Witam Cię serdecznie i spokojnie! ;)
Rozpoczynamy pierwszą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Dzisiaj zajmiemy się pokojem.
Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!
► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.
Aby uniknąć komentarzy nie na temat, nie wypiszę wszystkich dróg od razu. W każdym artykule opiszę kilka i przedstawię swoją perspektywę na ich temat.
Jak każdy długi artykuł, czytając podziel go sobie na części. Czytaj np. jedną drogę za jednym zamachem i zrób sobie przerwę.
To taki króciutki wstępik, a teraz pora na dłuższy. :)
Większości ludzi pokój kojarzy się z okolicznościami zewnętrznymi jak brak wojny, dostatek, brak problemów. Oraz z medytującymi mnichami czy posągami Buddy. A to błędna percepcja. Bo z góry zakłada, że albo jesteśmy niewolnikami okoliczności zewnętrznych, albo pokój jest dostępny tylko po radykalnej zmianie kulturowej i religijnej, na co większość ludzi nigdy się nie zdecyduje. Albo musimy być kimś nadzwyczajnym, by na tym świecie być spokojnym.
Innymi słowy – pokój dla większości ludzi wydaje się i jest niepraktyczny. Praktyczne natomiast jest męczenie się i emocjonowanie.
Warto więc na starcie zdać sobie sprawę z warunków jakie postawiliśmy pokojowi.
Drogi, o których mowa nie są zewnętrzne jak droga z Wąchocka do Sátoraljaújhely. Aczkolwiek może wymagać od nas zmian zewnętrznych i być może nawet poważnych. No ale mamy 100 opcji. Niemniej jeśli stoisz w kałuży, to prędzej czy później przemokną Ci buty.
Tak jak w przypadku cnót – praktykowanie dowolnej z nich NON STOP I BEZ WYJĄTKU doprowadzi nas do pokoju.
Drogi, o których mowa są wewnętrzne. A to oznacza, że możemy nimi podążać w każdych okolicznościach zewnętrznych i niezależnie od nich. To również oznacza, że możemy je przebyć niezależnie od okoliczności wewnętrznych, wobec których całe rzesze ludzi stawiają się w roli ofiar. “Strach mnie sparaliżował” – to jedna z najczęstszych iluzji, którymi odgradzamy się od pokoju. Ale pokój można utrzymać nawet czując strach. Ale o tym dalej w tej serii.
Drugą jest oczywiście wpatrywanie się w myśli – “Mam straszne myśli” słyszę od klientów każdego dnia. I za każdym razem pytam ich – “No i co z tego? Dlaczego myśli mają dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie?”
Jedną z cech umysłu jest nadawanie wszystkiemu znaczenia. Może to być mądre jak nadanie znaczenia codziennemu zażywaniu leku ale i głupie jak sądzenie, że pioruny to znak, że Bóg się gniewa na naród. Tak też ludzie oceniają myśli – sądzą, że jak mają straszne, negatywne myśli, to taka się stała rzeczywistość. To bardzo prymitywne ale powszechne. Następnie zamiast zająć się tym czego dotyczą myśli, to nawet nie robią tego, tylko zmagają się z myślami i uciekają od nich w używki, rozrywkę, etc. Zaniedbują za jednym zamachem zarówno świat zewnętrzny jak i wewnętrzny często ogromnym kosztem związanym z samymi używkami.
Pokój nie jest czymś odległym, ani tajemniczym. Nie jest efektem ezoterycznych praktyk, ani dany tylko tym, którzy wyznają “lepszą” religię. Pokój to efekt wyboru i “zapłacenia ceny” – porzucenia wszystkiego, co pokojem nie jest.
No bo jeśli chcesz pojechać na wschód, to musisz zrezygnować ze wszystkiego co jest na zachodzie.
NIE oznacza to, że masz pozbyć się myśli. To nie jest konieczne chociażby dlatego, że jest niemożliwe.
Pokój to konsekwencja wyboru prawdy nad własne urojenia. To efekt wyboru rzeczywistości – zaprzestania grania ofiary, wyboru dojrzałości, zaprzestania hipnotyzowania się myśleniem i emocjonalnością. To wybór, by przestać to wszystko projektować na świat i zaakceptować w sobie. Pokój to wysoki stan świadomości, to taka jakość naszego bycia w świecie. Bo taką jakością żyjemy w sobie.
Drogi te nie są moimi wymysłami. Przedstawił je dr Hawkins. Człowiek, który był na wojnie w stanie całkowitego pokoju, a potem prowadził największą placówkę lekarską w USA zajmującą się najtrudniejszymi i beznadziejnymi przypadkami chorób ciała, umysłu i ducha. Osobiście pomógł w uzdrowieniu dziesiątków tysięcy ludzi. Następnie dzięki naukom duchowym przyczynił się do wzrostu w świadomości setek tysięcy ludzi. Miał więc niebywałe rezultaty, które tradycyjne badania mogły potwierdzić jak i nie mniejsze, których potwierdzić nie sposób. Dla mnie to wystarczająco zachęcające, by się z tymi drogami zapoznać i je chętnie stosować we własnym życiu codziennym.
A my jakimi drogami zmierzamy? Kto nas o nich nauczył? Od kogo my się ich nauczyliśmy? Jakie rezultaty miały te osoby? Dlaczego podróżujemy tymi drogami jeśli jest nam źle?
Jeśli zdamy sobie sprawę, że sami sobie to robimy, że nikt inny nam tego nie czyni, to jakbyśmy wreszcie uświadomili sobie, że przed nami stoją drzwi do wolności, do pokoju. Ale czy przez nie przejdziemy to nasza decyzja.
Warto, byśmy porozmawiali, czego ewentualnie możemy się jeszcze trzymać.
Jedziemy!
1. Przestań próbować zmieniać i kontrolować innych. Źródło Twojego szczęścia jest w Tobie. Pokój to decyzja, którą podejmujesz. Może on egzystować w środku wojny, zniszczenia i katastrofy.
Ta droga to jakby “przetarcie przedniej szyby”. To wyjaśnienie, opis rzeczywistości.
Niestety nawet znając tę prawdę i tu ludzie popełniają fundamentalny błąd. Bo skoro pokój jest w nas i go nie doświadczamy, to podejmujemy decyzję, że musimy go znaleźć. No bo – skoro go nie widzimy w sobie i nie doświadczamy, to musi go nie być. Prawda? Okazuje się, że to błąd.
Bo to jakby próbować znaleźć czystą szybę, gdy jest zabrudzona. Jak spowodować, by szyba była czysta? Przetrzeć ją z brudu. Należy zająć się brudem. Czystość jest przed naszymi oczyma, tylko przesłania ją brud. Gdybyśmy próbowali znaleźć kawałek czystej szyby nigdy jej nie czyszcząc, szukalibyśmy latami. Bo wyszlibyśmy z błędnego założenia – że czystość nie może istnieć z/pod brudem. Ale ten “brud” to tylko nasza percepcja.
Dlatego nieraz mówiłem, że Słońce nie przestaje świecić, gdy zostało przesłonięte przez chmury. Gdy chmury przeminą, Słońce wyjrzy automatycznie. Zmaganie z “chmurami” jest dokładnie tym, czego NIE powinniśmy robić i jest to dokładnie to, co robi większość populacji tej planety.
Takim “przetarciem” jest m.in. zrezygnowanie z prób zmian i kontroli innych ludzi.
Niektórzy natomiast próbują zamalować brud. Ukryć go. Przykryć. Zamieść pod dywan. Tak żyją uzależnieni. I konsekwencje takiego postępowania każdy z nich doskonale zna. Schowany brud nie znika. I wkrótce coś lub ktoś go ujawni.
Jeśli zamalujesz brudną szybę np. serduszkami i kwiatuszkami, to może i widzisz coś ładnego ale w esencji nadal nie widzisz tego, co przed Tobą.
Niejeden uświęcał swoje próby kontroli i zmiany innych – mówił, że widzi w innych zło – coś przez co cierpią – i na siłę próbował te osoby przekonać, zmienić, wymusić inne zachowania. To nigdy nic nie da, a te osoby jeszcze do niego zniechęci. Pomóc drugiej osobie możemy tylko wtedy, gdy wychodzimy z pełnej akceptacji i szacunku i gdy ta osoba jasno poprosi nas o pomoc. W każdym innym przypadku robimy się w bambuko. Jeszcze nie spotkałem się z sytuacją inną, niż by była to ucieczka od własnych problemów w próby “pomocy” innym. Jeśli chcesz komuś pomóc mądrością, to nie wystarczą słowa. Niezbędne są rezultaty. A rezultatem jest to jakim jesteś człowiekiem i jak żyjesz.
Dopóki nie staniesz się żywym dowodem mądrości, to nikt tego za mądrość nie uzna.
Wręcz przeciwnie – jeśli mówisz o mądrości, która najwyraźniej nic nie daje, to nie może być mądrość. W ten sposób można wręcz zniechęcić kogoś do wiedzy, którą się dzielimy. Najlepiej swoim życiem i planami zajmować się w ciszy i niech rezultaty mówią same za siebie.
Tym samym należy zająć się tym, przez co nie czujemy spokoju we własnych doświadczeniach. Nie bez powodu dr Hawkins podał przykład ekstremalny – wojna, zniszczenie, katastrofa. Bo i tu jeśli pragniemy spokoju, to naszym “zadaniem”, a tak naprawdę jak wyjaśnia – DECYZJĄ – jest zajęcie się w nas wojną, zniszczeniem i katastrofą. To poważne tematy, więc najprawdopodobniej i zmiany muszą być poważne. Czyli radykalne rekontekstualizowanie wojny, zniszczenia i katastrofy.
Powtórzę –
zajmujemy się naszą percepcją,
a nie mamy ruszać z odsieczą walczącym. Tym, przez co nie czujesz spokoju nie jest wojna, tylko Twoja percepcja wojny. Tym przez co nie czujesz spokoju nie jest to, co ktoś Ci zrobił lub powiedział, tylko Twoja percepcja tego.
Najprostszy przykład: “Zwolnili mnie z pracy.”
1) “To źle, bo nie mam za co żyć.”
2) “To dobrze, bo mogę znaleźć lepiej płatną pracę.”
Widzisz? Sam(a) określasz czym dla Ciebie jest zwolnienie i co oznacza. Równie dobrze możesz się użalać, bać, obwiniać, gniewać, a możesz też wybrać spokój i problem szybko rozwiązać.
Tak samo z wojną, stratą relacji czy czegokolwiek innego. Znaczenie nadajesz temu Ty.
Uważam, że nie powinniśmy startować z “dużym kalibrem” jak wojny, a nawet utrata pracy. Znajdźmy prostsze przykłady, na którym możemy “trenować”. Np. uschnięty kwiat. Widząc uschnięty kwiat – jakie mamy o nim opinie? Co sądzimy na temat usychania? Czy jest to dla nas smutne? Może bolesne? Może niesprawiedliwe? Może robimy wszystko, by nie doprowadzić do usychania kwiatów w naszym domu, a gdy do tego dojdzie, co czujemy? Smutek? Obwiniamy się? Użalamy?
Pomoże nam medytacja. Gdy znajdziemy taki usychający kwiat, możemy zacząć medytować i w trakcie rezygnować z każdej opinii na jego temat. Możemy wybrać, by dążyć do prawdy poprzez porzucanie swoich dotychczasowych percepcji i przez poszerzanie kontekst.
Bowiem usychanie kwiatu nie jest ani dobre, ani złe. Jakie jest nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Jedyne co uważamy i zauważamy, to tylko nasza percepcja, opinia. Nic więcej. Jeżeli jesteśmy pokorni (nie mylić z upokorzeniem), to rozumiemy, że równie dobrze możemy być w błędzie. Każdą opinię możemy porzucić i dążyć do poszerzenia kontekstu.
100 razy lepiej powiedzieć “nie wiem”, niż być w błędzie.
Może uważamy, że rozwinięty kwiat jest lepszy od usychającego? To jedno przekonanie już oddala nas od pokoju, bo gdy jeden z naszych kwiatów zacznie usychać, to my zamiast pokoju zaczniemy odczuwać smutek i będziemy sądzić, że to przez kwiat. Ale sami skażemy się na taki los, a potem wmówimy sobie, że to normalne i zależne od czynników zewnętrznych. To nie jest normalne ale jest powszechne. I nie jest zależne od czynników zewnętrznych.
Ten prosty przykład z kwiatem może nam uzmysłowić jak wiele warunków postawiliśmy pokojowi. A potem próbowaliśmy znaleźć choć kapkę pustego miejsca w zagraconym nimi “pokoju”. Jeśli chcesz mieć wolną przestrzeń, to zacznij wynosić z pokoju graty, a nie dokładać kolejne. Jeśli chcesz mieć czystą szybę, to ją umyj – usuń brud.
Zaznaczę, że żadne używki i rozrywka niczego nie usuwają, bo korzystanie z nich to ucieczka, a nie wewnętrzna praca.
Skoro mamy opinie o usychaniu, jeśli to wartościujemy, to naturalnie mamy jeszcze więcej opinii i wartościowania odnośnie ludzi, wojen, zniszczeń i katastrof.
Dlatego zajmijmy się jakimś prostym tematem. Przykładowo najpierw odczuwajmy spokój z samego rana przed pójściem do pracy. Odczuwajmy spokój poznając kobiety, przemawiając publicznie, rozwiązując jakieś problemy w swoim życiu, etc. Uświadom sobie swoją percepcję, opinie, pozycjonalności, wartościowania, intencje wobec jednego takiego tematu i dokonaj korekt.
Wiemy, że na tej planecie pełen gradient jakości – od największej podłości, po największą świętość. Nietrudno też zaobserwować, że ilościowo niskich jakości jest więcej, niż wysokich. Jest to i zawsze była normalna cecha tej planety (przynajmniej odnośnie ludzi). Skoro jest to norma, to mądrym jest normę zaakceptować bez dorabiania do tego niepotrzebnych historyjek i dramatów.
Jeśli nie podoba Ci się co ktoś robi i próbujesz ale nie jesteś w stanie tej osoby zmienić, to problemu naprawdę nie ma w tym człowieku. Problem również leży po Twojej stronie. I to bardzo dobra wiadomość! Bo swoje zmaganie możesz zakończyć niezależnie od tej osoby.
Nie musisz zmieniać miliardów ludzi i nieprzeliczonych miliardów okoliczności i zdarzeń. Nie musisz też zmieniać swojej przeszłości. Wystarczy, że zmienisz siebie względem nich.
Każdy spotkał negatywnie usposobione osoby. Większość wartościuje świat, innych ludzi, wydarzenia, a nawet przedmioty. Posługują się do tego dualizmem dobra i zła. Ma on zastosowanie w pewnym, ograniczonym kontekście – w kontekście, który dla ponad 80% ludzkości ma bardzo dużo sensu. Terrorysta? Zły! Kłamliwy polityk? Zły! Rodzic, który nie nauczył nas radzić sobie w życiu? Zły! Podwyżki cen jogurtów? Złe! Podatki? Złe!
Osądzanie m.in. dla masy ludzi ma sens, bo dzięki niemu wiedzą jak postępować względem tego całego “zła”. Zazwyczaj uciekać, unikać lub próbować pokonać.
Tylko moje pytanie brzmi – czy naprawdę białą czekoladę z rodzynkami musimy osądzić jako złą, by cieszyć się czarną czekoladą z orzechami? Oczywiście nie.
To kogo/co osądziliśmy jako złe staje się też perfekcyjnym celem dla naszych własnych zaniedbań i ich projekcji. Jeśli mamy w sobie stłumioną i wypartą wściekłość zbieraną od dzieciństwa, to nie ma lepszego kozła ofiarnego, niż ktoś, kto zajechał nam drogę! A to drań! Oby sczezł! Żeby go pokąsała najwredniejsza chihuahua, WRRRRR!
Każdy poczuje się wtedy lepiej, niż gdyby miał z tym gniewem zostać samemu. Ale problemu gniewu to nie rozwiąże.
Większość ludzi wierzy w iluzję, że ktoś inny zabrał im spokój i ich zdenerwował. I może się to wydawać sensownym, gdy wyprojektujemy swój gniew w formie obwiniania i krzyków. Czujemy wtedy dumę, czyli emocję wyższą od gniewu, winy, apatii.
Problem zaczyna się, gdy widzimy zło w drugiej osobie i nic nie możemy z tym zrobić. Przykładowo – jesteśmy nastolatkiem i wracamy do domu, gdzie tata po raz kolejny się upił, uderzył mamę, która zapłakana siedzi sama w kuchni. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oceni tej sytuacji jako dobrej. Dlatego dualizm dobra i zła to wielka pułapka. Bo to jakby sądzić, że są tylko dwie “barwy”, którymi możemy “malować” rzeczywistość. No bo jeśli nasz tata jest zły, a my nie możemy go zmienić, to co możemy zrobić? Tylko cierpieć… I wtedy nawet narkotyki zaczną być w naszych oczach dobre, by ulżyć swojemu cierpieniu, na które zdajemy się być skazani.
W rzeczywistości jednak barw jak i ich odcieni jest nieskończona ilość. Oznacza to, że kontekst możemy poszerzać w nieskończoność, co przyniesie nam coraz lepsze rozumienie, w którym możemy już tak przedstawić sobie fakty, że poczujemy spokój.
Ale podkreślam – to nie ma być “zamalowywanie brudnej szyby samochodu”. Faktów nie wypieramy, tylko nadajemy im inne znaczenie.
Nie musimy zgadzać się z tym, co robimy nasz tata ale też nie musimy go nienawidzić.
A co jeśli osądziliśmy jako złe integralną część ludzkiego życia – np. emocje i myśli? Właśnie na tym kolosalnym błędzie powstały wielomiliardowe przemysły alkoholowe, narkotykowe, rozrywkowe i również pornograficzny. Ludzie uciekają w to od “szarego/smutnego/bolesnego” życia. A tak naprawdę uciekają od własnych emocji i myśli będących wynikiem ograniczonej percepcji świata zewnętrznego wyprojektowanych na świat. Próbują emocje i myśli kontrolować, zmieniać tak jak próbują kontrolować i zmieniać innych ludzi oraz świat. Zmagają się i walczą, a gdy zmaganie i walka nie pomagają, to uciekają w używki, w rozrywkę, bo ich starania nie przynoszą rezultatów. A to wszystko błędy wynikające z błędnego kontekstu, w którym interpretują emocjonalność i myślenie.
Świata nie musisz zmienić. Wystarczy, że zmienisz siebie względem niego.
Czytanie książek może być taką samą ucieczką jak oglądanie pornografii. Ale oczywiście czytanie książki nie zniszczy Ci mózgu, ani nie wytłumi emocjonalności. Jednak może być świetną ucieczką od myśli i problemów.
Podczas przewartościowywania musimy dokonać dwóch fundamentalnych zmian – przestać próbować zmieniać osoby, które osądzamy oraz przestać próbować je kontrolować. Natomiast możemy je zrozumieć i zaakceptować ich postępowanie. Zaprzestanie osądzania to również niezwykle ważny fundament.
Ja rozumiem jak początkowo to może wydawać się trudne, a może nawet niemożliwe. Jeśli jedna, a może nawet obie osoby, które dały nam życie, sprowadziły na ten świat i były naszymi pierwszymi przewodnikami, poniżały nas, krzyczały na nas, podcinały skrzydła, upokarzały, a nawet biły, to mało kto jest na tyle rozwinięty, by im współczuć i nie brać tego do siebie. No bo jeśli rodzic zawstydza, obwinia i bije, to raczej nie jest na tyle rozwinięty, by nauczyć dziecko akceptacji, zrozumienia, odpuszczenia ani współczucia. Taki rodzic nie powie – “To co robię nie ma nic wspólnego z tobą. To moje problemy, z którymi sobie ne radzę”.
To nie jest wina ani rodziców, ani dziecka. Bo każdej negatywności zostaliśmy nauczeni. Naszych rodziców nauczyli tego pewnie ich rodzice. Ich rodziców dalsze pokolenie, itd. Na pewno była też masa innych ludzi, od których uczyliśmy się negatywności. Przyczyny nie sposób znaleźć. A nawet gdybyśmy znaleźli osobę odpowiedzialną, to cokolwiek byśmy z tą osobą nie zrobili, wszystko w nas nadal by pozostało. Dążenie do zemsty to też wielki błąd ale o tym w kolejnym punkcie.
W przytoczonej sytuacji dziecko zazwyczaj zaczyna albo nienawidzić rodziców, albo siebie. Niejednokrotnie jedno i drugie. Dlaczego to robi? Bo ponad 85% ludzi rodzi się na poziomie, na którym znane i naturalne są tylko te 2 sposoby radzenia sobie z tym, czego nie chcemy. Reagujemy emocjonalnie, co jest normalne i nie ma w tym nic złego. Ale z poziomu emocjonalności nie rozwiążemy większości naszych problemów.
ENERGIĄ gniewu może rozwiążesz problem z poziomu strachu (np. przyrzekając sobie, że już NIGDY WIĘCEJ! i postanowisz załatwić temat, którego się bałeś) ale jeśli pójdziesz wściekły/a do pracy, to szybko się zorientujesz, że jakość gniewu nie służy pracy i wygeneruje Ci dodatkowe problemy.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że problemu nie rozwiążesz gniewaniem się ale TWÓRCZYM WYKORZYSTANIEM ENERGII GNIEWU. Ale do tego trzeba zaprzestać projekcji i wziąć odpowiedzialność za gniew. Oraz oczywiście ustalić intencję twórczego wykorzystania tej energii.
Niezależnie w kim/czym postarasz się umieścić źródło gniewu, to Cię go nie pozbawi. Bo problem leży nadal w Twojej percepcji. Wypieranie własnej energii i oddawanie za nią odpowiedzialności nie oczyści Cię z niej.
Jeśli dymi się spod maski Twojego samochodu, to tylko z Twoim samochodem jest problem.
Błędem jest trzymanie się tych emocji i przelewanie ich albo na innych (w formie nienawiści), albo trzymanie ich w sobie (w formie autonienawiści). Tak czy siak trzymamy w sobie nienawiść, która jak jad wyżera nas od wewnątrz. I skupiając się na niej, nie dostrzegamy własnego oporu, przez który cierpimy. Nie mając zdolności odróżnienia okoliczności zewnętrznych od tego wszystkiego co dzieje się w nas, dochodzimy do wniosku, że to co dzieje się na zewnątrz to przyczyna, a to co dzieje się w nas, to tego skutek.
Innymi słowy – dochodzimy do wniosku, że jesteśmy ofiarą tego co dzieje się poza nami, w świecie.
“Szyba” została zabrudzona po raz pierwszy.
Dlaczego ludzie w to tak wierzą? Bo poziom zgodności z prawdą twierdzenia, że jest przyczyna i skutek kalibruje się bardzo wysoko – na poziom rozsądku. I bardzo łatwo sobie to udowodnić – położyć rękę na gorącej powierzchni i się natychmiast oparzymy. Zabierzemy ją i ból zacznie się zmniejszać.
I ludzie kropka w kropkę przekładają to na każdą inną sytuację. Ktoś powiedział, że jesteśmy brzydcy, a my poczuliśmy wstyd i żal, więc automatycznie dochodzimy do wniosku, że ta osoba jest źródłem naszego wstydu i żalu. Albo nasze ciało. A to nie jest prawda. Źródłem wstydu i żalu jest nasza percepcja i to wszystko, przez co tak chętnie się zgadzamy z taką bzdurą.
Twierdzenie, że “nic nie powoduje nic innego” kalibruje się na poziom 999. Jest to więc praktycznie ostateczna Prawda jaką jesteśmy w stanie poznać. Twierdzenie, że “ilość przyczyn każdego zdarzenia jest nieskończona” kalibruje się jako prawda.
W tak szerokim kontekście “przyczyna i skutek” prawdą już nie są. Nikt nie wywołał w Tobie ani wstydu, ani strachu, ani gniewu.
Gdy więc grzęźniemy w niskiej świadomości, możemy potrzebować prawdy z dużo wyższego pułapu niż rozsądek. Możemy potrzebować poziomów miłości i wyższych.
Uzależnieni, którzy chodzili lata na terapię mogą potwierdzić, że rozsądek pomógł ale problemu uzależnienia nie rozwiązał. Terapeuta, który tylko wykonuje swoją pracę ma kolosalnie niższe rezultaty od terapeuty o tej samej wiedzy i doświadczeniu ale który kocha swoich pacjentów. Bo to co dokonuje uzdrowienia to nie wiedza, tylko niewidzialne pole energii kolosalnie wyższej jakościowo, niż towarzysząca nawet najznamienitszym osiągnięciom naukowym. Takie pole towarzyszy np. spotkaniom 12 kroków.
Masa ludzi, którzy przestali chodzić do grup 12 kroków, powoli wracali do życia negatywnego i wracali też do korzystania z używek.
Kontekst to pole, w którym nasza percepcja dopiero może pracować w wyższej jakości. Bez zmiany kontekstu nie możemy zmienić nic innego. Próby takich zmian nazywają się zmaganiem.
Dzięki obserwacji tego co robimy, tego jak oceniamy, wartościujemy czy osądzamy świat, ludzi, zdarzenia, możemy uświadomić sobie kontekst, w jakim się poruszamy i dokonać korekt.
Zacznijmy obserwować język jakiego używamy – ile razy każdego dnia mówimy “TO JEST smutne/złe/straszne/stresujące”? Ile razy dziennie dokonujemy projekcji nawet tego nie zauważając sądząc, że coś jest jakieś w świecie? Nawet nie dostrzegamy, że ktoś inny może to postrzegać zupełnie inaczej! Tak łatwo jest zignorować fakt, że to co oceniamy nie jest żadne. To jest jakie jest. Nie mamy pojęcia jakie to jest dopóki będziemy nadawać temu własne opinie, sens, znaczenie i projektować na to własną emocjonalność.
Już kilka razy na Blogu podawałem przykład z krzesłem – widząc krzesło, na którym siedzimy nie widzimy tego krzesła, tylko wszystkie inne krzesła, na których siedzieliśmy. Nie widzimy chwili obecnej, tylko przeszłość. Widzimy opinie, które zbudowaliśmy niegdyś. Nie widzimy chwili obecnej, nie pozwalamy sobie na całkowitą “pustkę” odnośnie niej. Tylko bierzemy ze sobą do każdej chwili obecnej cały zgromadzony dotychczas bagaż i ten bagaż próbujemy upchać tu i teraz.
Robimy tak, bo jest to wygodne. Ale musimy zdawać sobie sprawę z ceny tej wygody – nigdy nie jesteśmy obecni, nie widzimy rzeczywistości, tylko własne opinie zbudowane o niej niejednokrotnie nawet wiele lat temu. Problem właśnie pojawia się, gdy te opinie zbudowane w przeszłości oparliśmy o wstyd, winę, bezsilność, żal, strach, gniew, etc.
To jakby próbować oglądać telewizję z programem telewizyjnym sprzed 20-tu lat. Ba, nawet oglądanie TV z gazetą z wczoraj będzie problematyczne. A jeżeli w programie są same horrory, to takie też będziemy mieli oczekiwania. Będziemy bali się przełączyć program niezależnie co leci na obecnym. I będziemy uważali ten program za nasz smutny los. A potem patrzymy, że inni oglądają inne programy i zaczniemy się użalać, że świat jest niesprawiedliwy.
Naturalnie jeśli osądzamy świat czy własne życie, to obwinianie lub próby “zamalowania” brudu używkami czy w dowolny inny sposób mogą wydawać się sensowne.
No bo jeżeli wierzysz, że wstyd i strach czujesz przez kogoś, to jeśli obejrzysz porno, by o tym “zapomnieć” i faktycznie przestaniesz czuć wstyd i strach, to dla Ciebie będzie to dobry wybór. Ale gdybyśmy się przyjrzeli temu z poziomu rozsądku, to jeśli jesteś w pokoju zawstydzony/a i przestraszony/a choć nie ma przy Tobie żadnego niebezpieczeństwa i decydujesz się obejrzeć porno, to czy cokolwiek w świecie uległo zmianie? Nie. A jednak zmienia się Twój stan. Oznacza to, że problemu nie stanowiło nic w świecie, bo wtedy porno nie mogłoby w niczym pomóc. Przestajesz czuć wstyd i strach, bo niszczony jest mózg, a emocje są tłumione przez bardzo silne i liczne sygnały seksualne. Nic w świecie nie uległo zmianie. A jednak poczułeś/aś się inaczej i uważasz, że już wszystko ok. Więc mogłeś/aś uznać, że jest ok bez włączania pornografii, a tę osobę zaakceptować i żyć rozsądnie.
Ale to nie jest życie rozsądne – ogłupianie się i zmaganie z własnymi emocjami – to życie nieświadome, przez co nie możemy rozwiązać swoich problemów. Bowiem poruszamy się wyłącznie w sferze emocjonalnej. Zajmujemy się w bardzo głupi sposób tylko emocjami i niczym innym.
No bo ZAWSZE i BEZ WYJĄTKU jeśli ktoś jest w stanie nas zawstydzić, to tylko dlatego, bo już sami mieliśmy taki zdanie o sobie, co ta osoba.
Inny człowiek może nam tylko potwierdzić to, co uważamy na swój temat. Nie może tego zmienić.
No bo to takie wygodne – wystarczy powiedzieć – “To on(a) jest winny/a!” i już mamy usprawiedliwienie, wytłumaczenie i nic nie musimy robić. A potem szukamy tego, co “przyniesie nam ulgę”. I tak w kółko nawet dziesiątki lat.
Musimy dostrzec te fundamentalne błędy w każdym z przemysłów używkowych – one nie rozwiązują żadnego problemu i realnie nic Ci nie dają.
Wszystko co czujesz ma źródło wewnętrzne.
Nie ma w nich też nic złego – od czasu do czasu napić się alkoholu, a nawet obejrzeć porno. Ale jeśli nie będziemy RADYKALNIE UCZCIWI i będziemy ukrywać przed sobą prawdziwe powody picia, palenia, oglądania porno, to doprowadzimy do bardzo poważnych konsekwencji. A w przypadku pornografii naprawdę nie ma za wiele pozytywnych intencji, by ją obejrzeć. Ludzie zdrowi nie potrzebują pornografii, ani niczego innego, by spędzać ze sobą fantastyczne chwile – seksualne i każde inne.
Jeśli oglądasz kabarety, bo non stop czujesz smutek, to uważając je za źródło radości, a tym samym pomoc w swoim smutnym losie popełniasz błąd. Energię smutku możesz uwolnić, przestać go projektować na świat i przewartościować to, co postrzegałeś/aś przez jego pryzmat.
Jeśli rano włączasz radio, by naprawdę spokojnie posłuchać co się dzieje na świecie zanim pojedziesz do pracy – to ok, wszystko gra. Ale jeśli radio włączasz, by uciec od poczucia samotności, tzw. “pustki”, stresu czy niepewności, to jest to zupełnie inna sytuacja. W tej drugiej popełniasz poważny błąd. Bo to co czujesz i powody tego zabierzesz ze sobą na resztę dnia. A znając naturę umysłu, będzie on w świecie wyszukiwał kolejne usprawiedliwienia i pretekst dla zaniedbanej i/lub wypieranej emocjonalności. Będziesz dokładać sobie kolejnych urojeń na temat świata, ludzi i siebie samego/samej. Po prostu będzie Ci coraz trudniej choć słuchając radia możesz poczuć się troszkę lepiej. Pytanie dlaczego nie czujesz się troszkę lepiej bez radia?
Twój umysł cały czas będzie próbował kontrolować i zmieniać to, co uznałeś/aś za źródło swoich lęków. Jeśli zaś stwierdzisz, że jesteś wobec tego bezsilny/a, to będziesz tego unikać. Problem pojawi się jeśli lęki wyprojektujesz na ludzi i cały świat.
Przytaczam te prościutkie przykłady, by pokazać na czym polega problem. Relacje z ludźmi są dużo bardziej złożone, niż poranne słuchanie radia, a już w intencji słuchaniu radia może być błąd.
Zanim zaczniemy zajmować się swoją percepcją innych ludzi, warto “potrenować” na rzeczach niezmiennych i własnych intencjach odnośnie ich. Co czujesz gdy nie ma prądu? Gdy odetną ciepłą wodę? Gdy przed kulminacyjną sceną w filmie wyświetlone zostają reklamy? Spokój? Jeśli nie – zacznij od tego. Bo dzięki temu z resztą będzie Ci łatwiej.
Ostatnio napisał do mnie 18-latek, który opisał mi swoją sytuację. M.in. to, iż był poniżany i bity przez tatę, bo np. wykonał coś 5 sekund dłużej, niż się spodziewał. Chłopak na końcu tej przykrej wiadomości zadał mi niezmiernie znaczące pytanie – “Co dalej?” W esencji to jakby zapytać jak rozwiązać spory węzeł. Tu nie ma odpowiedzi – “Rób X 47 razy i będzie dobrze”. To 18 lat życia w totalnej nieświadomości, zmaganiu w sobie z każdą emocją i myślą, ich projekcji na świat, zbudowanymi przekonaniami o sobie, świecie, życiu, rodzicach, to masa negatywnych nawyków. Napisał mi, że boi się odpowiedzialności i że trudno mu zaakceptować fakt odpowiedzialności za siebie, bo dalej mieszka u rodziców (za co także się wini).
Widzimy więc jak się zaplątał we wstyd, winę, żal do siebie, pewnie i gniew na siebie oraz na swoich rodziców. Plącze się coraz bardziej w emocjonalności i mentalizacji. Nic nie zostaje rozwiązane, a on naturalnie sądzi, że to przez…
W tej wiadomości chłopak przedstawił mi również przekonania odnośnie zmiany – że trzeba mieć wywalone, że trzeba dążyć ślepo do celu, itd. Więc zgromadził masę przekonań na różne tematy ale nie jest świadomy, że jego dotychczasowa sytuacja jest właśnie tego skutkiem. Czy dojdzie do celu na ślepo? Oczywiście, że nie. Dlaczego? Oczywiste – bo zamierza iść na oślep. Mniej oczywiste – bo weźmie cały bagaż ze sobą nadal go osądzając, opierając się, walcząc, zmagając, uciekając od niego. A jego głównym priorytetem życiowym było szukanie tego, co da mu od ulgę od noszenia tego bagażu. Jeśli nadal będzie go niósł, to nie zmieni on swoich priorytetów.
Nawet jakby się wyprowadził i już pracował nad swoim życiem, to wystarczyłby jeden telefon od taty, by zrujnować jego samopoczucie. Pewnie by nawet wtedy obejrzał pornografię lub się upił.
Czy pokój może zaistnieć w sytuacji, gdy przez 18 lat, a w esencji nigdy nie doświadczyliśmy pokoju, tylko bólu i to ze strony bliskich? Może. Ale ceną jest poddanie swojego osądzania, wewnętrzne oczyszczenie, poddanie oporu, grania ofiary i każdej korzyści jaką mamy z wartościowania tego. To znalezienie innego kontekstu wszystkiego, czego doświadczyliśmy i uznaliśmy za złe. On tego nie znajdzie gdzieś w świecie. To już jest i on sam się tego trzyma. I idąc na ślepo w życie on cały czas będzie to wlókł ze sobą.
Musi przestać osądzać swojego tatę i próbować go zmieniać i kontrolować – zarówno w rzeczywistości jak i porzucić fantazjowanie na ten temat.
Nie możemy liczyć, że od tego uciekniemy. Bo nie ma od czego uciekać. Problemem jest nasza percepcja, intencje, osądzanie i wartościowanie. Oraz to, co trzymamy w sobie i uważamy, że źródłem tego jest świat zewnętrzny oraz inni ludzie. Warto oczywiście zadbać o warunki zewnętrzne – np. znaleźć wspierające nas towarzystwo, ludzi usposobionych pozytywnie. Znaleźć sobie jakieś zajęcia, by ograniczyć swój czas przebywania w domu. Ale jeśli sądzimy, że to załatwi temat, to się mylimy. Bo niezależnie jak wspaniałych ludzi znajdziemy, to gdy przyjdzie nam wracać do domu, od razu będzie to dla nas to co zwykle. Dlaczego? Bo jak w przypadku krzesła nie postrzegamy tego z chwili obecnej, tylko na chwilę obecną narzucamy przeszłość. Nie widzimy nic innego, tylko to, czego się trzymamy, co poznaliśmy przez własną, bardzo ograniczoną percepcję i co w esencji nie stanowi nic innego, tylko projekcję własnej emocjonalności i wewnętrznych doświadczeń jak ból. Jeśli tego nie skorygujemy, to nic się nie zmieni ani teraz, ani w przyszłości.
A można trzymać się każdej bałamutności niezależnie od rzeczywistości zewnętrznej, nawet niezmiennej od milionów lat. Praktycznie każdy wierzy w iluzję, że myśli. Dziś niektórzy nadal wierzą, że Ziemia jest płaska.
Czy sytuacja z pogniewanym rodzicem jest zła? Nie. Oczywiście mi łatwo jest to powiedzieć. I każdy może uznać, że to także tylko moja opinia narzucona na tą sytuację.
Ba! Próbując na siłę uznać, że zła nie jest może być nam nawet jeszcze trudniej! No bo jak może nie być zła, jeśli przez nią cierpimy, jeśli w rodzicach nie mamy wsparcia, jeśli nas biją i poniżają ci, którzy powinni nas wspierać? Zmuszając się do innej percepcji doprowadzimy tylko do zmagania i oporu. Bo to nadal nie jest decyzja, by porzucić dotychczasową percepcję. Która jest…?
Jak widzisz – nie bez powodu dr Hawkins nazwał to drogami. Bo to nie coś, co robimy raz. To coś, czym zmierzamy, podążamy. Bez końca. Każdego dnia. I aby dostrzec zmiany, poważne – np. wyjść z ciemnego lasu na rozległą, otwartą przestrzeń, trzeba przejść kawałek tej drogi. Nikt nią nie pójdzie i nie przejdzie za nas.
Jak zauważył ktoś mądry – podjęcie decyzji zajmuje ułamek sekundy. Tylko człowiek może potrzebować lat, by sobie na tę decyzję pozwolić.
Tak jak z siłownią. Jeśli nie wykonasz wewnętrznej pracy, to pójście pierwszy raz może wymagać nawet tygodni zmuszania się, o ile w ogóle się na to zdecydujemy (bez decyzji nic nie zmienimy). A potem znowu zaczniemy go stawiać i przestaniemy chodzić.
Z uwalnianiem oporu jest jak z rozluźnianiem ciała. Napnij swoje całe ciało i zaobserwuj jak się rozluźnia, gdy sobie i mu na to pozwolisz. A gdy uznasz, że już, to zacznij świadomością “skanować” poszczególne fragmenty – szczególnie ramiona, brzuch i szczękę. Dostrzeżesz, że wcale nie są jeszcze rozluźnione. I możesz pozwolić im się rozluźnić jeszcze bardziej i bardziej. Możesz ciału pomóc masując te miejsca. Tak samo z oporem. Może się nam wydawać, że się nie opieramy ale jeśli się temu przyjrzymy, to dostrzeżemy, że opieramy się nadal pewnym aspektom rzeczywistości i to zapewne wielu. I to też zawsze możemy poddać.
A bez świadomości wszystko zawsze będzie się nam tylko wydawać.
Ja przeszedłem część swojej drogi i dlatego mogę powiedzieć, że za tym ciemnym lasem jest otwarta przestrzeń. Ale dla tego, kto nadal jest w ciemnym lesie ta informacja niekoniecznie musi coś zmienić. Dla jednego będzie promieniem nadziei. Dla kogoś innego powodem, by się użalać, zazdrościć, a nawet nienawidzić tych, którzy w ciemnym lesie nie są. Niektórzy w ogóle w nim nie byli. Ten, kto dostrzeże promień nadziei, nadal ma do przejścia tę drogę. Jest to osobista podróż każdego z nas.
Niemniej zauważmy, że w przypadku wspomnianego 18-latka on nie chce na razie nią iść. Skąd to wiem? Bo napisał wprost, że boi się odpowiedzialności. Innymi słowy – nie chce żyć odpowiedzialnie. Nadal woli obwiniać siebie i swoich rodziców. I chce coś robić na oślep. No bo jeśli dalej będzie wierzył, że jego samopoczucie wynika z tego, co robią i zrobili inni ludzie, to automatycznie wierzy, że sam nic nie może z tym zrobić i że dopóki nie zmienią się inni ludzie, to nic nie ulegnie poprawie w jego sytuacji.
A to fundamentalna iluzja nazywana graniem ofiary. To też pokazuje jak wielkim błędem są próby kontrolowania innych oraz próby ich zmiany.
Abyś poczuł(a) pokój, nikt i nic w świecie nie musi się zmienić. Tylko Twoja percepcja odnośnie tego.
Chcąc ją zmienić, szybko dostrzeżemy jak przywiązani możemy być nawet do tego, przez co cierpimy.
Ktoś inny napisał mi “to nie jest takie proste wybaczyć”. Dla niektórych może nie być proste ale nie jest też trudne. Wybaczenie opiera się na wewnętrznym oczyszczeniu i rekontekstualizacji sytuacji, którą wybaczamy. Jako że na początku zmierzymy się z przywiązaniem do urazy, gniewu, winy, żalu, własnych opinii, percepcji itd., to zrezygnowanie z tego będzie się nam wydawało trudne. Ale właśnie dlatego wybaczanie zostało przedstawione w WoP w formie narzędzia i procesu, by wykonywać go krok za krokiem. To wydaje się trudne, bo nasza dotychczasowa percepcja jest właśnie tak błędna.
Trudne może być tylko wtedy, gdy nie będziemy mieli zamiaru zrezygnować z korzyści utrzymywania urazy i pozycjonalności, z których uraza wynika.
Gdybyśmy wobec czegoś już postępowali zgodnie z prawdą, to już wobec tego czulibyśmy spokój. Jeśli go nie czujemy, to coś jest do korekty w nas, bowiem spokój to naturalny stan wewnętrzny. 99% umysłu to cisza i spokój. A jeśli go brakuje, to znaczy, że oddajemy cały spokój na rzecz 1% mentalizacji. Nie bez powodu niski poziom rozwoju – ego – nazywany jest “małym ja”. Bo “małe ja” widzi co najwyżej 1%.
Ego ma zawsze bardzo, bardzo ograniczoną percepcję, perspektywę i kontekst, w którym dokonuje swoich opinii. I oczywiście nie ma zamiaru przyznać się do odpowiedzialności. Będzie szło w zaparte nawet do śmierci – że cierpi przez kogoś, a nie przez swoje głupie wybory. A nawet gdy nie będzie mogło tego zanegować, to zamiast dokonać zmian, będzie wolało się wstydzić, obwiniać i użalać za własne błędy. Ale gdybyśmy już mieli nie popełniać błędów (wliczając te najpoważniejsze), to byśmy się nie urodzili na tej planecie. Oczywiście nikogo nie usprawiedliwiam.
Czy rozsądnym jest usłyszeć w odpowiedzi na:
– Cierpisz nie przez kogoś, tylko przez własne wybory!
– Dzięki! Czułem się fatalnie, a teraz czuję się naprawdę parszywie!
Człowiek może iść w zaparte całe życie. W głupie, bezmyślne, dumne. Dlaczego nawet ten “kęs” mądrości osądza jako zły? Przecież odpowiedzialność to jedna z najważniejszych spraw pod Słońcem!
Bowiem, gdy sobie uświadomisz, że jesteś odpowiedzialny/a za wszystko w swoim życiu, to w każdym momencie możesz podjąć decyzję, by to zmienić.
Cierpisz? Twoje cierpienie trwać będzie tak długo, aż nie podejmiesz decyzji, by przestać. Co w tym złego?
Wstydzisz się? Będziesz się wstydzić dotąd, aż nie podejmiesz decyzji, by przestać. Nienawidzisz się? Będziesz się nienawidzić, aż nie podejmiesz decyzji, by przestać. Jeśli trzeba to 40 razy każdego dnia. A podjęcie decyzji zajmuje ułamek sekundy.
Ale ludzie póki mogą sobie na to pozwolić, próbują kontrolować i zmieniać innych. Bo w nich widzą przyczyny swoich problemów. Tylko dlatego, bo to wygodne, choć nic nie rozwiązuje i nie zmienia na lepsze.
Dopóki w kimś będziemy widzieli zło, dopóki będziemy osądzać, uznawać kogoś za źródło swojej niedoli, to nie będziemy żyli w pokoju. I sami odbierzemy sobie możliwość, by pokój przywrócić.
Warto wziąć pod uwagę, że każdej opinii w wieku dziecięcym zostaliśmy nauczeni lub wzięliśmy od innych. Opiniowanie i osądzanie nie jest więc czymś naturalnym. Nikt sobie nie wymyśli negatywnych opinii. Ale jako ludzie, a szczególnie w wieku dziecięcym, nie jesteśmy w stanie odróżnić tego co życiu sprzyja od tego, co nie sprzyja. Dlatego gdy żyje się nam ciężko, zawsze łatwiej jest znaleźć to, co jest nie tak ze światem, niż z własnymi decyzjami i percepcją.
Ile razy powiedzieliśmy do siebie w całym swoim życiu – “Hmm, a może jednak się mylę i nie jestem bezwartościowym ścierwem?” Uzależnieni poddają wątpliwościom tylko to, co pozytywne. Ze wszystkim negatywnym bardzo chętnie się zgadzają. A że rzeczywistość jest pozytywna, to nie dziwne, że doświadczają bólu. Bo zadaniem bólu jest nas zatrzymać i zmusić do dokonania zmian. A uzależnieni zmianom się opierają.
Bowiem zmysły i umysł koncentrują się na świecie zewnętrznym narzucając na nie wewnętrzne zaniedbania.
Z poziomu emocjonalności nie widzisz świata zewnętrznego, tylko własną emocjonalność. Nic więcej.
Z doświadczenia też wiem, że ludzie, którzy mają problem z innymi, zazwyczaj nie odczuwają spokoju również wtedy, gdy są sami. I wpatrują się w mentalizację, która non stop wraca do wydarzeń z przeszłości oraz obwinia innych. To się oczywiście nie kończy z samej natury myślenia.
No pomyśl – jeśli naprawdę źródłem Twojego wstydu byłoby to, co ktoś zrobił lub powiedział, to będąc samemu wszystko powinno być ok. Ale nigdy nie jest. I nawet jeśli ktoś dałby Ci wstyd, to po co się go trzymać? Jeśli ktoś dałby Ci gorący przedmiot, to byś go trzymał(a)? Nie, natychmiast byś go upuścił(a), bo zdrowie jest ważniejsze od kubka. Natomiast ludzie wstydu, winy, żalu, gniewu, etc. się nie puszczają. Wolą to od swojego zdrowia.
Przypominam, że poziom świadomości Rozsądku (400+) jest o ponad 200 punktów wyżej, niż poziomy, na których żyje ok. 85% ludzkości (< 200). A to skala logarytmiczna.
Dlatego też człowiek w końcu samego siebie przekona, że cierpi przez kogoś, przez czyjeś zachowania. Już w trakcie II Wojny Światowej jeden z największych rzeźników III Rzeszy zauważył, że kłamstwo powtórzone dostateczną ilość razy zostaje uznane za prawdę. Tak też jest z myślami. Jeśli raz usłyszymy, że jesteśmy gorsi i w to uwierzymy, to poczujemy wstyd. I za każdym razem, gdy w przyszłości poczujemy wstyd, nasz umysł powtórzy dokładnie to samo – “jestem gorszy/a”. Nie mając żadnego innego wytłumaczenia dla wstydu, uwierzymy w to. A to zamknięte koło: emocje->myśli->emocje.
I może się nam wydawać, że bezpiecznymi możemy być tylko wtedy, gdy będziemy kontrolować wstyd i myśli oraz te złe osoby, które nam to powtarzały. Ale żadne z tych zamierzeń nie jest właściwe. Nie da nam nic dobrego.
Próby kontroli wynikają z kolosalnie ograniczonego, niskiego pojmowania świata. Zaczyna się już odnośnie dzieci – uważamy, że jak dziecko przestraszymy lub zagrozimy karą, to się dostosuje – podporządkuje NAM. Ale całkowicie ignorujemy fakt, że w naszym postępowaniu nie uwzględniamy wcale dobra naszego dziecka, tylko własną rację – dumę. Ważne dla nas, by dziecko było NAM posłuszne, niż było zdrowe i szczęśliwe. Liczy się na dla nas racja, nie spokój.
Oczywiście każdy sobie tłumaczy, racjonalizuje i usprawiedliwia swoje zachowania – np. że czegoś w ten sposób dziecko uczy. Że pieniądze są ważniejsze od szczęścia, itd.
Ale nauka nie następuje i nie przychodzi z poziomu winy, strachu, ani gniewu, tylko spokoju, rozsądku i najlepiej na żywym przykładzie.
Potem zaś to samo robimy względem innych ludzi – aby się dostosowali lub byli posłuszni, gniewamy się, obwiniamy, próbujemy zastraszyć. Oczywiście posłuszeństwo zależy od decyzji i poziomu świadomości.
Nie stajemy się dla ludzi przykładem zmiany, tylko się emocjonujemy i liczymy, że inni przejmą się naszymi emocjami. A jak się nie przejmą, to emocjonujemy się jeszcze bardziej i bardziej. Nawet gdy już nikogo przy nas nie będzie, to i tak dalej będziemy się emocjonować. Choć w wieku dziecięcym na własnej skórze doświadczyliśmy jaki jest to błąd, to sami zaczynamy go popełniać.
Jeśli chcesz nauczyć dziecko np. punktualności, to wyjaśnij mu w fajny, przyjemny sposób dlaczego punktualność jest ważna. Nagradzaj je za bycie punktualnym, a nie karz za jej brak. Jeśli dziecko nie staje się punktualne, to problemu nie ma w dziecku, tylko w naszym podejściu do niego i do nauki. Najwyraźniej punktualności nie nadało wysokiego znaczenia. Karanie je za nie bycie punktualnym tego nie zmieni. Pomoże zawarcie punktualności w szerszym kontekście, w którym dla dziecka stanie się już znaczący. Wtedy bez wysiłku i chętnie będzie już punktualne.
To samo tyczy się każdego zagadnienia w naszym życiu.
Warto też przyjrzeć się czy my jesteśmy punktualni z troski, pozytywnej intencji, czy z poczucia winy, bo sami byliśmy karani za to w wieku dziecięcym?
To fundamentalna różnica – wylewać na dziecko swoją frustrację, bo nie akceptujemy jego decyzji, a czym innym jest pełna kontrola nad gniewem i użycie go ze szczerą intencją nauki dziecka tego, co może mu się bardzo przydać w życiu. W drugim przypadku nie przestajemy kochać i szanować dziecka. W pierwszym szacunku i miłości brakuje.
Gdy już pojawi się gniew, z którym większość też nie ma pojęcia jak sobie radzić, za sensowne mogą uznać chęć odegrania się lub zemsty nawet na niewinnym dziecku. Co przenosi nas do kolejnej drogi pokoju.
2. Przestań chcieć wyrównań rachunki i odegrać się.
Ta chęć jest to coś bardzo powszechnego, promowanego i nawet uświęcanego. “Święty/słuszny gniew” dominował w ludzkiej świadomości i w efekcie przyczynił się do niebywałego cierpienia całych narodów i rozlania morza krwi. Masy ludzi nadal nie są ponad tym.
Pragnienie odegrania się to błąd, a niejednokrotnie nawet obłęd. Wynika m.in. z ograniczonej percepcji ale też sam siebie jest kierunkiem w stronę tego, co negatywne. Bo “odegranie się”, zemsta, czy dążenie do “sprawiedliwości” to również tylko i wyłącznie nasza percepcja i nic więcej. To że coś nazwiemy sprawiedliwością wcale nie musi nią być. I prawie nigdy nie jest.
Jeśli ktoś ukradnie nam 100 zł, to jeśli my ukradniemy tej osobie również 100 zł, to czy ten czyn będzie sprawiedliwy? Oczywiście nie. Dlaczego nie? Bo jeżeli do tej pory nigdy nic nikomu nie ukradliśmy i uznawaliśmy to za złe (no bo z jakiego innego powodu w ogóle chcemy się odegrać?), to dlaczego wybieramy to teraz i oceniamy już jako dobre? Zauważamy jaki chaos i obłęd się za tym kryją?
Ponadto – uważamy, że tym, co złe i jeszcze tym, co uczyniono nam doprowadzimy do tego co dobre? Oczywiście, że nie. Być może na moment poczujemy się dumni, pyszni, lepsi. Ale to tylko plaster na rany. To zamiatanie pod dywan. Dwie niesprawiedliwości nie oznaczają sprawiedliwości. Uważasz, że okradziony złodziej będzie cierpiał? Nie. Następnym razem ukradnie jeszcze więcej. Dla niego kradzież jest normalna. Dla nas nie.
Jeżeli w związku partnerka/partner wyrządzą Ci krzywdę, to czy wyrządzenie krzywdy jej/jemu poprawi sytuację? Nie. I będzie jeszcze gorzej.
Jeśli dla kogoś kradzież jest czymś normalnym i robi to bez poczucia winy, a w naszych oczach kradzież jest przestępstwem, to jakże sprawiedliwym może być, gdy my zdecydujemy się na coś tak odległego od naszego systemu wartości? I jeszcze usprawiedliwimy to działaniami kogoś, kogo sami osądziliśmy jako złego!? Czyli nasz system wartości zaczynamy degradować do dużo niższego. Czy to rozwiąże cokolwiek? Nie. Rozwiązanie jest wysoko ponad tym.
I jeśli wybierzemy coś poniżej naszego poziomu, to czy będziemy się czuć dobrze? Czy po dokonaniu tego poczujemy spokój? Nie. Będziemy od pokoju jeszcze bardziej odlegli.
To tak jakbyśmy liczyli, że problem rozwiążemy z poziomu, na którym powstał. No ale gdyby na tym poziomie istniało rozwiązanie, to ten problem nie mógłby na nim istnieć. Zgadza się? Niesprawiedliwości nie rozwiążesz z poziomu niesprawiedliwości. Bólu z poziomu bólu. Biedy z poziomu biedy. Głupoty z poziomu głupoty. Bo to tak jakby pierwszoklasista próbował poprawić system edukacji. Albo ktoś, kto nie potrafi nawet prowadzić samochodu, próbował poprawić zasady ruchu drogowego.
Co się dzieje na niskim poziomie – np. w gangach? Gangsterzy na siebie napadają, zabijają się. Czy ilość gangów i przestępstw spadła na tej planecie? Nie. Ma się bardzo dobrze. Gdyby “rozwiązania” stosowane z poziomów, na którym istnieją problemy miały je rozwiązać, to by problemów nie było. No ale dla gangstera to jest norma. Nie widzi w tym nic złego. My już tak. Ale nie nienawiścią zmienimy cokolwiek na świecie, tylko mądrością i twórczym działaniem.
Uważamy, że gangsterzy i masy innych ludzi w rozboju, a nawet zabijaniu widzą cokolwiek złego? Absolutnie nie! Doskonale się bawią! W życiu ich nie przekonamy, że postępują niewłaściwie i mogą lepiej. Uważamy, że 40 lat odsiadki zmieni gwałciciela? Nie. Pierwszej nocy po wyjściu z więzienia dokona gwałtu. Ewentualna skrucha takich osób to tylko teatrzyk.
Jedyne co może potwierdzić czy osoba się zmieniła, to kalibracja jej poziomu świadomości. A nie jej zapewnienia i zachowanie w więzieniu. Na to natomiast praktycznie cała ludzkość jest ślepa.
Każdy uzależniony wie ze swojego życia, że jeśli tylko chodzi do grup 12 kroków, na terapię czy tylko “przerabia” WoP, to nic z tego nie będzie.
Rozwiązania nie ma na poziomie, na którym powstał problem. Dlatego w przypadku wypadku na drodze policja jest wzywana, aby jako strona niezależna od tych, których problem dotyczy, mogła go przeanalizować z innej perspektywy i znaleźć dla wszystkich najlepsze i sprawiedliwe rozwiązanie (przynajmniej w założeniu). Bowiem bardzo rzadko ktoś, kto miał wypadek bierze pod uwagę dobro drugiej osoby. Zazwyczaj obwinia, użala się, gniewa lub gra ofiarę. A kto biegnie zobaczyć czy drugiej osobie nic się nie stało? Czy załatwienie tego tematu z poziomu gniewu i obwiniania przyniesie cokolwiek dobrego? No, w oczach pogniewanej osoby oczywiście – np. wyższe odszkodowanie. Więc bardziej na spokoju zależy nam na kasie. Granie ofiary zawsze w oczach “ofiary” jest korzystne.
Jeśli nie wybieramy pokoju, to ZAWSZE widzimy większą wartość w czymś innym.
Rzadko pozwalamy sobie na spokój i rozsądek. Nie robimy tego, co mądre, tylko co wydaje nam się sensowne z aktualnego poziomu. Najczęściej jest to poziom niski – emocjonalny. Wybieramy nie spokój, a rację.
To jak z wychodzeniem z uzależnienia. Ludzie wiedzą co jest do zrobienia – np. zapoznać się z modułem WoP, wykonać ćwiczenia, napisać do mnie Raport, a tego nie robią. Niektórzy opierają się, boją, uciekają miesiącami. Bo nie są jeszcze na poziomie, na którym to rozwiązanie chcą wdrożyć. Nie chcą. Chcą dalej robić po swojemu.
Każdy z nas zna rozwiązania na przynajmniej część swoich problemów ale ich nie stosuje. Bo nie jest jeszcze na tym poziomie, na którym wybiera rozwiązania, tylko coś innego – np. granie ofiary lub użalanie się nad sobą.
Nie wybieramy spokoju, tylko coś innego. Zazwyczaj emocjonowanie się.
Dlatego i tu należy podejść do tego odpowiednio. Nie próbować dążyć do rozwiązania na siłę, na ślepo i mieć wywalone jak to najczęściej słyszę od masy ludzi. Tylko zająć się tym, przez co wolimy użalać się nad sobą i grać ofiarę. Jeśli to przepracujemy, to w tej samej chwili, bez wysiłku zajmiemy się spokojnie rozwiązaniem naszego problemu.
“Mieć wywalone” dlatego jest błędne, bo problemu nie ma poza Tobą. Zamiast na siłę próbować to ignorować choć krew nas zalewa, zastanówmy się dlaczego w ogóle miało to dla nas jakiekolwiek znaczenie. A jeśli będziesz żył(a) jak ignorant, to prędzej czy później zignorujesz coś ważnego.
Zamiast tego na okrągło słyszę “nie zrobiłem tego, bo coś innego było silniejsze ode mnie”. Ależ nie było nic innego. Zawsze byliśmy i zawsze jesteśmy tylko my. I w naszych oczach coś liczyło się bardziej, niż rozwiązanie i spokój. Dlatego to wybraliśmy.
Co jest rozwiązaniem w przypadku, gdy po przyjściu do domu nasz tata krzyczy na nas i jest agresywny? Rozwiązania nie ma poza nami. Rozwiązaniem nie jest zmiana taty, ani jego zachowań. No chyba, że faktycznie łamie prawo. Ale to temat na zupełnie inną rozmowę. I nawet wtedy po naszej stronie leży odpowiedzialność o wyborze pokoju.
Przede wszystkim nie znajdziemy tego rozwiązania z poziomu winy i gniewu. Ani dumy. Bo cały czas będziemy widzieć problem poza nami.
Rozwiązania nie ma poza nami choćby dlatego, że nie ma żadnej gwarancji, że nasz tata kiedykolwiek się zmieni. A są ludzie, którzy żyją szczęśliwie i spokojnie, choć wychowali się w rodzinach alkoholików czy narkomanów.
Zawsze znajdziemy przykład osoby, która doświadczyła czegoś niezwykle bolesnego, a żyje szczęśliwie bez wypierania faktów i nie uciekając od przeszłości. Naturalnie znajdziemy więcej przykładów użalania się, gniewu, obwiniania i grania ofiary. Dlaczego większość ludzi wybiera takie jakości? Sprawdźmy na własnym przykładzie. Wiemy, że możemy wybrać spokój. Dlaczego więc go nie wybieramy?
Próby “wyrównania rachunków” to jak próby przebicia opony samochodu innej osoby, gdy my mamy przebitą i stoimy w miejscu. Jeśli nawet przebijemy oponę naszemu winowajcy, to nie tylko ten winowajca będzie stał blisko nas ale problem przebitej opony nadal będzie obecny w naszym życiu. Jeśli ktoś złamał nam rękę, a my złamaliśmy jemu, to nie uleczyło naszej ręki. Nasza ręka nadal jest złamana. I w tym czasie, gdy atakowaliśmy tę drugą osobę mogliśmy już dawno normalnie żyć. I gdy złamiemy rękę tej osobie, to czy ją to czegokolwiek nauczy? Nie. Dalej będzie taka sama, a nawet sami damy jej potwierdzenie, że łamanie rąk to właściwe postępowanie.
Niezależnie czy/co komu zrobisz, pogodzenie się, spokój, szczęście to zawsze, niezmiennie Twoja decyzja.
Ile razy powiedzieliśmy, a może nawet wykrzyczeliśmy do kogoś – “Daj mi spokój!”? W tym cały problem – uważamy, że ktoś nam zabrał spokój i tylko ta osoba może nam go (od)dać. A to właśnie ta fundamentalna iluzja. Nikt nam nie może ani dać, ani tym bardziej oddać spokoju, tak jak nikt nie może go nam zabrać. Pokój możemy wybrać tylko my, gdy weźmiemy odpowiedzialność za dany problem i go rekontekstualizujemy. Pokój również tylko my możemy sobie odebrać.
I z tego powodu próby kontroli i zmiany innych, by np. przestały nam “zabierać spokój” nic nam nie dadzą. Bo to iluzja. Nikt nam pokoju nie odbiera i nigdy nie odebrał.
To co czujemy to konsekwencja naszych pozycjonalności, kontekstu, percepcji i intencji, a nie tego, co ktoś robi(ł) lub mówi(ł).
Dlatego możemy cierpieć nawet przez coś, co miało miejsce 30 lat wcześniej. Bo dalej trzymamy się wobec tego dokładnie tego samego, co 30 lat temu. Nadal wobec tego jesteśmy takim samym człowiekiem.
Pamiętam jak napisał do mnie kiedyś student, który mówił mi, że mieszka w pokoju z kolegą, który siedzi jeszcze przy komputerze, gdy on próbuje już spać. I światło padające z monitora raziło go, przeszkadzało mu usypiać. Denerwował się, wściekał, dusił się w sobie ale nigdy nie porozmawiał z tym kolegą. Bo wmawiał sobie, że ten kolega na pewno wie, że to przeszkadza, że robi to specjalnie, że jest zły. Znienawidził go choć dla mnie oczywistym było, że kolega ten pojęcia nie ma, że przeszkadza. Z perspektywy tego chłopaka przy komputerze jego współlokator śpi, ma zamknięte oczy. Więc nie widział problemu. Dalej robił swoje nie zdając sobie sprawy, że jego kolegę krew zalewa.
Jedna osoba była spokojna, bo w ogóle nie widziała problemu w tym co robiła. Czy była zła? Oczywiście, że nie. Druga zaś każdej nocy coraz bardziej nienawidziła tej pierwszej. Czy była zła? Też nie. Sytuację postrzegała z ograniczonej perspektywy i projektowała na nią rosnącą emocjonalność i mentalizację. Przez myśl jej nie przeszło, że może spokojnie porozmawiać i przedstawić swój problem. Zamiast tego wybierała dumę i wciskała sobie kit, że kolega powinien się domyślić, że monitor razi, że przeszkadza usnąć.
Wybierał więc emocjonowanie się, a nie pokój.
Zaś po tak długim czasie zbierania w sobie gniewu i winy, najpierw zaleciłem uwolnienie ich i upewnienie się, że nie opieramy się i że naszą intencją będzie pokojowe rozwiązanie, spokojna rozmowa. A nie wylanie z siebie szajsu, który sami zebraliśmy.
Warto zdać sobie sprawę, że usprawiedliwianie się, pokazywanie paluszkiem, upór, zwalanie odpowiedzialności to coś, co robimy już jako dzieci. Co poddaje wątpliwości skuteczność tych postaw. Bo dziecko w ten sposób próbuje manipulować rodzicami, od których decyzji zależy. To działania/postawy, których fundament opiera się na zależności od innych i od ich decyzji. To pozostawia nas niedecyzyjnymi, czyli bez wpływu na własne życie. To pozostawia nas dziećmi. Bo czekamy na zgodę innych.
Czy nie to doprowadza kobiety do szału – że mężczyzna się pyta czy może ją zabrać gdzieś lub zaprosić na randkę? Nie pytaj, tylko sugeruj. Nie mów – “Czy mogę cię zaprosić na kawę?” tylko “Chcę cię zaprosić na kawę, co ty na to?” Rozumiesz różnicę? Nie jesteś chłopczykiem pytającym się mamusi czy może się iść pobawić z kolegami. Jesteś mężczyzną.
Twoje życie jest Twoje. Uznaj je takim. Weź za nie nareszcie odpowiedzialność. Zwróci Ci się to po tysiąckroć.
Dziecko, które nie jest jeszcze prawnie odpowiedzialne za swoje życie, jest mądrym pytając rodziców o zgodę. Przynajmniej w założeniu, bo rodzic powinien wiedzieć lepiej, przeanalizować sytuację dla dobra dziecka. Dziecko już odpowiedzialne jest mądrym, gdy poinformuje rodziców np. gdzie pójdzie. To już zależy od niego.
Płaczące dziecko liczy, że rodzic się zlituje i spełni jego potrzebę/prośbę, tak jak i dorosła osoba krzycząc “zniknij z mojego życia!” też oczekuje, że ktoś inny się zlituje i dostosuje do tej prośby/wymagania. I co więcej możemy wtedy zrobić? Nic. Cierpieć i czekać. Błagać, prosić, grozić, wyć. To nic nie da. Dziecko w swojej mentalności cały czas w pełni zależy od rodziców i ich decyzji. Jeśli tego nie przepracowaliśmy przez wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, to będziemy żyli z taką mentalnością w wieku dorosłym.
Oczywiście dalszą “częścią” takiej mentalności jest obwinianie innych. Co jest głupie. Nikt nie jest winny. Ale odpowiedzialni za swoje życie jesteśmy wyłącznie my. Jeśli tego nie pojmiemy, to będziemy nawet próbowali odegrać się na rodzicach, co nas uwięzi w toksycznych schematach życiowych. Innymi słowy – za kapkę dumy oddaliśmy pokój, szczęście, sukces.
Często od innych wymagamy, by się zmienili dla nas, choć my sami nie mamy takiej intencji. Jeśli od innych wymagamy tego, czego sami nie wybieramy, dlaczego liczymy, że ktoś wybierze to specjalnie dla nas? Dostrzegamy egocentryzm?
Każdy ma takie samo prawo do życia jak mu się podoba. Nie jesteś ważniejszy od nikogo innego, a nikt inny nie jest ważniejszy od Ciebie.
I takie postępowanie może jeszcze tylko bardziej zniechęcić do nas naszego “oprawcę”. Ja ze swoich doświadczeń (i wielu innych ludzi) wiem, że próby rozwiązania jakichkolwiek problemów dotyczących innych osób mogą przynieść skutek tylko jeśli najpierw przepracujemy problem w pełni w sobie. Czyli dopóki nie będziemy odnośnie problemu w pełni spokojni (nie apatyczni!), to niezależnie co będziemy próbować zrobić, doprowadzi to do pogłębienia konfliktu. A problemu to nie rozwiąże i tak. W moim przypadku w ten sposób nie rozwiązałem nigdy żadnego problemu.
I ludzkość ogólnie też nie rozwiązała w ten sposób żadnego problemu. Głód zniknął? Wojny? Choroby? Głupota? Bieda? Wszystko jak było, tak jest i ma się bardzo dobrze.
Problemy rozwiązujemy wyłącznie z odpowiednio wyższego poziomu świadomości.
Zaś badania nad świadomością wykazały, że pracę nad świadomością wybiera i przeprowadza mniej, niż 20% ludzkości. Pozostałe 80%+ jest na poziomie, na których problemów rozwiązać się nie da, a nawet tylko się je pogłębia. Spokój, szczęście, finanse – to wszystko jest stricte związane z poziomem świadomości. Nie gospodarką, ani czasem.
Więc i tu nienawiść do rządu, polityków czy kogokolwiek innego to strzelanie kulami w płot. Nie tu jest problem, a więc i nie tu jest rozwiązanie.
Człowiek, który tej drogi jeszcze nie przeszedł może mieć wątpliwości w jaki sposób ma przynieść mu spokój to, że pozwoli innym dalej robić po swojemu? No bo – jeśli ktoś nas raz okradł, okłamał, wykorzystał czy zranił, to na pewno może to zrobić kolejny raz! To prawda. Ale jak mówię – wobec problemu mamy być spokojni, nie apatyczni.
Wzrost świadomości i co za tym idzie – poziomu dostępnej energii – wiedzie m.in. przez pożądanie i gniew. Ale tak jak z każdą inną emocją począwszy od wstydu, winy, żalu czy strachu, na pożądanie, ani gniewie nie należy się zatrzymać. Gniew na pewno jest dużo lepszym stanem, niż apatia ale nadal nie rozwiąże problemu. I jeśli nigdy nie pozwalaliśmy sobie na ekspresję gniewu, łatwo w gniewie jest stracić kontrolę nad sobą i powiedzieć lub zrobić coś niewskazanego. Natomiast jeśli tylko zatrzymamy się na chceniu, a nie podejmiemy żadnej rozsądnej czynności, by problem naprawić, to też nie spodziewajmy się zmian na lepsze.
Szczególnie, że pożądanie i gniew to tylko emocje. Miną. Jeśli dalej nie przepracowaliśmy danego problemu w sobie i problemów korespondujących z nim (w tym traktowanie siebie jak bezsilnego robaka), to po wyczerpaniu gniewu wrócimy do samopoczucia bezsilnego robaka. Gniew nie będzie trwał dniami, ani tygodniami, ani miesiącami. A tyle może nam zająć przepracowanie całego problemu. Również dlatego kierowanie się emocjami jest z góry skazane na porażkę. Bo dzisiaj możesz czuć gniew. A jak jutro go nie poczujesz, to co wtedy?
Chcieć, pragnąć, fantazjować też możemy latami. Większość uzależnionych, z którymi rozmawiałem pragnęła czegoś od lat. I pragnienie nigdy samo z siebie nic im nie przyniosło. Chociażby dlatego, bo intencją fantazjowania było unikanie niewygód, problemów czy bólu, których nie chcieli. Tym samym fantazjowali dla samego fantazjowania. Niektórzy sądzili, że fantazjując robią coś. Ale nie robili. W tym cały problem. A jak robili, to się z czymś zmagali, zamiast znaleźć rozwiązanie – np. naśladować osobę, która miała taki problem i go rozwiązała.
Pytanie – dlaczego chcieć np. ból? Nie masz go chcieć w sensie dążyć do niego. Masz się mu nie opierać, bo nie minie i może zmienić się w cierpienie. Masz też nie unikać rozsądnych czynności, w trakcie których możesz poczuć ból – jak mierzenie się z prawdą, rozwój, błędy, porażki.
Bez prób i błędów nigdy w niczym się nie rozwiniesz. Tylko dlatego, bo chcesz uniknąć bólu.
A co takiego jest w nim złego?
Z emocjonowaniem się jest jak z napełnianiem baku. Możesz napełniać, napełniać, napełniać, aż się zacznie przelewać. I dalej możesz napełniać. I co? Stoisz w miejscu, a cena za benzynę rośnie. I wkrótce przyjdzie nam tę cenę zapłacić. Dopóki jej nie uregulujemy, pozostaniemy w miejscu.
Wybór pokoju to wybór zupełnie innego kierunku, niż osoby, które uczyniły nam krzywdę. Te osoby nie wybrały pokoju. Próba odegrania się na nich, to wybór kierunku takiego jak oni. Czyli błędnego. Dlaczego błędnego? No bo gdyby nie był błędny, to by nas nie bolało to, co uczyniły te osoby.
Każdy słyszał “nie czyń drugiemu co tobie nie miłe” ale kto odniósł to do siebie? Ta rada to wskazówka czego nie robić – w jakim kierunku nie iść. To rada dla nas, a nie rada odnośnie innych. Przestań kontrolować innych. Przestań się nimi zajmować. Nie wykorzystuj mądrości jak “pejcza”, którym dalej tylko smagasz innych. Jeśli mądrość wykorzystasz jako kolejne narzędzie do robienia tego samego, to jakże możesz spodziewać się zmian na lepsze?
Ok, to w jakim kierunku iść? Co robić?
Poszukaj pomocy. Jeśli ta pomoc kosztuje, to zarób na nią. Ale nie siedź w bagnie i licz, że przestanie Cię wciągać.
No ale jeśli jak ten 18-latek cierpimy przez sytuację w domu i jednocześnie boimy się zmian, odpowiedzialności, wyjścia z tego wszystkiego, bo świat postrzegamy jeszcze gorzej, to widzimy jak sami rzucamy sobie kłody pod nogi. Wolimy mniejsze zło. Ale problem jest w tym, że w ogóle osądziliśmy coś jako zło.
Jedno i drugie ma dokładnie to samo źródło – błędną percepcję opartą o projekcję własnej emocjonalności i mentalizacji. No bo jeśli osądzamy sytuację w domu, to automatycznie w domu czujemy wstyd, winę, żal, gniew, apatię. A jeśli to czujemy w domu i z takiego stanu szukamy informacji o świecie, to jak sądzimy – jakiej jakości informacje znajdziemy? Budujące, podnoszące na duchu, pozytywne, pełne nadziei? Nie. Znajdziemy informacje potwierdzające nasz wstyd, winę, żal, gniew i apatię. W skrócie – znajdziemy informacje, że świat jest be i trzeba cierpieć. Że Bóg nas karze. Albo znajdziemy jeszcze innego cwaniaka, który cierpienie usprawiedliwi i nada mu sens – powie, że cierpienie jest ceną za szczęście! Niektórzy mówią, że za zbawienie…
Ludzie nawet religie zinterpretowali tak, że nie można być bogatym i szczęśliwym. Nie można być bogatym, szczęśliwym i po śmierci trafić do nieba! Niech mi ktoś powie – a co wspólnego ma bogactwo z tym jakim jesteśmy człowiekiem? Ano nic. Ale i tu ludzie sobie wymyślili bzdurne teorie, że np. “pieniądze korumpują”. Albo że nie można się legalnie wzbogacić. Ja znam masę ludzi, którzy wzbogacili się 100% legalnie. Bo robili to mądrze. Wykorzystali wiedzę i nauki ludzi sukcesu. Zostawili za sobą dumę i rację na rzecz spokoju. Przestali atakować tych, którzy bogacą się nielegalnie czy niemoralnie i się na nich nie wzorowali.
A czym my się karmimy? Jakimi informacjami?
Pokażcie mi film, w którym człowiek bogaty jest jednocześnie dobry i mądry. Nie ma takich filmów. Ludzie bogaci albo portretowani są jako źli, zachłanni, wykorzystujący innych, egoistyczni albo dobrzy ale naiwni, głupi i ślepi. W ten sposób budujemy sobie idiotyczne wizje rzeczywistości, że aby być majętnym trzeba porzucić dobro, a żeby być dobrym, trzeba porzucić dostatek. Nigdy nie widzieliśmy nic podejrzanego w tym, że aby otrzymać coś dobrego trzeba wybrać zło? I jeśli uwierzymy, że bogactwo to albo skutek oszustwa i kradzieży, i ogólnie zła lub ślepe szczęście, które się trafi głupiemu, no to naprawdę nie trzeba filozofa, by dostrzec gdzie leży problem.
Aby się wzbogacić nie trzeba ani zła, ani szczęścia. Jedyne co trzeba porzucić to głupotę, emocjonowanie się, niedojrzałość, granie ofiary i wybrać rozsądek. W tych czasach nikt Ci nie zapłaci za to, na co nie ma popytu. Pieniądze dostaniesz za to, na co jest popyt i za rozwiązania problemów jakie mają ludzie.
Innymi słowy – pieniądze otrzymujemy za wartość jaką damy rynkowi.
Czyli za coś dobrego.
Wiesz jakie Ty masz problemy? Zapewne ma je miliony innych ludzi. Jeśli je rozwiążesz u siebie, to masz potencjalnie miliony odbiorców na Twoje rozwiązanie.
Jeśli będziesz fajnie żył, lubił się, doceniał, starał, rozwijał, to szansa, że wywrzesz wrażenie na innych, a szczególnie na kobietach, wzrasta niebotycznie. I bez wysiłku. Sukces sam Ci się “rzuci na szyję”.
Rozumiemy, że alkohol to trucizna i nie szkodzi nam zbytnio pity w umiarkowanych ilościach. Ale przecież większość wypadków samochodowych to wypadki pod wpływem alkoholu. Czy więc sklepy monopolowe to siedliska zła? Nie. Tak jak i nożem możesz sobie pokroić warzywo lub napaść na sklep. Twój wybór. Nie czyni to złym ani noża, ani sklepu sprzedającego noże.
Natomiast możemy współczuć osobom, które żyją w ten sposób, że nic złego nie widzą w kierowaniu pojazdem po pijanemu. Skoro żyją tak, to jakby żyły, gdyby nie ogłupiały się non stop alkoholem? Tak czy siak ich niedojrzałość znalazłaby ujście w inny sposób.
Przypominam – nikt się nie upija, bo tak to lubi. Lubi korzyść jaką z tego ma.
Jeśli my mamy jakieś “ale” odnośnie ludzi jeżdżących po pijanemu (oczywiście ich nie usprawiedliwiam), to dla nas sygnał, że zapewne i my kierujemy swoim życiem nie do końca trzeźwo. I boli nas w innych to, co osądziliśmy i wyparliśmy w sobie i czego nie chcemy w sobie widzieć.
To kolejny powód, dla których zajmowanie się innymi ludźmi to błąd. Bowiem pod tym zawsze ukrywamy jakiś nasz, wewnętrzny problem.
To uniemożliwia się zajęcie nim.
Jakiś czas temu napisał do mnie klient, który miał urazę do koleżanki. Napisał, że jej nienawidzi, że go doprowadza do wściekłości to, że jest leniwa, że powinna wiedzieć co ma robić, że jest opryskliwa, itd. Napisał całą wiązankę, w której oczywiście umieścił też, że jest głupia i powinna być życzliwa, myśląca, energiczna. Napisał to chłopak, który przez większość życia jest apatyczny, niechętny, wstydliwy, niepewny siebie, bardzo surowy odnośnie siebie i więcej.
I gdy tylko zobaczył kogoś, kto odbijał mu podobne cechy, natychmiast wybrał tę osobę jako cel ataku i projekcji. No bo jeśli uznał, że denerwuje go to, że ktoś jest leniwy, to w ten sposób usprawiedliwia swoją nienawiść i potem mówi sobie – “No tak się gniewałem, że teraz nie mam ani sił, ani chęci zająć się swoim życiem. To przez tą żałosną koleżankę!”
Ale już “zapomniał”, że zanim zaczął ją obwiniać, żył dokładnie tak samo.
Zaś w tej sytuacji można było zaakceptować swój gniew i wziąć za niego odpowiedzialność, zaś wobec koleżanki wybrać wdzięczność, że bez wysiłku sama jej obecność wznosiła go ponad wstyd, apatię i strach aż na poziom gniewu! Tylko on sam utrzymywał się nisko, bo zamiast ENERGIĘ GNIEWU WYKORZYSTAĆ KONSTRUKTYWNIE, wolał obwiniać, kontrolować, zmieniać. Choć nic i nikogo nie było do zmiany. Tylko siebie.
Gdyby ujął jej zachowania w takim kontekście, natychmiast zniknąłby gniew i obwinianie i ich miejsce zająłby spokój, wdzięczność, nawet radość. Ale dopóki będziemy widzieć w kimś winę (winny: w+inny) interpretowaną jako zło czy błędy i w jakikolwiek sposób zajmować się nimi, pamiętajmy chociaż, że zajmowanie się samochodem kogoś innego, nie naprawi naszej przebitej opony.
I nawet wiedząc to wszystko i tak możemy dalej próbować kontrolować i zmieniać innych. Bo doimy z tego poczucie wyższości, dumę, pychę. No bo jeśli w+innym widzimy jeszcze więcej zła, niż w nas, no to nie jesteśmy aż tak źli! Czy to logiczne? Nie. To może wydawać się rozsądną retoryką ale z rozsądkiem nie ma nic wspólnego.
Jeśli masz zero na koncie, a Twój znajomy ma dług 1000 zł, to czy Twoja sytuacja uległa jakiejkolwiek poprawie? Być może poczujesz się nieco lepiej (na co też nie ma usprawiedliwienia) ale Twoim problemem nadal jest zero na koncie. Możesz nawet wyśmiewać tę osobę ale wkrótce przyjdą konsekwencje tego, że nie zająłeś się własnym problemem. Jeśli zaś ta osoba w tym czasie współczuła Ci i pracowała, by spłacić dług, może już być daleko z przodu. Jeśli niepotrzebnie zajmowała się Twoim szydzeniem, no to sama czyniła sobie problem. Nie czyniłeś jej go Ty.
Innymi słowy – dodawanie negatywności do świata, by zwalczyć negatywności jakie widzimy w innych to kolosalny błąd. Bo nie tylko wynika z ograniczonej percepcji ale i sam kierunek nie sprzyja naszemu zdrowiu i nie uczyni nas lepszym człowiekiem nawet o 1%. Często wręcz przeciwnie – będziemy brnąć coraz bardziej w szaleństwo i urojenia.
Próby kontroli nad innymi są również z tego względu totalnie błędne, bo co tak naprawdę kontrolujemy? Nie kontrolujesz ani swojego ciała, ani nawet myśli. Jeśli uważasz inaczej – udowodnij mi proszę, że tak jest, ok? Skoro sądzisz, że myślisz, opisz mi dokładnie jak tworzysz myśli. No bo skoro “myślisz” tysiące myśli każdego dnia, to powinieneś/powinnaś doskonale wiedzieć jak to robisz. Powinieneś/powinnaś móc także bez problemu przestać myśleć na tak długo jak sobie zażyczysz.
Tak samo z ciałem – jeśli sądzisz, że kontrolujesz swoje ciało, to proszę kazać mu przestać trawić, zakazać rosnąć paznokciom. Oraz proszę dokładnie mi opisać ruch ręki – czyli wszystkie kości, ścięgna i nerwy biorące udział w ruchu. No bo jeśli Ty ruszasz ręką, to powinieneś/powinnaś doskonale wiedzieć jakimi wewnętrznymi częściami ruszasz. Powinna to być lista kilkudziesięciu, jeśli nie ponad setki elementów. Proszę mi ją dokładnie przedstawić najlepiej po kolei, gdy ruszasz ręką.
Uważasz, że oddychasz? Nie! Twoje ciało oddycha samo! Oddychanie to proces samoistny. Uważasz, że Ty mówisz? Naprawdę twierdzisz, że wybierasz każde jedno słowo, które wychodzi z ust ciała, którym zarządzasz? A ile razy powiedziałeś/aś coś, za co się potem obwiniałeś/aś lub czego się wstydziłeś/aś?
Uważasz, że Ty używasz zmysłów? To się dzieje samo! Bo czy możesz przestać czuć zapachy? Proszę bardzo – rozkaż swojemu nosowi, by przestał odczuwać zapachy! No bo skoro sądzisz, że Ty czujesz, to znaczy, że powinieneś/powinnaś mieć nad tym kontrolę. A masz? Nie.
Prawda brzmi, że nie kontrolujesz ani myśli, ani emocji, ani ciała. To wszystko się dzieje samo.
Ty jesteś odpowiedzialny/a za intencje. Ty jesteś tym, który/a tego doświadcza i co z tym zrobi.
Jeśli Twoją intencją będzie ruszyć ręką, to ręka sama się ruszy. Jeśli Twoją intencją będzie leżeć apatycznie, to nie będziesz “mieć” energii na ruch ręką.
Nie jesteś myślami, ani nie wykonujesz myślenia, czego dowodem jest to, że niezależnie co z tym zrobisz, to się dzieje samo. Możesz złapać się dowolnej myśli, utożsamić się z nią lub nie. Możesz ignorować (i ignorujesz) tysiące myśli każdego dnia, ba! każdej godziny. Gdy pracujesz czy zajmujesz się czymś w skupieniu, nie zwracasz uwagi na żadne myśli! Wtedy też żyje się najlepiej, najłatwiej i spokojnie.
Nie musisz więc zmieniać ani innych ludzi, ani ich kontrolować, ani zmieniać i kontrolować tego, co czujesz i co widzisz w umyśle. Wystarczy mieć wobec tego odpowiednią percepcję, akceptować to jakim jest i skupić się na mądrych decyzjach oraz stojących za nimi intencjach. Reszta w mądry, zdrowy sposób wyrazi się sama. Bez wysiłku.
Ale też, żeby zrozumieć, że nie jesteś ani swoim ciałem, ani myślami, ani emocjami, trzeba się trochę rozwinąć. I trzeba w ogóle mieć intencję kierowania się prawdą, a nie urojeniami. Niejeden mi mówił – “Nooo nie wiem, Piotrze. Nie jestem swoimi myślami? To bardzo dziwne!” Ale też nie miał żadnego argumentu, ani dowodu, że myślami jest. Bez wyjątku te osoby jak mówiły o swoich myślach, używały określeń jak np. “pojawiają się myśli”. Więc sami doskonale wiedzą, że myśli pojawiają się same, a jednak sądzą, że oni je myślą. Więc sami sobie przeczą ale nie widzą w tym problemu. Idą w zaparte choć wszystko przeczy ich racji.
Najpierw naucz się mądrze i spokojnie zarządzać tym, co zostało Ci dane, a dopiero później będziemy mogli porozmawiać jak to się ma w odniesieniu do innych ludzi. Też na spokojnie.
Uzależnieni doskonale wiedzą, że nie mają żadnej kontroli. Walczą, bo sądzą, że ją mogą w jakiś tajemniczy sposób wywalczyć. Ale walka tylko gubi ich jeszcze bardziej. Na ich/na własnym przykładzie możemy się dowiedzieć masę rzeczy – prawd – o ludzkim życiu. Np. jeśli najpierw coś osądzimy jako złe (myśli, emocje, ludzi, siebie), a potem będziemy się zmagać, by to kontrolować i zmieniać, to nasze życie prędzej czy później zamieni się w koszmar.
3. Przestań chcieć mieć rację i osądzać innych, że są w błędzie.
Praktycznie każdy rozumie, że bicie swojego dziecka to błąd. Dlaczego jest to błąd? Bo istnieją lepsze alternatywy pouczania, które dodatkowo nie czynią krzywdy. Ale zastanówmy się – z jakich powodów rodzic nie widzi tych alternatyw lub nie uważa ich za najlepszy wybór?
Tak jak w naszym przypadku – jeśli popełnimy błąd, to wiemy, że są lepsze alternatywy od wstydu, obwiniania i nienawiści do siebie za ten błąd, a jednak często ich nie wybieramy (coraz częściej znajduję informacje, że nienawiść do siebie staje się u ludzi pandemiczna).
Masa ludzi wmawia sobie fundamentalne kłamstwo i usprawiedliwienie – “nie mogę…” (przestać się osądzać, oceniać innych, bić swoje dziecko, etc.).
Oczywiście, że możesz ale nie chcesz.
Każdy przy zdrowych zmysłach wie, że rodzic bijący czy poniżający własne dziecko nie dokonuje najlepszego wyboru. Ale skąd to wiemy? W jaki sposób dochodzimy do tych wniosków? Masa ludzi wcale do nich nie dochodzi! I ten rodzic najwyraźniej też! Czy to jego wina? Nie!
Próby przekonania takiej osoby, że jest w błędzie nie ma szans powodzenia, bo kontekst, w którym ona ujmuje swoje postępowanie, to postępowanie jest słuszne. Przykładowo rodzic bijący swoje dziecko sądzi, że w ten sposób zahartuje je przed “pobiciem” ze strony życia. Bo nie jest na tyle rozwinięty, by rozumieć, że doświadczenia na tej planecie są w 100% subiektywne, zależne od poziomu świadomości, intencji, osobistych decyzji i więcej. Bicie dziecka jest więc bezsensownym ranieniem. Ale nie w oczach takiego rodzica. Być może uważa, że zamknięcie się w sobie i nienawiść są słusznymi cechami, by przetrwać na tej planecie? On na pewno sądzi, że robi dobrze i jego intencje są pozytywne! Tylko nie osiągnie takimi metodami tego, co chce osiągnąć. Czy jest gotów przyznać się do błędu? Oczywiście, że nie. Nie wymagajmy tego od niego.
Czy dziecko w pierwszej klasie podstawówki jest winne tego, że nie potrafi jeszcze dodawać? Nie. To najzupełniej normalne, że nie potrafi dodawać – właśnie dlatego poszło do szkoły. To że my potrafimy już dodawać, bo jesteśmy w następnej klasie nie czyni dziecka w klasie pierwszej gorszym.
Niższa świadomość nie jest gorsza od wyższej. Człowiek na poziomie Miłości byłby fatalnym prezydentem lub szefem firmy zatrudniającej tysiące ludzi. Osoba efektywna na takim stanowisku musi być na poziomie niższym. Człowiek z tytułem doktora raczej nie nadawałby się do nauki dzieci w podstawówce.
Wszystko jest odpowiednie na poziomie na jakim jest. Gdy zwiększymy lub zmniejszymy poziom, zmieni się znaczenie tego dla tego poziomu.
Nasz rodzic nie jest na takim poziomie, by jego zachowanie względem nas nam odpowiadało. Ale i my powinniśmy wzrosnąć na taki poziom, by nasze zachowania wspierały nas, nasze zdrowie i poprawiały sytuację. Opór, nienawiść, chęć odwetu tylko prowadzą do ogniskowania.
Przypominam – problem można rozwiązać wyłącznie z wyższego poziomu, niż poziom problemu. Jeśli rodzic wychodzi z poziomów niskich jak duma, gniew, wina, wstyd, żal, to czy dodanie jakichkolwiek emocji do tej sytuacji może pomóc? Nie. To jak dodanie drewna do kominka. Płomienie wzrosną.
Co pomoże?
Odwaga – poproszenie o pomoc kogoś, kto takiej pomocy może udzielić. Skorzystanie z tej pomocy. Wybór, by pójść w nieznane, spróbowanie czegoś innego, nowego. Eksploracja, poszukiwanie.
Neutralność – zaprzestanie osądzania problemu/osoby jako złego/złej. To bardzo ważne, bo większość naszego cierpienia wynika z oporu. Opór też utrzymuje całą sytuację, impas, emocjonalność i ból.
Konstruktywne działanie – w sobie i w swoim życiu. Odklejenie się od emocjonalności i mentalizacji na rzecz zmiany. Nie apatyczne siedzenie, nie martwienie się, nie stresowanie, nie użalanie, nie wyobrażanie sobie dramatów i tragedii, tylko aktywne, rozsądne przedsięwzięcia.
Nie wejdziemy na te poziomy, jeśli będziemy wybierać, by trzymać się wstydu, winy, apatii, poczucia bezsilności, żalu, strachu, pragnienia, gniewu i dumy. Jeśli będziemy je projektować na sytuację i rodzica, jeśli będziemy się im opierać, tłamsić w sobie lub tylko wylewać w niekończących się kłótniach, to nie jesteśmy na dobrej drodze do poprawy.
Pamiętajmy – wbrew pozorom to my jesteśmy odpowiedzialni za nasz los.
12 kroków poucza, że jeśli chcemy wyzdrowieć, to nie tylko musimy przeprowadzić odważny i wręcz bezlitosny obrachunek moralny ale też powinniśmy z miejsca przyznawać się do popełnionych błędów. My, nikt inny.
Możemy się zastanowić co takiego widzi w nas nasz rodzic, że wybiera, by nas ranić? Bo to co widzimy to jego własna walka w sobie. On widzi w nas coś, czego nie chce widzieć w sobie. Widzi to w nas i dlatego go to boli. Co więc możemy wyeliminować w sobie? Nie mówię o podporządkowaniu się. Ale o tym, by zmienić kontekst w jaki widzimy to wszystko – spójrzmy na naszego rodzica jako na osobę, która sama cierpi i nie potrafi sobie z czymś w sobie poradzić. Tak ją to boli, że woli zaatakować własne dziecko, by tego uniknąć. On sądzi, że jak to wyeliminuje w nas, to automatycznie wyeliminuje to w sobie. Ale tak nigdy nie będzie. Dlatego możemy współczuć naszemu rodzicowi.
Błędem na pewno jest opór, osądzanie, branie do siebie słów rodzica, mylenie mentalizacji i emocjonalności z rzeczywistością, utrzymywanie marnego obrazu samego siebie w umyśle, obwinianie rodzica, zrzucanie odpowiedzialności na niego, walka, zmaganie, to jak patrzymy na całą sytuację.
Zapamiętaj po wsze czasy –
każda informacja staje się błędna jeśli umieścimy ją w szerszym kontekście.*
Nie ma więc niczego, co byłoby dobre zawsze, wszędzie i w każdych okolicznościach (ani złe). Nawet jeśli będziemy miłujący dla terrorystów i będziemy mieli do nich podejście jak do naszych przyjaciół, to nas zastrzelą lub utną nam głowę i tyle z tego będzie. Więc nienawiść do terrorystów jest równie głupia jak chodzenie z nimi na piwo.
Ani jedno, ani drugie ekstremum nie jest mądre.
Nienawiść do bijącego rodzica jest błędem ale też narażanie się, wystawianie na atak i dawanie mu pretekstów, by ulegał swoim słabościom. Bo wiemy, że on lepiej nie potrafi. Nie widzi lepszych alternatyw i to co robi uważa za najlepszy wybór. Możemy więc przemyśleć na jakim poziomie on jest, że bicie własnego dziecka jest w jego oczach najlepszym wyborem. Zamiast nienawidzić, warto wybrać współczucie. Nie litość, tylko współczucie. Różnica jest kolosalna. Zamiast utrzymywać w umyśle – “Ty słaby draniu, żal mi ciebie” utrzymujmy – “Przykro mi naprawdę, że tak patrzysz na całą sytuację i na mnie. Staram się Cię rozumieć i wybaczyć. Mam nadzieję, że kiedyś i Ty wybaczysz mi.”
Oczywiście się do tego nie zmusisz. Trzeba przekroczyć wszystko co trzyma Cię we wstydzie, winie, apatii, żalu, strachu, gniewie i dumie. Przestać czerpać z tego ukrytą przyjemność. Puścić się tego na rzecz poprawy.
Nienawiść może wydawać się sensowna ale tylko dlatego, bo gniew jest wyżej od reszty emocji. Nienawiść, ani gniew niczego nie rozwiążą, nie poprawią. Szczególnie, gdy gniew już występuje w całej sytuacji.
Wyobraź sobie – jeśli jesteś wściekły na tatę, że Cię poniża, a do tego wchodzi jeszcze mama wściekła na Ciebie, że się gniewasz. Czy to pomoże z Twoim gniewem? Nie! Wściekniesz się jeszcze bardziej.
Mówię o tym, by uświadomić Ci, że być może dostrzegasz błąd w czyimś postępowaniu, gdyż postrzegasz je z innego kontekstu, niż ta osoba. Ale jeśli własne postępowanie również umieścił(a)byś w szerszym kontekście, to prawdopodobnie i w nim dostrzeżesz błąd. I m.in. o tym jest ten cały artykuł – gdy osądzanie, próby zmiany i kontroli, wyrównania rachunków, etc. umieścił(a)byś w szerszym kontekście, dostrzegł(a)byś, że nie jest to odpowiednie postępowanie do efektów, które chcesz uzyskać. A zapewne liczysz, że efekty te będą pozytywne.
Fundamentalne pytanie – po co Ci racja? Nikt mi jeszcze nie podał żadnego sensownego powodu, by racja miała jakiekolwiek przełożenie na coś dobrego. Jeśli kłócisz się z kimś o rację, to jeśli ta osoba nie ma zamiaru rekontekstualizować poruszanego tematu, to dowodzenie własnej racji tylko ją rozwścieczy i zniechęci do Ciebie. Nic z tego nie zyskasz.
Ale ludzie robią to z rozmaitych powodów. Najczęściej dla uczucia dumy. Ale i tu wychodzą z błędnego założenia – że duma jest dobra. Duma nie jest dobra! Nie jest też zła. Ma ona zastosowanie w dość wąskim spektrum i poza nim totalnie gubi ludzi. Ludzie rozwinięci zauważyli już dawno temu, że duma poprzedza upadek. Oczywiście, że tak. Ale dopóki jesteś na niższych od dumy poziomach – wstydzie, winie, apatii, żalu, strachu, pożądaniu czy gniewu, to mądre wykorzystanie pozytywnych mechanizmów zawartych w dumie może Ci służyć. Naturalnie nie wszystkie aspekty dumy są sprzyjające. I to w dumie zawiera się m.in. upór, trzymanie się własnej racji, niechęć do zmiany, wygoda, niechęć do przyznania się do błędu i wiele, wiele więcej.
Chodzi o to, że zanim w ogóle osądzisz kogokolwiek, przyjrzyj się sobie. Dostrzeżesz, że być może popełniasz 20 razy więcej i bardziej znaczących błędów, niż osoba, którą jesteś gotów osądzić.
Pamiętasz słowa Jezusa – “Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem”? Otóż nikt nie jest bez grzechu (czyli każdy popełnia i popełnił błędy). Chociażby z samego faktu bycia człowiekiem! Urodziliśmy się na tej planecie, by m.in. przez własne błędy oraz błędy innych ludzi, uczyć się i rozwijać! Oczywiście wiedza jest istotna ale bardziej znaczące jest własne doświadczenie. Wiedza nie zastąpi doświadczenia. A doświadczenie wiedzie przez błędy niezależnie ile wiedzy pochłoniesz. Niektórych błędów oczywiście unikniesz dzięki wiedzy ale nie wszystkich.
Wypominanie innym ich błędów jest wulgarne. Skąd w ogóle pewność, że ta osoba jest gotowa zająć się tym błędem? Czasem powiedzieć komuś prawdę prosto w oczy jest ważne, by dać tej osobie przysłowiowego kopa w d..ę. Ale tylko z pozytywną intencją. Samo wypominanie dla wypominania to toksyczność.
A czy Ty jesteś gotów zająć się swoimi błędami? Jeśli nie, to nie wymagaj tego od innych!
Dlatego chęć odwetu jest taką głupotą i błędem, bo to branie całego bagażu, który stanowi podłoże dla problemu i próby przerzucenia za niego odpowiedzialności. To cały czas poruszanie się w ciasnych granicach celi, w której trwa zmaganie, walka, niechęć do siebie.
Z celi trzeba wyjść. Próby rozwiązania problemu najpierw w sobie w niesprzyjających warunkach (jak np. domowe kłótnie) będzie wszystko bardzo utrudniać. Dlatego w serii artykułów o nauce odczuwania pisałem, by znaleźć miejsce, w którym czujemy się bezpieczni, by zacząć w nim eksplorację własnych uczuć, nawiązanie z nimi kontaktu, wzięcie za nie odpowiedzialności i uwalnianie ich energii. W mniej sprzyjających warunkach, będziemy dokonywali ich projekcji, co niczego nie polepszy.
Wspaniałą cechą przyznania komuś racji jest natychmiastowy spokój i rozwiązanie problemu.
No bo podchodzi do Ciebie ktoś ewidentnie szukający zaczepki i będzie próbował wbić Ci szpilkę osądzając jakąś Twoją niedoskonałość. Powie np. “Ha! Ale masz krzywe nogi! Z takimi nogami nigdzie nie zajdziesz hehehehehehhe!”. Wystarczy odpowiedzieć “Masz rację” i ta osoba nie ma już żadnej broni, której mogłaby użyć! Została totalnie rozbrojona. A jak jeszcze podziękujesz, to nie będzie co zbierać!
W takiej sytuacji próby udowadniania swojej racji, że np. to nie od nas zależy, że mieliśmy wypadek lub mamy gorsze geny i że w ogóle to ta osoba sama ma krzywe nogi albo próby udowodnienia, że się myli, bo wcale krzywych nóg nie mamy, to wręczanie tej osobie broni. Mówimy jej – “Masz, strzelaj do mnie dalej! To działa! Nie przestawaj!”
Granie z kimś w jego własną grę, to zgoda na warunki jakie postawił. Zazwyczaj nie mamy szans w tę grę wygrać. A nawet jeśli byśmy wygrali – co z tego? Straciliśmy czas, być może zirytowaliśmy się, a ta osoba prawie na pewno i tak się nie zmieni.
Naszemu rodzicowi też możemy powiedzieć – “Nie wiem za co mnie bijesz ale pewnie masz rację. Przepraszam za to, co robię nie tak.” Bez dumy, bez pychy, bez cwaniakowania. Szczerze. Aby wejść na taki poziom zrozumienia i wybrać rozwiązanie problemu, naprawdę trzeba porządnie popracować w sobie.
A jak żyją uzależnieni? Zgadzają się z każdą negatywnością, każdą bzdurą. Tak jakby doskonale wiedzieli co nie jest prawdą, co życiu nie sprzyja i dobrowolnie brali to do siebie, kleili się i jednocześnie odrzucali to wszystko, co prawdziwe, a więc i pozytywne. A potem narzekają na innych.
Czy to że np. Twój tata mówi, że jesteś gorszy ma jakiekolwiek znaczenie? Nie ma. Całe znaczenie nadajesz temu Ty. Nie ważne kto mówi. To, że akurat jest to Twój tata lub Twoja mama to tylko wygodna wymówka, by się tego trzymać.
Jeśli rodzic jeszcze Ci wmawia, że musisz się go słuchać w każdej kwestii, bo tylko wtedy będziesz “dobrym dzieckiem” (w jego i Twoim rozumieniu – “dobrym człowiekiem”), no to pamiętaj o odpowiedzialności za swoje życie. Jeśli popełnisz błąd, to Ty doświadczysz jego konsekwencji. Zgadzanie się z i kierowanie głupstwem, Tobie narobi kłopotów.
Podkreślam – możesz nie zgadzać się z rodzicami ale kochać ich równie mocno jak w każdej innej okoliczności.
I proszę się nie poruszać, że gadam takie rzeczy – zrozumieć, zgadzać się z agresywnym, pijanym rodzicem, etc. Miłość nie zwalania ze zdrowego rozsądku. Inteligencja nie gwarantuje, że przestaniesz cierpieć. Mądre zażegnanie sprawy to jedno, a drugie to wewnętrzna praca, by przestać cierpieć raz na zawsze. Jeśli nie wybaczysz, tylko załatwisz to na gruncie logiki, to nie daje żadnej gwarancji, że cierpienie minie i że będzie Ci łatwiej. Zaprzestanie stawiania oporu i zgoda z tym, co robi ta osoba to bardzo pomocny krok. Często to właśnie przeczy logice. I właśnie dlatego, że to zrobimy, poprawi się nam zdrowie i życie.
No pomyśl – ktoś Ci mówi, że jesteś głupi/głupia, Ty się z tą osobą zgadzasz, a potem narzekasz, że Cię zraniła… W czym leży problem? W tej osobie? Nie. W tym, że Ty zanim ta osoba otworzyła usta już sam(a) utrzymywałeś/aś dokładnie takie zdanie o sobie. Ta osoba Ci je tylko potwierdziła i dlatego stała się wygodnym celem ataku.
Dlatego zanim będziemy atakować innych, że nam coś robią, odważnie i uczciwie (RADYKALNIE UCZCIWIE) przyjrzyjmy się sobie czy nie robimy tego sobie sami.
Jeszcze nie spotkałem się z osobą uzależnioną, którą ktokolwiek poniżał, by ona sama sobie tego nie robiła 24/7.
Więc czy my poniżającym nas rodzicom powiedzieliśmy z miłością – “Macie rację, kocham was”? Co robiliśmy i ew. mówiliśmy im zamiast tego? Jeśli nie jesteśmy jeszcze gotowi przyznać im racji DLA SPOKOJU (a nie dlatego, że jest jak twierdzą), to chociaż pracujmy nad tym w sobie, uwalniajmy opór, emocje, poszerzajmy kontekst, porzucajmy cicho dojoną przyjemność z własnej nienawiści i osądzania.
Czy przyznanie im racji to taka straszna rzecz?
Nawet trenerzy uwodzenia uczą (a przynajmniej powinni) szukać kobiet, których intencje są zgodne z naszymi. Jeśli my chcemy szybkiego seksu, a kobieta go nie szuka, to po co tracić nasz czas i jej czas? Dajmy jej spokój i znajdźmy kobietę, której cele tego wieczoru pokrywają się z naszym. W ten sposób wszystkim będzie lepiej. A jeżeli kobieta szybki seks uważa za zły, to jej nie przekonamy, że jest dobry za nic na świecie.
Oczywiście próby manipulacji – np. zgoda z nią, że seks jest zły, gdy wcale tak nie uważamy, to też błąd i odpowiedzialność za intencje, słowa i czyny leży po stronie każdego z nas. Dlaczego jest to błąd to dyskusja na inny czas. Ale powinno to być jasne.
To że czyjeś cele, intencje czy percepcja nie są zgodne z naszymi, nie musi wcale oznaczać, że te osoby są w błędzie, ani my. A jeśli przyznamy im rację, to przestaną widzieć w nas swojego przeciwnika – kogoś, z kim muszą walczyć i wygrać.
Pamiętaj – ucz się oddzielać świat zewnętrzy od wewnętrznego. W sobie ZAWSZE powinieneś/powinnaś utrzymywać to co pozytywne – odwagę, akceptację, neutralność, szacunek, zrozumienie, współczucie, miłość, rozsądek, etc.
Natomiast zewnętrze rozwiązanie może wymagać przeróżnych działań, nawet poruszenie aparatu prawa.
Informacja z gwiazdką, którą przytoczyłem wcześniej (“każda informacja staje się błędna jeśli umieścimy ją w szerszym kontekście”) poucza, że wystarczy zmiana kontekstu i już nasza racja może okazać się błędem, a czyjś błąd racją. Dążenie do poszerzenia kontekstu, czyli rekontekstualizacji to jeden z najważniejszych aspektów zdrowienia, w tym zakończenia zmagania i cierpienia odnośnie wydarzeń z przeszłości. Oraz wydarzeń aktualnych.
NIE oznacza to dorabiania kontekstu do jakichś naszych przewinień, by je usprawiedliwić. Bo to tzw. lucyferyzm. Czyli coś bardzo oddalonego od jakości sprzyjających życiu.
Bardzo szeroki kontekst, który podał już Sokrates (żyjący już 400 lat przed Chrystusem, jego poziom świadomości to 540) brzmi –
człowiek zawsze wybiera to, co uważa za dobro.
Człowiek wybierający porno W MOMENCIE DOKONYWANIA TEJ DECYZJI ujmuje to w takim kontekście, w którym jest to najlepszym wyborem. Po tzw. “wpadce” kontekst zmienia i ten sam wybór już osądza jako zły. To pokazuje jakim błędem jest osądzanie i ocenianie czegoś/kogoś jako złe.
To kompletnie nie sprzyja życiu, ani prawdzie. To nie tak “to wszystko działa”.
My w momencie nienawiści, osądzania, oporu też uważamy to za najlepszy wybór, bo postrzegamy dany temat w tak wąskim kontekście. Osądzanie za to siebie dodatkowo bardzo nam szkodzi.
Jeśli zrozumiemy, że nigdy nie wybieramy zła, automatycznie dostrzeżemy wrodzoną NIEWINNOŚĆ człowieka ale też naiwność i ignorancję. No bo cały czas pracuję z ludźmi, którzy setki razy wmawiali sobie te same kłamstwa jak np. “obejrzę tylko jeden film pornograficzny i to na pewno koniec”. A bez wyjątku kończyło się na dziesiątkach filmów. Było tak w moim przypadku jak i w 99% innych.
Co ciekawe – Bill Wilson – założyciel Anonimowych Alkoholików – kalibrował się na tym samym poziomie, co Sokrates. Możemy więc przypuszczać, że i ruch, który rozpoczął opiera się na współczuciu do siebie. Zaś biorąc pod uwagę setki milionów uzdrowień, możemy przypuszczać dalej, że współczucie do siebie i swoich uczynków leczy. Pokreślę – współczucie, a nie usprawiedliwianie i pobłażanie sobie. Pobłażanie sobie jest na poziomie wstydu (poziom 0-20).
Nie wiem czy słyszałeś o Złotej Regule, która brzmi – “Traktuj innych tak jak sam chciałbyś być traktowany”. Jej poziom zgodności z Prawdą to 405. Jest to poziom powyżej tego, który jest wymagany, by wyzdrowieć z uzależnienia. Przemyśl to.
Jeśli chcemy, by inni wybaczyli nam nasze błędy, jeśli sami chcemy je wybaczyć sobie, to nauczmy się wybaczać innym. I odwrotnie – jeśli wybaczymy sobie, automatycznie wybaczymy też innym.
Bo niczego nie można wybaczyć dalej widząc w kimś zło lub w jakimś postępowaniu błąd. Niemożliwym jest wybaczyć niczego nikomu nie widząc w tej osobie niewinności. A więc i w sobie.
Jeżeli ktoś czyni nam krzywdę, to znaczy, że postrzega to jako dobre. Być może to sposób, by się dowartościować? Poczuć się lepszym, uciec od własnego poczucia słabości i niewystarczalności? Agresywne często stają się dzieci, które nie doświadczyły miłości, tylko wyłącznie surowości, które nie miały mądrego przewodnika w postaci rodziców.
Ludzie w depresji, ludzie wiecznie apatyczni są niezwykle surowi względem siebie. Nieraz wręcz sadystycznie.
Tak jak chłopak nienawidzący leniwej koleżanki atakował ją mentalnie i życzył jej, by zdechła, gdyż widział w niej to, czego nie chciał widzieć w sobie. Na początku mojego dialogu z nim sam mówił, że nie widzi sensu by żyć. Dlatego tak łatwo było mu “fechtować” tak wulgarnymi wyrokami względem innych.
Możemy przypuszczać, że wszyscy, którzy mają do nas jakieś “ale” widzą nas podobnie.
Przypominam, że pierwszym poziomem świadomości sprzyjającym życiu jest odwaga. Odwagę każdy szanuje. Nawet zawistny wróg nie gardzi odwagą. Natomiast słabość – granie ofiary, postawa apatyczna, duszenie się w sobie – to wszystko naraża nas na kłopoty.
Jedną z ról drapieżników na tej planecie (przy okazji – każde drapieżne zwierzę mięsożerne kalibruje się poniżej poziomu 200) jest eliminowanie osobników słabych i chorych. To w pewnym kontekście mądry mechanizm. Natomiast wielu ludzi wzrosło ponad ten poziom i nawet w poważnych upośledzeniach nie widzą już nic złego i poświęcają nawet całe swoje życie próbując pomóc. Nie gardzą, nie czują odrazy. Wybierają współczucie.
Dlatego podkreślam – drapieżnictwo to bardzo niski poziom rozwoju. Nie powinien w naszych oczach być postrzegany jako priorytetowy. Niegdyś ludzie umierali przez zwykłe gorączki. Dzisiaj zoperować możemy niezwykle poważne rany. Nie czynią tego drapieżniki, tylko ludzie, którzy rozwinęli się ponad drapieżność.
Ty sobie też nie pomożesz drapieżnictwem względem siebie i swoich wad.
Ci ludzie rozumieją, że słabość fizyczna nie jest niczym złym. Dużo, dużo gorsza jest słabość mentalna, emocjonalna – niski poziom świadomości.
Zauważmy, że człowiek niepełnosprawny, który to w pełni zaakceptował i wiedzie szczęśliwe życie może kolosalnie pomóc tym, którzy doznali poważnych obrażeń np. w skutek wypadku lub wojny. Osobnik pozornie słaby może stać się nagle niezwykle cenny nawet dla tych, którzy nim gardzili i sami znaleźli się w poważnej sytuacji.
Natomiast słabość mentalna nie ma silnych stron. Ale też nie nam to oceniać, tylko unikać. A jeśli my dotychczas tak żyliśmy – pora dojrzeć.
Po raz kolejny zadam pytanie – po co nam nienawiść do terrorysty? Po co nam strach przed terrorystą?
Sądzimy, że to szaleńcy? Nie. Terrorystami, którzy się wysadzali byli także uzdolnieni, mądrzy ludzie z tytułami. W pewnym kontekście możemy ich nawet podziwiać za gotowość do oddania życia w ważnej dla nich sprawie. A w jakieś sprawie my jesteśmy gotowi oddać własne życie? Jeżeli nie jesteśmy, to dlaczego osądzamy tych, którzy to zrobili?
Uzależnionym nie chce się nawet narażać na dyskomfort. Uciekają od czytania! Boją się napisać do mnie maila, bo cały czas wmawiają sobie bzdury, że ich wyśmieję, ocenię, osądzę – czyli że zrobię im to, co oni sami robią sobie przez całe życie.
Po raz kolejny powtórzę – nasze nastawienie do terrorysty to jedno, a czymś zupełnie innym jest odpowiednie postępowanie z nim w świecie. Nienawiść do kogokolwiek za cokolwiek to kwas, który wyżera nas od wewnątrz. Nie usprawiedliwiam terroryzmu ale też nie usprawiedliwiam nienawiści do terrorystów.
Rozumiem, że poczucie moralnej wyższości może być dla kogoś niezwykle ważne. Ale to tylko uczucie. Było i minie, a my pozostaniemy dalej we własnych iluzjach, niedojrzałości, cierpieniu. No bo nie jesteśmy AŻ TAK ŹLI JAK TERRORYSTA. Ale problem polega na tym, że w ogóle patrzymy przez pryzmat zła/dobra. Niczego to nie rozwiązuje.
Nasza nienawiść do terrorystów może wynikać z jeszcze jednego faktu. Gdy przyjrzymy się swojemu życiu i decyzjom, może okazać się, że sami siebie “wysadzamy” na każdym kroku. Ile razy zrobiliśmy lub powiedzieliśmy coś, za co się potem obwinialiśmy lub czego się wstydziliśmy? Ile razy zamiast wyciągnąć wnioski i znaleźć mądrą alternatywę woleliśmy już nic nie robić i nie mówić? Zamiast się rozwinąć, odebraliśmy sobie życie w tych obszarach.
Ile razy baliśmy się coś zrobić lub powiedzieć sądząc, że doprowadzi to do czegoś złego? Uzależniony boi się powiedzieć czego chce, pragnie, potrzebuje, boi zwrócić się o pomoc, boi i wstydzi powiedzieć się, że podoba mu się kobieta… no żyje tak jakby wszędzie czaili się na niego terroryści!
Ile razy znaleźliśmy racjonalizację i usprawiedliwienie do niechęci (czyli oporu), a potem opieraliśmy czemuś pozytywnemu we własnym życiu?
Ale razy wybierałeś/aś apatię, ospałość, wmawiałeś/aś sobie bezsilność, byle tylko czegoś uniknąć, czego spodziewałeś/aś się doświadczyć? Ile razy trzymałeś/aś się negatywności, by nie narazić się na inną negatywność? Jak patrzysz na świat? To, że paru idiotów psuje opinię całej ludzkości nie oznacza, że cały świat jest zły. To że istnieją drapieżniki nie oznacza, że całe królestwo zwierząt jest złe. Czy krowa jest bezlitosna? Pies i kot domowy? Świnka morska? Jest masa zwierzaków, które są dojrzalsze i mądrzejsze od ponad 80% ludzkości. Jeżeli uważasz, że wilk jest taki super, to czy chciał(a)byś mieszkać z wilkiem pod jednym dachem? A może wilk powinien zarządzać Twoją firmą?
Pamiętaj, że to wilk ma problem, bo aby przeżyć musi polować na krowę. Krowa spokojnie sobie skubie trawę, nikogo nie musi mordować. Jej życie nie ma żadnej ceny. Wilk natomiast żeby żyć musi zabijać. To kolosalna wada i ograniczenie. A nie przewaga nad krową. Jeśli wilk złamie sobie nogę, to zdechnie, bo nie będzie w stanie polować. Krowa nawet ze złamaną nogą nadal może sobie skubać trawę. No więc – kto jest lepiej przystosowany do przeżycia?
Ludzkość nie przeżywa dzięki drapieżności, tylko mądrości – np. masowej uprawie warzyw, owoców i wielu wynalazkom, których żaden myśliwy nie wynalazł. Jednocześnie nie osądzam myślistwa. To był niezbędny etap w ewolucji i dla wielu ludzi nadal jest.
Najbardziej prozaiczne wyjaśnienie znaczenia tego punktu jest takie, że czas jaki poświęcamy na osądzanie innych i walkę o swoją rację moglibyśmy poświęcić na pracę nad tym, by być w stanie spokoju i naprawić jakieś błędy lub rozwiązać problemy w swoim życiu.
To że możemy z kimś toczyć walkę nie oznacza, że powinniśmy ją toczyć.
To że coś możemy zrobić nie oznacza wcale, że powinniśmy.
Prostym przykładem tego błędu jest podjadanie. Podjadanie może zniszczyć miesiące, a nawet lata treningów i wpłynąć negatywnie na naszą sylwetkę, a tym samym na samoocenę, przez co sabotujemy różne tematy w swoim życiu, etc.
W serii o cnotach wyjaśniałem znaczenie dyscypliny.
W opisanym przykładzie 18-latka nikt nie ma racji. Nikt nie jest też w błędzie. Ani on, ani jego tata.
Bowiem z poziomu świadomości, z którego postrzegają oni swoje życie, problemy, samych siebie i siebie nawzajem, to co wybierają jest dla nich słuszne, normalne, dobre. Banie się odpowiedzialności. Osądzanie taty. Agresja taty. Każdy z nich sądzi, że postępuje dobrze, a druga osoba źle.
Trwają w tym impasie już pewnie ponad 10 lat. I nie jest to wcale rzadka sytuacja w naszym kraju i na świecie.
Człowiek jest błędnie przekonany, że jak druga osoba zobaczy jak wielkie zło i krzywdę mu wyrządziła, to sama poczuje skruchę, zmieni się i będzie dążyła do zadośćuczynienia. Czy nie na tym samym polega granie ofiary i utrzymywanie słabości? “Będę grał słabego, który nie ma wartości i nic cennego, może wtedy dadzą mi spokój”. Ale zazwyczaj jest zupełnie inaczej – drapieżniki atakują jednostki słabe, bo jest to najłatwiejszy łup.
Uważamy, że drapieżnik ulituje się nad słabym, niedołężnym, biednym. Przykro mi ale nie. Nigdy tak nie było i nie będzie.
Taka zmiana to niezwykle rzadki scenariusz, bo intencją winowajcy musi być zmiana kontekstu i własnej świadomości. I prawie nigdy nie jest. Ale wierząc w to, będziemy trzymać się każdego bólu i jego przyczyny, cierpienia i jego przyczyn, żalu, gniewu, wstydu, winy, bezsilności i każdej innej negatywności. By potem wywalić to tej osobie i liczyć, że ją to poruszy. I wmawiając sobie “A nuż MI się uda?” Ale Ci się nie uda.
Gdybyśmy zrozumieli, że agresja do swojego dziecka wynika najczęściej z jakichś problemów w rozwoju rodzica lub jest to mechanizm defensywny względem czegoś w sobie, to wywaleniem tej osobie wszystkiego negatywnego co w sobie zebraliśmy tylko jeszcze bardziej to u niej wzmocni.
Rodzic upokarzający swoje dzieci może próbować ukryć własną porażkę. Np. uważa, że źle wychował dziecko i atakując je chce je odepchnąć od siebie, by nie mieć przed oczami dowodu na własną niską wartość. To oczywiście nie ma nic wspólnego z dzieckiem, bo to że np. ojciec nie nauczył syna samodzielności nie świadczy źle o synu. O ojcu zresztą też nie, bo już wiemy, że zrobił to co zrobił najlepiej jak potrafił.
Dziecko podobnie – chce odepchnąć rodzica od siebie, by pozbyć się dowodu na to, że skoro źródło jego życia jest podłe, to on(a) sam(a) także musi być. Ale to ponownie urojenie przyczyny i skutku. To błąd już w samym założeniu – że ktoś inny jest zły, bo popełnił błędy.
Dążenie do zemsty zawiera w sobie ten fundamentalny błąd. Więc jego efekty nigdy nie będą pozytywne, ani zdrowe.
Ogromnym błędem jest też próba odegrania się na rodzicach za ich błędy. Mówimy pełni nienawiści i nadziei – “Nie chcę i nie będę takim mężczyzną jak ojciec!”, “Nie chcę i nie będę taką kobietą jak matka!” Ale nasz błąd wynika z osądu osoby, zaś nasza podświadomość rozumie to – “Nie będę mężczyzną/kobietą”. Czy czujemy się dobrze z samym/samą sobą będąc mężczyzną/kobietą?
I tu przychodzi mądrość – “Nie trzeba nienawidzić białej czekolady, by cieszyć się czarną”.
Nie musimy nienawidzić cech, które przejawiali nasi rodzice, by żyć dojrzale, zdrowo, szczęśliwie i w pokoju i aby wybierać lepiej.
Nie ma człowieka do końca złego. Największy złoczyńca robił coś dobrego. Dlatego niechęć do własnego rodzica jest kolosalnym błędem, bo jeżeli nasz rodzic jest np. dobrym pracownikiem ale marnym rodzicem, to nienawiść do taty automatycznie uniemożliwi nam bycie dobrym pracownikiem, przez co sfera naszych finansów i kariery może być bardzo słaba lub zaniedbywana. Wtedy też bardzo łatwo się pomylić, że to przez rodzica i “odwdzięczać” się mu nienawiścią. To głupie. Jeśli tak robisz, zacznij to zmieniać.
Mądry człowiek zauważył, że najlepszym sposobem odegrania się na wszystkich naszych winowajcach to wiedzenie szczęśliwego, spełnionego życia.
A nie małostkowość, słabość, kolekcjonowanie kolejnych zadr i uraz, nie radzenie sobie i biadolenie jaki to świat, ludzie i sam Bóg są niesprawiedliwi i źli.
Wygraj. A nie przegrywaj, by potwierdzić innym, że faktycznie byli źli i to przez nich Ci się nie udało. Bo to nie jest prawda.
Nie ma mowy przekonać kogoś, że nie ma racji, jeśli wychodzimy z poziomu niższego, niż akceptacja i pokój. Bo emocjonalność napędza wyłącznie samą siebie i nie jest tym, co życiu sprzyja. Wielkim, strasznym gniewem możesz kogoś przestraszyć, kto nie jest jeszcze na poziomie gniewu. Ale człowiek na poziomie wyższym w gniewie widzi słabość, nieporadność, chorobę, niski poziom rozwoju. Bo o tym też informuje gniew.
Gniewem możesz kontrolować swoje dziecko, by było posłuszne. Ale czy posłuszeństwo wobec kogoś, kto przewodzi innymi gniewem i manipulacją jest mądre? Nie. Bo to nauka drugiej osoby, by to co słuszne (z naszej percepcji) wybierała dopiero, gdy będzie wystarczająco przerażona. Dopóki nie stanie się coś strasznego, nie będzie widziała sensu w zmianie nawet jeśli jej kierunek jest negatywny.
Czy nie tak większość uzależnionych decyduje się, by sobie pomóc? Nie z poziomu rozsądku, nie gdy zobaczyli co sobie robią. Tylko dopiero, gdy konsekwencje zabolały ich dostatecznie mocno lub gdy sięgnęli dna cierpienia.
I sami siebie również motywowali tylko co najwyżej winą, strachem i gniewem. Nie rozsądkiem, nie spokojem, nie pragnieniem czegoś lepszego.
Pamiętaj, że o ile gniew na kogoś może być w jakimś stopniu dla nas motywatorem do działania, o tyle gniew na siebie nie może. Bo w jaki sposób miał(a)byś się na sobie odegrać? Czynić sobie krzywdę, sabotować swoje starania, nie pozwalać sobie na szczęście, radość i sukces? I kiedy będziesz kwita z samym/samą sobą? Ile krzywd musisz sobie wyrządzić za błędy, by zakończyć tę błędną i obłędną spiralę?
Odpowiedź brzmi – to się nie skończy. Bo karzesz się błędami za błędy. Czyli dodajesz paliwa temu postępowaniu. Jeśli karzesz się błędami za błędy, to błędów przybywa. A więc i pretekstów, by dalej się karać.
To pokazuje jak drapieżność jest ograniczona. Nie ma w niej narzędzi, ani jakości, by sobie pomóc. Można się tylko coraz głębiej ranić. Ta surowość, bezlitosność może wydawać się silna ale tylko dlatego, bo jesteśmy jeszcze niżej od niej.
Tak jak tyran wydaje się silnym liderem dla słabych, zawstydzonych, pełnych winy i strachu mas. Ale jego siła doprowadzi i zawsze prowadziła wyłącznie do ruiny, zniszczenia, cierpienia i śmierci. Nie jest to złe ale te jakości nie wspierają życia – ani Twojego, ani nikogo innego.
Jeśli tak postępujesz, zapytaj się – “Czy już wystarczy?” Dla psychiki, zdrowia i własnego życia nie ma różnicy kogo nienawidzisz i na kim próbujesz się odegrać.
Witaj Piotrze :) Słowem wstępu,
dziękuję za całą pomoc, artykuły, inspirację przykładem. Byłem jednym z Twoich pierwszych kursantów/ probantów i jestem Ci za to wszystko dozgonnie wdzięczny. Twoje rady przeprowadziły mnie przez najtrudniejsze momenty w moim życiu i pozwoliły mi zrealizować… niebanalne cele. Dziś, po 5 latach, wiem, że bez Twojego kursu nie dałbym rady osiągnąć tego co osiągnąłem, lekcje te zewnętrzne i wewnętrzne były dla mnie tak duże, że nie wiedząc co robić z emocjami po prostu nie dałbym rady fizycznie bez tych narzędzi (śpiąc czasami po 3-4,5h dziennie przez wiele dni kiedy sytuacja tego wymagała, pracując nad projektami godzinami praktycznie bez przerw, ucząc się 3 jezyków na raz przez te wszystkie lata i realizując cele, które ludzie później nazywali “cudem” “niemożliwością”, wielokrotnie przebijając oczekiwania innych i swoje, zostając zalewanym ofertami pracy ostatnio). Cele były duże, cena była duża – ale udało się, zrobiłem to cholera, mimo całego nagromadzonego wtedy bagażu! :) Oczywiście cały czas “obieram cebulę” z kolejnych warstw emocji i działam w kierunku jeszcze większych celów, to dopiero początek. Wszystkiego tutaj nie wspomnę, jest tego sporo. To co napisałem pozostawiam Tobie jako wielkie podziękowanie, a innym jako inspirację, że można, bez względu na to jak zaczynamy. Nieczęto tutaj komentuję, ale przeczytałem chyba wszystkie artykuły i wyniosłem ile tylko mogłem. Stosowałem się do tego co pisałeś najlepiej jak tylko potrafiłem/ pamiętałem – sumarycznie skutki są bardzo pozytywne (właściwie przerosły moje oczekiwania). :))
Po tych przydługich słowach wstępu mam 2 pytania:
1) Jeśli przyznaję komuś rację (dla spokoju), mówiąc “tak, masz rację”, rozumiem, że automatycznie się programuję przytakując na niektóre słowa/ określenia mnie/świata, więc jednocześnie po takiej sytuacji “powinienem” skasować przekonanie, które właśnie zatwierdziłem komuś…? (np. “jesteś grubas”, ja: “tak, masz rację”, (ok, ktoś się “odwalił”, a ja potwierdziłem program, że jestem grubas, jeśli nic z tym nie zrobię, to zostawiam sobie taki program, który będzie w tle działał). Popraw mnie jeśli się mylę :D
2) “Niższa świadomość nie jest gorsza od wyższej. Człowiek na poziomie Miłości byłby fatalnym prezydentem lub szefem firmy zatrudniającej tysiące ludzi. Osoba efektywna na takim stanowisku musi być na poziomie niższym. Człowiek z tytułem doktora raczej nie nadawałby się do nauki dzieci w podstawówce.” —
okej.. powiedzmy, że moją intencją jest być na poziomie Miłości i zostać szefem zatrudnającym sporo ludzi… (bo jest). …”co dalej” ? :) jak to pogodzić? Możesz to trochę rozwinąć? Czy te cele się gryzą? Skąd wynika to ograniczenie? Szczególnie mnie to zaciekawiło, dlatego że z postępującym wzrostem świadomości zauważam pewne zmiany w pracy i to jak na mnie ludzie reagują generalnie… jako, że dość często zdarza mi się śmiać od rana do wieczora bez powodu i poczucie humoru nie opuszcza mnie nawet w “stresujących” sytuacjach (np. bawi mnie to, że odczuwam strach prezentuając prezentację, pocą mi się rece, głos drży a gęba się autentycznie śmieje, bo wiem, że coś tam sobie wypłynie jeszcze, no ale co z tego), zostanie określonym jako “świr” “wariat” przestaje być czymś obcym. Nawet jeśli ma to pozytywny wydźwięk, można odnieść wrażenie, że w oczach niektórych ludzi jest sie odbieranym jako ktoś, kto nie potrafi się kontrolować/ klaun/ zabawiacz. Albo… teraz całkowicie mylę dojrzałość emocjonalną i mylę dziecko z dorosłym w takich sytuacjach…
Dzięki z góry, pozdrawiam ciepło ;)
Dzięki za kolejny świetny artykuł Piotrku, twój blog jest bardzo wartościowy. Szczególnie zgadzam się z tym, co wspomniałeś o grupach 12 kroków, bo to chyba najlepsze, co mnie spotkało, w momencie mojego życia kiedy miałem silną depresję i myśli samobójcze. Swoją drogą, co innego może czuć młody chłopak, który od dwóch lat niemal codziennie przesiadywał godzinami nad pornografią- w tym samym momencie, gdy ludzie z mojego rocznika imprezują i cieszą się życiem ja nie mogłem nawet zasnąć. Nareszcie usłyszałem, że to nie ja jestem obrzydliwy i nienormalny, a uzależnienie to tylko ( albo aż) choroba. Sam 1 krok jest chyba najtrudniejszy, ale najważniejszy i niezbędny, w zasadzie to 90% sukcesu, mi żeby go w pełni zaakceptować zajęło kilka miesięcy, bo to w sumie takie “przyznanie się do winy”, że zostałem pokonany przez nałóg. Zawsze miałem obsesję na punkcie kontroli i perfekcjonizmu, zawsze to jak musiałem rozdawać karty, co poniekąd zniszczyło moje życie, bo tą kontrolę bezpowrotnie straciłem, a teraz musiałem po prostu odpuścić i poddać się nurtowi. Kamień z serducha. Powoli wszystko wraca do normy, już prawie pół roku bez pornografii i tej chorej nagonki na seks- zdrowieję :). Chciałbym również podziękować za wszystko, co dla nas robisz, bo to kawał dobrej roboty jest. Pozdrawiam.
Dzięki za kolejny świetny artykuł Piotrku, twój blog jest bardzo wartościowy.
Hej Rafale!
Bardzo mi miło i dziękuję za ciepłe słowa! Szczególnie w zimę! ;)
Szczególnie zgadzam się z tym, co wspomniałeś o grupach 12 kroków, bo to chyba najlepsze, co mnie spotkało,
To Cię nie spotkało. Nie żyjemy w baśni.
Sam to wybrałeś. Równie dobrze mogłeś tego nie wybrać. To była Twoja decyzja.
To trzeba sobie wbić do głowy – nic nam się nie przytrafia. Wszystko mniej lub bardziej świadomie wybieramy my. Bo nikt i nic nie kuje nam losu.
w momencie mojego życia kiedy miałem silną depresję i myśli samobójcze.
Podkreślę, że depresja to efekt represji. Nie w każdym przypadku ale jest to najbardziej powszechna przyczyna.
Represji czego? Emocji. A więc opierania się emocjom i stłumienia ich dużej ilości. Szczególnie emocji gniewu. Nie pozwalanie sobie na gniew, na jego wyrażanie, duszenie go w sobie, to duszenie siebie i życia w sobie. Gniew jest emocją o najwyższym potencjale energetycznym (w zakresie emocji – używania siły), dlatego tłumienie go najbardziej drastycznie obniża poziom energii i doprowadza do różnych zapaleń, nawet zawałów. A że dusimy go w sobie dusząc jednocześnie siebie, nie mamy energii, chęci, a nasz umysł myśli tylko z jakościami “na nie”. Czyli m.in. niechęci do życia.
Nie tylko opór kosztuje ogromne ilości energii ale też utrzymywanie samego gniewu w sobie.
Zaś myśli samobójcze to oczywiście coś, czego też się skądś dowiedziałeś. Człowiek sam z siebie nie wymyśliłby takiego “rozwiązania”. Zauważ, że nawet najbardziej zmaltretowane zwierzęta nie popełniają samobójstw. Żyją, trzymają się życia. Samobójstwo, by uciec od cierpienia to wynalazek człowieka.
Myśli samobójcze to coś, co powtarza się samo, gdy człowiek zmaga się zazwyczaj wiele lat, opiera, osądza swoje życie, doświadczenia i siebie i wmawia sobie coraz większą bezsilność.
Ale to też błąd za błędem. Bo powiedzmy, że straciliśmy “wszystko” – pracę, dom, rodzinę. Jesteśmy sami. No i nic nie możemy z tym zrobić.
Co wtedy? Czy jedynym rozwiązaniem jest samobójstwo? Pytanie – rozwiązaniem czego?
Pierwsze co należy zrobić to zrozumieć, że nie jesteśmy skazani na cierpienie. Cierpienie to efekt oporu, niezgody, osądzania.
Zawsze możemy wybrać akceptację, co automatycznie usunie opór. Nadal pozostaną emocje, które odczuwamy, nadal będziemy musieli przewartościować swoje życie i samo doświadczenie, nadać zapewne wielu aspektom nowe znaczenie, wartość, umieścić wszystko w nowym kontekście.
I to każdego czeka. W założeniu każdy doświadczy śmierci swoich rodziców, co zawsze jest bardzo, bardzo przykrym doświadczeniem. Im szybciej się z tym pogodzimy, tym lepiej. I jednocześnie jeśli zmierzymy się z lękiem i oporem i je odpuścimy oraz przepracujemy, zwiększy się nasz potencjał do kochania ich takimi jakimi są. A także wybaczenia im jeśli popełnili jakieś głupstwa.
Dzięki temu też pojawi się większe zrozumienie, łagodność i współczucie względem własnych błędów.
Ostatecznie zawsze się to sprowadza do wyboru – “co dalej?” Czy chcemy przestać cierpieć, nauczyć się żyć, odnaleźć spokój i szczęście? Czy wolimy rozpaczać, cierpieć, zmagać się przez kolejne 20 lat, za nic na świecie nie zaakceptować tego, czego doświadczyły miliardy innych ludzi i jakoś żyją?
Nie ma na tej planecie doświadczenia, którego nie podzieliła masa innych ludzi. Nikt nie cierpi wyjątkowo, nikt nie ma wyjątkowych problemów, etc.
Swoją drogą, co innego może czuć młody chłopak, który od dwóch lat niemal codziennie przesiadywał godzinami nad pornografią- w tym samym momencie, gdy ludzie z mojego rocznika imprezują i cieszą się życiem ja nie mogłem nawet zasnąć.
Czujesz to jak postrzegasz swoją sytuację, siebie, swoją przeszłość, życie, świat, itd.
To, że inni się bawią, a Ty nie wcale nie musi oznaczać depresji i cierpienia jeśli nie uczęszczanie na dyskoteki, etc. to świadomy wybór.
Natomiast w Twoim przypadku nie był to świadomy wybór. Ty uciekałeś od tego, co czułeś – wstydu, winy, żalu, lęku, oporu. Nie mogłeś spać, bo zamiast odpuścić i pozwolić sobie na odpoczynek, non stop wpatrywałeś się w mentalny bełkot, który oczywiście nigdy nie był pozytywny. Bo rolą mentalizacji jest tylko racjonalizacja emocjonalności. Co nie stanowi żadnych rozwiązań, ani pomocy.
Mentalizacja jest jak pleśń. Gdy pleśń ma odpowiednie warunku, to rośnie. I tyle. Rośnie dla samego mnożenia się. Tak samo z mentalizacją. Ona trwa dla samego trwania.
Nie ma w niej ani krzty prawdy, sensu, logiki. To tylko taka mentalna pleśń.
A jednak większość ludzi nie ma o tym pojęcia i każdą myśl traktuje jakby sam Bóg im zsyłał informacje.
Bo nikt praktycznie nie rozumie, że myślenie to proces bezosobowy, ciągły i nieskończony. Myśli samobójcze po prostu są. Jak zimny wiatr.
Co z tego, że wieje lodowaty wiatr? Jak Ci zimno, to się cieplej ubierz, nakremuj twarz i po problemie.
Ale jednak dla większości ludzi na tej planecie myśli są najważniejsze. I podejmują na ich bazie wszystkie swoje decyzje.
To tak jakby szli tylko w tym kierunku w jakim akurat wieje wiatr.
Albo jak nie chcą, to stoją w miejscu i zmagają się z wiatrem, próbują go zmienić, zmusić, by wiał w inną stronę. A że nic to nie daje, to mówią następnie, że wiatr ich sparaliżował. I nie pozwala im iść w innym kierunku.
Ale myśli i emocje nie mają nic wspólnego z ich decyzjami. Decyzje należą do nas, nie do myśli i emocji.
Ani myśli, ani emocje w niczym nas nie ograniczają. Ale oczywiście jakość życia jest lepsza, im bardziej się oczyścimy z emocji i będziemy podejmować decyzje bliższe rozsądkowi, odwadze, spokojowi, ochocie, etc.
Nareszcie usłyszałem, że to nie ja jestem obrzydliwy i nienormalny, a uzależnienie to tylko ( albo aż) choroba.
O widzisz.
Więc Twój umysł w kółko powtarzał, że jesteś obrzydliwy i nienormalny. A raczej w umyśle widziałeś “ja jestem obrzydliwy i nienormalny”. I powiedz mi – dlaczego założyłeś, że to “ja” dotyczy Ciebie?
Gdy widzisz na murze napis “jestem głupi” to przyjmujesz, że chodzi o Ciebie i że Ty napisałeś ten napis?
Zapewne nie, to byłoby szaleństwo.
A jednak dokładnie tak postępowałeś z myślami.
Nie chciałeś ich, zmagałeś się z nimi tak bardzo, że nawet nie spałeś. Ale nigdy nie zorientowałeś się, że nie Ty je myślisz, nie jesteś ich autorem. Tak naprawdę pojęcia nie miałeś skąd się brały, a jednak bardzo chętnie im ufałeś. Dlaczego, jak sądzisz?
Sam 1 krok jest chyba najtrudniejszy, ale najważniejszy i niezbędny,
O! No to teraz wiemy dlaczego grupy Ci pomogły. Bo wykonywałeś kroki, a nie tylko chodziłeś na spotkania.
w zasadzie to 90% sukcesu, mi żeby go w pełni zaakceptować zajęło kilka miesięcy, bo to w sumie takie „przyznanie się do winy”, że zostałem pokonany przez nałóg.
Chwila, chwila.
Jak widzisz – masz pewien obraz swojej sytuacji i właśnie przez takie postrzeganie tego było Ci trudno go wykonać.
Nie miałeś przyznać się do winy. Nie ma w tym kroku mowy o żadnej winie.
Ten krok to zmierzenie się z prawdą – że nie kontrolujesz swojego życia, że jesteś bezsilny wobec używki, którą stosujesz/pochłaniasz.
Bo nie zamierzasz jeszcze przyjrzeć się odważni swojemu życiu i zobaczyć od jakich problemów i swoich wad uciekasz.
Powiedz – jak mogłeś zostać pokonany przez własne decyzje?
Czy choć raz ktokolwiek Cię zmusił do oglądania pornografii? Nie. To zawsze był Twój wybór.
I krok 4 mówi o tym, że zaczynasz odważnie i uczciwie przyglądać się POWODOM oraz KORZYŚCIOM tych wyborów.
Zauważ, że w kroku 1 nie ma też mowy o tym, że nałóg Cię pokonał. Jest mowa nie o czymś zewnętrznym, tylko o nas. To my nie kierujemy swoich życiem. Na razie nie wiemy dlaczego.
Nie wiemy też, że dlaczego nie możemy przestać pić/ćpać/oglądać porno/uprawiać hazard, etc. Ale przyznajemy to.
Nie ma tu oddawania odpowiedzialności. Wręcz przeciwnie – zwracamy się w stronę siebie. Zaczynamy przyglądać się sobie – wnikliwie, odważnie i BEZ POCZUCIA WINY.
Właśnie dlatego wszystko jest ciężkie, bo się człowiek wini, stawia w roli ofiary, zarzuca sobie wszystko, wyrzuca, etc.
Dlatego krok 10 jest tak ważny – zamiast się winić, wstydzić, żalić – z miejsca przyznajemy się do błędów. Nie dusimy tego w sobie. Mówimy – popełniłem błąd. Biorę za niego odpowiedzialność.
Wybierasz odwagę i rozsądek, nie winę.
Zawsze miałem obsesję na punkcie kontroli i perfekcjonizmu,
No tak ale po pierwsze – nie Ty, tylko umysł w kółko próbował poradzić sobie z nieprzemijalnym uczuciem niepewności, braku kontroli, strachu, itd.
Sądził, że jak wszystko będzie kontrolował, czyli tak naprawdę o wszystkim myślał, to będzie dokładnie tak jak sobie to wyobraża.
Ale to fundamentalny błąd – sądzenie, że myśli mają jakiekolwiek znaczenie. Oraz że w ogóle są potrzebne do czegokolwiek.
Po drugie – wcale nie byłeś perfekcjonistą. Bo jeśli coś robiłeś, to robiłeś to chętnie i DĄŻYŁEŚ DO PERFEKCJI? Czy unikałeś wszystkiego, byle tylko nie popełnić żadnego błędu i nie czuć w związku z tym winy, żalu, gniewu na siebie?
Różnica polega na tym, że perfekcjonista nie boi się popełniać błędów i bardzo chętnie je popełnia. W ogóle nie widzi w tym problemu. Bo DĄŻY DO PERFEKCJI. A nie da się jej osiągnąć inaczej, niż przez aktywne działanie i rozwój.
Czy Ty aktywnie działałeś i się rozwijałeś? Uczyłeś się na własnych błędach czy starałeś się ich uniknąć, a gdy jakiś popełniłeś to się wstydziłeś, winiłeś, żaliłeś, bałeś, gniewałeś?
zawsze to jak musiałem rozdawać karty, co poniekąd zniszczyło moje życie, bo tą kontrolę bezpowrotnie straciłem,
Nie straciłeś, bo nigdy jej nie miałeś. :)
Wszystko czego doświadczamy to konsekwencje naszych decyzji. Jak decyzje są takie sobie, to i konsekwencje będą takie sobie.
Naszym zadaniem jest mądrze ZARZĄDZAĆ naszymi decyzjami, intencjami, działaniami. Nie potrzebujesz nic i nikogo kontrolować.
Tylko żyć szczerze, uczciwie, odważnie, ŚWIADOMIE.
No bo powiedz – jaką masz pewność, że rano w sklepie będzie pieczywo? Może się okazać, że nie kupisz chleba i tyle! I co wtedy? Koniec świata, głód przez cały dzień?
Nie. Jest pełno rozwiązań. Możesz zrobić sobie np. omlet, owsiankę, sałatkę.
Czy jest tu potrzeba kontrolowania czegokolwiek? No nie.
Ale jak człowiek zaniedba swoją emocjonalność i non stop wpatruje się w mentalizację, to taka sytuacja może nawet przerażać! No nie widzi się innego wyjścia, niż wydzwaniać do sklepu i pytać czy jeszcze jest chleb, błagać, żeby nam zarezerwowali jeden bochenek, bo nie będziemy mieli co jeść! AAaAAAaAAaaaa! To takie straszne, lepiej o tym nie myśleć! O, najlepiej to w ogóle obejrzeć porno i problem się rozwiąże.
Nie tak wyglądały nawet proste sytuacje?
a teraz musiałem po prostu odpuścić i poddać się nurtowi. Kamień z serducha.
No właśnie.
Prawda na początku boli ale ostatecznie zawsze wyzwala.
Widzisz jaką ulgę przynosi to, że wcale nie musisz niczego kontrolować. Wcale nie musisz się zmagać, winić, wstydzić. Tylko rozwijać, uczyć na błędach, żyć odważnie, nie bać się od czasu do czasu powiedzieć czegoś głupiego, popełnić jakiś błąd, nawet poważny.
Wcale nie musimy być wobec siebie tak surowi i bezlitośni.
Powoli wszystko wraca do normy, już prawie pół roku bez pornografii i tej chorej nagonki na seks- zdrowieję :).
No ale to wcale nie była nagonka na seks.
Przecież pornografia to nie seks.
To była ucieczka. Od czego uciekałeś?
Depresja nie bierze się z wirusików w powietrzu. Depresja to efekt zazwyczaj wielu lat zaniedbań.
A poza tym – jak postrzegałeś seks? Uważałeś, że Cię zmieni, naprawi, uzdrowi, a może wręcz zbawi?
Po co Ci był?
Po co jest Ci teraz?
Chciałbym również podziękować za wszystko, co dla nas robisz, bo to kawał dobrej roboty jest. Pozdrawiam.
Bardzo mi miło!