Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat stanięcia w obliczu faktu o własnym uzależnieniu.
Części 1-4 znajdziesz klikając na linki poniżej:
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 1) – Wstęp
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 2) – Lista nr 1
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 3) – Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 4) – Mail
Artykuł wyszedł mi… długi :) Zrób sobie coś do picia, usiądź wygodnie i czytaj spokojnie. Warto.
Najpierw tzw. “food for thought”.
Jeśli nie wiesz, że coś robisz, jak możesz przestać to robić? Jeśli nie wiesz, że coś nosisz w kieszeni, to jakże możesz to z niej wyjąć?
Udawanie, że czegoś nie robisz, gdy to robisz to szaleństwo. A człowiek kierujący się szaleństwem, czyli brakiem rzeczywistości lub czymś bardzo odległym od rozsądku doprowadzi do kłopotów w swoim życiu.
Bo wszystko w życiu wiąże się z konsekwencjami. Są one bezosobowe.
Gdy ściśniesz rękę na ciernistej łodydze róży, to wbiją Ci się kolce i poczujesz ból. Nawet jeśli zrobiłeś/aś to całkowicie niechcący, konsekwencje będą takie same jak gdybyś zrobił(a) to specjalnie, by sprawić sobie ból.
Nie ważne jak to ocenimy i jaki sens temu nadamy.
Jeśli uznamy, że wylanie sobie na dłoń wrzątku wypędzi z nas demona, to konsekwencje tego będą takie same jak gdybyśmy wylali sobie wrzątek po pijanemu nie będąc świadomymi co wyczyniamy. A jeśli rzeczywistość jest taka, że wrzątek nie wypędza demona, to poza poważnymi obrażeniami nic więcej się nie stanie.
Bo rzeczywistości nie można sobie wymyślić. A wiele osób próbuje. Wolą żyć własnymi fantazjami i urojeniami o rzeczywistości, bo faktyczną postrzegają jako… no właśnie – jak MY postrzegamy rzeczywistość? Jakimi przymiotnikami i epitetami byśmy ją opisali?
A gdy już to zrobimy, zapytajmy się – czy na pewno rzeczywistość taka jest czy tylko jej fragmenty, które z jakichś przyczyn wybraliśmy my i narzuciliśmy je na całą resztę?
Mało kto rozumie, że każda postawa, działanie, nastawienie negatywne, czyli z poziomu wstydu, winy, apatii, żalu, strachu, pożądania, gniewu i dumy nie przyniosą nic dobrego. Bo to co “dobre” jest takie tylko w pewnym, ograniczonym paradygmacie. Ale nie ma w nim wiele więcej. Nie znajdziesz w nim zdrowia, spokoju, dostatku, szczęścia niezależnie jak się będziesz męczyć, starać, poświęcać.
Czyli – pogniewać się jest lepiej w jakiejś sytuacji, niż zawstydzić, obwinić i użalać. Ale gniewem tej sytuacji prawie na pewno też nie naprawimy, a zapewne doprowadzimy do niepotrzebnego konfliktu i pogłębienia problemu.
A jeśli będziemy trzymać się gniewu, winy, żalu, strachu, etc., to i nasze zmysły będą widziały tylko to, a nasz umysł będzie szukał potwierdzenia dla tego w świecie. Czyli też niewiele więcej zobaczymy, niż to, co czujemy. A czy to oznacza, że nie ma nic więcej?
To, co ludziom najtrudniej zrozumieć to pożądanie i chcenie. Wiele osób sądzi, że z pożądaniem jest jak z gniewem lub siłą – że im większy gniew, tym jesteśmy groźniejsi, czyli coś zmienia się na lepsze. Albo że im większa siła włożona w coś, tym większa szansa, że się to uda.
Jest to po prostu błąd percepcji. Nic takiego nie ma miejsca.
Kilka przykładów – czy można “silniej” się uczyć? Czy można mocniej albo bardziej czytać i zapamiętywać? Czy lekarz może silniej operować? Czy dentysta powinien wkładać więcej siły, by mieć lepsze efekty? Czy silniej kopnięta piłka automatycznie wpadnie do bramki? Czy można potężniej wycierać kurze? Czy użycie większej ilości siły przy robieniu schabowych pomoże czy zaszkodzi? Czy można silniej pisać kod komputerowy?
Rozumiesz? Siła naprawdę ma bardzo ograniczone zastosowanie. A dodawanie jej jest zazwyczaj wyrazem pogubienia, zagubienia, ignorancji, naiwności, niezrozumienia lub zwyczajnej głupoty.
Warto to przemyśleć na temat pozostałych aspektów emocjonalnych i wewnętrznych. Co robimy coraz silniej i sądzimy, że to właściwe?
Co więcej – najłatwiej nam zrealizować to, czego nie pożądamy O ILE nie mamy względem tego jakiegoś negatywnego przekonania i postawy. Np. kto codziennie pożąda mycia zębów? A jednak praktycznie każdy robi to bez problemów przynajmniej 2 razy dziennie. Wiele osób chętnie, bo rozumie, że jest to dobre, zdrowe i jest po tym przyjemne uczucie. Ponadto nikt nie uznaje, że nie zasługuje, by umyć sobie zęby. Dlatego nie ma z tym problemów.
A kto się do tego zmusza? A może ktoś z czytających uważa mycie zębów za trudne, męczące, stresujące i wymagające siły? Kto powiedział sobie, że może szczoteczka go odrzuci i boi się myć zęby? A może pastą podrażni sobie nerwy i unika szczotkowania?
Jeśli z pracą skojarzone mamy nieprzyjemne uczucia, to automatycznie nie chcemy tego robić. Stawiamy się w roli ofiary. Ale gdyby praca była źródłem czegokolwiek negatywnego, to wszyscy w tej pracy czuliby się tak samo. Czy tak jest? Nie. Więc problemu nie ma poza nami.
Praca NIE JEST źródłem negatywnych uczuć.
Energia pożądania ma to do siebie, że trzymana w nas blokuje realizację.
Aby energia pożądania nas wspomogła, trzeba się jej puścić. To jest jak z listem na poczcie – jeśli nie dasz pani na poczcie listu, jeśli się go nie puścisz, to nigdy nie dojdzie pod wskazany adres.
Jeśli nie pozwolisz energii płynąć, to jakże ma Cię wspomóc?
A ludzie trzymają i gromadzą w sobie praktycznie wszystkie niskie energie. Opieranie się im to również trzymanie się ich. I uważają, że ma to sens. Ale nie ma, bo człowiek to nie bateria.
Z wszystkim negatywnym co w sobie nosisz i utrzymujesz, ponosisz koszt energetyczny.
I proszę nie fantazjować, że energia to pioruny czy magiczne kule ognia. Jak się wściekniesz, to masz więcej energii, niż gdy się wstydzisz. Tyle. Ot, cała filozofia. A najwięcej energii masz, gdy jesteś radosny/a i kochasz bezwarunkowo. Nie tylko masz jej najwięcej ale energia ma też najwyższą jakość i WSZYSTKO w życiu jest wtedy bezwysiłkowe.
Utrzymywanie radości i miłości nie kosztuje energii, bo to czysta energia pierwotna świadomości. Wszystko co negatywne jest jej ograniczeniem i zdegradowaniem. Im więcej warunków na radość i miłość, tym mniej mamy energii, chęci, radości, itd. Więc trzymanie się tych warunków, dodawanie nowych, racjonalizowanie, usprawiedliwianie, zwalanie odpowiedzialności to wyraz niedojrzałości i szkodzi wyłącznie nam.
Zapytajmy siebie – ile zrealizowaliśmy przez ostatnie pół roku – szczególnie tego, czego bardzo pragnęliśmy/pożądaliśmy? Ile poprawiliśmy w naszym życiu, względem czego czujemy dużo gniewu, smutku czy winy?
Najlepiej widać to na przykładzie niższych od pożądania energii – np. strachu i wstydu. Jeśli trzymamy się tych emocji względem czegoś, to tego nie realizujemy i unikamy, więc nie ma szans tego poprawić. A z gniewem, dumą i pożądaniem jest dokładnie tak samo, bo to nadal tylko emocje!
Jeśli wolimy trzymać się tych emocji, niż działać – nic się nie zmieni. Bo wszystkie emocje to zdegradowana energia życiowa. Zdegradowana do jakości naszej świadomości – tego jak wybieramy postrzegać coś/kogoś i jakie mamy względem tego nastawienie i postawy. Więc jeśli chcesz przestać np. się wszystkim denerwować, to przestań tak do tego podchodzić, a stłumioną energię gniewu uwalniaj.
Zastanówmy się – czy łatwiej nam się żyje, pracuje, odpoczywa, wykonuje dowolną czynność, gdy jesteśmy wkurzeni? A jeśli jeszcze uznamy, że to ktoś nas zdenerwował, czyli postawimy się w roli ofiary – złapiemy się także winy – to jest nam wtedy łatwiej czy trudniej?
Ludzie uwielbiają się emocjonować wszystkim – ekscytować, potem zawodzić, użalać, gniewać, frustrować, wstydzić, obwiniać, itd. A potem narzekają, że jest im źle i trudno w życiu…
Ile razy się dzisiaj zdenerwowaliśmy? Za KAŻDYM razem sami to wybraliśmy. Nikt w nas tego nie wywołał.
Jeśli w pracy fantazjujemy o czymś, to jest nam łatwiej pracować, czy trudniej?
A jeśli wykorzystamy tę energię twórczo – np. ustalimy, że pracujemy na super wakacje, a następnie puścimy się tej energii, pozwolimy jej przez nas płynąć i skupimy się na pracy – to wtedy będzie nam przyjemnie, czas w pracy upłynie nam bardzo szybko i efekty będą super. Zaś po pracy nadal będziemy mieli pełno energii, będziemy radośni, zrelaksowani. Bo nie pracowaliśmy jak ofiara dla szefa, tylko dla własnego, dobrego dla nas celu.
A jeśli złapiemy się energii pożądania, jeśli do pracy będziemy mieli nastawienie niechętne, jeśli dodatkowo będziemy się frustrować i to jeszcze na kogoś, to jakość pracy będzie się degenerować, czas będzie się wlókł jak mucha w smole. Każdy tego doświadczył i praktycznie każdy sądzi, że odpowiedzialność/wina leży po stronie pracy czy jakiejś zewnętrznej sytuacji, czy nawet czasu. Ale tak nie jest. Nie ma czegoś takiego jak czas. Czas to w pełni subiektywne doświadczenie (jak wszystko na tej planecie). Dla jednych “płynie” szybciej, dla innych wolniej.
Inny przykład – mężczyzna oczarowuje się kobietą. Czyli trzyma się pożądania, fascynacji. Zaczyna kobiecie nadawać ogromną, często wręcz szaloną wartość i sądzi, że postępuje właściwie i że jej się to spodoba. Oczywiście wyciąga taki wniosek, bo to co robi mu się podoba. Sądzi, że im więcej w sobie tego zgromadzi, tym lepiej. Ale kobiety to nie zmienia i mądrych kobiet nie jara traktowanie ich jak kogoś, kim nie są. A niektóre chętnie wykorzystają OCZAROWANIE mężczyzny, czyli jego nietrzeźwość i dziecinność. Bo taki mężczyzna sam siebie robi w jajo. Nie żyje rzeczywistością. Ile razy po pijanemu coś obiecaliśmy lub pożyczyliśmy pieniądze, albo zrobiliśmy coś głupiego, a potem sobie to wypominaliśmy? Z oczarowaniem jest dokładnie tak samo – to jak upicie się własnymi fantazjami.
Ale czym innym jest dostrzec piękno, zachwycić się nim ale nie robić z piękna fizycznego niczego więcej, czym nie jest. I zamiast mówić kobiecie, że “jest piękna”, powiedzmy, że NAM się podoba. Bo doświadczanie piękna też jest subiektywne. Kobieta nie jest piękna. Gdyby była jedyna na świecie, to w życiu nie pomyślałaby, że jest piękna. Bo to wartość urojona, wmówiona nam. Gdyby piękno fizyczne było wpisane w ciało, to każdemu ta sama kobieta podobałaby się tak samo. A tak nie jest.
Więc tak naprawdę poczucie piękna wychodzi z tego, kto coś/kogoś obserwuje.
To samo tyczy się gniewu, wstydu, stresu, zmartwień, etc. Tego nie ma poza nami. To tylko wychodzi z nas, bo tak my podchodzimy do świata, to my decydujemy tak go postrzegać. A są osoby, którzy “pięknych” kobiet nienawidzą i kompletnie nie zachwyca ich “ich piękno”. To wszystko dowody na to, że cała nasza emocjonalność i projekcje to sprawy STRICTE WEWNĘTRZNE. Tego wszystkiego nie ma poza nami, bo to w 100% subiektywne.
Więc jak złapiemy się jakiejś emocji i nie weźmiemy za nią odpowiedzialności, to nasz umysł od razu wyprojektuje ją na świat. Jeszcze sobie powie, że ta emocja jest ważna i że ma bardzo istotne powody!
Tacy ludzie uważają, że świat docenia ich emocje lub że powinien się nimi obchodzić. Ale pożądanie jest NISKĄ energią, która nie sprzyja życiu jeśli nie ma mądrego, rozsądnego celu – przeznaczenia. WYDAJE się wysoką jakością TYLKO W PORÓWNANIU do wstydu, winy, apatii, żalu i strachu. Dlatego tak łatwo okłamać i wykorzystać człowieka wiecznie pragnącego, bo on sam siebie przekonuje, że rozwiązanie jest poza nim – w jakimś nadzwyczajnym produkcie lub drugiej osobie.
Jeśli kobieta jest w wyższej energii od pożądania, to może je docenić ale ona już chce tego, co sprzyja życiu. Bo samo pożądanie, fantazjowanie – trzymanie tego w sobie w niczym nie pomaga! Degraduje! Każdy sobie może wymyślić wszystko i każdy może poczuć pożądanie na widok seksownej kobiety. Ale nie to jest ważne, tylko to, co z tym zrobimy.
Niektóre kobiety wręcz odpycha ślinienie się na ich widok. Dlaczego? Bo to niedojrzałe, dziecinne, wynikające z braku, ze strachu i wstydu nie tylko odnośnie kobiety ale własnych potrzeb, z niedostrzegania piękna w sobie. Taki mężczyzna najwyraźniej musi coś ukrywać, bo skoro kobieta się mu podoba, a on nie podchodzi, no to albo się boi, wstydzi, albo…?
To samo w przypadku gniewu – każdy powinien mieć gdzieś, że się gniewasz. Ty też. Gniew to energia, która wyciąga Cię z apatii, wstydu, winy, strachu. Ty odpowiadasz co z nią zrobisz. Mówienie, że ktoś Cię zdenerwował to coś pozytywnego! Bo podniósł Twój stan energetyczny! Człowiek, który się zdenerwował NIE był spokojny! Gotowało się w nim i żył tak, by nie być tego świadomym! Dlatego uznał pogniewanie się za coś złego i obwinił kogoś, by szybciutko zająć się światem zewnętrznym, a nie przypadkiem wejrzeć w siebie.
Ważne jest co z tym zrobisz, bo to w 100% Twoja odpowiedzialność.
Powtórzę – świat NIE został stworzony, by zajmować się naszymi emocjami. Emocje to sprawa WYŁĄCZNIE WEWNĘTRZNA. To my za nie odpowiadamy, bo każda emocja to efekt naszej świadomości – postrzegania, postaw, nastawienia, intencji.
Zwalanie emocji na świat to wyraz infantylności, niedojrzałości, nieświadomości. I jest to naturalny element pracy umysłu, którego powinniśmy być świadomi i postępować względem niego odpowiednio. Czyli to ignorować i nie nakręcać się tym. Doceniać także to wszystko, co wyciąga z nas emocje, bo dzięki temu możemy się z nich oczyścić i korygować swoje postrzeganie (nie myślenie).
Prostszy temat – pożądasz nowego telefonu. I co? Sądzisz, że jak będziesz pożądał(a) tego niesamowicie, wybitnie, tytanicznie mocno, to coś się stanie, zmieni, wydarzy? Może ktoś doceni to Twoje wielkie pożądanie i Ci ten telefon podaruje? Absolutnie nie. Będziesz się męczyć, umysł będzie nakręcony, będzie Ci ciekła ślinka na samą myśl o telefonie ale nic więcej się nie stanie. I w końcu się zmęczysz, emocja się wyczerpie i pozostaniesz w takim stanie “wypalenia”. A ten sam telefon można było zdobyć spokojnie, radośnie, bez pożądania go i docenić fakt, że go mamy i cieszyć się nim. Gdzie tu miejsce na jakiekolwiek pożądanie? Po co ono do czegokolwiek? Chcesz telefonu, to sobie go spokojnie kup, a potem się nim ciesz i doceniaj. Ale nie sądź, że telefon Ci da radość, ani wartość. I jeśli go kupisz z mądrą intencją, to nawet jego strata nie będzie bolesna.
A jeśli nawet go sobie kupisz będąc nakręconym/nakręconą, oczarowaną, to telefon Cię rozczaruje bardzo szybko. Bo w nim nie ma tej całej niesamowitości, której spodziewasz się doświadczyć. Ta fascynacja to nietrzeźwość. A potem się rozejrzysz po świecie i okaże się, że ten telefon ma setki milionów innych ludzi. Nie jest niczym specjalnym, ani wyjątkowym. Mogliśmy wydać na niego swoje wszystkie oszczędności i jedyne z czym pozostaniemy to drogi sprzęt, który za rok stanie się przestarzały i z uczuciem rozgoryczenia.
Ci co mają problemy w dowolnej sferze, trzymają w sobie wstyd, winę, strach, opór – trzymają się tego i wolą się tego trzymać, niż puścić się tego i coś zrealizować spokojnie. Wolą wierzyć w negatywne scenariusze w swoim umyśle, niż sprawdzić rzeczywistość. Wolą chcieć, niż mieć.
A jeśli mieliby coś zrealizować spokojnie, radośnie, to pytają się mnie – “Jaki TO ma sens skoro już jestem zadowolony/a?” No właśnie – jaki? Żaden.
Bo sens, wartość i znaczenie nadajemy my.
Skoro już wiemy, że w niczym nie ma radości, szczęścia, spełnienia, ani wartości, to musimy to przewartościować – nadać nowy sens, nowe znaczenie. Bo to nasza odpowiedzialność.
Bo z drugiej strony – w niczym też nie ma cierpienia, zmagania, bólu, etc.
Przewartościowywanie różnych aspektów życia, a nawet całego życia to jeden z elementów dojrzewania, rozwoju.
A jeśli nadal będziesz się kierować takimi samymi wartościami i nadawać te same znaczenia i sens, co do tej pory, no to nie wybierzesz niczego nowego i nie dojdziesz w nowe miejsce w życiu.
Ludzie wolą wierzyć w urojenia typu – “Boję się, że ktoś mnie oceni/obwini/zawstydzi”. Nie rozumieją, że boją się, czyli trzymają się emocji strachu TERAZ, by nie poczuć niższych od niej emocji, które też są w tej osobie TERAZ. Nie ma ich w przyszłości, ani tym bardziej w tym, co ktoś zrobi lub powie. I gdybyśmy tych emocji już w sobie nie mieli, to nie widzielibyśmy związanego z nimi problemu.
Nie ma także w niczym sensu, ani bólu, ani cierpienia, ani zmagania, ani radości, ani szczęścia. To wszystko zawsze było tylko i wyłącznie w nas. Więc jeśli non stop czujemy opór, to znaczy, że nadal za właściwe i sensowne uważamy postawę i nastawienie niechęci. Należy się tym zająć. Najczęściej jednak wcale nie chodzi o działanie, ani nic w świecie ale o to jak się z tym poczujemy. Zaś to już w nas jest i nie chcemy, by to z nas wyszło – dlatego się opieramy.
Więc nie tylko w działaniu nie ma problemu, ani w niczym w świecie, a w naszej niechęci do własnych odczuć.
Za które najczęściej także zwalamy odpowiedzialność na innych.
Niechęć do pewnych uczuć może wiązać się także z niechęcią do innych uczuć. Dobrze było to widać na przykładzie z poprzedniej części – wiarą w to, że jesteśmy człowiekiem spokojnym, przez co opieramy się i wypieramy wszystkie emocje, a najbardziej gniew, za który winimy siebie i innych. I się wstydzimy oraz boimy stracić tej fantazji na swój temat – “jestem spokojnym człowiekiem”. Choć każdego dnia jasno widzimy, że tak po prostu nie jest. Ale wolimy nadal wierzyć w urojenie. Bo dzięki temu, że zawsze możemy się na kogoś skrycie zdenerwować i obwinić, możemy w nieskończoność unikać odczuwania wstydu. Ale to w żaden sposób nie poprawi naszej sytuacji.
To jakby uznać się za super programistę, którym nie jesteśmy, bo nigdy nie programowaliśmy. A potem obwiniać siebie za każdy błąd, wstydzić się, żalić i gniewać, gdy inni lub programy pokazują nam jakie błędy popełniliśmy… Uważamy, że dzięki temu staniemy się lepszym programistą, kucharzem, sportowcem, etc.? A może należy bardzo pragnąć być lepszym programistą i to wystarczy? Podpowiem – to nie wystarczy. A co wystarczy? Praktyka, praktyka, praktyka. Spokojna, skupiona na celu, rozsądna, rzetelna, codzienna. No ale jeśli wolimy narzekać, użalać, wstydzić się, obwiniać, denerwować zamiast spokojnie ćwiczyć i praktykować, no to kto nam robi problem w życiu?
Trzeba puścić się emocjonalności i oporu i wybrać pozytywny cel. A następnie zacząć go realizować.
Albo – albo. Albo emocje, albo realizacja celu.
Albo skupiamy się na tym co negatywne, albo skupiamy się na tym co pozytywne.
Bo nie w emocjach problem ale tym, że się do nich kleimy i się im opieramy. I jeszcze zwalamy na nie odpowiedzialność. Mówimy sobie – “boję się tego”. Ale to zwykłe urojenie. “Czujesz strach” – to wszystkie fakty. Całą resztę dodałeś/aś sobie, wymyśliłeś/aś i wykorzystałeś/aś jako pretekst, by pracy się nie podjąć.
Nie możemy jednocześnie kogoś obwiniać w jakimś obszarze i liczyć, że w tym obszarze będzie nam coraz lepiej. To samo z gniewem, żalem, etc.
Bo jeśli chcemy przeczytać książkę z górnej półki, a zatrzymamy się na drugim stopniu drabiny, to po prostu jej nie dosięgniemy. Nie ma w tym większej filozofii. No ale trzeba zrozumieć, że to tak wygląda. Emocje to sprawa stricte wewnętrzna i jakość ich zarządzania ma przełożenie na nasze życie zewnętrzne.
Jeśli zatrzymamy się w energii wstydu, winy, apatii, żalu, strachu, pożądania, gniewu czy dumy, to nie osiągniemy niczego, co wiąże się z radością, spokojem, spełnieniem, szczęściem, regularnością, dyscypliną, etc. Bo emocje są zmienne i przemijają O ILE pozwolimy im płynąć i się ich puścimy. A jeśli chcemy osiągnąć cel, to nasze działania nie mogą ulegać co chwila zmianie.
Mężczyzna z poprzedniego artykułu wypierał swój gniew, a świat go z niego wyciągał. Więc co chwila zmieniał swoje cele, intencje, decyzje. Bo non stop zmieniał się jego stan. Był jak odbijana piłeczka ping-pongowa. Zmagał się z tym, walczył i coraz silniej frustrował oraz denerwował. Ale z błędnego koła nie wychodził.
Popatrz na ludzi, którzy np. mają własny sklep, firmę i im się powodzi. Czy są wkurzeni, zestresowani, spięci, skupiają się na zmaganiu, umniejszaniu komukolwiek, obwinianiu? Absolutnie nie. DODAJĄ radość do swojej pracy, robią to chętnie, wkładają w to wysiłek, chcą tego. DLATEGO się im powodzi. Bo tak podchodzili do tego od początku.
A popatrz na tych, którym się nie powodzi i zaobserwuj co robią, jak się czują i co z tym robią. Dostrzeżesz spore różnice.
W jaki obszarze Tobie się nie powodzi? Tylko proszę bez dramatyzowania “we wszystkim”. Na pewno nie we wszystkim. A poza tym “wszystko” to nie lista. Potrzeba KONKRETÓW jeśli chcesz zmiany. A jak palniesz na odwal się “wszystko” to au revoir. Rezultaty też będziesz miał(a) na odwal się.
Jakie masz podejście do każdego elementu tej listy? Czego się trzymasz w sobie – jakich emocji, jaki jest poziom oporu, jakie masz przekonania, jak traktujesz samego siebie?
Czy bawisz się w arogancką grę “nie zasługuję”?
Żaden człowiek nie jest upoważniony do takiego wyrokowania – ani względem siebie, ani względem kogokolwiek innego.
Tu rolę gra TYLKO zdrowy rozsądek.
Każdy może wmówić sobie głupotę “nie zasługuję”, gdy poczuje wstyd. Np. poczuje wstyd, gdy zobaczy piękną kobietę i od razu wciśnie sobie kit – “Nie zasługuję na nią!” Jeszcze sobie doda do tego – “… bo co mógłbym jej dać?” A gdzie zdrowy rozsądek? Czy chociaż porozmawiał z tą kobietą i dowiedział się czego ona chce, na czym jej zależy, jakie ma cele w życiu? Nie. Wszystko założył z góry, wymyślił ją sobie, by mu to pasowało do jego żałościwych scenariuszy życiowych i wewnętrznych dramatów i tyle!
Tak naprawdę tu nie chodzi kompletnie o tę kobietę, ani zasługiwanie, tylko niechęć do zmierzenia się ze wstydem. Świat zewnętrzny nie ma z tym nic wspólnego ale człowiek o niskiej świadomości oczywiście ją sobie tłumaczy, usprawiedliwia i zrzuca odpowiedzialność na świat, a siebie traktuje jak ofiarę świata.
Nawet w religii wymyślili sobie bzdurę, że bogaty nie wejdzie do nieba i prędzej się wielbłąd przeciśnie przez dziurkę od igły… o, tak sobie tłumaczą niezasługiwanie, tak sobie racjonalizują biedę, apatię, strach, niechęć do mądrego zapierdalania, wstyd. Ale to totalnie niezrozumienie. Bogactwo, majątek i dostatek nie mają nic wspólnego z niebem i szczęściem, ani z piekłem, tylko PRZYWIĄZANIE do tego.
Jak się złapiesz z całej siły drogiej lampki biurowej to nie wejdziesz nawet do łazienki, by się wysikać. Żeby to zrobić bez zmagania, trzeba się puścić tej lampki. Czy puszczenie się oznacza, że ją stracisz? A niby dlaczego? Lampka zniknie, gdy przestaniesz się jej trzymać? O matko! No nigdy o tym tak nie myślałem! Muszę się złapać lodówki!
Gdy trzymasz się tej lampki i nie pozwalasz sobie na pójście do łazienki, to znaczy, że nie zasługujesz na to?
Wystarczy, że przywiążesz się do pary spodni, nazwiesz je “SWOIMI spodniami”, nadasz im wielkie znaczenie i gdy cokolwiek się stanie z tymi spodniami, to zaczniesz cierpieć. O! Oto cała tajemnica cierpienia. Czy to znaczy, że aby uniknąć cierpienia, to nie można mieć i nosić spodni? Najwyraźniej miliardy ludzi tak sądzi!
No ale jak się oczarowujemy kawałkiem ciucha i na tej podstawie inaczej oceniamy człowieka – oooo…! Sądzimy, że jak ktoś dobrze wygląda to jest dobrym człowiekiem? Ooooo! A jak ktoś źle wygląda to jest zły? Ooooo!
Więc mamy kolejny pretekst – mamy stare, niemodne ciuchy, więc jesteśmy źli, gorsi, nie zasługujemy na nic dobrego! A ci piękni i bogaci mają wszystko. Ok ale to co ktoś manie czyni z niego ani nikogo lepszego, ani gorszego. Tego dramatu i urojeń nie ma poza naszym umysłem! A jak te same urojenia podziela milion ludzi, to znaczy, że milion ludzi jest szalonych.
A nie lepiej zamiast “MOJE spodnie” traktować je jako “po prostu spodnie”? I nawet jak Ci się rozedrą na drugi dzień, to nie straciłeś/aś SWOICH CENNYCH spodni, tylko po prostu rozdarły się spodnie. Jak Ci je ktoś ukradnie, to straciłeś/aś spodnie, a nie te SWOJE super ważne, potrzebne, cenne spodnie.
I jak widzisz piękną kobietę pięknie ubraną… to tyle! Ładnie ubrany, zadbany człowiek. To wszystkie fakty – a nawet to jest subiektywne. Ludzie pełni winy i niedojrzali od razu dostrzegą coś, do czego się przyczepią – “Ależ ona ma paskudne buty! W ogóle nie pasują do sukienki!” No tak ale sobie nigdy się nie przyjrzeli. Dlaczego? Żeby nie “utonąć” w winie, którą w sobie wypierają.
Zamiast “MÓJ super samochód, na który zarabiałem/am 10 lat ciężko pracując, a teraz jest MÓJ, niezwykły, wyjątkowy, niesamowity!” powiedz “samochód” i ciesz się oraz doceniaj, że go masz. Po cholerę to przywiązanie i nadawanie urojonych wartości?
Możesz docenić coś takim jakim jest bez urajania sobie na ten temat fantazji i baśni.
No ale jeśli inaczej nie chcesz, to problem i odpowiedzialność leżą po Twoje stronie i sam(a) tworzysz sobie potencjalny scenariusz cierpienia. A potem oczywiście obwinisz kogoś, kto zrobi coś z tym TWOIM niezwykłym, specjalnym, czemu się poświęciłeś/aś…
Jak mówiłem w innych artykułach – przywiązać się możemy także do biedy, chorowania, słabości i każdej jednej durnoty jaką możemy sobie wymyślić. I możemy ich bronić jak lew!
Uzależnieni wmawiają sobie np., że “przyzwyczaiłem/am się do takiego życia”. Co także jest totalną bzdurą i niezrozumieniem. Nie istnieje “przyzwyczajenie”, tylko PRZYWIĄZANIE DO KORZYŚCI. A przywiązanie można uwolnić i zmiana wtedy odbędzie się bez poczucia straty.
Natomiast takie racjonalizowanie, że się przyzwyczailiśmy to unikanie prawdy, którą stanowi niechęć do czegoś – np. do odczucia wstydu, winy, strachu, dyskomfortu. Ludzie mówią sobie, że są w ten sposób bezpieczni. Ja się ich wtedy pytam – “A jesteś bezpieczny?” Jakie są fakty? Każdorazowo oglądając porno niszczysz sobie mózg, obciążasz psychikę, niszczysz i zaniedbujesz zdrowie, życie, pracę, relacje, związki, siebie i nazywasz to bezpieczeństwem? I tylko dlatego, bo przestajesz czuć strach, gdyż zniszczyłeś/aś sobie zdolność jego odczuwania, którą mózg z całych sił stara się naprawić?
Traktujesz się jak ofiarę, utrzymujesz w sobie słabości, przez co jest Ci w życiu ze wszystkim trudno, nie tworzysz głębokich, satysfakcjonujących relacji z ludźmi i nazywasz to bezpieczeństwem? Bezpieczne jest męczenie się przy pracy na własne utrzymanie?
Nie ma w tym w ogóle zdrowego rozsądku. Człowiek sądzi, że jak czuje strach to świat jest zupełnie inny, niż gdy strachu nie czuje. A co się zmieniło przed sesją z porno i po sesji? Świat uległ zmianie i niebezpieczeństwo wyparowało? Nie. Żadnego niebezpieczeństwa nie było. Prócz tego, że właśnie umocniliśmy własną nietrzeźwość, uciekliśmy, pozostaliśmy nieświadomi, zniszczyliśmy sobie mózg, utrudniliśmy sobie powrót do zdrowia, zaniedbaliśmy jakiś obszar (lub kilka) własnego życia.
No ale człowiek człowiek woli wierzyć, że gdy wszedł do paszczy lwa i już lwa nie widzi to jest bezpieczny.
A przecież tu nigdy nie chodziło o nic w świecie – ani o życie, ani o problemy, ani o innych ludzi. Bo gdy obejrzeli porno i zniszczyli sobie mózg, że przestali czuć emocje, to nagle uważają, że już jest ok… Ale poza rozwaleniem sobie cholera wie ilu połączeń neuronalnych nie uległo zmianie nic innego! Więc zagrożenia, niebezpieczeństwa i bólu NIGDY nie widzieli w świecie, tylko w tym, co czuli!
Jedyne realne niebezpieczeństwo umyka naszej świadomości.
Ludzie mówią, że boją się odpowiedzialności. Niedługo mi powiedzą, że boją się jeść!
Ale nikt mi nie powiedział jeszcze co to jest ta groźna, straszna, podejrzana odpowiedzialność, której się tak boją i unikają. Boją się jej, nie tykają, nie chcą mieć z nią nic wspólnego i gdy strach znika, to sądzą, że wszystko jest ok. To tak jak pijany sądzący, że gdy wypił pół litra i czuje już tylko haj, to też wszystko jest ok. A jest?
Ludzie dzielą się swoimi fobiami. Następujący opis nie jest mój. Nie ważne czyj jest. Nie roszczę sobie do niego prawa. Ale mówi to osoba, która nie jest dojrzała emocjonalne, bardzo zaniedbana wewnętrznie ale prowadzi normalne życie i jest mądra na poziomie intelektu.
Mówi – “Pewnie niektórzy z was nigdy nie doświadczyli ATAKÓW PANIKI. Jeśli nie, to wyobraź to sobie – jesteś czymś zaniepokojony, jesteś niespokojny i masz do tego bardzo dobry, rozsądny powód. To całkowicie normalne to czuć w tej sytuacji. I NAGLE Twoje całe ciało zaciska się w ‘trybie’ WALCZ O SWOJE ŻYCIE! Jesteś PEWIEN, że coś strasznego jest nieuchronne. Nawet nie wiesz co może się stać ale wiesz, że będzie to paskudne. Jakoś po prostu WIESZ, że to Cię zabije albo nawet może być GORZEJ, niż to! To nie żaden specyficzny strach dotyczący czegoś konkretnego. To takie generalne uczucie grozy i jest wielkie, i jest natychmiastowe, nagłe. Nagle Twoje ciało sądzi, że nie możesz oddychać. Mimowolnie zaczynasz desperacko próbować złapać oddech. Jest Ci niedobrze, Twoje serce łomocze, możesz poczuć puls walący w Twojej głowie. Duży zastrzyk adrenaliny powoduje, że zaczynasz się trząść i nie masz nad tym kontroli. Zaczynasz płakać. I nie jest to smutny płacz. Ten płacz jest desperacki, zwierzęcy i bardzo niedobrze zgrywa się z tym, co w tym czasie robią Twoje płuca. Nie możesz myśleć logicznie. Myśli z ogromną prędkością przelatują przez Twoją głowę niemalże ją rozrywając, że nawet nie możesz ich zrozumieć zanim znikną i pojawi się zalew kolejnych. I część Ciebie wie, jest po prostu tego PEWNA, że znajdujesz się w straszliwym niebezpieczeństwie. Jest też druga część Ciebie, która wie, że to na pewno nie jest prawdą. Nie ma nic, co mógłbyś zrobić, by rozwiązać przyczynę tego uczucia, bo jej po prostu nie ma. Nie ma tej sytuacji, która Cię przeraża. Nie ma przyczyny. Możesz tylko zostać z tym uczuciem i marynować się w nim, dopóki nie minie. I przez cały ten czas czujesz się jednocześnie przerażony jak i głęboko głupio, jesteś zawstydzony, że to czujesz, że jesteś przerażony. To minie, zniknie. Ale musisz w tym wytrzymać przez przynajmniej kilka minut. I kiedy to minie, to poczujesz ogromną ulgę ale jednocześnie wielkie zmęczenie fizyczne jak i ogromną ilość nerwów, co nie jest fajną kombinacją. I oczywiście pozostanie z Tobą wstyd, że nie potrafiłeś powstrzymać się od nagłego, niespodziewanego rozsypania się na kawałeczki.”
A potem słyszymy jeszcze jak te osoby mówią, że pomaga im np. zajęcie się czymś – oglądanie telewizji, czytanie, granie, etc.
Ale te cała wypowiedź to właśnie esencja niedojrzałości emocjonalnej i wszystkich związanych z tym konsekwencji – ujawniania stłumionych emocji, nie rozumienia ich, walki z nimi, opierania się, uznania się za ich ofiarę, traktowania emocji jakby nam chciały zrobić krzywdę i oczywiście projekcji – wiary, że jak np. czujemy strach, to po prostu MUSI się stać coś złego i po prostu TRZEBA od tego uciec. A potem uczucie mija. I co człowiek robi? WSTYDZI się za nie! I tak w kółko dziesiątki lat. Od dziecięcości po starość.
Wiesz co się stanie, gdy weźmiesz za coś odpowiedzialność? Przestaniesz się tego bać, przestaniesz obwiniać się i wstydzić za ten obszar i będziesz mógł/mogła go poprawić/naprawić.
A tu, jak ze wszystkim, polecam rozpocząć od małych kroków.
Jeśli nie radzimy sobie ze stresem w prostych sytuacjach – np. małymi problemami w pracy, to nie poradzimy sobie z większymi. Dlatego nie otrzymamy awansu, bo mądry szef wie, że uczyniłby nam tym krzywdę. Choćbyśmy się poświęcali i zmagali, by swoją robotę wykonywać dobrze ale męcząc się, stresując, mordując w trakcie, to nie otrzymamy awansu i większego zakresu odpowiedzialności. Nie ma to nic wspólnego z niezasługiwaniem czy niesprawiedliwością, tylko naszym niedojrzałym podejściem.
Dlaczego dziecku nie pozwalamy prowadzić samochodu? Bo jesteśmy niesprawiedliwi? Bo jesteśmy źli? Bo dziecko nie zasługuje na to? Nie. Robimy to (mam nadzieję) ze zdrowego rozsądku – dziecko nie jest gotowe, nie jest na tyle odpowiedzialne, by jeździć bezpiecznie dla siebie i dla innych. Niech najpierw nauczy się jeździć bezwypadkowo na rowerze. Niech nauczy się radzić z problemami, wypadkami, niespodziewanymi sytuacjami. Niech nauczy się szybko reagować, szybko podejmować mądre decyzje. Gdy się nauczy – wtedy jest gotowe, by przystąpić do egzaminu – sprawdzianu tych umiejętności. A jeśli nie potrafi sprawnie jeździć na rowerze, to czy rozsądnym byłoby posadzić go za kółkiem samochodu?
Każdy potrafi przekręcić kluczyk i wcisnąć pedał gazu. Zrobi to małpa. Ślepa, chora i bez jednej ręki. Ale właściwe, dobre, zdrowe dla nas i dla innych korzystanie z potencjału samochodu wymaga dużo więcej, niż tylko zdolności manualnych. I jest cały czas testowane – przez warunki drogowe, przez innych kierowców, przez policję.
Ale ludzie wolą np. użalać się, że ŻYCIE IM NIE DAJE. A skąd pomysł, że powinno? Czy samochód Ci daje? Czy ulica Ci daje? Absolutnie nie. To Ty dostosowujesz się do warunków drogowych, praktykujesz umiejętność jeżdżenia. To TY wkładasz wysiłek, by jeździć bezpiecznie, bezwypadkowo. To TY DAJESZ. I masz zwrot swojej inwestycji nazywany życiem.
Czy powinno zostać Ci przyznane prawo jazdy, bo tak bardzo tego chcesz i tak bardzo się męczysz, poświęcasz np. czyszcząc ulice? Hmm.
Czy kupienie samochodu uczyniło z Ciebie doskonałego kierowcę? A może kupienie droższego samochodu sprawiłoby, że jeździłbyś/jeździłabyś lepiej? Kupienie samochodu nie ma żadnego wpływu na Ciebie. Bo to Ciebie nie zmieni.
Czy trzeba męczyć podczas jazdy? Oczywiście, że nie. Ale można. Wielu kierowców jadąc nawet ponad 100 km/h jest całkowicie zrelaksowanych. Nieraz tak, że są nawet w stanie usnąć za kółkiem. To się zmienia, gdy np. będą musieli gwałtownie zwolnić, gdy ktoś przed nimi popełni błąd i zahamuje. Wtedy zaczynają się denerwować, obwiniać, nieraz krzyczeć i przeklinać. Ale czy powoduje to samochód, ulica lub ktokolwiek inny? Nie. Robimy to sobie sami. A po powrocie będziemy wściekli, zestresowani i napijemy się piwa lub włączymy porno.
Jeśli nadal będziemy się trzymać gniewu, winy, oporu po wydarzeniu, to każda chwila obecna zdegraduje się do tych jakości. I choćby już nie stało się nic przez 200 km, my nadal będziemy przeżywać sytuację, która miała miejsce daleko za nami w wymiarze czasu i odległości. A potem znowu coś wyciągnie z nas te emocje.
Czy to przypadkiem nie przypomina tego opisu “ataku paniki”?
To pokazuje jak przywiązujemy się do tego co negatywne. I jeszcze sądzimy, że to np. obwinianie czy stres trzymają się nas! Wstydzimy się tego, co czujemy! A potem się dziwimy, że mamy w sobie masę emocji, które nie mają logicznej podstawy…
Ludzie też dramatycznie niepoprawnie postrzegają emocje – sądzą, że jak ich będą unikać, wypierać, walczyć z nimi, to nie będą rosły. Ale jest zupełnie przeciwne.
Emocje wypierane, projektowane, którym się opieramy, z którymi walczymy, za które się wstydzimy, których się boimy, które negatywnie oceniamy, których się trzymamy – rosną.
I ludzie gdy się pojawiają pomimo ich unikania, to oczywiście sądzą, że to emocje ich napadły! Jak hieny padlinę!
Sądzą więc, że emocje jak i myśli mają na celu krzywdzenie człowieka. Wow. Tak jak ludzie początkowo postrzegali prąd i go unikali. Ludzie nadal unikają prądu – np. amisze.
W temacie emocji ponad 80% ludzkości jest jak amisze w kontekście prądu. Sądzić, że emocje nas napadają, krzywdzą, ograniczają to jak sądzić, że nasze mięśnie nas napadają, krzywdzą i ograniczają… A jeśli nie masz na tyle siły, by podnieść ciężkie pudło, to co możesz zrobić? Użalać się albo zwiększyć siłę mięśniową. Z emocjami możesz się męczyć przez całe życie i grać ofiarę albo dojrzeć emocjonalnie.
Wszystko, co nie jest akceptacją i intencją uwolnienia będzie emocje w nas zasilać.
Oraz wszystko inne, co jest negatywne (negatywne nie znaczy złe).
Ile jeszcze będziesz to “testować/sprawdzać” w swoim życiu – opierać się temu, czego nie chcesz, nienawidzić, oceniać tego, co Ci się nie podoba, gniewać się lub wstydzić tego, czego się boisz? Ile jeszcze będziesz uciekać czy walczyć?
To wszystko niczego nie naprawi, a może też zasilać to, czego nie chcesz.
Jeśli więc unikać będziemy np. strachu przed oceną innych, czyli tak naprawdę wstydu i żalu, to sądzimy, że ich się pozbędziemy? Ależ nie. Te emocje już w nas są w formie energii. A żeby mogły w nas istnieć, cały czas musimy im oddawać własną energię. Życie jest zaś na tyle litościwe, że nas będzie wyciskać, niczym ropę z krosty na ciele. Tak, to może być nieprzyjemne ale jest niezbędne, by wydobyć truciznę i by rana mogła się zagoić.
Nie mówię, że emocje są toksyczne, ani złe. Tylko te stłumione są po prostu zbędne. I nic, prócz świadomego procesu uwolnienia nas z nich nie oczyści. A dopóki się nie oczyścimy coś/ktoś będzie je z nas wyciągać, a nasz umysł będzie nawijał non stop i przedstawiał nam ich projekcje – zazwyczaj czarne scenariusze, jeśli się nimi karmiliśmy przez całe życie.
Miliardy ludzi utknęły w tym procesie – świat ich ściska, a oni zaczynają się opierać, walczyć i wpychać do siebie z powrotem to, co świat z nich wycisnął – co im pokazał. Tak jak mężczyzna w poprzedniej części – uważał się już za spokojnego, choć codziennie miał wiele dowodów, że tak po prostu nie jest. I jednocześnie świat ukazywał mu to, co ma do oczyszczenia i przepracowania. A on zamiast się tym zająć, zmagał się ze wszystkim i wszystkimi. I jeszcze stawiał się w roli ofiary – że ON MUSI się zmienić, a inni nie muszą. Ok ale jeśli się nie zmieni, to on będzie cierpiał, bo żyje nieświadomie, niezdrowo, niedojrzale. Co mają z tym wspólnego inni ludzie? No nic. Tyle, co ma wspólnego lustro w łazience z zarostem na twarzy – pokazuje Ci go i pomaga się dokładnie ogolić. Ale nie jest jego przyczyną.
Jak rozwiązywać dowolne problemy?
Zainspirujmy się historiami ludzi, którzy z wrogów uczynili przyjaciół. Znajdźmy takie historie. Niech każdy się wysili – niech zacznie świadomie wybierać rozwiązania, szukać ich, skupiać się na znajdowaniu tego, co pozytywne, wspierające. A nie potwierdzające jakiekolwiek negatywności.
Poszukajmy jak inni z tego, co negatywne uczynili to, co pozytywne.
Musimy zrozumieć, że problemy to sposoby życia, by wymusić na nas wzrost. Zmuszają nas do opuszczenia apatii, pozornie wygodnego życia. Bo jeśli nie korygujemy kierunku chociaż minimalnie, to bardzo szybko zjedziemy z “bezpiecznego” pasa lub wpłyniemy na skały. Ile mieliśmy wypadków dosłownych i symbolicznych i ile mamy problemów? To wszystko sygnały, że pora wziąć się ZA SIEBIE. A nie zmagać się ze światem. Ani tym bardziej “wstydzić się”, czyli sądzić, że to wszystko źle świadczy o nas.
Zastanówmy się, co tyczy się historii z “atakiem paniki” – czy mądrym, rozsądnym jest wstydzić się, że po otwarciu szafy, do której przez lata wciskaliśmy wszystkie graty wypadną prosto na nas? Co ten wstyd niby ma dać? Wstyd to informacja, by dokonać jakiejś korekty – np. przestać wciskać do tej szafy kolejne rzeczy i zrobić porządek.
Człowiek, który sądził, że trzęsie się przez adrenalinę nie rozumie, że trząsł się, bo się tak silnie opierał temu co czuł. Tak jakby naparł na wypadające z szafy rzeczy i na drzwi, by je jak najszybciej zamknąć. A potem złapał się tego co wypadło i mówi “wstydzę się tego, że mam w szafie taki nieporządek”.
Uzależniony sądzi, że jest bezpieczny, bo już miał wypadek. I siedzi sobie w palącym się samochodzie, wskaźnik prędkości wskazuje 0 km/h, więc wychodzi, że wszystko gra. A gra? Sądzi, że tak. A potem rozgląda się i widzi, że inni śmigają. Bez problemu, szybko. I co robi uzależniony? Zaczyna użalać się, narzekać, obwiniać, zazdrościć. Ale z wraku wyjść nie chce. Mówi sobie, że życie jest niesprawiedliwe, że to jego smutny los i nic nie może z tym zrobić. Czasem się ktoś zatrzyma i zapyta czy może pomóc. Ale uzależniony nie chce. Może pogada chwilę, może da się przez moment holować. Ale po chwili widzi, że opuszcza znane mu miejsce i odcina linkę holującą. Ucieka. I tak w kółko. A potem się za to obwinia i wstydzi…
Mam nadzieję, że to wprowadzenie pomoże nam we właściwym zrozumieniu reszty artykułu. Zresztą wszystkich innych też i swojej sytuacji, swojego postępowania.
Raz jeszcze przypominam listę negatywności, czyli postaw niesprzyjających naszemu życiu.
Oto co jest do porzucenia:
Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina, nienawiść do siebie, urazy, złośliwość, zła wola, zazdrość, zawiść, próżność, duma, żądze, chciwość, chcenie, pożądanie.
Jedziemy dalej.
NIENAWIŚĆ DO SIEBIE
Nienawiść do siebie (i do innych) jest jednym z grzechów głównych, czyli jednym z największych błędów jakie możemy popełnić.
Często jest wyrazem pychy. Bo na jakiej podstawie się nienawidzimy? Nie ma na tej planecie innej ekspresji życia, która życzyłaby sobie źle.
Takie traktowanie siebie w nienawiści jest więc konsekwencją jakiejś choroby. Nie bakterii, nie wirusa, tylko dalekiego od zdrowia pojmowania rzeczywistości oraz utrzymywanego obrazu siebie. Zaś aby wyleczyć chorobę, trzeba zająć się przyczyną.
Dlatego po pierwsze – nie należy wypierać nienawiści do siebie, jeśli się nienawidzimy.
Po drugie – stworzyć pisemną listę powodów do nienawidzenia siebie. Stać się ich świadomym/świadomą.
Bo, jak mówiłem, nienawiść to konsekwencja błędnego, niedojrzałego postrzegania. Zazwyczaj wynika z jakiejś pozycjonalności. Najczęstszą jest – “Nie powinienem/powinnam był(a) tego zrobić”. Nienawidzimy się, bo popełniliśmy błąd, którego TERAZ wydaje się nam, że powinniśmy byli uniknąć.
No ale czy jakikolwiek sens ma nienawidzenie się za błędy? Rozsądne jest po prostu dokonanie korekt. Aż do skutku. Po co to całe babranie się w nienawiści, gniewie, wstydzie i winie?
To także niezrozumienie. Skąd pomysł, że w przeszłości powinniśmy zachować się inaczej?
Przecież WTEDY to, co zrobiliśmy wydawało się nam słuszne! I tylko dlatego TERAZ widzimy w tym błąd, bo doświadczyliśmy konsekwencji tego wyboru!
Obwinianie, żal i nienawiść za to to niechęć do przyjęcia i zrozumienia nauki. Dlatego nienawiść do siebie to wynik zarozumiałości, arogancji, infantylności – niedojrzałości – niskiej świadomości. A gdyby nie pojawiły się bolesne konsekwencje, to zapewne nie dokonalibyśmy korekt, nigdy byśmy się nie poprawili!
Przykład – gdybyśmy nie dostali mandatu za rozmawianie przez telefon jadąc samochodem, to kwestią czasu byłoby, że doprowadzilibyśmy do tragedii. Mandat to więc naprawdę niewielka cena za tak ważną naukę. Dla innych oczywistą, dla innych nie za bardzo.
I teraz pytanie – czy aby uniknąć wypadku należy w ogóle przestać jeździć samochodem? Oczywiście, że nie. Należy jeździć mądrzej, ostrożniej, uważniej. A telefony wykonywać podczas postoju. Czy trzeba się wstydzić, winić, nienawidzić za mandat? Absolutnie nie. No chyba, że uznamy, że daliśmy złapać wrednemu policjantowi i w rozmawianiu przez telefon podczas jazdy samochodem nie widzimy nic niewłaściwego.
To jest tak proste ale miliony kierowców nie chcą dojrzeć. Podobnie sprawa ma się z każdym innym aspektem życia.
Jeśli podejdziemy do kobiety i usłyszymy “nie”, to należy przestać w ogóle podchodzić, by uniknąć bólu i wstydu? Nie. Należy wyciągać wnioski, uczyć się dalej, rozwijać – zarówno w kwestii rozmów z kobietami jak i własnych emocji. A najlepiej spotkać się z kimś, kto ma super rezultaty w sferze damsko-męskiej i uczyć się od tej osoby. Wszystko co niezbędne na temat emocji zostało już powiedziane na tym serwisie.
Zaś jeśli doszło do wstydu i winy, to także należy zająć się przyczyną W SOBIE – dlaczego je poczuliśmy? Jaki mieliśmy obraz siebie? Jaką mieliśmy intencję? Czegoś oczekiwaliśmy?
A jednak najwięcej ludzi nie rozwija się, tylko kompletnie zaczyna unikać obszaru, których ich aktualnie boli. To samo tyczy się samych emocji – gniewu, winy, wstydu, żalu, etc. Sądzą, że mądrym jest unikać bólu i jednocześnie unikać obszaru, “który boli”. No to zapytajmy siebie – czy mądrym byłoby unikać zajęcia się złamaną ręką, bo boli?
Jak wyobrażamy sobie własne życie, w którym nigdy nie poszlibyśmy do lekarza i nie uzdrowili złamania? Jakby się nam żyło? Czy też narzekalibyśmy, że innym wszystko przychodzi łatwiej i że jesteśmy ofiarą niesprawiedliwego losu? Czy nie byłoby to po prostu głupie?
No to nie dziwmy się, że jest podobnie jeśli unikamy innych tematów, które nas bolą.
Po trzecie – co sądzimy, że ta nienawiść nam daje?
Bo – powtórzę – wszystko co wybieramy, wybieramy, gdyż mamy z tego jakąś korzyść. Z nienawiścią nie jest inaczej. Nienawidzimy się, bo coś z tego doimy.
Nie ma w tym logiki, ani rozsądku, bo rozsądek to poziom 400, a nienawiść do siebie to poziom 30 (skala logarytmiczna). Nienawidzenie dla samego nienawidzenia to poziomy 100-150.
Nienawidzenie siebie może nam pomóc uświadomić sobie jak dalekie od zdrowia jakości wybieramy żyjąc nieświadomie. To jakbyśmy wybrali kierunek prosto na ścianę. Nawet jadąc powoli i tak w końcu dojedziemy do ściany i się zatrzymamy. Co wtedy? Co będzie łatwiejsze – dalej napierać na ścianę czy zmienić kierunek?
Aby możliwa była poprawa w życiu i zdrowiu, konieczne jest zrezygnowanie z nienawiści względem siebie. Czyli rozpoznanie tej korzyści jaką z tego mamy. Inaczej przy najbliższej okazji wrócimy do tej postawy.
Nie mamy zajmować się samą nienawiścią tylko korzyścią jaką z tego doimy – skrytą przyjemnością.
Bo jeśli nienawidzimy się – to czerpiemy z tego ukrytą przyjemność. Jak mówiłem – to przeczy zdrowemu rozsądkowi ale przecież mówimy o tym, co jest kolosalnie odległe od zdrowia i rozsądku.
Tamten mężczyzna tak bał się strachu, że wolał się wstydzić, niż go czuć. Uważa(ł) odczuwanie strachu za błąd! Za coś, co źle świadczy o nim. Oraz postrzegał siebie jako gorszego, bo nie potrafił temu zapobiec, ani tego kontrolować. Dostrzegamy niedojrzałość?
Najczęstszym pretekstem do nienawidzenia siebie są popełnione błędy.
Więc warto od razu zapytać się – “Co mi daje obwinianie się za błędy?”
Oczywiście samo przeczytanie tego nic nie zmieni. Jeśli naprawdę nie wybierzemy zmiany, wybaczenia, spokoju, szczęścia, zdrowia, radości, poczucia wartości, normalności, no to nie liczmy na nie we własnym życiu. Ja nie jestem Piotr Grimm i nie piszę baśni. Nie wymyślę Ci życia, w którym się lubisz i lubisz innych ludzi. To Twoja odpowiedzialność czy zrezygnujesz z tego, co lubieniem siebie nie jest. Możesz. A jeśli nie wierzysz, że możesz, to wyobraź sobie, że bandyta przykłada Ci pistolet do głowy i zadaje pytanie “Możesz odrzucić to, co nie jest lubieniem siebie? A zrobisz to?” Problem zawsze leży nie w tym czy możemy, tylko czy chcemy.
Jak w ogóle postrzegamy błędy? Co to jest błąd? Oczywiście możemy sobie napisać baśń, że tym wszystkim ludziom naokoło wszystko się cały czas udaje i nie popełniają błędów. Ale to totalna bzdura. Ludzie osiągnęli więcej od nas, bo nie zatrzymali się na użalaniu i nienawidzeniu się za błędy. Większe, bardziej znaczące osiągnięcia życiowe to wyłącznie efekt większej dojrzałości. Czyli ponownie – czegoś stricte wewnętrznego.
Nienawiść do siebie to poziom 30, czyli praktycznie sam dół pojmowania rzeczywistości i jakości obrazu samego siebie. To także poziom wstydu i winy. Czyli najbardziej nieprzyjemnych emocji informujących nas o tym jak traktujemy samych siebie – że odbieramy sobie miłość, wybaczenie, akceptację.
Jeśli nienawidzimy się za błędy, to czy nie lepiej byłoby pozwolić sobie na nie? Błędy na tej planecie, w życiu ludzkim są całkowicie naturalne, normalne i nieuniknione. Możesz je popełnić i je popełnisz. Ale nie musisz przy tym cierpieć. Ponadto najważniejsze lekcje wyciągamy poprzez popełnione błędy. Możesz popełniać błędy. Idź i je popełniaj! Ale też ucz się na nich!
Jeśli będziesz próbował(a) wyciągać wnioski z poziomu wstydu, winy, żalu i nienawiści, to tylko znajdziesz to, co usprawiedliwi nienawiść, a nie wziesie Cię wyżej. Nienawiści trzeba się pozbyć – zrezygnować z tego gorzkiego nektaru, który z niej doimy.
Dlaczego nie należy wyciągać wniosków, ani budować żadnych interpretacji z poziomu emocji? Podam na skrajnym przykładzie – nasze malutkie dziecko zginęło na skutek porażenia prądem – wsadziło oślinione paluszki do kontaktu. Zrozpaczony rodzic jakie wyciągnie wtedy wnioski – albo, że nie powinien już nigdy używać prądu, nie mieć dzieci, albo zacznie obwiniać i nienawidzić siebie, że nie zadbał o bezpieczeństwo maluszka i nie zabezpieczył kontatku, albo obwini elektrownię lub producenta gniazdek kontaktowych, że nie wymyślili żadnych zabezpieczeń. Takich scenariuszy umysł może wymyślić setki, a nawet tysiące. Każdy z nich usprawiedliwiać i napędzać będzie emocjonalność. Czytając je z poziomu (mam nadzieję) spokoju czy widzimy ich bezsens? Nie ujmuję tragedii, tylko ten przypadek pokazuje nam mądrą zasadę – zajmij się najpierw sobą – uwolnij emocje, poddaj ból, nie zmagaj się z tym, ignoruj bełkot umysłu, a dopiero potem zajmij się światem.
Dla tych, którzy zarzucali mi powtarzanie się – niejednokrotnie słyszałem – “Powtarzasz się. To już wiem”. No to fajnie, że wiesz. Ale “wiem o”, a faktycznie zrobić to, doświadczyć tego, przeżyć to, STAĆ SIĘ TYM, to dwa zupełnie różne światy. Człowiek, który tylko czyta, wciska siłą w umysł kolejne informacje, pozostanie taki jaki jest. I będzie się mu wydawało, że zmienił się, bo przeczytał lub usłyszał o czymś.
Czy jeśli masz “ataki paniki” to przeczytanie tego, co napisałem do tej pory zmieni ich doświadczanie? Absolutnie nie. Zmiana może odbyć się WYŁĄCZNIE W TRAKCIE tego doświadczenia. Tylko Ty możesz odpuścić opór, poddać się lub jak to powiedział ten mężczyzna “marynować się” w tym, czyli opierać, negatywnie oceniać i traktować jako ofiarę napaści.
Jeśli sądzisz, że myśleniem o czymś zrobiłeś/aś to, to życie znajdzie sposób, by to przetestować. Np. spotkasz osobę, która zrobi Ci dokładnie to samo, co ta osoba, której rzekomo wybaczyłeś/aś. I jeśli nie wybaczyłeś/aś, to znowu Cię zaboli, znowu poczujesz gniew, winę, żal, etc. “Zdanym testem” będzie odczucie pełnego spokoju. A aby to sprawdzić, wymagana jest RADYKALNA uczciwość. Nikt Ci nie powie czy czujesz spokój, czy szybko wyparłeś/aś gniew. Co również pokazał na swoim przykładzie mój klient w poprzedniej części tego artykułu – uznał się za spokojnego, trzymał się tego ze wszystkich sił i nawet inni dali się przekonać, że tak jest. Ludzi oszukać można bardzo łatwo, a uzależnieni są w tym mistrzami – w oszukiwaniu siebie i innych.
Test możesz też przeprowadzić sprawdzeniem poziomu swojej energii – spadła czy jest nadal taka sama? Możesz to sprawdzić patrząc na myśli – zmieniły się i zaczynają dotyczyć tego, co Cię spotkało i tej osoby, czy umysł jest spokojny lub koncentruje się na tym, co robiłeś/aś – na rozsądnym celu?
Podam Ci ćwiczenie, które rozwieje iluzję, że wiedza Cię zmienia – znajdź 10 książek o np. jakiejś egzotycznej roślinie. Przeczytaj o niej jak najwięcej – jak wygląda, jak rośnie, jak pachnie, jaka jest w dotyku. A następnie powiedz mi – czy to załatwia temat? Czy naprawdę możesz mi powiedzieć, że ta wiedza zastąpiła doświadczenie, faktycznie dotknięcie tej rośliny, poczucie jej, spróbowanie jeśli jest jadalna? Wiesz jak to jest obcować z tą rośliną? Absolutnie nie. Poza mentalizacją, poza myślami nie masz nic. Człowiek, który dotknie i powącha tej rośliny jest bogatszy miliard razy, niż człowiek, który tylko o tym czytał nawet w setkach książek. Sekunda doświadczenia jest cenniejsza, niż setki godzin poświęconych na czytanie o tym doświadczeniu.
Jeden pocałunek kobiety/mężczyzny jest cenniejszy, niż 100 lat fantazjowania o tym.
Podejście do kobiety będąc przerażonym wzbogaci Cię miliard razy, niż czytanie kolejnego kursu o uwodzeniu, by uniknąć wstydu, strachu.
No ale dlaczego miałbyś unikać wstydu i strachu? Najpierw się nimi nie zajmujesz, wypierać, unikasz, uciekasz, tłumisz, projektujesz, a potem dziwisz się, że Cię “zalewają”? Pleeeeease…
Nawet jeśli nic z tego nie będzie, to doświadczysz, że MOŻESZ podejść do kobiety niezależnie od tego, co czujesz. A gdy zajmiesz się emocjami i oporem, to będzie Ci coraz łatwiej oraz rezultaty się poprawią.
Unikanie, wypieranie, projektowanie i opieranie się emocjom, to nie zajmowanie się nimi, tylko robienie sobie krzywdy.
To samo tyczy się oglądanie pornografii – możesz sobie wciskać kit, że porno zastępuje Ci seks czy realizuje pragnienia ale tak nie jest. Myśli i fantazje to nie rzeczywistość. To nawet nie 0,00001% rzeczywistości.
Z drugiej strony nienawidzenie siebie to też fantazje. To się dzieje tylko w umyśle. I my sami to utrzymujemy i nie chcemy z tego zrezygnować. My sądzimy, że oczywiście każdy inny też nas nienawidzi lub szybko zacznie nienawidzić, gdy “zobaczy jaki/jaka naprawdę jestem”. Mężczyzna opisujący swój “atak paniki” był przynajmniej na tyle przytomny, by dostrzec, że to co czuje nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. Więc głupotą jest go szukać.
No ale jeśli będziemy się “pałować” w głowie każdego dnia, każdej minuty zamiast np. spokojnie posprzątać i nasza partnerka/nasz partner będą musieli nas o to prosić po 20 razy, a my niechętnie to zrobimy odbąkując coś – no to nie dziwmy się, że relacja szybko zmieni tory na niechęć. A my wtedy powiemy sobie – “no i jest dokładnie tak jak myślałem”. No tak ale wyłącznie my doprowadziliśmy do tego, BO kierowaliśmy się negatywnymi myślami, bo podchodziliśmy do prostych rzeczy niechętnie – niedojrzale, infantylnie. Nie musieliśmy. To nie stało się dlatego, bo tak doskonale “czujemy” rzeczywistość i wiemy, co nas spotka, bo jest ona taka zła, niesprawiedliwa, bolesna.
Jak wjedziesz w ścianę, to znaczy, że droga była zła? Nie. To znaczy, że kierowałeś/aś jak dupa. ;) Lekcja oczywiście będzie bolesna ale być może wystarczy, byśmy wyciągnęli wnioski i zaczęli jeździć uważniej, lepiej albo wolniej. Ludzie traktujący się jak ofiarę po takim wydarzeniu zapewne nie wejdą już do samochodu i uznają to za mądre.
Często dlatego wybieramy nienawiść do siebie, bo nie znamy innej alternatywy, ani drogi do niej.
Nie mamy pojęcia, że można się lubić, nie mówiąc o kochaniu, nawet gdy popełniliśmy masę błędów. Nie wiemy, że można sobie wybaczyć. Bo to tak jak z rośliną – czytanie i myślenie o tym nie zastąpi realnego doświadczenia.
Człowiek pełen nienawiści nie wymyśli sobie spokoju i wybaczenia. Musi porzucić dumę z dojenia gorzkiego nektaru i zastosować nauki o wybaczeniu mające tysiące lat. One są nadal tak samo aktualne.
Dlaczego czytanie i myślenie nie zastąpi doświadczenia? Bo wpatrujemy się w umysł, w bezosobowy, ciągły i niekończący się proces mentalizacji sądząc, że to my myślimy. A co widzimy w umyśle? W kółko to samo o jakości naszego stanu emocjonalnego. Widzimy przeszłość – znalezione w przeszłości informacje. A jeśli naszego stanu emocjonalnego nie zaakceptujemy i nie uwolnimy, to się nie zmieni. Więc także nie zmienią jakości myśli.
A poza tym nadal możemy sądzić, że ktoś jest naszym katem, a my ofiarą. I nienawidzimy się za słabość. Ale ponownie – dlaczego się nienawidzimy za jakąś słabość?
Nienawiść nie wzmocni nas, ani nie zmieni słabości w siłę.
Nienawiść tylko wydaje się właściwa, bo gniew jest wyżej od wstydu i strachu. Ale sam z siebie kompletnie nic nie rozwiązuje. Nienawiść wyłącznie zasila samą siebie. Nic więcej z niej nie wynika. Dlatego jest na poziomie 30 jeśli kierujemy ją na siebie. Bo to absolutnie nieprawidłowy kierunek.
Dopóki twórczo nie wykorzystamy energii gniewu, dopóki nie dokonamy korekt W SOBIE na podstawie odczuwanej winy, nic nie ulegnie poprawie w naszym życiu. Trzeba się jednak odkleić od emocjonalności oraz porzucić pozycjonalność, którą te emocje utrzymujemy. Np. “powinniśmy byli…”
A droga do tego jest znana. I jeśli zależy nam na doświadczeniu, trzeba tę drogę przejść. I nikt nie przejdzie jej za nas. Nie mamy przejść ani kawałka tej drogi, ani jakąś inną drogą, która się nam wydała lepsza czy słuszna. Tylko tą odpowiednią. I całą. Od punktu, w którym jesteśmy teraz do końca. Nie zatrzymać się, nie rozmyślić, nie zmienić kierunku.
Więc zamiast pławić się i taplać we wstydzie, winie, żalu i nienawiści “Dlaczego to wtedy zrobiłem/am!?” zalecam – “Ok, już wiem, by tego ponownie nie zrobić”. Tyle!
Jak mówię “rozpoznaj korzyści z nienawidzenia sobie”, to myślenie o tym nic nie zmieni. W MOMENCIE, gdy po raz kolejny wybierzesz nienawiść – wtedy i tylko wtedy możesz stać się świadomy/a dlaczego to wybierasz. Myślenie o tym przed lub po to pozostanie w świecie fantazji. A jeśli wybrałeś/aś zmianę, to okazje do nienawiści przyjdą. Traktuj je jako testy i rozwidlenie dróg, które wcześniej było niedostrzegalne. Wybierz inny kierunek.
Naprawdę masa ludzi sądzi, że inni wszystko mogą zrobić za nich! Sądzą, że np. poczytają sobie Program WoP i hop! – uzależnienie wyparuje! Ale to jakby sądzili, że po przeczytaniu instrukcji wykonywania ćwiczenia na jakimś urządzeniu na siłowni wykonali te ćwiczenia. Albo jakby ktoś wykonał ćwiczenia za nich, to im przybyło by siły i masy mięśniowej…
Za człowieka robią coś inni i jest to mądre tylko w 3 sytuacjach:
1. Gdy jesteśmy dzieckiem i nie jesteśmy w stanie tego zrobić sami. Jednocześnie się tego cały czas uczymy.
2. Ktoś nam pokazuje jak coś zrobić. Czyli uczy nas. Naszą intencją musi być nauczenie się tego i odpowiedzialne wykonywanie.
3. Gdy w życiu dorosłym zlecamy komuś jakąś pracę, która stanowi element tego, co realizujemy. Np. zlecamy informatykowi stworzenie nam sklepu internetowego, bo chcemy sprzedawać przez internet. To wtedy jest mądre – nie musimy uczyć się robić takich rzeczy, bo to zajęłoby masę czasu. Ale już nie powinniśmy zlecać innym sprzedaży. To już warto przynajmniej przez jakiś czas przejść, nauczyć się. Bo bez tej wiedzy zdobytej przez osobiste doświadczenie nie będziemy nawet wiedzieli czy zatrudnieni sprzedawcy wykonują dobrą robotę. To jakby klub piłkarski prowadził i trenował człowiek, który nigdy nie kopnął piłki…
Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie znajoma. Powiedziała mi, że ma problem z wyliczeniem podatków i wysłaniem PIT-u, bo bardzo się temu opiera. Zapytała mnie czy rozsądnym będzie zlecić to księgowej – zapłacić 100 zł lub więcej na miesiąc. Odpowiedziałem, że nie. Dopóki ona nie będzie w stanie robić tego bez oporu, spokojnie, to zlecenie tego komuś innemu byłoby błędem. Bo stanowiłoby ucieczkę od problemu WEWNĘTRZNEGO. To nie rozwiązałoby niczego, bo opór pojawiłby się przy kolejnej sytuacji i kolejnej. Poradziłem jej, by się zmierzyła z oporem, by go uwolniła oraz uświadomiła sobie z czego opór wynika – dlaczego go stawia – czego nie chce. Gdy to przepracuje, gdy regularne rozliczanie się z US przestanie być problemem, wtedy mądrym będzie to zlecić komuś innemu, a samemu zająć się w tym czasie innymi ważnymi tematami.
Gdyby od tego uciekła, to byłoby jak uciekanie od złamanej ręki. Byłoby coraz gorzej, pojawiłoby się coraz więcej zaniedbań i problemów. A wraz z nimi frustracji i bólu. A gdy już problemy by się porządnie nawarstwiły, pojawiłaby się także nienawiść do siebie np. za nieporadność – tak zostałaby zracjonalizowana. Bo wina i gniew nie zostałyby zrozumiane, a także rósłby opór i wstyd.
Ostatnio także odpisałem na wiadomość klientowi, który uznał się za wyrodnego syna, bo nie potrafi pomóc rodzicom, którzy zmagają się z nieprzyjemnymi sąsiadami. Próbował pomagać samemu będąc uzależnionym, próbował pomóc z pozycji winy, wstydu, żalu, gniewu i dumy. Sytuacja nie uległa ani trochę poprawie od lat, a on nadal męczył się robiąc to samo. I nienawidził się za to coraz bardziej.
Ale to jakby biedak próbował pomóc ubogim i nienawidził się za brak efektów.
Jeśli ślepy prowadzi ślepca, to raczej wymacają to samo ;)
Zacznijmy zauważać jak często zaczynamy się nienawidzić. Np. popełnimy mały błąd i co wtedy się dzieje? Zaczynamy się użalać, narzekać, frustrować się? Mówimy sobie jacy jesteśmy głupi? Czy dostrzegamy w tym ukrytą przyjemność? Dlaczego nie wybieramy ucieszyć się, że dostrzegliśmy błąd i że możemy go skorygować?
Jeśli nasza relacja z nami w takich pierdołowatych sytuacjach jest tak zła i niezdrowa, to czy możemy liczyć na cokolwiek dobrego w naszym życiu?
Nienawiść do siebie to być może #1 powód degradacji własnego życia.
Ludzie mówią – “nienawidzę się za swoje życie”. Ale jest zupełnie inaczej – masz takie życie, BO się nienawidzisz i to zapewne od lat. Nie wybaczyłeś/aś sobie błędów, nie wziąłeś/wzięłaś odpowiedzialności za nie i za konsekwencje i zamiast je naprawić, to utknąłeś/utknęłaś w tych negatywnościach jak mucha na lepie. I jeszcze się szamoczesz coraz bardziej.
Muchy złapane w sieć pająka uczą nas, że w razie kłopotów szamotanie się nie tylko nic nie rozwiąże ale jeszcze silniej nas w tym uwiąże.
Bo ta szamotanina odbywać się będzie tylko w naszym umyśle. Zaś rozwiązanie zazwyczaj jest proste. Ale trzeba przestać się zmuszać, przestać musieć, przestać pożądać tego. Tylko puścić, wrócić do stanu spokoju i wtedy automatycznie dostrzeżemy jakie jest rozwiązanie. Bo z czym się tak naprawdę zmagamy? Z sytuacją? A gdzie tam! Tylko z tym co czujemy. Rozwiązanie każdej sytuacji jest najczęściej proste ale tylko jeśli spojrzymy na nie sponad emocjonalności.
Przykład – jeśli żyjemy w małym mieście lub na wsi i nie ma wiele wolnych, seksownych dla nas kobiet, to jakie jest rozwiązanie tej sytuacji? Ktoś wymyśli? Podpowiem – jeśli w sklepie na osiedlu brakuje towaru, to jak zrobić zakupy?
Emocje utrzymujemy kosztem naszej energii życiowej. Utrzymując w sobie wstyd, winę, żal czy gniew poświęcać na to możemy nawet 90% naszej energii życiowej. Brakuje jej wtedy do zasilania naszych narządów wewnętrznych (które są jeszcze degenerowane niskimi jakościami energii), skóry, włosów, paznokci, itd. Nie mamy energii, by zadbać o swoje życie, by naprawić błędy, by zmienić to, co wymaga zmiany.
Rozejrzyjmy się po swoim życiu. Jakie emocje głównie nam w nim towarzyszą? Jaki procent życia jest we wstydzie, a jaki w żalu? Po zsumowaniu wyjdzie nam jaki procent energii poświęcamy na utrzymywanie emocji i opieranie się im.
Dobre życie trzeba wspierać, trzeba zasilać, trzeba o nie dbać. Jeśli zaniedbamy porządek w domu, to nawet żyjąc ostrożnie i tak będzie w nim coraz większy bajzel. Jeśli zaniedbamy ogród, to wszystkie kwiaty zostaną wyparte przez chwasty. Jeśli zaniedbasz pole, to warzywa i owoce zeżrą Ci robaki.
Jeśli zaniedbasz siebie, to i Ciebie ktoś zacznie “podgryzać”. To oczywiste, normalne i spodziewane. I nie pomoże jeszcze silniejsze granie ofiary – “No tak już cierpię, a zamiast pomocy jeszcze inni zaczęli mi szkodzić! Świat to jest jednak niesprawiedliwy, a jeśli Bóg istnieje to ma mnie gdzieś!”
Opierając i trzymając się emocji to jakbyśmy spalali każde ścięte drewno próbując zbudować dom. Gdy je spalimy, no to nam nic nie zostanie do budowy. Jeśli spojrzymy na innych ludzi i zobaczymy jak wspaniałe domy mają, łatwo jest obwinić, wpaść w zazdrość lub nienawiść czy żal za niesprawiedliwość. Ale NIKT nie może nam “spalić” naszej własnej energii, bo to sprawa STRICTE wewnętrzna. To my sami musimy uświadomić sobie na co ją przeznaczamy.
Np. wysokiej energii, tzw. “humoru”, ani spokoju nie odbiera nam nic w świecie, tylko nasza własna reakcja na to, negatywne – np. w formie martwienia się.
Tak jak i gorączka to nie efekt bakterii, tylko reakcji naszego organizmu na bakterię.
Pamiętaj o tym. Łatwo nienawidzić i widzieć w nienawiści coś dobrego, bo gniew i wywalenie na innych swoich emocji jest ponad wstydem, winą, apatią, żalem i strachem. Ale już sam fakt, że nienawidzimy oznacza, że uciekamy od tych niskich emocji. A więc nic się nie poprawi, bo nasz kierunek jest z gruntu negatywny. Zapytajmy się co czuliśmy, gdy jakiś “drań” zrobił nam coś ostatnio? No to właśnie od tego uciekamy. Nienawiść to tylko cienka “zasłona”. Ale możemy w niej tkwić nawet przez całe życie.
URAZY
Urazami nazywamy racjonalizacje dla winy, gniewu, żalu, oporu, dumy, wstydu.
Stanowią ich projekcję i usprawiedliwienie. A więc wytłumaczenie i zrzucenie odpowiedzialności. Nasz pogląd, który uznajemy za rzeczywistość. Czyli na rzeczywistość, której nie znamy kładziemy płachtę emocjonalności i mentalizacji, co w skrócie nazywam/nazywa się racją.
Ale już znamy naturę umysł – on racjonalizuje emocjonalność. Robi to bezosobowo i całkowicie automatycznie bez naszej zgody, woli, życzenia. Nie robi tego, by nam zaszodzić. Tak jak i nos wciąga to, co się znajdzie przy nim. Może być to zarówno czyste powietrze jak i jakaś trucizna.
Czyli już samo to nam podpowiada, że uraza to tylko urojenie, bo myśli to tylko próby wytłumaczenia tego, co zalega w nas.
Znając naturę emocji powinniśmy już rozumieć, że nikt nie wywołał w nas nigdy żadnej emocji. To co czuliśmy to była reprezentacja tego jak podeszliśmy do tego, co się stało, jakie mieliśmy nastawienie, etc. Najczęściej w oparciu o myśli, a myśli to tylko powtarzane w kółko zasłyszane i przeczytanie nie wiadomo skąd i od kogo stwierdzenia…
Jako dzieci naśladowaliśmy naszych rodziców, rówieśników. Wiemy już, że umysł nie ma zdolności odróżnienia tego, co życiu sprzyja od tego, co nie sprzyja. Więc KAŻDĄ postawę, zachowanie, nastawienie, interpretację uznawaliśmy za właściwą i się ich uczyliśmy. Nawet szalone i kolosalnie niezdrowe.
Dlaczego zazwyczaj zarabiamy tyle, ile nasi rodzice? Bo kierujemy się dokładnie takimi samymi poglądami, nastawieniami, intencjami, działaniami, światopoglądem, postrzeganiem pieniędzy, ich wartości, własnej wartości, wartości ludzi, wartości tego, co robimy, etc. Do tego dokładamy przekonania społeczne, kulturowe, religijne i masę innych. Przeplata się to z przeróżnymi i losowymi zdaniami przeczytanymi w książkach, internecie i zasłyszanymi w radiu, telewizji, etc. A jak jest nam źle, to zamiast to skorygować, wolimy obwinić i nienawidzić rodziców…
Jak ktoś się użalał, to uznaliśmy użalanie za właściwie, odpowiednie, normalne, zdrowe. To samo z gniewaniem się, obwinianiem, zazdrością, wstydzeniem, stresowaniem, martwieniem, odkładaniem na później, narzekaniem, nienawiścią, etc. To samo z przekonaniem o wartości ciężkiej pracy, poświęcania się i zapewne z tysiącami innych, którymi się kierujemy.
Jako osoba dorosła możemy całe życie obudować na przekonaniu wyuczonym dosłownie w piaskownicy. Bo nigdy nie zatrzymaliśmy się, by poddać analizie – moralnemu obrachunkowi – NASZ system przekonań, wierzeń, interpretacji, intencji, nastawień, podstaw, itd. A to także jeden z niezbędnych kroków, by wyjść z uzależnienia.
Być może byliśmy przekonani, że wszystkie te przekonania są ok. Ale nasze życie jednoznacznie pokazuje nam czy tak jest w rzeczywistości. Jeśli cierpisz, to coś jednak ok nie jest. I odpowiedzialność leży po Twojej stronie, by to rozpoznać i skorygować.
Jeśli jako dziecko usłyszeliśmy, gdy nasi rodzice się kłócili, że jedno z nich jest winne, że jedno nienawidzi drugiego, że to przez niego/nią, etc., to dla nas to były twarde, niepodważalne fakty. I mogliśmy się tym kierować przez całe życie. W końcu jednak warto podważyć prawdziwość tych twierdzeń i uwolnić kryjącą się za nimi energię. Oraz ważne, by wybaczyć rodzicom, bo oni również kierowali się wyłącznie tym, czego się nauczyli od innych. Od kogo? Czy wiemy? A oni z kolei od kogo? Winnych nie ma. Bo wszyscy przekazujemy sobie nieświadomie to, czego nie potrafiliśmy właściwie ocenić.
Bez tego całe życie możemy kierować się prosto “na ścianę”, a potem obwiniać za to ścianę lub innych ludzi, wydarzenia, etc.
Ale moje pytanie brzmi – co jest dla Ciebie ważniejsze – obwinić kogoś, znaleźć winnego, czy naprawić problem i jak najszybciej wrócić do spokoju, radości?
Co robisz jako pierwsze, gdy się skaleczysz? Zajmujesz się raną czy wkurzasz się, użalasz, gniewasz na siebie, obwiniasz, wstydzisz, szukasz winnych, płaczesz, krzyczysz?
Trenuj. Zacznij od rzeczy najprostszych, mających dla Ciebie najmniejsze znaczenie. I stopniowo wprowadzaj dojrzałe zmiany do tematów coraz bardziej poważnych.
Przypomnę słowa Buddy –
“Trzymanie się uraz jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu”.
Naprawdę proponuję przemyśleć te słowa bardzo uważnie.
Większość ludzi ma je gdzieś. Zamiast tego mówią sobie – “On(a) nie zasłużył(a) na moje wybaczenie”. Wow! Ale dojrzałość! To jakby mówić, że żmija nie zasłużyła, byśmy oczyścili sobie krew z jej jadu.
Przy czym w przypadku uraz tą “żmiją” jesteśmy my sami.
Ludzie mi piszą – “Boję się żyć akceptująco, bo ktoś może mnie oszukać i wykorzystać”. No może tak być. I to będzie dla nas istotna lekcja. Ale akceptacja innych to jedno, a życie naiwne to drugie.
Na pewno brak akceptacji nie ochroni Cię przed byciem oszukanym czy wykorzystanym. A dodatkowo zdegraduje Twój poziom energii, chęci, zdrowia, radości i ograniczy jakość pracy Twojego umysłu i zmysłów.
Mówi się – “Spudłujesz wszystkimi strzałami, których nie oddasz”. To ważna nauka. Bo mówi nam, że bez “ryzyka”, bez prób, bez “pudeł” nigdy nie trafimy, czyli nie rozwiniemy się, nie zdobędziemy mądrości. I jeśli unikać będziemy strzelania to również nigdy nie wygramy. I jedyną możliwą przegraną jest nigdy nie podjąć próby wygrania.
Więc jeżeli człowiek nie robi czegoś, bo boi się popełnić błędu, to przecież efekt końcowy jest dokładnie taki jakby popełnił błąd – nie osiągnął celu. To jasno pokazuje, że kompletnie nie o to chodzi.
Jeśli będziesz unikać jazdy samochodem, by nie doprowadzić do wypadku (jest to rozsądne?), to jeśli życie wymusi na nas skorzystanie z samochodu, to wtedy zweryfikujemy czy postępowaliśmy mądrze.
A jak mówiłem – jeśli już zalegają w nas emocje, opór, które także same z siebie mówią o zapewne masie negatywnych intencji, postaw, postrzegania, interpretacji – to nasz kurs już jest dramatycznie niekorzystny dla nas.
Możemy sobie wmawiać bardzo popularną bujdę – “Lepiej nic nie zmieniać, to nie będzie gorzej”. A potem się dziwimy, że na starość chorujemy, jesteśmy dużo słabsi, albo “nagle i niespodziewanie” odchodzi od nas partnerka/partner czy nas zdradzi, nie mamy pieniędzy, etc. Oczywiście wolimy sądzić, że “w kraju” jest coraz gorzej. Ale nie w nas, o nie…!
I na to ludzie wymyślili sobie racjonalizacje. Nie mówią zgodnie z prawdą, że boją się, opierają, wstydzą zarabiać więcej i z większymi zarobkami czują się winni, nie chcą docenić swojej pracy i siebie, brać większej odpowiedzialności, starać się wychodzić inicjatywami. Zamiast tego mówią np. “Ja oszczędzam” na to czy na tamto. Czyli coraz mocniej “zaciskają pasa” – coraz bardziej się duszą w sobie.
Każda uraza jest jak ropiejąca rana. Jak się czujemy, gdy ktoś nas zawiedzie, “zrani”, wykorzysta, oszuka? Dokładnie tak jakbyśmy odczuli ranę. Ale czy ktoś nam ją zadał? Nie. Ona już w nas była. Bo to my byliśmy dla siebie bardzo niedobrzy. Np. oczekiwaliśmy, wymagaliśmy akceptacji innych. I dlaczego tego wymagaliśmy? Bo sami sobie jej odmawialiśmy. Sądziliśmy, że docenianie, szanowanie i akceptowanie nas to obowiązek i powinność innych ludzi… a i oczywiście dopóki oni tego nie zaczną robić, to my nie będziemy nikogo doceniać, szanować, ani akceptować…
Urazy i wszelkie negatywne cechy charakteru uczą nas jak nieodpowiednim narzędziem jest inna negatywność do radzenia sobie z nimi. Nienawiść, niechęć, wstydzenie się, obwinianie, ataki, wypieranie, opieranie się, banie, etc. jakiekolwiek negatywności nie leczy żadnej negatywności. W najlepszym przypadku kompletnie nic nie zmieni.
A jak nam się żyje mając rany lub ropiejące rany? Gdziekolwiek by nie były, jakość każdej chwili spada dramatycznie. Trudno jest być uśmiechniętym, gdy coś boli.
I dlatego też należy zrozumieć, bo to jest fakt – to my odpowiadamy za swoje rany. Nie odpowiada za to nikt inny. Od tysięcy lat Wielcy Mistrzowie uczyli nas, że wybaczenie uwalnia i wyzwala NAS z cierpienia i zależności. Ale ludzie nie chcą słuchać.
Dzięki wybaczeniu możemy uzdrowić rany. Bo ich uzdrowienie nie wymaga, by zmieniło się cokolwiek na świecie i nie wymaga, by zmienił się ktokolwiek w świecie. Tylko my sami. A to zależy od nas.
Trzymanie się uraz nic nie zmieni na świecie na lepsze. Bo nawet jeśli ktoś poczuje wstyd i winę, że my cierpimy przez niego, to nawet jeśli nas przeprosi czy zmieni swoje zachowanie, to wyłącznie zmienił zachowanie, a nie siebie. A my? A my jeszcze silniej zakleszczyliśmy się w trującym przekonaniu, że trzymanie się uraz ma sens i że w ten niesubtelny sposób możemy wywierać presję na innych i ich kontrolować.
Ale przecież już jako dzieci doświadczamy tego – jeśli mama zmusza nas, byśmy przyszli na obiad, bo się tak napracowała i oczekuje od nas docenienia, to automatycznie nie chcemy, pojawia się opór, napięcie. Nie idziemy, mama zaczyna się denerwować. Psuje się relacja, rośnie podświadoma wina i gniew oraz urazy. W życiu dorosłym jest w najlepszym przypadku tak samo.
Jeśli źle się nam żyło z rodzicami, to sądzimy, że postępując podobnie z innymi ludźmi stworzymy fajne relacje, związek czy klienci będą nas lubić i odwiedzać nasz sklep?
Jeśli jedyną metodę wychowawczą jaką znamy to obwinianie, zawstydzanie, gniewanie się i karanie dzieci, to naprawdę warto poddać krytyce własne poczucie moralności i miłości.
Jeśli obwiniamy siebie za błędy, to czy nauczyliśmy się postępować lepiej? Nic nie robić to nie lepiej, tylko gorzej.
Podobnie z urazami do innych. Jeśli kogoś obwiniamy za coś, to to nie ulegnie poprawie w naszym życiu.
Chłopcy, a potem mężczyźni potrafią nawet do końca życia obwiniać tatę, że ich nie nauczył właściwego obchodzenia się z kobietami. No ok ale skąd założenie, że powinien? Nauczył nas to, co sam potrafił, umiał i co wiedział. Jeśli coś nam się nie podoba, to to zmieńmy. Znajdźmy kogoś, kto ma lepsze umiejętności i większe doświadczenie i uczmy się od nich.
A jeśli wolimy obwiniać, no to widać wyraźnie na czym nam bardziej zależy – na pławieniu się w nienawiści i kolekcjonowaniu kolejnych uraz, niż na kolekcjonowaniu fajnych wspomnień z kobietami.
ZŁOŚLIWOŚĆ
Podobnie sprawa ma się w temacie złośliwości.
Złośliwe są dla siebie już dzieci. Oznacza to, że złośliwość to dziecięca – bardzo niedojrzała postawa. Wynika z braku pozytywnego, dojrzałego wzorca.
Dziecko nie tylko nie jest świadome konsekwencji ale też odpowiedzialności za swoje decyzje. Dziecku zależy bardziej na tym, by ktoś inny poczuł to samo, co ono (np. ból czy cierpienie), niż żyć spokojnie, realizować cele, osiągać sukcesy. Wybiera więc bardzo głupio.
Nie tylko nie rozwiązuje problemu, przez który doszło do czegoś nieprzyjemnego, nie tylko dodaje od siebie do świata negatywność, czyli pomnaża to, przez co samo cierpi ale jeszcze utwierdza się w tym, że wybór negatywności jest właściwy, usprawiedliwiony i sprawiedliwy.
Zauważmy jak zniekształcony jest tu obraz sprawiedliwości – uważamy, że sprawiedliwym jest uczynić innym to, co oni nam uczynili… To tak wyrodne, że głowa mała! Jeśli ktoś przygotował posiłek, który nam nie smakował to wg sprawiedliwym będzie też przygotować niedobry posiłek i poczęstować tą osobę?
Jeśli rodzice nas zawiedli, to sprawiedliwym będzie zawodzić ich? A wiemy jak najlepiej zawieść rodzica? Kompletnie nie radząc sobie w życiu, albo nie radząc sobie w obszarach ważnych dla rodziców – zazwyczaj są to obszary finansów, relacji i zdrowia.
– Hej tato! Zobacz jak sobie nie radzę z kobietami! Widzisz jaki jestem samotny i cierpiący i jak nienawidzę kobiet? To przez ciebie! I jak się teraz z tym czujesz?
Dąże do tego, by powiedzieć, że bycie złośliwym niezależnie jak się nam wydaje usprawiedliwione, to rujnowanie własnego życia.
Każdy kto nie radzi sobie w jakimś obszarze trzyma się jakichś uraz, złośliwości albo do siebie, albo kogoś innego. No bo co stanowi problem, by spokojnie się uczyć, rozwiązywać problemy, analizować, wyciągać wnioski, poprawiać się, itd.? Wstyd, wina, gniew, strach? To wszystko jest na poziomie nienawiści/nienawiści do siebie samego. I to wszystko to nasza odpowiedzialność.
To dlatego też jest niezwykle niebezpieczne i zwodnicze, gdyż jeśli nosimy w sobie urazy, jeśli je kolekcjonujemy, to nasz umysł będzie we wszystkim i u wszystkich doszukiwał się zranień, zniewag, kłamstw, etc. Będzie szukał pretekstu, by ponownie wybrać złośliwość. Będzie tego wręcz oczekiwał, będzie się na tym skupiał. Więc my będziemy się coraz głębiej zakopywać się we własnej toksyczności. Naszym kierunkiem i efektem naszych działań, niezależnie jak się będziemy zmagać i starać, będą dalsze nieszczęścia.
Zostawienie tego za sobą to nie wymyślenie – “Od dzisiaj nie będę już złośliwy/a!” Patrz na to w ten sposób, że w tym momencie cały świat zwraca oczy na Ciebie i mówi – “Taaaaaaaaaaaaak? Naaaaaaaaaaaaaaaaaprawdę? To przetestujemy”. I testy przyjdą. A potem ludzie rozpaczają – “No chciałem/am tak dobrze, a wyszło jak zwykle! Świat i ludzie to są jednak źli i niesprawiedliwi!”
No bo to pokazuje jak przywiązani byliśmy do negatywności. Staraliśmy się sobie wymyślić innych nas. Ale to fantazjowanie, to dziecinada. Prawdziwa zmiana zaczyna się w warunkach “bojowych” – w rzeczywistości. Wtedy dopiero doświadczymy jak jesteśmy przywiązani do własnej niedojrzałości – do “skorupki jajka”.
Nikt nie stanie się odważny, bo tak bardzo tego pragnie i tak silnie o tym myśli. Odwagę można wybrać tylko w realnej sytuacji, w której czujemy prawdziwy strach. Nie przed, nie po, tylko w trakcie. Gdy strach zniknie, bo zwialiśmy lub odłożyliśmy działanie (na jedno wychodzi), to nie uczyniło nas to odważnymi nawet w 1%. Nadal jesteśmy dokładnie tacy sami.
Przecież tak żyją uzależnieni – żyją tak, by zniknęło to, co czują – wstyd, wina, opór, żal, strach, frustracje, etc. A przez to jest im coraz gorzej, nie lepiej. I sądzą, że jak minęło nieprzyjemne uczucie to nagle magicznie już jest wszystko dobrze…
To samo ze złośliwością czy nienawiścią. Jak chcesz zostawić za sobą nienawiść, to spodziewaj się spotkać ludzi i doświadczyć zachowań oraz sytuacji, których do tej pory nienawidziłeś/aś. I WTEDY będziesz miał(a) wybór – dalej nienawidzić czy znaleźć inny obraz sytuacji – inny kontekst, w którym nienawiść już nie będzie odpowiednia.
Jak wykorzystać energię gniewu, którą jest ta infantylna forma nazywana złośliwością? Np. jeśli pracujemy w sklepie i co chwila ktoś nam zadanie takie samo pytanie, a my mamy już dość odpowiadania na nie w kółko, no to możemy się złościć na ludzi, którzy z naszym problemem nie mają nic wspólnego lub ruszyć twórczo łepetyną. Np. napisać elegancką informację w formie wydrukowanej kartki i powiesić ją nieopodal produktu, o który pytają klienci.
ALE. Możemy to zrobić z różnych intencji – by inni nas nie drażnili, a cały czas postrzegamy klientów jak głąbów, albo zrobić to z szacunku, by mieli jasną i klarowną, ważną dla nich informację podaną w widocznym miejscu, która pomoże im w ich dylemacie.
Jest to o tyle ważne, bo intencja to nasz życiowy kierunek. Jeśli w naszym życiu są jakieś problemy, które nie znikają, to znaczy, że naszą intencją nigdy nie było ich rozwiązać. Tylko np. użalać się i grać ofiarę.
I ktoś to przetestuje. Jedni nam podziękują za kartkę z informacją, inni nie powiedzą ani słowa, a w końcu przyjdzie osoba, która powie nam – “Pan pewnie specjalnie powiesił tą kartkę, by nie musieć rozmawiać z klientami. Pewnie pan nas wszystkich nienawidzi i gardzi nami. Może sobie pan w dupę wsadzić tą kartkę, ja wiem dobrze kim pan(i) jest, bo znam takich jak pan(i)”. I wtedy wyjdzie szydło z worka – to jak się poczujemy będzie jasnym odzwierciedleniem naszej intencji i poziomu rozwoju.
Więc teoretycznie dobre i pomocne działanie – napisanie informacji dla klientów może być ekspresją zarówno złośliwości lub życzliwości. Możemy to zrobić, by nie musieć nawiązywać rozmowy z drugim człowiekiem, by się od nas odwalili lub by mieli w wygodnym miejscu odpowiedź na swoje pytanie, bo chcemy dla nich dobrze. Wybór należy do nas.
Pamiętajmy – nasze zmysły i umysł myślą z jakością naszej wewnętrznej energii. Wybór winy, gniewu, dumy w formie wartościowania – że ktoś jest gorszy – dramatycznie degeneruje jakość ich pracy i powoduje – zgodnie z naszą intencją – że skupiają się one na tym, co wybraliśmy. Jeśli wybraliśmy coś złego, to nasze zmysły, umysł i podświadomość ominą szerokim łukiem to co pozytywne i zdrowe, szczęśliwe.
Dlatego ważne, by patrzeć na swoje życie jako reprezentację naszej podświadomości – bo umysł ma do niej dostęp cały czas. To co mamy, sami to wybraliśmy, sami do tego dążyliśmy.
Umysł logiczny ma w najlepszym przypadku 10% “siły”, czyli wpływu na nasze życie w porównaniu z umysłem podświadomym. Jeśli zależy nam na zmianach, to musimy wejść głębiej w siebie i zmierzyć się z tym, co podświadome.
Bo to, co podświadome będzie nami rządzić, dopóki nie stanie się świadome.
Nie oznacza to, że jesteśmy tego ofiarą. Oznacza to, że to wybierzemy, do tego zmierzamy i nie jesteśmy tego świadomi.
Jeśli trzymamy urazy względem kobiet, jeśli jesteśmy złośliwi (nawet bezsłownie) – oceniamy, wartościujemy, osądzamy – to automatycznie NIGDY nie poznamy kogoś, kto kieruje się tym, co pozytywne. Po prostu te osoby podświadomie będą trzymały się z daleka od nas. A my coraz bardziej będziemy przekonani, że negatywni są wszyscy ludzie. Ale tak nie jest. Negatywni będą wszyscy, do których MY podeszliśmy, bo względem wszystkich innych nasza podświadomość jest jak odpychające się bieguny magnesów. My sami odpychamy od siebie to co pozytywne, jeśli utrzymujemy w sobie jakości negatywne – osłabiające, umniejszające.
Na tej planecie przyciąga się tylko to, co podobne wibracyjnie.
I zanim ktokolwiek znowu poleci gdzieś na inną galaktykę, wyjaśnienie – przedsiębiorcy trzymają się głównie z przedsiębiorcami i to takimi, którzy podobnie podchodzą do biznesu. Ci, którzy doją nieświadomych i naiwnych współpracują ze sobą. A ci, którym zależy na edukacji, pomocy, rozwiązywaniu problemów, dostarczaniu innowacyjnych rozwiązań – także wybierają wzajemne towarzystwo.
Tacy ludzie są niezwykle wyczuleni na wszystko co odstaje od ich standardu. Tak jak każdy inny.
Tak samo i my. Jak sądzimy – dlaczego uważamy, że nie zasługujemy na ładną kobietę? Bo ładna kobieta nie ocenia się tak negatywnie jak my. Jest dojrzalsza od nas – jest w wyższej wibracji. I dlatego my sami automatycznie odpychamy ją od siebie i siebie od niej. Jeszcze sprytny człowiek zwali odpowiedzialność na kobietę, szczególnie, gdy zobaczy, że umówiła się z kimś innym. Nazwie ją “s*ką” i uzna to za potwierdzenie, że problem leży po stronie wszystkich kobiet, a my sami jesteśmy ich niesprawiedliwą ofiarą.
Czy trzeba walczyć z tą osobą, być dla niej złośliwymi? Nie. Trzeba podjąć kroki dobre DLA NAS, dla poprawy naszej sytuacji. Realnie dobre – pozytywne. Druga osoba nie ma z nami nic wspólnego. Ma swoje życie, swoje decyzje.
Jeśli my bierzemy je do siebie i budujemy na ich bazie jakieś dramaty i tragedie, to problem leży w nas.
Pamiętajmy – jeśli innym nie pozwolimy żyć swobodnie, popełniać błędów, to nie pozwalamy na to również sami sobie. Jeśli innych obwinimy za ich błędy, to dokładnie tak samo postępujemy względem siebie i własnych błędów. Oczywiście możemy to ukrywać – np. nie narażać się na pomyłki i grać z tego powodu dumnego, a potem wyśmiewać tych, którzy żyją tysiąckroć dojrzalej od nas i odważnie i błędy popełniają oraz się z nimi nie kryją. Bo błędy są normalne, naturalne, są elementem życia. Chorym elementem życia jest banie się błędów, wstydzenie ich i obwinianie się za nie.
Dlaczego albo zazdrościmy piękna, albo nienawidzimy pięknych ludzi (skrycie ich pożądając)? Bo sami sobie odmawiamy piękna. Najpierw wcisnęliśmy sobie kit, że piękno to tylko rzecz powierzchowna, a potem wygodnie sobie usprawiedliwialiśmy każdy opór, wstyd, winę, strach własnym ciałem. A KAŻDE negatywne przekonanie i postrzeganie to program, którego skądś się nauczyliśmy.
Zwierzęta uczą nas, że nawet jeśli urodziły się bez nóg, to mogą być szczęśliwe, bo tylko my sami możemy je sobie odebrać wierząc, że ono od czegoś zależy i bierze się skądś. Aby traktować się jako brzydkiego/brzydką i wstydzić się tego NAJPIERW MY SAMI musieliśmy dokonać wartościowania i porównania. Jeśli ktoś nazwie nas brzydkim/brzydką i poczujemy się z tym źle, to tylko dlatego, bo NAJPIERW MY SAMI mieliśmy już taki obraz siebie, a to co ktoś o nas powiedział stanowiło tego dla nas potwierdzenie.
To co czujemy to informacja o naszej świadomości, a nie o rzeczywistości.
Tak jak z zarostem – jeśli zaniedbaliśmy twarz, to lustro tylko nam to pokaże. Więc inni ludzie nie opisują rzeczywistości, ani nas. To tylko ich percepcja. Czy mają rację? Kto wie? Jeśli wyglądamy jak połączenie Gargamela i Shrecka, to czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Tylko takie jakie sami temu nadamy. Możemy grać ofiarę śmiechu innych ludzi, a możemy im współczuć, że patrzą na świat tak płytko, tak powierzchownie.
Nauka, mądrość brzmi –
negatywności innych należy ignorować.
Nie walczyć z nimi, nie opierać się, nie analizować. Nic z tym nie robić. Niech sobie będą. Były, są i będą. Ale nie musimy z tego robić naszego osobistego dramatu. Nie musimy tego odbierać personalnie.
Nie podaję Ci teraz rozwiązań na wszystkie bolączki świata i problemy socjalne ale rozwiązania na osobiste cierpienie związane z wiarą, że ktoś nas może zranić, znieważyć, ośmieszyć, etc.
Ja pracuję i pracowałem z niejedną osobą, która sama siebie opisała jako “mam ciało jak młody bóg, jestem bardzo przystojny i nawet wiele razy to słyszałem od kobiet”. A w sobie wstydzili się, uznawali za brzydkich, niezasługujących na szczęście. Ładne ciało w niczym tu nie pomagało.
Warto wiedzieć, że przyjemność, radość, szczęście nie płyną z ciała. Można być tak samo szczęśliwym i spełnionym z kimś subiektywnie brzydkim, a można cierpieć z kimś subiektywnie ładnym. Można mieć wspaniały seks, ciepły, głęboki i orgazmy, że nogi będą się uginać godzinę po seksie z kimś relatywnie brzydkim jak i mieć seks nudny do porzygu z kimś relatywnie bardzo atrakcyjnym.
Po raz kolejny przypomnę – nasza podświadomość nie bierze pod uwagę świata zewnętrznego w kontekście tego co o nim sądzimy, myślimy, oceniamy, osądzamy. Jeśli kogoś oceniamy jako brzydkiego, to znaczy, że tak naprawdę już w sobie coś oceniliśmy jako brzydkie i szybciutko to “przerzucamy pod radarem”, by przypadkiem nie dojrzeć.
Jeśli wszystkich krytykujemy, oceniamy, osądzamy, to możemy mieć pewność, że tak postępujemy sami ze sobą.
Jeżeli więc wolimy wybrać złośliwość, to chociaż zróbmy to z pełną świadomością, że w ten sposób niczego nie rozwiążemy, ani nie poprawimy swojej sytuacji. W najlepszym przypadku poczujemy dumę, a duma nie sprzyja ludzkiemu życiu i zazwyczaj poprzedza upadek.
ZŁA WOLA
Nasza wola, czyli intencja, to coś co jest w 100% naszą odpowiedzialnością.
Po raz kolejny – czy sprawiedliwym wydaje się nam posiadanie złej woli względem kogoś, kto ma złą wolę względem nas?
Czy nie widzimy w tym błędnego koła i choroby?
Czy mądrym jest zakażenie tego, kto nas zakaził? W najlepszym przypadku chore pozostaną dwie osoby i nigdy nie wyzdrowieją, a w każdym innym zakażonym zostanie ktoś jeszcze (w rodzinach dzieci).
Ktoś ma dla nas złą wolę, bo widzi w nas jakąś słabość, widzi w nas swoją ofiarę. Widzi w tym sens.
Co więc może temu zaradzić? Uzdrowienie tej słabości lub takie życie, by ta osoba przestała widzieć sens w utrzymywaniu złej woli dla nas – np. dostrzeże, że nas to nie rusza, nie będziemy zasilać w tej osobie negatywnej postawy za pomocą życzliwości. Przypominam – każda negatywność nas osłabia. Jeśli więc nie oddamy własnej energii tej osobie, będzie ona słabła i wkrótce przestanie widzieć sens w byciu negatywnym dla nas, bo nic nie będzie w stanie z tego wydoić.
Skrywanie w sobie gniewu, winy, żalu, oporu, dumy, wartościowanie, osądzanie, nienawiść, etc. – to wszystko jest wyczuwane na poziomie podświadomym. Nikt nie zrezygnuje z negatywnego traktowania nas, jeśli my nadal będziemy utrzymywać to w sobie. Bo to nie tylko pretekst do dalszego ataku ale także nas osłabia. A każdy drapieżnik wybierze słabszą ofiarę, jeśli może z niej bezpiecznie wydzierać to samo, co z silniejszej.
I co te “biedne ofiary” zazwyczaj wtedy czynią – zaczynają nienawidzić ale skrycie tej osoby. Osłabiają się coraz bardziej. A “drapieżnika” to bawi. Cieszy się, bo jest dokładnie to, czego chce – doi z tego właśnie emocjonalność.
Uzdrowienie tej relacji to konsekwencja uzdrowienia siebie. Traktowania siebie dobrze, wybór wewnętrznej siły. A wewnętrzna siła to nie duma, to nie agresja. Duma to słabość. Gniew wzmacnia tylko na moment, a potem osłabia. Jeśli dalej będziemy grali w wartościowanie – kto jest lepszy, kto gorszy, jeśli będziemy się zmagać i zmaganie pozostanie. Należy przepracować własne emocje, własne słabości, własne negatywne podejście do siebie i do sytuacji, wybrać współczucie bez wartościowania, bez ujmowania komukolwiek. Dopiero to pokaże nam jak wiele zalega w nas negatywności, które “drapieżnik” z łatwością z nas wyciąga.
Porządny wzrost świadomości szybko odwróci role – zobaczymy wtedy w “drapieżniku” ofiarę własnej dumy, własnej nieświadomości, własnych projekcji. Nie będziemy się śmiali z tej osoby, ani dalej jej nienawidzili, tylko głęboko jej współczuli. A tego nie zrobimy z poziomu logiki. Szczególnie nie z niskiego poziomu świadomości.
Wiele osób sądzi, że ludzkość ogólnie ma złą wolę względem siebie, zwierząt, świata. Mówią, że widzą te wszystkie kominy i opary zatruwające środowisko, efekt cieplarniany, mordowanie zwierząt w setkach milionów, wojny, gwałty, kłamstwa, itd.
Skąd ta osoba to wzięła? Ja codziennie widzę tysiące dowodów, że ludzie są wspaniałymi istotami zdolnymi do bezgranicznej miłości, do rozwoju, do korekty swoich błędów, do nauki i wzrostu szybszego, niż wszystkie inne istoty na tej planecie. Kiedyś płakałem, bo było mi tak źle samemu ze sobą, dziś płaczę, bo widzę w wielu ludziach (i w sobie) to, co po prostu święte.
Więc kto ma rację? Czy da się jednym zdaniem zaszufladkować cały świat i wszystkich ludzi? Oczywiście, że nie.
Ale można w ludziach widzieć dobro i być naiwnym, a można w ludziach widzieć dobro i być dojrzałym.
Bo wiemy już, że na tej planecie żyją zarówno ludzie, którzy za dobre uznają kłamstwa, manipulacje, wykorzystywanie, a nawet zabijanie oraz są ludzie, którzy za dobre uznają bezwarunkowe kochanie wszystkiego i wszystkich. Sądzenie, że nie ma zarówno jednych albo drugim jest naiwne. Pytanie kogo my szukamy? Bo każdemu gwarantuję, że znajduje wyłącznie takie osoby, których szuka.
Ale jeśli wybierzemy to jacy jesteśmy, to jeśli nadal będziemy w świecie widzieć zło, to będziemy cały czas doświadczać tego, co uznaliśmy za złe. Będziemy cierpieć, zmagać się. Będzie nam trudno.
A jeśli wybierzemy współczucie dla wszystkich żyjących istot, to NIEZALEŻNIE kogo spotkamy, nie zobaczymy w tej osobie zła. Tylko niewinność. Zobaczymy nie kata, tylko ofiarę kłamstw, negatywności. Co NIE oznacza, że pójdziemy z mordercą czy gwałcicielem na piwo i zaprosimy na urodziny.
Pamiętajmy, że dojrzewamy dla własnego dobra. Jak się ktoś uprze, to będzie dręczył zwierzęta przez resztę życia. Pytanie czy my jesteśmy za to odpowiedzialni, czy nie? Jeśli nas coś w tym boli, co to konkretnie jest? Dlaczego boli nas akurat to? Ludzie dręczących zwierzęta były tysiące i nadal są tysiące. Uważajmy, by taka osoba nie stała się dla nas pretekstem do (dalszej) nienawiści.
Jeśli chcemy sytuację poprawić, to ją mądrością, wiedzą, doświadczeniem dysponujemy? Jakie mamy upoważnienie? Jaki mamy obraz sytuacji?
Sądzimy, że złą wolą dla człowieka, którego sami oceniliśmy jako złego poprawimy sytuację? W jaki sposób? Niech mnie ktoś oświeci…
Próbował tego Bin Laden – chciał zabić wszystkich, których uznał za złych – czyli m.in. wszystkich Amerykanów. Próbował tego Hitler. I jak tam? Fajnie było? Udało się? Jeden z nich dowodził całym krajem i odniósł porażkę. A my sądzimy, że to dobra metoda i nam się uda? Kurde, brawo. Ale radzę najpierw skonsultować się z psychoterapeutą.
NATOMIAST – rzeczywistość jest jedna, niezmienna. Pod/ponad tym całym, nieskończonym jazgotem mentalnym i emocjonalnością, jest nieograniczony spokój, bezwarunkowa miłość, radość, piękno wszystkiego i wszystkich. A także niepodatność na zranienie. Tego nie można wymyślić, ani udawać. Można tylko oczyścić się z tego, czym nie pozwalamy sobie tego dostrzec. Siłą tego nie zrobimy, bo siła to jedno z tego, czym przesłaniamy sobie piękno.
Jeśli ktoś się “oświeci myślami”, to pozostanie nieświadomy, naiwny i takiego życia nie polecam. Przed miłością jest rozsądek. Warto przerobić jego lekcje ale “kompas” mieć ustawiony na miłość.
Nie mówię, że nie ma ludzi, którzy życzą nam źle. Nie mówię, że ktoś nam kiedyś nie wyrządzi przykrości. Mówię, że każdy wybiera to, co uważa za dobre. A jeśli my innym dajemy PRETEKST do traktowania nas bez szacunku, no to tylko i wyłącznie my za to odpowiadamy. Granie słabej ofiary to najczęściej wykorzystywane pretekst, by wywalić na nas swoje negatywności przez innych. To rozjusza tych, którzy sami siebie postrzegają jako słabych i próbują w głupi sposób poczuć się silniejszymi przez szkodzenie innym.
Jakie dzieci dręczą w szkole słabsze dzieci? Najczęściej dzieci dręczone przez swoich rodziców. Zamiast ich nienawidzić i traktować się jak ich ofiarę, warto im współczuć i zadbać, by samemu sobie nie umniejszać.
Oni tacy są. A to postawy czysto zwierzęce. Jak mówiłem – dla drapieżnika rozsądnym jest złapać słabsze, nawet ranne zwierzę i je zjeść, niż ryzykować potyczkę z silniejszym. Nie czyni to drapieżnika złym. Tak po prostu jest.
Tak było od samego początku, tak jest i tak będzie. Nie ma co tego odbierać personalnie, tylko się DOSTOSOWAĆ. Negatywności wystarczy unikać, a w sobie akceptować, uzdrawiać i uwalniać negatywności i słabości. Odpowiedzialnie, rzetelnie, odważnie.
Nie ma co wmawiać dzieciom i sobie bujd, że jak będziemy dobrzy dla wszystkich, to wszyscy będą dobrzy dla nas. Gdzie tam! Ludzie będą tacy jacy będą chcieli być. Ale jeśli my będziemy nienawidzić, traktować siebie jako ofiarę i grać słabego sądząc, że nas zostawią w spokoju, no to otrzymamy lekcje weryfikujące nasze podejście.
Mówiłem – za własne rany i słabości odpowiadamy wyłącznie my. Za swoje życie też. Jak się bronić? Proste. Ktoś nam zarzuca – “Ale jesteś głupi/a i brzydki/a! Nikt cię nie zechce!” A my odpowiadamy – “Tak, masz rację, jestem głupi i brzydki i jeszcze z nikim nie byłem. Dziękuję, że mi o tym przypomniałeś. O, zobacz jaki mam kaprawy nochal! Paskudztwo! Już wolałbym mieć ziemniaka, niż taki nos!”
I co ta osoba może dalej nam zrobić? Właśnie straciła jedyną broń jaką miała względem nas – nasze wypieranie niedoskonałości, nasz opór, nasz gniew, nasz wstyd, nasze udawanie i skrywanie bólu, nasz brak akceptacji dla siebie. Tego nie ma. Ta osoba właśnie osłabła, bo nie stawiliśmy oporu, więc nie odbiliśmy jej energii i nie oddaliśmy jej naszej energii. My także nie osłabliśmy, a wręcz wzmocniliśmy się akceptacją i współczuciem. W jednej chwili zmienia się cała sytuacja. Ofiara przestała uczestniczyć w tej grze, a kat stał się ofiarą samego siebie.
Jako dzieci praktycznie żadne z nas nie usłyszało, że źródło piękna, spokoju, wartości jest wewnątrz nas i nie możemy go stracić. Zamiast tego nasi rodzice i my sami staraliśmy się jakoś wyjaśnić to, czego nie rozumieliśmy i/lub o czym mieliśmy fałszywe informacje. Np. przekonanie, że nasza wartość pochodzi z tego czym się zajmujemy i maleje jeśli sobie nie radzimy lub gdy popełnimy błędy. Ale czy tak jest?
Czy chirurg znaczy więcej, niż hydraulik? W pewnym kontekście tak, a w innym nie. Jeśli cieknie nam z rury, to zadzwonimy nie po chirurga, a hydraulika i to hydraulikowi zapłacimy i podziękujemy. Ale aby zostać chirurgiem, trzeba włożyć dużo więcej wysiłku. Zaczynamy zarabiać więcej, być może inni zwracają się do nas bardziej uprzejmie. Ale też jeśli my schrzanimy naszą robotę, to możemy nawet trafić do więzienia i będziemy mieli na sumieniu śmierć drugiego człowieka lub okaleczenie. Więc to zupełnie inny poziom odpowiedzialności. Nie można więc porównywać do siebie prac, ani tym bardziej żyć dziecinnymi urojeniami, że nasza wartość zależy od wykonywanej pracy.
Jeśli po popełnieniu błędu poczujesz wstyd, to znaczy tylko tyle, że sam(a) od tego błędu uzależniłeś/aś swoją wartość, bo np. wychodziłeś/aś z założenia, że nie możesz go popełnić… Ale skoro go popełniłeś/aś to mogłeś/aś! TO jest rzeczywistość. Wstyd informuje nas o tym, że wybieramy urojenie na swój temat i to urojenie bardzo negatywne.
Podobnie z ludźmi. Sądzimy, że mądrym jest oceniać człowieka, bo np. w kółko popełnia jakiś błąd? Niejeden uzależniony mówił, że czegoś nie może sobie wybaczyć. Czyli nie chce. I dlaczego? Bo taka postawa zawsze wynika z niskiego poziomu rozwoju. Jest po prostu błędem.
A jeśli będziemy tak żyli – uzależniali swoją wartość i szczęście od tego co robimy, to nigdy nie poczujemy ani spokoju, ani spełnienia w naszej pracy. I wiecznie będziemy się bali porażki oraz błędy. I gdy wreszcie błąd popełnimy, to nasze syntetyczne poczucie wartości runie. Bo to, co budowaliśmy nie mogło przetrwać, gdyż było urojeniem.
Poza tym – wszystkie prace związane z dużą odpowiedzialnością są takie, bo wiążą się z innymi ludźmi – tym większa odpowiedzialność jest wymagana, im więcej ludzi dotyka nasza praca. Jeśli mamy złą wolę dla innych, to nie ma szans, byśmy osiągnęli sukces w pracy dotyczącej życia wielu innych ludzi. Np. jako sprzedawca. Oczywiście możemy odnieść sukces finansowy, bo nadal jest bardzo dużo ludzi, którzy traktują się jak ofiary, a więc dadzą się nam wykorzystać, okłamać, zmanipulować, oddadzą nam pieniądze za złudne obietnice i łatwo będzie nam wcisnąć im kit. Ale jeśli mamy złą wolę, to nie możemy liczyć, że osiągniemy sukces w pracy, która skupia się na pomocy innym. W najlepszym przypadku będziemy zarabiać przyzwoicie ale szczęśliwi nie będziemy.
Pomyślmy – czy chcielibyśmy żyć jako polityk, który dobrze zarabia ale wiecznie kłamie i nienawidzi go połowa społeczeństwa? Może być dumny (175) ale nie będzie szczęśliwy (500-540+). Warto wiedzieć, że szczęście też ma swoje poziomy.
Ponadto mogliśmy uważając, że naszą wartość wyznacza to, co robimy, próbować cały czas ją udowadniać. Bo nigdy nie poczuliśmy się wartościowi niezależnie co osiągnęliśmy.
Przychodzi facet do domu i od progu rozanielony głośno obwieszcza, że zarobił mnóstwo pieniędzy. A żona na to – “Ok, super, a mleko kupiłeś?” I jak zareaguje facet z niskim poczuciem wartości? Poczuje się zraniony, odrzucony, niedoceniony. Żeby to ukryć zdenerwuje się i obwini partnerkę. No ale czy został zraniony? Nie. Została mu pokazana jego rana, od której uciekał, przez co męczył się w swoim życiu.
Nie oznacza to, że nasi rodzice mieli złą wolę, gdy/jeśli nam przekazali nam negatywne programy. Praktycznie nie ma rodziców, którzy mieliby złą wolę odnośnie własnych dzieci. Rodzic bijący i krzyczący na swoje dziecko ma dobrą wolę – chce je zahartować, przygotować na to, co on uważa za prawdziwe życie. Uważa to za dobrą metodę wychowawczą, bo sam tego doświadczył i nigdy nie podważył metodologii własnych rodziców – ze względu na poczucie winy. Możemy się nie zgadzać co do metody i metodologii ale nie możemy zanegować dobrej woli rodzica. A to podstawa wybaczenia.
Możemy obwiniać rodziców za to, że nas obwiniali, zawstydzali, gniewali się na nas i karali. A potem bardzo łatwo jest zignorować fakt, że sami tak postępujemy i to od lat względem zarówno swoich rodziców jak i samych siebie. I co? Kiedy zmądrzejemy? Kiedy przerwiemy ten bezsens?
Tak samo jeszcze nie spotkałem się z uzależnionym, który włączałby porno, bo uważał to za coś złego. Każdy zawsze włączał porno, bo miał dla siebie dobrą wolę. Tylko nie był na tyle świadomy, by znaleźć lepsze rozwiązanie na swoje problemy. Więc zapętlił się w coraz bardziej degenerującym zdrowie schemacie postępowania.
Można powiedzieć, że całe życie stara się nas nauczyć, że to, co negatywne to po prostu niewłaściwa metoda do życia! No chyba, że wszystkich nienawidzimy, chcemy dla nich źle, chcemy być nienawidzeni, chcemy obracać się w takim towarzystwie i szkodzić wszystkim. Kto tak chce? Naprawdę mam nadzieję, że nikt.
Bo to, że możemy mieć takie myśli to jedno. Ale drugie to to czy się z nimi zgadzamy.
Jeśli mamy stłumiony gniew, winę, żal, to oczywiście, że nasz umysł będzie je racjonalizował zasłyszanymi tekstami typu “ludzie są źli”, “nienawidzę jego czy jej”, etc. Ale to jeszcze nic nie znaczy. Całe znaczenie nadajemy temu my.
Są oczywiście na tej planecie ludzie ze złą wolą. I bardzo możliwe, że my również mieliśmy złą wolę dla kogoś w naszym życiu. Zazwyczaj dla naszych winowajców. Ale zauważmy, że nawet mając złą wolę uważamy, że jest to dobre, czyż nie? Sądzimy np., że jak ktoś poczuje takie samo cierpienie jak my, to się zorientuje, że postępuje źle i się poprawi.
Tylko tak się praktycznie nigdy nie dzieje.
Uzależniony po każdej wpadce czuje się fatalnie. I co? Pomogło to w czymkolwiek?
Więc nasza zła wola może być przez nas rozumiana jako coś dobrego. Np. chęć odwetu to przykład złej woli. Ale jednak my możemy postrzegać to jako coś dobrego, właściwego, sprawiedliwego. Oko za oko! – przecież setki milionów ludzi, a może miliardy uważa to za wzór sprawiedliwości!
To dlaczego najbardziej świadoma i kochająca, mająca dobrą wolę wobec wszystkich żywych istot wliczając własnych męczenników i katów, istota uczyła nas, że nie jest to sprawiedliwe, tylko głupie i źle skończy się dla nas?
Dlaczego my uważamy naszą rację za właściwą? Na jakiej podstawie? Na podstawie swoich myśli, które nawet nie są nasze, tylko wzięły się diabli wiedzą skąd?
Tak jak mężczyzna, który doświadcza(ł) “ataków paniki” wstydził się tego, co czuł, tak jak i my możemy wstydzić się myśli. Ok, tylko po co? Wiatru też się wstydzimy, bo silnie wieje?
Fundament zrozumienia, że zła wola dla kogokolwiek to robienie krzywdy wyłącznie sobie jest taka, że dla naszej podświadomości nie ma świata zewnętrznego. Przeklinając drugą osobę – “Obyś zdechł w piekle bydlaku!” nasza podświadomość i umysł zapisują to “Obym zdechł(a) w piekle, bo jestem bydlakiem!” Resztę życia spędzimy w podświadomym strachu i winie, w wiecznym oczekiwaniu, że to nastąpi. Łatwo jest to przeoczyć, gdy czujemy się dumni, bo kogoś tak skrzyczeliśmy, zwyzywaliśmy, uznaliśmy za gorszego, a siebie za lepszych. Ale reszta naszego życia – brak szczęścia, być możemy choroby, zasygnalizują, że jednak dzieje się w nas coś niedobrego. A wtedy sobie ludzie wygodnie zwalają odpowiedzialność na geny, wirusy, bakterie, etc. Bla bla bla.
Z drugiej strony to, co uważamy za dobrą wolę może ostatecznie okazać się złe dla drugiej osoby. Np. jeśli będziemy za kogoś w kółko rozwiązywać jego problemy, to osoba ta pozostanie nieporadna, nie radząca sobie. Nie rozwinie się, będzie wiecznie uzależniona od innych ludzi.
Możemy z dobrą intencją dawać biednym pieniądze. Ale jest to naiwne, bo paradoksalnie dokładnie te gesty pozostawią tę osobą żebrzącą do końca życia. Jeśli wie, że zawsze znajdzie kogoś, kto da jej pieniądze, to nigdy nie weźmie się do roboty, nigdy nie zmieni swojego sposobu życia.
Tak jak uzależniony – najczęściej dopóki życie go porządnie nie pieprznie, nie zmieni on swojego kierunku.
Jeśli innych nie będziemy postrzegać jako odpowiedzialnych za swoje życie, a nie jako jego ofiary, to tak samo będziemy postrzegać siebie.
Oczywiście człowiek przesiąknięty winą nie będzie chciał odmówić żebrakowi. Więc nie robi tego nawet z dobrej woli, tylko by nie poczuć się winnym.
Po raz kolejny przypomnę, że najskuteczniejszym sposobem rozwiązywania problemów jest edukacja. Często jednak lekcja musi być bolesna.
Bo kto już chętnie wdraża informacje z chociażby moich artykułów w swoim życiu, mierzy się z emocjami, odpuszcza opór, zmienia swoje intencje i rozwiązuje swoje problemy z radością i ekscytacją? Jeśli nie – to dlaczego?
Jeśli uzależniony wie, że może sobie zawsze obejrzeć porno, zapalić papierosa, wypić piwko lub wódkę, wziąć narkotyk, to pozostanie uzależniony do końca życia.
A gdy wreszcie dostatecznie mocno zaboli lub przed jego oczyma postawione zostanie ultimatum lub realne niebezpieczeństwo utraty czegoś/kogoś cennego – dopiero wtedy zacznie dążyć do zmiany (a i tak nie zawsze). Niektórzy są tak uparci, że będą próbowali odebrać sobie życie, niż dojrzeć.
Jeżeli będziemy pomagali na siłę, to taka osoba nigdy się nie zmieni. Więc nasza dobra wola ostatecznie może bardzo szkodzić.
Jeśli chcemy pomóc innym, to ZAWSZE musimy być w 100% pewni, że nie robimy tego z poczucia winy. Bo jeśli tak, to uczynimy więcej szkód, niż dobrego.
Poczucie winy to poziom 30 – a jemu odpowiada destrukcja.
Co by zrobiło wiecznie walczące plemię afrykańskie, któremu dalibyśmy szkoły, uczelnie, narzędzia, demokrację i pieniądze? Znaleźliby sposób, by skuteczniej prowadzić wojny. Bo to ich poziom. Nic co zrobimy i damy im nie zmieni ich. To się tyczy także nas. Trzeba zrozumieć ich/swój poziom i dobrać odpowiedni poziom edukacji, odpowiednie narzędzia.
Nawet jeśli uzależniony wejdzie w związek, o którym marzył, to albo szybko go utraci, albo wprowadzi do niego stres, zmaganie, cierpienie, kłótnie, zazdrość, strach przed utratą, kontrolowanie, etc. Albo w końcu poczuje się niewystarczający i sam ucieknie. Bo wejście w związek to dopiero początek przygody.
Mała autointrospekcja – co dzisiaj robiliśmy? Napiszmy to w formie listy. Dopiszmy z jaką intencją i jakością. Napiszmy dlaczego z taką intencją i jakością. Bo jeśli napiszemy, że ciężko pracowaliśmy, a tak naprawdę pracowaliśmy może 30% czasu, a resztę fantazjowaliśmy, marzyliśmy, narzekaliśmy w myślach, obwinialiśmy, martwiliśmy się, stresowaliśmy, co chwila robiliśmy coś innego, etc., no to być może będzie to odpowiedź na kłopoty w naszym życiu.
Bo jeśli nie mamy dobrej woli dla siebie, dla swojej pracy, dla swoich celów, to ją wolę mamy? Brak woli to apatia, a apatia to rezygnacja. Nie dziwne, że w obszarach, w których nie inwestujemy tego co pozytywne spotykają nas rozstania, rozczarowania, straty, degradacja, destrukcja, braki.
Wiele osób nie lubi, a nawet nienawidzi swojej pracy… I nikt nie widzi w tym niczego zdrożnego? Nienawidzimy źródła swojego utrzymania! Jakże więc ma nas wspierać?
Kto powie, że nie chce być lizusem… więc tak chroni swojej niechęci, dumy i głupiego podejścia, że nie widzi innego rozwiązania, niż nienawiść lub lizustwo? Mówiłem – jeśli nie znajdujemy mądrych rozwiązań, to znaczy, że ich nie chcemy, że ich nie wybraliśmy, że ich nie szukamy. Co więc wybieramy? Złą wolę. Dla siebie i dla innych, więc automatycznie dla siebie.
Bo jeśli komuś bogatemu życzymy upadku, to cała nasza istota słyszy tylko – “sobie życzę upadku w biedzie” albo “obym upadł w biedzie”.
Jeśli sobie nie chcemy życzyć upadku, to przestańmy go życzyć komukolwiek innemu. Nawet draniowi mieszkającemy naprzeciwko. Dla naszej podświadomości nie ma “tamtego” drania. Jesteśmy tylko my-drań.
Umysł i podświadomość nie mają zdolności odróżnienia tego, co sprzyja życiu od tego, co nie sprzyja. Dla podświadomości kompletne bankructwo i najcięższe choroby nie różnią się niczym od milionów na koncie i wspaniałego zdrowia. Tak jak dla komputera nie ma różnicy czy instalujemy wirusa, czy program do analizy składu krwi.
Jako ludzie nie możemy odróżnić czy to czym się kierujemy jest słuszne, mądre i doprowadzi do sukcesu, czy nie. Dlatego musimy w życiu wybrać pokorę, bo pokora czyni nas kuloodpornymi na tzw. “zrządzenia losu” i błędy. Nie popadniemy w użalanie się, obwinianie i wstyd. Zaś najbardziej rozsądnym zabezpieczeniem jest znalezienie odpowiedniego wzorca do naśladowania oraz gotowość do wybaczenia, do odpuszczenia.
Już dzieci się tego uczą, bo jest to mądre – naśladować innych, mądrzejszych, bardziej doświadczonych. Tylko oczywiście jako dzieci jesteśmy ślepo zapatrzeni w rodziców, niezależnie na jakim poziomie dojrzałości są. A jako osoby dorosłe mądrym jest znaleźć/zmienić wzorce (bez poczucia winy, wstydu, gniewu, uraz, etc.) na bardziej słuszne w tym, na czym nam zależy. Jeśli w kwestii pieniędzy słuchamy się wujka taksówkarza, bo “wujek wszystko wie i o wszystkim zawsze doradzi”, no to jakie są fakty – kogo tak naprawdę się słuchamy? Człowieka, który w kwestii finansów odniósł sukces? No nie. Czy jest to podyktowane zdrowych rozsądkiem, czy nie? Nie trzeba wstydzić się wujka, ani go obwiniać. On chce dobrze ale dobrze ze swojego poziomu, którego reprezentacją są jego rezultaty.
Odwaga m.in. dlatego jest pierwszym poziomem sprzyjającym życiu, bo jeśli nasze dotychczasowe wybory nie były sprzyjające, bo po prostu nieświadomie powtarzaliśmy rodzinne wzorce zachowań, no to wyjście ponad to wymaga odwagi, a więc zrezygnowania ze wstydu, winy, żalu, gniewu, dumy. Wymaga pokornego przetestowania nowych, nieznanych dróg i rozwiązań. Samemu.
Jeśli jesteśmy wierzącymi, to warto wiedzieć, że Bóg nie ukarze nas ani za życie w biedzie, ani za życie w dostatku. Także nas za to nie nagrodzi. Bo to nasz wybór. Warto na Boga/świat patrzeć początkowo tak – na każdą decyzję (świadomą i nieświadomą, pozytywną i negatywną) usłyszymy od Niego – “Ok, pomogę Ci w tym!”
Więc jeśli wybierzemy to, co negatywne, to spodziewajmy się wysypu negatywności. Dzięki temu być może szybciej zorientujemy się, że wybraliśmy nierozsądnie.
Jeśli więc życzymy komukolwiek upadku, Bóg pomoże nam w naszym upadku. Jeśli życzymy wszystkim tego, co najlepsze, Bóg pomoże nam w tym co najlepsze dla nas. Przy czym – to co nam wydaje się dla nas i innych najlepsze, niekoniecznie musi być tym, co faktycznie jest najlepsze.
Jeśli dla kogoś mamy złą wolę, to możemy liczyć, że cały świat będzie miał złą wolę dla nas. Dlaczego? Byśmy się jak najszybciej zorientowali, że popełniamy błąd.
Dlatego wraca temat pokory.
Praktycznie każdy przedsiębiorca, który odniósł znaczący sukces mówił, że wybierał cel i poddawał się, poddawał wszystkie swoje pomysły i zaczynał się słuchać intuicji (in+tuition – wiedza pochodząca Z WEWNĄTRZ). I potem mówili, że nigdy by nie wymyślili jaka droga prowadziła do sukcesu – było to coś zupełnie innego, niż zakładał.
Zawsze kierowali się jasno i klarownie, bardzo dokładnie określonym celem. Skupiali się na nim, także podczas rozwiązywania problemów, które są nieuniknione zawsze. Pytanie czy wolimy osiągnąć sukces, czy narzekać, że mamy problem? Na czym się skupiamy?
Żaden przedsiębiorca nie osiągnął sukcesu mając negatywne cele. Pokaż mi firmę, w której na tablicy celów jest napisane np. “nienawidzić konkurencji”. Zawsze jest np. obniżenie kosztów, poprawa produktów, lepszy marketing, szkolenia, etc. ROZWÓJ. A nie degradacja.
Próba ujęcia innym siłą nazywa się wojną. Konfliktem. A konflikt to nie sukces, tylko jego przeciwieństwo.
Jeśli odmówi Ci 20 kobiet randki/seksu, to wolisz nad tym użalać się, narzekać, rozpaczać, denerwować, martwić, stresować, czy spokojnie i radośnie podejść do 21-szej kobiety?
Jaką masz wolę dla siebie i dla swoich celów? Osiągnąć je czy zatrzymać się na pierwszej przeszkodzie? A może na 20-tej przeszkodzie?
Co jest dla nas ważniejsze – uniknięcie oporu, by wykonać kolejne 20 telefonów do klientów, wygodne poleżenie dłużej w łóżku, czy sukces finansowy? Co nie znaczy, że mamy się męczyć i cierpieć pracując dłużej.
Jeśli pracujemy, a ktoś nas namawia na piwo i “dajemy się namówić” (czyli zrzucamy odpowiedzialność za własną decyzję), no to najwyraźniej dla nas większą korzyść ma pójście na piwo, niż praca. Czy dziwi nas, że możemy nie być w niej doceniani? A jeśli poszliśmy z poczucia winy, to i pobyt ze znajomymi w barze nie będzie doświadczeniem najwyższej jakości.
A jeśli ktoś się nas zapyta co robiliśmy w pracy i dlaczego poszliśmy na piwo, to co odpowiemy? Że nie robiliśmy nic ważnego? A, no to skoro tak traktujemy naszą pracę, to nie oczekujmy, że będziemy w niej traktowani poważnie.
Jeśli z naszym miejscem pracy nie tworzymy jednej drużyny, no to już na starcie kładziemy sobie kłodę pod nogi.
Przypominam –
brak złej woli nie oznacza dobrej woli.
Bo nie ma “dobra” i “zła”. Tak jak nie ma ciemności i jasności. Nie ma “gorącej”, ani “zimnej” wody. Jest tylko gradacja tych jakości. Jest natężenie światła, jest poziom dobra i jest poziom temperatury.
Co z tego, że herbaty nie zalałeś/aś zimną wodą? Mogłeś/aś ją zalać i tak wodą o temperaturze zbyt niskiej, by herbatę zaparzyć. Więc efekt końcowy i tak nie będzie zadowalający.
To samo w życiu, w pracy. Jeśli nie doceniasz współpracowników, nie komplementujesz, nie rozmawiasz z nimi, nie interesujesz się nimi, nie akceptujesz ich (a żeby kogoś zaakceptować, trzeba poznać tę osobę), to co robisz? Siedzisz i fantazjujesz o tym, że to robisz? Sądzisz, że ktoś doceni to, że nie dałeś/aś mu dziś w mordę? No łaska pańska nie zna granic! Padam do stóp!
A może siadasz jak basza na tyłku i oczekujesz, że to Ciebie się doceni, pochwali za to, że w ogóle raczyłeś/aś przybyć do pracy pomimo niechęci i oporu?
Zmiana zaczyna się w nas.
To fundamentalna, ponadczasowa prawda. To prawo ważniejsze od prawa grawitacji.
Sami musimy zdać sobie sprawę co wybieramy. Złą wolę czy dobrą? Trzymanie się użalania, gniewu, nienawiści, zazdrości czy puścimy się tego i zaczniemy dążyć do zmiany? Będziemy sobie umniejszać na bazie przeszłości czy docenimy się za fakt, że opuszczamy to bajoro toksyczności?
Wybór należy do nas.
ZAZDROŚĆ
Zazdrość to kolejna, uwielbiana przez wielu postawa, która prowadzi do frustracji, braków, poczucia niesprawiedliwości.
Zazdrość często wynika z przekonania, że to świat rozdaje przywileje i dobra jednym, a innym ich odmawia. Zazdrosne są już dzieci, gdy rodzic poświęca więcej uwagi jednemu z rodzeństwa. Zazdrosne są o to samo zwierzęta. Oczywiście nie wszystkie dzieci i nie wszystkie zwierzęta. Zależy to od poziomu świadomości. O którym decydujemy wyłącznie my.
Zazdrość wynika z POCZUCIA wewnętrznego braku – własnego obrazu samego/samej siebie. Zaś poczucie to tylko poczucie, a nie rzeczywistość. Tak jak i strach nie oznacza automatycznie zagrożenia i konieczności ucieczki.
Zazdrość wynika z nieświadomości własnych postaw, nastawienia i generalnego poziomu świadomości – tego jak postrzegamy to, o co/kogo jesteśmy zazdrośni oraz samych siebie.
Jak poczujesz się urażony/a czyimiś słowami i powiesz – “Wiesz, źle się poczułem/am z tym, co powiedziałeś/aś”, to problem jest w nas, a nie w tej osobie. Postępowanie tej osoby ujawniło jakąś negatywność w nas. A my od razu zwalamy odpowiedzialność.
Zazdrość to efekt błędnego postrzegania siebie i rzeczywistości. Nie tylko odmawiamy sobie miłości ale także sądzimy, że miłość jest w czymś lub kimś – poza nami. Stawiamy się w roli ofiary tego – uzależniamy się od tego. Więc jeśli ktoś nam tego odmówi, automatycznie zaczynamy cierpieć.
Uważamy, że my tego nie możemy mieć i złościmy się, że inni to mają. Często też dlatego, że inni mają to bez większego wysiłku. A my się męczymy bez tego i by to zdobyć.
Możemy zazdrościć i złościć się latami, a nic to nam nie da. Pozostaniemy słabi, smutni, cierpiący. A świat jak sobie był, taki jest i będzie.
Kiedy więc podejmiemy inne decyzje? Kiedy zmądrzejemy? Co uznamy za mądrość? Czy ORAZ JAK zmienimy kierunek? Kiedy zmienimy siebie?
Jak zwykle zazdrość polega na skupianiu się na świecie wewnętrznym, przekonaniu, że zarówno źródło problemu jak i jego rozwiązanie jest poza nami oraz na ignorowaniu własnych zaniedbań, postaw, negatywnych intencji, etc. A gdy się na sobie skupimy, to najczęściej traktujemy się jako gorszych, niewystarczających, wybrakowanych.
Nie dziwne więc, że i w życiu mamy braki.
Co więcej – uważamy, że sytuację rozwiązać może tylko znacząca poprawa naszego życia. Na co oczywiście nie widzimy szans, nie czujemy energii, nie widzimy w tym sensu, etc.
I tak w koło Macieju.
Ale jakoś nikt nigdy nie zapytał się DLACZEGO tego pragnie – przedmiotu, osoby, tytułu, etc.?
Ani tym bardziej – dlaczego zazdrości? Dlaczego wybieramy postawę kolosalnie negatywną i osłabiającą? Co z tego mamy? Może mi ktoś powiedzieć dlaczego zazdrościł czegokolwiek?
A dlaczego zamiast zazdrośnie nie wybrać rozmowy – pogadać jak ta osoba to osiągnęła, poprosić o rady, może nawet zapłacić za przewodnictwo przez jakiś czas?
Dlaczego nie wybieramy rozwiązania, tylko doimy negatywności i pławimy się w nich?
Zazdrość jest jedną z takich postaw, które można utrzymywać całe życie i totalnie nic z tego nie mieć, być zawsze sfrustrowanym, osłabionym, nieszczęśliwym, a i tak dalej to robić. I sądzić, że problem oczywiście jest w niesprawiedliwym świecie.
Zazdrość to ukryte poczucie niewystarczalności.
A poczucie to tylko poczucie. Czyli wstyd. A wstyd możemy uwolnić.
Jednak wiele osób ma gdzieś jakiekolwiek fakty i mówią np. “czuję się niewystarczającym/cą”. Ależ nie ma takiego uczucia! Czują coś – nawet nie wiedzą co – i MYŚLĄ O TYM, że są niewystarczający. Czyli usprawiedliwiają, tłumaczą sobie tak to uczucie, którego nie rozumieją i nie mają ochoty zrozumieć.
Albo – “czuję się gorszy/a”. A skąd taki pomysł? Nie ma takiego uczucia! Pojęcia nie masz co czujesz i tylko w myślach widzisz, bo od razu do nich zwiewasz, taką bzdurę – “czuję się niewystarczający/a”. Więc w domyśle – “jestem niewystarczający/a”. Bo człowiek w niskiej świadomości to co czuje uważa za rzeczywistość. Wszystko postrzega przez emocje, a nie przez zdrowy rozsądek. Dlatego jest i będzie mu źle.
Bo to tak jakby kierowca postrzegał trasę przez pryzmat pustego baku.
A brak został nam wmówiony, zaprogramowany. Kiedyś pewnie ktoś bliski palnął do nas coś takiego i uznaliśmy wtedy za rzeczywistość. DLATEGO pojawiły się wstyd, wina, żal, BO w to uwierzyliśmy, BO uznaliśmy je za prawdę o sobie.
Przywiązaliśmy się do tego, bo gdy już nieco rozwinął się nasz umysł racjonalny, zaczął tym przekonaniem wszystko usprawiedliwiać – żal, wstyd, winę po błędach, porażkach, upadkach, opory, lęki przed zmianami i masę innych.
I mówimy sobie – “No pewnie, innym się wszystko udaje, a mi nic”. Ale ignorowane są wszystkie fakty, np. takie, że tym osobom nie udało się przynajmniej tak samo wiele jak nam, tylko oni zamiast się użalać nad sobą, podejmowali się kolejnych prób. A prawie na pewno popełnili DUŻO więcej błędów od nas, BO osiągnęli sukces. A my woleliśmy nie popełnić żadnego lub poddaliśmy się po kilku próbach I DLATEGO nie osiągnęliśmy sukcesu. A poza tym – co z naszymi intencjami?
Jednak dla osoby dojącej nektar zazdrości nie są ważne fakty, tylko racja – to co czuje, to co widzi w umyśle. Od razu uznaje to za jedyną, słuszną prawdę.
Po raz kolejny na takim przykładzie widzimy jak niekorzystna dla ludzkiego życia jest duma. Bo zazdrości duma towarzyszy. Wstyd i duma to dwie strony tej samej monety. A “podrzuca” ją zazdrość.
Osoba zazdroszcząca po prostu nie chce poprawić swojej sytuacji. Woli wylewać swoje negatywności na świat.
Psychoterapeuci zgadzają się, że osoba użalająca się nad sobą nigdy nic nie poprawi. Z tego trzeba kategorycznie zrezygnować.
Neguje wszystkie rozwiązania – a że nie czuje chęci, a że nie widzi sensu, a że po co ma coś robić, a że czuje przymus/musi, więc nie chce, a że i tak nic by z tego nie było, a że nie zasługuje, a że nie może, a że i tak będzie dalej tak samo, a człowiek się tylko niepotrzebnie namęczy… Pojawia się cała litania.
Bo już na starcie mamy ukazane w piękny sposób wszystko to, czym się kierowaliśmy i przez co doprowadziliśmy do zaniedbań i kłopotów. Także do uzależnienia. To można porównać do dosłownie wymiotowania. Tylko pytanie czy ponownie to połkniemy?
Co dalej?
Umysł od razu rozpocznie nawijkę, która będzie trwała tak długo, jak długo będziemy się tego trzymać. Dzień, miesiąc, rok, 50 lat – wybór też należy do nas.
Czym zastąpić zazdrość? Jak patrzeć na sukcesy innych, by uniknąć zazdrości i cierpienia, a wraz z nimi uniknąć nienawiści?
Inspirować się sukcesami, wzorować się na nich, kibicować innym. Przestać patrzeć na świat z pozycji braków. To, że ktoś wygrał milion NIE OZNACZA, że nam go zabrał i że nam go zabraknie.
Przestać w ludziach widzieć konkurencję, zagrożenie. Naprawdę nie jesteśmy kurami i to że ktoś sobie usiadł wyżej na grzędzie nie oznacza, że zabrakło tam miejsca dla nas. A poza tym to całe porównywanie się to i tak urojenia naszego umysłu. Nie ma żadnych grzęd, nikt nie jest lepszy. A nasze życie to reprezentacja nas. A za nas odpowiadamy tylko my.
Jak ktoś żyje jeszcze w prehistorii i się napierdziela po głowach z innymi, to go unikaj. Dla niego też jest miejsce na tej planecie. Daj mu żyć, a dasz także sobie.
Rozwiązanie na bolączki – oczywiście wybaczenie.
Stań przed lustrem KAŻDEGO DNIA. Spójrz sobie w oczy. Chociaż przez minutę. Powiedz do siebie – “Przepraszam Cię/się”. Powiedz to drugi raz. Na głos. Powiedz to trzeci raz. Nie hamuj łez. Powiedz sobie za co się przepraszasz. Nie zacznij się tylko użalać. Puszczaj się winy, wstydu, żalu. Niech płyną. Mów, że się przepraszasz nawet 1000 razy.
Bądź z tym przynajmniej kilka minut. Wow, aż kilka minut dziennie – koszmar ;) Następnie powiedz na głos – “Kocham Cię/się”. POWIEDZ TO patrząc sobie w oczy.
I nie raz czy dwa. Dwa TYSIĄCE jak będzie trzeba. 200 razy każdego dnia jak będzie trzeba. Jak czujesz wstyd czy opór – go go go przed lustro.
Musisz raz-dwa odcinać się od mentalizacji, przestać się w nią wpatrywać. Niszczenie sobie mózgu i psychiki pornografią to niewłaściwa droga do tego.
Jeśli nie zawsze będziesz miał(a) warunki do patrzenia w lustro to sobie kup lustro do swojego pokoju. Pierdyknij je przy/przed/obok/nad łóżkiem i usypiaj oraz wstawaj z tymi postawami – “Przepraszam się” i “kocham się”.
A potem napisz listę tego, co Cię boli i zacznij szukać rozwiązań do każdego z nich. Wiedząc, że znalazłeś/aś rozwiązania, już Ci porządnie ulży. Wybierz jeden temat i go rozwiąż. A potem kolejny.
Ktoś już wpadł jak poznawać kobiety, gdy żyje w małym mieście/na wsi?
Zważaj czy szukasz problemów, czy rozwiązań. Świat ma dla Ciebie miliony problemów i przeszkód. Ale ma też miliony rozwiązań. A Ty znajdziesz to, czego będziesz szukać. Otworzą Ci tam, gdzie zapukasz.
I pamiętaj, że naprawdę nie budujemy tu kosmicznej stacji dokującej dla dalekosiężnych satelitów. Tylko oczyszczamy się z głupich, niepotrzebnych, negatywnych nagromadzeń, uczymy się podchodzić do siebie łagodnie, rozsądnie, mądrze, zdrowo, dojrzale.
Nie każę Ci walczyć ze smokiem (zresztą nic Ci nie każe), tylko przestać sobie dopierdalać za byle gówno. O.
Nie masz fantazjować o tym, nie masz myśleć o tym, tylko to zrobić. Realnie sobie przebaczyć – wybrać: wstyd lub wybaczenie. Wina i kara lub przebaczenie. Nienawiść lub przebaczenie. Opór lub przebaczenie.
Prosta piłka.
Jak mówisz sobie “ale” to po prostu nie chcesz i to też jest krótka piłka.
Albo sobie wybaczasz, albo sobie nie wybaczasz.
Albo się przepraszasz, albo się nie przepraszasz.
A jeśli nie chcesz, to też mam radę – przestań to w sobie dusić. Mów na głos co postanawiasz. Powiedz – “W tym momencie WYBIERAM, by sobie dopierdalać”, “Teraz wybieram, by się obwiniać”, “Teraz wybieram, by narzekać na coś/kogoś”. Niech to płynie.
Zaś jeśli nic z tego nie zrobisz, no to Twój wybór. Sorry ale cudów nie ma na tej planecie. Jeśli będziesz traktował(a) się tak jak dotychczas, to Twoje życie będzie w najlepszym przypadku takie jak dotychczas. Nie przez żaden smutny los, predestynację czy inne cuda na kiju.
Myśli dalej będą takie same, emocje też, ból, zmaganie. Ale tego nie ma poza Tobą, tego nie ma w świecie.
Ani uzależnienia, ani żadnej z cech i postaw jakie przedstawiam w tej serii artykułów nie wyleczy tabletka, syropek, ani szczepionka. Czopek też nie ;)
Tego co zbędne trzeba się puścić. Nie ma tu żadnej filozofii, żadnej ezoteryki, żadnego czary-mary.
Jak nie posprzątasz w domu i nie wywalisz śmieci, to po ilu dniach czy tygodniach będziesz mał w domu syf, brud, smród i będzie się coraz trudniej przemieszczać? A co by było po 20 latach?
Co by było, gdybyś nie mył(a) się przez 20 lat? Tak sobie.
Problem zaczyna się, gdy naprawdę wierzymy, że np. ludzie to banda skur***w, nienawidzimy ich i nie chcemy przestać. Jeśli naprawdę nie chcemy dla siebie dobrze, no to nic nie poradzę. Twoja wola. To chociaż zaprojektuj sobie t-shirt, na którym napiszesz, że wszystkich nienawidzisz, by ci co chcą żyć i życzą sobie dobrze mogli zejść Ci z drogi i nie narażać się na Twój gniew.
Każdy ma negatywne myśli od czasu do czasu. Niektórzy nawet przez większość czasu. Ale daleko nie każdy non stop się nimi zajmuje, biega od jednej do drugiej, opiera się, walczy z nimi, wstydzi się ich, wypiera, boi, wierzy, słucha, ubóstwia, czci, uwielbia, kolekcjonuje, etc.
Nie w nich jest problem, tylko w tym co z nimi robimy.
Co z tego, że je widzisz? Co z tego, że czujesz gniew lub wstyd? Każdy je czuje! Nie masz monopolu na te emocje i negatywne myśli!
Koniec z folgowaniem sobie i wygodnym zwalaniem dziecinności na emocje i myśli!
“Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” – znasz to przysłowie?
No to ono odnosi się do porządku w pokoju, do higieny, do zawartości podświadomości.
Czy ja Ci przedstawiam antyczne sekrety Lemurii i Atlantydy? Czy prawda, że jak nie zadbasz o ogród to Ci się w nim zalęgną szkodniki to jakaś tajemnica Syriusza przekazana tylko wybranym ludziom przez super zaawansowane istoty z kosmosu?
Nie – każdy rolnik to doskonale wie. I wiele dojrzałych ludzi wie wiele więcej i wszystko co ważne zostało już powiedziane. Teraz tylko kwestia, by przestać o tym myśleć, przestać tego chcieć i zacząć tak żyć.
A no i oddzielić szajs od tego, co faktycznie mądre, sprzyjające i rzeczywiste, a nie urojone. Od tego jest m.in. ten Blog.
Jakie ma przełożenie tego co mówię z zaniedbanym ogrodem na np. relacje międzyludzkie? Proste – jeśli nie skontaktujesz się z osobą mądrą, to nie skorzystasz z jej mądrości. A jeśli to zaniedbasz i wybierzesz byle co, to Twoja podświadomość usłyszy byle co. Jest pełno ludzi, którzy robią byle co i szukają na to popytu. A że ludzie żyją byle jak, to popyt jest.
Zapewne i my robimy byle co i byle jak. Bo nie wkładamy wysiłku. Nie chce nam się, albo opieramy się non stop, a potem mówimy, że już nie mamy siły się postarać. Jeszcze się denerwujemy, gdy ktoś coś od nas chce. Wyrażamy złą wolę wobec kogoś, kto nam POMAGA. Mówimy np. w myślach, żeby się odpier…ł(a) od nas i dał(a) nam spokój. Ale nie rozumiemy, że gdybyśmy odpuścili opór, gniew, winę, żal, strach, które WYCIĄGNĘŁA z nas interwencja innej osoby, to poczulibyśmy spokój. A tak znowu to w sobie upychamy i nawet nie rozumiemy, że gniew pojawił się, by NAS wzmocnić, by nas wynieść z apatii na wyższy stan energetyczny. A my jeszcze uważamy to za coś złego i zużywamy tę energię na kompletnie nic wartościowego. I tak w kółko.
Dlatego – MAŁE KROKI. Ale to mają być kroki – noga do góry, do przodu, do dołu. Potem następna.
Więc wybierz jakąś czynność – zacznij WYBIERAĆ ŚWIADOMIE. Zaczynaj świadomie z uświadomioną, ustaloną intencją, działaj świadomie bez oporu, kończ świadomie.
To BARDZO ważne. Bo skąd się bierze niepewność prócz tego, że mylimy się z emocjami, myślami i z nieświadomości prawdziwej intencji? A z tego, że ukrywamy nasze decyzje o tym, by coś zacząć, intencje, ich braki, ukrywamy nasze decyzje o tym, by czegoś nie zacząć i żeby to skończyć i dlaczego. Wszystko ukrywamy. Więc to nas od środka coraz silniej obciąża.
Zacznij wybierać świadomie.
Zacznij świadomie podejmować decyzje. KAŻDĄ JEDNĄ. BEZ WYJĄTKU.
Jak rano nie chcesz wstać, to mówisz na głos – “Teraz podejmuję decyzję, by spędzić w łóżku jeszcze pół godziny i biorę pełną odpowiedzialność za konsekwencje”.
“Teraz wybieram, by nienawidzić tego i tego za to i tamto”. Decyduj też ile czasu będziesz się tym nakręcać. Decyduj. Decyzyjność, pewność siebie, odwaga, gotowość do podejmowania inicjatywy nie weźmie się z kosmosu. Możesz zacząć od podejmowania decyzji na temat własnej toksyczności i niedojrzałości. Niech chociaż tyle z tego będzie.
Zobacz jak łatwiej Ci będzie, odpadnie masa winy. Oczywiście to nie zmieni Ci życia, bo życie zmienisz mądrymi, rozsądnymi działaniami i korektami o intencji naprawy. Ale to Cię odblokuje, by zacząć się uzdrawiać. O ILE to wybierzesz.
Zacznij zauważać i zrzucać balast. Przestawać go ukrywać i wypierać.
Przestań też wszystko brać do siebie. Jak od kogoś usłyszysz krytykę, “nie”, etc., to nie bierz tego do siebie. Bo to nie ocena Ciebie, tylko np. Twojej propozycji.
Nawet jak ktoś nazwie Cię idiotą 1000 razy, ktoś bliski – on naprawdę mówi o Tobie? Nie, on mówi tylko o swojej percepcji Ciebie. A jeśli Ty jego słowa bierzesz do siebie, no to problem jest tylko w tym, nie w innym człowieku. Jeśli Cię bolą czyjeś słowa na Twój temat, to tylko dlatego, bo potwierdzają Twoje własne zdanie na swój temat. Krótka piłka.
A jeśli naprawdę zrobiłeś/aś jakąś głupotę i ktoś to zauważył, to podziękuj za cenny feedback. Ale nie pałuj się tym.
Jeśli już nie było w Tobie rany, to nikt nie ma mocy, by Cię zranić.
Jeśli coś zaczynasz, to to skończ. Dlatego właśnie w celach dużych warto ustalać mniejsze kroki. A w tych mniejszych jeszcze mniejsze. Dzięki temu, że zamiast jednego wielkiego behemota rozpiszesz sobie 147 malutkich kroczków, z których wykonasz jeden lub dwa dziennie, z każdym jednym będzie Ci coraz łatwiej, pewniej, swobodniej, odważniej. Energia zacznie płynąć w działaniu. Nie fantazjuj o tym wielkim celu, tylko wykonaj jeden, aktualny krok naraz. Możesz to zrobić. Opuść tą niekończącą się mentalizację i przestań zwalać na nią odpowiedzialność za cokolwiek.
Na wiatr też zwalasz? “Szefie, proszę nie wywalaj mnie z pracy. Nie przyszedłem 4-ty dzień z kolei, bo wieje, a ja nie lubię jak wieje”.
Zobaczysz jak zacznie rosnąć Ci pewność siebie, gdy codziennie coś zaczniesz i skończysz z sukcesem.
A to też nie są tajemnice odczytane przez mityczne organizacje z ukrytych struktur kwasu deoksyrybonukleinowego.
Siądź koło osoby spokojnej i zacznij narzekać, że ktoś coś ma, a Ty nie. Osoba ta z uprzejmości zwróci Ci uwagę lub zaproponuje lepszą alternatywę. Jeśli tego nie przyjmiesz, osoba ta odejdzie lub Cię wyprosi. A jak siądziesz i zaczniesz narzekać i zazdrościć koło osoby wkurzonej to pojawi się wkurzenie. A jeśli siądziesz koło innej osoby lubiącej narzekać, to będziecie narzekać jeszcze bardziej, nakręcać w sobie poczucie braków, bezsilność i zwalać odpowiedzialność.
Także religie dostrzegają jak poważnym błędem jest zazdrość. Bo zazdrość to jeden z siedmiu głównych błędów ludzkości. Wynika z niezrozumienia rzeczywistości i konsekwencji utrzymywania tej postawy.
Zazdrość, pożądanie i ich efekty powinny nas nauczyć, że one prowadzą do braków, a nie osiągnięć. Bo wynikają z dostrzegania braków w sobie, z odmawiania sobie wartości, znaczenia, z odmawiania sobie miłości i szukania ich za wszelką cenę w świecie.
Już sam fakt, że zazdrościmy powinien nam dać do zrozumienia, że wierzymy w jakiś poważny błąd, utrzymujemy jakieś poważne niezrozumienie rzeczywistości.
Zazdrość może wynikać z przekonania, że coś się nam należy, a mają to inni. Ale jak mówiłem – nic nikomu się nie należy. Nic. Ale z drugiej strony też nic nie jest Ci odmawiane.
Jednak jeśli chcemy kogoś innego lub czegoś, co ma ktoś inny, to już w “grę” wchodzi wzięcie pod uwagę drugiej osoby – czyli porzucenie egoizmu – uznanie drugiej osoby, jej praw i jej potrzeb. Np. w przypadku relacji damsko-męskich nazywa się to podrywem. Którego tak na oko 99% mężczyzn nie tylko nie umie i nie chce się nauczyć ale też nie rozumie.
Można to porównać, że próbują złapać rybę na wędkę, na której przynętą jest to, co smakuje rybakowi, a nie rybie… Ale to temat na zupełnie inną dyskusję. Nauczycieli właściwego podejścia do relacji damsko-męskich jest sporo na świecie i niemało w Polsce. Nie wszyscy to “aktorzy”.
Ludzkość ewoluuje. Zmiany są ogromne. Ale oczywiście nie wszyscy ewoluują i nie wszyscy w tym samym tempie. Tak na oko 80% ludzi zapiera się rękami i nogami, by nie ewoluować. I jeszcze nienawidzą tych, którzy wybrali inaczej. Tak jakby sami nie mogli wybrać inaczej… ale mogą, tylko nie chcą.
Niegdyś jak się czegoś chciało od innych, to się zwyczajnie napadało, mordowało, gwałciło, zabierało i po problemie. Techniczne określenie – barbarzyństwo. Ale ludzkość już wyewoluowała (ludzkość – nie znaczy, że wszyscy) i dzięki tej ewolucji mamy mnóstwo korzyści – chociażby leki, chirurgię, naukę, technologię, etc. “Ceną” za to było porzucenie barbarzyńskich postaw.
A jednak wiele osób nadal nie chce tego zrobić – żyją/chcą żyć jak przed tysiącem lat i sądzą, że to nadal ma sens.
Powiedz im, że np. ceną zdrowia i szczęścia jest wybaczenie, czyli zrezygnowanie z winy, gniewu, dumy, to popatrzą się na Ciebie jakbyś im powiedział(a), że mają siąść gołym tyłkiem na jeżozwierzu…
I te same osoby utrzymują tak wiele przeczących rozsądkowi postaw, że głowa mała. Np. nienawidzą korporacji ale noszą ubrania wyprodukowane przez korporacje, jedzą żywność wyprodukowaną, dostarczoną i sprzedawaną przez korporacje, żyją w budynkach zbudowanych przez korporacje, jeżdżą samochodami wyprodukowanymi przez korporacje, pracują w korporacjach… Mają to wszystko dzięki innym ludziom. A sami co dają innym? Pewnie nic, bo również nie szanują ani siebie, ani swojej pracy, której pewnie też nienawidzą…
Zazdrość ma swoje korzenie w poziomie, na którym ludzkość była tysiąc lat temu i dawniej. To jakbyś przyszedł na rozmowę o pracę w firmie informatycznej z pawężą, kolczugą, rogatym hełmem będąc wysmarowany bawolą krwią.
Jak wszystko co negatywne, zazdrość nas osłabia. Więc towarzyszy jej często gniew, który ma nas wzmocnić. Ale jeśli dodamy do niej nienawiść, poczucie niesprawiedliwości, to dla naszego niedojrzałego pojmowania sensowne może zacząć się wydawać nawet zaatakować! Czyli zachować się jak prymitywny lud napadający inne.
Musimy zrozumieć ESENCJĘ, a nie pozory.
Zazdrość jest tym, co Cię blokuje, a nie świat, ani inni ludzie. Nie możesz wykorzystywać zmęczenia, frustracji, gniewu, poczucia braku, ani poczucia winy, by sobie do czegoś rościć prawa i to zabrać. A jednak przy jakichkolwiek rozruchach widzimy, że tysiące ludzi dokładnie tak podchodzi do świata. Wystarczy im pretekst, by zacząć rozbijać okna i okradać innych.
Jeśli dopiero gniew rusza Cię z miejsca, to naprawdę poważnie zastanów się nad tym jak żyjesz. Bo ludzie sukcesu naprawdę nie chodzą wściekli do pracy, ani nie prowadzą swoich biznesów, ani życia wkurzeni.
Gniew, jak każdy inny stan, może pojawić się od czasu do czasu, bo jest normalny, ludzki. Ale każda emocja zawsze stanowi informację, że coś W NAS wymaga przyjrzenia się.
Ok, sądzę, że to co istotne przekazałem. Wyjaśnienie, które pokazuje jak istotne jest ewoluowanie. Ewolucja to coś, co możemy w znaczącym stopniu przyspieszyć i umożliwić sobie każdego dnia, w każdym momencie.
To wymusza na nas uzależnienie. A przynajmniej stara się wymusić.
Piotrze, wspomniałeś w tym wpisie o pewnym podejściu do rzeczy materialnych. Specyficznym, lecz wcale nie tak niepopularnym. Staram się to zrozumieć u siebie. Mam obsesyjne pragnienie utrzymania posiadanych rzeczy w stanie fabrycznym. Żadne rysy, otarcia, plamy czy inne uszkodzenia nie wchodzą w grę. Z powodu wystąpienia takich możliwości odczuwam ogromny lęk. Strach, który rzekomo ma zapobiec nastąpieniu takich sytuacji. Po części mi on pomaga. Odczuwam sporą dawkę energii by skupić się na wyeliminowaniu pewnych zagrożeń i wynalezieniu sposobów na zabezpieczenie nabytych rzeczy. Często są to bardzo prowizoryczne sposoby, jak choćby oklejenie czegoś przeźroczystą taśmą. Spełnia to swoją powinność, tylko iż szpeci całość. Jednak chęć posiadania pewnej estetyki ustępuje pola uniknięciu zagrożenia uszkodzenia danej rzeczy. Gdy nie udaje mi się osiągnąć zamierzonego celu, popadam w silny gniew. Zazwyczaj jest on skierowany na winowajcę. Mnie, Żonę, Kota czy kogoś innego. Jednocześnie odczuwam silny żal, wstyd i winę. Żałuję, iż mój wysiłek poszedł na marne i niczego nie potrafię uczynić dobrze. Żałuję, iż nie mogę posiąść pełnej kontroli, która z drugiej strony przeraża mnie swoim ogromem. Mam poczucie braku siły i czasu by móc się zająć dosłownie wszystkim, choć chciałbym. Wstydzę się, iż po raz kolejny zawiodłem siebie samego. Winię siebie i innych za powstałe niedostatki. Później gniew zaczyna mieszać się z pożądaniem. Zaczynam coraz mocniej fantazjować o odrobieniu strat. Często jest to ponowny zakup tej samej rzeczy, w celu wyeliminowania powstałych wad. Rzecz może działać, może być nadal przydatna, jednak często parę rys kompletnie ją dyskwalifikuje. Tutaj pojawia się opór. Brak pieniędzy i krytyka moich pomysłów przez najbliższe otoczenie. Silna niechęć do wykonania jakiegokolwiek ruchu wbrew opiniom. Zarabianie jest dla mnie ciężkim tematem. Nawet gdy udaje mi się zdobyć większą gotówkę to okupuję to zasadą mozolnej i ciężkiej pracy. Często z tego powodu traktuję to jako coś w rodzaju “łutu szczęścia”. To pewnie sprawia, iż jestem tak nastawiony do dbania o rzeczy. Wizja wielkiego trudu by odrobić ewentualne straty wzbudza we mnie silną potrzebę podejmowania działań zapobiegawczych. Często jednak czysto werbalnie podejmuję się by takie działanie podjąć. Pragnę poczucia kontroli, co sprawia, iż nie ufam fachowcom. Gdy korzystam z ich usług to nie mam odwagi skrytykować ich błędów, wolę sam i w ciszy naprawić je po swojemu. Wtedy zderzam się ze swoją niewiedzą, brakiem doświadczenia i umiejętności. Często coś knocę gdy się za to wezmę. Udowadniam sobie, iż jestem do niczego. Tym samym rozpoczynam długi okres prokastynacji. Na dodatek fantazjuję, iż inni ludzie mają rzeczy w tak dobrym stanie. Mają szczęście. Nie trzyma się ich pech przynoszący rysy. Wiem jak to brzmi. Jednak to mój niemal odwieczny sposób myślenia i postrzegania tej sfery. Sfery, która wzbudza we mnie niezwykle silne emocje. Często wyzwalające we mnie kontrolowaną furię. Sam tego nie wymyśliłem. Dorastałem w takim podejściu do rzeczy i za swoje błędy wobec nich obrywałem także fizycznie. Przejąłem to podejście i uwierzyłem, iż przyniesie mi ono upragniony stan mojego otoczenia. Czasem potrafię poluzować swoje nastawienie, poczuć w sobie więcej łagodności i akceptacji wobec zaistniałej sytuacji. Jednak i tak powracam do swojego programu. Moja intencja wynika z poczucia braku. Jest podyktowana lękiem o to by czegoś uniknąć. Boję się rys, zatem otrzymuję ich coraz więcej. Boję się zawieść Rodziców, zatem staram się uniknąć kolejnych kwestii. Nie staram się czegoś do swojego życia dodać. Czegoś pozytywnego. Bądź zmienić kierunek na lepszy. Ciągle czuję, iż po prostu się tego boję i wolę czegoś uniknąć, mimo iż dzięki temu otrzymuję tego więcej. Nie wiem czy idę dobrym szlakiem, trochę to zagmatwane. Jest w tym tak wiele emocji. Piotrze, jak mogę sensownie spojrzeć na mój osobisty cyrk w tej sferze?
Piotrze, wspomniałeś w tym wpisie o pewnym podejściu do rzeczy materialnych. Specyficznym, lecz wcale nie tak niepopularnym. Staram się to zrozumieć u siebie. Mam obsesyjne pragnienie utrzymania posiadanych rzeczy w stanie fabrycznym. Żadne rysy, otarcia, plamy czy inne uszkodzenia nie wchodzą w grę. Z powodu wystąpienia takich możliwości odczuwam ogromny lęk.
Oczywiście.
To powszechny sposób postępowania u ludzi, a szczególnie u ludzi z niskim poczuciem własnej wartości, czyli masą stłumionej winy, wstydu oraz ich racjonalizacjami.
Mówiłem – wystarczy postawić przed dowolnym przedmiotem jedno słowo “moje” i już zaczyna się cały dramat, cierpienie, strach.
Człowiek, który jeszcze w sobie nie odkrył źródła szczęścia, wartości, znaczenia nadaje rzeczom, wydarzeniom i osobom w świecie znaczenie – wyprojektowuje je – i następnie przywiązuje się – zarówno do tych pozytywnych (MÓJ samochód, MOJE dzieci) jak i negatywnych (dlaczego MI się TO przytrafiło?).
Ego jako, że nie ma swojego źródła zasilania, poszukuje go w świecie i doi z czego się da. Dlatego przywiązuje się, nadaje wartość, znaczenie, a następnie doi z tego emocjonalność, by przetrwać.
Ale przeżywamy nie dzięki temu, tylko POMIMO tego.
Strach, który rzekomo ma zapobiec nastąpieniu takich sytuacji.
A skąd to wytrzasnąłeś?
Przecież to fundamentalna iluzja na temat emocji. To urojenie.
Powiedz mi – jak ma strach czemuś zapobiec? Odczuwanie to sprawa STRICTE wewnętrzna i w ogóle nie tyczy się NICZEGO w świecie zewnętrznym.
Tylko Twojego podejścia do tego i postrzegania.
Czy to że postrzegasz coś jako zagrożenie ochroni Cię przed tym? A w jaki sposób?
Jeśli w widzisz agresywnym facecie widzisz zagrożenie to ten strach Cię ochroni? W żaden sposób. Ochroni Cię unikanie tego gościa. A unikać go możesz spokojnie, radośnie.
To co zapobiega kłopotom to zdroworozsądkowe działania. A nie trzymanie się strachu.
Wręcz przeciwnie – jak się boisz to już żyjesz tak jakby to, czego się boisz nastąpiło – nie jesteś spokojny, wyczekujesz kłopotów, czekasz na pretekst, by wywalić na coś lub kogoś gniew albo zacząć się użalać i grać ofiarę. Człowiek przestraszony gorzej pracuje lub nie pracuje w ogóle, bo jego umysł nie potrafi skupić się na pracy tu i teraz, tylko chce uciekać, nie regenerujesz się, nie odpoczywasz, etc.
Nigdy nie czujesz się z niczym naprawdę dobrze i spokojnie.
A że uszkodzeń, strat na tej planecie uniknąć nie można, no to taka postawa i to z czego wynika gwarantuje cierpienie. Zupełnie niepotrzebne w życiu ludzkim.
No ale jeśli dalej wolisz wierzyć, że to co czujesz ma znaczenie i to jeszcze wpływa na świat i go zmienia, wymusza coś na nim – no to dalej żyjesz w kolosalnej niedojrzałości emocjonalnej. Po prostu wierzysz w urojenia.
Po części mi on pomaga.
Ależ oczywiście – bo dla Ciebie “ja” = dojący emocjonalność, trzymający się każdej ich racjonalizacji.
Odczuwam sporą dawkę energii by skupić się na wyeliminowaniu pewnych zagrożeń i wynalezieniu sposobów na zabezpieczenie nabytych rzeczy.
No to się nie dziw, że doświadczasz prawie wyłącznie zmagania, strachu, niepewności.
Jeśli całe życie to dla Ciebie walka o gromadzenie i zabezpieczanie rzeczy.
Często są to bardzo prowizoryczne sposoby, jak choćby oklejenie czegoś przeźroczystą taśmą. Spełnia to swoją powinność, tylko iż szpeci całość.
Rozumiem, że spodnie i samochód też sobie okleiłeś?
Jeśli nie, no to chwila – jak już paranoja, no to na maxa!
Jednak chęć posiadania pewnej estetyki ustępuje pola uniknięciu zagrożenia uszkodzenia danej rzeczy.
Nie chęć posiadania estetyki, tylko chęć uniknięcia wstydu, gdy ktoś powie co Ty wyczyniasz.
Gdy nie udaje mi się osiągnąć zamierzonego celu, popadam w silny gniew.
Naturalnie – bo gniewem uciekasz od poczucia bezsilności, żalu, strachu, wstydu, winy.
A że je wypierasz, unikasz za wszelką cenę, no to pozostaje Ci tylko strach i gniew.
I wmawianie sobie, że tak naprawdę dbasz i chronisz przedmioty.
A tak naprawdę chronisz siebie przed odczuciem wstydu i winy.
Zaś z nich możesz się oczyścić, przestać je zasilać. Jednak najwyraźniej na razie nie chcesz.
Zazwyczaj jest on skierowany na winowajcę. Mnie, Żonę, Kota czy kogoś innego.
No widzisz?
Nie unikniesz ani zniszczeń, ani strat. A potem wywalasz na innych to od czego uciekasz.
To polecam taśmą jeszcze okleić kota ;) No bo jak się porządnie zdenerwujesz i go uszkodzisz?
Żonę też spróbuj okleić. Najlepiej jak śpi!
Jednocześnie odczuwam silny żal, wstyd i winę.
No pewnie – bo o to chodzi – by ich uniknąć.
A ostatecznie i tak je odczujesz.
Wielokrotnie o tym pisałem w wielu artykułach.
Żałuję, iż mój wysiłek poszedł na marne
Bo to działanie, którego celem jest coś zupełnie innego, niż Ci się wydaje.
Jak widzisz – i żal projektujesz na innych, i na siebie.
i niczego nie potrafię uczynić dobrze.
A to już użalanie się nad sobą. Czyli trzymanie się żalu i jego niekończące się racjonalizacje.
Plus ofkors obwinianie się.
Oczywiście, że potrafisz wiele uczynić dobrze ale czy w ogóle przeczytałeś to, co tu napisałeś?
Przecież tu jasno i klarownie powiedziałeś dlaczego rezultaty Twoich starań się do dupy.
Bo ich intencje są do dupy.
Żałuję, iż nie mogę posiąść pełnej kontroli, która z drugiej strony przeraża mnie swoim ogromem.
No i mamy jedną z fundamentalnych iluzji i pragnień ego – kontrolę.
Ale ego nie ma żadnej kontroli i nigdy nie miało.
Mówiłem – esencją wyzdrowienia jest poddanie walki, zmagania, kontrolowania wszystkiego.
Ale Ty na razie nie chcesz. Wolisz dalej po swojemu wierząc w masę iluzji – o strachu, winie, żalu, kontroli.
Mówiłem, że pragnienie kontroli należy uwalniać, bo to jedno z 4 podstawowych pragnień prowadzących do zmagania, zagubienia, rozczarowania, etc.
I jeszcze mówisz, że kontrola ma jakiś ogrom, który Cię przeraża…
Proszę – pokaż mi ten ogrom. Gdzie on jest – nie widzę…
To wszystko tylko mentalny, a więc nie mający zaczepienia w rzeczywistości – dramat, a może nawet komediodramat.
Powiedz – czy kontrolujesz kota? Jeśli tak, to w jakim stopniu? Czy kontrolujesz choć 5% jego poczynań?
Zapewne nie kontrolujesz nawet 1%. I czy to problem? Czy kot prowadzi do Twojej destrukcji?
Jak nie będziesz się męczył, martwił, stresował, bał, przerażał, to kot zniknie, wyparuje, zrobi sobie krzywdę?
A może “dla jego” bezpieczeństwa warto byłoby go przykleić taśmą do ściany?
Tylko pytanie czy właśnie to przyklejenie nie zabije go?
Mam poczucie braku siły
Bo próbujesz osiągnąć to, co nie jest możliwe.
Próbujesz z pozycji małego ja kontrolować świat i ludzi.
I po co?
Zamiast kontrolować i żyć przerażony, polecam wybrać rozsądek. Odcedzenie urojeń od rzeczywistości.
i czasu by móc się zająć dosłownie wszystkim, choć chciałbym.
No pewnie, że byś chciał.
Bo dzięki temu mógłbyś pozostać taki jaki jesteś i nie musiałbyś się zmienić.
A to tak nie działa.
Jesteś na tej planecie, by się zmieniać.
Tylko sobie chcesz, żyjesz fantazjując o świecie z poziomu strachu i apatii. I co? I nic.
Wstydzę się, iż po raz kolejny zawiodłem siebie samego.
I kolejne projekcje – tym razem zawstydzanie siebie.
Najprostsza sprawa pod słońcem jak sobie wytłumaczyć każdą emocję – postanowić coś niemożliwego, nie osiągnąć tego, a potem się wstydzić, winić, użalać i nienawidzić. Plus obwinić także tych, którzy rzekomo przeszkadzali.
I tak w kółko.
A co to znaczy, że zawiodłeś siebie? Gdzie jest to siebie? Stało obok, tupało nóżką i oczekiwało czegoś od Ciebie? Ty to Ty.
Albo Ty to nie Ty.
Siebie zawieść nie można.
Można żyć nierozsądnie, nieświadomie i zmieniać swoje decyzje w zależności od np. warunków zewnętrznych.
Winię siebie i innych za powstałe niedostatki.
I tak w kółko.
Później gniew zaczyna mieszać się z pożądaniem. Zaczynam coraz mocniej fantazjować o odrobieniu strat. Często jest to ponowny zakup tej samej rzeczy, w celu wyeliminowania powstałych wad. Rzecz może działać, może być nadal przydatna, jednak często parę rys kompletnie ją dyskwalifikuje.
A nie lepiej uwolnić wstyd, winę, żal?
Tutaj pojawia się opór. Brak pieniędzy i krytyka moich pomysłów przez najbliższe otoczenie.
I dobrze, że krytykują, bo to po prostu postępowanie szalone i bezcelowe.
A poza tym Ty sam siebie krytykujesz non stop. Obwiniasz się, użalasz, wmawiasz bezsilność, przerażasz, próbujesz kontrolować cały świat, a jednocześnie nie robisz tego, bo i tego się boisz…
Silna niechęć do wykonania jakiegokolwiek ruchu wbrew opiniom.
Czyli dalej ucieczka od wstydu i winy.
Zarabianie jest dla mnie ciężkim tematem. Nawet gdy udaje mi się zdobyć większą gotówkę to okupuję to zasadą mozolnej i ciężkiej pracy. Często z tego powodu traktuję to jako coś w rodzaju „łutu szczęścia”.
I dalsze historyjki o rzeczywistości.
To pewnie sprawia, iż jestem tak nastawiony do dbania o rzeczy.
Nic nie sprawia niczego innego.
Żyjesz masą urojeń, odstawiasz jakieś wewnętrzne teatrzyki.
A potem dziwisz się, że nic nie działa, że jest Ci ciężko, kasy nie ma lub szybko znika, inni krytykują, etc.
A mówiłem – wyjście z uzależnienia to zmiana siebie. Ale zmian nie widać. Dalej to samo.
Wizja wielkiego trudu by odrobić ewentualne straty wzbudza we mnie silną potrzebę podejmowania działań zapobiegawczych.
Czyli tym razem ucieczki od strachu, który i tak poczujesz i znowu zaczynasz wierzyć, że on zapobiega.
A nie zapobiega niczemu, więc znowu pojawia się gniew, itd.
Ile to już trwa lat?
Ty sam najpierw przerażasz się, opierasz, wychodzisz z pozycji ofiary i strachu. Następnie zmagasz się z całych sił z tymi emocjami.
Uważasz każdą straszną myśl za rzeczywistość. I z tym też się w jakiś sposób zmagasz.
I gdy już przekonasz siebie, że te wszystkie urojenia to prawda, zaczynasz podejmować działania tak, by coś z tym zrobić.
WYDAJE Ci się, że np. dbasz o życie, o zarobki. Ale tak nie jest. Twoimi intencjami jest coś zupełnie innego.
Często jednak czysto werbalnie podejmuję się by takie działanie podjąć. Pragnę poczucia kontroli, co sprawia, iż nie ufam fachowcom.
Więc chcesz kontroli, a nie ufasz tym, którzy mają wiedzę i doświadczenie większe od Ciebie…
Więc wcale nie chcesz kontroli, tylko na nich projektujesz strach, opór, winę.
Nie ma w tym w ogóle rozsądku. Bo jakby Ci zależało na kontroli, to zaprosiłbyś fachowca i obserwował to, co on robi, nauczył się.
A tak to nie ma nic wspólnego z tym, co mówisz.
To wszystko to ucieczka od emocji. Tyle. Nie mówisz o niczym więcej.
Gdy korzystam z ich usług to nie mam odwagi skrytykować ich błędów,
Bo masz w sobie tak dużo winy.
wolę sam i w ciszy naprawić je po swojemu.
Bo w ten sposób uciekasz.
Sądzisz, że to rozsądne, że gdzieś jest to wielkie zagrożenie, to przytłoczenie, etc.
Ale to tylko ucieczka od emocji.
Wtedy zderzam się ze swoją niewiedzą, brakiem doświadczenia i umiejętności.
I pojawia się to, czego próbowałeś uniknąć – wstyd i wina.
Często coś knocę gdy się za to wezmę. Udowadniam sobie, iż jestem do niczego.
Czyli znajdujesz racjonalizację dla wstydu i winy.
Dzięki temu nie musisz się nimi zajmować, tylko dalej uciekać.
Tym samym rozpoczynam długi okres prokastynacji.
Czyli uciekania od wstydu i winy.
Na dodatek fantazjuję, iż inni ludzie mają rzeczy w tak dobrym stanie. Mają szczęście.
I dalsze urojenia na temat rzeczywistości.
Nie trzyma się ich pech przynoszący rysy.
No bo oczywiście w Twoim przypadku jedynym czynnikiem odpowiedzialnym za Twoje zmaganie jest pech…
Wiem jak to brzmi.
Nie wiesz i nie jest to ważne.
Wierzysz w to, bo to dla Ciebie doskonały scenariusz, w którym zawsze możesz sobie na coś zwalić emocjonalność i nigdy się nią nie zająć.
Zaczyna się od dumy, gniewu, przywiązania, a potem sobie leeeeci spiralką coraz niżej.
Aż do – “JA jestem do niczego”.
Jednak to mój niemal odwieczny sposób myślenia i postrzegania tej sfery.
Bo myśli to rzecz bezosobowa, ciągła i nieskończona racjonalizująca emocje.
Ty się w to wpatrujesz od lat, od zawsze i cały czas temu wierzysz.
Myślenie odbywa się samo. Zmienia się w zależności od stanu emocjonalnego.
A że jest u Ciebie kolosalnie zaniedbany, no to i myślenie jest chaotyczne, dalekie od wspierającego i racjonalnego.
Jednak to dla Ciebie nie jest problem. Wręcz Ci to pasuje, bo zawsze możesz sobie zwalić odpowiedzialność na myśli.
Sfery, która wzbudza we mnie niezwykle silne emocje.
Nic nie wzbudza w Tobie emocji, tylko stara się je z Ciebie wyciągnąć.
A gdy do tego dochodzi, to Ty uciekasz i odstawiasz ten teatrzyk w kółko.
Bo oczywiście świetnie Ci z tym, gdyż jesteś głównym bohaterem tej tragikomedii.
Emocje to coś, co informuje Cię jak Ty postrzegasz świat, siebie, życie. I te sfery, o których mówisz.
Często wyzwalające we mnie kontrolowaną furię.
Stare, dobre ego.
Nic nowego.
Gniewu też w sobie nosisz bardzo dużo.
I jeszcze mówisz o kontroli emocji. A co ja mówiłem, że się robi z emocjami?
Sam tego nie wymyśliłem.
Oczywiście, że nie.
Bo każdego szaleństwa i urojenia uczymy się.
Tylko pytanie dlaczego się ich trzymamy, żyjemy tak i jeszcze bronimy?
Ty np. mówisz, że wiesz jak wygląda to, czym kierujesz się od lat, a jednak kierowałeś się tym od lat i nadal kierujesz.
Dorastałem w takim podejściu do rzeczy i za swoje błędy wobec nich obrywałem także fizycznie.
A teraz sobie sam dowalasz przy każdej sposobności.
Przejąłem to podejście i uwierzyłem, iż przyniesie mi ono upragniony stan mojego otoczenia.
No i ile razy już sobie pokazałeś, że tak nie jest?
Ile jeszcze razy się będziesz okłamywał i wierzył w te urojenia?
Czasem potrafię poluzować swoje nastawienie, poczuć w sobie więcej łagodności i akceptacji wobec zaistniałej sytuacji.
Zawsze potrafisz ale praktycznie nigdy nie chcesz.
Bo straciłbyś możliwość projekcji emocjonalności i – nie daj Boże! – musiałbyś wziąć za nią odpowiedzialność oraz – przebóg! – zająć się nią!
Jednak i tak powracam do swojego programu. Moja intencja wynika z poczucia braku. Jest podyktowana lękiem o to by czegoś uniknąć. Boję się rys, zatem otrzymuję ich coraz więcej. Boję się zawieść Rodziców, zatem staram się uniknąć kolejnych kwestii. Nie staram się czegoś do swojego życia dodać. Czegoś pozytywnego. Bądź zmienić kierunek na lepszy. Ciągle czuję, iż po prostu się tego boję
Bo zamiast strach uwalniać, to się mu opierasz.
A to czemu się opieramy – trwa i rośnie.
Co też mówiłem już ze 100-200 razy.
i wolę czegoś uniknąć
I tak do znudzenia.
I nic się nie zmieni dopóki nie przestaniesz tego unikać.
mimo iż dzięki temu otrzymuję tego więcej. Nie wiem czy idę dobrym szlakiem, trochę to zagmatwane.
Dobrym do czego?
Idziesz nim, gdyż jest dla Ciebie dobry, wygodny – możesz sobie wszystko wytłumaczyć – pecha masz, inni są winni, Ty jesteś gorszy, czasem masz szczęście, więc warto o nie walczyć, etc.
Jest w tym tak wiele emocji. Piotrze, jak mogę sensownie spojrzeć na mój osobisty cyrk w tej sferze?
Ignorować bełkot mentalny i uwalniać emocjonalność i opór.
Cały Program przygotowałem tak, byś sobie zrobił mapę tematów do korekty i po kolei się nimi zajmował.
Ale tego nie robisz.
Ze mną też nie nawiązałeś współpracy – jak z innymi specjalistami – żeby coś trwale rozwiązać. No bo nie daj Boże coś rozwiązać, coś zmienić!
Co byś potem miał robić!? Miałbyś stracić ten swój zamek z kart? O nie! Koniec dojenia lęków, wstydu, winy, gniewu, żalu, strachu, pożądania, dumy, oporu.
No cały świat by Ci runął!
No i nie mógłbyś zakleić taśmą kota!
Uzależnienie jest od tego, by zmusić człowieka do zmian – wewnętrznych, mądrych. Cierpienie zresztą też się temu przysługuje.
Ale nie chcesz zmian. Wolisz nadal kombinować po swojemu.
Jestem przekonany, że gdybym wystąpił na rynku dużego miasta przed tysiącami ludzi i im powiedział – “Moi drodzy, ani strach, ani opór, ani wina nie chronią Was przed niczym, ani przed porażkami, ani błędami, ani stratami” to by mnie wyśmiali, wygwizdali, obrzucili jajkami i pomidorami. Pewnie jeszcze przebili opony w samochodzie.
Dla Ciebie emocje to nadal demony z piekła rodem. A emocje to anioły co Cię przed tym wszystkich chronią.
Pokazałeś jak może wyglądać życie nieświadome i którego praktycznie jedyną intencją jest ucieczka i projekcja emocjonalności.
O tym wszystkim jest w Programie, są tam podane odpowiedzi, rozwiązania, narzędzia.
I na końcu pytasz jak możesz na cyrk spojrzeć sensownie. Nie możesz.
Możesz tylko zmierzyć się z prawdą – co robisz i dlaczego? Na swoje intencje i decyzje.
Nie boisz się przykładowo skrytykować fachowca, tylko poczuć się winnym, gdy on zareaguje. Boisz się winy. I żeby jej nie czuć, praktycznie całego swojego życia zrobiłeś ten dramat.
Czy wybrałeś jeden negatywny nawyk do zmiany? Czy zrobiłeś chociaż to? Czy rozpoznałeś jego składowe i wszystkie okoliczności jego występowania?
Ile z Programu zastosowałeś w swoim życiu? Ile zmieniłeś? Jak zmieniłeś siebie odnośnie tego tematu?
Wielkie maile są. Ale żeby zrobić choć minimum – zmierzyć się z jakimś faktem, emocją, oporem, uwolnić to, zmienić, coś sobie uświadomić – tego niet.
Zauważyłem, że 99% ludzi, którzy piszą bardzo dużo najmniej działają, najmniej zmieniają. Bo to też sposób na ucieczkę. “Dużo piszę, to znaczy, że coś robię, coś zmieniam”. Ale tak nie jest.
Bo nie ma w tym intencji zmiany. Gdyby była, to do każdego problemu, który podałeś znalazłbyś odpowiedzi lub wskazówki w samym tym artykule.
A jaka intencja jest?