Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy serię na temat radzenia sobie z porażkami. Część pierwszą znajdziesz klikając na poniższy link:
► Jak radzić sobie z porażkami (Część 1)?
Porażka to rezultat NASZEJ ciężkiej pracy. To nie jest coś, co przytrafia się nam w jeden moment, bo świat jest niesprawiedliwy czy zły.
Stanowi pewien rezultat. Zły? Nie.
Jedyne, co w porażce jest złe to nasza postawa, ośli upór względem braku niezbędnych zmian.
Porażka mówi nam, że coś jest do korekty – by to znaleźć, wprowadzić korektę. A następnie podjąć kolejną próbę, by zobaczyć czy wprowadziliśmy właściwą korektę w odpowiednim miejscu. Jeśli nie – porażka nastąpi ponownie.
Wspaniały mechanizm, nieprawdaż? Okazuje się, że porażka jest nieuchronna w drodze do celu, bo informuje nas o tym, co jeszcze nie działa i nie wspiera naszego sukcesu. A nie oznacza, że przegraliśmy. No ale to usłyszymy w swoim umyśle, bo on przypomni sobie co usłyszał od innych na temat porażek. Dlatego niezbędne jest zrozumienie, że wraz z porażką odbędzie się detoks z zalegających w nas toksyn, mentalizacji i szkodliwych przekonań.
Ego zaś uwielbia do świata podchodzić na zasadzie „czarne lub białe” – totalne zwycięstwo lub kompletna porażka. A to jest bzdura i dziecinada. Dążenie do sukcesu to proces, który uwzględnia porażki. Każdy człowiek, który odniósł jakikolwiek znaczący sukces rozumie to. Ci co nie odnieśli sukcesów oddają odpowiedzialność za swoje niedojrzałe postrzeganie porażek, którego nauczyli się od innych (a gdy się tego dowiadują, to odpowiedzialność przerzucają jeszcze na te osoby).
Przyjrzyj się obrazkowi dla tego artykułu. Znalazłem go pod hasłem „overcoming”, co oznacza przezwyciężanie, forsowanie, przemaganie… naprawdę!? Ja tu widzę czystą głupotę. Dążenie do szczytu nie sukcesu, a kretynizmu.

Zastanówmy się jaka praca, jakie działanie reprezentowane przez ten obrazek miałoby doprowadzić nas do sukcesu? Co to miałby być za sukces? Chyba tylko zbudowanie piramidy będąc niewolnikiem. Ale czy to sukces dla niewolnika? Raczej tylko koniec morderczej pracy, z której nic nie miał dla siebie. I pozwolenie, by paść w piach i kurz i leżeć bez ruchu ze zmęczenia. No i liczenie, że Faraon czy jakiś bóg wynagrodzą nas za nasze poświęcenie. Nie tak żyliśmy do tej pory?
Większość ludzi uważa, że jak wniosą wreszcie ten ciężki głaz na szczyt, to potem zobaczą spadek i wszystko już będzie dobrze. Ale ja się pytam – jak wykonywanie czegoś głupiego i kompletnie niepotrzebnego ma doprowadzić do czegokolwiek dobrego? Jeśli męczymy się w tym co robimy, to nie pracujemy ciężko na sukces, tylko na porażkę. Bo są w nas PRZYCZYNY zmagania i cierpienia, którymi się nie zajmujemy i intencją naszej pracy jest unik, a nie sukces. Dążenie do ulgi, a nie zwycięstwa.
Jednak dla większości ludzi taka „ciężka praca” kojarzy się z cnotą. Dążenie do ulgi z bólu, który sami sobie sprawiają. Bo wierzą w to, co pokazuje ten obrazek:

Nie tak?
Taszczymy przed lub za sobą ogromny ciężar, mordujemy się z nim miesiącami, latami, całe życie i każdego dnia przekonujemy samych siebie, że jeszcze troszkę wysiłku i będzie koniec cierpienia. Bo ktoś nas przekonał, że tak trzeba. A jak końca nie ma za życia, to przyjdzie po śmierci! Bo cierpienie jest przecież nagradzane! Więc jak cierpimy, to zbliżamy się do sukcesu…! Eh…
Musimy zrozumieć, że tzw. „ciężka praca” może prowadzić nas w dwóch przeciwstawnych sobie kierunkach – porażki lub sukcesu. Większość ludzi ciężko pracuje dla porażki. Bo gdyby tak nie było, to większość ludzi odnosiłaby wspaniałe sukcesy. A wiemy, zapewne z doświadczeń własnych bliskich, znajomych i własnych, że tak nie jest.
Oto kilka przykładów ciężkiej pracy na porażkę:
– Robienie w kółko tego samego (często tylko coraz bardziej) oczekując innych rezultatów (nieraz dramatycznie innych).
– Próba bycia pozytywnym/ą na siłę bez mierzenia się i odpuszczania negatywności.
– Poświęcanie się dla innych własnym kosztem licząc na zwrot negatywnej/toksycznej inwestycji.
– Działanie z intencją „wziąć/zabrać dla siebie”, a nie „dać/podzielić się”.
– Myślenie, chcenie, pożądanie i pragnienie sukces/szczęścia/etc. bez konkretnych, nakierowanych na rezultat działań.
– Unikanie działania na bazylion różnych sposobów, z czego najczęstsze to wieczne edukowanie się i dążenie do dziecinnego perfekcjonizmu (perfekcjonizm = paraliż).
– Słuchanie rad ludzi, którzy nie osiągnęli sukcesów i wzorowanie się na ludziach, którzy sukcesów nie odnieśli.
– Kierowanie się niepoprawną definicją sukcesu. Np. dla uzależnionego sukcesem jest ucieczka od napięcia albo tzw. „odstresowanie”.
– Wybór generycznej wiedzy nad specjalistyczną.
– Działanie bez jasno, klarownie i szczegółowo wyznaczonego celu oraz wypisanych konkretnych, rzeczowych, praktycznych kroków do jego osiągnięcia.
– Robienie czegokolwiek nie lubiąc siebie i/lub utrzymując niechęć do tego, co robimy.
– Robienie tego, czego nie lubimy – czyli robienie z poczucia braku – bez INWESTOWANIA – DODAWANIA – WYSOKIEJ ENERGII.
– Uciekanie i unikanie źródeł niskiej energii i blokad w przepływie wysokiej, przez co wysoka energia nigdy nie może się pojawić w naszym życiu, działaniu i samopoczuciu.
– Dążenie, by komuś zaszkodzić, a nie pomóc.
– Kierowanie się emocjami i myśleniem. Myślenie NIE doprowadzi Cię do sukcesu. Słuchanie rad umysłu powstałych na bazie emocji NIE doprowadzi Cię do sukcesu.
Ciekawe, nieprawdaż? A to oczywiście nie wszystkie sposoby jak się ciężko zapracować na porażkę.
Teraz przyjrzyjmy się innemu obrazkowi:

Zastanówmy się czy sukcesem jest przepchanie tego głupiego głazu na szczyt czy osiągnięcie szczytu bez niego, wspaniałe samopoczucie, nauka odpowiedzialności za własne życie, decyzje, troskę, dbanie o bezpieczeństwo swoje i ewentualnych innych wspinających się?
W co wolisz zainwestować swoją energię – w osiągnięcie celu czy pchanie/ciągnięcie durnego głazu przed/za sobą?
Jeśli mamy problemy z dotarciem na szczyt, zastanówmy się co nas zbędnie obciąża?
Napisz w komentarzu co jest Twoim ciężkim głazem, który próbujesz gdzieś przepchać?
Bez ujawnienia że i co ciągniemy/pchamy, nigdy tego nie przestaniemy robić.
Nie możemy sobie poradzić, bo wykonujemy jedno lub wiele głupich działań, których nie chcemy przestać wykonywać. Tak jak nie możemy zacząć sikać z całych sił ściskając mięśnie w okolicach miednicy. Najpierw przestajemy robić to, co nam szkodzi, a natychmiast potem zrobimy to, co jest korzystne. Nie odwrotnie!
Ponownie przypomnę, że robienie w kółko tego samego (a szczególnie bardziej) oczekując innych rezultatów to definicja szaleństwa.
Jak chcesz pojechać, to najpierw zwalniasz hamulec, potem wciskasz gaz. A wiele osób dociska gaz, a nigdy nie zwalnia hamulca. Chcemy pojechać, chcemy gdzieś dojechać, a jednocześnie nie chcemy opuścić miejsca, w którym jesteśmy. To przecież szaleństwo! A potem taka osoba mówi – „Poczekam, może się w końcu coś zmieni”. Tak, rozpieprzysz sobie silnik. I już będzie można obwinić producenta samochodu!
Nazywa się to dzisiaj samorozwojem. Walką. Zmaganiem. Bo to takie męskie! Nie dziwne, że tak wiele kobiet uznaje mężczyzn za głupców. A niektórzy z tych głupców nazywają to lansowaniem się – „paleniem gumy”. Przy okazji „palimy” swoje szare komórki ale przecież efektowność bardziej się liczy, niż efektywność… a może nie? Kto jeszcze wierzy, że drogi garnitur zrobi coś za niego?
W międzyczasie benzyna się wyczerpuje, a silnik się niszczy. Człowiek się namęczy, a potem sobie mówi – „Łoooo! Ale się narobiłem! Dobra robota!” Ocieramy pot z czoła, patrzymy – nogi i ręce mamy obolałe, minął cały dzień, pełno kurzu, smrodu, trzeba zapłacić za uzupełnienie benzyny, za mechanika, może też lekarza, a nie przejechaliśmy nawet pół metra! No ale skoro MYŚLIMY i CZUJEMY, że się narobiliśmy, to znaczy, że się narobiliśmy! Koniec tematu!
A potem podchodzi kobieta i wbija nam szpilkę – wyciąga z nas opór, wstyd, winę, strach. A umysł mężczyzny mówi wtedy – „Już wiem dlaczego mi nie szło! Bo świat jest taki zły! Kobiety są złe! Dlatego jest mi tak ciężko!” A potem wraca do marzenia o kobietach, do których czuje rosnącą urazę.
Zmiana jest kluczowa. Zmiana siebie – intencji, celów, zamierzeń, kierunku, nastawienia, postrzegania i oczywiście – działań.
Tylko dzisiaj (22.02.2019) napisało do mnie dwóch Uczestników mojego Programu.
Pierwszy z nich w Raporcie nr 8 (a więc już przebrnął przez 2/3 Programu) napisał mi, że traci nadzieję na wyzdrowienie. Bo pracuje nad sobą, stara się i nic się nie zmienia. Potem mi pisze, że jego intencją jest unikanie emocji, ucieczka od odczuwania i korzystanie z porno, by stłumić emocje. Więc ja się pytam – jak nad sobą pracujesz, w jaki sposób się starasz, skoro Twoją intencją nadal jest pozostanie uzależnionym? Co tak naprawdę robisz? Potem ta osoba mi pisze „UFAM W PRZEWODNICTWO MOJEGO UMYSŁU”. Zaś ja w każdej wiadomości podkreślałem, że umysł bełkocze, że każda myśl kłamie, że jesteśmy uzależnieni przez ślepe posłuszeństwo umysłowi i bezkrytyczne zgadzanie się z nim. Ale ta osoba nadal wybiera swoją rację. Więc pcha pod górę jakiś wielki ciężar i sądzi, że pracuje nad sobą. A że nic się nie zmienia, to traci nadzieję.
Spotkałem się z opiniami, że moje odpowiedzi tu na Blogu są cyniczne, negatywne. Nie. One są jakie są. Zastanówmy się lepiej czy nie jesteśmy cyniczni i negatywni względem siebie samego. Osoba, która sądzi, że dąży do wyzdrowienia, a nie stosuje ŻADNEJ wytycznej Programu mającego zapewnić wyzdrowienie nie pracuje na swój sukces. Osoba, która kupuje produkt, by sobie pomóc ale wcale nie chce sobie pomóc jest chyba największym cynikiem na tej planecie. Dlatego dla takich osób staję się ich odbiciem.
Mogę ją klepać po ramieniu lub mogę ją kopnąć w tyłek tak, by zabolało. Bo jak ja tego nie zrobię, zrobi to uzależnienie, tylko dużo, dużo mocniej.
Drugi z nich napisał do mnie po 6 Module, że dotarło do niego, że jego intencją nie było zdrowie, tylko ucieczka od odczuwania w karmienie umysł informacjami. O! Ta osoba potrzebowała niecałego roku, by do tego dojść! Brawo! To wspaniale! Teraz nie jestem cyniczny, tylko w 100% szczery. Bo naprawdę wielkich jaj wymagało przyznanie się do prawdy po prawie roku pracy bez intencji wyzdrowienia.
Prawda boli ale nas wyzwoli!
Ten drugi Uczestnik mojego Programu powiedział, że wróci do początku i zacznie przerabiać wszystko od nowa ale teraz już z intencją, by problemu się pozbyć. Teraz osiągnie sukces na 100%. Tym samym prawie rok popełniania porażek był niezbędny, by odnieść sukces. Bo wreszcie ta osoba zobaczyła przez co nie odnosiła sukcesów.
Mam osoby, które po 3 latach nie pozwoliły sobie na szczerość, że wcale nie chcą być zdrowe. Chciały tylko wziąć tą kulę i pchać ją w nieskończoność i przekonywać siebie, że przecież coś robią.
Sorry ale „coś” to zdecydowanie za mało.
Uczestnik pierwszy tylko sądził, że dąży do zdrowia. Ale on dążył do pchania kuli. Na początku oczywiście była malutka i wydawało się sensownie mieć ją przy sobie. Ale z każdym tygodniem, z każdym miesiącem i rokiem stawała się coraz większa i coraz cięższa. I coraz bardziej zbędna. Bo zbędna była zawsze.
A potem słyszę jakie to życie jest trudne i ciężkie. Odpowiadam – jeśli coś jest trudne i ciężkie to nie życie, tylko to, co pchamy/niesiemy za/przed sobą.
Słyszę – „Rzeczywistość mnie boli”. Odpowiadam – jeśli coś Cię boli, to wszystko, tylko nie rzeczywistość.
Wiemy dlaczego większość ludzi na randce ma tzw. „niezręczną ciszę”? Bo ich intencją nie był wcale sukces – fajne spędzenie czasu, seks, etc. Tylko samooszukiwanie się, że coś robią. Tak naprawdę chcieli uciec od wstydu, winy, strachu i od samotności. A podczas działania to wszystko się ujawni. I gdy się ujawnia – oni nagle milkną. I idą do swojego mistrza i cudownego doradcy – swojego umysłu – i słyszą rady – „Lepiej nic nie mówić i nie robić teraz, by nie zranić kobiety, by jej nie zrazić do siebie”. Wow! Ale wspaniała rada! Ale jesteśmy kochający i troskliwi! Nie ranimy kobiety i jej do siebie nie zrażamy. A po randce kobieta już do nas nie oddzwania. No ale przecież byliśmy tacy dobrzy! Wniosek – coś więc musiało być z tą kobietą nie tak…! – poucza nas dalej nasz umysł, nasz nieomylny życiowy przewodnik.
Mój Program pomoże w około 3 miesiące (a jeśli potrzeba będzie więcej czasu – nie ważne!) ale jeśli będziemy dążyć do wolności. To musi być szczere, uczciwe. Ale u większości nie jest. I niektórzy mogą potrzebować nawet kilku lat, by się wreszcie przyznać, że nigdy nie chcieli zrobić tego, co niezbędne. Chcieli mieć tylko iluzję, że coś robią – bo wykupili Program Wolność od Porno.
Nie ważne ile to zajmie – zdanie sobie sprawy z własnych intencji to klucz i na to nigdy nie jest za późno.
Dlatego mądrzy ludzie zauważyli – „Prawda boli ale nas wyzwoli”.
Bo prawda wyciągnie z nas opór (odczuwany jako ból), lęk, wszelkie braki i negatywne intencje. Boli więc fałsz, który prawda ujawnia. Bo fałsz to brak prawdy. A brak prawdy zaprowadzi nas tylko w jeszcze więcej braków. Dlatego ból zmusza nas do przyjrzenia się temu, co niesiemy za sobą. Gdyby było to pozytywne – nie bolałoby.
Dlaczego nasze życie się nie zmienia, a my czujemy się jak w klatce? Bo nie mierzymy się z prawdą. Nie chcemy się wyzwolić. Nadal wierzymy w każdą myśl. Nadal tylko unikamy odczuwania. Dążenie do sukcesu zastępujemy „ciężką pracą”. Czyli – najpierw robimy sobie problem, a potem ciężko pracujemy, by go rozwiązać. Im trudniejszy problem sobie zrobimy, tym ciężej możemy pracować nad jego rozwiązaniem! Rozwiązujemy go np. po 5 latach, a potem patrzymy, a w naszym życiu nic nie uległo zmianie, a na naszej głowie pojawił się już pierwszy siwy włos…
Dodatkowo jeszcze dziwimy się, że nic nas w życiu nie cieszy. Nic dziwnego! Bo każdego dnia na 2 etaty ciężko pracujemy, by nie czuć!
Uciekamy od zmierzenia się z faktem, że pchamy przed sobą ogromny, ciężki głaz. Co oczywiście nie ma żadnego sensu.
Wiele osób sądzi, że gdy będą osiągać sukces i dążyć do niego, to będą czuli się tylko świetnie. Ale tak nigdy nie będzie. Emocje to zawsze informacje O NASZYM WNĘTRZU – naszej postawie, a nie o świecie zewnętrznym! Dlatego jeśli będziemy się bali, to nie mamy zaprzestać działania – zazwyczaj wręcz przeciwnie. „Świetnie” czujemy się wyłącznie w strefie komfortu naszego umysłu oraz PO osiągnięciu sukcesu. Czyli nic nie czujemy i pojęcia nie mamy jak to jest się świetnie czuć. Naprawdę wspaniale nie poczujemy się w trakcie i nie przed podjęciem decyzji. Jeśli chcemy osiągnąć sukces będziemy mierzyć się z brakiem komfortu, z poczuciem braku kontroli i bezpieczeństwa. A to jest najzupełniej NORMALNE. Nienormalne jest uciekanie od tego.
Dla umysłu odczuwanie dyskomfortu zawsze będzie „złe” i umysł namawiać nas będzie, byśmy zawrócili, byśmy „tam” nie szli (gdziekolwiek to „tam” będzie).
Pojawi się stres, niepewność, napięcie. I drogi mamy w sumie 3:
1. Zrezygnować. To ulubione zajęcie większości ludzi.
2. Walczyć z emocjami. To ulubione zajęcie większości ludzi z pozostałej części.
3. Zaakceptować swoje odczucia, nie stawić im oporu i wrócić do działań ukierunkowanych na osiągnięcie sukcesu. Na to decyduje się najmniej osób.
Oczywiście w punkcie drugim możemy bardzo ciężko pracować latami i nic z tego nie mieć.
Bardzo ciekawym jest to, że ostatnio zacząłem czytać książki, oglądać wykłady i słuchać rad kilku multimilionerów (Dan Pena, T. Harv Eker, Robert Kiyosaki i inni), którzy zauważyli, że ważniejsza od inteligencji finansowej jest inteligencja emocjonalna. Czyli to, czym się w dużym uogólnieniu zajmuję.
Dlaczego jest ważniejsza? Bo zauważmy jak potężne stały się biznesy zajmujące się ludzką niedojrzałością w tym temacie – porno, alkohol, papierosy, narkotyki, przemysł rozrywkowy, religijny i wiele więcej! Gdyby te zaniedbania nie były ważne, nikt by się na tym nie wzbogacił.
Już w pierwszym Module zadaję pytanie – „Z czym się zmagasz w swoim życiu?” 95% ludzi podaje następującą odpowiedź – „Z samotnością”. Więc nie tylko zmagają się, czyli walczą, opierają, co nic im nie daje i dodatkowo pogłębia problem ale też zajmują się REZULTATEM, a nie jego przyczyną. Co więcej – nawet nie widzą przyczyny i rzeczywistości: zmagają się z emocjami! I zmagali się z nimi jeszcze zanim stali się samotni. DLATEGO stali się samotni. Bo zamiast zadbać o znajomości, oni walczyli ze strachem, wstydem, winą, które w nich rosły.
Ludzie cały czas, calusieńki czas piszą mi i nawet dziękują, że pomagam im walczyć z uzależnieniem. Co ku*wa? Gdzie ja napisałem, że pomagam w walce z uzależnieniem? Nie jestem idiotą. I nie pomagam w idiotycznych przedsięwzięciach.
Pomoc w walce z uzależnieniem to jak pomoc w ogoleniu odbicia w lustrze bez golenia własnej twarzy.
Uzależnienie to REZULTAT, a nie przyczyna! Należy zająć się przyczynami uzależnienia. Chcesz w kółko ucinać chwast ogromnym kosztem osobistym czy wreszcie wyrwać jego korzenie? Emocje nie są korzeniem, tylko nasza postawa i postępowanie względem nich. Oraz nasze postawy odnośnie świata, lekcji, porażek, obowiązków, problemów, innych ludzi, etc. Korzeniem jest podejmowanie decyzji na bazie oporu i emocji, których nie rozumiemy i którym się opieramy.
Większość ludzi na planecie ma tak zaniedbane wnętrze, że każdy krok do przodu, a nawet sama chęć postawienia kroku do przodu w ich życiu wyciąga z nich tyle oporu i emocji, że nie są oni w stanie tego kroku postawić. A nawet nie chcą go postawić, bo boją się tych emocji. Zaczynają więc z nimi walczyć, zmagać się. Próbują je stłamsić. To naturalnie kosztuje ich całą energię, której potem już nie mają na wykonanie tego kroku. Mówią sobie – „Super! Dzisiaj zająłem się emocjami – ciężko z nimi walczyłem i gdy odpocznę to się zajmę tym krokiem”. Następnego dnia chcą postawić ten krok i niespodzianka! Znowu czują to samo! Więc znowu wykonują ciężką pracę! Zmagają się, walczą! I czują z tego powodu dumę!
Jeśli tak robisz – ogarnij się!
Zamiast w kółko zajmować się oparzeniami od prób podniesienia gorącego garnka, podnieś go za uszy lub użyj rękawicy żaroodpornej!
Ludzie, którzy osiągnęli największe sukcesy zawsze mówili, by znaleźć innych, co osiągnęli takie sukcesy i ich naśladować. Wiemy dlaczego? Bo jeśli tego nie zrobimy, będziemy słuchać swojego umysłu. Bełkoczącego radyjka. W którym żyje ego, które ewoluowało ucząc się przeżycia przez dziesiątki tysięcy lat.
Większość ludzi sądzi, że przechytrzy swoje ego, że je przegada, przekona. Że będą je kontrolować. Lol!
Nawet nie dostrzegają, że to już mówi ich ego. A oni stoją z boku trzymając się jak dzieci za kawałek sukienki mamusi i przyznają mu rację. Nawet nie dostrzegają, że mówiąc „Przechytrzę swoje ego” właśnie zostali przez nie przechytrzeni!
Ale jeśli mamy kartkę papieru i długopis, jeśli mamy wyznaczony cel, rozpisane kroki i jeśli przed naszym nosem mamy człowieka, który osiągnął to, co sami sobie wyznaczyliśmy i jeśli będziemy robić to, co ta osoba mówi i rozliczać się na tej kartce papieru z rezultatów – wtedy ego nas nie przechytrzy. Ale wszystko inne co zrobimy – to już nasze ego starające się nas zwrócić z kursu – przejąć kontrolę.
Jednak większość osób nie słucha mnie. Większość. Wolą dalej robić po swojemu. A potem dziwią się jak im mówię, że duma jest przeszkodą na drodze do zdrowia.
Mówię – „Obserwuj swoje myśli i nic z nimi nie rób”. Osoba mówi potem – „Wow! Ale super! Świetnie się po tym czuję”. Kończy ćwiczenie i za chwilę widzi w swoim umyśle – „Sprawdzę tylko e-mail i zaraz się wezmę za działanie”. No i sprawdza pocztę. Po jej sprawdzeniu pojawia się kolejna myśli – „Ok, ok! Jeszcze tylko jeden serwis i już naprawdę się biorę”. Sprawdza serwis i nagle pojawia się poczucie winy – „Powinienem już wziąć się za działanie”. I zaczyna się zmagać z tą winą. Stawia jej opór. Obniża się poziom jej energii i chęci, a w umyśle pojawia się myśl – „Źle się czuję. Obejrzę tylko coś śmiesznego i już naprawdę się biorę”. Za moment pojawia się pragnienie obejrzenia porno… no i oczywiście obejrzymy tylko jeden film…
I tak każdego dnia.
Znamy to ze swojego życia? Pewnie, że znamy! Ale przyznanie się do tego wymaga odwagi, a to zaboli. Bo unikając tego bólu uniemożliwialiśmy sobie wewnętrzne oczyszczenie i wzrost.
Ciężka praca na porażkę ma do siebie to, że nie jesteśmy w stanie określić co tak naprawdę zrobiliśmy i ile.
Bo jeśli zmagamy się z emocjami i oporem, to robimy to przez własną niedojrzałość. Nie potrafimy czuć, nie potrafimy więc sprawdzić ile nasze zmaganie z emocjami przyniosło nam dobrego.
Gdybyśmy czuć się nauczyli i sprawdzili, to dostrzeglibyśmy jasno i klarownie, że po każdym zmaganiu emocji i oporu czujemy jeszcze więcej, a nie mniej!
Gdybyśmy byli uczciwi, to zobaczylibyśmy, że przed każdą kolejną wpadką czujemy coraz więcej emocji i oporu. Więc nasze starania zagrzebują nas coraz głębiej w błocie, a nie z niego wyciągają. Nasz umysł nie ma racji mówiąc nam, że porno nas odstresowuje czy rozładowuje emocje, etc. Bo gdyby tak było – przed każdą wpadką czulibyśmy ich mniej.
W jaki jeszcze sposób ciężko pracujemy na porażkę? A np. martwiąc się. Również martwiąc się o innych. Zapamiętajmy – martwienie się nie jest wyrazem miłości, ani troski! Martwienie się to utrzymywanie w sobie martwoty sądząc, że to w czymkolwiek komukolwiek pomaga. Gdy ktoś mi mówi, że martwi się o coś, to ta osoba jest fatalnie oczarowana, że źródło problemu i/lub rozwiązania jest w tym czymś/kimś. Np. martwimy się o pieniądze. Bo wierzymy, że pieniądze są źródłem naszego strachu i jego rozwiązaniem – źródłem bezpieczeństwa. I totalnie ignorujemy fakt, że wszelkie trudności z zarabianiem pieniędzy to rezultat utrzymywania w sobie martwoty – strachu, stresu, zmartwień. Tak sprytnie nasze ego robi nas w jajo!
Gdy ktoś mi mówi – „Myślę o tobie” to ja zawsze proszę – „Przestań.” Bo ta osoba utrzymuje urojenie, że ja jestem źródłem i/lub rozwiązaniem problemu, który ta osoba ma. A to nie jest prawda. Ale ludzkie ego uwielbia, gdy ktoś o nim myśli. Czuje się wtedy takie specjalne. Pomimo, że nic dobrego to nikomu nie przynosi, ludzie myślą o sobie. Do tego martwią się, co nazywają okazywaniem miłości. Brrrrr!
Gdy ktoś mi mówi, że o mnie myśli, to ja mówię sobie – „Dżizas, daj mi spokój i zajmij się sobą!” Nie Ty myślisz, tylko Twój umysł paple, bo sądzi, że we mnie jest przyczyna lub rozwiązanie jakiegoś problemu, który masz. Zajmij się problemem, a nie myśl o mnie. Źródło problemu i jego rozwiązanie jest w Tobie. Myślenie o mnie to unik i oddawanie odpowiedzialności.
Szczerze to uprzejmie proszę zabrać sobie to martwienie się o mnie. Ktoś się martwi, utrzymuje w sobie niski stan energetyczny, przez który organizm tej osoby nie ma energii, radości, chęci. I co ja mam zrobić? Poczuć się winnym? Przecież martwienie się to jak tyrania – to wymuszanie w innych za pomocą poczucia winy zmiany ich zachowań.
„Martwię się o ciebie” to jak mówienie drugiej osobie – „Robię sobie krzywdę i ty za to odpowiadasz”.
„Myślę o tobie” to jak mówienie drugiej osobie – „Mam problem i ty musisz go rozwiązać”.
A jeszcze gdy mówię, że nie doceniam czyjegoś martwienia, to automatycznie ja staję się tym złym, niewdzięcznym.
Ciężką pracą prowadzącą do porażki jest oddawanie odpowiedzialności za swoje decyzje i postawy emocjom. Ileż razy słyszę „Ktoś mnie zdenerwował”. Naprawdę? Więc nie tylko wierzymy, że ktoś ma większą moc, niż my mamy, a do tego jeszcze z samą emocją pewnie się w sobie boksujemy i uważamy, że ktoś utrzymuje ją w nas za nas. Ktoś coś powiedział, a nas to boli i rozwściecza przez lata i z każdym dniem coraz bardziej. Wow! Perpetuum mobile! Dlaczego nikt tego jeszcze nie opatentował!?
Na koniec tej części coś do przemyślenia. Oto zrzut wykładu, który sobie dzisiaj obejrzałem (Michael Pilarczyk – Maximum Business Potential – Event with Dan Peña). Kim jest Dan Peña polecam poczytać. Jak i przesłuchać ten wykład. Znajdziemy go na kanale Youtube Pana Dana Peñy.

Poszukaj pomocy

To jest dla mnie po prostu niezrozumiałe. Jak mam osiągnąć cel nie starając się go osiągnąć? Mam rozumieć że skoro nauka nie sprawia mi przyjemności, i stanowi dla mnie ogromny (niemal nadludzki) wysiłek, nie potrafię uczyć się do egzaminu nie męcząc się, sesja egzaminacyjna to dla mnie horror, to powinienem rzucić przyszłościowe studia i zająć się machaniem łopatą (nie mam innej perspektywy na życie), albo liczeniem że wydarzy się cud i wygram totolotka? To jest niezrozumiałe właśnie także w innych twoich wpisach – zwiększanie poziomu bycia poprzez niewymuszone działanie. Jeżeli jestem na niskim poziomie bycia to po prostu nie jestem w stanie podjąć niewymuszonego działania. Nie rozumiem tej magicznej sztuczki. W jaki sposób miałbym startując z niskiego poziomu, działać tak jakbym był na wyższym poziomie, po to żeby móc ten wyższy poziom osiągnąć?
To jest dla mnie po prostu niezrozumiałe. Jak mam osiągnąć cel nie starając się go osiągnąć?
No pewnie, że jest to niezrozumiałe, bo napisałeś coś, co nie ma żadnej logiki w sobie, żadnego sensu.
Nie wiem skąd to wziąłeś.
Mam rozumieć że skoro nauka nie sprawia mi przyjemności, i stanowi dla mnie ogromny (niemal nadludzki) wysiłek, nie potrafię uczyć się do egzaminu nie męcząc się, sesja egzaminacyjna to dla mnie horror, to powinienem rzucić przyszłościowe studia i zająć się machaniem łopatą (nie mam innej perspektywy na życie), albo liczeniem że wydarzy się cud i wygram totolotka?
Nie wiem skąd bierzesz ten bełkot.
Ależ oczywiście możesz całe życie kopać doły. Masz pełną swobodę wyboru.
A możesz, tym bardziej w przypadku nauki, skoro „to jest dla Ciebie horror”, rozpoznać przyczyny takiego stanu rzeczy i zająć się nimi.
Mówię wyraźnie o zajęciu się PRZYCZYNAMI problemu. Nie nauka jest problemem ale to dlaczego się przy niej męczysz.
A powodem tym jest opór – nastawienie niechęci, postawa ofiary „nie chcę ale muszę”.
To jest niezrozumiałe właśnie także w innych twoich wpisach – zwiększanie poziomu bycia poprzez niewymuszone działanie. Jeżeli jestem na niskim poziomie bycia to po prostu nie jestem w stanie podjąć niewymuszonego działania.
Zgadza się.
Dlatego mówię o konieczności rozpoznania przyczyn tego i zajęcie się nimi.
Konieczne jest odrzucenie balastu i ustalenie intencji – nowej, wysokiej.
Ty na razie uczysz się z poziomu ofiary. Nikt Cię na tym poziomie nie trzyma. Sam się tam umieszczasz.
Nie rozumiem tej magicznej sztuczki. W jaki sposób miałbym startując z niskiego poziomu, działać tak jakbym był na wyższym poziomie, po to żeby móc ten wyższy poziom osiągnąć?
Intencją ma być coś wyższego niż dotychczas – np. zmierzenie się z oporem, wstydem, strachem, niepewnością – odpuszczenie ich i nauka z poziomu chęci, radości z tego, że możesz się rozwijać, uczyć i następnie wykorzystać to do godnego życia.
Wybór chęci, a nie niechęci – działanie z poziomu chęci, a nie oporu.
Nie wiem też dlaczego sądzisz, że to jakaś magiczna sztuczka.
To Ty robisz sam siebie cały czas magiczną sztuczką w jajo sądząc, że nauka powinna być radosna lub że ona sprawia Ci problemy.
Ty sam sprawiasz sobie problemy własną postawą odnośnie nauki. To jest magiczna sztuczka. Cała reszta, którą przedstawiam służy ODCZAROWANIU SIĘ z oczarowania.
Nawet odnośnie informacji z artykułów wybierasz taką samą postawę – niechęci, oporu, dumy. To też magiczna sztuczka, bo przez to cierpisz, jest Ci źle, zapewne inni ludzie nie darzą Cię dużą sympatią, a jednak nadal to wybierasz.
I dlaczego?
To jest dla mnie magia. Tylko czarna.
Czy próbowałeś dostrzec dlaczego tak naprawdę męczysz się? Czy próbowałeś dojść do przyczyn i zastanowiłeś się jak możesz się nimi zająć?
Zawsze możesz wybrać chęć, radość i dodać je do nauki. Ale trzeba zrezygnować z oporu, a żeby zrezygnować z oporu trzeba też zrezygnować z dumy.
Naprawdę nie ma filozofii w wyborze chęci.
Zastanów się co robisz w życiu chętnie i możesz DOKŁADNIE TAK SAMO podejść do każdej innej rzeczy i obowiązku.
Wszystko spoko, wiele mi wyjaśniłeś. Tylko czemu piszesz o wypowiedzi która jest poprawna pod względem logicznym, że jest bełkotem? Chcesz pomagać ludziom, a zastanowiłeś się chociaż czy sam nie masz problemów z np. zrozumieniem wypowiedzi logicznie złożonych (być może w nadmiernym stopniu, nie przeczę)? I naprawdę wybacz że cię nimi katuję, ale czasami nie umiem ubrać swoich mysli w bardziej proste wypowiedzi. Nie jesteś jedyną osobą, która ma problem z ich zrozumieniem. Ale zapewniam cię, że powodem tego stanu rzeczy nie są moje braki w logice. Wracając do tematu, to chciałbym móc się uczyć z taką samą chęcią, z jaką np. chodzę z kolegami na wódkę – osiągałbym swoje cele łatwiej, skuteczniej, i jednocześnie uniezależniając się od ludzi i ich towarzystwa. Niestety ciężko jest mi to sobie nawet wyobrazić. I piszesz, że to wszystko to jest opór? Nastawienie niechęci? I że mogę sobie po prostu wybrac chęć? W jaki sposób mogę ją wybrać? Nie ma w tym filozofii mówisz? To dlaczego tyle ludzi ma z tym taki problem? Przecież oni nawet nie wyobrażają sobie, że mogliby lubić np. swoją pracę. Jeżeli to jest takie proste, to czemu ja nie widzę tej możliwości? Znaczy rozumiem że jest, ale tylko na poziomie logiki. Zupełnie tej mozliwości nie czuję. Tak jak nie czuję oporu, który rzekomo stawiam. Nie czuję możliwości wyboru chęci. Próbowałem dojść do przyczyn dlaczego się tak męczę. Wiem jednak, że rzekome powody dla których się męczę to są racjonalizacje. Co na przykład mogłoby być prawdziwą przyczyną takiej sytuacji? Co ma moja postawa odnośnie nauki, do tego że inni ludzie nie darzą mnie sympatią? Czy muszą mnie nią darzyć, abym mógł osiągnąć swoje cele? Mi nie zależy na tym, aby ludzie darzyli mnie symatią, chciałbym osiągać sukcesy, aby patrzyli na mnie z zazdrością. Fatalna intencja. Wiem. Ją też mogę po prostu zmienić?
Wszystko spoko, wiele mi wyjaśniłeś. Tylko czemu piszesz o wypowiedzi która jest poprawna pod względem logicznym, że jest bełkotem?
Bełkot to bełkot niezależnie od zaprezentowanej formy.
Dla mnie nieważne czy mi ktoś wyśpiewa perfekcyjnym sopranem koloraturowym czy barytonem dramatycznym, że 2 + 2 = 5. Dla mnie to taki sam bełkot jakby ledwo to wymodziło nieporadne kilkunastomiesięczne bobo.
Tym gorzej jeżeli bełkot ukryty jest pod poprawną składnią, właściwą interpunkcją, akcentami, niebagatelną ortografią i zgrabnie dobranymi słowami brzmiącymi z sensem. No bo 2 + 2 = 5 to całkowicie, w 100% poprawne i logiczne zdanie. Ale stanowi nieprawdę, a więc bełkot.
Moim darem jest właśnie to, że niezależnie jak mi ktoś coś przedstawi – jeśli w esencji będzie urojeniem, nieprawdą, zniekształceniem, bełkotem – ja to widzę natychmiast.
Chcesz pomagać ludziom, a zastanowiłeś się chociaż czy sam nie masz problemów z np. zrozumieniem wypowiedzi logicznie złożonych (być może w nadmiernym stopniu, nie przeczę)?
O widzisz, kolejna próba zgrabnego ubierania w formę esencji, którą jest próba wyśmiania i zanegowania.
Tym gorzej dla Ciebie jeśli nie dostrzegasz tego.
A ja nie mam problemów. I właśnie dlatego, że nie mam, dostrzegam bełkot tam, gdzie on jest.
I naprawdę wybacz że cię nimi katuję,
Nikt niczym nie może mnie skatować. Jeśli czymś byłbym katowany, to wyłącznie moim własnym, dziecinnym podejściem.
A jeśli miałbym cokolwiek wybaczać, to wyłącznie przez własną błędną interpretację.
ale czasami nie umiem ubrać swoich mysli w bardziej proste wypowiedzi. Nie jesteś jedyną osobą, która ma problem z ich zrozumieniem.
Zastanów się czy naprawdę chodzi o zrozumienie czy właśnie druga strona doskonale rozumie, tylko Ty nie dostrzegasz tego, co przekazujesz, np. intencji.
Bo forma ma najmniejsze znaczenie. Najważniejszy jest kontekst i esencja przekazu – intencja.
Ale zapewniam cię, że powodem tego stanu rzeczy nie są moje braki w logice.
Ależ ja Twojej logice nie przeczę.
Tylko logika nie dostrzega tego, co nieświadome – nieuświadomionej intencji, esencji przekazu i utrzymywania nieprawdy, której logika nie dostrzega i chroni.
Wracając do tematu, to chciałbym móc się uczyć z taką samą chęcią, z jaką np. chodzę z kolegami na wódkę – osiągałbym swoje cele łatwiej, skuteczniej, i jednocześnie uniezależniając się od ludzi i ich towarzystwa.
Ależ możesz, bo to wybór!
Tak jak i niechęć to wybór.
Niestety ciężko jest mi to sobie nawet wyobrazić.
Bo w obecnym stanie energetycznym Twój umysł sobie tego nie wyobrazi, co mówiłem jasno i wyraźnie w artykułach na temat natury umysłu – umysł może myśleć co najwyżej z jakością tego, co utrzymujemy w sobie.
Więc nie wyobrazi sobie, że uczysz się z radością, dopóki masz w sobie opór, który utrzymujesz. Dopiero zmierzenie się z oporem i jego odpuszczenie – uwolnienie, rozładowanie nagromadzonego ładunku poprzez INTENCJĘ nauki z dużo wyższego poziomu chęci spowoduje wzrost i wtedy umysł będzie w stanie sobie to wyobrazić, bo już tym będziesz.
I piszesz, że to wszystko to jest opór?
Nie wszystko. Ale opór jest źródłem problemu.
Nastawienie niechęci? I że mogę sobie po prostu wybrac chęć?
Dokładnie tak samo jak wybierasz obecne nastawienie.
W jaki sposób mogę ją wybrać? Nie ma w tym filozofii mówisz?
Pewnie, że nie.
To dlaczego tyle ludzi ma z tym taki problem?
Bo są poniżej kluczowej granicy dojrzałości świadomości – poniżej poziomu sprzyjającego życiu.
Nie potrafią odróżnić się od swojego umysłu, od myśli i emocji. Tak żyje około 85% ludzkości i przytłaczająca większość ludzi w Polsce. To są fakty.
Przecież oni nawet nie wyobrażają sobie, że mogliby lubić np. swoją pracę.
Bo ich umysły nie mogą zacząć myśleć z wyższą jakością, niż jakości, które utrzymują w sobie. A jakości te są pozytywne.
Setki milionów ludzi sądzi, że duma jest pozytywna. Ale ona jest pozytywna JEDYNIE w porównaniu z niższymi od niej emocjami.
W szerszym kontekście duma jest bardzo niesprzyjająca ani życiu, ani zdrowiu, ani sukcesom, ani praktycznie dowolnemu pozytywnemu rezultatowi.
Jeżeli to jest takie proste, to czemu ja nie widzę tej możliwości?
Bo mylisz siebie z umysłem.
Sądzisz, że najpierw musisz to „zobaczyć”, czyli tak naprawdę wymyślić.
Ale nigdy tego nie wymyślisz – nie, dopóki utrzymujesz w sobie nagromadzone ładunki oporu, wstydu, winy, żalu, dumy.
Jeśli nigdy ich nie uwalniałeś, to potrzebować będziesz zapewne kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu godzin uwalniania KAŻDEJ z tych form energii, by wzbić się wyżej.
Znaczy rozumiem że jest, ale tylko na poziomie logiki.
Nie.
Logika ma na calu „wiedzieć”, czyli mieć informację inną, niż to, co aktualnie paple nasz umysł.
Dzięki logice wiemy np., że możemy wyzdrowieć z uzależnienia pomimo wpadki i pomimo tego, że czujemy apatię, żal, strach, winę i wstyd i nasz umysł nie produkuje żadnej pozytywnej myśli.
Ale wiemy, że możemy, bo inni mieli podobne, a nawet gorsze sytuacje i wyszli z tego.
Więc logika może pomóc ale w ogólnym rozrachunku, o ile jesteśmy nadal na niskim poziomie świadomości, logika zawsze przegra z emocjonalnością, a nawet będzie ją usprawiedliwiać.
Zupełnie tej mozliwości nie czuję.
Widzisz?
Najpierw sądzisz, że musisz tę możliwość wymyślić, a teraz, że poczuć.
Więc nigdy nic się nie zmieni, bo to, co musisz poczuć, to to co czujesz teraz i to uwolnić. Pozytywność sama się odsłoni.
Tak jak nie czuję oporu, który rzekomo stawiam.
Naturalnie, bo naturą uzależnienia jest ucieczka od odczuwania.
Ty żyjesz w taki sposób, że gdy tylko emocja/opór pojawią się na skraju świadomości, Ty już robisz coś, by tego nie czuć, by to stłumić, wcisnąć z powrotem do podświadomości.
Nie czuję możliwości wyboru chęci.
A co czujesz?
Próbowałem dojść do przyczyn dlaczego się tak męczę.
Przez opór.
Bo to, że się męczysz to już rezultat utrzymywania oporu.
Jako, że się męczysz, czyli opierasz, walczysz z tym, co czujesz, umyka Ci, że zamiast walki, możesz to zaakceptować.
Wiem jednak, że rzekome powody dla których się męczę to są racjonalizacje.
Tak, racjonalizacje. A więc to, co nie ma żadnego sensu nawet jeśli brzmi całkowicie logicznie.
Bo męka to wybór – jest w życiu w 100% opcjonalna. Można zawsze wybrać inaczej.
Co na przykład mogłoby być prawdziwą przyczyną takiej sytuacji?
Utrzymywania nastawienia/postawy niechęci.
Cała reszta bełkotu mentalnego to ego próbujące przeżyć – przekonać Cię, byś dalej utrzymywał w sobie opór.
Co ma moja postawa odnośnie nauki, do tego że inni ludzie nie darzą mnie sympatią?
A no to jeśli wybierasz, by się męczyć, bo inni ludzie nie darzą Cię sympatią, to esencja oddawania odpowiedzialności.
Co z tego, że Cię nie darzą?
A kto darzyłby sympatią człowieka, który sam się dręczy?
Inni ludzie traktują Cię dokładnie tak jak Ty traktujesz sam siebie. Nie lepiej.
I tak jest z KAŻDYM człowiekiem na tej planecie.
Czy muszą mnie nią darzyć, abym mógł osiągnąć swoje cele?
Ani trochę.
Co ciekawe – im większe sukcesy zaczniesz odnosić i z im większą łatwością, tym więcej ludzi będzie Ci zazdrościć i właśnie nie będą darzyć się sympatią.
Mi nie zależy na tym, aby ludzie darzyli mnie symatią, chciałbym osiągać sukcesy, aby patrzyli na mnie z zazdrością.
To nie ma żadnej różnicy, bo w obu przypadkach jest to intencja bardzo negatywna.
Chcesz, by ludzie cierpieli, bo odnosisz sukcesy, więc sam cierpisz. Proste.
Fatalna intencja. Wiem. Ją też mogę po prostu zmienić?
Oczywiście!
A zmienisz ją dzięki intencji zmiany.
Intencja oznacza, że kompletnie przestajesz się opierać stanowi obecnemu – akceptujesz swoją postawę i samego siebie w 100%.
Nie ma być ani kapki niechęci.
Zaczynasz w całkowitej akceptacji obseserować swoje zachowania, intencje, działania. I gdy opór będzie się zmniejszał, pozytywność sama wyjrzy.
Możesz poprosić swoje Wyższe Ja, aby wspomogło ten proces (bo jeśli będziesz liczył na umysł, no to sorry – ego jest zbyt cwane) i daj sobie np. 2-3 tygodnie na to.
Zobaczysz, że Słońce zacznie powoli wychodzić zza chmur.
Powodzenia!
I jeśli faktycznie mogłem wyrazić się przyjemniej i efektywniej, przepraszam. Będę na to zważał.
Ale uważam, że czasem warto powiedzieć coś prosto z mostu, a nie latać jak bąk koło dupy ;)
Poprawne pod względem logicznym może być zarówno zdanie logicznie prawdziwe, jak i logicznie fałszywe. To czy jest ono prawdziwe, nie ma nic do rzeczy odnośnie mozliwosci jego zrozumienia. Nie zamierzam się kłucić odnośnie tego czy piszę prawdę, bo jest możliwe że nieświadomie się z nią mijam. Pierwszy raz spotykam się z opinią stwierdzającą jakoby treść i intencja były bardziej istotne od formy. Samorozwojowcy, PUA, marketingowcy chórem głoszą że forma > treść. „Nie ważne co, tylko ważne jak powiesz” – bardzo często powtazany slogan. Kilkanaście, do kilkudziesięciu godzin uwalniania? No to jest problem w sytuacji kiedy ja już mam sesję egzaminacyjną. I jak to uwalniać? Próbowałem, bo przeczytałem już wiele twoich artykułów, aczkolwiek nie jestem pewien że robię to poprawnie. Widzę nawet pewne zmiany w swoim zachowaniu, ale to wszystko wciąż za mało abym uczył się, czy robił cokolwiek innego, co nie jest związane z rozrywką bezwysiłkowo. Pytasz co czuję? Czuje ze jestem w dupie. Tak w skrócie. Odpuściłem sobie większość czynności o których już wiem że wykonywałem je tylko po to by tłumić emocje, i niestety nie czuję się lepiej kiedy to wszystko wychodzi. Jetem przerazony tym ile emocji stłumiłem w przeciągu swojego, jeszcze niezbyt długiego życia. Czy to dobrze że jestem zły na siebie z tego powodu że marnuje sobie życie trzymając to w sobie? Moje uzaleznienie jest dziwne bo teraz z reguły jestem w stanie wytrzymać miesiąc, dwa, czasem nawet dłużej. Ale jak już wpadnę, to jest maraton, trwający cały dzień, a czasem nawet dłużej, po to zeby mieć od tego względny spokój na następne dwa miesiące. Odnośnie nastwienia innych ludzi do mnie, to podajesz mi trochę sprzeczne informacje. Z jednej strony piszesz że ludzie traktują mnie tak jak sam traktuje siebie. Z drugiej, że im większe sukcesy będę odnosić, tym bardziej będą mi zazdrościć. Czy nie musiałbym sam sobie czegoś zazdrościć w takim wypadku, żeby inni też mogli być zazdrośni o moje ewentualne sukcesy? Czy sukcesy będące rezultatem poprawy relacji z samym sobą, nie miałyby w takim wypadku iść w parze z poprawą moich relacji z innymi?
Nie zamierzam się kłucić odnośnie tego czy piszę prawdę, bo jest możliwe że nieświadomie się z nią mijam.
Więc lepiej, by to stało się świadome, bo są to bardzo istotne kwestie.
Pierwszy raz spotykam się z opinią stwierdzającą jakoby treść i intencja były bardziej istotne od formy.
Co dużo mówi o źródle Twoich dotychczasowych inspiracji i wiedzy. I nie tylko o Twoich ale ponad 90% ludzkości, jeśli nie ponad 95%.
Samorozwojowcy, PUA, marketingowcy chórem głoszą że forma > treść.
Którzy? Konkretnie. Bo nie wszyscy to głoszą.
Ludzi naprawdę dojrzałych i kierujących się najwyższym dobrem jest kilka procent.
Ludzie, których rad ja się słucham mówią, że np. marketing to EDUKOWANIE ludzi – dawanie wartości więcej, niż ktokolwiek oczekuje.
Mówią o spójności, uczciwości, służeniu innym, kochaniu, pomocy. O (DO)DAWANIU tego, co pozytywne. To troska o innych.
A nie zabieranie czy branie.
Jeśli ktoś mówi, że forma > treść, to w jakim KONTEKŚCIE? Forma jest ważniejsza od treści ale odnośnie czego?
Jaki chcemy osiągnąć rezultat? Co jest naszą intencją?
O tym już nie mówią.
Bo zapewne kierują się jednym lub więcej przekonaniem:
– Cel uświęca środki.
– Po trupach do celu.
– Rezultat jest najważniejszy.
Przypomnij sobie jakie podejście zalecali najbardziej dojrzali ludzie na tej planecie – Jezus, Budda, Kriszna, Zoroaster i inni (czyli ci, którzy kierowali się dobrem WSZYSTKICH ludzi). A potem porównaj do tego, co głoszą chłoptasie, którzy podrywają dziewczynki czy osoby, które chcą zarobić kasę ponad wszystko dowolnym sposobem – byle skutecznym… (a więc kierują się wyłącznie/prawie wyłącznie negatywnym egoizmem). W skrócie można powiedzieć, że poziom dojrzałości oznacza jak wiele osób i jakie jesteśmy w stanie uwzględnić w swoich dążeniach (oczywiście mam na myśli uwzględnienie ich dobra poza swoim).
“Nie ważne co, tylko ważne jak powiesz” – bardzo często powtarzany slogan – no to się zastanów bardzo, bardzo dobrze czy to przypadkiem nie poziom lucyferyzmu? Czyli to co Cię (czym sam się) separuje jeszcze bardziej od innych, nie mówiąc o Bogu (no bo przecież w dzisiejszym świecie Boga pomijamy, wyśmiewamy lub jesteśmy fanatyczni w negatywnym sensie).
Nie ważne CO powiemy? Naprawdę? Ważne JAK powiemy?
Toż to jakaś niezwykle niebezpieczna i dziecinna gra! Czyli mówisz, że mogę powiedzieć komuś, że jest gorszy, bezwartościowy, tylko wystarczy, że przekażę to elegancko?
I elegancja zaneguje treść, nie mówiąc o intencji?
Czyli kobiecie mogę powiedzieć każde kłamstwo i jeśli ją tym oczaruję, to wszystko jest dobrze?
Czy Ty chcesz usłyszeć kłamstwo na temat jakiegoś produktu ale ładnie powiedziane, byś go kupił? Czy wolałbyś usłyszeć prawdę?
Gdybyś usłyszał, że samochód jest wspaniały, najlepszy i nigdy się nie psuje i w konsekwencji zapłaciłbyś za niego fortunę, a samochód zepsułby się po miesiącu – czy te słowa forma > treść nadal byłyby dla Ciebie wartościowe?
No – co wolisz? Słuchanie się sloganów tego typu, których esencja jest lucyferyczna (czyli bardzo, bardzo odległa i odciągająca od tego, co pozytywne oraz zniekształcająca prawdę), czy wolisz poszukać innych, dojrzałych źródeł?
Kilkanaście, do kilkudziesięciu godzin uwalniania? No to jest problem w sytuacji kiedy ja już mam sesję egzaminacyjną.
Do sesji egzaminacyjnej jest zazwyczaj cały semestr. Czyli pół roku. Pół roku to około 180 dni. Wystarczy pół godziny dziennie i już masz 100 godzin – pełne, niezwykle głębokie oczyszczenie z potężnej dawki toksyn.
„Bycie w dupie w trakcie sesji” to rezultat, a nie przyczyna. Miałeś 180 dni, by rezultat był inny. Co robiłeś przez te 6 miesięcy?
Oczywiście to, co zrobiłeś i czego nie zrobiłeś to również rezultat. Ważne są tego przyczyny ale od czegoś trzeba zacząć autoitrospekcję.
I jak to uwalniać?
Uwalnianie tego, co czujesz „będąc w dupie” niczym nie różni się od uwalniania np. oporu przed pójściem do pracy.
Opis „jak” przedstawiają m.in. te pozycje:
– „Technika uwalniania”, dr David R. Hawkins.
– „Metoda Sedony”, Colin Tipping.
– Adam Krasowski.
– Program Wolność od Porno.
– Wiele więcej.
Próbowałem, bo przeczytałem już wiele twoich artykułów, aczkolwiek nie jestem pewien że robię to poprawnie. Widzę nawet pewne zmiany w swoim zachowaniu, ale to wszystko wciąż za mało abym uczył się, czy robił cokolwiek innego, co nie jest związane z rozrywką bezwysiłkowo.
Bo uwalnianie to jedno.
Drugie to wybór INTENCJI – sam wybierasz z jakim nastawieniem się uczysz, jak do tego podchodzisz.
Pytasz co czuję? Czuje ze jestem w dupie. Tak w skrócie.
Bzdura.
Nie można czuć, że jesteśmy w dupie, tylko umysł w ten sposób dziecinnie mentalizuje na bazie tego, co nosisz w sobie i co czujesz mniej lub bardziej świadomie.
Napisałeś „w skrócie” nie podając żadnych konkretów. Więc i nie będziesz miał konkretnych rezultatów.
Bo dalej nie wiesz co czujesz. I nie wiesz jak z tym postępujesz. A postępujesz tak, że się temu opierasz.
Poza tym jak mówię – „bycie w dupie” to rezultat, a nie przyczyna czegokolwiek.
Trzeba więc rozpoznać przyczyny tej przyczyny.
Bo problemem nie jest sesja egzaminacyjna, tylko Twoje nastawienie wobec niej.
Odpuściłem sobie większość czynności o których już wiem że wykonywałem je tylko po to by tłumić emocje, i niestety nie czuję się lepiej kiedy to wszystko wychodzi.
No bo dalej się temu opierasz. Tak postrzegasz emocje – jako negatywne. Twoim nastawieniem jest niechęć do nich.
Odpuszczenie tego, czym tłumiłeś lub za pomocą czego uciekałeś od odczuwania naturalnie spowoduje, że detoks zacznie się odbywać płynniej.
Ale nie oznacza to, że magicznie zmieni się Twoje nastawienie do emocji. A emocji nie unikniemy w życiu, bo to jego nierozerwalny od nas aspekt.
Ty masz wybrać akceptację tego, co czujesz.
A to wymaga świadomego działania przez dłuższy odcinek czasu. Bo przez większość życia uciekałeś od emocji, więc to nie zmieni się z dnia na dzień.
Jestem przerazony tym ile emocji stłumiłem w przeciągu swojego, jeszcze niezbyt długiego życia.
Widzisz?
„Jesteś przerażony”. Więc jak masz się czuć lepiej?
Poza tym wybierając takie nastawienie już trzymasz się strachu i oporu, przez co i strach nie minie i emocje, które negatywnie oceniasz.
Bo opór i negatywne ocenianie blokuje ich przepływ.
Poza tym – co z tego ile tego stłumiłeś. Umarłeś od tego? Nie. Jakoś żyjesz. Tylko to „jakoś” można zmienić.
To, co w sobie stłumiłeś cały czas na Ciebie oddziaływało.
Gdy ugryzie Cię żmija, to też nie chciałbyś się z tym zmierzyć i byłbyś przerażony „ile tego jadu w sobie mam”?
Nie. Im więcej by go z Ciebie wychodziło tym lepiej!
Ważna jest więc jakie masz nastawienie i jak interpretujesz to, co się dzieje w Tobie.
Poza tym – co daje Ci to „bycie przerażonym”? Bo coś Ci daje. Inaczej byś tej postawy nie wybierał.
Czy to dobrze że jestem zły na siebie z tego powodu że marnuje sobie życie trzymając to w sobie?
Ty sobie musisz to uświadomić.
Wypisz wszystkie pozytywne skutki tej postawy i zobaczy czy to dobrze, czy źle.
No – ile dobrego dało Ci w życiu bycie złym na siebie, czyli trzymanie się gniewu, winy, dumy i zapewne też żalu?
Moje uzaleznienie jest dziwne bo teraz z reguły jestem w stanie wytrzymać miesiąc, dwa, czasem nawet dłużej. Ale jak już wpadnę, to jest maraton, trwający cały dzień, a czasem nawet dłużej, po to zeby mieć od tego względny spokój na następne dwa miesiące.
Twoje uzależnienie wydaje Ci się dziwne, bo nie masz żadnej wiedzy na temat uzależnienia – jego struktury, działania i wpływu. Albo to co wiesz nie jest zgodne z prawdą.
To co piszesz jest najzupełniej normalne i występuje praktycznie w każdym przypadku uzależnienia.
Ty starasz się wytrzymywać, czyli walczysz, opierasz się, unikasz różnych działań ale wewnętrznie nic się nie zmienia. A jeśli się zmienia, to na gorsze, bo to czemu się opierasz trwa i rośnie.
I wkrótce dochodzi do maratonu – bo siła woli się wyczerpała, nagromadzenia przekroczyły poziom krytyczny i puszczasz wtedy hamulce i następuje maraton – czyli działanie, poprzez które dążysz do bardzo konkretnego rezultatu – ponownego stłumienia tego wszystkiego, na opieranie czemu nie masz już sił.
I tak w kółko.
Odnośnie nastwienia innych ludzi do mnie, to podajesz mi trochę sprzeczne informacje.
Jeśli wydają się sprzeczne to wyłącznie przez kontekst, w którym je interpretujesz.
Z jednej strony piszesz że ludzie traktują mnie tak jak sam traktuje siebie.
Zgadza się.
Rozejrzysz się w swoim życiu, a zobaczysz, że dokładnie tak jest.
Może powinienem powiedzieć – traktują Cię CO NAJWYŻEJ jak Ty traktujesz siebie. Ale zazwyczaj wysoka energia, akceptacja innych, akceptacja siebie powoduje, że inni łatwiej odpuszczają negatywności i wybierają to, co pozytywne.
Prawdopodobieństwo, że ludzie odbiorą Cię pozytywnie rośnie wraz z tym, gdy Ty pozytywnie będziesz traktował sam siebie oraz innych ludzi.
Z drugiej, że im większe sukcesy będę odnosić, tym bardziej będą mi zazdrościć.
Tak, bo każdy ma wybór.
Każdy sam wybiera czy czyjś sukces będzie dla niego źródłem inspiracji i radości czy niechęci i zazdrości.
Twój sukces może w innych odsłonić ich własną inspirację, chęć, odwagę, etc.
Ale jeśli utrzymywałbyś w sobie negatywności, nikt by się tym zainspirował.
Można rzec, że Twoje nastawienie względem siebie to jakby górna granica pozytywności, którą inne osoby wyrażą względem Ciebie.
Ja nie pisałem o wszystkich ludziach. Bo każdy jest inny – każdy reprezentuje inny poziom świadomości i każdy kieruje się innymi intencjami.
Ale piszę o tych ważnych – tych, których obecność jest faktycznie istotna w Twoim życiu.
Przykładowo – jeśli masz/gdybyś miał partnerkę – ona będzie czuła względem Ciebie dokładnie to, co Ty sam.
Przez jakiś czas może dawać więcej, jeśli Ty będziesz np. odmawiał sobie szacunku – kobieta będzie się starała podnieść Cię na duchu. Ale jeśli Ty nie dokonasz korekt swojej postawy, ona w końcu przestanie, bo będzie odczuwała, że traci – że nic pozytywnego do niej nie wraca, że między Wami nie płynie to, co pozytywne.
Natomiast grupa ludzi – stado reagować będzie zazwyczaj tym, co znajduje się w globalnej podświadomości. A w podświadomości Polaków jest m.in. zazdrość, duma, niechęć, poczucie wyobcowania, winkelriedyzm, zazdrość, nieufność, poczucie wyższości, etc. Naturalnie jest też to, co pozytywne ale aby odsłoniło się to, co pozytywne trzeba zmierzyć się z tym, co negatywne i z tego świadomie zrezygnować – odpuścić to.
Ty na własnym przykładzie wiesz jak wygląda wybór pozytywności. Widzisz to dobrze na przykładzie nauki – tego jak podchodzisz do nauki.
Tak samo ludzie podchodzą do sukcesów innych – aby poczuć coś więcej, coś pozytywnego, musi z nich najpierw wyjść to, co pozytywność blokuje.
Sukces ma to do siebie, że wciska ludziom przyciski. Jeśli ktoś ma w sobie opór przed sukcesem, to Twój sukces ten opór z tej osoby wyciągnie.
I wtedy ona ma wybór czy wyprojektuje na Ciebie ten opór, czy nie.
Ale jeśli Ty będziesz rozumiał ten mechanizm, to nawet negatywna reakcja innej osoby nie wpłynie na Ciebie.
Czy nie musiałbym sam sobie czegoś zazdrościć w takim wypadku, żeby inni też mogli być zazdrośni o moje ewentualne sukcesy?
A co to jest zazdrość?
Zazdrość to utrzymywanie w sobie poczucia braku oraz to dostrzeganie niesprawiedliwości i poczucie niemocy – że inni mają łatwiej to, czego my czujemy, że mieć nie możemy.
Zazdrość to obwinianie – a więc szukanie W INNYCH. Nie można więc zazdrościć sobie.
Zazdrości często towarzyszy frustracja. A frustracja to gniew, któremu również się opieramy i który projektujemy na innych.
Zaś sam gniew ma nam pomóc pokonać W SOBIE uczucie niemocy – bo gniew to jakość i poziom energii dużo wyższy od apatii i strachu.
Ale osoba niedojrzała, której intencją nie jest przekroczenie/odpuszczenie zazdrości utrzymuje w sobie negatywne postawy (w tym opór), przez co ten stan trwa i się pogłębia.
A wraz z tym trwa i pogłębia się projekcja.
Sobie nie można nic zazdrościć, bo to sprzeczność.
Natomiast jeśli uczciwie przyjrzysz się swojemu nastawieniu, dostrzeżesz, że Ty zazdrościsz innym i dlatego chcesz, by inni Ci zazdrościli.
Bo to nieprzyjemne uczucie – utrzymywanie w sobie poczucia braku i niemocy. A także pożądania.
Wierząc, że źródłem tego dyskomfortu są inni ludzie, sądzisz, że to oni robią Ci krzywdę. I dlatego w odwecie Ty chcesz robić krzywdę innym lub chcesz, by inni sami sobie ją wyrządzali.
Ale tylko Ty wyrządzasz sobie krzywdę. Nikt tego Ci nie robi.
Czy sukcesy będące rezultatem poprawy relacji z samym sobą, nie miałyby w takim wypadku iść w parze z poprawą moich relacji z innymi?
Ależ oczywiście!
Bo nawet jeżeli ktoś poczułby do Ciebie niechęć, bo odniosłeś sukces, Ty wtedy wybrałbyś względem tej osoby i jej postawy współczucie, zrozumienie, akceptację.
Twoja postawa pozytywności wpłynęłaby na tę osobę i jej świadomość uległaby zmianie. Może nie od razu ale z czasem na pewno.
Przede wszystkim np. niechęć innych do Ciebie przestałaby mieć jakąkolwiek wartość, wpływ na Ciebie, przestałaby grać też jakąkolwiek rolę.
Po prostu przestałaby na Ciebie oddziaływać.
A taka postawa w najgorszym przypadku wywołałaby podziw u nawet najbardziej dumnych ludzi.
Bo każdy, nawet największy drań docenia to, co naprawdę pozytywne – np. odwagę.
Bowiem odwaga odsłania w tej osobie choć krztynę czegoś więcej, na co ta osoba sobie nie pozwala. Docenianie, uznanie to bardzo wysokie postawy.
A przecież jeśli ktoś jest draniem – gdy wybiera taką jakość życia, to przecież głównie nie docenia i nie uznaje innych ludzi. Dlatego pozwala sobie na dowolne działania, nawet negatywne i bolesne względem innych, bo aby móc to robić i nie zostać przygniecionym winą, najpierw trzeba w swojej świadomości odebrać innym wartość. Usprawiedliwić swoje działania. Zaś to pokazuje, że każda negatywność wynika z niedojrzałości, wręcz dziecięcości. Bo każda wynika z takiego zniekształcenia kontekstu, w którym nasze działania są usprawiedliwione (głównie dla naszego ego).
Jeszcze odnośnie tego:
Pierwszy raz spotykam się z opinią stwierdzającą jakoby treść i intencja były bardziej istotne od formy.
Samorozwojowcy, PUA, marketingowcy chórem głoszą że forma > treść.
Naprawdę żaden z Twoich guru nie powiedział jak ważny jest KONTEKST, czyli to w jaki sposób interpretujemy i z jakiego działamy?
Przykładowo – by pokazać jak kluczowy jest kontekst i jak zgubne jest skupianie się zarówno na treści i jej formie:
Dojrzałe kobiety bardzo często przeprowadzają testy – testują mężczyzn, by zobaczyć, jak to ktoś ładnie określił, z jakiego budulca jesteśmy stworzeni (z jakiego budulca sami się stwarzamy).
Mogą powiedzieć coś negatywnego, nawet obraźliwego, „umniejszającego” i wtedy bardzo uważnie obserwują naszą reakcję. Bo „wciśnięcie przycisku” lub „wbicie szpilki” spowoduje, że wyjdzie z nas to, co w sobie nosimy.
Kobiety nie robią więc nic innego, niż to, co robi z nami nasze życie każdego dnia.
I wtedy jeśli skupimy się na treści lub jej formie, bo ego może również wykorzystać formę przeciwko kobiecie (czyli przeciwko nam) – „Ale wyrafinowana suka! Uśmiechnęła się, pokiwała palcem, bym podszedł, flirtowała ze mną tak beztrosko, a teraz wbiła mi szpilę – chciała bym cierpiał!”, rezultat będzie odwzorowaniem naszej postawy.
Kobieta mogła wybrać ładną formę i negatywną treść ale jej intencją nigdy nie było nas zranić. Kobiety testują dla własnego bezpieczeństwa i w ten sposób szybko sprawdzają czy mężczyzna reprezentuje jej poziom dojrzałości.
Bo jeśli słowa kompletnie obcej osoby, którą znamy nawet niecałe 5 minut powodują, że cierpimy, nienawidzimy, gniewamy się, frustrujemy, wstydzimy się, obwiniamy – no to jesteśmy niezwykle niedojrzali.
Zauważ więc jak wiele zależy od kontekstu – dokładnie ta sama sytuacja – kobieta mówi coś niemiłego, a dla jednego to ugryzienie żmii, a dla drugiego odsączanie już tkwiącego jadu i okazja do wzrostu, do nawiązania wspaniałej relacji. Dwa różne światy.
Wiele kobiet niestety obniżyło swój poziom, by w ogóle poznać jakiegoś faceta i rezygnują z testowania, by do siebie nie zrazić mężczyzny lub nie ryzykować, że wyjdzie z niego dziecinna niedojrzałość w postaci gniewu i zrobi kobiecie krzywdę.
Więc zignorowanie KONTEKSTU i INTENCJI kobiety (czyli wybór negatywnej interpretacji całego zajścia) powoduje, że tracimy możliwość poznania, a nawet wejścia w związek z kobietą. Czyli sami odrzucamy można rzec drugą połówkę człowieczeństwa. Odrzucamy kobiecość.
To pokazuje jak bardzo niedojrzałym podejściem jest skupianie się zarówno na formie lub na samej treści z ignorowaniem (i poznaniem właściwego) kontekstu.
Niezależnie co ktoś powie i w jaki sposób my możemy zawsze wybrać dojrzałą pozytywność.
Bo wiemy, że ludzie nie „są” tylko „nie są”. Tak jak Ty nie jesteś pozytywny względem nauki, bo wybierasz opór, przerażenie, niechęć, frustrację.
Możesz być pozytywny, bo to stan naturalny, normalny, zdrowy. Ale musisz zmierzyć się i oczyścić z tego, co zdrowie blokuje.
I wtedy zdrowie wróci samo, spontanicznie.
Dlatego ewentualnie można „nie być” w życiu, czyli samemu blokować to, co pozytywne. Np. ograniczać kontekst, w którym słowa i ich forma jawią się tak albo inaczej.
Bo formę można postrzegać na tysiące sposobów i sposoby te wynikają z kontekstu, w którym je postrzegamy.
To kluczowe, krytycznie ważne – forma, treść – to wszystko postrzegamy w zależności od kontekstu. W nieodpowiednim kontekście nawet to, co pozytywne jak sukces drugiego człowieka zamiast źródłem inspiracji staje się źródłem zazdrości, frustracji, a nawet nienawiści.
Dla jednej osoby niemiłe słowa kobiety będą źródłem gniewu, nienawiści, wstydzenia, obwiniania, cierpienia, a dla drugiej radości, że kobieta nas testuje, czyli uważa za potencjalnego partnera.
Dla jednej osoby utrata pracy również może stać się źródłem cierpienia i „utraty twarzy”, a dla drugiej cudowną okazją do znalezienia nowej i lepszej.
Widzimy więc, że forma bez kontekstu nie ma żadnego znaczenia. Całe znaczenie nadajemy my. I właśnie w oparciu o KONTEKST.
To samo odnosi się do tzw. „straty dzieciństwa/młodości przez uzależnienie/rodziców”. To również jedynie postrzeganie formy w niezwykle ograniczonym kontekście.
Dlatego cierpimy.
Zauważ też, co robią PUA – najpierw określają kontekst – „Możesz mieć każdą kobietę ALE jeśli NAJPIERW poznasz tajemnice uwodzenia, nauczysz się jak rozmawiać, flirtować, podchodzić, zagadywać, umawiać się”, etc. Najpierw ograniczają kontekst, by jednocześnie „rzucić przynętę” – by uzależnić Cię od czegoś.
Oczywiście pomijają to, bo gdybyś poszerzył kontekst, przestałbyś zależeć od ich produktów – okazuje się, że NIE potrzebujesz tego. Jakoś bez tej magicznej wiedzy ludzie nie mają problemów z rozmnażaniem się. Nasi rodzice, ich rodzice, ich rodzice, etc. nie znali tych wszystkich wspaniałych sekretów i mieli seks, znaleźli żony/mężów, dobrze się bawili, itd. W kontaktach z innymi ludźmi już tak to jest, że więcej zazwyczaj trzeba się oduczyć, niż nauczyć.
Drugi przykład pokazujący jak ważny jest kontekst to oczywiście same związki. W wielu związkach facet „robi wszystko, czego chce kobieta, a jej nadal jest źle”. Możemy wyrzucać śmieci, sprzątać, etc., a ona i tak będzie grymasić. Dlaczego? Pomijam oczywiście przypadek jej niedojrzałości. Kobieta grymasi, bo jeżeli jest w wyższej świadomości, czyli zależy jej na czymś więcej, niż tylko życiu z dnia na dzień, ważne będzie dla niej nie tyle, że coś robimy ale z jakiej INTENCJI.
Bo możemy wyrzucać śmieci z radością, z intencją, by było czysto, byśmy żyli w czystości (co jest symboliczne i nie mam na myśli braku seksu). A możemy wyrzucać jako ofiara, z niechęcią, z frustracją. Czyli utrzymujemy negatywności względem czegoś, co robiliśmy setki jeśli nie tysiące razy i nadal nie chcemy zmądrzeć. Nie dziwne, że kobieta reaguje niechęcią! Tego nie rozumieją nawet ci uwodziciele. Dlatego uwodzą – bo nie tworzą relacji. Boją się ich, nie rozumieją ich, nie potrafią utrzymać.
Więc dwóch facetów może wykonać dokładnie tę samą czynność i tak samo starannie, a będą mieli zupełnie inne rezultaty – reakcje partnerki – bo robili to z różnymi intencjami. Czyli w innym kontekście.
Zauważ, że w tym zawiera się podejmowanie niezbędnych działań. Bo bez działania w świecie fizycznym rezultaty będziemy mieli bardzo ograniczone. Jeśli mamy problem z jakimś działaniem – no to jak zwykle najpierw trzeba rozpoznać przyczynę blokady.
Oczywiście jeśli kobieta jest w niższej świadomości, to wystarczy jej, że w ogóle ma faceta. Może się z nim nawet kłócić codziennie, a i tak nie odejdzie, bo to poczucie, że ktoś z nią jest przeważa nad samotnością.
Jeszcze odnośnie kontekstu – „nauki PUA”, z którymi ja się spotkałem (np. Tomek Marzec, Tupak, Zan Perrion, Feniks, David Deida i inni) mówili bardzo wyraźnie o konieczności poznania i utrzymywania odpowiedniego kontekstu. Niektórzy nazywają to „inner game” ale to bardzo duże spłycenie. Przykładowo Tomek Marzec mówi wyraźnie jak ważne jest to jak w ogóle postrzegamy seks, szczególnie szybki, jednorazowy seks.
Bo jeśli postrzegamy go jako coś złego, jako coś, co świadczy bardzo źle o kobiecie (że np. jest puszczalska, łatwa), to po takim seksie przecież kobietę będziemy traktować jak dziwkę. Odbieramy jej szacunek w naszych oczach, negatywnie ją oceniamy – wręcz potępiamy. A jeśli nasza wieloletnia partnerka przyznałaby się nam, że kiedyś taki seks miała? Co wtedy? Czyli jeśli miała seks z byle kim, to my dla niej też musimy być byle kim!
Albo jeśli my we własnych oczach jesteśmy bez wartości, to jeśli spodobaliśmy się kobiecie i doszło do seksu, to znaczy, że i ona musi nie mieć wartości! Tak musi się nie szanować, że pozwoliła sobie na seks z nami!
Mam nadzieję, że teraz już każdy lepiej rozumie jak kluczowy jest kontekst w życiu oraz INTENCJA.
Pytasz się o tych „PUA”? OK. Przerobiłem tego multum w przeszłości i naprawdę nie wszystkich pamiętam. Teraz mam ważniejsze rzeczy do roboty od latania za spódniczkami (z resztą wtedy kiedy nie miałem, wolałem pić alkohol, brać narkotyki i wszczynać bójki), co nie zmienia faktu że jestem w tej dziedzinie życia totalnie niespełniony. Najpierw wymienię tych którzy „odpadli” – po prostu nie kupiłem ich bełkotu. To będą Frywolny, Sexyboy, Adept, Mancer i więcej ich nie pamiętam (za wszystkich serdecznie żałuję). Wszyscy gadają mniej więcej to samo – bajki o tym że każdy mężczyzna może mieć każdą kobietę, jak będziesz pewny siebie to cała reszta twojego życia może leżeć, wygląd nie ma znaczenia itd. Z tych których gadkę kupiłem? Żaden z nich nie jest klasycznym PUA. Są po prostu coachami w dziedzinie związków – Paweł Grzywocz i Marek Kotoński. Tych dwóch panów także ślepo słuchać nie zamierzam, ale z mojego punktu widzenia przynajmniej częściowo ich koncepcje mają sens. Paweł Grzywocz to wersja light – w skrócie zakłada że nie można być bezpośrednim, i należy kombinować żeby nie zdradzić się z intencjami, bo najważniejsze to być wyzwaniem, nie należy podchodzić do kobiet na ulicy – bo to desperacja, i oczywiście z jedna kobietą jest tylko jedna szansa, jeżeli raz rozstaniesz się z kobietą, to nie masz szans na zbudowanie z nią szczęśliwego związku gdybyście jakimś cudem do siebie wrócili. Oczywiście zakłada że wygląd ma znaczenie, co prawda kładzie nacisk na bycie zadbanym, niemniej jednak twierdzi że jeżeli kobieta cię odrzuca to nie jest to twoja wina, tylko tego że nie jesteś w jej typie. Oczywiście wszelkie testy ze strony kobiet według niego są po prostu oznaką braku zainteresowania, bo generalnie w jego koncepcji nie należy podchodzić do kobiet które w jakiś subtelny sposób nie okazały nam zainteresowania. Poza tym sugeruje aby prowadzić styl życia celebryty (albo co najmniej przypominający takowy), bo jak nie żyjesz jak celebryta to jesteś nudny i nie zasługujesz na fajną dziewczynę. Marek Kotoński to już wersja hardcore – o ile poprzedni pan zakładał że owszem liczy się jeszcze np. interesująca osobowość, to koton po prostu uważa że liczy się tylko atrakcyjność fizyczna i siła. Zgodnie z jego koncepcją mężczyźni dzielą się na „samców alfa” i „samców beta”. Ci pierwsi są od seksu, a ci drudzy od wychowywania nieswoich dzieci. Przy czym ci drudzy to zdecydowana większość mężczyzn. Ogólnie jeżeli nie jesteś wysoki, dobrze zbudowany i nie masz „symetrycznej twarzy” (nikt nie ma, ale to szczegół), to nie ma opcji aby kobieta była tobą seksualnie zainteresowana, możesz jedynie pełnić rolę bankomatu. Najlepiej abyś również miał jakieś psychopatyczne cechy osobowości – im więcej tym lepiej, bo liczy się tylko twoja zdolność do dominacji w grupie, a takie cechy podobno bardzo w tym pomagają. I widząc takiego „samca” kobieta automatycznie dostaje chcicy, puszczają jej wszelkie hamulce moralne i od razu jest gotowa nawet zdradzić swojego partnera i „przyjąć w siebie nasienie tego „alfy”” (takich słów używa Marek), żeby pozyskać dla swoich dzieci tzw. „lepsze geny”, bo jeżeli tego nie zrobi to dziecko prawdopodobnie urodzi się chore, słabe i kalekie. Zakłada że coś takiego jak miłość jest tylko wymysłem mającym na celu zracjonalizowanie naszych pierwotnych instynktów, którymi jesteśmy zaprogramowani i przed którymi nie ma ucieczki. Pozostaje jeszcze filozofia The Red Pill. Bardzo podobna do założeń kotona, tylko stawiająca jeszcze większy nacisk na wygląd zewnętrzny. W zasadzie sprowadzająca wartość mężczyzny do trzech słów – looks, money, status. Polskojęzyczne blogi z tego nurtu duży nacisk kładą na psychopatyczne cechy osobowości, nazywane zarówno przez Red Pill jak i kotona – cechami osobowości „alfa”. Generalnie zakładają również, że kobiety wcale nie kochają mężczyzn, tylko to co mężczyźni im dają. Znasz ich? Co o nich myślisz? Jestem ciekawy. Dla mnie oni, a zwłaszcza ci których wymieniłem później, byli autorytetami w tej dziedzinie (podkreślam byli, a nie są). Przyznam że wszyscy zainspirowali mnie do tego, abym na wiele lat zupełnie dał sobie spokój z kobietami, i tak zrobiłem. Przez lata nie miałem z kobietami żadnych interakcji. Powodem tego była niepewność związana z tym, czy jestem „samcem alfa”, czy tez nie. Bo z jednej strony mam np. urodziwą twarz, nawet bardzo i jestem wysportowany, a z drugiej nie jestem wysoki, można wręcz powiedzieć dość niski. Nie czuję się przez to gorszy od innych, ale mam świadomość, że mogę nie podobać się kobietom z tego powodu. I jeszcze jedno pytanie. O co chodzi z tym wyższym ja? Wiesz, to co napisałeś w swojej poprzedniej odpowiedzi. W jaki sposób mogę poprosić je aby wspomogło mój proces zdrowienia?
Pytasz się o tych “PUA”? OK. Przerobiłem tego multum w przeszłości i naprawdę nie wszystkich pamiętam.
Co to znaczy „przerobiłem”? Wdrożyłeś w swoim życiu i stosujesz na co dzień? Liczą się oczywiście namacalne (hehe) rezultaty.
Nie chodziło mi, by pamiętać konkretne osoby ale takie generalne przesłanie.
Zapewne podasz to, czym się kierowałeś w głównej mierze w dalszej części komentarza.
Bo, jak mówiłem – to krytycznie ważne, gdyż tę samą naukę można zrozumieć na wiele różnych sposobów i stosując ją mieć diametralnie różne rezultaty – zależne w pełni od kontekstu, w którym nauka/informacja została przedstawiona.
Teraz mam ważniejsze rzeczy do roboty od latania za spódniczkami (z resztą wtedy kiedy nie miałem, wolałem pić alkohol, brać narkotyki i wszczynać bójki),
Ależ oczywiście, że masz ważniejsze rzeczy!
Bo najważniejszą jest unikanie tego, co wyciąga z Ciebie opór i stłumione emocje oraz wobec czego masz negatywne postawy/nastawienie.
Wychodzi na to, że niewiele się zmieniło – bo kiedyś piłeś i brałeś narkotyki, a nawet biłeś się, by nie czuć niskich emocji, a teraz oglądasz porno.
co nie zmienia faktu że jestem w tej dziedzinie życia totalnie niespełniony.
Więc jej naprawienie powinno mieć bardzo wysoki priorytet.
I mówienie „mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie” to jedynie wymówka, by się za niego nie wziąć.
Najpierw wymienię tych którzy “odpadli” – po prostu nie kupiłem ich bełkotu. To będą Frywolny, Sexyboy, Adept, Mancer i więcej ich nie pamiętam (za wszystkich serdecznie żałuję). Wszyscy gadają mniej więcej to samo – bajki o tym że każdy mężczyzna może mieć każdą kobietę, jak będziesz pewny siebie to cała reszta twojego życia może leżeć, wygląd nie ma znaczenia itd.
Ok, akurat pewność siebie jest ważna ale odpowiednio rozumiana.
Bo co to jest „pewność siebie” – kim jest to „siebie”? Większość ludzi sądzi, że umysł i szukają w umyśle pewności. I nigdy jej nie znajdują, bo umysł paple co najwyżej z jakościami utrzymywanymi w sobie.
Pewni możemy być np. swoich intencji. Tych nie jesteś ich pewien – bo nie jesteś ich świadomy.
Sądzisz, że są ważniejsze rzeczy w Twoim życiu ale to nie jest prawdziwy powód. To unik. To nie jest rzeczywisty powód.
Rzeczywisty powód to niechęć do mierzenia się z emocjami, które ujawnią się, gdy zaczniesz podchodzić do kobiet.
Z tych których gadkę kupiłem? Żaden z nich nie jest klasycznym PUA. Są po prostu coachami w dziedzinie związków – Paweł Grzywocz i Marek Kotoński. Tych dwóch panów także ślepo słuchać nie zamierzam, ale z mojego punktu widzenia przynajmniej częściowo ich koncepcje mają sens. Paweł Grzywocz to wersja light – w skrócie zakłada że nie można być bezpośrednim,
A jakim? Pośrednim?
i należy kombinować żeby nie zdradzić się z intencjami, bo najważniejsze to być wyzwaniem,
O matko jedyna w wniebowzięta…
Nie dziwne, że go słuchasz, bo jego gadka ma dużo wspólnego z tym, że unikasz UŚWIADOMIENIA SOBIE SWOICH INTENCJI I ODWAGI PODZIELENIA SIĘ NIMI Z KOBIETAMI.
Bo odwaga to odpuszczenie wstydu, winy, oporu, żalu, strachu, nawet pożądania, a przede wszystkim dumy.
Czego Ty na razie nie chcesz.
Więc bardzo pasuje Ci „najważniejsze to być wyzwaniem” ale wyzwanie to nie jest niczym dojrzałym – jak np. zapierdalanie w życiu, by mieć najwspanialsze możliwe rezultaty i znalezienie takiej partnerki, która będzie zapierdalać razem z nami tak samo zajebiście lub zajebijściej.
Wg tego, co mówisz tym „wyzwaniem” to ma być dla kobiety domyślenie się o co Ci chodzi… ale to jest oczywiste – każda kobieta, która nie urodziła się wczoraj wie doskonale o co chodzi jakiemuś 97% mężczyznom, którzy do nich podchodzą.
nie należy podchodzić do kobiet na ulicy – bo to desperacja,
Widzisz? Kolejne założenie bzdurnego kontekstu, w którym cała reszta układa się tak, by pasowało nieuświadomionej intencji i niskiej świadomości.
Desperacja wynika z kontekstu, w którym podchodzisz i intencji, którymi się kierujesz, a nie z samego faktu, że poznajesz kobiety na ulicy.
W tym kontekście KAŻDA okoliczność oznacza desperację.
i oczywiście z jedna kobietą jest tylko jedna szansa, jeżeli raz rozstaniesz się z kobietą, to nie masz szans na zbudowanie z nią szczęśliwego związku gdybyście jakimś cudem do siebie wrócili.
Kolejna bzdura wynikająca i mająca usprawiedliwić kontekst, w którym całe to opowiadanie się zawiera.
Oczywiście zakłada że wygląd ma znaczenie, co prawda kładzie nacisk na bycie zadbanym, niemniej jednak twierdzi że jeżeli kobieta cię odrzuca to nie jest to twoja wina,
Kobieta nikogo nie może odrzucić.
Poza tym to nigdy nie jest niczyja wina.
tylko tego że nie jesteś w jej typie.
Naturalnie pomija całą rzeczywistość – to co można zrobić i z jakimi intencjami, powiedzieć, etc.
Od razu przechodzi do jednego scenariusza z pominięciem wszystkich PRZYCZYN, przez które może do niego dojść. Przewija się tylko słowo „wina”, co bardzo dużo mówi.
Oczywiście wszelkie testy ze strony kobiet według niego są po prostu oznaką braku zainteresowania,
A ja przedstawiłem coś zupełnie przeciwnego – wszystkie testy to właśnie oznaka zainteresowania!
Bo po co kobieta miałaby się angażować, poświęcać czas na coś, gdyby nie była zainteresowana?
bo generalnie w jego koncepcji nie należy podchodzić do kobiet które w jakiś subtelny sposób nie okazały nam zainteresowania.
Testy to właśnie całkiem niemało subtelne sygnały zainteresowania…
Poza tym sugeruje aby prowadzić styl życia celebryty (albo co najmniej przypominający takowy), bo jak nie żyjesz jak celebryta to jesteś nudny i nie zasługujesz na fajną dziewczynę.
Ojapierdole.
Dobra, wystarczy mi tego Grzywocza czy jak mu tam…
Btw. on też stworzył program do wychodzenia z porno… Jeśli jego jakość jest zbliżona do tego, co mówisz to biada tym, którzy w to poszli…
Marek Kotoński to już wersja hardcore – o ile poprzedni pan zakładał że owszem liczy się jeszcze np. interesująca osobowość,
A skąd się ta osobowość ma wziąć?
Z desperackich prób życia jako ktoś, kim nie jesteśmy i może nawet nie chcemy być?
to koton po prostu uważa że liczy się tylko atrakcyjność fizyczna i siła.
I mu to pasuje, odpowiada i ma z tym rezultaty, bo dla niego jest to SPÓJNE!!!
A dla większości zapewne nie.
Zgodnie z jego koncepcją mężczyźni dzielą się na “samców alfa” i “samców beta”.
No pewnie…
Tylko on nie wie, że pojęcie „samca alfa” oznacza jednostkę nie najsilniejszą, tylko jednostkę najmądrzejszą i najodpowiedniejszą do kierowania stadem w danych okolicznościach.
A nie ku*a najbardziej dopakowanego idiotę.
„Samiec alfa” to jednostka, która bierze odpowiedzialność za większą grupę – może nawet za całe stado i podejmuje w ich imieniu takie decyzje, które mają służyć najszerszemu dobru.
Ale oczywiście PUA-ski spłycili to pojęcie do pasującego im obrazka, by sobie wytłumaczyć (zniekształcić kontekst) ich doświadczenia.
Ci pierwsi są od seksu, a ci drudzy od wychowywania nieswoich dzieci.
I pięknie – wszystko wytłumaczone. Rola i życie mężczyzn wyjaśniona w dwóch zdaniach. Ależ to życie proste!
Ten koleś powinien dostać nagrodę Nobla!
Przy czym ci drudzy to zdecydowana większość mężczyzn.
No pewnie!
Jeszcze powinien dodać, że samiec alfa to samiec z takim a takim fryzem, takim a takim tatuażem (+ lista tatuażystów), palących takie a takie papierosy, itd. (dziwnym zbiegiem okoliczności takie jak wspomniany człowiek). Grupa jeszcze bardziej się zawęzi.
Ogólnie jeżeli nie jesteś wysoki, dobrze zbudowany i nie masz “symetrycznej twarzy” (nikt nie ma, ale to szczegół),
Lol
to nie ma opcji aby kobieta była tobą seksualnie zainteresowana, możesz jedynie pełnić rolę bankomatu.
Wow…
Czasem się zastanawiam czy ludzie bełkoczący takie … zdania w ogóle kiedykolwiek wyjęli głowy z własnych dup.
Najlepiej abyś również miał jakieś psychopatyczne cechy osobowości – im więcej tym lepiej,
No ale przecież się napierdalałeś! I nie miałeś panien?
Przecież powinieneś mieć lasek z uwielbieniem liżących Ci jaja na pęczki!
bo liczy się tylko twoja zdolność do dominacji w grupie,
Nie chodzi o dominację ale o przewodzenie, by grupa zyskiwała dzięki takiemu kierownictwu.
Nie chodzi o kretyńską, dziecięcą dominację typu kto komu silniej przyjebie, a reszta się go boi.
Samiec alfa w stadzie jest poważany i nie słucha się go ze strachu, tylko z rozsądku, bo jasnym jest, że jego decyzje służą dobru.
Wielu samców alfa u zwierząt nawet poświęca się i ryzykuje własnym zdrowiem i życiem dla stada. Chroni je.
Powiedz mi jak się to przekłada na kontekst, w którym przedstawiają samców alfa ci kolesie?
a takie cechy podobno bardzo w tym pomagają.
Co? Owal twarzy?
I widząc takiego “samca” kobieta automatycznie dostaje chcicy,
Ależ oczywiście!
Bo kobiety to takie właśnie proste automaciki…
puszczają jej wszelkie hamulce moralne i od razu jest gotowa nawet zdradzić swojego partnera i “przyjąć w siebie nasienie tego “alfy”” (takich słów używa Marek),
Mój Boże…
żeby pozyskać dla swoich dzieci tzw. “lepsze geny”, bo jeżeli tego nie zrobi to dziecko prawdopodobnie urodzi się chore, słabe i kalekie.
To jakby słuchać słabej jakości science-fiction.
Zakłada że coś takiego jak miłość jest tylko wymysłem mającym na celu zracjonalizowanie naszych pierwotnych instynktów, którymi jesteśmy zaprogramowani i przed którymi nie ma ucieczki.
A tutaj to jakby słuchać się malucha w szkole, który jest święcie przekonany, że matematyka nie ma żadnego zastosowania w życiu…
Kup książkę „Przekraczanie poziomów świadomości” dr Davida Hawkinsa i przeczytaj czym jest miłość.
Stanie się jasne dlaczego ci kolesie piszą to, co piszą o miłości…
Pozostaje jeszcze filozofia The Red Pill. Bardzo podobna do założeń kotona, tylko stawiająca jeszcze większy nacisk na wygląd zewnętrzny. W zasadzie sprowadzająca wartość mężczyzny do trzech słów – looks, money, status.
A widzisz – ja mówię, że wartość ludzka jest niezmienna, a tutaj mamy ludzików, którzy mówią, że wartość człowieka zależy od tego, co ma…
Będzie jak wybierzesz.
Polskojęzyczne blogi z tego nurtu duży nacisk kładą na psychopatyczne cechy osobowości, nazywane zarówno przez Red Pill jak i kotona – cechami osobowości “alfa”.
Wow.
A więc mamy z mądrego, kochającego, dbającego przewodnika stada przypakowanego kolesia dążącego po trupach do egoistycznych celów z psychopatycznymi cechami osobowości (im więcej, tym lepiej).
Generalnie zakładają również, że kobiety wcale nie kochają mężczyzn, tylko to co mężczyźni im dają.
Wow…
A z iloma kobietami oni rozmawiali?
Do mnie pisze wiele kobiet i one kochają swoich mężczyzn – nawet ciężko uzależnionych, którzy od lat nie dali im za wiele pozytywnego.
Czytając to co piszesz to jakbym słuchał ludzi szalonych nie mających żadnego zamocowania w rzeczywistości.
Znasz ich? Co o nich myślisz?
Nie znam i nie dziwne, że tak jest.
Co „myślę” już wiesz.
Jestem ciekawy. Dla mnie oni, a zwłaszcza ci których wymieniłem później, byli autorytetami w tej dziedzinie (podkreślam byli, a nie są).
Jakiej dziedzinie? Podrywu?
Jeśli byli autorytetami to powiedz mi dlaczego nie miałeś/nie masz zadowalających Cię rezultatów?
Oni nie byli autorytetami w dziedzinie podrywu tylko ich widzimisię bardzo pasowało jako usprawiedliwienie braku rezultatów.
Tak to widzę.
Przyznam że wszyscy zainspirowali mnie do tego, abym na wiele lat zupełnie dał sobie spokój z kobietami, i tak zrobiłem.
O kurwa…
Widzisz? Autorytety?
Nie.
Ich niedojrzałe (chore?) podejście stało się jedynie wygodnym usprawiedliwieniem dla stłumionej masy toksyn emocjonalnych i niechęci, by się z nimi zmierzyć.
Przez lata nie miałem z kobietami żadnych interakcji. Powodem tego była niepewność związana z tym, czy jestem “samcem alfa”, czy tez nie.
Bo tak rozjebali Ci zdrowie psychiczne.
Ich kontekst, w którym „uczą” jest tak zdemonizowany, tak zniekształcony, tak wywrócony do góry nogami, że od lat nie możesz dojść kim w ogóle jesteś – wartościowym mężczyzną czy nie…
Bo z jednej strony mam np. urodziwą twarz, nawet bardzo i jestem wysportowany, a z drugiej nie jestem wysoki, można wręcz powiedzieć dość niski. Nie czuję się przez to gorszy od innych, ale mam świadomość, że mogę nie podobać się kobietom z tego powodu.
Jeśli istniałaby lista 1 000 powodów, przez które miałbyś nie spodobać się kobietom to to, co wymieniłeś byłoby poniżej 900.
I jeszcze jedno pytanie. O co chodzi z tym wyższym ja? Wiesz, to co napisałeś w swojej poprzedniej odpowiedzi. W jaki sposób mogę poprosić je aby wspomogło mój proces zdrowienia?
Nazywa się to modlitwą.
Wycisz się – medytuj, najlepiej przynajmniej 10-15 minut, byś uzyskał stan spokoju przez kompletne ignorowanie myśli i 100% akceptację swojego stanu.
Porzuć wszelkie urojenia, którymi się podzieliłeś w tym komentarzu przynajmniej na ten krótki kwadrans i wyraź na głos prośbę o kontakt ze swoim Wyższym Ja – czyli nieograniczonym polem świadomości i miłości, którym jesteś.
Dodam na koniec, że moją intencją nie jest nikogo obrazić tylko jasno i wyraźnie ukazać niskie jakości, nieprawdę, która staje się oczywista dopiero w szerszym kontekście, bo w odpowiednio zawężonym i zniekształconym największe szaleństwo i kłamstwo można uznać za prawdę.
Jeśli coś, co napisałem zabolało – przepraszam. Niemniej prawda ma to do siebie, że boli ale wyzwala.
Dzięki za szybką odpowiedź. Nie nie zabolało. Choć prawdę mówiąc jakbym nie przerwał jedzenia, to bym się udławił (bynajmniej nie z bólu), i wtedy mogłoby zacząć boleć. Jest mi nawet lżej. Jak już wspominałem, ci kolesie byli, a nie są autorytetami dla mnie. Twoje przypuszczenia odnośnie Grzywocza są trafne. Odnośnie Kotońskiego – nie. A to dlatego że Kotoński nie ma tego wszystkiego o czym mówi że jest najistotniejsze. Jest brzydki, gruby i biedny (sam tak twierdzi, i patrząc na niego ciężko nie przyznać mu racji). Właśnie dlatego napisałem – to nie jest PUA. On zajmuje się coachingiem w kwestii związków (takiej której nie ma pojęcia), opierając się przy tym na swoich wyłącznie niemal negatywnych doświadczeniach z kobietami, i badaniach naukowych z zakresu psychologii ewolucyjnej. Można powiedzieć że jego kanał na YouTube (Radio Samiec – naprawdę nie znasz? dość popularny kanał) i jego twórczość książkowa służą bardziej racjonalizacji tego że ma 40 lat i jedyne pozytywne doświadczenia z kobietami jakie przeżył dotyczą przypadków kiedy mężatki zdradzały z nim mężów (o czym wiele opowiadał), niż ułatwieniu komukolwiek życia. Ogólnie to zakłada że kobiety zdradę mają w genach, i każda jest gotowa zdradzić kiedy tylko pojawi się „lepszy samiec”. Podejrzewam że te badania naukowe, którymi się tutaj sugeruje przeprowadzane są przez naukowców takiego samego kalibru.
Twoje przypuszczenia odnośnie Grzywocza są trafne. Odnośnie Kotońskiego – nie. A to dlatego że Kotoński nie ma tego wszystkiego o czym mówi że jest najistotniejsze. Jest brzydki, gruby i biedny (sam tak twierdzi, i patrząc na niego ciężko nie przyznać mu racji). Właśnie dlatego napisałem – to nie jest PUA. On zajmuje się coachingiem w kwestii związków (takiej której nie ma pojęcia), opierając się przy tym na swoich wyłącznie niemal negatywnych doświadczeniach z kobietami, i badaniach naukowych z zakresu psychologii ewolucyjnej.
Widzisz więc, że jego umysł, tak jak umysł każdego człowieka, jedynie racjonalizuje i szuka kontekstu, by nasze doświadczenia stały się usprawiedliwione.
Tylko on nie zauważył, że NAJPIERW miał negatywne programy odnośnie kobiet i samego siebie i to przełożyło się na rezultaty niskiej jakości. Które oczywiście stały się dalszym cementowaniem tych przekonań. Przekonania dostał od innych ludzi, bo człowiek sam z siebie nigdy nie wymyśli nic negatywnego.
Można powiedzieć że jego kanał na YouTube (Radio Samiec – naprawdę nie znasz? dość popularny kanał)
Nie znam i dlaczego miałbym znać?
Ja wybieram to, co rzeczywiste. Naturalnie więc moja podświadomość prowadzi mnie daleko od rzeczy tego typu.
A popularność kanału tej jakości pokazuje tylko jak wiele osób kieruje się tym co negatywne i szuka dla tego usprawiedliwienia.
i jego twórczość książkowa służą bardziej racjonalizacji tego że ma 40 lat i jedyne pozytywne doświadczenia z kobietami jakie przeżył dotyczą przypadków kiedy mężatki zdradzały z nim mężów (o czym wiele opowiadał), niż ułatwieniu komukolwiek życia.
Więc sam sobie kopie coraz głębszy dół.
Ogólnie to zakłada że kobiety zdradę mają w genach, i każda jest gotowa zdradzić kiedy tylko pojawi się “lepszy samiec”.
No pewnie!
Ale że przy tym wybiera dno świadomości – dumę, wstyd, żal, opór, gniew, to już nic mu nie mówi. Skupia się więc na ochronie kontekstu, z którego wynika cała reszta.
I powtórzę – to czego ON doświadcza jest subiektywne, tak jak doświadczenia każdego innego człowieka i nie wynikają z tego, że taka jest rzeczywistość, tylko taka jest JEGO rzeczywistość.
Bo to odwzorowanie tego, co nosi i utrzymuje w sobie.
Podejrzewam że te badania naukowe, którymi się tutaj sugeruje przeprowadzane są przez naukowców takiego samego kalibru.
Pamiętaj, że na tej planecie wszyscy znajdą to, czego szukają.
Naukowcy mogą być rzetelni, tylko nie rozumieją wpływu własnej świadomości i intencji na ich badania i wnioski.
A jest to wpływ determinujący. Kolosalny.
U mnie wygląda ”ten głaz” wygląda tak:
Czuję opór, niechęć przed wyzdrowieniem, ponieważ uzależnienie jest mi znane, a życia bez porno nie mogę sobie wyobrazić choć niekiedy fantazjuję jak by było fajnie być zdrowym , pewnym siebie i takim prawdziwym sobą.
Obawiam się takiego drugiego życia bez porno, że będzie uciążliwe, wymagające jak mógłbym tak żyć. Jestem taki trochę zagubiony. Do tego dochodzi jakby wstyd by być takim spontanicznym, duma , uraza do kobiet chyba.
Piotrze mam jeszcze pytanie odnośnie przekonań. Czy to przekonanie, postawa względem czegoś np. PSY SA GROŹNIE, są powodem, że powstaje emocja np: STRACH, a później MYŚL np: TEN PIES SĄSIADA ZAWSZE SZCZEKA GDY MNIE WIDZI PEWNIE MA WŚCIEKLIZNĘ!! I inne paplanie umysłu na bazie emocji. Czy wygląda to tak: PRZEKONANIE—>EMOCJA—>MYŚLI czy EMOCJA—>MYŚLI—>PRZEKONANIE
U mnie wygląda ”ten głaz” wygląda tak:
Czuję opór, niechęć przed wyzdrowieniem,
Od razu widzimy sztuczkę ego – przekonuje Cię, że niechęć – opór – który czujesz to opór PRZED czymś. W tym przypadku przed wyzdrowieniem.
To tak jakbyś po złamaniu ręki czuł opór, by pojechać do lekarza, by rękę nastawić i zagipsować. Czy ma to jakikolwiek sens? Nie, to byłoby szaleństwo.
No ale jeśli traktujemy nasz umysł jako nieomylną wyrocznię mądrości – skończymy w przykrym dla nas miejscu.
ponieważ uzależnienie jest mi znane,
Więc zastanów się czy lepsze jest picie znanej trucizny czy nieznany detoks?
a życia bez porno nie mogę sobie wyobrazić
Bo umysł nie może wymyślić niczego ponad nasz obecny stan emocjonalny.
Umysł myśli sam na bazie emocji i oporu.
Jeśli je w sobie nosisz, z takimi jakościami co najwyżej będzie myślał Twój umysł.
Stąd też uzależniony nie tylko nieraz nie może sobie wyobrazić życia bez porno ale dodatkowo jego umysł chroni uzależnienie wyszukując dla niego usprawiedliwienia i korzyści z trwania w nim.
choć niekiedy fantazjuję jak by było fajnie być zdrowym , pewnym siebie i takim prawdziwym sobą.
Bo to włącza się na moment umysł logiczny nieobciążony emocjami.
Jednak aby zrealizować to chcenie, należy podjąć się odpowiedniego, zaplanowanego działania.
Jako, że osoba uzależniona nie może/nie potrafi go sobie wymyślić, konieczna jest pomoc z zewnątrz, zaufanie i zrealizowanie planu podanego przez osobę, która wie co mówi.
Zaś realizowanie planu automatycznie pociągnie za sobą detoks i ujawni wszystkie racjonalizacje trzymania w sobie emocji i oporu.
Obawiam się takiego drugiego życia bez porno,
Więc ego dalej się chroni – wmawia Ci, że strach, który czujesz dotyczy życia bez porno.
To znowu urojenie, szaleństwo wręcz – ego mówi nam, że w życiu bez trucizny czai się zagrożenie.
Ale nie mówi nam nic, że największe (i jedyne) zagrożenie już nas trzyma – bo sami chronimy trucizn w sobie i chronimy zatruwanie się.
że będzie uciążliwe, wymagające jak mógłbym tak żyć.
To absolutne głupoty.
Widać wyraźnie jak ego się chroni podając nawet najbardziej absurdalne argumenty.
No ale jeśli sądzimy, że nasz umysł jest mądry i ma rację, posłuchamy się tych argumentów.
Jestem taki trochę zagubiony.
To normalne na początku.
Bo zawsze byłeś oczarowany swoim umysłem, zawsze się go słuchałeś bez żadnej krytyki, bez żadnych pytań.
A teraz to musi się zmienić.
Do tego dochodzi jakby wstyd by być takim spontanicznym, duma , uraza do kobiet chyba.
Naturalnie – następuje detoks z wszelkich nagromadzonych toksyn.
Piotrze mam jeszcze pytanie odnośnie przekonań. Czy to przekonanie, postawa względem czegoś np. PSY SA GROŹNIE, są powodem, że powstaje emocja np: STRACH, a później MYŚL np: TEN PIES SĄSIADA ZAWSZE SZCZEKA GDY MNIE WIDZI PEWNIE MA WŚCIEKLIZNĘ!!
Może tak być.
Pies doskonale wyczuwa co czujemy względem niego.
Poza tym – jeśli pies szczeka – co z tego? Ja pamiętam jak kiedyś szczekał na mnie mały psiak. Gdy podszedłem bez strachu, on się wystraszył i uciekł.
Musimy zadać sobie pytanie – skąd pewność, że pies szczeka na nas, bo chce zrobić nam krzywdę?
W Twoim przypadku umysł wymyślił jeszcze większy absurd, by racjonalizować strach – że pies ma wściekliznę.
Umysł racjonalny służy więc zwierzęciu. Całkowicie pomija rzeczywistość, której nie zna i posuwa się do szaleństwa.
Gdyby pies trzymany w domu miał wściekliznę, sąsiad bardzo szybko i w bardzo nieprzyjemny sposób by się o tym przekonał.
I inne paplanie umysłu na bazie emocji.
Zgadza się.
Czy wygląda to tak: PRZEKONANIE—>EMOCJA—>MYŚLI czy EMOCJA—>MYŚLI—>PRZEKONANIE
Najpierw zawsze byliśmy programowanie jakimiś negatywnymi przekonaniami na temat świata, innych ludzi, samych siebie, zwierząt, etc.
Potem na bazie tego pojawiały się emocje.
I dalej już umysł racjonalny sam mentalizuje na ich bazie chroniąc ich.
Więc kiedyś ktoś powiedział Ci, że psy są niebezpieczne. Pojawił się strach, gdy zobaczyłeś szczekającego psa i umysł już miał potwierdzenie zarówno dla tego przekonania jak i dla strachu.
A Ty wierząc temu i trzymając w sobie ten strach pozwalałeś się hipnotyzować tej mentalizacji. I na bazie strachu powstawało coraz więcej strasznych interpretacji i przekonań.
Czyli ego zrzuca odpowiedzialność na coś lub kogoś. To znaczy , że opór czuję do tego co czuję teraz (emocji?) czy jak?
Właśnie wiem, że słuchanie umysłu pracującym na bazie emocji do niczego nie prowadzi. Staram się nawet nie oceniać ludzi tak na pierwszy rzut oka nawet i tych co znam i co właśnie sądzisz na temat oceniania innych? Nie mniej jednak mając tego świadomość ego jest tak przebiegłe, że często daję robić się w balona.
Powiem Ci tak na poziomie logicznym wolę ten detoks i wiem ,że mogę odczuwać jakiś dyskomfort ale tak mentalnie to nie, tak wewnętrznie to nie pewnie mam jakieś przekonanie w które wierze, że porno mnie chroni czy jak.
Bo umysł nie może wymyślić niczego ponad nasz obecny stan emocjonalny.
Umysł myśli sam na bazie emocji i oporu.
Wstyd, strach, bezsilność trochę gniewu i dumę. No i ten opór z każdą wpadką wydaje mi się, że większy.
Czyli to oznacza, że takie jakby pozytywne wizje siebie nie są złe tylko należy podjąć się działania by się stać jakim się chce?
Jak ja to dobrze znam i się sabotuję.
Czyli czego ten strach dotyczy?
Właśnie wiem, zawsze daję się tak robić w konia gdy pojawia się łaknienie obejrzenia porno i wtedy umysł mi szepcze by sobie obejrzeć porno bo mi pomoże i trochę pomaga , ale tylko na chwilę kosztem stłumienia tego co się ujawniło lecz ja nie chcę iść tak na skróty tylko wreszcie się z tym zmierzyć stanąć oko w oko z emocjami i tym oporem.
Czyli odczuwając i akceptując emocje jest detoks tak? I jeszcze zmiana przekonań w podświadomości?
Z tym psem to taki przykład tylko;) Chodzi mi o to czy na bazię jakiegoś przekonania powstaje emocja, bo z emocji powstają myśli to wiadomo.
To oznacza, że o prawdziwości tego przekonania informują nas emocje: jest przekonanie, postawa i jak pojawi się emocja to znaczy, że to nie prawda tak, a jak pozytywne to np akceptacja?
To znaczy , że opór czuję do tego co czuję teraz (emocji?) czy jak?
Tylko Ty możesz poznać odpowiedź na to pytanie – co czujesz, jaką wybierasz postawę, odnośnie czego/kogo i z jakich powodów.
Skąd ja mogę to wiedzieć?
co właśnie sądzisz na temat oceniania innych?
Że to po prostu najgorsze możliwe narzędzie do opisu rzeczywistości.
To jakby próbować zważyć coś za pomocą linijki.
Co możemy powiedzieć na temat innej osoby? Nic. Musielibyśmy być tą osobą.
Ludzie również masowo ulegają iluzji, że ludzie „są”. Nie! Ludzie nie „są”. Ludzie „nie są”.
Zawsze zarzucamy ludziom, że są negatywni, etc. A to kompletnie niewłaściwa droga!
Pozytywność ujawnia się sama, gdy oczyścimy się z tego, co ją blokuje.
Więc ludzie nie „są źli”, tylko „nie są dobrzy”. Dlaczego? Bo z własnej niewinności złapali się ograniczeń, blokad i się ich trzymają. Wierzą do tego, że postępują właściwie, a nieraz i rozsądnie.
Tym samym ocenianie innych po prostu nie przynosi nam żadnych realnych informacji i zazwyczaj stanowi wyłącznie usprawiedliwienie własnych negatywności i ograniczeń. I jeszcze stanowi zrzucanie odpowiedzialności za własne wybory i postawy.
Powiem Ci tak na poziomie logicznym wolę ten detoks i wiem ,że mogę odczuwać jakiś dyskomfort ale tak mentalnie to nie, tak wewnętrznie to nie pewnie mam jakieś przekonanie w które wierze, że porno mnie chroni czy jak.
Jak większość ludzi na planecie – „papieros mnie odstresowuje”, „piwko mnie relaksuje”, „porno mnie chroni”. To wszystko iluzje i to niebezpieczne.
Więc aby wyjść z uzależnienia należy wejść w nieznane – coś, czego nie rozumie nasz umysł i od czego nas nawet stara się odwieźć.
No i ten opór z każdą wpadką wydaje mi się, że większy.
Kluczem jest właśnie nie oceniać się za wpadki. Bo dochodzi do nich właśnie m.in. przez opór. A do tego przez winę, wstyd, żal, etc.
Czyli to oznacza, że takie jakby pozytywne wizje siebie nie są złe tylko należy podjąć się działania by się stać jakim się chce?
Nic nie jest złe. Wszystko jest jakie jest.
Działanie jakich należy się podjąć to ustalenie odpowiedniej intencji, zmierzenie się w sobie z blokadami, ograniczeniami i oczyszczenie się z nich.
Czyli czego ten strach dotyczy?
Tylko Ty możesz znaleźć odpowiedź na to pytanie.
wtedy umysł mi szepcze by sobie obejrzeć porno bo mi pomoże i trochę pomaga , ale tylko na chwilę
Jeśli będziesz wierzył, że oglądanie porno Ci pomaga, to zawsze po nie sięgniesz.
A rzeczywistość jest zupełnie inna – oglądanie porno nie pomaga w niczym. To kompletne nieporozumienie.
Czyli odczuwając i akceptując emocje jest detoks tak?
Nie. Detoks odbywa się zgodnie z naszą intencją.
Jeśli chcemy wyzdrowieć, wzrosnąć do pozytywności, ujawnione w odpowiednim czasie zostanie wszystko, co tę pozytywność blokowało i ograniczało.
Zaś to czy zaakceptujemy emocje, czy zgodzimy się na ich odczuwanie i wybierzemy oczyszczenie się z nich to już da nam korespondujące z naszą postawą rezultaty.
No bo dzieci nie trzymają się emocji. Tego dopiero jesteśmy uczeni przez innych.
Więc krytyczna jest korekta swoich postaw odnośnie emocji i detoksu. Cała reszta odbywa się sama.
I jeszcze zmiana przekonań w podświadomości?
Podświadome przekonania również ujawnią się same, gdy wybierzemy coś innego, nowego, zazwyczaj pozytywnego.
Wtedy nasz umysł od razu wyszuka jakieś przekonanie, zdanie, które usłyszeliśmy i którym będzie próbował chronić się przed zmianami.
a jak pozytywne to np akceptacja?
Nie rozumiem.
„Napisz w komentarzu co jest Twoim ciężkim głazem, który próbujesz gdzieś przepchać?” Są to emocję które całe życie trzymam w sobie i za nic nie chciałem do tej pory ich uwolnić i w dodatku je tłumiłem. Ucieczka, niechęć do wszystkiego i wszystkich którzy chcą że mnie to wszystko wrzucić (czasami nawet siłą). Zamykanie się cały czas w domu aby nie czuć toksyn które na zewnątrz od razu wychodzą. Trzymanie negatywności i uraz z przeszłości które się ciągle powtarzają. Zafascynowanie i zahipnotyzowanie umysłem życie w nim. Czyli jakbym cały czas był na innej planecie umyśle, nie na ziemi. Bardzo mi się Piotrze podobało Twoje porównanie w jednym z artykułów, emocji do jabłuszek. Ja całe życie ich nie jadłem tylko bez przerwy zbierałem do siebie (podświadomości) dlatego teraz się ich tyle nazbierało że czuję się jak przygniecony toną jabłek mimo że siedzę w domu i tylko się uczę. Czuję się jak po dniu ciężkiej pracy i na nic nie mam ochoty ani sił.
“Napisz w komentarzu co jest Twoim ciężkim głazem, który próbujesz gdzieś przepchać?” Są to emocję które całe życie trzymam w sobie i za nic nie chciałem do tej pory ich uwolnić i w dodatku je tłumiłem.
Widzisz więc, że zmaganie się w życiu jest całkowicie opcjonalne i niepotrzebne.
Ucieczka, niechęć do wszystkiego i wszystkich którzy chcą że mnie to wszystko wrzucić (czasami nawet siłą).
Naturalnie – bo dzięki temu zwierzę w Tobie – ego – chroni się i przeżywa.
I oczarowuje nas, że my przeżywamy dzięki jego sztuczkom i zagrywkom ale gdy się temu uczciwie przyjrzymy, zobaczymy w tym jedynie ograniczenia, które w niczym nam nie pomagają i przed niczym nie chronią.
Zamykanie się cały czas w domu aby nie czuć toksyn które na zewnątrz od razu wychodzą.
Dokładnie – czyli ucieczka od świata zewnętrznego, by zachować to, co już jest WEWNĄTRZ nas i nas zatruwa.
Z logicznego punktu widzenia – kompletny bezsens i szaleństwo. A jednak miliony, jeśli nie miliardy ludzi tak postępuje.
Trzymanie negatywności i uraz z przeszłości które się ciągle powtarzają.
Ponownie – trzymanie w sobie toksyn, trucizn.
To uważane jest za całkowicie normalne na tym świecie.
Zafascynowanie i zahipnotyzowanie umysłem życie w nim.
Fundamentalna iluzja ludzkości – że to my myślimy i że jesteśmy umysłem.
Czyli jakbym cały czas był na innej planecie umyśle, nie na ziemi.
Większość ludzi siedzi jedynie w jaskiniach swoich umysłów. Nie obchodzi ich ani rzeczywistość, ani prawda.
Bardzo mi się Piotrze podobało Twoje porównanie w jednym z artykułów, emocji do jabłuszek. Ja całe życie ich nie jadłem tylko bez przerwy zbierałem do siebie (podświadomości) dlatego teraz się ich tyle nazbierało że czuję się jak przygniecony toną jabłek mimo że siedzę w domu i tylko się uczę. Czuję się jak po dniu ciężkiej pracy i na nic nie mam ochoty ani sił.
Znasz już przyczyny, znasz rozwiązania.
Pozostało je zastosować.
I mamy udokumentowane, że Twoje słowa to coś więcej. Pozwól, że ja to napiszę jako Twój klient. To, co przekazujesz jest, jak miliard dolarów. Bezcenne, naprawdę. Ty nie masz pojęcia, jak Ty i Twoje rady mega pozytywnie wpłynęły na moje życie. To jest cudowne być coraz bardziej świadomym i wiedzieć, co wybieram w danym momencie, kiedy coś odczuwam. Moje życie uległo już teraz zmianie na lepsze. Przykładowo polepszyły mi się relacje z rodziną, odbudowuje kontakty z dawnymi przyjaciółmi, planuję kontynuować naukę itd. To może oznaczać, że choć odrobinę puściłem opór. Ahh brak słów. Będzie tylko lepiej i weselej. Wierzę w siebie!
Czyli oglądanie porno, to stawianie oporu, żeby tych emocji nie odczuwać? Takie może głupie te moje pytania, ale uwalniam te emocje ( bądź tylko próbuję) już kilka miesięcy metodą Sedony i Hawkinsa na zmianę i ciągle czuje, ze coś tam we mnie cały czas siedzi. Może źle uwalniam? Kładę się i z zamknietymi oczami staram się wczuwać w to co czuję, że tak powiem. Leżę, czuję i oddycham, starając się nie myśleć o niczym. A emocje i złe samopoczucie, jak były, tak są. Oczywiście porno oglądam, bo jakże by inaczej. Prawie codziennie. Może coś źle robię.
Czyli oglądanie porno, to stawianie oporu, żeby tych emocji nie odczuwać?
Każdy sam wybiera z jakich powód decyduje się na porno.
Zapytaj sam siebie dlaczego po nie sięgasz?
Jeśli okaże się, że np., by pozbyć się stres czy napięć, to zastanów się – zaobserwuj – jak postępujesz z tymi emocjami?
Zastanów się na jakiej podstawie podejmujesz decyzję, by porno obejrzeć.
Takie może głupie te moje pytania, ale uwalniam te emocje ( bądź tylko próbuję) już kilka miesięcy metodą Sedony i Hawkinsa na zmianę i ciągle czuje, ze coś tam we mnie cały czas siedzi.
Hawkins mówił, że na uwolnienie jednej emocji potrzeba nawet 100 godzin.
Ponadto emocje to element wewnętrznego kompasu. Mówią one o naszych postawach, nastawienie odnośnie siebie, emocji, myśli, innych ludzi, świecie, wydarzeń w nim, etc.
Uwalnianie to nie tylko pozbywanie się emocji ale też nauka, by przestać się im opierać, przestać się nimi kompletnie zajmować. Wybieramy spokój, pozytywność POMIMO emocji.
A jeśli ujawniło się ich bardzo dużo, to pozwalamy im być i nic z nimi nie robimy.
Może źle uwalniam? Kładę się i z zamknietymi oczami staram się wczuwać w to co czuję, że tak powiem. Leżę, czuję i oddycham, starając się nie myśleć o niczym. A emocje i złe samopoczucie, jak były, tak są. Oczywiście porno oglądam, bo jakże by inaczej. Prawie codziennie. Może coś źle robię.
Uwalnianie to intencja oraz gotowość do odczucia emocji w pełni oraz puszczenia się ich niezależnie co podpowiada umysł – jakie preteksty wymyśla, by się ich nadal trzymać.
Jeśli emocje nie mijają to, albo nie chcesz ich puścić – trzymasz się ich cały czas, opierasz się im lub nie pozwalasz się im wyczerpać do końca, co nieraz potrwać może długo.
Ja miałem sesje nawet po 3 godziny uwalniania dużych warstw emocji.
Sam musisz rozpoznać ile emocji czujesz.
Jeśli porno oglądasz codziennie, to stawiasz emocjom bardzo duży opór – nie chcesz ich czuć. Uciekasz od odczuwania.
Mówisz jeszcze „bo jakże by inaczej”. No jakże? Sam decydujesz się na porno lub nie.
Jeśli je wybierasz – większą korzyść masz w tłumieniu, niż odczuwaniu i uwalnianiu.
Konieczna jest zmiana Twojego podejścia do emocji i odczuwania. Nie są negatywne, nie robią Ci krzywdy. Emocje to tylko pewna forma energii, nic innego.
A jeśli cokolwiek Cię boli w związku z nimi, to Twój własny opór. Czyli niechęć do nich.
Ja to nie rozumiem jednej rzeczy i może ty Piotrze naprowadzisz mnie ( wyjaśnisz). (W sumie to wielu rzeczy nie rozumiem hehe). Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to, co odczuwam, to emocja, czy opór przed tą emocją. Pogubiłem się już w tym. Jak to rozpoznać, co jest czym? Co emocją, a co oporem. W ogóle, to jak uwalniać te emocje, w sensie takim, czy uwalniać to, co w danym momencie odczuwam, czy zaplanować sobie np. w piątki uwalniam złość, a np. w poniedziałki nienawiść? Ale najgorzej u mnie właśnie z tą identyfikacją, co jest oporem, a co emocją. Gdybyś mógł to jakoś na chłopski rozum wyjaśnić…
Ja to nie rozumiem jednej rzeczy i może ty Piotrze naprowadzisz mnie ( wyjaśnisz). (W sumie to wielu rzeczy nie rozumiem hehe). Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to, co odczuwam, to emocja, czy opór przed tą emocją. Pogubiłem się już w tym. Jak to rozpoznać, co jest czym?
-> http://wolnoscodporno.pl/Blog/2018/07/O-Emocjach-Podsumowanie/
Przeczytaj serię o odczuwaniu. Jest tam instrukcja jak nauczyć się odczuwać. W jednym kroku podaję całą listę emocji – dzięki temu nauczysz się nazywać to, co czujesz.
Co emocją, a co oporem. W ogóle, to jak uwalniać te emocje, w sensie takim, czy uwalniać to, co w danym momencie odczuwam, czy zaplanować sobie np. w piątki uwalniam złość, a np. w poniedziałki nienawiść?
Uwolnić możesz tylko to, co czujesz. Nie możesz zaplanować co będziesz czuł.
Możesz zaplanować, że np. będziesz uwalniał gniew w związku z jakimś wydarzeniem ale może się okazać, że gniew przykrywa warstwa smutku i apatii.
Więc nie masz na siłę dążyć do odczucia gniewu, tylko najpierw uwalniasz obecnie odczuwane warstwy emocji/oporu.
Ale najgorzej u mnie właśnie z tą identyfikacją, co jest oporem, a co emocją. Gdybyś mógł to jakoś na chłopski rozum wyjaśnić…
Wszystko wyjaśniłem w serii artykułów na temat odczuwania.
Powodzenia!
Dobrze jest wziąć do ręki swoje zdjęcie z młodości i powiedzieć, czy rzeczywiście w kilku letnim dziecku widzimy nieudacznika i kogoś złego? Czy może widzimy małe, niewinne dziecko, które potrafi się cieszyć z byle czego i które do nikogo nie żywi urazy, żalu oraz zazdrości?
Dobrze jest wziąć do ręki swoje zdjęcie z młodości i powiedzieć, czy rzeczywiście w kilku letnim dziecku widzimy nieudacznika i kogoś złego?
To dobry pomysł.
Tylko należy się upewnić, że jesteśmy gotowi puścić się winy, wstydu, żalu, gniewu, które się ujawnią.
Jeśli będziemy czuli te emocje, to wszystko, co będziemy widzieć, dostrzegać, interpretować to tylko mentalizacja mająca na celu zatrzymanie w nas emocji. Nic więcej. Nie my to myślimy, tylko to odbywać się będzie samo i nie może stanowić usprawiedliwienia do dalszego trzymania się emocji i oporu.
Czy może widzimy małe, niewinne dziecko, które potrafi się cieszyć z byle czego i które do nikogo nie żywi urazy, żalu oraz zazdrości?
To o czym mówisz sami musimy wybrać.
Nasz umysł tego nie dostrzeże sam, szczególnie, jeśli nosimy w sobie wstyd, winę, opór, żal, gniew, dumę.
Dopiero zmierzenie się z winą i wstydem i ich odpuszczenie (nieraz wraz z żalem, gniewem i dumą) pozwala nam dojrzeć w sobie niewinność.
Bo jeśli nosimy w sobie winę, dostrzeżemy winę. Ale to wyłącznie racjonalizacja dla winy, którą nosimy w sobie. To nie rzeczywistość.
Jeśli o mnie mowa to nie do końca było tak,że nie chciałem wyzdrowieć,bo chciałem lecz czułem taką bezsilność i niemoc.Mimo ogromnego oporu czytałem moduły i przerabiałem lekcje więc wierzyłem się z tymi emocjami.Przerabiając program ciągle zaglądałam na stronki i co ważne w życiu bym nie usunął zgromadzonego 300gb porno zgromadzonego przez wiele lat.W pierwszym module było zadanie,by usunąć całe porno a ja nie potrafiłem tego zrobić więc sam siebie oszukiwałem i czułem niepewność,bo nie byłem ze sobą szczery w 100%.Przez rok błądziłrm i nie wiedziałem do końca co mi dolega więc te porażki były mi potrzebne by w końcu podjąć silną męską decyzję i skończyć z porno na zawsze a nie jak wcześniej ciągłe zaglądania,sprawdzanie.Przerabiając program nadal nie wierzyłem czy dam radę żyć bez porno tak bardzo mój umysł był przywiązany do porno.Przyznaje się,że nie byłem uczciwy wobec Siebie najbardziej.
Jeśli o mnie mowa to nie do końca było tak,że nie chciałem wyzdrowieć,bo chciałem lecz czułem taką bezsilność i niemoc.
Ta bezsilność i niemoc była rezultatem utrzymywania oporu – niechęci.
Chciałeś wyzdrowieć na poziomie logicznym ale na poziomie emocjonalnym i podświadomym nie chciałeś mierzyć się z emocjami i oporem i zrezygnować z porno, którym to tłumiłeś.
Mimo ogromnego oporu czytałem moduły i przerabiałem lekcje więc wierzyłem się z tymi emocjami.
Nie.
Brałeś to za sobą i ciągnąłeś wierząc, że czytanie coś zmieni.
Przerabiając program ciągle zaglądałam na stronki i co ważne w życiu bym nie usunął zgromadzonego 300gb porno zgromadzonego przez wiele lat.
No właśnie.
Więc chciałeś wyzdrowieć tylko na poziomie logicznym. Chciałeś.
Większość ludzi na tej planecie czegoś chce, a nie robi praktycznie nic, by to osiągnąć.
A potem dochodzi poczucie winy, bo przecież chcieliśmy ale nic nie zrobiliśmy, co jeszcze mocniej odbiera nam energię i chęci.
W pierwszym module było zadanie,by usunąć całe porno a ja nie potrafiłem tego zrobić więc sam siebie oszukiwałem i czułem niepewność,bo nie byłem ze sobą szczery w 100%.
Nie byłeś szczery nawet w 5%.
Potrafiłeś to zrobić – bo co to za problem – usunąć pliki? Na pewno setki razy usuwałeś pliki z komputera.
Ale zdanie wyżej napisałeś coś bliższemu prawdy – „w życiu bym nie usunął zgromadzonego 300gb porno zgromadzonego przez wiele lat”. Więc mogłeś ale nie chciałeś.
Tak jak z całym wyjściem z uzależnienia.
Przez rok błądziłem i nie wiedziałem do końca co mi dolega
Tak, bo chciałeś wyjść z uzależnienia tylko na poziomie logicznym, a na każdym innym wybierałeś porno, z którego MOGŁEŚ ale NIE CHCIAŁEŚ zrezygnować.
więc te porażki były mi potrzebne by w końcu podjąć silną męską decyzję i skończyć z porno na zawsze
Silna męska decyzja potrwa dopóki mamy siłę woli.
Dla wielu osób to miesiąc, może dwa.
Decyzja ma spowodować, że zrobimy to co niezbędne POMIMO całej reszty.
A nie ma to polegać na tym, że robimy to co trzeba ale tylko dopóki czujemy motywację i chęci.
a nie jak wcześniej ciągłe zaglądania,sprawdzanie.
Bo cały czas czułeś opór i emocje, których nosiłeś tony i nadal nosisz. I na poziomie logicznym nie chciałeś porno, a na emocjonalnych i psychicznym potrzebowałeś i za żadne skarby nie chciałeś z niego zrezygnować.
Przerabiając program nadal nie wierzyłem czy dam radę żyć bez porno
Bo cały czas myliłeś i nadal mylisz się z umysłem.
Jak umysł czegoś chce to automatycznie wierzysz, że to Twoja potrzeba.
I jak umysł nie chce czegoś odpuścić, Ty zaciskałeś „mentalne dłonie” na tym coraz silniej.
tak bardzo mój umysł był przywiązany do porno.
I nadal jest, co okaże się gdy ujawnią się głębsze warstwy emocji i oporu.
Przyznaje się,że nie byłem uczciwy wobec Siebie najbardziej.
Co podkreślałem ze 30-40 razy.
Pani Psycholog powiedziała mi,żebym przetrwał te najniższe emocje i położył się pod kocem.Emocja idzie do góry i jak wytrwamy największy ból to potem będzie się obniżać energia.
Pani Psycholog powiedziała mi,żebym przetrwał te najniższe emocje i położył się pod kocem.Emocja idzie do góry i jak wytrwamy największy ból to potem będzie się obniżać energia.
Czy możesz powiedzieć ile kosztowała ta wizyta?
Nie masz bólu wytrwać, tylko uwalniać – poddawać – jego PRZYCZYNĘ – opór.
Nie boli odczuwanie, ani emocje, tylko stawiany im opór.
Nie boli trzymanie przedmiotu w dłoni, tylko zaciskanie tej dłoni z całych sił.
Nie masz liczyć, że ręka otworzy się sama, gdy przekroczysz poziom krytyczny bólu, tylko sam świadomie możesz rękę otworzyć i ból zacznie się zmniejszać.
Nie masz też wytrzymywać bólu, tylko przestać go zasilać eliminując jego źródło. Własną niechęć.
Pani powiedziała Ci tyle – „Że jak jakimś cudem nacierpimy się i nie uciekniemy, odpuścimy opór”.
Energia emocji zaczyna się obniżać w momencie, gdy odpuścimy opór, a nie gdy wytrwamy największy ból.
Największy ból to największy opór. Nikt nie każe nam go wytrwać.
Co to znaczy „wytrwać największą niechęć”?
To tak jakby nam ktoś powiedział, że mamy wytrwać nasze najsilniejsze napieranie na ścianę. Czyli co?
Ból to opór. A opór to niechęć. Niechęć to napieranie na ścianę. Jak mamy to wytrwać? I co potem?
To nie ściana pcha na nas, to my pchamy na ścianę. My decydujemy czy, jak mocno i jak długo będzie nas cokolwiek boleć.
Mamy nauczyć się odczuwać emocje, a nie liczyć, że schowani pod kocem mamy wytrwać największy ból i już wszystko się ułoży.
Bo nie wyjdziemy spod tego koca przez najbliższe kilka albo i kilkanaście lat.
Byłem w ośrodku terapii uzależnień na NFZ,bo tam mnie skierowała Pani lekarz.
Rozumiem Cię lecz jeśli stawiałem lata opór danej emocji to na początku dla umysłu może być nieprzyjemne uczucie.
Rozumiem Cię lecz jeśli stawiałem lata opór danej emocji to na początku dla umysłu może być nieprzyjemne uczucie.
Nie rozumiesz fundamentu.
Umysł nie ma zdolności odczuwania. On tylko powtarza to, co usłyszał od innych na temat emocji.
Nigdy nie chodziło o to, że on się boi.
To tylko wykorzystywało ego, byś trzymał się emocji w sobie, byś pozostał nieświadomy. Ego wykorzystywało paplające radyjko.
To tak jakbyś wybierając porno, by uciec od emocji wybrał proszek Świnka, bo widziałeś jego reklamę w telewizji 100 razy wcześniej. I sam się przekonałeś, że on musi być lepszy, niż pozostałe proszki.
Pomimo, że w rzeczywistości proszek Świnka jest najdroższy i wcale nie pachnie ładnie, a ubrania po praniu się elektryzują.
„Boję się odczuwać” – ale przecież to już jest odczuwanie! Jak umysł więc może się bać czegoś, co już się dzieje i nic złego się nie dzieje?
On tylko powtarza jak katarynka.
A to my stawiamy opór i to my trzymamy się emocji, bo niewinnie, tak jak umysł, wierzyliśmy w to, o czym przekonali nas inni na temat emocji.
Załóżmy,że czuje ogromny wstyd a po sesji wszystkie niskie emocje więc lepiej odczuć ten wstyd ze względu na to co papla umysł.
Odczuwanie emocji to jedyny sposób, by się z nich oczyścić.
Nie możemy pozbyć się połkniętej trucizny inaczej, niż przez zwymiotowanie. Jeśli będziemy to powstrzymywać, trucizna będzie w nas i nadal będzie nas zatruwać.
“Boję się odczuwać” – ale przecież to już jest odczuwanie! Jak umysł więc może się bać czegoś, co już się dzieje i nic złego się nie dzieje?
On tylko powtarza jak katarynka.
A to my stawiamy opór i to my trzymamy się emocji, bo niewinnie, tak jak umysł, wierzyliśmy w to, o czym przekonali nas inni na temat emocji.
>>>Dobrze napisałeś skoro polubiłem płacz lub gniew to mogę i polubić pozostałe emocje.
Dobrze napisałeś skoro polubiłem płacz lub gniew to mogę i polubić pozostałe emocje.
Upewnij się, że pomimo tego, że je polubiłeś Twoją intencją jest się ich puścić.
Nie masz się ich trzymać. Bo odczuwanie np. żalu i trzymanie się go to tzw. użalanie, które niczemu nie służy, a tylko nas coraz mocniej obciąża. I stanowi samo w sobie usprawiedliwienie żalu.
Ale możesz odczuć żal bez oporu i się go puścić – pozwolić mu odejść. A to wymaga również zrezygnowania z wszystkich korzyści trzymania się go.
Moim najwiekszym głazem jest odczuwany wstyd, który „ciągnie” się za mną od nie pamietam kiedy,bo jeszcze wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wiążą się ze wstydem.
Co za tym idzie, odczuwam wielką potrzebę akceptacji ze strony innych.
Każda „szpilka” ośmieszenie mnie, „rodzi” tego wstydu więcej.
wstyd,strach,poczucie akceptacjii- to takie moje Top3 :)
Po ostatniej wpadce,która była 7 albo 8 dni temu
(staram sie tego nie liczyć) nie umiem „wrócić”, czyli osiągnąć takiego stanu, gdzie duże poklady emocjii które czułem przychodziły, ja je odczuwalem uwalnialem, raz lepiej raz gorzej, ale po jakimś czasie czulem ich zdecydowanie mniej. (Teraz mnie jakoś tchnęło…może po prostu zacząłem bardziej odczuwać emocje?)
Od ostatniej wpadki dzień w dzień odczuwam
Tzn oprócz wstydu czuje wielki żal strach, potrzebe kontrolowania przyszłości,gniew,irytacje,bezsilność,poczucie bycia malo wartościowym i inne.
No i strasznie uciekam przed uwalnianiem, dokladnie tak jak to opisujesz w tym artykuke, aż sie usmiechnąłem jak to czytałem.
Medytacja jeszcze jest ok,mam chęć żeby medytować, ale najczęściej raz dziennie po pół h czasem troszke mniej czasem dłużej.
Prawdobodobnie ujawniły się nowe pokłady emocji, bo nie pamietam żebym od poczatku pracy z programem czuł tak straszny opór, że jak już odlozylem te filmiki na youtube,pograłem w gry na telefonie,zjadlem,poczytalem sobie „te ważne newsy” w internecie, sprawdziłem pogodę, poszedłem po.coś słodkiego,to po prostu włącza sie mega senność,zmęczenie. leżę i tak trudno jest wziąć telefon, usiąść i odtworzyć nagrania.
Choć ostatnio mam dużo wolnego to czuje sie od rana tak, jakbym wlasnie wrócił z 8h ciężkiej pracy.
Czuje że uwalnialem się za mało, bo najwięcej jak byłem na zewnątrz, w ruchu.
W spokoju , uwalnianie się nagraniami z maczety, to średnio jedno dwa nagranie na dzień przy których siedzalem średnio 20 minut.
Latem brałem słuchawki na rower i potrafiłem nawet przez godzine, dwie się uwalniać, lecz praktycznie (to może zabrzmieć kuriozalnie, ale z drugiej strony potwierdza to o czym mowa w temacie ego) opór przed uwalnianiem wzmógl się, gdy sobie całkiem fajnie poradziłem z jak to nazwałem pierwszą falą emocjii.
Hej Syzyfie – dzięki za komentarz!
Moim najwiekszym głazem jest odczuwany wstyd, który “ciągnie” się za mną od nie pamietam kiedy,
Powiedz mi czy w przypowieści o Syzyfie ten kamień sam się toczył sam przed Syzyfem i mu utrudniał podróż czy toczył go sam Syzyf?
Ty w swoim komentarzu już oddajesz odpowiedzialność na wstyd.
Sądzisz, że to wstyd ciągnie się za Tobą pomimo, że podkreślałem w każdym zdaniu, że to my pchamy/ciągniemy bagaż.
To nie emocje trzymają się nas, tylko my trzymamy się emocji.
bo jeszcze wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wiążą się ze wstydem.
Tak, bo umysł usprawiedliwia i racjonalizuje utrzymywany PRZEZ NAS wstyd przeszłością. Oddaje odpowiedzialność.
Co za tym idzie, odczuwam wielką potrzebę akceptacji ze strony innych.
Tak, bo wierzysz, że źródło tego jest zewnętrzne.
Nie odpuszczając wstydu niemożliwe jest odczucie akceptacji. Więc umysł od razu zaczyna szukać jej poza nami.
Co naturalnie dąży do frustracji, żalu, większej ilości wstydu, winy, poczucia straty, etc.
Każda “szpilka” ośmieszenie mnie, “rodzi” tego wstydu więcej.
Nie rodzi, tylko wyciąga z Ciebie. To co czujesz już w Tobie jest.
Ludzie to wyciągają z Ciebie.
Można rzec, że tak jak wbiłbyś szpilkę w pomarańczę to z dziurki wypłynie sok, który w pomarańczy już był.
Wbicie szpilki nie rodzi tego soku.
wstyd,strach,poczucie akceptacji- to takie moje Top3 :)
No – więc już wiesz jakie jest rozwiązanie!
Znalezienie sposobu, by się z tego oczyścić!
Po ostatniej wpadce,która była 7 albo 8 dni temu (staram sie tego nie liczyć) nie umiem “wrócić”, czyli osiągnąć takiego stanu, gdzie duże poklady emocjii które czułem przychodziły, ja je odczuwalem uwalnialem, raz lepiej raz gorzej, ale po jakimś czasie czulem ich zdecydowanie mniej. (Teraz mnie jakoś tchnęło…może po prostu zacząłem bardziej odczuwać emocje?)
Bo po wpadce psychika jest tak ściśnięta – jak imadło – że nie pozwala tym emocjom się ujawnić.
Potrzeba czasu na jej rozluźnienie.
Od ostatniej wpadki dzień w dzień odczuwam
Tzn oprócz wstydu czuje wielki żal strach, potrzebe kontrolowania przyszłości,gniew,irytacje,bezsilność,poczucie bycia malo wartościowym i inne.
Czyli wszystkie emocje. A sam fakt, że je czujesz umożliwia Ci się z nich oczyścić!
To wspaniale, bo bardzo dużo emocji zostało ujawnionych – dużo nagromadzonych toksyn opuszcza Twoją psychikę, podświadomość i ciało!
No i strasznie uciekam przed uwalnianiem,
Nie Ty, tylko Twój umysł, z którym się mylisz.
dokladnie tak jak to opisujesz w tym artykuke, aż sie usmiechnąłem jak to czytałem.
Co nie zastąpi konieczności zmierzenia się z nimi.
Odczucia tego choćby umysł był przerażony i mówił Ci, że te emocje Cię pochłoną jak tsunami.
Medytacja jeszcze jest ok,mam chęć żeby medytować, ale najczęściej raz dziennie po pół h czasem troszke mniej czasem dłużej.
Prawdobodobnie ujawniły się nowe pokłady emocji, bo nie pamietam żebym od poczatku pracy z programem czuł tak straszny opór,
Świetnie!
Więc detoks postępuje!
Ale odpowiedzialnością każdego człowieka jest świadome podejście do tego oporu, a nie na zasadzie – „O, jest opór to ja spier***m”.
że jak już odlozylem te filmiki na youtube,pograłem w gry na telefonie,zjadlem,poczytalem sobie “te ważne newsy” w internecie, sprawdziłem pogodę, poszedłem po.coś słodkiego,to po prostu włącza sie mega senność,zmęczenie.
Naturalnie – bo podczas tych wszystkich niezwykle ważnych i naglących czynności nawet nie dostrzegasz, że stawiasz tym emocjom i oporowi opór, co kosztuje Cię mnóstwo energii i w efekcie czujesz się senny.
leżę i tak trudno jest wziąć telefon, usiąść i odtworzyć nagrania.
Nie. To jest banalne.
Tylko należy odpuścić opór – wybrać chęć względem tego.
Choć ostatnio mam dużo wolnego to czuje sie od rana tak, jakbym wlasnie wrócił z 8h ciężkiej pracy.
Bo nie uwalniasz rano oporu.
Uwalnianie oporu to nie walka z nim, to nie wkładanie w to siły.
To pozwolenie sobie, by go odczuwać bez żadnego oceniania i ustalenie intencji odpuszczenia.
Trwamy w tym świadomie, nie uciekamy w umysł i wybieramy intencję podjęcia działania – np. wstania z łóżka.
Czuje że uwalnialem się za mało, bo najwięcej jak byłem na zewnątrz, w ruchu.
Na pewno uwalniałeś będąc w ruchu?
Czy ruchu używałeś jako ucieczki od odczuwania?
Skoro czujesz tak dużo emocji, że nie chcesz nawet odpuścić oporu, by podnieść telefon i włączyć plik mp3, to powiedz mi jak mogłeś najwięcej uwalniać będąc na zewnątrz?
W spokoju , uwalnianie się nagraniami z maczety, to średnio jedno dwa nagranie na dzień przy których siedzalem średnio 20 minut.
Latem brałem słuchawki na rower i potrafiłem nawet przez godzine, dwie się uwalniać, lecz praktycznie (to może zabrzmieć kuriozalnie, ale z drugiej strony potwierdza to o czym mowa w temacie ego) opór przed uwalnianiem wzmógl się, gdy sobie całkiem fajnie poradziłem z jak to nazwałem pierwszą falą emocjii.
Na pewno czułeś emocje podczas jazdy na rowerze?
Bo coś mi mówi, że nie czułeś praktycznie nic.
Na co dowodem jest to jak czujesz się rano – opór jest tak silny, że nie jesteś w stanie wstać z łóżka.
I nagle magicznie gdy jeździsz na rowerze pozwalasz sobie odczuć te emocje przez 2 godziny, opierając się którym nie masz siły podnieść ręki?
Coś tu nie gra.
Mówiłem, że naukę uwalniania zaczynamy od sesji w pokoju, a nie robiąc coś innego.
Masz się skupić NA ODCZUWANIU. Umysł ma przestać uciekać i zmierzyć się z emocjami – odpuścić opór.
A Ty jeździsz na rowerze, zaś Twój umysł zamiast skupić się na wnętrzu pozostaje czujny, bo musi analizować otoczenie, utrzymywać równowagę, etc.
To „uwalnianie” to nawet nie 5% tego, co powinno się dziać.
Więc to samooszukiwanie.
Poza tym odpowiedz mi – czy ja gdziekolwiek zalecałem uwalnianie na dworze, podczas jazdy na rowerze?
Czy jazda na rowerze wyciąga z Ciebie emocje i opór? Nie. Nic wtedy nie czujesz, bo to działanie jest w Twojej strefie komfortu.
I dlatego je „lubisz”.
Ale sorry – uwalniania wtedy nie ma.
To, że słuchasz mp3 nie oznacza, że coś się dzieje.