Witam Cię serdecznie! Dzisiejszym artykułem rozpoczynam serię dotyczącą… 3 serii: – 100 dróg do pokoju. – 100 dróg do sukcesu. – 100 dróg do szczęścia i radości. \o/ Zaczniemy od wstępu, w którym zaznaczę kilka istotnych tematów, a w następnych częściach będę opisywał kilka dróg z każdej serii na zmianę. Pokój, sukces, szczęście i radość,… Przeczytaj
Wpis!
Witam Cię serdecznie! Sukcesywnie kontynuujemy serię dotyczącą sukcesu! :) Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej! ► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie. Części 1-4 tej serii znajdziesz klikając na poniższe linki: ► 100 Dróg do Sukcesu (1-6) – Wewnętrzne vs zewnętrzne, Osobiste, duchowe, w świecie, Przeczytaj książki, Sukces jako zwyciężanie, Sukces jako osiąganie celów, Sukces jako… Przeczytaj
Wpis!
Smutek to część życia. I płacz to część życia. Również męskiego. Jednak tak jak łzy są tymczasowe, smutek jest korzystny również tylko, gdy jest krótkotrwały – gdy się go nie chwytamy i nie utożsamiamy. Większość osób będzie utożsamiać się ze swoimi przywiązaniami – kulturowymi, religijnymi, tradycjami rodzinnymi, społecznymi, etc. do końca swojego życia. A to… Przeczytaj
Wpis!
Jest mi bardzo miło powitać Cię w nowym roku, już 2016! Z tej okazji z całego serca życzę Ci miłości, szczęścia i radości odnalezionych w sobie i przelanych na innych ludzi. Abyś swoje marzenia i potrzeby realizował w mądry i zdrowy sposób. Aby nie brakowało Ci odwagi oraz pomysłów, by osiągać swoje cele oraz aby… Przeczytaj
Wpis!
Co jeśli ktoś próbuje setki razy chce dobrze ale ma słabe geny?Moja rodzina na lęki i przejąłem to po niej.Wyobrażasz sobie ,że mój wujek ma firmę a boi się jechać do pobliskiego sklepu lub lekarza?Jak w firmie była kontrola to on się chował i wysyłał swojego pracownika.Czuje duzo winy i wstydu ,bo wydawało mi się ,że wyszedłem z przegrywu nawet podchodziłem do obcych kobiet a potem się okazało ,że ludzie mogą mnie uważać za jakiegoś psychopatę.Inni naturalnie spotykają się ze znajomymi,pracują mają hobby a ja siedzę w swojej głowie ciagle i wszystko analizuje.Ja mam jakiś głębszy problem chyba genetyczny i straciłem sens zycia oraz wiarę.Wydawalo mi się ,że jestem kimś ,bo mam odwagę podejść do obcej kobiety i co z tego skoro potem nie potrafilbym nawet spotkać się przy jej znajomych lub rodzinie.Znalazlem dziewczynę która była podobieństwem mnie czyli samotnica, która ma 20 lat a rodzice ją kontrolują i nawet nie może wyjść z domu wieczorem… nie mógłbym mieć normalnej dziewczyny ,bo sam nie jestem normalny nawet jakbym bardzo chciał to problem jest zbyt psychiczny tak mi się wydaje.Moja rodzina ma słabą psychike ojciec zapił się na smierć a siostra popełniła samobójstwo.Nie wiem czy nawet najlepszy terapeuta poradziłby sobie z moim problemem chociaż jakieś małe % mam jeszcze wiary.Ja zaakceptowałem takie problemy które dla innych były by nie zniesienia ,bo inni żyją normalnie spotykają się z ludzmi nawet ta moja była dziewczyna studiuje z dala od domu a ja bym nie mógł.Piotrze szukałem chyba rozwiązania tam gdzie nie trzeba chociaż wiedza Hawkinsa duzo pomogła ale mój problem może być psychiatryczny.
Co jeśli ktoś próbuje setki razy
O czym mówisz?
Czego próbowałeś setki razy?
Jeśli coś robisz i rezultaty się nie zmieniają, to trzeba zmienić to, co robisz.
A jeśli próbujesz coś robić i jest to właściwe, to znaczy, że nadal trzymasz się czegoś, co uniemożliwia zmianę.
Nie chcesz się tego puścić. Jest to ważniejsze/cenniejsze, niż zmiana.
Nie musi to być coś faktycznie cennego. Może to być np. postawa użalania się nad sobą, obwiniania, zazdroszczenia, etc.
I my to potajemnie doimy – doimy z tego nektar słodko-gorzkiej satysfakcji.
Trzeba z tego zrezygnować. Inaczej nie ma szans na zmianę.
chce dobrze
Chcieć, a faktycznie zrobić to często dwa różne światy.
ale ma słabe geny?
Co można zrobić w tej sytuacji? Nic.
Bo to bzdura.
Nie masz żadnych słabych genów. To zwykła racjonalizacja dla podświadomego lęku i oporu.
Macie dużo stłumionych i wypartych emocji i zbudowaliście dla nich mnóstwo niezdrowych racjonalizacji – sposobu wewnęrznego postępowania, które przekazujecie sobie z pokolenia na pokolenie.
To nie ma nic wspólnego z genami.
Gdyby w rodzinie od zawsze jadło się na każdy posiłek ziemniaki polane masłem i najtłustsze wędliny i wszyscy byli chorobliwie otyli, to ma to coś wspólnego z genami?
Nie. To naturalna konsekwencja niezdrowego odżywiania się.
Moja rodzina ma lęki i przejąłem to po niej.
Zgadza się.
A każdy ma to, co sam wybiera.
Ty też to wybierasz i zamiast się lęku puścić, to się go trzymasz i uważasz, że to sprawa genów…
Gdybyście mieli słabe geny, to byście się rozpadli na proch.
“Słabe geny” to tylko bardzo chętnie wykorzystywane usprawiedliwienie dla ludzi, którzy na wszystko projektuje swój lęk i opór.
Masz te same programy, co reszta Twojej rodziny, bo sam się ich od nich nauczyłeś.
Dlaczego Cię to dziwi?
Dlaczego raz mówisz, że przejąłeś coś po rodzinie, a potem zwalasz to na geny?
Lęk nie bierze się z genów.
Lęk to rezultat postrzegania w czymś zagrożenia.
Poza tym sam strach to relatywnie wysoka energia, która WSPOMAGA DZIAŁANIE.
Natomiast Ty zarówno postrzeganie rzeczywistości nauczyłeś się od rodziny, jak i gromadzenia w sobie lęku, a nie odpuszczania go i wykorzystywania jego energii do zadbania o siebie i swoje życie.
Jako, że nigdy tego nie skorygowałeś, no to jakże miałbyś mieć inne rezultaty, niż inni członkowie Twojej rodziny.
Wyobrażasz sobie ,że mój wujek ma firmę a boi się jechać do pobliskiego sklepu lub lekarza?
A co ma wspólnego jedno z drugim?
Ma firmę, bo nic i nikt nie przeszkadza mu jej mieć.
A na resztę projektuje lęk i opór.
Ma w sobie tyle stłumionego, że wyciąga go z niego wyjście do lekarza.
Czy jest w tym cokolwiek dziwnego? Oczywiście, że nie.
Jak nalejesz do filiżanki kawy z czubem, to najmniejszy ruch spowoduje rozlanie kawy.
Czy to oznacza, że filiżanka ma słabe geny lub jest z gorszej porcelany?
Nie. Oznacza to tyle, że jest w niej za dużo kawy.
Błędnie postrzegasz zachowanie wujka.
Wasza inteligencja emocjonalna jest na niskim poziomie, jak większości ludzkości, a przez negatywne wzorce dodatkowo nagromadziliście w sobie bardzo dużo emocji.
Jednym z takich wzorców jak widzisz jest uciekanie od emocji i tego, co uznaliście za ich źródło.
Twój wujek sądzi, że jak czujesz strach, to znaczy, że istnieje realne zagrożenie, od którego próbuje uciec.
Ale takiego zagrożenia nie ma, bo to tylko emocja strachu, której energia została stłumiona i teraz już byle co ją z Twojego wujka wyciąga.
Jak w firmie była kontrola to on się chował i wysyłał swojego pracownika.Czuje duzo winy i wstydu
No ale jeśli nigdy ich nie uwalniał, nie oczyszczał się, to nie dziwne, że ma ich w sobie pełno.
I jeśli tłumienie, wypieranie i projekcję emocji przekazujecie na kolejne pokolenia, to nie dziwne, że tak reagować będzie nawet człowiek dorosły.
Nie przekazuje się emocji, bo to niemożliwe, tylko takie programy, przekonania i postawy, przez które W NAS powstają emocje.
To, co czujesz to w 100% Twoja odpowiedzialność. A nie rodziny, ani genów. Ty odpowiadasz za to, co utrzymujesz w sobie, w co wierzysz, etc.
Wiek biologiczny odnośnie inteligencji emocjonalnej nie ma żadnego powiązania.
Dziecko może być dojrzalsze emocjonalnie, niż 70-latek.
A poza tym miliony mężczyzn i chłopaków tak samo uciekają przed kobietami/dziewczynami, które się im podobają jak Twój wujek przed kontrolą.
I też wciskają sobie gorsze geny lub zwalają na rodzinę/wychowanie.
Ale żeby pouwalniać strach, wstyd i opór – tego jakoś nie biorą pod uwagę.
Większość dlatego, że nie ma nawet o tym pojęcia, więc sobie tylko racjonalizują swoją sytuację.
Czy było zagrożenie? Nie. Ale w umyśle zasilanym lękiem zawsze pojawi się to samo.
Trzeba się więc zacząć odklejać zarówno od mentalizacji jak i od emocji.
bo wydawało mi się ,że wyszedłem z przegrywu
A to Twoja racjonalizacja dla wstydu, winy, żalu, oporu, strachu.
Zwalasz odpowiedzialność za swoje emocje i myśli na rodzinę.
I masz rację – wydaje Ci się, że tak jest.
Sugerowałbym przewartościować to jak postrzegasz swoją rodzinę i samego siebie.
Twoja rodzina, ani Ty nie jesteście przegrywami.
To także racjonalizacja dla wstydu.
Widzisz – sam się zamykasz w klatce i dziwisz się, że w niej jesteś.
nawet podchodziłem do obcych kobiet a potem się okazało ,że ludzie mogą mnie uważać za jakiegoś psychopatę.
Jeśli nie robisz nic psychopatycznego, to nikt nie będzie miał podstaw, aby Cię uważać za takiego.
Podejście do kobiety to raczej wyraz odwagi.
Czy zdarzyło Ci się to? Co wtedy zrobiłeś?
Wyłeś jak wilk, że Ci kobieta dała nr telefonu?
Inni naturalnie spotykają się ze znajomymi,pracują mają hobby
Jacy inni? Proszę o konkretne przykłady.
Innym jest Twój wujek i on jakoś nie jest tym “innym”.
Każdy ma swoje projekcje.
Każdy sam wybiera swoje postawy i nastawienia. W każdym momencie możesz zacząć wychodzić z domu chętnie i radośnie i poznawać innych ludzi, rozwijać jakieś hobby.
Nikt Ci w tym nie przeszkadza, a na pewno nie jakieś wymyślne science-fiction “słabe geny”.
a ja siedzę w swojej głowie ciagle i wszystko analizuje.
I sądzisz, że to sprawka genów lub Twojej rodziny?
Sam to robisz cały czas i dziwisz się, że masz problemy?
Poza tym nie Ty to robisz, po raz 149 przypomnę, że człowiek nie myśli, tylko hipnotyzujesz się bezosobowym, ciągłym i nieskończonym procesem mentalizacji.
Nie Ty analizujesz, tylko umysł non stop projektuje emocje na świat i innych ludzi. I myśli dla samego myślenia.
Dopóki nie oczyścisz się z emocji i nie odkleisz się od myśli, tak to będzie wyglądać nawet całe życie.
Na razie jesteś do nich przyklejony jak Kropelką.
Ja mam jakiś głębszy problem chyba genetyczny
Bzdury i głupoty.
Po prostu jesteś przywiązany do myślenia, sądzisz nadal, że Ty to robisz.
A tak naprawdę boisz się i opierasz. Tyle na początek.
i straciłem sens zycia oraz wiarę.
Kolejne bzdury.
Przykleiłeś się do myśli, strachu, żalu, wstydu, winy, oporu.
Nie chcesz się ich puścić i już.
Boisz się i tyle.
Wydawalo mi się ,że jestem kimś ,bo mam odwagę podejść do obcej kobiety i co z tego skoro potem nie potrafilbym nawet spotkać się przy jej znajomych lub rodzinie.
Ależ potrafiłbyś ale nie chcesz tego. Bo podświadomie czujesz, że poczułbyś wstyd, winę, strach, opór.
I chcesz tego uniknąć. Dlatego kleisz się do oporu, strachu i apatii.
Pamiętaj, że śmiałe działania nie oczyszczą Cię z już stłumionych emocji.
Poprzez działanie możemy zmierzyć się z oporem, lękiem czy wstydem i wtedy je uwolnić.
Ale bez uwolnienie samo działanie nie spowoduje, że znikną niskie emocje.
Znalazlem dziewczynę która była podobieństwem mnie czyli samotnica, która ma 20 lat a rodzice ją kontrolują i nawet nie może wyjść z domu wieczorem…
Więc widzisz, że Ci “inni” wcale nie żyją tak wspaniale jak Ci się wydaje.
Ile jeszcze ludzi lepiej poznałeś?
Uważasz, że ona też ma gorsze geny?
Poszliście zbadać razem swoje geny?
Poza tym bycie “samotnicą” jest normalne. Nie jest może najzdrowsze, bo to także ucieczka od podświadomego wstydu, winy, lęku, żalu.
Ale na pewno nie jest nienormalne.
nie mógłbym mieć normalnej dziewczyny ,bo sam nie jestem normalny nawet jakbym bardzo chciał to problem jest zbyt psychiczny tak mi się wydaje.
To Ci się źle wydaje.
Problemem jest Twoje zaniedbanie podświadomości, hipnotyzowanie się mentalizacją i jej projekcja.
A w tym czasie opierasz się, wypierasz i tłumisz emocje, które zasilającą mentalizację.
I tak w kółko.
Oczywiście, że mógłbyś mieć “normalną” dziewczynę ale nie chcesz. Bo to co normalne wyciągnie z Ciebie wszystko, czego się trzymasz i do czego się przykleiłeś.
A Ty do tego jesteś przywiązany i nie chcesz się tego puścić.
Więc wymyśliłeś sobie “nie mogę” i “pochodzę z przegrywu” oraz “moja rodzina ma słabe geny”.
Moja rodzina ma słabą psychike
O, jeszcze jedna racjonalizacja – teraz, że rodzina ma słabą psychikę…
Jeszcze jakieś?
Nie istnieje coś takiego jak słaba psychika.
Aby opierać się tak wielkiej ilości emocji, by jako dorosły człowiek bać się inspekcji, trzeba stawiać bardzo silny opór.
A to świadczy o silnej psychice, tylko bardzo nierozsądnym korzystaniu z niej.
To tak jakbyś miał silne ciało ale zamiast z niego mądrze korzystać, cały czas byś się uderzał.
Jeśli non stop nosisz na rękach ciężki głaz i jesteś non stop zmęczony, to znaczy, że jesteś słaby?
A co z prostym faktem, że non stop nosisz ciężki głaz? Jesteś silny, tylko robisz coś bardzo głupiego i nie pozwalasz sobie się zregenerować.
Siła woli nie może się zregenerować, gdy cały czas wykorzystywana jest na opór i przełamywanie się nawet w najmniejszych kwestiach.
Nawet wielki strongman nie byłby w stanie podnieść talerza, gdyby non stop bardzo silnie korzystał z mięśni.
ojciec zapił się na smierć
Bardzo mi przykro!
Jednak nie oznacza to, że miał słabą psychikę, tylko opierał się, przez co emocje, których nie chciał czuć – zapewne głównie wstyd, wina i żal – nie mijały, a nawet rosły.
Pił by nie czuć.
a siostra popełniła samobójstwo.
Przyjmij wyrazy współczucia!
Ale to “tylko” pokazuje, że dalsze takie postępowanie prowadzi do nieprzyjemnego miejsca.
Każdy na tej planecie, kto postępowałby wewnętrznie tak samo jak Twój tata i siostra, popełniliby samobójstwo.
Nie ma w tym żadnego smutnego losu, gorszych genów, ani słabej psychiki.
Trzeba więc to zmienić. Wzrosnąć w świadomości, oczyścić się z zalegających w podświadomości emocji i oporu.
Nie wiem czy nawet najlepszy terapeuta poradziłby sobie z moim problemem
Terapeuta sobie nie poradzi, bo terapeuta nic nie zrobi za Ciebie.
Twoim problemem jest to, że nawet nie jesteś świadomy tego, że się bardzo silnie opierasz emocjom – głównie strachowi, wstydowi i winie.
Jest w Tobie też mnóstwo żalu.
Jesteś też zapewne przywiązany do użalania się, wstydzenia, obwiniania.
Rolą terapeuty jest m.in. pokazać pacjentowi iluzje, w jakie wierzy i pomóc mu je przekroczyć.
Jest tzw. terapia prowokatywna, w której częstym przykładem jest apatyczny pacjent, który mówi, że nie ma energii nie ma siły nic zrobić.
Terapeuta wtedy podchodzi i np. zrzuca go z krzesła.
Pacjent wstaje wściekły, zaczyna krzyczeć, denerwować się.
A terapeuta mówi wtedy – “Widzi pan? Ma pan jak każdy w sobie nieograniczone pokłady energii ale się im pan opiera. A teraz pod odpowiednim pretekstem puścił się pan tego oporu i wybrał wyższą energię”.
chociaż jakieś małe % mam jeszcze wiary.
Więc dajesz sobie szansę coś zmienić.
Na tym Blogu masz odpowiedzi. Przeczytaj serię O Emocjach i zacznij uczyć się odczuwania.
Ja zaakceptowałem takie problemy które dla innych były by nie zniesienia,bo inni żyją normalnie spotykają się z ludzmi nawet ta moja była dziewczyna studiuje z dala od domu a ja bym nie mógł.
Ależ oczywiście, że mógłbyś i możesz ALE NIE CHCESZ!
Zacznij wychodzić z urojenia, że czegoś nie możesz.
Przecież to oczywiste, że możesz ale NIE CHCESZ. To Twój wybór – opór.
I nie wiesz jakie problemy byłyby i dla kogo nie do zniesienia.
Problemem nie jest sam problem, tylko nastawienia człowieka do tego problemu.
Widzisz, że akceptacja kompletnie zmienia doświadczenie.
Każdy w każdym momencie może wybrać akceptację – porzucić opór. I wtedy nawet największy problem stanie się coraz prostszy, aż w końcu z “nie mogę” poczujesz “mogę”, a nawet “mogę i zrobię to z przyjemnością!”
Sugeruję zacząć od akceptacji do siebie samego.
Piotrze szukałem chyba rozwiązania tam gdzie nie trzeba chociaż wiedza Hawkinsa duzo pomogła ale mój problem może być psychiatryczny.
A gdzie szukałeś rozwiązania?
W dalszym racjonalizowaniu i uciekaniu od emocji.
Poczytałeś książki Hawkinsa i co z tym zrobiłeś? Nic. Nadal czytasz.
Codziennie czujesz masę emocji i oporu i co z tym robisz? Nic. Dalej się opierasz, wypierasz i projektujesz. Wmawiasz sobie bezsilność, niemoc.
A gdzie uwalnianie? Gdzie zmiana postaw z negatywnych na pozytywne?
Wolisz dalej sprzedawać sobie bajeczkę, że masz słabe geny i pochodzisz ze słabej psychicznie rodziny?
To ja nie wiem jak Ty czytałeś te książki, bo w nich było wszystko wyjaśnione odnośnie Twojej sytuacji.
Szczególnie w “Przekraczaniu poziomów świadomości”.
Rozwiązanie jest w Tobie.
Zacznij od odpuszczania oporu przed odczuwaniem i przed uwalnianiem.
A potem zacznij zajmować się tym, co czujesz i swoim nastawieniem względem tego.
Zacznij to ROBIĆ, a nie tylko o tym czytać i fantazjować.
Miałeś wziąć udział w WoP. Nie wziąłeś.
Zamiast tego wysyłałeś mi linki do filmików o urojeniach na temat kobiet i mężczyzn, o zwykłych projekcjach żalu, oporu, wstydu.
Dalej więc udowadniasz sobie swoje własne przekonania i postawy, zamiast je zmieniać.
To duma.
A przecież nawet nie masz intencji zmiany, ani rozwiązania czegokolwiek. Tylko chcesz potwierdzenia, że jest tak jak uważasz.
I znajdujesz to czego szukasz, zaś resztę, w tym Program WoP – porzucasz.
Oczywiście swój problem uważasz za specjalny. Tak jak 90% ludzi, z którymi współpracowałem.
A to zwykły opór i strach, który czujesz każdy człowiek.
W Twoim problemie nie ma nic specjalnego, ani wyjątkowego, ani unikalnego.
To niska inteligencja emocjonalna i niski poziom świadomości i tyle.
Trzeba zacząć stawiać kroki, by to zmienić.
Nawet sądzisz, że najlepszy terapeuta by sobie nie poradził… a ilu wspaniałych terapeutów odwiedziłeś?
Teraz ja mówię Ci, że Twoim problemem nie jest “nie mogę” ale “nie chcę”. Dopóki tego nie zmienisz, to kto ma Ci pomóc jeśli sam nie chcesz sobie pomóc?
Możesz ale się boisz tak jak boi się Twój wujek, bał się Twój tata i bała się Twoja siostra.
A to tylko strach. Zapewne i paradoksalnie (ale jest to bardzo częste) – strach przed samym strachem.
Możesz zacząć go uwalniać i kto wie – może po miesiącu, może po roku poczujesz ogromną różnicę i zobaczysz jak wiele z “nie mogę” w Twoim życiu zmieniło się na “mogę” lub “nie zaszkodzi spróbować”.
Silnego ciała nie zbudujesz w 2 dni. Tak jak i nie oczyścisz swojej podświadomości z tego, co Cię obciąża i osłabia w 2 dni.
Nie wiem ile Ci to zajmie ale każda sesja uwalniania, odpuszczania, poddania i wprowadzone korekty w postawach i postrzeganiu na coraz bardziej pozytywne, będą Cię wzmacniać coraz bardziej i na trwałe.
Dobry terapeuta pomógłby Ci wybrać najważniejszy obszar do poprawy i powiedzieć Ci co jest fundamentem blokady.
Na oko jesteś na poziomie świadomości strachu, ale też oscylujesz w żalu. Podejrzewam, że przed wstydem i winą ratujesz się gniewem.
Widzimy też jak często zahaczasz też o poziom apatii – “nie mogę”, “nikt mi nie pomoże”.
Ktoś musi w Ciebie wlać troszkę energii.
Znajdź grupy 12 kroków lub jakieś grupy wsparcia oparte o bezwarunkową akceptację, a bardzo szybko zacznie Ci się poprawiać. Zacznij tam chodzić – RÓB TO – i zacznij się na spotkaniach otwierać.
Dzielić swoim wnętrzem.
Na razie masz w sobie ogromną ilość warunków na akceptację siebie.
Wszystko postrzegasz albo z poziomu żalu, albo strachu, albo apatii, albo wstydu, albo winy.
Nie ma w tym nic złego ale żyje się tak kiepsko
Nie ma to też nic wspólnego z genetyką. Tylko z niskim poziomem świadomości.
A jak wzrastać wyjaśniają książki dr Hawkinsa, które przeczytałeś ale nic z tego nie wdrożyłeś.
Na razie uparcie dalej trzymasz się swojej racji.
Co jest zrozumiałe biorąc pod uwagę, że jesteś otoczony “dowodami” tego, co uważasz.
Ale pytanie dlaczego nie widzisz nic innego?
Przeczytałeś książki dr Hawkinsa i nadal mówisz, że to problem z genami choć było wprost napisane, że to jedna z najczęstszych racjonalizacji apatii i żalu?
Widzisz więc, że jeden z najwspanialszych lekarzy i terapeutów Ci nie pomoże, jeśli sam odrzucasz to, co może Ci pomóc.
Jeśli dostaniesz tabletkę na Twoją chorobę ale jej nie weźmiesz, no to cud się nie zdarzy.
Poza tym polecam:
http://wolnoscodporno.pl/Wop-Co-Dalej/
“Zazwyczaj dręczone są dzieciaki wstydliwe, słabe. Dlaczego to ma miejsce? Bo słabość przyciąga atak. Niewinny umysł tych dręczonych dzieci często dokonuje “uświęcenia” słabości – mówi, że jest dobry, a spotykają go złe rzeczy. Ale utrzymywanie słabości, wstydu i winy nie jest dobre. I zazwyczaj w tych dzieciach w środku się gotuje – chciałyby zaatakować ale… boją się kary. A potem paradoksalnie same się zadręczają i winią za swoją słabość.”
Chciałbym wiedzieć na czym polega wybór tych dzieci. Przecież atakując silniejszego fizycznie można tylko dostać wpierdol. Kiedy zaczynałem gimnazjum przypisano mnie do klasy “dresiarzy” można to tak nazwać. Byli duzi, silni fizycznie i sprawiali wrażenie silnych psychicznie (w rzeczywistości byli nieudacznikami nadającymi się wyłącznie do bicia ludzi). Widząc gdzie się znajduję całkowicie powstrzymałem swoje ADHD – i cały rok wytrzymałem niezauważony przez nich, można powiedzieć -szara myszka. Dziewczyny mnie zauważyły i coś tam próbowały zaprzyjaźnić się, może poderwać – nie wiem, wyglądało na podryw ale pewności 100 procentowej nie mam (chyba ciągle nie potrafię zaakceptować faktu że mogę się podobać kobietom), ale je odrzucałem. Rok minął spokojnie. Oczywiście miałem zamiar zmienić klasę, dlatego z jakiegoś byle konfliktu zrobiłem wielkie halo, aby rodzicom pokazać jak strasznie mnie tam dręczą. Oczywiście po to żeby zgodzili się przepisać mnie do innej klasy – co planowałem gdy tylko zobaczyłem chłopaków z tej. Oni byli silni fizycznie, a ja nie zamierzałem być niczyim popychadłem. Zmieniłem więc klasę na klasę słabych fizycznie, nieśmiałych kujonów – i tam mogłem robić co mi się żywnie podobało. I robiłem. Klasie spokojnych, ułożonych, grzecznych chłopaków nie podobało się oczywiście to że do klasy przyszedł palant który ich zajęcia zamienił w totalny chaos. Ale z racji tego że nie byli silniejsi fizycznie nic nie mogli zrobić. Mogli tylko bezsilnie próbować zawstydzać mnie tym że w poprzedniej klasie się tak nie zachowywałem. Ale niestety mieliśmy łączone zajęcia wychowania fizycznego. I ci chłopcy, którzy mnie prawie nie zauważali dostali furii z tego powodu że zmieniłem klasę. Parę razy dostało mi się z tego powodu. Aby zmniejszyć negatywne skutki nie odzywałem się do nich, ignorowałem ich zaczepki, a nawet to że czasem zdarzyło się zostać uderzonym po głowie. Po prostu zacząłem szukać nauczyciela który potraktowałby tę sprawę poważnie. No i w końcu znalazłem. Oni nigdy mnie już po tym nie tknęli, chociaż cały czas ujadali z tego powodu, i mieli ogromne pretensje że “złamałem zasady”, które według mnie nigdy mnie nie obowiązywały, bo nigdy nie byłem członkiem ich grupy. A że nie pokazywałem im że się we mnie gotuje, co by to dało? Dobra, teraz wiem że nie warto tłumić emocji, ale wtedy tego nie wiedziałem, a nie chciałem dawać im satysfakcji. Dlatego w ogóle się do nich nie odzywałem. A nawet obecnie kiedy mijam ich z daleka, a oni krzyczą do mnie z daleka (niestety niektórzy ludzie zupełnie nie umieją się zachować) to ich ignoruję, tak totalnie. Udaję że ich nie widzę i nie słyszę. A co miałbym się z nimi lać bo czuję gniew?
“Można powiedzieć, że dochodzi do takich sytuacji, by dziecko nauczyło się stawiać na swoim w mądry sposób, by go znalazło. A nie ziało nienawiścią i agresją. To jedna z lekcji, które dziecko samo wybrało.”
No i znalazłem – zacząłem nosić nóż (którego na szczęście nigdy nie użyłem), pałę i kubotan (tych używałem, może nie przy każdej okazji, ale nie stroniłem od tego). Kiedyś Ci o tym napisałem. Poradziłeś mi wtedy żebym przestał. No i przestałem, ale mam wątpliwości czy dobrze robię – z punktu widzenia mojego umysłu wydaje się to niezmiernie głupie. Bo byłem, jestem i będę słabszy fizycznie od większości mężczyzn, gdyż moja waga znajduje się poniżej 60 kg i zawsze tak było, nie wierzę w to że się to zmieni, bo próbowałem wszystkiego aby to zmienić (z wyjątkiem sterydów) – nic się nie zmieniło. Oczywiście że siła fizyczna to nie jest właściwy środek do “stawiania na swoim”, ale jak sam już zdążyłeś napisać w powyższym artykule – ludzie są na różnych poziomach świadomości, z czego większość jest nisko. No to jak “stawiać na swoim” w konfrontacji z takimi ludźmi? W interakcjach z co po niektórymi można tylko uciekać albo walczyć. A w ogóle co to za lekcja “stawiania na swoim”? Dręczone w szkole dziecko chce tylko aby się od niego odpierdolono, większości z nich nawet nie śni się “stawianie na swoim”. Bo żeby “postawić na swoim” to trzeba mieć jakąś opinię, jakąś potrzebę, jakieś pragnienie. Trzeba czegoś chcieć od ludzi względem których “stawiamy na swoim”. A człowiek który chce aby się od niego odwalono nie chce “stawiać na swoim”, tylko żeby się odwalono. Ja na prawdę nie chciałem nic od tych chłopaków. Nie chciałem mieć z nimi do czynienia, i tylko tyle. Gdzie tu było miejsce na “stawianie na swoim”?
“To samo tyczy się innych ludzi. Ich wewnętrzne zwierzę, ich wewnętrzne dziecko nie będzie respektować nas, dopóki my będziemy ulegli. Bo kto będzie respektował kogoś słabszego od siebie? Nikt. Nikt nie będzie słuchał osoby słabej, bo słabość to ograniczenie zdrowia. Słuchanie się osoby słabej nie doprowadzi do niczego dobrego ani w przypadku jednostki, ani rodziny, ani całego państwa. Ludzie podświadomie nie respektują, a więc i nie słuchają osób utrzymujących w sobie słabości.”
Czym właściwie jest ta słabość o której piszesz? Piszesz, że jest to coś co utrzymujemy. Czyli nie chodzi o słabość fizyczną? Ale przecież są ludzie którzy respektują wyłącznie tych którzy są co najmniej równi siłą fizyczną, a przede wszystkim tych silniejszych. Ludzie są z reguły bardzo prości pod tym względem – jesteś dryblasem z wielkimi mięśniami – nagle wszyscy cię “szanują” (o ile można nazwać szacunkiem coś takiego), a jeżeli jesteś niewysokim, szczupłym kolesiem (jak ja) to większość ludzi będzie cię lekceważyć dopóki nie zobaczą jak kogoś bijesz kubotanem po twarzy. Ludzie zaczynają mnie ignorować, widząc że nie jestem uległy – bo nie jestem. Ludzie nie tolerują niższych mężczyzn którzy nie chcą być ulegli. Z powodu braku tendencji do uległych zachowań mam kosę z prawie każdym kogo znam – bo oni uważają że skoro są wyżsi, to ja mam być uległy. Są nawet na to badania naukowe – dominujący wysoki mężczyzna postrzegany jest jako silny, kompetentny, ze zdolnościami przywódczymi, dominujący niski postrzegany jest jako arogancki, wychylający się przed szereg, próbujący na siłę coś udowadniać (nawet jeżeli w rzeczywistości tak nie jest). A teraz piszesz że to ograniczenie zdrowia? Czyli że co? Nie mam możliwości bycia zdrowym ponieważ urodziłem się bez niezbędnych do tego warunków fizycznych? Gdzie tu jest ta moja moc? Za co mam tutaj brać odpowiedzialność? Co mi pozostaje? Jaki mam wybór? Bo ja widzę tylko szarpanie się z każdym aby “postawić na swoim”, albo zostanie potulnym, uległym frajerem z którym nikt się nie liczy. Ale przecież “kto będzie respektował słabszego od siebie?”. No to problem. Wygląda na to że prawie nikt nie będzie mnie respektował – bo fizycznie jestem słabszy od zdecydowanej większości mężczyzn i do tego nie mam możliwości zmiany tego stanu rzeczy. Jak ma się to do niezmienności ludzkiej wartości? I tego że nikt nie jest gorszy od nikogo? Jak mam nie utrzymywać słabości jeśli jestem słabszy fizycznie od większości mężczyzn? Czym to właściwie jest jeżeli jest to coś co sami utrzymujemy?
Chciałbym wiedzieć na czym polega wybór tych dzieci. Przecież atakując silniejszego fizycznie można tylko dostać wpierdol.
A czy ja mówię coś o atakowaniu?
Ty widzisz tylko 2 opcje – atak lub ucieczka.
A co z akceptacją, poczuciem spokoju, wewnętrznej siły, swojej wartości?
Dlaczego albo traktować się jak małego, słabego, bezwartościowego robaka czy dumnego, zarozumiałego jegomościa lepszego od innych?
Naprawdę nie ma innych opcji?
Zaczepianie jest już konsekwencją czegoś – ujmowania sobie.
Takie dziecko nie tylko łapie się każdej okazji, by sobie umniejszać, racjonalizować wstyd, winę, opór, żal, etc., ale jeszcze dodatkowo zbiera w sobie gniew, dumę, nienawiść.
Parę razy dostało mi się z tego powodu.
No i widzisz?
Twoje problemy sam sobie zwaliłeś na głowę.
Kombinowałeś kolosalnie i efektem tego były zaczepki.
Sprowokowałeś tych chłopaków.
Bo problem był w Tobie. Tzw. ADHD, czyli nagromadzenie emocjonalności i oporu i usilne dążenie do znalezienia dla nich pretekstu.
Aby zmniejszyć negatywne skutki nie odzywałem się do nich, ignorowałem ich zaczepki, a nawet to że czasem zdarzyło się zostać uderzonym po głowie. Po prostu zacząłem szukać nauczyciela który potraktowałby tę sprawę poważnie. No i w końcu znalazłem. Oni nigdy mnie już po tym nie tknęli, chociaż cały czas ujadali z tego powodu, i mieli ogromne pretensje że “złamałem zasady”, które według mnie nigdy mnie nie obowiązywały, bo nigdy nie byłem członkiem ich grupy.
Ale byłeś na tyle dumny, że zamiast to po prostu zaakceptować i sobie spokojnie robić na co masz ochotę, dobrze się z nimi dogadywać, doprowadziłeś do konfliktu. Którego mogłeś uniknąć ale nie chciałeś. Włożyłeś spory wysiłek, by popsuć relacje z tymi chłopakami.
A że nie pokazywałem im że się we mnie gotuje, co by to dało?
Nic, bo już było za późno.
Dobra, teraz wiem że nie warto tłumić emocji, ale wtedy tego nie wiedziałem, a nie chciałem dawać im satysfakcji.
Ale to była tylko Twoja wewnętrzna, głupia gra. Twoja niedojrzałość i przelewanie jej poza siebie.
Co doprowadziło do całkowicie niepotrzebnych kłopotów i prowokowania innych.
A teraz przecież – wiele lat po tym – nadal postępujesz tak samo.
Dlatego w ogóle się do nich nie odzywałem. A nawet obecnie kiedy mijam ich z daleka, a oni krzyczą do mnie z daleka (niestety niektórzy ludzie zupełnie nie umieją się zachować)
Ajajaj, no jacy niewychowani.
A Ty taki złociutki jaśniepan.
to ich ignoruję, tak totalnie. Udaję że ich nie widzę i nie słyszę. A co miałbym się z nimi lać bo czuję gniew?
A więc ich nie ignorujesz, bo dalej w sobie czujesz gniew, winę, opór, dumę.
Więc nic się nie zmieniło od czasów szkoły.
Dalej nosisz w sobie te same emocje, a nawet dużo więcej i dalej kombinujesz na co je przerzucić i jak ich uniknąć.
“Można powiedzieć, że dochodzi do takich sytuacji, by dziecko nauczyło się stawiać na swoim w mądry sposób, by go znalazło. A nie ziało nienawiścią i agresją. To jedna z lekcji, które dziecko samo wybrało.”
No i znalazłem – zacząłem nosić nóż (którego na szczęście nigdy nie użyłem), pałę i kubotan (tych używałem, może nie przy każdej okazji, ale nie stroniłem od tego).
Ale nie przerobiłeś lekcji.
Przez swoją dumę, winę, wstyd, strach, opór doprowadziłeś do kłopotów. I nadal sobie je robisz.
I zamiast zająć się przyczyną, nadal tylko męczysz się ze skutkami i to w coraz bardziej absurdalny sposób – nosząc broń. To ciekawe co będzie za 5, 10 lat?
Kiedyś Ci o tym napisałem. Poradziłeś mi wtedy żebym przestał. No i przestałem, ale mam wątpliwości czy dobrze robię – z punktu widzenia mojego umysłu wydaje się to niezmiernie głupie.
Nie powiedziałem Ci byś przestał.
Moja rada brzmiała – uwolnij strach, zmierz się z nim, a najbardziej pomoże Ci w tym zaprzestanie noszenia noża i projektowanie na niego poczucia bezpieczeństwa.
Ty oczywiście tylko przestałeś nosić nóż ale tego, o czym w ogóle Ci mówiłem nie wykonałeś. Twoją intencją nie było to, po co w ogóle miałeś przestać nosić nóż. Samo zaprzestanie noszenia noża kompletnie nic nie zmieni.
Co więcej – nadal opierasz się strachowi i bez noża nie masz już z czego czerpać złudnego poczucia bezpieczeństwa.
Więc strach i opór rosną, a wraz z tym mentalizacja umysłu, w który non stop się wpatrujesz.
Bo byłem, jestem i będę słabszy fizycznie od większości mężczyzn, gdyż moja waga znajduje się poniżej 60 kg i zawsze tak było, nie wierzę w to że się to zmieni, bo próbowałem wszystkiego aby to zmienić (z wyjątkiem sterydów) – nic się nie zmieniło.
Tak, nic się nie zmieniło.
A Twoja tężyzna fizyczna nie ma z tym nic wspólnego.
Oczywiście że siła fizyczna to nie jest właściwy środek do “stawiania na swoim”,
Kompletnie nie o tym mówimy od samego początku.
ale jak sam już zdążyłeś napisać w powyższym artykule – ludzie są na różnych poziomach świadomości, z czego większość jest nisko.
Wliczając Ciebie.
No to jak “stawiać na swoim” w konfrontacji z takimi ludźmi?
Nie doprowadzać do konfrontacji, nie prowokować innych.
A jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.
W interakcjach z co po niektórymi można tylko uciekać albo walczyć.
Jak kopniesz śpiącego lwa w jaja, to sam sobie ograniczyłeś opcje. I to dość poważnie.
Pytanie tylko – po co było go w ogóle kopać?
A jeśli to zrobisz, no to pora na doświadczenie konsekwencji.
A w ogóle co to za lekcja “stawiania na swoim”? Dręczone w szkole dziecko chce tylko aby się od niego odpierdolono, większości z nich nawet nie śni się “stawianie na swoim”. Bo żeby “postawić na swoim” to trzeba mieć jakąś opinię, jakąś potrzebę, jakieś pragnienie. Trzeba czegoś chcieć od ludzi względem których “stawiamy na swoim”. A człowiek który chce aby się od niego odwalono nie chce “stawiać na swoim”, tylko żeby się odwalono. Ja na prawdę nie chciałem nic od tych chłopaków. Nie chciałem mieć z nimi do czynienia, i tylko tyle. Gdzie tu było miejsce na “stawianie na swoim”?
Ależ oczywiście, że chciałeś.
Chciałeś ich sprowokować, by poczuć się niesprawiedliwie potraktowaną ofiarą przez gorszych, tych niewychowanych.
Chciałeś poczuć się, że jesteś od nich lepszy.
Reszta nie miała znaczenia.
Dążyłeś do zasilenia dumy.
Nie graj teraz niesprawiedliwie dręczone dziecko, bo przedstawiłeś jasno i wyraźnie to, że sam doprowadziłeś do tej sytuacji.
Ci chłopcy nic od Ciebie nie chcieli.
I poczuli się sprowokowani przez Twoje zachowanie.
A poza tym jeszcze Ty zacząłeś być niemiły dla innych – tych “słabszych”, którzy nie mogli/nie chcieli/nie potrafili się bronić, postawić Ci.
“To samo tyczy się innych ludzi. Ich wewnętrzne zwierzę, ich wewnętrzne dziecko nie będzie respektować nas, dopóki my będziemy ulegli. Bo kto będzie respektował kogoś słabszego od siebie? Nikt. Nikt nie będzie słuchał osoby słabej, bo słabość to ograniczenie zdrowia. Słuchanie się osoby słabej nie doprowadzi do niczego dobrego ani w przypadku jednostki, ani rodziny, ani całego państwa. Ludzie podświadomie nie respektują, a więc i nie słuchają osób utrzymujących w sobie słabości.”
Czym właściwie jest ta słabość o której piszesz? Piszesz, że jest to coś co utrzymujemy. Czyli nie chodzi o słabość fizyczną?
Oczywiście, że nie.
Ty non stop utrzymujesz strach, opór, wstyd, winę, żal, frustrację.
Utrzymujesz słabości.
Co więcej – sądzisz, że bezpieczny możesz być tylko z bronią.
Bo tyle już stłumiłeś w sobie niskich emocji.
To wszystko są słabości – niskie jakości emocjonalne, niskie jakości mentalne, niskie, osłabiające postawy, nastawienia.
Nie ma w Tobie nic, co wspierałoby życie i relacje z innymi – odwagi, ochoty, spokoju, radości, wdzięczności, akceptacji, szacunku.
Ale przecież są ludzie którzy respektują wyłącznie tych którzy są co najmniej równi siłą fizyczną, a przede wszystkim tych silniejszych.
I co z tego?
Ty tylko sądzisz, że bezpieczeństwo zapewni Ci wielkie ciało.
Ale nie zrobi tego.
Ty nadal tylko kombinujesz.
A pracy nad sobą nie ma. Uwalniania strachu nie ma.
Ludzie są z reguły bardzo prości pod tym względem – jesteś dryblasem z wielkimi mięśniami – nagle wszyscy cię “szanują” (o ile można nazwać szacunkiem coś takiego), a jeżeli jesteś niewysokim, szczupłym kolesiem (jak ja) to większość ludzi będzie cię lekceważyć dopóki nie zobaczą jak kogoś bijesz kubotanem po twarzy.
A cóż to za bzdury?
Jako, że nigdy nie byłeś respektowany za to jaki jesteś, to sobie tylko fantazjujesz o tym.
Jeśli natomiast zależy Ci na opinii ludzi, którzy “respektować” kogoś mogą tylko za masę mięśniową, no to sam sobie tworzysz takie środowisko.
I mówisz naturalnie tylko o sobie – Ty jesteś tym prostym i Ty “szanujesz” kogoś tylko za to jak wielki jest.
Bo to Twoja projekcja i fantazja – że poczujesz się dobrze nareszcie dopiero wtedy, gdy będziesz wielkim chłopiskiem z bicepsem jak piłka do kosza.
I bardzo zastanawiające jest, że akurat nie możesz tego za nic na świecie zrealizować :)
Albo z innej strony – respektować będziesz tylko takiego, kto będzie bił innych. Dlatego nie naśladujesz, ani nie inspirujesz się nikim innym.
Ludzie zaczynają mnie ignorować, widząc że nie jestem uległy – bo nie jestem.
Bo pewnie Twoje “nie jestem uległy” polega na wkurwianiu się.
Więc inni wolą Cię nie prowokować i trzymają się z daleka od kogoś, kto im wygląda na szukającego zaczepki i kłopotów niedojrzałego kolesia.
Ludzie nie tolerują niższych mężczyzn którzy nie chcą być ulegli.
Nie wiem o kim gadasz.
Albo wymyślasz sobie jakichś ludzi, albo mówisz o kilku sztukach, które znasz.
Ty nie tolerujesz niższych mężczyzn – przecież takich sam dręczyłeś już w szkole.
I sądzisz, że wszyscy tacy są.
Ale wiele osób jest mądrzejsza od Ciebie w tym kontekście.
Słowem – wymyśliłeś sobie jakąś rzeczywistość i uważasz ją za obiektywną.
Z powodu braku tendencji do uległych zachowań mam kosę z prawie każdym kogo znam – bo oni uważają że skoro są wyżsi, to ja mam być uległy.
Cały czas sam sobie tworzysz kłopoty i wybierasz takie towarzystwo.
Choć widzisz, że od szkoły nic Ci to nigdy dobrego nie przyniosło, nadal tak żyjesz.
Są nawet na to badania naukowe – dominujący wysoki mężczyzna postrzegany jest jako silny, kompetentny, ze zdolnościami przywódczymi, dominujący niski postrzegany jest jako arogancki, wychylający się przed szereg, próbujący na siłę coś udowadniać (nawet jeżeli w rzeczywistości tak nie jest).
Tak, dopóki się nie odezwie i ktoś z nim nie spędzi 5 minut.
Nie wiem co to za badania naukowe ale brzmią jak fantazjowanie na temat rzeczywistości, gdy wystarczy wyjść z laboratorium i poprzebywać z realnymi, żywymi osobami.
A teraz piszesz że to ograniczenie zdrowia? Czyli że co? Nie mam możliwości bycia zdrowym ponieważ urodziłem się bez niezbędnych do tego warunków fizycznych?
Nigdy nie mówiłem nic o warunkach fizycznych, tylko mentalnych, psychiczny i emocjonalnych, co jest fundamentalne w temacie zdrowia i koszmarnie zaniedbane przez Ciebie.
Gdzie tu jest ta moja moc?
W Tobie, tylko zamiast niej wybierasz strach, frustrację, dumę, opór, winę, etc.
Za co mam tutaj brać odpowiedzialność?
Za 1000 spraw, o których pisałeś.
Np. za to, że Ty nie tolerujesz niższych mężczyzn, a nie jacyś “inni”.
A więc nie tolerujesz siebie, gdy jesteś od kogoś niższy.
Słowem – to, co sądzisz na temat innych i jak ich oceniasz, robisz sam sobie.
Co mi pozostaje? Jaki mam wybór?
Przestać projektować swoje zaniedbania na świat.
Uwolnić emocje, opór, wybrać intencję wzrostu, przekroczenia tego. Życia spokojnego, radosnego, odważnego, kochającego, respektującego siebie i innych, etc.
Bo ja widzę tylko szarpanie się z każdym aby “postawić na swoim”, albo zostanie potulnym, uległym frajerem z którym nikt się nie liczy.
Zgadza się – Ty widzisz tylko to.
Co nie znaczy, że nie ma innych opcji, o których mówię w praktycznie każdym artykule.
Więc ciekawe jak Ty robisz, że nadal widzisz tylko walkę lub ucieczkę?
Ale przecież “kto będzie respektował słabszego od siebie?”. No to problem.
Np. taki, komu w czymś pomożesz.
Wygląda na to że prawie nikt nie będzie mnie respektował – bo fizycznie jestem słabszy od zdecydowanej większości mężczyzn i do tego nie mam możliwości zmiany tego stanu rzeczy.
Człowieku – postrzegasz świat, w którym tylko mięśnie mają znaczenie.
Sugerowałbym opuścić świat wikingów i rozejrzeć się troszkę, bo się świat zmienił w wielu aspektach.
Ludzie najbardziej respektowani to tacy, którzy robią dużo dobrego dla innych.
Jeśli tak źle jest Ci w tam, gdzie liczy się tylko siła fizyczna, po co tam nadal jesteś?
Po co Ci to?
Jak ma się to do niezmienności ludzkiej wartości?
A tak, że nie widzisz jej ani w sobie, ani w nikim innym, bo widzisz tylko swoją emocjonalność i mentalny bełkot.
I sądzisz, że siła fizyczna jest ponad wszystkim.
I tego że nikt nie jest gorszy od nikogo? Jak mam nie utrzymywać słabości jeśli jestem słabszy fizycznie od większości mężczyzn?
A tak, by przestać swoją wartość projektować na siłę fizyczną.
Czym to właściwie jest jeżeli jest to coś co sami utrzymujemy?
Czymś, czego nie zrozumiesz z obecnego poziomu – strachu, winy, żalu, dumy, gniewu.
Twoja historia pokazuje, że całe życie utrzymywałeś strach. Nikt nie zrobił Ci nic złego, dopóki sam do tego nie doprowadziłeś – dopóki nie sprowokowałeś tej osoby.
Tak, byli oni w niskiej świadomości ale dopóki Ty ich nie rozjuszyłeś i nie dałeś im pretekstu, nic Ci nie robili.
A pewnie zakumplowaliby się z Tobą, nauczyli być, bronić się. Nie tylko miałbyś spokój i dużo kumpli ale też czułbyś się bezpiecznie w ich towarzystwie.
Zamiast tego uciekłeś i sam zacząłeś dręczyć jeszcze słabszych i sprowokowałeś silniejszych.
I zachowując się tak nadal uważasz, że Twoja wizja świata ma przełożenie na życie dojrzałej osoby?
Ludzka wartość jest niezmienna. Ale Twoje jej postrzeganie ulega zmianie i na razie jest to wizja przesiąknięta dumą, wartościowaniem, ocenianiem, osądzaniem, winą, gniewem i strachem.
Nie widzisz więc rzeczywistości, tylko własne projekcje.
Sam stworzyłeś w sobie w głowie iluzję, którą nadal utrzymujesz – że będziesz ich popychadłem. Choć nigdy Cię tak nie traktowali.
Tylko Ty się tak czułeś i sam tak o sobie myślałeś.
Przeniosłeś się do klasy, gdzie sam odtwarzałeś swoje urojenia i szaleństwa, które cały czas wierzyłeś, że urządzą Ci inni choć nigdy nikt Ci tego nie zrobił.
To jedna ze słabości, które utrzymujesz – to jak postrzegasz i traktujesz zarówno słabszych fizycznie od siebie jak i silniejszych.
Swój wstyd, winę, żal, strach, urazy, dumę, gniew cały czas projektujesz na świat, na innych.
I postępujesz tak jakby to, co widzisz w umyśle – szaleńcze urojenia były prawdziwe.
I stają się tylko dlatego, bo sam do tego doprowadzasz.
Rok minął Ci spokojnie, nic Ci się nie działo, nawet dziewczyny próbowały Cię poderwać ale Ty jedyne nad czym się skupiałeś, to jak stamtąd zwiać i zacząć innym robić problemy.
Zawsze wybierałeś rację, a nie spokój.
I nadal tak jest.
Rok nic się nie działo – ALE MOGŁO! – wg Twojego podejścia. I jedynym, który do tego doprowadził byłeś Ty.
I teraz ciekawe czy znowu napiszesz górę tekstu przedstawiającego Twoją rację, czy wreszcie wybierzesz spokój, pokorę, pracę nad sobą?
“I teraz ciekawe czy znowu napiszesz górę tekstu przedstawiającego Twoją rację, czy wreszcie wybierzesz spokój, pokorę, pracę nad sobą?”
Jakkolwiek zgadzam się z większością tego o napisałeś, tak mam parę pytań odnośnie kilku poruszonych przez Ciebie aspektów. Mam nadzieję że ściana będzie jak najmniejsza.
“Ale byłeś na tyle dumny, że zamiast to po prostu zaakceptować i sobie spokojnie robić na co masz ochotę, dobrze się z nimi dogadywać, doprowadziłeś do konfliktu. Którego mogłeś uniknąć ale nie chciałeś. Włożyłeś spory wysiłek, by popsuć relacje z tymi chłopakami.”
Dlaczego uważasz że robienie tego na co mam ochotę w moim przypadku oznaczałoby dobre relacje z nimi? Sądzisz że każdy powinien dążyć do tego żeby mieć dobrą relację z każdym? Ja właśnie zrobiłem to na co miałem ochotę – zmieniłem klasę. I to doprowadziło do konfliktu. Wcześniej nie zwracali na mnie uwagi, poza tym że miałem dużo lepsze oceny, twierdzili że jestem “kujonem” – i tyle.
“Ależ oczywiście, że chciałeś.
Chciałeś ich sprowokować, by poczuć się niesprawiedliwie potraktowaną ofiarą przez gorszych, tych niewychowanych.
Chciałeś poczuć się, że jesteś od nich lepszy.”
Ale ja ich sprowokowałem zmieniając klasę – czyli właśnie robiąc dokładnie to na co miałem ochotę. Sami mi o tym powiedzieli. Pierwszego dnia w nowej klasie na przerwie przed łączonym WF-em. Powiedzieli “pożałujesz że nas zdradziłeś”. I co to ma być powód do ataku? Ja do dzisiaj nie rozumiem jak można widzieć problem w tym że ktoś zmienia klasę. Tym bardziej że w ich klasie mnie praktycznie nie było – udawałem że mnie nie ma. Z nikim nie nawiązałem tam kontaktu, ani nawet się nie witałem. Kim trzeba być, aby widzieć problem w czymś takim? Ich bolało to że ja nie uważam ich za wartościowych, do tego stopnia że zmieniłem klasę. Dostrzegli chyba że z mojej strony to nie była nieśmiałość, tylko chęć do trzymania się od nich z daleka.
“Ci chłopcy nic od Ciebie nie chcieli.
I poczuli się sprowokowani przez Twoje zachowanie.”
Jak mogli niczego ode mnie nie chcieć, jeżeli mieli do mnie pretensje o to że zmieniłem klasę?
“Cały czas sam sobie tworzysz kłopoty i wybierasz takie towarzystwo.”
W większości masz rację. Ale tej klasy sobie nie wybrałem. A ta klasa to właśnie te środowisko w którym rozmiar ciała, i mięśni odgrywał większą rolę niż w jakimkolwiek innym środowisku w którym kiedykolwiek byłem. U nich był sztywny podział – dwóch “samców alfa” i reszta – ich popychadła. Widziałem kiedyś jak jeden z tych samozwańczych imbecyli rozpiął rozporek przełożył przez niego palec i jeden z kolegów musiał uklęknąć i ten palec possać (co oczywiście wyglądało tak jakby robił mu loda), aby udobruchać rozgniewanego jaśnie pana. Czy to naprawdę takie dziwne że nie chciałem mieć z nimi do czynienia?
“A pewnie zakumplowaliby się z Tobą, nauczyli być, bronić się. Nie tylko miałbyś spokój i dużo kumpli ale też czułbyś się bezpiecznie w ich towarzystwie.”
Po pierwsze – byłem już wtedy metalowcem, i zaczynałem uważać się za satanistę (ten etap mam już dawno za sobą). Oni byli dresiarzami, oglądającymi mecze i słuchającymi disco polo. Nigdy w życiu nie byłem w stanie obejrzeć całego meczu piłki nożnej. Nigdy. Gapienie się przez 1,5h jak ganiają za piłką byłoby dla mnie co najmniej bardzo nudne. Zawsze miałem szeroki zakres zainteresowań, ale nigdy nie była to ani piłka nożna, ani nic popularnego wśród ogółu ludzi. Słowem – ja się nie nadaję do tego by kumplować się z większością mieszkańców tego kraju. Większość rzeczy o jakich mówią ludzie mnie nudzi. Nie interesuje mnie ani piłka, ani polityka, ani religia, ani wartości ani życie celebrytów, ani jakiekolwiek programy telewizyjne, ani filmy. W gimnazjum nie chciałem przyznać nawet sam przed sobą że interesują mnie dziewczyny, jak mógłbym przyznać się do tego przed innymi? Jak miałbym rozmawiać o dziewczynach z tymi chłopakami, a później unikać towarzystwa tych dziewczyn? To jest zbyt posrane nawet dla mnie. Na początku dziewczyny mnie podrywały, a ja je spławiałem, a później miałbym mówić kolegom o tych samych dziewczynach że mi się podobają? To wszystko sprawiało, że tematy na jakie mógłbym z tymi chłopakami rozmawiać praktycznie nie istniały. Bronić się? Bez jaj. Kiedyś napisałem ci że w podstawówce biłem się z kim tylko się dało. Ja się potrafiłem bić lepiej od nich, ale oni byli z dużo wyższych kategorii wagowych, a ja już z doświadczenia wiedziałem że taka różnica w masie jest w walce bez broni nie do nadrobienia. Jedyne czego mogli mnie nauczyć to jak być debilem bez perspektyw na życie. Sami twierdzili że będą “kopać rowy”. I z tego co wiem to bardzo się nie pomylili. Mogliby ewentualnie nauczyć mnie jak się przewiduje przyszłość. Jak ma się to do tego że stajemy się tacy jak ludzie z którymi się zadajemy? Przecież gdybym się z nimi zaprzyjaźnił to stałby się podobny do nich. I teraz pewnie też kopałbym rowy. Dlatego uważam że zmiana klasy w tym przypadku to była jedna z bardzo niewielu dobrych decyzji jakie podjąłem w całym moim życiu. Jedyne czego mogę żałować w tym przypadku, to te że tak późno wpadłem na to aby przedstawić swój problem temu konkretnemu nauczycielowi, który miał jaja żeby faktycznie zrobić z tym porządek. Plątałem się po wielu nauczycielach – i prawie wszyscy mieli to w dupie że jedni uczniowie znęcają się nad drugimi.
“I teraz ciekawe czy znowu napiszesz górę tekstu przedstawiającego Twoją rację, czy wreszcie wybierzesz spokój, pokorę, pracę nad sobą?”
Jakkolwiek zgadzam się z większością tego o napisałeś, tak mam parę pytań odnośnie kilku poruszonych przez Ciebie aspektów. Mam nadzieję że ściana będzie jak najmniejsza.
“Ale byłeś na tyle dumny, że zamiast to po prostu zaakceptować i sobie spokojnie robić na co masz ochotę, dobrze się z nimi dogadywać, doprowadziłeś do konfliktu. Którego mogłeś uniknąć ale nie chciałeś. Włożyłeś spory wysiłek, by popsuć relacje z tymi chłopakami.”
Dlaczego uważasz że robienie tego na co mam ochotę w moim przypadku oznaczałoby dobre relacje z nimi?
Chodziło mi, że robiłbyś coś innego ZAMIAST sprowokowania tych chłopaków.
Nie wiem jakie miałbyś z nimi relacje, bo nie wiem o nic nich. I nie wiem nic o Twoich intencjach z tamtego okresu.
Ale wiem na pewno, że bardzo prawdopodobnym było dokładnie to jak zareagowali – opuszczenie ich klasy potraktowali jako wyraz dysrespektu.
Zaś dla wielu młodych gniewnych to poważny problem, na który zareagują agresywnie.
Po prostu obaj wiemy, że ich w świadomości traktowałeś bez szacunku, Twoje decyzje wynikały z braku szacunku, etc. i dlatego otrzymałeś to z powrotem.
Sądzisz że każdy powinien dążyć do tego żeby mieć dobrą relację z każdym?
Tak.
Bo akceptacja i zostawienie kogoś w spokoju, NIE PROWOKOWANIE, zrozumienie natury i odpowiednie postępowanie jest wyrazem mądrości.
Możesz mieć dobrą relację z tygrysem nie prowokując go, dostosowując się do jego natury – np. nie wchodzić mu do klatki, nie denerwować.
Tak jak i z innymi ludźmi – możesz mieć super relacje z ludźmi toksycznymi i agresywnymi – dobrze im życzyć, a trzymać się z dala.
Dzięki temu ich negatywne usposobienie nie będzie znajdowało pretekstu, by takim pozostać.
Bo każda negatywność potrzebuje zasilania. Jak nie jest zasilana, to się wyczerpie.
Więc każdy nazywający się “dobrym” jeśli kogokolwiek postrzega jako złego, to sam utrzymuje to zło.
Ja właśnie zrobiłem to na co miałem ochotę – zmieniłem klasę. I to doprowadziło do konfliktu. Wcześniej nie zwracali na mnie uwagi, poza tym że miałem dużo lepsze oceny, twierdzili że jestem “kujonem” – i tyle.
No i nic Ci nie robili. Ale tu problemem była przyczyna tego, na co miałeś ochotę – nie miałeś ochoty na zmianę klasy, tylko Twoja intencja była bardzo negatywna – oceniałeś tych chłopaków, potem dręczyłeś innych. Nie zdziwiłbym się, gdyby ci kolesie dowiedzieli się, że odszedłeś, by móc dręczyć słabszych, co dla nich stanowiłoby prowokację do kwadratu.
To jak z porno – nie oglądasz go, bo tak to lubisz, tylko nienawidzisz tego, co czujesz.
I tu – nie zmieniłeś klasy z pozytywnej intencji, by np. lepiej się uczyć, tylko nienawidziłeś, gardziłeś kolegami, a potem znęcałeś się nad drugą grupą dzieciaków.
“Ależ oczywiście, że chciałeś.
Chciałeś ich sprowokować, by poczuć się niesprawiedliwie potraktowaną ofiarą przez gorszych, tych niewychowanych.
Chciałeś poczuć się, że jesteś od nich lepszy.”
Ale ja ich sprowokowałem zmieniając klasę – czyli właśnie robiąc dokładnie to na co miałem ochotę. Sami mi o tym powiedzieli. Pierwszego dnia w nowej klasie na przerwie przed łączonym WF-em. Powiedzieli “pożałujesz że nas zdradziłeś”. I co to ma być powód do ataku? Ja do dzisiaj nie rozumiem jak można widzieć problem w tym że ktoś zmienia klasę.
Problemem nie była zmiana klasy. Gdybyś ich szanował, to byś podszedł, wyjaśnił – “Słuchajcie, zmieniam klasę”.
Ale Ty ich od samego początku traktowałeś bardzo negatywnie, bez szacunku. Pomimo, że nic Ci nie robili.
Tym bardziej że w ich klasie mnie praktycznie nie było – udawałem że mnie nie ma. Z nikim nie nawiązałem tam kontaktu, ani nawet się nie witałem.
Bo miałeś do nich bardzo negatywne podejście. Osądzałeś ich.
Oni to akceptowali. Ale Ty ich nie akceptowałeś.
Kim trzeba być, aby widzieć problem w czymś takim?
Nadal nie rozumiesz tematu intencji, ani własnych zachowań, ani nie rozumiesz jaki to miało wpływ na reakcję innych.
Gdybyś z kimś mieszkał, nigdy się nie odzywał i pewnego dnia po prostu się wyprowadził bez słowa, to też bym nie liczył, że ta osoba będzie miała o Tobie pozytywne zdanie.
Ich bolało to że ja nie uważam ich za wartościowych, do tego stopnia że zmieniłem klasę. Dostrzegli chyba że z mojej strony to nie była nieśmiałość, tylko chęć do trzymania się od nich z daleka.
Zgadza się.
Gdybyś im powiedział, że np. zmieniasz klasę, bo masz problemy z nauką i potrzebujesz pomocy, to by to zrozumieli, być może poklepali po ramieniu, życzyli powodzenia.
A tak dupa. I sam sobie zrobiłeś problem, bo Twoje podejście do innych było negatywne.
“Ci chłopcy nic od Ciebie nie chcieli.
I poczuli się sprowokowani przez Twoje zachowanie.”
Jak mogli niczego ode mnie nie chcieć, jeżeli mieli do mnie pretensje o to że zmieniłem klasę?
Wyjaśnili Ci.
Uważali Cię za członka ich grupy, a Ty nagle odchodzisz bez słowa.
To był dysrespekt, nagle stało się jasne, że miałeś ich totalnie w dupie, że nawet nie powiedziałeś, że zmieniasz klasę.
“Cały czas sam sobie tworzysz kłopoty i wybierasz takie towarzystwo.”
W większości masz rację. Ale tej klasy sobie nie wybrałem. A ta klasa to właśnie te środowisko w którym rozmiar ciała, i mięśni odgrywał większą rolę niż w jakimkolwiek innym środowisku w którym kiedykolwiek byłem. U nich był sztywny podział – dwóch “samców alfa” i reszta – ich popychadła.
Jakoś mówiłeś, że miałeś przez rok spokój.
Więc sobie to wszystko uroiłeś. Żyłeś fantazjami, które nigdy się nie ziściły, aż nie postąpiłeś głupio.
Widziałem kiedyś jak jeden z tych samozwańczych imbecyli rozpiął rozporek przełożył przez niego palec i jeden z kolegów musiał uklęknąć i ten palec possać (co oczywiście wyglądało tak jakby robił mu loda), aby udobruchać rozgniewanego jaśnie pana. Czy to naprawdę takie dziwne że nie chciałem mieć z nimi do czynienia?
Nie ale od samego początku pomimo, że nic Ci nie zrobili, Ty ich oceniałeś, osądzałeś, a ostatecznie zwiałeś choć oczywistym było jak zareagują.
“A pewnie zakumplowaliby się z Tobą, nauczyli być, bronić się. Nie tylko miałbyś spokój i dużo kumpli ale też czułbyś się bezpiecznie w ich towarzystwie.”
Po pierwsze – byłem już wtedy metalowcem, i zaczynałem uważać się za satanistę (ten etap mam już dawno za sobą). Oni byli dresiarzami, oglądającymi mecze i słuchającymi disco polo.
Jest pełno przykładów znajomości i przyjaźni pomiędzy subkulturami.
Jasnym jest, że to jak zaczęli Cię traktować tamci chłopcy było odbiciem tego jak Ty traktowałeś ich i samego siebie – bez szacunku, bez krzty akceptacji i zrozumienia, bez respektu.
Nigdy w życiu nie byłem w stanie obejrzeć całego meczu piłki nożnej. Nigdy. Gapienie się przez 1,5h jak ganiają za piłką byłoby dla mnie co najmniej bardzo nudne.
A co to ma wspólnego z Twoim postępowaniem względem nich przez rok i potem zmienieniem klasy?
Teraz tylko podajesz racjonalizacje i usprawiedliwienia dla siebie choć konsekwencje już przyszły i wszystko jest jasne.
Ty nadal uważasz, że coś z nimi było nie tak.
A ich reakcja była do przewidzenia i oczywista biorąc pod uwagę ich sposób bycia.
Nie widzę ani trochę odpowiedzialności za swoje postępowanie, ani nawet gotowości, by odpowiedzialność wziąć w minimalnym stopniu.
To bardzo niedojrzałe.
Zawsze miałem szeroki zakres zainteresowań, ale nigdy nie była to ani piłka nożna, ani nic popularnego wśród ogółu ludzi. Słowem – ja się nie nadaję do tego by kumplować się z większością mieszkańców tego kraju.
Tak, bo problem jest w Tobie – niechęć, opór, duma, bardzo negatywne ocenianie, osądzanie.
Przemawia pod tym duma, wstyd, wina, żal, urazy trzymane względem siebie i wielu innych.
Nie bez powodu jesteś uzależniony i masz takie sobie życie.
Większość rzeczy o jakich mówią ludzie mnie nudzi. Nie interesuje mnie ani piłka, ani polityka, ani religia,
To dlaczego np. zostałeś satanistą?
Skoro Cię nie interesuje religia, to wykonałeś dość poważny krok jak na kogoś niezainteresowanego stając się satanistą.
Poza tym nie istnieje nuda. Ani tym bardziej nic Ci jej nie daje.
To Ty nie dodajesz radości do swojego życia, nie wybierasz jej i pewnie praktycznie nigdy nie wybrałeś.
Zamiast tego wszystko i wszystkich oceniałeś (zazwyczaj negatywnie), non stop hipnotyzowałeś się wewnętrznym mentalnym dialogiem na każdy temat zamiast żyć radośnie, chętnie, fajnie, pozytywnie.
ani wartości ani życie celebrytów, ani jakiekolwiek programy telewizyjne, ani filmy. W gimnazjum nie chciałem przyznać nawet sam przed sobą że interesują mnie dziewczyny, jak mógłbym przyznać się do tego przed innymi?
Jak mówię – problem jest tylko w Tobie. Nie ma go poza Tobą, w nikim innym.
Jak to jak mógłbyś? Po prostu, bo to normalne, zdrowe, naturalne.
Ale Ty jak mogłeś uciekałeś od tego co normalne w różne dziwactwa nie dostrzegając, że sam sobie robiłeś niepotrzebne problemy.
Jak miałbym rozmawiać o dziewczynach z tymi chłopakami, a później unikać towarzystwa tych dziewczyn? To jest zbyt posrane nawet dla mnie.
Bo cały czas, non stop, od zawsze siedzisz tylko w swoim umyśle i wpatrujesz się w tą zasraną mentalizację.
Wynikają z tego tylko kłopoty, a Ty nadal swoje. Nadal się tego słuchasz, nadal temu wierzysz, nadal zgadzasz się z każdym zdaniem i nadal każde powtarzasz.
Nie ma kompletnie zdroworozsądkowej analizy, nie ma wykorzystania informacji, które Ci daję – nie ma wzrostu świadomości.
Jest tylko nadal Twoja racja, Twój dotychczasowy poziom świadomości i brak intencji, by wzrosnąć.
Na początku dziewczyny mnie podrywały, a ja je spławiałem, a później miałbym mówić kolegom o tych samych dziewczynach że mi się podobają? To wszystko sprawiało, że tematy na jakie mógłbym z tymi chłopakami rozmawiać praktycznie nie istniały.
No i od tamtej pory nic się nie zmieniło, bo Ty się nie zmieniłeś.
Jakie były przyczyny tego, że spławiałeś dziewczyny?
To, że nie rozmawiałeś z innymi nie było spowodowane tym, że nie widziałeś tematów wspólnych, tylko nie chciałeś się z nikim kumplować, bo byłeś za dumny i zbyt wszystkich oceniałeś.
Duma, wstyd, wina, opór – to główne czynniki, na bazie których budowałeś interpretacje i podejmowałeś decyzje.
Bronić się? Bez jaj. Kiedyś napisałem ci że w podstawówce biłem się z kim tylko się dało. Ja się potrafiłem bić lepiej od nich, ale oni byli z dużo wyższych kategorii wagowych, a ja już z doświadczenia wiedziałem że taka różnica w masie jest w walce bez broni nie do nadrobienia.
A Ty dalej swoje.
Walka i ucieczka – to dla Ciebie jedyne możliwości. Bo takie możliwości widzi zwierzę, które we wszystkim widzi zagrożenie i czuje się zagrożone.
Nawet w poznawaniu dziewczyn widziałeś jakieś zagrożenie.
Tylko, że Ty możesz być dużo więcej, niż zwierzątkiem.
Jedyne czego mogli mnie nauczyć to jak być debilem bez perspektyw na życie.
Albo jak nawiązywać przyjaźnie z kimkolwiek, jak przestać oceniać, osądzać, wywyższać się i wiele więcej.
Jak żyć w grupie ludzie, akceptować się takimi jakim się jest.
To fundamenty zdrowego funkcjonowania.
Sami twierdzili że będą “kopać rowy”. I z tego co wiem to bardzo się nie pomylili. Mogliby ewentualnie nauczyć mnie jak się przewiduje przyszłość. Jak ma się to do tego że stajemy się tacy jak ludzie z którymi się zadajemy? Przecież gdybym się z nimi zaprzyjaźnił to stałby się podobny do nich.
Nikt nie mówił, że miałbyś z nimi spędzać każdą minutę swojego życia.
Ale Ty nie znalazłeś innej możliwości, niż albo walczyć, bić się, albo uciec.
Dodatkowo jeszcze ich bardzo negatywnie cały czas oceniałeś. Nikt Ci nie kazał traktować ich jak życiowych mentorów. Na litość krowy Milki – to jest okres nastoletni. Nie ma tu wielkiej filozofii.
Problem był i jest wyłącznie w Tobie – bardzo negatywne usposobienie generalnie do wszystkiego.
I teraz pewnie też kopałbym rowy.
Gdybyś żył jak bezwolny golem to pewnie tak.
Jeśli jedyny scenariusz to dla Ciebie albo całkowita nienawiść i niechęć lub całkowite naśladownictwo, taka “copy-pasta” to jasne.
Ale jakoś każdy mój znajomy jest inny, każdy wykonuje swoje prace, ma swoją pasję. Ewentualnie sobie pomagają, czasem robią coś wspólnie, etc.
Dlatego uważam że zmiana klasy w tym przypadku to była jedna z bardzo niewielu dobrych decyzji jakie podjąłem w całym moim życiu.
Problemem nie była decyzja ale to co do niej doprowadziło. Twoje podejście.
I nie uważam, że była dobra. Bo najpierw utrzymywałeś bardzo negatywny obraz kolegów z klasy i to przez długi czas, potem na podstawie tego stworzyłeś wewnętrzny dramat i na tej podstawie dopiero podjąłeś tą decyzję.
Jedyne czego mogę żałować w tym przypadku, to te że tak późno wpadłem na to aby przedstawić swój problem temu konkretnemu nauczycielowi, który miał jaja żeby faktycznie zrobić z tym porządek. Plątałem się po wielu nauczycielach – i prawie wszyscy mieli to w dupie że jedni uczniowie znęcają się nad drugimi.
I dobrze, że mieli w dupie, bo miałeś okazję poznać konsekwencje głupio podejmowanych decyzji.
Miałem wiele podobnych sytuacji. Ostatnio podczas składania życzeń z okazji Dnia Matki dowiedziałem się, iż moi Rodzice ciągle ponawiają odwieczną walkę z sąsiadami. W wyniku niedawnej akcji Ojciec doznał wylewu w oku, od lat zmaga się z nadciśnieniem. Bierna do tej pory Mama coraz aktywniej przyłącza się do tej wojny. Dorastałem w klimacie wiecznej bitwy, realnej bitwy. Czasem czuję jakbym ponad połowę swojego życia spędził w okopie. Zaproponowałem by dali sobie z tym spokój, sprzedali mieszkanie i poszukali czegoś spokojniejszego. Oczywiście znałem odpowiedź. “A niby dokąd? Gdzie indziej może być tak samo, lub gorzej”. Po prostu nie będę opuszczał swojego piekła, bowiem to nieznane może być jeszcze gorsze. Znam to do znudzenia, to przecież także i moja dewiza życiowa. Dzisiaj jestem wiele kilometrów od tamtego miejsca. Zdaję sobie sprawę, iż zawsze chciałem uciec. Taka też była moja intencja. Bałem się nowego, jednak w jakiś sposób wzniosłem się ponad ten strach i podjąłem kilka decyzji. Mimo tego konsekwencje moich intencji dopadły mnie, i tutaj zetknąłem się z ludźmi, którzy wyciągali ze mnie moje brudy. Z jednej strony martwię się o moich Rodziców, te prowokacje już wcześniej doprowadziły do skrajnie niebezpiecznych sytuacji. Z drugiej strony zaproponowałem im ucieczkę. Wiem, iż nawet w nowym miejscu będą doszukiwać się zagrożenia. Może powstanie nowa wojna. Czuję się bezsilny. Myślę, iż prawdziwy syn nabrałby odpowiedniej masy i umiejętności, pojawiłby się tam i zgładził wszystkich wrogów, ocalając niewinnych. Mam do siebie żal, iż tego nie podejmuję. Czuję się słaby i wybrakowany. Wstydzę się swojej słabości. Obwiniam się za bierność i proponowanie ucieczki. Wygodnych dla mnie decyzji. Zawsze tak się czułem, bowiem nigdy nie chciałem brać udziału w konflikcie. Niestety mam też z tym problem w sytuacjach, w których zajęcie jakiegoś konkretnego stanowiska jest wskazane. Mój Ojciec także dorastał w atmosferze gniewu, walki i konfrontacji. Inaczej już nie jest w stanie funkcjonować, choć w głębi bardzo by chciał. Ja nigdy nie umiałem tak istnieć. Zmuszałem się ale nigdy nie chciałem walczyć przez całe swoje życie. Zwłaszcza w czymś co nie miało sensu. Czasem widziałem tak bardzo wiele rozwiązań. Z jednej strony czuję się jak wyrodny syn, z drugiej czuję w sobie większą zgodę i akceptację tego, iż tak naprawdę nie mogę ich zmienić. Nie toczę bitw ze swoimi sąsiadami, staję się przykładem tego, iż można inaczej. Jednak nikt z tego nie chce skorzystać, nie mam na to wpływu i mieć nie mogę. Czasem im o tym mówię, jednak to rozbija się o starą konstrukcję. Nie mam takiej świadomości jak Ty, nie mam tak szerokiego kontekstu wielu sytuacji. Wiem jak czasem trudno i opornie jest zrozumieć to co piszesz o rzeczach ponad emocjami. Jednak tu i teraz czuję, iż zajechałbym się gdyby nie wiedza jaką przedstawiasz. Urodziłem się i dorastałem na polu bitwy. Teraz czuję się jakbym był w innym świecie. W komunie hippisów, którzy czasem naiwnie wierzą w pokój na świecie. Zaczynam doceniać ten stan, tą odmienność. Czasem delektuję się nią. Czasem czuję się też niczym dezerter, zdrajca braci broni. Łapię się na intencji ucieczki. Staram się z niej rezygnować. Nie wiem jak pomóc Rodzicom. Nie wiem czy moje propozycje mają większy sens. Wiem jednak, iż nie chcę dokonywać wyboru walki i zmagania się z innymi ludźmi. Mimo, iż mam o to żal do siebie, ponieważ nauczyłem się czegoś bardzo odmiennego.
Miałem wiele podobnych sytuacji.
Każdy ma i miał.
Nikt nie ma monopolu na cierpienie i przykre sytuacje na tej planecie.
Ważne co z nimi zrobimy.
To różni ludzi cierpiących od żyjących zdrowo.
Ostatnio podczas składania życzeń z okazji Dnia Matki dowiedziałem się, iż moi Rodzice ciągle ponawiają odwieczną walkę z sąsiadami. W wyniku niedawnej akcji Ojciec doznał wylewu w oku, od lat zmaga się z nadciśnieniem.
Bo to efekt oporu – energia emocjonalna jest blokowana przez stawiany im opór.
Ciało i psychika są non stop napięte.
To, co Twój tata widzi – na czym się skupia – nie podoba mu się to, bo ocenia to bardzo negatywnie. Obwinia, PRZELEWA na to swoją emocjonalność i opór.
I bum – wylew.
Bierna do tej pory Mama coraz aktywniej przyłącza się do tej wojny.
Nie bierna, tylko apatyczna.
Gniew pomógł jej wydostać się z apatii.
Dorastałem w klimacie wiecznej bitwy, realnej bitwy.
Wcale nie.
To nie żaden klimat. Po prostu brałeś do siebie to, co się działo na zewnątrz – w domu.
Czasem czuję jakbym ponad połowę swojego życia spędził w okopie.
Czujesz to, co czułeś wtedy – bo się tego nadal trzymasz i opierasz się temu – gniew, wina, wstyd, żal, opór.
Zaproponowałem by dali sobie z tym spokój, sprzedali mieszkanie i poszukali czegoś spokojniejszego. Oczywiście znałem odpowiedź. „A niby dokąd? Gdzie indziej może być tak samo, lub gorzej”.
No i widzisz gdzie leży problem – w niczym zewnętrznym, nie w sąsiadach, nie na jakiejś wojnie, tylko w każdym człowieku – w dumie, niechęci do zmiany, w nieelastycznym podejściu do życia, z którym walczą, opierają się i wybierają swoją rację, a nie spokój.
Problemem jest to jak podchodzimy do sytuacji, a nie same sytuacje.
Po prostu nie będę opuszczał swojego piekła, bowiem to nieznane może być jeszcze gorsze.
No i masz pięknie pokazane Ci jakie są konsekwencje takiego podejścia, a i tak się na nie zgadzasz.
Znam to do znudzenia, to przecież także i moja dewiza życiowa.
No to skoro tak, to w czym problem?
Sam to wybierasz. To chociaż nie narzekaj z tego powodu.
Dzisiaj jestem wiele kilometrów od tamtego miejsca. Zdaję sobie sprawę, iż zawsze chciałem uciec.
Gdybyś chciał, to byś coś zmienił.
Taka też była moja intencja.
Gdyby była, to byś się wyprowadził wtedy.
Bałem się nowego, jednak w jakiś sposób wzniosłem się ponad ten strach i podjąłem kilka decyzji. Mimo tego konsekwencje moich intencji dopadły mnie, i tutaj zetknąłem się z ludźmi, którzy wyciągali ze mnie moje brudy.
Więc nic Cię nie dopadło.
Ani wtedy, ani teraz.
Nadal własne emocje postrzegasz jak miny przeciwpiechotne, jak granaty, jak ostrą amunicję, która Cię rani.
Ale tylko i wyłącznie sam się ranisz opierając się i demonizując siebie, swoją emocjonalność i co popadnie.
Nawet teraz wiedząc, że to pomoc dla Ciebie traktujesz to jakby Cię dopadł jakiś drapieżnik.
Z jednej strony martwię się o moich Rodziców,
No i co Ci daje to martwienie się?
Dlaczego wybierasz to, co nic nie daje, a tylko Ci szkodzi?
Tak jak wtedy – Twoją intencją nie jest pomóc, bo byś pomógł. Skoro tego nie robisz, to znaczy, że masz inną intencję.
Polecam:
http://www.wolnoscodporno.pl/Blog/2019/05/jak-przestac-sie-martwic/
te prowokacje już wcześniej doprowadziły do skrajnie niebezpiecznych sytuacji. Z drugiej strony zaproponowałem im ucieczkę. Wiem, iż nawet w nowym miejscu będą doszukiwać się zagrożenia. Może powstanie nowa wojna. Czuję się bezsilny.
Bo starasz się wymyślić rozwiązanie z poziomu wstydu, winy, apatii, żalu, gniewu.
Myślę, iż prawdziwy syn nabrałby odpowiedniej masy i umiejętności, pojawiłby się tam i zgładził wszystkich wrogów, ocalając niewinnych.
No i widzisz jaka jest jakość tego “myślenia”.
Nie tylko nie traktujesz się jak prawdziwego syna, czyli wartościowego, kochanego – czym sobie racjonalizujesz wstyd, winę i żal.
Ale jeszcze sądzisz, że wrogowie są gdzieś na zewnątrz i jak się ich zabije, to zniknie problem.
A nie widzisz, że problemu nie ma poza Wami? Dowodem jest np. to zdanie – “gdzie indziej będzie tak samo lub gorzej”.
TO jest jedyny problem.
Mam do siebie żal, iż tego nie podejmuję.
No i widzisz – kolejny realny problem – nie tylko trzymasz się żalu do siebie, czyli się obwiniasz ale jeszcze zamiast ruszyć tyłek, znaleźć mądrych ludzi, z którymi mógłbyś się skonsultować jak rozwiązać sytuację, wolisz się taplać w żalu, wstydzie, winie.
Czuję się słaby i wybrakowany.
Bo się opierasz, trzymasz żalu, wstydu, winy, oporu.
Skąd ma się wziąć energia, jeśli robisz w sobie wszystko, co ją blokuje i ogranicza?
Wstydzę się swojej słabości.
Kolejna przyczyna nie tylko braku energii ale też dramatycznie ograniczonej percepcji uniemożliwiającej dostrzeżenie rozwiązania.
Obwiniam się za bierność i proponowanie ucieczki.
Etc.
Wygodnych dla mnie decyzji.
A, no to skoro Ci jest wygodnie, to dlaczego to wszystko piszesz? Dlaczego narzekasz?
Zawsze tak się czułem,
No pewnie – bo się tego cały czas trzymasz. Pewnie już ponad 20 lat.
bowiem nigdy nie chciałem brać udziału w konflikcie.
Bzdura.
Nigdy nie chciałeś puścić się żalu, wstydu, winy, oporu.
Po co miałbyś brać udział w konflikcie? Konflikt to tylko wylewanie na siebie nawzajem własnych zaniedbań i niedojrzałości.
Rozwiązanie jest poza tym.
Niestety mam też z tym problem w sytuacjach, w których zajęcie jakiegoś konkretnego stanowiska jest wskazane.
No pewnie, bo to pokazuje, że problemu nigdy nie było w niczym zewnętrznym.
Nawet w normalnych, codziennych sytuacjach wybierasz postawę apatyczną, niezdecydowanie, nie przesz do przodu, nie rozwiązujesz ich.
I co – tu też jest jakaś wojna? Okop?
Mój Ojciec także dorastał w atmosferze gniewu, walki i konfrontacji.
Czyli braku intencji spokoju, życia, rozwoju.
Inaczej już nie jest w stanie funkcjonować,
A cóż to za bzdura?
Oczywiście, że może tylko nie chce.
Bo tak się nakręcił, tak się przywiązał do dojenia gorzkiego nektaru wyższości, obwiniania, traktowania innych jako gorszych, że za nic na świecie nie chce z tego zrezygnować.
choć w głębi bardzo by chciał.
Wcale nie chce.
Nie usprawiedliwiaj go. Gdyby chciał, to przestałby prowadzić konflikt i poszukał wyjścia z niego.
Ja nigdy nie umiałem tak istnieć. Zmuszałem się ale nigdy nie chciałem walczyć przez całe swoje życie.
Ale i tak walczysz.
Zwłaszcza w czymś co nie miało sensu. Czasem widziałem tak bardzo wiele rozwiązań. Z jednej strony czuję się jak wyrodny syn, z drugiej czuję w sobie większą zgodę i akceptację tego, iż tak naprawdę nie mogę ich zmienić.
Siedzisz w swoim umyśle, nie zmieniasz siebie, swojego życia, swojej percepcji.
Tylko myślisz. I tyle.
Nie toczę bitw ze swoimi sąsiadami,
Ale toczysz w sobie od wielu lat.
staję się przykładem tego, iż można inaczej.
Naprawdę?
To dlaczego traktujesz się jak kogoś gorszego? Cóż to za przykład? Apatia, żal, wstyd, wina.
Jednak nikt z tego nie chce skorzystać, nie mam na to wpływu i mieć nie mogę.
Bo nie ma za bardzo z czego.
Czasem im o tym mówię, jednak to rozbija się o starą konstrukcję.
Bo to co mówisz/robisz/jaki jesteś to także stara konstrukcja.
Nie mam takiej świadomości jak Ty, nie mam tak szerokiego kontekstu wielu sytuacji.
Bo nadal tylko o tym myślisz, nadal postrzegasz to dokładnie tak samo.
Rozwiązania nie ma w zrobieniu czegoś czy posiadaniu czegoś.
Tylko w innym postrzeganiu, podejściu, intencji, interpretacji – w poszerzeniu kontekstu, we wzroście świadomości.
W poddaniu pozycjonalności – że np. Twoi rodzice są ofiarami, że ktoś jest gorszy, że jest wojna, że dzieje się coś złego.
Nie masz takiej świadomości jak ja, bo trzymasz się tego, co ją ogranicza.
Wiem jak czasem trudno i opornie jest zrozumieć to co piszesz o rzeczach ponad emocjami.
Oczywiście – bo starasz się je zrozumieć z poziomu emocji i mentalizacji.
Jednak tu i teraz czuję, iż zajechałbym się gdyby nie wiedza jaką przedstawiasz.
No ale co Ci daje wiedza? Nic.
Czytasz, wiesz i koniec.
Być może lepiej byłoby, gdybyś się zajechał, bo może wtedy byś przestał wpatrywać się w mentalny bełkot i poddał to całe zmaganie.
A tak to przeciągasz.
Urodziłem się i dorastałem na polu bitwy. Teraz czuję się jakbym był w innym świecie. W komunie hippisów, którzy czasem naiwnie wierzą w pokój na świecie.
No i widzisz?
Sądzisz, że życie spokojne, radosne jest naiwne.
No i powiedz mi – dlaczego dziwisz się, że nadal jest Ci źle i że nic się nie zmienia?
Próbujesz namówić rodziców na życie naiwne, gdy oni są święcie przekonani, że to też jest naiwne i jedyne słuszne jest wygranie z tymi złymi.
Zaczynam doceniać ten stan, tą odmienność.
A, czyli zaczynasz doceniać dalszą nietrzeźwość i naiwność.
Czasem delektuję się nią.
Oczywiście – bo takie zapicie czym innym to dalej wygodne uciekanie od całej Twojej emocjonalności.
Czasem czuję się też niczym dezerter, zdrajca braci broni.
No widzisz?
I Ty do “szlachetnie walczących” mówisz – “chodźcie ze mną zdezerterować, zhańbić się, poddać, uznać się za pokonanych i zacznijmy żyć naiwnie!”
Łapię się na intencji ucieczki. Staram się z niej rezygnować.
Ale z czego starasz się zrezygnować?
Jedyne od czego uciekasz jest to Twoja emocjonalność.
Nie wiem jak pomóc Rodzicom.
Gdybyś realnie pomógł sobie, to wiedziałbyś jak pomóc innym.
Sam najpierw doświadcz zmiany siebie i swojego życia. A dopiero potem kombinuj z innymi.
Nie wiem czy moje propozycje mają większy sens. Wiem jednak, iż nie chcę dokonywać wyboru walki i zmagania się z innymi ludźmi.
Ale jeśli dalej zmagasz się z aspektami siebie, to nigdy nic nie polepszysz w świecie, w swoim życiu, ani tym bardziej w życiu innych ludzi.
Mimo, iż mam o to żal do siebie, ponieważ nauczyłem się czegoś bardzo odmiennego.
I tak w koło Macieju.
“Gdybyś im powiedział, że np. zmieniasz klasę, bo masz problemy z nauką i potrzebujesz pomocy, to by to zrozumieli, być może poklepali po ramieniu, życzyli powodzenia.”
Tak nawiasem mówiąc okłamałbym ich. Oni nie przeszkadzali mi w nauce. Moje oceny pogorszyły się po zmianie klasy. Poza tym jakby to wyglądało? Nie odzywać się do nich przez rok, a potem powiedzieć im nagle “Słuchajcie zmieniam klasę”?
“Jakoś mówiłeś, że miałeś przez rok spokój.
Więc sobie to wszystko uroiłeś. Żyłeś fantazjami, które nigdy się nie ziściły, aż nie postąpiłeś głupio.”
Ja miałem spokój, ponieważ udawałem że mnie nie ma. Kilku słabszych fizycznie kolegów nie udawało i nimi pomiatano jak tylko się dało.
“Jest pełno przykładów znajomości i przyjaźni pomiędzy subkulturami.”
Tak punkom zdarza przyjaźnić się z metalowcami. Ale punk i metal to w sumie dość podobne i często nakładające się na siebie gatunki muzyki. Na koncertach metalowych często widywałem punków, a na punkowych metali. Ale nigdy nie widziałem dresiarza – na żadnym z nich. Nigdy nie widziałem dresiarza na żadnej z imprez, ani na żadnym melanżu organizowanym przez punków czy metali. A swego czasu brałem w nich udział bardzo aktywnie (co skończyło się uszkodzeniem wątroby). Mieszkam i zawsze mieszkałem w dużym mieście wojewódzkim, poznałem mnóstwo przedstawicieli różnych subkultur i niemal wszyscy zwolennicy wszystkich pozostałych mają bardzo negatywne podejście do dresiarzy. Sam wielokrotnie twierdziłem w ich towarzystwie (i teraz już tak nie twierdzę jakby co) że “strzelałbym do nich po prostu za to że są dresiarzami”. I wiesz co? Dostawałem bardzo pozytywne reakcje. Zawsze. Za moją nienawiść i jawnie agresywne nastawienie do dresiarzy (przypominam że przez lata chodziłem uzbrojony więc skromne rozmiary ciała przestały mieć tutaj znaczenie) byłem bardzo szanowany wśród przedstawicieli dwóch wcześniej wymienionych przeze mnie subkultur. Rozmowy zawsze się ożywiały i ludzie zaczynali z wypiekami na twarzy opowiadać o tym jakich metod tortur i egzekucji by się podjęli w stosunku do innych ludzi tylko i wyłącznie za to że ci inni ludzie to dresiarze.
“A co to ma wspólnego z Twoim postępowaniem względem nich przez rok i potem zmienieniem klasy?”
Co ma wspólnego brak wspólnych zainteresowań z niemożnością nawiązania relacji? To można mieć dobre relacje z osobami o odmiennych zainteresowaniach? Właśnie moim zdaniem nie. Ludzie dobierają sobie towarzystwo kierując się właśnie podobieństwem zainteresowań. Dwie osoby bez wspólnych zainteresowań nie będą miały o czy rozmawiać, ani co robić. Nie rozumiem w ogóle jak można dążyć do relacji z kimś, z kim nie ma się wspólnych tematów do rozmowy. I w zasadzie nie ma w tym problemu. Problem pojawia się kiedy ma się bardzo nietypowe zainteresowania. Wtedy ciężko znaleźć kogokolwiek “interesującego”.
“To dlaczego np. zostałeś satanistą?
Skoro Cię nie interesuje religia, to wykonałeś dość poważny krok jak na kogoś niezainteresowanego stając się satanistą.”
Uważałem się za satanistę nie znaczy że nim byłem. Nie dołączyłem do żadnej oficjalnej struktury – za drogo. Nie było to związane z moim zainteresowaniem religią. To była moja nienawiść do innej religii. Widzisz ja nie dałem sobie zaszczepić poczucia winy poprzez religię (co nie wyklucza tego że trzymam się winy z innych powodów), ale fakt że zmuszano mnie w dzieciństwie do chodzenia co niedziele do kościoła została uznana przeze mnie za powód do trzymania się olbrzymiej ilości gniewu i bezsilności. Nienawidziłem chrześcijaństwa, kościoła, religii. Dalej uwielbiam np. wyśmiewanie i wyszydzanie cudzych uczuć religijnych. Najbardziej satysfakcjonujący moment dotyczący mojej relacji z ojcem? Wtedy kiedy nazwał mnie “bydlakiem” , po tym jak wyśmiałem jego “wartości”. Było mi tak wesoło, że ze śmiechu ledwo trzymałem się na nogach. Uwielbiam widzieć wściekłą bezsilność w katolickich oczach. Cały widz polega na tym że moje “znęcanie” się nad słabszymi kolegami z następnej klasy polegało właśnie na tym. Ja ich nie atakowałem. Nie widziałem potrzeby. W podstawówce atakowałem ludzi żeby się dowartościować. ale atakowałem silniejszych, i dlatego bywało różnie. Umiałem się bić, i czasami udawało mi się pokonać silniejszego. Słabszego fizycznie nigdy nie zaatakowałem (a przynajmniej nie fizycznie) bez jakiejś mocniejszej prowokacji (bo niby w jaki sposób miałoby mnie to dowartościować?). W gimnazjum nie atakowałem ludzi. “Mogłem robić co mi się żywnie podobało” oznaczało że mogłem obrażać religię, wartości i łamać wszelkie możliwe zasady i normy obyczajowe – których nienawidziłem i pragnąłem to wyrazić. Wyraziłem się nieprecyzyjnie – wiem, popracuję nad tym, bo doszło do nieporozumienia. Nad nikim się tam nie znęcałem. Po prostu potrzebowałem miejsca w którym nikt nie będzie narzucał mi swoich zasad, a ja do niczyich zasad nie będę musiał się dostosowywać. Wiedziałem że zdecydowanej większości ludzi działa to na nerwy, więc postanowiłem znaleźć sobie klasę w której chłopcy będą bezsilni wobec mojego dobrowolnie wybranego dziwactwa. Bo ja akurat nigdy nie uważałem się za “tego dobrego”. Ależ wręcz przeciwnie. Chciałem być “tym złym”. Stąd satanizm. Dla mnie przez wiele lat “bycie złym” było oznaką siły, a “bycie dobrym” słabości. Desperacko pragnąłem poczucia siły, tego że mogę, a nie muszę. Tak więc:
“Jakie były przyczyny tego, że spławiałeś dziewczyny?”
Chciałem poczuć że mam wpływ na swój los. Rodzice od dawna mówili mi już wtedy “będziesz się interesował dziewczynami”, “to jest biologia”, ” to jest silniejsze od ciebie”, “nie masz na to wpływu”, “dziewczyna owinie cię wokół palca, i jeszcze będziesz z tego powodu zadowolony”. I inne tego typu. Nieustannie wmawiano mi bezsilność wobec natury, a ja próbowałem się przed tym bronić. To prawda że przy pomocy dumy. Chciałem udowodnić moim rodzicom że to ja mam rację. I udowodniłem. Z perspektywy czasu uważam jednak że nie warto było. Być może straciłem przez to wiele wspaniałych relacji. Nigdy się tego nie dowiem, czy na pewno. Nie jest to oczywiście jedyny powód. Dochodzi jeszcze motyw wstydu, niezasługiwania, “nieśmiałości” itp., ale wielu, jak nie większość mężczyzn przez to przechodzi i to mając z tym wielokrotnie większe problemy. Ja nie jestem nieśmiały, i w zasadzie trudno powiedzieć czy kiedykolwiek byłem. Ludzie nie lubili mnie nie dlatego że nie byłem w stanie się do nich odezwać, tylko dlatego że potrafiłem zachowywać się wyjątkowo dziwnie (żeby nie powiedzieć głupio).
„Gdybyś im powiedział, że np. zmieniasz klasę, bo masz problemy z nauką i potrzebujesz pomocy, to by to zrozumieli, być może poklepali po ramieniu, życzyli powodzenia.”
Tak nawiasem mówiąc okłamałbym ich. Oni nie przeszkadzali mi w nauce. Moje oceny pogorszyły się po zmianie klasy. Poza tym jakby to wyglądało? Nie odzywać się do nich przez rok, a potem powiedzieć im nagle „Słuchajcie zmieniam klasę”?
Ogólnie widzisz, że sam sobie robiłeś kłopoty. Zupełnie niepotrzebnie.
A potem zmagałeś się z konsekwencjami.
Rozwiązanie? Nie robić sobie kłopotów.
„Jakoś mówiłeś, że miałeś przez rok spokój.
Więc sobie to wszystko uroiłeś. Żyłeś fantazjami, które nigdy się nie ziściły, aż nie postąpiłeś głupio.”
Ja miałem spokój, ponieważ udawałem że mnie nie ma. Kilku słabszych fizycznie kolegów nie udawało i nimi pomiatano jak tylko się dało.
Więc pytanie czy ten relatywny sposób warty był tego kombinowania, zamiast normalnie się z nimi dogadywać, poznawać.
Co do tych “słabszych fizycznie kolegów” – przedstawiasz swoją percepcję. Nie masz pojęcia dlaczego tak się zachowywano względem nich.
Ty na bardzo dużo w swoim życiu patrzysz przez pryzmat siły fizycznej.
Można być chudym, a nie traktować się jak kawałek bezwartościowej szmaty.
Taka osoba nie miałaby żadnych problemów.
„Jest pełno przykładów znajomości i przyjaźni pomiędzy subkulturami.”
Tak punkom zdarza przyjaźnić się z metalowcami. Ale punk i metal to w sumie dość podobne i często nakładające się na siebie gatunki muzyki. Na koncertach metalowych często widywałem punków, a na punkowych metali. Ale nigdy nie widziałem dresiarza – na żadnym z nich. Nigdy nie widziałem dresiarza na żadnej z imprez, ani na żadnym melanżu organizowanym przez punków czy metali. A swego czasu brałem w nich udział bardzo aktywnie (co skończyło się uszkodzeniem wątroby). Mieszkam i zawsze mieszkałem w dużym mieście wojewódzkim, poznałem mnóstwo przedstawicieli różnych subkultur i niemal wszyscy zwolennicy wszystkich pozostałych mają bardzo negatywne podejście do dresiarzy.
Mi zdarzyło się spotkać dresiarzy nawet lubiących metal, bardzo tolerancyjnych i otwartych.
To rzadkość ale się zdarza.
Niemniej daleko nie każdy dąży non stop do konfliktów.
Większość takich ludzi trzeba dać pretekst.
Sam wielokrotnie twierdziłem w ich towarzystwie (i teraz już tak nie twierdzę jakby co) że „strzelałbym do nich po prostu za to że są dresiarzami”. I wiesz co? Dostawałem bardzo pozytywne reakcje. Zawsze. Za moją nienawiść i jawnie agresywne nastawienie do dresiarzy (przypominam że przez lata chodziłem uzbrojony więc skromne rozmiary ciała przestały mieć tutaj znaczenie)
Tylko i wyłącznie Ty nadajesz temu znaczenie.
Jeśli nosisz schowaną broń, to co się zmienia? Nic. Tylko Ty się czujesz inaczej, bo inaczej postrzegasz swoją sytuację.
Nikt inny nic o tym nie wie.
Ty w każdej chwili mogłeś nadać rozmiarom swojego ciała inne znaczenie. Ale zwyczajnie nie chciałeś.
byłem bardzo szanowany wśród przedstawicieli dwóch wcześniej wymienionych przeze mnie subkultur. Rozmowy zawsze się ożywiały i ludzie zaczynali z wypiekami na twarzy opowiadać o tym jakich metod tortur i egzekucji by się podjęli w stosunku do innych ludzi tylko i wyłącznie za to że ci inni ludzie to dresiarze.
No to fajne towarzystwo, fajne.
I sądzisz, że życie byłoby lepsze, gdybyś miał takich znajomych?
„A co to ma wspólnego z Twoim postępowaniem względem nich przez rok i potem zmienieniem klasy?”
Co ma wspólnego brak wspólnych zainteresowań z niemożnością nawiązania relacji?
Relacji nie mogłeś nawiązać czy nie chciałeś?
To można mieć dobre relacje z osobami o odmiennych zainteresowaniach?
Tak, bo relacje nawiązują ludzie, a nie ich zainteresowania.
To że Ty masz inne zainteresowania nie oznacza, że musisz nienawidzić zainteresowań kogoś innego.
A poza tym spotykasz czyjeś zainteresowania czy osobę?
Właśnie moim zdaniem nie.
Tak, bo sobie o tym fantazjujesz, a nie doświadczasz.
Ludzie dobierają sobie towarzystwo kierując się właśnie podobieństwem zainteresowań.
To albo Twoja fantazja, albo percepcja.
Nawet jeśli byłaby to prawda dla większości ludzi na tej planecie, nie oznacza, że taka jest rzeczywistość i nic nie można z nią zrobić.
Powiedz – gdyby człowiek był pozytywny, radosny, pomocny, a interesował się pracami w ogródku, to czy nie można nawiązać z tą osobą wspaniałej relacji?
ZAWSZE znajdzie się wspólny grunt. A jak nie to można go zbudować.
Tylko dobrze, żeby nie było nim nic negatywnego, jak np. nienawiść do subkultury.
Bo na toksycznym gruncie nie urośnie Ci nic zdrowego.
Dwie osoby bez wspólnych zainteresowań nie będą miały o czy rozmawiać, ani co robić.
No jak są dwoma kawałkami drewna, które tylko twardo leżą, to pewnie że nie.
Ale z tego co się orientuję, to człowiek nie jest kawałkiem drewna.
A jak chcesz ten problem rozwiązań, to zmień intencję i sam zacznij rozwijać jakieś własne zainteresowanie.
Tylko nie toksyczne, negatywne.
Znajdź coś, odpuść dumę i opór. Od razu znajdzie się potencjał do tysięcy nowych znajomych i to z całego świata.
Nie rozumiem w ogóle jak można dążyć do relacji z kimś, z kim nie ma się wspólnych tematów do rozmowy.
Zawsze możesz przestać się opierać, przestać oceniać, wartościować i zainteresować się drugą osobą i tym co robi.
A takie sztywne nastawienie do życia i do ludzi jest jak sztywny kark – boli i trudno się żyje.
I w zasadzie nie ma w tym problemu. Problem pojawia się kiedy ma się bardzo nietypowe zainteresowania. Wtedy ciężko znaleźć kogokolwiek „interesującego”.
Jak nie dodajesz radości do swojego życia i jesteś wielkim chodzącym sędzią, “wyrokarzem”, “oceniatorem” wszystkiego i wszystkich to Ty sobie robisz problem, Ty dystansujesz do siebie ludzi, Ty wiedziesz po prostu głupie wg mnie życie.
Każdy może sobie wymyślić hobby, np. kolekcjonowanie wężowych łusek, a potem narzekać, że nie ma nikogo podobnie “odjechanego” i że ludzie są nudni.
„To dlaczego np. zostałeś satanistą?
Skoro Cię nie interesuje religia, to wykonałeś dość poważny krok jak na kogoś niezainteresowanego stając się satanistą.”
Uważałem się za satanistę nie znaczy że nim byłem.
…
No i właśnie problem w tym, co cały czas uważasz o sobie, ludziach, świecie, teraz nawiązywaniu znajomych.
Nie dołączyłem do żadnej oficjalnej struktury – za drogo. Nie było to związane z moim zainteresowaniem religią. To była moja nienawiść do innej religii.
No widzisz – i kolejny problem.
Nie tylko już w szkole podejmowałeś decyzje z niechęci, strachu, negatywnego oceniania innych, co doprowadziło do problemów ale też w innych obszarach.
Czyli w kółko to samo i dziwić się, że w kółko są kłopoty.
Żyjesz negatywnie i mówisz mi, że wg Ciebie nie da się żyć pozytywnie…
Widzisz ja nie dałem sobie zaszczepić poczucia winy poprzez religię (co nie wyklucza tego że trzymam się winy z innych powodów),
Więc to bez różnicy.
Bo czy ważne czy sobie rękę złamiesz waląc nią w ścianę czy spadając z roweru?
Nie. Ręka jest złamana.
Wg mnie istotne jest zadbać o rękę w pierwszej kolejności.
ale fakt że zmuszano mnie w dzieciństwie do chodzenia co niedziele do kościoła została uznana przeze mnie za powód do trzymania się olbrzymiej ilości gniewu i bezsilności.
Już wiemy, że nadal żyjesz jak sprzed wielu laty – niechętny, non stop pełen winy, wstydu, żalu, gniewu, oporu.
Nadal emocjonowanie się to dla Ciebie fundament.
Nienawidziłem chrześcijaństwa, kościoła, religii.
Tylko dla tego, bo przelałeś na to poczucie winy, które powstało, bo sam siebie traktowałeś jak ofiarę i gniew, który pojawił się, by dodać Ci energii i wyciągnąć Cię z apatii i obwiniania.
I Ty zamiast twórczo to wykorzystać, to trzymasz się tego od lat i projektujesz a to religię, a to dresiarzy, itd.
Dalej uwielbiam np. wyśmiewanie i wyszydzanie cudzych uczuć religijnych.
Nie ma czegoś takiego jak “uczucia religijne”.
Ale widać czym się kierujesz – pychą, dumą, zarozumiałością, brakiem akceptacji, wywyższaniem, wartościowaniem – doisz to w najlepsze.
Widzisz jak żyjesz.
Naprawdę nie dziw się, że jest Ci trudno. Wolisz wyśmiewać i wyszydzać, niż żyć radośnie, spokojnie.
Twój wybór.
Najbardziej satysfakcjonujący moment dotyczący mojej relacji z ojcem? Wtedy kiedy nazwał mnie „bydlakiem” , po tym jak wyśmiałem jego „wartości”. Było mi tak wesoło, że ze śmiechu ledwo trzymałem się na nogach. Uwielbiam widzieć wściekłą bezsilność w katolickich oczach.
Sama esencja.
Skoro to była dla Ciebie największa życiowa satysfakcja, no to widzisz w jakim spektrum życiowym wybierasz być.
Cały widz polega na tym że moje „znęcanie” się nad słabszymi kolegami z następnej klasy polegało właśnie na tym. Ja ich nie atakowałem.
I co z tego?
Sądzisz, że takie zachowanie boli mniej, niż znęcanie fizyczne? Otóż często boli bardziej.
Więc “znęcanie się” nie potrzebuje cudzysłowowa.
Nie widziałem potrzeby.
No pewnie, bo doiłeś z tego, to co chciałeś.
W podstawówce atakowałem ludzi żeby się dowartościować. ale atakowałem silniejszych, i dlatego bywało różnie. Umiałem się bić, i czasami udawało mi się pokonać silniejszego. Słabszego fizycznie nigdy nie zaatakowałem (a przynajmniej nie fizycznie) bez jakiejś mocniejszej prowokacji (bo niby w jaki sposób miałoby mnie to dowartościować?).
Więc robiłeś wszystko, by czuć się jak gówno, tak traktowałeś innych, a potem biłeś się lub wyszydzałeś innych, by czuć się troszkę mniej jak gówno.
No jest to jakiś sposób na życie.
W gimnazjum nie atakowałem ludzi. „Mogłem robić co mi się żywnie podobało” oznaczało że mogłem obrażać religię, wartości i łamać wszelkie możliwe zasady i normy obyczajowe – których nienawidziłem i pragnąłem to wyrazić.
Każdy może robić, co mu się podoba.
Bo każdy ma wolną wolę.
A konsekwencje tego są jakie są. Jesteś tego żywym przykładem.
Wyraziłem się nieprecyzyjnie – wiem, popracuję nad tym, bo doszło do nieporozumienia. Nad nikim się tam nie znęcałem. Po prostu potrzebowałem miejsca w którym nikt nie będzie narzucał mi swoich zasad, a ja do niczyich zasad nie będę musiał się dostosowywać.
Naprawdę “po prostu” tego potrzebowałeś?
Całe dotychczasowe życie przeżyłeś w nienawiści, pysze, winie i gniewie i mówisz, że po prostu potrzebowałeś troszkę wolności?
Sam sobie ją odbierasz cały czas.
Czasem próbujesz żyć inaczej ale nie rezygnujesz z niczego, czego się trzymasz.
Więc gdzieś tam już coś świta, że to życie do dupy. Ale nadal nie chcesz przestać tak żyć.
Wiedziałem że zdecydowanej większości ludzi działa to na nerwy, więc postanowiłem znaleźć sobie klasę w której chłopcy będą bezsilni wobec mojego dobrowolnie wybranego dziwactwa.
Więc tak szukałeś miejsca, w którym nikt Ci nic nie będzie narzucał, że znalazłeś sobie miejsce, w którym to Ty możesz innym narzucać swoją toksyczność…
Bo ja akurat nigdy nie uważałem się za „tego dobrego”. Ależ wręcz przeciwnie. Chciałem być „tym złym”. Stąd satanizm. Dla mnie przez wiele lat „bycie złym” było oznaką siły, a „bycie dobrym” słabości. Desperacko pragnąłem poczucia siły, tego że mogę, a nie muszę.
No bo tak sobie to postrzegałeś. Usprawiedliwiłeś bycie toksycznym w stosunku do siebie i innych i się w tym pławiłeś i nadal pławisz.
Tak więc:
Jakie były przyczyny tego, że spławiałeś dziewczyny?”
Chciałem poczuć że mam wpływ na swój los.
Ależ masz i zawsze miałeś.
I naprawdę jedyny sposób to pomiatać innymi, tak jak pomiatasz sobą?
Masz i zawsze miałeś możliwość wyboru i wybierałeś to, co negatywne…
Bo dla Ciebie pozytywność to była słabość i nadal jest.
No to skoro jesteś taki “powerny”, to dlaczego masz przy duszy kilka złotych i jesteś sam?
Dlaczego nikt do Ciebie nie lgnie?
Bo być może ta “siła” to tak naprawdę słabość i to bardzo poważna?
Rodzice od dawna mówili mi już wtedy „będziesz się interesował dziewczynami”, „to jest biologia”, ” to jest silniejsze od ciebie”, „nie masz na to wpływu”, „dziewczyna owinie cię wokół palca, i jeszcze będziesz z tego powodu zadowolony”. I inne tego typu. Nieustannie wmawiano mi bezsilność wobec natury, a ja próbowałem się przed tym bronić.
Więc zmagałeś się z urojeniami.
Z percepcją innych ludzi…
To było dawno temu. A nadal to przeżywasz.
To prawda że przy pomocy dumy. Chciałem udowodnić moim rodzicom że to ja mam rację. I udowodniłem.
Przy okazji zrobiłeś sobie z tego sposób na życie, na dorosłe życie.
Z perspektywy czasu uważam jednak że nie warto było.
To dlaczego nadal tak żyjesz?
Być może straciłem przez to wiele wspaniałych relacji. Nigdy się tego nie dowiem, czy na pewno.
Nie ważne co mogło być, bo gdyby mogło, to by było.
A nie było.
Ważne co teraz. Od tej sekundy.
Nie jest to oczywiście jedyny powód. Dochodzi jeszcze motyw wstydu, niezasługiwania, „nieśmiałości” itp., ale wielu, jak nie większość mężczyzn przez to przechodzi i to mając z tym wielokrotnie większe problemy.
A co Cię obchodzi to jakie problemy mają z tym inni?
Ty masz swoje, a na razie widzę, że tymi poważnymi i znaczącymi się nie zająłeś.
Wg mnie Twoje problemy wcale nie są takie małe.
Ale jeśli wolisz je zbagatelizować, by się nimi nigdy nie zająć – ok, your choice.
Ja nie jestem nieśmiały, i w zasadzie trudno powiedzieć czy kiedykolwiek byłem.
Nieśmiałość to tylko metka. Racjonalizacja dla wstydu, strachu, oporu, grania ofiary.
W sobie jesteś nadal dzieckiem, które nie chce być ofiarą, które chce być kochane.
I starasz się cały czas udowodnić sobie, że jesteś silny.
Tylko w dość wykrętny sposób.
Ludzie nie lubili mnie nie dlatego że nie byłem w stanie się do nich odezwać, tylko dlatego że potrafiłem zachowywać się wyjątkowo dziwnie (żeby nie powiedzieć głupio).
Oczywiście.
Wszystkie problemy sam sobie zrobiłeś.
Nigdy nie chciałeś być normalny, po prostu fajny, no bo nie mógłbyś już doić poczucia wyższości, pychy, nienawiści. Nie byłoby kogo nienawidzić, osądzać, oceniać. Nudy, że ho ho!
Do tego jeszcze pozytywność to dla Ciebie słabość, a słabość = atak ze strony świata/innych ludzi.
Ogólnie piszesz dużo, problemy są bardzo poważne i co dalej?
No żyjesz głupio, bardzo głupio. Nie mówię tego, by Cię obrazić. Wręcz przeciwnie – chciałbym Ci pomóc ale na razie nie widzę intencji do zmiany.
Możesz sobie żyć tak ile chcesz. Ja nie oceniam Ciebie, tylko z perspektywy staram się Ci przedstawić konsekwencje takich wyborów.
Natomiast nie ma i nie było do tej pory pytania jak cokolwiek z tego zmienić na lepsze.
Starałeś się przestać oglądać porno pozostając takim samym człowiekiem.
Ale esencją WoP jest zmiana siebie. Nie na siłę, tylko przez zrozumienie, wzrost, dojrzałość.
Naprawdę nie widzisz problemu w zataczaniu się ze śmiechu, gdy Twój tata jest tak bezsilny z bólu, że aż robi się wściekły?
Przecież Ty też czujesz się dokładnie tak samo bezsilny, zagubiony.
W tacie widzisz siebie samego i tak jak postępowałeś/postępujesz z nim, jak go postrzegasz – to jest dokładnie Twoje zdanie o sobie samym.
Twoje ego – Twój poziom rozwoju – zatacza się ze śmiechu z tego, co Ty robisz sam sobie. Już od tak wielu lat.
Nic co powiedziałeś kiedykolwiek o Twoich rodzicach, to nie Twoje zdanie o swoich rodzicach, tylko o sobie samym.
Dlatego psychologia i psychiatria kładzie taki duży nacisk na relacje z rodzicami, bo dziecko najsilniej projektuje swoje wyparte, znienawidzone, negatywnie oceniane, niechciane, etc. cechy na rodziców. Tak samo emocje i opór.
Ale to jacy jesteśmy teraz to nie efekt wychowania rodziców, tylko naszych decyzji.
Za które odpowiedzialność bardzo wygodnie sobie zrzucić na rodziców i wychowanie…
Ty teraz masz korzyści z nienawiści. Nikt Cię takim nie stworzył. Ty to teraz wybierasz.
W WoP w Module 6 jest narzędzie wybaczania, którego elementem jest uświadomienie, przedstawienie urazy, a następnie jej odwrócenie, by dostrzec, że to dokładnie nasze zdanie o nas samych i o nikim innym.
No powiedz jakie masz zdanie o swoim tacie, a następnie zamiast “tata” powiedz “ja”.
A potem przyjrzyj się swojemu życiu i powiąż jedno z drugim.
Bo żyjesz tak jakbyś żył dla swojego taty. Tyle sobie dajesz, tak żyjesz, na tyle sobie pozwalasz, tak się traktujesz, tak się nagradzasz, tak się doceniasz, etc.
“Ty w każdej chwili mogłeś nadać rozmiarom swojego ciała inne znaczenie. Ale zwyczajnie nie chciałeś.”
Jakie znaczenie miałem nadać? Dla mnie wartość mężczyzny dopiero od niedawna nie jest wprost proporcjonalna do jego zdolności bojowych. A przypomnę że kategorie wagowe w sportach walki nie służą do ozdoby. Mogłem nadać inne znaczenie, ale z ówczesnej perspektywy nie byłem w stanie.
“No to fajne towarzystwo, fajne.
I sądzisz, że życie byłoby lepsze, gdybyś miał takich znajomych?”
Ja już miałem takich znajomych. Nie polecam.
“Każdy może sobie wymyślić hobby, np. kolekcjonowanie wężowych łusek, a potem narzekać, że nie ma nikogo podobnie „odjechanego” i że ludzie są nudni.”
Ale nie porównuj słuchania metalu z kolekcjonowaniem wężowych łusek. Nie byłem w stanie znaleźć znajomych w podstawówce, gimnazjum i liceum, ale jak zacząłem chodzić na koncerty to znalazłem znajomych. Fakt pozytywni nie byli. Ale wszystkiego chyba mieć nie można.
“Naprawdę „po prostu” tego potrzebowałeś?
Całe dotychczasowe życie przeżyłeś w nienawiści, pysze, winie i gniewie i mówisz, że po prostu potrzebowałeś troszkę wolności?
Sam sobie ją odbierasz cały czas.
Czasem próbujesz żyć inaczej ale nie rezygnujesz z niczego, czego się trzymasz.”
No dobrze. Chciałem móc manifestować swoją pogardę i nienawiść do społeczeństwa, tradycji, wartości, religii i zasad ograniczając konsekwencje do bycia po prostu nielubianym, zamiast być do tego jeszcze bitym.
“To było dawno temu. A nadal to przeżywasz.”
Wiesz nie. Ja już tego nie przeżywam. Ja mam po prostu problem z zaakceptowaniem konsekwencji tego co zrobiłem w oparciu o te wszystkie negatywności którymi się kierowałem. Chyba przeprojektowałem wszystkie swoje kompleksy związane z ciałem na swoją przeszłość.
“Wg mnie Twoje problemy wcale nie są takie małe.”
No dobra w moim wieku “powinienem” być już po studiach i na własnym utrzymaniu. To można powiedzieć że jeden problem faktycznie nie jest mały. ale problemy z relacjami? Na prawdę uważasz że ten aspekt życia jest aż tak ważny? Przecież bez relacji można żyć. Można mieć pieniądze, mieszkanie, pracę, samochód, wykształcenie, sukcesy zawodowe. Ja, jeśli mam być szczery, to przez relacje które miałem więcej straciłem niż zyskałem. I to zdecydowanie. Czasu który zmarnowałem na szwędanie się po mieście, picie alkoholu i branie narkotyków w towarzystwie moich byłych tzw. “przyjaciół” nikt mi nie zwróci.
“Natomiast nie ma i nie było do tej pory pytania jak cokolwiek z tego zmienić na lepsze.”
A jak to wszystko zmienić na lepsze? Da się przy okazji nie marnować czasu? Bo wydaje mi się że w tym kraju bez picia alkoholu, to można zapomnieć o życiu towarzyskim.
„Ty w każdej chwili mogłeś nadać rozmiarom swojego ciała inne znaczenie. Ale zwyczajnie nie chciałeś.”
Jakie znaczenie miałem nadać?
Przeszłość nie ma już znaczenia. No chyba, że Ty jej jakieś nadasz.
Ważne jest jakie znaczenie nadałeś, bo takim się nadal posługujesz.
Rozpoznaj jakie jest, jakie masz z tego korzyści i dopiero można pomyśleć nad zmianą.
Dla mnie wartość mężczyzny dopiero od niedawna nie jest wprost proporcjonalna do jego zdolności bojowych.
A do czego jest proporcjonalna od niedawna?
A przypomnę że kategorie wagowe w sportach walki nie służą do ozdoby. Mogłem nadać inne znaczenie, ale z ówczesnej perspektywy nie byłem w stanie.
Nie byłeś ale ówczesna perspektywa była ówczesna.
A dzisiejsza jest dzisiejsza.
Ty zaś żyjesz jakby każda chwila była na ringu z większym od Ciebie i silniejszym przeciwnikiem, którego musisz pokonać za pomocą każdego sposobu.
„No to fajne towarzystwo, fajne.
I sądzisz, że życie byłoby lepsze, gdybyś miał takich znajomych?”
Ja już miałem takich znajomych. Nie polecam.
Ale innych nie szukasz.
„Każdy może sobie wymyślić hobby, np. kolekcjonowanie wężowych łusek, a potem narzekać, że nie ma nikogo podobnie „odjechanego” i że ludzie są nudni.”
Ale nie porównuj słuchania metalu z kolekcjonowaniem wężowych łusek. Nie byłem w stanie znaleźć znajomych w podstawówce, gimnazjum i liceum,
Oczywiście, że byłeś ale nie szukałeś.
ale jak zacząłem chodzić na koncerty to znalazłem znajomych. Fakt pozytywni nie byli. Ale wszystkiego chyba mieć nie można.
Poznanie chociaż jednej lub dwóch fajnych osób to zdecydowanie nie “wszystko”.
I można to mieć bez problemu.
Zaś Ty dalej roztaczasz jakieś baśnie i dramaty na temat rzeczywistości, zamiast zmierzyć się z prawdą – że Ty ani do tego nie dążysz, ani nie szukasz, ani nie potrzebujesz. Kobiet używałeś do trenowania manipulacji, a nie by stworzyć relację lub fajnie spędzić czas i mieć seks.
Podobnie z innymi ludźmi.
Znajdujesz to czego szukasz. Masz to, co wybierasz.
To do tej pory było Twoje “wszystko”. Co nie znaczy, że to “wszystko” jest obiektywne.
„Naprawdę „po prostu” tego potrzebowałeś?
Całe dotychczasowe życie przeżyłeś w nienawiści, pysze, winie i gniewie i mówisz, że po prostu potrzebowałeś troszkę wolności?
Sam sobie ją odbierasz cały czas.
Czasem próbujesz żyć inaczej ale nie rezygnujesz z niczego, czego się trzymasz.”
No dobrze. Chciałem móc manifestować swoją pogardę i nienawiść do społeczeństwa, tradycji, wartości, religii i zasad ograniczając konsekwencje do bycia po prostu nielubianym, zamiast być do tego jeszcze bitym.
No i ja muszę Cię ciągnąć za język, by dotrzeć do faktów.
A jak nie ciągnę, to tworzysz sobie urojenia, np. “wszystkiego mieć nie można”.
„To było dawno temu. A nadal to przeżywasz.”
Wiesz nie. Ja już tego nie przeżywam.
Tak Ci się wydaje, bo wyparłeś emocje.
Ale siebie i ludzi tak traktujesz, pozwalasz sobie tylko na to tak jakby to nadal trwało w tym momencie.
Patrz na fakty.
Ja mam po prostu
Na pewno nie jest to takie “po prostu” jak sądzisz.
problem z zaakceptowaniem konsekwencji
Bo nie chcesz zaakceptować niczego i nikogo.
Wolisz się opierać i osądzać.
tego co zrobiłem w oparciu o te wszystkie negatywności którymi się kierowałem.
I to jest to “po prostu”?
Tak żyjesz i Twoje życie to tego konsekwencje.
Daleko temu do “po prostu”.
Chyba przeprojektowałem wszystkie swoje kompleksy związane z ciałem na swoją przeszłość.
Na przeszłość, ludzi, przyszłość, na masę tematów.
„Wg mnie Twoje problemy wcale nie są takie małe.”
No dobra w moim wieku „powinienem” być już po studiach i na własnym utrzymaniu.
Nie mówię o studiach, tylko o tym jak żyjesz, jakim człowiekiem wybierasz być, jakimi przekonaniami się kierujesz, jakie masz intencje, z jakich pozycjonalności wychodzisz w życiu i wiele więcej.
To można powiedzieć że jeden problem faktycznie nie jest mały. ale problemy z relacjami? Na prawdę uważasz że ten aspekt życia jest aż tak ważny?
Tak. Bo samemu na tej planecie niewiele osiągniemy.
Twoje życie jest tego dobrym przykładem.
Nawet gitarę próbowałeś sam naprawić i schrzaniłeś. Nie poprosiłeś o pomoc kogoś innego.
Przecież bez relacji można żyć.
I żyjesz. I napisałeś do mnie z jakichś przyczyn. Szukałeś pomocy, zmiany.
A teraz szukasz usprawiedliwień, że zmiana nie jest potrzebna.
Można mieć pieniądze, mieszkanie, pracę, samochód, wykształcenie, sukcesy zawodowe. Ja, jeśli mam być szczery, to przez relacje które miałem więcej straciłem niż zyskałem. I to zdecydowanie. Czasu który zmarnowałem na szwędanie się po mieście, picie alkoholu i branie narkotyków w towarzystwie moich byłych tzw. „przyjaciół” nikt mi nie zwróci.
No i widzisz – wolisz przestać w ogóle nawiązywać relacje, niż zacząć żyć dojrzalej, bardziej świadomie, pozytywnie.
Straciłeś, bo tak żyłeś.
Dzięki tej stracie miałeś możliwość coś poprawić W SOBIE.
Ale nie chcesz.
Strata to ZAWSZE nieuświadomiony zysk.
„Natomiast nie ma i nie było do tej pory pytania jak cokolwiek z tego zmienić na lepsze.”
A jak to wszystko zmienić na lepsze?
Gdyby się nie dało, to nadal żylibyśmy w jaskiniach, nosząc zdarte skóry zwierząt, waląc się po łbach maczugami i modlilibyśmy się do gwiazd.
Część ludzi nadal tak żyje ale zdecydowanie nie wszyscy.
Da się przy okazji nie marnować czasu?
To zależy od Twoich intencji i celów.
Oraz tego co realnie zrobisz i jak.
Bo wydaje mi się że w tym kraju bez picia alkoholu, to można zapomnieć o życiu towarzyskim.
Bo do tej pory przebywałeś tylko w takim towarzystwie.
Gdybyś poznał choć kilku przedsiębiorców, to zobaczyłbyś jak różnorodnie można spędzać czas, fantastycznie się bawić i to bez żadnych używek.
No ale ceną tego jest opuszczenie własnego bajorka.