Witam Cię serdecznie!
Zaczynamy nową serię dotyczącą tzw. dualizmów!
Jest to temat bardzo istotny, szczególnie dla uzależnionych, gdyż jednym z fundamentalnych dążeń w uzależnieniu jest unikanie bólu oraz ucieczka od bólu w przyjemność.
Człowiek widzi świat dualistycznie. Wynika to z samej natury umysłu racjonalnego, która oczywiście jest w znaczącym stopniu ograniczona. Wynika to również ze zmysłów oraz niskiej świadomości. Umysł widzi np. dobro i zło, zimno i ciepło, ciemność i jasność, ból i przyjemność. Jest tego pełno. Na czym polega problem? Ano na tym, że ten podział to urojenie. Tego nie ma.
Dowodem na to jest chociażby zimno i ciepło. Proszę – obejrzyj jakiś termometr, który masz w domu. Czy jest to termometr od ciepła, czy termometr od zimna? Masz dwa osobne termometry? Zmieniasz je na zimę/wiosnę jak opony w samochodzie? :)
Co właściwie pokazuje termometr? Pokazuje poziom ciepła.
JEST TYLKO JEDNA ZMIENNA – w tym przypadku nazywamy ją poziomem temperatury/ciepła.
Żaden termometr nie ma dwóch wskaźników, z czego jeden wskazuje jak niskie jest zimno, a drugi – jak wysokie jest ciepło. A może ja całe życie używam jakichś staroświeckich termometrów? Ale nawet elektroniczne pokazują TYLKO JEDNĄ WARTOŚĆ.
Ani nie mówimy – “zimno było tak wysokie, że aż się poparzyłem/am!” Czy ktokolwiek mówi – “zimno musi być tak wysokie, by można było w nim ugotować wodę”?
100 stopni Celsjusza to nie jest bardzo niskie czy wysokie zimno. To relatywnie wysoki poziom ciepła. 0 stopni Celsjusza to dość niski poziom ciepła. -20 stopni Celsjusza to bardzo niski poziom ciepła. Para to nie jest przeciwieństwo lodu, tylko inna jakość wody. To nadal woda. Nie ma osobnego termometru to mierzenia temperatury wody i pary wodnej (ew. tylko bardziej odporny ale jego działanie jest identyczne).
Używamy dwóch określeń tylko i wyłącznie dla wygody, a przecież i to jest relatywne. Czasem mówimy, że zimno to jest 10 stopni C, a czasem, że zimno to -10. Ale ta wygoda nie może zastąpić rozumienia RZECZYWISTOŚCI – nie ma dwóch osobnych jakości – zimno/ciepło.
To, że nazywamy coś zimnem, nie oznacza, że ma to osobny byt w rzeczywistości. Bo czy możesz zabrać zimno z zimnego pokoju, by stało się ciepło? Spróbuj
… … …
I jak?
Widzisz? Miliardy ludzi sądzą, że są 2 zmienne – ciepło oraz zimno. Tak NIE jest. Niemniej jesteśmy zakochani w swoich percepcjach i nigdy nie poddajemy ich jakiejkolwiek analizie.
Zauważ, że nawet do pracy/na studia/do szkoły chodzimy swoją “ulubioną” drogą. I praktycznie nigdy jej nie zmieniamy. Nie byłoby problemu, gdybyśmy jednak się do tego nie przywiązali i nie opierali innej drodze. Nawet na sali zawsze wybieramy takie miejsce, które wydaje się nam bezpieczne. I jak się do niego przywiążemy, inne miejsca wydawać się nam będą gorsze.
Naturalnie dla umysłu dualizmy są bardzo sensowne i logiczne. No tylko problem polega na tym, że to nie jest rzeczywistość. A i to co dla umysłu wydaje się bardzo sensowne i logiczne nie powinno dla nas stanowić żadnej świętości. Rozsądek to fakty, a nie “wydaje mi się, że…” lub jeszcze gorzej – “czuję, że…”.
Mówię o tym dlatego, bo próby usunięcia lub zmiany tego, czego nie ma, nie mogą się powieść. Lub jeśli próbujemy usunąć coś czymś zupełnie z tym niezwiązanym – to też się nie uda. Dlatego np. próbujemy coś zabrać/rozwiązać pornografią i to nic nie daje, a jest coraz gorzej, bo KONSEKWENCJI NIE UNIKNIEMY. Albo niektórzy “uczucie pustki” próbują “wypełnić” jedzeniem – w efekcie uczucie nigdy nie znika, a człowiek staje się chorobliwie otyły.
Już pomijając masę innych błędów w rozumieniu uzależnienia –
walką nie wygramy z niczym wewnętrznym, ani z konsekwencjami tego.
Ani walka, ani ucieczka to nie są poprawne dążenia do zmiany na lepsze. Ponownie prosty ale ważny przykład – czy walka z zimnem ma sens? Czy walka z zimnem przyniesie nam ciepło? A może walka z ciepłem przyniesie zimno? A może ucieczka od zimna lub ciepła przyniesie nam to “przeciwieństwo”? To nie jest możliwe, bo nie ma dwóch przeciwnych sobie zmiennych, ani tym bardziej zmiana nie może nastąpić przez jakiekolwiek zmaganie z tym co istnieje. Zauważ – jeśli jest Ci zimno, a Twoje ciało się trzęsie, to ono nie walczy z zimnem. Tylko podnosi swoją temperaturę.
Inny przykład – masz w domu jakieś rośliny? Jeśli tak – rozkaż roślince rosnąć szybciej, zmienić się, w tej chwili wypuścić liście lub pąki. Zmagaj się godzinami każdego dnia. A potem napisz w komentarzu o efektach tego zmagania.
Każdy kto się zmaga z czymkolwiek w swoim życiu powinien nareszcie zrozumieć, że tylko marnuje energię, czas, nerwy. Jeśli się zmagasz – przestań. Jeśli jesteś na to zbyt dumny/a – przynajmniej zrozum gdzie leży błąd i się nie frustruj, ani nie obwiniaj; i dobrej zabawy!
Ale wróćmy do dualizmu przyjemności i bólu.
Przyjemnością nie usuniemy bólu. A każdy kto wykonał porządny trening na siłowni wie, że można doświadczać i bólu, i przyjemności. Bo nie są ze sobą związane – nie są sobie przeciwne!
Samego bólu też nie można usunąć, bo to jest KONSEKWENCJA oraz informacja.
Zaraz wyjaśnię czego konsekwencją jest ból.
Zresztą przecież oglądanie porno to nie jest robienie niczego przyjemnego. To, że przestajemy CZUĆ np. napięcie czy ból NIE oznacza, że jest to przyjemne. Tylko tak to nazywamy. Stłumienie niekomfortowej emocji NIE oznacza realnego DODANIA realnej wartości pozytywnej jak przyjemność. Tak jak wzięcie znieczulenia nie leczy bolącego zęba czy złamanej kości. Ani nie usuwa bólu, TYLKO JEGO ŚWIADOMOŚĆ na czas działania specyfiku.
Przyjemny mógłby być taniec w klubie ze znajomymi lub spacer po ładnym parku. Oglądanie porno to ucieczka od tego, co w naszych oczach negatywne, złe, bolesne. A nie robienie czegoś przyjemnego.
Ale znowu widzimy kolosalnie poważne ograniczenie umysłu – uważa on bowiem, że jak może coś nazwać, to to istnieje. I dlatego jak nazywa oglądanie porno “przyjemnością”, to nie poddaje tego żadnej zdroworozsądkowej analizie – uważa, że porno jest przyjemne – że daje przyjemność. Tak NIE jest. I to samo tyczy się wódki, papierosów, narkotyków, etc. Każdej używki, a także rozrywki.
Kolejne fundamentalne niezrozumienie – uzależniony uważa, że skoro podczas oglądania porno przestał odczuwać np. napięcie, to znaczy, że je rozładował, że zrobił coś pozytywnego i że usunął coś negatywnego. Tak również NIE jest. Bo taki człowiek ani nie jest świadomy dlaczego obejrzał porno, ani co się stało w trakcie. Ale widzimy jak postrzegając świat dualizmami, opieramy swoje percepcje oraz wybory o urojenia – kłamstwa. Tym samym – jeśli wpędzimy się w kłopoty, trudno czy nawet niemożliwym będzie nam się z nich wykaraskać.
Co więcej – przecież, gdy doświadczamy bólu, wcale nie chcemy się bawić! No bo kto cierpiący uznał, że pora iść na imprezę czy na kabaret? Gdy ja się nad sobą użalałem to odmawiałem imprez, na które byłem zapraszany.
Zazwyczaj wtedy uznajemy, by obejrzeć porno czy napić się wódki. Cierpiąc rzadko wybieramy to, co naprawdę dobre. Bo nikt nam nie wyjaśnia co to jest ból, cierpienie, ani przyjemność. Ani tym bardziej dobro.
Co też pokazuje nam, że przyjemność wcale nie jest przeciwieństwem bólu. Skąd w ogóle pomysł, że jeśli uznaliśmy coś za złe, to wyeliminujemy to czymś pozornie do tego przeciwnym??? Matematyka jest zupełnie teoretyczna. W rzeczywistości 5 minus 5 wcale nie daje zera.
Uzależniony np. non stop zmagający się, męczący, zestresowany, zmartwiony, zawstydzony, obwiniający się i oglądający porno NIE dąży do przyjemności, NIE daje sobie przyjemności, ani NIE jest w stanie uciec od niekomfortowych uczuć.
Dualizmy to urojenia. To inny przykład – skoro jest prąd, to musi być coś przeciwnego do prądu, prawda? Czyli “nie-prąd”, który można dodać, aby prąd przestał płynąć jak i usunąć, by prąd się pojawił. Jest “nie-prąd”? Jest jakiekolwiek przeciwieństwo prądu? Absolutnie nie. Przemyśl – czy białe to przeciwieństwo czarnego?
Albo – jak kobieta nie okazuje Ci szacunku, to znaczy, że musi Cie “nie szanować”. Tak? Na pewno? Na pewno jest jakieś osobne “nie-szanowanie”? Masa facetów tak sądzi!
Jeśli rodzice nie okazywali Ci miłości, to znaczy, że Cię nienawidzili?
Niekoniecznie. Brak miłości wcale nie oznacza automatycznie nienawiści. Co oznacza, że nienawiść nie jest przeciwieństwem miłości.
Uwalnianie pokazuje nam, że samo uwolnienie oporu przed elementem dualizmu, który osądziliśmy jako zły oraz uwolnienie przywiązania do elementu dualizmu, który osądziliśmy jako dobry, powoduje, że jedno i drugie znika. Bo nigdy tego nie było. I doświadczamy spokoju. Sam opór prowadzi do cierpienia oraz samo przywiązanie też prowadzi do cierpienia. Bo zarówno nie chcemy doświadczać tego, co złe jak i nie chcemy tracić tego co dobre. Cierpienie jest nieuniknione, gdy tak żyjemy.
No bo nawet jak wejdziemy w związek z poczucia braku i się przywiążemy, to też będziemy doświadczać zmagania, napięcia, a nawet bólu, bo będziemy się bali to stracić. A gdy stracimy, pojawi się cierpienie, bo się oprzemy bólowi oraz samej stracie. A potem zaczniemy rozkręcać ten częsty, powszechny dramat obwiniania, biadolenia, nieraz nawet nienawiści. Wielu tak żyje nawet w związkach – boją się zdrady, wszędzie ją widzą. Nigdy nie jest dobrze.
Więc niezależnie czy to mamy, czy nie – jest nam źle. Masy ludzi są w związkach tylko dla seksu i “dzięki” seksowi. Bo uważają, że skoro dają sobie przyjemność, to jest dobrze. Ale znowu – seksu nie uprawiają, by DAWAĆ przyjemność sobie i partnerce/partnerowi, tylko by NIE CZUĆ tego, co już czują i osądzili jako złe. A to zupełnie przeciwny kierunek, niż DAWANIE tego co realnie pozytywne.
I miliardy ludzi tak żyje. A potem wymyśla się filozofie – że życie jest tragiczne, smutne, że wszystko co dobre przemija i tylko negatywne trwa… Niektórzy już w ogóle “odlecieli” – np. twierdzi się, że cierpienie uszlachetnia. To tak jakby twierdzić, że analfabetyzm uszlachetnia. Że popełnianie błędów ortograficznych uszlachetnia. Może kogoś uszlachetniły katar i dziurawe spodnie? :)
A kto powiedział, że przyjemność jest dobra? Jakiś autorytet do spraw życiowych? Kto powiedział, że ból jest zły? No kto tak twierdzi? Kto nas do tego przekonał?
Przemyśl to, bo to BARDZO ważne – czy przyjemność jest dobra? No to podpowiedź – niemal każdy lek jest gorzki. Zastrzyk mogący uratować Ci życie boli. Prawda często boli, bo tak się opieramy ale gdy ją przyjmujemy, to nas wyzwala. Nastawienie złamanej kości – boli przez moment bardziej, niż samo złamanie. Gdy partnerka zwierza Ci się z czegoś bolesnego, wrażliwego dla niej, a Ty uznasz, że pora być przyjemnym i zaczniesz żartować – możesz nawet ją mocno wkurzyć, zranić lub nawet stracić związek. Gdy jesteś głodny i najesz się słodyczy – zrobi Ci się niedobrze. Obejrzałeś/aś film, minęło 1.5-2 godziny i nic zupełnie nie zyskałeś/aś. A jeśli to były filmy pornograficzne, to kolosalnie jeszcze straciłeś/aś. Gdy wypijesz jedno piwo, może będzie Ci kapkę lepiej (a dlaczego?) ale jeśli wypijesz za dużo, to zatrujesz się, stracisz przytomność, zapewne zwymiotujesz, na drugi dzień będziesz mieć kaca, etc.
Pytam – gdzie to dobro w przyjemności? Nie ma. Nigdy nie było. Gdzie jest to zło w bólu? Nie ma.
Jeszcze kilka przykładów – czy biegun północny Ziemi jest przeciwny do bieguna południowego? Nie, one nie są sobie przeciwne. I są połączone ze sobą w polu. Tak naprawdę stanowią jedność. Prosta sprawa – kula przecież nie ma przeciwnych końców. W ogóle nie ma końców.
A może góry są przeciwne morzom? Dzień przeciwny nocy? Przecież i dzień, i noc, to tylko urojenia. Dniem nazywamy czas, że promienie docierają do tej części Ziemi, a nocą okres, w którym nie docierają. Nie czyni to jakichś osobnych dni i nocy. No bo jak u nas jest dzień, a po drugiej stronie Ziemi jest noc, to czy to są jakieś przeciwne sobie pory dnia? Nie.
Wiele osób obwinia się za to, co zrobili w trakcie dnia (oraz za to czego nie zrobili) i dlatego noc staje się dla nich czasem wyrzutów i zmagania. Wielu boi się zasypiać – kończyć dzień. Bo boją się swoich własnych osądów za to, co zrobili i czego nie zrobili w minionym “dniu”. Ale nie ma żadnej magicznej granicy, w której kończy się dzień i zaczyna noc. To tylko mentalne uproszczenia. Wygoda.
Czy wdech jest przeciwny wydechowi? Nie, nie są sobie przeciwne. Ani wdech, ani wydech nie są też ani dobre, ani złe. Co więcej – człowiek nie przeżyje tylko na wdechu, ani tylko na wydechu. Potrzebne jest i jedno, i drugie.
To wszystko może się wydawać mało praktyczne – “co mi to daje?” Ano np. – czy to, że się z kim nie zgadzasz lub nie podzielasz jego wartości, to znaczy, że jesteś tej osobie przeciwny? Możesz być. Ale to tylko Twój wybór. Miliardy ludzi ma takie podejście. I prowadzi to nawet do wojen i wielomilionowych ofiar śmiertelnych. A w życiu osobistym prowadzi to do cierpienia, uzależnień, zmagania, stania w miejscu nawet latami pomimo wkładanego ogromnego wysiłku, frustracji, kłótni z bliskimi, poczucia bezsilności i wiele więcej.
Nie możesz usunąć z siebie nic, co sam(a) osądziłeś/aś jako złe. Ze świata też nie.
TO JEST PODSTAWOWY, PRZEDWIECZNY BŁĄD, z którego ludzkość jeszcze nie zdała sobie sprawy!
NIE RÓB TEGO!
A jak nie wierzysz – z całych sił walcz z np. apatią, prokrastynacją, gniewem czy czymkolwiek innym. Daj sobie nie za dużo czasu – np. 10 lat. A potem powiedz jak dobrze się ma ta “zła” cecha. Jestem cierpliwy, poczekam te 10 lat. Napisz potem komentarz.
Masa ludzi wychodzi z wręcz idiotycznych założeń. Rzeczywisty przykład – znajoma mówi, że WOLI na pizzy pieczarki cienko pokrojone i porządnie usmażone. Gdy ja proponowałem pokroić bardziej grube, dzięki czemu będą bardziej soczyste i wyraziste – nie chciała. Bo WOLI takie. Dlaczego to idiotyczne? Bo nigdy nie zrobiła grubszych. Jak więc może woleć cienkie? Błąd polega na tym, że ona zakłada, że skoro lubi cienkie i dobrze wysmażone, to nie lubi grubszych i słabiej wysmażonych… I naprawdę ludzie są poważnie zaskoczeni, gdy okazuje się, że po spróbowaniu lubią i jedno, i drugie! Obie opcje! Bo opór i przywiązanie są wpisane w funkcjonowanie umysłu. Jak przywiązaliśmy się do jednego elementu dualizmu, to automatycznie opieramy się drugiemu. I zupełnie przeczy to zdrowemu rozsądkowi. Czy grube to przeciwieństwo cienkiego/chudego? Dlaczego grubiej pokrojone pieczarki nie miałyby być równie pyszne, co drobniej? Dla mnie są smaczne i takie, i takie. A dzięki rozmaitym opcjom, ma to dodatkowy plus, że raz może być tak, a raz tak.
Wyjaśnię dzisiaj jak wielkim niezrozumieniem jest dualizm bólu i przyjemności.
Każdy uzależniony wie, że żadna ilość przyjemności nie eliminuje bólu, ani cierpienia. Gdyby tak było, to po każdej sesji z porno człowiek czułby się dobrze i czułby się tak trwale. Co więcej – im dłużej by oglądał, tym byłoby lepiej, zgadza się? Logiczne? Tylko pozornie. A czy tak jest? Nie. Bo to akademicki bełkot.
Wielu dało się przekonać, że szkolna edukacja i papierek po studiach automatycznie da nam super pracę i wysokie zarobki, a pracodawcy będą się o nas zabijać. To się wydaje logiczne tylko w akademickich dyskursach – w mentalnych dywagacjach, aka – urojeniach. W rzeczywistości jest kapkę inaczej.
A zazwyczaj po sesji z porno nie tylko “lepiej” jest tylko chwilowo ale szybko staje się jeszcze gorzej. Oraz – po jakimś czasie musimy powtórzyć sesję z porno lub znowu napić się wódki, bo “złe” samopoczucie “wraca”. A najczęściej wcale nie jest dobrze, tylko “nie jest źle”. Rozumiesz różnicę? To jakby twierdzić, że brak brudów w mieszkaniu oznacza, że w domu jest pięknie. Ale równie dobrze mogą to być gołe ściany.
Tak samo – wielu twierdzi, że skoro nigdy nikogo nie napadli, nie uderzyli, nie okradli, to znaczy, że są dobrymi ludźmi. Na pewno? Wcale nie. Ale nie czyni to nas także ludźmi złymi. Zaś nasz brak negatywnych działań może być efektem lęku i apatii – wcale nie dobra. Dobro i zło to też takie prościutkie, płytkie, kolosalnie niedojrzałe widzenie świata, że głowa mała. O tym porozmawiamy szeroko w jednej z kolejnych części tej serii.
Wracając do bólu i przyjemności. Niech mi ktoś powie – gdyby codziennie musiał iść do chirurga, by mu zaszywał tę samą ranę, to by znaczyło, że coś nie gra, zgadza się? No bo powinna wystarczyć jedna wizyta – rana jest zaszyta, zrasta się i po problemie. A jednak uzależnieni oglądają porno, piją wódkę, palą, etc. nawet wielokrotnie każdego dnia; od lat.
Są ludzie, którzy od bólu czy totalnie błędnego zrozumienia – odczuwania “pustki” – uciekają w jedzenie. I stają się kolosalnie otyli. Bo błędnie interpretowali wewnętrzne doświadczenie jako “głód”, czyli pusty żołądek. A przecież nie zawsze jest wskazane jedzenie nawet, gdy faktycznie doświadczamy głodu.
Potem dochodzi wstyd za swoje ciało, obwinianie, etc. A nawet zazdrość i nienawiść do ludzi zgrabnych. Ale nigdy nie było żadnej pustki, ani tym bardziej “uczucia pustki”. O tym porozmawiamy kiedy indziej.
Jak wielkim nieporozumieniem jest ucieczka od bólu w przyjemność, pokazują nam rynki używek i rozrywki – są to kolosalne biznesy – wielomiliardowe. Bo tak nie rozumiemy ani bólu, ani cierpienia, ani tego, co nas z tego uwalnia. Od bólu NIE UWALNIA nas przyjemność. Żadna jej ilość. Ale przywiązujemy się do tego i pragniemy coraz więcej. Nawet gdy jest w tym ogromne ryzyko i kosztuje nas coraz więcej – nie tylko pieniędzy.
Przede wszystkim zrozummy co to jest ból. Ból to doświadczenie zderzenia dwóch płynących nurtów energii. Szybko nam to pokaże np. uderzenie (nie za mocno!) w ścianę. Doświadczymy bólu ręki. Dlaczego? Wyjaśnił nam to dopiero np. Isaac Newton – światowej sławy fizyk (poziom świadomości – 499) – w wielkim skrócie – każda SIŁA powoduje powstanie siły o tym samym kierunku i wartości ale przeciwnym zwrocie. Gdyby nie to, to uderzenie w dowolny przedmiot nie “powodowałoby” bólu.
Rozumiesz? “Boli” wracająca do nas nasza energia, która/bo trafiła na opór.
Gdy rękę przyłożysz delikatnie i zaczniesz naciskać, to nie doświadczysz bólu od razu ale na pewno odczujesz pewne napięcie, tak jakby ściana napierała na Twoją dłoń. Jeśli będziesz naciskać długo – ból też się pojawi. Zauważ – ściana Cię nie atakuje, nie naciska na Ciebie. To TWOJA ENERGIA. Doświadczasz tylko swojej własnej energii. Dwóch jej nurtów przeciwnych do siebie (co też pokazuje, że to “przeciwieństwo” to tylko mentalne urojenie).
Sama ściana NIC nie robi. Ściana się nie męczy. Nie oddaje, nie atakuje, nie ma wobec Ciebie żadnej intencji. Mówiąc – “przeciwne” energie – mam na myśli, że ta, którą oddajesz i ta, która wraca.
Kolejne doświadczenie – gdy coś Cię boli, np. ręka – zjedz cukierka. Doświadczysz naraz króciutkiej przyjemności ze zjedzenia czegoś słodkiego ale też nadal doświadczać będziesz bólu. Przyjemność nie usunęła bólu – nie zniwelowała. Ściana i cukierek uczą nas, że przyjemnością nie wygramy z bólem. Tak na marginesie – zjedzenie 100 cukierków też nie pomoże, a może nawet dodatkowo zwymiotujesz.
W przypadku, gdy np. upadnie Ci coś na stopę, ból się pojawi. Ale będzie tym silniejszy, im Ty silniej się będziesz opierać tej sytuacji i samemu bólowi. Zgadza się? Jeśli w ogóle nie stawisz bólowi oporu, możesz go nawet w ogóle nie doświadczać – bo on sobie będzie ale Ty nie będziesz się z nim “boksować”! Gdy tylko przestaniesz napierać na ścianę, napięcie czy już ból – także znikną. Może nie od razu ale się wyczerpią. A są ludzie, którzy cierpią dziesiątki lat. Już wiesz dlaczego.
Z innej perspektywy – ból jest więc INFORMACJĄ o tym zderzeniu energii (materia to też energia, tylko wibrująca z taką częstotliwością, że ją widzimy zmysłem wzroku). Ból to najczęściej informacja o stawianym oporze.
Zauważmy też kolosalne niezrozumienie – uderzenie w ścianę jest powodem bólu. Ale czy to oznacza, że ściana nas zaatakowała, napadła, dręczy nas? Oczywistym jest, że nie. A jednak tak odnosimy się np. do emocji. “Bijemy” emocje, by się ich pozbyć, a uważamy, że to emocje biją nas – napadają, duszą, dręczą, atakują, przytłaczają. Mówi się – “panika atakuje”. Żyjemy tak nieświadomie, że nawet nie dostrzegamy własnego ataku na emocje.
Masy ludzi tak to widzą – a to dokładnie jakby napierali na ścianę i uważali, że ściana napiera na nich!
Jeszcze dodatkowo emocjom oraz myślom nadajemy cechy ludzkie – napadanie, chęć czynienia krzywdy, dręczenie, itd… To jakby mówić, że ściana nas dręczy, bo na nią napieramy, a ona dalej stoi i nie chce odejść.
Bólu trudno jest nie odczuć, bo to jest jego rola – ma być to wyraźny sygnał. Tak jak syrena alarmowa karetki pogotowia. Jest to ważny sygnał i dlatego “głośny” i wyraźny. Złamanie również poważnie boli, bo to INFORMACJA. Nie jest zła – wręcz przeciwnie – jest bardzo dobra i ważna! Bo informuje o poważnym problemie, którym jeśli się nie zajmiemy, to konsekwencje będą bardzo poważne.
Zauważmy teraz – mamy rynki używek i rozrywek. Głównie, bo nie potrafimy sobie poradzić z bólem, dlatego sięgamy po to, co pod nazwą “rozrywka” czy “używka” w jakiś sposób na nas wpływa. Nie jest to wpływ pozytywny. A od darmowej, fantastycznej “rozrywki” – medytacji – uciekamy jak od bandyty z nożem!
Można się więc zastanowić – skoro rynki polegające na ucieczce od bólu, wytłumianiu go – tak się rozrosły, to ile jako ludzie tak ważnych sygnałów ignorujemy, nie chcemy i robimy wszystko, byle tylko nie przyjrzeć się temu, co wymaga dużej poprawy? Płacimy innym za swoje ogromne błędy, których nigdy nie rozwiązujemy.
Ludzie wymyślili sobie masę bzdur na temat bólu. Np. “ból psychiczny” czy “ból emocjonalny”. Nie ma czegoś takiego. Abyśmy doświadczyli bólu związanego z emocjami, musimy najpierw emocji stawić opór. Emocje to też nasza energia. Sama z siebie nie może powodować bólu. Dopóki coś nie będzie stało w przeciwieństwie do tej energii, nie doświadczymy bólu. Ale nawet wtedy nie jest to żaden nowy, specjalny, wyjątkowy, inny rodzaj bólu.
Stawiany opór emocji powoduje, że ona nie może minąć. A nawet będzie rosła. Bo skoro już wiesz, że emocje to energia, opór to energia, którą napieramy na naszą energię zwaną emocjami, to oczywistym jest, że nie minie i będzie jej przybywać. Tak jak ciągłe napieranie na ścianę, początkowo dość swobodne, może też przerodzić się w udrękę. Ale nawet w skrajnej udręce, ściana nadal nic nam nie robi.
Tak jak wetknięcie korka w wannę powoduje, że przy odkręconym kranie, wody zacznie przybywać. Aż zacznie się wylewać. To właśnie są wybuchy gniewu, “napady paniki”, wieczne zestresowanie, martwienie, frustrowanie, etc. Ludzie żyjąc nieświadomie wymyślili sobie kolejne urojenie – “to on mnie zdenerwował!” Ale korka wyjąć nie chcą. :)
Gniew i wina są najczęstszymi “zabawami” – “to przez ciebie!”, “ona wzbudziła we mnie poczucie winy!”, “to oni są winni!”, “to ci dranie!” Szczególnie, gdy doświadczamy bólu sądząc, że to przez innych.
Ale wina jest prawie na samym dnie świadomości – co oznacza, że stanowi fundamentalny i poważny błąd percepcji. W religii nazywane jest to grzechem. Grzech = błąd. Błąd, czyli coś, z czym związane są przykre konsekwencje. Czy błędy są złe? Złe może być tylko nie wyciąganie z nich mądrych wniosków oraz ich powtarzanie.
Gdy zaś uczciwie przyjrzymy się temu jak żyjemy, dostrzeżemy, że nigdy nie wzięliśmy odpowiedzialności za żadną emocję, samopoczucie. Tylko zawsze “przez coś” lub “przez kogoś”.
Łatwo zauważyć, że żadna ilość obwinianie nie przynosi nam ulgi, ani nie rozwiązuje problemów. Wliczając zemstę. Człowiek, który dokonuje zemsty – cierpi. Nie przez to, co mu uczyniono, tylko przez utrzymywanie w sobie oporu. I nawet gdy dokona zemsty, nie następuje żadna poprawa, żadna trwała ulga. Ani tym bardziej nie doświadcza szczęścia. Bo kierował się urojeniem od początku do końca. A gorzką, skrywaną przyjemność możemy doić z każdej sytuacji – z własnej buty. Tylko to nie jest szczęście.
Kolejny przykład oporu – np. niezdecydowanie. Nie podejmujemy decyzji i się opieramy. Nie analizujemy jakiej decyzji nie chcemy podjąć, ani dlaczego. Tylko się szamoczemy. Zaczynamy doświadczać bólu. Od razu twierdzimy, że to, co próbujemy zrobić jest bolesne – no bo dlaczego mielibyśmy sami powodować sobie ból? Rezygnujemy ze zmagania na rzecz np. ucieczki w porno. Przestajemy doświadczać bólu i od razu twierdzimy, że faktycznie to działanie musiało być bolesne, bo gdy tylko odpuściliśmy, przestało nas boleć.
Ale nie działanie było bolesne. Tylko to, że się mu opieraliśmy. Stawialiśmy opór naszej własnej energii. A opór to też nasza energia. Gdyby tak nie było, to opieranie się nie powodowałoby apatii, zmęczenia, senności, wyczerpania.
Wiele ludzi mówi wtedy – “muszę się zmusić/przemóc/przełamać”. A co jest efektem łamania? Ból. :) Nie tędy droga. Nie masz się łamać, tylko przestać opierać.
Mam nadzieję, że już dociera do Ciebie jak absurdalne jest to, co masa ludzi sądzi, że robi – “walczę z oporem”… uch.
Nie robimy nawet tego, co obiektywnie dobre – jak trening na siłowni. Zaczynamy i szybko przestajemy. Bo się opieramy. Tylko gdy dzieje się coś, co osądziliśmy jako złe, dużo trudniej jest nam wybrać i skupić się na swoim wnętrzu, wziąć odpowiedzialność i przestać się opierać, obwiniać. Bo nierozwinięty umysł – nieopierzony ;) – cały czas skupia się na zewnętrzu. Taką ma rolę i w pewnym kontekście jest jak najbardziej ok.
I teraz ważne pytanie – gdzie w tym wszystkim jest miejsce na przyjemność? W jaki sposób ma ona nam pomóc z bólem? Nie może. Najczęściej właśnie ucieczka w tę rzekomą przyjemność przedłuża się i w końcu rezygnujemy z tego co mieliśmy zrobić – nie tylko spraw jak trening ale też z ważnych obowiązków.
Jest tylko jeden powód, przez który może nam się wydawać, że przyjemność to przeciwieństwo bólu, a tym samym prowadzi do jedności – spokoju i końca cierpienia. Bo robiąc coś, co widzimy jako przyjemne – przestajemy się opierać, zmagać, wybieramy chęć, skupiamy się na tym. Rozumiesz?
Problem polega na tym, że używki (ani rozrywki) NIE są źródłem przyjemności. Ani ulgi. Nie są źródłem niczego. A spożywanie ich czy oglądanie porno wiąże się z niebezpiecznymi konsekwencjami.
Jeśli oglądasz porno i przestajesz doświadczać napięcia, NIE oznacza, że napięcie zostało jakoś magicznie “rozładowane”, ani porno nie przyniosło Ci ulgi. Tylko Ty na czas oglądania porno PRZESTAŁEŚ/AŚ się opierać. A potem znowu zaczynasz się opierać, więc znowu doświadczasz napięcia i bólu. Tak żyjesz. W tym jest problem. Rozwiązaniem nie jest ani używka, ani rozrywka.
I jednocześnie urojenie, że porno to przyjemność, skoro podczas jego oglądania znika ból. Nie, ból nie znika, tylko my stajemy się go nieświadomi. Jeśli ból rzekomo “znika”, to tylko dlatego, bo my przestaliśmy się opierać.
Tak jak znieczulenie nie powoduje, że znika ból, ani że kość się zrosła. Tylko my PRZESTAJEMY BYĆ ŚWIADOMI bólu. A sam ból, jak i jego źródło, nadal są. I znowu ich doświadczymy, gdy znieczulenie przestanie działać.
Gdy proszę klientów, by przeanalizowali co czują przed sesją z porno i po sesji, to prawie zawsze jest to tym samym; plus dodatkowe obwinianie się po wpadce, wstyd i silniejszy opór, więc i większy ból. Czyli jest nawet gorzej.
Podobnie w związkach – jeśli coś nas boli, to żadna ilość “słodzenia”, komplementów, przepraszania, prezentów też nie wystarczy (przynajmniej wobec dojrzałej osoby). Trzeba zająć się PRZYCZYNĄ. Kłótnie to dziecinada – to niedojrzała forma prób komunikacji. Mówienie to jeszcze niekoniecznie komunikacja. Najczęściej jednak intencją jest tylko wywalenie partnerowi/partnerce na głowę swoich własnych zaniedbań, które “kisiliśmy” nieraz nawet latami.
I tu też zgadza się prawo dynamiki Newtona – obwiń kogoś, to ta osoba obwini Ciebie. I z drugiej strony – jeśli obwinisz siebie, w końcu ktoś też obwini Ciebie. Oraz Ty obwinisz innych tak samo jak obwiniasz siebie. Bo siła zawsze spotyka się z siłą zwróconą z kierunkiem przeciwnym do jej zwrotu.
To wszystko uczy nas to w jak wielu okolicznościach siła jest kolosalnym błędem.
Podkreślę – nie mówię, że dążenie do przyjemności jest złe. Bo nie jest. Nic nie jest złe. Zło to też tylko dualizm, czyli urojenie. Wszystko można uznać za dobre lub złe ale tylko W PEWNYM KONTEKŚCIE. Jeśli sięgniemy po przekąskę za każdym razem, gdy poczujemy się źle, poczujemy się głodni lub odczujemy “pustkę”, to efektem tego będzie coraz więcej tłuszczyku, w końcu zniknie nam pępuszek i będzie wielkie “buuu jestem gruby/a, nikt mnie nie zechce!” ;) Czy to znaczy, że jedzenie jest złe? Tylko w pewnych okolicznościach.
Tak samo dążenie do przyjemności nie jest ani dobre, ani złe (o ile faktycznie dążysz do realnej przyjemności). Ważne są powody i okoliczności oraz intencje. O tym porozmawiamy szeroko w części dotyczącej dobra i zła.
Jeszcze jedna uwaga na temat bólu – jeśli uważamy, że boli nas coś lub cierpimy przez coś – weźmy za przykład coś, co wydarzyło się w przeszłości – tydzień, miesiąc, rok, dziesięć lat temu, TO JUŻ SIĘ WYDARZYŁO! Tego zdarzenia już nie ma. Jak więc może nas to boleć? Jak więc możemy “przez to” cierpieć?
Gdy z domu wyniesiesz śmieci, to już nie ma śmieci, bo nie może być. Jeśli dane wydarzenie minęło, to jak możemy wobec niego czegokolwiek doświadczać? Nie możemy.
Ignorujemy własną odpowiedzialność – percepcję, jej konsekwencje – emocje oraz to, co robimy z emocjami – opieramy się im. Ale jeżeli uważamy, że coś jest źródłem emocji – np. denerwuje nas czy jest straszne/przerażające, to nie dziwnym jest, że uważamy, że czujemy się tak przez coś. A jednocześnie zupełnie nie rozumiemy co to są emocje. Powtarzamy to określenie – “emocje” – zupełnie bezmyślnie, bo oczywiście się o tym nasłuchaliśmy nie wiadomo skąd, ani nie wiadomo od kogo. Mówimy tylko “emocje” i tyle. Nie mamy pojęcia co tak naprawdę mówimy. Masa ludzi pisze mi o różnych rzeczach – “o tym kiedyś gdzieś czytałem”… wow! Czyli wierzymy ślepo w jakąś informację nie wiadomo ani skąd, ani od kogo. Tylko zapamiętaliśmy słowo…
Eksperyment – zamknij oczy i zacznij chodzić po swoim mieszkaniu tak jakbyś oczy miała(a) otwarte. Jak to się skończy? Boleśnie. Ślepa wiara w cokolwiek kończy się podobnie.
Zauważmy stwierdzenie – “boję się odczuwać emocje”. Ale to banie się to już jest odczuwanie emocji. Nie jesteśmy świadomi, nie chcemy tego lęku, nie widzimy co się dzieje, więc się opieramy. Lęk nie mija, a my desperacko potrzebujemy wytłumaczenia, więc wmawiamy sobie, że boimy się odczuwać. Ale już odczuwamy i nic złego się nie dzieje. A jak boli, to nie lęk, ani jego odczuwanie, tylko opór stawiany lękowi. Jeśli jednak ślepo będziemy wierzyć w każdą myśl, to będziemy prowadzili bolesne życie. Nie ma w tym nic dziwnego.
I znowu – jeśli uważamy, że coś jest przerażające i tego unikamy, to jak możemy doświadczać lęku, jeśli tego unikamy? Jeśli to wydarzenie byłoby źródłem lęku, to przecież nie moglibyśmy go doświadczyć, aż nie przeżylibyśmy tego doświadczenia, zgadza się? Dowodów, że emocje to temat stricte wewnętrzny (czyli nie rozwiążemy go niczym zewnętrznym) jest masa, a jednak każdy odrzucamy lub ignorujemy.
Ale ludzie dalej idą w zaparte. Mówią, że lęk ich chroni… Więc znowu nadają energii cechy ludzkie. To jakby mówić, że prąd ma cechy ludzkie. Albo wiatr. Powiedz mi – czy paliwo w samochodzie Cię chroni? Czy przebita opona Cię chroni? Albo powietrze w oponie? Przemyśl to. Nie żyj ślepo.
No dobrze, to co jest rozwiązaniem na ból?
Akceptacja. Zwana też poddaniem.
A cóż to jest akceptacja? Jakieś czary-mary, rimpi-pimpi, które musimy nad czymś odprawić?
Nie.
Raz jeszcze – świadomość -> percepcja -> emocje -> myśli. A emocjom i myślom stawiamy opór, bo je osądzamy. Zaś zarówno wydarzenia zewnętrzne jak i wydarzenia wewnętrzne – emocje – staramy się kontrolować. Czyli stawiamy im opór, nie chcemy ich takimi jakimi są. Ból to informacja o tych błędach.
Wybierz jakąś sytuację, “która Cię boli”. Zacznij odpuszczać opór. Zauważysz, że to czemu się opierałeś/aś, to była stłumiona, wypierana emocjonalność. Najpierw może to będzie gniew lub żal. Potem wina, wstyd. Może znowu żal. Bolał opór stawiany tym emocjom, a nie sytuacja.
Co to jest akceptacja? To świadomość oporu oraz osądów i decyzja, by przestać to robić. Odpuścić. Poddać. A żeby przestać się opierać, trzeba sobie uświadomić, że się opieramy i w sytuacji, której stawiamy opór. Akceptacja to odpuszczenie wszystkich osądów, wartościowania, oporu. To widzenie czegoś takim jakim jest. A my niczego nie widzimy takim jakim jest, dopóki projektujemy na to cokolwiek – jakąkolwiek opinię, percepcję, pamięć, wspomnienie, emocję czy myśl.
Często potrzebne jest trochę praktyki, by dostrzec, że tak szybko stawiamy opór emocjom, że pozostajemy ich zupełnie nieświadomi. I dlatego nie rozumiemy co to jest napięcie, ból, skąd się biorą, ani co z nimi zrobić. Z nimi nie robisz nic. Zajmujesz się przyczynami. To automatycznie zmieni konsekwencje.
W kolejnych częściach tej serii rozprawimy się m.in. z takimi dualizmami:
– Miłość i nienawiść.
– Strach i odwaga.
– Uzależnienie i wolność.
– Dobro i zło. Lepsze i gorsze.
– Błędy i “perfekcjonizm”.
– Pragnienie/chcenie i niechęć/opór.
– Zdrowie i choroba.
– Dyskomfort i “strefa komfortu”.
– Serce i umysł.
– Prawda i kłamstwo.
Na pewno będzie więcej. Jednak zaznaczam to teraz, by pokazać, że te pary to urojenia. Jedno nie jest przeciwieństwem drugiego, tak jak mam nadzieję, ukazałem na przykładzie przyjemności i bólu. Więc jedno nie stanowi dla drugiego rozwiązania. Ani przyczyny braku. Bo każdy, kto np. wybrał odwagę – wybrał ją POMIMO strachu. Mógł czuć strach, a jednak BYŁ odważny.
Tak jak męskość i kobiecość to NIE są płcie przeciwne. Przeciwne? Wobec czego? Wobec siebie? Mężczyźni też są często przeciwni wobec siebie. Czy to znaczy, że męskość to płeć przeciwna męskiej? No bzdura. Ew. jakaś osoba może być przeciwna innej osobie. Ale nic w świecie nie jest sobie przeciwne samo z siebie. Tak jak twierdzenie, że woda jest przeciwna ogniowi. To przecież dziecinada. Bzdura totalna.
Przemyśl – czy mężczyzna nie może być czuły, ciepły, troskliwy, wspaniale wychować dzieci nawet samemu? Pewnie, że może. Czy kobieta nie może być zaradna w świecie finansów, pełna twórczej i kreatywnej energii, radząca sobie w robocie lepiej od mężczyzn? Pewnie, że może. Nie ma tu żadnych przeciwieństw.
Czy narząd płciowy męski jest przeciwny narządowi płciowemu damskiemu? Z mojego doświadczenia wynika, że są sobie nawet przychylne i fantastycznie współpracują. :)
Jeszcze odnośnie “uciekania w przyjemność”. Przyjemność nie jest jakąś obiektywną, wspólną, zawsze taką samą jakością. To urojenie. A jak się mają fakty – jest to troszkę bardziej złożone.
Ważny przykład – emocje. Każdy, kto się wkurza, bo np. nie poszło mu coś w pracy, uznaje to co mu nie poszło za złe. Obwinia to, kogoś i/lub siebie. Bo samą winę też uznał za złą. Jednak gdy np. obwiniamy kogoś – nawet kogoś bliskiego – a następnie się wkurzymy – to już wkurzenie uznajemy za dobre. Może nawet słuszne. Dlaczego? Bo gniew jest dużo lepszym stanem W PORÓWNANIU do poczucia winy.
Każda emocja jest przyjemna ale tylko W PORÓWNANIU do emocji od niej niższych. Sama z siebie nie jest taka. Nie jest ani dobra, ani zła.
Wie to też każdy mężczyzna, który wrócił po trudnym dniu pracy do domu, pełny dumy chwali się żonie ile to zarobił, a żona odpowiada – “tylko tyle?” Nagle duma, która wydawała się koronnym uczuciem staje się bardzo nieprzyjemna i pojawia się wstyd. I co wtedy? Gniew wyda się nam przyjemny, bo w porównaniu do wstydu taki jest. I dlatego bardzo chętnie obwinimy żonę (często skrycie) i będziemy się frustrować. Więc – raz gniew jest “przyjemny”, a raz nie. Czy taki jest sam z siebie? Nie. A konsekwencji nie unikniemy – bo gdy zdenerwujemy się na partnerkę, pomimo, że nasze doświadczenie będzie pozornie przyjemne, to w związku będzie coraz gorzej. A że dumy nie uwolniliśmy, uznamy dumnie, że wina leży po stronie partnerki. Tylko, że nikt nie jest winny, a za swoją winę odpowiadamy my.
Zauważmy też, że obwinianie siebie nie jest przyjemne ale możemy się wręcz rozpływać w obwinianiu innych, np. w formie wyliczanek wszystkich niegodziwości popełnionych wobec nas (wliczając te, które sami uznaliśmy, że nas dotyczą, ranią, etc.). Choć oczywiście ten, kto kolosalnie obwinia siebie, też skrycie doi z tego przyjemność.
Ekscytowanie się np. czymś nowym może wydawać się dobre. Ale nie jest dobre. Jest dobre tylko w porównaniu do np. oporu przed radością, nazywanym nudą. A co, gdy to, czym się ekscytujemy nie wydarzy się lub okaże się, że nie jest takim jakim oczekiwaliśmy czy mieliśmy nadzieję? Ekscytacja szybko przerodzi się w żal, winę, gniew, frustrację, którym stawimy opór, więc i doświadczymy bólu. A potem pożądanie, którego doświadczymy np. oglądaniem pornografii, wyda się nam niezwykle kuszące.
Dlatego też mówienie, że uciekamy w przyjemność czy przyjemność jest dobra – to dziecinne, niezwykle pobieżne, płytkie, nieprecyzyjne, a tym samym – błędne – rozumienie. I dla uzależnionych – krytycznie istotne. Bo cały czas uciekają w stan pożądania. Gdy wytłumią to, co czuli przed sesją z porno – to stan może być nawet jeszcze wyższy – odwaga czy ochota. Tylko że oni tacy nie są, ani się nie stali. Chwilowo doświadczają potencjału, który następnie jeszcze silniej od siebie odepchną.
Bo po sesji z porno – “wracają” do tego jacy są i co czuli. Najczęściej upadają jeszcze niżej. I dlatego cierpią – bo zarówno opierają się temu – nie chcą tego, jak i przywiązali się do stanu wyższego i też opierają się jego utracie. Bo często też wychodzą z błędnego założenia – że jak np. zaakceptują wstyd, to już nie będą mieli motywacji, by coś z nim zrobić.
Miotają się więc w tym dualizmie bólu i przyjemności i nie mogą się z niego wydostać. Bo ani ból nie jest zły, ani nie jest dobry. I przyjemność też nie jest ani dobra, ani zła.
Zauważ, że nawet żarty nie zawsze są wskazane. Ale nie są złe. Częściej są dobre, niż złe.
Jeśli lubisz ogórki kiszone, to one też nie do wszystkiego pasują. Same z siebie nie są więc ani dobre, ani złe. Tylko ew. nieodpowiednie.
Ból nie jest zły – i wie to każdy, kto np. przebiegł maraton. Boleć może całe ciało ale człowiek jest szczęśliwy. Bo taką ma percepcję – zrobił coś dobrego. Gdy strażak wyciągnie kogoś z płonącego budynku, to nawet, gdy będzie poparzony, gdy będą bolały go płuca – będzie szczęśliwy, że to zrobił. W takim kontekście umieści ból, że nie będzie z tego powodu cierpiał – bo nie stawi bólowi oporu.
Rozumiesz? A przecież uzależniony też sądzi, że robi coś dobrego – i dlatego to robi bez oporu. Ale konsekwencji nie uniknie. Obwinianie się nic nie daje. Tylko jest jeszcze gorzej. A gdy już porno obejrzy, zaczyna się opierać oglądaniu pornografii. Co samo w sobie prowadzi do jej oglądania.
Po porządnym treningu na siłowni zapewne też nie unikniesz bólu mięśni. Ale to nie będzie cierpienie i możesz się nawet z tego cieszyć.
Podsumowując – bólu nie uzdrowisz przyjemnością. Ból usuniesz AKCEPTACJĄ. Czyli zaprzestaniem opierania się, grania ofiary, obwiniania i osądzania. Bo ból jest tego konsekwencją. Napięcie również.
Ból jest konsekwencją błędów wewnętrznych i dlatego nie pomoże nic z zewnątrz.
Ok, Bóg w swojej łasce, dał ludziom leki. Mamy np. Aspirynę. Nikt nie musi niepotrzebnie cierpieć. Jednak jeśli migreny mamy często, warto zająć się przyczyną. Bo spożywanie leków nie jest, wbrew pozorom, zdrowe. Lek od trucizny różni tylko dawka. Leki naprawdę nie leczą. Jeśli zrozumiesz, że uzależnienie to konsekwencja tego jak żyjesz, to zrozumiesz też, że terapia, ani tym bardziej – terapeuta – nie uleczy Cię. Bo nie ma czego leczyć. Ale może bardzo pomóc. Np. naprowadzić Cię na pewne kwestie i podać rozwiązanie. Ale terapeuta nie zastosuje go za Ciebie. Terapeuta nie może żyć za Ciebie. Ani nikt inny.
To element tego dlaczego samopoświęcenie się jest kolosalnie negatywne. Bo odzieramy siebie z wartości i problemy innych uważamy za nasze, a następnie próbujemy je rozwiązać.
Zmaganie z czymś zewnętrznym, co uznaliśmy za źródło naszego bólu – też jest z góry skazane na porażkę. Ktoś/coś zewnętrznego może ewentualnie być dla nas pretekstem, by przestać się opierać. Ale czy przestaniemy – to nasz wybór.
Dualizmy są przyczyną wszystkich wewnętrznych konfliktów – jak np. podryw. Nie akceptujemy swojej sytuacji, a chcemy ją poprawić. A nie poprawiamy jej, bo się za nią obwiniamy i z tego powodu wstydzimy np. zagadać do dziewczyny. Gdyż uważamy, że nasza sytuacja źle świadczy o nas, czyli, że my jesteśmy źli. A jesteśmy?
Albo – nie akceptujemy ile mamy pieniędzy i jednocześnie uważamy, że nie zasługujemy na więcej. Więc obwiniamy szefa, że płaci nam za mało, nie docenia nas; ale nie chcemy lepiej, ani więcej pracować; a szef podświadomie wyczuwając, że jest atakowany, nie chce nam płacić więcej (to nie jest jakiś uniwersalny, magiczny scenariusz – tylko jeden przypadek). Widząc naszą niechęć do lepszej pracy, nie daje nam bardziej odpowiedzialnych obowiązków, więc nie ma podstawy do zwiększenia nam wypłaty. A my tylko domagając się więcej – opieramy się i przez to nie ma poprawy, a jest zazwyczaj nawet gorzej.
Nie akceptujemy swojego ciała, wstydzimy się go. I na tej podstawie nie chcemy iść na siłownię, bo boimy się zostać wyśmianymi. Nie podejmujemy więc działań, by poprawić swoją sytuację. Ale nie zauważamy, że problem jest stricte wewnętrzny – to my się osądzamy i wstydzimy. Nikt inny nam tego nie robi. Wypieramy to, chcemy być tego nieświadomi, ukrywamy to i dlatego tak boimy się, że ktoś nam to pokaże.
Ostatnio byłem na siłowni i gdy już zbierałem się do wyjścia, do szatni wszedł facio. Wielki, przypakowany. Złożyłby mnie w kopertę dziesięć razy i się nawet nie spocił. Przywitałem się i zażartowałem, że nareszcie siłaczy zastąpią na siłce amatorzy, bo ileż można! Zapytałem się go czy dobrze je, bo tak chudziutki jest. Że ja tu 3 godziny cisnąłem ale najwyraźniej amatorzy mają szczęście do treningów. Taka krótka rozmowa. Tak go to rozbawiło, że zaczął się śmiać i non stop ciągnąć wątek. Już myślałem, że nie wyjdę. ;) A zacząłem od tego, że zażartowałem z mojego ciała. Życzyliśmy sobie dobrego dnia. Bardzo przyjemne. W porównaniu do niego byłem chudy jak patyk. Ale swoje ciało akceptuję jak i akceptowałem jego. Dlatego nie mogło być żadnego spięcia.
Gdy opieramy się np. temu, że czegoś nie mamy, jakimś takim dziwnym trafem opieramy się także działaniom niezbędnym, by to osiągnąć. Zauważyłeś/aś to? Albo je podejmujemy ale szybko przestajemy – zanim to osiągniemy. A przecież często zaczynamy nawet nienawidzić to, czego nie mamy – zazwyczaj kobiet i pieniędzy. Uznajemy je za złe. Jeszcze uważamy, że to kobiety nas nie chcą. W ten sposób usprawiedliwiamy opór i obwinianie.
I setki innych, podobnych przykładów.
Wspólnym mianownikiem tego jest ból/cierpienie, a nieskutecznymi próbami rozwiązania – ucieczka w często tylko pozorną przyjemność.
Zauważmy kolosalny błąd, jaki popełniamy już w wychowywaniu swoich dzieci – nagradzamy dzieci czymś z zewnątrz – np. zabawką, słodyczami czy biletem do kina. A nie uczymy naszych pociech, że radość ma źródło wewnętrzne. Tak samo akceptacja, docenianie, szacunek, wybaczenie, miłość. Nie uczymy np. medytacji, ani odpuszczenia. Dlaczego? Bo sami nie jesteśmy tego świadomi. Bo sami zostaliśmy zaprogramowani fałszem, by szukać poza sobą.
I masa uzależnionych pisała mi, że nagradzają się pornografią – np. za to, że przeżyli trudny, “stresujący dzień” w pracy. Więc nie tylko osądzili coś zewnętrznego, nie tylko wyprojektowali wewnętrzne konsekwencje tego osądu poza siebie, bo to co wewnętrzne też osądzili, ale również wybrali pornografię, by te konsekwencje stłumić + doświadczą konsekwencji samej pornografii.
Ostateczny rozrachunek – coraz większe uzależnienie od świata zewnętrznego, który przecież osądzamy coraz bardziej jako negatywny; także coraz bardziej odrzucamy od siebie konsekwencje tych osądów, więc też rośnie wewnętrzne napięcie (bo nie ma innego), ból, także cierpienie. To jest uniwersalne. Nie ma od tego wyjątków, jeśli tak postępujemy wobec czegokolwiek.
Dlatego na zdjęciu dla tego artykułu uśmiechnięta buźka jest na baloniku. Bo to co zewnętrzne jest ulotne, łatwo to stracić. Małe *pyk!* i nie ma. Zaś to co wewnętrzne – tego stracić nie można. To jacy jesteśmy jest wieczne. I tylko my za to odpowiadamy.
Również – jeśli temu, co wewnętrzne stawisz opór, osądzisz, wyprojektujesz – to też nie minie. I nic z zewnątrz tego nie zabierze, nie usunie, nie oczyści Cię z tego, nie zastąpi tego czymś innym. Tylko Ty możesz to w pełni zaakceptować, wziąć odpowiedzialność, powitać i pozwolić odejść. To droga poddania. Tylko to “działa” wobec tego, co wewnętrzne. Bo również tylko Ty robisz to, przez co to jest, trwa, nie mija, a może nawet rośnie.
Dlatego – jeśli nie dokonujesz zmian wewnętrznych w stronę pozytywności, to doświadczać będziesz tego samego. Nawet przez całe życie. W tym także nie ma nic dziwnego.
Mam nadzieję, że przekaz tego artykułu jest dla Ciebie jak najbardziej pozytywny. Bo takie są te informacje. TO DOBRE INFORMACJE. Dobre, bo uwalniające.