Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat stanięcia w obliczu faktu o własnym uzależnieniu.
Część 1 znajdziesz klikając na link poniżej:
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 1) – Wstęp
Dziś zajmiemy się konkretami. Przy okazji miej na uwadze, co sądziłeś/aś, że potrzebujesz i czego chciałeś/aś w kwestii wolności, wyjścia z uzależnienia, a czego dowiesz się z tego artykułu. Bo to co się wydaje uzależnionym, że potrzebują, by wyzdrowieć najczęściej jest czymś zupełnie innym, niż potrzebują naprawdę.
Zazwyczaj słyszę o pragnieniu kontroli nad własnym życiem, większej ilości wolnego czasu, odwadze, radości, spokoju, seksie, partnerce, etc. Osoby te chcą tylko coś mieć i tyle. Nikt nie mówi o życiu odważnym, śmiałym, swobodnym, radosnym, kochającym, wolnym. Nikt nie mówi o BYCIU.
I nie tylko z tym jest problem ale też środkami, którymi próbują to osiągnąć – zmaganiem, męczeniem, obwinianiem, denerwowaniem, oporem, negatywnym postrzeganiem, etc.
Ci sami ludzie piszą mi, że w życiu robią wyłącznie to, względem czego czują chęć, energię, do czego ich ciągnie. Więc decydują się niemal wyłącznie na cokolwiek na podstawie swoich odczuć. Nie żyją z poziomu rozsądku, tylko emocjonalności! I to emocjonalności bardzo zaniedbanej.
A o emocjonalności w najlepszym przypadku nie wiedzą nic i nie są jej świadomi, zaś w najczęstszym mają o emocjach dramatycznie negatywne pojęcie. Słowem – postrzegają emocje jako źródło cierpienia i ich główną intencją jest ucieczka od emocji poprzez opór, zmaganie, tłumienie, wypieranie, projektowanie, etc. Czyli na podstawie emocji dokonują sabotażu swojego życia. I jeszcze odpowiedzialność za to zrzucają na emocje i na świat. A siebie obwiniają.
Nikt i nic nie jest winne. Ale Ty jesteś odpowiedzialny/a. Słowem – od Ciebie zależy co i jak zrobisz.
Nie dziwne, że jest im w życiu bardzo trudno. Więc o emocjonalności mają MASĘ niepoprawnych informacji i cały obszar ludzkiego życia – krytycznie ważny, nazywany emocjonalnością – postrzegają dramatycznie niepoprawnie. Dlaczego jest to obszar krytycznie ważny? Bo emocje to nasza energia. Jeśli demonizujesz, wypierasz, boisz się, wstydzisz własnej energii, jeśli jej nie chcesz, projektujesz ją na świat, to dziwisz się, że jesteś w życiu senny/a, apatyczny/a, nic Ci się nie chce? A jeżeli jeszcze sądzisz, że świat Ci daje Twoją własną energię, której nie chcesz – np. zawstydza Cię lub przeraża, no to także nie dziwota, że jest Ci ciężko. Bo to tak jakby wierzyć, że ktoś zarządza Twoimi mięśniami.
Podejmując decyzje na podstawie emocjonalności, to tak jakbyśmy życiowe decyzje podejmowali na podstawie tego, co każdego dnia poczujemy w powietrzu – jeśli spaliny, to leżymy i się martwimy, jeśli zapach kwiatów, to pracujemy godzinę, jeśli świeżo skoszoną trawę, to narzekamy, jeśli papierosy, to nienawidzimy wszystkich ludzi i rzucamy to, co aktualnie robimy i w środku się gotujemy z nienawiści.
Nie przypomina to życia, które mogliśmy wieść do tej pory?
No bo co robi miliony ludzi – jak ktoś ich zdenerwuje albo spowoduje, że poczują się winni, to tej osoby nienawidzą. No ale czy tak trudno dostrzec, że nienawidzenie to trzymanie się gniewu i winy? Czyli sami trzymamy się tego, za co nienawidzimy innych… Przecież to oczywiste, że ten gniew i wina już w nas były, tylko nigdy nie wzięliśmy za nie odpowiedzialności. Byliśmy nieświadomi.
Ludzie tak żyją – w zależności od tego, co poczują nawet kompletnie zmieniają swoje postępowanie wielokrotnie każdego dnia. Bo emocje to rzecz zmienna. Raz są, raz nie. Raz jest bardzo dużo, raz niewiele. Raz czujemy ich masę podświadomie, a raz jesteśmy radośni. Zmiana celów i działań w zależności od emocjonalności jest wyrazem ogromnej niedojrzałości. A zawsze możemy dojrzeć.
A jeśli mamy emocje stłumione w dużej ilości, to możemy nawet 24/7 podejmować wyłącznie takie decyzje, w których nie ma ryzyka odczucia tego. Więc decyzje z bardzo ograniczonego spektrum. Całą resztę sądzimy, że nie możemy ani robić, ani mieć, ani być. A ostatecznie i tak poczujemy te emocje. Np. unikniemy zagadania do pięknej kobiety, bo poczujemy wstyd, opór i strach, że nas odrzuci. A potem i tak czujemy wstyd, opór i strach, że nie zagadaliśmy i że dalej jesteśmy samotni, do tego jeszcze winę. Gdy to stłumimy, będzie nam potem jeszcze trudniej zagadać, czyli podjąć decyzję i odkleić się od emocji.
Tacy ludzie żyją więc bardzo niedojrzale. Bez celu, bez kierunku, bez dyscypliny. Żyją przerażeni własnymi emocjami, stawiają się w roli ich ofiar. Trzymają kciuki, by się następnego czuli dobrze, by im się chciało. Jak idą na imprezę, to obawiają się czy coś ich nie zawstydzi…
Tylko zawsze mnie ciekawi, że jeśli boją się emocji, to strach to już emocja i odczuwanie. I jakoś krzywda się im nie dzieje…
Jestem w trakcie odpisywania na wiadomość mężczyzny, który został zaproszony na ślub w sierpniu. Tylko nie ma z kim się na niego udać. I tak się tego wstydzi, że chciałby, aby rząd podtrzymał stan wyjątkowy, by ślub nie mógł się odbyć! Tak się wstydzi, że już teraz uznał, że jeśli pójdzie sam, to będzie to dla niego symbol porażki.
Przypomina to sytuację/e z naszego życia? Tak nie chcemy czuć emocji, że wolelibyśmy, by cały kraj został sparaliżowany, byśmy nie musieli stanąć w obliczu sytuacji, która wyciągnie z nas te emocje! A gdy wyciągnie TO będzie znaczyło, że jesteśmy porażką. I niech mi ktoś powie – czy to świat jest zły i niesprawiedliwy? Czy ta osoba traktuje siebie tak źle, podle i niesprawiedliwie jak to możliwe? Za kapkę wstydu traktuje się jak kawał śmiecia. I oczywiście w jej oczach to wieeeelki wstyd, straszliwy, przytłaczający, ajajajaj. Tak się boi własnej energii. A wstyd to informacja, że się tak traktuje, a nie dowód na to. To konsekwencja, nie przyczyna.
Co więcej – mężczyzna ten z poziomu wstydu, winy i strachu szuka na złamanie karku partnerki. Jaki jest tego efekt? Oczywiście żaden. I opisuje, że TO jest trudne, TO nie przynosi rezultatów. O sobie i swoich intencjach nie mówi nic.
W tej samej wiadomości napisał mi także, że naoglądał się różnych programów psychologicznych i zaczął wątpić w Program WoP…
Z perspektywy trzeciej osoby oczywistym jest co nie gra. Ale człowiekowi, który tego doświadcza bardzo trudno jest dostrzec cokolwiek innego poza mentalizacją umysłu. Dlatego potrzebna jest perspektywa, pokora i zaufanie. Bo samemu nie znajdziemy wyjścia. Tylko się jeszcze bardziej zagrzebiemy. Tak jak mucha szamocząca się w sieci pająka.
I jeszcze ludzie sądzą, że to normalne – niemoc w obliczu emocji – mówią np. “Nie mogę tego zrobić”. Ale prawda jest zupełnie inna. Mogą ale się boją. Tylko nie chcą się przyznać, że się boją, bo są na to zbyt dumni. Ponadto wcale nie boją się podjąć działania, tylko boją się poczuć wstyd, winę, ewentualnie też żal, gdyby popełnili błąd, odnieśli porażkę. Więc nie boją się niczego w świecie, tylko tego, co wtedy poczują.
Ale to, że my sami porażki traktujemy jako źródło naszego cierpienia i braku wartości – to już pomijamy. Nikt nie każe nam na porażki patrzeć w ten sposób. Ale z jakichś powodów tak jednak robimy.
Ludzie ci boją się czuć i na tej podstawie zostawiają za sobą zdrowy rozsądek, by za wszelką cenę uniknąć odczuwania. Za co odpowiedzialność zrzucają na te działania, których się nie podejmują. Odpowiedzialności też się boją.
Ale dziwnym jest, że nie boją się oglądać porno choć już każdy na tym serwisie powinien wiedzieć jak destruktywne są tego konsekwencje. Więc to pokazuje ogromne niezrozumienie w temacie emocji.
Bo dlaczego boimy się tego, co pozytywne, zdrowie, wspaniałe, a nie boimy się tego, co nam niszczy życie i psychikę?
Ktoś wie? Ktoś ma odpowiedź?
Jeszcze inni popełniają błąd z innej strony – sądzą, że temat załatwią za pomocą umysłu. Czytają więc jak najwięcej różnych kursów, podręczników, oglądają kanały Youtube o psychologii i nazywają to zmianą, rozwojem. Ale nie dostrzegają – nie są świadomi – swojej intencji. Intencją nie jest wcale poprawa, tylko ucieczka. To ta sama intencja jak w sytuacjach przedstawionych wyżej. Zmienił się tylko środek ale nie zmieni to efektu końcowego. Więc co znajdą? To co potwierdzi ich rację – potwierdzi to, przez co nic się nie zmienia i/lub jest coraz gorzej. Potwierdzi ich niemoc, smutny los, strach, wątpliwości, opór, żal, gniew, dumę, wstyd.
Oglądając czy czytając te kursy na moment czują się lepiej… i tyle. Czy nie przypomina to oglądania porno? Na moment jest lepiej, a potem tak samo lub jeszcze gorzej.
Bo jeśli znajdziesz coś, co potwierdzi jakąś smutną informację to sukces czy porażka?
Ludzie mówią, że “rzucili papierosy i z niewiadomych powodów zaczęli więcej pić/oglądać porno”. To dalej to samo uzależnienie. Nie zmieniło się nic, oprócz środka. Wcale nie rzucili papierosów, bo nie wykonali żadnej pracy nad sobą. Tylko zrobili się w jajo sądząc, że byli na tyle silni, by rzucić uzależnienie. Nic takiego nie miało miejsca. Niezauważalnie dla siebie zmienili tylko środek, za pomocą którego dążą dalej do tego samego. Więc nadal są uzależnieni i gdy obecny środek ich rozczaruje tak jak papierosy, poszukają kolejnego, a potem kolejnego. Z czasem znowu zaczną palić. A jeśli są już bardzo mocno uzależnieni, to wkrótce zaczną palić i np. pić czy oglądać porno jedno za drugim. Wtedy poczują jeszcze większy wstyd, niż do tej pory, zaczną się bardzo mocno obwiniać, poczują wielki żal i powiedzą sobie, że już im nie zależy na sobie i poddadzą się.
Nic co wymyśli uzależniony z poziomu emocji nie przyniesie mu poprawy.
Nie ma o tym mowy. Nie można się oszukiwać. Bo przecież na tym polega uzależnienie – w obliczu gorszego samopoczucia (z czego nawet ogromna ilość uzależnienia nie zdaje sobie sprawy) aby je poprawić sięgają po porno.
Kwarantanna świetnie to pokazuje – ludzie robią największe absurdy, byle coś tylko robić i nie zostać samemu na sam ze swoim wnętrzem, czyli emocjami. Cały czas uciekają. Widziałem filmiki, że ludzie oddzielili z mieszanki przypraw każdą na osobną kupkę…
Albo non stop “poprawiają sobie humor” na przeróżne sposoby – różnymi śmiesznymi filmami, jedzeniem, etc. To przecież cały czas ucieczka. Ale oczywiście praktycznie każdy sądzi, że robi coś dobrego. Tak – w ograniczonym kontekście to coś dobrego. Ale w szerszym to coś niezdrowego. Potencjalnie bardzo niezdrowego.
I jak im się samopoczucie zmieniło na chwilę, to uznali to za dobry wybór. Ale jest to wybór fatalny. Jednak uzależniony często jest tak dumny, że nie chce wyciągać wniosków. Lub jedyny jaki wyciąga jest taki, że albo porno jest złe i straszne, albo on jest zły i straszny, bo je ogląda. I jest gorszy, bo osiąga mniej, niż inni. Zazwyczaj nie ma kompletnie innych wniosków.
A – jeszcze oczywiście świat i ludzie go rozczarowują.
Co także nie doprowadzi do poprawy. Bo to nadal ten sam, kolosalnie ograniczony kontekst, w którym nie ma rozwiązania.
Uzależnienie to nie jest choroba jak katar, że wystarczy wydmuchać nos i katar sam minie. Ewentualnie psiknąć do nosa jakimś aerozolem za 30 zł i po sprawie.
Tej choroby nie wywołują bakterie, tylko nasze decyzje opierające się o nasze dramatycznie negatywne, a więc i niepoprawne, postrzeganie siebie, świata, problemów, przeszłości, emocji, myśli, samego uzależnienia i wiele więcej.
Emocjonalność jest infantylna. Skupianie się na niej – walce, oporze, wypieraniu, projektowaniu, klejeniu się, trzymaniu, etc. jest niedojrzałe, więc przyniesie nam konsekwencje w postaci problemów. Często bardzo poważnych.
“Czuję wstyd!” – o rety, rety! No koniec świata! Wstyd! Pakujmy się i lećmy na Marsa, a na Ziemię zrzućmy atomówkę!
“Czuję strach!” – ooooooch! Strach! Nic gorszego nie mogło się przytrafić, niż strach!
“Czuję się winny/a!” – a nie! Zapomniałem! Jest coś gorszego od strachu! Wina! No teraz to już na pewno po nas!
“Wstyd! Przytłaczający, wszechogarniający wstyd, który na pewno wszyscy we mnie widzą! Już wolę zginąć, niż go czuć!” – no pewnie! Nawet Bóg czuje do nas odrazę!
“Pożądanie!” – no na pewno wszyscy trafimy za nie do piekła! Już czeka na nas rozgrzany kociołek do 300 stopni Celsjusza!
Naprawdę widząc w telewizji jak ludzie się obwiniają, grają ofiary, doją masę korzyści ze stawiania się w roli ofiary, mówią co straszliwego się im przytrafiło i wycierają łezki przed kamerami – można się zastanowić ile to jeszcze potrwa? Pewnie długo. Niektórzy wręcz opływają w radości, gdy ktoś ich sfilmuje, gdy są ciągnięci do radiowozu przez policję! Inni wściekli na coś lub kogoś wypisują do różnych serwisów, gazet, programów, mówią jacy to są zdenerwowani. Wycieka wręcz z nich poczucie moralnej wyższości.
W szerszym kontekście to wszystko jest pacholęce zachowanie.
I każdy oczywiście może tak żyć. Ale nie liczmy wtedy na życie naprawdę szczęśliwe.
Uzależniony taki dramat odgrywa przed samym sobą praktycznie każdego dnia. “O jaki jestem gorszy! O jak na nic nie zasługuję!” Nawija, nawija, nawija bez końca. A potem porno. Żyje więc samospełniającą się przepowiednią. Ja tak żyłem. Naprawdę w to wierzyłem, że tak wygląda rzeczywistość. Szczęśliwie tak nie jest. Co nie znaczy, że duszki i jednorożce posprzątają nam burdel w życiu.
Jest Jedna Absolutna Prawda. Wszystko co sobie wymyślił o rzeczywistości człowiek to tylko jego wyobrażenia, często urojenia, wynikające z postrzegania wszystkiego w ograniczonym kontekście. Bo jak mówiłem – jako ludzie nie mamy zdolności odróżnienia prawdy od fałszu.
Wszystko co widzimy wynika z naszej intencji i poziomu świadomości.
Wystarczy dać setce różnych ludzi np. 10 000 zł i zobaczymy, że co kto z tym zrobi będzie perfekcyjnie odzwierciedlać poziomy, na których są. Osoba pełna strachu zachowa te pieniądze, schowa, nie wyda, będzie trzymać “na czarną godzinę”. Nazwie to jeszcze oszczędzaniem, by sobie zracjonalizować swoje zachowanie. Osoba pełna wstydu i winy powie, że nie trzeba było, że sobie poradzi. Odmówi, nie przyjmie. A jak przyjmie, to będzie jej z tym źle. Będzie się bała źle je wydać, a jeśli wyda to na siłę, na coś głupiego, czym ostatecznie się rozczaruje i obwini się za ten wybór. Osoba odważna zainwestuje te pieniądze w coś. Niekoniecznie odniesie sukces ale coś z tymi pieniędzmi zrobi i na pewno będzie to dużo lepsza decyzja, niż te poprzednie osoby. Osoba kochająca niezależnie co z nimi zrobi i tak będzie jej fantastycznie. Być może kupi coś ładnego bliskim.
Relatywizm moralny doprowadził na tej planecie do śmierci już setek milionów ludzi. Lekcja nadal nie została przyswojona. Bo wypiera absolut.
Czym jest relatywizm moralny? Bardzo dobrze opisuje to następujące zdanie – “Relatywizm moralny zakłada, że moralność nie jest oparta na jakimkolwiek ostatecznym standardzie“.
Dramat!
Prosta sprawa – kolor zielony. Kto mi powie o nim jeden fakt? Kto zna choć jeden fakt? Nikt nie zna żadnego obiektywnego faktu. Każdy mówi wyłącznie o swoim subiektywnym postrzeganiu. Co nie znaczy, że kolor zielony się zmienia. Jest nadal taki sam. Zrozumiano? I to dotyczy WSZYSTKIEGO w tym życiu.
Chcąc nie chcąc podobnie postępują uzależnieni. Ich moralność zmienia się w zależności od emocji. Jak czują spokój czy radość, to są spokojni dla innych, dla siebie. A jak czują wstyd, to często zmieniają się względem siebie i innych kolosalnie. Nagle mówią sobie, że nie zasługują na to, co dobre! Traktują się jak gorszy sort człowieka! Zazdroszczą innym, skrycie nienawidzą tak siebie jak i innych. I wiele więcej. Potem się tego wstydzą, obwiniają, użalają jacy to są źli. Jeszcze boją się potępienia jak są religijni, etc.
Uważają to za obiektywną prawdę. Ale nie jest to obiektywna prawda. To tylko ich odczucia, ich perspektywa, ich percepcja. Nie zmienia to NIC w świecie. Ale oni doświadczą tego konsekwencji – własnych wyborów. Zazwyczaj nie są to przyjemne konsekwencje. Im większy ból, tym bardziej zachęcający impuls do zmiany.
Widać, że cokolwiek nie zrobią z poziomu, na którym są, jeszcze bardziej się w tym zaplączą.
A mówiłem – ludzka wartość jest niezmienna. Co z tego, że ktoś ogląda porno, jest gejem czy lesbijką, jest czarny, żółty czy zielony? Co z tego kto wyznaje jaką religię? To nas nie zmienia. Ważne jest tylko jakim jesteśmy człowiekiem – dla siebie i dla innych. Jeśli wybieramy porno, to to jakim człowiekiem jesteśmy dla siebie jest bardzo negatywne. Należy to zmienić. Bo konsekwencji oglądania porno, tym bardziej jeśli intencje tego są negatywne, nie unikniemy.
Im kontekst szerszy, tym korzystniejszy sposób BYCIA w świecie znajdziemy zarówno dla nas jak i dla innych.
Jeśli postrzegamy siebie z poziomu wstydu, winy, apatii, żalu czy strachu, to nie liczmy na super życie.
A “zmiana siebie” to tak naprawdę zostawienie za sobą tego, co szkodliwe, niedojrzałe, głupie, nieprawdziwe i praktykowanie tego, co pozytywne, korzystne, mądre, rozsądne.
Tym zajmiemy się w następnej części artykułu.
Ludzie natomiast biorą ten cały bagaż, każde negatywne przekonanie, osąd, negatywne intencje, nastawienia, postawy, emocje, opór, etc. i liczą, że jak się zmuszą do czegoś innego, to wszystko będzie dobrze… Sądzą, że wymyślą coś nowego z tym wszystkim.
Ale nadal są dokładnie taką samą osobą! A co doprowadziło do uzależnienia? Nie co ale kto! My!
I nie jest to powód do wstydu i winy, tylko fundamentalna prawda – skoro my doprowadziliśmy do uzależnienia, to jeśli pozostaniemy taką samą osobą, to pozostaniemy uzależnieni niezależnie co zrobimy. A jeśli się zmienimy, to i uzależnienie zacznie znikać.
Problem oczywiście stanowi to, że jako ludzie nie wiemy co jest prawdą, a co fałszem. Uzależniony najczęściej dokonuje rozróżnienia na bazie swoich uczuć, których kompletnie nie rozumie i które w większości to wstyd, wina, opór, żal, strach i pożądanie. Więc jak czuje się źle, to porno jest dobre. A jak je obejrzy, to porno staje się złe. Jak nie ogląda porno, to jest dobry. A jak obejrzy, to jest zły.
Bardzo dobrze o problemie relatywizmu mówi poniższy tekst – “Relatywizm często bywa postrzegany jako etyka dowolności, zaprzeczająca temu, że cokolwiek jest słuszne albo niesłuszne niezależnie od myślenia osoby, która to za takowe uznaje.
Dlatego kalibracja jest tak kolosalnie ważna. Bowiem mówi nam, że wszystko jest jakie jest niezależnie jak to postrzegamy.
Wszystko jest gdzieś w nieograniczonym polu świadomości i korespondują z tym takie, a nie inne doświadczenia. Jeśli w sobie wybierzesz radość, to może runąć cały świat, a radość w Tobie nie zniknie. Ale możesz ją sobie odebrać z byle powodu i pod byle pretekstem. Twój wybór. Rzeczywistości to nie zmieni. Ale Tobie będzie się inaczej żyło w zależności od TWOICH wyborów.
Porno nie jest ani dobre, ani złe. Ale jego regularne oglądanie ma niezmienne konsekwencje dla wszystkich – katastrofalnie szkodliwe. Człowiek, który porno ogląda nie jest ani dobry, ani zły. Ale jeśli ogląda porno, by np. nie czuć stresu, to prawie na pewno wkrótce w jego życiu zacznie być coraz gorzej, aż do pełnego uzależnienia i coraz poważniejszych, negatywnych konsekwencji. A stresu i powodów do stresu będzie coraz więcej. Bo człowiek wybrał taki kierunek. Pornografia nie jest ani dobra, ani zła ale jest na poziomie 100 (uzależnienie od narkotyków to poziom 95). Poziomowi 100 odpowiada wieczny niepokój, wycofanie, bo to poziom strachu. Z jednej strony towarzyszy mu żal – wieczne ubolewanie i zniechęcenie, a z drugiej pożądanie – wieczne pragnienia i zniewolenie. Jeszcze niżej mamy apatię – rozpacz i rezygnację, a gdy raz na jakiś czas się zdenerwujemy, to poczujemy nienawiść i agresję. A gdy sobie pozwolimy na dumę, to będziemy przejawiać pogardę i zadufanie. Znamy to ze swojego życia?
Dlaczego jeszcze jest tak istotne, by nie kierować się relatywizmem moralnym? Bo po pierwsze – nigdy nie znamy wszystkich faktów. Nie znamy pełnego kontekstu. Nie znamy ludzkich intencji. Nie znamy esencji tego o czym mówimy i nie mamy możliwości jej poznania. Ani też nie znamy natury myśli, emocji i świadomości. Słowem – nie wiemy o niczym nic.
Ktoś jest sceptyczny? No to proste pytanie – kim jest człowiek? Jak opisać człowieka? Hmm? No fundamentalny temat – przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Co wiemy na ten temat? Hmm? Zaryzykuję odpowiedź – nic. Wiemy tylko to, co skądś usłyszeliśmy i bezkrytycznie w to uwierzyliśmy. Tak jak mówiłem kolorze zielonym – znamy wyłącznie własne, subiektywne uczucia. Ale jak się mają do rzeczywistości – nie mamy pojęcia.
Czy wiemy jak ktokolwiek inny postrzega i odbiera kolor zielony? Pojęcia nie mamy! Czy wiemy jak komuś innemu smakuje kotlet? Nie!
Ludzie uwielbiają przytaczać argument – “są badania”. Naturalnie wspominają tylko takie, które potwierdzają ich punkt widzenia. Ale kompletnie pomijają przy tym niewygodny fakt, że wynik badań zależy od intencji i poziomu świadomości badaczy. Wynik badań nie jest niczym obiektywnym, ani rozstrzygającym.
Można zbadać milion ludzi – ich zachowania, potrzeby, zwyczaje ale jeśli pominiemy fakt, że ponad 80% ludzkości jest na poziomie świadomości poniżej 200, to oczywistym jest, że dojdziemy do pewnych wniosków w miarę wspólnych dla tych ludzi. A jeśli trafi się nam w tej grupie ileś tysięcy osób powyżej tego poziomu, to co powiemy na ten temat? Nazwiemy ich wyjątkami i pominiemy we wnioskach. Ale dzięki tym “wyjątkom” ten świat nie rozpadł się jeszcze na kawałki. Każdy przełom, dokonanie, wszystko to, dzięki czemu jest lepiej zawdzięczamy tym “wyjątkom”, czyli mniej, niż 20%. No ale naukowiec zakochany w swoim umyśle nie przyjmie do wiadomości faktu, że nawet to jak myśli jego umysł (a nawet umysł nie myśli, tylko odbiera bezosobowe myślenie) zależy od poziomu świadomości. Po prostu nie wie, że wszystko ulega zmianie po przekroczeniu tej granicy 200. Nie wie, że nawet zmienia się praca mózgu. Bo nauka sądzi, że ewolucja potrzebuje milionów lat na manifestację. Tak – jeśli chcesz mieć ogon. Ale przeogromna ewolucja świadomości czasem wymaga sekundy. Jednak bez intencji to nie nastąpi.
Natomiast intencją naukowca było coś udowodnić, więc znalazł sobie na to potwierdzenia i odrzucił całą resztę. Był daleki od obiektywności. I naturalnie praktycznie w żadnych badaniach, o których czytałem nie było słowa o intencji badaczy. Tylko wniosek “jest tak jak dowiedliśmy”. Zaś wniosek powinien brzmieć – “udowodniliśmy sobie to, co zakładaliśmy”. Co my wiemy o całkowitej neutralności naukowców do badań i wyniku? Nic.
Większość ludzi SĄDZI/WIERZY, że są swoim umysłem. Pamiętamy błędnie przełożony tekst, bo nie uwzględniający oryginalnego kontekstu – “myślę więc jestem”? Otóż myślenie jest to proces bezosobowy. Nie czyni go człowiek. Więc myślenie kompletnie nie stanowi dowodu na istnienie. Wręcz przeciwnie – hipnotyzowanie się myśleniem często prowadzi do degradacji jakości BYCIA. Człowiek zaczyna myśleć dopiero na poziomie Rozsądku, czyli poziomie, na którym jest kilka procent ludzkości. Reszta nie myśli. Tylko hipnotyzuje się bezosobową mentalizacją.
Ludzie natomiast tak się przywiązali do myśli, bo to dla nich takie “wewnętrzne kino”, że za nic na świecie nie chcą przestać wpatrywać się w myśli niezależnie ile szkód już sobie wyrządzili takim postępowaniem. Nie są ważne racjonalizacje. Bo przyczyna jest jedna – przywiązanie. Czyli zniewolenie.
A jak człowieka zaboli już dostatecznie mocno, to nagle mówi – “myśli nie dają mi spokoju!” Naaaaaaaaaaaaprawdęęęęęę??? A kto się w nie wpatrywał całe życie? Myśli nic na tej planecie jeszcze nikomu nie zrobiły. Nie mają żadnej intencji, celu, tym bardziej komukolwiek szkodzić. Czy chmura ma cel, intencję, chęć, by komuś napadać na głowę lub zasłonić słońce? Nie. Tak samo i myśli. Więc człowiek całe życie wpatruje się w nie jak głodny w pączki i gdy nagle przestało mu się to podobać, to bum! – myśli są złe… Więc człowiek “fechtuje” nadawaniem w bardzo niedojrzały i niezdrowy sposób znaczeń temu, co mu się w danej chwili spodoba. Nie zmienia to rzeczywistości ale jego własne doświadczenia. Naturalnie na gorsze. Dlatego tak ważna jest odpowiedzialność – by wreszcie dotarło do człowieka, że sam sobie robi problemy.
Denerwowanie się na innych ok! Ale jak ktoś się wścieknie na nas, to nagle wielki wstyd, płacz, użalanie, granie potulnej ofiarki!
Uzależnieni tak naprawdę pewni są tylko tego, co negatywne, a wątpliwościom poddają tylko to, co pozytywne. Dlaczego? Bo wszystkie swoje opinie zbudowali i budują na bazie niskiej emocjonalności. I wybierają własną rację przede wszystkim. Ponadto wierzą w urojenie, że umysłem są w stanie poznać rzeczywistość i że znają fakty! Na swój temat, swojego życia, losu, nawet Boga! I oczywiście większość tych faktów jest negatywna! I są ich tak pewni! Bronią ich jak lwica lwiątek! Dlatego pytałem – co wiemy o kolorze zielonym? Co wiemy o tym, co z jakichś powodów wspólnie nazywamy człowiekiem?
Zastanówmy się – czy bronienie tego, co szkodliwe jest mądre?
Co więcej – tak jak intencją badaczy jest udowodnić swoje założenia, tak i intencją uzależnionych jest potwierdzić własne zdanie na swój temat. I dlatego te potwierdzenia znajdują! Bo to moc świadomości. Doprowadzi nas tam, jaka jest nasza intencja.
Cały czas na tym Blogu ludzie piszą w komentarzach ogólniki, które uznają za obiektywną prawdę, np.: “Innym się udaje, a mi nie”. Nawet nie są na tyle świadomi i uczciwi, by powiedzieć zgodnie z prawdą – “Tym, których utrzymuję w umyśle według mojego postrzegania wszystko się udaje, a mi to, co utrzymuję w umyśle i uznaję za wszystko, nie”. Zazwyczaj mówią o kilku, kilkunastu osobach, co rzutują na całą ludzkość. Poza tym nikomu na tej planecie się wszystko udaje.
Wystarczyłoby przyjrzeć się życiu setek milionów ludzi w wielu miejscach na świecie i okazałoby się, że ich życie jest kolosalnie gorsze.
Więc osoby te nie mówią absolutnie o rzeczywistości, tylko użalają się nad sobą. Nie ma to nic wspólnego z faktami. Ale ich życia to konsekwencja m.in. użalania się nad sobą.
Ja pamiętam jako nastolatek kiedyś płakałem, czułem ogromny wstyd, że musi mnie obcinać mama, bo nie mieliśmy pieniędzy, by regularnie chodzić do fryzjera. Naturalnie wolałem się użalać nad sobą i siedzieć zamknięty w pokoju, niż ruszyć tyłek i znaleźć jakąś pracę, chociażby roznoszenie ulotek.
Pracodawca miałby gdzieś moje włosy i ludzie, którym przyniosłem ulotkę. A ja mogłem sobie znaczące poprawić sytuację, podbudować poczucie wartości, itd.
Ofert było pełno. Ale w swoim umyśle nie widziałem rozwiązań, tylko problemy i bezsilność. Bo byłem na takim poziomie świadomości. Mój umysł wycinał zgodnie z moją intencją wszystko to, co dobre, budujące, pozytywne, nie widział rozwiązań, tylko wyszukiwał to, co beznadziejne, złe, niesprawiedliwe, straszne, itd. Non stop paplał racjonalizacje tego, co utrzymywałem w sobie.
To co dostrzegamy w życiu, to nie przyczyna naszego złego samopoczucia, tylko znalezione dla niego racjonalizacje.
Tak, oczywiście są ludzie, których bawi cierpienie innych. No i? Zawsze byli i będą. Pytanie dlaczego my rozpaczamy z tego powodu, zamiast żyć odważnie, uczciwie, chętnie, wzmacniać się, tworzyć bezpieczne warunki dla siebie i swoich bliskich?
Sądzimy, że izolowanie się jest mądre? Absolutnie nie. Samemu na tej planecie nic nie zbudujesz. Potrzebujesz pomocy innych ludzi. Zresztą cały czas z niej korzystasz. Bo czy ubranie, które nosisz sam(a) sobie zrobiłeś/aś? Nie. Ktoś to zrobiła za i dla Ciebie. To, że wziął za nie pieniądze nie oznacza niczego złego. A jak ubranie zrobiła maszyna, to ktoś tą maszynę zbudował. Poświęcił wiele czasu i wysiłku na naukę i praktykę, by móc ją zbudować.
Trzeba więc odpuścić wstydzenie się i obwinianie, zazdroszczenie innym, negatywne ocenianie i osądzanie. Bo z tym pozostaniemy samotni, smutni i wybrakowani do końca życia.
To pokazuje jak niewiele widzimy w umyśle. Zazwyczaj nie tylko maluteńki wycinek rzeczywistości ale ten wycinek dramatycznie niepoprawnie interpretujemy. Bo interpretujemy go na bazie emocjonalności i przeszłych doświadczeń. Słowem – uniemożliwiamy sobie zmianę, bo trzymamy się przeszłości. Nie rozumiemy także natury rzeczywistości – forma jest zmienna i przemija. A jeśli nie zmienia się i nie przemija, to znaczy, że sami się tego trzymamy.
Większość ludzi natomiast uważa, że np. myśli i emocje się ich trzymają. Oraz opór. Ale nie dostrzegają, że to oni się trzymają myśli, emocji i oporu.
Ja się trzymałem wstydu, winy, żalu, oporu, strachu, pożądania, gniewu, dumy i dlatego nie mijały. Łatwo się wtedy samemu przekonać, że taka jest rzeczywistość – smutna, straszna, niesprawiedliwa, etc. Ale nie jest. Natomiast była to moja rzeczywistość, bo sam to wybierałem. Nie musiałem. Ale nie miałem świadomości, że mogłem. Miliardy ludzi też mogą ale tego nie wybierają. Więc i doświadczenia będą/były wspólne.
Jakość pracy umysłu i efekt końcowy zależy od INTENCJI!
Jeśli Twoją intencją będzie udowodnić sobie, że Twoja sytuacja jest beznadziejna, to znajdziesz na to dowody. A jeśli Twoją intencją będzie, by znaleźć rozwiązania i odpowiedzi, to też je znajdziesz. Mówiłem już o tym – i warto też spojrzeć na to z drugiej strony – to, co znajdowałeś/aś w swoim życiu, to tego szukałeś/aś. Nie Ciebie to spotykało, tylko Ty do tego nieświadomie dążyłeś/aś. Bo Ty jesteś kowalem swojego losu. Nikt Ci go nie kuje.
Jeśli nie wiesz, że istnieje grawitacja, to dowiesz się o tym natychmiast po wypuszczeniu czegoś z ręki. Rąbnie na ziemię. Co z tym zrobisz dalej zależy od Ciebie – zaczniesz rozpaczać, że rozbiłeś/aś sobie kubek lub wyciągniesz lekcję, że lepiej niczego nie upuszczać? A jeśli ponownie popełnisz ten błąd, to się zaczniesz wstydzić i obwiniać, czy zaczniesz żyć ostrożniej?
Tak samo jest z porno – gdy obejrzysz je, a potem poczujesz się winny/a, to dla Ciebie nauka, by szukać rozwiązania. Ale ludzie zamiast tego obwiniają siebie. Zaś obwinianie prowadzi do uzależnienia. Albo w ogóle nie wyciągają żadnych wniosków, tylko porno jest złe, więzi mnie i koniec tematu. Trzeba walczyć ze zniewoleniem…
Niemniej i tu warto zaznaczyć, że uzależniony często cały świat postrzega jako zły, niebezpieczny, niesprawiedliwy i czyhający, by zranić, wyśmiać, okłamać, wykorzystać, porzucić, odrzucić, itd. Dlatego zamykają się w urojonej rzeczywistości własnego umysłu. I często też dosłownie w domu. Sądzą, że to jest dobre. Nie dostrzegają przy tym, że sami względem siebie postępują źle, niebezpiecznie, niesprawiedliwie, ranią się, wyśmiewają, okłamują, wykorzystują, porzucają, odrzucają, etc. Ja tak żyłem każdej sekundy przez wiele lat. Ale oczywiście za źródło swojego cierpienia uznawałem gówniarskie zachowania znajomych i innych ludzi. Ajajaj.
W esencji zamiast walczyć o jakąkolwiek pozycjonalność (np. “ja jestem gorszy/a, a inni są lepsi”), warto wybrać pokorę. A żeby wybrać pokorę należy się puścić dumy.
Bo nic nie jest po prostu złe lub dobre. Wszystko można wykalibrować, a to jak dany poziom zrozumieć to już zupełnie inny temat. W kolosalnym uproszczeniu dobre jest to, co jest powyżej 200, a to czego lepiej unikać jest poniżej 200.
Nauki wszystkich Wielkich Nauczycieli jak Jezus, Budda, Kriszna, Zoroaster można streścić jednym zdaniem – “Wybieraj to, co kalibruje się powyżej 200 i unikaj tego, co jest poniżej 200”. Wsio. A dzisiaj mamy cyrk. I nie dziwne, bo ludzie nie mają pojęcia co jest powyżej, a co poniżej 200.
A co jest poniżej i powyżej 200? Kalibrację mogą przeprowadzać tylko osoby spójne wewnętrznie, których intencja jest przy tym czysta. Nie służy żadnej egoistycznej postawie, tylko dąży do poznania Prawdy.
Więc trzeba mieć naprawdę całkowicie neutralne podejście do tematu i absolutnie żadnych oczekiwań co do wyniku. Kto jest na tyle szczery i uczciwy, by mieć taką postawę? Praktycznie nikt. Bo wszyscy ludzie zakochani są w swoich postawach, pozycjonalności, przekonaniach, intencjach, percepcji, etc. Wliczając naukowców, w których badaniach jesteśmy tak zakochani.
Czy emocje są złe? Nie. A każda emocja jest poniżej poziomu 200. Jest poniżej Odwagi. Emocje nie sprzyjają życiu w szerszym kontekście ale w kontekście ograniczonym już sprzyjają. Bo np. gniew jest dużo wyższym poziomem energii od winy. Więc W PORÓWNANIU z winą gniew jest wspierający. Ale już w porównaniu z odwagą lub radością, gniew jest destruktywny i życiu nie sprzyja. Warto emocjonalność postrzegać jak drabinę. Pierwszy stopień nie sprzyja temu, by dosięgnąć książki z najwyższej półki ale jest niezbędne, by na niego wejść, bo dzięki temu wejdziemy na kolejne. Jeśli jednak postanowimy na nim pozostać lub będziemy się opierać wejściu na niego, no to ostateczny cel – dosięgnięcie książki, pozostanie poza naszym zasięgiem.
Więc wypieranie i opieranie się np. poczuciu winy nie wzniesie nas. Trzeba na ten stopień wejść – przyznać, że kochamy się winić oraz obwiniać cały świat. A następnie się tego puścić. A potem kolejny stopień – np. opór – uwielbiamy się opierać, robić wszystko niechętnie, zwalać to na świat. Bierzemy za to odpowiedzialność, puszczamy się i wchodzimy wyżej. Czasem oczywiście zejdziemy, czasem upadniemy. To normalne. Ale nie powinniśmy zmienić naszego kierunku.
Bo każdy skrycie kocha nienawidzić, gniewać się, frustrować, bać, żalić, winić, wstydzić, zazdrościć. Spójrzmy jak cieszymy się, gdy kogoś możemy nazwać draniem! No sama słodycz! Jaka duma! Albo obwiniamy się, wstydzimy i żalimy za swoje życie! Niby złe i straszne ale przynajmniej mamy rację! Więc wszystko gra!
Dlatego jeśli uzależniony się obwinia, wstydzi, użala (użalanie, a porządny żal to dwa zupełnie różne kierunki), to nie może wzrosnąć. M.in. z tego powodu wybaczenie, akceptacja, wzięcie odpowiedzialności mają tak kolosalne znaczenie dla wyzdrowienia.
Jeśli ktoś nie wierzy, to niech mi pokaże wiecznie wściekłego polityka, którego praca sprzyja krajowi, któremu służy (w założeniu). Czy duma sprzyja? Pff. Praktycznie każdy polityk jest dumny, a to co mamy na arenie politycznej naszego kraju często przypomina żłobek, a nie mądre zarządzanie dla dobra wszystkich.
Ale jednak ludzie nadal dziecinnie określają dumę jako dobrą. Mówi się “duma narodowa”. No bo Polska jest na poziomie Dumy. Co nie świadczy o Polsce nic dobrego. Więc całościowo nasz kraj jest nadal bardzo prymitywny, skostniały, opierający się zmianom, zaściankowy, etc. Na pewno jest u nas lepiej, niż w wielu innych krajach ale nie oznacza to, że nie mogłoby być lepiej. Dużo lepiej. Większość polskiego społeczeństwa to poziom między strachem, a dumą. Więc jest pełno strachu, pożądania, poczucia braku, gniewu, dumy. Naturalnie towarzyszą temu także wstyd, wina, opór, żal. Społeczeństwo doi to jak tylko może.
Pamiętajmy kto wybiera polityków – społeczeństwo. Więc politycy, na których projektowany jest zazwyczaj gniew, poczucie winy i żal to reprezentacja pozostałych ludzi. Problem leży w poziomie świadomości społeczeństwa, a nie w czymkolwiek innym.
A jak najlepiej pomagać? Przez edukację i bycie przykładem. Niemniej my sami dla siebie możemy być przykładem jak się trzymamy własnej racji i nie chcemy wybrać niczego nowego choćby nam było bardzo źle. Możemy ale nie chcemy.
W poprzednim artykule przedstawiłem 3 listy nakreślające esencję tego, co niezbędne, by wyzdrowieć z uzależnienia i żeby w naszym życiu zaczęło się poprawiać. Oto one raz jeszcze:
1) Oto co jest do (z)robienia/bycia:
Edukacja, znalezienie i wybór nauczyciela, wybór ścieżki, zaangażowanie, codzienne rutyny, medytacja, kontemplacja, modlitwa, wprowadzenie pokory do swojego życia, wliczając pokorną modlitwę zawierającą prośby o pomoc, naukę, zrozumienie, etc., dedykacja, skoncentrowanie się na tym, co pozytywne, piękne, dobre, dostrzeganie perfekcji we wszystkim, obserwowanie jak wszystko się samo z siebie wyłania, odsłania dzięki poddaniu dotychczasowej percepcji.
2) Oto co jest do porzucenia:
Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina. nienawiść do siebie, urazy, złośliwość, zła wola, zazdrość, zawiść, próżność, duma, żądze, chciwość, chcenie, pożądanie.
3) Oto co jest do zaakceptowania/gotowość do zaakceptowania:
Wola Boża, ewolucja życia – całej kreacji, wpisane w każdą formę jej limitacje, wybory, sytuacje, to czym dysponujemy, ego i jego problemy, dar Życia, świat jako Kreacja, śmiertelność/zmienność wszystkiego, Święta/Boża Obecność, Miłość Boga, współczucie i litość, potrzeba zmiany, wewnętrzna dyscyplina.
Dziś zajmiemy się listą nr 1, a w następnych częściach pozostałymi.
1. Edukacja – to robię od samego początku. Natomiast ludzie nie rozumieją na czym polega edukacja. Przeczytanie czegoś, to nie koniec edukacji. Poznanie wiedzy to nie żadna edukacja. To nie ma nic wspólnego z mądrością. Bo o nią chodzi w edukacji.
Mądrość przychodzi przez praktykę, czyli przez przetestowanie wiedzy we własnym życiu. Sprawdzenie jej.
Jeśli więc przeczytamy np. o odczuwaniu, to mądrość przyjdzie po wielokrotnym zmierzeniu się z emocjami bez ich oceniania i bez oporu. Wiedza bez mądrości może przerodzić się w pychę i poczucie wyższości nad innymi.
Porównuję to do pływania – samo czytanie instrukcji pływania nie nauczy nas pływać. Dopiero wejście do wody i realna nauka. Jeśli będziemy pełni pychy, że wiedza = mądrość, to wejście do wody szybko nas nauczy, że tak nie jest.
Więc edukacja polega nie tylko na przyswojeniu tego, co nowe ale też porzuceniu tego, co stare.
Widzę jak ludzie tego nie chcą po wielu komentarzach i w mojej pracy. Czytają o pornografii, o nawykach, korzyściach, a za chwilę znowu powtarzają, że porno daje im relaks. Wiedza, że tak nie jest tego nie zmieniła. Bo oni tego tematu nie przepracowali w praktyce. Nadal tylko o tym myślą. A myślenie o zmianie, to nie zmiana.
Więc – gotowość do puszczenia się tego, co stare jest niezwykle ważna. Mnóstwo ludzi pisało mi, że nie chcą usunąć swojej kolekcji pornografii. Że czują przed tym opór i strach. Bo są do tego przywiązani. Poczytanie o tym nic nie da. Potrzebne jest zrozumienie, realna zmiana postrzegania. Należy dowiedzieć się czym jest przywiązanie i że to uczucie straty i projekcji jakiejś wartości można uwolnić i wtedy usunięciu tego nie będzie towarzyszyło zmaganie, ból, ani nie będzie nam tego szkoda. Ale usunięcie na siłę niekoniecznie musi być najlepszym wyborem NA POCZĄTKU.
Oczywiście rolą edukacji jest także przedstawienie faktów. Ale my już wiemy, że jest w tym pewne niebezpieczeństwo – niebezpieczeństwo pominięcia lub zniekształcenia kontekstu. Wtedy każdą informację można zinterpretować i odebrać zupełnie inaczej. Więc nadać kompletnie błędne znaczenie.
Z tego powodu piszę tak dużo – by nie przedstawiać gołych informacji, które następnie każdy może sobie dowolnie zinterpretować (zazwyczaj szkodliwe). Przedstawiam przy tym szeroki kontekst.
Nie mówiąc o tym, że mało który edukator rozumie to, że umysł nie ma możliwości odróżnienia prawdy od fałszu. Więc zazwyczaj przekazywane są jedynie przekonania na temat rzeczywistości. Ile w nich jest prawdy? Nie wiadomo. Jednak jeśli w życiu nam się nie układa, to prawie na pewno bardzo dużo z tego, co skądś poznaliśmy nie jest zgodne z Prawdą.
Bo – jak pokazują badania nad świadomością – to co jest zgodne z Prawdą sprzyja życiu w każdym jego przejawie.
Edukacja powinna być więc pozbawiona wszelkich opinii, uprzedzeń, pozycjonalności. Niestety mało kto tak edukuje.
2. Znalezienie i wybór nauczyciela – sprawa najwyższej wagi. Człowiek na początku swojej drogi jest nieświadomy, wierzy w masę urojeń i nieprawd, podejmuje nieuświadomione decyzje o nieuświadomione przyczyny dążąc do nieuświadomionych korzyści. Nie jest świadom swoich intencji, decyzji. Traktuje się jak bezsilną ofiarę świata zewnętrznego. Praktycznie siedzi w swoim umyśle jak więzień w celi. Ucieka od tego, co wierzy, że jest niebezpieczne, złe, straszne, w czym wg niego kryje się źródło cierpienia. A przecież niebezpieczne jest to, co wybiera dla siebie, a nie to co mu się wydaje na temat świata. Jednak uzależniony tego nie dostrzega.
Nauczyciel musi być osobą, która ma mądrość, czyli która DOŚWIADCZYŁA tego, czemu na razie uzależniony się opiera i czego nie chce. Nauczyciel musi być żywym dowodem na to, że się da, że można. Nauczyciel “wszedł w ogień” i pokazał, że nie stała się mu krzywda.
Poza tym nauczyciel to osoba, która spogląda z większej perspektywy, czyli z szerszego kontekstu. My nie mamy perspektywy. Jedyna perspektywa dla człowieka to jego przeszłość. Ale uzależnieni mają problemy z wyciąganiem poprawnych, budujących, zdrowych wniosków. Zamiast tego użalają się, obwiniają, wstydzą. Trzymają się więc tego. Projektują przeszłość na przyszłość. Sądzą, że nic się nie może zmienić na lepsze. Po części jest to prawda, bo aby zmienić swoje życie, oni muszą się zmienić.
Uzależnieni nieraz przez dziesiątki lat trzymają się uraz do swoich rodziców, winy, żalu, gniewu. Sądzą, że to, co czują wywołali oni, że ich los to przykra konsekwencja (dla nich – wina) wychowania przez rodziców. Ale nie rozumieją, że czynią to sami sobie. Ich życie to konsekwencja ich wyborów. Nie odpowiadają za nie rodzice.
Nie mają też punktu odniesienia. Jedyne co znają to to, co poznali. Jeśli więc w młodym życiu usłyszeli, że są gorsi, że muszą się zmagać, że ich wartość zależy od uznania i akceptacji innych, to będą tak żyli nawet przez całe życie. Bo nie mają żadnego konceptu, że może być/jest inaczej. Nie mają konceptu rozwoju świadomości – że można zmienić siebie. Oczyścić się z emocji, oporu, urojeń, nieprawd, negatywności. I wreszcie odkryć w sobie to co pozytywne, zasilające, wspierające. A że uczyli się od rodziców i mieli w sobie pełno stłumionej winy (i nadal mają), to wyprojektowali ją na rodziców – obwinienie ich uznali za słuszne. A to poważny błąd.
3. Wybór ścieżki – krytycznie ważna rzecz. Wychodzenie z uzależnienia to nie bujanie w obłokach w swoim pokoju przez resztę życia. To wybór celu, marzenia – czegoś nowego. Odległego od tego, co znane. Podróż tą ścieżką wyciągnie z podświadomości wszystkie zbędne nagromadzenia – opór, emocje, negatywne, ograniczające, niesprzyjające przekonania, postawy, percepcję, etc. Siedzenie na tyłku tego nie zrobi. Tym bardziej, że sama INTENCJA siedzenia w domu polega na tym, by tych nagromadzeń unikać za wszelką cenę. Na początku osiągnięcie tego będzie wydawało się dla umysłu niemożliwe. To normalne. A i tak trzeba iść tą drogą.
Dlatego tak ważny jest nauczyciel – by dostrzegł robienie się w wała, ucieczkę i jej racjonalizowanie i kopnął w tyłek oraz zapewnił, że podróż tą ścieżką jest bezpieczna oraz właściwa. I że MOŻNA to osiągnąć. Gdyż na tej drodze ujawnione zostanie to wszystko, przez co osiągnięcie tego nie było DOTYCHCZAS możliwe.
Uzależniony jest na ścieżce tłumienia, wypierania, unikania – takiego “zamiatania pod dywan”. I on sądzi, że jest to dobre. Jak się poczuł lepiej, to wszystko jest ok. A jest? Całą swoją percepcję opiera na tym, co czuje i co widzi w swoim umyśle. A to kolosalny błąd. Bo umysł pracuje na bazie tego, co podświadome.
Więc jak się poczuje dobrze lub spodziewa się poczuć lepiej, to znaczy, że to właściwy wybór. A jak poczuje się gorzej lub spodziewa się poczuć gorzej, to jest to złe i trzeba tego uniknąć.
A to droga do destrukcji. I pogłębiających się braków.
Bo gdy poczuje opór (czyli stawi), nawet nieświadomie (zazwyczaj nieświadomie), to w umyśle zobaczy to, co zwykle – “nie da się”. Ależ da, da. Tylko człowiek nie chce.
Ponadto wiele osób nie rozumie krytycznie ważnej kwestii – zamiast skupić się na prawdzie, którą przekazuje nauczyciel/guru (zwał jak zwał), skupiają się na czczeniu guru.
Z drugiej strony ludzie nie odróżniają w ogóle autorytatywności od autorytetu. Przedstawiciela religijnego od religii i od Boga. Zamiast np. czcić Boga, czczą albo religię, albo jakiegoś duchownego. Jak nienawidzą to też zamiast ewentualnie durnych przedstawicieli, całą religię, władzę, etc.
To widać też w podejściu do kobiet – jak facet dostał raz czy dwa kosza, nagle zaczyna nienawidzić lub bać się wszystkich kobiet!
Jak jakiś idiota zabija w imię Boga, to oczywiście nie w idiocie problem, tylko w Bogu!
Jak jełopy nie potrafią odróżnić miłości od walenia się po mordach, to oczywiście religia zła i głupia, nie ludzie.
A jak ktoś myli miłość z pacholęcym zauroczeniem, szukaniem akceptacji i wartości, to oczywiście miłość głupia, naiwna, dziecinna…
Jeśli my w autorytatywności widzimy coś złego i nie odróżniamy tego od jakich idiotów, którzy z władzy zrobili swój narcystyczny tron, no to sami kładziemy sobie kolosalnie destruktywną kłodę pod nogi.
Bo bez wzoru do naśladowania, bez nauczyciela, bez pomocy, bez tego, kto już przeszedł ścieżką, którą my musimy przejść, a której nie znamy, będzie nam w najlepszym przypadku tytanicznie trudno. Niestety tutaj konieczne jest pewne ryzyko zaufania obcej osobie.
4. Zaangażowanie – to również super ważna sprawa. Nic pozytywnego, dobrego na tej planecie nie przetrwa, ani nie powstanie bez zaangażowania w to (np. w formie ochrony). Bo apatyczne nastawienie to poziom 50 – to nie sprzyja życiu. Jest to poziom rozpaczy, rezygnacji i jest bliski destrukcji (30).
Wiedząc, że przynajmniej 80% ludzkości jest na niskim poziomie, to możemy się spodziewać krytyki, obśmiewania, wątpienia, wytykania palcami i różnych innych reakcji na to, co osiągnęliśmy lub dążymy do osiągnięcia. Każdy też w tej dużej grupie ludzi znajdzie sobie potwierdzenie dowolnej własnej racji. Co jest BARDZO niebezpieczne.
Niejeden uzależniony żalił się mi, że po wyznaniu bliskim o swoim uzależnieniu nie spotkał się z akceptacją, ani tym bardziej żadną pomocą. Tylko ignorowaniem. No bo żył w urojeniu, że rodzice, których wzorce skopiował co doprowadziło do uzależnienia, nagle magicznie zmienią swoje nastawienie i wybiorą troskę, współczucie, miłość, akceptację. Problem stanowił nie to, co robił ale INTENCJA – poszukiwanie akceptacji. Więc odczuwał coś, od czego uciekał i reakcja rodziców uniemożliwiła mu dalszą ucieczkę. Otrzymał więc DAR.
Liczył, że zaangażuje innych w to, za co tylko on był odpowiedzialny. Liczył, że poprawi sobie samopoczucie jak jego bliscy zareagują w sposób zgodny z jego oczekiwaniami. Sądził, że zabiorą od niego to, co czuł – wstyd, żal. Dostał nie to, co chciał ale czego potrzebował.
Zaangażowania uczą nas np. ludzie uprawiający różne rośliny, pola, etc. Jeśli nie zaangażują się w odpowiednim czasie i nie wykonają właściwej pracy wtedy, gdy musi zostać wykonana, nic nie wyrośnie. Odpowiednia praca potrzebna jest w każdej porze roku. Gdyby w kółko robili to samo, tylko bardziej, nie mieliby zadowalających rezultatów.
Angażowanie to NIE to, co robi większość ludzi – pracuje niechętnie, opiera się, obwinia, narzeka, użala się i nazywa TO ciężką pracą. To z pracą nie ma nic wspólnego i te niedojrzałe postawy to tylko i wyłącznie nasz problem. My jesteśmy oceniani i ewentualnie nagradzani ekstra za rezultaty. Nikt nas nie nagrodzi i nie powinien, że się wymęczyliśmy i zrobiliśmy coś, co inni zrobili bez problemu. Właśnie ci co się nie wymęczyli dostaną awans, nagrodę i zadania o wyższym stopniu odpowiedzialności. I jest to właściwe. A my powinniśmy dojrzeć. Nikt nie powinien nas nagradzać za życie niedojrzałe, niekorzystne, niezdrowe. Karać zresztą też nie. Tylko edukować. A to czy się będziemy chcieli nauczyć i zmądrzeć, dojrzeć to nasza odpowiedzialność. Nikogo innego. Oraz oczywiście czy to faktycznie zrobimy.
Niemniej nawet wymęczenie się, by coś osiągnąć może nam pomóc uświadomić sobie, że się da. Następnie możemy pracować nad tym, by męczyć się coraz mniej ALE DALEJ TO ROBIĆ.
5. Codzienne rutyny – temat niezwykle ważny. Jak ważny pokazują to postanowienia noworoczne – “Od początku roku będę ćwiczył(a)!” I w postanowieniu człowiek wytrzymuje tydzień, może dwa, a potem wraca do tego jak było. Bo osoba ta dalej żyje nieświadomie i nie porzuciła korzyści z innych wyborów. Ani nie zmieniła swojego nastawienia i intencji.
Codzienne rutyny to nie tylko to, co ROBIMY. To oczywiście ważne i do tego zmierzamy. Ale to droga – powinniśmy mieć świadomość, że na niej ujawni się wszystko to, przez co nie wykonujemy danej czynności codziennie, chętnie, a nawet nie jesteśmy podekscytowani tym, by wykonać ją znowu i znowu. Uzależniony podchodzi z podekscytowaniem niemal wyłącznie do przedmiotu swojego uzależnienia. A co względem reszty? Względem reszty czuje opór, niechęć, tzw. pustkę (czyli opór).
I właśnie nie rozumie, że ma możliwość oczyszczenia się z tego. Bo ten opór to jego zaniedbanie, konsekwencja jego błędów. A jednak zamiast się tym zająć wykorzystują to jako pretekst, by odpuścić.
Większość ludzi, z którymi współpracowałem nawet nie dostrzegało jak każdego dnia po trochu odpuszczali swoje starania i w końcu się zatrzymywali lub w ogóle porzucali wszystko. Mówili mi – “czułem opór” chociaż wielokrotnie mówiłem im, że opór nie jest przeszkodą, bo to ich nastawienie. Jeśli nie staną się świadomi, że oni się opierają i dlaczego, no to niemożliwa jest zmiana.
Nie są świadomi czego tak naprawdę nie chcą, czego się boją.
Wielokrotnie było tak, że otrzymywałem wiadomości od klientów po wielu miesiącach, nawet po półtora roku przerwy i czytam w nich np.: “Piotrze, zrezygnowałem z Programu i chcę wrócić. Bo dobrze mi szło”. Na co ja odpowiadam, że to mechanizm sabotowania siebie. Kompletnie nieuświadomiony.
Nie tylko nie otrzymałem żadnego wyjaśnienia wtedy, ani w tej wiadomości, a jeszcze człowiek uroił sobie, że sabotując się idzie/szło mu dobrze. Nadal tkwi w nieświadomości i uzależnieniu po czubek głowy i tego nie dostrzega. Sam fakt, że odpuścił na tak długi czas pokazuje, że wcale dobrze nie szło. Bo gdyby szło, to by nie odpuścił czegoś tak krytycznie ważnego jak praca nad sobą. Oczywiście niczego innego nie odpuścił – np. przesiadywania przed telewizorem. Tylko to, co nowe i ważne. Potem jeszcze człowiek tłumaczy się, że przecież medytował cały czas. Na co ja odpowiadam, że medytacja to element całości. To tak jakby mówił, że dobrze się odżywiał przez rok, bo jadł makaron. Ale makaron to za mało, by być dobrze odżywionym. Medytacja jest niezbędna ale sama z siebie nic nie zmieni, bo stanowi niezbędny element SYSTEMU. Sam dysk twardy to jeszcze nie wszystko, by komputer zadziałał.
Albo ludzie mówią mi, że pojawiło się w ich życiu coś ważnego i nie mogli pracować z Programem. To ja się pytam – cóż ważniejszego się nagle, magicznie pojawiło od pracy nad sobą, by uzdrowić się z jednej z najpoważniejszych, najniebezpieczniejszych i najbardziej zdradliwych chorób na tej planecie? Właśnie wiadomości tego typu pokazują jak uzależnienie jest zdradliwe – człowiek szaleńczo ucieka, w byle co, byle tylko nie pracować nad sobą, nie żyć świadomie i odpowiedzialnie.
Rzuca pracę nad sobą przy każdym pretekście. I sądzi, że postąpił właściwie. Broni się jak tylko może by nie odczuć wstydu i winy.
Dochodziło do kuriozów, gdy człowiek nie medytował, bo zadzwonił znajomy i zaprosił na imprezę. Chłopak nie siadł do medytacji na 10 minut, tylko od razu zaczął się szykować do wyjścia. A potem miał wpadkę, bo na imprezie wypił za dużo, nawet nie był świadomy, że się opierał, że czuł wstyd i strach już zanim nawet miał przysiąść do medytacji. Po powrocie podpity spędził kilka godzin nad porno.
Dlatego rutyna to nie jest coś, do czego się zmuszamy. Zmuszanie się w kółko nie tylko mija się z celem ale prawie na pewno to do czego się zmuszamy nie stanie się elementem naszej codzienności i to elementem, który jest dla nas pozytywny, jesteśmy chętni i podekscytowani nim.
Musimy stać się świadomi tego, przez co coś tak istotnego jak np. medytacja, uwalnianie, praca, dowolne inne ćwiczenia, nie jest przez nas odbierane z ekscytacją każdego dnia. Czyli – dlaczego nie wybieramy takiego nastawienia?
Jak się do wszystkiego będziemy zmuszać, to nic z tego nie będzie. Trzeba się przyjrzeć z czego to zmuszanie, czyli niechęć – opór – wynika i się tym zająć. Elementy, które koniecznie trzeba rozważyć to opór, emocje i intencja.
Na początku każdy wierzy w urojenie, że chęć, ekscytacja, radość, motywacja biorą się z czegoś – ze świata, z działania, z nagrody. Ale tak nie jest. Człowiek uzależniony cały czas zależy od świata zewnętrznego. A jeśli liczy na poprawę, to trzeba to zmienić.
Niektórzy nawet nie mają ochoty zastanowić się jak miałoby wyglądać ich życie bez uzależnienia, życie wolne, swobodne – czego by w nim chcieli doświadczyć, mieć, (z)robić. Non stop mówią “do niczego mnie nie ciągnie”. Więc uroili sobie jakąś magiczne coś, co ich do czegoś ciągnie lub nie. Ale czegoś takiego nie ma. Nastawienie to wybór każdego z nas. Jeśli wybieramy opór, czyli niechęć, to coś z tego mamy. Inaczej byśmy tego nie wybrali.
Jeśli wybraliśmy opór, to do niczego nie będziemy czuli chęci. Problem leży w nas, a nie w czymkolwiek innym.
A skoro nie chcą ani sobie tego uświadomić, ani tym bardziej puścić, ani znaleźć coś, do czego będą dążyć – to jak sobie wyobrażają wyjście z uzależnienia? “Rzucenie porno” to żadna motywacja. A to przez co nie chcą znaleźć motywacji jest tym, od czego uciekają w porno. Więc niechęć do zmierzenia się z tym jest uzależnieniem samym w sobie.
6. Medytacja – bez medytacji nie możemy liczyć na jakąkolwiek trwałą poprawę w kwestii uzależnienia.
Jednak ważne też, by pamiętać, że medytacja to nadal za mało. Ludzie bardzo często odpuszczając pracę nad Programem przed/w trakcie Modułu 4 (czyli dotyczącego emocji i uwalniania) mówili mi, że przez ten czas medytowali. Ok, super. Ale wyjaśniałem, że medytacja to element całego systemu. Ważny ale dalece niewystarczający.
Poza tym – wygodne medytowanie w pokoju nie przyniesie nam zmian poza tym momentem. Ja zalecam medytację samemu w pokoju, bo to jest jak rozgrzewka. Następnie małymi krokami przenosimy medytację do naszego życia. Dopiero wtedy możemy liczyć na poprawę w nim. A jeśli ktoś sobie medytuje tylko w zamkniętym pokoju i mówi jakie to fajne, a dodatkowo się stresuje, by nikt nie wszedł w tym czasie, to o czym my mówimy?
Ludzie mówili mi, że wstydzili się zamknąć oczy w pracy, by ktoś im nie zadał pytania czy śpią. Zalecałem to, gdy się stresują i opierają jakiemuś zajęciu, bo zamknięcie oczu ułatwia pozostanie w kontakcie z emocjami i oporem. Ale nie chcieli, bo woleli uniknąć wstydu. Czyli się sabotowali i uważali to za właściwe.
A dlaczego nie odpowiedzieć, że z zamkniętymi oczyma lepiej się myśli i koncentruje na problemie? Jednak uniknięcie wstydu jest ważniejsze dla tej osoby, niż zdrowie, niż wykonanie tego, co pozytywne i ważne. Nadal sądzi, że ucieczka od emocji jest najważniejsza. I oczywiście problem widzieli wyłącznie w świecie – że np. ktoś im zwróci uwagę.
Więc jeśli ta osoba medytuje, to tak naprawdę znalazła sobie sposób na ucieczkę, a nie jest na drodze do zdrowia, wolności – świadomości i odpowiedzialności.
Medytacja to część całości. A nie fajny sposobik, by się na moment poczuć lepiej. Jak chcesz się na moment poczuć lepiej to weź prysznic. Medytacja ma ogromnie ważną rolę, którą należy zrozumieć. Od tego jest edukacja i nauczyciel – by to przekazał. A następnie trzeba to wdrożyć, stworzyć z tego codzienną praktykę na swojej ścieżce do celu.
Ale jak ktoś jest dumny, bo medytuje i tyle, to nie może liczyć na znaczące zmiany. Bo jeśli będzie jej używał wyłącznie do poprawy swojego samopoczucia, to niech mi ktoś powie – czym to się różni od uzależnienia?
A tak przy okazji – czy kiedykolwiek zadaliśmy sobie pytanie – “Po co mi dobre samopoczucie?” Po co Ci ono do czegokolwiek?
Być może dotrze do nas jak często zwalaliśmy swoje decyzje, by odpuszczać pracę przez gorsze samopoczucie. Jak nim wiele razy usprawiedliwialiśmy siebie. Jak się do niego kleiliśmy. Jak sami zrobiliśmy się w jajo, że jest nam niezbędne, by żyć rozsądnie i nie cierpieć. Słowem – doiliśmy z niego co popadnie.
7. Kontemplacja – coś zupełnie innego, co większość ludzkości nazywa myśleniem. Kontemplacja to twórcze korzystanie z umysłu, to proces przede wszystkim intencjonalny, przeprowadzany w spokoju. Dzieje się sam.
Kontemplacja polega na poszerzaniu kontekstu rozważanego tematu, a nie na samym temacie. Wtedy i pojawiają się spontanicznie nowe odpowiedzi i interpretacje. Bo zmienia się nasza percepcja.
Kontemplacja to nie bezwolne wpatrywanie się w to, co akurat przelatuje przez umysł bez żadnej intencji znalezienia odpowiedzi/rozwiązania. To odpuszczanie ograniczeń, poddawanie krytyce tego, co utrzymujemy.
Osoba uzależniona zazwyczaj, gdy dowie się, że jest uzależniona i/lub po wpadce zaczyna się użalać, przerażać, budować fatalistyczne wizje swojej przyszłości i żałościwe interpretacje swojej przeszłości.
Zaś kontemplacja pozwala spojrzeć na to inaczej – “Ok, jestem uzależniony/a. To nie koniec świata, ludzie z tego wychodzą. Są rozwiązania. Na razie nie wiem jakie ale się dowiem.” Dzięki temu odpuszczamy opór. To umożliwi nową interpretację.
Zalecam kontemplację przez chociaż 2-3 minuty przed wpadką – “Dlaczego chcę teraz obejrzeć pornografię? Co ma mi to dać? W co wierzę? Czy to prawda? Czy tak jest w rzeczywistości? Czy mogę na to spojrzeć inaczej? Co się właściwie dzieje? Co czuję? Czy to akceptuję? Jak to postrzegam?”
Poprzez kontemplację stajemy się świadomi. Przestajemy uciekać. I dzięki temu, że przestajemy uciekać, jesteśmy ze sobą. I teraz możemy sobie pomóc. Bo jesteśmy obecni. Nieoceniająca świadomość, akceptacja, wybaczenie, miłość – to wszystko czego potrzebujemy, by wyzdrowieć. Tylko i aż. Tego nie można wymyślić. Tym można się tylko stać przez bardzo, bardzo poważną, wewnętrzną pracę. W tym przez zmierzenie się ze wszystkim co miłością nie jest i szczere, uczciwe puszczenie się tego. Co nie znaczy magicznego przeskoczenia. Tylko wejście w to całym/całą sobą i wtedy podjęcie decyzji co dalej. Myślenie o tym jacy jesteśmy kochający bez np. zmierzenia się ze strachem przed miłością czy wstydem przed byciem kochanym nie uczyni z nas kochających.
Niektórzy ludzie nawet zarzucają mi, że się powtarzam. No tak – bo to wszystko krytycznie ważne. A zamiast dalej tylko o tym czytać i myśleć, należy wreszcie zacząć to robić. Ale oczywiście problem widzą we mnie.
8. Modlitwa – coś, czego mnóstwo ludzi się wstydzi, boi, opiera, uważa za głupotę i naiwność.
Modlitwę większość ludzi traktuje jako rozwiązanie ostateczne – że Bóg coś zrobi (a przynajmniej powinien) za nich. No bo skoro proszą, to tak powinno być. Ale każdy Wielki Nauczyciel pouczał, by żyć jako modlitwa. By nasze całe życie było modlitwą. A jak pouczali, by się modlić? Pokornie.
Pokora uczy nas, że nie zawsze będzie i powinno być po naszej myśli. Bo nie znamy pełnego kontekstu. To, co nam wydaje się dobre niekoniecznie musi takie być i ostatecznie przyniosłoby nam więcej szkody, niż pożytku.
Dokładnie tak jak z uzależnieniem – gdyby Bóg je od nas zabrał, my pozostalibyśmy tacy sami. Czyli tacy, którzy doprowadzili do uzależnienia. Nic by się nie zmieniło, więc ponownie narobilibyśmy sobie kłopotów.
Bo – naprawdę sądzimy, że dotrzymalibyśmy tych obietnic i przyrzeczeń składanych zazwyczaj, gdy ludzie proszą Boga o rozwiązanie czegoś? Mówią, że przestaną nienawidzić, narzekać, odkładać wszystko w nieskończoność. Słowa oczywiście, tak jak postanowień noworocznych, dotrzymują przez tydzień lub dwa, a potem zaczynają się bać i wstydzić, że zawiedli. I już przestają się modlić.
Modlitwa zawsze powinna zawierać szczerą prośbę o pomoc w zrozumieniu i zaakceptowaniu obecnej sytuacji, znalezieniu właściwej dla naszego zdrowia drogi, a nie pomoc w tym, co my uznaliśmy za słuszne. Jeśli my wiemy lepiej, to po co się modlimy?
Poza tym – niektóre problemy musimy po prostu rozwiązać i tyle. I nie w nich leży źródło naszej niedoli ale w naszym nastawieniu do nich oraz ich interpretacji. Bo jeśli dostrzeżemy, że np. nie cierpimy przez coś, co się stało lub co ktoś zrobił, tylko przez własny opór, to ta nauka niesamowicie nam pomoże w całym życiu.
Więc – o co się modlimy lub chcielibyśmy się pomodlić?
Kto modli się o poznanie prawdy, faktów? Kto jest na tyle odważny? A kto dalej chce kontynuować egzystencję swojej racji, percepcji – świadomości i nic nie zmienić? Tylko w tym znaleźć jakieś magiczne, cudowne rozwiązanie?
Komu zależy na Prawdzie?
Kto jest na przykład gotów uświadomić sobie, że może radośnie podchodzić do kobiet lub wybaczyć rodzicom, tylko nie chce, bo jest na to zbyt dumny?
Kto jest gotów zobaczyć, że uwielbia obwiniać kogo popadnie i frustrować się byle czym? Kiedy to zaakceptujemy? Ani Bóg nas nie obwinił, ani świat, ani nikt. Jeśli czujemy winę, to tylko nasza odpowiedzialność. Bo to my się obwiniamy.
Jeśli się boimy, to nikt ani nic nas nie przeraża, tylko to my się trzymamy strachu i lubimy się bać.
To wszystko ludzkie ale też nikt nie jest na to skazany. Nikt nie musi taplać się we wstydzie, winie czy żalu.
W tym wszystkim nie ma nic złego. Nic. Ale jeśli uznamy to jako zło czy źródło zła, to sami się w/z tym “zatrzaśniemy”. Dlatego jeśli prosimy Boga o dobro, to ty mamy stać się dobrzy dla siebie i dla innych. A jak mówiłem – to, że nikomu nie zrobiliśmy krzywdy nie czyni nas dobrymi ludźmi! TYM BARDZIEJ jeśli się w nas gotuje w pewnych okolicznościach i przy pewnych osobach. Robienie sobie krzywdy przez oglądanie porno nie czyni nas też złymi ludźmi. Bo przecież nie chcemy się ranić, tylko nie znamy innego rozwiązania.
A jeśli chcemy być dobrzy dla siebie to wymaga to zaangażowania i codziennych, mądrych rutyn. Je warto przemyśleć i dogadać z nauczycielem.
9. Wprowadzenie pokory do swojego życia, wliczając pokorną modlitwę zawierającą prośby o pomoc, naukę, zrozumienie, etc. – coś, czego masowo brakuje na tej planecie.
Brak pokory jest jak plaga. Większość ludzi uważa, że ich racja jest “najmojsza” i jedyna słuszna.
Jako ludzie jesteśmy w procesie ewolucji. Każdy odpowiada za swój kierunek oraz tempo zmian. Sami znajdujemy sobie różne preteksty, by dalej trzymać się tego, co stare. Mówiłem już bardzo wiele razy –
człowiek nie ma możliwości odróżnienia prawdy od fałszu.
Tym samym np. ludzie uważają sentyment i sentymentalizm za coś ważnego. Natomiast sentymentalność kalibruje się na poziom niesprzyjający życiu. Jest więc wyrazem braku zdrowia i niedojrzałości. Te postawy, przywiązania i oczarowania nie sprzyjają ani nam, ani naszemu życiu, ani zdrowiu. Dlaczego? Bo wynikają z niezrozumienia lub niechęci do zaakceptowania natury rzeczywistości – forma jest zmienna i przemija. Więc przywiązanie i trzymanie się czegoś/kogoś – zawsze spotka się z bólem, często z cierpieniem. Jest również niezdrowe, gdyż opiera się na wyprojektowaniu – umieszczeniu w czymś zewnętrznym lub innej osobie – źródła szczęścia, wartości, itd. Więc nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością i tym samym nie może nas wspierać, tylko zbędnie obciąża.
Fundamentem wybaczenia sobie przeszłości jest uświadomienie sobie, że WTEDY – w tamtych okolicznościach oraz w tamtym kontekście – to wydawało się dobrym pomysłem.
Nikt nigdy nie wybrał tego, co uważał za złe.
To, że coś postrzegamy jako złe następuje dzięki rozwojowi świadomości. To, co uniemożliwia ruszenie dalej w życie to przede wszystkim trzymanie się winy, np. w formie obwiniania.
Jako, że jako ludzie nie mamy możliwości odróżnienia prawdy od fałszu – tego, czego konsekwencje są ok od tego, czego konsekwencje będą opłakane – nie mamy szans uniknąć błędów i to także tych poważnych.
Ludzie co najwyżej “wiedzą o”. Zaś między “wiedzieć o”, a “doświadczyć”, czyli “być” istnieje kolosalna różnica. Człowiek, który o czymś przeczytał czy usłyszał od kogoś innego nadal jest dokładnie tą samą osobą. Jeśli uważa nowo-nabytą wiedzę lub informację za transformujące, to wpadł w pułapkę dumy. Niejedna osoba próbowała już przekonać swoich bliskich i znajomych do wiedzy przeczytanej na tym Blogu. Okazywało się, że nikogo nie przekonali do niczego. Dlaczego? Bo sami nadal byli dokładni tacy sami. I jeszcze próbowali zmusić innych do zmiany, choć sami powinni już zdać sobie sprawę, że jeśli sami zmuszali się do zmiany, do pracy nad sobą, do wolności z uzależnienia, to nic to nie dało.
To też pokazuje jak ważna jest samoświadomość. Oraz świadomość własnych intencji.
Niemniej – duma ma pozytywne zastosowanie wyłącznie w odniesieniu do niższych od niej stanów jak wstyd, wina, strach. Ale już nie w odniesieniu do stanów wyższych jak odwaga, rozsądek, radość, miłość. Aby przekroczyć poziom negatywności (negatywny nie oznacza złego), krytycznie ważny poziom niesprzyjający życiu na sprzyjający, czyli z Dumy do Odwagi, potrzebne jest często wojsko, np. marines. Wielu naprawdę potrzebuje porządnej musztry, by porzucić dumę na rzecz odwagi, dyscypliny, pokornego wykonywania poleceń, zleconych zadań i obowiązków. Czyli tego wszystkiego o czym tu mówimy – mamy nauczyciela, jesteśmy przez niego edukowani, mamy przed nosem ścieżkę, codzienne obowiązki, ćwiczenia i zadania – musztrę, angażujemy się, wkładamy w to wysiłek bez wymówek, wbrew pozorom – medytujemy, czyli ignorujemy bełkot swojego umysłu i wykonujemy to, co trzeba. Zaś przy tym musimy być świadomi, uważni, bo inaczej albo zrobimy sobie krzywdę, albo nic z tego nie będzie.
Oczywiście nawet to nie wykorzeni z człowieka zarozumiałości, gniewu, winy, wstydu czy strachu. Ale może stanowić wspaniały wehikuł do tego.
Jednak zachłyśnięcie się wiedzą, ani tym bardziej dumą, pychą nie da ani nam, ani osobom w naszym otoczeniu nic dobrego.
10. Dedykacja – dla wielu być może to decydująca sprawa, by faktycznie zrobić to, co trzeba. Jeśli np. naszej służby wojskowej nie dedykujemy sprawie wyżej jak dobro kraju, czyli też naszych bliskich, uciekniemy z pola walki czy z niebezpiecznej sytuacji. Nie wejdziemy w strach, ani w realne niebezpieczeństwo, nie przekroczymy go, nie wybierzemy odwagi. Bo nie będzie dla nas żadnego celu poza ratowaniem samego siebie.
Każda sekunda naszego życia ma jakąś dedykację. Coś robimy z jakiegoś powodu, bo widzimy w tym coś dobrego. Nawet leżąc apatycznie na łóżku z pilotem w ręku – czemuś dedykujemy ten czas. Zapewne ucieczce od dyskomfortu, od uczucia oporu, strachu, winy, niechęci względem czegoś. Tym samym to pozostanie w naszym życiu.
Natomiast uzależnieni często podchodzą do tego bardzo niewłaściwie z drugiej strony – mówią, że wyjdą z uzależnienia dla kogoś. Ok ale weźmy pod uwagę, że zupełnie czym innym jest np. wyjście z uzależnienia, by ratować związek czy małżeństwo, w którym już jesteśmy, a czymś zupełnie innym jest szukanie poprzez to akceptacji jakiejś dziewczyny, by nas zaakceptowała, doceniła, zakochała się i chciał z nami być. W pierwszym przypadku to może być dedykacja, aczkolwiek warto o tym porozmawiać głęboko, by mieć pewność, że kierunek jest właściwy. Zaś w drugiej to sabotaż. To prawie gwarancja porażki, rozczarowania, bólu i cierpienia. A tym samym dalszego uzależnienia.
Bo wcale nie mamy celu większego od nas. Nie dedykujemy naszego starania czemuś więcej. To my – mali, wybrakowani – staramy się coś wziąć ze świata, by poczuć się lepiej. Bo sądzimy, że to nas zmieni, że (od)da nam poczucie wartości.
Tak się nie stanie, bo wartości nie można ani stracić, ani zyskać. Jest to wartość stała, niezmienna. Zmienia się jedynie jej POCZUCIE. Czyli po raz kolejny mówimy o świadomości i inteligencji emocjonalnej.
11. Skoncentrowanie się na tym, co pozytywne, piękne, dobre – uzależniony/a nie staje się uzależniony/a przez zły los, ani przypadek. Gdyby człowiek uzależniony prześledził swoje życie uczciwie i odważnie, dostrzegłby, że praktycznie nigdy nie skupiał się na pięknie, pozytywności, ani innym przejawie tego, co dobre. Zamiast tego poruszał się tylko w niezwykle ograniczonym spektrum emocjonalności i postaw, zachowań, percepcji zwierzęcych – walki, zmagania, wstydu, winy, oporu, żalu, strachu, pożądania i braku, gniewu i dumy.
Mógł uważać, że np. docenia piękno kobiet ale tak nie było. Widział w nim źródło braku, który utrzymywał w sobie. Docenianie to dawanie, a nie branie. Gdy doceniamy, to dajemy, bez oczekiwania.
Nie mówię tego w formie zarzutu, tylko zwracam uwagę jak łatwo można pomylić dawanie tego, co pozytywne od próby zabrania tego, co uznaliśmy za zewnętrzne źródło, by uciec od wewnętrznego poczucia braku.
Przykładowo – ktoś powiedział nam coś niemiłego. I my zamiast wybrać współczucie, że ktoś za najlepsze wybrał bycie niemiłym dla drugiej osoby, my nie tylko negatywnie oceniamy tą osobę, obwiniamy ale jeszcze bierzemy to do siebie – “Dlaczego ta osoba powiedziała coś tak niemiłego MI? Teraz się PRZEZ TO źle czuję!”
Zacznijmy zauważać jak chętnie koncentrujemy się na tym co złe, negatywne, obciążające, niezdrowe, etc. Jak często się martwimy, użalamy, obwiniamy, wstydzimy, opieramy, stresujemy, denerwujemy, frustrujemy, uważamy za lepszych, bądź gorszych?
Mówiłem – to, że my to uważamy za dobre nie oznacza, że to takie jest. I konsekwencji tego nie unikniemy. Bo nasze widzimisie nie wpływa na rzeczywistość, ani jej nie zmienia.
Ten punkt nie tylko dotyczy naszej relacji ze światem zewnętrznym ale też z nami samymi. Czy w sobie dostrzegamy to, co dobre, czy to, co złe?
Co w sobie uważamy za złe i dlaczego? No dlaczego to sobie robimy? Tak jak w przypadku kogoś, kto powiedział coś niemiłego – dlaczego wybieramy wobec tego postawę negatywną niechęci i osądzania? Dlaczego nie wybrać współczucia, troski, akceptacji, wybaczenia?
Jeśli tkwić będziemy w tym co negatywne, niezależnie jak usprawiedliwione będzie się wydawać i niezależnie jak mocno siebie przekonamy, że źródłem tego jest ktoś lub coś w świecie, no to nam będzie przez to gorzej. Nie przez to, że to jest w świecie, tylko nasze nastawienie wobec tego.
12. Dostrzeganie perfekcji we wszystkim – to na pewno będzie na początku praktycznie niemożliwe dla człowieka, który na siebie, swoje życie i świat patrzy z poziomu wstydu, winy, oporu, żalu, strachu, pożądania, braków, gniewu i/lub dumy.
Na tym poziomie nic nie wydaje się perfekcyjne.
Bo o wszystkim mamy swoje zdanie, swoją opinię. Zazwyczaj zbudowane na bazie emocji i ograniczonej percepcji – ograniczonego kontekstu. Na wszystko patrzymy przez swoje emocje i opór. Dlatego nie widzimy perfekcji. Widzimy tylko wstyd i powody do wstydu, winę i powody do winy i do obwiniania, opór i apatię oraz same braki, których nigdy i niczym nie możemy wypełnić, żal i powody do żalu, strach i powody do strachu, pożądanie i powody do pożądania, gniew i powody do gniewu, dumę i powody do dumy lub jej braku.
Jeśli opieraliśmy się emocjom, to nie mijały. Trwały. Więc trwały także nasze opinie. Nie ulegały poprawie nawet przez wiele lat. Co więcej – nasz umysł cały czas wyszukiwał kolejne ich racjonalizacje i usprawiedliwienia. Tworzył taki kontekst, w którym nasze opinie i pozycje były tymi właściwymi i jedynymi. I coraz bardziej słusznymi. Jakiekolwiek pozytywne podejście mogło zacząć się nam już wydawać jako naiwne. Tym bardziej jeśli próbowaliśmy żyć wg nas pozytywnie, a jedyne z czym się spotkaliśmy to kpiny i wykorzystanie. Bo to wcale nie było pozytywne. Pozytywne nie oznacza naiwne.
Czyli sami się zagrzebywaliśmy we własnych negatywnościach. I wielokrotnie na tym Blogu widać było jak ludzie sami chronią to, przez co cierpią i nie chcą spojrzeć inaczej na różne sprawy. Sądzą, że to w nich jest problem. Naturalnie boją się odpowiedzialności. Bo tak są przywiązani do strachu, że nawet to, co daje wolność, bezpieczeństwo, odwagę, postrzegają jako straszne.
A gdy przestają się bać, to wszystko jest ok. Więc w niczym tak naprawdę nie było problemu, tylko w tym, że czuli strach. Nie rozumieli dlaczego go czują i potrzebowali do tego wytłumaczenia. A gdy strach przestali czuć, to po problemie. Nie ważne jakim kosztem. A potem strach znowu się pojawił i znowu znaleźli sobie dla niego wytłumaczenie i sposób, by przestać go czuć. I tak w kółko.
Dla takiej osobie zaprzestanie odczuwania strachu jest perfekcyjne. Nic innego się nie liczy. Wmówią sobie dowolną bujdę na temat świata, byle tylko mieć możliwość zwalenia na coś strachu i przestać go czuć.
Natomiast perfekcja wyłoni się sama dzięki kontemplacji, intencji i porzucenia przywiązań, dotychczasowej percepcji, opinii, postaw, pozycjonalności. Bo ona już jest.
Tylko my jej nie widzimy, bo widzimy co najwyżej to, czego się trzymamy.
13. Obserwowanie jak wszystko się samo z siebie wyłania, odsłania dzięki poddaniu dotychczasowej percepcji – to teraz również może nie być zrozumiałe.
Poddanie dotychczasowej percepcji wymaga od nas odpuszczenia naszej racji, czyli dumy. Niezależnie jak sensowne i właściwe wydawały się nam nasze poglądy, jeśli zależy nam na zdrowiu, konieczne jest się ich puścić.
Kontemplacja wymaga od nas poddania dotychczasowej pozycjonalności. Zazwyczaj towarzyszy temu konieczność poddania oporu, winy, żalu, gniewu oraz wspomnianej dumy. Dostrzeżemy w trakcie jak silnie możemy być przywiązani do jakiegoś swojego przekonania lub opinii o świecie. Opór stopniowo możemy uwalniać.
Gdy to poddamy, nowe rozumienie wyłoni się samo. Nic nie trzeba wymyślić. Jeśli poddamy nasze blokady, opory, przekonania, pozycjonalność (np. że ludzie są tacy, a tacy), to jeśli nie będziemy próbować wymusić tego siłą, dostrzeżemy, że zaczynamy automatycznie patrzeć na to inaczej.
To także pokaże, że umysł nie zna rzeczywistości i nie jest żadnym narzędziem do jej poznania. Pracuje w bardzo ograniczonym spektrum zależnym przede wszystkim od poziomu świadomości i stanu emocjonalnego.
A kto jest na tyle odważny, by w końcu dostrzec naturę umysłu – czyli czegoś, co mogliśmy traktować jako jedynego przewodnika w życiu, którego należy się we wszystkim słuchać?
Kluczem jest gotowość i intencja, by porzucić swoje stare postawy. Naturalnie możemy poczuć też strach. I bardzo dobrze! Bo to oznacza, że pozytywna intencja już wyciąga z nas zbędne obciążenie. To ten sam strach, który czuliśmy podczas wielu różnych sytuacji, od których uciekliśmy, bo go na nie wyprojektowaliśmy.
Jeśli nie będziemy oszukiwać to krok po kroku będziemy czuli się coraz lepiej i to, co niemożliwe oraz trudne zacznie się jawić jako możliwe, a nawet pojawi się chęć.

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz

Muszę coś napisać ważnego otóż dziś w kilka minut zmieniła się moja świadomość ,bo spotkałem się z dziewczyna poznaną w internecie.Przed spotkaniem oczywiście umysł podsuwał myśli ,że bede mega zestresowany nie bede wiedział co powiedzieć itd,a tu nagle się okazało ,że czuje się pewnie jak nigdy wcześniej i było tak miło jakbysmy się znali kilka lat!Wiem ,że teraz trochę bujam w oblokach lecz jak moja świadomość jest wyżej to nagle zdaje sobie sprawę na chuj oglądać porno skoro spotkanie z dziewczyną jest milion razy lepsze i przyjemniejsze do tego taki spobtan i zero oczekiwań jakbym rozmawiał z siostrą młodszą.Z drugiej strony też nie chce uzależniać szczęścia od kobiet ale No nie mam realnych znajomych z którymi się spotykam ,bo mam tylko jedną przyjaciółkę z która się widuje rzadko.Po prostu się zdziwiłem ,że tak wyluzowany byłem na tym spotkaniu.Nie jest do końca tak ,że uzależniam szczęście od niej lecz odzyskałem wiarę ,że jednak mogę i potrafie rozmawiać z kobietami a do tego sprawić jej uśmiech na twarzy.

Łukasz

Mam jeszcze takie ważne pytanie i Tobie tez to może się przydać w pracy z uczestnikami.Chodzi o to ,że masturbuje się do porno to leki antydepresyjne nie działają na mnie.Pisalem o tym na różnych forach a inni pisali ,że to nie ma wpływu i nikt tak nie miał tylko ja.Rozumiem jakbym pił alkohol i i brał leki to wtedy by mogły nie działać ale masturbacja do porno i nie działają.Czy któryś z uczestników tez miał taki problem?

Rafał

Bardzo trafiona i obszerna seria wpisów Piotrze. Jeszcze wczoraj uświadomiłem sobie, iż w pewnym sensie czytanie Programu i blogu może być jak oglądanie porno, a dzisiaj czytam o tym w powyższym artykule :) Zdecydowanie można tym poprawić sobie nastrój niczym filmikami, tylko konsekwencje są nieporównywalne. W najgorszym przypadku po prostu nic się nie zmieni. Ta wiedza ma swoją moc w praktyce. Co do medytacji. Stosuję ją od lat i przeszedłem chyba wszystkie możliwe podejścia do niej, także przez jakiś czas była dla mnie ucieczką i zastępstwem dla pornografii. Dzięki temu co zawarłeś w Programie postanowiłem zmienić intencję dla mojej praktyki. Nie odpuszczam jej sobie, coraz mniej się do niej przymuszam. Pamiętam jak kiedyś gdy pracowałem na maszynach typu CNC, podszedł do mnie kolega i powiedział mi, iż jest mu ciężko patrzeć na mnie ponieważ bite osiem godzin spędzam na stanowisku bez telefonu i słuchawek w uszach, które umilałyby mi czas muzyką. Myślał, iż niesamowicie się męczę. Prawdę mówiąc to nie miał pojęcia, iż większość tego czasu medytowałem. Czułem się dobrze i spokojnie, a on uznał to za cierpienie. Nauczyłem się to czynić nawet z otwartymi oczyma, czyniąc swoje obowiązki w pracy. Efekt mojej praktyki jest taki, iż w bardzo wielu sytuacjach umiem złapać się na tym w jakim kierunku chcę podążyć. Nie jest już tak, iż za każdym razem staję się jednością z przychodzącymi myślami i odczuwanymi emocjami. Zdecydowanie to jest tylko jeden element całej tej układanki, nie może rozwiązać wszystkiego. Jednakże dzisiaj trudno jest mi sobie wyobrazić dotarcie do takiego stanu bez umiejętności nieuczestniczenia za każdym razem w myślach. Od pewnego czasu pracuję także z uwalnianiem. Powoli wprowadzam medytację i uwalnianie w moje codzienne funkcjonowanie, także poza momentami bardziej statycznej pracy. Niedawno miałem sytuację z montażem szuflady do szafki pod umywalkę. Stała w pokoju od miesięcy, czekałem na siebie by dopełnić złożoną Żonie obietnicę. Byłem coraz bardziej świadomy emocji jaką wzbudzała we mnie ta akcja. Nie były pozytywne. Widziałem obrazy mojej porażki, rumieniec wstydu i poczucie winy za moje nieudacznictwo. Strach przed porażką. Wszystko to co o sobie myślę i przez co tkwię w nałogu. Gdy wyraźnie poczułem, iż bawię się ze sobą w grę zwaną prokastynacją, po prostu postanowiłem ją odkurzyć i zamontować. Miałem w umyśle plan działań. Jasność sytuacji zmieszała się z oporem, emocjami, myślami. Mimo tego działałem, starałem się skupić na tym co czynię. Czasem gubiłem się w myślach i emocjach, miałem jednak tego wszystkiego świadomość. Czułem jak część z tych rzeczy mnie opuszcza a część jakby dodaje mi przysłowiowego kopa do działania. Bałem się, iż coś sknocę, z drugiej strony byłem jednak pewny tego co czynię i potrafiłem dostrzegać spodziewane konsekwencje. Udało mi się to wszystko połowicznie. Nastąpiło we mnie dziwne zaćmienie tej całej sytuacji. Poddałem się mentalizacji i emocjom. Z pozornie prostej rzeczy urządziłem małą kłótnię, projektując wszystko na Żonę, która rzekomo mnie naciskała i zmusiła do odniesienia kolejnej porażki. Położyłem się i niemal automatycznie zacząłem pragnąć by silne emocje przepłynęły przeze mnie. Po pewnym czasie zacząłem sobie powoli zdawać sprawę z tego w co ponownie wszedłem. Po raz kolejny zabawiłem się w obrażonego na świat dzieciaka. Postanowiłem uwolnić to co we mnie zalegało. Zaakceptowałem całą sytuację, przyznałem się do niej przed sobą. Postanowiłem odrzucić jej kontynuowanie. Przeprosiłem za moje zachowanie i rozplanowałem możliwość wybrnięcia z nowej przeszkody. Idę dalej, nie czuję się z tym aż tak źle jak wiele razy wcześniej. Mam bardzo wiele takich sytuacji i w ostatnim czasie wyglądają podobnie. Niby nic wielkiego, jednak dla mnie to naprawdę ogromna różnica wobec przeszłości. Teraz wiem jak wiedza i zrozumienie potrafią zasilić rację i dumę, natomiast praktyka uczy pokory i nadaje mądrości. Trochę błądziłem tutaj ciągle myśląc, iż jestem w akademickiej sali wykładowej. Zgłębienie doświadczenia powoli otwiera mi oczy na to o czym ciągle jest tutaj mowa.

Podobne Wpisy:
Cnoty (Część 2) – Ciężka praca, Odwaga

Cnoty (Część 2) – Ciężka praca, Odwaga

Witam Cię serdecznie! Dziś kontynuujemy temat cnót. Będzie ogień, zapnij pasy! Część 1 znajdziesz klikając na link poniżej: ► Cnoty (Część 1) – Wstęp i szczerość. Zanim przejdziemy do dyskusji na temat kolejnych cnót, jeszcze kilka zdań o szczerości. Szczerość, jak Odwaga, kalibruje się na poziom 200. Czyli na poziom graniczny między dusznym obszarem negatywności… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 34
Świadomość ofiary (Część 1)

Świadomość ofiary (Część 1)

Witam Cię serdecznie! Pragnę rozpocząć serię artykułów, które zajmą się tematem świadomości bycia ofiarą (postrzegania siebie jako ofiarę) – z czego to wynika i jak to przekroczyć. Słowem – pomóc przywrócić świadomość na tory zdrowia, wiary, nadziei, zrozumienia, energii. Na pewno nie wyczerpię tematu i nie podam uniwersalnych kroków, by się z tego oswobodzić. Przedstawię… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 17
Wyższe Stany – Wprowadzenie (Część 2)

Wyższe Stany – Wprowadzenie (Część 2)

Witam Cię serdecznie! Wracamy do wprowadzenia na temat wyższych poziomów świadomości. Część pierwszą znajdziesz klikając na poniższy link: ► Wyższe Stany – Wprowadzenie (Część 1). Ego wspiera rozwój tylko wtedy, gdy mu on posłuży. Dlatego też ego uwielbia udawać – np. świętobliwość, gdy może nią potem usprawiedliwić nienawiść do niewiernych. Ego uwielbia granie “dobrego” i poczciwego,… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
O Męskości

O Męskości

Witam Cię serdecznie! W dzisiejszym artykule porozmawiamy o męskości (i przy okazji o innych tematach). Chcę, byś na to zagadnienie spojrzał(a) jako jakość typu bycia w świecie – pewien wycinek ze spektrum ekspresji. Są oczywiście tylko 2 aspekty, które powszechnie nazywamy męskością i kobiecością. Są to jakości dopełniające się, a nie, jak wielu bezmyślnie powtarza,… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 18

WOLNOŚĆ OD PORNO