Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Witam Cię serdecznie i spokojnie! ;)

Kontynuujemy pierwszą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmujemy się pokojem.

Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!

► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.

Części 1-8 znajdziesz klikając na poniższe linki:

► 100 Dróg do Pokoju (1-3) – Przestań próbować zmieniać i kontrolować innych, Przestań chcieć wyrównań rachunki i odegrać się, Przestań chcieć mieć rację i osądzać innych, że są w błędzie.
► 100 Dróg do Pokoju (4-6) – Ćwicz roztropność, a nie osądzanie, Bądź skromny/a z opiniami, Dąż do perfekcji umiejętności dyplomacji oraz elegancji.
► 100 Dróg do Pokoju (7-9) – Bądź łaskawy/a, miłościwy/a, uprzejmy/a, serdeczny/a oraz taktowny/a, Utrzymuj pogodę ducha oraz łagodne usposobienie jako cel, To ok być “w błędzie” i być niezdecydowanym/ą.
► 100 Dróg do Pokoju (10-12) – Kalibruj opcje. Bądź elastyczny/a, Nie ma żadnej potrzeby mieć o wszystkim opinii, Unikaj pokojowych demonstracji.
► 100 Dróg do Pokoju (13-15) – Pamiętaj, że Sokrates był niski i brzydki, Ceń mądrość nad posiadanie “racji”, Szukaj mądrego wsparcia (każdy powinien mieć swojego psychoterapeutę).
► 100 Dróg do Pokoju (16-18) – Wpływasz na innych tym czym się stałeś, Unikaj aktywizmu i pedanterii, Bądź wdzięczny/a za swój kapitał.
► 100 Dróg do Pokoju (19-21) – Ludzkość przetrwała miliony lat bez Twojej pomocy, Bądź swoim najlepszym przyjacielem, Uważaj na tych, co rzekomo czynią dobro.
► 100 Dróg do Pokoju (22-24) – Przeczytaj “Do-Gooders” Mony Charen, Pozwól innym wygrać, Strzeż się niezamierzonych konsekwencji.

Pamiętajmy – drogi te ukazują nam nie tylko rozwiązania poprzez niezbędny rozwój, ale też to, czego być może zabrakło, było źle zrozumiane lub wymaga poprawnej interpretacji, analizy, wdrożenia czy – najważniejsze – rozwoju do takiej jakości. Bardzo pomaga w tym inspiracja tymi, którzy już tak żyją. Nie chodzi o imitowanie imitacji. Sięgajmy głębiej – do esencji. Kto żyje w pokoju?

Pamiętajmy i to – świat ludzki nie wie co to jest pokój, ani go nie chce. Chcą, bo rozumieją jego znaczenie jednostki – niewielki procent. Ludzie prowadzą ze sobą wojny praktycznie non stop. Tylko przez kilka procent zapisanego czasu gdzieś na świecie nie było wojen lub kilku-kilkunastu naraz. Ludzie walczą non stop, bo to uwielbiają i nie znają lepszej drogi. Nie mówię o wojnach narodów ze sobą ale też całego świata ludzkiego jak i lokalnych – np. religijnych, ekonomicznych, między sąsiadami, w rodzinach, między różnych kulturami, ugrupowaniami, etc. Dla nich pokój nie jest możliwy, gdy wiedzą, że żyją ich “przeciwnicy”; pokój = zwycięstwo nad wrogiem/eliminacja wroga. Przecież nawet płcie nazywamy “przeciwnymi” sobie. Człowiek wszędzie szuka dla siebie przeciwności. Cała ludzkość ze względu na swoją płciowość jest przeciwna samej sobie…

Oraz – oczywiście – non stop prowadzimy też wojny wewnętrzne. Też z czym popadnie i też dlatego, bo się nam nie podoba, bo chcielibyśmy inaczej, bo sami to osądzamy, potępiamy, nie chcemy…

Wiemy o tym ale co z tym robimy? Kontynuujemy. Jeszcze obwiniamy Boga, że na to pozwala… – “Boże, dlaczego pozwalasz, bym tak cierpiał?” – pytamy. A czy jesteśmy gotowi się poddać? Gdyby Bóg usunął każdego, kto zrobił coś złego, to na tej planecie zostałyby chyba tylko bobry (boberki nie robią nic złego ;).

Po drugie – większość uważa, że pokój jest czymś zewnętrznym i zależnym od okoliczności zewnętrznych.

Po trzecie – większość uważa, że emocje i myśli uniemożliwiają doświadczanie pokoju. I uważa się pokój za brak odczuwania. M.in. dlatego tak rozwinęły się przemysły odcinające lub zajmujące czymś świadomość (myloną z umysłem) – np. używkowy i rozrywkowy. I dlatego nietrzeźwość jest tak ceniona – że nawet nazywa się nią “świętowaniem”. Alkohol, to nieodłączony element każdego święta, tak jak i cukier. Nietrzeźwość to NIE jest świętość. Zatruwanie się to nie jest świętość. A dlaczego tak to lubimy i sięgamy przy każdej “uświęconej” okazji? Bo alkohol odcina niższe stany świadomości, dzięki czemu zaczynamy doświadczać wyższych. Czyli też bliższych świętości. Ale uważamy, że np. ten “humorek” daje nam alkohol – że jest w nim zawarty. A to nie jest prawda. Podobnie z papierosami, narkotykami, pornografią, itd.

To czego szukamy nie jest poza nami.

Po czwarte – większość chce w to wszystko wierzyć, bo chcą dalej osądzać, a nawet potępiać świat i innych ludzi (siebie też) oraz uważają próby zmiany innych i świata za szlachetne. Ale siebie już nie. Mają z tego masę frajdy.

A to i tak tylko kilka z całej masy korzyści i przyczyn.

Dlatego – jeśli nasz cel jest niewłaściwie zinterpretowany – nie jest zaczepiony w rzeczywistości – to go nie osiągniemy. Np. uwierzymy, że do pokoju potrzebny jest inny świat, no to nie ma takich działań, których moglibyśmy się podjąć, by ten świat zmienić. Świata zmienić nie można. Bo czy świat zmienił się tylko dlatego, bo mamy samochody, a nie jeździmy na koniach?

Pies jest psem takim jakim był zawsze. Drzewo jest takim samym drzewem od niepamiętnych czasów. Świat formy, to świat formy ale nie świat w ogóle. Ewolucja to proces ciągły. Ewolucja i kreacja to jedno i to samo. To nie zmienia świata i/bo jest jego częścią. Dlatego możemy mieszkać na setnym piętrze wieżowca, a nadal mieć problem, by mówić prawdę. Świadomość zostaje w tyle za formą.

Przemyśl – jeśli przefarbujesz włosy, to zmieni to świat? Być może Ty poczujesz coś – np. ekscytację lub zawód nową fryzurą. Możesz to wyprojektować na cały świat. Ale to świata nie zmieniło. Jeśli staniesz się bardziej wyrozumiały/a, to czy zmieni się świat? Pytanie – czy robisz to tylko po to, by zmienić świat? Czy kwiat rozwija się, bo chce zmienić świat? To jest jego motywacja, by wyrosnąć i rozkwitnąć? Czy pies bawiący się z człowiekiem próbuje zmienić świat? Niemniej bawiący się piesek jest dla wielu wystarczającym pretekstem, by sami wybrali taką jakość istnienia.

A świat takie nieporozumienia z przyjemnością wykorzysta i wykorzystuje. To trochę jak z żarówkami energooszczędnymi. Przynajmniej tak się je nazywa. Mam znajomą, która ciągle kupuje takie same żarówki. I co u niej jestem, to mrugają, a psują się do pół roku. Ja kupiłem sobie prawie najtańsze co jest i działa od kilku lat. Nie mignęły nawet raz. Ale są ludzie, którzy upierając się przy swojej racji skazują się na konieczność ciągłego robienia czegoś, by zachować status quo. Który nie jest spokojem, jest ewentualnie tylko brakiem kłopotu/ów. Brak wojny to nie jest pokój. To tylko przyklejenie takiej etykietki do czegoś, co pokojem nie jest. Tak jak brak negatywnych emocji nie oznacza, że jesteśmy spokojni, szczęśliwi, ani tym bardziej – zdrowi.

Przecież mamy przykłady, że mężczyźni przeżywają katusze jadąc na randkę z ładną dziewczyną! Cisza na takiej randce? Koszmar! Wcale nie jest potrzebna wojna, by żyć zupełnie bez pokoju. Co też wie – lub powinien wiedzieć – każdy uzależniony. Więcej – cierpimy przez coś, co mogło mieć miejsce wiele lat temu i nie istnieje od tego czasu! Cierpimy we własnym łóżku, bo wstaliśmy i mamy pracę – źródło zarobku (ale nie tak dobrą jak znajomi). Lub cierpimy, bo mamy przed sobą wolny dzień bez żadnych planów! Cierpimy, bo znajomi zaprosili nas na imprezę! Cierpimy, bo trzeba coś robić, żeby wyzdrowieć…

A co z emocjami? Ludzie rozpaczają, bo czują żal. Mówią, że ich “panika napada”. Nie jest potrzebny napadający nas obcy kraj lub armia. Wystarczy emocja czy myśl. I już “tracimy ‘pokój'”.

Bo to nigdy nie był pokój. Pamiętajmy, że to nie czasy pokoju nas testują, tylko kryzysy, sytuacje trudne, problemy. Łatwo powiedzieć, że wyzdrowieliśmy z uzależnienia, gdy się nic nie dzieje. Ja kiedyś przez rok uważałem, że wszystko jest ok. Bo warunki zewnętrzne były sprzyjające. A potem się zmieniły i okazało się, że wcale zdrowy nie byłem.

Jeśli jedna myśli lub uczucie wystarczają, by nas “wyprowadzić z równowagi”, to czy to była równowaga?

Poniższe drogi uzmysłowią nam z czego może wynikać wybór pewnych form niepokoju nad pokój.

25. Niewinne dziecko jest obecne w każdym.

Niewinne dziecko to aspekt świadomości – jest wpisany w samą rzeczywistość, a więc nie można go utracić. Nie można go też nie posiadać. Ani nie można go zmienić.

Wewnętrzne dziecko ze względu na swoją niewinność jest w stanie uwierzyć w dowolny fałsz. Nawet taki, który dla kogoś innego jest oczywistym szaleństwem.

To niewinne dziecko w nas wierzy, że gdy wysadzi się wraz z grupą niewinnych ludzi, to trafi do nieba – zostanie nagrodzone – zbawione przez samego Boga. To nie jest wariat. To “wiarat”. ;)

Akademicki teoretyk będzie twierdził, że to choroba, z której człowieka można wyleczyć. Ale to nie jest możliwe. Ileż na tej planecie można usłyszeć o “zaburzeniach”, które stanowią wiarę w fałsz wynikającą z niewinności i naiwności… Oraz przez błędne pojmowanie “normalności”.

To w większości przypadków nie jest dolegliwość, którą można wyleczyć. “Kurs cudów” rozpoznaje część umysłu, z którą ponad 80% ludzkości się totalnie utożsamia jako obłąkaną, dziką iluzję. Czyż nie tak mogliśmy się zachowywać? Możemy się zastanowić – czy normalnym i zdrowym byłoby “leczenie” analfabety, który nie chce się uczyć lekami czy terapiami? Są przecież ludzie – i to niemało – którzy nie jedzą mięsa i nie karmią mięsem własnego psa czy kota. Co generalnie jest fatalne dla zdrowia zwierzaczka. Gdy próbujemy zmienić kogoś, rzadko jest to efektywne i dobre.

Każdy zdrowiejący uzależniony zdaje sobie sprawę, że nie jest leczony w rozumieniu farmakologicznym czy psychologicznym. Oczywiście pewne aspekty i konsekwencje uzależnienia mogą być tym wspomagane – i powinny być. Ale nie samo uzależnienie.

Tak jak nie można wyleczyć kogoś, kto wierzy, że nie zasługuje na szczęście. Bo to nie jest choroba, to nie jest zaburzenie. To wiara, to przywiązanie, to opór i upór, to narcyzm. To poziom ewolucji danej jednostki.

Szczęścia nie można w nikim spowodować. Tak jak alkohol nie powoduje w nikim niczego. Tylko na moment usuwa z pola widzenia negatywne elementy, na których ciągle się skupiamy, wyolbrzymiamy i/lub którym stawiamy opór. Dlatego nie doświadczamy w sposób naturalny niczego lepszego.

A poziom ewolucji to nie jest zaburzenie. Wilk to nie jest zaburzona owca. Orzeł to nie jest zaburzona kaczka. Nie wyleczysz kuropatwy z bycia kuropatwą. Możesz wyleczyć np. złamane skrzydełko ale kuropatwa stanie się tylko bardziej sprawną kuropatwą. Dzioborożec pozostanie dzioborożcem, niezależnie ile farmakologicznych “guseł” nad nim odprawisz. ;) Ewolucja to aspekt świadomości, a świadomości nie można zmienić od zewnątrz. Ewolucji nie można wymusić. Można wymusić edukację w szkole ale jeśli dla dziecka zdobywanie wiedzy nie ma wartości, to to wymuszenie naprawdę nie poprawi niczyjego życia.

Jeśli się uprzemy to żadna ilość terapii nie zmieni tego, w co wierzymy. Bo wiary nie można wyleczyć. Można dać przykład, ukazać esencję, zainspirować, przez jakiś czas i “odcinek drogi” poprowadzić, wspierać. Ale to nie jest choroba, ani zaburzenie. Jeśli ktoś nie chce, nie można takiej osobie pomóc. Jeśli ktoś nie widzi sensu w np. zdobywaniu wiedzy, to nie ma siły, która taką osobę do tego zmusi. Być może będzie udawać i imitować takie zachowania. Ale taka się nie stanie. Straszenie smutnym losem też nie pomoże. Kogo ostrzeżenia na paczkach papierosów odwiodły od palenia?

Jeśli ktoś chce odebrać sobie życie czy jest w depresji, bo nie widzi w dalszym życiu sensu, to nie pomożemy takiej osobie na poziomie logicznym – np. argumentami, że jest tak wiele wspaniałego na świecie. W stanach negatywnych, gdy mi ktoś mówił ileż to ja MOGĘ zrobić, a ja się upierałem, że NIE MOGĘ, to taka komunikacja ze mną tylko pogłębiała mój stan. Jednym z niezbędnych aspektów zdrowienia jest akceptacja, zrozumienie, łagodność. Najskuteczniejszym – miłość.

Najskuteczniejszym sposobem pomocy uzależnionemu jest spotkanie się z uzależnionym, który niegdyś żył w podobnym piekle i odzyskał swoje życie. On może powiedzieć wtedy “rozumiem Cię” i to trafi do cierpiącego. Bo świadomość rezonuje z prawdą. Prawda wzmacnia, bo taka jest natura świadomości. Kłamstwo osłabia.

Wiara jest tym, co podtrzymuje cały świat. Zmiana wiary następuje albo przez rozczarowanie, albo dojrzewanie, albo przez inspirację. Z historii wiemy, że zainspirowani możemy zostać do czynów nieintegralnych.

Ale też możemy być inspirowani ku jakościom znamienitym. Najlepszym przykładem jest wspólnota 12 kroków. Możemy dziesiątki lat czytać o miłości, spokoju, trosce, łagodności ale to do nas nie dotrze. To nie przebije się przez palisady, mury i pancerne umocnienia naszego podświadomego oporu. Jednak łagodność, którą przejawia grupa, zaczyna to łagodnie rozpuszczać, rozsupływać najbardziej kręte i zdradzieckie sieci negatywności.

I oczywiście – zmiana może nastąpić przez łaskę Boga. Zaś to ile łaski do siebie dopuszczamy, zależy od naszej intencji, gotowości, otwartości. Czyli też – od poziomu dojrzałości. I tu często punktem zwrotnym często stają się kryzysy. Czyli realne, acz subiektywne doświadczenie, którego uniknąć nie można, bo jest faktem. Gdy dochodzimy do granicy i nie możemy już uciec, mamy tę monumentalną możliwość poddania się.

Niewinne dziecko jest gotowe uwierzyć we wszystko – m.in., bo jako człowiek nie potrafimy odróżnić faktu od fałszu; a to, co uznamy za prawdę staje się następnie racjonalizowane przez umysł, którym jesteśmy oczarowani – za który się uważamy – bo na takim poziomie rozwoju jesteśmy.

Umysł szuka dowodów na to w co wierzymy, odrzuca wszystko, co stoi z tym w sprzeczności. Np. wymyślił “wyjątek potwierdza regułę”. Wliczając odrzucanie innych ludzi i samego siebie. M.in. dlatego możemy w ogóle nie brać pod uwagę własnego dobra. A czym jest dobro? Kto zdaje sobie sprawę co jest dla niego dobre?

“Co jest dla mnie dobre?” – szukajmy odpowiedzi.

Zdrowiejący alkoholik czy seksoholik (to jedno i to samo) zaczyna dostrzegać, że to co uważał za największą porażkę, upadek, nieszczęście okazało się największym błogosławieństwem. Bo m.in. wymusiło na nim wielką zmianę wewnętrzną. Sam by się na nią nigdy nie zdecydował. Potrzebna była zazwyczaj katastrofa – wydarzona lub widniejąca na horyzoncie czasu – by człowiek oddał się całym sercem programowi duchowemu.

Do tego momentu najczęściej oddaje się całym sercem tylko zdobywaniu wiedzy. A potem się słyszy “nie rozumiem tego”, “gubię się”, itd. Bo to błędny kierunek. I wynika z jeszcze niepodjętej decyzji, by naprawdę zacząć zdrowienie.

Możemy zobaczyć na czym ten błąd polega przez proste ćwiczenie – jeśli masz jakiś swój ulubiony utwór muzyczny, który podnosi Cię na duchu – to gdy go włączysz, próbuj go zrozumieć. Zanotuj rezultaty. Czy to pomaga Ci lepiej się przy nim bawić? A następnie odpuść i się poddaj. Zanotuj zmiany.

Uzależniony np. uważa, że zapominanie o problemach jest dla niego dobre. Że zajmowanie czymś umysłu jest dobre. Oddawanie się przyjemnościom. Obwinianie, żywienie urazy i wiele, wiele więcej. Mylimy dobro z jego brakiem przez własną niewinność.

Człowiek jest nawet gotowy zabić się za swoją rację. A skoro się z kimś nie zgadzamy lub ten człowiek z nami, to ta druga osoba musi być zła! Musimy ją znienawidzić! Nie możemy jej szanować, bo ma inne przekonania, wierzy w co innego… A co gdy to ona pierwsza zechce się nas pozbyć!? – Obłąkanie.

A co gdy sami sprzeniewierzymy się temu, w co wierzymy? Ile razy już to zrobiliśmy? Co było potem?

To niewinne dziecko wierzy w nieomylność rozumu i/lub nieograniczone jego możliwości. Np. w zdolność poznania i zrozumienia wszystkiego. Ponownie przypominam ćwiczenie ukazujące ograniczenie umysłu – spróbuj zrozumieć zapach koperku… Spróbuj zmienić jakąś wadę charakteru za pomocą umysłu lub ją powstrzymać umysłem. Spróbuj umysłem powstrzymać czy kontrolować emocje…

Umysł to narzędzie. Da takie owoce, jakie stoją za jego użyciem motywacje, intencje i poziom świadomości. A większość z niego i tak nie korzysta, tylko wpatruje się nieustannie w to, co akurat “leci” i tylko nasz narcystyczny rdzeń każe nam nazywać siebie autorem tego. Mówimy “(ja) myślę”. To daję ćwiczenie – spróbuj przestać. Gdy robisz kanapkę, to możesz przestać bez najmniejszego kłopotu. A skoro twierdzisz, że myślisz – przestań. Udowodnij sobie, że to robisz, że to kontrolujesz. Mówię o “zwykłych myślach”. A co z myślami nazywanymi “natarczywymi” lub “inwazyjnymi” jak np. myśli o pornografii? Przypominam – że jak jakimś nadludzkim wysiłkiem uda Ci się powstrzymać jedną myśl, to dziennie przez umysł “przelatuje” 50 000 myśli. Z czego pewnie 99% jest o negatywnej treści.

Nie kontrolujesz tego mentalnego bełkotu. Nie kontrolujesz i nie musisz. A to jest cudowna wiadomość. Bo nie musisz zmieniać świata, by zmienić swój los. Nie musisz pozbyć się ze świata prądu, by nie zostać przez niego porażonym/porażoną.

To niewinne dziecko wierzy, że musi się bać tego co nieznane; że musi potępiać to, czego nie rozumie; że musi niszczyć to, co samo uznało za złe czy bolesne; że musi oceniać, wartościować, itd. To niewinne dziecko wierzy, że jest pępkiem świata i nasz punkt widzenia jest ważny tylko dlatego, bo jest nasz (narcyzm). Mówimy sobie i innym – “trzeba mieć własne zdanie i potrafić je obronić!” Ale już nie mówimy czy warto tego zdania bronić. Jakie to jest zdanie? Cenne, oparte o mądrość, przynoszące dobro nam i innym? Wielu broni swojego zdania – “pornografia mnie odpręża i dla mnie jest dobra”. Cóż można poradzić? Sami daliśmy tej osobie podwaliny dla jej “cierniowej korony”.

Niewinne dziecko wierzy, że jest ofiarą, że świat/życie jest niesprawiedliwe, że Bóg jest zły, negatywny, że można je zranić, że coś może odebrać nam spokój, radość, szczęście, wartość, itd. Obwiniamy Boga za to, co sami spowodowaliśmy. Obwiniamy Go, że na to pozwolił, że do tego dopuścił, że w ogóle to umożliwił… To tak jakbyśmy obwiniali nauczyciela, że pozwolił na to, by uczeń dostał jedynkę. Więc może trzeba potępiać szkolnictwo, bo dopuszcza jedynki?! Może wszyscy powinni mieć tylko piątki? Cały czas obniżany jest poziom edukacji, by tego uniknąć. To uważamy za dobre. Ale rzeczywistości nie da się tak wykiwać jak my kiwamy samych siebie na niezliczone ilości sposobów.

Niewinne dziecko wierzy, że coś musi. Niewinne dziecko w swojej niewinności gra ofiarę własnych postaw i ich konsekwencji. Dr Hawkins mówił – z ego nie walczymy, nie potępiamy, nie demonizujemy, nie gramy ofiary, nie wypieramy. Tylko akceptujemy i bierzemy odpowiedzialność.

Przykładowo – jeśli zamartwiamy się o inni o nas pomyślą – weźmy odpowiedzialność, że problemu wcale nie ma w myślach innych ludzi, tylko w naszych. To my nadajemy temu znaczenie. To my widzimy to w taki sposób, że myśli innych są jak noże, którymi nas ranią. Zwierz ukrywa się właśnie w takich projekcjach. To spodziewane i powszechne.

Niewinne dziecko obwinia siebie i innych. Gra ofiarę, rozpacza, dramatyzuje. Nie 5 minut ale nawet przez 50 lat o jedną rzecz.

Niewinne dziecko wierzy, że miłość bierze się ze świata – że można ją dostać lub nie dostać (i że się powinno ją dostać jakby była parą skarpetek wręczaną w święta). A jak jej nie dostaliśmy od kogoś, to dla nas znaczy, że ta osoba jest zła! Niewinne dziecko oczekuje, że inni powinni nas kochać, a my kochać możemy tylko innych ale nie siebie. Co to jest miłość?

Niewinność wierzy, że to co dobre jest poza nią i musi o to walczyć, odebrać, zyskać, zasłużyć, zdobyć, zmanipulować, kontrolować, etc.

Niewinny wierzy, że lęk ją chroni, że trzeba się bać. Ilu uczniów nauczyło się na piątkę tylko dlatego, bo bało się jedynki? Najczęściej się nie uczą, tylko robią ściągi – czyli oszukują. Nie jest lepiej, tylko gorzej.

Niewinne dziecko wierzy, że to jak zostało ukształtowane podczas dorastania jest jego niezmiennym losem.

“Niewinny” nie oznacza usprawiedliwiony.

Mówię to wszystko, byś pojął/pojęła dlaczego ludzie zachowują się tak jak się zachowują. I my także. Bowiem jest w nas aspekt niewinności, którego nie można utracić. Który jest z nami od urodzenia do śmierci. Ten aspekt trzeba chronić ale nie lękiem, tylko odwagą i mądrością. Trzeba korzystać z doświadczenia jednostek światłych i rozwiniętych. A nie tylko sprawiających wrażenie “siły”. Siłą, tak jak i umysłem, może dyrygować demoniczna czy nieuczciwa motywacja.

Nasze wybory nie są usprawiedliwione – i doświadczymy ich konsekwencji; możemy powtórzyć je tyle razy, że nawet doprowadzimy do dna cierpienia. Ale nie jesteśmy winni. Jesteśmy niewinni. Ale jesteśmy też odpowiedzialni i podlegamy karygodności za własne uczynki. Wina to dziecinada – zostaw ją. Patrz na odpowiedzialność i na konsekwencje czynione innym jak i sobie. Czy poprawiłeś/aś choć jedną rzecz w swoim życiu, za którą się obwiniasz i tylko dlatego, bo się za nią obwiniasz? Ja o czymś takim nie słyszałem. Natomiast sam miałem do czynienia z setkami przykładów, że to za co się obwiniamy – kontynuujemy i to coraz bardziej. Np. powtarzamy te same, przykre, bolesne błędy. A obwiniamy, bo to forma folgowania sobie – ukrywamy tym własną niechęć, by przestać popełniać te błędy.

Dlatego sięgamy po obwinianie – bo to jest skazywanie się na cierpienie (na które, w swojej niewinności, wierzymy, że zasługujemy i co bardziej narcystyczni – twierdzą też, że Bóg uważa tak samo jak oni i to Bóg zsyła to cierpienie; czyli cierpiąc wierzymy, że spełniamy wolę Boga wobec nas…) oraz na trwanie w niżu świadomości, której niechęć jest wtedy doskonale usprawiedliwiona i obwarowana przekonaniem “nie mogę”. I właśnie z tego niżu tak postrzegamy Boga.

A skoro “nie możemy” zmienić, to chociaż się za to obwiniajmy, bo przecież “wiemy” czy “rozumiemy”, że postąpiliśmy źle. Sprytne? I cóż dobrego z tego wynika? Cierpienie za popełnione błędy nie jest dobre.

Obwinianie to przeciwieństwo rzeczywistości. Religia poucza nas od tysięcy lat – nie obwiniajmy, nie osądzajmy, bo nie jesteśmy do tego zdolni. Mamy zostawić to Bogu. My tylko czynimy krzywdę sobie i innym. Tracimy wtedy z oczu niewinność i sam fakt, że potępiamy w innych to, co potępiamy/potępiliśmy w sobie. Oraz – potępiając coś w innych, potępiamy to w sobie. Bo to mamy, bo tacy sami jesteśmy. Gdybyśmy to przekroczyli, nie widzielibyśmy powodów do jakiegokolwiek osądzania, ani potępiania.

Jak reagujesz na czyjeś błędy? A jak reagujesz na własne?

Niewinne dziecko uważa po raz tysięczny, że jak obejrzy pornografię, to będzie to wybór dobry, a może nawet lepszy, niż wcześniej. Niewinne dziecko wierzy, że może zapomnieć o świecie, a wtedy świat zapomni o nim. Niewinne dziecko wierzy, że może uciec, odwlekać, odkładać w nieskończoność. Niewinność wierzy, że nie uczestniczy w rzeczywistości.

Niewinne dziecko wierzy, że to w co wierzy jest prawdą, bo w to wierzy.

Niewinne dziecko wierzy, że jak coś wyprze, zapomni o tym, wyprojektuje, stłumi, zrzuci odpowiedzialność, będzie próbowało kontrolować, opierać się, nazwie w inny sposób, to jest bezpieczne, to się w ten sposób chroni przed tym.

Niewinne dziecko wierzy, że jak np. powstrzyma się od porno na 30-60-90 dni, to nastąpi po tym jakaś fenomenalna zmiana. Kiedyś od jednego zdrowiejącego alkoholika usłyszałem słowa, że można być z tygodniem abstynencji bardziej trzeźwym od kogoś, kto abstynencję utrzymuje od 15 lat. To jest prawda. Jednak niewinne dziecko uważa, że czas gra tak wielką rolę, bo w tym czasie przecież nastąpi regeneracja części ścieżek neuronalnych, więc aktywują się jakieś super moce, pojawi się nagle większa chęć do życia, radość, odwaga, nagle zapragniemy rozwiązać każdy problem w swoim życiu, itd. Bo przecież wierzymy, że jesteśmy ciałem, którego centralnym narządem jest mózg. Więc jak on się zregeneruje, to znaczy, że człowiek się zregeneruje… Jedyne co się wydarzy wtedy, to alkoholik/pornoholik z bardziej sprawnym mózgiem. Tak jak kuropatwa ze sprawnym skrzydełkiem.

Niewinność widziana jest w sytuacji, gdy uzależniony już pragnie się powstrzymać, zmienić, przestać oglądać pornografię, a mimo to nadal nie jest w stanie. Każdy inny, kto też został poddany tak silnemu programowaniu, szczególnie od dziecka, nie poradzi sobie sam. Każdy fałsz w jaki wierzymy, bo uznajemy go za prawdę, uznaliśmy go za prawdę z własnej, wrodzonej niewinności.

Kilka niezbędnych elementów zdrowia to świadoma, nieoceniająca obserwacja, brak nazywania, etykietkowania, oceniania, wartościowania, poddanie, uwalnianie, medytacja, intencja, wyznanie – sobie, drugiemu człowiekowi i Bogu, przyznawanie się do błędów, pokus, pełna świadomość tzw. “jądra” jak i “strefy śliskiej”. I więcej.

I to też jest możliwe dzięki naszej niewinności, której utracić nie możemy. Raczej przestajemy sobie zdawać z niej sprawę właśnie za sprawą niewinnego wyolbrzymienia masy innych tematów. W szczególności nieprzerwane zapatrzenie w treść umysłu zwaną myślami.

Uzależniony, który cierpi, żyje dramatem własnego życia. Zdrowiejący uzależniony żyje rozwiązaniem.

To na czym skupia się nasza niewinna świadomość – to pomnaża.

Niewinność wierzy, że gdy do tego skupienia doda niezgodę, to ta niezgoda odwróci proces. Tak nie jest. Im bardziej się opieramy czemuś co mamy, tym więcej tego mamy. Im bardziej czegoś pragniemy, czego nie mamy, tym trudniej jest nam to uzyskać. Niewinne dziecko wierzy, że jest odwrotnie. W swojej niewinności wypiera całą rzeczywistość i konsekwencje swoich wyborów, by widzieć tylko dowody własnej wiary.

Gdy coś/kogoś potępiamy, to wcale ani nie zmieniamy tej osoby czy sytuacji na lepszą, ani to nie rezonuje z rzeczywistością. Innymi słowy – słabniemy i drenujemy nasze siły na wprowadzanie do nurtu życia tego, co negatywne. Wliczając stawianie siebie w roli głównego krytyka Stworzenia.

Jeśli odcinamy się od Źródła wszystkiego, co istnieje, to nie dziwne, że w naszym życiu może istnieć coraz mniej dobra. A własnymi siłami co pomnażamy? Na czym się skupiamy?

Wielu daje radę “myśl pozytywnie”. Są nawet szkoły “pozytywnego myślenia”. Pamiętajmy – są 2 procesy – myślenie jest intencjonalne, wymaga decyzji i kończy się wraz z osiągnięciem celu. Drugim jest mentalizacja – samoistny, ciągły i nieskończony proces zwany przeze mnie mentalnym bełkotem.

Większość ludzi przez “pozytywne myślenie” rozumie próby kontrolowania i zmiany mentalizacji, by jej treść stała się bardziej pozytywna. Pudło.

Inni z kolei narzucają pozytywność tam gdzie jej nie ma – np. uważają terrorystę za pogubioną owieczkę i lecą go ratować, wyjaśniać jak to lepiej by się mu żyło bez karabinu. “Zgoda buduje, niezgoda rujnuje” – pozytywnie myślą! Źle się to dla nich kończy.

Pamiętajmy – “pozytywny” NIE oznacza naiwny, głupi, oderwany od rzeczywistości. Oznacza m.in. nieoceniający faktów. A fakty najpierw trzeba w ogóle dostrzec. “Pozytywne myślenie”, czyli decyzja, by przemyśleć jak osiągnąć pozytywny rezultat. A następnie na bazie wniosków i decyzji podejmujemy działanie ku realizacji pozytywnego celu. “Pozytywne myślenie” to może być też utrzymywanie w umyśle wiary, że MOŻEMY osiągnąć coś, czego jeszcze nie osiągnęliśmy. To pozytywna alternatywa dla “nie mogę”, “to za trudne”, “nie wiem jak”. “Pozytywne myślenie” to szukanie rozwiązania, a nie usprawiedliwianie niechęci i emocji.

“Zgoda” oznacza, że nie walczymy. Jak ktoś chce wierzyć w fałsz – ok! To jego sprawa, nie nasza. Ale nie oznacza to, że mamy się zgodzić, by ktoś nas okradł czy pobił. Ale tak właśnie rozumuje większość ludzkości.

“Zgoda” oznacza pogodzenie się z tym, że ktoś może mieć inne zdanie, inne przekonania ale nie musimy na tej bazie tworzyć konfliktu. Wcale nie musimy się z nią zgadzać ale możemy zgodzić się na to, że uważa ona inaczej.

“Zgoda” na uzależnienie nie oznacza, że pozwalamy sobie dalej tak żyć. Tylko przestajemy walczyć. Zwracamy się ku rozwiązaniu. A walka to element choroby. Walka chorobę ożywia, a zabija nas. Poddanie “zabija” chorobę, a nas ożywia. “Zgoda” oznacza pełną świadomość naszej sytuacji oraz jej rozwiązania. Wiemy to, rozumiemy, nie opieramy się.

26. Módl się, by widzieć sprawy inaczej – przeformułuj/rekontekstualizuj.

Modlitwy działają i są bardzo skuteczne. Modlitwy są niezbędne na drodze zdrowienia z uzależnienia. Ale nie modlitwy wypływające z narcystycznego rdzenia homo sapiens. Modlitwy muszą płynąć z serca.

Już na starcie możemy się zastanowić – w jaki, nieegoistyczny sposób skorzystamy z naszej trzeźwości? Po co nam ona? Jaki cel jej przyświeca? Jakie motywacje za nią stoją? Czy są pozytywne? Pewnie są pozytywne dla nas – choćby i pozornie. A co z innymi? Ile dobra wyniknie z tego dla reszty świata? Prośby, by wyzdrowieć/wytrzeźwieć i nadal zamierzać przesiadywać w izolacji od świata nie są prośbą o to samo. Możesz prosić, możesz otrzymać ale czy to przyjmiesz i wykorzystać to Twoja odpowiedzialność. A jeżeli trzeźwość wymagać będzie otworzenia się na innych?

Przyjrzyjmy się również własnym modlitwom. Czy były i są to modlitwy o to, byśmy to MY widzieli sprawy inaczej? Np. problemy we własnym życiu, innych ludzi? Ponownie – co próbujemy za ich pomocą osiągnąć? To co naprawdę dobre czy to, co tylko my uważamy za dobre? Co to jest dobro?

O co się modlimy? Czy modliliśmy się o zmianę świata? Takie modlitwy nie działają. Nigdy nie działały, bo nie mogą. Oczekujemy, aby Bóg był inny, niż jest. Ale Bóg nie może przestać być Bogiem. Rzeczywistość nie może być inna, niż jest. Na razie, od eonów, rzeczywistość nie uległa zmianie. Dlaczego miałaby się zmienić, bo się o to modlimy, bo to nam się coś w niej nie podoba? Co jest łatwiejsze – zmiana świata, czy zmiana jednej perspektywy jednej osoby?

Modlimy się tak często to dlatego, gdyż uwierzyliśmy, że cierpimy przez coś w świecie. I dlatego wierzymy, że tylko zmiana lub eliminacja tego może przynieść nam ulgę. A skoro Bóg tego nie czyni, to albo nie istnieje, albo jest negatywny – np. nie interesuje Go nasze dobro. Ale czy zmiana świata to czyjekolwiek dobro?

Problem nie leży w świecie, tylko w naszej percepcji świata. A najczęściej zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy i uważamy, że problem leży wyłącznie w tym, na co wyprojektowaliśmy konsekwencje tych percepcji – emocje, ból, napięcie, etc. Niektórzy wierzą (też), że problem leży w emocjach; inni, że w myślach. I ew. próbują zmienić to co czują i jakie widzą myśli. Co nie przynosi nic dobrego. A jak jeszcze utożsamiamy/mylimy umysł ze świadomością… i próbujemy zmieniać umysł (który także jest częścią rzeczywistości i zmienić go nie można) – np. “uspokajać go”, a nie poddajemy przywiązań i oporu, nie porzucamy osądzania, etc. To nie prowadzi do niczego dobrego.

Natomiast to, co sugeruje nam doktor Hawkins to zupełnie inny poziom pojmowania i zupełnie inne intencje.

Dr Hawkins nie mówi nam o modlitwach typu – “Boże zabierz to, co sam osądziłem jako złe, a gdy to zrobisz, to ja będę Ci taaaaak wdzięczny, że aż może i pomodlę się kiedyś jeszcze raz w taki sam sposób i oczywiście rzucę coś na tacę w kościele!” To jakbyśmy się modlili do Słońca, by tylko nam było ciepło i widno ale nie tym, kogo sami nienawidzimy. I jak słoneczko będzie przyświecać tylko nam, bo je tak ślicznie poprosiliśmy (a ci niewdzięcznicy nie), to będziemy je bardziej kochać… A czy nie znamy tego z każdej wojny o podłożu czy pretekście religijnym? “Bóg jest z nami!” – krzyczeli. Co nie jest prawdą. A może trzeba dać na tacę słoneczku, może wtedy spełni ono nasze prośby?

Dr Hawkins mówił też, że najskuteczniejsze modlitwy to takie, w których sami zaczynamy żyć treścią modlitwy – stajemy się polem, a nie treścią pola. Czyli – jeśli modlimy się o przeformułowanie – stańmy się tym przeformułowaniem. Treść zmieni się automatycznie – np. nasze zachowania, słowa, myśli, uczucia. Przestańmy się trzymać tego, co uważamy za siebie, przestańmy trzymać się przywiązania do pewnych zachowań, reakcji, percepcji. Puśćmy to, zostawmy. To cena, jaką trzeba zapłacić. Zawsze rezygnujemy z czegoś lub kogoś. Jednak to otwiera nam nowe drzwi, których wcześniej nawet nie widzieliśmy.

POZWÓLMY Bogu działać poprzez nas. Słowo “pozwólmy” jest tu kluczowe. Z niemałym zdziwieniem możemy się zorientować jak przywiązani jesteśmy do przekonania o swojej kontroli, jak sami wszystko chcemy robić. I to sobie przypisujemy zasługi oraz autorstwo – od myślenia, po przeżycie (które też przypisujemy myślom). Np. idziemy chodnikiem i w ostatnim momencie uniknęliśmy nadepnięcia na szkło po rozbitej butelce. Od razu mówimy “Ale MI się udało!” Jesteśmy wręcz zaskoczeni “swoją” reakcją. Tak bardzo, że nawet opowiadamy o tym innym! Ale gdybyśmy to zrobili, to skąd zaskoczenie? Czy podjęliśmy tą decyzję? Czy zaobserwowaliśmy zagrożenie i byliśmy autorem działań zapobiegawczych? Nie. To się stało samo, a my jesteśmy tym zaskoczeni po fakcie.

Dlatego i tu przypominam ćwiczenie na przypominanie sobie – im bardziej próbujemy sobie coś przypomnieć, tym bardziej niemożliwe się to dzieje. A gdy tylko odpuścimy, przypominanie następuje często niemalże w tej samej chwili. I nawet wtedy mówimy “no, nareszcie (ja) przypomniałem/am sobie!” I jeszcze uważamy, że ta siła włożona w te próby aż do odpuszczenia była niezbędna.

A jak coś/ktoś się nam nie podoba (np. nasza sytuacja życiowa), to też przypisujemy sobie zadanie zmiany tego. I zaczynamy się mordować.

Możemy zrozumieć, że to się technicznie nazywa klątwami i wierzono w ich skuteczność od zawsze. Czyli jest to coś bardzo prymitywnego, bo też wynika z wiary, że jak wystarczająco mocno będziemy pragnąć czegoś i/lub wystarczająco żarliwie modlić się o coś negatywnego do Boga (którego prymitywne pojmowanie jako negatywnego też jest fałszem), to się to ziści. No bo “logika” podpowiada, że życzenie aby czemuś/komuś negatywnemu przydarzyło się coś negatywnego jest pozytywne. A czy jest?

Jak nam się coś nie podoba, to logicznym jest, że powinniśmy to zmienić, czyż nie? Dlatego raz jeszcze perspektywa oferowana przez dr Hawkinsa – jeśli nie lubisz białej czekolady, tylko czarną, to żeby cieszyć się czarną czekoladą, nie trzeba przy tym nienawidzić, ani próbować pozbyć się białej.

Uważamy, że Bóg stoi po stronie jakiejkolwiek armii, kraju, ugrupowania czy osoby? Że Bóg jest “bardziej” przy kimś, bo sobie pozawieszał w domu 50 krzyży i obrazeczków? Kupienie sobie 50 gitar nie uczyni Cię lepszym gitarzystą.

Tak samo przeklinanie słowne jest bardzo prymitywne, prostackie. A jednak u wielu jest to wręcz hobby i coś, czemu się oddają przy każdej sposobności. Mówimy “goddamnit” – czyli dosłownie “Boże, przeklnij to!” (zrób to co ja robię!).

To co proponuje doktor Hawkins jest już ze spektrum dojrzałości i mądrości oraz opiera się o rzeczywistość.

Szybko możemy rozpoznać prawdę takich modlitw, gdy np. uświadomimy sobie, że żadna sytuacja, którą uważaliśmy za stresującą wcale taką nie jest i gdy odpuścimy opór oraz osądzanie – gdy wybierzemy bardziej sprzyjający punkt widzenia – przestaniemy w tej sytuacji doświadczać stresu i być może odczujemy głęboki spokój, radość i będziemy zrelaksowani. I choć zewnętrzne warunki mogły zupełnie nie ulec nawet minimalnej zmianie, nasze doświadczenia mogły fundamentalnie i decydująco się przetransformować. Ponownie możemy się poważnie zastanowić – jeśli to jest prawda, to dlaczego jest dla nas tak trudna do wdrożenia?

Nasze starania oparte o narcyzm i siłę zazwyczaj transformują nasze doświadczenia ale tylko na coraz bardziej takimi jakimi już dla nas są – negatywnymi – przez to jak je widzimy.

Modlitwy więc nie tylko ukazują nam odpowiedni kierunek ale też ukażą nam to wszystko, przez co cierpimy, przez co tkwimy w miejscu, przez co widzimy się jako bezsilnych, etc. Nie zawsze od razu ale jeśli stoi za tym szczera i pozytywna intencja, odpowiedź przyjdzie. Ostatnio słyszałem bardzo słuszne twierdzenie – modlitwa to komunikacja z Bogiem, medytacja to nasłuchiwanie odpowiedzi.

Inna, bardzo ciekawa uwaga, to – “ci, którzy wątpią w skuteczność modlitwy, modlą się za mało”.

Kluczem jest tu gotowość do poddania tego, do zmiany – do przeformułowania, do rekontekstualizacji. Nasza decyzja jest w tym krytycznie istotna. Bowiem Bóg nas też nie zmieni na siłę, wbrew naszej woli. Jeśli prosimy o zmianę czegoś bez poddania się Woli Bożej i bez poddania oporu oraz przywiązania, trudno spodziewać się efektów.

Jeśli prosisz o coś, a “wiosłujesz” w przeciwną stronę, to tego nie osiągniesz. Należy odpuścić, zaufać, podjąć działania. Jak wielu zauważyło – “wiara bez uczynków jest martwa”. Inna forma tego twierdzenia to “talking is cheap”. Setki razy mogliśmy deklarować, że już nigdy nie włączymy pornografię. Ale setki razy włączaliśmy. Analiza przyczyn i KORZYŚCI jest jednym z fundamentów zdrowia.

Wszystkie nasze urazy, żale, lęki, widzenie siebie jako bezsilnych, gniew, duma, wstyd, pragnienia, frustracje wynikające np. z niezrealizowanych pragnień, etc. mogą zostać przetransformowane dzięki modlitwie. Ceną tego jest jednak odpuszczenie wszelkich korzyści jakie mamy z tych postaw oraz cierpliwe odpuszczanie oporu wobec zmiany, wobec np. funkcjonowaniu na wyższym poziomie jakości.

Np. pozornie nieważna czynność ale bardzo pouczająca – codzienne ścielenie łóżka. To jest coś, co ZAWSZE MOŻEMY uczynić – niezależnie jak “złachaliśmy się” ostatnią (seksualną) popijawą. To jest minimum dobra jakie możemy dla siebie uczynić każdego dnia. Nie zapominajmy o tym i czyńmy to bez żadnego wyjątku.

Bardzo zalecam modlitwę, jeśli bliska nam osoba jest uzależniona. Nie módlmy się o zmianę jej. Módlmy się o zmianę nas – tego jak widzimy ją i jej problem. Przestańmy napierać na nią – oczekiwać, wymagać, mieć nadzieję na zmianę. Zmiana nastąpi lub nie. To Wola Boga i intencji tej osoby. Żadna ilość naszego cierpienia nie stanowi tu elementu, który może pomóc zmienić sytuację na lepszą. Bóg nie handluje taką walutą.

Módlmy się o kochanie bliskiej nam osoby, módlmy się o jej dobro, nie o jej zmianę. Módlmy się, by akceptować i kochać ją niezależnie od jej wyborów. Módlmy się o zrozumienie jej sytuacji i jej samej. Bo nie wiemy co jest dla niej dobre i czego potrzebuje, by dokonać dobrej dla siebie decyzji. Módlmy się o siłę i odwagę dla siebie oraz o taki poziom miłości, by pozwolić jej upaść, jeżeli będzie to dla niej konieczne. Być może tego potrzebuje, by wybrać lepiej. Módlmy się o gotowość, by ją wspierać, a nie wyczekiwać z nastawieniem – “a nie mówiłem/am, nie ostrzegałem/am?”

Jednym z aspektów, które dr Hawkins zalecał, by poddać szczególnym rozważaniom jest ego. Ego – zwierzęcość – utożsamienie z ciałem, umysłem i emocjonalnością. Z wszystkimi ekspresjami ewolucji od poziomu 1 do poziomu 599. Ego natomiast robić będzie wszystko, by przeżyć. Ego najbardziej boi się śmierci – wliczając “śmierć” widzenia siebie jako bezwartościowego śmiecia. Wielu wierzy, że tacy są i nie chcą odpuścić.

Do śmierci ego zaś prowadzi utrata fizyczności – to, co powszechnie nazywa się śmiercią, czyli “końcem życia” (bo i życie, czyli siebie, widzimy jako ciało, umysł i uczucia – wielu przecież przeraża nie sama śmierć, tylko to co wg nich czeka “po drugiej stronie” – nic, pustka, brak uczuć i myśli). Drugą sprawą, która prowadzi do śmierci ego jest miłość. Ego boi się miłości panicznie. Kto jest gotów odpuścić swoje urazy, wybaczyć i kochać swoich bliskich – a w szczególności – najbliższych? Ta wizja jest dla nas cudowna? Czy raczej przerażająca? Uśmiechać się na swój widok w lustrze, a nie krzywić i unikać? Aż się zbierają mdłości! :)

Jeśli jesteś uzależniony/a, to czy wizja życia odpowiedzialnego, śmiałego, radosnego, otwartości, uczciwości, szczerości, niesienia radosnego przesłania innym jest dla Ciebie piękna, czy wolał(a)byś przejść się po rozżarzonych węglach? ;) Ja długo, długo wybierałem to drugie.

Dlatego – szukajmy nowej perspektywy tego, co niezbędne. Módlmy się o rekonteksualizację. Jeśli nasza intencja będzie na miejscu, otrzymamy odpowiedź. Słuchajmy podczas medytacji. Niejednokrotnie modliłem się żarliwie o to, by właśnie ująć pewien problem w sposób umożliwiający jego rozwiązanie. Modlę się, modlę, modlę i dopiero po czasie zorientowałem się, że właśnie wpatruję się w odpowiedź. :) Choć wielu jest skorych przypisać sobie autorstwo takiej myśli. Mówimy – “wreszcie wpadłem na to!”, “nareszcie to wymyśliłam!”, itp. No to skoro to zrobiliśmy, to ponówmy ten sukces. Bo gdy nauczyłem się wiązać krawat, potrafiłem to zrobić i 100 razy pod rząd.

Kilka propozycji jak może wyglądać taka modlitwa (ale pamiętajmy, że ważna jest intencja, niekoniecznie forma):

– Boże, pozwól mi widzieć (ten problem, tę osobę) Twoimi oczami.

– Boże wejdź w moje serce i kieruj moimi wyborami.

– Boże, pozwól mi widzieć to tak jak Ty to widzisz.

– Boże, proszę Cię, zobacz ten problem tak jak ja go widzę i uświadom mi jak mogę to zmienić.

– Boże, pomóż mi uświadomić mi moją perspektywę, bym mógł Ci ją poddać.

Na końcu zawsze dodajemy szczerze – “Niech się dzieje Twoja Wola, a nie moja”. Nie módlmy się “niech się dzieje moja wola”.

27. Zaakceptuj, że większość ludzkości kalibruje się poniżej 200 (obniż swoje oczekiwania – oni radzą sobie świetnie przez sam fakt, że przeżywają).

Dr Hawkins wspominał o swoim doświadczeniu, gdy nagle, podczas spaceru w lesie, miał wizję całego cierpienia ludzkości od początku czasu. To było dla niego tak przejmujące, że z bycia niezwykle religijnym, a nawet hiper-religijnym, stał się ateistą, a następnie agnostykiem. W tamtym momencie nie zdał sobie sprawy z tego, że to co zostało ukazane to nie Boskość, a ego. Potrzebował 20 lat, by zorientować się w swoim błędzie.

W odniesieniu do tej drogi to dla nas informacja, że jako ludzie sprowadziliśmy na siebie tak ogromne cierpienie przez bardzo wiele kłamstw, urojeń, niezrozumień i sam fakt bycia człowiekiem, że “tylko” to, że dajemy radę przeżyć jest już niewyobrażalnym osiągnięciem. To całe cierpienie nie pochodzi od Boga, tylko od ego.

To umożliwia nam zdobycie perspektywy, z której możemy patrzeć na innych jak i samych siebie ze współczuciem, wyrozumiałością i wybaczać wszystkie urazy.

Dla człowieka na poziomie nieintegralności tylko to, że przeżywa to już wielki sukces! Bo stoi po stronie niesprzyjającej życiu. Musi wkładać ogromny wysiłek, by utrzymać się przy życiu, gdyż opiera się samemu nurtowi życia. Wynika z tego masa problemów, dolegliwości i chorób. Innymi słowy – taka osoba wkłada ogromny wysiłek, by sobie szkodzić, więc musi wkładać co najmniej tak samo wielki wysiłek, aby przeżyć.

Widzimy to w każdej sytuacji, gdy próbujemy się do czegoś “zmusić” czy “przełamać”. Sami stawiamy opór, który następnie próbujemy wielką siłą unicestwić. Ale nie chcemy odpuścić tego zmagania, tej walki. Nie chcemy się poddać. Nie chcemy przeformułować naszego postrzegania. Dlatego utrzymujemy wewnętrzny stan konfliktowy. Który często też przybiera różnych form konfliktów ze światem zewnętrznym. Bowiem uważamy, że problematyczna jest np. sama czynność czy sytuacja – coś zewnętrznego. Ale tak nie jest. Cały problem wynika z oporu, który projektujemy poza siebie i z którego nie zdajemy sobie sprawy. Jak i utrzymujemy niechęć, by zdać sobie z tego sprawę.

Wielu wierzy, że im bardziej żarliwie będą się modlić o realizację swoich zamierzeń opartych o dotychczasowe i negatywne percepcje, tym Bóg chętniej obierze nasz punkt widzenia i nas w tym wesprze. Tylko że rzeczywistość nie reaguje na nieintegralność. Nieintegralność zawsze spotyka się z brakiem odpowiedzi, czyli też brakiem energii – wtedy słabniemy, a świat nie odpowiada. Dlatego do realizacji tego musimy używać “własnej” siły. A jak wiemy – na siłę świat reaguje oporem. Czy nie tak wyglądają ostatnie lata, o ile nie dziesięciolecia, naszego życia?

Co ciekawe – np. modlimy się, by Bóg zabrał od nas cierpienie ale sami nie chcemy zrobić tego, co niezbędne, by przestać cierpieć. A dlaczego cierpimy? Czy nie dlatego, bo nie akceptujemy życia, siebie, rzeczywistości, innych ludzi, czegoś z przeszłości, własnego życia? Dlaczego się uruchamiamy? Na co sobie nie pozwalamy? Czego nie czynimy? Jak żyjemy?

Można patrzeć na tę planetę jak na szkołę podstawową czy raczej przedszkole, w którym uczymy się raczkować. To co ludzkość wyczyniała i wyczynia od zawsze jest niesłychane. Jak chociażby to jak postrzegamy samą seksualność czy płciowość – to jest tak niesłychany absurd, że nie ma kabaretu, który mógłby w ogóle o tym nawet opowiedzieć. Rzeczywistość przebija wszelkie żarty jakie można o tym wymyślić i przedstawić. Ilość cierpienia jaka z tego wynika też przekracza każde wyobrażenie.

Przede wszystkim seks widzimy z poziomu ROBIĆ – to coś co ROBIMY. A skoro tak, to automatycznie staramy się to ROBIĆ jak najlepiej. Wraz z tym pojawia się lęk czy sprostamy tym wymaganiom, oczekiwaniom, nadziejom “jak”. Jak? Jak najlepiej. Jak? Lepiej, niż inni. Jak najdłużej, jak najwięcej. Seks postrzegamy też jako coś fizycznego – jako cielesny i to wszystko. A że postrzegamy to z perspektywy umysłu, to oczywiście seks wydaje się nam jako uwłaczający. Bo “cielesny”, czyli “niższy” od umysłu – wydarzający się wyłącznie w sferze fizycznej. Emocje ew. widzimy wyłącznie jako coś, czego kobiety potrzebują, by chcieć seksu.

Tylko to powoduje już ogrom lęku, wstydu, winy, żalu, frustracji, gniewu, oziębłości i masę innych problemów. Możemy też zauważyć, że zapewne 90% przekleństw to przeklinanie i poniżanie ludzkiej seksualności. Czy na słowo “cielesność” nasz duch reaguje radością, wdzięcznością, spokojem czy raczej osłabieniem, np. w formie wstydu?

Tak jak uzależnienie postrzega się jako coś co ROBIMY. Ergo – rozwiązanie – wyzdrowienie – to wynik tego, co przestajemy ROBIĆ. “Nie obejrzałem pornografii przez tydzień” uważamy za postęp. Ale rzadko jest to postęp, jeśli nasze wnioski opieramy tylko na tym odstępie między kolejnymi uruchomieniami.

To tytanicznie komplikuje cały problem, bo nie przynosi rozwiązań i wpędza człowieka coraz bardziej w uzależnienie, we wstyd, winę, żal do siebie, gniew, etc. Jak i w coraz większe zmaganie, by ten odcinek wydłużać.

Bo każde nasze staranie podporządkowujemy temu celowi – “przestać ROBIĆ” – przestać oglądać pornografię, przestać się masturbować. I na tym poprzestajemy w naszym rozumowaniu i dążeniu. Dlatego tak wielu oczarowuje się chwilowymi – “ostatnio nic mnie nie ciągnie do porno”, “od tygodnia nie mam potrzeby, aby włączyć porno”, “nie czuję już, że tego potrzebuję” i wiele więcej. I za moment następuje *BUM!*, a potem wina, żal, wstyd, rozpacz – “dlaczego!?” Ano dlatego, bo poziom ROBIĆ to objaw.

To jakby bać się wyjść z domu. I tylko dlatego, bo raz wyjdziemy z domu, gdyż się do tego zmusimy, ten lęk zniknie?

Nie obejrzenie porno przez tydzień, dwa czy miesiąc może pomóc nam uświadomić sobie, że PRZEŻYJEMY bez tego. Ale czy będziemy o tym pamiętać w sytuacji trudnej, szczególnie – w kryzysowej?

Gdy ja sam zacząłem patrzeć na swoją przeszłość – dążenia, wybory, ich konsekwencje, co z tym robiłem – jaki byłem i jak żyłem – tylko to, że przeżyłem było naprawdę fantastycznym osiągnięciem! Biorąc pod uwagę ile oporu stawiałem, w co wierzyłem, jak patrzyłem na siebie, świat, ludzi, przeszłość, przyszłość, chwilę obecną, problemy, błędy, możliwości, jakie wartości nadawałem, jakie znaczenie i sens – na jakim poziomie świadomości byłem – to samo przeżycie wymagało ogromnego wysiłku. A że nie miałem dostępu do innej siły, niż swoja własna, żyło mi się bardzo trudno.

Im bardziej pod prąd życia “płyniemy”, tym trudniej nam się żyje.

Co to jest życie? Jaki jest jego “prąd”?

A że człowiek nieintegralny (ponad 80% ludzkości) nie odróżnia podłogi od sufitu, żyje zazwyczaj w wielkim, nieraz skrajnym zmaganiu.

Człowiek na poziomie świadomości apatyczności potrzebuje wsparcia innych, by dosłownie w ogóle utrzymać ciało przy życiu – potrzebna jest opieka, karmienie, mycie. Bo taki człowiek nie dysponuje energią, by zadbać o minimum, aby utrzymać swoje ciało w zdrowiu. Potrzebna jest kroplówka, by wprowadzać do ciała składniki odżywcze.

Są przecież całe dzielnice, miasta, kontynenty, gdzie ludzie nie dbają o miejsce gdzie żyją – walą pod siebie, nikt się nie kłopocze, by podnieść śmieci z ulicy czy znaleźć kosz lub w ogóle, by umieścić kosz.

Wielu żyje tak także w krajach bardziej rozwiniętych.

A my? Na co podstawowego brakuje nam energii? Czego unikamy? Czego się boimy? Wobec czego wierzymy, że jesteśmy bezsilni? Czego uważamy, że “nie możemy”? Ile w tym jest faktycznej “niemocy”, a ile niechęci?

Są ludzie, którzy non stop pakują się w kłopoty, lądują w więzieniu, doprowadzają do konfliktów z innymi, muszą ciągle naprawiać problemy, które sami sobie tworzą. Mówią – “życie to wieczna walka”. Tak – ICH życie. Bo tak żyją. Ale nie życie w ogóle.

Są ludzie, którzy wszystkiego się boją – nawet już wyjść z domu. A gdy wychodzą to w maseczce i rękawiczkach, bo wszędzie przecież są zarazki, a więc można się zarazić! Gdy szczeknie na nich piesek, to się trzęsą godzinę! Tyle podświadomego lęku mają.

Są ludzie, którzy aby w ogóle dysponować energią, muszą sobie szukać problemów czy wrogów – by być zdenerwowanymi.

Są ludzie, którzy wolą kupić sobie dmuchaną lalkę, niż poznać żywą osobę. I taką lalkę uważają za lepszą od człowieka.

Są ludzie, którzy tak się wstydzą, potępiają i obwiniają – zaś siebie widzą jako swoje ciało – że nawet przeprowadzają operację “zmiany płci” (płci zmienić się nie da). Za przejaw zdrowia i wolności rozumiemy (u)cięcie sobie fragmentu ciała oraz napchanie ciała hormonami.

Zanim spróbujemy coś zmienić, najpierw to w pełni zaakceptujmy. Uznajmy wobec tego swoją bezsilność ale też rozważmy jaki jest poziom naszej bezradności. Wykonajmy nad tym 12 kroków – rzetelnie, uczciwie. Bo pornoholik też się cieszy, że obejrzał porno – zapomniał o problemie, zostawił go na kilka godzin, poczuł “się” lepiej, itd. Nie ma seksu, bo się tak potępia, to “chociaż będzie miał namiastkę”.

Ludzie poniżej poziomu 200 naprawdę szkodzą sobie w wielki sposób i nawet tego nie widzą. Jednym z wielkich postępów w zdrowieniu z uzależnienia jest uświadomienie sobie i przyznanie, że nie wiemy co jest dla nas dobre.

Sam fakt, że cierpimy, bo forma, z którą się utożsamiamy jest inna, niż byśmy chcieli pokazuje nam poziom tego problemu. Nie dziwne, że jego “rozwiązanie” wygląda w oczach ludzi tak jak wygląda. Ponownie – problem nie leży w świecie, np. w ciele – tylko tym jak je widzimy.

Tylko dlatego, bo jest czegoś dużo, pojawia się na to podaż. Tylko dlatego, bo dużo ludzi czegoś szuka, pomnaża się dostarczanie tego. Bez względu na to czym to jest i czy jest to szkodliwe. Gdyby jeden człowiek mówił, że nie podoba mu się płeć jaką ma, uznano by go za szaleńca. Lub usłyszałby “prześpij się, do jutra ci przejdzie”. Ale gdy milion ludzi krzyczy to samo – to już nagle okazuje się to normalne, zrozumiałe, szanowane i pojawiły się specjalizacje “lekarskie”. Poprawiamy Boga, bo sami osądzamy coraz więcej. Im więcej osądów czegoś, tym zmiana tego wydaje się nam sensowniejsza. Gdy tysiąc osób powie “zraniłeś moje uczucia”, to nagle “zranienie uczuć” widzimy jako normalne! I oczekujemy, że ludzie, którzy “ranią uczucia” zmienią się, przestaną to robić, niegodziwcy paskudni! A jak nie, to usprawiedliwionym jest osądzić ich i zmienić siłą, nawet karać…

Inny przykład – słodycze. Cukier to trucizna. Wyniszcza nasze ciała. Przeraża mnie ile cukru wtłaczamy w nasze dzieci od pierwszych lat życia. Znasz dziecko, które cieszy się, bo nie dostało cukierka lub wafelka? Znasz czynnego alkoholika, który cieszyłby się, że się nie napił? Znasz pornoholika, który cieszyłby się, że ktoś odebrał mu możliwość obejrzenia pornografii? Można powiedzieć, że uczymy uzależnień siebie i innych od dziecka i uważamy to za normalne. Nagradzamy swoje dzieci trucizną. Tak jak i samych siebie.

Coraz bardziej widzę w spożywaniu cukru uzależnienie – żywimy się trucizną, bo dobrze “się” z nią i po niej czujemy. Nie chcemy ani dostrzec prawdy, ani nawet spróbować żyć bez tego. Sięgamy po to przy każdej okazji, szukamy dla tego pretekstów i usprawiedliwień. Non stop mamy np. na biurku pudełko ciasteczek i podjadamy, nawet tego nie zauważamy. Zawsze gdzieś mamy też ukrytą kolejną paczkę. Gdy tylko nam brakuje, od razu lecimy do sklepu. Na to zawsze znajdujemy energię. Nasze ulubione słodycze “chodzą za nami”. Gdy nie możemy ich zjeść, to przy pierwszej sposobności, zaopatrujemy się w nie. Ekscytujemy się przy tym, to taki punkt kulminacyjny całego dnia – oddać się temu i zapomnieć o wszystkim. Czy nie są to opisy oddawania się alkoholizmowi czy pornoholizmowi?

Kiedyś od kilku kolegów na studiach słyszałem, że woleliby przeżyć 30 lat – szaleć, dobrze się bawić i potem odebrać sobie życie, niż żyć jako człowiek stary. Ja też nie chciałbym jeździć samochodem, który niszczyłem kilkadziesiąt lat.

Brakuje zdrowych źródeł nauki o seksualności, emocjonalności, brakuje nauki myślenia, rozwiązywania problemów, komunikacji, nadawania wartości, znaczenia i sensu. Brakuje fundamentalnych nauk o akceptacji, szacunku, wybaczaniu, nie mówiąc o miłości. Brakuje zdrowych fundamentów praktycznie każdego obszaru życia. Nie dziwne, że młodzi chłopcy chcą chodzić w spódniczkach, bo tak wstydzą się bycia chłopakiem. Nie mówię, że każdy taki przypadek jest chorobą. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby 99% sytuacji było patologią.

Im więcej wynaturzeń, tym bardziej w naszych oczach stają się normalne. Doczepiamy do tego etykietki i wmawiamy sobie, że to jest tą etykietką. I staramy się dostosować do tego świat. Np. wymuszamy akceptacją i szacunek! Np. otyłość.

Ale właśnie jednym z ograniczeń ludzi – z czego nie zdajemy sobie sprawy – jest, że możemy widzieć co najwyżej pozory nie zdając sobie sprawy z esencji. Na pozory narzucamy następnie swoje percepcje – zazwyczaj w formie emocjonalności i pozycjonalności. Dodajemy racjonalizacje i usprawiedliwienia. Ciągle jesteśmy w tym samym kontekście dodając do niego coraz więcej wzmacniającej go treści.

Nie dziwne, że miłością nazywa się pociąg seksualny – np. silne pożądanie. Pożądanie to poziom 125-149, niezależnie jak silne jest. Wielki gniew nie stanie się nagle wyższą jakością – np. ekscytacją. Tak jak wielka wina nie stanie się nagle pozytywną zmianą, zrozumieniem.

Miłość to poziom 500+ (skala logarytmiczna). Pierwsze kroczki w miłości to odwaga (200+). Każdy chłopak wie, że jeśli nie wykona aktu odwagi wobec dziewczyny, która mu się podoba, to nic z tego nie będzie poza fantazjami i rosnącą frustracją. Różnica między pożądaniem, a odwagą, to m.in. taka różnica jak między życiem we sfrustrowanej samotności, a stworzeniem kochającej rodziny (lub przynajmniej daniem sobie na to szansy). To różnica 50 punktów na skali świadomości i ekspresji życia w formie. To jaka jest różnica jest między poziomami 150, a 500?

Pamiętajmy – jako, że jest to skala logarytmiczna, to im wyższy poziom, tym bardziej znacząca zmiana musi nastąpić, by kalibracja wykazała wyższy punkcik.

Gdy chłopak nazwie to oczarowanie i wielkie przywiązanie miłością, będzie cierpiał i odgrywał żal “niespełnionej miłości” – no bo skoro to jest miłość, no to tak to musi wyglądać. To normalne… Czyli im bardziej to wszystko przeżywa – np. im bardziej cierpi – tym bardziej kocha lub kochał! Słyszymy, że coś/kogoś można naprawdę docenić dopiero, gdy się to straci… brrr.

Gdy czytam, że np. “w życiu chodzi, by szaleć na fali emocji” to włosy stają mi dęba. Tylko dlatego, bo ktoś tak żyje, twierdzi, że o to chodzi w całym życiu!

Miłość to nie jest uczucie. W miłość nie są wpisane te wszystkie dramaty, ani potrzebowanie. Z miłości nie wynika cierpienie, ani szaleństwo. Miłość to jakość życia – np. realna troska o drugą osobę, o jej dobro. Wmawianie sobie, że “lepiej jej będzie bez takiego nieudacznika jak ja” to nie miłość. Ponadto – skąd my wiemy z kim/czym tej osobie byłoby lepiej? Przypomina mi się krótka wymiana zdań (być może zmyślona ale nie zdziwiłbym się, gdyby miała miejsce miliony razy):

– Weź, ja cię kocham, wiesz przecież, najpiękniejsza kobieto na ziemi.

– ZNAJDŹ DLA MNIE CZAS!

– Powiedz tylko kiedy.

– TERAZ.

– Teraz to ja gram.

Gdy nie weźmiemy odpowiedzialności za własne problemy, za to jak żyjemy, zaczynamy wymagać, by świat zmienił się pod nas. Nigdy na lepsze. Ale my sądzimy inaczej.

Możemy się zastanowić jak widzielibyśmy świat bez tego całego lęku, winy, gniewu, dumy? Ile byśmy chcieli zmienić? Po co? Każdy uzależniony sam musi dostrzec, że wyzdrowienie leży w jego najlepszym interesie. Nikt go do tego nie przekona.

I ludzie walczą o to, by świat się zmieniał pod problemy – nie by to wyleczyć oraz rozpoznać przyczyny, tylko walczą, by uznano je za normalne. Wystarczy, że nazwie się to “duchem czasów”, “postępem”, ba! – wolnością! Dobrze, że wspaniali ludzie walczyli, by pokazać, że uzależnienia – powszechne jak trwająca pandemia – NIE są normalnością, ani wynaturzeniem. Nie należy dostosowywać do niej świata i ew. w barach dorobić łóżka, by pijani do nieprzytomności mogli od razu się bezpiecznie przespać, by rano móc kontynuować pijaństwo. Nie trzeba nikogo potępiać. Można się leczyć. A to już wymaga uczciwości, dyscypliny, moralności. A nie nieokiełznanego szaleństwa, na które tylko przyczepia się metkę “wolność”.

Wolność bez moralności i zdrowych podstaw jest niebezpieczna. Np. prowadzi do uzależnienia.

Zauważmy, że każdy przepis prawny, każda jakość, zdrowe sumienie – to wszystko ograniczenia wolności. Tak jak jezdnie. Co się stanie, gdy zjedziemy samochodem z ulicy – czyli gdy skorzystamy z naszej wolności bez żadnych zahamowań? Jazda po bezdrożach to duch czasu? To postęp? Czy może szaleństwo…? O to chodzi w życiu, by jechać z pełną prędkością po polach? Ulice powstały tylko po to, byśmy nie niszczyli sobie samochodów? A po co powstały przepisy drogowe? Po co są znaki “ograniczenie prędkości”? By odebrać Ci wolność? Nie. Byś Ty zrozumiał(a), że jest coś więcej, niż tylko nasze zachcianki.

Dobrym punktem startu do budowy zdrowego sumienia jest np. 10 przykazań. Już kontemplacja nad pierwszym może nam uświadomić ile być może jest odstępstw od zdrowia i normalności w naszym życiu. Co stawiamy nad Bogiem – miłością?

Do wielu ludzi nie dotarło nawet to pozornie najbardziej oczywiste – “nie zabijaj”. A to nie tylko odbieranie życia innym. To także dotyczy odbierania życia i prawa do życia sobie. To oznacza, by nie czynić sobie krzywdy, by o swoje życie dbać, troszczyć się, wybierać mądrze, naprawiać błędy, wybaczać, etc. Te 2 słowa – “nie zabijaj” – mają OGROMNE znaczenie. To twierdzenie nie mówi “ukrywaj chęć mordu”. Tylko poucza nas, byśmy znaleźli lepsze alternatywy. A oczywistym jest, że chcemy zabijać. Bo taka jest natura ego – homo sapiens. To zdanie mówi – “tak, wiem, będziesz chciał zabijać ale mimo to nie wybieraj tego, nie rób tego”.

Te 2 słowa także mówią – “nie zabijaj prawdy”. Jedną z fundamentalnych przyczyn wojen jest zniekształcenie prawdy, w którym nawet bestialstwo staje się usprawiedliwione i słuszne.

Te 2 słowa mówią także – “nie potępiaj siebie, ani nikogo innego; wybaczaj sobie i innym, bo potępianie zabija – nie stoi po stronie życia”.

Te przykazania zwracają naszą uwagę, namawiają nas do kontemplacji np. co stoi po stronie życia – czyli m.in. nie zabijania. Czy jedzenie słodyczy stoi po stronie życia? Żywienie urazy? Wmawianie sobie “nie zasługuję”? Odmawianie sobie szczęścia? Negowanie Źródła swojego życia?

Żadne nauki duchowe nie mówiły “szalej na falach emocji”. I łatwo się zorientować ile cierpienia i zniszczenia z tego wynikło. Może zanim zaczniemy uczyć się szaleć, pożyjmy choć trochę dobrze i normalnie? Zyskajmy dobrą perspektywę. Jak mówił bodajże Wojciech Eichelberger – “nie daj mężczyźnie karabinu, zanim nie nauczysz go tańczyć”.

Uzależniony korzysta z wolności bez żadnych hamulców do momentu, aż ją w ten sposób całkowicie straci. Dopiero wtedy ma szansę zdać sobie sprawę z powagi swojej sytuacji i problemu. Nagle okazuje się, że kolejny kieliszek wódki nie dał mu już wytchnienia, a cierpienie stało się już nieznośne. Ale i tak nie może przestać pić. Co wtedy?

Człowiek “łyka” wszystko. Nie ma granicy, której człowiek w swojej niewinności nie przekroczy. Nie ma kłamstwa, którego by nie uznał za prawdę. Nie ma prawdy i mądrości, których by nie próbował wyśmiać, znieważyć i przeciwstawić się. Nie ma moralności, której by nie zniekształcił. Nie ma cnoty, którą by imitował nieintegralnością. Nie ma chyba też limitu cierpienia, na które nie skazałby samego siebie.

Są ludzie, którzy np. ciągle przeciwko czemuś protestują. Są ludzie, którzy ciągle się czymś, czy wręcz czym się da, zamartwiają. Martwią się tym, że nie mają się czym martwić! Są ludzie, którzy ciągle muszą o czymś dyskutować, przekomarzać się, prowadzić niezliczone debaty udowadniające komuś innemu jak się myli.

Ludzie wkładają ogromny wysiłek w życie nieintegralne, co oznacza, że muszą wkładać przynajmniej tak samo duży, by w ogóle przeżyć.

Możemy sobie wyobrazić, że są całe kraje kalibrujące się na poziomie np. 40. Tam każdy dzień to wielkie wyzwanie, by przeżyć, by nie zostać zamordowanym czy zniewolonym. Posiadanie czystej wody do picia często graniczy z cudem. Ludzie głodują, chorują i umierają nawet na choroby, które w krajach bardziej rozwiniętych leczy się jedną tabletką czy szczepionką. Wielu jest tym tak oczarowana, że uważają, że każdą dolegliwość można wyleczyć lekami. To nie jest prawda. Chyba, że Bóg postanowi inaczej. Uzależnienie jednak jest jednym z przykładów, że nigdy nie powstanie lek, który je wyleczy.

Pamiętajmy, że z potencjału należy chcieć i nauczyć się korzystać – np. z umysłu logicznego. Tylko dlatego, że go posiadamy – mamy ten potencjał – nie oznacza, że go wykorzystujemy mądrze. Z każdego narzędzia trzeba nauczyć się korzystać. Jeden z tysiąca złotych skorzysta tak, że wykupi kurs – zainwestuje, a następnie pomnoży te pieniądze. Inny pójdzie do kasyna i wszystko straci (ale szalał na falach emocji). Jeszcze inny się zadłuży. Jeszcze inny kupi narkotyki i przedawkuje. Tysiąc złotych tego nie uczynił.

Ilość podświadomego oporu, siła przywiązań do tego, co negatywne mogą być ogromne i są dla większości ludzkości. Gdy ja uwalniałem opór – a ciągle uwalniam – bywały dni, że moje całe ciało było obolałe – bolał mnie cały układ nerwowy, mięśnie, miałem migreny. Tyle tego było. A to i tak pojedyncze warstwy czy pojedyncze lub niewielkie grupy tematów. Potrafiłem tak się opierać – i być tego zupełnie nieświadomy – że w chwilę stawałem się niezwykle senny, wręcz anemiczny jak ślimak.

I zupełnie brakuje o tym choćby wzmianki w powszechnym obiegu. Praktycznie od każdego klienta czytam twierdzenia typu – “pojawił się bardzo silny opór”, “zacząłem czuć opór” czy w ogóle brak i tego, a tylko skupienie na jednej z konsekwencji oporu – napięciu. I oczywiście przekonanie, że napięcie może zostać “rozładowane” przez np. masturbację. Energia seksualna nie powoduje oporu, dlatego pozbycie się jej nie jest rozwiązaniem.

A my sobie szukamy powodów do narzekania – że np. mamy stary telefon, a sąsiad ma najnowszy model. Pamiętam, że już w podstawówce dzieciaki porównywały samochody naszych tatusiów i nadawały im wartość na tej podstawie. Jak jakiś tata miał lepszy (droższy) samochód, to był lepszy (a więc i jego syn). Ja sam odczuwałem z tego powodu wstyd, bo mieliśmy (tylko) Tico. Jeszcze w liceum się wstydziłem – gdy tata czasami mnie podwoził, prosiłem, by nie stawał na parkingu zaraz przy budynku. Absurdalne. Ale tak wygląda nieintegralność, która m.in. przejawia się postrzeganiem: MIEĆ -> BYĆ oraz ROBIĆ -> BYĆ. W moim przypadku to był tylko jeden powodów do wstydu z setek innych, które sobie wytworzyłem. Wiele lat zajęło mi dojście do świadomości, że kocham mojego tatę POMIMO tego jaki ma(my) samochód. I jeszcze więcej, że kocham siebie, że w ogóle MOGĘ kochać siebie niezależnie od tego jak wyglądała moja przeszłość. A i też właśnie dlatego, bo tak wyglądała.

Często też powodujemy sobie problemy czy kłopoty lub nawet bierzemy w nich udział nieświadomie, niewinnie, nieraz naiwnie. Wcale nie chcemy tego w swoim życiu, a i tak to sobie sprawiamy. Nieraz dlatego, bo nie mamy świadomości konsekwencji naszych decyzji i wyborów. A gdy jeszcze zaczniemy grać ofiarę czy obwiniać innych – to może przerodzić się w lata zmagań i konfliktów z innymi, eskalować w bitwy z wrogami, których sami sobie ziściliśmy, zaprosiliśmy.

Dlatego – jeśli chcemy przestać cierpieć, zmagać się, nienawidzić, wpędzać w konflikty – zrozummy, że sam fakt, że przeżyliśmy to sukces. Dla uzależnionego jeden dzień trzeźwości to sukces. Obniżmy nasze oczekiwania. I żyjmy najlepiej jak umiemy.

Nie możesz pozostać trzeźwym na resztę życia. Możesz pozostać trzeźwym na najbliższe 24 godziny lub na najbliższą godzinę. O to zadbaj. Bo przyszłość to chwila obecna za chwilę. Jeśli nie zadbasz o TU I TERAZ, to nie zadbasz o przyszłość, bo o przyszłość dbasz dbaniem o teraźniejszość. Wielu próbuje “dbać” o przyszłość ale jest to wyłącznie strategia, by unikać chwili obecnej – bo jest w niej coś bolesnego, niekomfortowego, trudnego. Czy nie na tym polega “przekładanie”? “Jutro się tym zajmę” – to dbanie o przyszłość? Nie.

Żyj jednym dniem naraz, na spokojnie ale uczciwie. Oddajmy się całym sercem temu co dobre (najpierw upewnijmy się, że to na pewno jest dobro). Dawajmy innym siebie w 100%. Unikajmy tego, co nam szkodzi. Nie walczmy z tym, bo to nie jest dobra droga. Jeśli nie lubisz koziego sera, to go nie kupuj. Nie musisz go przy tym nienawidzić i potępiać, ani próbować kogokolwiek odwieść od jedzenia takiego sera. Odpuszczaj zmaganie.

Warto tu przytoczyć cytat z książki dr Hawkinsa “Przywracanie zdrowia”:

Poddanie potrzebowania stwarza przestrzeń dla pola energii samego życia, by mogło wejść w ciało i otworzyć serce. Uwolnienie się od niższych pól energii otwiera drogę dla wyższego pola i jego przejawów poprzez otwieranie się radości, cieszenia się, oraz miłowania. W związku pojawia się wówczas pragnienie, by wnosić do niego szczęście i zadowolenie oraz by wspierać doświadczenia drugiej osoby. W kochaniu się pojawia się współczucie.

Tego też potrzebuje uzależniony, by wyzdrowieć. Używki nas nie uwalniają, tylko zniewalają. Zmaganie nas nie uwalnia. Walka nas więzi. Potępianie nas zatrzaskuje. Pożądanie nas zniewala.

Uwolnienie się z pożądliwości wznosi nas do miłości. Im silniej pożądamy, tym gorzej. Bo skoro pożądamy coraz silniej, to znaczy, że co najmniej tak samo silnie się opieramy i nie zamierzamy odpuścić.

Przestań pożądać wolności, tylko zacznij żyć mądrze. Każdy jest wolny cały czas. W tym – jesteśmy wolni, by popełniać tysiące razy te same błędy.

Kto o tym słyszał? Dla wielu to w ogóle sprzeczne z logiką! – nie pożądać coraz bardziej. Wielkie pożądanie oczarowuje ludzi i nazywamy je miłością. Bo mamy myśli o kimś, potrafimy zostawić całą rodzinę, zdradzić, wydać masę pieniędzy. Skoro mamy myśli, to w naszym mniemaniu chcemy tego. A jak do tego dojdą uczucia, to znaczy, że kochamy to! To nie jest miłość.

Raz jeszcze – kto o tym słyszał? Kto to zaobserwował? Kto pojął, że ciągłe myśli o kimś, to nie jest nic dobrego? To ewentualnie zachłanność, a nie miłość. To jakaś forma patologii. Miłość nie więzi, nie zniewala, nie rości sobie praw do niczego i nikogo. Miłość się troszczy o dobro.

Rzeczywistość, którą możemy potwierdzić własnym doświadczeniem. Rzeczywistość jest bowiem doświadczalna – empiryczna. Nie można jej poznać myślami (koperek). Nie możemy liczyć, że pożądaniem wygramy z pożądaniem.

Pamiętam słowa pewnej kobiety uczącej zdrowej seksualności i zdrowych relacji damsko-męskich. Mówiła ona, że “gra wstępna” czy seks między kobietą i mężczyzną (szczególnie w relacji) trwa cały czas. To nie tylko to, co ROBIMY w sypialni. To to jacy wobec siebie JESTEŚMY. Oczywiście, że pożądanie ciała i kontaktu fizycznego się w tym znajduje. Ale to nie wszystko. Kontakt fizyczny to powinien być już owoc kontaktu na poziomach wyższych – subtelnych. A jeśli brakuje źródła szczęścia, to skąd ma się ono wziąć? Warto zastanowić się co teraz płynie między nami, a kobietami/mężczyznami czy partnerką/partnerem? Gdybyśmy porównali się do radioodbiornika – co wysyłamy innym i na odbiór czego jesteśmy dostrojeni?

I tu pojawiły się filozofie – np. “zaspokojenie pożądania”. Ale UCZUĆ SIĘ NIE ZASPOKAJA! To że znikają, NIE oznacza, że cokolwiek zostało zaspokojone – np. potrzeba. Doktor Hawkins mówi wprost – PODDAJ POTRZEBOWANIE. A nie próbuj go zaspokajać.

Celem spożywania posiłków NIE powinno być “zaspokojenie głodu”. Czyli jemy – co popadnie i w dowolnych ilościach – bo przyświeca temu cel – pozbycie się uczucia głodu. Więc środki jakich do tego użyjemy zostają usprawiedliwione. Konsekwencje stają się negatywne ale mało ludzi poprawnie łączy np. dolegliwości z tym, co jedzą każdego dnia. Przykładowo – wiele owoców nie zawiera witamin, tylko ich prekursory. Co oznacza, że jest to forma nieaktywna, która potrzebuje aktywatora. A jeśli całe życie jemy cukier, to nasza insulinoodporność jest ogromna. Tym samym nawet potencjalnie bardzo zdrowy posiłek, który zjedliśmy wcale nie został przyswojony. Organizm był w stanie przyjąć np. 5% tych wszystkich składników i witamin. To też problem typu “No przecież ROBIĘ wszystko dobrze! Dlaczego więc nadal jest źle!?” Mówimy – “jabłko jest zdrowe, zjadłem jabłko, więc zjadłem zdrowo”. Nie do końca.

Są tu 3 wymiary pracy:

1. Rezygnowanie z tego, co szkodliwe.

2. Wybór tego, co pozytywne.

3. Zajęcie się konsekwencjami dotychczasowych, negatywnych wyborów.

Próby robienia tylko punktu 2, i to na siłę, niewiele da.

Usuń zarówno potrzebowanie jak i opór wobec działania i osiągania. Im bardziej pragniesz, tym powiększa się psychiczny dystans między Tobą, a tym czego/kogo pragniesz. A że mentalność jest poziomem wyższym od fizycznego, to efektem tego będzie też dystans w świecie – np. brak partnerki/partnera, oziębłość, kłótnie czy w ogóle unikanie siebie, etc.

Pamiętam jeszcze na studiach, gdy obok mnie w pokoju mieszkały studentki. Jedna z nich – wysoka, czarne, długie, proste włosy, bardzo atrakcyjna – niezwykle mi się podobała. Często miały uchylone drzwi, zaś zapach jaki się z tego pokoju unosił oszałamiał mnie. Najpiękniejsze perfumy jakie kiedykolwiek czułem. Kuchnia zaś była za następnymi drzwiami, więc codziennie przynajmniej kilka razy mijałem ten pokój i zatrzymywałem się wdychając “boski opar” ;). Kiedyś wychodząc z kuchni widziałem tę dziewczynę – szła przede mną i była odwrócona do mnie plecami. Pożądałem jej. Patrzyłem się na jej ciało, jak się porusza, jak lekko falują jej włosy. Nie mogłem oderwać wzroku. W tym momencie się odwróciła. Niemożliwe, że mnie słyszała. Ale mnie “wyczuła”, bowiem instynktownie odczytujemy energię innych ludzi. Jednak tylko człowiek integralny może być świadomy dystynkcji względem sobą, a innymi; każdy nieintegralny wyłącznie projektuje własną energię, bo nie jest na tyle rozwinięty, ażby być wobec tego nieoceniającym.

By w ogóle zdać sobie sprawę ze świata zewnętrznego, potrzebny jest już pewien porządek wewnętrzny. Np. mówimy “to mnie denerwuje”. To jest totalne pomieszanie dwóch różnych “światów”.

Ale to pokazało mi (choć wtedy zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy), że szczególnie kobiety “czytają” energię – są jej świadome przynajmniej w jakimś stopniu. Ale w większości tylko powierzchownie i w stopniu przeważającym i tak zabarwiają to własnym stanem emocjonalnym. Dlatego bez popadania tu w jakieś przesądy o czarnej magii. Intuicyjnie – czyli w większości nieświadomie – zdajemy sobie sprawę, że coś skądś płynie. Tyle.

Zwierzęta też przecież czytają emocje. Są ich świadome. Ale reagują zgodnie ze swoim poziomem ewolucji. To jest powszechne zjawisko.

Człowiek spokojny nie reaguje, tylko pozostaje spokojny, bo taki JEST. Człowiek miłujący pozostaje miłujący, bo taki JEST. Człowiek zestrojony z emocjami – taki JEST – jak emocje. Czyli – raz taki, raz taki. I zawsze przez coś/przez kogoś.

To jedyne poprawne rozumienie twierdzenia “kobiety to istoty emocjonalne”. Bo to homo sapiens jest istotą emocjonalną, a nie tylko jedna z jego ekspresji – kobiecość. Każdy mężczyzna może sobie zrobić szybki rachunek sumienia – kiedy kierowaliśmy się czymś ponad emocjami – np. spokojem, wzniosłym celem – np. służbą dla innych, miłością? Choć raz w tym roku? A ile -set razy kierowaliśmy się emocjonalnością – unikaliśmy emocji, dawaliśmy im ekspresję, próbowaliśmy zmienić swój stan emocjonalny, uzależnialiśmy go, graliśmy ofiarę, “szaleliśmy na ich falach”, etc.?

Poszliśmy na mecz piłkarski, bo tak kochamy piłkarzy naszej ukochanej drużyny? Czy poszliśmy po “dreszczyk emocji”? Pijemy piwo, bo tak nam smakuje czy raczej zależy nam, by zapomnieć o troskach, napięciach, stresie i “wyluzować”? “Wyluzować”, czyli przestać doświadczać niskich stanów. To byłoby pozytywne dążenie, gdybyśmy nie czynili tego używkami, a poddaniem i gotowością, by tak funkcjonować na trzeźwo.

Gdy ta dziewczyna zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na mnie, zamarłem. Zawstydziłem się i przestraszyłem. Można powiedzieć – “zakręciłem kurek”. Potępiałem się, uważałem za gorszego, niezasługującego na kobietę, na seks – na coś więcej, niż ja sam siebie widziałem. To jest główny morderca atrakcyjności i seksu – czyli dynamiki energii. Nie chciałem się wstydzić ale zupełnie nie miałem pojęcia ani jakim to jest problemem, ani jak się od z tego wyswobodzić. Bowiem wstyd wynikał z potępiania siebie, nie z samego pożądania kobiet.

A jak uwolnić się od tego, czego nie chcemy? Wielu uważa, że osądzać to coraz bardziej, coraz bardziej nienawidzić, coraz bardziej się opierać, coraz bardziej się gniewać. I – przełamać… To “do czego próbujemy się przełamać” zazwyczaj jest bezcelowym zmaganiem wynikającym z niechęci, by przyznać, że wcale nie chcemy tego zrobić.

Piszę o tym, by ukazać, że życie na poziomie nieintegralnym automatycznie wprowadza zmaganie. Tam, gdzie mogłaby być swoboda i radość, jest ciągłe napięcie, niepewność, lęk i wstyd.

Przecież sami mogliśmy doświadczać frustracji czy lęku tylko dlatego, bo ktoś jest – jakaś osoba czy osoby. Zupełnie nic nam nie robią ale wkurzamy się, bo są. Albo reagujemy gniewem, bo ktoś z drugiego końca globu napisał coś (co? – jakie znaczenie temu przypisaliśmy?) w internecie. Uważamy, że ten “szaman” swoją czarną magią – np. jakąś opinią – wywołał w nas uczucia…

Zauważmy – skoro pożądamy, to co jest nad pożądaniem i jeszcze w spektrum nieintegralności? Gniew i duma. Czyli 2 główne cechy tzw. “badboy-ów”, za którymi rzekomo “szaleją kobiety”. Tak naprawdę kobiety nieintegralne, bo integralnych już to nie interesuje. I nawet funkcjonuje powiedzonko “łobuz kocha najbardziej”. Tak jakby miłość była stopniowana siłą. Nie, łobuz nie kocha najbardziej. Może się bardziej angażować emocjonalnie w akty romantyczne. Ale czy jest w tym miłość? Czy gniew to miłość? Czy duma to miłość? Czy romantyzm jest tożsamy z miłością?

A co z mężczyznami, którzy nie chcą być pogniewani i dumni, i/lub to wypierają? Odmawiają sobie możliwości wzniesienia się ponad to – do odwagi i wyżej. A mimo to dalej pragną i pożądają kobiet. Ale słabną, bowiem potępiają siebie. Dlatego najczęściej próbują się poświęcać lub usługiwać, a nawet się poniżać. Próbują też kobietę kupić, dokonać handlu – np. pieniądze czy mieszkanie za jej ciało, obecność, uwagę. Dlatego jeśli mają mniej pieniędzy od innych mężczyzn, to też się za to obwiniają i wstydzą. Słyszymy wtedy “co ja mogę dać kobiecie?” – tak naprawdę w tym jest lęk – “ona z łatwością znajdzie kogoś, kto da jej więcej, niż ja”. Wiele razy tylko od klientów słyszałem twierdzenia typu “kobiety są tak zaprogramowane, że szukają najlepszych genów, więc gdy tylko trafi się ktoś lepszy ode mnie, to ona mnie rzuci”. Tak właśnie rozumuje człowiek nieintegralny. I oczywiście niektóre kobiety nieintegralne tak się zachowają. Ale jak widać – to nie jest kwestia płci, ani biologii, tylko poziomu ewolucji.

Oraz jak mówiłem – jest w tym też potępianie, niedocenianie siebie i tego, co mamy. Dlatego automatycznie boimy się, że kobieta też tego nie doceni, albo że zależy jej tylko na ilości – np. tym, co taki “łobuz” może zrobić bardziej od nas. Skoro ktoś inny ma więcej czy robi bardziej, to znaczy, że jest lepszy… – czyli logicznym jest wybrać tego kogoś. Bo co to by znaczyło o samej kobiecie, że wybrała, by zostać z kimś gorszym? Dramat goni dramat. A gdy raz na miesiąc usłyszymy, że jakaś kobieta gdzieś w świecie zostawiła kogoś dla kogoś innego – to nam w zupełności wystarczy jako dowód dla naszej racji – jako paliwo dla naszych pozycji.

To samo z kobietami – kobieta widzi się jako ciało i od razu porównuje swoje ciało – myli poziom MIEĆ z poziomem BYĆ. W ogóle kobieta mówi – “JESTEM gruba/chuda”… “Jestem”… Poza tym to nie wszystko – bo za tym “jestem XYZ” stoi jeszcze nadana wartość, znaczenie, sens oraz pozycjonalności.

A skoro MA ciało np. mniej zgrabne od młodszej czy lepiej wysportowanej, to musi BYĆ gorsza. I już ma mniejsze powodzenie, bo ma mniejszą wartość na “rynku”. Logiczne? Być może ale wyłącznie w pewnym obszarze pojmowania i jakości życia – kontekście.

Gdy relacje postrzegamy jako coś co MAMY, a nie to jacy JESTEŚMY, to wtedy relacje wyglądają jak każdy inny targ.

A to tylko kilka aspektów tego problemu.

Oczywiście wiele kobiet nieintegralnych na to przystaje (przypominam, że nieintegralność to 80% ludzkości). No bo cóż innego jest na tym poziomie? Potem on i ona się do siebie przywiązują i chcąc nie chcąc żyją sobie ze sobą. Przywiązanie, erotyzm, zobowiązanie, seksualność, pożądanie, romantyzm nazywa się miłością. Więc oczywiście, gdy to się kończy, przemija, wyczerpuje, mówimy wtedy – “oni przestali się kochać”, “ona już mnie nie kocha”, “miłość się wypaliła”. Wypalić to się może żarówka, a nie monumentalny poziom ewolucji ludzkiej. A jeśli zmieniliśmy nasze zachowania wobec drugiej osoby, to znaczy, że nie BYLIŚMY tacy dla niej, tylko dla pewnych korzyści, które czerpaliśmy z tej relacji.

A nieraz i pojawia się dziecko, które też dalej ich wiąże ze sobą. Wiele małżeństw zaobserwowało, że zanim nauczyli/zaczęli siebie kochać w jakimś stopniu (nie mówiąc o miłości siebie samych) – np. otwierać się przed sobą, wyjawiać swoje wady, obnażać swoje słabości, doceniać, troszczyć się, etc., musieli już całą uwagę poświęcić dziecku. Spędzają czas tylko ze sobą głównie po pracy, w łóżku, gdy są już zbyt zmęczeni, by się nawet ze sobą kochać. Wielu ludzi w ogóle robi dzieci tylko dlatego, bo mają za to pieniądze, dzięki którym przeżywają. Inni z poczucia winy lub bo ich bliscy bardzo by chcieli wreszcie mieć wnuczęta, itd.

A skoro seks widzimy jako ROBIĆ, to oczywiście i tu mamy lęki, wstyd i winę wynikającą z porównywania się, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto ROBI to lepiej – szczególnie aktorzy pornograficzni. Dodatkowo uważamy, że ROBIĄ to lepiej, bo np. MAJĄ większego penisa czy MAJĄ przystojną facjatę czy zgrabną figurę. A skoro są faceci, którzy ROBIĄ to lepiej, no to nasza kobieta na pewno nas rzuci, bo przecież to taki robocik zaprogramowany na szukanie “najlepszych” genów… Ale znowu – jeśli człowieka ograniczamy do ciała i tego co ROBIMY, to nie dziwne, że tak postrzegamy “najlepsze” geny i geny w ogóle.

Oczywiście to nie ma nic do rzeczy ale stanowi fantastyczne usprawiedliwienie i racjonalizację dla potępiania się, wstydzenia, obwiniania, niechęci, by się wziąć w garść i to przekroczyć. Człowiek grający ofiarę zawsze widzi siebie jako bezradnego wobec świata. Zaś świat postrzega jako zły, niesprawiedliwy (no bo ktoś ma te “lepsze geny”), straszny, odbierający, w którym wygrywa tylko najsilniejszy, itd.

A skoro seks nazywamy “uprawianiem miłości”, no to skoro facet ma pożądliwe myśli o innych kobietach, to znaczy, że kocha inne, a nie swoją partnerkę! Znowu – dramat na całego. Mężczyzna zaś to wypiera, boi się, wstydzi, obwinia – a przez to pożądanie oraz te fantazje nie tylko trwają ale i rosną. W relacji/małżeństwie jest coraz mniej bliskości jak i coraz więcej uraz. I znowu – nasze lęki się realizują, a dramaty przybierają formę w naszym życiu.

Podkreślę – ja rozumiem, że to może być dla nas bardzo trudne i bolesne. Ale można to przepracować.

Ostatnio słyszałem rozmowę takiego typowego “samca alfa”, który mówił, że zna pewnego znanego sportowca, którego okradła jego żona. Wniosek, który sobie powiedział – “i weź tu zaufaj kobiecie”. Nagle się okazało, że “kobieta” wcale nie była zainteresowana “najsilniejszym”, ani jego genami. To w końcu na co do cholery są zaprogramowane kobiety? Na geny, kasę czy na co? A może pieniądze mają geny lepsze i gorsze? Co chwila mamy dowody, że to jest bzdura. To nie jest żadne programowanie, tylko preferencje wynikające z poziomu ewolucji.

Bez miłości tak to właśnie może/będzie wyglądać.

Z drugiej strony znam masę historii, w których on i ona robią dla siebie masę cudownych rzeczy, bo SĄ tacy dla siebie – kochający. I radzą sobie wspólnie z bardzo trudnymi tematami, wliczając uzależnienia.

A co jeśli np. pragniemy seksu, bo to podtrzymuje WIĘŹ z żoną (ale nie miłość) ale w pracy było tak dużo problemów, że wróciliśmy do domu zestresowani i nie mamy w sobie ani zapału do seksu i jeszcze boimy się, że nie damy rady ZROBIĆ tego odpowiednio? Koszmar. A że się wstydzimy i obwiniamy, co ukrywamy rozdrażnieniem – czyli nie dopuszczamy tego do siebie – to nie dopuścimy do siebie też zatroskanej partnerki. Ta niechęć stworzy dystans, który być może zacznie się powiększać. Słowem – nasze lęki zawsze dążą do realizacji. Bo lęk jest ponad fizycznością, a to co je utrzymuje – świadomość – jest jeszcze wyżej. Dlatego wkrótce i poziomy niższe – te bardziej “gęste” energetycznie – dostrzegalne zmysłami – też to zrealizują.

Co chroni kierowcę przed wypadkiem? Lęk odczuwany zanim do wypadku doszło i utrzymywanie tego wypadku w umyśle? Czy skupienie na drodze, rozsądne dostosowywanie się do aktualnych warunków, przestrzeganie przepisów, szczególna ostrożność? Lęk to nie ostrożność.

Uwalnia nas akceptacja, odpuszczenie osądów, poddanie oporu. I pójście drogami, które proponuje nam doktor Hawkins.

Gdy pytamy “no dobrze, to jak mam to ZROBIĆ?” zazwyczaj tak naprawdę mówimy “wcale nie chcę przestać tego robić”. Robimy coś całe życie, wierzymy w masę mitów, mamy z tego niekończącą się rozrywkę, usprawiedliwienia, preteksty, możliwość utrzymywania naszych ukochanych pozycjonalności. I pytamy “jak mam to przestać robić?” – oczywistym jest, że nie chcemy.

Bo oczywiście chcielibyśmy lepszego życia ale nie chcemy podjąć się tego, co do lepszego życia prowadzi. Np. przestać się lękać. Poddać lęk, oddać “koronę” i zaufać Bogu.

Poziom poniżej 200 (ponad 80% ludzkości), to dominium ego. Tu króluje fizyczność, myśli, emocjonalność, pozycjonalności, opór, przywiązanie, projekcje, usprawiedliwienia. I siła – zakochanie w przekonaniu, że siłą można wszystko. A skoro można, to należy. Ignorujemy poziom BYĆ, którego sens, wartość i znaczenie wierzymy, że wynika z tego, co ROBIMY i MAMY.

Biorąc to wszystko pod uwagę – naprawdę możemy spojrzeć na siebie i innych bardziej współczująco.

Ja rozumiem, że to mogą być dla nas szalenie trudne tematy. Ale można je rozwiązać, można je uzdrowić.

By poznać przyjaciół nie trzeba mieć wielkiej chaty i zabierać 30 znajomych osób na ekskluzywne wakacje. Nie trzeba wojny czy niegodziwych aktów, ani wspólnego wroga, by się jednoczyć. Jak mówi doktor Hawkins – gdy odpuścimy potrzebowanie, stworzymy przestrzeń, by miłość zaczęła otwierać nasze serce. Zacznie znikać poczucie separacji. A to zaś może wymagać przeżycia emocji – żalu, strachu, wstydu, winy. Jest mi to dobrze znane.

Jak przestać BYĆ samotnym? Zacząć interesować się losem innych. Przestać potrzebować czyjejś obecności i zacząć dzielić się swoją. Nie kontrolujesz w ten sposób innych, tylko DAJESZ swoje zainteresowanie. Im więcej dasz szczerze bezwarunkowo i uczciwie tego co pozytywne, tym więcej tego otrzymasz.

Jeszcze przypomnę – “zaakceptuj” oznacza, by widzieć to takim jakim jest, bez osądów, bez oceniania, bez wartościowania. Dobrze jest zacząć od zaakceptowania tego jak my żyjemy, jak wygląda nasze życie. Bez wzięcia odpowiedzialności za to, że się uzależniliśmy, nie możemy wyzdrowieć.

Wiem, że ten artykuł jest trudny i być może poruszył wiele bolesnych nut. Jeśli tak – dobrze. Gdyby niczego nie poruszył, nie spełniłby swojej roli.

Dla rozluźnienia, zobacz jak wygląda mentalizacja. :) Zwierzęta pokazują nam zwierzęcość w sposób bezbłędny:

: )

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Michał

Cześć Piotrze,
jestem na skraju wytrzymałości, mimo wszystko chciałbym się pochwalić czymś ważnym dla mnie- po kilku latach całkowitej samotności w moim problemie powiedziałem o nim bliskim- zareagowali bardzo pozytywnie. Spodziewałem się obrzydzenia, szoku, rozczarowania. Oni zrozumieli mój problem i powiedzieli, że będą wspierać mnie w wyjściu z mojego problemu. Jestem umówiony do terapeuty już. Zapalnikiem był kryzys w moim związku, który trwa ( jeszcze, ale prawdopodobnie zakończę na dniach tą relację, bo się męczę) już kilka miesięcy. Popełniłem w nim chyba wszystkie błędy, jakie może popełnić facet. Za bardzo się zaangażowałem, a dziewczyna chce żyć tu i teraz, nie myśli o przyszłości, wciąż mnie zbywa i nie wie, co czuje, czy mnie kocha ( ostatnio mówiła zamiast “nie wiem” “nie”, ale że jestem kimś wyjątkowym i nigdy do nikogo nie czuła tego co do mnie itd.). Wyleciałem z tą miłością jak idiota, powiedziałem jej “kocham”. Za bardzo zabiegałem o seks, co prowadziło do kłótni, ona go ciągle odciąga, że nie jest gotowa, bo byłbym jej pierwszym rzekomo, raz kusi, raz się boi, robi mi sieczkę z mózgu. Nie mamy wspólnych zainteresowań, mało nas łączy, ale do tej pory akceptowaliśmy różnice np. jeśli chodzi o światopogląd. Prawie Nigdy nie zwraca się do mnie za bardzo w czuły sposób, słowo “kochanie” albo “skarbie” wywołuje u niej chyba mentalne wymioty, chociaż wie, jakie to dla mnie ważne, ma problem zrobić sobie nawet wspólne zdjęcie, ja ją mam na tapecie, ona mnie nie, nie zachowuje się tak jakby jej jakoś mega zależało. Jak narzekam, że nie inicjuje fizyczności to to raz zrobi, a potem znowu ja ciągle muszę. Ja też nie byłem w tym wszystkim idealny, robiłem fochy o bzdety, ale miarkę przebrały walentynki, gdzie dostała ode mnie dwa piękne prezenty. Jednym z nich był jej portret mojego autorstwa, który rysowałem 3 dni z dedykacją. Ja nie dostałem w zasadzie nic, jak zwykle poza drobiazgiem “żeby było”, który miał vibe robionego czegoś na szybko, od picu. W każdym razie jej prezent w porównaniu do mojego był dość mizerny i wręcz śmieszny, czułem się jak w ukrytej kamerze. Wiedziała, że dostanie coś dużego ode mnie, bo z jednej okazji już dostała fajny prezent, więc wiedziała, że tym razem również się postaram. Starałem się. Późnym wieczorem dostaję od niej głosówki, jak razem z młodszą siostrą, która jest jeszcze dzieciakiem nabijają się, że nie dostała kwiatów. Jak można nie dać dziewczynie kwiatów na walentnyki?! No można, jak się ma coś lepszego. Uznałem to za skrajnie bezczelne, było mi bardzo przykro. Ona nie widzi problemu. Twierdzi, że jej siostra taka jest, jest wredną smarkulą i czemu się przejmuję opinią dzieciaka, że rzekomo wymagam od niej odcięcia się od rodziny. Poza tym ona sama też się nabijała, a na pewno przyzwalała na to stwierdzeniem “moja siostra ma ci coś do powiedzienia”. Już raz jej siostra nabijała się z mojego wyglądu. Przymknąłem oko. Ale tym razem powiedziałem, że jakby jej na mnie zależało to by zwróciła jej uwagę albo powiedziała ich matce, żeby gówniarę utemperowała. Ona powiedziała, że jej siostra nie zrobiła nic niestosownego i nie ma takiego zamiaru… Później powiedziała coś w stylu, że wie, że i tak nie zerwiemy bo mi na niej zależy, żebym się nie wygłupiał. Nie tak do końca to brzmiało, ale miało vibe przesadnej pewności siebie. Problem w tym, że to jest bardzo specyficzna osoba. Potrafi wysyłać mi jakieś niepokojące rzeczy o drugiej w nocy, jak śpię, które odczytuję rano, co jej się nie podoba w naszym związku, a potem “ja tak napisałam? nie pamiętam, byłam zaspana, zapomnij”. Lista rzeczy wypunktowanych jak lista zakupów- nie umiesz całować, masz słabe perfumy itp. Niby chcę zerwać, wszyscy mi to doradzają, że zasługuję na lepsze traktowanie, ale boję się, że jej naprawdę na mnie zależy i się mylę, a ona tylko okazuje to w inny sposób. Boję się, że nigdy już nikogo nie znajdę, bo nikt się mną nigdy nie interesował. Teraz dostałem szansę i ją marnuję. Wiem, że już nigdy nikogo nie znajdę, bo jestem paskudny. Niepotrzebnie pokazywałem swoją wrażliwą stronę, a ona to wykorzystała. Zagrała przede mną szarą, spokojną myszkę, a prawda jest taka, że nawet te spokojniejsze kobiety nie chcą artystów tylko dupka, który je wyrucha. Nie wiem, co mam zrobić. Z jednej strony chcę zerwać i móc skupić się na sobie, by wyjść z moich problemów, a z drugiej boję się, że ją zranię tym zerwaniem, bo wcale nie jest taka zła i przeżyliśmy też sporo dobrych chwil. Szczególnie na początku, wszystko było magiczne dla mnie. Odżyłem przy niej, a teraz znowu spadam na dno. Mimo wszystko cieszę się, że rozpoczynam drogę w powrocie do zdrowia. Boję się tego rozstania i tego, że jak zacznie o mnie opowiadać koleżankom ze studiów to i tam już będę spalony. Mam wrażenie, że mam samych wrogów w moim mieście. Trzymaj za mnie kciuki. Jeżeli masz taką ochotę, odpisz możliwie szybko, bo zależy mi na twoim dobrym słowie. Pozdrawiam Cię z całego serca.

Michał

Co zrobić jak przychodzą mi myśli żeby obejrzeć tylko jeden filmik?Nie mogę się pogodzić że przestanę oglądać te piękne kobiety.To jest część mojego życia,ja nie moge sie z tym pogodzić.Pękam po 3 dniach bez porno.

Podobne Wpisy:
Trzy urojenia – “czuję, że nie jestem sobą”, “szukam siebie” i “czuję się samotny/a”

Trzy urojenia – “czuję, że nie jestem sobą”, “szukam siebie” i “czuję się samotny/a”

Witam Cię serdecznie! Dzisiaj raz na zawsze chcę rozprawić się z urojeniami, przez wiarę w które masa ludzi tkwi w martwym punkcie w swoim życiu lub nawet cofa się i nie wie dlaczego. Są również bardzo chętnie utrzymywanymi przez uzależnionych, bo gwarantują, że nic się nie zmieni nawet przez całe życie. Dlatego mogą trwać w… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 5
100 Dróg do Pokoju (7-9)

100 Dróg do Pokoju (7-9)

Witam Cię serdecznie i spokojnie! ;) Kontynuujemy pierwszą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmujemy się pokojem. Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej! ► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie. Części 1-2 znajdziesz klikając na poniższe linki: ► 100 Dróg do Pokoju (1-3) – Przestań próbować zmieniać i kontrolować innych, Przestań chcieć… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
Choroby charakteru (Część 1)

Choroby charakteru (Część 1)

Witam Cię serdecznie! Dzisiejszy artykuł zainspirował nieżyjący już Jim Rohn – mówca motywacyjny, człowiek sukcesu w wielu dziedzinach – w tym zarówno biznesowej jak i relacji. Jim Rohn – postać warta posłuchania i naśladowania. Przedstawił on na jednym wykładzie coś, co nazwał chorobami charakteru. Postanowiłem rozwinąć ten temat i zaprezentować go w kontekście mechanizmów prowadzących… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
O Emocjach – Wstyd (Część 6)

O Emocjach – Wstyd (Część 6)

W artykule dotyczącym wprowadzenia do emocji napisałem, że emocja jest energią w ruchu. W tym Wpisie wyjaśnię Ci jaki jest realny wpływ tej energii na Twoje życie. Emocje to ładunki energetyczne. Na pewno spotkałeś się ze stwierdzeniem “ładunek emocjonalny”. Innymi słowy chodzi o ładunek energii danej emocji. Naturą energii jest ruch. Dobrze wiesz, że wszystko… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 10

WOLNOŚĆ OD PORNO