Witam Cię serdecznie!
Dzisiaj artykuł na kolejny, bardzo popularny mit i niezrozumienie – ludzie chcą posiadać spokojny umysł oraz widzą rzekomy problem polegający na posiadaniu niespokojnego umysłu. A gdy tak jest, próbują umysł uspokoić lub okiełznać.
To jak ludzie nie rozumieją umysłu i myśli jest chyba jednym z najbardziej powszechnych problemów na świecie. Wraz z niezrozumieniem Boga i miłości.
Mogę powtarzać setki razy, że myślenie to proces bezosobowy, ciągły, nieskończony, którego nie jesteśmy autorem i nie możemy ani zmienić, ani kontrolować i daję narzędzia i ćwiczenie, by sami to sprawdzili, że tak jest ale masa ludzi nadal powtarza to samo – “Miałem bardzo niespokojny umysł i ciężko mi się było skoncentrować”. I próbowali umysł uspokoić… Albo mówią, że myśli mają dużą siłę, nie dają spokoju, przeszkadzają, rozpraszają, napadają…
Albo mówią, że to moja opinia, że tak mi się wydaje…
Co pokazuje jak silnie jesteśmy przywiązani do iluzji, że myślimy. Zaś z niej wynika szereg problemów.
Więc na start – nie ma ani spokojnego, ani niespokojnego umysłu.
Myślenie zajmuje 1% umysłu, z czego 99% to całkowity spokój.
To co ludzie nazywają myśleniem to ciągły, niekończący i bezosobowy proces odtwórczej mentalizacji, który jest naturalny dla wszystkich bez wyjątku. Technicznie nazywa się to mentalizacją i jest to fenomen samoistny.
Problem polega na tym, że człowiek na niskim poziomie rozwoju cały czas skupia się na tym 1%. Bo to się “rusza”. Dlatego jest dla niego interesujące.
Zauważmy jak zachowują się zwierzątka – np. mały kociak. Gdy coś się ruszy przed jego głową, oczy natychmiast się na tym skupiają. Kociak nie może się powstrzymać, by nie zacząć tego gonić. Od razu próbuje złapać, dogonić. Ludzie dokładnie tak postępują z myślami. Oczywiście uważają, że to myśli ich napadają. Ale to tak jakby kociak twierdził, że napada go kłębek włóczki.
Nawet gdy niektórzy to zrozumieją, to i tak dalej biadolą, że ich myśli są negatywne. Powtórzę – to nie ma znaczenia. No ale jeśli negatywne myśli wykorzystujemy jako pretekst, by biadolić, nie podejmować twórczych działań, etc., to ponownie – nie w myślach jest problem.
Okazuje się, że wcale nie chcemy spokoju. Chcemy go tylko wtedy, gdy okazuje się, że wpatrywanie się w ten 1% chaotyczny bełkot zaczyna nam przeszkadzać w tym, czemu nadaliśmy dużą wartość i znaczenie.
Bardzo dużo moich klientów pisze mi, że wzięli udział w WoP, bo poczuli się gotowi lub że tego potrzebują. A powód jest inny – coś ich zabolało dostatecznie mocno, że przestali bagatelizować oglądanie porno i ciągłe hipnotyzowanie się mentalizacją. I nawet mówiąc, że “poczuli potrzebę” czy “poczuli się gotowi” jest zazwyczaj kłamstwem i racjonalizacją. Gdy potem z nimi rozmawiam, okazuje się, że np. boją się stracić związek.
A poza tym, ten 1% umysłu – ta mentalizacja – to zawsze świetny pretekst, usprawiedliwienie, wymówka, nawet niekończący się teatr dramatyczny, w którym przecież gramy główną rolę. Czyli jesteśmy w centrum reflektorów. I zawsze możemy powiedzieć, że jest czegoś przyczyną i powodem.
Ten 1% ZAWSZE będzie aktywny. Bo taka jest natura myślenia i jej się zmienić nie da. A jakość mentalizacji, czyli tego bezosobowego, chaotycznego i nieskończonego potoku myśli zależy od energii w jakiej przebywamy – najczęściej energii emocji. Ja mentalizację nazywam jazgotem, bełkotem, czasem rzygiem mentalnym. I gdy przyjrzymy się mu, zobaczymy, że tak faktycznie jest.
Nawet gdybyśmy zrobili poważne porządki wewnętrzne i uwolnili większość emocji i doświadczyli spokoju, to ten 1% nadal będzie “nawijał”. Tylko zamiast “logicznych” ciągów słów, widzielibyśmy tam dosłownie mowę niemowlaków – “Bleee bblllggg geeglllee bblleee, uci puci buci, łiiii łaaaaa, fiu fiu fiuuuuu”.
Ten 1% nigdy nie będzie “spokojny”. Nigdy.
Dlatego też ludzie tak uwielbiają się nim zajmować. Bo to syzyfowa praca – coś, czemu mogą się oddawać non stop, mieć pretekst, wymówkę, usprawiedliwienie. Mogą zawsze zagrać ofiarę tego jednego procenta i powiedzieć sobie – “no nie mogłem się uczyć, bo myśli nie dawały mi się skupić”, “myśli nie dawały mi spokoju” czy “nie mogłem/am się skupić na nauce”.
No, jeśli sądzimy, że myśli mają nam przynieść spokój niczym Prometeusz ogień, to nie dziwmy się jeśli w naszym życiu nigdy nie będzie spokojnie.
Zobaczmy też jakim błędem jest nazywać bezosobowy proces mentalizacji sobą czy stawiać się w roli jego autora, czy uważać, że się myśli kłębią w głowie i to oznacza coś złego, czy że myśli nas przepełniają, itd. To tylko 1%. Nie więcej. Nie może Cię wypełnić, bo on się nie odbywa w Tobie. Ty tylko jesteś niego świadom i niepotrzebnie się nim zajmujesz.
To że włączysz radio nie oznacza, że się audycja kłębi, napada, przepełnia Cię. Po prostu jesteś jej świadomy/a.
Jeśli wybierasz granie ofiary, no to sam(a) skazujesz się na los ofiary. Bo “nie mogłem/am się skupić” to kłamstwo. Oczywiście, że mogłeś/aś, tylko zamiast skupienia na nauce wolałeś/aś wpatrywać się w ten bełkot.
Tak jak z radiem. Radio nie przeszkadza. Aby “zaczęło przeszkadzać”, najpierw samemu trzeba osądzić to, co słyszymy, zacząć grać tego ofiarę, zacząć biadolić.
Przestań nadawać mentalizacji znamiona ludzi – że umysł jest spokojny, niespokojny, napada, dopada, na coś pozwala czy nie pozwala, etc.
Poza tym za myślenie nie odpowiada umysł. Umysł to antena. Antena odbiera fale, nie je nadaje. To też jest powód, przez który nie można uspokoić myśli. Radio nie może uspokoić fal.
Pamiętaj, że nie jest możliwe przestać doświadczać, być świadomym, odczuwać.
Dlatego warto nauczyć się mądrze tym zarządzać.
Traktuj mentalizację jak wianie wiatru. Nie walcz z tym, nie opieraj się. Jak wieje zimny wiatr, to załóż czapkę i szalik i idź załatw to, co masz do załatwienia. Bo czy kogokolwiek będzie obchodzić, że nie byłeś/aś w pracy, bo wiał zimny wiatr? A ludzie dokładnie tak się usprawiedliwiają – “nie zrobiłem/am tego, bo nie mogłem/am się skupić”. Pewnie, że mogłeś/aś to zrobić, tylko zamiast to robić, wolałeś/aś zajmować się mentalizacją.
Jakie są możliwości? Medytacja. A co to jest medytacja? Kto to wie i rozumie?
I tu znowu pomimo, że mówię wprost jak postępować, ludzie nadal swoje – próbują za pomocą medytacji uspokoić umysł…
To im mówię – dobra, poproś najładniej, najuprzejmiej jak potrafisz, by myślenie się skończyło albo stało się pozytywne. Jak nie zadziała, to nakrzycz na myśli. Zagroź im! Wygrażaj przez cały dzień! Przez tydzień lub miesiąc. I co? I nic.
Spróbuj wygrażać wiatrowi. Zmienił się? Jeśli się zmienił to nie dlatego, bo na niego nakrzyczałeś/aś.
A że mentalizacja to proces odtwórczy i powtarzający to czego się nasłuchaliśmy, oglądaliśmy, widzieliśmy, przeczytaliśmy, etc., to zastanówmy się czy w większości było to pozytywne, czy negatywne? Zapewne negatywne. Dlatego też w myślach zawsze widzieć będziemy negatywny szajs. Nikt nie miałby myśli samobójczych, gdyby już czegoś takiego gdzieś nie zobaczył, skądś nie usłyszał. Bo nikt sam nie wpadłby, że dobrym pomysłem jest odebranie sobie życia, niezależnie od okoliczności. Widać to po zwierzętach – nawet jak pieska właściciel oblał klejem i porzucił, psiak nie popełnił samobójstwa. Żył. I gdy takiemu pieskowi się pomoże, przepracuje w sobie ból i emocjonalność i ponownie zacznie cieszyć się życiem.
Zaś człowiek nierozwinięty, nie potrafiący korzystać z twórczego myślenia, tylko wpatrujący się w bezosobowy bełkot, będzie grał ofiarę, narzekał, doił przeszłość nawet dziesiątki lat. Ponownie – problemu nie stanowią myśli, tylko to jak żyjemy i jakie mamy intencje. A żeby “nas coś przestało boleć”, należy przestać to osądzać, poddać przewartościowaniu i rekontekstualizacji.
Więc – bezosobowy, nawet stricte negatywny bełkot “mamy” wszyscy. I TO JEST NORMALNE!
Pytanie – dlaczego się w niego wpatrujemy jeśli jest w większości negatywny?
Dlaczego więc jedni żyją spokojnie i dużo osiągają, a inni nie? Bo nie każdy jest tym tak zahipnotyzowany, nie każdy gra tego ofiarę i niewolnika. Nie każdy ma z tego takie korzyści jak my. Poza tym każdy ma inne intencje, cele, nadane wartości, sens i znaczenie. Najwyraźniej dla jednych granie ofiary ma większe znaczenie, niż życie spokojne i radosne oraz efektywne.
Masa ludzi woli wpatrywać się w ten negatywny jazgot, bo świat – całe życie – postrzegają JESZCZE BARDZIEJ negatywnie. Uważają życie za niebezpieczne, bolesne, tragiczne, straszne. To już wolą wpatrywać się w ten bełkot. A że nic złego im się nie przydarza, to sądzą, że dzięki myślom. Nie dzięki myślom, tylko Twoja wizja świata jest błędna.
Odpowiedz na pytanie – ile emocji i myśli ochroni Cię przed cieknącym kranem, przed pęknięciem uszczelki? Albo przed utratą pracy? No, jeśli sądzisz, że banie się i opieranie spowoduje, że szef Cię nie zwolni, to pora się wybudzić z dziecięcych fantazji.
Co chwila, praktycznie od każdego słyszę stwierdzenia typu – “Boję się, żeby nie przytrafiło mi się to…”. Mówię wtedy – “A, czyli uważasz, że emocjami magicznie wpływasz na rzeczywistość”. Nikt nie rozumie co powiedziałem. Bo tak jesteśmy zahipnotyzowani takimi stwierdzeniami, że nawet nie widzimy jak absurdalne są.
Mówienie – “Boję się, żeby nie przytrafiło mi się nic złego” to jak twierdzenie “Czuję koperek, żeby nie przytrafiło mi się nic złego” albo “Wącham lawendę, żeby nie przytrafiło mi się coś złego”. A co jedno z drugim ma wspólnego? Co wspólnego ma to, co odczuwasz z tym jak żyjesz i czy Ci się coś przytrafi?
Emocjami nie wpływamy na świat – ani pozytywnie, ani negatywnie.
Na świat wpływamy tym jacy JESTEŚMY.
Emocje mogą co najwyżej stanowić pretekst, by ktoś coś zrobił lub nie (my również). Np. wstydząc się, trzęsąc ze strachu nasz wściekły, krzyczący na nas rodzic mógł odpuścić. Ale zrobił to z własnej decyzji. Nie zrobiły tego, ani nie wpłynęły na niego nasze wewnętrzne doświadczenia – emocjonowanie się. Równie dobrze emocjonowanie się może jeszcze bardziej rozjuszyć zdenerwowanego rodzica czy kogokolwiek innego.
Z kolei jak my się na kogoś zdenerwujemy i zaczniemy się kłócić, to druga osoba może co najwyżej wybrać, by przyznać nam rację, odpuścić, przeprosić. Jeśli tak zrobi, to nie dlatego, bo spowodowały lub wpłynęły na nią nasze emocje. Mogła się przestraszyć, bo ona tak nas widziała lub ujawnił się jej lęk czy wina i postanowiła przestać się kłócić.
Jednak kwestią czasu jest aż gniewanie się nie pomoże i spotkamy kogoś, kto naszym gniewaniem się w ogóle nie będzie się przejmować. I co wtedy? Zazwyczaj dalsze emocjonowanie się – biadolenie, frustrowanie, obwinianie. I ciche trzymanie kciuków, by ta strategia zadziałała.
Jeśli biadolimy jak jest nam źle i ktoś nam pomoże, to nie pomógł nam ze względu na nasz żal, tylko z własnych powodów – np. sam wypiera żal, obwinia się o coś i aby od tego uciec woli nam “pomóc” (czyli szkodzi sobie). Albo jest naiwny i sądzi, że nam pomoże, bo faktycznie jest nam tak źle jak przekazujemy i gdy przestaliśmy biadolić, to dla niego wniosek, że pomógł.
Bo to identycznie jak w przypadku oglądania porno czy picia wódki – oglądamy czy pijemy i gdy przestajemy czuć stres, winę, napięcie, lęk, to uważamy, że sobie pomogliśmy. Ale znowu – emocjonowanie się nie ma w ogóle przełożenia na fakty!!!
Jeśli pijany leżysz na środku ulicy i nie czujesz strachu, to nie znaczy, że jesteś bezpieczny/a!
Z drugiej strony jeśli leżysz na ulicy i boisz się, żeby Cię nie przejechał samochód, to czy ten lęk ma jakikolwiek wpływ na kierowców? Czy bojąc się chronisz się? Nie. Jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak ten, co nie odczuwa lęku.
CHRONI ROZSĄDEK! TRZEŹWOŚĆ!
A nie emocjonowanie się. Dlatego jeśli cały czas wpatrujesz się tylko w myśli i emocjonalność, a nie na rzeczywistość, no to Twoje życie będzie bardzo ciężkie.
Więc równie dobrze może trafić się ktoś, kogo nasz żal w ogóle nie ruszy albo się jeszcze na nas wścieknie.
Gdy cały świat i życie postrzegamy negatywnie, to używamy emocji i myśli jako pretekstu, by unikać świata, życia, innych ludzi, różnych wydarzeń. I sądzimy, że emocjami na niego w jakiś sposób wpływamy – np. się chronimy. Właśnie przeczytałem zdanie – “Strach i ból każdego dnia robią wszystko, by utrzymać cię przy życiu”. Dawno nie przeczytałem większej bzdury. Przebija ją chyba tylko granie ofiary “zranionych uczuć”.
Są też nawet ludzie naiwni w drugą stronę – uważają, że jak będą mili dla innych, to wszyscy będą mili dla nich! Widzą w myślach “pozytywny” bełkot.
Dlatego używam porównania – nie ważne jaką farbą pomalowałeś/aś przednią szybę samochodu – czarną czy różową. Efekt jest taki, że nie widzisz co jest realnie przed Tobą. I prędzej czy później dojdzie do wypadku. Ani pozytywny, ani negatywny bełkot nie chronią. Gdy jesteś pijany/a i gniewasz się lub śpiewasz w najlepsze, to nie zmienia faktu, że jesteś pijany/a.
Problemów związanych z wiecznym zahipnotyzowaniem się tym mentalnym jazgotem jest cała masa. Od nierozsądnych działań, powtarzania w kółko tych samych błędów (nawet przez dziesiątki lat) i braku wyciągania wniosków, tak “utraty nadziei”, niekończącego zamartwiania się, fantazjowania, dramatyzowania, itd., itd. Zaraz się przyjrzymy tym najbardziej popularnym.
Ludzie ulegli fundamentalnemu urojeniu – że ich przeżycie to efekt myśli.
Ale tak nie jest –
jeśli przeżywasz, to POMIMO myśli, a nie dzięki nim.
Niejeden mi mówił, że boi się medytacji, bo boi się nie mieć myśli, boi się pustki. Uważał, że go ta pustka pochłonie… Innymi słowy – ludzie podadzą największy absurd, byle tylko dalej robić to samo – hipnotyzować się mentalnym bełkotem nawet, jeśli jest im przez to w życiu źle.
Żadna ilość myśli nic nie zrobi. Możesz utrzymywać miliardy myśli – “żebym zdał(a) egzamin” ale zdanie egzaminu zależy od przygotowania się, spokojnego rozwiązywania zadań i problemów na nim. A nie od myślenia o tym.
Ale zauważmy – wystarczy, że nazwiemy myśli naszymi. Wystarczy, że uznamy się za ich autora i już mamy pole do postrzegania się jako ofiara – no ktoś nie docenił naszych myśli, ktoś je ocenia, ktoś nam wmawia, że nie są nasze. A to drań! Albo boimy się co pomyślą sobie o nas inni! Albo powiemy sobie, że za mało myśleliśmy o czymś! Albo uważamy, że ciągłe myślenie o kimś jest pozytywne i ta osoba powinna to docenić…
A wystarczy, że człowiekowi zwróci się uwagę, że jest inaczej, niż myślał i niektórzy mówią mi, że od razu opadają z sił! Obrażają się! Dochodzi nawet do konfliktów. A to tak jakby ludzie doprowadzali do konfliktów, bo uznali wiatr za swój i że ich wiatr lepiej wieje lub jest lepszy od wiatru innej osoby.
Dlatego powtórzę – człowiek nie myśli!
Dlaczego więc przejmujemy się tym? Dlaczego obchodzi nas tak bardzo, co ktoś inny wyciągnie z tego bezosobowego bełkotu i uzna, że to dotyczy nas – czyli to popularne “co sobie o nas pomyśli”? No bo uwielbiamy grać ofiarę myśli – swoich i innych. Oraz gramy ofiarę własnej emocjonalności.
Ludzie kombinują – mówią, że myśli nie dają im spokoju. To nie tylko urojenie ale też pociąga za sobą założenie, że myśli mogą przynosić spokój i jak inni są spokojni, to znaczy, że mają lepsze myśli – że ich myśli im przyniosły spokój… a nasze myśli nam spokoju nie przyniosły i dlatego, go nie mamy. Ale prawda brzmi – to my myślom nie dajemy spokoju – to my je napadamy, czepiamy się, dusimy, próbujemy stłamsić, zdusić, etc. Jeśli się męczysz, to nie przez coś, co robi ktoś inny lub coś – jak myśli – tylko Ty coś robisz, przez co opadasz z sił.
Musimy zrozumieć, że przywiązanie i glamour nadane myślom to osobne energie. Je trzeba uwalniać, by się oswobodzić z tego błędnego koła, tej pułapki. Ale nie zacznij przypadkiem teraz grać ofiary energii glamouru i przywiązania. Energia to tylko nazwa dla Twoich decyzji, które podejmowałeś/aś zapewne setki, tysiące razy. Które myśli uważasz za specjalne, ważne, znaczące?
To jakbyś miał(a) sto paluszków i się nimi czegoś trzymał(a). No to najpierw puszczasz jeden paluszek, następnie drugi, trzeci i czwarty… I tak wszystkie paluszki odpuszczamy. A jak puściliśmy sto paluszków, a nadal to nie minęło, no to znaczy, że się jeszcze trzymamy sto pierwszym, sekretnym paluszkiem. ;)
Jeśli tego nie zrobisz, to będziesz non stop wracać do hipnotyzowania się tym mentalnym bełkotem. Ludzie tego tak nie zauważają, że nieraz nawet nie medytują, tylko wpatrują się w bełkot o tym, że medytują. Czyli zamiast medytować, zamiast ignorować bełkot, to się hipnotyzują bełkotem o tym, że go ignorują…
A nawet jak medytują 5-10 minut, to od razu po tym wracają do wpatrywania się w to i widzą tam np. “ale było super, to teraz w nagrodę obejrzę porno, zasłużyłem”. Albo zamiast usiąść i medytować 10 minut, hipnotyzują się bełkotem, że nie powinni siedzieć i nic nie robić, tylko coś zrobić…
Myśli to nie są ani Twoi przyjaciele, ani wrogowie. A zapewne z własnego życia możesz podać tysiące przykładów, gdy wpatrywanie się w myśli przyniosło więcej szkód, niż pożytku. A ile jest niezbitych przykładów, że słuchanie się myśli przyniosło wyłącznie pożytek?
Choć raz zamartwianie się pomogło? Ochroniło? Przeżyłeś/aś dzięki zamartwianiu się? Ochroniłeś/aś się dzięki zamartwianiu się? Zabezpieczyłeś/aś się dzięki zamartwianiu się? Nie. Dlaczego więc nadal się w to wpatrujesz?
Tak samo z pragnieniem i chceniem.
Ludzie mówią, że myśli nie dają im spokoju, że nie mogą się skupić, a zaraz mówią też – “Ja tak tego pragnę! Tak bardzo tego chcę!” Mówię im – ok, to odpuść pożądanie i idź po to. “Nie! Ja tak bardzo pragnę! Nie mogę przestać! Gdy przestanę tego pragnąć, to po co miałbym to osiągnąć, zrobić, mieć?”
Nie, człowiek nie pragnie, tylko wpatruje się w bezosobowy, mentalny, niekonstruktywny, odtwórczy bełkot. Najczęściej bez intencji, by cokolwiek zrealizować. No pragniesz i co? Kiedy ruszysz tyłek, by to zrealizować?
Albo mówią – “chcę spokoju na świecie” i uważają się na tej podstawie za dobrych! Bo chcą! Bo mają takie myśli! A co z konkretnymi działaniami? Co zrobiliśmy, by wszystkim było lepiej? Przypominam – na świat wpływamy przez to jacy JESTEŚMY. Wpatrywanie się w mentalny bełkot o spokoju na świecie jest dziecinną naiwnością i ignorancją fundamentalnych faktów. A poza tym – nie czynienie zła nie czyni z nas ludzi dobrych.
Tak jak uzależniony sądzi, że chce obejrzeć porno czy napić się wódki. Tak nie jest. Nikt nie chce tego. To, że myśli dotyczą porno czy wódki, nie oznacza, że tego chcesz. To “tylko” środek do pewnego celu – korzyści.
Pytanie brzmi – z jakich powodów chcesz pokoju na świecie? Z pozytywnych? A co z tymi, którzy walczą? Czy ich przypadkiem nie osądzasz, nienawidzisz? Chcesz pokoju – najpierw wprowadź go do swojego życia.
Każdą zmianę zaczynamy od siebie.
Kto to zrozumie, wykonał naprawdę solidny krok do przodu.
Najczęściej nie chcemy też związku czy innej osoby, ani seksu, tylko tego, czego źródło umieściliśmy w tym, bo nie widzimy tego w sobie (gdyż oczywiście widzimy tylko mentalny jazgot). Nadajemy więc temu ogromną wartość, sens, znaczenie i… tylko o tym fantazjujemy, bo elementem tego scenariusza jest nieuświadomiony lęk, poczucie winy i wstyd. Dlatego chcemy utrzymywać pożądanie ale nie korzystamy twórczo z tej energii, bo się boimy, wstydzimy i winimy.
Albo nadajemy ogromną wartość jakiejś osobie. Przywiązujemy się nie będąc nawet razem. Nazywamy to zakochaniem się i miłością. I taaaaaaaaaaaaaak pragniemy tej osoby. Ale nie chcemy jej, tylko np. przestać “być”, czyli CZUĆ się samotnym. Tak jak porno czy wódka, ta osoba jest dla nas tylko środkiem do tego celu. Przypominam – pierwsze kroki w spektrum miłości to odwaga. Jak można kochać kogokolwiek nie będąc z tą osobą, nawet nie odważając się na stworzenie relacji? Dopiero w związku uczymy się kochać. No chyba, że już kochasz siebie, to wtedy kochanie jest naturalnym stanem i nie dotyczy nikogo konkretnego. Kochamy, bo jesteśmy tak rozwinięci. A jak nie, to nie. Bez wyboru odwagi, śmiałości, tylko się okłamujemy i robimy w balona.
I tak w kółko.
Właśnie odpisałem na Raport jednego klienta. To już Raport 9. I mówi mi, że ma problem, by zacząć medytować. Walczy kilkanaście minut, wymyśla różne wymówki. Co próbuje? Uspokoić umysł… Żeby usiąść (!!!) walczy kilkanaście minut… Żeby usiąść! A co z podjęciem np. codziennych starań wymagających wysiłku i zajmujących przynajmniej 8 godzin jak praca czy dbanie o związek? To wymaga kapkę więcej wysiłku, niż usiąść.
Choć wyjaśniałem już w Module 3, że nie jesteśmy autorem myśli, ani nie myślimy, ani nie mamy w ogóle się zajmować myślami, tylko je IG-NO-RO-WAĆ, to jak widzimy – można niemal już skończyć Program, a nadal powtarzać te same błędy.
Wyzdrowienie z uzależnienia wymaga dojrzałości. Wymaga zdrowia. Naokoło Ciebie milion ludzi może powtarzać, że myślą, że uspokoili umysł. To brednie. Ty masz wybrać prawdę. A nie wdawać się w tą masową hipnozę.
A co z intencją? Jaką mamy intencję medytacji? Jakie znaczenie jej nadaliśmy? No, skoro się opieramy, to znaczy, że medytację nadal postrzegamy pewnie jak przykry obowiązek. Ale już opierania się, przez które mamy nawet problem, by usiąść, już jako przykrego obowiązku nie postrzegamy.
Widzimy problem w tym, że nawet usiąść nie chcemy, bo walczymy z myślami?
Zobacz co napisał w Raporcie ten Uczestnik WoP:
Medytuję regularnie, codziennie. Natomiast notorycznie mam ten sam problem, że to tak nazwę. Mój największy problem z medytacją jest taki żeby ją zacząć. Doprecyzuję. Najczęściej wygląda to tak: podejmuję decyzję, ze teraz będę medytować.
Że przeznaczam sobie najbliższy kwartał / 20 minut / pół godziny i będę medytować. I albo w tym momencie albo jak tylko zasiądę do medytacji, zaczynają się cuda na kiju, wszystko mi przeszkadza.
A to zaczyna mnie coś swędzić na plecach, a to zaczynam czuć skurcz w nodze i że jestem gdzieś w ciele tak przykurczony, zasiedziany że „muszę” się choć chwilę rozciągnąć, a to nagle przypomina mi się że nie umyłem zębów i „muszę” je natychmiast umyć, a to przypomina mi się że zapomniałem czegoś ważnego zrobić, gdzieś zadzwonić, coś komuś obiecałem więc należałoby się tym zając, a to pojawiają się myśli że może to nie jest takie ważne z tą medytacją i że może trochę później ją zrobić, a to nagle zaczyna mnie kasłać chociaż wcześniej mnie nie kasłało, a to nagle czuję że dziurki w nosie mam strasznie zaschnięte i „muszę” je przepłukać bo mi źle oddychać, a to mi muszę do toalety.. no przeróżności i zawsze „coś” akurat jak mam zasiąść do medytacji (albo uwalniania, ale zazwyczaj jak uwalniam, to wcześniej daje sobie na medytację, więc zazwyczaj medytacja jest ‘ta pierwsza’).
No i dzień w dzień jest to samo, że zanim medytację zacznę, to mi schodzi te kilkanaście minut (lekko licząc) zanim się uda na te przeróżne wymysły i nie umiem tego ominąć. Jak już zacznę oddychanie, to idzie gładziutko [a przynajmniej tak mi się wydaje, że robię to dobrze] ale z zaczynaniem, no po prostu szok, co to ja wymyślam. Próbowałem uwalniać opór przed medytacją, ale wciąż zauważam te uniki byleby tylko na czymś skupić uwagę, coś zrobić i nie zaczynać medytacji. I notorycznie schodzi mi sporo czasu zanim jestem w stanie zacząć. Sama sesja medytacji [jak już w końcu ją zacznę] przebiega tak, że chwilę ustawiam sobie ciało do odpowiedniej pozycji, z minutę, dwie lub trzy mi z tym schodzi a jak już ciało się trochę rozluźni i ustawi, to zaczynam skupiać się na oddechu, ignoruję przepływające myśli. Jestem coraz spokojniejszy, aż wchodzę w stan relaksu i głębokiego spokoju. Dokładnie tak się czuję.
Dopóki nie zacznie IGNOROWAĆ przepływających myśli, to się męczy, by w ogóle usiąść. Ale nawet pisząc, że zaczyna ignorować przepływające myśli, i tak sądzi, że jest ich autorem – “co to ja wymyślam”… W ogóle tego nie zauważa. I nadal to osądza, nadal nadaje temu sens i znaczenie. A jak jest negatywne, to uważa, że coś z nim jest nie tak. Od razu pojawia się wstyd, wina, pewnie też lęk, z którymi zaczyna się zmagać. I tak w kółko…
Nieraz mówiłem, że hipnotyzowanie się mentalnym bełkotem, które wykonujemy przez cale życie staje się dla nas jak woda dla ryby – w ogóle tego nie zauważamy.
Co pokazuje, że medytacja też nie powinna być żadną techniką do stosowania obok życia i poza nim. No bo jeśli ze zmagania z myślami masz problemy, by usiąść i nic nie robić, to jakie jeszcze masz problemy? Oczywiście nie w myślach jest problem, bo gdy tylko je zaczniesz ignorować, tak jak napisał mój klient – “nagle” staje się zrelaksowany i spokojny.
Masa ludzi nie chce medytować, bo to dla nich religijna praktyka. Jeden się boi, że to kult, drugi mówi, że nie chce praktykować innej religii, inny, że go coś wtedy opęta, itp. Ale wpatrywanie się w największy szajs, że jesteśmy gorsi, niż śmieci, że Bóg kocha ludzi, tylko ich osądza, karze na wieczność cierpienia, to oczywiście wspaniała praktyka religijna, której się oddajemy z uwielbieniem każdego dnia. Tu nie ma żadnych zastrzeżeń. Nikt nie mówi sobie, że lepiej tego nie robić, bo jeszcze coś złego się stanie. O tym nikt nie zapomina. Codziennie, niemal jak żołnierz na musztrze to powtarza.
Niesamowite jest to jak ludzie stają się kreatywni, by nie poprawić swojego życia.
Widzimy, że codziennie powtarza te same błędy, każdego dnia ma te same problemy. Czy zajął się przyczyną? Jeszcze nie.
Podkreślę – spokoju i relaksu doświadcza dopiero, gdy myśli zaczyna IGNOROWAĆ. A nie gdy ezoterycznie “uspokoił umysł”. Myślenie odbywa się cały czas i ma wszystko inne gdzieś. Ciebie, Twoje cele, zdrowie, zamierzenia. Nie oznacza to, że myślenie ma swoje cele, intencje, etc. Myślenie jest jak wiatr. Myśli się i tyle. Gdy włączysz odbiornik radiowy na pasmo, na którym nie nadaje żadna stacja, to będziesz słyszeć szum radiowy. To jest właśnie ten bełkot. Co z tego, że są tam jakieś słowa jak “moje życie jest gorsze?” Skąd pewność, że mowa o Twoim życiu? A, zgadza Ci się to, bo sam(a) swoje życie osądzasz. No to gdzie leży problem? W myślach, czy we własnych osądach?
I dlatego nawet jak zamierzasz zrobić coś bardzo ważnego dla siebie, i tak zobaczysz w umyśle myśli wszelkiej maści. Ale to nie dlatego, bo umysł próbuje Cię od tego odwieść. Tylko Ty opierasz się działaniu bez świadomości, że to robisz. Nie chcesz czegoś i szukasz wymówki, szukasz usprawiedliwienia w myślach, szukasz pretekstu, by odpuścić, by nie musieć tego robić. Ale i tu mam przykłady, że niektórym wyjaśniam po 20-30 razy co to jest opór, pokazuję na przykładach z ich życia, a oni dalej swoje – “opór się pojawił”, “czułem opór”, “najwięcej oporu czuję, gdy….
Bo nadal nie mają intencji zmiany, poprawy i dlatego ignorują to, co im mówię, nie dociera to do nich, bo nie chcą, żeby dotarło. Więc i opór to świetna wymówka i usprawiedliwienie. Traktowanie oporu jak uczucia i nie podejmowanie decyzji, by działać, bo “czujemy opór”. Podobnie ludzie mówią, że nie czują chęci, by coś zrobić i dlatego tego nie robią… Jednym z powodów tej niechęci jest odarcie siebie z wartości. Więc i wszystko co robimy, mamy zrobić, co mamy i chcemy mieć również odarliśmy z tej wartości. Dlatego jej nie widzimy.
Dlatego zawsze mówię – prawda i odpowiedzialność. Jeśli się czegoś boimy, to dopóki nie powiemy prawdy, to będziemy się zwodzić, a myśli użyjemy jako usprawiedliwienia – “myśli nie dały mi spokoju i nie mogłem/am się skupić na tym zadaniu”. A prawda brzmi, że nie chcieliśmy zrobić tego zadania, bo np. czegoś się boimy lub nie nadaliśmy tego sensu, wartości, ani znaczenia.
Raz jeszcze zauważmy – ten człowiek ma problem – codziennie ten sam – by usiąść na kilka minut. Ma problem, by usiąść! A my nadal zamierzamy uważać, że myśli to nasze skarby, przyjaciele, że przeżywamy dzięki nim?
Ktoś inny napisał mi, że już ma problemy, by zrobić sobie kanapkę, bo ma taki chaos w głowie. Ok, tylko nie w myślach jest problem, tylko naszym nieprzerwanym wpatrywaniem się w to, walką z tym, opieraniem się, próbami kontroli, zmiany, osądzaniu, wartościowaniu, przywiązaniu i szeregu pozycjonalności, intencji, percepcji dotyczących różnych aspektów rzeczywistości, własnego życia, ludzi, etc. Przypominam – wszystko czemu stawiamy opór, trwa i rośnie. Wliczając mentalny bełkot.
Albo mówimy, że myśli mają siłę! No tak silne są, że ile byśmy nie włożyli wysiłku w walkę z nimi, one zawsze są silniejsze! Bo używamy siły tam, gdzie nie ma ona zastosowania. Proszę, zmuś swoje paznokcie, by przestały rosnąć. Z całych sił walcz z nimi przez najbliższy rok lub kilka lat. Opowiedz o efektach. Jeśli to nic nie da, to znaczy, że paznokcie są silniejsze od Ciebie?
Zobacz co napisał inny klient w pytaniu jakie ma problemy z uwalnianiem – “ciągłe rozpraszanie się, zamyślanie, czasami zapominanie, że uwalniam i przerywanie uwalniania i zajmowanie się na chwilę czymś innym, np. wstaje i idę do kuchni albo biorę telefon i sprawdzam czy nikt nie napisał“.
Więc kolejna strategia – “ciągłe zamyślanie”. Bo to cały czas wiara, że my myślimy i ciągłe, nieprzerwane wpatrywanie się, hipnotyzowanie nieprzerwanym mentalnym bełkotem. Wystarcza myśl “sprawdzę co na telefonie” i już człowiek leci sprawdzić co na telefonie przerywając krytycznie ważne dla swojego zdrowia i życia ćwiczenie. Bo ważniejsza jest myśl, by sprawdzić co na telefonie… Wydaje się to niewinne, niegroźne. Ale to fundamentalne zagrożenie. Nie zauważamy w ogóle tego co robimy, ani dlaczego. Jesteśmy niewolnikiem, w ogóle nie kontrolujemy swojego życia. Oczywiście mamy myśli, że mamy kontrolę nad swoim życiem. Ale to tylko myśli. Nic nie znaczy i kłamie. Kłamstwo = brak prawdy. A fakty wyglądają inaczej. Z myślami zaś walczymy, opieramy się licząc, że to je zmieni, przerwie, zatrzyma. A potem i tak robimy to, co widzimy w myślach. Czy naszą intencją było zrobić coś innego?
Są rozmaite strategie sabotowania swojego życia czy unikania problemów. Albo przejawy naiwności i niezrozumienia. Np. próby kasowania negatywnych przekonań…
Dlatego powtórzę – myślenie to proces samoistny, bezosobowy, ciągły i nieskończony. W momencie, gdy Ty zajmować się będziesz jakąś myślą, w tym czasie powstanie tysiąc kolejnych. Czy możesz skasować powiew wiatru?
Inna strategia – próby oduczenia się czegoś. Fundamentalny fakt –
nie możesz się niczego oduczyć. Nie możesz nic skasować z umysłu!
To czego się nauczysz, umiesz już na wieki.
Nie bez powodu każdy mądry człowiek zalecał, by bardzo uważać czego się uczymy i od kogo. Oraz by mądrze dobierać towarzystwo.
No niech mi ktoś udowodni, że można się oduczyć czegokolwiek. Np. jazdy na rowerze. Można przestać to potrafić?
Nie.
Jest wśród Czytelników i Czytelniczek tego Bloga ktoś, kto się oduczył choć jednej rzeczy, czyli przestał ją umieć?
Co w momencie, gdy się tego nauczymy? Jeśli nie jest to nic wspierającego życie, to tego NIE WYBIERAMY.
Rozumiesz? Nie próbujesz kasować, usuwać, kontrolować. Tylko tego nie wybierasz i zamiast tego wybierasz lepszą alternatywę. To też fundament wychodzenia z uzależnienia.
Przecież umiesz obgryzać paznokcie. Czy to robisz? Nie, bo tego nie wybierasz. A jeśli wybierasz, to robisz, to z jakichś powodów. Zmaganie, opieranie się nic nie da. Bo to tylko próby przestania robienia czegoś, co przecież sam(a) przed chwilą wybrałeś/aś.
Jak już się nauczyłeś/aś wybierać porno, to “po ptokach”. Nie można tego usunąć, ani skasować. Myśli o porno czy wódce będą w pewnych okolicznościach. Problem polega na tym, że nie chcemy WTEDY wybrać czegoś innego, niż porno czy alkohol, bo się boimy, opieramy, gramy ofiarę, a do korzyści z obejrzenia porno przywiązaliśmy się i nadaliśmy temu dużą wartość. Nie chodzi o to, by to teraz przeczytać, zapamiętać i tyle. Tylko by stać się świadomym – szczerość, uczciwość – prawda.
Niektórzy stosują jeszcze taką strategię – mówią sobie, że nie mają jeszcze umiejętności ignorowania myśli! Umiejętności! Cwane? Pozornie cwane ale czy cwanym jest tworzenie kolejnych sposobów, by się podcinać?
Nie potrzebujesz umiejętności, tylko dyscypliny. Ignorowanie myśli to nie jest czynność, której trzeba się nauczyć jak jazda na rowerze. Czy ignorowanie każdej chmury na niebie to umiejętność? Nie. To decyzja. Czy potrzeba jakiejś umiejętności, by nie wpatrywać się w przesuwającą się wskazówkę na tarczy zegara? Czy potrzeba umiejętności, by to robić?
Więc tym, którzy nie ignorują myśli i cały czas sądzą, że muszą myśli kontrolować, uspokoić umysł, etc., wydaje się, że medytacja to umiejętność, której dopiero muszą się nauczyć. Bo to gwarancja, że zawsze będzie pretekst, by do tego wrócić.
Medytacja to nie umiejętność, tylko medytacja to nazwa dla decyzji, by nie próbować z myślami robić tych wszystkich niedojrzałości.
Medytacja to bycie tu i teraz. To bycie w chwili obecnej. Ani nie rozpamiętujesz przeszłości, ani nie próbujesz wymyślić przyszłości. Jeżeli jeszcze coś Cię boli z przeszłości, to to rozwiązujesz – rekontekstualizujesz, uwalniasz, akceptujesz, korygujesz nadane znaczenie. Jeżeli widzisz jakieś zagrożenie czy problem w przyszłości, to planujesz, nadajesz temu priorytet, realizujesz to – podejmujesz konstruktywne działania. Analizę najlepiej przeprowadzić na papierze tak jak i rozliczanie się z podjętych działań. Myśli ignorujesz, bo myślenia nie możesz wyłączyć w przeciwieństwie do radia czy telewizora. I dlatego, że jest to niemożliwe jest jedną z przyczyn uzależnień – bo ludzie non stop potrzebują czegoś, by zajmować się tym, a nie nieprzerwanie hipnotyzować się tym bełkotem. I to dla nich bezcenna korzyść.
Kolejna strategia – mówienie – “miałem/am dużo na głowie!” Zawsze odpowiadam – no tak, człowiek ma na głowie dużo włosów. Bo włosy to jedyne co masz na głowie. Ew. czapkę.
Ale nie ważne. Bo myślenie o wszystkim, a tak naprawdę – wpatrywanie się w bezosobową mentalizację, która dotyczyć może 100 różnych tematów naraz – to przecież “dużo na głowie”. Powtórzę – mentalizacja to proces ciągły i nieskończony oraz zupełnie chaotyczny. Nie jesteś tego autorem. Ani nie masz żadnej powinności zajmować się tym. Każdej minuty możesz mieć 100 różnych myśli. W żadnej z tych sytuacji nie ma czegoś ezoterycznego, co “masz na głowie”.
Odpowiadasz za swoje życie, decyzje, intencje, a nie za myśli!
Więc problemem nie jest to. Tylko to, że się w to wpatrujesz, opierasz, grasz ofiarę. I zamiast zrobić listę tematów, którymi masz się zająć, nadać im priorytety i zająć się jednym tematem naraz, wolisz wpatrywać się w negatywny bełkot o nich. A że myśli jest pełno non stop, to mówisz “mam dużo na głowie”. Ale jak odkleisz się od tego bełkotu, to jesteś Ty i Twoje decyzje oraz ich konsekwencje. Tego szajsu, tego całego chaosu nie ma w życiu – tego nie ma poza tym bezosobowym fenomenem.
A jeśli faktycznie masz mało czasu na zajęcie się istotnymi tematami – to zastanów się dlaczego dopuściłeś/aś do takiej sytuacji? Czy przypadkiem nie prokrastynowałeś/aś, odkładałeś/aś je? Jeżeli tak – no to faktycznie masz problem. Ale nie są nim myśli. Mentalizowaniem i graniem ofiary ani go nie rozwiążesz, ani się nie usprawiedliwisz. Zrób ile możesz, weź na klatę konsekwencje, wyciągnij wnioski i naucz się następnym razem nie powtórzyć tego błędu. Ale nie biadol i usprawiedliwiaj się, że masz “dużo na głowie”. Bo gdyby tak podchodzić do sprawy, to wiesz co? Każdy ma dokładnie tak samo dużo na głowie. Ale nie każdy używa tego jako pretekstu, by nie działać kreatywnie.
O, właśnie przeczytałem z Raportu fantastyczne zdanie – “Nigdy nie uważałem, że jestem swoimi myślami, ale myślałem, że należą do mnie“. No nigdy nie uważał, że jest swoimi myślami ale myślał… No widzimy jak człowiek mówi jedno, a nie zauważa, że jest zupełnie inaczej? Tak jest zahipnotyzowany mentalnym bełkotem, że nawet nie dostrzega swojego przywiązania, stawiania się w roli jego autora, właściciela. Jeszcze rości sobie prawa do myśli! “Należą do mnie!” Wow!
Nie dziwne, że całe życie możemy ten bełkot uważać za tak cenny, a potem biadolić, że nam w życiu tak ciężko.
A jeśli nie uważał, że jest swoimi myślami, to dlaczego napisał też – “Z ciałem zawsze byłem utożsamiony najbardziej, bo ciało to jest to na co zazwyczaj inni zwracają uwagę i oceniają, a więc zrozumienie tego, że nie jestem ciałem było najtrudniejsze“.
Utożsamienie z ciałem i myślami zawsze idzie w parze. Zauważmy – inni mają jakieś myśli o naszym ciele i dlatego się utożsamiamy z ciałem? Bo inni nas z nim utożsamili? Utożsamienie z ciałem to też myśli. I też nawet nie dostrzegamy, że się z nimi utożsamiamy. “Ciało to ja” to tylko myśl. Ta myśl nie ma znaczenia. Jest takim samym kłamstwem jak każda inna. A dla 99% ludzi to rzeczywistość, prawda.
Więc co za różnica czy uważamy się za myśli lub z nimi utożsamiamy? Konsekwencje tego są identyczne. Bo jeśli wierzymy, że “Ja myślę”, to przecież każdej myśli nadamy sens, znaczenie i wartość. Skoro to nasza kreacja. Widzimy myśl – “to straszne” i już uważamy, że TO JEST straszne, czymkolwiek to “TO” nie jest. Nawet całym światem i życiem. “Moje ciało to ja” to taka sama myśl jak “masło maślane ma maślane oczka i się uśmiecha do kawki na dachu”.
Co dalej – gdy uznamy, że ciało to ja, to wystarczy, że je osądzimy lub ktoś je osądzi i od razu uważamy to za osąd nas! I już mamy podstawę do grania ofiary. Niezliczone rzesze ludzi wstydzą się swojego ciała lub czegoś w nim. I cierpią, bo tak naprawdę uważają ciało za siebie. A “wstydzę się siebie/za siebie” to też mentalny bełkot. Czyli “wącham lawendę, by coś tam”.
Wystarczy myśl – “ja myślę inaczej” i już mamy gotowy pretekst do konfliktu i kłótni.
Nie w myślach jest problem.
Ileż razy słyszałem jak inni grali ofiarę, obrażali się, bo ktoś nie docenił “ich myśl” – “Wiesz jak długo nad tym myślałem/am!?” Zapewne ani sekundy. Albo “cały czas o tobie myślę, to musi być miłość!” Nie, to nie miłość, tylko hipnotyzowanie się mentalnym jazgotem i nadawanie temu sensu i wartości oraz znamion ogromnej dojrzałości. Jeżeli uważamy, że kogoś kochamy, bo mamy o tej osobie masę myśli, nie dziwmy się, że mogliśmy nawet wyjść za nieodpowiednią osobę. O kimś, kto nas okradł czy zranił pewnie też mamy dużo myśli. Czy to miłość?
Jeszcze jedna strategia – “rozmowa z myślami”. W skrócie – to to samo co rozmowa z wiatrem albo z prądem. Inne określenie – “bicie się z myślami”. Czyli znowu – próba kontroli bezosobowego procesu, którego autorem nie jesteśmy. Jak rosnących włosów czy podziału komórek. Zauważ, że też nie oddychasz. To się dzieje samo. Ty ew. możesz stawić temu opór. I co wtedy? Zaczniesz się dusić i albo odpuścisz opór, albo będzie źle. A jak opór odpuścisz, to Twoje ciało desperacko wykona ogromny wdech.
Co bardzo dobrze pokazuje wszystko, czemu stawiamy opór. Np. oglądaniu porno. Opieramy się, męczymy, zaczyna nas boleć, być coraz bardziej nieprzyjemnie. I w końcu odpuszczamy walkę i oglądamy porno desperacko i jeszcze więcej, niż wcześniej.
Nie oznacza to, że oglądanie porno jest naturalne jak oddychanie. Tylko pokazuje to, że próbujemy zatrzymać to, czego nie można zatrzymać. Nie w tym leży problem.
Albo taka strategia – “ogólnie mam tak, że na samą myśl o tym ile mam do zrobienia czuję lęk“. To też całkowite widzenie tego na opak. Myśli to konsekwencje emocji, nie odwrotnie. A emocje to konsekwencje percepcji. Najpierw więc sami wybieramy, by widzieć w czymś zagrożenie. Ale czy jest jakiekolwiek zagrożenie w czymś co mamy do zrobienia? W tym przypadku klient mówił, że ma do poprawki pracę dyplomową. I jakie jest w tym zagrożenie? Nie ma zagrożenia w tym, tylko w tym, gdyby tego nie zrobił! A jednak czuje lęk i odkłada zajmowanie się pracą. Co pokazuje wprost i klarownie, że kierowanie się lękiem jest dalekie od rozsądku i zawsze prowadzi do tego, czego się boimy. I ten klient sam mówi – “na samą myśl” – czyli wybiera żyć jak niewolnik myśl. Pojawia się myśl i od razu podejmuje o nią nawet bardzo istotne decyzje – jak zaniedbywanie pracy dyplomowej. Czyli ryzyko rozpieprzenia sobie studiów, kariery – swojego życia. A przynajmniej strata czasu.
Zrozummy, że myśli racjonalizują emocje. Jak nosisz stłumiony lęk, to nie licz, że myśli na podstawie tego lęku będą pomocne! Ile jeszcze przykładów z życia moich klientów mam Ci podać? A co z Twoim życiem? Masz choć jeden przykład, że jest inaczej?
Nie dziwne, że ludzie cały czas się boją i wstydzą. Bo wystarczy myśl i już robią dokładnie tak – jak niewolnik. A że pojęcia nie mają jaka myśl się pojawi, jednak wiedzą, że niemal wszystkie są negatywne, no to przewidują, że zrobią coś negatywnego i się ośmieszą, zostaną osądzeni, odrzuceni. Bo wystarczy myśl. Bo “na samą myśl” już lecą, już posłusznie to wykonują. Czy problem w myślach? Nie. Ale wystarczy myśl “jak coś powiem to się ośmieszę” i już się wstydzimy i boimy odezwać! Nie robimy tego. A jak coś powiemy i ktoś zareaguje w ten sposób, to znowu myśli – “Wiedziałem/am! Mogłem/am się nie odzywać! Wyszedłem/wyszłam na debila/debilkę!” i zaczyna się ten jazgot, bełkot, który trwać może miesiącami. Tak długo, jak długo będziemy się opierać wstydowi i winie.
Następna strategia – “chcę pozbyć się tego sposobu myślenia“… To też nie jest możliwe. NIE MOŻNA POZBYĆ SIĘ MYŚLENIA! ANI MYŚLI! Więc znowu – ja swoje, a ktoś swoje. Ja mówię – ignoruj myśli, bo nic nie możesz z nimi zrobić, a ta osoba – “chcę się pozbyć mojego sposobu myślenia”. Zamiast próbować się go pozbyć, przestań się do niego kleić, nazywać go swoim i postępować względem tych myśli. Dokonaj korekt, opracuj nowe postępowanie, nadaj nowe znaczenie, wartości, sens, postrzeganie. Ale nie rób niczego z myśleniem!
Rozumiesz już, że myśli ani nie przynoszą pokoju, ani go nie odbierają, ani niczego nie ograniczają, ani nie rozpraszają, nie napadają? Problem polega na braku dyscypliny, by ten bełkot ignorować, nie zwracać na niego uwagi, nie przypisywać mu znaczenia, wartości, sensu. Oraz w tym, że nie żyjemy dojrzale.
Każdy z nas i tak ignoruje 99% tego bełkotu. Ważne jest przyznać jakim myślom nadajemy wartość, znaczenie, sens i się ich trzymamy, łapiemy, non stop się w nie wpatrujemy i uznajemy za rzeczywistość.
Dlaczego praktycznie nikt nie jest świadomy tego, co napisałem w tym artykule? Bo większość ludzi od małego słyszała już pewnie z milion razy, że człowiek myśli. Że wszyscy naokoło myślą. I cały czas hipnotyzowali się tym bezosobowym bełkotem nie dostrzegając nawet, że go nie tworzą. To tak jakby mylić oglądanie telewizji z kręceniem filmu.
Mamy kolejny, fundamentalny i bardzo istotny dowód na niewinność świadomości. Uwierzymy we wszystko, nawet w tak oczywiste i widoczne kłamstwo i nigdy tego nie zauważymy. Bo np. tysiąc razy słyszeliśmy “pomyśl” i zamiast faktycznie wybrać kreatywne, świadome myślenie, wpatrywaliśmy się w bezosobowy, samoistny bełkot. A tam co? Najczęściej “nie wiem” albo “nie chcę”, “lepiej nie”.
Nie zliczę ile razy na pytanie typu – “Jak chcę, by wyglądało moje życie bez pornografii?” czytam w odpowiedzi – “nie wiem”. Bo klient przepisuje mi pierwszą myśl jaka się pojawi i koniec. Wygodne? Wygodne. Gwarantuje, że nic nie zmienimy w życiu? Gwarantuje.
No ktoś pomyślał i pojawiło się “nie wiem”. Tylko czy na pewno pomyślał?
Dokładnie to samo tyczy się “mam za dużo na głowie” czy “myśli nie dają mi spokoju”. Np. chcemy rozwiązać jakiś problem i zamiast go przeanalizować, wpatrujemy się w samoistny, mentalny bełkot, a tam chaos! I co mówimy, do jakich wniosków dochodzimy? “Trudno mi się skoncentrować”, “myśli nie dają mi spokoju”.
Kolejna strategia – ludzie nazywają myśli demonami, a walkę z nimi odwagą… Walczą każdego dnia. A tak naprawę najpierw sami ciągle wpatrują się w bezosobowy bełkot, osądzają go jako zły, nazywają atakującymi demonami, zaczynają się opierać, zmagać, wypierać, próbować zdusić. Drenuje ich to z sił, są non stop wyczerpani. A żeby to jakoś sobie wytłumaczyć i nadać temu sens, nazywają to walką z demonami, którą uważają za niezbędną, nawet szlachetną! Oczywiście nic to nie daje, powtarza się to każdego dnia. Naturalnie mówią też, że to te demony drenują z siły, z życia, pozostawiają wyczerpanymi… To nie jest odwaga, tylko niedojrzałość.
Swoją drogą – jest bardzo mądra książka “Nakarm swoje demony”, której autorka uczy, jak każda mądra osoba, że walka tylko wzmaga problemy. Nie rozwiązuje ich.
Więc jedni uważają, że przeżywają dzięki myślom, dzięki lękowi, nawet dzięki bólowi, a inni sądzą, że to demony, które napadają, atakują, szarpią człowieka, nie dają mu żyć…
Na pewno tak jest? A co z osądzaniem samego/samej siebie, swojego życia? Na tej planecie byli i są (i będą) ludzie, którzy przyczynili się do cierpienia, śmierci setek, nawet milionów ludzi. Którzy dopuszczają się pedofilii, wielu różnych przestępstw i nigdy się z tym nie czują źle. A Ty się czujesz źle, bo np. nie dymasz tyle, co aktorzy porno ale nie ruszysz tyłka, by ten problem rozwiązać? I odpowiedzialność zrzucasz na myśli? Proszę…
Niegdyś nawet różne wydarzenia w świecie przyrody jak wichury, wybuchy wulkanów ludzie uważali za działanie bóstw – karanie ludzi, gniewanie się na ludzi, itd. Dzisiaj to samo robi się z myślami (zresztą sporo ludzi nadal sądzi, że np. tajfun zesłał bóg za grzechy). Myślom nadaje się znamiona żyjących istot, które są tylko po to, by nam przeszkadzać. Widzimy myśli, że Bóg nas ukarze za oglądanie porno i to wystarczy, byśmy się bali, winili i wstydzili przez resztę życia.
Ani opór, ani przywiązanie i racjonalizacje nie są właściwą drogą.
Właściwa droga to rozsądek. ROZSĄDEK. Nazywanie apatii spokojem, unikanie śmiałości i nazywanie tego spokojem nie jest rozsądkiem. Nazywanie wilka owcą nie jest rozsądne. A z brakiem rozsądku związane są niebezpieczeństwa i problemy.
Podsumowując – nie możesz mieć spokojnego umysłu. 1% jego pracy to zawsze aktywność – odtwórczy proces mentalizacji, który ma tylko jedną funkcję – trwać poprzez np. racjonalizacje i projekcje emocjonalności, a także przez wymyślanie kontekstu, zaburzanie prawdy, etc.
Innymi słowy – każda myśl kłamie.
To co robisz w życiu spokojnie i wydaje Ci się, że umysł jest wtedy spokojny, to efekt tego, że temu działaniu nadałeś/aś duże znaczenie i podejmując to działanie ignorujesz wtedy mentalny bełkot. Bo wykonaniu tego działania i spokojowi, efektywności nadałeś/aś większe znaczenie, niż myślom. Przestałeś projektować emocjonalność na to działanie, na ew. błędy i rezultaty.
Dzięki temu nie zauważasz, nie skupiasz się na bezustannym mentalnym jazgocie. Jednocześnie temu co robisz nadałeś/aś taki sens, znaczenie i wartość, że nie emocjonujesz się robiąc to. Tylko doświadczasz spokoju. W tym stanie jesteś najbardziej efektywny/a.
Nie jesteś autorem myśli, ani myślenia.
Nie masz nad tym kontroli i nie będziesz mieć. Bo to bezosobowa mentalizacja.
A co z myśleniem?
Myślenia należy się nauczyć. Ale to też nie jest umiejętność. To przede wszystkim – intencja, świadomy wybór, twórcza praca. Nikt nie może być ofiarą myślenia, gdyż sam to myśleć. Jednocześnie nikt nie jest ofiarą mentalizacji, bo odbywa się ona samoistnie.
Mylenie mentalizacji z myśleniem to jak mylenie rośnięcia włosów z własnoręcznym ich ścięciem. Jesteś ofiarą rosnących włosów? Jesteś ofiarą ścinania włosów?
Dlaczego te wszystkie blokady stawiamy sobie na drodze? Skąd te wszystkie strategie, by nic nie zmienić? Skąd te wszystkie starania, by pozostać w miejscu? Wyjaśniałem w artykule – “Porozmawiajmy o niskiej świadomości”, że ewoluujemy z demoniczności, z drapieżności. Ewoluujemy ze świadomości dążącej do destrukcji. Dla takiej jakości życia miłość i spokój są największym zagrożeniem.
Bo gdy kochamy i jesteśmy spokojni, to już nie zabijamy, nie ranimy, nie kradniemy, nie bijemy, nie grozimy, nie obwiniamy, nie zazdrościmy, nie gramy ofiary niczego i nikogo. Innymi słowy – przestajemy grzeszyć. A ego = grzech. Niska świadomość = grzech. Ego = niska świadomość.
Miłość dla drapieżnika jest największym zagrożeniem – bo gdy kocha swoją ofiarę, to jej nie zje. Więc w jego oczach – zdechnie z głodu. Jeśli nie okradniemy nikogo, a sami nie potrafimy zarabiać czy uprawiać roślin, to też umrzemy.
Czy nie tak sądzi uzależniony – że jak nie obejrzy porno lub nie napije się wódki, to umrze?
Realny drapieżnik przynajmniej widzi sprawy sensownie – faktycznie zdechnie. Ale człowiek sądząc, że zginie mając pustkę w umyśle już sensownie spraw nie widzi.
Przeżywamy nie dzięki drapieżnictwu, lecz pomimo niego.
Kiedyś może było inaczej ale jak to się mówi – “czasy się zmieniły”. Dzisiaj kradzież i napaść to przestępstwa karane przez prawo. Niegdyś to była norma. Jeszcze do niedawna też. Dzisiaj prosperujemy dzięki współpracy, dzięki zdrowej rywalizacji – nie by podcinać siebie, tylko przez udoskonalanie produktów, usług w służbie swoim klientom.
Niedojrzałe dzieci biją się, kłócą, które z nich jest lepsze. Mądre dziecko zamiast tego się rozwija, doskonali umiejętności, ćwiczy, żyje spokojnie i chętnie. Jeśli widzi lepszego sportowca, inspiruje się, a nie nienawidzi, zazdrości, próbuje mu przeszkodzić. Pewnie też porozmawia, zaprzyjaźni się. I stanie się dla niego “pozytywnym przeciwnikiem” – czyli kimś, kto z całych sił będzie próbował go pokonać. Ale nie zniszczyć, zabić, a stać się lepszym. Co będzie motorem napędowym także dla tego sportowca. “Ty możesz lepiej? To i ja mogę!”
To samo powinni zrozumieć uzależnieni – “Oni wyzdrowieli? To ja też mogę!” Najczęściej jednak jest tak – “Moje uzależnienie jest wyjątkowe, szczególnie straszne, trudne. Nikt nie może mi pomóc, nikt mnie nie rozumie”. I walczą.
Dlatego ludzie tak uwielbiają nienawidzić, mówić, że im ktoś nie daje spokoju lub go zabiera, że ich ktoś przestał kochać i tym samym zranił, że oni przestali kochać, że nie mogą wybaczyć, etc. To niska świadomość drapieżnictwa – szukanie sobie wymówek i pretekstów, by dalej żyć tak samo. Drapieżnik zna tylko drapieżnictwo. Wpatrując się w ten bezosobowy bełkot, znajdziemy tylko to, co gwarantuje, że w najlepszym wypadku wszystko pozostanie takim jakim było. A jeśli oglądasz porno, to oczywiście będzie coraz gorzej.
Nie przeżywasz dzięki zamartwianiu, tylko pomimo zamartwiania. Nie przeżywasz dzięki nienawiści, tylko pomimo nienawiści. Nie przeżywasz dzięki oporowi, tylko pomimo opierania się.
Rozumiesz jak świadomość drapieżnika robi się w jajo? Jak nie będę negatywny/a, to umrę! Zginę! A miłość mi ktoś zabierze, więc ją stracę! Na pewno usłyszeliśmy nie raz, że w życiu trzeba walczyć o swoje, trzeba być silnym. Ok ale można to robić pozytywnie. Nie trzeba przy tym robić tego całego chłamu jaki opisałem w tym artykule. Walka o swoje, to nie jest zmaganie, by w ogóle coś robić i niemiłosierne męczenie się przy tym. Walka o swoje to nie konflikty z innymi ludźmi! Walka o swoje to np. aktywne, kreatywne, śmiałe życie, a nie ani walka, ani apatyczność, czyli jak to określa religia – “lenistwo/znużenie duchowe”. “Ciężka praca” to nie jest ciężar, by w ogóle wstać i pójść w pracy, a potem tracenie energii w zastraszającym tempie, gdy klikamy w klawiaturę.
Wiesz dlaczego są jeszcze takie osoby, które tak żyją? Byś widział(a) jak wygląda takie życie, gdy tak będziesz postępować! Byś miał(a) to przed oczyma – widział(a) dobrze czym to jest. I mógł/mogła tego nie wybrać.
A ludzie widzą, że inni się męczą, nazywają to ciężką pracą i co? I zaczynają to naśladować! A milionerów się oczywiście nienawidzi. M.in. z tego powodu się ich nie naśladuje. I sądzimy, że w naszym życiu będzie lepiej, gdy naśladujemy tych, którzy wcale lepiej nie żyją?
Kiedy to zrozumiemy? Wiek za wiekiem ludzie mordowali się w dziesiątkach milionów. W największych Wojnach – w setkach milionów. Bo za wodzów wybierają w kółko megalomaniaków, szaleńców, ludzi w świadomości dinozaurów. Demonów. W X wieku – miliony zabitych. W XI wieku – miliony zabitych. W XX wieku – miliony zabitych; już ponad sto milionów. W XXI wieku też już zginęło miliony.
Niemal nikt nie chce się nauczyć, dojrzeć w tak ważnych kwestiach jak bezpieczeństwo całego świata ludzi.
A jednostka nie chce się nauczyć rzeczy krytycznie ważnych związanych z jej bezpieczeństwem. Ludzie wmawiają sobie te bzdury, że oglądanie porno czy picie wódki zapewnia im bezpieczeństwo. Tak, w paszczy lwa może się nam wydawać, że jesteśmy bezpieczni przed lwem, bo go nie widzimy. Ale jego szczęki zaciskają się coraz bardziej. To jak dziecko, które chowa się pod kołdrą czy zasłania twarz dłońmi i sądzi, że jak przestało widzieć coś, czego się boi, to to to zagrożenie zniknęło. Na tym samym polega to urojenie, gdy pijemy i oglądamy porno. I ignorujemy fakt, że samo oglądanie porno i picie są kolosalnym niebezpieczeństwem. Tylko dlatego, że przestałeś/aś czuć strach, nie znaczy, że jesteś bezpieczny/a!
Człowiek może się obudzić zarzygany w rynsztoku 100 razy i nadal twierdzić, że kontroluje swoje życie. I się uśmiechać. Można o tym czytać i samemu tak postępować, a i tak twierdzić, że nie mamy problemu.
Co pokazuje, że naprawdę jesteśmy nadal w świadomości destrukcji, bycia drapieżnikiem dla samego siebie. Za nic mamy swoje życie, swój los. A gdy nas boli, to gramy ofiarę, zwalamy odpowiedzialność – na ten los, Boga, myśli, emocje, na rodziców, inne dzieciaki… nawet na geny. No mamy gorsze geny i sorry… Tak – to przedstaw mi te profesjonalne badania mówiące, że faktycznie masz gorsze geny i nie możesz tego, tego, tego i tego. Każdy może sobie powiedzieć, że ma gorsze geny i np. jakiś tam kształt twarzy, przez który ma w życiu źle. Ale z łatwością znajdziemy przykłady, że są faceci z takimi samymi rysami twarzy, którzy mają partnerki, seks i żyją szczęśliwie.
Ewoluujemy z niskiej jakości życia jak wirus. Tyle, że bakteria nie jest egoistą, tylko niską jakością życia. Wirus powoli niszczy organizm, który zamieszkuje, a gdy już go zabije, ogołoci, przenosi się na kolejny i cały czas mnoży. Bez żadnego uwzględnienia dobra. Nie ma zdolności zrozumienia, że jak zabije właściciela, to sam zginie. Nie może i nie potrafi lepiej.
To nie są moje opinie. To mi się nie wydaje. Tak jest. Wystarczy się trzeźwo, uczciwie rozejrzeć. Nawet nie po świecie, tylko jak sami żyjemy. Ogołacamy swoje życie ze wszystkiego co dobre i nazywamy to bezpieczeństwem?
Mylimy podłogę z sufitem.
Społeczne dysputy zajmują “tolerancja” dla trzeciej, czwartej, którejś tam kolejnej płci! Bo ludzie już uważają, że mogą sobie manipulować swoją płcią, a reszta ma ich za to szanować! Ba! Nazywać to wolnością! Akceptacją! Należy to chwalić, podziwiać, respektować!
Szacunek dla szaleństwa? Szaleństwo się leczy. Z szacunku dla osoby, nie dla szaleństwa.
A gdy rozmawiam z ludźmi – młodymi, dorosłymi i starszymi, to widzę jak wiele brakuje krytycznych informacji w szkołach. Niejedna osoba mówiła mi, że to co jest w Programie Wolność od Porno powinni uczyć w szkole podstawowej. Bo to fundamenty życia i zdrowia. Nawet religii się uczy, nie duchowości. Kto rozumie różnicę, rozumie bardzo dużo.
Gdy słucham o jakie wartości próbują walczyć dzieciaki – to naiwność i to niebezpieczna. Często to głupota. Nagle płeć jest czymś, co podlega dyskusji! Nagle płeć staje się zaszufladkowaniem i ludzie obrażają się! Jak ktoś nazwie drugiego człowieka kobietą lub mężczyzną, to atakuje! Osądza! Ogranicza!
Gdybym coś takiego widział w kabarecie, to włosy stałyby mi dęba. A to dzisiejsza rzeczywistość. I to tylko pojedyncze przykłady z setek.
Brakuje miłości. Ludzie rozsmakowują się w mentalizacji, niezależnie jak jest absurdalna, szalona, daleka od zdrowia i normalności. Ty też możesz się męczyć w swoim życiu, bo poświęcasz energię sprawom niezdrowym, głupim. I opierasz się miłości, bo nadal jesteś w świadomości drapieżnika. Małego dinozaurka! I robisz wszystko, byle tylko nie zacząć kochać.
Dlatego ludzie tak uwielbiają nazywać różne rzeczy miłością, które nie tylko nią nie są ale miłości przeczą – przywiązanie, oczarowanie, seksualność, pożądanie, romantyzm, nadmuchanie czyjegoś wizerunku, nawet ciągłe myśli o kimś! To nie jest nawet na tej samej półkuli, co miłość.
Ludzie cały czas sądzą, że miłość to uczucie, a uczucia biorą się ze świata. To już dwupiętrowe urojenie.
To nie miłość. Pierwszymi krokami w spektrum miłości to odwaga. Czyli odpowiedzialność. Odwaga, by spojrzeć na to jak żyjemy – bez lęku i bez winy. Odważnie i odpowiedzialnie, czyli bez winy i lęku. A ludzie tego nie robią.
Dlatego starają się wzbudzać miłość, odkrywać pozytywność w sobie, tworzyć nawyki, usuwać przekonania, przeprogramowywać podświadomość, itd. Wszystko, byle tylko nie mierzyć się z tym jacy naprawdę są. Bo uważają, że gdyby to zrobili, to pod nimi otworzyłaby się nieskończona przestrzeń winy i cierpienia. Że nastąpi zjeżdżalnia na fali winy, która nigdy się nie skończy. Ale to dlatego poznajemy uwalnianie i uczymy się co to są emocje. A poza tym winę będziesz czuć tak długo, jak długo będziesz obwiniać siebie lub innych i grać ofiarę.
Gdy mówiłem w ćwiczeniu przed lustrem o wzbudzeniu w sobie miłości, mówiłem o spojrzeniu na siebie bez winy i wstydu. Miłość będzie tego naturalną konsekwencją.
Jak mieć spokojny umysł? 99% umysłu już jest spokojem. Odklej się od tego 1% i voila! A to wymaga dyscypliny, a nie dziecięcego skakania z gałązki na gałązkę.
Jest jedna zmienna – zawsze. Także w temacie spokoju czy miłości. Nie ma osobnego gniewu i osobnej miłości. To jedna zmienna. Gniew jest jak temperatura 5 stopni Celsjusza, a miłość jak 30 stopni Celsjusza. Nie możesz usunąć 5 stopni Celsjusza, by zyskać 30. Dlatego wytłumianie jakiejkolwiek emocji, opieranie się jej, projektowanie, wypieranie, unikanie pozostawi Cię na tym samym poziomie (lub niższym). A jak jeszcze sięgniesz po używkę, to spadniesz jeszcze niżej.
Nie masz walczyć z gniewem, ani się mu opierać.
Ani się nie przywiązuj, ani nie opieraj.
Zostaw gniew w spokoju. Ustal intencję uwolnienia i zacznij robić to, co najbardziej rozsądne. Nic z gniewem nie rób.
To samo tyczy się myśli.
Więc jeśli wybierasz np. niechęć do czegoś, to nie wybierasz spokoju. Jeśli wybierasz osądzanie kogoś, to nie wybierasz spokoju.
Nie ma przecież spokoju i osobnego “nie-spokoju”. Nie da się usunąć “nie-spokoju”, bo on nie istnieje. Problemu nie ma w tym, co jest tym “nie-spokojem” jak gniew, tylko w Twoim oporze do niego i/lub przywiązaniu się. Problemu nie ma z myślami, tylko z tym, że się im opierasz i/lub się do nich przywiązałeś/aś oraz nadałeś temu znaczenie.
Tak jak w pokoju nie masz zarówno porządku i “nie-porządku”. Jest tylko jedna zmienna – poziom porządku, czystości. Możesz tylko wprowadzić porządek usuwając to, co nim nie jest. Tak jak możesz “usunąć zimno” ale tylko podwyższając temperaturę. Nie ma osobnego zimna, które możesz zabrać z zimnego pokoju, by stało się cieplej.
Spokój możesz osiągnąć rezygnując z tego, co nim nie jest. Ale nie masz próbować usunąć negatywne myśli. Tylko przestań się w nie wpatrywać – przestań zarówno się im opierać, jak i się do nich przywiązywać.
Jedną z ogromu wad osądzania jest to, że gdy coś osądzimy, niezależnie czy jako dobre czy złe, generuje to od razu wartość przeciwną. Jeśli nieporządek osądzimy jako zły, to od razu poszukamy czegoś, co jest dobre. Nieporządkowi stawimy spokój, a do tego, co uznaliśmy za porządek przywiążemy się i nadamy dużą wartość. Nieporządku będziemy unikać i będziemy próbowali jakoś ten porządek zdobyć ale najczęściej nie, tylko będziemy o nim fantazjować i zazdrościć tym, którzy go mają. A przecież unikając nieporządku uniemożliwiamy sobie wprowadzenie porządku. Bo jest tylko jedna zmienna.
Nikt nie przyszedł do kogokolwiek i powiedział – “Wow ale masz w domu mały porządek i duży nieporządek”. Bo to jedna zmienna, a nie dwie osobne.
Rozumiesz? Dlatego nie możesz “wzbudzić” miłości, ani znaleźć akceptacji w sobie czy czegokolwiek pozytywnego nie zajmując się jakościami niższymi. A to “zajmowanie się” to nie ani walka, ani wypieranie, ani projekcje, ani bagatelizowanie, ani próby wymyślenia zmiany, ani udawanie, że tego nie ma. Etc.
A jak jeszcze uznamy, że źródłem niepokoju jest coś lub ktoś w świecie, to ponownie – będziemy zajmowali się tym, co nie jest w ogóle źródłem braku spokoju. M.in. dlatego tak chętnie mówi się o “pokoju na świecie”. Zostaw świat w spokoju i zajmij się zrobieniem porządku w sobie!
Dlaczego na spacerze łatwiej jest nam doświadczyć spokoju? Bo zapewne nic nie osądzamy, nie atakujemy, nie opieramy się, nie gramy ofiary, skupiamy się na tym, co w naszych oczach jest dobre, ładne. A wystarczy, że zobaczysz psią kupę i już możesz “stracić spokój”. Ale tak naprawdę nie straciłeś/aś go, tylko wybrałeś/aś osąd.
Prosty przykład i trening – im bardziej naciskasz na umysł i myśli, by sobie coś przypomnieć, staje się to coraz bardziej trudne, nawet niemożliwe. Tak długo jak próbujesz siłą. Zgadza się? Kto sobie cokolwiek przypomniał na siłę? Nikt nigdy nic.
Ale wystarczy, że odpuścimy – zarówno te próby jak i pragnienie – puf! – nagle SAMO SIĘ PRZYPOMINA.
I nawet tu ludzie okłamują się mówiąc – “przypomniałem sobie”. Uważają, że oni to zrobili. Naprawdę? A w jaki sposób? Niech mi ktoś to konkretnie opisze jak sobie coś przypomniał? No bo skoro twierdzisz, że to zrobiłeś/aś, to musisz wiedzieć jak i możesz to powtórzyć na zawołanie.
Mentalizacja to bezosobowy fenomen, którego jedyną rolą jest trwać, utrzymywać się.
Ten fenomen to efekt milionów lat ewolucji. I Ty chcesz go przechytrzyć? Kontrolować? Zatrzymać? Śmiechu warte!
Spróbuj. Poświęć na to 100 lat. Zatrzymaj go na 5 sekund, to będziesz ultra mistrzem. No – 100 lat ciężkiej, codziennej pracy po kilkanaście godzin każdego dnia, by wygrać na 5 sekund. Proszę bardzo.
Każdą strategię, którą wykorzystasz, obróci przeciwko Tobie. Nie dlatego, że jest inteligentny czy życzy Ci źle. To proces bezosobowy. Jak prąd. Ma oczywiście znamiona konstruktywne ale wszystko zależy od intencji. Dlatego uzależnieni są bardzo kreatywni w sposobach, by obejrzeć porno ale też w niszczeniu swojego życia, graniu ofiary, sabotowania się, usprawiedliwiania. Jednak skoro jest to proces bezosobowy, ma pewną naturę, której zmienić nie można. Można ją zrozumieć i postępować wobec niej rozsądnie.
Już 2000 lat temu Jezus uczył “szukajcie, a znajdziecie”. Dzisiaj dopiero mechanika kwantowa zaczyna to rozumieć. Największe umysły w jednej z najbardziej złożonej dziedzin zaczynają dopiero dostrzegać i rozumieć to, czego nauczał Jezus – pozornie cieśla – 2000 lat temu ludziom, którzy nie potrafili nawet czytać i pisać.
Przykład – to co zaczynamy badać już jest inne. Przestaje być tym, co zaczynamy badać. Bo wpływa na to nasza świadomość i percepcja. Nieraz wyjaśniałem jakim błędem i niezrozumieniem jest wypominanie sobie przeszłości i błędów. Bo sam fakt, że dostrzegasz w nich błąd jest efektem tego, że wcześniej tego nie widziałeś/aś, popełniłeś/aś je, doświadczyłeś/aś konsekwencji i teraz widzisz, że nie był to najlepszy wybór. ALE WTEDY WYDAWAŁ SIĘ NAJLEPSZYM WYBOREM – DLATEGO GO DOKONAŁEŚ/AŚ. Co oznacza, że nie jest ani tym, czym nam się to wydawało wtedy, ani nadal nie jest tym, co uważamy teraz. Patrząc na to, każdy widzi co innego.
Widzimy to, czego szukamy, dochodzimy do wniosków, jakie chcemy wyciągnąć. Z drugiej strony – skoro coś znajdujemy, to tego szukaliśmy. Dlatego granie ofiary to zupełne odwrócenie rzeczywistości o 180 stopni. A tego naturalnie nie da się zrobić. Dlatego w życiu pojawiają się kłopoty. To tak jak osoba, która sądzi, że idąc po lodzie zatrzyma się natychmiast, bo to wybrała.
Fizyka kwantowa rozumie, że nie ma tego, co obserwujemy, tylko nasza obserwacja tego. Z góry jest narzut naszej percepcji oraz intencji.
Intencja to jedna najważniejszych spraw.
Wszystkie wnioski, kontekst jaki ustalimy, proces analizy, droga tej analizy, wybory po drodze, etc. będą pochodnej intencji – to jej konsekwencje. Jezus o tym mówił ponad 2000 lat temu. I przekazywał ludziom bardzo szeroki kontekst oraz pouczał jakimi intencjami powinni się kierować.
Czyli jeżeli uważasz, że świat jest niesprawiedliwy, to oczywiście sobie to udowodnisz, znajdziesz na to dowody, zbudujesz pretekst, w którym każda informacja bazująca na fundamencie “świat jest niesprawiedliwy” będzie dla Ciebie prawdą.
Jest to szczególnie ważne w życiu uzależnionych. Bo jeśli nie wybierze on Prawdy przez duże “P”, to pozostanie w tym samym miejscu. A biorąc pod uwagę konsekwencje uzależnienia – to miejsce będzie coraz gorsze. Dlaczego pozostanie w tym samym miejscu? Bo np. oglądanie pornografii będzie mylił z bezpieczeństwem, będzie się słuchał myśli uważając je za przyjaciela, będzie nadal wybierał to samo, a za te same konsekwencje obwiniał siebie, świat, wstydził się, żalił, frustrował, denerwował, opierał, zazdrościł innych, grał ofiarę losu, itd.
Możemy mieć też dobrą intencję – rozwiązać jakiś problem. Ale jeżeli nie poruszamy się w rzeczywistości np. uznając jakiś z opisanych tu błędów i mitów – np. że myśli nie pozwalają się nam skupić – to go nie rozwiążemy. Bo będziemy się skupiać na próbach zrobienia czegoś, czego nie możemy zrobić, bo to niemożliwe. Zauważmy, że w grupach 12 kroków uzależnieni modlą się do Boga o poznanie Prawdy – m.in. by odróżnić to, co zmienić mogą od tego, czego zmienić nie mogą w świecie.
Odpowiedz na każde z tych pytań:
Chcesz coś robić z samoistnym, bezosobowym procesem?
Stawiasz się w roli jego autora?
Traktujesz się jako ofiarę tego?
Używasz tego jako usprawiedliwień?
Używasz tego jako pretekstów?
Używasz tego jako wytycznych życiowych?
Opierasz o to swoje decyzje?
Non stop się tym hipnotyzujesz?
Boisz się, co inni w tym zobaczą na Twój temat?
I spodziewasz się, że wyniknie z tego cokolwiek dobrego?
Wystarczy, że nazwiesz myśl Twoją i już stajesz się ofiarą! Bo nadajesz jej znaczenie, sens, wartość, trzymasz się jej, wierzysz, projektujesz na świat i nie możesz absolutnie nic z nią zrobić. Wtedy umysł – myślenie – staje się tyranem! I gdy ten tyran każe ludziom się zabić, ludzie się zabijają. Zabijają też innych. Albo każe nienawidzić, zazdrościć, martwić się – i ludzie nienawidzą siebie i innych, zazdroszczą, martwią się latami! Bez końca, każdego dnia.
Tylko że problem nie leży w myśleniu. Mentalizacja jest tyranem tak długo, jak długo się nią hipnotyzujemy.
Ale jeśli tego nie zrozumiemy lub nie chcemy zrozumieć, to będziemy całe życie poświęcać, by tylko umysł się czymś zajmował – np. oglądaniem serialu, porno, różnymi głupimi filmikami. I to też nic nie rozwiąże, bo gdy tylko skończysz oglądać film, mentalizacja od razu wróci do martwienia się, frustrowania czy fantazjowania. Niejeden uzależniony ogląda porno godzinami nawet każdego dnia.
Myśli nie są przyczyną niczego. No w tym momencie mam myśl, że przylatuje wielka ośmiornica w helikopterze napędzanym farbą. I co? Przyleciała? A może powinienem poczekać kilka lat aż przyleci? O, mam myśl, żebym wszystkie pieniądze wybrał z konta w formie banknotów, skleił ze sobą i złożył w statek piracki. Hmm, może powinienem to zrobić? O, widzę myśl, że jestem gorszy! I co? Jestem? Oczywiście mogę być np. gorszym pływakiem ale co z tego? No tak może być? No i? Jak mi zależy na tym, bym lepiej pływał, to pójdę się nauczyć, zacznę dużo pływać, każdego dnia. Znajdę dla tego czas i odrzucę wszystkie wymówki. Czy rozsądnym jest teraz nauczyć się świetnie pływać? Dla mnie nie. Dla Ciebie może być.
Problemem nie są myśli – tylko w tym, że Ty się w nie cały czas wpatrujesz, uznajesz je za “swoje”, nadajesz im sens, znaczenie, wartość, opierasz się, grasz ich ofiarę, próbujesz z nimi coś zrobić – np. zmienić, zatrzymać, kontrolować, podejmujesz na ich bazie decyzje, etc.
Ile jeszcze?
A może czekasz, aż myśli zaczną Cię doceniać, motywować, chwalić, być miłe, uprzejme? Nigdy nie zaczną.
Widzimy jak ludzie kolosalnie nie rozumieją z czego wynikają problemy. Niezależnie ile wysiłku włożą w ich rozwiązanie, to się nie uda. Bowiem problem jest zdefiniowany niepoprawnie. A potem najczęściej dochodzi osądzanie się, porównywanie z innymi, nienawiść do siebie, frustracja, żal, itd. A to nadal ten sam problem. Nie tylko wpatrywanie się w bezosobowy bełkot ale też negatywne intencje, negatywne postępowanie.
A jeśli boisz się, że ktoś Ci będzie kontrolował umysł – skoro nie myślisz, nie jesteś autorem myśli i wystarczy je ignorować – to nie ma się czego bać, bo to niemożliwe, by ktoś kontrolował Twój umysł i myśli. To urojenie, fantazja, że jest to możliwe. Ale nie szkodzi. Bo to kolejny z setek, z tysięcy pretekstów, by grać ofiarę, biadolić, walczyć z wiatrakami.
Skalę tego urojenia pokazuje np. sytuacja, którą miałem z dużą większością klientów, z wieloma więcej, niż raz. Wykonali Raport dotyczący m.in. myśli i myślenia, udowodnili sobie, że nie myślą. We wnioskach piszą – “Całe życie myślałem Piotrze, że…” Widzimy jak się robimy w jajo?
Gdzie jakiekolwiek zrozumienie, nauka, mądrość? Pamiętajmy, że zmiany i korekty nie działają wstecz. To, że zaczęliśmy zapewne pierwszy raz myśleć, nie oznacza, że te tysiące razy, czy non stop w przeszłości myśleliśmy. I to też pokazuje jak bzdurne jest wypominanie sobie – “mogłem/am wtedy postąpić lepiej”. Rozwój postępuje do przodu, nie do tyłu. Istotne jest czy teraz postąpić lepiej.
Hah, ile razy ludzie, nawet bliscy się na mnie denerwowali, gdy zadawali mi pytanie i oczekiwali odpowiedzi. Ja zaś nie odpowiadałem, tylko poszerzałem kontekst lub zadawałem pytanie pomocnicze, by sami na to wpadli. Czasem podpowiadam – “pomyśl”. Niektórzy w moment stawali się wściekli! Bo mają pomyśleć! Pytają się mnie dlaczego nie potrafię powiedzieć wprost? Odpowiadam – “bo lubię, gdy ludzie myślą”. Tak naprawdę to, że to lubię nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, byśmy realnie zaczęli myśleć.
ŚWIETNY WPIS! Niesamowicie mi ostatnio pomaga…
Nie wiem czy mnie pamiętasz Piotrze, pisałem w komentarzach do ciebie w poście “100 dróg szczęście 1”. Muszę ci przyznać że wiele mi dałeś do myślenia i pomogłeś.
Tak! Stale uwalniam. Ten tutaj wpis ostatnio mi wiele uświadomił. To jak bardzo mentalizuje, jak się tym fetyszuje, jak jestem o dziwo PRZYWIĄZANY do tego. Ja to zauważyłem że lubię… Dziwne. Coś co mi zabarwia życie przeważnie negatywnie ja to lubię…
Niedawno sobie przypomniałem od jakiego czasu zacząłem mentalizować, słuchać myśli i im wierzyć. Było to odpowiedzią na lekki bulling ze strony szkolnych dresiarzy. Nie było to jakieś ostre ale pierwszy raz czułem ten strach i tą presje (o dziwo wtedy byłem dobrze zbudowany i dałbym w równej walce większości z nich ale ci “tchórze” jak po latach odkryłem (bo większość agresorów i bullingowców tak naprawdę boją się, ale strach przykrywają agresją) skupiali się w grupach i bałem się ich zemsty. Całej grupy. Tak byli delikatni ci kolesie.. tak bardzo bali się stracić TWARZ przy wszystkich. Ich wyimaginowany obraz “twardzieli”. Ludzie ulicy “honorowi” co nie było problemem jakby nie dawali ci rady, skrzyknąć większa grupę i “honorowi” bić w kilku jednego człowieka. Honor XD
Pamiętam jak leżałem na łóżku i analizowałem te zachowania, ciągle i ciągle. I chyba wrobił się przez to jakiś nawyk. Analizowania. Ale nie zdrowej analizy. Własnie MENTALIZOWANIA. Wcześniej nigdy nie miałem takiego czegoś. Byłem bardziej TUTAJ TERAZ.
Masz rację że myśli to bełkot, z kilka razy ostatnio uświadomiłem sobie jaki śmieszny to bełkot jest… To jest jakbyś czytał książkę ale losowo wybierając strony i czytając małe fragmenty i liczył że zrozumiesz książkę. Czytasz stronę 1, kilka zdań by potem przewertować na stronę 230 przeczytać 2 zdania i otworzyć na stronie 50 i przeczytać całą stronę. B-E-Ł-K-O-T!!!
Odczułem też brak prawie myśli jak jestem w “wyższych” emocjach. Jak czuje spokój. Dosłownie NIE MYŚLĘ. Ja JESTEM. Świetne uczucie :3
I też odczułem jak jestem w strachu, gniewie, żalu, wstydzie. Myśli dopasowują się to tych stanów kompletnie ZAKRZYWIAJĄC rzeczywistość. Odczułem niesamowity wpływ emocji na moją percepcje świata. Ktoś jakby mnie obserwował to by pomyślał że mam z 5 osobowości XD. (hah pisząc to uświadomiłem sobie że to co piszę to też MYŚLI i je teraz przelewam XD).
Uczę się teraz ignorować myśli. Czasami stare nawyki dają znać ale staram się je ucinać. Jestem na 80 dniu nofap i mam niesamowity teraz rollercaster. Ale nie hamuje tego. Staram się tym cieszyć (dzięki temu mogę zauważyć czym są emocje, jak na mnie działają i na umysł i myśli, doznaję teraz w małym odstępie czasu całej gamy emocji i uczuć co pozwala mi spojrzeć na nie po ludzku). Zaczynam CZUĆ. Czuję to od czego uciekałem. Co uciszałem w sobie bo się tego obawiałem. I z każdym dniem mi łatwiej… Mam dużo do roboty ale wiem że jest coraz lepiej.
Zaczynam jakby hmm czuć się o jakieś poziomy wyżej niż kiedyś. I co zabawne ostatnio zauważyłem że mnie nie ciągnie do porno. W sensie nie mam takich napadów głodu. Czuję że to jest dziwne te porno, nienaturalne, że przecież są ciekawsze rzeczy w życiu. To jest odczucie “cielesne” że tego nie potrzebuję.
Mam chwile i dni gdzie czuję niesamowitą euforię i dobry humor. Na razie są tego krótkie chwile i godziny ale te uczucie niesamowicie mnie motywuje. Czuję wtedy jedność ze światem, chęć zabawy, hojność, brak agresji, masę energi i chęć śmiania się i uśmiechania. Wspaniałe uczucie.
Wracając do mentalizacji – uprawiałem ją w celu ochrony. Że jeżeli obmyślę strategie albo plan, “przeżyję” to w myślach to mnie to “ochroni”. Ale zapętliłem się w tym z latami. TO zaczęło żyć własnym życiem. Teraz wiem że jeżeli pomyślałbym sobie “zayebałbym tego typa” TO NIE MÓWIĘ JA! To mówią myśli które racjonalizują jakiś ból, jakiś żal, gniew.
Ile to razy myśli podpowiadały mi straszne historie a okazało się że 99 proc. nigdy się nie stało? Ja sobie ostatnio wyobrażam myśli jako taką osobę która stoi z tyłu pod kątem do ciebie i sobie gada. Gada pierdoły. I ten głos nie jest w głowie tylko jakby “obok”. Wtedy tworzy się taki dystans do myśli.
Zdrowa “myśl” o np. zrobieniu czegoś w pracy to ” ok, aby zrobić to zadanie robię to, to i to. Najpierw to, potem to.”…
A nie bełkot w stylu “o nie mam to zrobić! chrystee nie poradzę sobie!! jestem do niczego, jak sobie nie poradzę to mnie wywalą!! pewnie jeszcze kopa mi dadzą i mnie oplują… łeee ja chce do domu do pornosków!!!, co się stanie jak nie dam rady, pewnie mnie wyśmieją itp” – prawda że bełkot? XD
ŚWIETNY WPIS! Niesamowicie mi ostatnio pomaga…
Nie wiem czy mnie pamiętasz Piotrze, pisałem w komentarzach do ciebie w poście “100 dróg szczęście 1”. Muszę ci przyznać że wiele mi dałeś do myślenia i pomogłeś.
Ok, cieszę się, że stymuluje szare komórki.
Tylko upewnij się, że na pewno myślisz, a nie wpatrujesz się dalej w nieskończony i ciągły mentalny bełkot i nazywasz to myśleniem.
Myślenie powinna przede wszystkim poprzedzać świadoma decyzja i intencja. Jeśli tego nie było, to nie jest myślenie, tylko mentalizacja.
Dlatego bardzo uważaj z ekscytacją, że “coś dało Ci dużo do myślenia”. Bo jeśli intencja tego jest negatywna, to utkniesz w tym “myśleniu”, pozostając dalej sobą, czyli tym, który np. doprowadził i utrzymuje uzależnienie, osądza się, itd.
Drogą do zdrowia jest jak najmniej myślenia, czyli jak najrzadsze wpatrywanie – hipnotyzowanie się – mentalizacją.
Ew. tylko analiza, których myśli się trzymamy i dlaczego, jakie korzyści z tego mamy. A to najlepiej przeprowadzać na papierze.
Tak! Stale uwalniam. Ten tutaj wpis ostatnio mi wiele uświadomił. To jak bardzo mentalizuje,
Nie możesz “bardzo mentalizować”, bo po pierwsze nie Ty to robisz i nie masz nad tym kontroli. Co już jest czerwoną lampką – nie wiem ile razy powtarzałem, że człowiek nie myśli ale Ty nadal twierdzisz, że mentalizujesz.
Po drugie – mentalizacja to proces samoistny, ciągły i nieprzerwany.
Jeśli wydaje się “bardzo”, to tylko dlatego, bo się cały czas w niego wpatrujesz i go wartościujesz. I też zupełnie niepotrzebnie.
jak się tym fetyszuje, jak jestem o dziwo PRZYWIĄZANY do tego.
A to bardzo ważna, krytycznie istotna obserwacja.
Tak, jesteś przywiązany, tak jak praktycznie każdy i bardzo ciekawie to ująłeś – “fetyszujesz” się tym.
Zgadza się. Ludzie są “zakochani” w mentalizacji. I przybiera to tysiące przeróżnych form, z których żadna nie wspiera życia.
Ja to zauważyłem że lubię… Dziwne. Coś co mi zabarwia życie przeważnie negatywnie ja to lubię…
O!
A to druga fundamentalnie istotna obserwacja – tak, lubisz to.
Ludzie to uwielbiają – ten negatywny, mentalny bełkot.
Raz, że tę przyjemność ukrywają.
Dwa – mają z tego masę korzyści. Zawsze mogą grać jego ofiarę i wszystko tym usprawiedliwiać.
Więc to biadolenie, że myśli negatywne, że myśli napadają, nie pozwalają, że myśli samobójcze, to tylko teatrzyk, żeby przyciągnąć uwagę innych i nadymać swoje problemy.
Niedawno sobie przypomniałem od jakiego czasu zacząłem mentalizować, słuchać myśli i im wierzyć.
Nie Ty mentalizujesz, tylko się tym hipnotyzujesz.
I nie zacząłeś tego od niedawna. To się dzieje cały czas. I Ty cały czas się tym hipnotyzowałeś. Przez całe życie.
Tylko teraz zacząłeś dopiero po raz pierwszy zadawać sobie z tego sprawę.
Było to odpowiedzią na lekki bulling ze strony szkolnych dresiarzy. Nie było to jakieś ostre ale pierwszy raz czułem ten strach i tą presje
Nie ma presji.
Mówisz o napięciu. A napięcie to konsekwencja oporu.
(o dziwo wtedy byłem dobrze zbudowany i dałbym w równej walce większości z nich ale ci “tchórze” jak po latach odkryłem (bo większość agresorów i bullingowców tak naprawdę boją się, ale strach przykrywają agresją)
Niekoniecznie się boją.
Strach oczywiście stłumiony jest. Ale nie muszą się kierować intencją strachu.
Tak jak grupa hien polująca na większą zwierzynę nie kieruje się lękiem.
skupiali się w grupach i bałem się ich zemsty. Całej grupy. Tak byli delikatni ci kolesie.. tak bardzo bali się stracić TWARZ przy wszystkich.
Tak mogło być.
Faktycznie dla nich jednym z niewielu źródeł wartości mogło być uznanie pozostałej części grupy.
Co pokazuje, że wszystko co robimy, robimy, bo uważamy to za dobre, bo mamy z tego korzyści. Tu widzisz, że ci chłopcy nie byli źli, tylko tak naiwni, nieświadomi.
Ich wyimaginowany obraz “twardzieli”. Ludzie ulicy “honorowi” co nie było problemem jakby nie dawali ci rady, skrzyknąć większa grupę i “honorowi” bić w kilku jednego człowieka. Honor XD
To że nazywają to honorem wcale nie musi nim być.
I dobrze, że rozumiesz, że nie jest.
To jedna z masy niedojrzałości – nazywanie czegoś cnotą, co z cnotą nie ma nic wspólnego. Robi się to, by mieć usprawiedliwienie i racjonalizację.
Zresztą sam fakt, że są agresywni wobec rodaków pokazuje, że to zupełnie przeciwny kierunek od honoru.
Pamiętam jak leżałem na łóżku i analizowałem te zachowania, ciągle i ciągle.
Nie analizowałeś, tylko hipnotyzowałeś się niekończącym się mentalnym bełkotem.
I chyba wrobił się przez to jakiś nawyk. Analizowania. Ale nie zdrowej analizy. Własnie MENTALIZOWANIA.
No to tak jak tamci nazywają swoje głupie zachowania honorowymi, Ty nazywasz mentalizację analizą.
Zwracaj na to uwagę.
To nie jest analiza. To mentalny bełkot. Analizę przeprowadziłeś teraz w kilku zdaniach. I to jej koniec, bo więcej nie można nic sensownego powiedzieć.
A nawykiem nie jest mentalizowanie, bo to się dzieje samoistnie, tylko Twoje hipnotyzowanie się tym – to zakochanie, czyli przywiązanie, nadawanie wartości, sensu, znaczenia.
Wcześniej nigdy nie miałem takiego czegoś. Byłem bardziej TUTAJ TERAZ.
Na pewno?
Masz rację że myśli to bełkot, z kilka razy ostatnio uświadomiłem sobie jaki śmieszny to bełkot jest… To jest jakbyś czytał książkę ale losowo wybierając strony i czytając małe fragmenty i liczył że zrozumiesz książkę. Czytasz stronę 1, kilka zdań by potem przewertować na stronę 230 przeczytać 2 zdania i otworzyć na stronie 50 i przeczytać całą stronę. B-E-Ł-K-O-T!!!
Tak, bełkot.
Ale nawet teraz wiedząc to, nadal jesteś do niego przywiązany, czerpiesz z niego przyjemność i masz inne korzyści.
Odczułem też brak prawie myśli jak jestem w “wyższych” emocjach. Jak czuje spokój. Dosłownie NIE MYŚLĘ. Ja JESTEM. Świetne uczucie :3
Ty nie myślisz. Dosłownie.
Nazywasz tylko analizą i stawiasz się w roli jej autora myśli dotyczące zachowań innych.
A to nadal ten sam bełkot.
I też odczułem jak jestem w strachu, gniewie, żalu, wstydzie. Myśli dopasowują się to tych stanów kompletnie ZAKRZYWIAJĄC rzeczywistość.
Myśli nie mają żadnego wpływu na rzeczywistość. Nie mogą jej zakrzywić, cokolwiek to znaczy.
Myśli się myślą i to wszystko.
Odczułem niesamowity wpływ emocji na moją percepcje świata. Ktoś jakby mnie obserwował to by pomyślał że mam z 5 osobowości XD.
Zapewne masz więcej.
Nigdy nie mamy jednej osobowości. No bo czy dla każdego jesteś dokładnie taki sam? Np. tak samo uprzejmy, kochający, rozumiejący? Albo frustrujesz się, obwiniasz wszystkich tak samo?
(hah pisząc to uświadomiłem sobie że to co piszę to też MYŚLI i je teraz przelewam XD).
Masz na swoim przykładzie dowód jak w ogóle nie odnosimy się do rzeczywistości.
Tylko przelewamy nasze myśli nazywając je rzeczywistością, analizą czy jakkolwiek inaczej.
A jak mają się do rzeczywistości może nam pokazać tylko świadomość fundamentalnego faktu – że jako ludzie nie mamy zdolności odróżnienia prawdy od fałszu, że znaczenie wynika z kontekstu, a nie znamy ani nieskończonego kontekstu, ani nawet nie wiemy czy to jak kontekst ograniczamy, jest w jakimś stopniu prawdą. I tylko kalibracja, wliczając pokorę i pozytywną intencję, mogą nam pomóc zacząć rozumieć zarysy rzeczywistości.
Oczywiście nie ma nic złego w popełnianiu błędów ale mało ludzi rozumie, że pewnie popełnia błąd na błędzie.
Uczę się teraz ignorować myśli. Czasami stare nawyki dają znać ale staram się je ucinać.
Jeśli jest pokusa zachowania się tak jak niegdyś, to nie jest start nawyk.
Jest to nawyk aktualny – bo nadal masz z niego korzyści.
Poza tym “stary” nawyk sugeruje, że czas ma jakikolwiek wpływ na nawyki. Tak nie jest.
Nieprzepracowany nawyk jest tak samo aktualny i przez 80 lat.
Pamiętaj – skoro coś robisz, to TERAZ masz z tego korzyści, TERAZ to wybierasz. Nie kiedyś. “Kiedyś” nie istnieje.
Jestem na 80 dniu nofap i mam niesamowity teraz rollercaster. Ale nie hamuje tego.
Nofap nie jest ani skuteczną, ani efektywną drogą.
Co zresztą widzisz. Gdybyś nie zaczął obserwować co się dzieje na podstawie informacji z tego Bloga, to byś pewnie zmagał się z tym, walczył, może udawał, że tego nie ma.
Kalibracja pokazuje, że nofap ma ok. 1% skuteczności.
Nofap to tylko wymysł nie mający żadnego oparcia w rozumieniu co to jest uzależnienie i z czego ono wynika.
Do czasu powstania grup Anonimowych Alkoholików żadne uzależnienie nie było uleczalne. Alkoholizm był chorobą nieuleczalną i śmiertelną. Nie ma nawet jednego zapisanego przypadku uzdrowienia.
Co pokazuje jak wielkie mają znaczenie. I dlatego trzeba 12-toma krokami kierować się w swoim życiu. WoP oczywiście je w sobie zawiera ale ujęte w autorski sposób.
A nofap? Jakie kroki są w nim zawarte? Choć jeden? Nie. Ani jeden.
Więc nawet jeśli ktoś zdrowieje, to nie dzięki nofap, tylko dzięki temu wszystkiemu co robi w międzyczasie. Innymi słowy – zdrowieje dzięki temu jak żyje.
Staram się tym cieszyć (dzięki temu mogę zauważyć czym są emocje, jak na mnie działają i na umysł i myśli, doznaję teraz w małym odstępie czasu całej gamy emocji i uczuć co pozwala mi spojrzeć na nie po ludzku). Zaczynam CZUĆ. Czuję to od czego uciekałem. Co uciszałem w sobie bo się tego obawiałem. I z każdym dniem mi łatwiej… Mam dużo do roboty ale wiem że jest coraz lepiej.
Zaczynam jakby hmm czuć się o jakieś poziomy wyżej niż kiedyś. I co zabawne ostatnio zauważyłem że mnie nie ciągnie do porno.
Bo nigdy Cię nic nie ciągnęło.
Nie ma jakiejś magicznej mocy, która człowieka ciągnie do porno czy wódki.
To my w pewnych okolicznościach wybieramy te używki.
To my ich chcemy. Nie ma żadnego “się”, które by nas do tego nawoływało.
W sensie nie mam takich napadów głodu.
Nie ma i nigdy nie było żadnych napadów głodu.
Czuję że to jest dziwne te porno, nienaturalne, że przecież są ciekawsze rzeczy w życiu. To jest odczucie “cielesne” że tego nie potrzebuję.
Teraz tak czujesz.
Ale to też tylko mentalizacja.
Nie wiedząc w jakich okolicznościach uznawałeś je za najlepszy wybór, to tylko kwestia czasu, aż te okoliczności się powtórzą.
To jedna z fundamentalnych i krytycznie ważnych wad nofapu – totalny brak analizowania własnych decyzji.
Tylko cały czas zmaganie i trzymanie kciuków, by X dni nie oglądania porno coś zmieniło. To uzależnianie całego swojego losu, życia od mózgu. Od tego korniszona w czaszce.
Ale sam widzisz, że np. wybierałeś porno w obliczu emocjonalności. Coś zacząłeś z nią robić.
Podobnie z myślami.
I jeśli tu nie rozrysujesz sobie dokładnej mapy WSZYSTKICH pokus sięgania po porno i korzyści jakie z nich masz, to jak sam mówisz – pewnego dnia “napadnie” Cię “głód”.
Bo to pokazuje to kolosalne niezrozumienie – ludzie uważają, że jest jakieś napadające ich uczucie. Nie.
To tylko nieświadomość własnych decyzji, granie ofiary i zwalanie odpowiedzialności.
Nic nas nie napada. Najczęściej to my napadamy emocje, myśli, etc.
Mam chwile i dni gdzie czuję niesamowitą euforię i dobry humor. Na razie są tego krótkie chwile i godziny ale te uczucie niesamowicie mnie motywuje. Czuję wtedy jedność ze światem, chęć zabawy, hojność, brak agresji, masę energi i chęć śmiania się i uśmiechania. Wspaniałe uczucie.
Pamiętaj, że rozwój człowieka nie jest liniowy. Nawet i dłuższe czasy euforii i spokoju nie będą wieczne.
Z drugiej strony także stany najniższe – jeśli się im nie opieramy, nie gramy ofiary, nie nadymamy, etc., to miną.
Wracając do mentalizacji – uprawiałem ją w celu ochrony.
Na pewno?
1. Nie Ty mentalizujesz. Nie jesteś autorem mentalizacji.
2. W celu ochrony? Biorąc pod uwagę, że się denerwowałeś na innych, obwiniałeś zapewne też siebie, mówisz o agresji, etc., a potem lądowałeś przy porno – to czy to było bezpieczeństwem? Nie. To był kierunek przeciwny.
3. “W celu ochrony” to racjonalizacja innych tematów, którymi nie chcesz się na razie zająć i które osądzasz jako złe czy niebezpieczne.
Że jeżeli obmyślę strategie albo plan, “przeżyję” to w myślach to mnie to “ochroni”.
Bo to jedna z fundamentalnych iluzji – urojeń. Że przeżywamy dzięki wpatrywaniu się w myśli.
Tak nie jest.
Jeśli przeżywamy to POMIMO myśli, a nie dzięki nim.
Ale zapętliłem się w tym z latami.
Więc widzisz, że nazywanie tego “w celu ochrony” nie jest prawdą.
TO zaczęło żyć własnym życiem.
Nic nie zaczęło żyć własnym życiem.
Powtórzę po raz X – już pewnie więcej, niż setny – mentalizacja to proces bezosobowy, ciągły i nieskończony. Jak wianie wiatru.
To nie żyje swoim życiem, tylko się samo myśli i tyle.
Wiatr nie żyje i nie ma intencji np. kogoś zawiać.
Z myśleniem jest podobnie.
Teraz wiem że jeżeli pomyślałbym sobie “zayebałbym tego typa” TO NIE MÓWIĘ JA!
To dlaczego mówisz “pomyślałbym sobie”? Mówisz sprzeczność.
To mówią myśli które racjonalizują jakiś ból, jakiś żal, gniew.
Ile to razy myśli podpowiadały mi straszne historie
Na pewno Ci coś podpowiadały?
Mówisz o myślach jak o żyjących istotach.
Jak wieje wiatr, to też mówisz, że wiatr wieje, by Ci coś zawiać, podwiać, wywiać?
a okazało się że 99 proc. nigdy się nie stało? Ja sobie ostatnio wyobrażam myśli jako taką osobę która stoi z tyłu pod kątem do ciebie i sobie gada. Gada pierdoły.
I po co?
I ten głos nie jest w głowie tylko jakby “obok”.
Bo “głowa” nie jest też autorem myśli, ani myślenia. To się nie odbywa w głowie.
Aparat mózgowy to niejako antena pól myślowych.
Wtedy tworzy się taki dystans do myśli.
Ok ale nie nadawaj myślom, ani myśleniu cech ludzkich czy osobowości.
Zdrowa “myśl” o np. zrobieniu czegoś w pracy to ” ok, aby zrobić to zadanie robię to, to i to. Najpierw to, potem to.”…
Najlepiej to zapisać na papierze i wtedy już nie trzeba cały czas odwoływać się do myśli i liczyć, by się coś przypomniało lub pamiętało.
A nie bełkot w stylu “o nie mam to zrobić! chrystee nie poradzę sobie!! jestem do niczego, jak sobie nie poradzę to mnie wywalą!! pewnie jeszcze kopa mi dadzą i mnie oplują… łeee ja chce do domu do pornosków!!!, co się stanie jak nie dam rady, pewnie mnie wyśmieją itp” – prawda że bełkot? XD
Bełkot, ale jak sam mówisz – jesteś do tego przywiązany, zakochany.
No bo jeśli się sam boisz stracić w pracy twarz, to aby uniknąć popełnienia błędu możesz się z uwielbieniem wpatrywać w ten jazgot.
A potem zapytany dlaczego nie pracujesz, odpowiesz, że analizujesz temat.
Zapewne nieraz tak postępowałeś, zgadza się?
Dlatego podkreślę – tego nofap magicznie nie załatwi.
Każdym takim tematem trzeba się zająć osobno i radykalnie szczerze i uczciwie go przepracować. A najpierw dokładnie przeanalizować.
I nazywać rzeczy po imieniu – np. nie tylko wiedzieć ale też być świadomym, że nie uprawiasz mentalizacji, nie jesteś jej autorem, etc.
Dzięki za odp.
1. Idę za twoimi radami i odpuszczam uwalniam, ignoruje myśli, czasami bezwiednie one się pojawiają co staram się świadomie ignorować. Zdarza mi się „pochylać” nad myślą która się pojawi i staram się ten „nawyk” zmieniać czyli IGNOROWAĆ MYŚLI.
2. Pewnie nie tylko u mnie ale u mnie jest problem z tym że np. siedzę w pociągu i raptem odczuwam gniew albo smutek albo żal itp. nie ma nawet żadnego bodźca który to wywołuje, nie ma zapalnika a ta energia (nie piszę emocja bo jak pisałeś emocja to po prostu energia) się ujawnia. Tak po prostu. Mam przez to rozumieć że mam dużo nie uwolnionych i przyblokowanych emocji w sobie? To się przez ok. pół roku odkąd uwalniam emocje zdarza się regularnie. Coraz więcej we mnie spokoju ale nadal zdarza się odpalenie tej energii i staram się wtedy uwalniać ją. Ciekawi mnie że to ta energia się „odpala” samoistnie a nie np. jak ktoś coś powie takiego że moja percepcja źle to interpretuje (np. żartuje sobie ze mnie ale mnie nie wyśmiewa, ja jak jestem w gniewie to źle to interpretuje) tylko od tak. Zauważyłem to też u mojego ojca. Czy mogłem nieświadomie przejąć jego nawyki? Energię? Często mu za przeproszeniem „odwalało” i wkurwiał i krzyczał z błahych sytuacji. Reakcja nie była współmierna do sytuacji. (Mój ojciec miał ciężkie dzieciństwo).
3. Jeżeli jestem w gniewie, żalu, smutku staje się tzw. mrukiem. Czy to normalne? Nie chce mi się wtedy z nikim gadać, żartować, staje się „nadrażliwy”, nie mam wtedy dystansu do siebie, „zamykam” się w sobie. Albo bardzo ważę słowa, mam „wrażenie” że mogę coś źle powiedzieć itp. (tak wiem, pewnie to przez emocje wstydu). Czy nie skupiać się na tym jak wtedy mnie ktoś odbiera tylko uwalniać to? Bo ja tak robię właśnie. Nie staram się wywoływać ostatnio żadnej presji. Jeżeli w czasie pracy wychodzi jakaś emocja to uwalniam ją na bieżąco. Nie rozumiem niestety tego pojęcia „odkładania” emocji by uwolnić ją później. Jak to zrobić? Przypominać sobie sytuacje z dnia i wybudzać z siebie te emocje/tą energię?
4. A odwrotnie, jeżeli jestem w sanie radości, spokoju, wyluzowania, hojności to nawijam jak katarynka. Mało się zastanawiam, jestem tu i teraz, jestem pewniejszy siebie, słowa ze mnie „płyną”. Trochę czasami jak stand-uper. Czuję się bardziej integralny, czuję bardziej swoje ciało, takie nie wiem.. „zadowolenie” że jestem tym kim jestem. Że jestem tu i teraz. Że energia przeze mnie przepływa…
5. Czy to oznacza że musze przejść przez te „wahania” emocjonalne by się zrzucić ten balast wypartych emocji(energii)?
6. Staram się też mówić do siebie świadomie np. „teraz mam intencję uwolnić tą emocje/uwolnić, odpuścić”(jeżeli poławia się energia (emocja). Albo „teraz czuję strach, akceptuje to, boję się ale wybieram odwagę mimo strachu, strach mnie nie zabije”. Zauważyłem że bardzo się uspokajam i tak „godnie” przyjmuję tą energię (emocje) do siebie. Ze spokojem akceptuje że się boje, gniewam, smucę, żale. Przestaję się bać emocji.
7. Ten wyrzut energii (emocji) mam najczęściej z rana. Z rana jak jadę do pracy często staram się uwalniać bo mam dobre warunki i mam z godzinę czasu.
8. Staram się by myślenie służyło mi do działania a nie „biadolenia”. Tak jak pisałem: „Ok. By zrobić to musze zrobić to i to” i przystępuje do działania.
9. Podczas ujawnienia się emocji i intencji uwolnienia ostatnio mam takie uczucie „wypychania” tej energii przez twarz. W sensie w środka ku twarzy. Jakby to wychodziło z twarzy. Uczucie ucisku u nasady nosa, na policzkach, szczęce i jej mięśniach.
ps. jeżeli interpretuje emocje jako energia to już zauważyłem że “nie oceniam” tego obecnego stanu (żalu, smutku, gniewu). To faktycznie się wydaje jak wiatr który wieje, mało to przyjemne ale on też kiedyś “przestaje”. Nawet nie ujawnia się myśl że „dziwnie się czuje” i ten bełkot po tym…
Dzięki za odp.
A ja dziękuję za punkciki! Lubię punkciki! ;)
1. Idę za twoimi radami i odpuszczam uwalniam, ignoruje myśli, czasami bezwiednie one się pojawiają
Nie, myśli nie pojawiają się bezwiednie.
Myśli myślą się cały czas.
Czasami, czyli w pewnych okolicznościach (jakich?), bezwiednie (czyli bez świadomości, że to robisz) zaczynasz się nimi hipnotyzować.
Jakimi myślami się hipnotyzujesz?
co staram się świadomie ignorować. Zdarza mi się „pochylać” nad myślą która się pojawi i staram się ten „nawyk” zmieniać czyli IGNOROWAĆ MYŚLI.
Ok ale nawyku nie możesz zmienić jeśli nie wiesz jaką korzyść miałeś z niego.
Dlatego się starasz – czyli nie przychodzi Ci to swobodnie – próbujesz zrobić coś czego nie chcesz zrobić i/lub nie chcesz zrobić czegoś innego, bo nie da Ci to tej korzyści, której pragniesz.
2. Pewnie nie tylko u mnie ale u mnie jest problem z tym że np. siedzę w pociągu i raptem odczuwam gniew albo smutek albo żal itp. nie ma nawet żadnego bodźca który to wywołuje,
Bo nigdy nie było bodźca, który by cokolwiek wywoływał.
Zaczynasz zauważać, że jest kapkę inaczej, niż się powszechnie sądzi/uważa/wierzy.
Nie ma przyczyny i skutku. Nie ma żadnej zewnętrznej przyczyny, która by coś wywoływała, powodowała.
nie ma zapalnika a ta energia (nie piszę emocja bo jak pisałeś emocja to po prostu energia) się ujawnia.
Skoro się ujawnia, to samo przez się rozumie się, że nie potrzebuje żadnego bodźca/zapalnika.
Bo już była stłumiona.
Gdybyś miał wbitą cierń w tyłek, to nie ma przyczyny, która powodowałaby, że czasem zaboli. Ok, mógłbyś usiąść, kobiałka mogłaby Cię klepnąć w tyłek. I nagle boli.
I co jest powodem bólu? No ból to jedna z konsekwencji, że już masz wbitą w tyłek cierń.
Z emocjami jest podobnie. Sam fakt, że masz ich dużo stłumionych (jak każdy) jest jednym z elementów, że będziesz je czuł. I czasem bez pozornej przyczyny.
Tak po prostu.
Zgadza się.
I jeśli nie nadasz jej żadnego znaczenia, sensu, wyjaśnienia, nie dorobisz do niej filozofii, nie wyprzesz, nie oprzesz się, nie wyprojektujesz, nie wybierzesz grania ofiary, to możesz pozwolić się jej rozładować.
Mam przez to rozumieć że mam dużo nie uwolnionych i przyblokowanych emocji w sobie?
Naturalnie.
Jak każdy na tej planecie.
To się przez ok. pół roku odkąd uwalniam emocje zdarza się regularnie.
Bo intencja uwolnienia zaczyna warstwa po warstwie to ujawniać.
Innymi słowy – bardzo dobrze, że się tak dzieje.
Coraz więcej we mnie spokoju
Nie.
Ten cały spokój był w Tobie cały czas, tylko go nie zauważałeś, gdyż np. emocjonowałeś się, zajmowałeś się myślami, itd.
ale nadal zdarza się odpalenie tej energii i staram się wtedy uwalniać ją.
Zacznij zauważać czy robisz to chętnie, czy rozumiesz, że odczuwanie emocji to potencjał ich uwolnienia.
Czy jednak nadal się opierasz, wolisz ich nie odczuwać, tylko tłumić, uciekać w rozrywki, rozpraszanie umysłu, etc.
Ciekawi mnie że to ta energia się „odpala” samoistnie a nie np. jak ktoś coś powie takiego że moja percepcja źle to interpretuje
Po pierwsze nie ma żadnej percepcji, która by coś interpretowała. Percepcja nie jest jakimś samoistnym mechanizmem.
Ty wybierasz takie, a nie inne interpretacje.
Natomiast jak każdy, zapewne na wszystko masz swoje zdanie, pogląd, opinię, pozycjonalność.
I dlatego wobec pewnych rzeczy czujesz coś takiego, a wobec innych coś innego. I nie doświadczasz wtedy spokoju.
(np. żartuje sobie ze mnie ale mnie nie wyśmiewa, ja jak jestem w gniewie to źle to interpretuje) tylko od tak.
Więc widzisz, że pojęcia nie mamy jak wygląda świat zewnętrzny. Tylko wszystko nam się wydaje.
Dosłownie wszystko.
Zauważyłem to też u mojego ojca. Czy mogłem nieświadomie przejąć jego nawyki?
A co to jest nawyk, że uważasz, że można nawyki przejmować?
Energię?
A co to jest ta energia, że uważasz, że można ją przejąć od kogoś?
Często mu za przeproszeniem „odwalało” i wkurwiał i krzyczał z błahych sytuacji. Reakcja nie była współmierna do sytuacji. (Mój ojciec miał ciężkie dzieciństwo).
Nie ważne, że miał ciężkie dzieciństwo.
Jeśli obecnie się denerwuje z błahych sytuacji, to uwielbia się denerwować. TERAZ to robi, TERAZ ma z tego korzyści, TERAZ to lubi.
Dzieciństwo nie ma z tym nic wspólnego. Nic.
Każdy przeżył X ciężkich chwil, zdarzeń, czasów. Nie ma człowieka, który nie przeżyłby jakiegoś trudnego syfu. Nikt nie ma na to monopolu.
Zaś to jak dziś żyjemy, jakim jesteśmy człowiekiem, to wybór jakiego dokonujemy teraz. I teraz. I teraz.
A nie kiedyś i jesteśmy tego ofiarą.
3. Jeżeli jestem w gniewie, żalu, smutku staje się tzw. mrukiem. Czy to normalne?
A co to jest “normalne”?
Nie, to nie jest normalne.
Natomiast pewne osoby wybierają tak być i się usprawiedliwiają emocjami czy tym, że według nich ktoś ich zdenerwował czy zasmucił.
A wybierasz to “bycie mrukiem”, bo masz z tego korzyści.
Nie chce mi się wtedy z nikim gadać, żartować, staje się „nadrażliwy”, nie mam wtedy dystansu do siebie, „zamykam” się w sobie.
I po co?
Albo bardzo ważę słowa, mam „wrażenie” że mogę coś źle powiedzieć itp. (tak wiem, pewnie to przez emocje wstydu).
No widzisz – wiesz, a jednak nadal to wybierasz.
Co pokazuje, że chcesz być takim mrukiem. Czerpiesz z tego skrywaną przyjemność. Doisz gorzki nektar przyjemności.
Jedną z korzyści bycia takim mrukiem jest unikanie wstydu. Co samo w sobie pokazuje, że nie jesteś żadnym mrukiem, tylko zachowujesz się tak, bo to jedna ze strategii, którą wykonujesz, by osiągać priorytetowy cel – nie doświadczać wstydu.
Czy nie skupiać się na tym jak wtedy mnie ktoś odbiera
A co to znaczy “skupiać się”? Co wtedy konkretnie robisz?
I skąd wiesz jak ktoś Cię odebrał?
tylko uwalniać to?
Co uwalniać? To jak Cię ktoś odebrał?
Bo ja tak robię właśnie. Nie staram się wywoływać ostatnio żadnej presji.
Jak to “wywoływać presję”? Jak? A nawet jakby to było możliwe – to po co?
Nie można wywołać presji. Tzw. “presja” to subiektywne doświadczenie, które precyzyjnie nazywa się napięciem. A napięcie jest konsekwencją oporu.
Więc się opierasz – czegoś nie chcesz. Ludzie w ten sposób się “motywują” – gromadzą w sobie np. lęk, frustrację, non stop się opierają, nie chcą czegoś. I rosnące, nieprzyjemne uczucie zmusza ich niejako do wykonania jakiejś czynności, by zapobiec temu czego nie chcą.
Jeżeli w czasie pracy wychodzi jakaś emocja to uwalniam ją na bieżąco.
Jaka emocja?
Nie rozumiem niestety tego pojęcia „odkładania” emocji by uwolnić ją później. Jak to zrobić?
Ja też nie rozumiem. Nie można odkładać emocji.
Można je tłumić, projektować, zmagać się, próbować zdusić, czyli stresować się. Ale odłożyć na później? To w ogóle nie może dotyczyć emocji.
Przypominać sobie sytuacje z dnia i wybudzać z siebie te emocje/tą energię?
Pytasz o coś, co nie ma miejsca w rzeczywistości, dlatego nie mogę odpowiedzieć.
4. A odwrotnie, jeżeli jestem w sanie radości, spokoju, wyluzowania, hojności to nawijam jak katarynka. Mało się zastanawiam,
Bo się nigdy nie zastanawiałeś, tylko hipnotyzowałeś się bezosobowym procesem mentalizacji, który tylko nazywałeś “zastanawianiem się”.
A hipnotyzowanie się nim jest jedną ze strategii unikania emocjonalności. Jednak jesteś taki jak mówisz tylko, gdy nie ujawniła się żadna emocja lub nie doświadczyłeś jakichś okoliczności, które osądzasz np. jako złe czy mogące Cię zranić.
Wtedy naturalnie przejawiasz swoją prawdziwą naturę.
jestem tu i teraz,
A możesz być gdzieś indziej i kiedy indziej?
jestem pewniejszy siebie,
Nie możesz być, bo nie ma czegoś takiego jak “pewność siebie”.
Co to znaczy “jestem pewniejszy siebie”? Jesteś pewniejszy jak masz na imię, jakiej płci jesteś, ile masz palców?
Co to jest to “siebie”, że raz jesteś tego pewny, a raz nie?
słowa ze mnie „płyną”. Trochę czasami jak stand-uper. Czuję się bardziej integralny, czuję bardziej swoje ciało, takie nie wiem.. „zadowolenie” że jestem tym kim jestem. Że jestem tu i teraz. Że energia przeze mnie przepływa…
No bo tak wygląda naturalność, zdrowie, normalność.
Jak tego nie ma, to czymś to ograniczasz. Ty. Nikt inny.
5. Czy to oznacza że musze przejść przez te „wahania” emocjonalne by się zrzucić ten balast wypartych emocji(energii)?
Nie ma “wahań emocjonalnych”, tylko ujawniają się kolejne warstwy tego, co sam stłumiłeś.
A warstw jest masa i różnych. Każdy nosi w sobie co innego – to, co sam stłumił.
Więc te “wahania” to doświadczanie tego, co w sobie nosimy i się ujawnia.
Doświadczanie różnych emocji nawet w krótkim czasie jest naturalne.
Natomiast powinieneś dążyć do stanów ponad emocjami. A emocje mogą się zmieniać nawet wielokrotnie w trakcie godziny.
To naturalne i nie powinno stanowić problemu. Szczególnie, gdy już znasz rozwiązanie.
6. Staram się też mówić do siebie świadomie np. „teraz mam intencję uwolnić tą emocje/uwolnić, odpuścić”
Ok ale mówić to jedno, a drugie to faktycznie wybrać taką intencję.
(jeżeli poławia się energia (emocja). Albo „teraz czuję strach, akceptuje to, boję się ale wybieram odwagę mimo strachu, strach mnie nie zabije”. Zauważyłem że bardzo się uspokajam i tak „godnie” przyjmuję tą energię (emocje) do siebie. Ze spokojem akceptuje że się boje, gniewam, smucę, żale. Przestaję się bać emocji.
No bo jak jesteś świadomy, robisz coś świadomie, to automatycznie mniej hipnotyzujesz się mentalnym bełkotem, co samo w sobie przenosi się na doświadczenie spokoju, który jest cały czas.
7. Ten wyrzut energii (emocji) mam najczęściej z rana. Z rana jak jadę do pracy często staram się uwalniać bo mam dobre warunki i mam z godzinę czasu.
Co to znaczy “wyrzut emocji”?
I jakich emocji?
8. Staram się by myślenie służyło mi do działania a nie „biadolenia”. Tak jak pisałem: „Ok. By zrobić to musze zrobić to i to” i przystępuje do działania.
O, to jest myślenie.
Cała reszta – 99% – nie jest myśleniem.
9. Podczas ujawnienia się emocji i intencji uwolnienia ostatnio mam takie uczucie „wypychania” tej energii przez twarz. W sensie w środka ku twarzy. Jakby to wychodziło z twarzy. Uczucie ucisku u nasady nosa, na policzkach, szczęce i jej mięśniach.
Co pokazuje, że czując pewne emocje nawet napinałeś mięśnie twarzy. Ja szczególnie napinałem mięśnie szczęki. Czasem naprawdę mnie aż bolała. Zazwyczaj napinałem je opierając się gniewowi lub ekspresji np. jakiegoś pragnienia, czasem i bólu.
ps. jeżeli interpretuje emocje jako energia
To nie interpretacja tylko fakt.
to już zauważyłem że “nie oceniam” tego obecnego stanu (żalu, smutku, gniewu). To faktycznie się wydaje jak wiatr który wieje, mało to przyjemne ale on też kiedyś “przestaje”. Nawet nie ujawnia się myśl że „dziwnie się czuje” i ten bełkot po tym…
No. :)
I nagle przestaje to – emocjonalność i odczuwanie – być straszną tajemnicą, prawda?
Skoro myśli są bezosobowe i nie należy się się ich słuchać to np jak sobie mówię, że zasługuje na coś albo, że jestem fajny lub przystojny to też tylko myśli i ja mogę tak uważać a inni nie.Jeśli uważam, że np jestem fajnym gościem zasługuje na kobietę to tez są myśli przecież, bo mówimy do siebie.Ja mogę uważać się za fajnego a np kobiety tak nie będą uważać.
Skoro myśli są bezosobowe i nie należy się się ich słuchać
Podchodź do tego rozsądnie.
Dlaczego czegokolwiek miałbyś się słuchać z definicji?
Czy słuchasz się wszystkiego, co usłyszysz od innych? Czy słuchasz się każdej audycji radiowej?
A poza tym – dlaczego mówisz “skoro myślą są”? Jeszcze tego nie widzisz? Nie słuchaj się mnie ślepo, tylko medytuj i zobacz czy Ty jesteś ich autorem, masz kontrolę nad nimi?
Dlaczego miałbyś podejmować decyzje w oparciu o myśli?
to np jak sobie mówię, że zasługuje na coś albo, że jestem fajny lub przystojny to też tylko myśli i ja mogę tak uważać a inni nie.
Zgadza się, możesz tak uważać, a inni nie.
Tylko pytanie po co miałbyś sobie mówić takie rzeczy? Co to zmienia?
A, bo zapewne już masz o sobie przeciwne zdanie – np. nie jesteś fajny, ani przystojny.
Zgadza się?
Więc próbujesz jedną myślą zastąpić inną.
Pytanie po co trzymasz się tych negatywnych?
Jeśli uważam, że np jestem fajnym gościem zasługuje na kobietę
A zasługujesz?
Co to znaczy “zasługuję”? Kiedy przestałeś zasługiwać? Kiedy zaczniesz? Czego brakuje, żebyś zasługiwał?
Czy w ogóle “zasługiwanie” odnosi się do relacji z drugim człowiekiem?
Jeśli tak – to na jaką kobietę zasługujesz? Na wszystkie naraz? A może na kilka tak, a na kilka nie? Na jakie więc nie zasługujesz, a na jakie zasługujesz? Czym się różnią?
to tez są myśli przecież, bo mówimy do siebie.
No mówisz do siebie i co?
Jaki jest tego cel?
Mówienie do siebie już podchodzi trochę pod szaleństwo.
Dlaczego? Bo zakładasz, że myśli mówią do Ciebie. A to tak jakbyś sądził, że wiatr wieje specjalne na Ciebie.
Lub zakładasz, że jesteś autorem myśli, że myśląc mówisz do siebie. Więc próbujesz to mówienie, które jest w większości negatywne, zastąpić pozytywnym.
Tylko że to niemożliwe.
Ja mogę uważać się za fajnego a np kobiety tak nie będą uważać.
Jakie kobiety?
Czy spędziłeś z nimi chociaż 5 minut?
Czy po prostu każda kobieta z góry od razu zakłada coś negatywnego na Twój temat i już?
Zawsze jak słyszę, gdy facet mówi “kobiety” to czy tamto, to przypomina mi się ten obrazek (nie jest mojego autorstwa, tylko go przetłumaczyłem):
Bo pokazuje to jak prymitywnie pracuje umysł – mówi “kobiety”. Ale kobiet jest trzy i pół miliarda. Mówisz o wszystkich kobietach? Wszystkie Cię albo nie lubią, albo lubią?
Wszystkie uważają na Twój temat to samo?
Mężczyźni to samo? Wszyscy Cię nie lubią lub lubią?
Znaczy ogólnie jak mam dobre zdanie na swój temat i mam energię oczywiście pojawiają się tez myśli, że jestem git i widzę, że kobiety się oglądają za mną i są miłe też.Staram się olewać myśli, bo to tylko myśli lecz jakiś automatyczny mechanizm w moim mózgu nadaje energię myślom tzn nadaje ten prąd tym myślom.Ja sobie mówię, że to tylko myśli ale np w klatce pojawia się napięcie tak automatycznie i bardzo się spinam.Nawet wracam sobie z siłowni samochodem leci w radiu muzyka i ciągła jest w głowie ta analiza np to co się działo dziś i ja chce olewać te myśli ale te napięcie i tak się pojawia.Ja ogólnie jak ide wśród ludzi bardzo dużo oceniam i analizuje.Bardzo się nakręcam tymi myślami ale one nie są problemem bo potrafię je olewać lecz bardziej problem mam z tym napięciem w klatce.
Pisałeś, że nikt na świecie nie ma spokojnego umysłu a mi się wydaje, że każdy ma inny mózg i jeden jest nadwrażliwy a drugi mniej.Skoro leki antydeprsanty trochę wyciszają to jednak zalezy to od chemii w mozgu.Znałem też taką osobę co genetycznie brakowało jej jakiegoś składnika w mozgu i musiała przyjmować jakieś leki.
Znaczy ogólnie jak mam dobre zdanie na swój temat i mam energię oczywiście pojawiają się tez myśli, że jestem git i widzę, że kobiety się oglądają za mną i są miłe też.
W czym więc jest problem?
Staram się olewać myśli, bo to tylko myśli lecz jakiś automatyczny mechanizm w moim mózgu nadaje energię myślom tzn nadaje ten prąd tym myślom.
Możesz powiedzieć skąd wziąłeś tę informację?
Że jest jakiś automatyczny mechanizm w mózgu, który nadaje energię myślom oraz prąd? Z jakiejś książki? Z jakiegoś słuchowiska? Od jakiegoś człowieka?
Bo to by znaczyło, że mózg to jest jakaś osobna, świadoma istota, która ma swoje preferencje – jednym myślom nadaje znaczenie, innym nie, jedne energetyzuje, inne nie.
Co by znaczyło dalej, że mózg wybiera dla jednego człowieka być sprzymierzeńcem i żyć z nim w symbiozie, a dla innych jest pasożytem.
Co z kolei by znaczyło, że jest w człowieku osobny organizm – mózg – i człowiek wtedy to co? Bo jest jeszcze osobne ciało bez mózgu. To też osobny organizm mający swoje preferencje? Np. ręka jednego człowieka energetyzuje chęć, by ćwiczyć i mieć przypakowaną łapę, a ręka kogoś innego go do tego nie energetyzuje i wybiera bycie chudą i słabą? Jedna ręka nadaje prąd sobie do bicia żony i dzieci, a ręka innego człowieka nie?
Nie. Tak nie jest.
TY nadajesz pewnym myślom energię, a innym nie. A robisz to, bo masz z tego korzyści. Ty. Nie mózg.
I nie mózg odpowiada za niekończący się, ciągły, bezosobowy proces mentalizacji. Tak jak nie odpowiada za wianie wiatru.
Radio nie odpowiada za fale radiowe. Tylko je odbiera.
Dość trafne ale jeszcze nieprecyzyjne określenie to, że mózg jest jak antena – odbiera pola myślowe.
Ale nic więcej z myślami nie robi.
Ja sobie mówię, że to tylko myśli ale np w klatce pojawia się napięcie tak automatycznie i bardzo się spinam.
A tu dalsze znaki, że żyjesz bardzo nieświadomie.
Nie, napięcie się nie pojawia, ani nie automatycznie.
Ty się spinasz, a napięcie psychiczne czy napinanie Twojego ciała, to tego elementy.
Ty to robisz. Bo pewnym myślom się zaczynasz opierać. A wiemy już, że myśli to pochodna emocji, więc zapewne i emocjom – nieuświadomionym, bo nic o nich nie mówisz – też się opierasz.
Nawet wracam sobie z siłowni samochodem leci w radiu muzyka i ciągła jest w głowie ta analiza np to co się działo dziś
Powtórzę – mentalizacja to proces ciągły, nieskończony, nieprzerwany i bezosobowy.
Ty się niepotrzebnie nim hipnotyzujesz. Po co?
Sądzisz, że to mózg z jakichś powodów wybrał, gdy prowadzisz samochód, by “analizować” co się działo?
A na pewno jest to analiza, czy tylko bezsensowne wspominanie tego bez żadnego celu?
Opisz proszę tę analizę – do jakich wniosków dochodzisz podczas niej?
Czy zrozumiałeś choć jedną przyczynę czegokolwiek dlaczego do czegoś doszło? Czy dzięki temu zmieniłeś coś na lepsze?
i ja chce olewać te myśli ale te napięcie i tak się pojawia.
No bo tylko chcesz olewać ale ich nie olewasz. Za to osądzasz, opierasz się, grasz ofiarę.
Poza tym – jeśli to analiza, to dlaczego miałbyś ją olewać?
Ja ogólnie jak ide wśród ludzi bardzo dużo oceniam i analizuje.
To się dzieje samo.
Bo nosisz w sobie stłumioną winę i wstyd, które myślenie automatycznie przerzucają poza Ciebie, aż nie weźmiesz za to 100% odpowiedzialności.
Bardzo się nakręcam tymi myślami
No widzisz – czyli nie chcesz ich olewać.
I doisz skrywaną przyjemność z osądów innych.
I znowu pojawia się słowo “analiza”. Co więc analizujesz? Dlaczego ktoś podrapał się po nosie?
Dlaczego dwie osoby rozmawiają o pogodzie?
Dlaczego kobieta założyła zielone szpilki?
ale one nie są problemem bo potrafię je olewać lecz bardziej problem mam z tym napięciem w klatce.
Ależ oczywiście, że one nie są problemem.
I oczywiście, że potrafisz je olewać.
Bo to nie jest umiejętność. Każdy to potrafi. Problem polega na tym, że tego nie robisz i zamiast tego nakręcasz się nimi, nadajesz im sens, znaczenie, przerzucasz je na innych, opierasz się, etc.
A napięcie to efekt opierania się. Więc nie tylko nie olewasz tych myśli, tylko się nimi hipnotyzujesz i opierasz się zarówno myślom jak i ich przyczynom – emocjonalności.
Pisałeś, że nikt na świecie nie ma spokojnego umysłu a mi się wydaje, że każdy ma inny mózg
A skąd Ci się to wydaje?
Nie próbujesz teraz grać ofiary mózgu?
Uważasz, że np. jedno dziecko w szkole chcesz się uczyć, a drugie nie, bo jedno ma chętny mózg, a drugie niechętny? Czyli z góry jedno ma przekichane, bo dostało od losu/Boga/genów gorszy mózg?
Powiedz – czego dzisiaj nie możesz zrobić i uważasz, że to przez to jaki masz mózg?
Biorąc pod uwagę to, co napisałeś do tej pory, podszedłbym do swoich “wydaje mi się” dość krytycznie.
i jeden jest nadwrażliwy a drugi mniej.
To nie ma nic wspólnego z mózgiem. Tylko z poziomem świadomości.
Jak ktoś jest “nadwrażliwy”, to trzeba się zacząć leczyć. Bo to jest sygnał o poważnym braku zdrowia. Nie ma nic wspólnego z mózgiem.
Tylko ktoś uwielbia cały czas grać ofiarę, wszystko co negatywne bierze do siebie, opiera się, nadaje temu duże znaczenie, etc.
Skoro leki antydeprsanty trochę wyciszają to jednak zalezy to od chemii w mozgu.
A więc mówisz mi, że chemia mózgu powoduje to całe ocenianie, analizowanie, nakręcanie się i napięcie w ciele?
I/lub robisz to, bo masz inny mózg, niż reszta?
Powtórzę – mentalizacja zajmuje 1% umysłu. Tego nie zmieni żaden lek, tak jak żaden lek nie zmieni wiania wiatru.
Lek ew. odcina świadomość emocjonalności. Co automatycznie pociąga za sobą to, że mentalizacja przestaje racjonalizować to, bo już tego nie widzimy. Zaczyna nawijać o czymś innym – najczęściej czymś, czego nie osądzamy, nie opieramy się, nie nadmuchujemy do niedorzecznych rozmiarów. Dlatego nie zwracamy na to więcej uwagi i doświadczamy czegoś bardziej zbliżonego do spokoju. Tylko że to nie jest spokój, bo osiągnęliśmy to sztucznie.
Tak jak pijący alkohol nie jest spokojny dzięki alkoholowi, ani oglądający porno podczas oglądania też nie jest spokojny. Gdyby te osoby były spokojne, to jedna by nie piła, a druga nie oglądała porno.
Znałem też taką osobę co genetycznie brakowało jej jakiegoś składnika w mozgu i musiała przyjmować jakieś leki.
Ja też przyjmuje np. suplementy.
Co nie ma przełożenia na nakręcanie się myślami i osądy innych ludzi.
Zaś leki nic nie wyciszają. Tylko odcinają świadomość myśli.
Znieczulenie nie “wycisza” bólu, tylko odcina jego świadomość. Ból nadal jest.
Taki człowiek nie jest ani trochę wtedy bardziej np. skoncentrowany, spokojniejszy. Leki nikogo nie zmieniają. Jednak dzięki temu, że przestajemy być świadomi bólu, przestajemy się mu opierać, osądzać, walczyć, uciekać, etc.
Dowiedz się co to za lek, zapytaj lekarza specjalisty w jaki sposób oddziałuje na ciało i psychikę. Zobaczysz wtedy, że myśli nie mają nic wspólnego ze strukturą mózgu, ani jakimkolwiek składnikiem chemicznym, ani jakimkolwiek procesem w mózgu.
To co starasz się opierać kilkoma zdaniami pomija cały temat poziomu świadomości.
I tylko skupiać się na ciele bez wzięcia pod uwagę całej świadomości jaką człowiek reprezentuje.
I grać ofiarę mózgu – mózg stwierdził, że np. myślom – osądom innych ludzi – nada energię i prąd. A człowiek na to – “no, skoro mózg to wybrał, to trudno, będę osądzał innych, aż mózg nie podejmie innej decyzji”.
Tak?
Czy nie?
Powiedz – tak trudno jest dostrzec, że mentalizacja odbywa się sama i nie mamy nad nią żadnej kontroli? I nazywanie jej “analizą” jest tylko usprawiedliwieniem? I ukrywanie przyjemności z osądów innych jest dobre?
Naprawdę osądzasz innych tylko dlatego, bo masz takie myśli? Nie ma żadnych innych przyczyn i nie masz z tego korzyści?
Mentlizacja odbywa się sama tak lecz nawet czytam książkę wysoko wrażliwi i jest tak napisane, że osoby wysoko wrażliwe mają to genetycznie moja mama i mój tata byli też bardzo wrażliwi.Chodzi o to, że takie osoby bardziej odbierają bodźce zewnętrzne niż inni.Jakby popatrzeć na innych ludzi to każdy jest mniej wrażliwy lub bardziej.Poziom świadomości to jedno ale każdy człowiek inaczej odbiera wszystko a nawet inaczej mózg odbiera bodźce.Z Tego co piszesz np małe dziecko, które było wrażliwe nagle może w życiu dorosłym stać się niewrażliwe to tak to rączej nie działa.Oczywiście może sobie lepiej radzić z emocjami ale nadal będzie bardziej odbierał bozdzce zewnętrzne niż inni.Jak coś polecam tą książkę „Wysoko Wrażliwi” albo chociaz zerknij na opis
A jak miec Piotrze spokojny umysl, w przypadku ktory opisalem w poprzednim temacie o bolacym kolanie mojej mamy? Jak miec spokojny umysl, kiedy czlowiek caly czas mysli szukajac jakiegos rozwiazania, starajac sie jakos pomoc bliskiej osobie. Probuje caly czas uwalniac, oraz medytowac, ale natlok mysli mi na to nie pozwala. Gdy stan zdrowia mamy sie pogorszyl, przestalem nawet wykonywac cwiczenia z Kursu Cudow, a bylem juz na 100- ktorejs lekcji. Jak mozna miec spokojny umysl, gdy widzisz jak bliska ci osoba bardzo cierpi? Nie potrafie tego zrozumiec i coraz wieksze mam wrazenie, ze te wszystkie duchowe metody, medytacje, uwalnianie itd, to sa dla ludzi, ktorzy nie maja naprawde powaznych problemow w zyciu i wtedy moga sobie pozwolic na “bujanie w oblokach”. A gdy czlowiek ma naprawde jakies powazne wyzwanie w zyciu, jakis duzy problem, to niestety trzeba zejsc na ziemie i sie nim zajac i szukac rozwiazania, zamiast wierzyc w jakies moce tajemne. Tak uwazam, ale moge sie mylic.
A jak miec Piotrze spokojny umysl,
Widzę więc, że czytałeś słowa ale nie zdania.
Już w kilku pierwszych zdaniach napisałem wprost:
“Więc na start – nie ma ani spokojnego, ani niespokojnego umysłu.”
Potem wyjaśniałem dlaczego oraz powtarzałem ten fakt wielokrotnie.
A Ty dalej pytasz jak mieć tego, czego mieć nie można?
Nie dziwne, że jest Ci bardzo źle.
w przypadku ktory opisalem w poprzednim temacie o bolacym kolanie mojej mamy?
Jakie zalecenia były w artykule?
Jak miec spokojny umysl,
Nie możesz mieć.
kiedy czlowiek caly czas mysli szukajac jakiegos rozwiazania, starajac sie jakos pomoc bliskiej osobie.
Możesz to robić spokojnie.
Wyjaśniałem, że spokój to wybór, dzięki któremu jesteśmy najbardziej efektywni i znajdujemy rozwiązania.
Na razie ich nie znalazłeś. Nie bez powodu.
Poza tym wyjaśniałem, że konieczne jest przewartościowanie, zaprzestanie grania ofiary, zmiana kontekstu.
Porównałem to do próby nauczenia się na egzamin dzień przed lub tego samego dnia.
Powody braku spokoju są tymi samymi, przez które nie uczyłeś się na bieżąco.
Twoim problemem nie jest ból mamy, tylko granie ofiary, nienawiść, osądzanie, doszukiwanie się niesprawiedliwości, wyliczanie wyrządzonych krzywd, granie niezrozumianego, etc.
Wyjaśniałem, że człowiek zaczyna dążyć do zmiany najczęściej, gdy jest już bardzo źle. Jest to też wtedy najtrudniejsze. Ale lepsze to, niż nigdy nie wejść na drogę zdrowia.
I niezależnie jak jest źle, nie ma magicznych technik, nie ma super wspaniałych, ukrytych, ezoterycznych, tajemnych sposobów, które są bardzo specjalne, trzymane w tajemnicy przed ludźmi i dawane tylko wybranym lub tym, co się wycierpieli najwięcej.
Odkurzacz działa tak samo dla tych, którzy odkurzają regularnie i raz na rok.
Probuje caly czas uwalniac, oraz medytowac, ale natlok mysli mi na to nie pozwala.
No to nie jestem w stanie Ci pomóc jeśli nadal twierdzisz, że Ci natłok myśli nie pozwala.
W artykule z kilkanaście razy pisałem, że medytacja to ignorowanie mentalnego bełkotu. Ty tego nie robisz.
Tylko próbujesz robić coś innego – uspokajać umysł, co również wyjaśniałem jest fundamentalnym błędem.
Oraz usprawiedliwiasz go – mówisz, że niemożliwym jest spokój przez zewnętrzną sytuację. Tak nie jest i po przeczytaniu jak mówiłeś – wszystkich artykułów na Blogu, szczególnie o graniu ofiary, powinno być jasne, że tak nie jest.
Ale też właśnie grając ofiarę sytuacji zewnętrznej całkowicie ignorujesz siebie i skupiasz się na “pomocy” w sytuacji, której nie rozumiesz i zrozumieć nie możesz przez własne podejście.
To w co się wpatrujesz, a nie myślisz cały czas, to mentalizacja. To nie jest proces twórczy. Jego celem nie jest nic innego, tylko się utrzymywać.
To, co nazywasz “cały czas myślę szukając jakiegoś rozwiązania” nie jest więc poprawne i nic takiego nie ma miejsca.
Zresztą mówiłeś, że siedzisz na forach i zgadzasz się z ludźmi osądzającymi lekarzy, etc. To jest to “cały czas szukam rozwiązania”?
Dlatego pytałem dlaczego nie jesteś na forach ludzi, którzy wyzdrowieli?
Mentalizacja racjonalizuje stan emocjonalny. Czyli nie tylko utrzymuje się dzięki temu ale też znajduje dla tych emocji wytłumaczenia, dobudowuje do nich/zakrzywia kontekst, projektuje na świat.
Poprzez to gwarantuje, że emocji nie uwolnimy, a nawet wzmocnimy, co będzie w nieskończoność zasilało emocjonalność.
A jeśli się jej opieramy, to będziemy się opierać coraz silniej, więc będziemy doświadczać coraz większego bólu.
Gdy stan zdrowia mamy sie pogorszyl, przestalem nawet wykonywac cwiczenia z Kursu Cudow, a bylem juz na 100- ktorejs lekcji.
Uwaga – zaboli – bo uważam, że dla Ciebie ta sytuacja jest doskonałym pretekstem, by grać ofiarę, zacząć usprawiedliwiać wszelkie negatywności.
Nawet zrezygnowałeś z wykonywania czegoś bardzo ważnego i pozytywnego dla siebie. I gdybyś to przeszedł, pomógł sobie, doświadczył całego procesu, rozumiałbyś go i mógł
Dlaczego przerabiałeś “Kurs cudów”? Jaka była tego intencja? Robiłeś to wierząc czy używałeś tego jak wymówki, by nie zająć się czymś “przyziemnym”, bo nie chciałeś, bo też uważałeś, że Ci myśli nie pozwalają lub emocje?
I liczyłeś, Ci “Kurs cudów” wyczaruje jakieś cuda? I robiłeś to na siłę, wcale nie chciałeś? I przy pierwszej okazji zrezygnowałeś bardzo chętnie? Choć KC jest rozwiązaniem na wszelkie cierpienie O ILE zastosujesz go do tego co boli.
A z czego negatywnego zrezygnowałeś ze względu na stan mamy? Porno oglądasz? Różne głupie filmiki na youtube?
Z hipnotyzowania się mentalnym bełkotem nie zrezygnowałeś. Choć raz mówisz, że cały czas myśli i starasz się wymyślić rozwiązanie, a za chwilę mówisz, że Ci natłok myśli na coś nie pozwala… no to te myśli to szukanie pomocy czy jakiś natłok ograniczający życie?
Jak mozna miec spokojny umysl, gdy widzisz jak bliska ci osoba bardzo cierpi?
Rozwinąć się w świadomości. To że cierpi nawet ktoś bliski nie musi stanowić źródła Twojego cierpienia.
Bo brak spokoju nie bierze się z tego, że cierpi ktoś bliski.
Właśnie cierpienie bliskich powinno być dla nas wystarczającym pretekstem, by wybierać spokój dla nich – wspierać ich, troszczyć się, pomagać.
Poza tym nie mówisz w ogóle jak Ty widzisz całą sytuację, jakie pozycjonalności utrzymujesz, etc. Z tego wynika brak spokoju. Który umysł racjonalizuje w odtwórczym, niesprzyjającym życiu procesie mentalizacji.
Jedyne pozycjonalności jakie wiem, że utrzymujesz to “to wina lekarza”.
Teraz jeszcze widzę z innego komentarza, że “nie rozumiem Twojej sytuacji”.
Z góry zakładasz, że ból, żal, chaos myśli, wina, nawet gniew są normalne, usprawiedliwione i same z siebie wynikają z tego problemu. Tak nie jest. To całkowicie typowe granie ofiary.
A jedna ofiara drugiej nie pomoże.
Nie potrafie tego zrozumiec
Ale to, by porzucać pozytywne dążenia, bo bliskiej osobie jest źle rozumiesz?
Nie rozumiesz, bo NIE CHCESZ zrezygnować z żalu, winy, gniewu. A jednym z argumentów jest to, że sądzisz, że ich źródłem jest sytuacja Twojej mamy, operacja i zachowanie lekarza oraz sam fakt, że zapewne emocjonowanie się jest dla Ciebie jeszcze normalne.
Tylko teraz jest wyjątkowo dobrze usprawiedliwione.
i coraz wieksze mam wrazenie, ze te wszystkie duchowe metody, medytacje, uwalnianie itd, to sa dla ludzi, ktorzy nie maja naprawde powaznych problemow w zyciu i wtedy moga sobie pozwolic na “bujanie w oblokach”.
Tak, oczywiście…
To samo twierdzą ludzie na temat operacji – że operacji powinno się zabraniać i karać lekarzy.
Widzisz – czytasz artykuł, w ogóle nie bierzesz tego na poważnie, robisz to niechlujnie, w ogóle nie dotarła żadna informacja.
Mówię wyraźnie, że nie można mieć spokojnego umysłu, a Ty pytasz jak mieć spokojny umysł.
Mówię, że to należy ignorować, a Ty mówisz, że Ci na to nie pozwala natłok myśli.
I zaraz mówisz, że wszystkie duchowe metody są dla ludzi bez problemów w życiu…
No właśnie widzę, że wszystkie metody zlewasz, nie stosujesz w ogóle.
Nawet przestałeś wykonywać “Kurs cudów”, bo mamie jest źle zamiast go zastosować do tego.
No sam porzucasz wszystko co może Ci pomóc. A potem mówisz, że to te metody nie są skuteczne…
A gdy czlowiek ma naprawde jakies powazne wyzwanie w zyciu,
Przypominam, że nie Ty masz problem, tylko Twoja mama.
Ty cierpisz na własne życzenie.
I nie uważaj, że ja nie miałem poważnych wyzwań w życiu. Nikt nie ma monopolu na trudne problemy.
jakis duzy problem, to niestety trzeba zejsc na ziemie i sie nim zajac i szukac rozwiazania,
A, czyli uważasz, że każdy, kto nie cierpi, żyje ochoczo, radośnie, spokojnie nie miał nigdy żadnych problemów, tak? Nie rozumie ich i nie rozwiązał żadnego?
I jeśli ktoś ma taki problem, to może tylko cierpieć i się zmagać, bo żadna wiedza i mądrość przekazywane od tysięcy lat, wliczając np. dr Hawkinsa, który w USA prowadził największą placówkę medyczną specjalizującą się w najtrudniejszych medycznych przypadkach na świecie, wygaduje głupoty i powinien zejść na ziemię?
A Ty dalej twierdzisz, że Ci myśli na coś nie pozwalają?
Czytanie to też jest bujanie w obłokach? Bo widzę, że nie stosujesz tej tajemnej mocy nazywanej “umiejętność czytania”. Piszę, że nie można mieć spokojnego umysłu, a Ty pytasz jak mieć spokojny umysł po przeczytaniu artykułu.
zamiast wierzyc w jakies moce tajemne. Tak uwazam, ale moge sie mylic.
Ach, moce tajemne.
Dalsze mylenie ignorowania mentalnego jazgotu z próbami ucieszenia tego, opieraniem się, walką z tym, cały czas wpatrywaniem się w to i stawianiem się w roli ofiary myśli to moce tajemne.
No to Twoja mama cierpi właśnie przez te “moce tajemne”.
Niedojrzałość i nieświadomość to przyczyny problemu. I to jest normalne. Wzrost to już ezoteryka…
A nie cierpi przez to, że lekarz pogorszył całą sprawę, co sam twierdzisz. To jest to “zejście na ziemię”?
Przestałeś robić “Kurs cudów”, bo też powiedziałeś sobie “muszę zejść na ziemię”? Czy tylko tak ukrywasz prawdziwe powody?
Wyjaśniałem, że ja nikogo na siłę nie uzdrowię. Nic na siłę na tej planecie nie działa na dłuższą metę. Czasem nawet słoika nie otworzymy tylko siłą.
Widzę że nie chcesz zrozumieć, ani stosować wiedzy. Więc dlaczego ja mam naciskać, wyjaśniać, produkować się?
Tak Ci zależy na zdrowiu mamy, że nawet artykułu nie czytasz ze zrozumieniem? A, no tak – natłok myśli Ci nie pozwala.
“Wiesz, mamo, pomógłbym Ci, poznałem super wiedzę ale natłok myśli nie pozwala mi tego zastosować. Może kiedyś pozwoli.”
Ty masz problem wyłącznie przez osąd sytuacji, stawianie się w roli ofiary, opieranie się, zapewne też postawienie tego w takim kontekście, że Ty powinieneś pomóc, bo jak nie to wstyd, co z Ciebie za syn, etc.
Skupiasz się na mamie, co jest fundamentalnym błędem, gdy sam nie rozwiązałeś swoich problemów, a realny problem widzisz i interpretujesz totalnie niepoprawnie.
Jeszcze wprost kłamiesz, że Ci myśli nie pozwalają na coś. Czyli się usprawiedliwiasz. Nic z tego nie widzisz.
I całą wiedzę o dojrzałości i odpowiedzialności traktujesz jak banialuki, bujanie w obłokach i “moce tajemne”.
Twój problem to nie choroba mamy. Może się wydawać szlachetne i dobre uznawanie tego za swój problem i cierpienie razem z mamą. Ale takie nie jest.
Gdybym ja cierpiał wraz z każdym uzależnionym, któremu pomagam, nikomu bym nie pomógł.
Rozumiem, współczuję w sytuacji, ale nie cierpię. Staram się każdego wyciągnąć z niekończącego się użalania, wstydu, żalu na kogoś, gniewu, frustracji, poczucia bezsilności, itd.
Twoim problemem jest to jak widzisz problem mamy i to co robisz z konsekwencjami tej percepcji.
A odnośnie Twojej mamy Twoim problemem jest to, że próbujesz jej pomóc czymś, w co sam nie wierzysz, czego sam nie zastosowałeś, nie pomogłeś sobie.
Więc przez Twoje słowa nie przebija prawda, ani integralność. Gdybyś sam pomógł sobie np. w doświadczeniu bólu, poddał całe zmaganie i osądzanie, wiedziałbyś jak to wyjaśnić mamie i jak ją poprowadzić.
A tak co możesz? Czytać jej komentarze jakiegoś gościa z internetu.
No ale mówisz teraz, że przez sytuację mamy nie możesz być spokojny, nie możesz przerabiać KC, jeszcze mówisz, że Ci natłok myśli nie pozwala medytować.
No to jak Ty nie możesz, choć nie boli Cię kolano także nie możesz spać, tym bardziej nie może Twoja mama.
Już pomijając fakt, że pomogłem masie uzależnionych, to również to wszystko jest skuteczne przy takiej tragedii jak śmierć najbliższej osoby na raka. A wiem to, bo sam on mi mówił, że mu ogromnie pomogłem i pomagam.
Zaś to, co mówisz – o rezygnacji z KC, o tym, że Ci myśli przeszkadzają, etc. słyszałem już setki razy. I to od ludzi, którzy nie mieli nawet w ogóle problemu – np. ktoś w pracy spóźnił się z przysłaniem maila, przez co musieli trochę poczekać.
Nastąpiła wtedy ta sama retoryka.
Wiesz ile razy słyszałem – “łatwo ci mówić Piotrze, bo Ty nie…”? Setki razy.
To że nie doświadczyłem każdego możliwego nieszczęścia, nie oznacza, że nie rozumiem problemu, ani nie muszę go doświadczyć, by widzieć i rozumieć na czym polega oraz pomóc.
Tak jak zawodowy kierowca jeżdżący jednym typem samochodu poradzi sobie z niemal każdym innym.
Dlatego mówię – że próby stosowania i zrozumienia (o ile w ogóle jest intencja zrozumienia i zastosowania) w bardzo trudnej sytuacji są ekstremalnie mało prawdopodobne, że uczciwie to zrobimy. Bo wiem, że ludzie opierają się w kolosalnie mniej znaczących okolicznościach kłamią, grają ofiarę, usprawiedliwiają się. Niejeden zaklinał się, że wszystko robi, a potem okazywało się, że wcale tak nie było. Niektórzy po 2 latach dopiero przyznawali się, że wcale nie chcieli wyzdrowieć, tylko cicho liczyli, że się samo coś zrobi.
Nie neguję Twoich doświadczeń, ani trudności całej sytuacji ale powiedziałem Ci co stanowi Twój problem, jego źródło oraz co jest rozwiązaniem.
W przypadku mamy potrzebna jest dokładna i precyzyjna analiza, a nie robienie czegoś po omacku, na ślepo i jeszcze bardzo niedbale.
I Ty tego nie możesz zrobić za mamę.
Pawle, ja na razie nawet nie wiem czy ta lekarz naprawdę schrzanił operację, czy sama operacja szkodzi, czy pogorszenie sytuacji nie ma z nią nic wspólnego i byłoby gorzej z czy bez niej.
Nie mówisz nic o obrachunku moralnym mamy, więc nie wiem na razie nic o potencjalnych przyczynach innych, niż fizyczne.
Żadna technika stosowana na ślepo nie pomoże. Żadna technika stosowana bez pozytywnej intencji też nie pomoże.
Jak chcesz pomóc mamie, to sam najpierw przestań cierpieć z jej powodu. Pomóż sobie, doświadcz jak korzystać z tych narzędzi, wiedzy czy technik. Wtedy jej pomożesz.
A teraz liczysz, że ona zastosuje skutecznie ćwiczenia, z których sam zrezygnowałeś jak jej stan się pogorszył? Sam w to w ogóle nawet nie wierzysz. Na co więc liczysz? Że Ona w dużo, dużo trudniejszej sytuacji od Twojej zrobi to, czego Ty nie chcesz?
Ponownie przypominam – jeśli chcesz coś zmienić w świecie, zacznij od siebie. Czy to też dla Ciebie “moc tajemna”?
Zadałem Ci masę pytań i odpowiadasz na moje wiadomości tak jak niejeden przed Tobą, który nie miał zamiaru niczego zmienić, tylko grać ofiarę.
Nie odpowiadasz na pytania, tylko dalej przedstawiasz to jak Ty widzisz sprawę, zarzucasz mi niezrozumienie, usprawiedliwiasz ten zarzut, itd.
Ok, możesz. Ale mnie to nie rusza, a Ty sam odbierasz sobie i mamie potencjał do poprawy.
Naturalnie przykro mi i w każdej wolnej chwili zastanawiam się co mogę powiedzieć i zrobić. Czy w ogóle odpisywać.
A co do trudnych doświadczeń. Żona mojego przyjaciela, która zmarła, sam ją znałem ponad 14 lat.
Nie wiem czy wiesz co przechodzi człowiek chory na raka i jak umiera. To był rak wątroby z przerzutami na gardło. Gdy przyjaciel opowiadał mi o ostatnich dniach, nie mogłem uwierzyć.
I wiesz co? Nie cierpiałem, choć było ciężko. Nie cierpiałem, bo to wybrałem. I nic nie mogłem zrobić. Nikt nic nie mógł zrobić.
I robiłem wszystko co mogłem, by być z moim ziomkiem.
Nie mówię tego, by negować Twoje doświadczenie, ani prowadzić “aukcję”, kto ma trudniej.
Tylko mogę potwierdzić, że to, co Ci mówię działa. Bo to nie są techniki, czyli coś wymyślonego przez ludzi, by coś obejść, tylko decyzja, korekty.
Cierpienie jest konsekwencją naszych wyborów. To jest fakt. Ja to widziałem na swoim przykładzie, masie sytuacji z mojego życia jak i ogromie sytuacji z życia bliskich, znajomych i klientów.
Nie było ani jednego wyjątku, że ktoś cierpiał nie podejmując takiej decyzji.
Gdy ja się dowiedziałem, że jestem uzależniony, prawie podskoczyłem z radości. Bo to dla mnie była informacja, że całe moje cierpienie, bolesne, złe życie ma jakąś znaną przyczynę i znane jest rozwiązanie.
A większość, z którymi rozmawiam i pracowałem, moment przyznania się do uzależnienia jest dla nich jak jakiś koniec. Tak, koniec – koniec nieświadomości, koniec grania ofiary, koniec usprawiedliwień, koniec biadolenia, koniec zwalania odpowiedzialności.
A z tego zrezygnować najczęściej nie chcą i sądzą, że wyjście z uzależnienia to zastosowanie tylko jakiegoś sposobiku, sprytnej techniki obok swojego życia. Większość chce tylko przestać doświadczać oglądania pornografii i dalej chcą to robić.
Jeszcze przykład – gdy przechodziłem grypę i covid, to doświadczałem bólów nerwów, mięśni, kręgosłupa takiego, że płakałem z bólu. I również pomagało całkowite poddanie walki, zmagania, oporu, osądzania.
Gdy tylko poddawałem, cierpienie znikało. Gdy znowu wracałem do osądu sytuacji, nazywania bólu bólem, etc., cierpiałem.
W przypadku Twojej mamy to pewnie już podróż po ostrzu noża. Jakiekolwiek odstępstwo, najmniejszy opór – będzie cierpiała.
Dlatego nie można do tego podejść niechlujnie.
Przypominam – modlitwa to nie słowa i czekanie na powracające echo. Modlitwa to poddanie Bogu. A żeby coś poddać, należy mieć świadomość, że się tego trzymamy lub się temu zapieramy.
Jeszcze informacja dla Twojej mamy – gdy już podda całe osądzanie i opór i będzie poddawać to i każdą pokusę, by to kontynuować, ból przestanie być miejscowo i zacznie być doświadczany w aurze, czyli w ciele subtelnym. To wbrew pozorom bardzo dobry znak.
Należy kontynuować, bo uzdrowienie jest już blisko.
Jak ważne jest zaprzestanie nazywania pokazuje nawet doświadczanie piękna. Gdy widzisz coś ładnego – np. zachód słońca – to wystarczy, że przestaniesz doświadczać tego i zaczniesz nazywać – “ooo, jakie to ładne” i już pozytywne doświadczenie się zmniejsza, a nawet kończy.
Ja trzymam za Was kciuki ale więcej poradzić nie mogę. Zabierz mamę na akupunkturę. Kalibruje się powyżej 400. Ale nawet jakby pomogło, to postanówcie, że będziecie wykonywać te ćwiczenia.
Przepraszam cie Piotrze, ze nie odniose sie do tego co napisales, poniewaz stan mojej mamy jeat coraz powazniejszy i nie moge sie skupic zeby ci odpowiedziec. Chcialbym aie tylko odniesc do tego:”Wyjaśniałem, że człowiek zaczyna dążyć do zmiany najczęściej, gdy jest już bardzo źle.”
Otoz moja mama teraz tylko lezy, prawie nie je, w nocy nie spi i do tego mowi ze ja noga boli, a oprocz tego nie ma w sobie energii, ani woli zycia. Gdy mowie cos do niej, to czasami sie patrzy na mnie i nic nie odpowiada. Tak jakby to nie byla ona. Jakas zupelnie inna osoba. I nie chce jechac nigdzie do lekarza, bo mowi ze nie ma sily. Ona nie dazy w ogole do zmiany. Z opisow w internecie, jej stan wyglada na ciezka depresje. Przpomina mi sie to, co pisal dr Hawkins o kobiecie w fotelu bujanym wpatrujaca sie w okno. Ona sie tak zachowuje i nie dazy do zmiany. Jak jej pomoc? Co robic? Karetka nie chce przyjechac, lekarz mial przyjsc do niej i nie przychodzi, a ja juz nie mam sily i wczoraj mialem prawie probe samobojcza. Chcialem aie powiesic, ale w ostatniej chwili sie jakos ocknalem. Przerosla mnie ta cala sytuacja z mama. Nie radze sobie. Planuje ja zostawic i sie wyprowadzic, bo bede trupem. Nie wytrzymam dluzej tej sytuacji
Chcialbym troche zaktualizowac. Przyszla lekarka do mamy i ja zbadala i cisnienie ma dobre, ale powiedziala ze moze miec koronawirusa i na jutro zamowila karetke i maja mame zabrac i ja przebadac. Ja Piotrze caly czas cierpie, gdy na nia patrze, jak ona cierpi. Widac po niej, ze jest juz wycienczona tym wszystkim. Ja po prostu nie moge/nie chce patrzec na nia cierpiaca. Bo to jest moja mama. Gdyby to byl ktos obcy, to bym sie pewnie nawet nie przejal, ale tutaj cos we mnie peka po prostu. Co jakis czas placze, czy to w domu, czy to w pracy, czy to idac ulica, z psem itd. Staram sie caly czas zrozumiec, co sie z nia stalo. Miesiac temu byla zupelnie innym czlowiekiem. Dla mnie to jest jak jakis koszmar i mam nadzieje, ze sie zaraz obudze. Jednak sie nie budze. Na tego lekarza juz nie jestem zly, bo wiem, ze prawdopodobnie zrobil wszystko co w jego mocy. Najbardziej niszczy mnie to, ze moja mama cierpi, a ja nie potrafie jej w tym cierpieniu ulzyc. Staram sie wczuc w jej sytuacje i wyobrazic sobie, co ona musi przezywac. I gdy tak zrobie, to najczesciej konczy sie to placzem. Ja sie Piotrze po prostu rozkleilem. Cos peklo we mnie. Masz racje, ze czuje sie jak ofiara. Taki bezradny, bezsilny maly robak. I oczywiscie pytania, ze dlaczego ona, dlaczego, dlaczego? Przezywam straszne dla mnie chwile. Dla mnie to jest horror. Czy uwalnianie pomoze na takie straszne dla mnie doznania? Ja juz nie mam sily Piotrze. Dziekuje ci za wysluchanie.
Chcialbym troche zaktualizowac. Przyszla lekarka do mamy i ja zbadala i cisnienie ma dobre, ale powiedziala ze moze miec koronawirusa i na jutro zamowila karetke i maja mame zabrac i ja przebadac.
Więc kolejny z nieprzeliczonej ilości przykładów, że wpatrywanie się w mentalny bełkot w stanie innym, niż spokój nigdy nie odnosi się ani do rzeczywistości, a dla nas kończy się potencjalnie dużo gorzej, niż mogłoby być.
Ja Piotrze caly czas cierpie,
Na własne życzenie.
gdy na nia patrze, jak ona cierpi.
Nie cierpisz, bo na nią patrzysz, tylko nie akceptujesz, opierasz się, grasz ofiarę, stawiasz opór wszystkiemu co czujesz.
Nadajesz temu takie znaczenie, wartość i sens, przez które uważasz, że cierpienie jest normalne, spodziewane, że wynika z tego.
A tak nie jest.
Widac po niej, ze jest juz wycienczona tym wszystkim.
Ok. A Ty nie?
Ty cierpisz, bo tego chcesz. Jeśli do Ciebie nie dociera dlaczego cierpisz, tym bardziej do Niej nie dotrze.
Ja po prostu nie moge/nie chce patrzec na nia cierpiaca.
No widzisz?
Dla Ciebie nie ma różnicy między “nie mogę”, a “nie chcę”.
A różnica jest taka, że przez jedno z tego będziesz cierpiał, a dzięki drugiemu możesz przestać cierpieć.
Innymi słowy – rezygnujesz z wyboru, by przestać cierpieć.
Pomyśl teraz, że w jej przypadku jest tak samo. Ona mówi sobie – “nie mogę zaakceptować tej sytuacji, tego bólu”. Opiera się i dlatego cierpi.
Ty postępujesz identycznie.
Bo to jest moja mama.
TYM BARDZIEJ powinieneś odpuścić ocenianie, wartościowanie, opieranie się i zakończyć własne cierpienie.
Sądzisz, że ona się jeszcze na Ciebie obrazi, zdenerwuje, bo Ty nie cierpisz?
Gdyby to byl ktos obcy, to bym sie pewnie nawet nie przejal, ale tutaj cos we mnie peka po prostu.
Bo mówiłem, że mylisz szlachetność z głupotą.
Człowiek współodczuwający, wrażliwy na cierpienie innych sam nie cierpi, tylko otacza opieką, troską, ciepłem – tym wszystkim, czego brakuje osobie cierpiącej.
A nie cierpi wraz z nią i mówi, że to przez nią.
Mylisz chorobę ze zdrowiem.
Nie przejąłeś się wcale. Tylko pobłażasz sobie i zwalasz odpowiedzialność na to, że mama cierpi.
Skoro sam teraz mówisz, że MOGŁEŚ się nie przejąć ALE TYLKO GDYBY TO BYŁ KTOŚ INNY, to widzisz, że MOGŁEŚ ale tak przedstawiłeś sobie całą sprawę, że tego nie wybrałeś.
Co jakis czas placze, czy to w domu, czy to w pracy, czy to idac ulica, z psem itd. Staram sie caly czas zrozumiec, co sie z nia stalo.
Nie możesz tego zrozumieć, bo wpatrujesz się w mentalny bełkot.
Miesiac temu byla zupelnie innym czlowiekiem. Dla mnie to jest jak jakis koszmar i mam nadzieje, ze sie zaraz obudze.
To koszmar, który sam sobie tworzysz.
Idziesz w zupełnie przeciwnym kierunku niż zdrowie, nazywasz to rzeczywistością, a następnie liczysz, że się z niej wybudzisz.
Przykro mi – ten koszmar będzie trwał tak długo, jak długo będziesz robił dalej to samo.
Jednak sie nie budze.
Tak ale to dlatego, bo to co widzisz to nie jest rzeczywistość, tylko mentalny bełkot, który racjonalizuje to, co czujesz.
A temu co czujesz stawiasz opór i projektujesz na sytuację, przez co nic nie może ulec poprawie w Twoim doświadczeniu.
Na tego lekarza juz nie jestem zly, bo wiem, ze prawdopodobnie zrobil wszystko co w jego mocy. Najbardziej niszczy mnie to, ze moja mama cierpi,
Bzdura totalna.
Niszczysz się własną niedojrzałością, oporem, niechęcią, by jakkolwiek zadbać o siebie i zwalasz odpowiedzialność na cierpienie mamy.
a ja nie potrafie jej w tym cierpieniu ulzyc.
No bo nie chcesz ulżyć sobie.
Jeśli sam nie chcesz zrozumieć z czego wynika cierpienie, czego konsekwencję stanowi, sam jeszcze usprawiedliwiasz to, co robisz, że cierpisz, to jak możesz wspomóc inną osobę?
Staram sie wczuc w jej sytuacje i wyobrazic sobie, co ona musi przezywac.
No i możesz mi powiedzieć po jaką cholerę?
Czy jakakolwiek mądra osoba, lekarz, guru duchowy – Chrystus, Budda, Kriszna, Matka Teresa, Jan Paweł II, ktokolwiek, kto zrobił cokolwiek znaczącego dla ludzkości zalecał takie postępowanie?
Skąd żeś to wytrzasnął?
Dlaczego to robisz?
I gdy tak zrobie, to najczesciej konczy sie to placzem.
No bo to tak jakbyś walił głową w ścianę. I się dziwił, że masz w oczach mroczki.
Ja sie Piotrze po prostu rozkleilem. Cos peklo we mnie.
Nic nie pękło, tylko zacząłeś opierać się bardzo silnie temu, co czujesz, grasz ofiarę, każda emocja w Tobie wzbiera, bo się opierasz, i tylko od czasu do czasu sobie popłaczesz.
I jeszcze mocniej starasz się cierpieć.
Masz racje, ze czuje sie jak ofiara. Taki bezradny, bezsilny maly robak. I oczywiscie pytania, ze dlaczego ona, dlaczego, dlaczego?
Ale co dlaczego?
Miliony ludzi przeżywają podobne sytuacje.
Ty mi powiedz dlaczego Ty robisz sobie krzywdę?
Gdy zrozumiesz to na własnym przykładzie, zrozumiesz każdy inny.
Odczep się od niej, bo na razie żerujesz na cierpieniu mamy i zasilasz własne.
Skończ ze swoim, to będziesz wiedział co zrobić.
Przezywam straszne dla mnie chwile. Dla mnie to jest horror.
To pora dojrzeć.
Czy uwalnianie pomoze na takie straszne dla mnie doznania?
Żadne doznanie nie jest straszne.
Każdy może bardzo wiele nauczyć.
Ja juz nie mam sily Piotrze. Dziekuje ci za wysluchanie.
No to może jak sięgniesz dna, posłuchasz.
Przeczytałeś ponad 200 artykułów. Nie zastosowałeś NIC. Kompletnie NIC.
Więc jak możesz liczyć, że w jakiejkolwiek sytuacji będzie Ci dobrze? Szczególnie trudnej?
No nie ma się co dziwić, naprawdę.
Popełniasz w każdym aspekcie błąd, więc i konsekwencje są bolesne. Teraz pytasz czy uwalnianie pomoże.
Najpierw powiedz czy w ogóle chcesz przestać cierpieć, czy nadal cierpieniu będziesz przypisywał znamiona szlachetności czy nie wiadomo czego jeszcze? Może wierzysz, że samemu cierpiąc Twoja mama cierpi mniej? To odpowiem – nie i zapewne cierpi jeszcze bardziej i czuje się winna widząc, że Ty cierpisz przez nią. To błędne koło.
Uwalnianie to zostawienie tego wszystkiego daleko za sobą. Na zawsze. To wybór spokoju, wolności, niezależnie od sytuacji zewnętrznej.
Wtedy dopiero – gdy przestaniesz od tego zależeć, co stanowi wybór – dostrzeżesz jak sytuacja wygląda naprawdę.
Przepraszam cie Piotrze, ze nie odniose sie do tego co napisales, poniewaz stan mojej mamy jeat coraz powazniejszy i nie moge sie skupic zeby ci odpowiedziec.
Możesz. Tylko nie chcesz.
Ja Ci dałem rozwiązania na Twój problem. Ale Ty traktujesz to jako moce tajemne i nie chcesz też z tego korzystać.
Na końcu tego komentarza podsumuję ile błędów popełniłeś, z których każdy przyczynia się do tego, że cierpisz.
Wyjaśniłem, że przede wszystkim Twoim problemem, przez który cierpisz jest to jak podchodzisz do tej całej sytuacji. A nie sama sytuacja.
Nie korygujesz tego, próbujesz się zabić, nie możesz nawet przeczytać co do Ciebie piszę.
Więc nie boli Cię kolano, a zachowujesz się jak mama. Przy czym mama nie próbuje się zabić.
Nic Ci się nie dzieje, a zachowujesz się gorzej od niej. Ciekawe, prawda?
Plus jeszcze – nie zabrałeś jej do lekarza, by zrobić prześwietlenie. Bo ona nie chciała.
Słuchasz się chorej osoby, która nie kontaktuje i która ewidentnie nie chce sobie pomóc.
Mówisz o odpowiedzialności oczywiście odnośnie lekarza ale o swojej już nie. Dorośnij, weź odpowiedzialność i rusz się z nią do lekarza. Na prześwietlenie, operację korekcyjną jeśli będzie potrzebna.
A nie – mamusia mówi “żadnego lekarza, bo mi jeden już zaszkodził”, a Ty się zgadzasz, a potem cierpisz i próbujesz się wieszać.
Dostrzegasz absurd?
Zaczynasz rozumieć dlaczego cierpisz?
Chcialbym aie tylko odniesc do tego:”Wyjaśniałem, że człowiek zaczyna dążyć do zmiany najczęściej, gdy jest już bardzo źle.”
Otoz moja mama teraz tylko lezy, prawie nie je, w nocy nie spi i do tego mowi ze ja noga boli, a oprocz tego nie ma w sobie energii, ani woli zycia. Gdy mowie cos do niej, to czasami sie patrzy na mnie i nic nie odpowiada. Tak jakby to nie byla ona. Jakas zupelnie inna osoba.
Tak sobie radzi z bólem. Wycofuje się coraz bardziej, wypiera, walczy, tłumi. A nie poddaje oporu.
Sam mówisz – ona nie ma woli życia. Dlaczego się więc jej słuchasz?
Przecież każde posłuszeństwo odnośnie jej życzeń to skazywanie jej na dalszy los i ostatecznie na pragnienie odebrania sobie życia.
I sam to robisz też sobie.
I nie chce jechac nigdzie do lekarza, bo mowi ze nie ma sily.
No to sama skazuje się na swój los.
Ty masz siłę. Pytasz co zrobić w tej sytuacji. Przestać się jej słuchać i zrobić co Ty uważasz za najlepsze.
Bo na pewno to będzie lepsze, niż jej decyzje.
Ona nie dazy w ogole do zmiany.
Co pokazuje, że wybrała bycie ofiarą, nie chce sobie pomóc, nie chce nawet, by syn jej pomógł.
A Ty się z nią zgadzasz.
Z opisow w internecie, jej stan wyglada na ciezka depresje.
Tak, tylko wygląda.
A już wiesz, że ona sama to wybiera.
Przpomina mi sie to, co pisal dr Hawkins o kobiecie w fotelu bujanym wpatrujaca sie w okno. Ona sie tak zachowuje i nie dazy do zmiany. Jak jej pomoc? Co robic?
Jak Ci się to przypomina, to poszukaj. Bo dr Hawkins mówił też o rozwiązaniu.
Ponownie – cały czas mówisz a to o tym lekarzu, a to o niej. A o sobie nic.
Czytałeś, była sytuacja opisana, nie poszukasz, by dokładnie przeczytać co zalecał specjalista.
Ale oczywiście widzisz, że mama nie dąży do zmiany. Siebie nie widzisz, że postępujesz tak samo.
A w artykułach wielokrotnie mówiłem, że w innych widzimy siebie.
Karetka nie chce przyjechac, lekarz mial przyjsc do niej i nie przychodzi, a ja juz nie mam sily
Na co ją trwonisz?
i wczoraj mialem prawie probe samobojcza. Chcialem aie powiesic, ale w ostatniej chwili sie jakos ocknalem. Przerosla mnie ta cala sytuacja z mama.
Nie przerosła Cię, bo sytuacja nie rośnie. Tylko Ty grasz coraz większą ofiarę, zamiast zastosować jakiekolwiek rozwiązanie.
Nie radze sobie.
Bo nie chcesz.
Nie robisz niczego, co by Ci pomogło.
Mówiłem Ci też, że to wygląda identycznie tak jak u Twojej mamy. To nie, tamto nie, zostawcie mnie.
Napisałem Ci odpowiedzi. Nie przeczytałeś. Mówisz, że nie możesz. A zaraz pytasz co robić…
Planuje ja zostawic i sie wyprowadzic, bo bede trupem. Nie wytrzymam dluzej tej sytuacji
Nie w sytuacji jest problem.
Ale nie chcesz tego zrozumieć.
– Mówię o tym, że Twój problem to to jak widzisz całą sprawę, jaką masz wobec niej postawę i percepcję. Nie chcesz zrozumieć. Twój wybór.
– Mówię, by ignorować mentalny bełkot. Nie chcesz, mówisz, że Ci myśli nie pozwalają. Twój wybór.
– Opisałem Ci wszystko, zaleciłem co zrobić z mamą, by jej pomóc. Mówisz, że nie jesteś w stanie przeczytać. Twój wybór.
– Mówiłeś, by ją zawieźć na akupunkturę. Mama mówi, że nie chce. Ty się z nią zgadzasz. Twój wybór.
– Wszystko co Ci mówiłem nazywasz mocami tajemnymi i jak ktoś ma poważne problemy, to musi zejść na ziemię. Nic się nie słuchasz, wyśmiewasz, próbujesz się wieszać. Na ziemi nie stoisz. Twój wybór.
– Teraz też możesz jeszcze bardziej się opierać, doświadczyć jeszcze większego bólu i cierpienia. Twój wybór.
– Nie uwalniasz emocji, ani nie akceptujesz tego, co czujesz. Twój wybór.
– Walczysz z myślami. Twój wybór.
– Uważasz, że wobec tej sytuacji coś powinieneś. A jak nie, to musisz cierpieć. Twój wybór.
– Poświęcasz się zamiast przede wszystkim zająć się sobą. Nie oznacza to ignorowania mamy. Ale na razie sam cierpisz jak ona. Z tej perspektywy pomóc nie możesz. Ale próbujesz. Twój wybór.
Jak widzisz, sporo błędów. Żaden z tych punktów nie odnosi się do Twojej mamy i tego, co Ona przeżywa.
Ty doświadczasz konsekwencji własnych wyborów, nie czyichś. A Twoja mama własnych.
Widzisz, gdybym ja się słuchał Twoich rad czy jakiegokolwiek klienta, to by była sytuacja identyczna jak z Tobą i Twoją mamą. Słuchasz rad osoby chorej. Jest lepiej? Nie. Jest coraz gorzej.
Gdyby ona potrafiła sobie pomóc, to by było coraz lepiej.
No to kiedy zrozumiesz co to jest odpowiedzialność, poddanie, akceptacja?
Czy to dalej dla Ciebie będą bzdury?
Czego jeszcze musisz doświadczyć?
Ile jeszcze masz zamiar mówić, że LEKARZ POWINIEN BYŁ? Hmm? Mówisz, że to nic nie ma wspólnego z urazą, tak? Nic, a nic? Masz 100% pewności?
A mama odmawiając pomocy też to nie ma nic wspólnego z poczuciem winy, urazą do siebie, karaniem siebie? Nic, a nic? Mama podejmuje najlepszą dla siebie decyzję, tak? Lepszej nie ma?
A Ty, grzeczny synek, się z nią zgadzasz? A potem chcesz się wieszać, bo sobie nie radzisz?
Co zrobić? Przestać się słuchać mamy, wziąć ją na prześwietlenie.
A Ty przestań grać ofiarę, bo to nikomu nie pomaga. Zacznij medytować, uwalniać, poddawać zarówno opór jak i przywiązanie, dokonaj rekontekstualizacji. To czego zmienić nie możesz zaakceptuj i zrób to, co możesz zrobić.
Odpuść urazę. Bo jak nie odpuścisz, to sobie spieprzysz resztę życia.
Przestań kłamać i się usprawiedliwiać, że nie możesz.
Nie bardzo rozumiem jednej rzeczy, wynikajacej z tego co napisales, a mianowicie:”Nie cierpisz, bo na nią patrzysz, tylko nie akceptujesz, opierasz się, grasz ofiarę, stawiasz opór wszystkiemu co czujesz.”, oraz:”Nic nie pękło, tylko zacząłeś opierać się bardzo silnie temu, co czujesz, grasz ofiarę, każda emocja w Tobie wzbiera, bo się opierasz, i tylko od czasu do czasu sobie popłaczesz.”
I teraz jak sie ma to powyzsze, do tego co zawsze piszesz, ze to sytuacje w naszym zyciu wyciagaja z nas stlumione emocje? Czy ta sytuacja z moja mama nie wyciaga wlasnie ze mnie stlumionych emocji? I gdy zaakceptuje ta sytuacje, to te emocje nie beda ze mnie wyciagane? I pozostana stlumione? Napisalem, ze nie bardzo, to rozumiem, ale ja wcale tego nie rozumiem. Przeciez gdy bede wszystkie sytuacje akceptowal, to te sytuacje nie beda wyciagaly ze mnie emocji. Ale.ty ciagle piszesz, ze sytuacje wyciagaja z nas emocje. A potem piszesz, ze ja sie opieram i dlatego tak sie zachowuje. Ale czy to niejest tak, ze ja sie tak zachowuje, bo ta sytuacja wyciaga ze mnie takie emocje? Dla mnie to juz jest maslo maslane. Moglbys to jakos wyjasnic?
I teraz jak sie ma to powyzsze, do tego co zawsze piszesz, ze to sytuacje w naszym zyciu wyciagaja z nas stlumione emocje? Czy ta sytuacja z moja mama nie wyciaga wlasnie ze mnie stlumionych emocji?
A jest tak?
Jesteś wobec tej sytuacji neutralny oraz wobec tego co czujesz?
Nic nie projektujesz na tę sytuację?
To co czujesz rozumiesz, że już w Tobie było, a nie ta sytuacja jest taka?
Sam mówiłeś, że jest straszna i wiele więcej.
Co pokazuje, że nie wyciąga to z Ciebie emocji, tylko to co czujesz, to konsekwencje Twojej percepcji tej sytuacji. A nie oczyszczenie.
Część oczywiście ujawniło ale biorąc pod uwagę, że się chciałeś wieszać czy uciec od tego, to zapewne większość to konsekwencja Twojej percepcji.
Znowu – nie bądź wobec informacji taki selektywny, wybiórczy, bo tracisz z oczu rzeczywistość.
Naprawdę sytuacje w życiu nie mają tylko jednej cechy – że wyciągają emocje. Rzeczywistość jest kapkę bardziej złożona.
Poza tym jak chcesz mówić o emocjach, to przypomnij sobie co to są emocje.
I gdy zaakceptuje ta sytuacje, to te emocje nie beda ze mnie wyciagane?
A co to znaczy “zaakceptuję”?
Czy zamierasz to zrobić?
I pozostana stlumione?
Wręcz przeciwnie.
Intencja akceptacji wyciągnie z Ciebie wszystko, a biorąc pod uwagę jak wiele projektujesz na tę sytuację, to jej akceptacja to będzie kolosalna, poważna robota wewnętrzna.
Akceptacja to nie jest jakaś ezoteryczna sztuczka wykonana obok całej sytuacji.
Napisalem, ze nie bardzo, to rozumiem, ale ja wcale tego nie rozumiem.
Wiem.
Ale przecież to też nie jest prawda.
Bardzo dużo uważasz, zakładasz i nie zamierzasz się temu przyjrzeć.
Przeciez gdy bede wszystkie sytuacje akceptowal, to te sytuacje nie beda wyciagaly ze mnie emocji.
No proszę.
Pstrykniesz palcami i nagle wszystkie sytuacje będziesz akceptował.
Naprawdę, kapkę pokory.
Zaakceptuj w życiu jedną, malutką kwestię, której się opierasz, boisz, wstydzisz, osądzasz. Wtedy powiedz mi o reszcie. Przede wszystkim zrób ich listę, zapisz całą urazę wobec każdej. Ujawnij wszystkie emocje, opór, pozycjonalności.
Ale – to dla czytelników – dość częsta strategia wypierania prawdy. “Gdy wszystko zrobię, to XYZ”… Jeszcze nie zrobiłeś nawet minimum, nawet jednego kroku, a już fantazjujesz, że przeszedłeś tysiąc mil.
Poza tym – skąd Ty to wziąłeś?
Najwyraźniej akceptacja dla Ciebie jest jakimś magicznym stanem.
Wyjaśniałem – to, co stłumione zostanie z nas wyciągnięte. Niekoniecznie przez sytuację.
Czasem odczuwane emocje nie muszą mieć żadnej konkretnej przyczyny.
Intencja jest przede wszystkim tym, co ujawnia to, co nieuświadomione.
Właśnie wszystkie bolesne sytuacje są naszym doświadczeniem, bo wcale nie mamy intencji zmierzyć się z tym, co projektujemy na świat.
Jak sobie złamiesz rękę, to też nie musisz czekać, aż Cię ktoś klepnie w ramię i aż się skrzywisz z bólu.
Ale.ty ciagle piszesz, ze sytuacje wyciagaja z nas emocje. A potem piszesz, ze ja sie opieram i dlatego tak sie zachowuje.
A nie jest tak?
Opierasz się, dlatego cierpisz, emocje projektujesz na ból mamy, na lekarza, na siebie. No kto mówił, że czuje się jak robak? To akceptacja?
Najpierw napisz mi co to jest akceptacja i wtedy pogadamy co się zmieni, gdy zaakceptujesz sytuację.
Jedno jest pewne – na razie nie chcesz sobie pomóc. Bo nie szukasz rozwiązania, nie szukasz drogi do spokoju, tylko plączesz się w myślach.
Przypominam – mamy to, do czego dążymy. Masz to, do czego dążyłeś. Masz tylko pytania wątpliwości – co oznacza, że w umyśle widzisz racjonalizacje Twojej prawdziwej intencji. Niechęci.
Ale czy to niejest tak, ze ja sie tak zachowuje, bo ta sytuacja wyciaga ze mnie takie emocje?
Na pewno tak jest?
Zachowujesz się, bo sytuacja coś robi? No widzisz jak grasz ofiarę?
Ty się mnie pytasz dlaczego zachowujesz się tak jak się zachowujesz?
Ja Ci mam powiedzieć dlaczego zachowujesz się tak jak się zachowujesz?
Zachowujesz się tak, bo w ten sposób zachowywałeś się całe życie.
Na razie nie wykonałeś żadnego kroku, by zaakceptować sytuację zewnętrzną, nie mówiąc o uwalnianiu. Tylko już kombinujesz jakie to drzwi się dla Ciebie zamkną, gdy zaakceptujesz sytuację.
Przede wszystkim akceptacja nie wymaże tego co już odczuwasz.
Dla mnie to juz jest maslo maslane. Moglbys to jakos wyjasnic?
Nie mogę.
Sam się gubisz w mentalizacji, której cały czas ufasz jak naiwni obietnicom polityków.
No wymyśliłeś sobie, że jak zaakceptujesz tą sytuację to nagle przestanie wyciągać z Ciebie emocje.
Powiedz mi – mało masz w życiu jeszcze okoliczności, problemów, sytuacji, tematów, zdarzeń, celów, które wycisną z Ciebie masę emocjonalności?
Każdy krok w nowe wyciągnie to z Ciebie i to wtedy jest czas na uwalnianie i akceptację.
A nie jakieś magiczne “zaakceptowałem” pomijając całą wewnętrzną pracę jaka się z tym wiąże.
Gwarantuję Ci, że akceptacja tej jednej okoliczności zajmie Ci pewnie miesiące poważnej wewnętrznej pracy. I to być może będzie 5% tego, co masz stłumione.
Teraz z akceptacji robisz dla siebie przeszkodę, uznajesz fundament zdrowia jako coś, co uniemożliwi Ci zdrowie…
No ładnie.
Jeszcze jakieś rewelacje?
A może jak już uwolnisz pożądanie, to nie pozostanie Ci nic innego, niż skończyć z życiem, bo skoro już nic nie będziesz pragnął, to po co masz żyć?
Już niejeden mi przedstawiał takie dramaty.
To jakby mówić – “A gdy już wygram Olimpiadę, to te wszystkie ćwiczenia po co mam robić? Skoro już będę najlepszy, to co potem?”
Pogadamy o problemach mistrza Olimpijskiego, gdy nim zostaniesz. Nie przed.
A wszystkim, którzy mi mówią, że nic nie czują, mówię tak – “Ok, to wybierz jedno ze swoim marzeń i zacznij je realizować”.
Heh, zazwyczaj wystarczy, że pomyślą o tym sekundę i nagle ooooo taaaaaaaki strach. :) I miliony pytań, byle tylko to ominąć. Albo mówią “TEGO się boję”, “TO mnie przeraża” i już zwalanie odpowiedzialności i dalsze granie ofiary.
Zresztą cały ten komentarz to też strategia, by uniknąć uwalniania i akceptacji.
Przede wszystkim należy zrozumieć, że podczas akceptacji rezygnujesz z każdej urazy i projekcji, czego elementem jest uwalnianie. Jeśli nie uwolnisz tej energii, to umysł poszuka innego celu do projekcji – np. nagle zacznie Cię denerwować ktoś inny albo uznasz, że ktoś jest idiotą albo że to przez kogoś jest Ci źle, bo Cię ktoś wprowadził w błąd 14 lat temu. Albo doświadczysz innej sytuacji, która Cię przyciśnie i wyciągnie część emocjonalności. A Ty wtedy wybierzesz albo pełną odpowiedzialność i wewnętrzną pracę, albo nadmuchanie tej sytuacji, rozkręcenie mentalizacji i emocjonowania się.
Biorąc pod uwagę to, że się chciałeś wieszać, nie masz się co obawiać o sytuacje, które Cię przycisną.
Widzisz jak się bronisz – nie słuchasz co Ci mówię, starasz się wszystko podważyć. Niby nie możesz nic czytać, a tu nagle próby dyskusji, że jest przyczyna i skutek i wybicie komuś zębów to wspaniały dowód, że rzeczywistość jest taka jak Ci się wydaje i nawet nie masz pojęcia skąd Ci się tak wydaje.
Teraz, że jak zaakceptujesz jedną sytuację, to nagle fundamentalna informacja jest dla Ciebie masłem maślanym.
No na każdym kroku robisz się w jajo, a najprostszych rzeczy nie zrobiłeś, nawet typowo zdroworozsądkowych jak zabrać mamę na prześwietlenie, a nie dawać jej jęczeć, że sił nie ma i nie chce lekarza.
Jeszcze jakieś pytania, wątpliwości, próby zanegowania mądrości zanim wykonasz nawet najmniejszy, najprostszy kroczek? Może mam jeszcze Ci odpowiedzieć, jak to jeden już zapytał – po co jest wszystko we wszechświecie? Ot, takie tam pytanko na szybko z samego rana. Hmm?
“Wybiorę wzrost, rozwój, wykonam fundamentalne kroki ale dopiero, gdy wyjaśnisz mi dlaczego i po co istnieje wszechświat i wszystko w nim. Jeśli mi tego nie wyjaśnisz żebym zrozumiał, to nie jesteś dla mnie odpowiednią osobą, bym cię słuchał”. Proste? Proste!
Świetna taktyka, by żyć w takiej głębokiej pysze jak sobie tylko chcemy.
Na masę rzeczy patrzysz niepoprawnie. I to tak naprawdę porządnie niepoprawnie. A informacje traktujesz wybiórczo. W ogóle bez kontekstu. Dlatego Twoje doświadczenia są jakie są. Bo to tego konsekwencja.
Ja naprawdę nie mówię Ci tego wszystkiego, bo nie mam nic lepszego do roboty lub próbuję komukolwiek zaimponować.
Np. mówiąc, że nie ma przyczyny i skutku.
Ale Ty się uparłeś, że są.
No i już – uważasz, że sytuacja z Twoją mamą sama z siebie jest przyczyną Twojego cierpienia. No wystarczy, że o tym myślisz lub na nią patrzysz i cierpisz. Tylko czy na pewno?
Albo nie chcesz jej zaakceptować, bo jak ją zaakceptujesz – ot, pstrykniesz palcami i zaakceptujesz – to zniknie źródło – przyczyna – tego co czujesz i już nie będziesz mógł nic uwolnić.
Zgadza się?
Co pokazuje jak człowiek sobie rzuca kłody pod nogi, gdy wychodzi z niepoprawnych założeń.
A wyjaśniałem w artykułach – sama intencja np. dojścia do świadomości Odwagi czy Neutralności zacznie wyciągać z Ciebie to wszystko, czym to ograniczyłeś.
Nie ma się co obawiać, że akceptacja jakiejś sytuacji coś Ci ograniczy. Wręcz przeciwnie.
Zaś różne wydarzenia wyciągają z nas emocje – ale tylko te, wobec których już mamy negatywne opinie, osądy, przywiązanie, opieramy się, etc.
Innymi słowy – różne sytuacje MOGĄ = MAJĄ POTENCJAŁ do tego.
A akceptacja to nie jest chwilka. To poważna, wewnętrzna robota. I dla wielu często trudna.
Przede wszystkim nie odpowiedziałeś wprost na podstawowe pytanie – czy chcesz zaakceptować tę sytuację? Jeśli tak, to czy zrobisz to? Kiedy?
Fajnie się słucha mentalnego bełkotu, prawda? Wystarczą 2 informacje i nagle zgrzyt. “Sytuacje wyciągają emocje, jak zaakceptuję sytuację, to przestanie ze mnie wyciągać emocje. Wniosek? Error, error, error…”
Bo tak to jest jak się próbuje coś zrozumieć po macoszemu, bez intencji, by to zrozumieć, wykonać, doświadczyć.
Tylko się tak dziubdzia na blogu zdanie za zdaniem, kombinuje jak już jest bardzo źle ale i tak ma się jeszcze na tyle buty, by we wszystko, co mądre wątpić. Ale jednak nie wątpisz w to, by próbować się wczuć w to, co przeżywa Twoja mama… choć cierpisz przez m.in. to coraz bardziej, że aż chcesz to wszystko rzucić w pierony i albo się powiesić, albo wyprowadzić.
To oczywiście nie jest żadna siła tajemna, żadna ezoteryka, żadne masło maślane i robisz to bez mrugnięcia okiem.
No próby wczucia się w to, co przeżywa Twoja mama to nie są jakieś moce tajemne? A gdybym ja Ci napisał, byś się w to wczuwał, to byś oczywiście zaczął też pytać a po co? A dlaczego? A czy to nie zrobi XYZ?
Chcę Ci pomóc, Pawle, ale widzę, że Ty nie chcesz sobie pomóc.
Zamiast tego próbujesz pomóc mamie, co wcale też nie musi oznaczać pomocy. Ból, od którego już nie możemy uciec, to często doskonały nauczyciel poddania. Czyli fundamentu zdrowia i życia. Czego Twojej mamie brakuje.
W artykule ” Jak i dlaczego zaczac odczuwac 6″, napisales:”pełna akceptacja chwili obecnej wliczając wszystkie nasze odczucia, myśli i doznania.”
Czyli jezeli w sytuacji z moja mama, czuje zlosc, gniew, frustracje i chce mi sie plakac, to co mam wtedy zrobic, bo naprawde nie rozumiem? Zaakceptowac? Ale co? Sytuacje, czy emocje ktore czuje? I skad mam wiedziec, czy emocje ktore czuje wynikaja z opierania sie? Ja juz wcale nie rozumiem czym jest uwalnianie. Myslalem ze uwalnianie, to jest odczuwanie emocji z intencja jej uwolnienia. Czyli jezeli w sytuacji z moja mama czuje bezsilnosc, to powinienem chyba sobie pozwolic czuc ta bezsilnosc, aby ja uwolnic. Tak samo gniew. Co za roznica, czy czuje gniew z powodu oporu wzgledem tej sytuacji? Czuje gniew i to ten gniew powinienem chyba uwolnic? Ale jak go uwolnic nie odczuwajac go? Naprawde nic juz nie rozumiem.