Witam Cię serdecznie!
W poprzednim artykule Uczestnik Programu WoP zadał mi pytanie na temat podejmowania decyzji. Jako że tematy niezdecydowania, niepewności są bardzo powszechne, szczególnie w życiu uzależnionych, postanowiłem napisać na ten temat osobny artykuł.
Przede wszystkim – co to jest decyzja?
Nie wpadnijmy w mentalizowanie i akademicką dyskusję na ten temat. Decyzja to decyzja. Tyle powinno wystarczyć każdemu. ;)
Jak jesteś głodny/a, to podejmujesz decyzję, by zjeść. Jak jesteś zestresowany/a, to podejmujesz decyzję, by coś z tym zrobić, np. obejrzeć porno.
Im mniej gadania na ten temat i im więcej świadomości, tym lepiej. Jak nie rozumiesz co to są decyzje i jak je podejmować, to wystarczy zacząć obserwować każde działanie w Twoim życiu. Bo każde z nich to Twoja decyzja. Jak staniesz się świadomy momentu, gdy idziesz zrobić sobie śniadanie, to wiesz jak podejmować każdą decyzję.
Po drugie – zacznij uświadamiać sobie na jakich podstawach je podejmujesz. Jeśli się stresujesz, to Twoja decyzja, by to robić. Stres nie bierze się skądś. To konsekwencja Twojego wyboru.
Jeśli nie masz energii, czyli jesteś w stanie apatii – to także Twój wybór, Twoja decyzja.
Po trzecie – zacznij stawać się świadom(ą) co masz z tych decyzji. Przykładowo – stan apatii. Skąd się bierze apatia? Z silniej i często długotrwale utrzymywanej niechęci. Czego więc nie chcesz?
Apatia nie pojawia się znikąd tak jak i stres. Wybierasz je z jakichś powodów. Brak radości, smutki, martwienie się, obwinianie, użalanie, frustrowanie, itd. – to wszystko nasze decyzje.
Podejmujemy je w jakichś okolicznościach, bo coś z tego mamy – jakieś korzyści.
Tzw. “paraliż decyzyjny” bierze się z tego, że nieświadomie podjęliśmy decyzję, a następnie próbujemy podjąć inną ale wcale tego nie chcemy – nie chcemy zmienić pierwotnego postanowienia. I wmawiamy sobie wtedy kłamstwo “nie mogę się zdecydować”. Ależ możesz! Tylko nie chcesz zmienić już nieświadomie podjętej decyzji.
Po raz kolejny wraca temat odpowiedzialności za swoje życie. Tzw. “wzięcie odpowiedzialności za swoje życie” to nie coś co stanie się faktem, gdy to “weźmiesz”, co też oznacza, że możesz tego nie zrobić. To uświadomienie sobie, że JUŻ jesteś odpowiedzialny/a za WSZYSTKO w swoim życiu i ZAWSZE BYŁEŚ/AŚ. Niezależnie czy Ci się to podoba, czy nie albo czy w to wierzysz, czy nie.
Jeśli się zamartwiasz czymś, to znaczy, że to wolisz, niż np. spokój, radość, zaufanie. Łatwo sobie wtedy wmówić, że źródłem tego jest coś w świecie. Ale źródło jest tylko jedno – Twoja decyzja, by zamiast się jak najlepiej o to zatroszczyć, to się martwić. Więc zamiast coś mądrego i produktywnego, robić coś głupiego i kompletnie nieefektywnego.
Jeśli mówimy, że coś w świecie jest trudne lub straszne, to nasz wybór, by tak to postrzegać – wyprojektowujemy na to własne emocje i niechęć. Praktycznie wszystko na świecie można wykonywać, robić, doświadczać z pozycji ofiary, spokoju, radości, frustracji, etc. Można znaleźć przykłady na każdy rodzaj doświadczeń.
Więc ktoś wybiera pracować niechętnie, jako ofiara. A ktoś inny tę samą pracę wykonuje chętnie, radośnie, odpowiedzialnie.
Jeśli rano wstajemy bez energii, to nasz wybór. Najwyraźniej coś z tego mamy – np. możemy ponarzekać, poużalać się, grać ofiarę. A potem zwalić za to odpowiedzialność na pracę lub jakiś problem, do którego też mamy negatywne nastawienie.
Naprawdę lepiej zwalać na coś odpowiedzialność, niż to naprawić?
40 minut temu gdy piszę te słowa otrzymałem taką wiadomość od nowego Uczestnika Programu WoP:
Przeczytałem juz trochę.
Potem uruchomiłem się, byłem zniechęcony z pretensjami do siebie, widzę jak nie znoszę siebie, najchętniej bym się ukarał. Ale idę dalej, chcę za twą radą na nowo pokochać siebie.
Ciekawe, prawda? Mężczyzna ten coś chwilę porobił, a następnie zaczął się obwiniać, narzekać, opierać, miał nawet ochotę się ukarać!
To przykład jak ludzie chętnie grają ofiarę, traktują się bardzo negatywnie. Chcą tego! Cierpią, męczą się na własne życzenie. Nie ma ku temu żadnych racjonalny podstaw, a i tak to sobie robią.
Bo życie nieświadomie, w niskiej świadomości tak wygląda – żyjemy kompletnie oderwani od racjonalności, rozsądku, mądrości. Żyjemy głupio – negatywnie względem siebie.
Są ludzie, którzy po popełnieniu głupiego błędu dosłownie, fizycznie biją się po głowie! Są ludzie, którzy atakują swoje ciało czując emocje…
Natomiast tu widzimy mężczyznę, który zaczyna się obwiniać, a nawet pragnie ukarać ot tak. Bo nagle coś poczuł i od razu uciekł od tego w myśli, a w myślach widzi mentalny bełkot, z którym natychmiast się zgadza.
Od razu podejmuje decyzję, by się go słuchać. Nie robią tego ani emocje, ani myśli. To jego decyzja co z nimi zrobi. Wybiera się krzywdzić. To z jakichś przyczyn uważa za najlepszą decyzję.
Co może z tego czerpać? Proste – może się poużalać nad sobą, by nie dbać o siebie i swoje życie. Może sobie zawsze powiedzieć jak to się źle czuje, jaki to jest bezwartościowy i już! Może sobie robić co chce, bimbać, zaniedbywać swoje życie, etc. i zawsze powiedzieć, że to przez coś lub przez kogoś.
Niejedna osoba pisała mi teksty typu – “To irracjonalne co robię, wiem Piotrze. Przepraszam.” Ok ale wiedzieć, a zmienić to, to dwa różne światy. Gdy zaobserwujemy – staniemy się świadomi – własnego negatywnego postępowania, ważne jest czy odpuścimy korzyści jakie z tego doimy i czy wybierzemy działanie pozytywne.
Np. tutaj – zaczynamy czuć opór. Dlaczego zamierzamy się ukarać??? Przecież to sadyzm! Nie tylko jest nam źle, trudno ale jeszcze dokonujemy wyboru, by dodatkowo wyrządzić sobie krzywdę… Niemniej i tego należy stać się świadomym/świadomą – że wybieramy, by się ukarać. Z jakichś przyczyn wydaje się nam to właściwe, odpowiednie – dobre. Opieranie się i walka z tym nic nie zmieni. Ważna jest świadomość, że to wybieramy, kiedy, dlaczego i co z tego mamy. Bo z tym można już pracować.
Ok, to tytułem wstępu. Napisałem to, by pokazać, że również wszystko co negatywne w naszym życiu zazwyczaj w decydującym stopniu zależy od nas. A to wspaniała wiadomość! Bo jeśli coś zależy od nas, możemy to zmienić w każdej chwili.
Teraz przedstawię komentarz, o którym mówiłem na początku, a następnie odniosę się do poszczególnych fragmentów.
Witaj Piotr!
Dziękuję, że dzielisz się z nami tą wiedzą, ten blog jest świetny :)Czy mógłbyś proszę rozwinąć temat podejmowania decyzji?
Na jakiej podstawie podejmować życiowe decyzje (np. wybór studiów, na które z róznych przyczyn pójdę dopiero w wieku 25 lat – mam tutaj strasznie zero-jedynkowe myślenie i mimo wieeelu godzin uwalniania strachu i innych emocji, żeby decyzję tę podjąć na chłodno, wciąż nie wiem, wciąż waham się z podjęciem decyzji, która dla wielu wydaje się tak banalna). Ale jak poobserwuję ludzi i pytam dlaczego zdecydowali sie na jedną lub drugą opcję od razu zauważam, że jeden bał się bariery językowej na jednym profilu, inny bał się matematyki więc wybrał cos innego, mimo że tej matematyki miałby max 2 lata zdałby i miałby od niej spokój na całe życie prawdopodobnie, inni wybrali opcję z pożądania kasy, nie patrząc wgl na inne aspekty… Czyli w sumie podejmują je w większości z emocji i myśli..
I teraz chcąc podjąć decyzję, która przybliży mnie w realizacji mojego celu w przeciągu 10-20 lat, wypisałem sobie „wszystkie” za i przeciw i wszelkie możliwe argumenty jakie „przyszły mi do głowy”. Pewien nauczyciel duchowy (którego oboje zdaje się poznaliśmy ;) ) powiedział nam kiedyś na warsztatach w Wawie, że tak na prawdę wiemy czego chcemy, tylko nie chcemy za to wziąć odpowiedzialność i zazwyczaj proces decyzyjny to analiza strachów i pragnień. Zbyt duża ilość pragnień sprawia, że „trawa u innych wydaje się bardziej zielona” i chcemy skakać z kwiatka na kwiatek, co nie koniecznie jest rozsądnym podejściem. I później w obliczu decyzji jest tak jak u mnie „a może tak, a może inaczej, a może tędy, a może wyjadę gdzie indziej i zmienię pracę całkowicie..”
Zauważyłem, że jeśli chodzi o podejmowanie decyzji jestem trochę między przedszkolem a liceum. Ogólnie im więcej uwalniam zauważam ile tematów ignorowałem, ile rzeczy wypierałem itd, ile decyzji podejmowałem z emocji (z dumy, z chęci udowodnienia czegoś, ze strachu, że nie dam rady).
Jak podejmować „lepsze” decyzje? Czy jestem w stanie wgl podejmować „lepsze” decyzje, czy w sumie jest to i tak wypadkowa moich programów w podświadomości, więc patyczkowanie sie z jakimiś analizami za i przeciw jest zbędne, bo i tak decyzja w umyśle została już podjęta i moja analiza zakończy się na tym, co umysł juz dawno zdecydował?
Czego tutaj nie rozumiem? Gdzie popełniam bład w moim „myśleniu” czy podejściu w podejmowaniu decyzji? Co wewnątrz blokuje mnie w ich odważnym podejmowaniu? Czy jest to jakiś wyuczony brak zaufania do siebie i swojej intuicji? Na jakiej podstawie mam podjąć decyzje, jeśli nie ma jednoznacznego wniosku po takiej analizie co jest lepszą opcją? Skąd mam wiedzieć jaką decyzję podjąć, przyszłości nie przewidzę a jak będe myślec o tym co bardziej lubię to w sumie będę sabotował te opcje trudniejsze ale bardziej rozwojowe?Czy takie analizy i myślenie w perspektywie do rozsądek czy zbędna analiza i perfekcjonizm?
Ok, wystarczy.. Byłbym wdzięczny, gdybyś się do tego odniósł w komentarzu czy w artykule. Pozdrawiam ciepło i dziękuję za całą wcześniejszą pomoc! :)
Po pierwsze – weźmy pod uwagę, że w jednym komentarzu mamy masę pytań i jednocześnie przedstawione odpowiedzi na każde z nich. Mężczyzna ten miał już wszystkie odpowiedzi na podstawie tego, czego dowiedział się na pewnym warsztacie. Zapewne warsztat ten odbył się kilka lat temu.
Więc mamy problem, znamy na niego rozwiązanie ale go nie stosujemy. Hmm…
Bo to jak odpisałem wczoraj jednemu Uczestnikowi WoP, który powiedział mi, że już tak dużo wie – “Różnica między tymi, którzy zdrowieją, zmieniają siebie i swoje życie, osiągają sukcesy, żyją zdrowo i szczęśliwie, a tymi, u których nie zmienia się nic lub minimalnie, jest taka, że ci pierwsi stosują wiedzę w swoim życiu. Zaś ci drudzy ją tylko gromadzą – ‘wiedzą’.”
Co z tego, że znamy wspaniały przepis na ciasto? Albo 40 różnych przepisów? Możemy je nawet zapamiętać słowo w słowo. No i? To nam nie zrobi ciasta. Ciasto magicznie się nie pojawi na stole. Albo jak próbują zrobić ciasto i im nie wychodzi, to zaczynają się użalać, grać ofiarę, obwiniać, opierać po jednej, czasem dwóch próbach. Zamiast zobaczyć co robią nie tak, wolą się obwiniać, wstydzić i żalić.
Co więc różni osoby, z których jedna ma ciasto i je zajada, a druga nie ma? Pierwsza wykonała przepis – NAUCZYŁA SIĘ GO ROBIĆ W PRAKTYCE, a druga tylko o nim wie.
Na jakiej podstawie podejmować życiowe decyzje (np. wybór studiów, na które z róznych przyczyn pójdę dopiero w wieku 25 lat – mam tutaj strasznie zero-jedynkowe myślenie i mimo wieeelu godzin uwalniania strachu i innych emocji, żeby decyzję tę podjąć na chłodno, wciąż nie wiem, wciąż waham się z podjęciem decyzji, która dla wielu wydaje się tak banalna).
Pytanie jest bardzo ogólne. Ja tu widzę patrzenie na życie tak jakby życie to była krzyżówka – jest jakiś perfekcyjny scenariusz, który jak wykonamy to wszystko będzie dobrze. Trzeba “odgadnąć hasło” i problem zostanie rozwiązany.
Ale życie to nie krzyżówka, ani film. Jest to niewyobrażalnie głębokie i wielowymiarowe doświadczenie, które wyróżnia to, że istniejemy.
Jesteśmy. Większość ludzi na tej planecie (pewnie 99%) kompletnie pomija ten kolosalnie istotny fakt.
Po drugie – jesteśmy wolni. Mamy wolną wolę. Możemy w każdej sekundzie zrobić co nam się podoba. Możemy się zmieniać, uczyć, rozwijać, wyciągać wnioski, korygować, etc.
Przy czym należy zrozumieć, że istniejemy na planecie i wszechświecie, na którym każdy wybór (za które jesteśmy odpowiedzialne) wiąże się z konsekwencjami.
W uproszczeniu można rzec, że głupca i mędrca odróżnia tylko to, że ten drugi rozumie, że jest głupi ale jest gotowy się uczyć. A ten pierwszy sądzi, że już wszystko wie i rozumie.
Biorąc to pod uwagę każda decyzja może być albo bardzo zła, albo bardzo dobra. Tego nigdy nie wiemy. Pytanie co my z tym dalej zrobimy?
Jeśli się dzisiaj bardzo zdenerwujesz i rozwalisz sobie wszystkie talerze rzucając je o ścianę, to czy to bardzo zła decyzja, czy bardzo dobra? Nie wiem. Pytanie czy zrozumiemy co stanowiło problem i źródło gniewu, czy nie? Jeśli to sobie uświadomimy i przepracujemy/uzdrowimy, to całe to doświadczenie było bardzo ważne, można rzec – “dobre”. Ale jeśli nic nie zrozumiemy i za kilka dni lub tygodni się to powtórzy, no to oczywiście decyzja, by tłuc talerze będzie “zła”. Sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. No chyba, że w naszych oczach talerze są ważniejsze od nas…
Mamy pytanie o studia i emocje. Ale co to jest emocja? Emocja to informacja o tym jak postrzegamy sytuację obecną i/lub przyszłą oraz siebie względem nich.
Jeśli jest strach, no to wierzymy, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo (które wcale nie musi istnieć). O tym nie ma ani słowa. Ale domyślam się o co chodzi.
Chodzi o strach przed popełnieniem błędu, czyli tak naprawdę przed odczuciem wstydu i winy, wobec których Kamil czuje się nadal bezsilny.
O emocjach napisałem już wystarczająco, więc nie będę się powtarzał. Jednak podkreślę – nie ma tu świadomości źródła lęku, a tym samym brak decyzyjności nie może zostać rozwiązany. No bo jeśli mamy do wyboru działanie, którego pragniemy, by coś osiągnąć i jednocześnie dostrzegamy w nim lub po nim zagrożenie, no to naprawdę niewiele osób się go podejmie.
Po drugie – wybór studiów. A ja się pytam – studiów do czego?
Jeśli staniemy naprzeciw szafy z narzędziami, powiedzmy – setką różnych śrubokrętów, to też można sobie zadać pytanie – który śrubokręt wybrać? Czy da się na to odpowiedzieć? Oczywiście, że nie. Odpowiedź nie jest możliwa.
Co zaś rozwiąże problem w jedną chwilę? Świadomość do czego nam jest potrzebny śrubokręt. Jeśli do wkręcenia śrubki, to automatycznie wiemy jakie śrubokręty będą do tego odpowiednie. A jeśli nie, to szybko znajdziemy odpowiedni próbując różne na tej śrubce. Na początku może iść nam powoli, mozolnie. Ale z czasem będziemy w stanie ocenić raz-dwa jaki śrubokręt jest nam potrzebny.
Więc problem nie leży w tym jaki wybrać śrubokręt ale jaką śrubkę wkręcasz i po co ją wkręcasz.
Wracając do studiów – do czego są Ci one potrzebne? Odpowiedź na to pytanie automatycznie rozwiąże problem. O tym jednak nie ma ani słowa.
To jakby próbować rozwiązać problem co wziąć ze sobą na urlop nie wiedząc nawet gdzie zamierzamy go spędzić. Ale gdy spojrzymy na to z drugiej strony – najpierw ustalimy cel – gdzie chcemy pojechać, automatycznie stanie się jasne co warto wziąć ze sobą.
Dlatego stoimy w miejscu i nie podejmujemy żadnej decyzji, bo nie wiemy o co nam chodzi.
Ostatnio też odpisywałem na wiadomość mężczyzny, któremu podoba się dziewczyna. Ale ma on w sobie tyle wstydu, strachu, oporu, że nawet zwymiotował, tak się z tym w sobie męczy. I non stop mentalizuje o niej – a to się w niej mu nie podoba, a to coś innego. A że matką byłaby nieodpowiednią, bo ma teraz 27 lat i jeszcze się chce bawić (przynajmniej tyle rozumiem z jego opisów).
Pytam go – o co mu chodzi? Czego od niej chce? Związku, seksu? Nie wie! Mnie się pyta! Pytam cały czas – określ się, jaka jest Twoja intencja, do czego Ci potrzebna ta relacja?
Odpowiada – “Pytałeś Piotrze o moje intencje. Chcę się z nią umówić na randkę”.
Czy to odpowiedź? Nie. Nadal nie wie po co to robi. Oczywiście zapytany po co mu randka odpowie np. “Żeby ją lepiej poznać”. Więc po raz kolejny zadaję pytanie – “A po co chcesz ją lepiej poznać?”
IN-TEN-CJA!
Jeszcze mówił, że się nasłuchał “mistrzów uwodzenia” i teraz uważa, że postępuje słusznie, bo wg nich to “nie odkrywanie wszystkich kart”, “z kobietą to jak gra w szachy”.
No tak ale gdy już się flirtuje, gdy intencja jest jasna, szczera, ustalona i kobieta doskonale sobie z niej zdaje sprawę. Wtedy to jest “gra” ale gdy obie strony grają, by wygrać. To wspólna gra i wiadomo o co. A nie udawanie, kłamanie, manipulowanie, ukrywanie się, kombinowanie i wmawianie sobie, że robimy coś, czego wcale nie robimy.
A tu mamy wstyd, winę, strach, opór, niskie poczucie wartości i takie niezdecydowanie, że chłopak zwymiotował. Niczego, podczas czego wymiotujemy, nie nazwałbym grą, ani nie uważał, że “tak trzeba”.
Chłopak ten nadal nie dostrzega, że ucieka. Ani od czego. Więc jak może przestać?
O co nam chodzi – czy to ze studiami, czy dziewczyną – to każdy sam musi sobie określić. Nie ma to odpowiedzi “skądś”. Nikt nie odpowie za nas. Branie odpowiedzialności za siebie, swoje decyzje, ich intencje, cele, marzenia i ich realizację, to część dorosłego życia.
A związki zazwyczaj się udają, gdy tworzą je ludzie dorośli. I nie mówię o wieku biologicznym, tylko wewnętrznej dojrzałości.
Ale jak poobserwuję ludzi i pytam dlaczego zdecydowali sie na jedną lub drugą opcję od razu zauważam, że jeden bał się bariery językowej na jednym profilu, inny bał się matematyki więc wybrał cos innego, mimo że tej matematyki miałby max 2 lata zdałby i miałby od niej spokój na całe życie prawdopodobnie, inni wybrali opcję z pożądania kasy, nie patrząc wgl na inne aspekty… Czyli w sumie podejmują je w większości z emocji i myśli..
Tu widzimy, że każdy znalazł sobie powód – po co mu/jej studia. Ludzie ci zazwyczaj wybierali z niechęci do czegoś innego, ze strachu. Jak bali się matematyki, to wybierali studia niezwiązane z matematyką. To jest dokładnie to, o czym mówiłem odnośnie czekolady – nie wybieramy czekolady czarnej, bo nam smakuje, tylko wybieramy czarną, bo nie lubimy białej. A to poważny błąd, bo wybory dokonywane z niechęci nie zaprowadzą nas do szczęścia, ani spełnienia. Do tego wrócę na końcu artykułu.
Widzimy, że ludzie sądzą, że wybierają rozsądnie ale wybierają z poziomu strachu nawet nie uświadamiając sobie jego źródła.
I tutaj również nie ma tego celu nadrzędnego – po co nam studia w ogóle? Wiele osób sądzi, że studia są po to, że po nich automatycznie znajduje się praca i zaczyna się normalne, zdrowe, akceptowalne przez społeczeństwo życie.
Jednak szybko się większość ludzi przekonuje, że praca zawodowa ma zazwyczaj bardzo niewiele wspólnego ze studiami. Na studiach raczej uczymy się rozwiązywania problemów, właściwego podejścia do nauki, do rozwoju, uczymy się dyscypliny. Ewentualnie uczymy się zupełnych podstaw pracy. Tego co ważne i tak dopiero nauczymy się w pracy pracując, O ILE będziemy chętni do dalszej nauki i rozwoju.
Więc jak ktoś wybiera studia X, bo nie odpowiadają mu studia Y, no to się będzie człowiek męczył. Bo to jak robienie dla samego robienia.
To jak pójście do klubu dla samego pójścia. Idziemy, non stop odczuwamy opór, lęk, wstyd, więc pijemy, by przestać. Upijamy się, robimy jakieś głupoty lub wymiotujemy. Wracamy i mamy kaca zarówno biologicznego jak i mentalnego. Potem nam przechodzi i powtarzamy. Problem jest w braku ustalonej intencji – powodzie po co w ogóle idziemy.
Jeśli idziemy, by pójść, no to poszliśmy. Na więcej nie liczmy dopóki nie zmienimy intencji.
I teraz chcąc podjąć decyzję, która przybliży mnie w realizacji mojego celu w przeciągu 10-20 lat, wypisałem sobie „wszystkie” za i przeciw i wszelkie możliwe argumenty jakie „przyszły mi do głowy”.
Jeśli trzeba było aż wypisać wszystkie za i przeciw, no to trochę marny ten cel. Cel sam w sobie powinien być wystarczający.
Czy jeśli pragniemy seksu, to wypisujemy “za” i “przeciw”? Jeśli pragniemy więcej zarabiać, to rozważamy “za” i “przeciw”?
No bo jeśli naszym celem jest rozpoczęcie własnego biznesu, to czy ten cel sam w sobie nie powinien być powodem, by zacząć? To co należy rozważyć to czy jesteśmy gotowi nauczyć się tego, co niezbędne, by biznes otworzyć, utrzymać i rozwijać. Bo jeśli nie chcemy np. nauczyć się sprzedawać, no to zapewne bardzo szybko natrafimy na poważne problemy z zarabianiem.
Więc cel, który sobie obrał Kamil nie jest dla niego ważny. Zapewne liczy, że z niego coś zyska, coś będzie w stanie wziąć. Dlatego stoi w miejscu, bo się boi tego stracić.
Jeśli podoba nam się dziewczyna, to kto będzie rozważał “za” i “przeciw”, by z nią być? Tylko ten, kto jest pełen wstydu, winy, żalu, podświadomego oporu, strachu i sądzi, że ta “rozsądna analiza” ma jakikolwiek sens.
“Za” i “przeciw” można rozważać gdy mamy podobne cele – np. chcemy zamieszkać w innym mieście. I nie możemy się zdecydować na jakieś miasto. Ale każde jest ok. Wtedy robimy analizę, wtedy świadomie rozważamy na czym nam zależy, na co absolutnie się nie zgodzimy, etc. Jednak nawet wybór każdego z nich byłby ok.
Ale zauważmy, że wiemy czego chcemy, wiemy o co nam chodzi. I szukamy DLA TEGO najlepszej drogi.
O tym PO CO nam studia nie ma ani słowa. Więc nie wiem o czym rozmawiamy. Natomiast zobaczmy jakie pytania pojawiają się następnie.
Zauważyłem, że jeśli chodzi o podejmowanie decyzji jestem trochę między przedszkolem a liceum. Ogólnie im więcej uwalniam zauważam ile tematów ignorowałem, ile rzeczy wypierałem itd, ile decyzji podejmowałem z emocji (z dumy, z chęci udowodnienia czegoś, ze strachu, że nie dam rady).
To już akademicka dyskusja. Są użyte jakieś stwierdzenia, które nie wskazują na nic konkretnego.
Ten akapit można parafrazować – “bla bla bla bla”.
Jeśli ktoś chce pomocy, to sugeruję operować na konkretach. Bo jeśli idziemy do człowieka i mówimy “pomóż” i tyle, to człowiek mądry od razu zauważy, że wcale nam nie zależy na tym, o co prosimy.
Bo to jakby człowiek przyszedł do mnie i prosił – “Piotrze, pomóż w wyborze samochodu”. I tyle. A potem mówi – “No rozważałem różne ‘za’ i ‘przeciw’, dostrzegam ile parametrów ignorowałem…” – czy tu jest w ogóle miejsce, by w czymkolwiek pomóc, cokolwiek doradzić?
Nie ma ani słowa po co samochód, co lubimy w samochodach, czego chcemy, a czego kategorycznie nie, itd.
Jak podejmować „lepsze” decyzje?
I śmietanka. Zero konkretów ale pytanie o “lepsze” decyzje.
Zauważyłem, że pytania tego typu stały się na świecie plagą. Gdzie nie spojrzę ludzie pytają się – “Jaki jest najlepszy sposób na to, by kogoś zaprosić na imprezę”?, “Jak najlepiej zacząć pływać?”, “Jaki jest najlepszy serial?”
Niedługo ludzie się będą pytać jak najlepiej patrzeć na chmury…
To jakby wejść do sklepu i powiedzieć – “Proszę o najlepszy produkt”. No, można popukać się w głowę.
Ja widzę ludzi pełnych podświadomego strachu, wstydu i winy.
Ktoś wchodzi do sklepu i pyta – “Dzień dobry. Jaki jest najlepszy chleb?” To pytanie nie ma żadnego sensu. Brzmi logicznie ale z logiką nie ma wiele wspólnego. To pytanie wynika z utrzymywania głupiego, ograniczonego kontekstu, że coś jest najlepsze.
Ale jak mówiłem na początku – “Najlepsze do czego?”
OKREŚL KONTEKST!
Gdy to zrozumiemy, to po wejściu do sklepu powiemy – “Dzień dobry, lubię chleb z oliwkami, jaki jest u państwa najlepszy chleb z oliwkami?” albo “Dzień dobry, jaki jest najlepszy chleb do flaczków?” Wtedy już bardziej możemy oczekiwać sensownej i konkretnej odpowiedzi.
Zadane pytanie odnieśmy do jakiejś realnej sytuacji, np. “Jak podejmować lepsze decyzje do tego jak spędzić weekend?”
Czy da się na to odpowiedzieć? Absolutnie nie.
Zależy jak chcemy spędzić weekend. Jeśli chcemy się poopalać, to staje się jasne co robić i gdzie. Ewentualnie można poszukać gdzie są dobre miejsca do opalania, co polecają inni.
Ale jeśli zatrzymamy się na pytaniu “Jak najlepiej spędzić weekend?” to naprawdę nie trzeba doktoratu z filozofii, by dostrzec gdzie leży problem.
Jeszcze inny przykład – wchodzimy do sklepu i pytamy – “Jaka jest najlepsza patelnia?” Pierwsze co dostaniemy w odpowiedzi to pytanie “Najlepsza do czego? Po co panu/pani patelnia? Co zamierza pan(i) smażyć?”
Wracając do studiów – “Po co Ci te konkretne studia?”
Czy jestem w stanie wgl podejmować „lepsze” decyzje,
Problem leży w samym fundamencie, z którego w ogóle te pytania wydają się mieć sens.
Najprościej jak się da – coś wybierasz, np. chcesz pływać żaglowcami. Znajdujesz więc ludzi, którzy robią to profesjonalnie. Kontaktujesz się z nimi, idziesz na ich szkolenia, kupujesz ich książki, oglądasz/słuchasz wywiadów z nimi. Poznajesz jaką drogę przeszli, co zrobili.
Powtarzasz to. Uczysz się, rozwijasz. ZACZYNASZ TO ROBIĆ. Rozpoznajesz co umiesz, a czego nie i co musisz się nauczyć – niezbędne minimum, by zacząć pływać. Nie oczekujesz, że poradzisz sobie od razu na otwartym morzu, szczególnie przy złej pogodzie.
Najlepiej wybrać się na rejs z kimś, kto już pływa i pytać, prosić o to, by spróbować popływać samemu choć 100 metrów. Jedna taka wycieczka nauczy nas więcej, niż 1000 dni spędzone na teoretyzowaniu i fantazjowaniu.
A z każdego błędu wyciągasz naukę, wnioski. O ILE to będzie następowało, to problem “lepszych” decyzji w ogóle nie wystąpi. Bo automatycznie z doświadczenia będzie wynikało czego nie należy zrobić, a co warto zrobić i/lub spróbować robić inaczej/lepiej.
Ale takie gadanie bez żadnych konkretów to gadanie dla samego gadania. A gadanie dla samego gadania zawsze oznacza ucieczkę. Od czego? Od lęku, wstydu, winy. Boimy się i zaczynamy nadawać. W najlepszym przypadku liczymy, że znajdziemy jakąś magiczną odpowiedź, która zabierze lęk.
Ale najczęściej w ogóle lęku nie jesteśmy świadomi i jesteśmy święcie przekonani, że nasze pytania są racjonalne, sensowne i odpowiedź na nie nam pomoże, bo problem wg nas leży w tym co ROBIĆ. Ale problem nie leży w tym.
Więc generalne pytanie, na które warto odpowiedzieć –
co dla nas oznacza popełnienie błędu? Czyli podjęcie “złej/gorszej” decyzji…?
czy w sumie jest to i tak wypadkowa moich programów w podświadomości, więc patyczkowanie sie z jakimiś analizami za i przeciw jest zbędne, bo i tak decyzja w umyśle została już podjęta i moja analiza zakończy się na tym, co umysł juz dawno zdecydował?
To patyczkowanie się z analizami trwa już pewnie od lat.
Natomiast pojawia się temat umysłu. Mężczyzna ten sądzi, że umysł już coś dawno zdecydował. Więc uważa on, że umysł ma własne zdanie. I że on sam jest ofiarą swojego umysłu.
Ot, umysł coś postanowił i albo możemy się z tym zmagać, albo się z tym zgodzić…
To jak uzależniony widzi w umyśle – “Muszę obejrzeć porno”… no i sądzi, że musi! To i ogląda.
Tu dalej nie ma żadnych konkretów, więc ja nie widzę chęci, aby problem rozwiązać.
Decyzja to decyzja – coś co podejmujemy tu i teraz. To co uznajemy za najlepsze. Siedzenie w domu przez weekend to także decyzja, która wydaje się nam najlepsza.
Ale wraca pytanie – najlepsza do czego?
Z tego większość ludzi nie zdaje sobie w ogóle sprawy, bo kompletnie nie rozumieją znaczenia kontekstu. Wszystko można uznać za dobre lub złe, gdy umieścimy to w innym kontekście.
Przesiedzenie weekendu w domu jest dobre jeśli np. jesteśmy chorzy ale jest złe, gdy chcemy kogoś poznać i przestać być samotnymi.
W każdej chwili możemy też podjąć inne decyzje. Jeśli siedzisz samemu w sobotę i jest już 21, to czy ktokolwiek Ci broni wyjść do klubu nawet o 23?
Czy naprawdę trzeba rozważać jakieś programy w podświadomości, babrać się w analizach, zastanawiać się nie wiadomo ile?
Prosta piłka – o co nam chodzi i czy chcemy zrobić to, co niezbędne, by to osiągnąć?
Ale jak ktoś sobie wciska kit, że jest ofiarą umysłu, analiz, czegoś co się samo podjęło nie wiadomo kiedy, nie wiadomo dlaczego i można tylko bezwolnie do tego dążyć, no to widzimy w czym leży problem.
Bardzo wygodnie jest powiedzieć sobie, że umysł coś wybrał i niestety nic nie mogliśmy na to poradzić.
Czego tutaj nie rozumiem? Gdzie popełniam bład w moim „myśleniu” czy podejściu w podejmowaniu decyzji?
A w tym, że to o czym mówisz nie ma nic wspólnego z decyzją. Jest ucieczką od emocji i tyle. To całe “myślenie” i próby “zrozumienia” to tylko mentalna ucieczka od emocjonalności.
Słowem – cel, o ile w ogóle jakiś istnieje, nie ma dla nas tak dużego znaczenia, by okleić się od emocji i zacząć go realizować. Wolisz dalej się emocjonować i “siedzieć w” umyśle prowadząc ze sobą niekończące się dyskusje, które tylko pozornie wydają się racjonalne.
Kto powiedział, że jest jakaś najlepsza droga do osiągnięcia naszego celu? Oczywiście jeśli jesteśmy głodni, a chleb jest w kuchni, to raczej nienajepszą decyzją będzie pójść i szukać chleba w garażu.
Czy jest jakaś najlepsza szkoła, by np. nauczyć się grać na instrumencie? No szkoła muzyczna na pewno będzie lepsza od szkoły ekonomicznej. Jeśli jednak zaczynamy, warto rozeznać się nad tym jakie są opcje, poznać opinie innych. Poświęcić na to kilka dni, a następnie podjąć decyzję jakiego nauczyciela/szkołę wybrać. Prosta piłka.
A jeśli znajdziemy 3 nauczycieli i każdy wydaje się ok, no to pora na decyzję. Nie ma ani lepszej, ani gorszej. To wyjdzie “w praniu”.
Gdy zaczniemy, bardzo szybko będziemy widzieć i rozumieć coraz więcej. Jeśli po miesiącu zobaczymy brak postępów, a szczerze i uczciwie pracujemy, uczymy się, praktykujemy, no to pewnie nauczyciel czy szkoła nie są odpowiednie. NO TO JE ZMIEŃMY.
Co wewnątrz blokuje mnie w ich odważnym podejmowaniu?
A, kolejne urojenie – “coś wewnątrz mnie blokuje”. Tu widzimy dodatkowo “coś blokuje we mnie odwagę”.
W człowieku nie ma ŻADNEGO mechanizmu, którego rolą byłoby nam szkodzić.
Problemy, blokady, zaniedbania, choroby wynikają z tego, że nie rozumiemy co się w nas dzieje i postępujemy z tym głupio, często bardzo głupio i bardzo niezdrowo.
Nic ma żadnej blokady. To my sami kleimy się do strachu i oporu, wierzymy mentalizacji, sądzimy, że gdzieś/w czymś czeka na nas jakieś zagrożenie.
Odpowiedź na zadane pytanie brzmi – nic. Nic Cię nie blokuje. Ty sam nie jesteś świadom tego, co wybierasz i z jakich powodów. Najwyraźniej nadal wybierasz niechęć względem czegoś i unikasz wszystkiego, co Cię na to narazi.
Nie ma w Tobie żadnego mechanizmu, który coś robi za Ciebie, by utrudnić Ci życie.
Sam postrzegasz albo chwilę obecną albo przyszłą w kontekście straty, bólu – ogólnie zamiast przeć do przodu i nie przejmować się problemami, bo i tak je rozwiążesz, wolisz ich/jakiegoś konkretnego uniknąć. Dopóki nie uświadomisz sobie tego, będziesz stał w miejscu.
Odwaga zaś m.in. “polega” na tym, że przyjmujesz, że może się to stać… no i? Znajdziesz rozwiązanie i do tego.
Poza tym nie nauczysz się rozwiązywać czegoś, dopóki się z tym nie zmierzysz.
Przykładowo każdy uczy się być rodzicem dopiero, gdy dziecko się urodzi. Nie można się tego nauczyć przed. Nie można stać się lepszym rodzicem zanim się nim w ogóle staniemy.
Czy jest to jakiś wyuczony brak zaufania do siebie i swojej intuicji?
Łatwo jest zadawać pytania ale żeby rozumieć o co w ogóle pytamy… niewiele osób sobie na to pozwala.
A czym to jest to “siebie”, któremu nie ufasz lub rzadko ufasz? Co to jest intuicja?
Nie ma żadnych zewnętrznych, ani oderwanych od Ciebie czynników. Jesteś tylko Ty. Ale z pewnych spraw zdajesz sobie sprawę – jesteś ich świadomy, a z innych (większości) nie.
Ty podejmujesz decyzje w oparciu zarówno o to, czego jesteś świadom jak i tego, czego świadom nie jesteś. Ale nie blokuje Cię żadna tajemnicza podświadomość.
Tutaj nie jesteś świadomy dlaczego nie chcesz podjąć decyzji, zacząć działać, realizować, etc.
Nie ma żadnego mechanizmu, który coś robi za Ciebie, który Cię blokuje, uniemożliwia, paraliżuje, powstrzymuje, itd. To wszystko robisz Ty. Ty i tylko Ty. Umysł nic nie robi za Ciebie, bo nie ma swojej woli. Umysł to pole.
Czy pole elektromagnetyczne ma wolę? Wybiera że jedna rzecz, która się w nim znajdzie zrobi coś, a dla drugiej zrobi coś innego? Nie. To zależy od tego, co się z nim znalazło. Pole nie decyduje za nic.
Czy ocean decyduje, że jedną osobę utopi, a drugą nie? Nie. To czy się ktoś utopi zależy od tej osoby.
Natomiast zajmijmy się wspomnianym “brakiem zaufania do siebie”. To nie jest brak zaufania do siebie. To jest nieświadomość tego na czym nam zależy i czy jesteśmy chętni i gotowi poradzić sobie z tym, czego doświadczymy.
Dlaczego nie podchodzimy do seksownej kobiety? Bo nie jesteśmy pewni siebie? Nie. Nie chcemy w ogóle doświadczyć pewnych okoliczności. Nie ma to nic wspólnego z tzw. “pewnością siebie”. Nie chcemy poczuć oporu, strachu, wstydu, winy, gdy np. nie będziemy wiedzieli jak kontynuować rozmowę. Gdzie tu miejsce na “brak pewności siebie”? Ależ jesteśmy pewni – pewni tego, że nie chcemy poczuć niskich stanów. Bo jesteśmy pewni, że sobie z nimi nie poradzimy. Pytanie – dlaczego jesteśmy tego tak pewni?
A kiedy się nauczymy z nimi radzić? Tylko wtedy, gdy ich doświadczymy. Tak jak i człowiek nauczy się zajmować dzieckiem dopiero, gdy to dziecko będzie miał. O ILE będzie chętny do nauki i będzie się tego uczył.
Każdy jest cały czas pewny siebie i w tym leży problem – w tym co uznajemy za siebie. Przerażonego, wrażliwego, podatnego na zranienia pochodzące z wewnątrz człowieka?
Załóżmy, że rozpoczniemy biznes i po 3 latach będziemy musieli ogłosić upadłość. Czy to koniec świata? Totalna porażka, koniec drogi, tragedia tysiąclecia?
Albo mamy pracę i po 10 latach nas zwalniają. To apokalipsa? Nie ma nic więcej? Możemy tylko cierpieć, rozpaczać i już nigdy nie możemy pracować?
Otóż problemy te rozwiążemy tak szybko, jak szybko przestaniemy się nimi emocjonować.
To czy strata pracy jest katastrofą lub małym problemem zależy OD NAS. Nie od zdarzenia. TO MY nadajemy każdemu doświadczeniu znaczenie i wartość.
Więc jeśli boimy się od kobiety usłyszeć “nie” to tylko dlatego, bo my sami już teraz nadaliśmy temu takie znaczenie. Problem i jego rozwiązanie są tu i teraz – w nas. A nie w przyszłości, “w czymś”. I temu ufamy – własnym przekonaniom, fantazjom, projekcjom.
Problem jest w tym, że właśnie temu ufamy, temu wierzymy.
Jeśli się boimy i wstydzimy, co za problem? Wybierzmy szczerość i odwagę. Podejdźmy do kobiety i powiedzmy jej “Hej! Czy mogę prosić Cię o 5 minut? Zawsze byłem nieśmiały i postanowiłem coś z tym zrobić. Bardzo mi się podobasz, chciałem z Tobą 5 minut porozmawiać na dowolny temat, nawet o pogodzie, by poczuć się pewniej.”
Gdyby do mnie podeszła kobieta i to powiedziała, to bym się uśmiechnął, zgodził się, poświęcił jej nawet i pół godziny, gdybym się nigdzie nie spieszył. Niewykluczone, że bym się umówił na randkę i miło spędził czas.
Prosto, szczerze, otwieramy się, nie męczymy w sobie, przestajemy się dusić, udawać, kombinować. Jeśli dwudziestu osobom dziennie powiemy, że jesteśmy nieśmiali ale postanowiliśmy nad tym pracować, problem zniknie automatycznie. Bo nie tylko już się z tym nie męczymy, nie udajemy, że tego nie ma, nie próbujemy tego ukryć ale też działamy, by to zmienić.
Ale jeśli naszą nieśmiałość i brak doświadczenia przedstawiamy sobie tak, że to bardzo źle, że nas wyśmieją, że się całe miasto dowie i będzie się z nas śmiało, to w czym leży problem? Ano w tym, że właśnie ufamy tej negatywnej, małej, nieporadnej wizji siebie. Zamiast się rozwinąć, wzrosnąć, oczyścić, wzmocnić, wolimy dalej się zadręczać i pozostać takim samym człowiekiem.
Na jakiej podstawie mam podjąć decyzje, jeśli nie ma jednoznacznego wniosku po takiej analizie co jest lepszą opcją?
Mówiąc najprościej jak się da – ruszyć zad i sprawdzić.
Skąd mam wiedzieć jaką decyzję podjąć,
A skąd pomysł, że powinieneś to wiedzieć?
Widzimy, że człowiek może zakładać setki, a nawet tysiące rzeczy, z czego nawet większość to urojenia i potem dziwić się, że życie wydaje się trudnym głazem do przepchania pod górę.
Człowiek zastanawia się miesiącami lub latami co zrobić, jakie decyzje podjąć, łomatkoboska!
A mógł lata temu spróbować opcji A i wyciągnąć wnioski, spróbować opcji B i wyciągnąć wnioski i po problemie.
Odpowiem na to na przykładzie – idziemy do knajpy i widzimy dwie zupy – zupę paprykową na ostro i zupę kokosową na ostro. Jaką wybrać? Jaka decyzja będzie lepsza?
Odpowiedź – nie wiadomo, dopóki nie spróbujemy obu zup.
Ale możemy też podziękować, wrócić do domu i zacząć czytać tysiące opinii innych ludzi, którzy zjedli te zupy. Zrobić zestawienia “za” i “przeciw” każdej z nich. Możemy nad tym spędzić rok, dwa, pięć – ile chcemy. A czy przybliży to nas do tego, która jest lepsza? Ani trochę.
Nie znajdziemy na to odpowiedzi inaczej, niż nie kupując zupy nr 1 i próbując jej i kupując zupy nr 2 i próbując jej także.
Pytanie to zupełnie pomija to co najważniejsze – nie wiemy o co nam chodzi, więc nie wiemy automatycznie co nas do tego przybliżmy. Jeśli lubimy zarówno paprykę i kokosy, no to nie ma złego wyboru. Wystarczy dokonać dowolny i będzie dobry. Ale należy go dokonać. A tego brakuje.
Idziemy do sklepu. Podchodzi do nas ekspedientka, a my jej mówimy “Nie wiem jakie buty kupić”. Co usłyszymy? “A do czego panu są potrzebne buty?”
Jeśli powiemy, że do biegania, to pani nas zaprowadzi do działu butów sportowych. A jeśli eleganckie na spotkania, to zaprowadzi nas w inne miejsce. Reszta to już przymierzanie, testowanie oraz własne upodobania estetyczne. Jednak patrząc się na buty nie stwierdzimy czy są na nas dobre, czy są wygodne, etc. Trzeba włożyć przynajmniej kilka par i przynajmniej chwilę w nich pochodzić/pobiegać.
przyszłości nie przewidzę a jak będe myślec o tym co bardziej lubię to w sumie będę sabotował te opcje trudniejsze ale bardziej rozwojowe?
To dalej bla bla bla.
Pytanie brzmi – czy na ten moment musisz się jeszcze w czymś rozwinąć? Czego potrzebujesz?
Poczuć się pewnie? Jeśli robisz coś pierwszy raz, to nigdy nie poczujesz się pewnie! Tzw. “pewność siebie” to pewność SIEBIE, pewność jakie decyzji podejmiesz. To pewność, że sobie poradzisz z konsekwencjami. Że jak popełnisz błąd, to go skorygujesz i/lub naprawisz. TO jest pewność siebie.
A ludzie mylą pewność siebie z niepewnością tego, co poczują. Bo uważają emocje za siebie, a emocje to rzecz zmienna. Wraz z nimi zmieniają się myśli. Więc i taki człowiek non stop się zmienia i zmienia swoje decyzje. Zmienia je w zależności od tego, co czuje i widzi w umyśle.
Tego jakie będą konsekwencje naszych wyborów NIGDY nie wiemy. Jednak – czy jesteśmy gotowi zmierzyć się z konsekwencjami, dostrzec popełnione błędy, wziąć za nie odpowiedzialność i dokonać korekt?
Pewność siebie w kontekście poznawania kobiet, to nie pewność tego jak zareaguje kobieta ale jak MY zareagujemy na jej reakcję.
Jeśli nie chcemy, by kobieta powiedziała nam “nie” lub zaczęła się śmiać, to problem jest w naszej niechęci do tego i przyczynie tej niechęci oraz temu jakie znaczenie nadaliśmy temu śmiechowi my sami już teraz. Ale jeśli sobie tego nie uświadomimy, to oczywiście nigdy nie podejmiemy decyzji, by z kobietą porozmawiać, bo ważniejsze będzie dla nas uniknięcie tych “złych” rezultatów.
Więc po raz kolejny wraca pytanie – “Po co Ci rozwój?” Jeśli nie odpowiesz sobie na to, no to nigdy nie podejmiesz decyzji, bo nie wiesz o co Ci chodzi.
Czy takie analizy i myślenie w perspektywie to rozsądek czy zbędna analiza i perfekcjonizm?
A co to jest perfekcjonizm?
Kolejny raz widzimy użycie jakiegoś określenia ale nie ma kompletnie wyjaśnienia co przez nie rozumiemy. Ja rozumiem przez “perfekcjonizm” prawie na pewno coś zupełnie innego, niż Ty.
Gdybyś był perfekcjonistą, to doskonale zdawałbyś sobie sprawę, że nie można podjąć złej decyzji, jeśli/bo dążysz do perfekcji.
Bo z każdego błędu wyciągniesz wnioski, naukę, wiedzę, doświadczenie. Perfekcjonizm zakłada, że nauczysz się na błędach i nie będziesz ich popełniał w kółko. Perfekcjonizm nie zakłada, że błędów nie popełnimy. Wręcz przeciwnie.
Jeśli jesteśmy perfekcjonistą i chcemy zbudować szafkę, to nie czytamy milion lat podręczników o szafkach, różnych rodzajach drewna, tylko czytamy niezbędne minimum, by zacząć i robimy pierwszą szafkę. Następnie ją oglądamy, wyciągamy wnioski, patrzymy co możemy poprawić i szukamy wiedzy, informacji oraz narzędzi, które pomogą nam wprowadzić poprawki. Następna szafka będzie na pewno lepsza. Potencjalnie dużo lepsza.
Perfekcjonista jest zadowolony, że zrobił nieperfekcyjną szafkę, bo dzięki niej może się bardzo dużo nauczyć.
Natomiast “perfekcjonizm”, o którym mówisz to nie perfekcjonizm, tylko lęk przed popełnieniem błędów. A nawet nie to, tylko lęk przed odczuciem wstydu i winy po popełnieniu błędu lub zrobieniu czegoś “nie perfekcyjnie”. To jest, można rzec, kompletne przeciwieństwo perfekcjonizmu.
Poza tym – mamy rozważania nad wygodą i rozwojem. Jeśli w ogóle się nad tym zastanawiamy to automatycznie pokazuje to, że to nie perfekcjonizm. Bo gdybyśmy byli perfekcjonistą, to zawsze wybralibyśmy drogę rozwoju.
Na jakiej podstawie podejmować życiowe decyzje (np. wybór studiów, na które z róznych przyczyn pójdę
Na podstawie tego o co Ci chodzi w życiu – co chcesz robić, do czego dążyć. Jakieś cele większe, niż Twoje dotychczasowe życie.
Np. opracowanie leku na raka. I już automatycznie wszystkie wybory i decyzje dopasują się do tego.
Bo jeśli chcesz opracować lek na poważną chorobę, to od razu odpadają studia plastyczne i muzyczne.
Od razu wiesz jak spędzać wolny czas – np. poszukać książek, zacząć pisać maile do laborantów, pytać, pytać, pytać, pytać, uczyć się, wnioskować, rozwijać w tym temacie. Jak ktoś zaprosi Cię na imprezę, to automatycznie wiesz, że nie powinieneś wypić więcej, niż np. 3 piwa, by rano obudzić się bez kaca i w dobrym humorze, w pełni energii. Bo ważne jest, by następnego dnia jak najwcześniej wrócić dalej do swoich badań. A jeśli nie chcesz ich przerywać, bo np. dobrze Ci idzie, to spokojnie imprezowaniu odmówisz tym razem. Gdy zaś osiągniesz mniejszy lub większy sukces lub jakiś przełom, to sam zorganizujesz imprezę.
A nawet jak poświęcisz na badania 25 lat i nic nie osiągniesz – no i? Ale ile się nauczyłeś, dowiedziałeś, ile osób poznałeś, jak wspaniale żyłeś! Na pewno niejedna osoba się tym zainspirowała! A poza tym takie dążenie to ogromny wzrost i gdy wybierzesz kolejny cel, prawie na pewno go już osiągniesz.
Multimiliarderzy mówili, że im udawało się, naprawdę udawało, dopiero średnio za 3-5 razem. Czyli bankrutowali 3-5 razy. TO jest perfekcjonizm – DĄŻENIE do sukcesu, do perfekcji. W innych artykułach mówiłem, że nawet multimiliarderzy cały czas się szkolą, chodzą na warsztaty, uczą się jedni od drugich – nawet, gdy już osiągnęli sukcesy, o których większości ludziom się nie śniło.
Większość ludzi mówi, że gdyby zarobili większą kwotę, to zaczęliby bimbać, imprezować, wydawać. Nie dziwne więc, że nie mają pieniędzy.
Zachowania ludzi sukcesów pokazują, że zawsze można się czegoś nauczyć, rozwinąć, zrozumieć, zmienić. I widzimy również to, że perfekcja nie jest w ogóle potrzebna, by odnieść znaczące sukcesy.
Pokazuje nam to też, że czasem postawienie wszystkiego na jedną kartę jest niezbędne, by odnieść sukces… i nie zawsze go odniesiemy. Ale nauka, którą z tego wyciągniemy – o ile będzie faktyczną nauką i wzrostem, a nie dojeniem wstydu, winy, jeszcze głębszego zapadnięcia się w samoobwinianie, nienawiść, depresję, apatię, niechęć i lęk – zbliży nas do sukcesu bardziej, niż wszystko do tej pory. To odnosi się zarówno do tematów biznesowych jak i relacji. Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, odrzucić wątpliwości i powiedzieć kobiecie o co nam chodzi. A jak się będziemy kręcić jak mucha koło wiadomo czego, to zostaniemy wiadomo z czym.
Poza tym wszyscy ludzie naokoło, w tym ci, z którymi rozmawiałeś, pokazują, że nawet jak wybierzesz ze strachu, i tak przeżyjesz. Może nie będziesz szczęśliwy, spełniony, pełen energii, chęci do życia… ale przeżyjesz, utrzymasz się i będziesz prowadził życie społecznie uznawane za w porządku.
Co do tego, co powiedział nauczyciel duchowy (swoją drogą każdego można tak postrzegać, wliczając własnych rodziców) – skoro wiesz już co stanowi problem i rozwiązanie… wszystko wiesz. I robisz dokładnie to, o czym mówił on.
Pytasz gdzie błąd, a za chwilę przytaczasz dosłownie to, co jest nie tak.
Sam sobie odpowiedziałeś na wszystkie pytania. Miałeś te odpowiedzi pewnie od lat. Ale jeszcze z nich nie skorzystałeś. Czekasz na coś.
Ja Ci nie powiem żadnej tajemnicy, żadnego sekretu. Bo ich zwyczajnie nie ma.
Upraszczaj, nie kombinuj.
Jak chcesz zjeść, to jaki to jest cel? Najeść się. Więc możesz zeżreć bochen chleba i tyle.
A, cel jest nieco inny – zjeść też zdrowo. No to dorzuć do bochna pomidora.
A, chcesz, by posiłek by zróżnicowany? To powiedz co byś chciał zjeść i znajdź miejsce gdzie możesz to zjeść lub sam sobie przygotuj. Czy jest tu miejsce na jakieś “najlepsze”? Dopóki nie zrobisz sobie kanapek, to jak możesz liczyć, że zrobisz sobie lepsze?
Jak zakładasz koszulę to jaki jest tego cel nadrzędny? Elegancko wyglądać. No to bierzesz taką, która jest elegancka – długi rękaw, dopasowana, wyprasowana. Tyle. Jak jest elegancka ale pognieciona, to ją wyprasuj, a nie kombinuj, która jest mniej pognieciona.
A jakbyś nie wiedział po co Ci koszula, to stałbyś przed szafą i zastanawiał się co na siebie włożyć.
Uwalnianie, na które kładę nacisk, to uświadomienie sobie i puszczenie tego, czego się trzymamy. A czy Ty wiesz czego się jeszcze trzymasz i czego nie chcesz się puścić?
Jeśli boimy się odczuć wstyd popełniając błąd, to nie zmusimy się do tego działania za żadne skarby. A nawet jeśli zmusi nas do tego np. szef w pracy lub komornik, bo nie zapłaciliśmy podatku, to zrobimy to cierpiąc, pełni napięcia, bólu, niechęci. I nawet po zrobieniu tego następny raz wcale nie będzie prostszy, tylko nawet jeszcze trudniejszy.
Ludzie w kółko mi piszą jak to uwalniają, a potem okazuje się, że traktują uwalnianie jak magiczne zaklęcie, a przez nieraz całe dnie męczą się z uczuciami – czyli napierają na nie, nie pozwalają sobie ich czuć, zmagają się z różnymi cielesnymi symptomami. Nie ma w ogóle uwalniania. Jest w kółko to samo i dziecinne oczarowanie jakąś metodą, która coś zrobi.
A gdyby tak przeczytać kroki, które proponuję, to wychodzi, że osoba z 8 robi może jeden. I to na siłę. Albo je “zna”, “zapamiętała je”… i tyle. Zna, pamięta ale ich nie stosuje.
Jak uciekaliśmy od jakiegoś uczucia całe życie, to nie zmierzymy się z nim z dnia na dzień.
Ktoś mi napisał m.in., że się od lat traktuje jak szmatę, a po mojej obszernej odpowiedzi napisał, że chce 20 lat zaniedbań w życiu zewnętrznym i wewnętrznym nadrobić szybciutko w kwartał…
Zawsze mówię – zaplanuj cel, chociaż z grubsza, a następnie rozpisz kroki – te, które na ten moment wydają się odpowiednie i niezbędne, by ten cel osiągnąć.
I zacznij realizować pierwszy z nich. A ja po drodze uświadomimy sobie coś nowego, zobaczymy, że inna decyzja byłaby lepsza – super! To dokonajmy zmian. Nie musimy się do niczego przywiązywać na lata! W ogóle przywiązanie jest czymś, co życiu nie sprzyja.
I tak po kolei mierzymy się z kolejnymi warstwami emocji, własnej niechęci do nich, przekonaniami, które zbudowaliśmy, by je sobie jakoś wytłumaczyć, etc.
I to po kolei poddajemy, uwalniamy, rozwiązujemy ujawniające się z podświadomości perturbacje i dylematy.
Nie zrobisz tego w dzień, tydzień, zapewne też nie w rok. Nawet studiów nie kończymy w tydzień, tylko potrzebne jest na to 3, czasem nawet 5 lat. Normalnej, spokojnej nauki. Często też praktyki – laboratoryjnej lub w innej fizycznej pracy. Co nie oznacza męczarni przez kilka lat.
Mam nadzieję, że artykuł rozjaśnił kilka spraw i uprościł.
Wrócę jeszcze do dokonywania decyzji na bazie tego co negatywne.
Jednym z wielu negatywnych aspektów podejmowania decyzji w oparciu o niechęć, lęki, ból, itd. jest to, że nigdy się nie rozwiniemy i nic nie zmienimy na lepsze. Tylko będziemy czekać aż dojdzie do czegoś przykrego, bolesnego i będziemy się zajmować tym. A gdy to nawet rozwiążemy, to czy coś uległo zmianie na lepsze? Nie. Bo jeśli nosimy stare spodnie niskiej jakości, które cały czas się prują i pękają, no to czy mądrym jest non stop tylko wszywanie kolejnych łat?
O ile bardzo łatwo przekonać samego/samą siebie, że jesteśmy ofiarą jakichś nieprzyjemnych okoliczności czy sytuacji, to już nikt mi nie wmówi, że jest ofiarą np. dużej ilości wolnego czasu.
Jednak i tu sobie ludzie znaleźli wygodną racjonalizację. Nazwali ją nudą. Wystarczy powiedzieć sobie, że się nudzimy i tyle! Nudzimy się! No co możemy z tym zrobić? Czekać aż nuda minie… albo się z nią zmagać.
Więc człowiek mówi, że się nudzi i przez to “nie czuje” chęci, by się czymś zająć. Czymś nowym. Mówi sobie, że lepiej nic nie zmieniać, bo jeszcze może być gorzej… Albo że nie czuje się pewnie, to też lepiej nie… Albo że nie może się na nic zdecydować.
“Nie móc się zdecydować” to jakby powiedzieć “nie mogę wybrać”. Oczywiście, że możesz, tylko nie chcesz. Bo aby wybrać jedno, trzeba zrezygnować z reszty. A co mówi mądre przysłowie – ile srok złapiemy próbując złapać wszystkie?
Co człowieka dopiero wyrywa z tego apatycznego stanu? Oczywiście ból odpowiednio wysokiego natężenia. Nagle okazuje się, że możemy wybrać i że zawsze mogliśmy. Nagle “nie mogę” staje się “mogę”. Zazwyczaj dlatego, bo nie ma innego miejsca – sytuacja wymusiła na nas decyzję siłą. A wcale nie musiało do tego dojść.
A ci, którzy bólowi zaczną się opierać, cierpią. Bo cierpienie to zmuszenie nas, byśmy przestali się opierać. Ale niestety ludzie zazwyczaj dopiero przestają, gdy upadają na samo dno – np. pojawia się ciężka choroba, tracą rodzinę, pracę, etc. Nie mówię, że to jakiś tajemny, kosmiczny scenariusz. Zaznaczam, że nic, czego doświadczamy, nie pojawia się przypadkiem.
I wtedy taki człowiek mówi – “TO jest złe/niesprawiedliwe/straszne!” I tak w kółko…
No człowiek TAK BARDZO CHCIAŁ coś zmienić ale nie mógł się na nic zdecydować albo się nudził, nic nie sprawiało mu radości, do niczego go nie ciągnęło… No po prostu nic go nie zainspirowało…
TO pokazuje, że jeśli robimy coś, nawet coś pozornie mądrego, ale z intencją, by nie robić czegoś innego – ważnego – zawsze przyniesie nam to kłopoty.
Nie należy uciekać od swojego wnętrza, bo tam są wszystkie kłopoty i wszystkie odpowiedzi.