realne.
Ludzie mi piszą jak to ufają nauce. Ale nauka jest tak samo podatna na niezrozumienie, naiwność jak wszystko inne!
Nauka sądzi, że bada obiektywną rzeczywistość nie dostrzegając nawet jak to, co chce znaleźć determinuje to, co znajdzie! To, że ktoś uważa, że coś jest obiektywne to jego subiektywna opinia! Nic więcej.
Powiedzmy, że nawet poda coś realnego – “kot ma ogon”. I co? I każdy i tak temu nada znaczenie jakie mu się uwidzi! Co z tego, że kot ma ogon? Znaczenie wyniknie dla każdego takie w jakim kontekście to ujął. A nauka nie może przebadać kontekstu 7 miliardów ludzi. Szczególnie jeśli nie dostrzega w jakim sama operuje. W ograniczonym. Zaś każdy człowiek może wszystko postrzegać w innym kontekście i zmieniać go każdego dnia. Wliczając konteksty naukowców i badaczy.
Poza tym nie ma człowieka, który nie nadaje znaczenia ludziom, przedmiotom, wydarzeniom w świecie. Zacznij się temu przyglądać – gdy usłyszysz jaką informację, zaobserwuj jakie znaczenie i wartość temu nadasz. Być może od razu zgodzisz się z tym, co inni mają do powiedzenia.
Co nauka może Ci powiedzieć o świecie? Może Ci tylko przekazać informacje. I co? Nic. Czy najlepiej naukowe przebadanie orgazmu w jakikolwiek sposób Ci go da, pozwoli doświadczyć? Nie! I jeden orgazm z normalną, żywą kobietą będzie bogatszym doświadczeniem, niż przeczytanie o nim encyklopedii. I pewnie jeszcze znajdziesz nieścisłości, błędy i sam dodałbyś kilka akapitów. ;)
Poza tym – czy nauka uwzględnia poziom świadomości ludzi? To, co jest ważne dla ludzi na poziomie np. 137 jest/może być zupełnie inne dla ludzi na poziomie 125 i zupełnie inne na poziomie 142! Gdzie tu miejsce na jakąkolwiek obiektywność?
Zapewne dla większości ludzi na tej planecie ważne jest zupełnie coś innego, niż dla Ciebie! I to nigdy nie ulegnie zmianie! Nie znaczy, że ci wszyscy ludzie się mylą. Nie znaczy, że Ty się mylisz.
Bo życie jest subiektywne. Radykalnie subiektywne.
Fakt – “potrzebujemy wody pitnej do przeżycia”. Ok. Ale co kto zrobi z tą wodą zależy od każdego z osobna. Dla jednej będzie to przykry obowiązek. Dla innej dowód, że jesteśmy ofiarami na tej strasznej planecie, bo musimy pić wodę. Dla innej będzie to cudowne doświadczenie. A dla jeszcze innej zwykłe, mechaniczne doświadczenie – czynność, którą wykonuje zawsze w tym samym czasie, zawsze tak samo i tyle, nic więcej. Więc co z tego, że jest to fakt? Nic. Ale jeśli wody pić nie będziesz, to Twoje ciało umrze. ;)
Co jest realne? Ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila, ta chwila.
A nie to, co się nam o niej wydaje.
Nawet jak patrzysz na krzesło, to nie widzisz tego krzesła, tylko swoje opinie o nim, percepcję i postrzegasz to krzesło przez pryzmat wszystkich krzeseł jakie widziałeś/aś w przeszłości. Nawet nazywając je “swoim” popełniasz błąd, bo w rzeczywistości nie istnieje coś takiego jak “moje”. Czy widzisz drgania cząsteczek materii? Czy widzisz energię w nich zawartą i energię, która je spaja? To co widzisz? Ile prawdy widzisz? 1%? Mniej? A to tylko krzesło.
Nazywając krzesło swoim sądzisz, że cokolwiek w świecie uległo zmianie? Nie. Nic absolutnie się nie zmieniło. I tylko Ty możesz mieć z tego przekonania i przywiązania potencjalny problem.
Patrzysz na trawę lub śnieg i co widzisz? Co możesz o tym powiedzieć? Czy to, co powiesz ma chociaż 1% zaczepienia w rzeczywistości? A poza tym – w jakim kontekście to umieszczasz? Są ludzie, którzy nienawidzą zimy. Więc m.in. śnieg umieszczają w takim kontekście, w którym w śniegu i niskiej temperaturze widać coś złego i usprawiedliwione i sensowne jest dla nich opierać i osądzać zimę.
Jeśli ktoś opiera się i osądza porę roku, która od milionów lat powtarza się, jest nieunikniona i całkowicie naturalna, to czy ta osoba postąpi mądrzej, gdy wydarzy się coś dużo poważniejszego jak choroba?
I gdzie tu miejsce na jakiś czas? No bo to po prostu bardzo wygodny koncept – dużo wygodniej jest powiedzieć “będę na 15:15”, niż… no właśnie – niż co?
Ludzie sukcesu mówią, by najbardziej bolesnymi tematami zajmować się od ręki. Nie czekać. Nie stawiać się w roli ofiar czasu.
Zauważmy, że gdy pracujemy swobodnie, nie opieramy się, to “czas mija” szybko. Czyli nasze subiektywne doświadczenie jest zupełnie inne, niż gdybyśmy się opierali, osądzali coś/kogoś. Gdy stawiamy opór, to “czas mija” bardzo wolno. Ludzie żartują, że najgorsze 4 godziny każdego tygodnia to pierwsze 10 minut w poniedziałek w pracy.
Gdyby istniał jakiś zewnętrzny, obiektywny dla wszystkich czas, to nikt by nie mówił “ale mi szybko minął czas”, ani “a mi mijał powoli”. Doświadczenie “upływu czasu” zawsze byłoby identyczne. To, co jest totalnie niedostrzegane, to to, że nasz własny opór, negatywne nastawienie do chwili obecnej stanowi pewną formę wewnętrznej blokady. “Czas” oczywiście również doświadczany jest wewnątrz, nie na zewnątrz.
Możemy też na jego podstawie uczyć się odpowiedzialności, decyzyjności. Jeśli do pracy mamy na godzinę 9:00, no to trzeba się odpowiednio zorganizować zanim zegarki pokażą dziewiątą. Jednak nadal nie ma tu “miejsca” na żaden czas. Tylko na chwilę obecną, chwilę obecną, chwilę obecną. Nic nie mija, nic nie ucieka, nic nie leci. Jest tylko chwila obecna.
Co mierzą zegary? A skąd pomysł, że w ogóle coś mierzą??? Zegary nic nie mierzą! Bo nie ma co mierzyć! Ich konstrukcja jest taka, że dzięki uwalnianej wewnątrz energii następują wewnętrzne zmiany układu, które my następnie narzucamy na świat. Mówimy “jest godzina 10:00”. Ale w rzeczywistości nie ma żadnej godziny 10:00. Ani żadnej innej. To tylko umowa między nami, by się łatwiej dogadywać. Jest masa zegarków o konstrukcjach, których po X powtórzeniach wskazania zaczynają się rozjeżdżać z pozostałymi. To co my odczytujemy z zegara i co nazywamy “obiektywnym czasem” jest tylko reprezentacją wewnętrznej pracy mechanizmu zegara. A nie żaden pomiar czegoś zewnętrznego i obiektywnego.
Dla człowieka, który się opiera, “czas mija” zupełnie inaczej. Bo w zależności od poziomu świadomości, intencji i decyzji, doświadczanie rzeczywistości jest zupełnie inne – zawsze, niezmiennie subiektywne.
Człowiek, który nadal widzi coś złego w swojej przeszłości i opiera się, doświadcza w kółko tego samego. Tak jakby ona nadal trwała. I zrzucają odpowiedzialność, traktują się jak ofiary – “ktoś mnie zranił”. Ok ale kiedy to było? To już minęło. Tego nie ma. Jedyny, kto się tego wciąż trzyma to Ty. Jeśli w Twoim subiektywnym doświadczeniu to jakby nadal trwa, to dlatego, bo Ty się tego trzymasz. To nie trzyma się Ciebie.
To totalnie bez sensu. No bo powiedz mi – skoro krzesło, do którego się nie przywiążesz nie zniknie, a przywiązanie do np. obwiniania wprowadza do życia ból i cierpienie, to czy jest to rozsądne?
Ludzie mówią sobie – “nigdy Cię nie puszczę!” i sądzą, że to przejaw miłości. Nie. To nie przejaw miłości. To wyłącznie przywiązanie dokładnie takie samo jak przywiązanie do jakiejś bzdurnej racji, urazy, opinii, itd. Ale oczywiście ludzkie ego uwielbia się oczarowywać. Nazwie to miłością. A potem wielkie rozpaczanie, ból, cierpienie, gdy jednak związek nie przetrwał. A nie lepiej żyć – “Nie, nie jestem do Ciebie przywiązany/a ale kocham Cię i chcę z Tobą być. Będę się starać, by nasz związek był jak najlepszy dla nas obojga”.
Jednak i tu należy zacząć od tematów prostych, bo przywiązanie do drugiej osoby jest jednym z najsilniejszych rodzajów przywiązać i oczarowań. Najpierw zacznij odpuszczać przywiązania do np. oczekiwań, by otrzymać komplement za nową koszulkę czy spodnie. Gdy dostrzeżesz, że bez tego będzie Ci łatwiej w życiu, to będziesz mógł/mogła odpuszczać przywiązania w coraz szerszym spektrum.
Jeśli po przyznaniu, że jesteś uzależniony/a, wybierzesz granie ofiary, to będzie to dla Ciebie inne doświadczenie, niż dla kogoś, kto nie wybrał grania ofiary, tylko odpowiedzialność. Ludzie na całej planecie również uwielbiają grać ofiary przy każdej sposobności.
Emocje to efekt Twojego postrzegania świata zewnętrznego. Nie ma to nic wspólnego ze światem. Dlatego ja po uświadomieniu sobie, że jestem uzależniony poczułem ulgę i radość, a ktoś inny cierpi. Gdyby TO – fakt, że jesteśmy uzależnieni – był źródłem czegokolwiek, to każdy czułby to samo.
Gdy posadzimy 10 osób przed telewizorem i w wiadomościach usłyszą tę samą informację, prawie na pewno każdy poczuje i zareaguje inaczej. Oczywiście jeśli umieszczą ją w tym samym kontekście, poczują to samo – np. gniew. Świata to nie zmieni, a może nawet drastycznie zmieni doświadczenie wewnętrzne.
To co czujesz jest stricte wewnętrzne i jak pokaże jedna z dróg do pokoju – pokój możesz odczuwać nawet w trakcie wojny. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Natomiast są ludzie, którzy są niespokojni nawet dlatego, bo nic się nie dzieje. :)
W każdym momencie wszystko jest tworzone na podstawie tego czym jest, potencjalności i intencji. Nic nie powoduje nic innego. Czas nie powoduje starzenia, ani ciśnienie powietrza nie powoduje gorszego samopoczucia.
Źródło wszystkiego jest WEWNĘTRZNE.
Jest to o tyle ważne, że także nic nie powoduje tego, że cierpisz lub że jesteś szczęśliwy/a. W zależności od tego w jakim kontekście coś umieścisz, możesz cierpieć lub być spokojnym/spokojną, a nawet czuć radość! To dość poważne, nie sądzisz? W zależności od kontekstu coś może wydawać się porażką lub sukcesem…
W zależności jak potraktujesz krzesło – czy np. uznasz je za swoje i przywiążesz się mentalnie do niego, możesz cierpieć, gdy coś się stanie z tym krzesłem.
Znaczenie wynika z kontekstu, w którym umieszczasz informacje, wydarzenia, okoliczności, przedmioty, osoby, etc. Jeśli dowiesz się, że ktoś ukradł lub zniszczył krzesło, to ta informacja nie ma żadnego znaczenia. Całe znaczenie nadajesz/nadasz jej Ty. Ale jako dzieci naśladujemy innych. A pokaż mi osobę, która na informację, że coś zostało jej skradzione reaguje – “ok”.
Ludzie mówią wtedy – “TO źle”. Czyli osądzają sytuację jako złą i sądzą, że to zło i ich złe samopoczucie bierze się z tej złej sytuacji… Ale tak nie jest i nigdy nie było.
I pytanie – jeśli zareagujemy “Ok” lub “o nie! To bardzo źle!” to czy w jakikolwiek sposób ogranicza nam to pole działania? Jeśli zaakceptujemy to, że coś nam skradziono, to nie możemy zwrócić się na policję i wszcząć dochodzenia? Oczywiście możemy. Z tą różnicą, że jeśli nawet nie odzyskamy tego, co utraciliśmy, to pozostaniemy spokojni. Ktoś inny oczywiście może za sensowne uznać nienawiść, gniew, granie ofiary, użalanie się, obwinianie. Droga wolna. Ale każda wiąże się z konsekwencjami.
Jeśli tylko o tym przeczytasz, to oczywiście nic to nie da. Jeśli jednak naprawdę przyswoisz te informacje, to dzięki temu będzie Ci również łatwiej zrozumieć innych ludzi. Bo inni wszystko postrzegają w zupełnie innym kontekście.
To co dla Ciebie jest ważne, może nie być totalnie ważne dla kogoś innego (i odwrotnie). To, że Ty dostrzegasz coś w jakimś wydarzeniu i wydaje Ci się to oczywiste, to inna osoba kompletnie może tego nie widzieć lub rozumie to totalnie inaczej.
Sądzisz, że dla ludzi na świecie ważny jest pokój? Ha! Obejrzyj wiadomości, a zobaczysz, że kolosalna większość ludzi na tej planecie nie chce pokoju. “Pokój” to najczęściej hasełko, za którym idzie projekcja, że ktoś inny jest winien jego braku.
Najprostszy kontekst – bije Cię ojciec. Dla niego jest to świetna metoda wychowawcza. Dla Ciebie – nie bardzo. Dlaczego? Bo umieszczacie to samo w zupełnie innym kontekście.
Tylko garstka bitych dzieci dopiero po wielu latach dokonuje przewartościowania i zaczyna nadawać sens w postępowaniu taty. Bo dzięki temu, że ojciec ich bił nie bali się już sami bólu, ani dostać po mordzie ani od innych, ani od “losu”. Więc stawiali na swoim, walczyli, nie poddawali się, etc. Ale sami byli już na takim poziomie rozwoju, że byli bardziej wściekli (poziom Gniewu), niż grali ofiary (poziom Żalu i niższy). Oczywiście aby tak żyć bicie nie było potrzebne.
Niemniej to pokazuje, że nawet bicie nas przez kogoś bliskiego można umieścić w takim kontekście, że będziemy za to nawet wdzięczni!
Większość ludzi, względem których ich rodzice nie zachowywali się kochająco, utrzymują urazy – żal, wstyd, winę, gniew, dumę nawet dziesiątki lat i nie mają ochoty wybaczyć. A gdy próbują, to po chwili okazuje się, że nie chcą. Tylko tego nie zauważają i mówią wtedy “nie mogę wybaczyć” lub “nie potrafię wybaczyć”. Ależ każdy może i potrafi wybaczyć ale trzeba zrezygnować ze swoich ukochanych pozycjonalności i ukrytych korzyści jakie z nich doimy.
Jeśli czas to tylko koncept narzucony na rzeczywistość, to jak może coś uleczyć, jak ma się “w/z/po nim” coś polepszyć? Zmiana zależy od intencji i warunków. Nie od “czasu”. Dlatego możemy sobie czekać 40 lat, a nadal być wściekli na rodziców, że nas w wieku 12 lat nie wzięli na mecz. Zaś ten gniew będzie nas przez te dziesiątki lat coraz bardziej osłabiał. I człowiek mówi sobie wtedy, że jest gorszy, bo inni mają energię i chęci do życia, a on nie…
Woda, ziemia i promienie słoneczne nie powodują, że kwiat rośnie. To nam się tak wydaje. To odpowiednie warunki są tym, w czym potencjał kwiatu samoistnie przejawia się w taki sposób, który my nazywamy “kwiat rośnie/rozkwita”.
Przypominam – BYĆ->ROBIĆ->MIEĆ.
A Ty jakie znaczenie i wartość nadajesz temu co masz i temu, czego nie masz? Uważasz, że PRZEZ TO JESTEŚ XYZ?
Postrzeganie świata przez pryzmat ofiary powoduje, że widzimy niemalże wszystko totalnie niepoprawnie. W uproszczeniu sądzimy, że jest: BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ. Czyli – dopiero jak kwiat będzie MIAŁ ziemię, wodę i promienie słoneczne, będzie mógł rosnąć (ROBIĆ) i w ten sposób STANIE SIĘ inny, niż ziarenko.
Ale kwiat nie jest ofiarą ziemi, wody i promieni słonecznych. Nie zależy od nich. Jednak jego potencjalność może przejawić się w ten czy inny sposób, gdy warunki będę odpowiednie. Innymi słowy – stojąc w zatęchłej kałuży nie licz, że będzie(sz) pachnieć fiołkami.
Warto zauważyć, że nie jesteśmy kwiatem doniczkowym i jeśli nie odpowiadają nam warunki, w których jesteśmy, możemy je zmienić. Jak? Np. fizycznie wyjść z pomieszczenia. Jeśli tego nie wybierzemy, no to co wybieramy? Negatywne dla nas warunki. Nie wspierająca nas. Ponownie – kto je wybiera? Kto nie wybiera zmiany? Kto jest apatyczny względem swojego życia?
Ludzie sukcesu mówią, by unikać ludzi narzekających, użalających się, grających ofiary i ogólnie tych, którzy nie osiągnęli tego, co my chcemy osiągnąć. Bo automatycznie będziemy przemieszczać się w polu w “miejsce” takie w jakim są oni. Słowem – sami zaczniemy narzekać, użalać się, grać ofiarę i nie osiągniemy tego, co chcemy. I znajdziemy kolejne powody do narzekania, użalania się i grania ofiary.
Kto cały czas trzyma się przekonania – “W tym kraju nie da się nic osiągnąć, nie da się być kimś”? Oczywiście, że się da. Ale my wolimy swoją rację i płynące z niej małe korzyści (duże dla nas). Wiele osób wierzy w to przekonanie, bo gdy okazało się, że droga do sukcesu jest inna, niż oni by chcieli, nie wybrali aby się dostosować – zmienić.
Ostatnio odpisywałem na maila klienta, który mówił mi, że nie potrafi akceptować, ani kochać, bo jego rodzice też nie byli akceptujący ani kochający. Zapytał się mnie czy to jedyna przyczyna tego jaki jest. Odpowiadam, że oczywiście nie jedyna. Bo miał kilkadziesiąt lat, w których mógł szukać rozwiązań, odpowiedzi, uczyć się akceptować i kochać, a jednak tego nie robił. To jaki JEST to w 100% jego odpowiedzialność – zawsze była, jest i będzie. Ale jak mówię – nasz kierunek i miejsce odzwierciedla nasze wybory, nasze intencje. On nie miał intencji zmienić się. Wybierał, by być cały czas takim samym człowiekiem (jak jego rodzice).
10 lat to 3600 dni, w których możemy praktykować i rozwijać cnoty czy wzniosłe, budujące postawy. A jednak miliardy ludzi tego nie wybiera. Zamiast tego wybierają co? Co Ty wybierasz każdego dnia?
Bo jeśli wybierałeś/aś non stop głupio i w końcu doświadczysz czegoś poważnego, to nie dziw się, że będzie bardzo bolało.
Czy jesteś w towarzystwie ludzi, którzy akceptują Cię w 100% takim jakim/jaką jesteś? No, jeśli nie wiedzą, że jesteś uzależniony/a, to nie akceptują Cię w 100% – nie mają nawet takiej możliwości. Więc ich obecność nie sprzyja Twojemu uzdrowieniu lub nie jest wystarczająca, by je wspomóc. Oczywiście nie mówię, że masz odejść od żony, bo nie wie, że jesteś uzależniony lub tego nie akceptuje. Mówię, by nie wymagać od ludzi tego, czego nie mogą nam dać.
Zanim zaczniemy zwalać całą odpowiedzialność za swoją niedolę, np. uzależnienie, na bliską nam osobę, radzę zastanowić się najpierw nad sobą. I to radykalnie uczciwie.
Radykalna uczciwość jest jak nogi. Bez nóg daleko nie dojdziesz.
Jeśli zamierzamy zwalać odpowiedzialność, obwiniać, grać ofiarę bliskiej osoby, to czy to jednoznacznie nie pokazuje jaki mamy wewnętrzny ładunek i kierunek? Uważamy, że odchodząc coś się poprawi? Absolutnie nie. No chyba, że osoba ta faktycznie jest toksyczna ale ja jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją.
Zazwyczaj bliska nam osoba jest naszym lustrem – odbija nam nasze własne cechy charakteru, którymi nie chcemy się zająć.
Akceptacja i miłość bezwarunkowa towarzyszą grupom 12 kroków. Chodząc na nie automatycznie przemieszczamy się w stronę zdrowia. Ale samo chodzenie to za mało. Bo “parametrów” ważnych dla zdrowia jest więcej, niż samo tylko pójście, założenie rąk na krzyż i tyle. “No chodzę przecież”.
Znaczenie zwrotu strzałek BYĆ, ROBIĆ, MIEĆ jest kolosalne, fundamentalne. Jeśli zrozumiemy to na przykładzie kwiatu, będzie nam dużo łatwiej. Warunki zewnętrzne nie są przyczyną rozkwitu ale w nich kwiat może to przejawić.
Rozkwit odbywa się bezwysiłkowo. Kwiat nie walczy, nie zmaga się. JEST w pełni tym czym jest w tych warunkach i przejawia swój najwyższy potencjał do jakiego jest zdolny. Kwiat nie wciska sobie ciemnoty, że “nie zasługuje”. Nie opiera się. Nie ucieka. Nie okłamuje się, że nie może.
Non stop poddaje się rzeczywistości. Ne ma o niej żadnego zdania, ani opinii. I kwiat już jest dokładnie tym czym jest. Jak Słońce świeci z zachodu, to zwraca liście na zachód. Jak ze wschodu, to na wschód. Nie zwraca się w stronę, z której nie świeci.
Kwiat rozwija się mądrze względem swoich potrzeb. Czy my rozwijamy się mądrze? Czy kształcimy nowe, niezbędne umiejętności?
Czy wygodnie by Ci się żyło w spodniach, które nosiłeś/aś mając 10 lat? A ludzie żyją z przekonaniami, intencjami, celami, nastawieniami, etc. zbudowanymi często w wieku bardzo wczesnego dzieciństwa.
Bez akceptacji tego jacy jesteśmy obecnie nie możemy tego zmienić lub będzie nam bardzo trudno.
No bo każdą umiejętność można wyćwiczyć do poziomu mistrzostwa. Jednak jeśli będziemy to robić jako ofiara, zmuszać się, a tak naprawdę nie chcieć, to prawdopodobieństwo osiągnięcia mistrzostwa jest malutkie.
Sportowiec bez trenera ma małe szanse wygrać złoty medal. Nawet miliarderzy mają swoich mentorów, których cały czas się słuchają.
Utrzymywanie odpowiednich warunków zewnętrznych sprzyja pewnej ekspresji, a innej nie. Ale jej nie powoduje. To można powiedzieć – wewnętrzna decyzja samego kwiatu. Tak jak i nasza.
Widać to na przykładzie ludzi. Możesz mieć perfekcyjne warunki do rozwoju, do własnego rozkwitu, a to nie nastąpi. Bo warunki tego nie powodują, tylko sprzyjają przejawieniu własnej potencjalności, której poziom zależy od tego czym/kim już jesteśmy. Oraz od naszej intencji.
Dla jednej osoby lockdown w domu ze względu na pandemię będzie pretekstem, by spokój stracić, by żyć w przerażeniu, napięciu, winie, strachu, gniewie. Dla innej osoby te same warunki będą pretekstem, by dążyć do pokoju jeszcze bardziej, niż dotychczas. Będzie medytować, uwalniać, przesiewać głupie informacje ze świata od informacji mądrych.
Gdyby rozwój człowieka/kwiatu zależał od warunków zewnętrznych, to wszyscy ludzie w tych samych warunkach zmienialiby się w ten sam sposób. A tak nie jest.
W klasach jest zazwyczaj 30 dzieci i jeden nauczyciel oraz te same informacje. Ale przecież nie mamy potem identycznych 30-tu karier.
Posadź takich samych 10 kwiatów w tej samej ziemi, podlej je tą samą wodą, zapewnij takie samo nasłonecznienie i jest bardzo duże PRAWDOPODOBIEŃSTWO, że każdy nich wyrośnie (choć nie jest to pewne) tak samo.
Sprowadź 10 osób w jedno miejsce, daj im tyle samo pieniędzy i przekaż te same informacje, a prawie na pewno zobaczysz 10 totalnie różnych zachowań. Można powiedzieć – 10 różnych kierunków. Gdyby to jacy JESTEŚMY zależało od tego, co MAMY, to każda osoba MAJĄC to samo ROBIŁABY to samo. Ale tak nie jest.
Łapiesz?
Dlatego też tak istotne są np. grupy 12 kroków, bo człowiek jest w warunkach idealnych do zdrowienia. Grupy 12 kroków kalibrują się na niebotycznie wysoki poziom Miłości Bezwarunkowej – 540. Bowiem taka intencja towarzyszy tym grupom. W tych warunkach zdrowienie odbywa się samoistnie.
Nie ważne co kto robi, ani ma. Ważne, że każdy jest akceptujący dla siebie i dla innych. Tam ważne jest jaki człowiek JEST. Kiedyś byłem na spotkaniu Anonimowych Alkoholików. Byli tam zarówno ludzie bogaci jak i biedni. Młodzi i starzy. Nie miało to żadnego znaczenia.
Jedną z przyczyn zdrowienia jest to, że tam nikt Cię nie osądzi za nawet największy błąd. Raczej poklepią Cię po ramieniu i pogratulują odwagi, że się przyznałeś/aś. Człowiek zaczyna “przejmować” to postępowanie względem samego siebie. Przestaje się obwiniać. A to rzecz najwyższej wagi.
Przebieg zdrowienia oczywiście zależy od każdego, który znajdzie się w tej energii. Jeśli nasza intencja się z tym nie pokryje, no to nie przejawimy zdrowia.
Możesz wejść do sali ze szwedzkim stołem, a i tak zjesz jedynie suchy chleb lub nic.
Co jest do “zrobienia” w sobie i w swoim życiu podają te 12 kroków. To droga do wyzdrowienia. Pełna, kompletna. Ale ludzie potrzebują nawet lat, by wykonać choć jeden z nich. Wszystko zależy od ludzi i ich gotowości do poddania.
Jeśli nie przepracujesz przyczyn swoich problemów, to gdy przestaniesz chodzić do grup 12 kroków, to znowu zaczniesz oglądać porno czy pić wódkę.
Jedyną pozytywną stroną zmagania się, tzw. “przełamywania” jest to, że możemy doświadczyć innych poziomów ROBIĆ i MIEĆ nie BĘDĄC jeszcze osobą, która przejawia to bezwysiłkowo. I dzięki temu możemy do tego zacząć dążyć – zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie, bo mamy dowód i przestaliśmy się opierać. Ale wieczne tylko zmaganie się to zawsze sygnał, że coś jest do zmiany i że coś MOŻEMY zmienić. Np. zaakceptować to, czego zmienić nie możemy. :) Nie zmienisz przeszłości ale możesz ją zaakceptować, dzięki czemu wobec niej będziesz całkowicie spokojny/a.
Przypomnę, że zaakceptować możemy wyłącznie fakty, a nie dodane przez siebie interpretacje, narzucone dramaty i tragedie.
Nie zawsze możliwym jest doświadczenie czegoś przez zmaganie. Przykład – uzależnienie. Jeśli uzależniliśmy się w młodym wieku, no to nie mamy praktycznie możliwości doświadczyć życia bez uzależnienia, by “dowiedzieć się jak to jest i czy warto”.
Jeśli na problemy zawsze reagowaliśmy tylko “załamywaniem się”, no to czy nie ma innych możliwości? Czy nie możemy inaczej”? Oczywiście, że są i możemy. Ale trzeba poszukać i to wybrać.
Jeśli nigdy nie mieliśmy własnej, prosperującej firmy, to również nie dowiemy się jak to jest i czy warto.
Ale od czego są inni ludzie?
Tak w przypadku przedsiębiorców z własną, prosperującą firmą jak i tych, którzy realnie wyzdrowieli z uzależnienia – mamy dowody na to, że jest to możliwe i wiemy od nich co jest do zrobienia. Widząc jak oni żyją, wiemy, że jest to możliwe. Pytanie czy wybierzemy naśladowanie ludzi sukcesu, czy zazdrość?
Zanim się tacy staniemy (BĘDZIEMY), już możemy zacząć dążyć w tym kierunku NAŚLADUJĄC (ROBIĄC) tych, którzy to osiągnęli – którzy już tacy SĄ. Dopóki nie STANIEMY się tacy, będą się ujawniać kolejne warstwy emocji, oporu i pozycjonalności do przepracowania i poddania, by w końcu bezwysiłkowo zacząć przejawiać to, do czego dążymy.
Dzięki intencji automatycznie zaczniemy grawitować w kierunku tego, czego pragniemy.
Ale jeśli ostatecznie nie zmienimy poziomu BYĆ, to pozostaniemy w stanie zmagania między rozdźwiękiem w tym jacy JESTEŚMY, a co ROBIMY i co chcemy MIEĆ. Nie będziemy spójni.
I tak się właśnie ludzie męczą. Jak sądzisz – dlaczego czujesz rzekomy “wstyd” i “lęk” przed podejściem do kobiety? Bo takie masz… podejście do siebie, do kobiet, do seksu, takie masz intencje. To, co czujesz to odzwierciedla. Ale dla większości mężczyzn emocje > rozsądek. Oczywiście zarzucają kobietom, że “są takie emocjonalne”. Ale sami są dużo bardziej emocjonalni i to jeszcze w niezdrowy sposób, niedojrzały.
No co z tego, że czujesz “lęk (rzekomo) przed podejściem”? Albo opór? No czujesz, bo sam to wybierasz. No kto sobie wmawia, że może zostać odrzucony? Skąd to wytrzasnąłeś?
No usłyszysz to potworne “nie” i co? Całe znaczenie i wartość nadajesz i zapewne już nadałeś temu Ty. Głupie znaczenie. Możesz to zmienić – przewartościować, rekontekstualizować. Czy to zrobisz? Jeśli dalej wolisz sądzić, że BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ, no to pozostaniesz ofiarą świata. Kobieta powie Ci “nie”, czyli “odrzuci” i Ty będziesz cierpiał, będziesz miał dowód, że jesteś gorszy… Czyli świat potwierdzi Ci Twój własny obraz siebie. No ale czy nie byłoby mądrym skorygować to jak siebie widzisz?
To ten sam strach jak strach “przed” odpowiedzialnością. Dlaczego boisz się jednego i drugiego? Dlaczego trzymasz się lęku?
A jakbyś się przestał bać, to co wtedy, wszystko byłoby ok? No a kto się trzyma lęku? Ty!
Więc wiesz, że wszystko byłoby dobrze, gdybyś się nie bał ale strachu nie chcesz się puścić…
I większość ludzi, gdy sobie uświadomi, że wybierają strach, to zamiast przestać, nadal się trzymają i mówią, że muszą się dowiedzieć dlaczego… Ostatecznie na tym się kończy i lęku dalej się trzymają.
Teraz tak – dlaczego np. seksu i pieniędzy mają dużo zarówno ludzie pozytywni jak i negatywni? Bo seks i pieniądze kalibrują się relatywnie niziutko – na poziomie 200. O ILE w ogóle seks jest uprawiany spójnie.
Można ROBIĆ to co niezbędne, by to MIEĆ. Ale jeśli nie wzrośniemy na poziom, który przejawia to już bezwysiłkowo, to zaczniemy to tracić i/lub coraz trudniej będzie nam to mieć/utrzymać.
Widzimy więc, że nie ważne jakim jesteśmy człowiekiem w kontekście pieniędzy i seksu. Zarówno pieniądze jak i seks można mieć robiąc to, co niezbędne, by je mieć – jedni kradną, inni oszukują, inni zarabiają ciężką pracą, inni zarabiają pracą spokojną i radosną. Jedni kobietami manipulują, inni kłamią, inni się męczą, a inni są naturalni, szczerzy, spokojni, radośni. I każdy z nich może mieć seks i pieniądze.
Ale już jakoś tak jest, że większe prawdopodobieństwo seksu przejawiają ludzie śmiali, odważni, spokojni, radośni, niż przerażeni, zawstydzeni, obwiniający się, apatyczni. Jeśli chcemy seksu, to dalsze wybieranie jakości niższych od “wymaganych” nie jest wyrazem mądrości.
Wmawianie sobie, że nie zasługujemy, nie możemy lub zwyczajnie nie robienie tego, co prowadzi do nich, nie da nam ich i tyle.
Klecenie do tego baśni i historyjek, że nam Bozia odmawia czy świat taki niesprawiedliwy, to już dziecinada.
Jednak ludzie to uwielbiają. Bo wiara w takie bajeczki jest bardzo wygodna. Bo można sobie przerzucać na świat swoje niewygodne uczucia. A są niewygodne, bo takie mają być – by się ich nie dało zignorować, gdyż stanowią ważne DLA NAS informacje. Informacje o błędach naszej percepcji.
A nie? “Boję się, że mi coś zrobi/powie kobieta”. Czyli W TYM MOMENCIE SAMI WYBIERAMY jak TO zinterpretujemy. I już to czujemy, i chcemy tego uniknąć w przyszłości, bo sądzimy, że dopiero kobieta doda do tego cierpienie… Czy to nie poważny błąd świadomości? Sądzimy, że obca osoba może sprowadzić na nas cierpieniem, bo chcemy dla siebie i dla niej czegoś dobrego…
Tylko wczoraj odpisywałem na maila, w którym dwudziestokilkuletni chłopak użył stwierdzenia – “Żadna kobieta nie zasługuje na kogoś takiego jak ja”. Więc nie tylko jest dla siebie srogim katem i okrutnym sędzią ale jeszcze wyrokuje za kobiety!
Czy to nie totalnie negatywne ale jeszcze wulgarne do sześcianu?
Ludzie sami wmawiają sobie – “Jestem gorszy i nie zasługuję”. Ale jeszcze nikt nigdy nie podał mi sensownej odpowiedzi na pytanie – “Naprawdę? To powiedz mi kiedy przestałeś być normalny i zacząłeś być gorszy? Kiedy przestałeś zasługiwać? Bozia zleciała z chmurki i Ci to obwieściła? Prezydent ogłosił to w porannym orędziu? Wróżba zębuszka wsunęła Ci karteczkę pod poduszkę?”
Nie. Sami trzymają się tego przekonania bezwolnie, nieświadomie tak jak wpatrują się bezwolnie i nieświadomie w niekończący się mentalny bełkot. Sami są dla siebie katem i oczekują, że inni też tacy będą. Ale inni nie są. Czasem tylko jedna osoba staje się dla nas taka, by nam przypomnieć jacy sami dla siebie nadal jesteśmy.
Tak wygląda poziom BYĆ ludzi uważających, że nie zasługują. Nie dziwne, że każde działanie i chęć rezultatu wykraczające poza to spotykają się z UJAWNIENIEM z podświadomości nagromadzonego szajsu. Co zrobi wtedy umysł – zacznie szukać dla tego wytłumaczenia, racjonalizacji i zacznie to projektować jeśli to będzie najlepsze.
Człowiek, który uwielbia wpatrywać się w mentalny bełkot oczaruje się tym i uwierzy w to natychmiast.
Ileż razy słyszałem, że chłopakowi czy mężczyźnie podobała się kobieta ale jej tego nie powiedział, bo się bał. Wybrał więc strach. A potem kobieta była z kimś innym i dalej zamiast akceptacji jeszcze wybierał coraz niższe jakości – żal, winę, wstyd. Dostrzegasz tendencję? Jeśli w kółko wybierasz negatywny kierunek, to dlaczego liczysz na pozytywne rezultaty?
Jak jedziesz do Gdyni to spodziewasz się dojechać do Zakopanego?
Odczuwanie emocji jest najzupełniej normalne. Nienormalne jest uciekanie od każdego dyskomfortu i niszczenie sobie organizmu, by nie czuć.
A żeby zmienić cokolwiek bolesnego w życiu, trzeba się z tym zmierzyć niezależnie jakie jest bolesne. I poddawać opór, osądzanie, wartościowanie. Do skutku – aż pozostanie wyłącznie spokój.
Jeśli coś Cię boli – co z tego, że boli? No co?
I ludzie zmagają się z myślami, nawet nienawidzą swojego umysłu. Ale bardzo chętnie trzymają się tych wszystkich negatywnych myśli. Pamiętaj – umysł (myślenie) to nie jest Twój wróg. Ale umysł to nie jest też Twój przyjaciel. To narzędzie.
Zmaganie między poziomem ROBIĆ, a BYĆ wyraźnie widać przy postanowieniach noworocznych. Ludzie chcą BYĆ – np. czuć się lepiej. Bo uważają, że samopoczucie bierze się z pięknego ciała. Totalnie nie rozumieją faktów. Tak samo uważają, że np. wstyd bierze się z zaniedbanego ciała. Dlatego zmuszają się do ćwiczeń (ROBIĆ), bo sądzą, że jak wreszcie będą MIEĆ ciało, to BĘDĄ np. szczęśliwi. A że nie pracują nad poziomem BYĆ, większość ludzi rezygnuje z ćwiczeń, bo każdorazowo muszą zużywać siłę woli na podjęcie decyzji, której nie chcą podjąć. No i wyjściu na siłownię stawiają opór.
Wiesz dlaczego poddanie jest tak krytycznie ważne? Bo górna granica Twojej sił woli jest odbiciem Twojej świadomości. Siła woli < 200 jest bardzo niewielka. A mówimy o skali logarytmicznej. Więc im niższa świadomość, tym kolosalnie coraz niższa i niższa maksymalna siła woli.
Jeśli jeszcze ludzie opierają się i zmagają “ze sobą” i swoim życiem, również z uzależnieniem, to nie mają siły na nic innego. A samo zmaganie też nic im nie daje.
Uważają BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ i dlatego się męczą i ostatecznie nic z tego nie realizują. Bo zawsze ostatecznie wybiorą to, względem czego nie czują oporu. A nie, co jest ważne i niezbędne. Wybiorą obejrzeć porno, by “poczuć się lepiej”, niż spokojnie uczyć się, by zaliczyć egzamin.
Kto się męczy w swojej pracy? Ten, kto poziom BYĆ ma na niższym poziomie od tej pracy – kto np. nie akceptuje tego, co ROBI. Wiele osób zarzucało mi, że praca w fabrykach na taśmach jest JAKAŚ – nudna, zła, monotonna, że wykorzystuje się ludzi, itd. a ja mówię, że ta praca zła nie jest. Dla nich OCZYWIŚCIE jest.
Średnio prace w fabrykach kalibrują się na 195. Ludzie, którym jest w nich źle kalibrują się niżej. Czyli żyją – SĄ – na poziomie niższym i projektują swoją emocjonalność, percepcję, intencje, oczekiwania, nastawienie, postawy, etc. na pracę. Uważają, że praca/miejsce, w którym pracują JEST dokładnie takie jak oni się z/w nim czują… A czują dokładnie to jak je postrzegają, a nie dlatego, bo ono jakieś jest…
Poziom 195 to już poziom bliski odwagi. Aby w tej pracy czuć spokój, trzeba być już blisko odwagi. Odważnie wykonywać swoją pracę, którą można przewartościować – np. zarabiamy na własną edukację, by w przyszłości tę pracę zmienić. Nie musimy jej nienawidzić, ani osądzać, bo to dla nas ważny etap rozwoju. Możemy być nawet wdzięczni, że mamy taką pracę, bo dzięki niej będziemy mogli/możemy XYZ.
Oczywiście dalej możesz nienawidzić swojej pracy i sądzić, że przez nią czegoś nie możesz.
Mówię o tym wszystkim, bo to szalenie powszechne i to nie jest droga pokrywająca się z drogami do pokoju, szczęścia i radości oraz sukcesu.
Ostatnio też jeden z klientów napisał mi, że w jego życiu dominuje duma w formie pychy. Odpisałem mu – “jak u praktycznie każdego uzależnionego”. Pomyśl – ten kto mówi, że żadna kobieta nie zasługuje, by być z takim kawałkiem g***a jak on… – widzi jak żyje, co wybiera, przeczuwa, że raczej nie jest to za dobre… ale tego nie zmienia. Woli być dla siebie katem i oprawcą, niż poprawić swoje wybory. Jak mówię – jeśli tendencję mamy negatywną, to czego się spodziewamy?
Ludzie są tak dumni, że nie chcą przewartościować swojej pracy – umieścić jej w innym kontekście. Nie chcą się zmienić. Dla nich to praca jest zła i to przez nią jest im źle i tyle. Koniec.
No kto się nie chce zmienić?
Gdyby kwiat osądzał siebie i warunki w jakich jest, to nigdy by nie rozkwitł. A ludzie sami rzucają sobie kłody pod nogi. I sądzą, że to przez warunki zewnętrzne (które sami wybrali). Najczęściej oczywiście obwiniają rodziców. Czyli utrzymują bardzo negatywny ładunek i sądzą, że to przez kogoś…
Akceptacja tego jacy JESTEŚMY i tego co MAMY, to fundament zmiany na lepsze i rozkwitu.
A co to jest akceptacja? Właśnie dostałem wiadomość od mężczyzny, który napisał mi:
Nie potrafię sobie wybaczyć życiowych decyzji z przeszłości, nie akceptuję siebie (osobowości i wyglądu).
Oczywiście, że potrafi, tylko nie chce. Ale jeszcze nie jest w stanie dostrzec, że się trzyma obwiniania i wstydu, zapewne też żalu, gniewu i dumy i doi sobie z tego korzyści – ukrytą przyjemność. Nie chce z nich zrezygnować na rzecz spokoju i radości.
Już nieraz mówiłem, że w ogóle tylko dlatego widzimy, że przeszłe decyzje nie były najlepsze, bo je podjęliśmy i doświadczyliśmy tego konsekwencji. Trzymanie do siebie urazy za przeszłe decyzje to po prostu głupota. Bo nawet nie dostrzegamy zdobytej mądrości, ani tym bardziej z niej nie korzystamy.
Jeśli użalasz się, obwiniasz siebie i/lub innych, frustrujesz, itd., to Twój ładunek można rzec – jest negatywny. I oddalasz się przez to od tego, co pozytywne.
Na tej planecie grawitujesz w stronę tego jaki/jaka jesteś.
A nie te bzdury “przeciwieństwa się przyciągają”. Grawitujemy w miejsce, które odzwierciedla nasz wewnętrzny ładunek, generalnie nazywany poziomem świadomości.
Zapytaj się uczciwie samego/samej siebie – czy obwinianie za pomyłki, błędy, czy wstyd, żal do siebie, gniew – to całe emocjonowanie się i mentalizowanie cokolwiek Ci dało i daje? Czy kiedykolwiek dało Ci to coś dobrego?
Nie oznacza to, że jest to złe. Ale jeśli wybierasz jakości na poziomie 100, a pragniesz rezultatów z poziomów powyżej 200, to nie dziwne, że ich nie masz.
Możesz obwiniać, narzekać, użalać się i grać ofiarę. Proszę bardzo! Nie ma w tym nic złego. Ale doświadczysz tego konsekwencji, które zapewne nie będą Ci się podobać. Tak samo możesz nie sprzątać we własnym domu! Nie czeka Cię z tego powodu żadna kara. Ale spodziewaj się doświadczyć konsekwencji – życia w syfie. Możesz się nie uczyć, nie zdobywać wykształcenia. Droga wolna! Ale konsekwencje tego też nie będą za fajne.
Możesz pracować i osądzać pracę, opierać się, nienawidzić, zazdrościć i będziesz zarabiać przyzwoicie ale nie będzie to przyjemne doświadczenie. Możesz też wykonywać tę samą pracę ale spokojnie, radośnie, chętnie, odpowiedzialnie. Zarobisz tyle samo ale doświadczenie będzie zupełnie inne – kolosalnie lepsze.
Czy karanie dziecka zmienia dziecko? Nie. Dziecko albo podejmie inną decyzję, albo nie. Ale to dorośli totalnie nie rozumieją tego. I potem obwiniają samych siebie sądząc, że wina magicznie ich zmieni. Tak, zmieni – na zgorzkniałych, słabych, postrzegających siebie jako ofiary, wybrakowanych, zależnych od świata zewnętrznego, nienawidzących się, żyjących niezdrowo i więcej. I jeszcze obwiniających swoich rodziców, bo używali oni winy do kontrolowania ich zachowań… Czyli jest im źle przez winę ale winy się nie puszczają. Po raz kolejny – to nie… wina winy. To niczyja wina. Puść się winy. Nie jest już do niczego potrzebna.
Ale ludzie trzymają się emocji, choć nie daje im to nic dobrego. I dodatkowo uważają, że to przez emocje…
Zobacz co napisał inny z moich Klientów z tego roku:
Piszę po ponad 2 miesięcznej przerwie w której nie dawałem nic znać. Czytanie Maczety zajęło mi bardzo dużo czasu, gdyż się temu opierałem. W końcu przeczytałem. Codziennie medytuję, uwalniam i przerobiłem kilka nagrań uwalniania na stronie Maczety.
Najważniejsze było dla mnie pytanie ,, czy ja trwam w tym programie dla samego ukończenia”?. Przez mój opór, który stawiałem programowi czułem że dokładnie tak robię, że głównym celem nie jest wyzdrowienie, tylko jego ukończenie. Zrozumiałem że bez sensu jest taka postawa. Jak potrafiłem tak uwolniłem pragnienie ukończenia dla samego ukończenia i teraz moim celem jest ukończyć program aby wykorzystać wszystkie narzędzia do wyzdrowienia.
Program zaczął pół roku temu, pod koniec maja. Od początku września cisza. Widzisz? Pół roku potrzebował, by uświadomić sobie tak fundamentalną rzecz. Niektórzy tego nie przyznali i po 2 latach “pracy nad sobą”. To właśnie “robienie dla samego robienia”. Zmaganie się z poziomem ROBIĆ bez intencji zmiany poziomu BYĆ. Gdyby tego sobie nie uświadomił, stawiałby opór dalej i ostatecznie porzucił WoP i własne zdrowie.
No można sobie pragnąć zmiany/wolności do woli ale jeśli nie zaczniesz robić tego, co konieczne aż do wyzdrowienia, to skąd się ono ma wziąć?
Fundament to zmiana WEWNĘTRZNA. Czyli INTENCJA, uwolnienie/poddanie, akceptacja, wybaczenie, przewartościowanie, świadomość i rezygnacja z korzyści pozycjonalności utrzymujących na w pewnych jakościach życia oraz zrezygnowanie z ukrytej przyjemności tych pozycjonalności.
Ale oczywiście jeśli chcesz nowej pracy, to CV samo się nie wyśle. Tylko porzucenie negatywności powoduje, że nie ma problemu, by wysyłać CV. Jeśli negatywności masz (a masz), to się ujawnią. A skąd wiedzieć, że masz w podświadomości jakiś szajs odnośnie pracy? A że CV nie wysyłasz spokojnie i chętnie, aż do osiągnięcia zmierzonego rezultatu. Jak go wydobyć? Zacząć wysyłać CV.
Inny przykład – osądzanie ludzi sukcesu jest jak zamknięcie oczu na drogę jaka prowadzi do sukcesu. Bo wybieramy negatywność, osądzanie, nienawiść dla tego, kto sukcesu doświadczył – kto prawie na pewno JEST osobą, dla której sukces przychodzi już bez wysiłku.
Innymi słowy – wybieramy W NAS ładunek odpychający NAS od sukcesu.
Co nie znaczy, że jak nagle pokochamy ludzi bogatych, to się następnego dnia obudzimy na worku pieniędzy.
Możemy szybko doświadczyć okazji do wzbogacenia się ale czy je w ogóle dostrzeżemy, rozpoznamy w gąszczu non stop wydarzających się milionów okoliczności – nie wiadomo. Poza tym – utrzymanie wyższego poziomu pieniędzy również wymaga zazwyczaj znaczącej zmiany poziomu BYĆ wobec pieniędzy, dostatku, zarządzania, inwestowania, wydawania, etc.
Gdybyśmy naprawdę pokochali ludzi bogatych, to byśmy dążyli do przebywania z nimi, naśladowalibyśmy ich, studiowali ich życiorysy (bez stawania się uciążliwymi dla nich, nie będąc prześladowcami). No pomyśl – jeśli jest droga do sukcesu i nie chcesz nią iść, to czy dziwne, że nie osiągasz sukcesu? Chcesz wymyślić koło na nowo? Proszę bardzo. Tylko po co?
Gdybyśmy kochali pieniądze, to byśmy je zarabiali radośnie i ekscytowali się tym. A nie wmawiali sobie jakie to ciężkie, trudne, niemożliwe, jak to nie zasługujemy. Jak Ty postrzegasz pieniądze? Jako coś dobrego czy złego? Jeśli złego, to nie dziw się, że Ci z nimi trudno. A jeśli jako coś dobrego, to dlaczego opierasz się temu, co prowadzi do pieniędzy?
To samo tyczy się kobiet/mężczyzn i wszystkiego innego.
Miłość m.in. oznacza, że jesteś względem tego wolny/a. To Tobą nie rządzi. Możesz to mieć lub nie i nie ma żadnego problemu. Wystarczy to wybrać i spokojnie zrobić to, co niezbędne, by to mieć.
Wiele ludzi narzeka, że są osoby, którym “wszystko przychodzi bez problemu”.
Przede wszystkim – nie wszystko. Po drugie – osoby te nie są w żaden sposób wyjątkowe. One w sobie wykonały taką pracę, dzięki której to, co MAJĄ i ROBIĄ, mają i robią bez wysiłku (bez wysiłku psychicznego, co nie znaczy, że nie pracują po kilkanaście godzin na dobę). Ale przecież NAJPIERW ten wysiłek podejmują W SOBIE – rezygnują z tego, co odpychało to, co chcą mieć i co robić powinni, by to mieć.
Jeśli my nie potrafimy (nie chcemy) np. uczyć się lub wykonywać swojej pracy spokojnie i chętnie, odpowiedzialnie, to oczekujemy, że będziemy spokojnie, chętnie, odważnie wykonywać cokolwiek innego? W szczególności coś spoza naszej strefy komfortu? Coś niespodziewanego?
No jeśli to, co ROBISZ i MASZ teraz “odznaczasz” narzekaniem, osądzaniem, użalaniem się, oporem, to nie dziwne, że Ci się nie polepsza.
Ludzie nie dostrzegają, że już samo narzekanie, zazdroszczenie są istotnymi elementami, przez które nic się nie poprawia w życiu tych osób.
Gdy zobaczysz jakie są drogi do sukcesu, dostrzeżesz, że ludzie, którzy odnoszą sukcesy naprawdę tak właśnie postępują. Tak żyją – tacy SĄ. Ale “ceną” za to jest zrezygnowanie z tego, co sukcesu nie wspiera i mu nie sprzyja. To samo tyczy się pokoju, szczęścia i radości. A także wyzdrowieniu z uzależnienia.
Przyjrzyj się poniższemu rysunkowi:
Przerywana linia to problemy i ich “siła”. Im niższa linia przerywana, tym mniej poważny problem, im wyższa – tym bardziej poważny.
I mamy także dwie osoby – “dwójeczkę” na niskim poziomie świadomości i “jedyneczkę” – na wyższym. Jak widzimy – obie osoby mają dokładnie te same problemy. Ale dla 2 większość problemów jest przytłaczająca, zaś dla 1 tylko od czasu do czasu zdarzy się coś poważnego.
I teraz pytanie – czy faktycznie “jednym wszystko przychodzi łatwo, a innym wszystko z trudem”? Nie. Ludzie ci mogą doświadczać dokładnie tego samego – tych samych problemów – ale podchodzą do nich zupełnie inaczej.
Czy problemy rozwiązuje zmaganie się z nimi, czy zrobienie tego co niezbędne, by je rozwiązać?
To jedna z nieprzeliczonych zalet wzrostu świadomości. Możemy nawet doświadczać tych samych problemów, jak uzależnienie, ale będziemy sobie radzić z nimi coraz lepiej. Aż tylko do okazyjnych kryzysów – tych najpoważniejszych. Którymi też będzie nam w końcu możliwe się zająć aż do ich rozwiązania.
Ale ludzie wolą najpierw osądzić problem jako zły i wyprojektować na niego źródło swojego złego samopoczucia, bo dzięki temu nie muszą się nim zajmować i mogą sobie do woli osądzać.
Jeśli “dwójeczka” zdecyduje się pozostać taką samą osobą, no to jej życie będzie DLA NIEJ wydawało się straszne. “Jedyneczce” będzie dużo prościej. Ale nie dlatego, bo życie nie jest sprawiedliwe. Tylko dlatego, bo “pani jedyneczka” rozwinęła się dużo bardziej, niż “pan dwójeczka”.
Oboje mogą stracić pracę i jedna osoba po tygodniu będzie miała lepszą, a druga po tygodniu dopiero wytrzeźwieje z libacji.
Ludzie w ogóle tego nie dostrzegają. Bo człowiek rozwinięty zazwyczaj nie narzeka. Nie dzieli się z innymi swoimi problemami w formie narzekania, biadolenia. Tylko je ROZWIĄZUJE. Dlatego inni widzą to jakby ta osoba w ogóle nie miała problemów. Co jest oczywiście bzdurą.
To że ktoś spokojnie jedzenie drogim samochodem nie oznacza, że wszystko jest pięknie. Może mieć ciężko chore dziecko. Ale nie będzie o tym wszystkim biadolił. A jak go stać na drogi samochód? Bo zamiast biadolenia robi to, co niezbędne, by mieć te pieniądze.
Co więcej – ludzie przedsiębiorczy zazwyczaj problemów nie tylko mają więcej, niż przeciętni ludzie ale i o dużo większej skali. Wymiana pracownika w małym warzywniaku nie jest problemem takim jak prawnik oszukujący korporację na ogromne pieniądze.
Miliarderzy odbudowują majątki – miliony, nawet miliardy dolarów strat i nie grają przy tym ofiar. Inni ludzie mówią wtedy – “no oni mogą sobie na to pozwolić”. Ale czy nie dostrzegamy dziecinności takiego postrzegania? Fakt jest niezmienny – są ludzie, którzy mogą stracić setki milionów dolarów i nie grają ofiar. A ja pracuję z ludźmi, którzy grają ofiary przez lata, bo ktoś im zwrócił uwagę, a oni się nie odszczekali. Jest pewna różnica w rozwoju.
Gdybyśmy my stracili – np. ktoś nam ukradł – dwadzieścia milionów dolarów, jak byśmy zareagowali? Ok, prostsze pytanie – jakbyśmy obudzili się z totalnym zerem na koncie – co wtedy?
Rozpacz czy jeszcze większe starania, by odrobić straty i wyciągnąć wnioski?
Również kilka dni temu napisał do mnie mężczyzna, który zadłużył się na poważną kwotę pomagając rodzicom… nie odzywał się do mnie przez 2 lata. Tak długo “zbierał się” emocjonalnie i psychicznie.
Jeśli nie zaczniemy radzić sobie z tym, co MAMY obecnie bez osądzania siebie i tego co mamy, no to nie poradzimy sobie z niczym większym.
To że jesteśmy uzależnieni i już cierpimy nie chroni nas przed kolejnymi konsekwencjami nieświadomego życia i niemądrych decyzji. Będąc poważnie chorym/chorą możesz się jeszcze zadłużyć… droga wolna.
A jak zacząć sobie radzić i doceniać to, co mamy? Bo większość ludzi sądzi, że dopiero jak to stracą. Co jest oczywistą bzdurą i racjonalizacją “smutnego losu”, którego sądzą, że są ofiarami. Należy wykonać wewnętrzną, REALNĄ pracę. Dokonać rekontekstualizacji tego, co mamy i robimy, przewartościować, nadać inne znaczenie i wartość – mądrzejsze. Porzucić małe korzyści z emocjonowania się, wybrać bycie autorem, porzucić granie ofiary, uwalniać opór – stawać się go świadomym i odpuszczać.
Ludzie się modlą, by Bóg zabrał od nich problemy. Więc chcą pozostać tacy sami, którzy sobie nie radzą i/lub nie akceptują, dodatkowo osądzają siebie i to czego doświadczają i jeszcze chcą, by Bóg słuchał ich… Rozwiązaniem nie jest zabranie problemów, tylko taki wzrost, by problemy przestały być dla nas problemem.
Bo oczywiście, że na tej planecie doświadczysz problemów. One są “w pakiecie”. Dlatego kolosalnym błędem jest opieranie się, osądzanie, wartościowanie i granie ofiary.
Konieczny jest wzrost z poziomu 2 na rysunku na poziom 1. Problemy w życiu to jeden z “kopniaków” do tego.
Właściwe rozumienie “problemów” i ich rozwiązywanie na tej planecie jest to jeden ze sposobów, by wzrastać, rozwijać się i uczyć.
Modlenie się do Boga, by zabrał problemy, to jakby ziarenko prosiło Słońce, by spaliło drzewa, które rzekomo “zabierają” promienie słoneczne…
Czy na swoje problemy w życiu dorosłym nie patrzymy przypadkiem jak patrzyliśmy na sprawdziany w szkole – jako niepotrzebne i utrudniające życie i jak ściągnęliśmy i/lub udawaliśmy chorego i nas ominął to po kłopocie? No cóż, w dorosłym życiu to tak nie działa.
Każdy ma wybór, by STAĆ się taką osobą, która ROBI i MA bez zmagania to, co chce. Co NIE znaczy, że będzie sobie leżeć 16 godzin na dobę na łóżku, wsuwać czipsy i przełączać kanały w TV, a pieniążki będą się same przelewały na konto. Niechęć do aktywnego życia to, jak zauważyła religia, jeden z najpoważniejszych błędów. Za który nie zostaniemy ukarani ale sami uniemożliwiamy sobie wzrost, a tym samym swobodniejsze życie.
Fundamentalna konsekwencja wewnętrznej pracy, o której mówiłem to brak oporu względem tego, co mamy i robimy oraz tego, co chcemy robić i mieć.
Jeśli chcesz sobie pobzykać, to co jest do zrobienia? W czym jest problem? Oczywiście, że trzeba pogadać z pewną ilością kobiet. Odpowiednio. Oczywiście, że wiele razy usłyszysz “nie”. W czym jest więc problem? Tak będzie, wiesz o tym dobrze. Ale tego można się nauczyć. Możesz się taki STAĆ. Ale jeśli do tej pory nie miałeś seksu i chcesz pozostać takim samym facetem, to nie spodziewaj się zmian.
Gdybyśmy odważnie i uczciwie – radykalnie uczciwie – przyjrzeli się sobie, dostrzeglibyśmy, że sukcesowi, szczęściu, pokojowi i radości stawiamy opór. Może nawet bardzo silny.
Tak jak wspomniany wcześniej mężczyzna opierający się Programowi WoP, który “przerabiał” go dla samego robienia, a nie by cokolwiek zmienić. Bo zmianie również się opierał. Tak jak ja niegdyś chodziłem do klubów tylko po to, by pójść – taką miałem intencję. Nie wykonałem nawet pracy, by zmienić intencję. Tylko się zmuszałem do chodzenia, tańczenia i tyle… I tyle też miałem.
Bowiem inna intencja już wyciągała ze mnie opór, wstyd, lęk, winę, etc. A ja wolałem wygodę, niż efekty. A gdy raz powiedziałem “pierniczę, poddaję się, niech się dzieje co chce”, to zaczęły dziać się cuda. Bez żadnego wysiłku.
W tej kwestii bardzo prosty przykład – jeśli będziemy więcej zarabiać, będziemy płacić większe podatki. To oczywiste. I co? Osoba patrzy na ten fakt z obecnego poziomu BYĆ, ocenia to, osądza, zaczyna stawiać opór. Nie chce płacić większych podatków, bo na ten moment wydaje się jej to logiczne. Automatycznie wybiera więc “nie” względem zarabiania większych kwot.
M.in. dlatego osoby mądre zauważyły, że nie rozwiążemy w życiu żadnego problemu patrząc na niego z poziomu, na którym powstał (i z niższego).
A jeśli nie rozwiązaliśmy jakichś problemów ze swojego obecnego poziomu, to nie w nich jest problem, tylko w naszym poziomie i intencji wobec tych problemów.
Czy to rozsądne podejście opierać się wyższym podatkom, gdy ich jeszcze nie płacimy? Absolutnie nie. Bo przecież jeśli będziemy już zarabiać większe pieniądze, to automatycznie nie będzie stanowiło problemu zapłacenie większych podatków. I tak będziemy na plus i to zapewne solidny. Problem jest w tym, że patrzymy na to z poziomu BYĆ, który tej całej sytuacji jeszcze się opiera i ją wartościuje.
No bo jedno i drugie – zarobki i podatki – to nierozerwalna para (pomijając pewne okoliczności). Jeśli nie chcemy jednego, to automatycznie nie będziemy mieli drugiego.
Identycznie wygląda to z uzależnieniami. Człowiek wyobraża sobie z poziomu uzależnienia, że np. “będzie musiał być odpowiedzialny”. Odpowiedzialność oczywiście osądza, ocenia, negatywnie wartościuje, postrzega jako coś złego, strasznego, trudnego, męczącego i to wystarcza, by opierał się zmianie na lepsze. I następnie zaczyna kombinować – jak tu wyzdrowieć bez wzięcia odpowiedzialności za swoje życie?
Przykro mi – nie da się.
Czy jesteśmy gotowi CODZIENNIE przez najbliższe 20 lat wstawać radośnie, chętnie, z pozytywnym nastawieniem wobec swojej pracy, wyzwań i problemów w niej? Czy jesteśmy gotowi porzucić całe osądzanie tego, co robimy, naszych klientów, nawet (w szczególności) tych problematycznych? Czy jesteśmy gotowi porzucić ten cały opór, osądzanie, wartościowanie i emocjonowanie się tym?
A jak odniesiesz porażkę – czy porażka to dla Ciebie koniec i wystarczający pretekst, by całą pozytywność i dojrzałość odstawić i wrócić do użalania się i grania ofiary? Non stop czytam jak to ludzie “odnieśli porażkę” i stoją ze swoim życiem lub lepiej – “boją się odnieść porażki”. Ale to jakby ta “porażka” to był jakiś koniec, na który nie mamy wpływu.
Wiesz czym się różni porażka od sukcesu? Naszą percepcją i decyzją co dalej.
Bo możesz zarobić/wygrać/zdobyć w inny sposób dużą kwotę pieniędzy i zmarnować ją, a nawet popaść w długi, uzależnić się od narkotyków. Ostatecznie stracisz więcej, niż miałeś/aś. A możesz z porażki wyciągnąć mądrość, budujące wnioski i dzięki niej zmienić bardzo dużo lub nareszcie rozwiązać jakiś zalegający, poważny problem.
Nie ma tu definicji. Nie ma “sukcesu i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”, ani “porażki, to koniec”. Sukces i porażka to tylko uproszczone i upraszczające konceptualizacje, których w większości sytuacji nie powinniśmy używać.
Każdy cały czas się czegoś uczy (jeśli taką ma intencję).
Dobrze tylko, żeby było to coś zwróconego w stronę pozytywności.
Ludzie narzekają – “moje życie jest do bani”. Więc nie podobają się im konsekwencji ich wyborów. Wiesz jakie jest rozwiązanie? Zmiana własnych wyborów. Konsekwencje zmienią się automatycznie. Nie jesteś ofiarą swojego życia tak jak i nie jesteś ofiarą swojego odbicia w lustrze.
Dla uzależnionego sukcesem jest wreszcie obejrzeć porno lub wypić wódkę, po ciężkim dniu pracy. W rzeczywistości to jednak sukcesem nie jest.
Dla innych ludzi sukcesem jest przetrwać “ataki paniki”… ale czy istnieje coś takiego jak panika? I czy ona atakuje? Nie.
Jeśli dzisiaj miałeś/aś na 9:00 do pracy, a wstałeś/aś 9:10, to sukces czy porażka? Ani jedno, ani drugie. Bo możesz podjąć dowolną decyzję. Ok, rzeczywistości nie można wypierać – jest fuck-up. Ale możliwe, że dzięki niemu nareszcie podejmiesz decyzję, by już nigdy nie zaspać i Twoje życie zyska na tym niebotycznie. A możesz zacząć się użalać i tyle z tego mieć – żal do siebie. Czy coś będzie porażką czy sukcesem decydujemy my w momencie, gdy do tego doszło. Bez wypierania faktów.
Jeśli kupiłeś/aś przeterminowany ser, to sukces czy porażka? Ani jedno, ani drugie. Co z tym zrobisz zależy w pełni od Ciebie. Może dzięki temu nauczysz się spokojnie i dokładnie sprawdzać daty produktów, dzięki czemu w przyszłości nie wydasz masy pieniędzy kupując coś drogiego i wadliwego. A może zaczniesz się wstydzić i obwiniać… Zaś ser oczywiście pozostanie spleśniały w obu sytuacjach.
Pamiętaj – fakty pozostają faktami. Ale jakie będą dla Ciebie, co będą oznaczać, jaką wartość im nadasz i generalnie co z tym zrobisz – zależy od Ciebie.
Zobacz tutaj – maciupki fragment korespondencji z pewnym mężczyzną:
Z tej okazji zdecydowałem się na sprawienie sobie prezentu – wyzdrowienie i uwolnienia się od p*r*n*
>Bardzo mi miło!
To fajnie i dobrze, choć w sumie nie wiem czemu jest Tobie miło. W intencji mojego działania było zrobienie czegoś dobrego dla mnie. (nie dla Ciebie :p) Myślałem egoistycznie o sobie – aby sobie samemu pomóc.
Mężczyznę tego zdziwiło to, że miło mi, że on stara się poprawić swoje życie. Tak postrzega innych ludzi, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że kogoś może cieszyć, że inna osoba stara się i zmienia na lepsze.
Dbanie o siebie postrzega jako egoistyczne… ale dlaczego? Przecież jeśli on rozwiąże swoje problemy, zacznie żyć odważnie, chętnie, ochoczo, odpowiedzialnie to wszystkim będzie lepiej. Oczywiście, że pewna dawka “egoizmu” jest potrzebna. I znowu – jak my rozumiemy “egoizm”?
Mężczyznę tego dziwi życzenie tego co dobre innym, obcym ludziom. Bo sam tak postrzega rzeczywistość – obcym dla niego jest to, że można innym życzyć dobrze. Patrzy z takiego poziomu – zapewne elementem tej percepcji jest to, że jak ktoś odniósł sukces, to automatycznie inni mają już czegoś mniej i będzie im trudniej odnieść sukces.
Dziwi go również to, że ktoś obcy życzmy komuś dobrze… nie dziwne, że jest mu źle i trudno się żyje.
Bo “logika” podpowiada, że jak ktoś poderwie piękną kobietę, to jest o jedną kobietę “mniej” dla reszty… Ale sukces jak i kobiety, to nie papier toaletowy. Nie zniknie nagle, bo się ludzie na nie “rzucą”. Sukces się tworzy, a spokój i szczęście wybiera. To się nie bierze ze świata, tylko z nas. Dlatego też nigdy tego nie może zabraknąć.
To ja się teraz pytam – czy fabryki, sklepy, ulice, usługi, etc. dostarczają ludzie biedni i nieradzący sobie? Czy samochody mamy dzięki biedakom zarówno w kwestiach finansowych jak i mentalnych?
Nie – dzięki tym, którzy chcą dobrze dla innym, wszystkim jest lepiej. STWORZYLI to – (DO)DALI do świata, a nie zabrali.
A praktycznie każdy uzależniony mówi mi, że nie korzysta z życia, czyli nie bierze z niego tego, co może… nie dziwne, że jest uzależniony. Bo nigdy nie przyszło mu do głowy, że może jednak życia się nie wykorzystuje?
Większości ludzi których pytam jakie mają zdanie o braniu, mówią, że jest to egoistyczne i złe. Więc z jednej strony chcą brać ze świata, a z drugiej postrzegają to jako złe… Nie tylko mają słabe podejście ale jeszcze postrzegają je negatywnie…
Kto chciałby się leczyć u lekarza, który jest lekarzem tylko dlatego, bo związany jest z tym prestiż i duże zarobki i który z tego powodu wygrał “wyścig szczurów” i tyle? A jeśli mielibyśmy do wyboru lekarza z takimi samymi kompetencjami, który kocha ludzi, to nadal chodzilibyśmy do tego pierwszego? Wolelibyśmy tego, komu zależy na naszym zdrowiu czy tego, który tylko chce odbębnić swoją robotę?
Czy chcielibyśmy chodzić do dentysty, którego denerwuje to, że dbamy o swoje zęby?
Czy chcielibyśmy chodzić do sklepu, w którym sprzedawcę denerwuje to, że wybraliśmy ładne owoce?
Czy chcielibyśmy chodzić do szkoły, w której nauczyciel denerwuje się, bo mamy dobre stopnie?
Czy jadąc samochodem cieszy nas, że inni jadą dobrze, czy denerwuje nas swobodna, bezwypadkowa podróż? Miło nam, że nie ma wypadków czy wolelibyśmy, żeby były? No bo przecież jak ktoś będzie miał wypadek, to automatycznie mniejsza jest szansa, że my go będziemy mieli… prawda…?
A może jednak nie?
Poza tym – jeśli mężczyzna ten pozostanie egoistą, to i tak nie wyzdrowieje z uzależnienia. ;)
Maksyma, kod etyczny i moralny – “traktuj innych jak sam chciałbyś być traktowany” kalibruje się na poziom 405. Więc już wysoko ponad poziomem potrzebnym do wyzdrowienia. Warto tak żyć. Ponadto jest to spójne. Co jest niezmiernie ważne.
I gdy się radykalnie uczciwie przyjrzymy jak żyjemy, dostrzeżemy, że tak właśnie żyjemy! Jeśli innych traktujemy źle, to i siebie! Jeśli siebie traktujemy źle, to i innych.
Czy mamie kupujemy kwiaty na Dzień Matki z miłości czy z poziomu ofiary – z poczucia winy – “bo trzeba/wypada”, “by nie jęczała, że nic nie dostała”?
Święta nie są i nie były po to, by odbębnić bezmyślnie jakąś tradycję, tylko aby pokontemplować ten aspekt swojego istnienia, rozwijać go (się), uczyć się, doświadczać. W tym przypadku – czy doceniamy i kochamy kobietę, która przyniosła nas na świat? Czy w Święto Zmarłych kontemplujemy śmierć, mierzymy się z tym oczywistym faktem, że śmierć nas czeka? Czy się z tym godzimy? Czy tylko idziemy w najlepszych ciuchach odstawić teatrzyk przed innymi nudząc się patrząc sobie na buty?
Po raz kolejny – zacznijmy przyglądać się temu jak żyjemy. Radykalnie uczciwie. Bez obwiniania się i wstydzenia, tylko odpowiedzialnie.
Jeśli mnie by nie cieszyło, że inni chcą sobie pomóc, wyzdrowieć, cieszyć się życiem, żyć odważnie, etc., no to żyłbym bardzo głupio. I to ja miałbym z tego powodu niepotrzebne trudności.
Jedna z kluczowych różnic między poziomem BYĆ – tym kim jesteśmy w świecie i dla świata oraz ROBIĆ, to to, że informacje możemy zdobyć, nauczyć się, przeczytać. Ktoś może nas nauczyć. Natomiast o poziomie BYĆ nie możemy wiedzieć. Poziomem BYĆ możemy tylko… być.
No bo czy ta się opisać spokój, radość, szczęście, uczucie towarzyszące sukcesowi? Możemy MÓWIĆ O np. zmianach w ciele. Ale to wszystko. To jakiś 1% całego doświadczenia (nie mówiąc temu, co do niego doprowadziło). Nie możesz sobie poczytać o odwadze i stać się odważnym. Nie możesz usłyszeć o pewności siebie i stać się pewnym siebie.
Możesz naśladować działania ale jeśli będziesz działać jak osoba pewna siebie, to automatycznie nie oznacza, że już jesteś pewny/a siebie.
Natomiast jedną z dróg do sukcesu jest tzw. “fake it till you make it”. Ale o tym porozmawiamy w następnych częściach tej serii.
Jedną z ciekawostek podrywania czy tzw. “uwodzenia” kobiet jest to, że doświadczymy “testów spójności”. Kobieta będzie sprawdzać czy to co ROBIMY pokrywa się z tym jacy naprawdę JESTEŚMY?
Wiesz dlaczego dla wielu kobiet niezwykle cenna jest szczerość? Bo szczerość jest spójna. Nie ma rozdźwięku pomiędzy MIEĆ, ROBIĆ i BYĆ. Szczerość kalibruje się idealnie na 200. Jaka by nie była, sprzyja życiu.
A nawet jeśli tacy nie jesteśmy, to przecież możemy BYĆ. I to również dla wielu kobiet jest niezwykle cenne. To, że facet dąży do zmiany. Szczerze, uczciwie. Ale jeśli tylko udaje, to kobieta szybko to “prześwietli”.
Mężczyźni często na początku udają, by wywrzeć dobre tzw. “pierwsze wrażenie”. A potem wracają do swojego standardowego, niższego poziomu, kobieta się rozczarowuje i odchodzi.
Szczerość to także przecież pierwszy krok do wyzdrowienia. Jak nie przyznasz się przed samym/samą sobą, że jesteś uzależniony/a, no to nic z tym nie da się zrobić.
Ale poziom 200 pokazuje nam, że sama szczerość to za mało. Ważne co dalej.
200 to kluczowa granica. Granica między tym, co UTRZYMYWANE życiu nie sprzyja i tym, co nareszcie zaczyna sprzyjać.
Możesz powiedzieć kobiecie, że Ci się podoba. Ona to doceni. Jest dobrze. Są stworzone fajne warunki. Ale co dalej?
Tak jak mężczyzna z Programem WoP – ma go, “przerabia” ale co dalej? Po co to robi? Do czego zmierza? Do czego Ty zmierzasz? Jakie masz intencje?
Quo vadis?
Bo droga to także nie jest czymś, o czym możemy poczytać i fantazjować. Droga to jest coś, po czym idziemy. My. Nikt za nas nie przejdzie tą drogą. Inni mogli przetrzeć szlaki, popełnili błędy, których już my nie musimy popełnić. Natomiast jeśli my tą drogą nie pójdziemy, to nic się nie zmieni.
To co poczytasz na tym Blogu to wyłącznie informacje. Możesz je sobie zbierać jak wiewiórka żołędzie. Ale “zima”, na którą czekasz nie nadejdzie nigdy. Czas, który jest najlepszy i ważny, by z tej wiedzy skorzystać i zacząć tak ŻYĆ – takim/taką BYĆ jest TERAZ. Tylko TERAZ możesz przekuć wiedzę teoretyczną na efekty w realnym życiu.
Jak mówiłem – czas to iluzja. Wiesz co będzie jutro? To co dzisiaj (plus poprawka na nieskończoną ilość przenikających się i współzależnych czynników). Jutro to dziś za X nieskończenie krótkich momentów chwili obecnej plus cała zmiana ekspresji wszystkiego wynikająca z tego jakie co jest i jakie miało intencje. To, od czego uciekasz dziś będzie też jutro. Bo gdyby tego nie było, to dziś już byłoby takie jakie chciał(a)byś aby było.
To co kosztowało pół roku czasu, by ten mężczyzna zmierzył się z prawdą na temat intencji swoich starań będzie on stosował odnośnie wszystkiego w swoim życiu. Właśnie to jest realna praca. Nie zawsze jest to przyjemne. Ba! Bardzo rzadko jest! :) Ale właśnie to jest realne i dlatego przynosi rezultaty.
Masa mężczyzn napisała do mnie po pół roku, roku, nieraz i dłużej czytania artykułów. Tyle potrzebowali (na pewno?) czasu, by w ogóle napisać do mnie anonimową wiadomość. Po tym poczuli się lepiej. Bo szczerość już można powiedzieć “podłączyła” ich w inne miejsce nieograniczonego pola świadomości. Ale tylko “ROBIĆ szczerość” od czasu to czasu to za mało. Szczerość to nie jest coś, co robimy. Szczerymi możemy BYĆ (co oczywiście nie zwalnia nas ze zdrowego rozsądku). Tylko wtedy przyniesie to realne zmiany.
Wprowadzenie mamy za sobą. W następnych częściach zajmiemy się rozmową na temat każdej z 300 dróg, które przedstawię, a które zaproponował dr David R. Hawkins odnośnie pokoju, szczęścia i radości oraz sukcesu.
No chyba, że osoba ta faktycznie jest toksyczna ale ja jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją.
Serio nigdy nie spotkałeś lub twoi znajomi czy klienci nie spotkali “rasowych drapiezników”? Tzn psychopatów; narcyzów czy osoby borderline? Tutaj jest zalecane przez profesjonalistów aby, najlepiej zupełnie, odcinać kontakt.
– – – – – – – –
Bardzo mi się spodobał przykład z kwiatem – jak JEST w odpowiednich warunkach to jego potencjalność się wypełnia i kwitnie. Piękne :) :)
Swoja drogą w zeszłym roku miałem dłuższe okresy bez porno – 60 dni oraz jakieś 6 tygodni. Pamiętam jak człowiek cieszył się małymi rzeczami + ekscytacja jak się widziało kobiety.
Oczywiście okres 60 – dniowy przerwałem w dniu gdy kupiłem Twój kurs…
Ego zdaje się wyczuło zagrożenie
No chyba, że osoba ta faktycznie jest toksyczna ale ja jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją.
Serio nigdy nie spotkałeś lub twoi znajomi czy klienci nie spotkali „rasowych drapiezników”? Tzn psychopatów; narcyzów czy osoby borderline? Tutaj jest zalecane przez profesjonalistów aby, najlepiej zupełnie, odcinać kontakt.
Mówię o moich klientach – żaden z nich, który planował odejść od partnerki nie odchodził/nie planował tego dlatego, bo ona była toksyczna.
– – – – – – – –
Bardzo mi się spodobał przykład z kwiatem – jak JEST w odpowiednich warunkach to jego potencjalność się wypełnia i kwitnie. Piękne :) :)
Ok, a rozumiesz jak to się przekłada na normalne, szare życie?
Swoja drogą w zeszłym roku miałem dłuższe okresy bez porno – 60 dni oraz jakieś 6 tygodni. Pamiętam jak człowiek cieszył się małymi rzeczami + ekscytacja jak się widziało kobiety.
A ja przypominam, że nie oglądanie porno nie ma żadnego znaczenia w kontekście, że ile byś czasu nie oglądał, O ILE nie będzie to efekt porządnej pracy nad sobą, to tylko kwestią czasu jest, aż pojawi się odpowiedni pretekst, by do tego “wrócić”. Bo nie ma “przestałem i wróciłem”, tylko pozostały nieuświadomione okoliczności. Nie mówiąc o tym, że nadal jesteś osobą, która doprowadziła do uzależnienia. Dlatego niemożliwym jest wyzdrowieć z niego dopóki poważnie nie zmienisz tego jak żyjesz.
Oczywiście okres 60 – dniowy przerwałem w dniu gdy kupiłem Twój kurs…
Ego zdaje się wyczuło zagrożenie
No widzisz? I już zwalasz odpowiedzialność na jakieś tajemnicze ego.
Nie ma ego. Ego to Ty. Ego to tylko nazwa dla pewnego spektrum rozwoju.
To Ty gdy tylko dostrzegłeś niebezpieczeństwo ujawnienia tego, od czego uciekasz w porno, natychmiast w nie uciekłeś, bo to dalej ukrywać.
Już kilka razy wspominałem, że miałem okres, że mniej więcej 1/3 do połowy klientów panikowała, a nawet potrafili zachorować na i przed Modułem 4, który dotyczy emocji.
Albo “zapominali” czy nagle pojawiały się “ważne sprawy”, itd.
Czasem oczom nie wierzyłem jakie wymyślali usprawiedliwienia i jak kombinowali. A oczywiście nawet nie zaczęli czytać.
Jedną osobę oczywiście można by uznać, że to “zbieg okoliczności” i sama ta osoba nie widziałaby w tym nic dziwnego.
No ale nie 15-20 osób.
I to samo u Ciebie. Sam fakt, że są rzeczy, z którymi za żadne skarby nie chcesz się zmierzyć – gdy TY wyczuwasz zagrożenie, że coś je ujawni, zaczynasz uciekać.
Nie bez powodu już w Module 3 jest medytacja – by uczyć się pozostać w miejscu, czyli nie uciekać – ani w myśli, ani nigdzie. Zostać w miejscu i brać na klatę warstwa po warstwie, a mentalny bełkot ignorować.
Widzimy jak człowiek na poziomie ego kombinuje. Wymyśla sobie jakieś ego, które na coś mu nie pozwala, które coś przeczuwa, robi za niego… Nawet jeśli byłoby jakieś osobne ego, to nadal nie zmienia to faktu, że Ty odpowiadasz za własne decyzje. Jeśli na ramieniu usiadłby Ci gołąbek i zagruchał, żebyś obejrzał(a) pornografię, to jej obejrzenie nie miałoby nic wspólnego z gołąbkiem. To byłaby Twoja, w 100% odpowiedzialna decyzja. No co – gołąbek Cię zmusił? Namówił? Oczywiście, że nie. Ty tego chciałeś/aś i szukałeś/aś pretekstu. A gołąbek to dobry pretekst jak każdy inny.
Przez ostatnie dwa miesiąca ani razu nie obejrzałem porno i nie masturbowałem się. Dzięki temu mogłem załatwić kilka zaległych spraw i trochę polepszył się mój stan psychiczny, ale dwa dni temu przez jedną kłótnię z bliską osobą wylądowałem znowu przed monitorem. Jeden głos w głowie ciągle obiecuje, że to już ostatni raz, że kończę z tym syfem, a drugi zawsze wie, jak mnie przekonać, pod otoczką typu “tylko jeden filmik/ to już ostatni raz” itp. Jednak nigdy nie dotrzymuje obietnicy- “Jeden filmik” zamienił się oczywiście w popołudnie przed monitorem i pełnym powrotem do tego, co było wcześniej. Przeczytałem książkę “Siła nawyku” i staram się za każdym razem notować, co wywołało pętlę nawyku, dzisiaj zacząłem. medytować oraz uwalniać emocje. Mam pytanie dotyczące uwalniania. Ostatnio podczas tego procesu poczułem ogromne rozluźnienie w okolicach brzucha i klatki piersiowej, nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale czuję taką jakby energię, która przepływała przez moje ciało i chciała się wydostać przez usta, ale wtedy dostają odruchów wymiotnych. Pozwolić na nie? Nie mam pojęcia, czy to część procesu, czy moje urojenia. Pozdrawiam.
Hej Marku! Dzięki za komentarz!
Przez ostatnie dwa miesiąca ani razu nie obejrzałem porno i nie masturbowałem się.
Pamiętaj – abstynencja, która nie jest efektem pracy nad sobą, tylko czymś robionym samym dla siebie, to tylko kwestia czasu, aż pojawi się odpowiedni pretekst, by porno znowu obejrzeć.
Abstynencji ma towarzyszyć spokój, radość, wolność, a nie zmaganie i liczenie dni.
Ma ona być efektem dojrzałości i świadomości, a nie walki.
Dzięki temu mogłem załatwić kilka zaległych spraw i trochę polepszył się mój stan psychiczny, ale dwa dni temu przez jedną kłótnię z bliską osobą wylądowałem znowu przed monitorem.
O tym właśnie mówię.
A jednocześnie takie sytuacje to zawsze informacje nad czym powinieneś pracować – zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie.
Zewnętrznie – nad tym, by problem jaki wyniknął nauczyć się załatwiać bez kłótni oraz przyjrzeć się czy można coś poprawić, by do takich sytuacji nie dochodziło, a jeśli już dojdzie, i jeśli dojdzie do kłótni, to aby zmienić to, co robisz potem – np. zamiast obwiniać i tłumić, uciekać, przeprosić.
Jeden głos w głowie ciągle obiecuje, że to już ostatni raz, że kończę z tym syfem, a drugi zawsze wie, jak mnie przekonać, pod otoczką typu „tylko jeden filmik/ to już ostatni raz” itp.
Nie ma dwóch głosów. To cały czas jedno i to samo myślenie – mentalizacja.
To się odbywa samoistnie, ciągle i jest to proces bezosobowy i nieskończony, zależny od emocjonalności.
Gdy nie ma tzw. nawykowej wskazówki, to mentalizacja wygląda inaczej, niż gdy taki pretekst się pojawi.
Wyjaśniałem, że zadaniem mentalizacji jest napędzanie samej siebie poprzez racjonalizowanie, usprawiedliwianie, projektowanie oraz opieranie się emocjonalności.
W ten sposób emocjonalność nie mija, a nawet się nasila, co automatycznie zasila mentalizację. I to się wszystko tak toczy w kółko.
Problemem jest Twoja nieświadomość – cały czas hipnotyzujesz się mentalnym bełkotem – jesteś jak jego niewolnik. Gdy emocjonalność nie jest wzmożona, to wpatrujesz się w mentalizację odciętą od rzeczywistości, że już ostatni raz, że kończysz z tych syfem. Czy to prawda? Oczywiście, że nie. To kłamstwa, bo brakuje im uczciwości i szczerości. A gdzie decyzja? Gdzie zmierzenie się z rzeczywistością? Czy w ogóle wiesz dlaczego oglądałeś porno? Jeśli nie, to jak mogłeś zmienić te decyzje? Ano ich nie zmieniłeś, co potwierdza fakt, że jak dojdzie do pewnych okoliczności, to tę decyzję podejmujesz.
I gdy te okoliczności nastąpią, od razu zmienia się mentalizacja, w którą jesteś niezmiennie wpatrzony. I jako, że nie potrafisz się jeszcze od niej oddzielić, to gdy zmienią się myśli, od razu zmieniasz i Ty swoje decyzje. Nie było świadomych decyzji, intencji, by wybrnąć z tego. Dlatego te słowa “to już ostatni raz” nie mają żadnego znaczenia, bo nie Ty je podjąłeś. To nie były Twoje słowa, tylko bezosobowa mentalizacja.
A tym samym nie miały ani znaczenia, ani wartości, ani nic się za nimi nie kryło.
A że jednym z powodów oglądania porno jest ucieczka od poczucia winy, to nigdy od niej nie uciekasz, wina nie mija i po wpadkach się obwiniasz, przez co pretekst do obejrzenia rośnie lub przybywają kolejne.
Jednak nigdy nie dotrzymuje obietnicy-
Obietnicy? Uważasz te słowa za obietnicę? To nie obietnica.
To że oglądasz film nie znaczy, że Ty go nakręciłeś. Dlatego w każdej chwili może się zmienić. Mentalizacja to nie Twój “film”.
Twój “film” to decyzja, której mentalizacja zmienić nie może.
„Jeden filmik” zamienił się oczywiście w popołudnie przed monitorem i pełnym powrotem do tego, co było wcześniej.
I ile razy w życiu już się okłamałeś w identyczny sposób? Bo ja tysiące.
Przeczytałem książkę „Siła nawyku” i staram się za każdym razem notować, co wywołało pętlę nawyku, dzisiaj zacząłem.
Widzisz, dopiero dzisiaj poznałeś w ogóle jedno z narzędzi, dzięki którym przestaniesz się okłamywać. To niezwykle ważne.
Bo jeśli nie widzisz, że to Twoje decyzje i to oparte o bardzo konkretne okoliczności i decyzje podejmowane, bo masz z nich ważne dla siebie korzyści – jak mogłeś z nich zrezygnować? Jak mogłeś je zmienić?
Przecież przed/w trakcie/po kłótniach – czułeś się fatalnie. Bez porno nie widziałeś innej drogi, niż uwolnić się z tego parszywego stanu. Nie chciałeś cierpieć. M.in. dlatego wybierałeś porno. Bo jak inaczej poradziłbyś sobie z winą? Wiedziałeś jak sobie z nią radzisz? Wiesz teraz? Jeszcze nie.
medytować oraz uwalniać emocje. Mam pytanie dotyczące uwalniania. Ostatnio podczas tego procesu poczułem ogromne rozluźnienie w okolicach brzucha i klatki piersiowej, nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale czuję taką jakby energię, która przepływała przez moje ciało i chciała się wydostać przez usta, ale wtedy dostają odruchów wymiotnych. Pozwolić na nie? Nie mam pojęcia, czy to część procesu, czy moje urojenia.
Pozwól, pozwól :)
Gdy ja uwalniałem wstyd, którego racjonalizacją było m.in. “jestem gorszy” to zwymiotowałem. I to nie raz.
W wymiotach nie ma nic złego. To sposób organizmu oraz psychiki na wewnętrzne oczyszczenie.
Powiedz mi – jak doznania odczuwane w ciele mogą być urojeniami? Urojenia to myśli. Wszystko inne to rzeczywistość, tylko interpretowana niepoprawnie, błędnie, której się opieramy i projektujemy na świat.
Dlatego najlepszym zdaniem na temat emocji jakie ostatnio znalazłem to “emotions are real but not reality”. Czyli – emocje są rzeczywiste ale to nie rzeczywistość. Nie dotyczą świata zewnętrznego ale głupie postępowanie z nimi doprowadzi do kłopotów. Tak samo wymioty – głupie postępowanie z nimi doprowadzi do problemów i nie mają one nic wspólnego ze światem zewnętrznym. Ale jeśli komuś zrzygasz się na dywan to będzie niepotrzebnie nieprzyjemnie ;)
Dzięki za odpowiedź Piotrku, mam jeszcze jedno pytanie. Pomimo, że przestałem oglądać pornografię zauważyłem, że praktycznie wszystko kojarzy mi się z seksem, a jak zobaczę na ulicy albo w telewizji kobietę, która mi się podoba, to mówiąc wprost- rozbieram ją wzrokiem i ciężko mi się skupić na czymś innym. Normalnie bym się czymś takim nie przejmował, ale zdarza mi się to praktycznie cały czas. Czy z czasem mi to przejdzie? Pozdrawiam
Pomimo, że przestałem oglądać pornografię
A możesz powiedzieć co zrobiłeś, że przestałeś ją oglądać? Co się zmieniło?
Dlaczego w ogóle ją oglądałeś – jakie były przyczyny?
zauważyłem, że praktycznie wszystko kojarzy mi się z seksem,
To dalej proces antycypacji nagrody.
Oznacza to, że nadal wpatrujesz się w mentalny bełkot, który non stop “zajmuje się” światem zewnętrznym starając się na niego przerzucać Twoje wnętrze i w nim szukać problemów oraz rozwiązań.
To informacja, że to, przez co oglądałeś porno nie zostało naprawione, uzdrowione czy zmienione i umysł próbuje znaleźć na to inne rozwiązanie.
Którymi przyczynami oglądania pornografii się zająłeś i w jaki sposób?
A co z korzyściami – co miałeś z oglądania porno? Jakie korzyści sobie uświadomiłeś?
Bo skoro mówisz, że przeczytałeś “Siłę nawyku”, to powinieneś już wiedzieć, że nawyków się rzuca, tylko działanie zastępuje innym, przynoszącym taką samą nagrodę.
Skoro mówisz, że “przestałeś oglądać pornografię”, to musiałeś zastąpić czymś innym to, czym osiągałeś konkretne korzyści.
Nie zastąpiłeś tego przypadkiem ciągłym/częstym fantazjowaniem?
A czy fantazjowanie daje te same korzyści co oglądanie porno?
a jak zobaczę na ulicy albo w telewizji kobietę, która mi się podoba, to mówiąc wprost- rozbieram ją wzrokiem i ciężko mi się skupić na czymś innym.
Ciężko jest Ci się skupić na czymś innym, bo jesteś nadal tak wpatrzony w umysł.
A to oznacza, że od czegoś uciekasz w te fantazje. Czegoś nie chcesz, próbujesz tego uniknąć.
Słowem – NIE CHCESZ skupić się na czymś innym, bo to byłoby ryzyko, że doświadczysz tego, czego nie chcesz.
Poza tym myśli erotyczne nie są złe. Jaki jest problem w tym, co opisujesz?
Normalnie bym się czymś takim nie przejmował,
Co to znaczy “normalnie”? Kiedy było to normalnie? Teraz nie ma? Jaka jest różnica między teraz, a “normalnie”?
Innymi słowy dla Ciebie “normalnie” to wtedy, gdy nie przejmujesz się tym, że wszystko kojarzy Ci się z seksem i się tym nie przejmujesz?
Co więc teraz stanowi problem?
ale zdarza mi się to praktycznie cały czas. Czy z czasem mi to przejdzie?
Nie, to nie przejdzie, bo myślenie to proces ciągły i nieskończony. Nigdy się nie skończy.
Tutaj przede wszystkim Ty się cały czas w to wpatrujesz i sądzisz, że to Ty myślisz. A tak nie jest.
Mówiłeś, że wykonujesz notatki. Wykonuj je także odnośnie fantazjowania, bo to dokładnie ten sam proces, co w przypadku oglądania pornografii.
Wybacz Piotrku, jeśli poczujesz się urażony, ale ja ( i wielu specjalistów, których artykuły czytałem) uważa, że uzależnienie od pornografii, czy kompulsywnej masturbacji to jedna z form seksoholizmu. Przecież nie ma osobnej grupy 12- krokowej Anonimowych Pornoholików. Co więcej każde uzależnienie to choroba nieuleczalna i jedyne co można zrobić to zahamować rozwój choroby utrzymując abstynencję do końca życia w dziedzinie, której dotyczy. Ty wielokrotnie pisałeś, że nie skupiasz się na abstynencji i nie wyobrażasz do końca życia powstrzymywać się jeśli chodzi o masturbację, a szczególnie seks z kobietami, więc moim zdaniem dalej jesteś uzależniony, ale zmieniłeś po prostu wzorzec nałogu.
To trochę przypomina mi sytuację, w której alkoholik przestaje pić wódę i denaturat, a zamienia to na piwko i mówi, że przestał być alkoholikiem, bo pije dużo mniej- z tym, że dalej nie wyobraża sobie życia bez jakiejkolwiek odmiany wyskokowego trunku. We wspólnocie 12 kroków trzeźwość oznacza wolność od jakichkolwiek odmian seksu pomijając tego ze współmałżonkiem. Ci, którzy są singlami prawdopodobnie singlami zostaną już do końca życia, żeby tego pilnować. Poza tym, która kobieta chętnie spojrzy na mężczyznę z tego typu nałogiem? W społeczeństwie bardzo piętnuje się takie osoby i patrzy, jak na trędowate. Już osoba paląca papierosy ma nieco większy kłopot w znalezieniu partnera, a co dopiero alkoholik, czy seksoholik, który kojarzy się z brakiem stabilizacji związku i huśtawką emocjonalną. Jeśli chodzi o sytuację, w której żona po kilku latach małżeństwa z kilkumiesięcznym dzieckiem dowiaduje się, że jej partner jest seksoholikiem sprawa jest klarowna- albo odbudują związek i dalej są rodziną, albo kobitka odchodzi i tyle.
Moim zdaniem Piotrku utknąłeś w systemie iluzji i zaprzeczeń. Na stronie jednego z terapeutów seksoholizmu z 20 letnim stażem pisze: ”Wyjście z seksoholizmu polega na tym samym, co w innych uzależnieniach, ale pomnożonym przez dwa. Alkoholikowi o wiele łatwiej jest określić i wyeliminować z otoczenia zagrożenia w utrzymaniu abstynencji. Wystarczy wyeliminować alkohol. A seksoholik? Musi chodzić po ulicy, jeździć autobusem, wszędzie widzi potencjalne „obiekty” wyzwalające uzależnione myślenie. Nagość i erotyka są obecne w naszych czasach wszędzie, w TV, prasie, Internecie, reklamach ulicznych. Trzeźwiejący alkoholik może wynieść alkohol z domu i nie mieć go w zasięgu ręki. Seksoholik swoją fabrykę narkotyków ma w sobie. A wyzwalaczem do jej uruchomienia może być wspomnienie, pornografia, którą ma w swojej pamięci. Nie do „zresetowania”. Zdrowienie wymaga o wiele dokładniejszego wglądu w siebie niż w innych uzależnieniach. O wiele większej uważności. Seksoholik musi bardzo dokładnie poznać swoje uczucia. Musi np. wiedzieć czy idzie akurat do tego sklepu, bo to dobry sklep, czy zaczyna go „kręcić” sprzedawczyni. Czy ogląda dziennik z powodu wiadomości, czy prezenterki. Czy muzyka, której słucha nie powoduje uruchomienia choroby. Czy spotkanie zawodowe nie przeradza się w flirt. Musi nauczyć się stawiać wyraźne granice, najpierw daleko, potem coraz bliżej, ale ze świadomością, kiedy jest za blisko.” Nie chce mi się wierzyć, że współpraca z tobą trwająca 3 miesiące dla wielu stała się substytutem standardowej terapii trwającej 2 lata. Nie piszę tego wszystkiego, żeby podważać twoje osiągnięcia, ale nie rozumiem skąd tak wiele różnic jeśli chodzi o to, co mówią terapeuci i naukowcy, a tym co twierdzisz ty Piotrku. Nie mówię, żeby się wywyższać, bo sam borykam się z nałogową masturbacją i z tego, co twierdzą terapeuci pozostaje zmaganie do końca życia. Super by było cofnąć czas, bo ktoś z takimi problemami emocjonalnymi jak ja nie powinien się za to wcale brać, ale nastoletnia ciekawość swojego ciała zwyciężyła niestety.
Nie mam czego wybaczać.
Jak mówiłem wielokrotnie – jeśli poczułbym się urażony, to oznaka mojej niedojrzałości i to mój problem, nie Twój.
Dojrzałość emocjonalna to fundament wyzdrowienia (nie jedyny).
Tak, tylko czytałeś, więc pozostajesz w sferze teoretycznej. A jak to się przekłada na praktykę – na realne rezultaty – nie wiesz.
A ja wiem zarówno ze strony uzależnionego, ze strony, który pracuje z innymi uzależnionymi i od strony tego, co uzależnieni opowiadali mi o terapiach.
“Wielu specjalistów uważa” – widzisz? Uważają. Nie mają realnej podstawy, by powiedzieć – “tak jest”, tylko uważają.
To ich zdanie i tyle.
A skoro to zdanie, a nie fakt, to jak to się ma do rzeczywistości?
A tak jak oni to poznali i tylko tyle. To subiektywna percepcja, wyciągnięte wnioski z ich poziomu.
Mówiłem – uzależnienie od porno to najmłodszym uzależnieniem i bardzo mało ludzi wie i rozumie uzależnienia w ogóle, a tym bardziej jak im pomóc.
Bardzo mało specjalistów od uzależnień, o których opowiadali mi moi klienci dawało im, nawet po latach, konkretne rezultaty. Nie mówiąc o rozwiązaniu problemu.
Dla mnie to zdanie brzmi – “bla bla bla”.
Mogą sobie kategoryzować do woli. A jakie są fakty?
Bo łatwo posługiwać się jakimiś określeniami, w jakiś sposób je rozumieć i uważać, że to obiektywna rzeczywistość.
Ale to nie jest obiektywna rzeczywistość.
“Jedna z form seksoholizmu”. No pięknie. I co z tego wynika? Kompletnie nic.
Bo jak można porównywać siedzenie na tyłku w samotności, oglądanie zdjęć i filmów do przynajmniej kontaktu z innymi ludźmi i doprowadzenia do seksu?
To dwa różne światy.
Bardzo wielu uzależnionych od pornografii nigdy nie trzymało nawet kobiety za rękę.
Jak mówię – to bardzo nowe uzależnienie, mało ludzi je rozumie, a tym bardziej mało kto, nawet specjaliści, potrafią je rozwiązać.
Robienie osobnych grup na to i na to to byłby tylko większy problem, niż jakakolwiek pomoc.
M.in. dlatego zrezygnowałem z grup – więcej było z tym kłopotów i tłumaczenia, niż realnych korzyści.
Niemniej gdy przeczytasz 12 kroków AA czy AS, to zobaczysz, że są identyczne.
Zależy jak rozumiesz chorobę.
Jeśli nie usuniesz przyczyn choroby, to będzie trwać. Nie oznacza to, że choroba staje się jakaś straszliwa, bo nie znika.
Nie zająłeś się przyczynami to trwa, proste.
Ale jak ktoś sądzi, że jest nieuleczalna, bo sam nie potrafi jej uleczyć, ani pomóc w leczeniu, to już inny temat.
Jak widzisz – specjaliści mają zdanie, mówią, że choroba jest nieuleczalna, czyli powiedzieli wprost – “nie potrafimy jej uleczyć”.
Choroba to brak zdrowia. A zdrowie to naturalny stan życia. Jeśli go nie ma, to znaczy, że coś w tym przeszkadza.
Jeśli się tym nie zajmiemy – co jest stricte wewnętrzne – to i choroba nie zniknie.
Każda choroba jest nieuleczalna, jeśli nie usuniemy jej przyczyn.
Są ludzie co mają migreny każdego dnia od wielu lat. A są ludzie, którzy mają migrenę raz na rok lub rzadziej.
Są uzależnieni, którzy wyzdrowieli, gdyż wykonali odpowiednią, zarówno zewnętrzną jak i WEWNĘTRZNĄ pracę (o której uczą grupy 12 kroków), a są ludzie, którzy totalnie nic nie zmienili i dalej są uzależnieni, czyli dalej żyją nieświadomie i niedojrzale.
Naprawdę?
A jakich dziedzin dotyczy Twoje uzależnienie?
Mówisz o masturbacji ale nie mówisz w ogóle o jej przyczynach – czyli w jakich okolicznościach, z jakich powodów się masturbujesz? Na co liczysz? Jakie korzyści z tego masz?
Czy to ma jakikolwiek związek z chorobą?
Nie.
To Twoje decyzje podejmowane w konkretnych okolicznościach, bo masz z tego korzyści, których pragniesz.
Na razie nic z tego nie jest świadome i dlatego pozostaje Ci tylko “nieuleczalna choroba, której rozwój można tylko hamować powstrzymując się”.
No cóż, kichać też możesz się powstrzymywać i jeśli nie zajmiesz się przyczyną kichania, to będziesz kichał przez całe życie. Jeśli kichaniu będziesz się opierał, to będzie Ci z nim niezwykle nieprzyjemnie.
Możesz mieć swoje zdanie, proszę bardzo.
Jeśli nie widzisz różnicy między świadomą decyzją, by się masturbować dając sobie radość, doceniając swoje ciało, szanując, kochając je, a masturbacją na siłę, by uciec od wstydu, winy, żalu, to jakbyś nie widział różnicy między czułym seksem z kochającą partnerką, a gwałtem.
Nie dziwne, że większość ludzi masturbację (przynajmniej masturbację mężczyzn) postrzega i nazywa jako samogwałt.
Niemniej powiedziałeś ważną rzecz – “zmienić wzorzec nałogu” – to ważne. Bo nawyki się zmienia. Nie można nawyku usunąć, wyeliminować.
I mało kto zdaje sobie sprawę, że każdy nawyk ma 4 składowe, a nie jedną jak się powszechnie sądzi.
To tzw. wskazówka (czyli okoliczności, o których kilka razy już wspominałem), antycypacja nagrody (czyli to natarczywe myślenie o seksie/porno/masturbacji), nagroda (rzecz najważniejsza – korzyść jaką się ma z nawyku/ów) oraz samo działanie.
Większość ludzi próbuje na siłę powstrzymywać tylko jeden element – działanie.
Esencją to zrozumieć, że działanie prowadzi do nagrody. Dopóki jej nie osiągniemy, jej antycypowanie będzie trwało, aż nie zostanie osiągnięta.
Oczywiście antycypować zaczynamy w tych konkretnych okolicznościach, więc bez świadomości jakie są, pozostajemy jak ślepi w ciemnym pomieszczeniu i poruszamy się po omacku.
No jeśli dla Ciebie normalne życie, w tym cieszenie się z seksu i okazjonalna, zdrowa masturbacja to wymiana wódki na piwko, no to nie dziw się, że jest Ci trudno i niewiele się poprawia.
Ja sobie nie wyobrażam życia bez seksu i zdrowej masturbacji w znaczeniu, że nie uważam i nie traktuję ich jako rozwiązania na problemy, które mam w życiu.
Nie cierpię jak nie mam seksu i nie budzę się w środku nocy zlany potem jeśli nie śpię z kimś.
Poza tym jak mówię – tu nie chodzi ani o seks, ani masturbację, ani porno, tylko KORZYŚCI jakie z tego doimy.
Większość ludzi, z którymi pracuję nie jest totalnie świadoma swoich motywacji. Ty też o tym nie mówisz.
No i powiedz mi – jak Ty rozumiesz wolność?
Wiesz co to jest wolność?
To możliwość wyboru i jakiegokolwiek nie dokonasz, nie cierpisz z tego powodu.
Wolność oznacza, że możesz mieć seks jeśli jest to świadomy, w pełni trzeźwy wybór. I jednocześnie jak go nie dokonasz, nawet przez całe życie – to też ok.
Więc można nie mieć masturbacji, seksu, ani nie oglądać pornografii, a wolnym nie być. A więc nie być trzeźwym.
Na razie mówisz mi, że specjaliści za wolność uważają zmaganie się do końca życia. Hmm…
To teoretyzowanie tych, którzy nigdy nie wyzdrowieli.
To dalsze teoretyzowanie, a nawet dramatyzowanie.
Na mnie spoglądają i to całkiem chętnie.
I na wielu, z którymi pracowałem, którzy znaleźli sobie partnerki, nawet żony, też.
Wiele partnerek, które dowiedziały się o chorobie swojego partnera zaczęły próbować im pomóc. Niejedna do mnie napisała z prośbą o pomoc i rady jak mogą pomóc.
Jeśli zdanie społeczeństwa liczy się dla Ciebie bardziej, niż Twoje własne życie, zdrowie, szczęście i spokój to droga wolna.
Idź zadowalaj to zdrowe, wspaniałe, dojrzałe społeczeństwo.
Z moich doświadczeń, obserwacji i zwykłych rozmów, palenie nie ma z tym żadnego związku, a jeśli nawet to pomaga.
Tobie się kojarzy.
Mówiłem wielokrotnie – dojrzałość emocjonalna to jeden z fundamentów zdrowia.
Ile Ty przez cały czas zrobiłeś w temacie emocji? Zarówno już tych stłumionych i wypartych, projektowanych na ludzi i świat oraz tych, które powstają na bazie Twoich pozycjonalności?
Na razie ograniczasz rozmowę tylko do tego czy jest seks czy masturbacja i pomijasz całą resztę – m.in. motywacje i prawdziwe przyczyny.
To jakby pomijać to czy ktoś jedzie samochodem z rodziną na wakacje czy jedzie z bandytami okraść bank.
Wow, no ekspercka wypowiedź!
A ja Ci powiem z kilkudziesięciu związków, w tym wieloletnich, w których pracowałem zarówno z uzależnionym jak i jego/jej partnerem/partnerką, wygląda to “troszkę” inaczej.
Ale w przeogromny uproszczeniu – jeśli jest poważny problem i się nim nie zajmiesz, to dziwne, że rozpadnie się relacja, która m.in. zależy od tego, by obie osoby były w niej zdrowe?
No argumentację tego wniosku przytoczyłeś fenomenalną…
I co z tego, że ma staż?
Ze mną pracowali ludzie, którzy w kilka miesięcy osiągnęli więcej, niż przez 10 lat terapii, czyli pół stażu takiego specjalisty.
I co?
I nic. Wszystko zależy od człowieka.
A, i to wg tego specjalisty to jest zdrowe – wyeliminowanie alkoholu.
Nie zmiana człowieka, tylko wywalenie wszystkich butelek i tyle.
A potem wystarczy zaproszenie na urodzinki znajomego i wszyscy przyjdą bez żadnej butelczyny?
Alkoholu też jest wszędzie pełno, reklam, ulotek, barów, etc. Imprez też się nie uniknie, chyba, że planujemy zostać troglodytą i nazwać to wolnością.
Poza tym kolejna iluzja tłumów – “coś wyzwala myślenie”. No jak specjalista sądzi, że coś wyzwala “uzależnione” myślenie to łomatko.
I jest to coś najzupełniej normalnego.
To naprawdę kolosalnie naiwne.
Alkoholik załatwi sobie alkohol na bezludnej wyspie.
To że sobie wyrzuci butelki z domu nie ma żadnego znaczenia.
Uzależnieni od porno też wywalają zgromadzone zdjęcia i filmy, a potem do tego wracają.
Instalują sobie blokady, a i tak zawsze znajdą sposób, by porno obejrzeć.
Bzdura totalna.
Sam ten specjalista powiedział przed chwilą, że jeździ samochodem, tramwajem, chodzi po ulicy i widzi zewnętrzne źródła impulsów.
Alkoholik czymś się od tego różni?
Gdyby ten specjalista rozumiał uzależnienia, to wiedziałby, że wewnętrzne okoliczności – sprawa kluczowa – są identyczne, bo uzależnienie jest jedno.
Nie ma różnych mechanizmów. Zmienia się tylko środek do osiągania korzyści i związane z nim konsekwencje jak pijaństwo od alkoholu i niszczenie mózgu z tłumieniem emocji od porno.
Pornografię też oglądasz na zewnątrz siebie. Potrzebujesz do tego narzędzia – komputera czy telefonu, tak jak i alkoholik potrzebuje butelki lub puszki.
Musi to wziąć ze świata.
Ale problem zaczyna się zanim w ogóle zaczęło się o tym myślenie.
A alkoholik w ogóle nie ma problemu z myślami i emocjami…
Nie ma żadnego wyzwalacza, który coś uruchamia.
Jest tylko człowiek, jego decyzje, intencje, pretekst do nich i ich konsekwencje.
Nikt nie jest ofiarą żadnych wyzwalaczy, ani pamięci.
Nie wiem dlaczego tak sądzi ale to bzdura.
Jakoś nie widziałem, by 12 kroków różniło się czymkolwiek w zależności od obiektu uzależnienia.
Każde wymaga odważnej i radykalnie uczciwej inwentury moralnej.
Nikt nie wyzdrowieje z alkoholizmu, jeśli nie wykona tak samo uczciwej, odważnej, głębokiej inwentury moralnej jak każdy inny uzależniony.
Życie nieświadome to fundament wyzdrowienia z uzależnienia.
Bo uzależnienie to nie choroba taka jak zakażenie wdane w ranę, które leczysz antybiotykami.
Uzależnienie to konsekwencja nieświadomego, niedojrzałego, negatywnego życia i to takiego życia najczęściej przez wiele lat.
Ale są też ludzie, którzy sobie wymyślili geny odpowiedzialne za alkoholizm…
Nie ma tu czego poznawać. Najpierw trzeba dokładnie przyjrzeć się temu jak w ogóle postrzega emocjonalność, co z nią robi, jakie ma postawy, nastawienia, intencje względem emocjonalności.
Poznanie uczuć to kropelka. Bo powie “czuję gniew, wiem to” i co? I nic. To dopiero początek drogi.
Czy ten specjalista mówił jak rozumie uczucia, skąd się biorą, co oznaczają i jak z nimi postępować?
Czy też uważa, że coś w świecie je wyzwala i jesteśmy ich ofiarą?
To nie ma nic wspólnego z uczuciami, tylko uczciwością, świadomością intencji.
Ze świadomym życiem.
I to tak samo silnie dotyczy alkoholików jak i uzależnionych od porno.
To też nie ma nic wspólnego z uczuciami, tylko ze świadomością własnych decyzji i powodów dla nich.
Poza tym problemem nie jest to, że go kręci prezenterka, bo to tylko pretekst.
Faktyczny powód, nieuświadomiony, jest zanim nawet włączył telewizor.
Nic nie powoduje uruchomienia choroby.
Jak widzisz – to cały czas oddzielenie – “człowiek, biedna ofiarka choroby” i “choroba, którą coś/ktoś wyzwala”.
Jak człowieka z góry stawiasz w roli ofiary, to nie dziwne, że choroba wydaje się “nieuleczalna”. Bo jedną z jej przyczyn jest traktowanie siebie jak ofiary.
Jeśli ktoś ogląda wiadomości “tylko” dlatego, by popatrzeć na figurę prezenterki, to już wiadomo (a przynajmniej ja to wiem i rozumiem), że już od czegoś ucieka.
To już antycypowanie nagrody. To już dążenie do pozostania nieświadomym i szukanie pretekstu, by stłumić lub pozostawić stłumionym to, czego nie chce czuć.
A to czego czuje nie jest świadome, bo o to właśnie chodzi.
I jeśli tego nie rozpoznasz i nie przepracujesz, to oczywiście, że zostaje Ci zmaganie się, by nie oglądać pogody w telewizji do końca życia, a choroba będzie “nieuleczalna”.
To też jeden element zdrowia.
Jednak jeśli już dochodzi do spotkania i mówimy wyłącznie o nim, a nie o godzinach czy nawet dniach przed tym spotkaniem, w których człowiek ten mógł coś czuć, czemu się opierał, czuł napięcie, ból, niepewność, etc. i dlatego zaczął flirtować, by od tego uciec, no to problemu nie ma w spotkaniu tylko tym, co się działo godziny przed tym.
Problem – ta “choroba” to nie jest coś, co ją coś wywołuje i tyle.
To jest konsekwencja tego jak żyjemy. Jakie decyzje podejmujemy.
A podejmujemy różne w różnych okolicznościach.
Inwentura moralna, o której pouczają grupy 12 kroków nie dotyczy tylko sfery seksualnej. Dotyczy całego życia.
To nie jest substytut.
Każdy powinien sięgnąć po wszystko, co może mu pomóc.
Niejedna osoba dodała mój Program WoP do już trwającej terapii, a nawet zaczęli wspólnie analizować Raporty, które są jego nieodłączną częścią.
3 miesiące to minimum, by poznać narzędzia, wiedzę i zacząć je wdrażać we własnym życiu. Życiu coraz bardziej świadomym, odważnym, radykalnie uczciwym, chętnym, akceptującym, wybaczającym i więcej.
To także minimum potrzebne na uświadomienie sobie i przepracowanie choć jednego tematu, przez podejście do którego ostatecznie decydujemy się na pornografię.
Ja rozmawiałem przynajmniej z kilkunastoma osobami, które były na terapiach trwających 5-10 lat i którzy nie poprawili nic w swoim życiu.
Terapia trwająca 2 lata niekoniecznie musi w ogóle być trafiona.
Ludzie mówili, że właśnie “troszkę lepiej poznali swoje uczucia” i tyle.
U mnie o emocjonalności i właściwym postępowaniu z nią są Moduł 4 i Maczeta, a o powodach w ogóle powstawania emocji jest Moduł 5. To tzw. pozycjonalności. Czyli to jak postrzegamy świat, różne wydarzenie, siebie, ludzi, jaką mamy na ten temat percepcję, jak to wartościujemy i więcej.
Bo mało kto rozumie uzależnienia.
Nie masz pojęcia o poziomie świadomości terapeutów i nauki.
Nauka do tej pory nie jest zgodna czy jedzenie jednego jajka ugotowanego na twardo pomaga z testosteronem czy jest przyczyną pogarszania!!!
Nie są pewni co do jajka!
Jedna grupa naukowców twierdzi, że zjedzenie dziennie jednego ugotowanego na twardo jajka pomaga w złym cholesterolu, a inna grupa twierdzi, że zjedzenie dziennie jednego ugotowanego na twardo jajka jest przyczyną złego cholesterolu.
A tu mówimy o uczciwości wobec całego własnego życia i życia często ukrywanego przed wszystkimi, wliczając terapeutów.
Czy terapeuci mają na uwadze, że zapewne większość uzależnionych, z którymi pracowali bała się, wstydziła i ukrywała większość faktów, a nawet im kłamała?
Właśnie moja praca różni się m.in. tym, że dzięki anonimowości ludzie się przede mną otwierają. I sami mówią, że wyznali mi coś, co ukrywali przed terapeutami nawet latami.
Ukrywali przed znajomymi, żonami, etc.
Jak terapeuta twierdzi, że coś wyzwala myślenie, to jest to osoba totalnie nie dostrzegająca tego, co się dzieje również w jej życiu.
Jak coś może wyzwalać myślenie? To totalna bzdura.
Proste, trwające kwadrans ćwiczenie jasno ukazuje, że myślenie odbywa się samo, jest to proces ciągły, nieskończony i bezosobowy, którego nie można ani kontrolować, ani zmienić, ani zatrzymać.
Nic go nie wywołuje.
Myślenie dzieje się samo w oparciu o stan emocjonalny (energetyczny), który nie musi być nawet uświadomiony.
Niemniej zależy od intencji osoby. A intencji nie można zbadać, odkryć. Odnośnie intencji człowiek może być tylko radykalnie szczery lub nie.
Dziwisz się, że potem terapeuci twierdzą, że uzależnienie to choroba nieuleczalna, skoro popełniają tak fundamentalne błędy w tak krytycznie ważnych obszarach?
A co dopiero z emocjami – uuu, tutaj to już w ogóle chaos z poplątaniem.
Skąd tak wiele i wielkich różnic? Bo ja nie żyję w teorii. Żyję. Kto w ogóle rozumie to jedno słowo – “żyć”?
Ludzie żyją 60 lat i nadal twierdzą, że myślą. Terapeuci sądzą, że myślą… naprawdę ludzie są tak nieświadomi, że nikt nie dostrzegł nawet, że wcale nie myśli.
Tak samo z siadaniem. Sądzisz, że Ty siadasz? Że kontrolujesz swoje ciało? Udowodnij mi proszę.
Pokaż mi ile z siadania wykonałeś Ty, a ile stało się samo – proszę bardzo.
Ty odpowiedzialny jesteś za intencję, reszta dzieje się sama – ciało siada samo. Tysiące niezwykle skomplikowanych rzeczy dzieje się samo.
Unieś rękę i zacznij ruszać palcami. Zobacz jak wiele się dzieje. I sądzisz, że Ty to robisz? Ruszasz mięśniami, nerwami, kośćmi, odpowiadasz za sygnały biegnące przez ciało i te w mózgu?
Bzdura. Nie odpowiadasz za to. To się dzieje samo. Ty tylko to wybierasz, reszta dzieje się sama. Ty odpowiadasz za swoje intencje.
To samo z emocjami i myślami.
Czytam sobie na stronie tego terapeuty o świadectwach klientów.
I nie ma mowy o żadnych sztuczkach i sposobach jak tu się powstrzymywać. Starają się tylko rzadziej siedzieć przy komputerze, w internecie.
A poza tym dzielą się wyłącznie tym jak dojrzalej, bardziej świadomie, odpowiedzialnie, dojrzale żyją.
Czyli dokładnie to czym i ja się zajmuję minus wszelkie urojenia i iluzje podzielane przez społeczeństwo.
Przykład społecznego urojenia i niezrozumienia:
“Nie działam na poczuciu winy które wcześniej skłaniało mnie do zachowań którymi rekompensowałem sobie to poczucie.”
Tutaj widzimy stawianie się w roli ofiary poczucia winy. Osoba twierdzi, że wina go do czegoś skłaniała – czegoś negatywnego.
Zaś on sam postrzegał to, że sobie to uczucie rekompensuje.
A to totalne niezrozumienie.
Dla tej osoby poczucie winy, czyli obwinianie siebie i zapewne innych to był pretekst, by obejrzeć porno. Korzyścią z tego nie było żadne rekompensowanie, tylko tłumienie.
Dlatego wina trwała, a nawet rosła (bo osoba ta na pewno obwiniała się po wpadkach), a przez to regularnie oglądała pornografię.
Jak można “rekompensować uczucia”? To jakby “rekompensować masło”. Albo “uzupełniać oddychanie”. To nie ma żadnego sensu.
Ale trzeba zrozumieć co to są emocje i dlaczego są w naszym życiu.
Wina przede wszystkim do niczego nie zmusza. Wina to informacja, że popełniliśmy błąd i konieczna jest zmiana.
Dlaczego osoba ta była uzależniona? Bo w kółko popełniała błąd – zamiast wprowadzić mądre zmiany, nadal tylko uciekała od niekomfortowego uczucia poczucia winy, gdyż ono musi być niekomfortowe, by bardzo trudno było je zignorować, a tym samym nie wprowadzić mądrych zmian w swoich decyzjach.
Ależ możesz się wywyższać. Mnie to ani grzeje, ani chłodzi.
Mi tylko przykro, że ludzie nadal wolą swoją rację, niż trzeźwość i życie w rzeczywistości.
Jeśli się byś wywyższał, a wierzył w nieprawdę czy głupoty i tak postępował, no to tylko i wyłącznie Ty doświadczysz przykrych konsekwencji.
Bo jak wina – dlatego są przykre i bolesne, by trudno je było zignorować.
No i używasz stwierdzenia “nałogowa”. Co to znaczy? Co Ty przez to rozumiesz?
Poza tym jeszcze mówisz “borykam się”… czyli co?
Stawiasz się w roli ofiary i zamiast rozpoznać przyczyny, zmagasz się tylko próbując się powstrzymać na siłę.
Słowem – żyjesz samospełniającą się przepowiednią.
Czy czytałeś na stronie tego terapeuty o relacjach jego klientów?
Pokaż mi tam słowa o jakimkolwiek borykaniu czy zmaganiu. Są tylko relacje o uczciwym, zdrowym, świadomym, coraz bardziej dojrzałym życiu.
Jeśli nie zajmiesz się przyczynami masturbacji, no to nie dziwne, że będziesz ją wybierał nawet do końca życia.
Kilka akapitów wypowiedzi tego mężczyzny:
“Nie oszukuję i nie kłamię, żyję w prawdzie, uczciwości i szczerości. Dzięki temu unikam wielu nieprzyjemnych sytuacji. Mówię zonie o wszystkich wydatkach, mówię o planowanych zajęciach i rzeczach które chcę zrealizować. Unikam w ten sposób nieporozumień.
W wyniku życia w prawdzie, brakiem wyrzutów sumienia i poczucia winy bardzo rozbudowało się moje życie duchowe. Nie mam już sytuacji które powodują oddalanie mnie od wiary. Wraz z żoną należymy do wspólnoty ekip Noter Dame. Codziennie z żoną i dziećmi odmawiamy wspólną wieczorną modlitwę. Regularnie w niedzielę i święta uczęszczam na msze święte które stały się dla mnie interesującym wydarzeniem.
Znacznie łatwiej mi się żyje. Na poprawę mojego życia osobistego wpłynęło to że jestem stabilny i przewidywalny w swoich zachowaniach. Nie działam na poczuciu winy które wcześniej skłaniało mnie do zachowań którymi rekompensowałem sobie to poczucie.”
Gdzie on mówi o zmaganiu?
I kolejna rzecz – jeśli sądzisz, że takie super byłoby cofanie czasu, no to żyjesz dziecinnie.
Po to są konsekwencje, by się uczyć, rozwijać, a czasem nawet dostać porządnego kopa w dupę, by się za siebie wziąć.
A nie “borykam się” i już. I jeszcze znalazłeś sobie ekspertów, którzy potwierdzają Ci Twoje borykanie. Chociaż ja widzę coś zupełnie innego.
A zdanie innego człowieka nagle “nie chce mi się wierzyć”, etc.
No znajdujesz to, czego szukasz.
Ja widzę, że ten terapeuta to osoba bardzo mądra. I ja wiem co on ma na myśli mówiąc “choroba nieuleczalna”.
Oznacza to, że jak wrócisz do życia nieuczciwego, nieświadomego, negatywnego, jeśli znowu będziesz ukrywał przed sobą swoje motywacje i negatywne dążenia, to i wszystko wróci do tego jak było.
Bo dlaczego miałoby nie wrócić?
Uzależnienie to konsekwencja niedojrzałego życia. Jak będziesz tak żył, to automatycznie będziesz żył jak uzależniony.
Bo i emocje to konsekwencje negatywnego, a więc oddalonego od rzeczywistości, od prawdy, postrzegania i pojmowania.
To informacje w formie energii o konieczności dokonania zmian.
Zaś większość ludzi skupia się tylko i wyłącznie na tłumieniu tych uczuć, bo są niekomfortowe. A “bolą”, bo się im człowiek opiera.
Naprawdę ciekawość ciała?
Ciało było ciekawe?
Ciało nie jest ciekawe.
Ty, tak jak wspomniane spotkanie przemieniające się we flirt, przemieniłeś normalną eksplorację własnej seksualności w odpowiedź na coraz większy wymiar problemów w Twoim życiu, zamiast się nimi zajmować i je rozwiązywać. A to w konsekwencji naturalnie doprowadziło do poważnego problemu.
Ciało nie jest ciekawe. Czy Twoja ręka jest ciekawa jak to jest trzymać kubek lub piór?
Czy Twoja noga jest ciekawa jak to jest chodzić po błocie lub ciepłym piasku egzotycznych plaż?
Czy Twoje plecy są ciekawe jakby to było leżeć na środku autostrady lub na satynowej pościeli?
Nie.
Ciało nie jest ani ciekawe, ani nie ma swoich motywacji. To samoregulujący się mechanizm dający nam (czyli komu?) informacje w formie biologicznej.
Informacje na wybory negatywne są w formie dolegliwości, a nawet chorób.
Wystarczy, że wybierzesz percepcję, że jak za szybko dojdziesz w trakcie seksu, to kobieta Cię wyśmieje (czyli uznajesz świat zewnętrzny za źródło swojego cierpienia), to automatycznie pojawią się tego konsekwencje jak odczuwany strach, wstyd, żal. Ciało do tego zareaguje – automatycznie zniknie możliwość fizycznego połączenia z kobietą, by uniknąć tego domniemanego zranienia. Erekcja więc zniknie lub pojawią się problemy.
A jeśli jednocześnie seks traktujemy jako sposób na dowartościowanie się czy ucieczkę od niekomfortowych uczuć, to automatycznie pojawi się mentalne zmaganie, napięcie i ból.
To wszystko to decyzje i ich konsekwencje, które łatwo można zaobserwować jeśli w ogóle rozwiniemy się na tyle, by odkleić się od nieprzerwanej mentalizacji.
Większość ludzi na początku drogi ma nawet problemy, by odróżnić myśli od emocji.
To jakby mieć problem, by odróżnić promienie słoneczne od cienia.
Ja nie mam zamiaru ani walczyć ze światem, ani go zmieniać, ani poprawiać.
Moją intencją jest edukować o rzeczywistości. Wyciągać ludzi z urojeń i iluzji, w których twierdzisz, że ja utknąłem.
Co jest bardzo ciekawe.
Ale wg Ciebie człowiekiem doskonale zdrowym i świadomym jest taki, który sądzi, że plakat z ładną babką “wyzwala uzależnione myślenie”, choć jak mówiłem – o naturze myśli i myślenia można bardzo wiele poznać i zrozumieć w kwadrans. A tu mamy 20-letnie staże i jakoś nadal trwanie w fundamentalnych urojeniach.
Ludziom pomóc można. Zawsze można. Bo to nie jest jakaś tam straszna iluzja. Terapeuta ten robi dla ludzi dużo dobrego i najwyraźniej wystarczającego. Jeśli ci ludzie faktycznie zmieniają to jak żyją i żyją tak jak opisują, to automatycznymi konsekwencjami tego będą pozytywne doświadczenia.
Uzależnienie to konsekwencja bardzo nieświadomego życia – tak nieświadomego, że przestaliśmy je w ogóle kontrolować.
Nie oznacza to, że jesteśmy ofiarą czegokolwiek. Bo to cały czas my, nasze życie, nasze decyzje i ich konsekwencje. Często konsekwencje kumulowane przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, począwszy od lat najmłodszych.
O, na jednej stronie o programie 12 kroków dla seksoholików znalazłem bardzo fajne 5 wskazówek:
1. Najpierw rzeczy najważniejsze.
2. Nie komplikuj.
3. Jeden dzień na raz.
4. Odpuść i pozwól działać Bogu.
5. Prostą drogą najlepiej.
To się wspaniale pokrywa z tym, co piszą pacjenci tego terapeuty.
Powiedz mi – czy tak żyjesz? Tak się uczysz żyć? Czy tylko borykasz się z masturbacją i uważasz, że z jakichś kosmicznych, przykrych okoliczności jesteś na to skazany?
Co w dzisiejszym dniu było dla Ciebie najważniejsze? Czy zająłeś się tym jako pierwszym? Co najważniejsze będzie jutro? Co było wczoraj?
Jakie wnioski wyciągnąłeś, jakie korekty?
Jaki plan sobie ustaliłeś do zmian i do zmian czego?
Czy żyjesz chwilą obecną czy wpatrujesz się w myśli o przyszłości i o przeszłości?
Czy odpuszczasz i powierzasz to Bogu, czy raczej łapiesz się, trzymasz, opierasz, zmagasz się, próbujesz to kontrolować i z czym/co?
Kombinujesz czy idziesz prostą drogą do celu?
Jeśli masz egzamin to kombinujesz jak coś wycwaniakować czy spokojnie siadasz i się uczysz?
Jak masz problem w pracy to dramatyzujesz, czy się nim spokojnie zajmujesz aż do rozwiązania?
A jakie z 12 kroków już wprowadziłeś na stałe w swoim życiu?
1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec żądzy i że przestaliśmy kierować własnym życiem.
2. Uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.
3. Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy.
4. Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.
5. Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.
6. Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.
7. Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.
8. Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.
9. Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.
10. Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów.
11. Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.
12. Przebudzeni duchowo dzięki tym Krokom, staraliśmy się nieść posłanie innym seksoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.
To jest fundament wyzdrowienia. W tych krokach nie ma nic o abstynencji do końca życia i braku seksu, chyba, że z żoną/mężem.
Po raz kolejny – uzależnienie to konsekwencja bardzo nieświadomego i często bardzo niedojrzałego życia.
Uzależniony każdy pretekst wykorzysta, by dalej żyć jak żył. I uzależnieni są mistrzem kombinowania, by zawsze wrócić do nałogu.
Bo nie rozumieją natury elementów jakie mamy w swoim życiu – myślenia, emocjonalności, intencji, pozycjonalności, oporu i więcej.
Nie rozumieją, że umysł na niskim poziomie świadomości pracuje ZUPEŁNIE inaczej, niż na wyższym.
Na niskim poziomie świadomości priorytetem zawsze są emocje. Tak jak ten mężczyzna mówi – podejmował decyzje w oparciu o poczucie winy, za którego ofiarę się uważał.
Ale to on podejmował błędne decyzje, bo dla niego emocjonowanie się było ważniejsze od rozsądku. Potem się to zmieniło.
Na niskim poziomie rozwoju umysł jest sługą/niewolnikiem emocjonalności i nieświadomości.
Dlatego anonimowi alkoholicy mówią – “nie wymyślisz sobie trzeźwości”.
I dlatego niezbędny jest ten “zakaz”.
Na początku ludzie są zbyt nieświadomi, żyją zbyt negatywnie, by dawać im jakąkolwiek “furtkę”.
Powiedz mi co złego jest w utrzymywaniu abstynencji i seksie tylko z jedną osobą w Twoim życiu? Co czujesz na ten temat?
Co wolisz – mordowanie się do końca życia, czy znalezienie fajnej kobietki i życie z nią?
Wolisz bzykać i cierpieć czy bzykać troszkę mniej i nie cierpieć?
Jeśli uzależnionemu powie się, że wcale nie musi zrywać z bzykaniem kogo popadnie, to wszystko inne na nic.
Bo nie wykona niezbędnej pracy, by wyzdrowieć – nie odpuści przywiązań, projekcji, nie przestanie szukać innych rozwiązań na swoje problemy. W końcu zawsze po raz kolejny wybierze seks/porno.
Odpuści tak jak odpuszczał tysiące razy wcześniej. A wolność to ani nie przywiązanie, ani nie opór. To wolność.
Uzależnienie wymusza na człowieku pracę nad sobą, której nie wykonałby nigdy, gdyby nie dotarł do końca drogi – albo rozwój duchowy, albo cierpienie, a nawet śmierć.
A co to jest “rozwój duchowy”?
Teoretyczne rozmówki to nie rozwój. Teoretyzowanie to nie rozwój. Samo chodzenie do grup to nie rozwój.
Ci ludzie nie mówią o terapii, tylko o tym jak żyją. Poczytaj ich relacje i porównaj je z tym jak sam żyjesz.
A w 12 krokach nie ma nawet słowa o tym, by chodzić do grup. Ale bez tego raczej nie ma szans na wyzdrowienie dla tych, którzy robić będą tylko to.
Jednak nie ma tam też powiedziane “koniecznie choć na spotkania”. Bo wolność to wolność.
Jak nie dojrzałeś na tyle, by zrozumieć jak ważne są nie tylko spotkania ale i wdrażanie tych kroków we własnym życiu, to trudno. Może zrozumiesz niegdyś.
Od terapeutów odróżnia mnie to, wbrew temu co Ty sądzisz, że ja ludziom nie wciskam iluzji i kolejnych iluzji, ani urojeń, a potem próbuję z tym jakoś wybrnąć z choroby i na końcu twierdzę, że jest nieuleczalna. No jak człowieka sam stawiasz w roli ofiary myślenia i plakatów, to dziwić się, że im się nie poprawia i zostaje im zmaganie?
Ilu zaleca medytację jako jeden z podstawowych “sposobów” na mądre zarządzanie myśleniem? Czyli 99% myślenia totalnie ignorujesz.
Wiesz, że myślenie – proces samoistny – zajmuje tylko 1% umysłu? Choćbyś miał miliony najgorszych myśli, to nadal tylko 1%.
Więc można się zastanawiać jak nierozwinięci są ludzie, gdy ignorują 99% spokoju i radości na rzecz 1% non stop “nawijającego” i to jeszcze to, co negatywne. I się tego słuchają! Opierają na tym nawet najważniejsze decyzje w swoim życiu.
Czy to wywołała jakaś tajemnicza choroba uzależnienia?
Nie. Uzależnienie to konsekwencja tego, że właśnie m.in. tak te osoby już żyły.
I rozumiem Twoje wątpliwości co do 3 miesięcy. Naturalnie były sytuacje, że ludzie wyzdrowieli, bo nie mieli dużo do przepracowania lub pracowali uczciwie, odważnie cały ten czas.
A po tym czasie już odważnie zajmowali się resztą, która pozostała.
Natomiast większość oczywiście nie.
Czy Ty gdy przyjrzysz się powodom masturbacji, co samo w sobie może zająć miesiące, nawet lata (bo ludzie za nic nie chcą), to kiedy zajmiesz się pierwszym z nich i kiedy go rozwiążesz?
A potem kolejny i kolejny.
Jeśli okaże się, że jedną z przyczyn jest zamartwianie się lub stresowanie, to kiedy zajmiesz się tym i przestaniesz się martwić i stresować?
Film ten ma już ponad 2 lata. Przez ten czas bardzo dużo się nauczyłem i doświadczyłem jak i pojawiły się coraz poważniejsze tematy.
W przyszłości zamieniam nieco bardziej wyjaśnić czego można się spodziewać po 3 miesiącach pracy ze mną.
Ale podkreślam – w esencji chodzi o wzrost poziomu świadomości.
Uzależnienia to przekrój niezwykle szeroki – bo mający nawet 300 punktów (skala logarytmiczna).
Praca prowadząca do wyzdrowienia człowieka w świadomości lęku będzie zupełnie inna i dłuższa, niż człowieka już na poziomie odwagi.
Mam nawet jednego człowieka, który od 2 lat nie chce za nic na świecie zrozumieć tematu nawyków.
I ostatnio napisał do mnie dlaczego, nawet nie dostrzegając tego. Bo wychodzi z niego tyle nienawiści do ludzi i do siebie, że nie chce za żadne skarby się tym zająć.
Uważa to za zło i się tego nie tyka. Dlatego to trwa.
Anyway, mam nadzieję, że ta odpowiedź nieco rozjaśniła moje podejście.
Gdybyś jeszcze chciał o coś zapytać, pisz śmiało.
Wielkie dzięki Piotrku za długą, treściwą i szczegółową odpowiedź. Chciałem przeprosić Cię za swój wyniosły i mały sympatyczny ton poprzedniej wiadomości. Wygląda na to, że naprawdę świat nie rozumie, czym tak naprawdę są uzależnienia, bo twoje podejście jest diametralnie inne od tego prezentowanego przez nawet takie “szychy” wśród terapuetów, jak ten cały Woronowicz, który każdą przypadkową myśl o alkoholu /seksie / hazardzie itp. uzasadnia nawrotami choroby. Masz problem ze snem- głód nałogu, jesteś dzisiaj rozdrażniony- głód nałogu itp. Jest to smutne w niektórych przypadkach, bo ludzie potem podporządkowują całe swoje życie i ich największym celem jest tylko i wyłącznie nie picie / nie branie itp, a nie zmiana życia. Nie idź tam, bo ci to przypomni o nałogu, nie spotykaj się z ludźmi, którzy ci o nim przypominają, nie patrz tam, nie myśl o tym itp, a potem nazywają to wolnością. Nie rozumiem tylko, dlaczego metody ludzi wybitnych np. pana doktora Hawkinsa, którego dużo na twoim blogu nie są totalnie przez nich używane. Są osoby, które były uzależnione od alkoholu i twierdzą, że są już w pełni wolne, bo raz na jakiś pozwalają sobie na wypicie lampki wina, czy piwa i w pełni nad tym panują. Uważają, że alkohol wcale nie był problemem, tylko zaniebane sprawy, które mieli w życiu. Potem przychodzi taki zagorzały terapeuta i mówi coś w stylu: Już nie takich cwaniaków widziałem, którzy myśleli podobnie i prędzej, czy później skończyli na dnie, a wtedy to JA im pomogłem. Co do tych grup 12 kroków- nie mam pojęcia, jak tam jest. Nigdy nie miałem okazji uczestniczyć w takim spotkaniu, ani czytać tej słynnej Wielkiej lub Białej Księgi. Z tego, co udało mi się dowiedzieć to jeśli chodzi o seksoholików było bardzo dużo problemów z definiowaniem tej słynnej ” trzeźwości ” i doszło do kilka rozłamów, gdyż jej ujęcie przyjęte przez Roya K było po prostu zbyt rygorystyczne, a jego przeciwnicy utworzyli własne grupy. Ale tak, jak wspomniałeś Piotrku ja tylko czytam, oglądam, puchnę od wiedzy i próbuję sam siebie przekonać, że coś robię, bo boję się wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie. Boję się żyć odważnie,pewnie i radośnie, ale gdzieś w serduchu czuję, że pora w końcu brać się w garść i przestać mazać jak dzieciak. Napiszę do ciebie prywatną wiadomość w sprawie przystąpienia do pracy z programem WoP. Przesyłam pozdrowienia.
Wielkie dzięki Piotrku za długą, treściwą i szczegółową odpowiedź. Chciałem przeprosić Cię za swój wyniosły i mały sympatyczny ton poprzedniej wiadomości.
Nie masz za co przepraszać.
Gdybym na moim serwisie spodziewał się ludzi żyjących pozytywnie, to ja byłbym jedynym głupcem.
Nie przejmuj się.
Teraz w największym możliwym skrócie – pora zacząć żyć tak jak do tej pory tylko o tym czytałeś czy marzyłeś.
Wygląda na to, że naprawdę świat nie rozumie, czym tak naprawdę są uzależnienia,
Świat – ludzie – naprawdę mało rozumieją. Prawie nic.
A to co rozumieją, rozumieją w pewnym kontekście.
Zapamiętaj – nie ma ani jednej myśli czy przekonania na temat świata, które nie ujawniłyby się jako błędne, gdy dostatecznie wzrośniemy w świadomości.
Na wszystko możesz spojrzeć z nowej i/lub szerszej perspektywy i to będzie wtedy w Twoich oczach zupełnie inne.
Dlatego badania nad świadomością są tak istotne. Bo to, co jest zrozumiałe, normalne, naturalne na poziomie np. gniewu staje się patologiczne na poziomie odwagi i wyższych.
Nie oznacza to, że jest to złe. Nie ma zła. Budda zauważył, że jedynym grzechem jest ignorancja.
bo twoje podejście jest diametralnie inne od tego prezentowanego przez nawet takie „szychy” wśród terapuetów, jak ten cały Woronowicz,
Niekoniecznie moje podejście jest inne.
Ja postrzegam uzależnienie w kontekście kolosalnie szerszym niż większość ludzi.
Gdyby każdy terapeuta patrzył na uzależnienia jak ja, to być może nadal stosowaliby swoje podejścia ale skuteczność wzrosłaby diametralnie.
Bo nie ma jednej drogi.
Ok, jest – ŻYĆ z taką jakością, by ucieczka nie była już konieczna.
Nie ma na to jednej metody, czy jednego słusznego narzędzia.
Wzrost świadomości do poziomu przynajmniej Akceptacji automatycznie leczy z uzależnienia.
Jest wiele dróg. Ale tak jak podałem komuś z przykładem nauki – najlepiej wybrać jednego nauczyciela.
Bo jeśli słuchałbyś naraz dwóch trenerów pływania, to być może nawet nie zacząłbyś pływać, bo jeden za ważniejsze uważa coś, a drugi coś innego. I zamiast pływać na początku jakkolwiek, kombinowałbyś, co przyniosłoby pewnie nawet zero pożytku.
Warto wybrać jednego, opanować chociaż podstawy, a potem ew. pójść do drugiego i poprosić o feedback.
A jeśli tylko będziesz rozmawiał o pływaniu, nawet z setką najlepszych trenerów, nurków i pływaków, to po wejściu do basenu zaczniesz się topić.
Bo pływać możesz nauczyć się wyłącznie pływając.
To samo ze wszystkim w życiu, wliczając wyższe poziomy świadomości jak odwaga czy akceptacja.
Można tym być wyłącznie wybierając to, gdy jesteś postawiony w sytuacji, w której do tej pory wybierałeś np. lęk.
Dopóki nie “wejdziesz” w lęk, wstyd, gniew czy winę i nie zajmiesz się nimi wewnątrz siebie, to co ma się zmienić? Nic. Będziesz się “w nich topił” za każdym razem, dopóki nie zaczniesz postępować odpowiednio.
który każdą przypadkową myśl o alkoholu /seksie / hazardzie itp. uzasadnia nawrotami choroby.
Nie ma czegoś takiego jak nawroty choroby. Uzależnienie to nie choroba w rozumieniu, że mamy przypadłość, która przeszkadza żyć i którą jak się wyleczy, to można sobie dalej żyć tak jak żyliśmy.
Uzależnienie to konsekwencja tego jak całościowo żyliśmy. A konsekwencje to nie choroba. Trzeba zająć się przyczynami.
Mówimy o pewnych objawach. Myśli to objawy.
A nawet to nie jest prawdą. Objawem jest to, że my się wpatrujemy w te myśli i zamierzamy się ich słuchać.
Bo myśli nie mają żadnego znaczenia.
Pytanie dlaczego się wślepiamy w myślenie?
Jeśli masz same negatywne myśli to dlaczego się w nie wpatrujesz i dlaczego się ich słuchasz?
Czy słuchasz się każdego idioty na ulicy? Gdybym powiedział, byś oddał mi swój samochód, to mi go oddasz? Pewnie nie.
A jednak większość ludzi tak podchodzi do myślenia – wierzą każdej negatywnej myśli.
Mówią, że nie są pewni siebie ale w rzeczywistości są. Tylko są tak pewni wyłącznie tego co negatywne.
Pamiętajmy, że zapewne większość klientów terapeutów to ludzie w bardzo niskiej świadomości.
Kilka dni temu odpisałem na maila z problemem, że mężczyzna totalnie nie potrafi odróżnić myśli od emocji. Nie wie czy coś czuje, czy widzi myśli.
To jakby nie odróżniać radia od tego, co nadaje.
Z taką osobą pracuje się zupełnie inaczej, niż z człowiekiem, który jest nieco bardziej świadomy/rozwinięty i ma jakiś konkretny problem – np. stracił pracę czy się rozstał z partnerką.
Osoby, która jest tak zahipnotyzowana myśleniem, że każda myśl dla niej jest jak koło ratunkowe dla tonącego, jest na początku swojej drogi.
Wczoraj odpisałem na maila człowieka, który zadał mi takie pytanie – “Piotrze, mówiłeś, by przebywać w otoczeniu ludzi pozytywnych. A co jeśli nie mam znajomych? Co w takim przypadku”
Zadałem mu takie pytanie – “Gdybym napisał, żeby co tydzień zjeść 2 bochny świeżego chleba, a Ty nie miałbyś chleba, to też napisałbyś do mnie co w takim przypadku? Nie wiedziałbyś skąd wziąć chleb?”
Dzisiaj o 8 rano napisał do mnie chłopak, który wiele lat żył w, nazwijmy to, depresji.
I dziś pisze, że już jest zupełnie inny, lepszy. I w tej samej wiadomości pisze mi, że ma masę przerażających, smutnych myśli.
Non stop z tym walczy, męczy się. A to dlatego, bo wmówił sobie, że jest już inny i zmaga się z gorszym samopoczuciem, bo jeszcze nie rozumie, że nie ma złych emocji.
Gorsze dni są normalne, gorsze samopoczucie jest normalne i nie należy z nim ani walczyć, ani się opierać. Tylko to akceptować. Ale on sobie stworzył swój wyidealizowany obraz, który teraz stara się za wszelką cenę utrzymać. A w myślenie wpatruje się cały czas.
Tak samo wczoraj odpisałem na pierwszy raport człowieka, który napisał, że dla niego oglądanie pornografii jest “Niesamowitą przyjemnąścią i sensacją przy której czułem się fantastycznie”, “Była to swego rodzaju odskocznia od brudu jakim jest życie. Z Czasem jednak powoli niszczyło Mi to życie”. A teraz napisał, że dla niego porno jest “Czymś obrzydliwym. Brzydze się tworzeniem kontentu jedynie dla zarobku mimo wiedzy że inni na tym cierpią brzydze się takimi osobami. Mam tu głównie na myśli producentów Pornografii. ”
Napisał mi dużo więcej ale już w tych kilku zdaniach mamy przeczące sobie podejścia – z jednej strony to niesamowita przyjemność, dzięki której czuje się fantastycznie, to dla niego odskocznia od swojego życia, które postrzega bardzo negatywnie i jeszcze go brzydzi porno…
Więc jest to bardzo chaotyczne.
Prawda ma się tak, że to jak postrzega porno zmienia się w zależności od kontekstu – gdy czuje się fatalnie, to porno dla niego staje się fantastyczne. A gdy czuje się lepiej, to go brzydzi, bo stało się świetnym celem projekcji swojej emocjonalności, oporu, nienawiści. Gdyż to cały czas w nim jest – on jest takim człowiekiem.
Gdzie tu jest miejsce na leczenie jakieś tajemniczej choroby uzależnienia? Nie ma. Bo uzależnienie to konsekwencja nieświadomego, negatywnego życia.
Trzeba zająć się tym jak żyjemy, jakim jesteśmy człowiekiem.
Masz problem ze snem- głód nałogu, jesteś dzisiaj rozdrażniony- głód nałogu itp.
Ale to nie jest żaden głód nałogu.
To antycypacja korzyści jaką daje nam wykonanie tej czynności – czy to wypicie alkoholu czy obejrzenie porno.
Ja rozumiem, że czasem mądrym może być przekierowanie nienawiści człowieka np. na używki – porno czy alkohol.
Bo człowieka nie “wyleczysz” z nienawiści jedną wizytą. To czy człowiek zrezygnuje z nienawiści to tylko i wyłącznie jego decyzja – musi uświadomić sobie korzyści jakie ma z nienawiści je i porzucić. To może zająć lata.
W takim przypadku lepiej jest, by już nienawidził porno czy alkoholu, niż siebie czy innych ludzi.
Wtedy lepiej jest wszystko zwalić na “nałóg”. Ale ostatecznie należy dążyć do tego, by nie atakować niczego i nikogo, by porzucić nienawiść, wybrać odpowiedzialność, akceptację, spokój, miłość i żyć świadomie.
Jest to smutne w niektórych przypadkach, bo ludzie potem podporządkowują całe swoje życie i ich największym celem jest tylko i wyłącznie nie picie / nie branie itp, a nie zmiana życia.
Och, zmiana siebie i zmiana swojego życia to być może najrzadsze “cuda” na tej planecie ;)
Dlatego uzależnienie to taki ukryty dar, bo siłą wymusza to, przed czym się ludzie zapierają z całych sił.
Niemniej zawsze to jakiś postęp, że ktoś nie pije, niż pije choć się z tym zmaga.
Dlaczego? Bo dzięki temu unika konsekwencji samego picia.
Nie idź tam, bo ci to przypomni o nałogu, nie spotykaj się z ludźmi, którzy ci o nim przypominają, nie patrz tam, nie myśl o tym itp, a potem nazywają to wolnością.
Na początku drogi osoby bardzo nieświadomej to bardzo rozsądne rady.
Ale z czasem należy je modyfikować – poszerzać kontekst.
Jeśli liczymy, że to o czym mówisz załatwi sprawę, no to życie szybko to zweryfikuje.
Tak jak z pływaniem. Na początku pływanie byle jak to sukces. Ale z czasem warto uczyć się to robić coraz lepiej.
Nie rozumiem tylko, dlaczego metody ludzi wybitnych np. pana doktora Hawkinsa, którego dużo na twoim blogu nie są totalnie przez nich używane.
Pewnie dlatego, bo dr Hawkins mówi o duchowości, na które słowo bledną wszyscy nazywający się “zdrowo myślącymi ludźmi” ;)
Ponadto już nieżyjący dr Hawkins pracował kierował największymi placówkami psychiatrycznymi w latach 1956-1980. Czyli w czasach, gdy internet nie był jeszcze niczym powszechnym.
Więc poza USA i pewnie tylko ludźmi z naprawdę poważnymi problemami mało kto słyszał o dr Hawkinsie.
Poza USA stał się popularny chyba głównie dzięki książkom. Zaś słyszeli o nim właśnie Ci, którzy mieli bardzo poważne problemy, a potem ci, którzy już wybrali drogę duchowego rozwoju.
Biorąc pod uwagę kto w naszym kraju jest popularny, kto jest promowany, to dr Hawkins raczej nie byłby u nas celebrytą ;)
Często jest tak, że ludzi mądrych lub ich mądrości trzeba poszukać. “Szukajcie a znajdziecie.” A jak nie szukasz, to nie znajdziesz.
Ja szukałem i znalazłem.
Są osoby, które były uzależnione od alkoholu i twierdzą, że są już w pełni wolne, bo raz na jakiś pozwalają sobie na wypicie lampki wina, czy piwa i w pełni nad tym panują. Uważają, że alkohol wcale nie był problemem, tylko zaniedbane sprawy, które mieli w życiu.
Bo tak było.
Mają oni rację jeśli mówią prawdę.
Krytycznie ważna jest intencja. Nikt nie ogląda porno, bo się czuje tak fantastycznie i chce sobie przyjemnie spędzić czas ze swoimi “znajomymi”.
Podłożem wyboru pornografii zawsze jest jakiś problem. Najczęściej nieuświadomiony.
Natomiast piciu alkoholu nie musi towarzyszyć problem.
Potem przychodzi taki zagorzały terapeuta i mówi coś w stylu: Już nie takich cwaniaków widziałem, którzy myśleli podobnie i prędzej, czy później skończyli na dnie, a wtedy to JA im pomogłem.
Niejeden klient mówił mi o takim doświadczeniu – terapeuci dowartościowywali się ich kosztem, nie pozwalali dojść do głosu, nawet denerwowali się na spotkaniach, gdy się z nimi nie zgadzali, etc.
Ale też pamiętajmy, że terapeuta może w esencji mieć rację – nieszczerość, zakłamanie, nieświadomość, wypieranie, bagatelizowanie to postawy bardzo częste i powszechne w życiach uzależnionych.
Trzeba naprawdę przejść daleką i porządną drogę rozwoju jako istota ludzka, by móc tak powiedzieć i być w tym w 100% szczerym i uczciwym.
Mi też niejeden mówił, że już wyzdrowiał, bo sobie miesiąc nie oglądał porno, choć był (jest) uzależniony od lat.
Zawsze wtedy proszę o przedstawienie mi konkretnej listy przyczyn sięgania po porno i opis jak je rozwiązał, jak się nimi zajął. Nikt mi jeszcze na to nie odpowiedział.
Co do tych grup 12 kroków- nie mam pojęcia, jak tam jest. Nigdy nie miałem okazji uczestniczyć w takim spotkaniu, ani czytać tej słynnej Wielkiej lub Białej Księgi.
A bo to nie ma nic wspólnego z okazją.
To się wybiera, szuka grupy, dzwoni i idzie.
Na grupy 12 kroków nie wpadniesz karmiąc gołębie w parku.
I raczej nikt Cię nie zaprosi tam z nudów na spędzenie sobotniego popołudnia.
Widzisz więc, że problemem nie był wcale “brak okazji” ale to, że Ty nie szukałeś tego, bo zapewne nie widzisz w tym rozwiązania. A być może widzisz w tym coś potencjalnie niebezpiecznego.
Słyszałem o przypadkach, że ludzie, którzy potrzebowali pomocy nie chcieli iść do grup 12 kroków, bo się tam na spotkaniach zapala świeczkę, co dla nich wystarczyło jako argument, że to jakiś kult.
Czyli mamy miliony kultystów, bo praktycznie każda rodzina religijna zapala świeczkę na stole podczas Wigilii.
Ja sobie czasami zapalam świeczkę jedząc obiad. Kurde, może jestem w jakimś kulcie? Zaraz sprawdzę pod łóżkiem czy się nie ukrywa jakiś kultysta!
Z tego, co udało mi się dowiedzieć to jeśli chodzi o seksoholików było bardzo dużo problemów z definiowaniem tej słynnej ” trzeźwości ” i doszło do kilka rozłamów, gdyż jej ujęcie przyjęte przez Roya K było po prostu zbyt rygorystyczne, a jego przeciwnicy utworzyli własne grupy. Ale tak, jak wspomniałeś Piotrku ja tylko czytam, oglądam, puchnę od wiedzy i próbuję sam siebie przekonać, że coś robię, bo boję się wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie.
Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialny niezależnie co na ten temat sądzisz.
Właśnie na tym polega cały wic – gdybyś mógł oddać odpowiedzialność za siebie, to nie byłoby konsekwencji.
Ale konsekwencji uniknąć się nie da.
Żyjesz. To największy możliwy dar. Istniejesz. Doświadczasz. Analizujesz. Rozwijasz się tak jak tylko to wybierzesz.
Kamień nie może się rozwinąć, choć ma taką samą esencję Twórcy jak i Ty.
Mówisz, że boisz się wziąć odpowiedzialności. Wcale nie.
Gdybyś naprawdę uczciwie i odważnie przeanalizował swoje intencje i przekonania, dostrzegłbyś, że jest inaczej.
Boisz się tego, czego spodziewasz się doświadczyć, gdy wybierzesz życie odpowiedzialne.
Czego tak naprawdę się boisz?
A poza tym nikt ani nie każe, ani nie zmusza Cię do tego. Raczej nie weźmiesz pełnej odpowiedzialności za swoje życie na starcie.
Wybierz jeden zaniedbany obszar, za który oddajesz odpowiedzialność i traktujesz się jak ofiarę i zajmij się nim. A potem kolejnym.
Boję się żyć odważnie,pewnie i radośnie,
Na pewno?
Boisz się tego co pozytywne?
Czy boisz się też zjeść smaczny obiad? Boisz się mieć fajny fryz?
Nie. Wcale się tego nie boisz.
Boisz się czegoś, czego spodziewasz się doświadczyć, gdy tak będziesz żył.
ale gdzieś w serduchu czuję, że pora w końcu brać się w garść i przestać mazać jak dzieciak.
Nie uważam, że mażesz się jak dzieciak.
Ty tak uważasz?
Czy takie są fakty? Obejrzyj wiadomości. Włącz jakiś internetowy serwis informacyjny i zobacz jak zachowują się dorośli i rzekomo dojrzali ludzie.
Zobaczysz, że być może wcale nie odstajesz tak bardzo ;)
Z doświadczenia wiem, że uzależnieni wyróżniają się tym, że samych siebie oceniają i traktują niezwykle surowo, często też wulgarnie, niesprawiedliwie, boleśnie.
I zupełnie niepotrzebnie.
Nawet teraz osądzasz się – “mażę się jak dzieciak”. Ale przecież to nie jest prawda.
Boisz się czegoś. Chcesz tego uniknąć za wszelką cenę.
Że nawet się boisz żyć radośnie i odważnie. Oddajesz więc nawet to, co pozytywne i zdrowe byle tego uniknąć.
Gdzie tu miejsce na “mazanie się jak dzieciak”?
Anyway – to, jak nieraz mówię, powtarzanie nic nie znaczących frazesów. Bo nie odnoszą się w ogóle do rzeczywistości.
Prawda jest najczęściej zupełnie inna.
Tak jak z “nie miałem okazji uczestniczyć w grupach 12 kroków”.
Okazje masz każdego dnia. Znalezienie, pójście do takiej grupy i uczestnictwo w spotkaniu to w zależności od dystansu ok. 2 godziny. Oznacza to, że przez ostatnie lata nie miałeś 2 godzin wolnego czasu?
Nie mówię tego, by się czepiać. Tylko pokazać, że pomimo oczywistej prawdy i tak sobie możemy wmawiać usprawiedliwienia.
Pamiętaj też, że problemem nie są emocje jak strach, ani opór. Tylko brak decyzja, by przestać trzymać się iluzji.
Żadnej iluzji nie rozpuścisz nie mierząc się z nią. Tak samo z emocjami.
Jeśli wierzysz, że jesteś do niczego i “żadna mnie nie zechce”, to jak to rozpuścić na zawsze? Zmierzyć się z tym w działaniu. W jakim działaniu? A podczas poznawania kobiet.
POMIMO lęku, POMIMO oporu, POMIMO wstydu, itd.
Bo one będą. I wtedy decyzja – odklejasz się od tego, czy nadal wybierasz w to wierzyć?
Problem ma swoje składowe. I każdą można się zająć z osobna i będzie to dużo łatwiejsze.
Tak jak z “wzięciem odpowiedzialności za swoje całe życie”. Placka też nie robisz od razu całego, tylko najpierw jedna warstwa, potem środek, nadzienie, górna warstwa, dekoracje, etc.
Życie to nie krzesło, że sobie możesz je podnieść i nieść.
To wielowymiarowe… no, definicji życia nie wymyślę ;) Ale mogę powiedzieć, że to niezwykle złożony absolut, który nie ma ani początku, ani końca. M.in. dlatego jest darem nie do opisania.
Problemem z ludźmi nie jest to, co sądzą oni, tylko ich własna niechęć, by się puścić swoich przekonań i oporu.
Jak widzisz – trzymasz się przekonania i lęku – “boję się żyć radośnie”. A za moment dowalasz sobie “mażę się jak dzieciak”.
Czy pozwolisz sobie puścić się przekonań i projekcji, których mogłeś się trzymać od wielu lat i trzymać tak, jakbyś po puszczeniu się ich miał runąć w przepaść?
Wielu nazywa to właśnie strachem przed odpowiedzialnością czy strachem przed stratą kontroli. Której i tak nie mieli.
Tak jak i nie możesz bać się wzięcia odpowiedzialności, bo już jesteś odpowiedzialny. Nic nie musisz brać :)
To tak jakby mówić, że boisz się otworzyć oczy jadąc samochodem… hmm… Czy prowadzenie z zamkniętymi oczyma jest mądre, czy nie bardzo?
No nie bardzo. Czy otworzenie zamkniętych oczu jak już jedziesz jest mądre czy nie? No raczej mądre.
Czego tu się bać? Ha! No niczego!
To tylko niechęć do puszczenia się strachu, bo sądzimy, że strach nas jakoś magicznie chroni.
Ale emocje nie chronią przed niczym tak jak i nie chroni Cię dezodorant. A jak się spsikasz, to Cię jeszcze pszczoła dziabnie.
Jednak w pracy z ludźmi wychodzą naprawdę przekonania jak sprzed tysiąca lat, jakby żyli jeszcze w średniowieczu.
Ostatnio jeden nowy klient napisał mi, że ma takie obsesyjne myśli, którym oczywiście wierzy, że jak stuknie w stół 5 razy, to się coś stanie dziewczynie, która się mu podoba…
Powiedz mi – co miałoby się stać, gdybyś przestał się bać tego, co napisałeś?
Przemyśl to.
Napiszę do ciebie prywatną wiadomość w sprawie przystąpienia do pracy z programem WoP. Przesyłam pozdrowienia.
Bardzo mi miło!
Czekam cierpliwie.
Piotrze, wiem że grzech to błąd. Coś w rodzaju boskiej wskazówki, iż podjęcie konkretnego działania jak chociażby kradzież, z pewnością przyniesie negatywne konsekwencje. Jak w tym ujęciu rozumieć słowa Buddy, iż “ignorancja jest jedynym grzechem”? Czy to znaczy, iż na kradzież można spojrzeć w różnorodnym kontekście, natomiast na ignorancję już nie. Pozdrawiam.
Hej, super tekst, dziękuję. Mam pytanie odnośnie zarabiania pieniędzy i intencje z jaką podejmujemy prace o której piszesz w artykule. Założyłem swoją działalność i praca nad nią wyciąga ze mnie dużo ciężkich dla mnie emocji. Ustaliłem intencję, że chcę zbudować dobrobyt dla siebie oraz świadczyć usługi i sprzedawać produkty, które będą rozwiązywać problemy klientów. Zauważyłem jednak, że w początkowej fazie, w której obecnie jestem nie cieszę się tą pracą i wychodzi ze mnie bardzo dużo oporów, strachu, niechęci do samego siebie, braku wiary w moje przedsięwzięcia. Co sugerujesz w takiej sytuacji? Praktykuje technikę uwalniania, jednak emocje nasilają się. Czasami tylko doświadczam chwilowej ulgi i zaczynam się śmiać bez powodu. Czy te emocje są efektem tego, że w zderzeniu z rzeczywistością czyli chęcią pracy i dobrobytu pojawiają cie wszystkie emocje, przez które odmawiam sobie dobrobytu? Czy najlepiej w takiej sytuacji pracować pomimo emocji i uwalniać je w trakcie pracy?
Czasami kładę się na łóżku i jak wsłuchuje się w siebie i skanuje ciało to czuję ucisk w brzuchu. Kiedy poświęcam uwagę temu uciskowi to on się nasila, czasami przemiania się w kłujący ból. Uwalniam go, wyobrażam sobie jako energie, która m nie opuszcza i wtedy czuję jakby moje organy wewnętrzne trochę się rozluźniały. Dosłownie słyszę jak pracują. Czasami zaczyna mi się tak jakby odbijać. Nie wiem jak to nazwać. Nie mogę wtedy złapać tchu i czuję jakby coś wychodziło prze przełyk i usta, muszę wtedy wstać i niejako pozwolić aby ze mnie wyszło aż ciało się uspokoi. Czasami trwa to kilkanaście minut. I ten proces powtarza się regularnie od jakiegoś czasu. Nie wiem jak to interpretować. W sensie powtarzalność tego procesu. Czy to po prostu wychodzą kolejne warstwy emocji, które były stłumione w podświadomości?
Z góry dziękuję, pozdrawiam.
Hej, super tekst, dziękuję.
Dziękować! ;)
Mam pytanie odnośnie zarabiania pieniędzy i intencje z jaką podejmujemy prace o której piszesz w artykule. Założyłem swoją działalność i praca nad nią wyciąga ze mnie dużo ciężkich dla mnie emocji.
Po pierwsze – emocje nie są ciężkie. Opierasz się im i to jest trudne. Opór, ocenianie, osądzanie, wartościowanie emocjonalności.
Założenie własnej działalności różni się od pracy na etacie w wielu fundamentalnych kwestiach.
Przede wszystkim – jesteś w pełni odpowiedzialny za wszystko.
A to wyciągnie z Ciebie to wszystko, przez co unikałeś odpowiedzialności i oddawałeś ją innym, światu, etc.
To bardzo poważna decyzja – odpowiedzialność za swoje życie. I bardzo ważna oraz pozytywna.
Jak widzisz – od razu zaczęła wychodzić z Ciebie masa stłumionych negatywności.
Nie przejmuj się, tylko to uwalniaj, poddawaj opór i wartościowanie.
Bo emocje to energia bezosobowa.
Ustaliłem intencję, że chcę zbudować dobrobyt dla siebie oraz świadczyć usługi i sprzedawać produkty, które będą rozwiązywać problemy klientów.
Ponownie – to bardzo pozytywna intencja, która wyciąganie z Ciebie wszystko, co można rzec, stanowiło tego przeciwieństwo.
Jeśli więc intencją jest pomoc innym, to być może poczujesz, a nawet doświadczysz sytuacji lub się powtórzą takie, w których nawet chciałeś komuś zaszkodzić, kogoś nienawidziłeś i cieszyłeś się z problemów tej osoby, etc.
Zauważyłem jednak, że w początkowej fazie, w której obecnie jestem nie cieszę się tą pracą i wychodzi ze mnie bardzo dużo oporów, strachu, niechęci do samego siebie, braku wiary w moje przedsięwzięcia.
A to kolejny temat – Twoje podejście do siebie i własnych działań.
Tutaj też wychodzić będzie, i wychodzi, to wszystko, co stanowi przeciwieństwo wiary w siebie, w swoje zamierzenia i działania, etc.
To również należy nieprzerwanie uwalniać i jeśli będzie potrzeba – korygować swoje intencje.
Zauważ – jeśli naprawdę chcesz pomóc innym, wiesz jak im pomóc, potrafisz, to w czym problem?
Ano w tym, że do tej pory zapewne bardzo chętnie “wątpiłeś w siebie”, odpuszczałeś przy pierwszych problemach, wpatrywałeś się w mentalny bełkot, w którym oczywiście znajdziesz praktycznie tylko to co negatywne. Bo gdyby było inaczej, to swój biznes spokojnie i chętnie prowadziłbyś od lat.
A nie cieszysz się pracą, bo nie można cieszyć się czymś. Można wybrać radość w sobie i ją utrzymywać.
Należy zrezygnować z tego, co radością nie jest.
Ty na razie wybierasz wątpliwości i lęk, co automatycznie ogranicza radość.
Co sugerujesz w takiej sytuacji? Praktykuje technikę uwalniania, jednak emocje nasilają się.
Nie nasilają się, tylko wychodzą kolejne i kolejne warstwy.
A niższe warstwy mają to do siebie, że stawiłeś im niegdyś większy opór. Obserwuj to czy się opierasz. Odpuszczaj opór. Nie osądzaj tego co czujesz.
Emocje mogą się nasilać tylko wtedy, gdy będziesz im stawiał opór i/lub nie rezygnować będziesz z pozycjonalności, które w ogóle są ich źródłem.
Np. “nie uda mi się”. A skąd ten pomysł?
Życie to nie jakaś magiczna szansa i jak jej nie wykorzystamy jak kuponu w loterii to przepadło.
Zawsze możesz się czegoś nauczyć, dowiedzieć, zmienić, doświadczyć.
Więc nie może Ci się “nie udać”. Jak mówiłem – porażka od sukcesu różni się percepcją.
Czasami tylko doświadczam chwilowej ulgi i zaczynam się śmiać bez powodu. Czy te emocje są efektem tego, że w zderzeniu z rzeczywistością
Z rzeczywistością nie można się zderzyć.
Można skontrastować swoje zdanie o niej z nią samą.
Najczęściej to, co nazywamy “zderzeniem się” jest naszym oporem – niechęcią do spojrzenia na fakty.
czyli chęcią pracy i dobrobytu pojawiają cie wszystkie emocje, przez które odmawiam sobie dobrobytu?
A odmawiasz sobie?
Jeśli tak – dlaczego?
Czy najlepiej w takiej sytuacji pracować pomimo emocji i uwalniać je w trakcie pracy?
Tak ale nie morduj się.
Przeanalizuj swoje intencje i to dlaczego się boisz i opierasz.
Czego się boisz? Czego nie chcesz doświadczyć? Pamiętaj, że ani opór, ani emocjonowanie się nie uchronią Cię przed tym, tylko właśnie do tego prowadzą.
To tak jakby trenujący biegi długodystansowe bał się przegrać na Olimpiadzie i nie wziął w niej udziału, dzięki czemu “uchronił się przed porażką”.
Ale nie uchronił się przed porażką, tylko podjął najgorszą możliwą decyzję – nie tylko odmówił sobie szansy na zwycięstwo ale też odmówił sobie całej drogi treningu, rozwoju, na której byłby nieprzerwanie, gdyby udział wziął. I jednocześnie niezależnie jaką pozycję by zajął, doświadczenie udziału na Olimpiadzie byłoby bezcenne i nauczyłoby go bardzo dużo.
Czasami kładę się na łóżku i jak wsłuchuje się w siebie i skanuje ciało to czuję ucisk w brzuchu.
To opór przed działaniem. Zapewne też żal.
Kiedy poświęcam uwagę temu uciskowi to on się nasila, czasami przemiania się w kłujący ból.
Kontynuuj. Upewnij się, że się nie opierasz, że tego nie oceniasz, nie osądzasz.
Staraj się uśmiechnąć do tego bólu. Masuj to miejsce. Bądź i dla siebie, i dla tego współczujący, łagodny.
Kłujący ból oznacza, że jesteś dla siebie ostry i surowy.
Uwalniam go, wyobrażam sobie jako energie, która m nie opuszcza i wtedy czuję jakby moje organy wewnętrzne trochę się rozluźniały. Dosłownie słyszę jak pracują. Czasami zaczyna mi się tak jakby odbijać. Nie wiem jak to nazwać. Nie mogę wtedy złapać tchu i czuję jakby coś wychodziło prze przełyk i usta, muszę wtedy wstać i niejako pozwolić aby ze mnie wyszło aż ciało się uspokoi. Czasami trwa to kilkanaście minut. I ten proces powtarza się regularnie od jakiegoś czasu. Nie wiem jak to interpretować. W sensie powtarzalność tego procesu. Czy to po prostu wychodzą kolejne warstwy emocji, które były stłumione w podświadomości?
Na pewno jest to tego przynajmniej część.
Ale jak mówię – emocje to jedno. Bo to bezosobowa energia.
Nie biorą się z powietrza, by nam szkodzić.
To informacje. Ty się czegoś boisz, czegoś nie chcesz. Nawet mówisz, że być może odmawiasz sobie dobrobytu.
Dlaczego miałbyś sobie tego odmawiać?
Odnośnie “porażki” – co może się nie udać? Zaplanuj działania zaradcze i działania w przypadku, gdy do tego dojdzie.
Bądź dla siebie łagodny ale nie bądź naiwny. Żyj mądrze.
Jeśli popełnisz błąd – miej plan awaryjny. Dzięki temu będziesz spokojny.
Zaplanuj to na papierze. A nie próbuj wymyślić, gdy dojdzie do błędu i będziesz się tym emocjonował.
Podejrzewam, że główną częścią tego jest faktycznie to, że wychodzą spore pokłady emocjonalności.
Ja sam pamiętam jak miałem się pierwszy raz sam rozliczyć z podatków ze skarbówką.
Uciekałem od tego prawie rok. Nawet odsetki za zwłokę miałem gdzieś.
A potem w końcu siadłem i skupiłem się na uwalnianiu strachu i oporu.
Pół dnia to uwalniałem. Trząsłem się, czułem się jak małe dziecko.
Uwalniałem, poddawałem.
Nagle minęło, zniknęło.
Wstałem, siadłem, w godzinę wszystko podsumowałem, wyliczyłem i przelałem.
Czyli kilka godzin w sumie (z czego ok. godziny samego działania) zajęło mi to, od czego uciekałem rok.
Po tym zaobserwowałem, że dużo mniej bałem się w rozmaitych innych sytuacjach.
W życiu przedsiębiorcy temat emocjonalności jest ważny i każdy przez to przechodzi. Zawsze wychodzą lęki, wątpliwości, próby grania ofiary, etc.
To coś czego uniknąć już nie można.
Można rzec, że im gorzej się czujesz (wykluczając stawianie oporu), tym lepszą robotę wykonujesz :)
Witaj Piotrze,
Bardzo dobry wpis, zwłaszcza iż stawiasz w nim na poszerzanie kontekstu. Kiedyś bagatelizowałem ten aspekt, jednak teraz doświadczam jak wiele potrafi on zmienić w tym jak się czuję i jak postrzegam daną sytuację.
Przyznam, iż nie do końca potrafię poukładać sobie dwóch zagadnień jakie tutaj poruszyłeś.
Pierwsze z nich dotyczy sytuacji, w której moje kiepskie zachowanie wywołuje czyjąś reakcję, równie kiepską. Z kolei na tą reakcję ja odpowiadam w jeszcze gorszym tonie, dzięki temu sytuacja zaczyna przypominać kulę śniegową. O ile rozumiem to ze swojej strony, to co dzieje się po drugiej? Gdybym był osobą reagującą na czyjeś negatywne zachowanie to jest to moja obrona? Moja projekcja? Moja niedojrzałość? Oczywiście są zachowania, w których warto zareagować mocniej, jednak ja rozważam takie, w których “czyni się z igły widły”. Osoba dojrzała emocjonalnie nie podejmowałaby tak ochoczo ostrej wymiany zdań. Zatem jak to zrozumieć? Czy muszę to jakoś rozumieć?
Drugą kwestią jest wspomniana nauka. Swego czasu byłem biernym świadkiem dietetycznej wojenki na forum internetowym. Okazało się, iż badania dotyczące wpływu żywności na ludzki organizm to nieprzebrana dżungla często wzajemnie wykluczających się wniosków. Cała dyskusja dotarła wreszcie do takiego punktu, iż nie tylko trzeba odpowiednio selekcjonować dane badania, trzeba też uważać gdzie się ich poszukuje. Okazało się, iż płatne zbiory takich badań są najbardziej wiarygodne. “Płatne”, słowo klucz. Od razu człowiek czuje, iż to musi być bardziej wartościowe. Twój świetny przykład z wodą. Zbadano ją pod różnym kątem, jednak w tym wszystkim działa tylko jedna kwestia. Nie da się bez niej przeżyć. Ponoć można też odebrać sobie życie z jej przesadną konsumpcją, tylko iż ta sprawa jest znacznie bardziej zagmatwana i różnie to działa u każdego z nas. Jak można się rozsądnie poruszać w tym wszystkim? Zwłaszcza jeśli kalibracja na pewnych poziomach świadomości nie jest dobrym rozwiązaniem. Czy pozostaje mi na moim poziomie tylko słuchać tych, którzy mają realne doświadczenie w danej tematyce? Jak właściwie interpretować fakty? Wiem, iż ta interpretacja zawsze będzie subiektywna. Jednak jak zbliżać się do źródła? Wszystko może mieć nieprzebraną ilość wyjaśnień, ale przykład z wodą działa zawsze tak samo. Niezależnie od stworzonej do niej teorii.
Pozdrawiam Cię Piotrze.