Witam Cię serdecznie!
Dzisiaj króciutki artykuł w formie przypomnienia kilku istotnych informacji.
Każdy “dzień” jak Dzień Kobiet czy Dzień Nauczyciela oraz święta nie są w rzeczywistości w żaden sposób specjalne. Te daty nie mają żadnego znaczenia. Bo to znaczenie nadali im ludzie.
W rzeczywistości każdy dzień może być świętem i specjalnym dniem, w którym skupimy się na jakimś szczególnym aspekcie siebie, świata, jakiejś konkretnej osobie lub grupie osób.
Jeśli kochasz kobiety, to każdy dzień może być dniem kobiet. I nie oznacza to, że każdy dzień będzie odarty z wyjątkowości. Wręcz przeciwnie.
Od Ciebie zależy czy każdego roku przeżyjesz ten sam dzień 365 razy, czy przeżyjesz 365 wyjątkowych dni.
Święta nie muszą być “od święta”. ;)
Ale pomówmy o Dniu Kobiet.
Co to jest kobiecość? Co przez to rozumiemy? Kobiety i tyle?
A co wiemy i rozumiemy na temat kobiet? Bo to też tylko nasze zdanie, nasza percepcja. A percepcja wynika z kontekstu. Jaki jest kontekst Twojego postrzegania, jakie są Twoje intencje, pozycjonalności, z których dokonujesz osądów i interpretacji?
Kobiecość to dużo więcej, niż tylko kobiety. Aspekty kobiece są w każdym mężczyźnie, tak jak i aspekty męskie są w każdej kobiecie.
Bo płcie nie są względem siebie przeciwne. Płcie dopełniają się. Zdrowa męskość potrzebuje zdrowej kobiecości i odwrotnie.
Jeśli do tej pory ślepo powtarzałeś/aś, że kobieta i mężczyzna to płcie przeciwne, bardzo Cię proszę – przestań. Gdyby obie płcie były sobie przeciwne, to by mieszkały po dwóch stronach planety i ludzkość wymarłaby przez jedno pokolenie.
Święto, jak sama nazwa wskazuje oznacza uświęcanie czegoś/kogoś. Czyli nadajemy temu znamiona świętości. Hmm, czy jednak mamy taką moc, taką możliwość? Oczywiście, że nie. Natomiast warto na to spojrzeć przez pryzmat –
uświadamiania sobie świętości aspektu lub osoby, których święto obchodzimy.
Święta to dlatego specjalne dni, bo to dni, które przypominają, by kontemplować świętość, w tym przypadku – świętość kobiet oraz kobiecości.
Dla tych, którzy będą kręcić nosami i wypominać mi, że kobiety postrzegam lepiej od mężczyzn, przypominam, że jest również dzień mężczyzny i wszystko co piszę o kobietach, można (i powinniśmy) analogicznie odnieść do mężczyzn.
Poza tym porównywanie kobiet do mężczyzn to jak porównywanie jabłek i gruszek. Porównywać możemy ewentualnie jakieś aspekty, konkretne cechy ale każda z nich ma na świecie tysiące jeśli nie miliony rozmaitych ekspresji. Porównywanie mija się z celem. Jakim celem? Cel i jego znaczenie każdy wybiera dla siebie.
Bardzo ważne jest, by uświadomić sobie jak my postrzegamy to, co kobiecie oraz to, co męskie. Bo braki w męskości potrzebują dopełnienia nie tylko zdrową męskością ale również kobiecością.
Zauważmy, że uwalnianie emocji wymaga od nas tego, co kobiece – bycia w sobie, świadomości, uważności, akceptacji i miłości względem tego, co wewnętrzne. Dlaczego to jest kobiece? Bo miłość skierowana do wnętrza jest przecież dosłownie związana z dzieckiem, które nosi kobieta podczas ciąży. Nie może ona ignorować żadnych sygnałów dochodzących z wewnątrz, bo dziecko mogłoby nie przeżyć. W następnym etapie ta uwaga przenosi się na zewnątrz – na dobro bycia dziecka. Ale już nie tylko mamy, teraz wiele do powiedzenia ma również tata. A przecież to ta sama miłość.
Mężczyzna w tym czasie pracuje, zarabia, buduje dom, kupuje rzeczy dla dziecka. Robi to czego w tym czasie kobieta nie może. A kobieta w tym czasie zajmuje się dzieckiem. Mężczyzna pomaga jak może.
Czy to sobie przeciwne? Nie. To się wzajemnie uzupełnia (przynajmniej w teoretycznie perfekcyjnym scenariuszu).
A teraz przemyśl to zagadnienie, tylko zamiast dziecka niech to będzie np. kariera. I zamiast “kobieta” i “mężczyzna” niech to będę aspekty kobiece i męskie w Tobie. Czego jest za dużo? Czego jest za mało? Czego w ogóle brakuje? Odpowiadając sobie na te pytania, znajdziesz przyczyny dlaczego np. Twoja kariera się nie rozwija jak zdrowy organizm i psychika.
Mężczyzna robiący coś dla kogoś, kogo kocha ma masę energii (kobieta zresztą też, bo tak naprawę mowa o cesze męskości). Osiąga więcej, niż zazwyczaj. Przekracza bariery, przekracza własne ograniczenia. Dzięki temu wzrasta – dzięki intencji miłości. I dzięki tej intencji wzrasta też to, o co ta osoba dba.
Natomiast mężczyzna robiący coś w świecie ale z intencją ucieczki od tego co wewnętrzne i wojujący w sobie z pewnymi aspektami siebie, to jak mężczyzna odpychający od siebie kobiecość. Często również dosłownie odpycha od siebie kobiety, nie dostrzega ich zainteresowania. Osiąga dużo mniej, niż mógłby, a to co osiągnął, osiągnął zazwyczaj dużo większym wysiłkiem, niż mógłby.
W przypadku pieniędzy – ludzie, którzy zarabiają ogromne kwoty mówią, że urządzają sobie “dzień kobiet” każdego miesiąca. Przynajmniej 2-3 dni w miesiącu przeznaczają na bycie ze sobą. Analizują swoje potrzeby, pragnienia, analizują swoje cele, rezultaty, pracę. Są w 100% w sobie. Niczym się nie rozpraszają. Poświęcają własnemu wnętrzu 100% uwagi. Troszkę jak kobieta w ciąży poświęca 100% uwagi potrzebom dziecka.
Nie osądzają się ale też nie usprawiedliwiają. Nie obwiniają, tylko wybierają odpowiedzialność. Nie uciekają i nie walczą, tylko akceptują i wybierają odwagę.
Jako, że dopełniają w sobie męskość kobiecością, a kobiecość męskością, osiągają znamienite sukcesy. Im mniej jednego lub drugiego, tym osiągamy mniej lub osiągamy to trudniej.
Nie widzą sensu w osądzaniu konkurencji, bo nie osądzają siebie. I odwrotnie – nie osądzają siebie, są otwarci na krytykę, chętnie dokonują zmian na lepsze. Cały czas wybierają to co pozytywne. Zresztą jedną z cech biznesu, który osiąga sukces jest nieprzerwany proces doskonalenia, korygowania, szukania tego, co działa, zmian. Czyli – rozwój.
Jeśli wprowadzimy to względem samego siebie, sukces jest kwestią czasu.
Zauważ, że wystarczy, że samego/samą siebie osądzisz, negatywnie ocenisz, a automatycznie wszystko co robisz również osądziłeś/aś. Czyli – obraz samego/samej siebie cały czas narzucasz na to co robisz. Jeśli sobie nadałeś/aś niską wartość, to nadałeś/aś także niską wartość temu co robisz. Czyli wystarczy pretekst, jakiś problem, by przestać pracować lub pracę zacząć zaniedbywać, bo nie widzimy sensu w staraniu się. Jeśli nie widzimy sensu własnego życia, to nie widzimy sensu żadnego życia. Ani ludzkiego, ani zwierząt, ani roślin.
Rodzic z niskim poczuciem własnej wartości, czyli marnym obrazem samego siebie, nie wychowa dziecka z wysokim poczuciem własnej wartości, bo dziecko “skopiuje” obraz samego siebie od rodzica. To nie jest wina rodzica. Rodzic lepiej nie potrafi. A dziecko odpowiada za siebie. Prędzej czy później prawnie. Ale w rzeczywistości – cały czas.
Dlatego, o ile tradycyjnie Dzień Kobiet to dzień, w którym wyjątkowo troszczymy się o kobiety, to starajmy się nie zapominać o kobiecych jakościach, które są niezbędne do zdrowia, życia, radości i sukcesu, każdego człowieka.
Jeśli mamy kobietę, to tego dnia przeanalizujmy powody do jej kochania, znajdźmy nowe, odrzućmy te, którymi ograniczamy miłość. A jeśli kobiety nie mamy, zróbmy to wobec samego siebie (zresztą jak masz kobiałkę, to też to zrób).
Każdy mężczyzna, z którym rozmawiałem pragnął, by jego kobieta go doceniała, akceptowała, szanowała. Dlaczego jest to takie ważne dla mężczyzn?
Bo to zdrowe – jak doceniasz swoją/czyją pracę, to doceniasz siebie/tę osobę. Działanie i osiągane definiuje wartość męskości. No bo pokaż mi mężczyznę, który się szanuje, docenia, ma wysokie poczucie własnej wartości, a nic nie osiąga… Jest natomiast masa mężczyzn, którzy się nie szanują, nie doceniają i przez zmaganie próbują to znaleźć lub otrzymać od innych. I rzadko się im to udaje.
Pragniemy akceptacji drugiej płci i szacunku, bo to rozpuszcza świadomość separacji. Od siebie, od ludzi, od miłości. Tylko, że akceptacji, ani szacunku nie możemy od nikogo otrzymać, bo to nie bombonierka. Zresztą rozmawiałem z wieloma mężczyznami, którzy akceptację dostawali, a mimo to dalej nie akceptowali np. swojego ciała, starań, pracy, jakiejś swojej cechy. Bo brak to iluzja, której nic nie wypełni. Z iluzji należy rezygnować na rzecz prawdy.
Pod maską nienawiści zawsze ukrywamy strach i poczucie bezsilności. Skrywamy także brak sensu własnego życia czy życia w ogóle.
Jeśli będziemy się tylko napędzać nienawiścią i uciekać od jej przyczyn, to nigdy z nią nie skończymy.
Zbyt wiele osób jest dla siebie bardzo surowych i niezwykle krytycznych. Nie doceniają swojej pracy, bo nie doceniają samych siebie. I dlatego pragną, by np. ktoś ładny ich docenił – bo sądzą, że wtedy sami wreszcie “zmyją” troszkę brudu z własnego obrazu, który sami utrzymują na swój temat.
Natomiast piękne kobiety bez wysokiej wartości “lecą” na mężczyzn z wysoką wartością. Nie ważne czy zarabiają oni miliony, czy żyją z dnia na dzień nie mając nawet własnego domu. Ważne, że doceniają siebie.
Wszyscy pragniemy uzupełnić to, czego braki odczuwamy. Jest to normalne.
Tylko że wewnętrznych braków nie da się uzupełnić. Ani tym bardziej niczym, ani nikim z zewnątrz.
Bo każdy wewnętrzny brak to iluzja.
Każda negatywna opinia o sobie to tylko Twoje własne zdanie, nic więcej. Natomiast obraz samego/samej siebie nie powinien być budowany na jakichkolwiek iluzjach, wyolbrzymieniach, porównywaniu się, dumie, pysze, ani jakimkolwiek przejawie egocentryzmu, winy, wstydu, żalu.
Znaczenie mają tylko fakty.
Jeśli popełniłeś/aś błąd, to popełniłeś/aś błąd. Koniec historii. Możesz nad tym rozpaczać, nękać i dręczyć się przez następne 100 lat, a możesz błąd naprawić, wyciągnąć wnioski, zadośćuczynić innym oraz sobie – rozwinąć się.
Tego też powinien uczyć Dzień Kobiet. Bo jeśli choć na dzisiaj odpuściłeś jakiś żal czy urazę względem swojej partnerki, to znaczy, że możesz to zrobić każdego dnia i nie tylko wobec niej ale też wobec siebie i każdego innego. Pytanie – jeśli tego nie robisz, to dlaczego?
Im mniej osądzania innych, tym mniej osądzania siebie. I odwrotnie – im mniej osądzasz siebie, tym mniej osądzasz innych. I dzięki temu łatwiej Ci się żyje.
Jeśli widzisz piękno w innych (bez oczarowywania się), to łatwiej jest Ci je zobaczyć w sobie. I odwrotnie – jeśli widzisz realne piękno w sobie, łatwiej będzie Ci je zobaczyć w innych.
Niezależnie jak kobieta jest piękna, pragnie zobaczyć tego odbicie w męskich oczach. Dlaczego? Bo – cytując Zana Perriona – “piękno potrzebuje świadka”.
Piękno fizyczne bez świadka nie jest pięknem. Bo wszystko jest piękne – drzewa, chmury, morze, zachodzące Słońce, deszcz. Żyjemy w naprawdę pięknym świecie. I tylko my go osądzamy. Świat, ludzi, siebie. Tego osądzania nie ma poza nami.
To całe ocenianie, osądzanie, w tym podział na piękne, brzydkie i wszystko pomiędzy jest tylko efektem naszej niedojrzałości – naszej percepcji. A że nasza psychika nigdy nie traci natury dziecka, to odzwierciedli ona nasze postępowanie.
Tym samym nie można osądzić nikogo, nie osądzając siebie.
Religia od tysięcy lat uczy, by nie osądzać i osądzanie zostawić Bogu. Ale mało kto wziął to sobie do serca. I zamiast przestać osądzać, bo dzięki temu kolosalnie łatwiej się żyje, ludzie przerzucili odpowiedzialność na Boga. Bo skoro mamy zostawić osądzanie Bogu, to znaczy, że Bóg wszystko i wszystkich osądza. Co jest oczywiście bzdurą, bo Bóg nie osądza. Ale ludzie stwierdzili dalej – skoro Bóg osądza, to my też powinniśmy, no bo przecież jesteśmy stworzeni na Jego podobieństwo…………………..
Więc zarówno piękna i brzydoty nie ma poza nami. A jeśli sami siebie również osądzamy, to nigdy nie czujemy się piękni, dobrzy, wystarczający. I pragniemy, by nam ktoś to potwierdził. I również boimy się, by nie potwierdził nam naszych lęków i wątpliwości.
Czy piękna kobieta czuje się piękna? Nie. Jeśli przejdzie się ulicą, minie tysiące ludzi i nikt nie powie jej komplementu, nie poczuje się w żaden sposób piękna. Może oczywiście szanować się, rozumieć swoją wartość, dbać o siebie, doceniać się i wysiłek włożony w siebie ale piękna nie będzie się czuła. Ew. może czuć się dumna. A jeśli długi czas nie otrzyma komplementu, potwierdzenia percepcji piękna, to zacznie w nią wątpić. Tak samo w przypadku mężczyzn.
Wielu mężczyzn pisało mi o swoim żalu do rodziców, że ich nie doceniali, nie akceptowali, nie szanowali, nie wspomagali, tylko np. wiecznie krytykowali. Ale to dlatego, bo rodzice ci tak postępowali względem siebie. Niepotrzebnie budujemy na tej podstawie własny obraz! A potem go nie zmieniamy, tylko całe życie utrzymujemy. Jeśli była to brzydota i brak wartości, to utrzymujemy na swój temat brzydotę i brak wartości. I coś co to usunie też próbujemy zdobyć ze świata. Tylko zazwyczaj ostatecznie z tego rezygnujemy, bo mówimy sobie, że nie jesteśmy tego godni.
Ale jako, że piękno jest albo osądem percepcji, czyli automatycznie wartościowaniem, porównywaniem, to nie można go czuć. Bo piękno nie jest rezultatem oceniania. Ocenianie da nam emocje – np. winę czy dumę ale nie da ani radości, ani poczucia wewnętrznego piękna.
Zresztą nie tylko piękno fizyczne jest wyłącznie osądem percepcji ale też my sami nadajemy mu znaczenie. Piękno fizyczne samo z siebie nie ma żadnego znaczenia.
No bo po co nam piękna kobieta u boku? Bowiem w samym założeniu uważamy, że dzięki temu będziemy poważani, szanowani, podziwiani przez innych. A to dlatego, bo odczuwamy tego brak. I dlatego szczególnie boli nas to, gdy inni jeszcze “odbierają” nam poczucie wartości, spokój, radość. Bo potwierdzają nam nasz własny marny obraz siebie. Ale to my odpowiadamy co utrzymujemy na swój temat.
Z drugiej strony piękno jest świadomością wpisanego w naturę życia aspektu boskości, która nie wartościuje i nie osądza. Tym samym nie porównuje i nikogo nie stawia na gorszej pozycji. Bo jeśli jesteś świadomy/a rzeczywistości, nie masz potrzeby jej osądzania. Bo wszystko jest perfekcyjne i piękne dokładnie takim jakim jest.
Jeśli przestajemy projektować na świat własne lęki, wstyd, winę, żale, opór, to przestajemy widzieć brzydotę.
Jeśli zaczniesz doceniać siebie, np. z samego faktu, że żyjesz, to zaczniesz doceniać to co robisz i osiągasz. Zaczniesz też doceniać to, co robią inni. Zamiast więc osądzać kobiety, że dbają o siebie, zaczniesz to doceniać. I samemu łatwiej będzie Ci zacząć dbać o siebie.
Mężczyzno, skup się w dzisiejszym dniu na dawaniu tego co pozytywne. Bo im więcej czegoś dajesz światu, tym więcej masz tego, by dawać.
I odwrotnie – im więcej dajesz tego sobie, to automatycznie więcej dajesz tego światu.
To się tyczy zarówno tego, co pozytywne, jak i tego co negatywne. Więc wybieraj mądrze.
To samo możesz robić zarówno z poczucia winy, ze strachu, z gniewu, odważnie, spokojnie, kochająco. Nawet rezultaty możesz mieć takie same. Ale dramatycznie różne będą Twoje doświadczenia.
Jeżeli więc obwiniasz siebie lub kogoś za błędy, to nie spodziewaj się poprawy. Zamiast tego spodziewaj się więcej przyczyn do obwiniania i więcej winy.
Jeśli kobiet nie kochasz, wstydzisz się, boisz czy masz do jakiejś kobiety urazy, wykorzystaj ten dzień, by nad tym popracować. A jeśli już ten dzień minął, wykorzystaj każdy następny.
Jeśli nie potrafisz kochać, nie zmuszaj się do tego, tylko zmierz z tym, przez co nie miłości nie potrafisz (lub już dostrzegasz, że nie chcesz) okazać.
A dla kobiet najserdeczniejsze życzenia! Zdrówka, radości, ufności, wiary, zadowolenia z siebie, z partnera, z własnej pracy, spełnienia marzeń i niech jak najmniej idzie po myśli, za to jak najwięcej jak tego chce serce! :) Dużo łagodności (ale nie usprawiedliwiania), wybaczenia, zrozumienia dla siebie i innych. Szczególnie dla nas, facetów – często zatwardziałych jak kłody. ;D
Witam Piotrze:-)
Świetny artykuł, naprawę, bo dotyka moje relacje ze samym sobą i mam kilka pytań to Ciebie.
Bo płcie nie są względem siebie przeciwne. Płcie dopełniają się. Zdrowa męskość potrzebuje zdrowej kobiecości i odwrotnie.
Czyli jak pragnę zbliżenia z kobietą, czy mam to bagatelizować czy podjąć decyzję i zrealizować pragnienie…
Bo ogólnie w tym miesiącu w kwietniu byłem 3 razy u divy, wcześniej nigdy w życiu nie korzystałem usług pań do towarzystwa i nie żałuję, nie wstydzę się tego oraz też nie winię, żę to zrobiłem Uważam, że podjąłem dobrą decyzję i uświadomiłem sobie , że nie ma co ingnorować swojej męskiej natury, że mam swoje potrzeby seksualne, ale jak Piotrze mógłbyś to jeszcze wyjaśnić.
Bo braki w męskości potrzebują dopełnienia nie tylko zdrową męskością ale również kobiecością.
Jak się to objawia u mężczyzn? Pragnieniami? Potrzebami?
Zauważmy, że uwalnianie emocji wymaga od nas tego, co kobiece – bycia w sobie, świadomości, uważności, akceptacji i miłości względem tego, co wewnętrzne. Dlaczego to jest kobiece? Bo miłość skierowana do wnętrza jest przecież dosłownie związana z dzieckiem, które nosi kobieta podczas ciąży. Nie może ona ignorować żadnych sygnałów dochodzących z wewnątrz, bo dziecko mogłoby nie przeżyć.
Czyli to jest jeden z aspektów kobiecości w mężczyźnie tak? Uważność tego co odczuwam, jakimi intencjami się kieruję i przekonaniami itp.
A teraz przemyśl to zagadnienie, tylko zamiast dziecka niech to będzie np. kariera. I zamiast „kobieta” i „mężczyzna” niech to będę aspekty kobiece i męskie w Tobie. Czego jest za dużo? Czego jest za mało? Czego w ogóle brakuje? Odpowiadając sobie na te pytania, znajdziesz przyczyny dlaczego np. Twoja kariera się nie rozwija jak zdrowy organizm i psychika.
Ten akapit mnie rozwalił, nie wiedziałem, że można w ten sposób analizować siebie i aspekty mojego życia…
Mężczyzna robiący coś dla kogoś, kogo kocha ma masę energii (kobieta zresztą też, bo tak naprawę mowa o cesze męskości). Osiąga więcej, niż zazwyczaj. Przekracza bariery, przekracza własne ograniczenia. Dzięki temu wzrasta – dzięki intencji miłości. I dzięki tej intencji wzrasta też to, o co ta osoba dba.
I przekonuję się, że kobiety pomogą mi uzdrawiać sposób patrzenia na siebie, pomogą uzdrowić moją seksualność dlatego podjąłem decyzję o divach na początek…
Natomiast mężczyzna robiący coś w świecie ale z intencją ucieczki od tego co wewnętrzne i wojujący w sobie z pewnymi aspektami siebie, to jak mężczyzna odpychający od siebie kobiecość. Często również dosłownie odpycha od siebie kobiety, nie dostrzega ich zainteresowania. Osiąga dużo mniej, niż mógłby, a to co osiągnął, osiągnął zazwyczaj dużo większym wysiłkiem, niż mógłby.
I tu jest druga strona medalu… bo założyłem sobie konto w połowie marca na portalu randkowym BADOO. Uświadomiłem sobie niedawno, że intencją założenia konta było udowodnienie przed sobą jakim jestem mężczyzną, ucieczka od bycia ofiarą w aspekcie relacji z kobietami, bo przecież coś robię by, znaleźć sobie stałą partnerkę.
W przypadku pieniędzy – ludzie, którzy zarabiają ogromne kwoty mówią, że urządzają sobie „dzień kobiet” każdego miesiąca. Przynajmniej 2-3 dni w miesiącu przeznaczają na bycie ze sobą. Analizują swoje potrzeby, pragnienia, analizują swoje cele, rezultaty, pracę. Są w 100% w sobie. Niczym się nie rozpraszają. Poświęcają własnemu wnętrzu 100% uwagi. Troszkę jak kobieta w ciąży poświęca 100% uwagi potrzebom dziecka.
Czyli tak muszę zacząć postępować ze sobą….
Zauważ, że wystarczy, że samego/samą siebie osądzisz, negatywnie ocenisz, a automatycznie wszystko co robisz również osądziłeś/aś. Czyli – obraz samego/samej siebie cały czas narzucasz na to co robisz. Jeśli sobie nadałeś/aś niską wartość, to nadałeś/aś także niską wartość temu co robisz. Czyli wystarczy pretekst, jakiś problem, by przestać pracować lub pracę zacząć zaniedbywać, bo nie widzimy sensu w staraniu się. Jeśli nie widzimy sensu własnego życia, to nie widzimy sensu żadnego życia. Ani ludzkiego, ani zwierząt, ani roślin.
Czyli należy całkowicie zrezygnować z jakiegokolwiek oceniania siebie – co bym nie zrobił, ale brał odpowiedzialność za to, zrezygnować z oceniania innych, świata, wydarzeń itp..
Jeśli mamy kobietę, to tego dnia przeanalizujmy powody do jej kochania, znajdźmy nowe, odrzućmy te, którymi ograniczamy miłość. A jeśli kobiety nie mamy, zróbmy to wobec samego siebie (zresztą jak masz kobiałkę, to też to zrób).
Ogólnie to kocham siebie za to, że uświadomiłem sobie dlaczego uciekam w porno i od czego… i porno nie oglądam już 41 dni i mnie nie ciągnie do niego, no może przez pierwsze 2 tygodnie pojawiały się chęci, by obejrzeć, a teraz jest ok.
Każdy mężczyzna, z którym rozmawiałem pragnął, by jego kobieta go doceniała, akceptowała, szanowała.
Też tego chcę, by kobiety mnie szanowały bym był zauważany dlatego założyłem konto na badoo.
Pragniemy akceptacji drugiej płci i szacunku, bo to rozpuszcza świadomość separacji. Od siebie, od ludzi, od miłości.
Jakby tego oczekuję od kobiet, by tą blokadę ode mnie zabrały, pomogły mi się jej z niej uzdrowić.
Tylko, że akceptacji, ani szacunku nie możemy od nikogo otrzymać, bo to nie bombonierka.
Tego jestem świadomy właśnie, że jak naprawdę w pełni siebie nie zaakceptuję i nie będę się szanował i kochał to NIE dostanę tego od innych…
Ale przez kobiety (tak sądzę) w moim przypadku pomogę sobie to osiągnąć.
Bo brak to iluzja, której nic nie wypełni. Z iluzji należy rezygnować na rzecz prawdy.
Ale jaka jest ta prawda? Czy to nie czasem ten odważny i szczery rachunek sumienia przed samym sobą?
Zbyt wiele osób jest dla siebie bardzo surowych i niezwykle krytycznych. Nie doceniają swojej pracy, bo nie doceniają samych siebie. I dlatego pragną, by np. ktoś ładny ich docenił – bo sądzą, że wtedy sami wreszcie „zmyją” troszkę brudu z własnego obrazu, który sami utrzymują na swój temat.
O właśnie jestem dla siebie zbyt surowy i nie doceniam siebie za bardzo, nawet mi to napisała jedna kobieta z którą piszę na badoo.
Natomiast piękne kobiety bez wysokiej wartości „lecą” na mężczyzn z wysoką wartością. Nie ważne czy zarabiają oni miliony, czy żyją z dnia na dzień nie mając nawet własnego domu. Ważne, że doceniają siebie.
Klucz by mieć powodzenie u kobiet…
Bo każdy wewnętrzny brak to iluzja.
Każda negatywna opinia o sobie to tylko Twoje własne zdanie, nic więcej. Natomiast obraz samego/samej siebie nie powinien być budowany na jakichkolwiek iluzjach, wyolbrzymieniach, porównywaniu się, dumie, pysze, ani jakimkolwiek przejawie egocentryzmu, winy, wstydu, żalu.
Znaczenie mają tylko fakty.
Ok zastosuję.
Im mniej osądzania innych, tym mniej osądzania siebie. I odwrotnie – im mniej osądzasz siebie, tym mniej osądzasz innych. I dzięki temu łatwiej Ci się żyje.
To jest fakt. Staram się nie oceniać ludzi, głównie najbliższych, niech każdy sobie żyje po swojemu, akceptować tacy jacy są i faktycznie jest mniej złości, oporu, obwiniania innych..
Niezależnie jak kobieta jest piękna, pragnie zobaczyć tego odbicie w męskich oczach. Dlaczego? Bo – cytując Zana Perriona – „piękno potrzebuje świadka”.
Cenna wiedza – podoba mi się.
Religia od tysięcy lat uczy, by nie osądzać i osądzanie zostawić Bogu.
To też niejako powoduje u mnie ulgę bo po co oceniać jak i tak nie mam zdolności by zobaczyć absolutną rzeczywistość…
Bo skoro mamy zostawić osądzanie Bogu, to znaczy, że Bóg wszystko i wszystkich osądza. Co jest oczywiście bzdurą, bo Bóg nie osądza. Ale ludzie stwierdzili dalej – skoro Bóg osądza, to my też powinniśmy, no bo przecież jesteśmy stworzeni na Jego podobieństwo…………………..
Przeważnie to ci którzy co niedziela siedzą na pierwszych ławkach w kościele…
Więc zarówno piękna i brzydoty nie ma poza nami. A jeśli sami siebie również osądzamy, to nigdy nie czujemy się piękni, dobrzy, wystarczający. I pragniemy, by nam ktoś to potwierdził. I również boimy się, by nie potwierdził nam naszych lęków i wątpliwości.
No właśnie tym się kieruję w życiu, zmienię to…
Wielu mężczyzn pisało mi o swoim żalu do rodziców, że ich nie doceniali, nie akceptowali, nie szanowali, nie wspomagali, tylko np. wiecznie krytykowali. Ale to dlatego, bo rodzice ci tak postępowali względem siebie. Niepotrzebnie budujemy na tej podstawie własny obraz! A potem go nie zmieniamy, tylko całe życie utrzymujemy. Jeśli była to brzydota i brak wartości, to utrzymujemy na swój temat brzydotę i brak wartości. I coś co to usunie też próbujemy zdobyć ze świata. Tylko zazwyczaj ostatecznie z tego rezygnujemy, bo mówimy sobie, że nie jesteśmy tego godni.
Piszesz też o mnie….
No bo po co nam piękna kobieta u boku? Bowiem w samym założeniu uważamy, że dzięki temu będziemy poważani, szanowani, podziwiani przez innych. A to dlatego, bo odczuwamy tego brak. I dlatego szczególnie boli nas to, gdy inni jeszcze „odbierają” nam poczucie wartości, spokój, radość. Bo potwierdzają nam nasz własny marny obraz siebie. Ale to my odpowiadamy co utrzymujemy na swój temat.
O to to… tego oczekuję jak bedę miał piękną kobietę przy moim boku. A jak zareagować gdy ktoś mi wciska tą szpilę, podrażnia czuły punkt?
Jeśli zaczniesz doceniać siebie, np. z samego faktu, że żyjesz, to zaczniesz doceniać to co robisz i osiągasz. Zaczniesz też doceniać to, co robią inni. Zamiast więc osądzać kobiety, że dbają o siebie, zaczniesz to doceniać. I samemu łatwiej będzie Ci zacząć dbać o siebie.
Mężczyzno, skup się w dzisiejszym dniu na dawaniu tego co pozytywne. Bo im więcej czegoś dajesz światu, tym więcej masz tego, by dawać.
I odwrotnie – im więcej dajesz tego sobie, to automatycznie więcej dajesz tego światu.
To się tyczy zarówno tego, co pozytywne, jak i tego co negatywne. Więc wybieraj mądrze.
Ok Piotrze dzięki za rady;-)
Jeżeli więc obwiniasz siebie lub kogoś za błędy, to nie spodziewaj się poprawy. Zamiast tego spodziewaj się więcej przyczyn do obwiniania i więcej winy.
To rezygnuję z tego…
Jeśli kobiet nie kochasz, wstydzisz się, boisz czy masz do jakiejś kobiety urazy, wykorzystaj ten dzień, by nad tym popracować. A jeśli już ten dzień minął, wykorzystaj każdy następny.
Jeśli nie potrafisz kochać, nie zmuszaj się do tego, tylko zmierz z tym, przez co nie miłości nie potrafisz (lub już dostrzegasz, że nie chcesz) okazać.
Kurde zawsze przed tymi trzema spotkaniami z divami się stresowałem, a szczególnie za drugim razem jak musiałem czekać w samochodzie ponad pół godziny, bo miała oddzwonić jak będzie w mieszkaniu tak mnie wtedy skręcało w brzuchu, że hej…, ale później trochę puścił stres , ale dalej trzymał i ona widziała i mi o tym powiedziała i, że ona też się trochę stresuje…
Świetny artykuł, naprawę, bo dotyka moje relacje ze samym sobą i mam kilka pytań to Ciebie.
Dzięki!
Z mojej strony te “kilka pytań” to masa tekstu i czasu.
Na pewno nie odpowiem na wszystko rozlegle i dokładnie.
ale jak Piotrze mógłbyś to jeszcze wyjaśnić.
Nie wiem o co pytasz.
Nie ma tu nic do wyjaśniania.
Bo braki w męskości potrzebują dopełnienia nie tylko zdrową męskością ale również kobiecością.
Jak się to objawia u mężczyzn? Pragnieniami? Potrzebami?
Najpierw pomyśl, poszukaj co to w ogóle jest tzw. “męskość” oraz “kobiecość” i uświadom sobie to, jak dotychczas to postrzegałeś.
Bo jeśli nie wiesz o czym mówisz, to zadawanie pytań mija się z celem.
Poza tym – Ty jesteś mężczyzną. Więc odpowiedz sobie jak to się przejawia u Ciebie.
Nie ma żadnej uniwersalnej odpowiedzi, bo każdy człowiek jest inny. Nie mogę teoretyzować za dużo, bo zbyt wiele osób przestaje w ogóle patrzeć na siebie i swoje życie i zaczynają żyć akademickimi teoriami.
A KAŻDE doświadczenie i życie ogólnie na tej planecie jest SUBIEKTYWNE. Co oznacza, że zależy od NASZEGO poziomu świadomości, NASZYCH intencji, NASZYCH decyzji, etc.
Czyli też od tego, co już wybierasz zapewne od lat.
Jeżeli będziesz ignorował własne życie i doświadczenia i skupiał się na jakichś teoriach, to będzie tak jak napisałem, że nie można zmienić niczego, dopóki się tego nie zaakceptuje. I jeden klient odebrał to tak dosłownie, że wmówił sobie, że dopóki nie zaakceptuje swojej pracy, to nie może jej zmienić… Wmówił sobie tak oczywiste kłamstwo i bzdurę i nawet nie przemyślał tematu. Oczywistym jest, że większość ludzi zmienia swoje prace, bo ich nienawidzą, bo się w nich męczą, etc.
Zmiana to decyzja i tyle.
To co on powinien zaakceptować to nie swoją pracę (choć i to mu zalecam) ale zmianę. Bo to zmianie stawia opór, gdyż postrzega to negatywnie, nie chce tego, opiera się, boi, gdyż czerpie z braku zmian korzyści. To zmiana dla niego jest czymś, czego chce uniknąć. I robi wszystko, by zmiany nie zaprowadzić przynajmniej w temacie pracy.
Nawet sobie powiedział, że zanim cokolwiek w życiu będzie w stanie osiągnąć, to najpierw musi poświęcić 800 godzin uwalniania, bo ja tak powiedziałem w Programie. Oczywiście powiedziałem zupełnie coś innego ale on szuka wszystkiego, dzięki czemu uniknie zmiany.
W ostatniej wiadomości do mnie zadał pytanie jak w ogóle cokolwiek realnie zmieniać odnośnie faktycznych sytuacji. Czyli zadał fundamentalne pytanie. I to takie jakby pytał jak ma zmienić pastę do zębów, bo całe życie mył jedną i teraz nie wie jak przestać….
Czyli to jest jeden z aspektów kobiecości w mężczyźnie tak? Uważność tego co odczuwam, jakimi intencjami się kieruję i przekonaniami itp.
To tylko nazwy.
Pytanie co Ty pod nimi rozumiesz.
I tu jest druga strona medalu… bo założyłem sobie konto w połowie marca na portalu randkowym BADOO. Uświadomiłem sobie niedawno, że intencją założenia konta było udowodnienie przed sobą jakim jestem mężczyzną, ucieczka od bycia ofiarą w aspekcie relacji z kobietami, bo przecież coś robię by, znaleźć sobie stałą partnerkę.
Świadomość własnych intencji i dążeń to klucz do zmian w życiu.
Bo to co robimy ma znaczenie drugorzędne.
Dlatego jeden może pić alkohol i przeżyje wspaniałe życie, a drugi może pić i zniszczy sobie tym życie.
Jeśli Twoją intencją jest “przecież coś robię”, to będziesz coś robił. Ale daleko nie zajdziesz, bo Twoją intencją nie jest daleko zajść, więc wycofasz się przy pierwszych wątpliwościach, problemach, lękach, etc. A gdyby Twoją intencją był szczęśliwy związek, to byś dla tego wszystkiego znalazł rozwiązania i ze ścieżki nie zboczył.
Ogólnie to kocham siebie za to, że uświadomiłem sobie dlaczego uciekam w porno i od czego… i porno nie oglądam już 41 dni i mnie nie ciągnie do niego, no może przez pierwsze 2 tygodnie pojawiały się chęci, by obejrzeć, a teraz jest ok.
Nic Cię nigdy nie ciągnęło.
To krytycznie ważne, by zrozumieć, że to Ty widzisz w tym sens, nadajesz temu znaczenie i masz z tego korzyści.
Tego wszystkiego nie ma w porno. Ty w jakichś okolicznościach podejmujesz decyzję, by obejrzeć porno, bo w jego obejrzeniu dostrzegasz najlepszy wybór.
Teraz jest ok?
Nie. Jeśli nie uświadomiłeś sobie przyczyn oglądania porno i się nimi nie zająłeś, ani nie uświadomiłeś sobie korzyści, to jest nadal tak samo jak było. Czyli jak było bardzo źle, to będzie bardzo źle, bo to tylko kwestia doświadczenia podobnych okoliczności.
Czas abstynencji nie ma żadnego znaczenia o ile nie jest efektem pracy nad sobą – rozwoju świadomości – i nie przychodzi bez zmagania.
Jakby tego oczekuję od kobiet, by tą blokadę ode mnie zabrały, pomogły mi się jej z niej uzdrowić.
Jakby? Nie wiesz czego oczekujesz?
O jakiej blokadzie mówisz? Nie ma żadnej blokady.
Są tylko nieuświadomione decyzje i korzyści jakie z nich masz.
I właśnie dlatego wydaje się ludziom, że są jakieś blokady, bo żyją tak nieświadomie.
Ale przez kobiety (tak sądzę) w moim przypadku pomogę sobie to osiągnąć.
A jak sobie to wyobrażasz?
O właśnie jestem dla siebie zbyt surowy i nie doceniam siebie za bardzo, nawet mi to napisała jedna kobieta z którą piszę na badoo.
I tu się już kończy rola drugiego, obcego człowieka.
Co zamierzasz zrobić z tą surowością?
Klucz by mieć powodzenie u kobiet…
Nie klucz, tylko dopasowanie do niskiej świadomości. Co skutkować będzie życiem w niskiej świadomości.
I nie nazywałbym tego powodzeniem.
Gdy możesz żyć zdrowo i radośnie ale kombinujesz jak żyć w zmaganiu i Ci się to powiedzie, to nie nazwałbym tego powodzeniem w życiu.
Powiedziałem wyraźnie, że kobiety bez własnej wysokiej wartości. Czyli mówisz o “kluczu”, by mieć powodzenie u kobiet z niskim poczuciem własnej wartości.
Powiedz mi – po co Ci te relacje?
Przeważnie to ci którzy co niedziela siedzą na pierwszych ławkach w kościele…
Dlatego mówię, że prawda może boleć. Ale tylko prawda może nas wyzwolić.
Bo jeśli wypieramy, że np. nie osądzamy i kochamy ludzi, choć się w nas codziennie gotuje, mamy masę negatywnych myśli o innych i o sobie, no to taka jest rzeczywistość i będziemy doświadczać tego konsekwencji nie tylko w jakości relacji z innymi ale też zdrowotnych jak osłabienie, różne zapalenia, etc.
“Więc zarówno piękna i brzydoty nie ma poza nami. A jeśli sami siebie również osądzamy, to nigdy nie czujemy się piękni, dobrzy, wystarczający. I pragniemy, by nam ktoś to potwierdził. I również boimy się, by nie potwierdził nam naszych lęków i wątpliwości.
No właśnie tym się kieruję w życiu, zmienię to…”
Więc stań się świadomy kiedy się tym kierujesz. Uświadom sobie, że to wybierasz, bo uważasz to za najlepszy wybór i masz z niego korzyści.
Bez zrezygnowania z korzyści, z oporu i wszelkich pozycjonalności, których się trzymasz, co utrzymuje Cię na tym kierunku, pozostaniesz na nim.
Piszesz też o mnie….
Dzięki temu możesz sobie uświadomić, że nie jesteś sam ze swoimi problemami, ani nie jesteś jedynym, który ich doświadcza.
Tylko nieprzeliczone miliony innych ludzi również.
O to to… tego oczekuję jak bedę miał piękną kobietę przy moim boku. A jak zareagować gdy ktoś mi wciska tą szpilę, podrażnia czuły punkt?
Najpierw stań się świadomy w tej sytuacji i dostrzeż jak reagowałeś dotychczas.
Wystarczy, że staniesz się tego świadomy i dostrzeżesz korzyść jaką z tego masz. Gdy z niej zrezygnujesz, bez problemu będziesz mógł wybrać dowolną inną reakcję.
Kurde zawsze przed tymi trzema spotkaniami z divami się stresowałem,
Nie można “się stresować”.
Stres to efekt już istniejących zaniedbań emocjonalnych, którym stawiasz opór, co nazywasz “stresowaniem się” oraz to stawianie oporu temu co czujesz w danym momencie.
Nie ma osobnego bytu “stresu”, bo to tylko zbiorcza nazwa.
a szczególnie za drugim razem jak musiałem czekać w samochodzie ponad pół godziny, bo miała oddzwonić jak będzie w mieszkaniu tak mnie wtedy skręcało w brzuchu, że hej…,
To oznaka, że masz w okolicach brzucha zgromadzone masę energii emocji – głównie lęku, któremu się opierasz. Zapewne też żalu.
ale później trochę puścił stres , ale dalej trzymał
Stres nie może Cię trzymać, ani puścić, bo to nie Rączka z “Rodziny Addamsów” ;)
To Ty się trzymasz emocji i opierasz się im, nie one trzymają się Ciebie.
Dopóki będziesz się opierał temu, co czujesz, będziesz doświadczał stresu. Nawet przez całe życie. “Stres” sam nigdy nie puści, bo nie ma takiej możliwości.
i ona widziała i mi o tym powiedziała i, że ona też się trochę stresuje…
To dlatego, bo emocje to energia. Co nie znaczy niczego ezoterycznego.
Każdy w życiu czuł np. zdenerwowanie czy lęk drugiego człowieka.
Nawet doświadczane są paniki mas.
A skoro tak, warto, naprawdę warto zadbać o swoje wnętrze.
Z mojej strony te „kilka pytań” to masa tekstu i czasu.
Na pewno nie odpowiem na wszystko rozlegle i dokładnie.
Ok, wiem, że chcesz dokładnie wszystko wytłumaczyć, szanuję to..;)
Najpierw pomyśl, poszukaj co to w ogóle jest tzw. „męskość” oraz „kobiecość” i uświadom sobie to, jak dotychczas to postrzegałeś.
Bo jeśli nie wiesz o czym mówisz, to zadawanie pytań mija się z celem.Poza tym – Ty jesteś mężczyzną. Więc odpowiedz sobie jak to się przejawia u Ciebie.
Więc po mojemu męskość to bycie odważnym, zaradnym, stabilnym emocjonalnie, bycie wytrwałym w realizowaniu celu.
A kobiecość to delikatność, subtelność, porządek, opiekuńczość, wrażliwość, wyrażanie emocji, uczuć.
Poza tym – Ty jesteś mężczyzną. Więc odpowiedz sobie jak to się przejawia u Ciebie.
u mnie przejawia się tym, że staram sie wszystko w swoim życiu ogarniać sam, jestem niechętny do proszenia o pomoc… Dążę do samowystarczalności, ale odnoszę wrażenie, że przesadzam. Ogólnie też jestem zbyt zatwardziały w stosunku do kobiet, nie pokazuję, że mi na kimś zależy, a widzę że kobiecie się podobam i sądzę, że przez tą postawę straciłem wiele okazji do stworzenia związku…
Jeżeli będziesz ignorował własne życie i doświadczenia i skupiał się na jakichś teoriach, to będzie tak jak napisałem, że nie można zmienić niczego, dopóki się tego nie zaakceptuje. I jeden klient odebrał to tak dosłownie, że wmówił sobie, że dopóki nie zaakceptuje swojej pracy, to nie może jej zmienić…
Ja z kolei sobie wmawiam, że dopuki sie odczekam z min 1,5 miesiąca od ostatniej sesji z porno to nie mam co podchodzić do kobiet, bo one to wyczują, że jestem wypompowany, niepewny siebie o nie podejmuję, żadnych kroków by poznawać je…
Bo to zmianie stawia opór, gdyż postrzega to negatywnie, nie chce tego, opiera się, boi, gdyż czerpie z braku zmian korzyści. To zmiana dla niego jest czymś, czego chce uniknąć. I robi wszystko, by zmiany nie zaprowadzić przynajmniej w temacie pracy.
U mnie też jeszcze nie ma decyzji, by zrezygnować z tego sposobu życia jak teraz, nie widzę odpowiedniej, motywującej mnie okoliczności do zmiany…
Teraz jest ok?
Szczerze – to nie, bo w poniedziałek znów urządziłem sobie sesję…
Nie wiesz czego oczekujesz?
Oczekuję od kobiet akceptacji mnie, uwagi, seksu…
A jak sobie to wyobrażasz?
Skoro kobiety wyciągają z mężczyzn to co on ma w sobie ukryte (emocje), to skoro będe się spotykał z kobietami i narażął na wyciąganie ze mnie emocji to bedzie to szybki sposób na uwolnienie się od nich… tak to widzę..
I tu się już kończy rola drugiego, obcego człowieka.
Czyli spotykam się z kobietą, ujawnia się we mnie wstyd, strach i wtedy do mnie należy decyzja co z tymi emocjami zrobię…
Co zamierzasz zrobić z tą surowością?
Ignorować, bo to wtedy gada mój umysł…
Powiedz mi – po co Ci te relacje?
Na początek… by łatwo dostać seks, ale czy warto…
Bo jeśli wypieramy, że np. nie osądzamy i kochamy ludzi, choć się w nas codziennie gotuje, mamy masę negatywnych myśli o innych i o sobie, no to taka jest rzeczywistość i będziemy doświadczać tego konsekwencji nie tylko w jakości relacji z innymi ale też zdrowotnych jak osłabienie, różne zapalenia, etc.
Sytuacja z dzisiaj… w domu. Dwoje domowników zaczyna się kłucić, bo pierwszy zrobił coś co tej drugiej się nie spodobało i, że musi po niej poprawiać itp. Ja będąc świadkiem tej sytuacji poczułem też gniew i wmawiałem sobie by zachować spokój choć ta sytuacja wywołała widocznie u mnie opór w postaci gniewu… i zaczeło się ocenianie mojego umysłu, które szybko uciąłem. I teraz co robić zachować spokój, opanowanie czy szczerość, żę oni mnie denerwują, powiedzieć im o tym?
Ps czytałem artykuł o cnocie – szczerość – pomocny.
Więc stań się świadomy kiedy się tym kierujesz.
W obecności kobiet, które mi się podobają…
To oznaka, że masz w okolicach brzucha zgromadzone masę energii emocji – głównie lęku, któremu się opierasz. Zapewne też żalu.
Strach był wtedy na pewno, starałem się być świadomie w tym, alę chyba mi nie wyszło. Dopiero po seksie z nią (miałem wytrysk) jak wracałem od niej czułem luz… tylko, że krótko wytrzymałem nie wiem czy nawet nie 10 min, erekcja nie była jakaś jak stal. Też pewnie to wpłynęło na moje przyrodzenie, ten strach, czy dam radę…
Dzięki temu możesz sobie uświadomić, że nie jesteś sam ze swoimi problemami, ani nie jesteś jedynym, który ich doświadcza.
Tylko nieprzeliczone miliony innych ludzi również.
Świadomość TEGO troche pomaga i dodaje otuchy..
Najpierw stań się świadomy w tej sytuacji i dostrzeż jak reagowałeś dotychczas.
Wystarczy, że staniesz się tego świadomy i dostrzeżesz korzyść jaką z tego masz. Gdy z niej zrezygnujesz, bez problemu będziesz mógł wybrać dowolną inną reakcję.
Ok, dzieki za radę.;)
To oznaka, że masz w okolicach brzucha zgromadzone masę energii emocji – głównie lęku, któremu się opierasz. Zapewne też żalu.
No żal też bo przed wczoraj i wczoraj byłem taki smutny… Przed wczoraj, to tak zacząłem mocno odczuwać, że musiałem wyjść z domu (nie byłem sam) do swojego samochodu i wtedy pojawił sie teżgnie , poczucie winy, bezsilność i to było takie intensywnie, że aż poszły łzy… a po tym wszczyskim jak siedziałem jeszcze w samochodzie to czułem tak wyczerpany… no jak pijany…. takie to było najintensywniejsze z przężyć i też strach w sumie, bo obawiałem się czy ze mną wszystko ok…., a na drugi dzień sam smutek, z którym starałem się być cały czas świadom, i ale też jakby taki niewielki spokój…
Dopóki będziesz się opierał temu, co czujesz, będziesz doświadczał stresu. Nawet przez całe życie. „Stres” sam nigdy nie puści, bo nie ma takiej możliwości.
No właśnie… ta niechęć do emocji, tu nad tym trzeba popracować…
Każdy w życiu czuł np. zdenerwowanie czy lęk drugiego człowieka.
To ja wtedy odczułem ten gniew (ich) podczas kłótni domowników…
A da się nie odczuwać emocji innych ludzi, odciąć się świadomie…?
Skoro kobiety wyciągają z mężczyzn to co on ma w sobie ukryte (emocje), to skoro będe się spotykał z kobietami i narażął na wyciąganie ze mnie emocji to bedzie to szybki sposób na uwolnienie się od nich… tak to widzę..
Kobiety tego nie wyciągają. To tylko skrócona forma mówienia o tym.
Wszystko co się dzieje jest STRICTE WEWNĘTRZNIE.
Zauważ, że względem kobiet nie jesteś spokojny, radosny, swobodny, pełen odwagi i miłości.
Czy to przez kobiety? Nie.
To przez Twoją percepcję, nastawienia, przekonania, etc. wobec kobiet.
I wobec kobiet nadal taki jesteś. I to co czujesz to tego konsekwencja.
Pewnie też nie wobec wszystkich kobiet, tylko tych dla Ciebie pociągających seksualnie.
Kobieta może sobie dłubać w uchu i nawet nie wiedzieć, że żyjesz, a Ty patrząc na nią będziesz się pocił czując strach i czuł się jakbyś miał iść na skazanie. ;)
Dlaczego? Bo tak postrzegasz całą sytuację oraz to, co może się wydarzyć.
Tego nie wyciąga z Ciebie ładna kobieta, tylko doświadczasz konsekwencji postrzegania ładnej kobiety, ew. konsekwencji powiedzenia jej “część”, itd.
Więc dopóki nie skorygujesz swojej percepcji, intencji, postaw – ogólnie świadomości – względem kobiet, to w kółko będziesz doświadczał tego samego.
Każdy w życiu czuł np. zdenerwowanie czy lęk drugiego człowieka.
To ja wtedy odczułem ten gniew (ich) podczas kłótni domowników…
To nie jest ich gniew, tylko po prostu gniew.
To energia, którą można porównać do wiatru. Każdy czuje wiatr. Co nie znaczy, że wiatr jest czyjś.
To że go odczuwasz to konsekwencja Twojej percepcji. Tak jakbyś rozpiął zimową kurtkę w zimę. Każdy kto ją rozepnie poczuje tego konsekwencje – zimno.
A kto nie, to nie.
Nikt nie posiada wiatru, ani gniewu.
A da się nie odczuwać emocji innych ludzi, odciąć się świadomie…?
Nie, bo to nie czyjeś emocje. Nikt nie posiada emocji, tylko odczuwa konsekwencje własnej percepcji i zaniedbań.
A skoro emocje są niczyje, to znaczy, że warto unikać miejsc, gdzie ludzie ich doświadczają.
Tak jak warto unikać miejsc, gdzie wieje zimny wiatr.
Więc po mojemu męskość to bycie odważnym, zaradnym, stabilnym emocjonalnie, bycie wytrwałym w realizowaniu celu.
A kobiecość to delikatność, subtelność, porządek, opiekuńczość, wrażliwość, wyrażanie emocji, uczuć.
>Poza tym – Ty jesteś mężczyzną. Więc odpowiedz sobie jak to się przejawia u Ciebie.
u mnie przejawia się tym, że staram sie wszystko w swoim życiu ogarniać sam, jestem niechętny do proszenia o pomoc… Dążę do samowystarczalności, ale odnoszę wrażenie, że przesadzam. Ogólnie też jestem zbyt zatwardziały w stosunku do kobiet, nie pokazuję, że mi na kimś zależy, a widzę że kobiecie się podobam i sądzę, że przez tą postawę straciłem wiele okazji do stworzenia związku…
Widzisz więc, że i męskość, i kobiecość, w Twoich oczach to same pozytywy.
Więc pora na dojrzenie z naiwności – kobiecość i męskość mają też masę niskich ekspresji, których również jesteś źródłem.
Nie ma w tym nic – ani w zatwardziałości, ani tym, że nie pokazujesz, że Ci się kobieta podoba.
No ale widzisz, że takie jakości życia nie dadzą Ci tego, czego byś chciał.
Jakie jest więc rozwiązanie? Demonizowanie tego? No też nie i dobrze o tym wiesz, bo robisz to pewnie od lat i nic dobrego z tego nie masz.
Co stanowi więc realne rozwiązanie?
Od tego jest np. seria artykułów o cnotach.
Błąd jaki popełniasz, to starasz się widzieć męskość tylko w jasnych barwach, bo demonizujesz to jak Ty żyjesz i jak siebie postrzegasz. Nie uważasz tego za męskie. Ależ oczywiście, że jest to męskie i miliardy facetów tak właśnie żyje. Tyle, że większość z tej większości nie ma intencji się zmienić, ani rozwinąć.
Ty zapewne masz. No kto dążył do wojen i je prowadził? Kto cieszył się, gdy mógł z kumplami najechać inny naród i wycinać ludzi w pień? To też męskość. Zresztą kobiecość też, bo jak mówiłem – męskość i kobiecość to tylko nazwy.
To, że głównie kobietom zależy na rozwoju np. troskliwości, współczucia czy łagodności wcale nie oznacza, że i mężczyzna nie skorzystałby z przejawiania tego we własnym życiu.
Odnośnie kobiecości jest podobnie – kobiecość to nie tylko te lekkie, przyjemne cechy. To także drapieżność, zmienność, nieprzewidywalność, chaos. Coś, co mężczyźni próbowali kontrolować przez wieki, a że nie było na to szans, to silne kobiety mordowali.
W kobietach są takie jakości, których większość mężczyzn się boi jak diabli i dlatego silne, mądre kobiety zazwyczaj były tracone, postrzegane jako kochanki diabła, etc. i przez to palone na stosie, topione, etc.
Kobiecość była dławiona przez wiele stuleci, a może i tysiącleci. Przez co i męskość straciła bardzo, bardzo dużo i ogólnie ludzkość tonęła w niekończącej się i bezsensownej agresji.
Mężczyźni bez kobiet są jak stado dzikich psów. I jednym z przejawów tego był np. “Dziki Zachód”.
U mnie też jeszcze nie ma decyzji, by zrezygnować z tego sposobu życia jak teraz, nie widzę odpowiedniej, motywującej mnie okoliczności do zmiany…
Ależ takiej okoliczności może nie być nigdy, bo to Ty nadajesz wszystkiemu sens, znaczenie.
Bez Twojej decyzji nic się nie zmieni. Nigdy.
Są ludzie, którzy dotykają dna cierpienia, a nadal nie wybierają, by np. odpuścić opór. Ich wybór.
Żadna okoliczność nie ma w sobie niczego. Czy coś Cię zmotywuje, zdemotywuje, zainspiruje czy zniechęci to tylko Twoja decyzja, Twoja percepcja. Twój wybór.
Zauważ, że względem kobiet nie jesteś spokojny, radosny, swobodny, pełen odwagi i miłości.
Tak zgadza się.
Czy to przez kobiety? Nie.
To przez Twoją percepcję, nastawienia, przekonania, etc. wobec kobiet.
No gdy widzę pociągającą mnie kobietę to pierwsze co się ujawnia to opór, a za oporem smutek, wstyd, strach i wiadomo… umysł wtedy układa scenariusze na na podstawie tych emocji. Uświadomiłem sobie ostatnio, że uniżam siebie względem kobiet, bo i tak mnie żadna nie zechce, że nie potrafię ot tak… podejść do kobiety i pogadać, nie akceptuję do końca swojego ciała i, że przez ciało kobiety mnie nie zauważają, oczywiście nie jestem grubasem, ciało mam sprawne i kompletne… i wtedy zaczęło wychodzić mnóstwo smutku, żalu do siebie…
Czyli muszę sobie uświadomić właśnie te wszystkie gówniane przekonania i oczywiście intencje to wtedy nie będę dokładał nowych pokładów emocji…
Pewnie też nie wobec wszystkich kobiet, tylko tych dla Ciebie pociągających seksualnie.
Znaczy się prawie do wszystkich… Jak kobieta jest mi obojętna to nie odczuwam tych emocji – w minimalnym stopniu tylko… a jak widzę seksi kobietę to, normalnie nie wiem co robić, tak jakby szykuję się do ucieczki, stres jak nie wiem… i w ogóle sajgon w głowie, ale też próba zwrócenia na siebie uwagi i później fantazjowanie o niej…
Kobieta może sobie dłubać w uchu i nawet nie wiedzieć, że żyjesz, a Ty patrząc na nią będziesz się pocił czując strach i czuł się jakbyś miał iść na skazanie. ;)
Dokładnie… ;) I to chcę przepracować, by się nie zmagać już wreszcie… tylko cieszyć się, że mogę przebywać w towarzystwie pięknej kobietki i normalnie podejść i zagadać, pogadać…
Dlaczego? Bo tak postrzegasz całą sytuację oraz to, co może się wydarzyć.
Tego nie wyciąga z Ciebie ładna kobieta, tylko doświadczasz konsekwencji postrzegania ładnej kobiety, ew. konsekwencji powiedzenia jej „część”, itd.
Właśnie najbardziej się boję jej reakcji i ludzi wokół nas jak mi odmówi… ogólnie chciałbym mieć w takiej sytuacji wy….banie (tak w pozytywnym tego słowa znaczeniu) na innych i na tą sytuację, gdyby to miało miejsce jak by mi dała zlewkę…
Więc dopóki nie skorygujesz swojej percepcji, intencji, postaw – ogólnie świadomości – względem kobiet, to w kółko będziesz doświadczał tego samego.
Ok, dzięki Piotrek za radę, zajmę się tym najlepiej jak umiem na tą chwilę… :)
To nie jest ich gniew, tylko po prostu gniew.
To energia, którą można porównać do wiatru. Każdy czuje wiatr. Co nie znaczy, że wiatr jest czyjś.
To że go odczuwasz to konsekwencja Twojej percepcji. Tak jakbyś rozpiął zimową kurtkę w zimę. Każdy kto ją rozepnie poczuje tego konsekwencje – zimno.
A kto nie, to nie.
Nikt nie posiada wiatru, ani gniewu.
Czyli zmiana postawy i szersze spojrzenie na tego typu sytuacje powinno spowodować już nie ujawnianie się oporu w postaci gniewu….
A skoro emocje są niczyje, to znaczy, że warto unikać miejsc, gdzie ludzie ich doświadczają.
Czyli unikać wszystkiego co mi nie sprzyja w rozwoju… I ludzi, bez perspektyw i intencji zmiany też?
Widzisz więc, że i męskość, i kobiecość, w Twoich oczach to same pozytywy.
Więc pora na dojrzenie z naiwności – kobiecość i męskość mają też masę niskich ekspresji, których również jesteś źródłem.
Faktycznie, postrzegam te aspekty jakby przez różowe okulary i związki mężczyzna – kobieta, że jest wszystko pięknie, fajnie…
Nie ma w tym nic – ani w zatwardziałości, ani tym, że nie pokazujesz, że Ci się kobieta podoba.
No ale widzisz, że takie jakości życia nie dadzą Ci tego, czego byś chciał.
No właśnie… widzę po efektach, że jest lipa…
Jakie jest więc rozwiązanie? Demonizowanie tego? No też nie i dobrze o tym wiesz, bo robisz to pewnie od lat i nic dobrego z tego nie masz.
No właśnie już staram się nie krytykować tak siebie surowo, tylko zaakceptować, że na chwilę obecną lepiej nie potrafię i co mogę zrobić teraz…
Co stanowi więc realne rozwiązanie?
Od tego jest np. seria artykułów o cnotach.
Od tego zacząłem: szczerości i odwagi, by zmierzyć się z tym syfem raz na zawsze tak po męsku, konkretnie i wytrwale…
Błąd jaki popełniasz, to starasz się widzieć męskość tylko w jasnych barwach, bo demonizujesz to jak Ty żyjesz i jak siebie postrzegasz. Nie uważasz tego za męskie. Ależ oczywiście, że jest to męskie i miliardy facetów tak właśnie żyje. Tyle, że większość z tej większości nie ma intencji się zmienić, ani rozwinąć.
Ty zapewne masz. No kto dążył do wojen i je prowadził? Kto cieszył się, gdy mógł z kumplami najechać inny naród i wycinać ludzi w pień? To też męskość. Zresztą kobiecość też, bo jak mówiłem – męskość i kobiecość to tylko nazwy.
To, że głównie kobietom zależy na rozwoju np. troskliwości, współczucia czy łagodności wcale nie oznacza, że i mężczyzna nie skorzystałby z przejawiania tego we własnym życiu.
Tak jakbym nie akceptował swojego cienia, mrocznej, dzikiej strony mojej męskości… Czyli pozwolić sobię na błędy, że jak np. obejrzę porno, czy się schlam albo zrobię coś w głupi, szczeniacki sposób to tak jak pisałem wcześniej zaakceptować to, że to droga mojego rozwoju i korygować siebie i pokornie przyjąć konsekwencje…
I to we mnie powoduje taką niechęć i napięcie by być takim idealnym, wychuchanym facetem. Też mam teraz taką potrzebę, by pozwolić sobie na spontaniczność i na odrobinę pozytywnego szaleństwa… i dostrzegam w sobie tą część w sobie, która chce coś odjebać…
Odnośnie kobiecości jest podobnie – kobiecość to nie tylko te lekkie, przyjemne cechy. To także drapieżność, zmienność, nieprzewidywalność, chaos. Coś, co mężczyźni próbowali kontrolować przez wieki, a że nie było na to szans, to silne kobiety mordowali.
W kobietach są takie jakości, których większość mężczyzn się boi jak diabli i dlatego silne, mądre kobiety zazwyczaj były tracone, postrzegane jako kochanki diabła, etc. i przez to palone na stosie, topione, etc.
Kobiecość była dławiona przez wiele stuleci, a może i tysiącleci. Przez co i męskość straciła bardzo, bardzo dużo i ogólnie ludzkość tonęła w niekończącej się i bezsensownej agresji.
Także muszę trochę pokminić na temat kobiecości i męskości.
Mężczyźni bez kobiet są jak stado dzikich psów. I jednym z przejawów tego był np. „Dziki Zachód”.
hehe… może być jak mówisz:)
Ależ takiej okoliczności może nie być nigdy, bo to Ty nadajesz wszystkiemu sens, znaczenie.
Bez Twojej decyzji nic się nie zmieni. Nigdy.
Są ludzie, którzy dotykają dna cierpienia, a nadal nie wybierają, by np. odpuścić opór. Ich wybór.Żadna okoliczność nie ma w sobie niczego. Czy coś Cię zmotywuje, zdemotywuje, zainspiruje czy zniechęci to tylko Twoja decyzja, Twoja percepcja. Twój wybór.
Kurde właśnie widzę, że kierowanie tą głupią iluzją nic nie ta, że nagle coś z zewnątrz zmusi mnie do zmiany.
TO MUSZĘ CHCEĆ JA… i chcę, bo od ponad tygodnia codziennie min. godzinę i więcej poświęcam na odczuwanie emocji jak tylko umiem, a tyle żalu wychodzi, że hej… i oporu też. Bo już mam dość takiego życia, tego uciekania, unikania siebie, stagnacji w działaniach i decyzjach…ehhh.
PS>Piotrek dzięki chłopie, że jesteś… i prowadzisz ten blog:)
Wszystko pięknie Piotrze. Jednak co uczynić trwając w czasie tuż przed możliwe, iż nieuchronnym rozwodem. Walczyć? Zadałem dzisiaj Partnerce pytanie “czy skreśla mnie całego, czy tylko to co jest we mnie dla niej negatywne”. Nie uzyskałem jasnej dla mnie odpowiedzi. Gdyby wskazywałaby ona na to pierwsze to i ja nie miałbym większych wątpliwości. Czy walczyć o kogoś kto nie wierzy, iż się zmienisz? Mój dobry znajomy uważa, iż warto i sam by tak uczynił na moim miejscu. Ciągle dostarczam Jej mieszanych uczuć, wskazują one bardziej na to, iż nic się nie zmienia. Mam w sobie taki kocioł, iż nie wiem czy mi naprawdę zależy i czy chcę powracać. Nie wiem czy się odzywać, boję się mówić bzdury a to w ostatnim czasie wybitnie mi się udaje. Zbyt wiele emocji. Z drugiej strony dostrzegam szereg otwierających się możliwości. W obu wyborach widzę możliwość pracy nad sobą jednak niczemu nie umiem nadać jakiegoś sensu. Czasem tęsknię, a czasem mam myśl, iż może dobrze się dla mnie dzieje.
Jednak co uczynić trwając w czasie tuż przed możliwe, iż nieuchronnym rozwodem.
Życie to nie jest krzyżówka, gdzie w każdym pionie i poziomie pasuje wyłącznie jedno hasło – idealna odpowiedź.
Nie wiem co uczynić.
Być może rozwód będzie nie tylko bolesną i ważną lekcją ale też tym, co pchnie Cię do przepracowania tego, co wymaga przepracowania oraz rozwoju nad tym, co wymaga od Ciebie rozwoju.
Powody kłopotów możliwe, że jakieś wyłuskałem z Twojego innego komentarza.
Walczyć?
Co to znaczy?
A jaka jest w Twoim życiu, w Twoich oczach rola związku? Po co Ci on był i jest teraz?
O co tak naprawdę chcesz walczyć i z jakich powodów?
Czy walka to zajęcie się przyczynami kłopotów jakie masz?
Zadałem dzisiaj Partnerce pytanie „czy skreśla mnie całego, czy tylko to co jest we mnie dla niej negatywne”.
W tym pytaniu zawarte jest bardzo silne ograniczenie tego jak Ty widzisz tę całą sytuację.
Tak jakbyś sądził, że ona tylko nagle postanowiła Cię zostawić i tyle.
Ale jak mówię – może być bardzo wiele powodów – w tym to, co robiłeś, jak to robiłeś i czego nie robiłeś i to się nawarstwiało pewnie latami.
Nie uzyskałem jasnej dla mnie odpowiedzi.
Oczywiście, bo zadane pytanie uniemożliwiało danie jasnej odpowiedzi.
Gdyby wskazywałaby ona na to pierwsze to i ja nie miałbym większych wątpliwości.
No ale to pytanie tak upraszcza, a być może nawet zniekształca, całą sytuację, że nie jest możliwe w ogóle na nie odpowiedzieć.
A dlaczego nie zapytałeś dlaczego ona chce Cię zostawić? Dlaczego nie wysłuchasz jej, tylko narzucasz coś i liczysz, że ona dopasuje do tego swoją odpowiedź?
Czy walczyć o kogoś kto nie wierzy, iż się zmienisz?
No a powiedz mi ile ona już czeka, byś się zmienił?
I czy wiesz co jest do zmiany? Czy już zacząłeś to zmieniać?
Mój dobry znajomy uważa, iż warto i sam by tak uczynił na moim miejscu.
Ok ale ile faktów zna Twój znajomy?
Jeśli przedstawiłeś mu sytuację tak jak mi, no to oczywiście i jego rady będą niezwykle ograniczone i zapewne błędne, bo nie odnoszą się do rzeczywistości.
Zaś ona pewnie walczyła, czekała od lat. I w końcu podjęła decyzję, że pora z tym skończyć.
A Ty dopiero jak to usłyszałeś zacząłeś… coś, co tu przedstawiasz. Ale na razie nie ma konkretów.
Ciągle dostarczam Jej mieszanych uczuć, wskazują one bardziej na to, iż nic się nie zmienia.
1. Nikomu nie dostarczasz żadnych uczuć.
2. Emocje to informacja o percepcji.
3. Skoro Twoja partnerka ma mieszane, a więc różne uczucia, to albo zachowujesz się bardzo chaotycznie, zmieniasz decyzje, kierunku, intencje i ona na każdą z nich patrzy inaczej, przez co i czuje co chwila co innego. Albo ona sama nie wie co właściwie się dzieje, nie widzi w tym harmonii, solidnego fundamentu i dlatego też odczuwa przemieszane emocje – np. lęk, poczucie winy, wstyd, żal.
Mam w sobie taki kocioł,
Co to znaczy?
iż nie wiem czy mi naprawdę zależy i czy chcę powracać.
No widzisz? Więc dlaczego ona chciałaby zostać, jeśli sam tego nie wiesz?
I dlaczego kolega mówi Ci, żebyś walczył, skoro Ty nie wiesz nawet czy chcesz?
A jest tak, ponieważ nie jesteś świadomy sensu, wartości, ani znaczenia jakie nadałeś tej relacji. Ale jakieś nadałeś, które nie są zbyt duże.
Nie wiem czy się odzywać, boję się mówić bzdury
Czego konkretnie boisz się mówić? Dlaczego miałbyś mówić bzdury?
A dlaczego nie możesz mówić prawdy?
a to w ostatnim czasie wybitnie mi się udaje.
Tak, bo jak wyjaśniam – nie wiesz jaki ten związek ma dla Ciebie sens, czyli jaki sens mu nadałeś, nie wiesz jakie ma dla Ciebie znaczenie i rolę.
Nie podjąłeś także decyzji, więc także nie wiesz w jakim kierunku masz podążać. I tak miotasz się w sobie, co w pewnym stopniu zawiera się w tym, co nazwałeś “kotłem w sobie”.
Zbyt wiele emocji.
Jakich emocji?
Z drugiej strony dostrzegam szereg otwierających się możliwości.
Te możliwości zawsze były otwarte.
W obu wyborach widzę możliwość pracy nad sobą jednak niczemu nie umiem nadać jakiegoś sensu.
Ależ oczywiście, że umiesz. Tylko żeby coś zmienić, najpierw trzeba sobie uświadomić jakie jest to, co chcesz zmienić.
A tego na razie w ogóle nie jesteś świadomy.
Jeśli jedziesz po jakiejś drodze i nie wiesz po jakiej, a chcesz dojechać do np. Gdańska, to też nie wiedziałbyś gdzie masz skręcić, by trafić na miejsce. Najpierw trzeba sobie uświadomić gdzie właściwie jesteś.
Czasem tęsknię, a czasem mam myśl, iż może dobrze się dla mnie dzieje.
No tak ale to tylko myśli. Nie mają żadnego znaczenia. Całe znaczenie nadajesz im Ty.
Zaś to, co realne – Ty i Twoje intencje, nadany sens i znaczenie pozostają poza świadomością. Dlatego stoisz w miejscu i tylko męczysz się z tym, co czujesz, wpatrujesz się w myśli i tyle.
A partnerka zapewne czekała długi czas.
Jak mówiłeś – prawie na pewno te okoliczności mają miejsce już może nawet lata.
Czy się dla Ciebie dzieje coś dobrego?
Nie. Nie dzieje się nic.
Cały sens, znaczenie, wartość nadajesz temu Ty. I Ty byłeś, cały czas jesteś i będziesz odpowiedzialny za wszystko w Twoim życiu.
Niezależnie czy związek przetrwa, czy się zakończy – co z tego wyniknie zależeć będzie wyłącznie od Ciebie.
Jeśli dalej nie wybierzesz, nie określisz, nie podejmiesz jakiegoś kierunku, któremu świadomie nadasz znaczący sens, no to zapewne wiele się nie zmieni.
Z dużą pewnością moja Żona wykazała się ogromem cierpliwości i wieloma staraniami by coś zmienić. Wyczekała się w tym wszystkim. Zauważałem to, i nie odmówię Jej tego. Tylko, że ja jestem ciągle małym dzieckiem. Tylko z wyglądu przypominam kogoś dorosłego. To nie jest tak, iż wszystkiego byłem nieświadomy. Gorzej, często działałem na niekorzyść w sposób dość świadomy. Chciałem utrzymać dany stan lub do czegoś doprowadzić. Z pewnością nawet w tym było dużo nieświadomości, nie znam ciągle wszystkich pobudek jakimi się kieruję. Jednak wiem, iż chciałem pozostawać w stanie bezruchu, zupełnie tak jak wystraszone dziecko. Bałem się porażki, jednocześnie usilnie do niej doprowadzając. Nie chciałem czuć wstydu i winy, jednocześnie gdy je odczułem to wykorzystywałem je by uczynić z siebie ofiarę i zmyć wszelką odpowiedzialność. Dzisiaj już wiem, iż jest to zamkniętym kołem. Mogę sobie ciągle w to co czynię wierzyć ale emocji z tego powodu nie unikam, ani nie pozbywam się żadnej odpowiedzialności. Jeszcze przez to wszystko zderzam się z negatywnym nastawieniem innych do siebie, co z kolei wzbudza we mnie strach. Tak samo jest ze stresem, radzę sobie z nim poprzez jego stłumienie i projektowanie na coraz to nowe obszary mojego życia i percepcji. Strach jest niczym mała plama po atramencie, która rozlewa się po coraz większej powierzchni. Tak też było w moim związku. Dużo zaczynało się dziać wówczas gdy odnosiłem porażki w pracy. Stłumiony stres projektowałem na co popadnie, nawet na zadawnione kwestie, które zaczęły powracać, pomimo iż już się z nich oswobodziłem poprzez zmianę mojego postrzegania danej kwestii. Ja właśnie tak mam, iż gdy przepracuję daną rzecz to potrafię wynik tej pracy szybko porzucić, tym samym realizując cel jakim jest uczynienie z siebie ofiary. Komfort tej postawy jest dla mnie tak niezwykle kuszący, iż nie obawiam się zdegenerować moich wysiłków w jakimś pozytywnym aspekcie. Potrafię bezwiednie wszystko porzucić w jednej chwili. Co mógłbym wskazać w sobie? Brakuje mi zdecydowania. Słabo przejawiam inicjatywę. Staję się mało elastyczny gdy coś ma się stać nie po mojej myśli. Nie szukam wówczas innych rozwiązań, staję jak wryty w ziemię i czekam. Lubię oddalać od siebie ryzyko. Szukam go wszędzie. Skupiam się na nim. Skupiam się nie na tym czego chcę, a na tym czego pragnę uniknąć. Posuwam się do kłamstwa, do szantażu. Często wymyślam niemal teorie spiskowe w jakimś problematycznym dla mnie obszarze. Wszystko po to by zrzucić z siebie snop światła uwagi, choć czasem tej uwagi wręcz pożądam. Potrafię być szczery, jednak w złej intencji. Często wykorzystuję swoją szczerość do manipulacji. Jestem w pewnym sensie szczwanym lisem, którego boli to co próbuje nieustannie czynić. Nie jestem psychopatą, choć czasem mam wątpliwości. Wiem jednak, iż tak bardzo chcę osiągnąć swój cel jakim jest pozostanie ofiarą losu, iż poświęcam niemal wszystko by kimś takim się stać. To moja pierwsza w życiu postawa obronna przed tym co mi doskwierało, i niezwykle silnie nadal wierzę, iż chroni mnie ona przed tym czego nie chcę. Przed tym czego nie chcę czuć i doświadczać. Bowiem wierzę, iż emocje są tym samym co ból fizyczny, choć nie jest to prawdą. Co zmieniłem jeszcze przed moim wyjazdem? Przestałem czepiać się o drobnostki. Zrozumiałem, iż w życie są wpisane straty. Zrozumiałem, iż lepiej jest uświadamiać sobie całą sytuację i poszukiwać sensownych rozwiązań miast tworzyć emocjonalne zastoje i budować dramaty nad jedną ryską. Uczę się na drobnostkach coraz większej akceptacji, próbuję jak najbardziej wczuć się w siebie i zaobserwować co się we mnie budzi gdy patrzę na coś na co nie wyrażam zgody. Staram się też swoją niezgodę korygować gdy docieram do tego, iż warto to uczynić. Nie obrzucam Partnerki błotem w zaistniałej sytuacji. Uczę się odpowiedzialności za to co względem Niej czuję. Staram się zrozumieć jej postawę jak i całą sytuację. Widzę, iż nie jest mi aż tak źle jakby mogło być. Dostrzegam do czego mogłoby prowadzić moje dawne zachowanie. To rozstanie jest zupełnie inne niż to jakie miałem z moją byłą. To jakby porównać choćby połowiczną świadomość z totalnym amokiem. Moja Żona to dostrzegła, mówiła mi o tym, iż to widzi. Jednak to już niczego nie zmienia. Odnoszę wrażenie, iż gdzieś się z tym wszystkim spieszy. Może pojawił się ktoś jeszcze. Może to utrzymujący się brak seksu. Może wyczuwała moje pożądanie do innych kobiet, do byłej. Może to kwestia tego, iż Jej bratu jakiś czas temu urodził się syn. Wspominała mi, iż w ciągu kilku najbliższych lat chciałaby mieć dziecko. Ja raczej nie byłem na tak. Kiedyś oboje byliśmy co do tego zgodni. Doświadczenie praktyczne dokonało zmiany. Jeśli to może być powód to się Jej nie dziwię, jedno dziecko już w domu miała. Mnie. Ten sam zarzut co w moim poprzednim związku. Brak pracy, połowa mieszkania do remontu, brak decyzji, brak inicjatywy, brak zmiany zachowań. Rozumiem Ją. Ileż można czekać? Złapałem się na tym, iż zmiany w sobie chciałem wykorzystać do manipulacji, dlatego dałem się Jej trochę wykorzystywać. Jednak powiedziałem sobie, iż tak nie może być. Potrzebuję to zmienić dla siebie. Może jeszcze coś z tego wyjdzie i nie chciałbym kontynuować tej destrukcji. Może jeszcze spotkam kogoś innego i nie chciałbym serwować nikomu żadnej trucizny. Ja także się na Niej zwiodłem wiele razy. Jednak nie chcę szukać winnych. Mam jednak do Niej lepsze nastawienie niż Ona do mnie. Mam lepszy kontakt z Jej rodziną niż z Nią, a kiedyś zawsze “paliłem mosty” za sobą. Oboje postawiliśmy jasne deklaracje. Ja chciałem kontynuować relację, pracując nad sobą i nad związkiem. Ona postanowiła się wycofać mimo, iż zaczęło się wiele zmieniać z mojej strony. Nie wierzy w to co zauważa, i także się jej nie dziwię. Wiele razy coś zmieniałem, nie jestem w stanie jej udowodnić, iż tym razem jest to na serio. Nie chcę walczyć. Chcę utrzymać kurs moich zmian. Zależy mi na tym. Chcę by mogła tego doświadczyć, ale nie mogę Jej do tego skłonić. Może i doświadczy. Może i doświadczy tego inna kobieta. Na dziś dzień wiem tylko, iż obrałem pewien kurs i chcę nim podążać. Nie widzę żadnej innej sensownej alternatywy. W jednej już zbyt długo się wysiedziałem. Widzę jak moi rodzice dramatyzują w temacie rozwodu. Ja mimo, iż mam jeszcze tendencję do tłumienia emocji nastawiam się do tego spokojniej. Widzę sytuację, którą potrzebuję w jak najlepszy sposób rozwiązać. Gdy zapętlam się w mentalizację to powracam do momentu, w którym nie wiem nic. Jestem ponownie w punkcie wyjścia. To dla mnie szansa, choć miałem ją każdego swojego dnia. Wybacz Piotrze moje eposy. Ciągle nie mam łatwości w pisaniu zwięzłym i konkretnym. Uczę się tego jednak poprzez sporządzanie notatek. Dzięki nim zaczynam widzieć coraz wyraźniejszy zarys swojego sposobu bycia.
Piotrze, piszę jeszcze w ramach pewnego podsumowania tej całej sytuacji i z intencją by nie mnożyć więcej “spamu”. Powoli przysposabiam się do sprawy rozwodowej, która nie musi być trudna jeśli dobrze się do niej przygotujemy. Analizując to co mielibyśmy powiedzieć przed sądem nabieram obawy czy nie zostaniemy skarceni za zabieranie cennego czasu i nie zostaniemy wysłani do przedszkola w celu reedukacji. Jakoś nie umiem chwycić się w tym wszystkim naprawdę poważnego powodu, poważnego dla sądu. Moja niedojrzałość jest dla mnie zdecydowanie kwestią poważną, bowiem doprowadziła do istniejących konsekwencji. Jednak czy będzie tym samym dla sędziego? Często staję przed potrzebą wręcz kłamania o sobie by doprowadzić do szybkiego rozstrzygnięcia zaistniałej sytuacji. Jestem dziecinny, jednak “najgrubsze” sprawy, od których Żona uciekała przeprowadzałem ja. Z naprawdę niezłym rezultatem. Popełniałem błędy, za które się karciłem, jednak nigdy nie doprowadzałem do poważnych zaniedbań. Przez ten cały czas ciągle szukałem wiedzy i rozwiązań swoich problemów. Dla Niej. Podejmowałem wiele prób i testów. Zawsze i często szczerze ze sobą rozmawialiśmy. To nie był niemy związek. Wiedziała wszystko to co uważam o sobie, co odkrywam i czego się domyślam. Wiedziała nawet o uzależnieniu, co niemal doprowadziło do rozpadu Naszej relacji. W wyniku tych poszukiwań natrafiłem na twoją pracę Piotrze. Dzięki niej zweryfikowałem bardzo wiele wiedzy o sobie. Cały ten mętlik uprościł się do prostego układu: percepcja > emocje > myśli. Moim najpoważniejszym błędem w tym wszystkim był brak mocnej, zdecydowanej decyzji i konkretnego, systematycznego działania. Nie jestem gotowy by odrzucić wszystkie moje korzyści. Jednak chcę to uczynić. Nie widzę już innej sensownej drogi. Ze swojego poziomu nie wymyślę niczego alternatywnego. Ja nie chcę tego rozwodu. Wolę poważną pracą nad powodami, które do tej sytuacji doprowadziły. Z Nią, lub z kimś innym. Chcę być z kobietą. Uważam to za zbawienne dla mnie. Uzdrawiające. Jednak chcę jednocześnie posprzątać w sobie. Chcę być głębiej w relacji z drugą osobą. Chcę wreszcie kogoś naprawdę czuć, a nie ciągle trwać jakby za niewidzialną ścianą. Ta sytuacja wyciąga ze mnie bardzo wiele, umysł wręcz szaleje by wyjaśnić mi dlaczego Ona tak się zachowuje. Część powodów znam, o części nie mam żadnego pojęcia. Nie staram się szukać odpowiedzi. Tak jak mi radziłeś pozostawiam Jej problemy. Nie mam mocy by je rozwiązać. Unikam manipulacji. Unikam zmuszania i sugerowania. Nie namawiam Jej do rozwodu, jednak jeśli tak bardzo go chce to wyraziłem chęć pomocy w tym by przeprowadzić go jak najspokojniej i najskuteczniej. Widzę już, iż bez pomocy prawnika nie uda mi się zredagować historii związku w taki sposób by sprawa się nie rozwlekała. Musimy być co do wszystkiego niemal zgodni by udało się to zamknąć w jednej rozprawie. Niestety i w tym pozostałem sam. Ona chce rozwodu ale nie chce się za niego zabrać. Nad naprawą związku też nie chce pracować. Ponownie dziecko jakim jestem musi się za coś “grubszego” zabrać i załatwić coś za kogoś. Miesza mi się czasem we łbie od tego wszystkiego, czasem sam nie wiem kim jestem. Chwytam się od czasu do czasu ocen mojej osoby, którym raz zaprzeczam, a raz je potwierdzam. W tym wszystkim wiem jednak kilka rzeczy. Nie słucham umysłu. Dzięki medytacji udaje mi się nawet poza statycznymi sesjami zauważać rozdzielność mnie od jego gadki. Przestaję oceniać moją Partnerkę. Daję się czasem pochłonąć próbom rozwikłania zagadki jej nietypowych zachowań, ostatecznie zawsze sobie to odpuszczam, to naprawdę nie jest moja sprawa. Kiedyś Ją wybrałem. Kocham Ją, choć nie umiem tego okazywać. Jednak zdecydowaną większość wspólnego czasu wypełniały chwile pozytywne i częściej od atakowania przychylałem Jej tego co dobre. Po raz pierwszy w życiu naprawdę polubiłem czyjąś obecność. Tak sam z siebie, bez zbędnej filozofii. Dlatego też chcę by związek z Nią lub z kimś innym był dojrzalszy, głębszy, bardziej szczery i przede wszystkim odpowiedzialny. Chcę już nie tylko mądrzyć się o zmianach ale i je wprowadzać oraz korygować gdy zajdzie taka potrzeba. Chcę dawać to co sam chcę otrzymywać. Nie chcę być w tym co było i jest, chcę mieć intencję bycia tam gdzie chcę być. Choć wiem, iż to nie jest zbyt ważne to jednak nie umiem tak do końca zrozumieć dlaczego ktoś mówi mi o szacunku do mnie a działa z taką urazą i traktuje mnie jak trędowatego. Przecież nie mam już takich intencji jak kiedyś i nie daję tych samych pretekstów. Żona była wobec mnie zupełnie inną osobą niż kiedyś, choć widziałem jak potrafiła potraktować osoby, z którymi nie była związana. Nigdy mi się to nie podobało. Traktowała je tak jak ja często Ją. Aż wreszcie dane mi zostało ujrzenie w Niej samego siebie w pełnej krasie. Zrozumiałem co mogła czuć, przeraził mnie widok mnie samego. To dało mi znacznie więcej niż wiele z moich rozmów z Nią. Dzisiaj uznaję to za dar, za szansę dla siebie by naprawdę coś zmienić. Jednak nie winię się za to co było i jest. Uwalniam mój wstyd, winę, żal i strach. Powrót do rodzinnego domu traktuję jako wybawienie. Jestem wdzięczny rodzicom za to jak się zachowuję i dziękuję sąsiadom za to, iż regularnie nap… w podłogę. Moją intencją staje się życie spokojne, otoczone pozytywnymi ludźmi. Otwieram się na zdrowie, na wolność od uzależnienia. Na radość, miłość i uśmiech każdego dnia. Rozwód nie jest końcem czegokolwiek. Jest początkiem, jest szansą. Niezależnie od tego jak to się potoczy. Jest wyzwaniem, sprawą do rozwiązania. Tych spraw jest znacznie więcej. Jednak to nie piekło, to tylko wyzwania. Zaczynam rozumieć to sobą, nie umysłem. Zaczynam być coraz bardziej wdzięczny za to co się dzieje. Zaczynam rozumieć, iż tkwiąc w “bezpieczniejszych” warunkach nie pozwalałem sobie na skorzystanie z pomocy jaką niesie mi rzeczywistość. Nie skaczę pod sufit. Nie mam ku temu powodu, jednak zaczynam rozumieć więcej z tego o czym tak często mówisz. Wszystko wymaga treningu i pogłębienia. Jest jak jest. Często wiem, iż nic nie wiem. Jednak mam dziwnie wiele powodów by się uśmiechnąć :)
Cóż. Dla mnie okres Walentynek i Dnia Kobiet to czas zniszczenia mojego małżeństwa poprzez moje własne zaniedbania. Od dłuższego czasu wiele z tego co czyniłem prowadziło ku nieuchronnemu. W Walentynki spakowałem się i wyjechałem od Żony na jej życzenie, po blisko dwóch miesiącach rozłąki i milczenia czeka mnie sprawa rozwodowa. Na szczęście będzie prosta, i mam nadzieję szybka. Czuję się bardzo, bardzo źle. Czuję ogromny żal. Do siebie, do Niej. Duszący i wyciskający łzy. Jednak nie boję się płakać. Pozwalam sobie na to coraz odważniej, jest mi z tym dobrze. Byliśmy razem, jak niemal wszyscy, z powodu oczarowania, i w tym oczarowaniu potrafiliśmy się nawet porozumieć i wzajemnie wspierać. Nawarstwiające się z czasem charakterologiczne bzdety zaczęły rozbijać to oczarowanie. Zacząłem trwać w tej relacji ze strachu przed jej rozpadem, przed utratą Partnerki. To tylko pogłębiło moje zagubienie. Jednak w dniu wyjazdu poczułem wyraźną ulgę, iż opuszczam to miejsce. Mieszało się ono z poczuciem strachu przed powrotem do domu rodzinnego, w którym “powstałem”. Który nauczył mnie jak rozwalać sobie życie. Rodzice zaczęli “sprzedawać” mi swoją krytykę, iż nawet małżeństwo spartoliłem, zmarnowałem sobie życie i jestem taki biedny. Przez te mądrości czułem się jak pomiędzy “młotem a kowadłem”. Żona chociaż potrafiła mnie traktować jak dorosłego. Wszystko co odczuwałem zaczęło się ze sobą mieszać. Ponownie poczułem lęk przed rozpadem małżeństwa, ponownie chciałem wracać, nawet poniżyć się w błaganiu o przebaczenie i zmianę decyzji byle uciec od rodziców. Nabawiłem się w tym czasie bardzo wysokiego nadciśnienia, które do tej pory miałem zawsze we wzorcowym zakresie. Dlatego też pozwoliłem temu wszystkiemu dziać się. Pozwoliłem sobie na większą obserwację tego co się we mnie dzieje. Powróciłem też do realizacji Programu, który dużo mi pomógł w tym czasie. Nie tylko jeśli chodzi o mądrą treść, ale i o jej zastosowanie. Buduję mapę mojego uzależnienia. Bałem się rodzinnego domu mając w pamięci moją w nim przeszłość. Jednak tak samo czułem się w nowym miejscu, wraz z Żoną. Dotarło do mnie, iż miejsce i ludzie nie mają takiego znaczenia. Zawsze to co masz w sobie zawleczesz wszędzie. Niby proste. Zauważyłem to, i stało się to tak bardzo odkrywcze. Mała rzecz a odsłoniła sporą połać czegoś zupełnie odmiennego w zaistniałej sytuacji. Dlatego nie tylko obserwuję i uwalniam. Staram się też korygować to co uważam i w co wierzę. Często wiem, iż nic tak naprawdę nie wiem. Staram się traktować dom rodzinny trochę jak “poligon”. Doceniam coraz bardziej to jak wiele osób pomaga mi wyciągać ze mnie moje zaniedbania. Uczę się radzić sobie z nimi. Tak, koniec mojego małżeństwa jest konsekwencją moich zaniedbań. Żona utraciła cierpliwość do mnie, utraciła wiarę w to, iż się zmienię. Mimo, iż zacząłem się zmieniać na jej oczach. Okazało się, iż jest zbyt późno. Jednak nie porzuciłem tych zmian, czyniłem je dla siebie, nie dla Niej. Sam zaczynałem się czuć lepiej gdy korygowałem moje negatywności. Mimo, iż nie przełożyło się to na lepsze traktowanie mojej osoby przez Nią. Wręcz przeciwnie, mimo iż nie miałem intencji by manipulować. Naprawdę chciałem wreszcie stać się lepszym człowiekiem. Nie zostałem za to doceniony, mimo tego postanowiłem docenić się za to sam. Nie znam prawdziwych przyczyn Jej decyzji, mogę tylko coś podejrzewać. Jednak moim zdaniem Ona uciekła od problemu, uciekła od samej siebie. Ja wyraziłem wolę pracy nad sobą i nad Naszym związkiem. Co więcej zacząłem być bardziej otwarty i przestawałem reagować na pojawiające się emocje oraz myśli. Przestraszyła się tego co z Niej wyciągałem. Może jednak nie chciała niczego zmieniać w sobie. Nie wiem. To jednak chyba nie jest aż tak istotne. Może to dobrze, iż tak się stało. Może dobrze, iż to się zakończyło. W tym wszystkim otwieram się coraz bardziej na to co nowe. Widzę coraz więcej możliwości. Jest we mnie coraz więcej chęci. Podejmuję więcej działań, które wcześniej w sobie blokowałem. Co więcej, wcale nie zamykam się przez moją sytuację na kobiety. Co dziwne dla mnie to widzę je lepiej niż kiedyś. Lepiej niż wtedy kiedy byłem z Żoną. Ogromny ból żalu miesza się z chęcią zaczerpnięcia świeżego powietrza. Nagle mogę więcej niż wcześniej. Nagle mam chęć na rzeczy, które niegdyś odrzucałem. Czy to normalne Piotrze? Czy oszalałem? Czy miałeś takie sytuacje w swoim doświadczeniu z uzależnionymi? Dla mnie Jej decyzja jest dziwna. Zrezygnowała na podstawie moich głupich dziecinnych zagrań. Co więc by było gdyby sytuacja była o wiele poważniejsza. Jednak wiem też, iż każdy ma swój światopogląd, poziom świadomości, wierzenia itd. Nie mam o Niej pojęcia. Widzę teraz, iż bardzo słabo Ją znałem, mimo wielu lat relacji. Odbytej w oczarowaniu i nieświadomości. Dopuszczam do siebie myśl, iż może jednak dobrze się stało, iż ta relacja przestaje istnieć. Może nigdy nie powinna mieć miejsca. Najbardziej zabolało mnie to gdy powiedziała mi dzisiaj, iż słowa przysięgi małżeńskiej były dla niej formalnością. Ja także ich nie wypełniałem, nadałem im znaczenie i chciałem je realizować. Chciałem dotrzymać danego słowa. Nie było mi to dane. Mam ogromny żal do siebie o mój włożony wysiłek, czas, pieniądze, o czasem wręcz poświęcanie się dla Niej. O “zajechanie” się gdy dziwnymi rytuałami próbowałem chronić Ją przed złem. Popełniłem tak wiele błędów. Mam tak ogromny żal przede wszystkim do siebie. Mam też nauczkę. Jednak nadal nie wiem jak żyć ufnie, a jednocześnie rozsądnie. Nie chciałbym popadać w paranoję totalnej nieufności. Czy można Piotrze to ze sobą pogodzić?
Cóż. Dla mnie okres Walentynek i Dnia Kobiet to czas zniszczenia mojego małżeństwa poprzez moje własne zaniedbania.
Nie uważam tak.
Uważam, że ewentualnie w tym czasie doszło do kulminacji zaniedbań trwających zapewne od lat.
Od dłuższego czasu wiele z tego co czyniłem prowadziło ku nieuchronnemu.
A więc to, do czego prowadziły Twoje działania nie było nieuchronne, bo mogłeś zmienić swoje uczynki. A jednak tego nie zrobiłeś.
I być może dopiero po zaobserwowaniu konsekwencji byłeś w stanie stwierdzić, że Twoje działania były zaniedbaniami i prowadziły do tego. To dla Ciebie ważna nauka na całe życie.
Albo oczywiście powód do grania ofiary, użalania się czy nienawidzenia siebie za to przez resztę życia. Twój wybór.
Ja zalecam naukę, rozwój i wzrost.
W Walentynki spakowałem się i wyjechałem od Żony na jej życzenie, po blisko dwóch miesiącach rozłąki i milczenia czeka mnie sprawa rozwodowa. Na szczęście będzie prosta, i mam nadzieję szybka. Czuję się bardzo, bardzo źle. Czuję ogromny żal. Do siebie, do Niej. Duszący i wyciskający łzy.
Żal nie dusi.
To Ty dusisz żal.
To jeden z fundamentów wszelkich problemów w życiu – niedojrzałość emocjonalna. Przejawiająca się m.in. oporem względem tego co czujemy.
Problemu nie stanowi sytuacja zewnętrzna, tylko nieumiejętność poradzenia sobie z tym, co czujemy odnośnie niej.
A to co czujemy odzwierciedla to jak ją postrzegamy. A że męczymy się z uczuciami, nie zmieniamy swojej percepcji, ani nie podejmujemy odpowiednich decyzji w życiu, więc sytuacja nie ulega poprawie, a nawet może się pogarszać.
Jednak nie boję się płakać. Pozwalam sobie na to coraz odważniej, jest mi z tym dobrze.
A jednak opierasz się żalowi. Dusisz go i siebie razem z nim.
Byliśmy razem, jak niemal wszyscy, z powodu oczarowania, i w tym oczarowaniu potrafiliśmy się nawet porozumieć i wzajemnie wspierać. Nawarstwiające się z czasem charakterologiczne bzdety zaczęły rozbijać to oczarowanie.
Na pewno?
Brzmi to może i elokwentnie ale dla mnie to trochę płytka głębia.
Nie ma żadnego konkretu, więc nie ma pewności czy cokolwiek właściwie postrzegasz i zrozumiałeś.
Zacząłem trwać w tej relacji ze strachu przed jej rozpadem, przed utratą Partnerki.
A dlaczego w ogóle tę relację stworzyłeś?
Czy nie były to dokładnie takie same powody?
A jeśli je zmieniłeś, to kiedy i dlaczego?
To tylko pogłębiło moje zagubienie.
A od kiedy byłeś zagubiony?
Skąd ono wynikło?
Jednak w dniu wyjazdu poczułem wyraźną ulgę, iż opuszczam to miejsce.
Tak, bo sądzisz, że to miejsce jest źródłem Twoich problemów. Ale nie jest. Ono je tylko ukazuje, uwypukla.
A jak staram się wszystkich nauczyć i uświadomić – problem jest tylko w nas. Nie poza nami i nie w kimkolwiek innym. Ani też w żadnym miejscu i zdarzeniu.
Zaś od siebie oczywiście wyjechać się nie da, ani siebie opuścić.
Pracowałem z ludźmi, którzy nawet kilkukrotnie wyjeżdżali z kraju do innego, a potem wracali i znowu wyjeżdżali. I za każdym razem wmawiali sobie, że problem jest w miejscu i innych ludziach.
Wracali, bo nie wytrzymywali i tęsknili, szybko znowu zaczynali się czuć źle w kraju, nie czuli się wolni, więc znowu wyjeżdżali i znowu to samo.
Mieszało się ono z poczuciem strachu przed powrotem do domu rodzinnego, w którym „powstałem”.
Innymi słowy – od zawsze grasz ofiarę wychowania i nigdy się nie zmieniłeś.
W domu nie powstałeś, tylko nauczyłeś się pewnych przekonań, postaw, etc., które kontynuujesz.
I oczywiście na dom projektujesz to, czego nie chcesz czuć. W pobyt w domu to z Ciebie wyciska oraz to jak postrzegasz dom powoduje, że to czujesz.
Który nauczył mnie jak rozwalać sobie życie.
Ty się tego nauczyłeś i nigdy nie wyciągnąłeś wniosków, ani nie dokonałeś korekt tego, co Ci nie pasuje na to wygląda.
No widzisz – rozwalasz sobie życie ale nie mówisz w jaki sposób, ani nie mówisz nic o zmianach.
W jaki sposób rozwalasz sobie życie? Co możesz z tym zrobić?
Rodzice zaczęli „sprzedawać” mi swoją krytykę, iż nawet małżeństwo spartoliłem, zmarnowałem sobie życie i jestem taki biedny.
Oni dalej to samo, bo nie powinniśmy oczekiwać, że inni się zmienią przed nami.
A co z Tobą? To samo, co przed X laty?
Przez te mądrości czułem się jak pomiędzy „młotem a kowadłem”.
To co czujesz względem czegoś, to konsekwencja tego jak to postrzegasz.
W tym przypadku czujesz bezsilność, winę, wstyd, żal.
Bo postrzegasz się jako ofiarę, nie autora.
Obwiniasz, a nie bierzesz odpowiedzialności.
Żona chociaż potrafiła mnie traktować jak dorosłego.
No ok, tylko problem polega na tym, że Ty nigdy samego siebie ani tak nie traktowałeś, ani nie postrzegałeś.
Mylę się?
Czy przypadkiem nie wszedłeś w związek, by udowodnić innym, że jesteś dorosły, żeby się tak poczuć i żeby m.in. rodzice “dali Ci święty spokój”?
A gdy już wszedłeś w związek – co wtedy? Faktycznie dojrzewałeś, czy pozostawałeś tą samą osobą?
Mogę się mylić ale nie sądzę, że tak jest.
Wszystko co odczuwałem zaczęło się ze sobą mieszać.
Bo nigdy się z tego nie oczyszczałeś, tylko tak jak żal – dusiłeś w sobie, próbowałeś stłamsić, gdy zaczynałeś to czuć.
I że zaniedbań jest już całkiem sporo, to i przeróżne emocje się mieszają.
Także nie dokonałeś korekt swoich percepcji, więc i to też się ze sobą miesza.
Ponownie poczułem lęk przed rozpadem małżeństwa, ponownie chciałem wracać, nawet poniżyć się w błaganiu o przebaczenie i zmianę decyzji byle uciec od rodziców.
O tym mówiłem – bardzo możliwe, że to była Twoja intencja wejścia w związek – by uciec od rodziców, by przestali Cię traktować i postrzegać jako dziecko i zaczęli traktować jak dorosłego.
No tak, tylko wejście w związek to jak przejście przed próg. Ważne co dalej.
Problemu jednak nie stanowili rodzice, tylko to jak Ty postrzegałeś i traktowałeś samego siebie.
Nabawiłem się w tym czasie bardzo wysokiego nadciśnienia, które do tej pory miałem zawsze we wzorcowym zakresie.
Ciśnienie to konsekwencja napięcia.
A napięcie to konsekwencja oporu.
Dlatego też pozwoliłem temu wszystkiemu dziać się. Pozwoliłem sobie na większą obserwację tego co się we mnie dzieje. Powróciłem też do realizacji Programu, który dużo mi pomógł w tym czasie. Nie tylko jeśli chodzi o mądrą treść, ale i o jej zastosowanie.
Bardzo mi miło.
A w jaki sposób Ci pomógł?
Buduję mapę mojego uzależnienia. Bałem się rodzinnego domu mając w pamięci moją w nim przeszłość.
Nie używałbym tu czasu przeszłego, tylko teraźniejszego.
BOISZ się rodzinnego domu. I rodziców.
Dlaczego?
Bo boisz się czuć to, co czujesz, gdy Ci coś mówią i traktują w jakiś sposób.
Boisz się, bo trzymasz kciuki z całych sił, byś już był kimś innym, niż w przeszłości.
Ale jeśli sam siebie nie zaakceptowałeś, nie pozwoliłeś sobie na dorosłość, w tym m.in. na odpowiedzialność za siebie i swoje życie, no to pozostałeś w swoich oczach dokładnie taki sam jak w okresie dziecinnym.
Jednak tak samo czułem się w nowym miejscu, wraz z Żoną.
Oczywiście.
Bo Ty cały czas widzisz siebie dokładnie takim samym jak dziecko.
I cały czas nosisz w sobie te emocje, które czułeś jako dziecko.
Dotarło do mnie, iż miejsce i ludzie nie mają takiego znaczenia.
To znaczenie nadajesz Ty. I zawsze tak było.
Nie dotarło do Ciebie, że miejsce i ludzie nie mają takiego znaczenia (jakiego?), tylko je zmieniłeś i przestałeś je widzieć takim jak do tej pory.
Zawsze to co masz w sobie zawleczesz wszędzie. Niby proste. Zauważyłem to, i stało się to tak bardzo odkrywcze.
Tak, bo czymś zupełnie innym jest o tym usłyszeć czy przeczytać, a czymś zupełnie innym stać się tego świadomym we własnym życiu, we własnym doświadczeniu.
Jak zresztą z każdą inną prawdą.
Mała rzecz a odsłoniła sporą połać czegoś zupełnie odmiennego w zaistniałej sytuacji. Dlatego nie tylko obserwuję i uwalniam. Staram się też korygować to co uważam i w co wierzę. Często wiem, iż nic tak naprawdę nie wiem.
To wbrew pozorom jedna z oznak rozwoju.
Tylko jeśli będziesz uciekał od tego co negatywne, to nigdy sobie też nie uświadomisz, że to również taka sama iluzja jak np. znaczenie jakie nadałeś miejscom, ludziom i zdarzeniom.
A tym samym to pozostanie niezmienne i będzie Tobą kierować.
Staram się traktować dom rodzinny trochę jak „poligon”. Doceniam coraz bardziej to jak wiele osób pomaga mi wyciągać ze mnie moje zaniedbania. Uczę się radzić sobie z nimi. Tak, koniec mojego małżeństwa jest konsekwencją moich zaniedbań. Żona utraciła cierpliwość do mnie, utraciła wiarę w to, iż się zmienię. Mimo, iż zacząłem się zmieniać na jej oczach. Okazało się, iż jest zbyt późno.
Co nie musi wcale być niczym złym.
Wszystko zależy od Ciebie.
Jednak nie porzuciłem tych zmian, czyniłem je dla siebie, nie dla Niej.
To właściwy kierunek.
Jednak w związku ważne, by także być dla innej osoby. Czasem nawet w większym stopniu, niż dla siebie ale nie cały czas.
Sam zaczynałem się czuć lepiej gdy korygowałem moje negatywności. Mimo, iż nie przełożyło się to na lepsze traktowanie mojej osoby przez Nią. Wręcz przeciwnie, mimo iż nie miałem intencji by manipulować. Naprawdę chciałem wreszcie stać się lepszym człowiekiem. Nie zostałem za to doceniony, mimo tego postanowiłem docenić się za to sam. Nie znam prawdziwych przyczyn Jej decyzji, mogę tylko coś podejrzewać.
Gdy oboje ochłoniecie, a Ty naprawdę poczynisz znaczące postępy nad sobą, zadzwoń, zapytaj czy spotka się z Tobą i przedstaw jej temat – abyś je poznał, a tym samym wiedział nad czym kontynuować swoją pracę.
Jednak moim zdaniem Ona uciekła od problemu, uciekła od samej siebie.
To nie ma znaczenia.
Ja wyraziłem wolę pracy nad sobą i nad Naszym związkiem. Co więcej zacząłem być bardziej otwarty i przestawałem reagować na pojawiające się emocje oraz myśli. Przestraszyła się tego co z Niej wyciągałem. Może jednak nie chciała niczego zmieniać w sobie. Nie wiem.
I ja bym to zostawił.
To jednak chyba nie jest aż tak istotne. Może to dobrze, iż tak się stało. Może dobrze, iż to się zakończyło. W tym wszystkim otwieram się coraz bardziej na to co nowe. Widzę coraz więcej możliwości. Jest we mnie coraz więcej chęci. Podejmuję więcej działań, które wcześniej w sobie blokowałem. Co więcej, wcale nie zamykam się przez moją sytuację na kobiety. Co dziwne dla mnie to widzę je lepiej niż kiedyś. Lepiej niż wtedy kiedy byłem z Żoną. Ogromny ból żalu
Nie ma “bólu żalu”.
Ty opierasz się żalowi i zapewne temu, co pod nim i dlatego odczuwasz ból.
Jest tylko jedno źródło bólu – opór.
miesza się z chęcią zaczerpnięcia świeżego powietrza. Nagle mogę więcej niż wcześniej. Nagle mam chęć na rzeczy, które niegdyś odrzucałem. Czy to normalne Piotrze?
To co mówisz nie ma nic wspólnego z czasem – “nagle”.
Odpuściłeś opór, nadałeś inny sens, znaczenie, zmieniłeś kontekst pewnych spraw, które postrzegałeś jakoś, a teraz postrzegasz inaczej.
Czy to normalne? Tak.
Ale czy to zdrowy kierunek? Nie wiem, za mało danych.
Czy oszalałem?
Nie.
Nie istnieje na tej planecie nic takiego jak szaleństwo (pomijając nieliczne wyjątki jak np. Charles Manson – https://www.youtube.com/watch?v=XREnvJRkif0).
W pewnym kontekście całe społeczeństwa można uznać za szalone.
Czy miałeś takie sytuacje w swoim doświadczeniu z uzależnionymi?
Oczywiście.
Dla mnie Jej decyzja jest dziwna.
Bo starasz się pojmować obecne zdarzenia z poziomu, z którego powstały.
Przez to nie widzisz szerszego obrazu, ani też nie znasz podstawowych faktów, na których ona oparła swoją decyzję.
Zrezygnowała na podstawie moich głupich dziecinnych zagrań. Co więc by było gdyby sytuacja była o wiele poważniejsza.
Błąd.
Sam fakt, że jako osoba dorosła zapewne od długiego czasu “dziecinnie zagrywałeś” wielokrotnie było jedną z przyczyn jej decyzji.
W jej oczach było to poważne. Na tyle poważne, by dostrzec, że związek nie spełnia jej oczekiwań i roli.
Ty natomiast nie możesz tego bagatelizować.
Skoro już tak szybko (a może tak wolno, dopiero po latach?) dostrzegłeś dziecinadę (co konkretnie?), to możesz być pewien, że ona to widziała już długo. I było to dla niej ważne i poważne.
Dla Ciebie nie jest?
Gdybyś tak żył dalej, to jak sądzisz – w jakim miejscu znalazłbyś się za kolejne 10 czy 20 lat?
Jednak wiem też, iż każdy ma swój światopogląd, poziom świadomości, wierzenia itd. Nie mam o Niej pojęcia.
To mogła być kolejna przyczyna – Ty nie znałeś jej, a ona Ciebie.
Widzę teraz, iż bardzo słabo Ją znałem, mimo wielu lat relacji.
Nadal uważasz, że sytuacja nie była poważna, a jej decyzja dziwna?
Mieliście inne intencje. Ty nie czułeś się samotny i miałeś pretekst, by postrzegać się troszkę lepiej, niż gorsze, niechciane dziecko.
A ona chciała kwitnącej relacji z dorosłym mężczyzną.
Tak zakładam najogólniej jak się da.
Odbytej w oczarowaniu i nieświadomości. Dopuszczam do siebie myśl, iż może jednak dobrze się stało, iż ta relacja przestaje istnieć.
To czy to dobrze, czy źle wyniknie tylko z Twoich decyzji dla siebie, dla kolejnych doświadczeń.
Jeśli nie wyciągniesz wniosków, nie dokonasz korekt, to błędy powtórzysz i nic nie zyskasz z tego doświadczenia.
Może nigdy nie powinna mieć miejsca.
To już fantazjowanie całkowicie pozbawione sensu.
Rzeczywistość to fakty.
To co się stało to konsekwencje, a nie jakiś los, na jaki byłeś skazany. To konsekwencje w głównej mierze Twoich decyzji.
To co miało miejsce to był efekt tego, że to wybrałeś.
Tak było, jest i będzie. I to nie zmieni się nigdy.
Teraz wnioskujesz na bazie tego, że zapewne niewiele zyskałeś lub nie zyskałeś tego, czego oczekiwałeś i dlatego uważasz, że lepiej by było bez relacji.
I to jedna z krytycznych rzeczy do zmiany, której jeśli nie zmienisz to wszystko się powtórzy lub do kolejnej relacji nie dojdzie.
Najbardziej zabolało mnie to gdy powiedziała mi dzisiaj, iż słowa przysięgi małżeńskiej były dla niej formalnością. Ja także ich nie wypełniałem, nadałem im znaczenie i chciałem je realizować. Chciałem dotrzymać danego słowa. Nie było mi to dane.
Nie graj ofiary losu, bo nie istnieje los.
Istnieją tylko konsekwencje naszych decyzji.
To co “było Ci dane” dałeś sobie Ty sam. To co “nie było Ci dane” sam sobie nie dałeś.
Nikt nie kuł Twojego losu. Sam go sobie kułeś, kujesz i tylko Ty będziesz go kuł.
Mam ogromny żal do siebie o mój włożony wysiłek, czas, pieniądze, o czasem wręcz poświęcanie się dla Niej.
No to widzisz, że dalej kujesz swój los bardzo nierozsądnie.
O „zajechanie” się gdy dziwnymi rytuałami próbowałem chronić Ją przed złem.
To tak sobie.
Problemu nie było w niej.
Popełniłem tak wiele błędów.
Jak wszyscy.
Nie masz monopolu na błędy. Na te poważne też nie.
Pytanie jakie konkretnie błędy dostrzegasz i które z nich poprawisz?
Mam tak ogromny żal przede wszystkim do siebie.
I po co? Co Ci do daje? Pomaga, coś naprawia?
Mam też nauczkę.
Rozwiń.
Czego się nauczyłeś?
Bo to, że “masz nauczkę” nie musi oznaczać wcale nic zdrowego, ani mądrego.
Niejeden ze swoich doświadczeń wyciągał tak bzdurne, głupie, a nawet dramatycznie toksyczne wnioski, że głowa mała.
Jednak nadal nie wiem jak żyć ufnie, a jednocześnie rozsądnie. Nie chciałbym popadać w paranoję totalnej nieufności. Czy można Piotrze to ze sobą pogodzić?
Ufność i rozsądek?
Oczywiście.
Tylko najpierw zdefiniuj jedno i drugie.
Poznaliśmy się z Żoną w czasie, w którym podjąłem decyzję, iż wyjeżdżam do innego miasta i ogarniam sobie pracę. Moją decyzję oparłem na niechęci wobec tego miejsca i rodziców. Tak naprawdę nie chciałem być samodzielny i obawiałem się tego. Poznana Dziewczyna stała się dla mnie pretekstem by pobyć jeszcze w tym miejscu. Czułem, iż przestaję być wybrakowany poprzez tą znajomość. Nasz kontakt opierał się o komunikację na odległość. Poznając ją miałem wrażenie, iż jest znacznie bardziej do mnie przywiązana niż ja do Niej. Gdy obrażałem się i milczałem, popadała w jakiś rodzaj silnej rozpaczy. Bałem się tych Jej stanów. Poznałem kiedyś kobietę, która była gotowa popełnić dla mnie głupstwo, chociaż praktycznie mnie nie znała. Czułem, iż się odsuwam w takich momentach od Niej i wręcz obawiam, jednocześnie zmuszam do pozostania. Dowiedziałem się, iż bardzo obawiała się odrzucenia. W pewien sposób wykorzystywałem tą wiedzę by Ją kontrolować, czego bardzo żałuję i co uważam za mój poważny błąd. Nie mam pojęcia czy Ona czyniła to samo wobec mnie. Nie wiem co czułem ogólnie. Mimo wspomnianych sytuacji bardzo lubiłem Jej obecność i ciekawy światopogląd. Często dość podobny do mojego. Gdy mieliśmy się spotkać po raz pierwszy, praktycznie bezwiednie zorganizowałem się i nie zważając na myśli o ryzyku wybrałem się prawie na drugi kraniec kraju. Wszystko przebiegło dobrze, na miejscu całkiem szybko znalazłem pracę. Życie podsunęło kilka trudniejszych chwil, jednak poradziliśmy sobie z nimi. Te chwile nie były związane z konfliktem między Nami, to były zewnętrzne sytuacje. Mogliśmy na siebie liczyć. Wszystko zmieniało się od momentu moich pierwszych porażek w pracy, w wyniku których doprowadziłem ostatecznie do jej utraty. Przez cały ten czas oglądałem porno, jednak znacznie rzadziej. Sytuacja z pracą stała się pretekstem by wejść w nałóg bardziej. Praktycznie od samego początku znajomości poszukiwałem w Niej wad, głównie w wyglądzie. W naprawdę atrakcyjnej Dziewczynie szukałem na siłę skaz. Aż do teraz wiem również, iż nie wyleczyłem się z fascynacji byłą partnerką, z którą żyłem jak na planie pornola. Często widziałem, iż w jakiś sposób żyję z dwiema kobietami jednocześnie. Nie było mi z tym dobrze. Wstydziłem się i winiłem za to, jednak to nie przeszkadzało mi w snuciu wspomnień i fantazji. Często powracałem do mojej bujnej przeszłości podczas masturbacji. Żona praktycznie od samego początku nie istniała w tych wyobrażeniach. Naprawdę kocham być ofiarą. Naprawdę uwierzyłem, iż tak wiele złego uniknąłem odgrywając tą rolę. Czy jednak naprawdę tak jest? Odpędzałem od siebie iluzoryczną negatywność, nie widząc nawet w pełni, iż tym samym realnie sobie rozwalam życie. Tak jak moje rytuały. Grając ofiarę jakiegoś wymyślonego fatum, unikając określonych liczb wierzyłem, iż chronię Ją od czegoś złego. Zupełnie nie widząc, iż realnie czynię tak wiele zła poprzez moje zachowania. Całkiem możliwe Piotrze, iż mój związek powstał z niechęci do moich rodziców i domu rodzinnego. Może chciałem im też coś udowodnić, zrzucić z siebie brzemię biednego synka. Nie chciałem zbudować czegoś innego, lepszego. Chciałem uciec od tego co postrzegam za złe. Nie chciałem stworzyć czegoś dojrzalszego, chciałem ponownie powrócić na plan pornosa. W każdym moim związku miałem świadomość, iż czynię wiele złego. Zawsze czułem się zawstydzony i winny. Dobrze o tym wiedziałem. Jednak nigdy nic z tym nie czyniłem. Nie dokonywałem korekt. Może jedynie w celu manipulacji. Wyjątkiem był seks, w którym kierowałem się gniewem, agresją, pożądaniem i nie czułem się tym wyraźnie zawstydzony czy temu winny. Chciałem być ofiarą, chciałem sobie udowadniać, iż jestem do niczego. Zawsze pewne kwestie w moim życiu układały się jakby same. Nigdy nie miałem większych problemów ze znalezieniem pracy, z “dachem nad głową” czy innymi kwestiami materialnymi. Mogę nawet śmiało powiedzieć, iż pod tym względem fortuna mi sprzyja. Za każdym razem pozbawiam się tego. Zawsze rozwalam taką sytuację, nieważne jak bardzo byłaby klarowna. To takie uczucie jakbym w pewnym momencie zablokował się w sobie, w chwili gdy uświadamiam sobie, iż mam zamiar doprowadzić do katastrofy. Odbieram sobie możliwość zatrzymania się, idę tym zaślepiony dalej. Bezwzględnie. Oczywiście osiągam to czego skrycie pragnę. Staję się obwiniającą wszystko ofiarą i zawsze ktoś się nade mną zlituje. “Miałeś chamie złoty róg”, mogę śmiało rzec. Za dziecka był to mój sposób by uchronić się przed laniem. To pokutuje we mnie do dzisiaj. Próbuję sztuczek z przykryciem tego wszystkiego apatią, strachem, pożądaniem, gniewem i dumą. To jednak zawsze wychodzi na wierzch. Moja trójca: wstyd, wina i żal. Co do tego jak Ona postrzega moją “dziecinadę”, nigdy tak na to nie spojrzałem. To wytrąca mi z dłoni główny argument przeciwko Niej. Co do rozmowy z Nią, już kilka takich było. Myślę, iż warto jeszcze o tym porozmawiać, choć wydaje się, iż wszystko jest już ustalone. To prawda, iż moje pytanie o to czy skreśla mnie, czy też tylko to co jest we mnie negatywne, mocno ogranicza odpowiedź. Dlatego zadając pytanie otwarte dowiedziałem się o tym, iż nie ma do mnie cierpliwości, nie wierzy w zmianę mojej osoby, nie umie jednocześnie pracować nad sobą i nade mną, że źle wpływamy na siebie, i że przeprasza mnie za to, iż sama postarała się by rozwalić ten związek. To ostatnie póki co pozostaje dla mnie tajemnicą. Niczego więcej się nie dowiedziałem w tym temacie. Tych powodów może być bardzo wiele. Dopuszczam myśl, iż mogą być nawet niezwiązane ze mną. W końcu moja Żona także nie ma dobrej opinii o sobie samej, choć mówi inaczej. Widzę to po jej działaniach, często skrytych. Niektórych rzeczy się domyślam, jednak nie staram się na ten temat fantazjować. Ona się spieszy, chce wszystko załatwić w jak największej ciszy. Z kogoś kto być może chciał sobie wyrządzić krzywdę gdybym zdecydował się odejść, stała się kimś kto nie boi się już zrezygnować. Z kolei ja z kogoś kto pragnął być ofiarą stałem się kimś bardziej świadomym tego, iż rozwalam sobie tym pragnieniem życie. Powrót do Programu pozwolił mi uzmysłowić sobie, iż ciągle zajmuję się tym co jest zbędne, ciągle omijam pracę, która jest mi potrzebna. Te zmiany zajdą. Odniosę sukces. Co wtedy? Żona powróci bowiem nagle znikną Jej powody? Zatem po co byłaby decyzja o rozwodzie? Po co byłby ten cały wysiłek by sfinalizować powstałe zniszczenie. Pewnie coś by z tego związku wyszło, jednak czy byłbym z tego zadowolony. Czy to byłoby to czego chcę? Nie wiem, pojęcie gwarancji przecież nie istnieje. Ten związek powstał z mojej niechęci do tego co czułem, chciałem od tego uciec. Wypełnić moje braki. Jednak powstały nowe, kolejne. W tym wszystkim wiem jednak, iż po raz pierwszy chciałem być dla kogoś dobry. Sam z siebie. Bez konkretnego powodu. To się przejawiało w moim zachowaniu. Chęć sprawienia radości bez powodu, spełnienia czyichś marzeń, nie miałem wobec tego większego oporu choć obawiałem się być wykorzystany. Często żałuję tej chęci. Często myślę o sobie jak o naiwnym frajerze, mimo iż walnie się do tego przyczyniłem. Jednak w ostatnim czasie zrozumiałem, iż chcę być lepszym człowiekiem niż jestem. Chcę by to co daję wynikało z tego jaki jestem, by było odzwierciedleniem mojego lepszego wnętrza. Zrozumiałem też, iż nie mam wpływu na to kto i jak to odbierze. Każdy ma swoją układankę i nią się kieruje. Cokolwiek będzie to wiem jedno, to ja jestem w potrzebie. To ja muszę o siebie samego zadbać, nikt inny tego za mnie nie uczyni. Nie przez niechęć, tylko przez niemożność. Nikt nie może podjąć za mnie decyzji. Czy będziemy jeszcze razem, czy też nie. Ja się zmienię. Potrzebuję tego. Dlatego nie piję, staram się powstrzymywać przed porno i onanizmem. Uczę się chodzić. Obserwuję jak moje ego i umysł pławią się w rozpaczy, desperacji, wstydzie, winie i żalu. Widząc jak jestem coraz wyraźniej obok tego dramatu. Szukam tego co nowe, niesprawdzone, czego do tej pory unikałem. Jest jak jest. Nie wiem czy to mądre stwierdzenie, jednak skoro tak wiele energii włożyłem by zniszczyć swoje małżeństwo, to niech chociaż te opłakane konsekwencje nie pójdą na marne. Niech mój wysiłek ku negatywności nie stanie się jałowy. Nie jestem gejem ale przyznam szczerze Piotrze, iż jesteś najlepszym co mi się przytrafiło w moim życiu. Jest jak jest. Zaistniała sytuacja nie musi być tak zła jak mogłaby być.
Czego się nauczyłem z obecnej sytuacji? W niemal podobny sposób rozwalam już trzeci mój związek z kobietą. Wybieram kobiety bardzo podobne do mnie, mniej więcej tak samo straumatyzowane jak ja. To już rodzi problemy od samego początku, jednocześnie daje też dużą szansę na oczyszczenie się z tego co zalega. Ja z tej szansy nie korzystam. Zdecydowanie pławię się w dziwactwach własnych i partnerki. Próbuję rozwikłać czyjeś powody dla pewnych zachowań miast skupić się na własnych. Ciągle wydaje mi się, iż problem tkwi w Niej, nie we mnie. Usilnie mi się to wydaje. W podobny sposób uciekam od siebie serwując innym wykłady o mądrościach tego świata, nie dając żadnego przykładu sobą. Mogę powiedzieć, iż wręcz zniechęcam tym innych do sięgnięcia po nawet bardzo pozytywne rozwiązania. Zbyt mocno się przywiązuję, choć ma to też i drugą stronę. Potrafię dość szybko odrzucić swoje przywiązanie, wykorzystując je do obwinienia innych za to co ma miejsce. Zrozumiałem, iż źródłem wokół którego kręci się to wszystko jest moje uwielbienie dla roli ofiary losu. Jestem czterdziestoletnim dzieckiem. Unikam odpowiedzialności, unikam bycia autorem swojego życia. Manipuluję innymi chcąc ostatecznie doprowadzić do jednego, pozostania ofiarą całej sytuacji. Często przejawiam coś odmiennego. Mam tak zwany gest. Poświęcam się. Nie znam granic w przychylaniu komuś nieba. Lubię sprawiać innym radość. Jednak zadaję sobie pytanie czy to nie jest bardziej wysublimowana droga do pozostania ofiarą. Często bowiem tej dobroci towarzyszy obawa przed wykorzystaniem mnie przez kogoś. Brak granic i rozsądku powoduje, iż często pozbawiam się wszystkiego co mam. Tak było w moim przypadku z przeznaczeniem moich oszczędności na remont, które trzymałem na zupełnie inny, osobisty cel. Obwiniałem o to Żonę, mimo iż to była moja decyzja. Nikt mnie do tego nie zmusił. Nie umiem sobie radzić ze stresem, wtedy odczuwam zagubienie. Usilnie próbuję powrócić do roli ofiary, w której to wydaje mi się, iż mam największą kontrolę nad wszystkim. Niemal wszystko we mnie jest wykalkulowane. Wiele różnorodnych działań sprowadza się do jednego, do zostania ofiarą każdego i wszystkiego. Dlatego raczej odpycham od siebie ludzi, przyciągam jedynie tych, którzy przez ogrom swoich zaniedbań nie są w stanie wyczuć moich problemów. Paradoksalnie moje problemy właśnie ich przyciągają. Wszystko to czynię by wyrwać się od swoich rodziców i coś im udowodnić. Nie chodzi o zemstę na nich. Chodzi o sukces, z którego wreszcie byliby zadowoleni. Jednak to mi się nie udaje bowiem mszczę się na sobie samym, boli mnie to, iż ich zawodzę. Kiedyś uwierzyłem im, iż jestem tak bardzo beznadziejny, że zasługuję na to co najgorsze. Nie jest to bezpośrednio wymierzone w nich, mogę powiedzieć, iż staram się ich przed tym chronić. Jednak to mi nie wychodzi, bowiem zbyt bardzo gardzę sobą. Wstyd i winę przykrywam wszechobecnym strachem, silnym pożądaniem i agresją choćby w seksie. Chronię się dumą gdy bywam posądzany. Żal mocno w sobie tłumię. Nie lubię płakać. Nie lubię okazywać słabości, choć kocham być słabą i niewinną ofiarą. Wszystko to tylko po to by odnieść upragniony sukces, zadowolić innych i skasować istnienie jakichkolwiek problemów i strat. To wszystko co na dzień dzisiejszy odkryłem w sobie poprzez zaistniałą sytuację. Wiem, iż umiem się przyznać do błędu i świadomie wziąć na siebie odpowiedzialność, choć usilnie staram się tego unikać. Wcale nie czuję się z tym aż tak źle gdy staję się na moment autorem mojego życia. Dostrzegam coraz wyraźniej iluzję tego w czym tkwię. Czuję się bardziej wolny, mniej mi zależy na tym co zbędne. Potrafię mieć pozytywne myśli. Potrafię widzieć pozytywne scenariusze i czuję, iż wystarczy po nie sięgnąć. Potrzebuję widzieć siebie realniej. Potrzebuję przestać uciekać od tego co we mnie negatywne. Potrzebuję akceptować siebie takiego jakim jestem i z tego poziomu dokonać zmiany na lepsze, jeśli jest potrzebna i jeśli jest możliwa. Widzę, iż podczas rozwodu staję się lepszym sobą niż byłem kiedykolwiek w trakcie tej relacji. W ostatnich miesiącach ujrzałem w Żonie całego mnie. Co do joty. W takim stanie podjęła pewną decyzję i w niej trwa. Dzisiaj chcę spokojnego, radosnego, kochającego, wspierającego i szczerego związku. To też Jej zaproponowałem. Zrezygnowała. Nie chcę już manipulować ani na nic wpływać w jej decyzji. Ja chcę tą porażkę przekuć w swój osobisty sukces. Tego także Jej życzę. Choć uważam, iż nawet będąc z Nią dalej udałoby mi się. Zawsze mogło mi się udać.