Witam Cię serdecznie!
Pytanie postawione w tytule dzisiejszego artykułu może wydawać się niedorzeczne. Wszędzie można znaleźć informacje, że seks jest dobry. Ale moje pytanie brzmi – czy seks sam w sobie z góry można stwierdzić, że jest jakiś? Artykuł ten rozjaśni nam to zagadnienie.
A być może z góry założymy, że ten temat służyć ma tylko jako danie pretekstu do bezcelowych dyskusji lub wzburzenia. Nie jest to moją intencją. Chcę nakreślić bardzo poważny problem, z którego – w moim doświadczeniu – głównie mężczyźni zagięci na poziomie “robić” – nie zdają sobie sprawy.
Nie zliczę ile razu czytałem, że poprzez seks czy porno rzekomo “zaspokajamy nasze popędy”. Włos jeży się na głowie. Skąd wzięliśmy to twierdzenie? Kto nam to powiedział? Mędrzec czy głupiec? Jak odróżnić jednego od drugiego? Czy nasze doświadczenia to potwierdzają? Zaspokoiliśmy cokolwiek? Co i niby w jaki sposób? Czy właściwie interpretujemy nasze doświadczenia?
Czy pędzący samochód, który dopiero zatrzymało drzewo zaspokoił swój popęd lub popęd ludzi w jego wnętrzu?
Pęd, jak samo słowo wskazuje, to dążenie, obrany kierunek. Jak można więc zaspokoić dążenie i wybór? Nie można. Kontynuujemy tylko nasze dążenie w danym kierunku, zatrzymując się na moment. A dlaczego się zatrzymaliśmy – nie wiemy. Bo uważamy, że nastąpiło to “zaspokojenie”. Wielu mówi, że po utracie trzeźwości przestali pragnąć uruchamiania, że już wyzdrowieli, że już będzie lepiej. Ale bardzo szybko – może nawet w przeciągu godziny następuje solidny “policzek” i znowu robimy to samo. Znowu sądzimy, że coś musimy zaspokoić. Obłęd. Ale zupełnie niedostrzegalny. Ile razy mówiliśmy sobie “zrobię to ostatni raz”? Czy już setki razy?
Czy alkoholik pijący wódkę zaspokaja pragnienie? Nie. Pije, bo jest chory. Pije, bo jest alkoholikiem. Przestaje na moment, gdy jego CHOROBA się przesyca. Ale z czasem to staje się coraz trudniejsze do osiągnięcia – m.in. przez wystąpienie wzrostu tolerancji. Czasem narkoman ćpa przez jakiś czas, aż będzie miał dość. A czasem nigdy nie będzie miał dość i przedawkuje. Z pornografią i kompulsywnymi zachowaniami seksualnymi jest tak samo. Przekraczamy kolejne granice, co jest jak przedawkowanie. Ten (po)pęd odsuwa nas coraz dalej od zdrowia i normalności.
Niezrozumienie tematu seksoholizmu jest identyczne – nie zaspokajamy żadnych popędów. Tzw. “popęd seksualny”, to tylko dążenie wynikające z wynaturzonego instynktu, który już dawno stracił swoje normalne i zdrowe miejsce w naszej świadomości, a przez to też i w życiu.
Jaką edukację seksualną otrzymaliśmy i z jakiego źródła? Skąd pewność, że cokolwiek jest w tym zgodnego z naturą i zdrowiem? Jak łatwo daliśmy sobie wkręcić, że potrzebujemy alkoholu (mowa o całej ludzkości). Jeszcze łatwiej jest zatruć się fałszem na temat seksualności. Na temat wstydu jest więcej lęku, wstydu, frustracji i kompulsji, niż zdrowia, radości i spokoju.
Prokreacja ma jeden cel – spłodzenie dzieci. Tego nie można zaspokoić. Jest masa ludzi, którzy płodzą ciągle kolejne dzieci – mają już np. piątkę czy szóstkę, a następnego roku jest kolejne. I choć nie było ich stać na utrzymanie dwójki, mają kilka razy więcej. To definicja biedy. Nikt nie może tu zaspokoić “popędu płodzenia dzieci”.
Zostanie rodzicem to wielkie poświęcenie na całe życie. Czynienie tego ślepo, bo chciało się nam pobzykać jest szalenie nieodpowiedzialne. Podobnie – jeśli liczymy, że inni wspomogą nas datkami, zapomogami czy różnymi rządowymi programami pokazuje tylko tyle – ślepo pędzimy przed siebie bez żadnej kontroli i potrzebujemy pomocy innych, by w ogóle przeżyć. To trochę jakbyśmy podłączyli się do kroplówki, w której są pieniądze innych ludzi.
Widzimy, że to zachowanie wynikające z bardzo niskiej świadomości, która sama w sobie dąży do własnej destrukcji. Ale że pojawia się temat dzieci, to przecież żadna krytyka nie jest dopuszczalna! Nie ma tu żadnego rozsądku. A dla rządu człowiek to tylko podatnik. Źródło pieniędzy, kontroli i władzy.
Niewielu w człowieku widzi człowieka.
Ponadto – tylko dlatego, że seks może mieć też inny cel – np. wspólną zabawę dwojga ludzi – też nie oznacza, że zaspokajamy jakikolwiek popęd. Hobby to nie jest popęd. To wybór. Nie ma popędu, by piątkowe wieczory spędzać w barach czy klubach. Trzeba przyjrzeć się własnym intencjom i celom.
Musimy się zastanowić czy można się “wybawić”, “wyszaleć”? Nie można. Są ludzie, którym nigdy nie jest dosyć i uważają to za cnotę. -holizmy są zupełnie niedostrzegalne. Nawet, gdy setny raz wylądowaliśmy zarzygani w rynsztoku, nie widzimy zupełnie problemu. Wielu uważa, że świetnie się bawili, tylko troszkę przegięli. Pięknie oddała to jedna alkoholiczka – utrata przytomności to świetny sposób na podróżowanie. W jednej chwili jesteśmy w jednym miejscu, a w drugiej w innym.
Choroby nie można zaspokoić. Ani chorych dążeń. Tylko je kontynuować i tylko na chwilę zwolnić z przesycenia. A potem kontynuować to jeszcze bardziej kompulsywnie i szaleńczo. Każdy prawdziwy seksoholik zorientuje się, że gdy spróbuje się zatrzymać i zawrócić, nie jest już w stanie.
Tylko dlatego, że na moment przestaliśmy odczuwać pragnienie i mieć myśli o seksie, NIE oznacza, że cokolwiek zaspokoiliśmy. Tylko się zaćpaliśmy, zapiliśmy się i jesteśmy tymczasowo “syci”.
Jedzenioholicy zaobserwowali, że można wtłaczać w siebie jedzenie pomimo, że już jesteśmy najedzeni, a nawet przejedzeni. Są ludzie z tak poważnym problemem, że jedzą dotąd, aż zwymiotują, a po jakimś czasie znowu sięgają po kolejną porcję. Bowiem tu nie ma czego zaspokajać. Potrzebny był dopiero taki poziom choroby, by dostrzec w tym problem.
W założeniu powinniśmy jeść ROZSĄDNIE – w oparciu o nasze realne zapotrzebowanie. Jeśli ktoś je, by “zaspokoić głód”, może doprowadzić do chorobliwej otyłości, bo celem jedzenia nigdy nie było “zaspokajanie głodu”. A swoją drogą – jak odróżnić głód od tzw. “poczucia wewnętrznej pustki”?
Jest tylko jedna okoliczność, gdy żarcie ile wlezie może być wskazane – gdy okoliczności są niepewne, a mamy okazję i możliwość najeść się, a wizja przyszłości sugeruje, że przez najbliższy czas nie będziemy mogli nic zjeść.
Seksoholik nigdy nie kieruje się jakimikolwiek rozsądnymi granicami. Bo to granice płynne, które mają swoją nazwę – samowola.
Podjadanie jest jednym z przejawów tego dążenia, którego nie jesteśmy w stanie w żaden sposób przerwać, ani skończyć i prowadzi do bardzo poważnych konsekwencji. Nawet jeżeli podjadamy czymś pozornie zdrowym jak orzechy. Jeśli jesteśmy otyli, to nie powinniśmy się już kierować uczuciem głodu, ani tym bardziej jeść, by to uczucie zniknęło. To kolosalnie błędny punkt odniesienia. Tak jak seksoholik nie powinien kierować się ani pożądaniem, ani myślami o treści seksualnej. Potrzebny jest rozsądek, którego seksoholik, przynajmniej wobec seksualności, nie przejawia już od dawna. Dlatego musi sięgnąć po jego zewnętrzne źródło – innego, zdrowego/zdrowiejącego człowieka, który rozumie jego problem.
Kobiety w związkach z seksoholikami zaczynają zauważać, że stają się oni bardzo nieprzyjemni w obcowaniu, a nawet seks nie jest to dla nich dobry, zaś dla partnerek nieraz przykry. Często w ogóle mężczyzna nie uczestnicy w seksie, tylko wykonuje go mechanicznie, a myślami jest gdzie indziej i z innymi kobietami. Nie zauważa, że jego dążenie jest negatywne, potencjalnie bardzo toksyczne. A gdy partnerka seksu mu odmawia, to “czuje się” odrzucony – gra ofiarę, emocjonuje się jak urażone dziecko. Wykorzystuje to nieraz jako pretekst, by szukać seksu czy żądzy poza związkiem lub by manipulować partnerką.
Tzw. uwodziciele zauważyli być może jako pierwsi, że im bardziej pragniemy seksu, tym trudniej jest nam go osiągnąć. W oczach kobiet stajemy się “needy”. To oczywiście bardzo powierzchowna obserwacja ale wskazuje na poważne zaburzenie – zniewolenie żądzą, na które inni ludzie reagują negatywnie. Bo jest to osłabiające – to choroba. Tak jak reagujemy negatywnie na pijanego czy zaćpanego, tym bardziej jeśli jest nachalny i chce żebyśmy mu dali na jego “potrzeby”. Innymi słowy – widzimy w tym chory egoizm i nie chcemy tego karmić. Niestety wobec bliskich nam osób ulegamy. Co zasila chorobę, a relację czyni toksyczną.
No właśnie – czy seks to potrzeba? Czy tylko dlatego, bo ciągle go chcemy, ciągle mamy o nim myśli czyni z niego naszą potrzebę? Okazuje się, że seks nie jest ludzką potrzebą. Nie potrzebujemy go do życia – to jest oczywiste. Ludzkość jako gatunek oczywiście musi prokreować, by kontynuować egzystencję. Ale w skali jednostki tak nie jest. To czy chcemy mieć dzieci to wybór, nie potrzeba.
Seks dla przyjemności jest tylko miłym dodatkiem ale znowu – żądza wynaturzyła tę zachciankę zamieniając ją w krzywe odbicie samej siebie.
Seks nie jest potrzebą, tylko narzędziem do przedłużenia gatunku. Wielu zaobserwowało, że gdyby nie przyjemność, którą można z niego czerpać, rasa ludzka dawno by już nie istniała. Bo mężczyźni nie podejmowaliby tego wysiłku, by zadbać o siebie, by się kobietom podobać, nie podrywaliby, nie poświęcali kobietom czasu, itd.
Niejeden z wielkimi urazami do siebie i kobiet właśnie w ogóle nie chce mieć z kobietami nic do czynienia. Ale jednak – fantazje seksualne nie znikają. To nie jest dowód, że seks to nasza potrzeba. Tak jak ciągłe myśli o wódce nie czynią z picia wódki ludzkiej potrzeby. Jednak chory uważa, że tego potrzebuje do przeżycia.
To jeden z powodów, dla których przemysł pornograficzny na świecie rozrasta się jak rak.
A co ze związkami, wliczając małżeństwa? Seksoholicy rzadko interesują się dobrem swoich partnerek, a jeszcze rzadziej pytają i rozmawiają o tym. Jeszcze rzadziej otrzymują szczere odpowiedzi. Raczej słyszą to, co chcą usłyszeć, nieraz ze względu na lęk partnerki, bo ona zdaje sobie sprawę, że z jej partnerem coś bardzo nie gra. Niejeden stał się już w związku agresywny i zaborczy.
Odpowiedzmy sobie na pytanie – jak głębokie są nasze związki, w których występuje seks? Czy mamy związki głębsze, niż same zachcianki seksualne? Jeśli tak, to o ile głębsze?
Czy w ogóle utrzymujemy relację głębszą, niż sam seks? Czy zależy nam na czymś większym od seksu? Jeśli tak – to na czym konkretnie? Czy w naszych oczach jest coś, co liczy się bardziej od seksu? Czy raczej tylko używamy tego jako argumentu i “maski”, by zakryć za nią ciągłe tylko kontrolowanie partnerki, by zatrzymać ją przy sobie dla seksu?
Czy seks staje się warunkiem dla utrzymywania relacji? Czy używamy seksu do manipulacji? Czy seks jest dla nas wyznacznikiem naszej wartości, wartości związku i/lub wartości partnerki? Czy przed seksem jesteśmy niespokojni, napięci, zestresowani? Czy potrafimy skupić się na czymkolwiek, prócz myśli seksualnych? Jak długo możemy pozostać spokojnymi bez seksu?
Czy jesteśmy komfortowi z pogłębianiem relacji po seksie? Czy raczej po seksie się “oziębiamy”? Mniej nam zależy i robimy absolutne minimum? Jak długo po seksie czujemy “spełnienie”, satysfakcję? Czy doświadczamy relaksu? Na jak długo?
Czy w trakcie seksu nasza relacja jest ciepła, czy występuje bliskość, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa? Czy może raczej “jesteśmy w swojej głowie”? Patrzymy sobie w oczy, a może tego unikamy?
Czy potrafimy przerwać seks bez żalu, frustracji i poczucia straty?
Co jest dla nas ważne w seksie – długość, intensywność, ilość pozycji, wygląd partnerki? Czy coś innego? Co?
Jakie seks ma dla nas znaczenie, jaką wartość i jaki sens? Na podstawie czego to nadaliśmy? Czy jesteśmy gotowi się temu przyjrzeć i dokonać zmian?
Uwaga – odpowiedzi typu “seks ma dla mnie bardzo duże znaczenie” to nie jest odpowiedź. To unikanie odpowiedzi. Bo to jakby na pytanie “jaką książkę przeczytałeś/aś?” odpowiedzieć – “ciekawą”.
Innym tematem rozwijającym dzisiejsze zagadnienie “CZY seks nam szkodzi?”, jest – “JAK seks nam szkodzi?”
Krążą opinie, że seks pogłębia relacje. Ale czy na pewno? Czy rosnące PRZYWIĄZANIE i oczekiwania to pogłębianie relacji?
Są ludzie, którzy twierdzą, że w trakcie seksu produkowane są hormony, które odpowiadają za to czy tamto. No więc realne życie i relację zastępujemy hormonami. To one się liczą. NASZE doznania, a nie związek. Czy kobieta kocha swoje dziecko, bo krążą w jej krwi takie hormony? Czy to nie czyniłoby z człowieka niczego więcej, niż maszyny?
A co, gdy te hormony przestaną być produkowane? Czy to oznacza, że dziecko jest z marszu skazane na brak zainteresowania i troski ze strony rodziców, a tym samym śmierć?
Gdy pojawi się problem z hormonami, to nagle związek czy partnerka przestaną się dla nas liczyć? Czy miłość to uczucie, które może się wyczerpać lub zmienić?
Czy to jest ludzkie?
Widzimy jak degradowanie człowieka do fizyczności przeczy całej rzeczywistości?
Wielu uważa, że ból, a nawet cierpienie po rozstaniu jest dowodem, że ta relacja dużo dla nas znaczyła. Czy na pewno? Czy poziom cierpienia po stracie kogoś stanowi dowód, że byliśmy tacy pozytywni i kochający? A czy tą “wielką miłość” przejawialiśmy w działaniach? Czy miłość to nic więcej, a zalanie mózgu hormonami? Czy miłość może minąć, wyczerpać się, zostać nam odebrana? Jeśli tak, to czy to była miłość?
Miliony ludzi na świecie pomyliło seks z miłością. Miłość jest jednym z najbardziej nadużywanych słów na tej planecie.
Dlaczego to negatywności mają być dowodem pozytywności? To pozytywność powinna być dowodem na pozytywność.
Dla kogoś, kto seksu nie miał, rozważania czy seks może szkodzić pewnie albo stanowić będą usprawiedliwienie do kontynuowania oglądania pornografii i zaniedbywania czy raczej zaniechiwania kwestii realnej i zdrowej seksualności; a dla innych będą absurdem w stylu – “ja bym się dał pokroić za seks, nawet za najbardziej niezdrowy”. Ale w obu przypadkach czyż nie pokazuje to prawdziwości zagadnienia, że seks może stać się bardzo szkodliwy i – co więcej – nawet wtedy, gdy go nie mamy?
Bardzo często czytam w Raportach WoP, że jednym z najbardziej bolesnych czy uwierających problemów w życiu moich klientów jest brak seksu. Ale czy na pewno? Nie. Problemem jest to jakie znaczenie, sens i wartość nadaliśmy seksowi i czego, uznaliśmy, że seks jest źródłem? Jakiego braku? Problemem jest zagięcie na sobie, niezgoda na rzeczywistość, potępianie siebie i swojego życia. Za co odpowiedzialność zrzucana jest najczęściej na kobiety, rodziców czy Boga.
Niewielu mężczyzn pojmuje, że wielkie pragnienia, pożądania, niecierpliwość, brak luzu to jedne z największych zabójców pociągu, pożądania czy zainteresowania seksualnego. Oczywiście znajdą się – bo zawsze się znajdą – tacy, którzy powiedzą, że kobiety lecą na kasę i geny. A niech sobie lecą. I niech sobie gadają. Jeśli nam zależy na realnej poprawie tego obszaru i albo doświadczenia go z jego pięknej, bo zdrowej strony, pogłębienia go, nie słuchajmy tych, którzy sieją defetyzm. Bowiem oni już z góry sami się pokonali. Przegrali na starcie ale nie przez jakieś zewnętrze, nadrzędne realia, wobec których są bezsilni. Przegrali przez własną postawę.
Tak jak niejeden na tym blogu przegrał przez własną postawę wojowniczej negacji, wyparcia i zaprzeczenia. Oraz przez brak podstawowej uczciwości, że nie chce jeszcze zdrowieć, tylko dalej się tym bawić, a tylko szuka sposobu na uniknięcie konsekwencji.
Jeśli sami siebie odrzucamy, to naturalnie nie będzie żadnej atrakcji. Seksualnej, czyli witalnej, intymnej. Bo co z naszą witalnością i życiem wewnętrznym? Czy jest to miejsce piękne, warte zaproszenia tam kogoś, czy raczej przypomina pustynię z połyskującym na morderczym słońcu ludzkim szkieletem? Jaki wysiłek został przez nas podjęty, bo dokonać uczciwiej analizy i uporządkowania, oczyszczenia i uzdrowienia?
Ciało jest jak okładka książki. Możemy co najwyżej zakładać i domniemywać po okładce jaką treść zawiera dana książka ale ostatecznie to tylko domysły. Książka z piękną okładką może być uboga w treść oraz może być odwrotnie. To zrozumiałe, że początkowo może nas przyciągnąć lub odrzucić “opakowanie”. Bo jednak samo w sobie coś sugeruje – np. czy w ogóle o siebie dbamy. Bo jeśli nie dbamy o siebie, to jak możemy zadbać o kogokolwiek innego? Ten kto zadbał, by jego książka miała piękną okładkę MÓGŁ też zadbać o jej treść. Ale może w ten sposób próbować kompensować brak treści. Ostatecznie tego nie wiemy na pewno.
Gdy pojmiemy, że popędów czy instynktów nie można zaspokoić, możemy zastanowić się co się właściwie dzieje, gdy próbujemy? Co tak naprawdę robimy?
Jeśli uważamy, że spełnienie czy szczęście biorą się z hormonów, to pewnie, że wybierzemy stymulację, nawet tą z syntetycznego źródła. Tak jak idziemy po puste kalorie do knajp fast-foodowych.
I nazwiemy to rzeczywistością, prawami natury, biologią, oddziaływaniem hormonów na mózg, itd. Ponownie – nazwanie czegoś w dany sposób – naklejenie danej etykietki – nie czyni tego nią.
Jeśli jesteśmy przez coś kierowani, podlegamy czemuś – wcale nie czyni to tego żadnym prawem, a szczególnie naturalnym.
“Prawo” można rozumieć jako coś obiektywnego i wspólnego dla wszystkich. A jednak kwestia seksualności jest radykalnie subiektywna. Jedni cierpią, a drudzy, z tego samego powodu – nie. Jedni są wiecznie niespokojni i niezadowoleni, niezależnie od ich wyczynów seksualnych, a inni są szczęśliwi żyjąc w samotności lub od 40-tu lat w jednej relacji.
Co oznacza, że nie ma tu żadnych “praw”, ani popędów. Są tylko dążenia stanowiące pochodną tego, jak zdrowi jesteśmy i jaki jest nasz kierunek. Czyli – na jakim poziomie ewolucji duchowej jesteśmy.
Nie ma jednak osoby, dla której oglądanie pornografii byłoby wskazane i dobre.
Wielu uznało, że seks jest wręcz obowiązkiem kobiety, a żony – to już ho ho! Ale czy na pewno? Wielu zdrowiejących seksoholików w związkach, aby uzdrowić relację, rezygnują z seksu, przynajmniej czasowo. Bo seks przesiąknięty żądzą blokuje możliwość trzeźwienia i zdrowienia, a wraz z tym – może wpływać bardzo negatywnie na relację. Co przy odrobinie uczciwości okazuje się dość oczywiste.
Gdy zaczynamy zdrowieć, przestaje nas dziwić nagonka na seks – bo to człowieka zniewala. A człowiek zniewolony jest podatny na manipulację, kłamstwa, wykorzystanie z zewnątrz i wewnątrz. Słowem – staje się idealnym konsumentem. Można mu sprzedać wszystko, w czym ukażemy mu obietnicę spełnienia, spokoju, zadowolenia, zabrania tych wszystkich braków czy wad. Wiedzenie o tym wcale nas przed tym nie chroni.
Ci, którzy odbyli jakieś warsztaty uwodzenia, mogli usłyszeć, że dla kobiet ważne jest jak facet żyje, jaki on jest. Ona nie chce być na pierwszym miejscu. Niebywale atrakcyjnym jest dla kobiety, gdy facet ma swoje życie uporządkowane, gdy ma cele, które realizuje, hobby, gdy nie zawsze jest dostępny, gdy jest zajęty. Słowem – jest żywy i zdrowy. Gdy jego witalność jest na wysokim poziomie i nie została zniewolona żądzą, ani małostkami – czyli on sam nie daje się zniewolić. Gdy się ceni, jego życie jest cenne. A to ma wartość. Z założenia wszystko znajduje w takim życiu swoje wartościowe miejsce. Kobieta więc także na to liczy. Gdy znajdzie się na samej górze drabinki wartości, to wszystko poniżej szybko wyda się jej nudne i mało ważne. Na czele z samym mężczyzną.
Czy dziecko nie jest właśnie czymś takim? Celem większym od obu osób, które podporządkowują mu swoje życie, swoje dążenia. Niestety nie zawsze pomaga to pogłębić czy uzdrowić relację między rodzicami. Często staje się zastępstwem dla głębi relacji.
A od klientów czytałem wielokrotnie – “to nie jest możliwe, bym widząc atrakcyjną kobietę nie myślał o seksie od niej”, “niemożliwe jest, abym wchodząc w interakcję z kobietę czegoś od niej nie chciał”. Tak mówi człowiek zniewolony żądzą. Bo – niespodzianka – to jest możliwe.
Właśnie przez żądzę nie potrafimy i nie jesteśmy zdolni skupić się na czymkolwiek innym, niż pragnienia seksu. Nawet jeśli mamy jakieś inne zajęcia, je zapewne też podporządkowaliśmy żądzy. Np. nie pracujemy, bo tak kręci nas nasza robota i jej cel – służba innym – ale robimy to, by mieć pieniądze i się nie wstydzić, móc gdzieś wyjść z kobietą, coś jej kupić i nie odstawać od swojej grupy znajomych.
Czy nie porównujemy siebie i swojego życia z innymi właśnie na tle żądzowym? To elementy choroby, a nie racjonalne widzenie świata.
A co podczas rozmowy z kobietami? Dlaczego jesteśmy niespokojni, zestresowani, nieraz przerażeni? Oczywiście wmawiamy sobie ten powszechnie powtarzany nonsens – że boimy się odrzucenia czy wyśmiania albo że “nie zasługujemy”. Ale tak naprawdę boimy się, że odebrane nam zostanie źródło naszej żądzy i pochłonie nas nasz własny krytyk – którego od zawsze projektowaliśmy poza siebie. Dlatego wolimy “orbitować” wobec kobiet, skrycie ich pragnąć, fantazjować o nich ale nie wykonujemy zdecydowanych ruchów. Zniewala nas to “podpijanie”, tak jak alkoholik popijający z piersiówki. Oczywiście nie widzimy siebie jako alko/seksoholika, bo “to tylko mała piersiówka”. A my sobie wmawiamy, że to normalne pożądać kobiet. No tak, to dlaczego jakoś nie mamy z nimi relacji? Bo wcale nie pożądamy kobiet.
Seksoholik mówi jak to pragnie seksu ale palcem nie kiwnie, by seks mieć. Bowiem seksoholizm to choroba zawierająca się także w naszym sercu i umyśle, a nie tylko ciele. Seksoholizm wcale nie musi dotyczyć seksu. To choroba nas samych.
Widzimy tylko myśli, nic więcej. Powtarzamy je jak papugi. Nie pojmujemy, że wcale tego nie myślimy, tylko wpatrujemy się w fałsz i bełkot. I nawet nie widzimy, że tego nie widzimy. Ten kto teraz przeczytał to zdanie, dodał tylko do tej “wirówki” jaką ma w umyśle tylko kolejną cegłę.
Na właściwą drogę wszedł ten, kto stwierdził, że ma już tego dość i musi bardzo poważne i radykalnie podejść do siebie. Bo inaczej będzie bardzo źle i jeszcze gorzej. Jednak ile jeszcze potrwa, zanim dojdzie do wniosku, że sam sobie nie poradzi?
Jeśli jesteś na tym serwisie od lat i nic jeszcze nie zrobiłeś/aś – odpuść. Bo tak jak seks czy pragnienie seksu może nam kolosalnie szkodzić, takie właśnie obżeranie się informacjami, szkodzić nam może w nie mniejszym stopniu. Wystarczy wtedy tylko lekko przycisnąć, przetestować cóż ta wiedza przyniosła człowiekowi i szybko wychodzi, że to dalej tylko człowiek chory, pogubiony i tylko coraz bardziej wściekły, sfrustrowany i podatny na zranienie.
Tylko dlatego, że wiedza nie przyniosła nam zmiany naszego życia, NIE oznacza, że to z wiedzą jest problem. Problem jest z nami i tym, że nie pojmujemy co jest dla nas na ten moment niezbędne. Wcale nie coraz więcej wiedzy.
Ile razy w związku mówiliśmy sobie, że nie powinniśmy się denerwować, ani kłócić, a jeszcze tego samego dnia mieliśmy dwie lub trzy kłótnie? Nie potrzebujemy więcej wiedzy, bo już to wiemy.
Jednym z przykładów żądzy w relacji jest skupianie się na tym, co negatywne. Np. już nie widzimy zalet naszej żony, ani zalet związku z nią, tylko zaczynamy porównywać, zazdrościć innym, szczególnie mężczyznom stanu wolnego. Zaczynamy fantazjować o innych kobietach.
Znajdujemy dla naszego stanu też racjonalizacje i usprawiedliwienia – np. “przytyło się jej ostatnio”, “już nie ubiera się tak jak kiedyś”, “mniej jej na mnie zależy”, “cały czas tylko mnie krytykuje”, “oddaliliśmy się od siebie”. Ciągle skupiamy się na tym, co zewnętrzne nie widząc, że nawet jeśli widzimy to w jakimś stopniu jako negatywne, to i tak są tylko nasze projekcje. Bo to nie jest widzenie, tylko postrzeganie. Postrzeganie od dawna już “filtrowane” przez żądzę.
Czy to, że nasza partnerka może nie chcieć uprawiać z nami seksu jest dla nas fundamentalnym argumentem w żywieniu urazy, obwinianiu jej? A czy włożyliśmy choć minimum chęci i wysiłku, by poznać jej punkt widzenia i go w 100% zaakceptować i uszanować?
Pamiętam, że w takich momentach niejeden zabierał głos – “ty Piotrze stajesz po stronie kobiet” – co też pokazuje tylko fundamentalną cechę homo sapiens, szczególnie uzależnionych – dążenie do podziałów i konfliktów. Ciągle to wszędzie znajdujemy.
Nie ma żadnych stron w moich wypowiedziach. Jednak człowiek upity żądzą widzi dalej tylko to, co chce widzieć.
Oczywiście – jeśli nasza partnerka cały czas wypomina nam coś negatywnego o nas – NIE oznacza to, że to ona podlega żądzy. Bardzo możliwe, że właśnie przejawiamy tyle negatywności. My samy przyjrzeć się SOBIE. Jak to można przeczytać – każdy z nas ma posprzątać swoją stronę ulicy. To sprawa wielkiej wagi w zdrowieniu z -holizmu. Co pokazuje nam w jakie sidła wpadamy rozważając o hormonach, biologii, popędach i innych usprawiedliwieniach i racjonalizacjach.
Nie można zaspokoić żadnych popędów. To tylko pokazuje nam, że w naszym życiu jest jakaś siła potężniejsza od nas, której się podporządkowaliśmy i wobec której jesteśmy bezsilni. Aby to ukryć i poddać racjonalizacji, nazywamy to w różny sposób – na wilka nakładamy różne skóry. Dajemy się tej sile prowadzić, a gdy wreszcie przekroczymy linię, po której próbujemy się zatrzymać, okazuje się, że ta siła dalej nas wlecze za sobą. Jako że jest to powszechne, stwierdziliśmy, że tak powinno być.
To może być żądza, mściwość, gniew, lenistwo, lęki, pragnienia, zamartwianie, pogoń za pieniądzem, sławą czy władzą, samotność, kompulsywne szukanie relacji, pragnienie kontroli, potępianie siebie i innych i wiele więcej.
Kto z nas jest szczęśliwy żyjąc w ten sposób?
Tylko dlatego, że fantazjując o seksie czy mając go na moment czujemy “się” lepiej, czyni ten (po)pęd naszą potrzebą i czymś, co można zaspokoić? Mam nadzieję, że już pojmujesz, że nie.
Piotrze przepraszam cie, ale przed chwila zobaczylem ten filmik, ktory wkleje ponizej i nie moge sie pozbierac. Ty pewnie bedziesz znal odpowiedz na pytanie: dlaczego? Dlaczego tak sie dzieje i dlaczego Bóg na to pozwala? Czemu? Po co? W jakim celu? Czemu Bóg nie dba o swoje dzieci? Dlaczego pozwala aby zywe stworzenie ginelo w mekach z rąk czlowieka? Co to za gówniany świat jest? Nie chce zyc w takim swiecie.
https://x.com/janjanuszkowal/status/1802812527811739840
Jeszcze chodzi mi o to, ze co takie zwierze zawinilo ze je taki los spotkal? Jeszcze ze czlowieka to rozumiem, poniewaz sa te inkarnacje i taki czlowiek w poprzednich zyciach mogl byc morderca itd i potem to splaca. A takie zwierze co? Zwierzeta podobno nie inkarnuja. Wiec czemu Bóg pozwala na takie cos?
Korzystajac z okazji, iz jeszcze nie odpisales Piotrze, chcialbym dodac ze obecnie studiuje/przerabiam/praktykuje Kurs Cudow i jestem teraz na 171 lekcji, ktora mowi o tym ze “Bóg jest miloscia, a zatem ja tez”. I tak jak ja to rozumiem, to wszystko jest Bogiem, wiec wszystko jest miloscia. Wiec jestem zdumiony tym, jak ta milosc w rzeczywistosci wyglada w kontekscie tego okrucienstwa ktore jest pokazane na tym filmiku. Czy to jest milosc? Nie wydaje mi sie? Czy tamten czlowiek jest miloscia i czy jego zachowanie jest miloscia? Tez nie wydaje mi sie. W ogole czy to kest czlowiek? Szczerze w to watpie. Czy tak wyglada milosc?
Na pewno nie mogę powiedzieć nic za Boga. Jeśli chcesz od Niego bezpośrednich odpowiedzi, to pokornie módl się o to każdego dnia.
Zacząłbym od modlitwy o to czy w ogóle jest jakikolwiek sens o to pytać.
Natomiast ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli w czynnym nałogu miałem cokolwiek do powiedzenia o całym świecie, w szczególności coś złego, to tak naprawdę używałem tego jako usprawiedliwienia, by się użalać i robić co mi się podoba.
Zazwyczaj oczywiście uruchamiać się, bo przecież już byłem usprawiedliwiony – no cały świat jest zły, straszny, więc mogę sam siebie dalej zabijać i przedstawiać to sobie jako np. “zapominanie o tym strasznym, złym świecie”.
To oczywiste kłamstwo. Nie świat jest taki, tylko wycinki, które sam wybierałem i narzucałem na cały świat.
Nigdy nie obchodziło mnie to, co się działo innym ludziom czy zwierzętom. Tak jak nie obchodziło mnie, że kobietom i mężczyznom z biznesu pornograficznego też dzieje się wielka krzywda. Ważne dla mnie było tylko to, czego ja chcę, co mi się podoba i moje osądy całej reszty.
Mogłem rozpaczać o wszystkich złych rzeczach, które sam znajdowałem i sam oceniałem ale sam nie robiłem nic dobrego dla nikogo, w szczególności dla siebie.
Ogrom dalszego cierpienia, które sam sobie powodowałem kosztowało mnie, bym wreszcie pojął, że ja i tylko ja odpowiadam za swoje życie i że nie chcę go już sobie niszczyć pod jakimkolwiek pretekstem.
Nie ważne co robią inni, ważne, bym to ja zachował trzeźwość, bo tylko to umożliwia mi coraz zdrowsze spojrzenie na otaczające mnie sytuacje.
W tym mogę uznać, że nie muszę znać wszystkich odpowiedzi. Nie muszę wiedzieć dlaczego sąsiad bije swoje dzieci. Ale jeśli tak mi na nich zależy, mogę iść porozmawiać, mogę się za nich modlić.
Tylko po co? Jaka jest za tym intencja – tak naprawdę? Bo tak mi zależy na tych ludziach? Na pewno?
Emocjonowanie się jako forma cichej próby manipulacji Boga, by coś uczynił jest w najlepszym razie infantylne. W rzeczywistości jest dla nas śmiertelnie niebezpieczne, bo Rzeczywistość jest na to za mądra.
Jedno na pewno mogę powiedzieć – świat nie jest gówniany. Tylko dlatego, bo skupiamy się na jakichś negatywnych wydarzeniach i odrzucamy nieprzeliczone miliony pozytywnych, nie czyni świata negatywnym.
To nasze wnioski są negatywne. Do których mamy prawo.
Mogę Ci podrzucić coś, co przyniesie Ci ulgę. Zamiast rozpaczać co robią jacyś ludzie, zacznij się modlić w ich intencji. Módl się o to, czego sam byś sobie życzył.
Jeśli chcesz ochronić jakąś kózkę przed cierpieniem, przygarnij kózkę lub otwórz dla kóz schron, zadbaj o nie. Wykonaj jakąś robotę. Masz do tego prawo.
Ty pewnie bedziesz znal odpowiedz na pytanie: dlaczego?
A możesz powiedzieć skąd ja mam znać odpowiedź na pytanie dlaczego ktoś coś robi?
Skąd mam wiedzieć co Ty dziś zrobiłeś i dlaczego? Dlaczego np. oglądasz pornografię?
To Twoja wola co robisz.
Czy Bóg nie dbał o mnie? Dbał ale to ja Go do siebie nie dopuszczałem. Dopiero trzeźwienie mi to pokazało.
Tak jak w szkole każde dziecko ma takie same możliwości nauki. Jedno z nich skorzysta, a drugie nie.
Czy to niesprawiedliwość, czy nie – nie wiemy. Nie nam to osądzać.
Możemy jednak zadać sobie pytanie – cóż nam daje osąd tego? Po co naprawdę to robimy?
A nawet gdybyś poznał odpowiedź – co ona zmieni? Ma Ci potwierdzić coś, co już założyłeś?
Niezrozumienie czegoś na tej planecie daje mi 2 drogi:
– Rozpaczanie, pychę, używanie tego jako wymówki do każdej negatywności, emocjonowanie się, demonizowanie całego świata, itd.
– Odpuszczenie, poddanie, wybór pokory. Zadbanie o swoje życie, by mnie i moim bliskim, przyjaciołom, znajomym, ludziom, z którymi mam kontakt było dobrze, byśmy sami uniknęli takich doświadczeń.
Co ja mogę począć wobec tych, którzy dalej wolą się uruchamiać, cierpieć, zabijać się i ciągle się usprawiedliwiać?
Co może począć nauczyciel w szkole, w której jakiś uczeń nie chce się uczyć? Ma bić ucznia? Karać? Wymuszać, kontrolować, odbierać mu wszystko, by się zmienił na lepsze?
To nie działa.
Każdy odpowiada za siebie.
Korzystajac z okazji, iz jeszcze nie odpisales Piotrze, chcialbym dodac ze obecnie studiuje/przerabiam/praktykuje Kurs Cudow i jestem teraz na 171 lekcji,
Nie widzę, byś ani studiował, ani przerabiał, ani praktykował.
Pamiętaj – jesteś uzależniony i Twoja intencja nie jest szczera, ani uczciwa.
Jesteś na 171 lekcji, a nie widzę, byś cokolwiek przyjął ze 170 poprzednich. Co z poprzednimi? Nic. Już o nich zapomniałeś.
“Przerabianie jakiegokolwiek programu duchowego” oznacza, że tym zaczynamy żyć. Nie można inaczej.
Tak jak przerabianie kursu na prawo jazdy oznacza, że się uczymy i wdrażamy lekcje. Inaczej dojdzie do wypadku.
Teraz mamy właśnie taki “wypadek”, bo poprzednie 170 lekcji nie zostało wdrożonych.
Jesteś uzależniony i Twoim absolutnym priorytetem powinno być trzeźwienie i zdrowienie.
A KC robisz, by zająć się wszystkim, tylko nie fundamentalnym problemem w Twoim życiu.
Dlatego rozważasz o całym świecie – a raczej tak Ci się wydaje – na pojedynczych przykładach negatywizmów.
ktora mowi o tym ze “Bóg jest miloscia, a zatem ja tez”.
Zacznij praktykować BYCIE miłością. Módl się za tych ludzi, za zwierzęta, poddawaj swoje negatywne percepcje, bo każda jest fałszywa jak mówiły lekcje pierwsze.
Nie czynisz tego, dlatego znaczenie lekcji dalszych jest dla Ciebie ukryte.
I tak jak ja to rozumiem,
Nie “rozumiesz”, tylko wpatrujesz się w myśli. Bo cały czas to “ja” to utożsamienie z myślami, z czego nie zdajesz sobie jeszcze sprawy.
I to się nie zmieni, bo to element choroby.
to wszystko jest Bogiem, wiec wszystko jest miloscia.
Nie “wszystko jest Bogiem”, tylko bliższe prawdzie jest ew., że Bóg jest źródłem wszystkiego.
Wiec jestem zdumiony tym, jak ta milosc w rzeczywistosci wyglada w kontekscie tego okrucienstwa ktore jest pokazane na tym filmiku.
Jeśli świat widzisz z perspektywy wstydu, winy, bezsilności, żalu, lęku, gniewu czy dumy, to nie ma możliwości, by pojąć postrzeganie z wyższych poziomów, które wymagają już brania podstawowej odpowiedzialności i wyrażania fundamentalnej uczciwości.
Łatwo jest rozpaczać cóż to inni ludzie robią, a nie powiedzieć słowa o sobie.
Powiedz – dlaczego Ty, zapewne od wielu lat, krzywdzisz sam siebie? Czy Bóg powinien ukarać Cię, np. potępić i wrzucić do piekła lub strzelić w Ciebie piorunem?
Czy to by Cię czegokolwiek nauczyło? Czy jakiekolwiek cierpienie nauczyło Cię czegoś dobrego?
Nie wiesz jaka jest prawda. Nie wiesz dlaczego np. pająk łapie owady w sieć.
Możesz być wdzięczny, że nie jesteś muchą.
Dlaczego Ty dałeś się złapać w sieć rozpaczania o całym świecie i jego oceniania? Po co Ci to?
Czy to jest milosc?
Zacznijmy od tego co to jest miłość według Ciebie?
Nie wydaje mi sie?
Tak, wiele Ci się wydaje ale ile to ma wspólnego z faktami?
Wpadłeś w pułapkę akademickich rozważań o jakichś skrawkach sytuacji ze świata.
A co z tymi pozytywnymi? One nie świadczą, że świat jest wspaniały?
Czy tamten czlowiek jest miloscia i czy jego zachowanie jest miloscia?
A czy Ty jesteś miłością i Twoje zachowania z dzisiejszego dnia były miłością?
Jeśli nie, to dlaczego?
Tez nie wydaje mi sie.
Też nie wydaje mi się.
Co Tobie przeszkadza teraz kochać np. tego człowieka pomimo tego co zrobił?
W ogole czy to kest czlowiek? Szczerze w to watpie. Czy tak wyglada milosc?
To co mówisz jest nietrzeźwe.
Naprawdę skup się na własnym życiu i zostaw świat w spokoju. Bo jedyne co z tego wynika, to to że sam nie trzeźwiejesz, a jeszcze bardziej pogrążasz się w żalu i winie.
Możesz zapytać samego siebie – czy Ty żyjesz jak człowiek? Jak właściwie żyjesz? Tylko bez żadnego porównywania się z kimkolwiek. Mówię o faktach, a nie ich ocenie przez Ciebie.
Co to jest człowiek i jak żyje człowiek?
Czy Ty sam siebie nie raniłeś przez ostatnie kilka-kilkanaście czy może już kilkadziesiąt lat?
Odpowiedz sobie na to.
Czy Ty własnego życia nie wrzucasz w ognisko?
Jeszcze kilka uwag – na samym początku przepraszasz mnie. Czyli wiesz, że robisz coś złego, a jednak i tak to robisz.
Mówisz, że pewnie znam Wolę Boga. A skoro jestem taki uduchowiony, że wszystko wiem o świecie, to dlaczego nie współpracujemy, dlaczego nie poprosiłeś mnie o pomoc?
Dlaczego nie rozwiązujesz problemu swojego uzależnienia?
Zakładam, bo wcale nie chcesz. Chcesz tylko dalej bronić jakichś swoich pozycji, dalej robić co Ci się żywnie podoba.
A to choroba.
Zajmij się swoim życiem, odklej się od negatywnej części świata. Twoje wyszukiwanie negatywności i rozpaczanie nad nimi nic nie zmieni. Co więcej – zatrzyma Cię w miejscu i pogrąży.
Nie musisz znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Szczególnie na te, których zadawanie odsuwa Cię od uczciwego przyglądania się sobie samemu.
Co więcej – jeśli zależy Ci na własnym życiu i własnym zdrowiu, Ty sam powinieneś udzielać odpowiedzi o sobie – szczerych i odważnych.
Np.:
Po co mi to wiedzieć?
Dlaczego zacząłem KC?
Jak długo oglądam pornografię? Ile jestem trzeźwy? Czy permanentnie jestem nietrzeźwy?
Jakich już konsekwencji uzależnienia doświadczyłem? Z jakich mogę sobie nawet nie zdawać sprawy?
Jak wygląda moje życie? Jeśli dalej będę żył tak jak dotychczas, jak zmieni się moje życie na przestrzeni miesiąca, roku i pięciu lat?
Czy mogę sobie jeszcze pozwolić na rozważania co robią inni ludzie i dlaczego?
W stanie niepokoju będziesz tylko pogłębiał niepokój.
Być może ta koza, tak samo jak my, zignorowała płynącą z wnętrza intuicję i wybrała, by robić co jej się podoba?
Naiwność i nieświadomość nikogo nie chroni, ani nie przynosi pokoju. Przypominam, że nie znajdujemy się w raju.
Samowola doprowadzi prędzej czy później do destrukcji. I to nie jest nic nowego. Tak było od zawsze.
Dziekuje ze odpisales, pomimo ze nie odpowiedziales na moje pytanie. I mimo ze jestem uzalezniony, to staram sie zyc normalnie, a co za tym idzie nie skupiac sie tylko na sobie, ale interesuje sie roznymi rzeczami, a jedna z nich jest moje zamilowanie do przyrody, zwierzat itd. I czy to, ze jestem uzalezniony oznacza, ze mam nie miec pytan? Mam sie niczym nie interesowac? Chcialem sie dowiedziec dlaczego zwierzeta cierpia takie meki. Wiecej juz o nic nie zapytam.
I jeszcze to, co spotyka zwierzeta rozbija w pyl twoja teorie, ktora napisales w tym watku: http://wolnoscodporno.pl/Blog/2019/07/Jak-przestac-sie-frustrowac/
Bo piszesz ze czlowieka spotykaja takie i takie rzeczy, bo wraca do niego jego wlasna energia m.in. z poprzednich wcielen. Z tego wynika, ze do zwierzat nic nie wraca, bo nie inkarnuja, nie maja ego i karmy. Wiec twoja teoria, ze czlowiek cos splaca jest bez sensu. Bo jezeli czlowiek jest mordowany, bo kiedys tez mordowal i teraz to splaca, to takie zwierze mordowane tez powinno cos splacac,a tak nie jest. I tez teraz nie wiadomo co jest prawda a co falszem na twoim blogu.
Gwoli sprostowania- nie “rozbija w pyl” tylko mnie to sie nie skleja. Zle sie wyrazilem. Za bardzo sie rozpedzilem.
I mimo ze jestem uzalezniony, to staram sie zyc normalnie,
Jesteś potencjalnie śmiertelnie i nieuleczalnie chory. Choroba ta uniemożliwia normalne życie.
Gdybyś rozumiał swoją sytuację, pytania o sprawy, które nic nie zmienią w Twoim życiu byłyby jasne, że nie mają znaczenia.
Przynajmniej na ten moment.
A jednak dla Ciebie mają wielkie znaczenie. Co więcej – niespełnienie ich traktujesz jako ujmę dokonaną Tobie.
Rozwiń – co to znaczy “staram się żyć normalnie”?
Zaleciłem Ci wprost, byś na to odpowiedział klarownie i konkretnie – jak żyjesz?
“Staram się żyć normalnie” to oczywisty myk, by uniknąć mówienia o sobie.
Bo tak jak nie napisałeś co to jest miłość, nie napisałeś co to jest “żyć normalnie”.
To są standardowe zagrywki uzależnionych mydlące oczy. To skupienie uwagi na wszystkim, tylko nie na sobie. Pod dowolnym pretekstem, też tylko pozornie heroicznym.
Gdybyś był zdrowy, nie musiałbyś się starać żyć normalnie, tylko byś tak żył.
Skoro się starasz, to jest to dla Ciebie problematyczne. *Czerwony alarm*
Ponadto – to są te starania, by żyć normalnie – robienie KC, rozpaczanie o tym, co robią inni ludzie i pytanie gościa od uzależnień pod artykułem o seksie dlaczego ktoś wrzuca kozę do ogniska?
Dla mnie “żyję normalnie” oznacza życie zdrowe, spokojne, zajmowanie się swoją stroną ulicy, m.in. sprzątanie na niej bałaganu, to też nauka poprzez praktykę dobrego, bezkonfliktowego życia z innymi.
Staram się być pomocny i użyteczny dla innych jednocześnie nie zaniedbując samego siebie. Człowiek uzależniony praktycznie zawsze bierze do siebie wszystko i szuka afrontów, kolekcjonuje urazy, przedstawia sobie nietolerancje i nietakty wykonane przeciw niemu.
Ja nie wypisuję w internetach rozpaczy dlaczego jakiś człowiek na drugim końcu planety zadźgał dziecko. Ani nie oczekuję, że ktoś mi na to odpowie. Bo jeśli by ktoś odpowiedział, a ja to łyknąłem, to naprawdę powinienem pomyśleć nad jakąś terapią.
Nie używam też tego, by przedstawić komuś swoją opinię o całym świecie, że jest on rzekomo gówniany.
a co za tym idzie nie skupiac sie tylko na sobie, ale interesuje sie roznymi rzeczami, a jedna z nich jest moje zamilowanie do przyrody, zwierzat itd.
To na pewno zamiłowanie? Czy raczej pozycja, z której czerpiesz jakieś egoistyczne korzyści?
Co zrobiłeś dla przyrody i zwierząt? Czy Bóg wybrał Cię na jakiegoś obrońcę uciśnionych? To Twoja odpowiedzialność czy praca?
Dałem propozycję – otwórz schronisko dla zwierząt. Człowiek miłujący przyrodę wziąłby się do roboty, by zrobić coś dobrego, a nie rozpaczałby, że ktoś inny robi coś negatywnego.
Jeśli boli Cię, że bezdomni głodują, to nie walcz z systemem, nie walcz z głodem – nie zajmuj się problemem, tylko skup się na rozwiązaniu – otwórz np. jadłodajnię z jakimiś rozsądnymi regułami, by się to mogło utrzymać i pozostać pożytecznym.
I czy to, ze jestem uzalezniony oznacza, ze mam nie miec pytan? Mam sie niczym nie interesowac?
Masz się w głównej mierze skupić na zdrowieniu, jeśli Ci zależy na własnym życiu.
Oczywiście nie dlatego, bo ja tak powiedziałem.
Tylko dlatego, bo jako człowiek nietrzeźwy nie będziesz w stanie uczynić nic dobrego dla kogokolwiek na tej planecie. Wliczając samego siebie.
Ja Ci nie zabroniłem niczego, tylko wskazałem Ci dość solidną korektę do Twojego postępowania. Zadałem Ci też pytania pomocnicze – dlaczego o to pytasz, po co Ci to, cóż ma Ci to przynieść?
Człowieka chorego na raka raczej nie powinno interesować np. to, że ktoś wycina lasy równikowe. Przynajmniej nie do momentu, aż nie zrobi wszystkiego co w jego mocy, by wyzdrowieć.
Ty o jakiejś kozie powiedziałeś więcej, niż o sobie.
Chcialem sie dowiedziec dlaczego zwierzeta cierpia takie meki. Wiecej juz o nic nie zapytam.
A ja Ci odpowiedziałem wprost, byś się modlił o to. Bo skąd ja mam to wiedzieć?
Na to też nie odpowiedziałeś.
Nie ja stworzyłem tę planetę. Nie ja byłem tą kozą, ani tym mężczyzną.
Jadałeś dzisiaj szynkę lub kiełbasę? Masz skórzane buty, portfel czy pasek? Zwierzęta, które zostały zabite, by to wyprodukować też raczej nie zostały zabite łagodnie.
Dałem Ci to o co pytałeś i dużo więcej – to czego potrzebowałeś. Nie spodobało się – trudno ale było to do przewidzenia.
Ładnie opisano to w Wielkiej Księdze AA:
“Po pierwsze musimy dojść do przekonania, że błędne jest opieranie życia na naszej własnej woli. Nawet przy najlepszych chęciach znajdziemy się bowiem nieuchronnie na kursie kolizyjnym z inną istotą ludzką lub z losem.
Większość ludzi usiłuje żyć na własny rachunek, bez niczyjej pomocy. Taki człowiek zachowuje się jak aktor, który usiłuje zaaranżować całe przedstawienie na swój sposób – zarówno światła, balet, scenografię, jak i resztę artystów.
Gdyby tylko owe wysiłki zmaterializowały się… Gdyby tylko inni artyści zechcieli postępować według jego życzeń, widowisko byłoby wspaniałe. Wszyscy, łącznie z nim samym, byliby zadowoleni. Życie byłoby cudowne.
Taki człowiek w swoich wysiłkach dokonuje czasem najwyższych wyrzeczeń. Potrafi być uprzejmy i uważający, cierpliwy, szczodry, nawet skromny i pełny poświęcenia dla innych. Z drugiej strony, może też okazać się chciwy, egocentryczny, samolubny i nieuczciwy.
Na ogół jednak, jak to bywa z większością ludzi, nie jest ani idealny, ani też kompletnie zły.
Cóż zazwyczaj się dzieje? Przedstawienie nie toczy się dobrze. Nasz bohater jest przekonany, że zasługuje na coś lepszego. Postanawia więc dołożyć większych starań. Przy najbliższej okazji staje się jeszcze bardziej wymagający albo bardziej czarujący zależnie od sytuacji. Ale owo przedstawienie na scenie życia nie rozwija się nadal po jego myśli.
Przyznając, że być może jest w tym część jego winy, nadal jest przekonany, że główna wina leży po stronie innych. Kolejno rozwija się w nim uczucie gniewu, potem złości, wreszcie popada w stan współczucia dla siebie samego.
Jaka jest główna przyczyna takiego stanu rzeczy? Czyż ów człowiek nie jest w rzeczywistości egoistą, nawet wtedy, gdy stara się być uprzejmy wobec innych? Czy nie jest ofiarą złudzenia, że mógłby osiągnąć zadowolenie i szczęście, gdyby tylko potrafił swym otoczeniem właściwie pokierować? Czy dla wszystkich zaangażowanych w jego grę, nie jest ewidentne jego egoistyczne pragnienie?
I czyż jego sposób postępowania nie wywołuje u innych prób odwetu, połączonych z chęcią wykorzystania sytuacji dla siebie? Czyż nie jest on zatem, nawet w swoich najlepszych intencjach, raczej sprawcą zamieszania i nieporozumień niż harmonijnego współdziałania?
Nasz “aktor” jest skupionym na sobie egocentrykiem, jak byśmy go dzisiaj określili. Przypomina emerytowanego biznesmena, który zimą wygrzewa się w słońcu Florydy, narzekając na upadek ducha narodowego; księdza, który ubolewa nad grzechami dwudziestego wieku; polityka i reformatora, którzy są pewni, że świat byłby Utopią, gdyby reszta ludzi zachowywała się zgodnie z ich oczekiwaniami; kryminalistę włamywacza, który wierzy w to, że społeczeństwo go skrzywdziło, albo alkoholika, który przepił wszystko i jest zamknięty w miejscu odosobnienia. Czy większość z nas, wbrew wszelkim fałszywym protestom, nie koncentruje się na sobie, swoich urazach i użalaniu się nad losem?
Egoizm, egocentryzm, koncentracja na samym sobie!…
To właśnie jest, jak sądzimy, zasadnicze źródło naszych kłopotów. Powodowani tysięcznymi lękami, fałszywymi wyobrażeniami, różnymi odmianami samolubstwa i rozczulania się nad sobą krzywdzimy innych ludzi, a oni odpłacają nam tym samym. Czasami wydaje się, że ludzie ranią nas
bez powodu, bez żadnej prowokacji z naszej strony. Niezmiennie jednak doszukujemy się wydarzenia w przeszłości, które upoważniło tego kogoś do wyrządzenia nam przykrości.
A więc nasze kłopoty, jak stwierdzamy, w zasadzie pochodzą od nas samych. Powstają w nas. Alkoholik jest krańcowym przykładem upartego szaleńca, choć zwykle on sam tak o sobie nie myśli. A więc my, alkoholicy musimy przede wszystkim wyzbyć się egoizmu. Musimy tego dokonać za
wszelką cenę, gdyż inaczej egoizm zabije nas. Bóg dopomoże nam w tym. Jakże często wydaje się być wprost niemożliwością wyzbycie się egoizmu bez Jego pomocy.”
Zacznij traktować oglądanie porno jak ćpanie czy picie wódy. Człowiek naćpany i pijany niewiele zrobi dla kogokolwiek.
Oczywiście, że się tak wzburzasz czymś. Bo jesteś nietrzeźwy.
Nietrzeźwy m.in. dlatego, bo wzburzasz się o rzeczy, które Cię nie dotyczą i z którymi nic nie możesz, ani nie musisz zrobić.
Tłumaczenie się jak to umiłowałeś przyrodę to ściema.
Ja też miłuję przyrodę i doceniam to, co jest blisko mnie. Ale też nie upoważniam siebie do prób zmiany świata. To narcyzm i egocentryzm.
I lepiej byłoby, by się skupił na leczeniu, niż pytaniu czemu koza cierpi.
Ty cierpisz, bo zamiast żyć normalnie musisz się o to starać.
Gdy swoje życie weźmiesz na poważnie, kiedyś uderzysz się otwartą ręką w czoło widząc jak postępowałeś np. wysyłając pod artykułem dotyczącym seksu film jak ktoś wrzuca kozę do ogniska i pytałeś gościa zajmującego się uzależnieniami o to dlaczego Bóg na to pozwala, bo wg Ciebie cały świat jest gówniany.
Każdy kto nie chce zdrowieć zawsze znajduje sobie coś, na czym się w pełni skupia – np. wiecznie rozpacza nad jakimiś wydarzeniami z przeszłości, albo sobie znajdzie, że na jakiejś wojnie żołnierze zabijali dzieci dla zabawy i też rozpacza dlaczego, albo coś innego.
Bo skoro Bóg na to pozwala, to Bóg albo jest zły, albo go nie ma. W obu przypadkach można więc robić co się nam podoba, bo w naszych oczach zawsze wydaje się to bardziej słuszne, niż to, co sami sobie znajdujemy – te wycinki.
Byle tylko nie zajmować się sobą. Bo przecież “no staram się żyć zdrowo”.
Pamiętaj – ta choroba nie zna litości. I jeśli nie chcesz, by Ci podnieść dno, upadek na Twoje pierwsze dno może zająć wiele lat, które dobrze byłoby sobie oszczędzić.
Zadawanie pytań, na które nie ma odpowiedzi to najprostsza strategia, by nigdy nie wziąć się za siebie. Tylko np. “próbować zrozumieć”.
Na tym serwisie dziesiątki osób już wypisywały swoje starania, by coś zrozumieć.
Przed chwilą ktoś napisał, że stara się zrozumieć kim jest.
To jest dokładnie to samo, co dlaczego koza cierpi.
Zamiast pytać o tak poważne sprawy, zacznij od spraw pozornie prostszych – dlaczego koperek smakuje jak koperek?
Dlaczego ryby pływają w wodzie, a nie chodzą po lądzie?
To są pytania, które zadają kilkuletnie dzieci.
Bo w swojej naiwności sądzą, że skoro można zadać pytanie, to istnieje na nie odpowiedź. A skoro zapytały, to od razu OCZEKUJĄ odpowiedzi. Poddaj oczekiwania.
Jednak dzieci nie wychodzą z egocentrycznych założeń – że np. świat jest gówniany. A Ty tak. Dlatego nie jesteś w stanie spojrzeć na to inaczej. A w szczególności odpuścić.
Przywiązałeś się do pozycji, z których nie zdajesz sobie sprawy i które trzymają Cię na niskim poziomie.
I ludzie nieraz całe życie poświęcają, by te odpowiedzi znaleźć. Tak nie rozumiemy ograniczeń umysłu. A im niższy poziom świadomości, tym gorsza praca umysłu. W szczególności u człowieka uzależnionego.
“Staram się żyć dobrze” to nawet nie jest półśrodek. To jest bujanie w obłokach. Każdy uzależniony sądzi, że żyje dobrze i się stara. Zazwyczaj kończy się to bardzo przykro.
Szukamy przyczyn, bo w takim paradygmacie operuje umysł. A jest to paradygmat bardzo ograniczony.
Każde pytanie “dlaczego?” warto poddać Bogu, by doświadczyć pokoju. To Ci sugeruję.
Co mówi KC? Że każda myśl kłamie. To co widzimy w umyśle to 100% urojenia, szaleństwo, bełkot. To co postrzegamy nie istnieje.
Wielokrotnie mówili, by prosić Boga o właściwe spojrzenie na świat, bo w umyśle mamy tylko szaleństwo.
Co więcej – szaleństwo, które staje się ważniejsze od naszego życia.
A Ty się cały czas karmisz tym, co postrzegasz, co sam znajdujesz i nawet tego nie widzisz.
A potem prosisz, by Ci ktoś tłumaczył Twoje własne pozycje.
Pamiętaj – Ty możesz żyć na gównianym świecie, bo tak go postrzegasz.
Ja wcale nie muszę i mi żyje się dobrze. Nie dlatego, bo jestem taki niewrażliwy, bez serca. Tylko zmądrzałem. I przejmuję się tym na co mam wpływ.
I jeszcze to, co spotyka zwierzeta rozbija w pyl twoja teorie, ktora napisalea w tym watku: http://wolnoscodporno.pl/Blog/2019/07/Jak-przestac-sie-frustrowac/
Bo piszesz ze czlowieka spotykaja takie i takie rzeczy, bo wraca do niego jego wlasna energia m.in. z poprzednich wcielen. Z tego wynika, ze do zwierzat nic nie wraca, bo nie inkarnuja, nie maja ego i karmy.
Jak sam zauważyłeś – napisałem o ludziach, nie o zwierzętach. O zwierzętach napisałem w odpowiedzi wprost, że nie wiem.
Czego Ty tu nie pojmujesz?
Ty sam zakładasz coś – “z tego wynika, że do zwierząt nic nie wraca, bo nie inkarnują, nie mają ego i karmy”. To są wyssane z palca dyrdymały i dobrze, byś chociaż to dostrzegł i przyznał.
Dla własnego dobra, bo mnie to i tak nie rusza.
Co więcej – co to jest ego? Co to jest inkarnowanie? Co to jest karma?
Używasz słów ale nie podajesz ich zrozumienia. Próbujesz fechtować ale słabo Ci to wychodzi.
Jak zwierzę może nie mieć ego jeśli zwierzęcość i ego to jedno i to samo? Karma i ego to też jedno i to samo.
Nikt nie ma ego, ani karmy, tylko tym jest. Zwierzęta też. To jest poprawne rozumienie.
Ego ukrywa się pod twierdzeniami “mam ego”.
Ponadto – odnosisz się do artykułu o tym jak przestać się frustrować, a jednak porusza Cię ta sytuacja.
Pytam ponownie – po co jesteś na tym serwisie? Od ilu lat już tu jesteś?
Wiec twoja teoria, ze czlowiek cos splaca jest bez sensu.
Człowiek i karma to jedno i to samo.
Uzależnienia nie spłacamy, tylko ewoluujemy z często już dna świadomości. Bo nie mamy innego wyboru.
Jest różnica między karą, a konsekwencją.
Między spłacaniem, a doświadczaniem i ewoluowaniem.
Jak ewoluować z np. zamiłowania do mściwości?
Bo jezeli czlowiek jest mordowany, bo kiedys tez mordowal i teraz to splaca, to takie zwierze mordowane tez powinno cos splacac,a tak nie jest.
To jest Twoja teoria, która się niczego nie trzyma, od kupy poczynając.
I te teraz nie wiadomo co jest prawda a co falszem na twoim blogu.
Oczywiście, bo do tego, jak każdy kombinator, dążyłeś od samego początku. Podważyć wszystko na bazie byle czego.
Jeśli do tej pory uważałeś wszystko na tym blogu za prawdę, to cóż z tym uczyniłeś?
Zapytałem – po co o to pytasz? Właśnie dałeś prawdziwą odpowiedź.
Ja to od początku podejrzewałem.
W 5 minut podważyłeś całą moją 10-letnią pracę. Ale nie podważyłeś nawet jednej swojej myśli.
Mam nadzieję, że rozumiesz, że sam skazujesz się na bardzo smutne życie.
Gwoli sprostowania- nie “rozbija w pyl” tylko mnie to sie nie skleja. Zle sie wyrazilem. Za bardzo sie rozpedzilem.
Nie tylko z tym, mój Drogi. :)
Podkreślę – ja nie dążę do konfliktu z Tobą, ani nie mam zamiaru Cię rozjuszyć, ani obśmiać.
Ale jak każdy uzależniony bez intencji zdrowienia, wpadasz po kolei we wszystkie pułapki naiwności, dumy, pychy i przekory.
Jesteś na 170 lekcji KC, a nie dotarła do Ciebie żadna z poprzednich. Bo tak “działa” uzależnienie. Dopóki go nie rozwiążesz, cała mądrość i pokój będą Cię omijać.
Przeczytaj Desideratę. Może ten tekst przybliży Ci trochę do spokoju.
“Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu – pamiętaj jaki pokój może być w ciszy. Tak dalece jak to możliwe nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie.
Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakakolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach – świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty, wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu.
Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.
Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.”
Pogody Ducha!
Hej Piotrze :)
Przyznam, iż parę kwestii, które zawarłeś w Twoim wpisie, tworzy wyraźny kontrast w odniesieniu do moich doświadczeń, a bardziej do moich ich interpretacji. Być może odnoszę jedynie takie wrażenie. Piotrze, moje młode lata spędziłem w pewnej narzuconej sobie izolacji od kobiet. Narzuconej, bowiem pamiętam jak wiele niechęci, obaw, pewnej pogardliwości i dystansu było we mnie wobec nich. Jednocześnie istniała żądza i redukowanie kobiet do niemal “czystej” fizyczności. Realizowałem to oczywiście za pomocą pornografii. Jednak na zewnątrz byłem mężczyzną, który miał liczne zainteresowania, zdolności, umiejętności. Byłem niedostępny poprzez moje zajęcia, koncentrację na innych obszarach. Dbałem o siebie. Mimo tego nie zauważałem by ustawiały się do mnie “kolejki” niewiast. Prawdopodobnie wiele kobiet wyczuwało, iż coś jest ze mną nie tak. Z drugiej strony docierały do mnie informacje, które brzmiały: “Rafał to przystojny i świetny chłopak, lecz on woli komputery”. Napisałeś także, iż seksoholicy często rezygnują z seksu na jakiś czas, będąc w związku z kobietą. Ja także tak uczyniłem, co było być może jednym z powodów rozpadu mojego małżeństwa. Moja partnerka wiedziała o moim uzależnieniu i o powodach mojej abstynencji. Nie radziłem sobie z tym, sięgając czasem po pornografię. Byłem z nią szczery, co nie przyniosło dobrego rezultatu, mimo iż sama przyznała, że zauważa, iż podejmuję działania by to zmienić. Często obawiam się być szczery, a dyplomacja jest u mnie dość słabą umiejętnością. Obecnie utkwiłem na portalu randkowym, bywam tam już od trzech lat. Nie zdziwiłbym się gdyby to był mój kolejny przedmiot uzależnienia. Głównie rozmawiam, choć kiedyś zdarzały się “akcje”, o których można by przeczytać w jakiejś powieści fantastycznej, o dużym nasyceniu erotyką. Poznałem wiele historii, zakładając iż były prawdziwe. Odbudowałem swój negatywny obraz kobiet, wiem iż mam do nich coraz większy dystans, coraz wyraźniejszą podejrzliwość. Czasem wspominam o tym, co wiem od Ciebie. Jednak mało kto chce słuchać, niektórzy obrażają się. Dla innych to tylko ciekawostka. Zauważam, iż dotarłem do punktu, w którym nie wiem czego chcę w kwestii relacji międzyludzkich. Wyobrażam sobie istnienie bez innych, lecz jednocześnie zmagam się z tym wyobrażeniem, bowiem narzucam sobie taką formę istnienia. Zauważam jakby coraz więcej, lecz nie wiem co to wszystko może oznaczać.
Narzuconej, bowiem pamiętam jak wiele niechęci, obaw, pewnej pogardliwości i dystansu było we mnie wobec nich.
To mogą być poważne zaburzenia wynikające z seksoholizmu.
Pytanie – czy na pewno “było”? Co z tym zrobiłeś, że używasz czasu przeszłego?
Bo jeśli wspominasz, to pamiętaj, że to nadal w sobie masz. Nadal jesteś tym samym człowiekiem.
To wszystko ma swoje przyczyny, które niewiele mają wspólnego z kobietami.
Jednocześnie istniała żądza i redukowanie kobiet do niemal “czystej” fizyczności.
To silny wzorzec chorobowy. Jeden z głównych i najczęstszych. Oraz poważny.
Bo na tym, że nie potrafimy budować relacji z ludźmi opiera się trzon choroby – egoizm i samotność.
Realizowałem to oczywiście za pomocą pornografii.
Niczego nie realizowałeś, tylko uciekałeś w pornografię od konsekwencji takiego postępowania, takiego życia – chorego.
Redukowanie kobiet do roli obiektów to upadek świadomości, a nie coś, co się realizuje za pomocą pornografii.
Bo to też sugeruje, że jak przestaniesz porno oglądać, to się wszystko samo naprawi.
W realnym życiu jest to samo.
Jednak na zewnątrz byłem mężczyzną, który miał liczne zainteresowania, zdolności, umiejętności. Byłem niedostępny poprzez moje zajęcia, koncentrację na innych obszarach. Dbałem o siebie. Mimo tego nie zauważałem by ustawiały się do mnie “kolejki” niewiast. Prawdopodobnie wiele kobiet wyczuwało, iż coś jest ze mną nie tak. Z drugiej strony docierały do mnie informacje, które brzmiały: “Rafał to przystojny i świetny chłopak, lecz on woli komputery”.
Obaj wiemy, że to tylko półprawda.
To co mogły kobiety widzieć to zupełny brak zainteresowania, takie “zimno” czy raczej brak ciepła, uśmiechu, spokoju.
Ta “niedostępność poprzez moje zajęcia” to racjonalizacja.
Wielu nazywa się pracoholikami, gdy tak naprawdę uciekają w pracę od samych siebie.
Ludzie w swojej nieświadomości i naiwności uważają, że Ty dokonałeś świadomego i odpowiedzialnego wyboru – że coś wolisz. Że to akt Twojej woli.
Ale to nie jest prawda.
To niekierowalność życiem – aspekt choroby uzależnienia.
Napisałeś także, iż seksoholicy często rezygnują z seksu na jakiś czas, będąc w związku z kobietą. Ja także tak uczyniłem, co było być może jednym z powodów rozpadu mojego małżeństwa.
Nie.
Mówisz o czymś zupełnie innym.
Nie zrezygnowałeś z seksu, bo zależało Ci na uzdrowieniu z żądzy poprzez zachowanie trzeźwości, co wynikało z kierunku miłości do siebie i drugiego człowieka.
Gdyby tak było, to by się małżeństwo nie rozpadło.
Poza tym – czy chociaż najpierw omówiłeś to z żoną? Czy sam podjąłeś taką decyzję bez żadnej nawet informacji dla niej, tylko postawiłeś ją przed faktem dokonanym?
Moja partnerka wiedziała o moim uzależnieniu i o powodach mojej abstynencji.
Czyli nie rozmawialiście o tym.
Nie radziłem sobie z tym, sięgając czasem po pornografię. Byłem z nią szczery, co nie przyniosło dobrego rezultatu, mimo iż sama przyznała, że zauważa, iż podejmuję działania by to zmienić.
Nie mogę się tu wypowiedzieć, bo jest za dużo niewiadomych.
Jednak wiem na pewno, że zbyt wczesne powiedzenie o tym problemie bliskiej osobie to fatalny pomysł i może przynieść więcej cierpienia, niż czegokolwiek dobrego.
“Byłem z nią szczery” to zawsze bardzo podejrzane twierdzenie. Ładnie brzmi ale czy stała za nią cnotliwa intencja? Czy brałeś pod uwagę jej dobro?
Czy raczej chciałeś się “wybielić”?
Często obawiam się być szczery, a dyplomacja jest u mnie dość słabą umiejętnością.
To nie jest kwestia dyplomacji.
To poważna choroba, która nie zna litości i jest o tyle gorsza od np. raka, że pociąga za sobą zniszczenia nie tylko w naszym życiu ale też osób blisko nam, w szczególności naszych rodzin.
Z tego co mówisz, a raczej z tego, czego nie mówisz – wynika, że w najlepszym przypadku coś tam próbowałeś, nawet nie w formie półśrodków.
Literatura SA i AA dokładnie opisują jak wiele cierpienia może sprawić źle umiejscowiona szczerość.
Literatura SA wprost sugeruje, by nie mówić w ogóle o tym problemie bliskim, przynajmniej aż już nie będziemy mieli wielu miesięcy zadowalającej trzeźwości i wytyczoną solidną linię postępowania.
Obecnie utkwiłem na portalu randkowym, bywam tam już od trzech lat. Nie zdziwiłbym się gdyby to był mój kolejny przedmiot uzależnienia.
Czy ktoś Ci to musi powiedzieć?
Co to jest uzależnienie i jego “przedmioty”?
Jak sądzisz – dlaczego ja zajmuję się tym problemem od 10-ciu lat i napisałem już ponad 2 setki artykułów, kilka lat opracowywałem program pomocy?
Bo to jest pierdółka do zaleczenia w 5 minut?
Czy straszliwa choroba pustosząca życia i zabijająca człowieka z uśmiechem na ustach?
Jednym z jej objawów jest jej zupełne niedostrzeganie, bagatelizowanie, a nawet całkowite wypieranie i zaprzeczanie.
Uzależniony mówi sobie np., że nie jest seksoholikiem, bo tylko ogląda porno. Ale już nie powie jak rozumie słowo “seksoholik”. Zabija się i bawi się sam ze sobą w słówka.
Bo nie ma seksu, to nie jest seksoholikiem. Nawet nie zainteresuje się, by sprawdzić co to słowo oznacza.
Przesiadywanie na takich portalach jest równoznaczne z utratą trzeźwości, bo to jest kompulsywne i nie robisz tego z dobrych powodów.
Powody tylko mogą wydawać się dobre. Ale takie nie są.
Głównie rozmawiam, choć kiedyś zdarzały się “akcje”, o których można by przeczytać w jakiejś powieści fantastycznej, o dużym nasyceniu erotyką. Poznałem wiele historii, zakładając iż były prawdziwe. Odbudowałem swój negatywny obraz kobiet, wiem iż mam do nich coraz większy dystans, coraz wyraźniejszą podejrzliwość.
Nie odbudowałeś, bo to jest cały czas obecne. Czy z żoną nie było tego dystansu?
A co z samym sobą?
Ten dystans do “kobiet” jako jakiejś idei czy generalizacji to projekcja. Tak naprawdę to dystans do pewnych aspektów Ciebie.
Boisz się, by ktokolwiek inny je dostrzegł i nie dopuszczasz do siebie nikogo bliżej.
Czasem wspominam o tym, co wiem od Ciebie. Jednak mało kto chce słuchać, niektórzy obrażają się.
Oczywiście i nie dziwne.
Bo tylko to powtarzasz. Sam tym jeszcze nie żyjesz, ani w to nie wierzysz, bo nie masz takich doświadczeń.
Jeśli wspominałeś to innym seksoholikom, którym jeszcze daleko, by w ogóle rozpoznali problem w tym co robią, to takie reakcje są bardziej, niż spodziewane.
Na tym blogu jest sporo przykładów, szczególnie ostatnio, ludzi chorych, którzy siedzą na moim blogu nawet od lat i po pierwszej odpowiedzi, gdy napisali do mnie, od razu się obrazili, urazili, zaczęli mnie obrażać, obśmiewać, wszystko poddawać wątpliwości.
Niewiele osób chce usłyszeć prawdę. Co zauważyłeś. Mało ludzi ona interesuje.
Dlatego ukryty dar tej straszliwej choroby jest to, że zmusza człowieka, by przyjął prawdę o sobie. Tylko często musi on naprawdę dużo wycierpieć.
Dla innych to tylko ciekawostka.
Witamy na planecie Ziemia.
Zauważam, iż dotarłem do punktu, w którym nie wiem czego chcę w kwestii relacji międzyludzkich.
Wiesz, tylko być może zacząłeś dostrzegać, że przestało Cię to już jarać.
Wyobrażam sobie istnienie bez innych, lecz jednocześnie zmagam się z tym wyobrażeniem, bowiem narzucam sobie taką formę istnienia. Zauważam jakby coraz więcej, lecz nie wiem co to wszystko może oznaczać.
To co napisałeś to tylko myśli, które nic nie znaczą, a hipnotyzowanie się nimi to będzie niekończąca się opowieść prowadząca donikąd.
Zamiast zastanawiać się nad innymi, spójrz wreszcie na siebie, jak żyjesz, jak Twoje życie wygląda teraz, co już straciłeś i co jeszcze możesz stracić na przestrzeni najbliższych miesięcy i lat.
Mówisz, że możliwe jest życie samotne. Jest możliwe. Tylko takie życie Cię zabije.
Otworzenie się na ludzi jest jednym z filarów zdrowienia. I nie mówię dalej robienia co się nam podoba i z kim się nam podoba.
Tylko tu chodzi o radykalną szczerość wobec ludzi, którzy sami to przeżyli i zaczęli zdrowieć.
Mowa np. o Wspólnotach 12-krokowych.