Witam Cię serdecznie!
Dzisiejszym artykułem rozpoczynam krótką serię o arcyważnym temacie gorszych dni. Najpierw trochę ogólników, a potem konkrety.
Na świecie istnieje jakieś niewypowiedziane przekonanie, że jeśli nie czujemy się cały czas ok (lub czujemy się gorzej dłużej, niż przysłowiowe 3 minuty), to znaczy, że coś jest nie tak i zaraz trzeba coś z tym zrobić, np. łyknąć tableteczkę, zapalić, wypić piwko lub sięgnąć do spodni i/lub obejrzeć porno. Nieraz uważamy, że najwłaściwsze to rzucić się w wir pracy.
TO – ucieczka od tego, co czujemy – stała się globalnie akceptowanym szaleństwem.
Ponadto mam wrażenie, że ludzie zostali zaprogramowani zarazkiem, którego skala jest już pandemiczna, że istnieje taki punkt w życiu, do którego jeśli dotrą jakimś magicznym sposobem, byle jakim (ciężką pracą, zmaganiem, cierpieniem, sięganiem po uzależnienie), to potem już zawsze będą czuli tylko radość i spokój lub przynajmniej negatywności nie wrócą. I powtarzają to pomimo, że zawodzą się raz za razem. A niedojrzały upór tłumaczą sobie jak sprawdzian wiary.
W religii nazywa się to “pójściem do nieba” – jak wycierpimy swoje na Ziemi, jeśli nieważne jakim sposobem przestrzegać będziemy jakichś mniej lub bardziej skretyniałych zasad, to “miłujący” Bóg obdarzy nas już wieczną radością. A my tym, którzy w to nie wierzyli lub wierzyli w innego fagasa, będziemy mogli pokazać środkowy palec i popijać sobie drinki wylegując się na chmurce, gdy inni zostaną wrzuceni do kotła lub będą myli demoniczne kible szczoteczką do zębów od pierwszego pisuaru po wieczność (czasoprzestrzeń).
Większość ludzi żyje jakby im odbiło – do filmiku instruktażowego o robieniu kanapki posmarowanej nożem ludzie odpicowują się jak na ślub. Więcej czasu schodzi na edycję i modyfikacje zdjęć, niż na samą sesję i merytoryczny przekaz. Uczą się mimiki, mowy ciała, trików, technik wpływania na innych, a gdzie szczera i uczciwa chęć pozytywnego wpłynięcia na życia innych ludzi?
“Samorozwojowcy” prześcigają się w wymyślaniu sposobów jak przekonać innych, że można prowadzić tylko i wyłącznie szczęśliwe życie. A nawet jak ktoś powie coś o gorszym dniu, to i tak na filmiku zachowuje się jak niewyżyty byk, który od 20 lat nie zaliczył kraśnej Milki. Nie widać tam spójności. Jest tylko gadanie o myśleniu. Nie ma słowa o akceptacji np. za pomocą słów – “Rozumiem, co możecie CZUĆ”.
Słyszymy tylko – “robić, robić, robić, robić” i “mieć, mieć, mieć, mieć”.
Np. gdy czujemy stresik, zapalmy papieroska albo przeczytajmy książkę, bo TO nas odstresuje. Proszę!? Naprawdę wierzymy w tę bzdurę, że COŚ ma moc, by wpłynąć na nasze wnętrze i wyciągnąć z niego jakąś “negatywną emocję” jak stres? Czy nadal będziemy wierzyć w te prehistoryczne przekonania?
Emocje to kompas, to energia, która nas wspiera i informuje, a emocje, którym się opieramy to bagaż, z którego oczyścić się możemy odczuwaniem, akceptacją i intencją – niczym innym.
Prosty test – wybieramy niezbędne działanie do osiągnięcia celu i wykonamy je radośnie, czy raczej wybieramy coś innego? Naprawdę wierzymy, że przeszkadza nam w tym strach czy wstyd tylko dlatego, że je czujemy?
Papierosek, ani żadna inna używka oraz czynność nie mają żadnej mocy, by wyciągnąć z nas choć 1% nagromadzonych toksyn. Bo naprawdę sądzimy, że nagle magicznie zrelaksujemy się na drogich wakacjach na wyspach Bahama? A czy potrafimy się relaksować na co dzień? Czyli odczuwać i odpuszczać stres, napięcia? To skąd przekonanie, że się tego nauczymy w 5 sekund lub to samo przyjdzie? To, że kupimy dziecku rower za 10 000 zł nie oznacza, że szybciej nauczy się na nim jeździć.
Ponadto – czy w ogóle rozumiemy, że nagromadzenie się w nas negatywności to rezultat niedojrzałego i nieświadomego postępowania z emocjami? Drogie wakacje nie wykonają za nas wewnętrznej pracy.
Gdzie w tym wszystkim poziom BYĆ? Gdzie praktykowanie SIEBIE na co dzień?
ROBIENIE to nie BYCIE.
W dzisiejszych czasach ludzie boją się popełnić najmniejszy błąd. Wstydzą się za najmniejsze niedopracowanie. Tak jak ja niegdyś. Dlatego w pełni rozumiem ten mechanizm.
Wydajemy majątki na ciuchy, makijaż i bajery, by nie tylko ukryć przed innymi jak się naprawę czujemy, ale także by samemu od tego uciec. Nawet do seksu podchodzimy podpici, nieobecni, rozmyślamy, fantazjujemy – nie JESTEŚMY obecni, świadomi z drugą osobą.
To jest szaleństwo.
Ignorujemy zupełnie poziom BYĆ i skupiamy się na ROBIĆ i MIEĆ.
Powtórzę słowa bardzo mądrej osoby, że dzisiaj za osobę zdrową uważa się człowieka, który podziela urojenia reszty społeczeństwa i swojego terapeuty. Z tego samego powodu też uzależnienie od porno ma już skalę pandemiczną – bo praktycznie każdy je ogląda, a w społeczeństwie (czy całym świecie), jeśli wszyscy by chorowali na raka, uważane byłoby to za normalność (przejaw apatii całej ludzkości). I tak jest w przypadku porno, uciekania od odczuwania, wypierania uczuć, projektowania ich na innych ludzi, prania mózgu dzieciom, traktowania ich emocjonalnego kompasu jako czegoś wadliwego, szkodliwego i złego, traktowania seksualności jak brudnego aspektu człowieka i wiele, wiele, wiele więcej.
To wszystko era kamienia łupanego, a w najlepszym razie Średniowiecze.
Nie każdemu pisany jest majątek i seks z czterocyfrową liczbą samiczek, a nawet jeśli byśmy to zrealizowali (co jest dostępne dla każdego), to i tak nas to rozczaruje, bo w tym nie ma źródła niczego – ani własnej wartości, ani radości, ani pełni, etc. A jeśli ktoś miałby w tym momencie rzucić super mądrym stwierdzeniem, że lepiej jest płakać popijając whiskey w cadillacu, niż wódkę w małym fiacie – świetnie! A czy zapier**alasz, by to zrealizować i móc płakać w cadillacu?
Coraz więcej osób, które doszły do majątku własnymi siłami żyją dojrzale, a więc faktycznie CZUJĄ radość, spokój, szczęście i wiedzą, że tego nie dały im pieniądze, tylko sami to utrzymują W SOBIE i m.in. taka dojrzała postawa otworzyła im drzwi do majątku. Na tej drodze zaakceptowali siebie i nauczyli się siebie szanować i dzięki temu potrafią naprawdę akceptować, szanować i rozumieć innych. Stąd też dorobienie się do majątku to rezultat radosnego, kochającego służenia innym ludziom (wliczając siebie samego!) – bo rozumiejąc innych, mogą faktycznie spełnić ich potrzeby.
Każdy powinien sam odkryć, co jest dla niego odpowiednie, a nie ślepo naśladować innych i wierzyć, że będzie miał takie same rezultaty. Dziecko robi to względem swoich rodziców, bo to bardzo istotny mechanizm (o którym nawet specjaliści nie za wiele wiedzą i go nie rozumieją w pełni) ale wyłącznie na początku naszej drogi na Ziemi. Jednak osoba dojrzała rozumie, że nie mamy BYĆ kimś innym, tylko powtórzyć niezbędne działania do osiągnięcia jakiegoś celu i najlepiej we własnym stylu (dodać BYĆ do ROBIĆ). W niektórych obszarach styl poziomu ROBIĆ jest unifikowany, bo nie ma sensu modyfikować tego, co działa i jest w zupełności wystarczające. Ale nie stworzymy szczęśliwego związku, ani relacji jeśli będziemy klepać kobiecie bzdurne formułki na podryw, które zadziałały u innego człowieka tylko dlatego, bo nie nosił on już w sobie tony wstydu i winy. I mając przyjemną, seksualną energię mógł powiedzieć, że zdzierał cały weekend tynk ze ścian, a i tak miałby seks. Nie dlatego, bo laska była łatwa, tylko dlatego, bo płynęła między nimi przyjemna energia. A jeśli prowadzimy biznes – jaka energia płynie między nami, a naszymi Klientami?
Raz jeszcze przypomnę ten niewygodny fakt – w temacie emocji globalnie ludzie są na poziomie kamienia łupanego. A emocje dla 85% ludzi, jeśli nie 95% to nie tylko chleb powszedni ale też to, co stanowi dla nich albo wygodne wytłumaczenie dla wszystkich swoich wyborów i działań, lub po prostu zrzucają na nie odpowiedzialność za swoje nietrafione wybory (a nawet cierpienie). Bo wystarczy przecież jedna myśl – “Boję/wstydzę się TEGO!” i już możemy sobie TO odpuścić, czymkolwiek TO było, nawet tym, czego pragniemy. I na tej planecie uważa się to za normalne, dojrzałe zachowanie.
Słuchamy się bezkrytycznie najgorszego z możliwych doradców – własnego umysłu mentalizującego na bazie niskich emocji, których nie rozumiemy tak samo mocno, jak nie rozumiemy natury umysłu i myśli. Lub słuchamy ludzi, którzy nie mają i nigdy nie mieli rezultatów, które pragniemy mieć my. I słuchamy się ich tylko dlatego, bo nadal wybrzmiewają w NASZYM umyśle.
Dlatego przyjrzyjmy się co nasz umysł ma do powiedzenia na temat gorszych dni, gorszego samopoczucia. Gdyż –
umysł myśli tylko to, czego został nauczony.
Dopóki nie zrobimy naprawdę PORZĄDNEJ wewnętrznej pracy, nasz umysł myśli cytatami, powiedzonkami, słowami innych ludzi i tylko ekstrapoluje na tej podstawie całą resztę. Nie myśli konstruktywnie, ani obiektywnie. Więc słuchamy się i kierujemy nie tylko bardzo, bardzo negatywnymi przekonaniami na temat gorszych dni ale również tak samo słuchamy się takich przekonań, przez które gorsze dni w naszym życiu mogą być powszechne i nie mijają. Bo słuchając się rad innych ludzi nie dojdziemy dalej, niż doszły te osoby (a zazwyczaj my zdecydowanie nie dojdziemy tak daleko jak oni), O ILE te rady nie uwzględniały w pełni nas, naszego celu oraz same z siebie nie miały pozytywnej INTENCJI. No więc – co wiemy o osobie, której radą kierujemy się w tym momencie? Bo to nie nasz pomysł, nie my go wymyśliliśmy…
Wracając do odczuwania –
nie można cały czas czuć się dobrze! Ale nie trzeba z tego powodu cierpieć.
Szukanie szczęścia poza sobą to wykańczająca praca na 3 etaty.
Również szukanie szczęścia w sobie to skazana z góry na porażkę tortura!
Nie rób tego sobie!
Szczęścia się nie znajduje NIGDZIE!
Szczęście to stan, który pojawi się spontanicznie, gdy nauczysz się czuć, akceptować swoje emocje, oczyszczać z nich, gdy przestaniesz walczyć, opierać się, uciekać, traktować się jak ofiarę, jak kogoś gorszego oraz gdy odpuścisz opór przed radością i zaczniesz DODAWAĆ ją do swojego życia i tego, co w nim robisz.
Więc droga do szczęścia wiedzie przez ODCZUWANIE wstydu, poczucia winy, apatii, żalu, strachu, pożądania, gniewu i dumy. Jednak – co podkreślę – nie wiedzie przez wstydzenie się i zawstydzanie, nie wiedzie przez obwinianie, nie wiedzie przez niechęć, nie wiedzie przez użalanie, nie wiedzie przez zastraszanie, nie wiedzie przez chcenie i fantazjowanie, nie wiedzie przez denerwowanie się, nie wiedzie przez urazy, wypieranie, zaprzeczanie, ignorowanie, ani myślenie.
Wiedzie przez odczuwanie, akceptację i odpuszczenie oraz wybór (INTENCJĘ), by te niskie stany zostawić za sobą (bez ich wypierania) i nie usprawiedliwiać nimi swoich wyborów.
Jeśli chcesz poczuć radość, przestań opierać się i walczyć z gorszym samopoczuciem. Przestań szukać szczęścia i skup się na tym co czujesz TU I TERAZ. A jeśli nie wiesz co czujesz lub nie potrafisz czuć – naucz się tego. Oto instrukcja (kliknij na pierwszy link w artykule):
http://wolnoscodporno.pl/Blog/2018/07/O-Emocjach-Podsumowanie/
Poświęciłem temu już tony czasu i miejsca, a ludzie dalej swoje. Ostatnio ktoś mi napisał, że “dojrzał do walki z uzależnieniem”. Przede wszystkim musimy porozumieć się w kwestii podstawowej – co rozumiemy jako “walka”? Osoba, która to do mnie napisała, miała na myśli, że przeciwnikiem jest uzależnienie. Takim czymś, co trzeba zaatakować mocniej, niż to atakuje nas i powalić, zabić, by się pozbyć.
Więc widzimy, że ta “dojrzałość do walki” to nie tylko niedojrzałość ale wynika z nieświadomości. Uzależnienie to rezultat tej samej nieświadomości, z której wynikły zaniedbania, których nawarstwienie doprowadziło do uzależnienia. Dlatego mówię, że walka z uzależnieniem (i czymkolwiek/kimkolwiek innym) to jakby walczyć z własnym odbiciem w lustrze, które nam się nie podoba.
Jedyne, co mógłbym w pełni zaakceptować w temacie “walki z uzależnieniem” to taka postawa, by przestać wreszcie widzieć w uzależnieniu (porno, alkoholu, papierosach, narkotykach) sposobu na pomoc sobie. To w niczym nam nie pomaga. Więc nie widzimy w uzależnieniu już ratunku, pomocy, przyjaciela. Ale nie możemy widzieć także przeciwnika. Mamy zrozumieć ten mechanizm – rozpoznać go w swoim życiu i zrobić to, co niezbędne, by go rozmontować. Walka rozumiana jako opieranie się, nienawiść, używanie siły W NICZYM NIE POMOŻE. Bo nie o to chodzi. To tak jakbyśmy próbowali młotkiem zrobić zupę. Może utłuczemy nim ziemniaki na miazgę ale pytanie czy tak było w przepisie, czy zrobimy za jego pomocą resztę niezbędnych czynności i czy taka zupa będzie komukolwiek smakować?
Więc w ogólnie rozumianym kontekście, powiedzieć, że jesteśmy gotowi walczyć z uzależnieniem, to tak jakby dziecko mi powiedziało, że dojrzało do zazdrości. To nie żadne dojrzewanie, tylko znowu robienie tego, przez co nie następuje rozkwit i wzrost. “Dojrzałem do walki”… do walki nie można dojrzeć, bo walka to ZAWSZE efekt niedojrzałości – czyjejś lub naszej.
Można dojrzeć, by dostrzec, że uzależnienie nam nie pomaga. Można dojrzeć, by zrozumieć, że coś mamy do skorygowania w życiu, usunięcia z niego. Można dojrzeć, by zatroszczyć się o siebie, nie pozwolić sobie umniejszać. Można dojrzeć do zrobienia tego, co niezbędne, by wyzdrowieć z uzależnienia. Ale dlaczego z góry zakładać, że gotowość do walki to jakiś poziom dojrzałości? W przytłaczającej większości przypadków to zwykła niedojrzałość, bo walkę rozumiemy przez bardzo niedojrzały kontekst.
Tylko jeśli naprawdę wymagają tego warunki naszego życia można faktycznie nauczyć się fizycznie BRONIĆ (chronić) siebie i swoich bliskich. Ale walka z uzależnieniem? A co to jest uzależnienie? Bo gdybyśmy wiedzieli czym jest i jak faktycznie ono działa, zrozumielibyśmy, że walka to najgorszy możliwy wybór. O czym już mówiłem wielokrotnie, więc jeśli ktoś bierze swoje zdrowie na poważnie – już pora przestać powtarzać jak papuga bezsensowne stwierdzenia o walce.
Czym są emocje? Dlaczego je czujemy?
Kto powiedział nam, że są negatywne? Kto kazał nam je wypierać, ignorować, tłumić, uciekać od nich, wstydzić się za nie i walczyć z nimi? Czy była to osoba szczęśliwa? Czy akceptowała nas takimi jakimi byliśmy? Czy czuliśmy się przy niej dobrze? Czy nas uwznioślała, czy podcinała nam skrzydła nazywając to troską i niezbędnym wychowaniem?
Jaki szaleniec wylewał na nas własne emocje, a my nie rozumiejąc czym emocje są wierzyliśmy mu bezkrytycznie sądząc, że ma rację?
I potem powtarzaliśmy to samo zachowanie – denerwowaliśmy się albo na kogoś, albo na siebie, albo na coś. A każda dojrzała kobieta zapyta się mężczyzny, gdy było coś do zrealizowania – “Co ZROBIŁEŚ? Czy załatwiłeś temat?” Niedojrzały mężczyzna albo odpowie, że nie zrobił nic (i zazwyczaj usprawiedliwi to tym, co czuł) i np. tylko dalej się denerwował, zrobił to “na odwal się” albo powie, że załatwił ale nie temat, tylko drugą osobę. Niedojrzałą kobietę zadowoli jedno, albo drugie.
Nie chodzi o to, co mamy zrobić ale co już robimy… i od tego zaczniemy kolejną część tej serii.
Witaj Piotrze. Mam prywatne pytanie. Czy jesteś osobą wierzącą w Boga? Jaki masz stosunek do wiary? Czym jest dla Ciebie Bóg?
Jestem ciekaw bo religia chrześcijańska nawołuje do miłości czyli tak naprawdę do troski o siebie i innych. Myślę, że nie należy jej atakować bo sama w sobie nie jest niczym złym. Wręcz pomaga tak samo jak medytacja. Jeśli dążenie do miłości to wspólny mianownik chrześcijaństwa i pracy nad sobą jeśli rozpatrujemy świadomość to jest to dobre. Pozatem sama idea chrześcijaństwa dla mnie jest dobra tylko podejście kościoła jako instytucji do niej niezbyt mi się podoba. Chce wierzyć w Boga a mam nadzieję, że praca nad swoją świadomością i wiara Boga nie wykluczają się wzajemnie…
Ps. Nie poczuj się atakowany, poprostu jestem ciekaw Twojej odpowiedzi 🙂
Witaj Piotrze.
Witaj Pawle!
Dziękuję za komentarz!
Mam prywatne pytanie. Czy jesteś osobą wierzącą w Boga? Jaki masz stosunek do wiary? Czym jest dla Ciebie Bóg?
Aby odpowiedzieć na te pytania wyczerpująco, musiałbym przedstawić jak najszerzej kontekst rzeczywistości.
Nie jestem osobą wierzącą w Boga, bo ja nie muszę w Boga wierzyć. Na pewnym etapie rozwoju staje się jasne, że Bóg jest realną rzeczywistością i doświadczaną W SOBIE.
Ludzka świadomość jest tym, co doświadczyć może Boga I TYLKO ONA, bo ma ona nierozerwalne Źródło w Bogu.
Tym samym rozwój świadomości poprzez intencję i oczyszczanie się z blokad, przywiązań, utożsamień i dążenie do pozytywności powoduje, że prędzej czy później każdy sam doświadczy w sobie tego, co nazwać można Bogiem. Oczywiście duma jest dla wielu osób bardzo dużą blokadą. Duma czerpana z “bycia chrześcijaninem/muzułmaninem/niewierzącym”, etc.
Jaki mam stosunek do wiary?
To krótkie pytanie ale odpowiedź na nią musiałaby być bardzo obszerna.
Wiara jest w życiu bardzo ważna ale nie może być ślepa i sami musimy zastanowić się w co wierzymy.
Gdy doświadczymy czegoś, gdy STANIEMY się tym, kto doświadczył Boga, nie musimy już w Niego wierzyć, prawda?
Czy bogaty musi nadal wierzyć, że może zarobić milion złotych? Nie, to dla niego namacalna rzeczywistość ale SUBIEKTYWNA.
Druga osoba będąca pół metra od niego może nie potrafić zarobić tysiąca złotych. Tak samo w kwestii Boga.
Wzrost do doświadczenia Boga w sobie już prowadzi przez kolosalną zmianę kontekstu życia, które samo w sobie staje się tym, co można nazwać oddaniem oraz wielbieniem Boga.
Bo gdy stanie się jasno czym Bóg jest, stanie się automatycznie jasne, co najbardziej służy Najwyższemu Dobru wszystkiego i wszystkich.
Jestem ciekaw bo religia chrześcijańska nawołuje do miłości czyli tak naprawdę do troski o siebie i innych.
Tak, oczywiście.
Niemniej mówimy o tak naprawdę mniejszości nauk. Każda religia to system, który na przestrzeni setek lat degradował oryginalne nauki Awatarów. Ostatecznie większość religii stały się cieniem oryginalnych nauk, czyli Jednej Prawdy głoszonej przez Wielkich Nauczycieli tylko odbieranych inaczej w innym czasie, miejscach i kulturach. Ludzie nigdy nie pojęli esencji Miłości – Jedności i religie posłużyły jako kolejne z wielu narzędzi do separowania się od innych, do usprawiedliwiania dowolnej, nawet najbardziej barbarzyńskiej i bestialskiej działalności.
Więc nie możemy mówić, że religia chrześcijańska nawołuje do miłości, bo to w obecnych czasach tylko jeden z aspektów całego systemu.
Przez setki lat religia chrześcijańska nawoływała do wojen, do bestialstwa, do palenia na stosie kobiet, mężczyzn, dzieci, książek.
Bardzo dużo jej elementów nawet dziś nawołuje do cierpienia, poczucia winy, strachu i praktykowaniu wielu innych negatywności, nie mówiąc o tysiącach zniekształceń i zdemonizowań wiedzy na temat rzeczywistości.
Praktycznie nikt nie wie jak na przestrzeni wieków zostały zniekształcone nauki, czyli DROGOWSKAZY wiary chrześcijańskiej. Największe deformacje i przekłamania zostały wniesione na Soborze Nicejskim 325 roku. Chrześcijaństwo spadło wtedy PONIŻEJ MIŁOŚCI. Przestało być religią Miłości i stało się systemem intelektualizacji i kontroli.
Myślę, że nie należy jej atakować bo sama w sobie nie jest niczym złym.
Nie atakuję religii. To, co atakuje boskość to lucyferyzm i robi on to przez zniekształcenia prawdy, większe i mniejsze wypaczanie kontekstu i więcej.
Nieraz jest to tak subtelne, a jednocześnie potężne (tak jak ego wchodzące tylnymi drzwiami), że nawet nie wiemy kiedy zachowujemy się jak diabeł wcielony, a nie praktykant miłości.
Ja nie atakuję nikogo i nic. Tylko mówię o rzeczywistości. I konieczności porządnego wzięcia się za odpowiedzialność, świadomość, dojrzałość.
Przestać walczyć z czymkolwiek i kimkolwiek, przestać się zmagać, szukać w świecie wrogów, przeciwników, problemów, rozwiązań i zupełnie zmienić to jak w ogóle podchodzimy do siebie i do życia na tej planecie. Bo już najwyższy czas dla wielu. By otworzyć oczy i przestać być ślepym.
Obecnie religia chrześcijańska to zgniły i zarobaczony owoc. Nadal ma dość wysoki poziom, niemniej upadek chrześcijaństwa przez 2 000 lat był bardzo, bardzo poważny.
Wręcz pomaga tak samo jak medytacja.
Nie pomaga religia, tylko to, co religia wzięła do siebie z oryginalnych nauk Wielkich Mistrzów i co nie zostało zniekształcone.
Jedyne, co pomaga to Rzeczywistość – dostrajanie się do niej. Wybór pozytywności. Wzięcie odpowiedzialności za nagromadzone toksyny, odpuszczanie ich, poddawanie, uzdrawianie.
Praktykowanie w swoim życiu szacunku, akceptacji, chęci, odwagi, radości, uprzejmości, etc.
Świadome zwracanie się do Boga.
Jeśli dążenie do miłości to wspólny mianownik chrześcijaństwa
Dążenie do miłości to obecnie bardzo, bardzo niewielki element wiary chrześcijańskiej.
Nie dąży ona do miłości ogólnie, bo spadła w swoim poziomie zestrojenia z Prawdą. Spadała poniżej Miłości.
Miłość to poziom rozwoju człowieka. A wiodą do niego inne poziomu – Odwagi, Neutralności, Chęci, Akceptacji, Rozsądku. Niemożliwe jest kochać nie przerabiając tych lekcji i nie osiągając tych poziomów (z drobnymi wyjątkami).
i pracy nad sobą jeśli rozpatrujemy świadomość to jest to dobre.
Wszystko jest jakie jest. Nic nie jest ani dobre, ani złe, tylko wszystko reprezentuje pewien poziom.
5 stopni Celsjusza nie jest ani dobre, ani złe. Jest jakie jest.
Tak samo 20 stopni Celsjusza. Ma swoje miejsce na tym świecie.
Lód nie jest zły, tak samo woda i para wodna.
To tylko reprezentacje w różnych formach zależnych od dostarczonej energii.
Dlatego też praca nad sobą musimy wiedzieć, w którym kierunku nas prowadzi – do wysokich temperatur czy do niskich?
Wiele osób żyje idąc do niskich i liczą, że to ich ogrzeje. Jak nie za życia, to po śmierci.
Poza tym sama idea chrześcijaństwa dla mnie jest dobra tylko podejście kościoła jako instytucji do niej niezbyt mi się podoba.
Idea chrześcijaństwa to idea, dobrze powiedziane.
Zaś nauki Awatarów jasno przedstawiają co jest “do zrobienia” na tej planecie i dlaczego tu w ogóle jesteśmy. Nie potrzeba pośredników, ani systemów, by nas “łączyć z Bogiem” czy cokolwiek gwarantować.
Chce wierzyć w Boga a mam nadzieję, że praca nad swoją świadomością i wiara Boga nie wykluczają się wzajemnie…
Praca nad swoją świadomością to dążenie do Boga. To jedyne, co umożliwia doświadczenie Boga, bo jest to sprawa zupełnie SUBIEKTYWNA.
Każdy Boga doświadczyć może wyłącznie W SOBIE.
Co oczywiście wiąże się z nauką odróżniania tego, co boskie od tego, co nie. A z tym ludzie mają problem od zawsze.
Ps. Nie poczuj się atakowany, po prostu jestem ciekaw Twojej odpowiedzi 🙂
Nie czułem się atakowany, dziękuję za mądre pytania. Są bardzo ważne i tak naprawdę nigdy nie będę zadowolony z moich odpowiedzi.
Bo to tematy, które dla mnie są priorytetowe – zarówno w moim życiu jak i tym, by potrafić je przekazać innym.
Bardzo ciekawy temat dzięki wielkie!
Proszę! A co było w tym konkretnie ciekawe dla Ciebie?