Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Witam Cię serdecznie!

Rozpoczynamy drugą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Dzisiaj zajmiemy się szczęściem.

Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej:

► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.

Jako, że już w serii “Cnoty (Część 17) – Szczęśliwy, Racjonalność” mówiłem dużo o szczęściu, dzisiaj spojrzymy na to pod względem konkretnych dążeń, konkretnych czynności. Nie będę już mówił o samym szczęściu.

Artykuł jest kolosalny ale nie szkodzi. :) Ci którym zależy na zdrowiu mają Program WoP. A drogę wystarczy obrać jedną i podążać nią niezależnie od wszystkiego i bez żadnych wyjątków.

Na początku klauzulka. ;) Gdziekolwiek nie pojawi się słowo Bóg, nie ma to nic wspólnego z żadną religią. Bo czy grawitacja ma coś wspólnego z religią? A może kulturą, czasem, grupą społeczną lub subkulturą? Czy jakiekolwiek prawo natury można sobie przywłaszczyć? Czy można sobie uroić inną grawitację, niż jest? No, odnośnie Boga ludzie tak postępują. Urajanie sobie własnych wizji Boga to rzecz normalna dla praktycznie każdego. Mało kto jest na tyle dojrzały i rozwinięty, by szczerze przyznać, że nie wie i nie jest w stanie stwierdzić czy Bóg istnieje, ani jaki jest (samo użycie słowa “jest” jest błędne, bo ludzie zakładają, że jest to odseparowana jednostka obecna gdzieś w miejscu i czasie). Zamiast tego bardzo chętnie wierzy się w negatywne wizje Boga oraz wykorzystuje się imię Boga do wszelakich uczynków, wliczając te pełne nienawiści. Nie o tym będę mówił.

Każdy mędrzec w historii ludzkości mówił o miłości, mówił o tym samym. Niemal każdy szaleniec i egocentryk sądzący, że mówi o Bogu, mówił o kontroli, ulubieńcach/wybrańcach takiegoż bóstwa i tych, których bóstwo to nie darzy miłością, mówił o potrzebie walki, robienia czegoś siłą (np. “nawracania”), obwiniania, bania się, etc. Rozdźwięk zawsze był kolosalny. Znamy określenie – “bogobojny”? No to wynika ono z totalnego niezrozumienia natury Boga. Pomylenia podłogi z sufitem.

Ja natomiast będę mówił o RZECZYWISTOŚCI. Doświadczalnej.

Nie mam zamiaru tworzyć tu żadnego kultu i wykorzystywać naiwności i ignorancji kogokolwiek. Ale tak jak w przypadku treningu na siłowni – jeśli chcesz doświadczyć silnego, ładnego ciała, to trzeba będzie troszkę popracować.

Jeśli zamierzasz tylko o tym myśleć, fantazjować – jesteś w niewłaściwym miejscu.

Masy ludzi to robią – np. sądzą, że znają wolę Boga, że Bóg do nich mówi, że np. cieszy Boga nienawiść niewierzących czy nawracanie nawet siłą… Otóż to niczym się nie różni od mówienia, że Słońce cieszy wyciąganie innych na dwór, żeby się opalali… albo że grawitację cieszy niszczenie rzeczy tych, którzy nie składają jej w ofierze zwierząt i ludzi. Każdy skrycie jest tak w sobie zakochany, że bardzo, bardzo chętnie uwierzy, że Bóg mówi akurat do niego. Otóż nie. Grawitacja nie ma ani stronnictw, ani wybrańców, jednostek szczególnie nielubianych, ani do nikogo specjalnie niczego nie mówi. I każdy jej podlega w równym stopniu. Z Bogiem jest podobnie.

A i niejednego już spotkałem, który mi wprost mówił, że był gotów oddać nawet swoją duszę, by wyjść z uzależnienia. Opieprz jaki ode mnie wtedy dostawał nie nadaje się do powtórzenia w miejscu publicznym.

Przeciwnie – edukuję i wszystko o czym mówię można doświadczyć we własnym życiu. Mówię jak i czego można się spodziewać po drodze. Nie tylko odnośnie Boga ale również wszelkich niedojrzałości, wliczając niską inteligencję emocjonalną. Mówię o konsekwencjach oraz tym, co zrobić, gdy już ich doświadczymy.

Osoba uzależniona powinna dobrze rozumieć, gdzie prowadzą wszystkie jakości po stronie emocjonalności – od dumy po wstyd (oczywiście nie czyni to emocji złymi, tylko czymś, co warto jak najszybciej wykorzystać jako paliwo do zmian na lepsze). Natomiast nie spotkałem kogokolwiek, kto odwagę nazywałby naiwnością, głupotą czy czymś złym.  Albo w mówieniu o odwadze doszukiwał się podtekstów okultystycznych. Podobnie z rozsądkiem – przynajmniej dzisiaj coraz więcej ludzi rozumie bez żadnych argumentów, że rozsądek jest dobry. Innymi słowy – coraz więcej ludzi rozumie co jest dołem, a co górą. Ale nadal jest to ilość marginalna. Czego dowodem jest np. masa ludzi, którzy boją się i nie chcą wziąć odpowiedzialności za własne życie.

Uzależnieni mają właśnie z tym problem. Bo gdyby rozumieli oraz byli świadomi co sami wybierają, no to nie byliby uzależnieni.

Cały czas czytam w raportach WoP, że oglądanie pornografii postrzegają jako wielkie zło niszczące im życie i jednocześnie sposób na ucieczkę od emocji, problemów, coś co przynosi ulgę, czyli coś, czego chcą, etc. Czyli pornografię raz widzą jako dobrą, a raz jako złą. I nawet nie dostrzegają jak zmieniają zdanie. Percepcję zmieniają i opierają o to, co czują. A to, co czują jest zmienne. Jednak zawsze w spektrum emocji, czyli jakości negatywnych (nie złych). Dlaczego tego nie dostrzegają? Bo robią wszystko, by uciekać od niekomfortowych uczuć. Nie chcą czuć. I nawet nie wiedzą, że i co czują. Dlatego nie dostrzegają też jak zmieniają swoją percepcję, nadawane wartości i znaczenie oraz decyzje.

A wszystko wyparte i stłumione nadal w sobie noszą, czego konsekwencją są non stop myśli o tej jakości oraz ciągłe projekcje tej emocjonalności na świat, ludzi, Boga, siebie. Przecież cały czas ludzie sądzą, że pandemie, choroby i klęski żywiołowe to kary zsyłane przez Boga na niewiernych i/lub grzeszników…

Zauważ, że nawet jak jadąc prostą drogą bez żadnych wybojów skręcasz raz w lewo, raz w prawo, raz ostro, raz o 180 stopni, to nawet na takiej trasie pojawią się problemy i być może nigdzie nie dojedziesz i będzie niebezpiecznie. A jak będziesz uparcie jechać w ścianę, to wiesz co? Wjedziesz w ścianę.

Co jest “ostateczną górą”? Oczywiście Oświecenie. Miłość Boga. Nieograniczona, totalnie Bezwarunkowa Miłość. Kto raz doświadczy choć kapki tego, nigdy nie nazwie już miłością niczego innego. Nie jest ważne czy Boga nazywasz Jahwe, Allah, Siła Wyższa czy nie nazywasz w ogóle. Nie ma to znaczenia. Tak jak odpuszczenie oporu i wybór odwagi odsłoni w Tobie odwagę. Nie ważne czy masz brodę, czarną skórę, jesteś kobietą, mężczyzną, żydem, masz 5 lat czy 50, do pracy jeździsz metrem czy zaprzęgiem z ośmioma pieskami husky. To tylko ludzie z własnej niewinności i nierzadko głupoty zrobili z tego podziały. Jednym z warunków rozwoju jest porzucanie tych podziałów, uwzględniając dualizmy jak “dobro” i “zło”.

Na tę miłość nie można sobie zasłużyć, tak jak nie można zasłużyć sobie na grawitację. Nie można też jej stracić, ani uciec spod jej wpływu. Natomiast dla człowieka na niskim poziomie rozwoju ostatecznym, najwyższym uczuciem jest duma. Przypominam – duma to poziom jakości 175-199 i historia uczy, że duma doprowadziła do śmierci setek milionów ludzi. Bo jeszcze nie jest na poziomie sprzyjającym życiu. Zaś miłość to nie jest uczucie.

Rzeczywistość jest jak nieograniczone pole elektromagnetyczne, które uwzględnia wszystko i wszystkich od początku istnienia. Tak jak nasza świadomość przechowuje każdą informację, wliczając nawet wszystko co czuliśmy będąc w łonie naszej mamy. Nie można tych informacji usunąć. One są zapisane na wieczność. I nawet już w łonie mamy jesteśmy programowani pierwszymi opiniami o tym świecie – np. “w naszej rodzinie zawsze się przeziębiamy zimą”. Nie możesz też usunąć myśli, ani emocji. Nie możesz usunąć ciemności.

Pole wszystko utrzymuje w perfekcyjnej harmonii nieograniczonych, nieskończonych zależności. Nie można życzyć sobie – “Ja się na to nie zgadzam, wypisuję się z tej zabawy”. Im szybciej to zaakceptujemy, tym lepiej. Rzeczywistość to rzeczywistość. Nie można jej wyprzeć czy liczyć, że dla nas będzie inna. No ale jeśli sądzimy, że grawitacja jest niesprawiedliwa, bo jak rzuciliśmy kubek to się rozbił, a innej osobie się nie rozbił, bo go delikatnie odstawiła, no to nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Problem leży w naszej percepcji. Oraz w tym jak żyjemy.

Ten, kto raz pozwoli sobie na odwagę nigdy nie nazwie odwagą dumy pychy czy szaleńczego braku strachu. Bo już będzie wiedział jaka jest rzeczywistość. Odwaga nie jest wpisana w żadną kulturę, religię, ustrój polityczny czy gospodarczy, ani w konkretne jednostki. Odwaga nie różni się też w czasie. Człowiek odważny był tak samo odważny tysiąc lat temu jak dziś i taki też będzie za kolejny tysiąc lat. Kpić z tego, co pozytywne może tylko ten po stronie nie sprzyjającej życiu. Bo gdyby już był na pozytywnej stronie, no to byłby zestrojony z jakościami pozytywnymi. Zamiast tego za pozytywne uważa np. banie się, stresowanie, martwienie, kontrolowanie innych, etc. Odwaga to poziom świadomości. Każdy może wzrosnąć tak wysoko jak wybierze. Spaść również.

Kpić z Boga może tylko ten, kto:

– Opiera analizę rzeczywistości wyłącznie o pracę umysłu. Mówiłem wielokrotnie, że nie można nawet drugiej osobie przekazać doświadczenia jak pachnie koperek… nie mówiąc o doświadczeniu Boga. Zaś ten kto uczciwie przeanalizował przeszłość ludzkości, dostrzegł, że w imię Boga uczyniono więcej zniszczenia, śmierci i wiele innych przejawów demonizmu, niż pod każdym innym pretekstem. Dlatego temat ten staje się bardzo podejrzany dla ludzi już używających umysłu konstruktywnie i rozsądnie. Ale to dlatego, bo niemal nikt nie prowadzi wzmianek o ludziach kochających, mądrych, żyjących dla dobra ogółu. Traktuje się je raczej jako wyjątki, które są pomijane. Analizy psychotycznych zachowań motłochu nie powinny prowadzić do ignorowania doświadczenia jednostek rozwiniętych. Problem natomiast stanowi jak odróżnić jednostkę rozwiniętą od szaleńca. Poza tym duchowość – czyli INTEGRALNOŚĆ – to jedno, a religijność to drugie. Można żyć integralnie i religijnie, a można żyć religijnie i nieintegralnie. To drugie jest powszechne.

– Nie doświadczył niczego poza zwierzęcymi jakościami, z których fundamentem jest nic innego, tylko narcyzm i skryte przekonanie, że to my jesteśmy Bogiem. Każdy potajemnie jest zakochany w samym sobie. Tylko że to zakochanie to nie miłość. To zakochanie wynika z braku miłości. Przypominam, że nauka miłości rozpoczyna się od odwagi. Do samej świadomości miłości jest ogromne spektrum doświadczeń i jakości (cnoty). Duma np. w formie pychy nie zawiera się w tym przekroju.

A miłość, jak wiatr, jest bezosobowa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie sobie rościł tytułu własności do wiatru. Można powiedzieć “jestem odważny/a” (czyli mówimy o stricte wewnętrznej jakości bycia) ale mówienie już “To moja odwaga!” byłoby głupotą. Odwaga nie jest Twoja, bo to nie są spodnie, które możesz odziać. Nadanie wartości, utożsamienie, przywiązanie czy przekonanie “to moje” jest urojeniem umysłu. W rzeczywistości nic nie jest Twoje. Ewentualnie jesteś tego (prawnym) zarządcą. Tymczasowym. Tzw. odwaga nie jest osobnym bytem. Ta nazwa to tylko generalne uproszczenie dla pewnej jakości bycia w świecie. Bóg też nie jest Twój. Religia nie jest Twoja. Bo nie mogą być.

Co to jest religia? Nie proszę o mądrą definicję ze słownika, tylko proszę zastanowić się czym DLA CIEBIE jest religia?

Niestety ludzie tak podchodzą do wszystkiego – od radości, spokoju, po przedmioty, a nawet ludzi i Boga. Mówią – “to moje!” I co im to daje? Nic nie gwarantuje poza cierpieniem w przypadku utraty i strachem przed utratą. Jeszcze zaczynają “grać” w “zranienie uczuć”. Najczęściej religijnych. I gniewają się jak ktoś tego nie docenia, nie akceptuje i “jego” jest inne. To także gwarantuje różne przejawy psychoz jak kontrolowanie, manipulowanie, by np. osobę zatrzymać przy sobie czy walki w udowadnianie sobie czyja to religia jest lepsza czy właściwa. Bardzo częsta jest nienawiść, gdy np. uznamy, że ktoś inny wierzy w złego Boga…

No niech mi ktoś powie – czy mówienie – “to moje dziecko” zapewnia nam jakiekolwiek jakości ponad dumę? Nie. Jeśli kochamy, to nie dlatego, bo dziecko jest nasze. Kochamy (lub nie) człowieka takim jakim jest. Zaś dodanie “moje” do dziecka już umożliwia np. obwinianie go, wstydzenie się rzekomo “za” dziecko (cokolwiek to znaczy), karanie za zawiedzione oczekiwania, niespełniane wymagania, etc. To również uważane jest za normalne. Ale normalne nie jest. Przywiązanie to nie miłość. Nie można dbać o dziecko bez przywiązania się do niego?

Naprawdę musisz uważać samochód za swój i przywiązać się? A nie możesz mówić “ten samochód”? Zauważ, że w przypadku jego utraty ta prosta różnica językowa już dramatycznie zmniejsza cierpienie – “ukradli samochód”. I co? I nic. Nic, dopóki nie dodasz słowa “mój” – “ukradli mój samochód”. To jedno słowo “powoduje”, że będziesz cierpieć lub nie. Oczywiście nie słowo, tylko to, co “pod” nim. Czyli przywiązanie, nadana wartość, opór, granie ofiary.

I również – tak samo to wygląda niezależnie jaką religię wyznajesz czy żadnej.

Jeśli mówisz – “to moja religia”, to co przez to rozumiesz? Jakich wytycznych przestrzegasz? Dla większości ludzi “moja religia”, to tylko pretekst do projekcji i usprawiedliwiania się – np. wstydzenia i obwiniania za grzechy i bania się kary. I robią to w kółko zamiast dokonać zmian. Jeśli Twoją religią jest chrześcijańska, to weźmy np. przykazanie – “pamiętaj, by dzień święty święcić”. No tak, tylko kwestia jest taka, że każdy dzień jest święty. Tzw. “święta” nie są wcale bardziej święte od każdego poniedziałku. Czy więc święcisz każdy dzień? A co to w ogóle znaczy “święcić”? Święcić, czyli uświęcać. No to powiedz – dodajesz świętość, czyli miłość (góra) do tych dni? Czy stresujesz się, martwisz, denerwujesz, obwiniasz (dół)? Uświęcasz swoje życie, czy je demonizujesz i kierujesz się lucyferyzmami?

Niesamowite jest jak ludzie nie są w stanie pojąć tego – żadna praktyka duchowa nie jest dla Boga. Ludzie kpiący z religii pytają np. – “Po co Bogu nasza spowiedź skoro wszystko wie?” albo “Tylko ludzie religijni muszą przestrzegać religijnych zasad”. Ok ale to wszystko nie jest dla Boga, tylko dla Ciebie. Można kpić ze spowiedzi ale gdy dzwonisz do przyjaciela lub przyjaciółki opowiedzieć o swoich troskach, otworzyć się, podzielić problemami lub robisz to u terapeuty, to niczym się nie różni od spowiedzi – ew. poza Twoją intencją. I co po takim telefonie? Lepiej? Pewnie, że lepiej. Mówi się o “potrzebnie wygadania się”. No ale tak samo jest w kościele. Ksiądz naprawdę nie ma żadnych magicznych mocy, ani specjalnej pieczątki od Boga zezwalającej na “odpuszczanie grzechów”. Nikt nie może “odpuścić grzechu”, bo grzech to błąd. Grzech to wybór jakości poniżej poziomu 200. Jak to można odpuścić za kogoś? Albo Ty dokonasz korekt w swoim życiu, albo będziesz grzeszyć, czyli popełniać błędy – wybierać np. dumę, gniew czy wstyd – do końca życia. A ksiądz co? Uważamy, że pomaga? No może i pomaga ale pamiętajmy, że winić, wstydzić i bać się grzechów najpierw nakazała sama religia. Stworzyła więc monopol na “odpuszczanie”. W rzeczywistości równie dobrze, a nawet kolosalnie bardziej, pomoże Ci szczere, odważne pogadanie np. z tatą, z którym masz płytkie stosunki lub między Wami jest gniew i wina. I samemu odpuścić ten gniew i winę. Ksiądz tego za Ciebie nie zrobi. Możesz odbyć i 1000 spowiedzi, a nadal obwiniać tatę, gniewać się na niego i żalić się za coś z przeszłości lub za to jak go postrzegasz.

Nie róbmy więc z religii monopolisty na zdrowe i pozytywne, integralne życie. Nie musisz brać na siebie całego tego jarzma, które nadal tkwi w religii, by np. wybaczać i żyć cnotliwie.

Nie ma żadnego Boga, który ma specjalny zeszycik, w którym zapisuje wszystkie Twoje przewinienia. Ale Twoja podświadomość (część świadomości) zapisuje wszystko. I z każdym wyborem związane są konsekwencje. Jeśli więc np. okradłeś/aś sklep i “uniknąłeś/uniknęłaś” złapania, to i tak Twoja podświadomość upewni się, że rachunki zostaną wyrównane. Nie da się tego uniknąć. Nie da się uniknąć konsekwencji, bo są one wpisane w pole. Nieco później do tego wrócę.

A czy ktokolwiek pyta po co koledze czy koleżance Twoje zmartwienia? Nie. Robimy to dla siebie. Bycie powiernikiem zmartwień drugiej osoby może być zarówno darem jak i naiwnością. Darem, gdy intencją dzielącej się nimi osoby jest te swoje problemy rozwiązać. Naiwnością, gdy ktoś tylko narzeka, martwi się, obwinia, użala się bez intencji jakiejkolwiek zmiany. Jednak człowiek, który podzieli się swoim problemem i nie zostanie osądzony, tylko jego wyznanie przyjęte, zawsze poczuje się lepiej. To może więc być duchowe, czyli integralne. Ale to, że będzie religijne, wcale nie musi oznaczać integralnej praktyki.

Nikt nie musi przestrzegać religijnych zasad. Tak jak nikt nie musi przestrzegać przepisów drogowych. Jednak to rozsądne, bo dzięki temu unikniemy kłopotów. Jakich kłopotów? W przypadku przepisów drogowych unikniemy kłopotów drogowych (a przynajmniej dramatycznie zmniejszymy prawdopodobieństwo takiego problemu).

W przypadku duchowości – unikniemy kłopotów życiowych. Religie mówią o jednej konsekwencji – wiecznym potępieniu jako skutku jakiegoś ostatecznego podsumowania, które odbędzie się albo po naszej śmierci, albo w dniu tzw. “Sądu Ostatecznego”, które wykona osądzający, wartościujący Bóg.

Ale jeśli rozumiemy, że Bóg jest immanentny i bezgranicznie kochający, to dotrze do nas, że to, co nazywane jest Sądem Ostatecznym odbywa się każdej sekundy. To rozumie osoba żyjąca odpowiedzialnie nawet jeśli nie wierzy w Boga. Bo jak wsadzisz palca w kontakt, to konsekwencje są natychmiastowe. A nie odkładane gdzieś na boku i czekające na wielkie podsumowanie. Aby niektórych stać się świadomym/ą – jak regularnego oglądania pornografii – poczekasz. A wtedy jest kolosalnie trudniej powiązać ze sobą fakty, przez co i rozwiązać problem. Niemniej każde obejrzenie porno wiąże się z konsekwencjami. Tylko nie jesteś ich świadom(a). Gdy oglądasz porno, to przecież coś się dzieje, prawda? Np. “znika” napięcie. No bo doświadczasz konsekwencji, tylko ich nie rozumiesz i błędnie je interpretujesz.

Podobnie z np. obwinianiem innych – to, że wydaje Ci się to słuszne nie oznacza, że takie jest. A wina, którą sądzisz, że sobie przerzucasz na innych gromadzi się w Tobie. Zaś Twoja podświadomość wszystko przechowuje i ostatecznie będziesz w tym grzęznąć coraz bardziej. Ty. A nie inni.

Jeśli obwiniasz swojego tatę za to, że np. niesprawiedliwie Cię uderzył, to wiesz kto sobie zwali na głowę dodatkowe problemy? Ty. Tobie będzie jeszcze gorzej. Jak się oparzysz i wsadzisz rękę w gorącą wodę, problem się powiększy.

I tu trzeba zrozumieć miłość. Miłość nie osądza, nie wybacza ale też żyje zaczepiona w rzeczywistości. Miłością nie jest cały czas sprzątanie za innych, gdy śmiecą. Miłość może pozwolić tym osobom żyć w coraz większym brudzie, by nareszcie same zrozumiały swój błąd i posprzątały.

Jeśli więc sądzimy, że Bóg zabierze od nas konsekwencje naszych własnych decyzji – oj, błąd. To nie byłaby miłość.

Czy w pracy jakikolwiek szef wykonuje za pracowników ich obowiązki? Nie. Bo to Ty za nie odpowiadasz. Jak i Ty odpowiadasz za swoje życie. Bóg niczego Ci nie dokłada, nie karze ale też nie odmawia. To, co masz lub nie, czego doświadczasz lub nie, to konsekwencje Twoich decyzji.

Ma ktoś pomysł jak nauczyć kogoś uwielbiającego obwiniać innych czy siebie, by przestał? Podpowiem – pozwolić mu doświadczyć tego konsekwencji. Albo jako kolosalnego ładunku winy czy bycia obwinianym przez innych. I wtedy ta osoba ma możliwość przeanalizowania sytuacji i dokonania korekt. Jednak zamiast tego ludzie obwiniają się, wstydzą, opierają i tyle.

Żyjemy na planecie, gdzie jak wjedziesz w litą materię z dużą prędkością, to stanie Ci się krzywda. Czy Bóg powinien zabrać wszystkie ściany? To byłoby mądre? Nie. Mądrym jest to, byśmy my uczyli się prowadzić. Odpowiedzialnie, trzeźwo, uważnie, ostrożnie. A jak trzeba to powoli.

Czy samochodowi potrzebne jest przestrzeganie zasad ruchu drogowego? Nie. Ale ich przestrzeganie zwiększa prawdopodobieństwo, że będziesz się cieszyć bezpieczną jazdą samochodem przez całe życie. Czy jakikolwiek kierowca postrzega się jako ofiarę lub niewolnika tych przepisów? No pewnie tylko głupiec.

Praktycznie każdy wypadek, wliczając te, w których ludzie stracili życie, wynikał ze zignorowania tych zasad – np. przekroczenia prędkości czy przechodzenia na pasach bez upewnienia się, że nie nadjeżdża żaden samochód. Ja sam raz prawie zginąłem na pasach. Miałem na uszach słuchawki, w których głośno grała muzyka. Czekałem na przystanku tramwajowym aż ruszy tramwaj. Przejechał i już miałem wejść na tory i przejść na drugą stronę, gdy za nim z dużą prędkością przejechał drugi, którego nie widziałem. Założyłem, że stał tylko jeden. Gdyby ten drugi we mnie wjechał, siła była na tyle duża, że pewnie urwałoby mi głowę. Problemem było to, że ja zignorowałem zasady – nie rozejrzałem się przed wejściem na pasy.

Ktoś może zapytać – “No to po co są te zasady, jeśli człowiek może się zabić lub udusić bez tlenu? Nie byłoby lepiej, gdyby można było oddychać bez powietrza, a ogień nas nie palił?” Odpowiadam – to nie żadne zasady. To rzeczywistość. I każdy z nas wybrał to miejsce. Bo to miejsce perfekcyjne do rozwoju. Czyli np. zaprzestania użalania się, tylko wzięcia odpowiedzialności za siebie i rozsądnego życia względem rzeczywistości.

Przykładowo musimy zrozumieć, że samochodu nie można zatrzymać w moment. Jeśli nieuważnie wejdziemy na jezdnię, to nawet jeśli nadjeżdżający kierowca zobaczy nas i natychmiast wciśnie hamulec, zanim samochód wytraci energię kinetyczną, przejedzie jeszcze pewien dystans. Jeżeli my się na nim znajdziemy, to może nawet nawet śmiertelnie potrącić. Człowiek rodzi się totalnie bez konceptu tego. Są ludzie, którzy w dorosłym wieku sądzą, że jak w przepisie jest piec coś w temperaturze 120 stopni przez 20 minut, to jak temperaturę podniosą do 240 stopni, to wystarczy 10 minut. No nie tak to działa. :)

Ale możemy się tego nauczyć, zrozumieć to. Gorzej, gdybyśmy pojmowali to totalnie źle i upierali się przy swojej racji. Masy ludzi uważają, że to kierowcy odpowiadają za bezpieczeństwo pieszych. Coś Ci powiem. Gdy upity/a tą pychą wejdziesz na ulicę i potrąci Cię samochód, na skutek czego wylądujesz sparaliżowany/a na wózku, to te Twoje bzdurne przekonania kto odpowiada za Twoje bezpieczeństwo będziesz mógł/mogła wsadzić sobie do pieluchy.

Dlaczego jest np. energia kinetyczna? Odpowiedzieć można tylko w ten sposób – “taka jest rzeczywistość”. Nie ma innej odpowiedzi. Nie można odpowiedzieć dlaczego istnieje tlen, prawo tarcia lub dlaczego obwinianie prowadzi do destrukcji własnego życia. Tak jest i tyle. Im szybciej przesiejemy/zaczniemy przesiewać rzeczywistość od urojeń na jej temat, tym lepiej dla nas.

Co to są “religijne zasady”? Gdy się im przyjrzymy – np. 10 przykazaniom – to zobaczymy, że są to dość oczywiste wskazówki, które wcale nie muszą ograniczać się tylko do religii. No ale przed powstaniem religii chrześcijańskiej nie słyszałem, by gdziekolwiek była chętnie przestrzegana ‘zasada’ “nie zabijaj”. Ba! Społeczeństwa przeżywały dzięki napaściom na inne wioski, miasta czy nawet całe kraje! Zresztą i przedstawiciele religii mogą pochwalić się całkiem sporą ilością mordów, zarzynania, palenia na stosach, najbardziej brutalnych tortur, itd. Nie kilku osób. Tylko całych mas ludzi. I oczywiście zawsze było to usprawiedliwione i czynione “w imię Boga”… eh.

Dopiero ludzie rozwinięci duchowo – ludzie integralni z prawdą (m.in. Jezus) – dostrzegli, że zabijanie innych to błąd. To błąd dlatego, bo my odpowiadamy za ten czyn. A wiesz jaka jest odpowiedzialność za odebranie komuś fizyczności i wszystkiego, co się z tym wiąże, np. możliwości dokonania korekt w tym jak żyje? Utrata własnej fizyczności i wszystkich związanych z tym możliwości – w tym dokonania korekt jak my żyjemy. Nawet nie chcę sobie wyobrazić jaki los sprowadzi na siebie człowiek, który uczynił to wielu osobom. Albo szef sekty, który wyprowadził na manowce tysiące ludzi… Włos się jeży na głowie.

Jeśli jakiś “cwaniak” powie zarozumiale – “Heh, i tak wszyscy umrzemy”, no to kolosalne zaburzenie rzeczywistości. Otóż nie. I za własne wybory odpowiadamy na wieczność. Jeśli ktoś zabił 30 razy, to odpowiada za 30 takich uczynków. Zapewnił sobie bardzo, bardzo nieprzyjemną przyszłość. Od 2000 lat wiadomo, by nie zabijać. Nie dociera. A jak się człowiek rodzi bez rąk czy nóg lub chory i umiera w cierpieniach po kilku godzinach czy latach – to wielka tragedia. Tak, tragedia, nie mówię, że nie. Ale też konsekwencja.

Poza tym mówiłem już, że jako ludzkość w pewnym czasie ewoluowaliśmy DO niewolnictwa. Czyli w życiu innych ludzi dopiero zaczęliśmy dostrzegać wartość. Dopiero ktoś wpadł na pomysł, że pokonanych wcale nie trzeba zgwałcić i pozarzynać, tylko można wykorzystać z pożytkiem. Innymi słowy człowiek potrzebował naprawdę długiego czasu, by w ślepym mordowaniu dostrzec błąd. Do wielu nadal to nie dociera. Zauważmy, że dziś bardzo dobrze sprzedają się filmy, gry komputerowe, programy, książki, etc. o mordowaniu. Ludzie cieszą się jak zginął ktoś, kto im się nie podobał. To nadal mentalność barbarzyństwa. Niemniej przypominam, że cały czas miliony, jeśli nie miliardy ludzi potrzebują tylko pretekstu, by przejawić te demoniczne jakości. Niegdyś mieliśmy bestialstwo np. w formie walk gladiatorów. Dzisiaj zamiast tego są gry i filmy. Choć są też kraje, gdzie nadal ludzi cieszy np. mordowanie zwierząt jak hiszpańskie korridy.

I łatwo to racjonalizować i się usprawiedliwiać – “no taka jest tradycja”. Choć prawda brzmi – “mnie cieszy cierpienie żywych istot i oglądanie jak są mordowane”.

Dziś już za zabijanie odpowiadamy nie tylko duchowo ale też moralnie i prawnie. Niegdyś zostanie rycerzem i zabijanie wrogów ojczyzny to był honor! Zabijanie innych to było coś, co z chłopca czyniło mężczyznę. Dzisiaj nadal jest dość sporo miejsc, a nawet kultur i religii, w których zabijanie jest w mniemaniu tych ludzi drogą do zbawienia. No, problem polega na tym, że jest to kierunek zupełnie przeciwny. Jeśli dla nas zabijanie jest normalne, to przypominam, że normalność to poziom 300. Zabijanie w dowolnej formie jest poniżej 200. Zabijanie na rozkaz – zawsze niżej, niż 200. Czyli nawet wykonując czyjś rozkaz, sami brniemy w kierunku niesprzyjającym naszemu życiu. Nie można się usprawiedliwiać “ja tylko wykonywałem rozkazy”. Jak zabiłeś/aś, to Ty odpowiadasz za ten czyn. Ten kto Ci rozkazał ma własną dozę odpowiedzialności i winności. Ty swoją. Zapewne mniejszą ale nadal negatywną. I wiele wynika z kontekstu tego czynu oraz naszej intencji. Zabijanie na wojnie w obronie kraju jest zupełnie innym czynem, niż zabicie kogoś z nienawiści czy zazdrości lub formie zemsty. Ponownie – nie mówię o karze.

Czy gdybym ja zginął na tych torach tramwajowych to byłaby kara za nieprzestrzeganie zasad? Nie. To byłaby konsekwencja mojego błędu. Zasady są dla nas, byśmy my uniknęli kłopotów. Często poważnych. A jeśli obwiniłbym wtedy (gdybym przeżył) motorniczego, to znaczyłoby, że nie mam zamiaru się rozwinąć i zacząć żyć odpowiedzialnie. To zapewniłoby powtórzenie lekcji odpowiedzialności. Nie wiadomo w jakiej formie.

Jak będziesz żył(a) pełny/a gniewu, wstydu czy strachu, to będzie Ci się bardzo źle żyło. Jeśli będziesz obwiniać, to Twoje życie będzie ulegało destrukcji. Jeśli będziesz fantazjować, to nic nie osiągniesz, a frustracja będzie rosła.

Widzisz z jakim sadystycznym Bogiem mamy do czynienia – jeśli zależy Ci na szczęściu i zdrowiu musisz zrezygnować z osądzania i nienawidzenia innych oraz siebie. Ło! Niesłychane! Co za drań z Boga! Nie możemy sobie swobodnie nienawidzić, bo będzie się nam źle żyło! Strasznie to niesprawiedliwe! ;)

Oczywiście możemy ale odpowiadamy za konsekwencje. Jak dobrze wiemy, Bóg nie zabrania nawet wojen. I każdy jest odpowiedzialny za to co zrobi (z uwzględnieniem kontekstu). To inny temat wymagający kolosalnej analizy ale są 2 “czynniki” – zarówno poziom odpowiedzialności jak i poziom przewinienia. Więc człowiek odbierający życie napastnikowi w samoobronie jest oczywiście odpowiedzialny za odebranie życia ale nie jest w tak wielkim stopniu winny tak jak ten, kto odbiera z nienawiści czy chęci, by to zrobić.

Okazuje się, że żyjemy w rzeczywistości, w której wybieranie tego, co negatywne nie da Ci tego co pozytywne. Przykładowo osądzanie innych będzie szkodzić Tobie. Bo Ty odpowiadasz za to, że osądzasz. Jeśli osądzasz, możesz powiedzieć mi – po co to robisz?

Jeśli mądrze oddzielisz nauki duchowe od fanatycznego szajsu, to dostrzeżesz, że są to nauki oparte o rozsądek i zdrowie. Są to nauki o cnotach. Nikt tego od Ciebie nie wymaga i nikt nie powinien Cię do tego zmuszać – tym bardziej strasząc karą. Oczywiście lepiej żeby ktoś nierozwinięty ze strachu przed potępieniem nie wziął pistoletu i nie zaczął artykułować swojego osądu innych ludzi strzelając do nich. Lepiej zarówno dla innych, jak i dla niego samego. No ale jeśli do nie mordowania innych potrzebujemy wyłącznie strachu przed potępieniem, to jest z nami solidny problem.

Większość wierzących jest uzależniona od winy i strachu. Niemniej jeśli wybierzesz wiarę, to powinieneś/powinnaś wybrać ją świadomie i odpowiedzialnie. A nie bezmyślnie – bo np. rodzice byli wierzący lub ze strachu. Albo, bo wszyscy sąsiedzi chodzą do kościoła, to ja też. Albo bo Cię ochrzczono i nie miałeś/aś nic do gadania.

Sądzę, że problemem jest chrzczenie już dzieci. Tak, tak, wiem, że w esencji ma to służyć. Niech w tym momencie nikt nie zacznie panikować, że jestem satanistą, bo powiedziałem, że problem jest w chrzcie. Problemu nie stanowi chrzest, tylko bezmyślność. W rzeczywistości odbieramy człowiekowi możliwość wyboru i narzucamy mu z góry jakieś zasady. Ponownie – z założenia są to zasady pozytywne i kierowanie się nimi, opieranie o nie swojego życia ma być lepsze, niż nie. Ale dzisiaj naprawdę mało kto przestrzega jakiekolwiek zasady. Raczej bezmyślnie klepie jakieś tekściki i tak naprawdę nie przekłada żadnych zasad rozsądnie na swoje życie.

A jeśli nie chce lub nie potrafi tych zasad przestrzegać, to się wstydzi, obwinia i boi kary, bo to też oczywiście dostaje “w prezencie” – np. lęk przed potępiającym Bogiem. Zamiast wskazówek jak mądrze żyć dostajemy strach przed karą. I jeszcze masę niebezpiecznych niedorzeczności jak zawstydzanie za seksualność, za potrzeby seksualne, masturbację, seks i więcej.

Już pytałem – jeśli masz “swoją religię”, to jakich realnie przekazów się trzymasz, jakich reguł przestrzegasz? Konkretnie. Uczciwie. Bo jeśli jesteś katolikiem, a gniewasz się i nazywasz ten gniew słusznym i sprawiedliwym, to się robisz w bambuko. Wpadłeś/aś w lucyferyczne sidła. No bo to, co negatywne, szkodliwe, w największym możliwym uproszczeniu – “złe” nazywasz dobrym, słusznym. Mylisz podłogę z sufitem. A jeśli mylisz podłogę z sufitem, to jeśli wydaje Ci się, że idziesz do góry w swoim życiu, idziesz tak naprawdę w dół. Wie to dobrze każdy uzależniony, który uczciwie przeanalizuje swoje życie.

Uzależnieni bardzo często piszą mi jak to ich fanatycznie religijni rodzice byli dla nich jak monstra. Człowiek na niskim poziomie świadomości ze wszystkiego może uczynić pretekst i usprawiedliwienie do życia na niskim poziomie. Oczywiście nie zmienia to ani roli, ani wartości religijnych nauk. Wręcz przeciwnie. Ale znowu – to, że jakąś mądrość przekazała religia (i faktycznie jest to mądrość, a nie jakiś szajs), to nie ma ona na to monopolu. Bo nie ma żadnej mądrości, której nie mógłby stosować i przestrzegać ktokolwiek inny.

Sam chrzest – po co on jest? Dlaczego robimy innym coś, czego nie rozumiemy? Kto naprawdę rozumie znaczenie chrztu, a nie tylko powtarza to, co przeczytał w książce lub usłyszał od innych? Czy intencją chrzczenia dzieci naprawdę jest pokazanie im mądrego zbioru zasad, dzięki któremu ich życie będzie zdrowe i przynoszące owoce zarówno duchowne jak i materialne? Czy raczej zgarniamy kolejne sługi do swojej trzody?

Ludzie uważają sam fakt, że ktoś został ochrzczony lub nazywa siebie wierzącym wystarczał. Moje pytanie brzmi – wystarczał niby do czego?

Czytam, że chrzest umożliwia otrzymanie kolejnych sakramentów, wliczając bierzmowanie. A, czyli otrzymujemy nie wiadomo co, byśmy mogli otrzymać bierzmo (piętno, znamię)… No, taka średnia to sprawa.

Inni mówią, że chrzest to nawrócenie i oczyszczenie z grzechu… Więc ponownie – nikt nie odpowiada za Twoje życie i Twoje wybory. Ochrzczenie dziecka NIE spowoduje, że będzie ono żyło dobrze czy źle. To zależy od niego. To czy droga do miłości i pokoju stanie się otwarta lub zamknięta nie zależy od żadnego chrztu.

To jakby sądzić, że sam fakt zapisania się na jakąś siłownię automatycznie czyni nas wytrenowanymi i jeszcze lepszymi od niezapisanych lub zapisanych na inne siłownie. Czy tak jest? Ten, kto zapisał się na siłownię i nie trenuje popełnia raczej jeszcze większy błąd, niż ten, kto się w ogóle nie zapisał. Przynajmniej nie marnuje pieniędzy. A poza tym – naprawdę trzeba zapisać się na siłownię, by ćwiczyć?

Chrzest nie oczyszcza z niczego, nie usuwa żadnego “grzechu pierworodnego”, bo nie ma czegoś takiego. No ale to też fajny prezent na sam początek życia – otrzymujemy informację, że jesteśmy grzesznikiem przez sam fakt, że się urodziliśmy. Enjoy! Przy okazji staraj się nie zostać wrzuconym do piekła! I bez chrztu nie trafisz do nieba, bo jest tylko jedno i zarezerwowane dla tych ochrzczonych…

Więc ponownie – jest tylko jeden grzech – ignorancja.

Bo gdyby gwałciciel wiedział co sobie sam sprowadzi do życia, to nigdy by tego nie zrobił. Podobnie uzależniony jest ignorantem, bo w ogóle nie bierze pod uwagę konsekwencji własnych decyzji. Każdy może zacząć cwaniakować – “Gdybym wiedział(a) jakie będą konsekwencje, to nigdy bym tego nie wybrał(a)!” Naaaaprawdę? A ile razy po obejrzeniu porno czułeś/aś się jak wrak? Konsekwencje były Ci dobrze znane. Poza tym – masz z tego korzyści, dlatego to wybierasz. Ile razy wmawiałeś/aś sobie, że jesteś gorszy/a lub na coś nie zasługujesz i żeby poczuć się “lepiej” włączałeś/aś porno?

A’propos ignorancji – kto już wie gdzie góra, a gdzie dół?

Problem uzależnionych polega m.in. na tym, że nawet jak wiedzą, co sobie sprowadzają do życia, nadal albo nie potrafią, albo nie chcą przestać. W Programie Wolność od Porno wyjaśniam ten temat i pokazuję rozwiązanie.

To że jesteś człowiekiem wiąże się z wieloma istotnymi faktami – m.in. tym, że nie masz możliwości oddzielenia prawdy od fałszu, masz umysł, który działa jak antena odbierająca samoistny proces myślenia, będziesz doświadczał emocji jako konsekwencji swojej percepcji, konsekwencje każdej decyzji są nieuniknione i więcej.

Uważasz, że Bóg potępiałby kogokolwiek, bo nie potrafił on odróżnić to, co dobre, a tego, co niedobre? Nie tylko niszczysz sobie życie oglądaniem pornografii, ciągłą ucieczką w fantazjowanie ale po takim męczącym życiu jeszcze miałoby czekać piekiełko? Absurd. A jednak miliony ludzi w to wierzą. Bo piekło i potępienie to fantastyczny cel projekcji stłumionego strachu, wstydu i winy.

Niemniej są ludzie, którzy ze strachu przed potępieniem naprawdę dokonali tytanicznego wysiłku, by zmienić swoje postępowanie. Jednak naprawdę malutki odsetek.

Masa ludzi robi co innego – rezygnuje z religii z tego powodu – zmęczenia wiecznym lękiem i poczuciem winy. No bo Bóg przecież widzi każdy nas uczynek i każdy zły zapamiętuje i nas za niego ukarze po śmierci. A każdy grzech jest skazą na naszej duszy, czarnym brudem, z którego może nas tylko wyswobodzić obcy człowiek w konfesjonale. Ale te same osoby już nie mają problemu z zaakceptowaniem odpowiedzialności karnej/prawnej za niecny uczynek.

Problemem ludzi wierzących, że Bóg osądza i karze jest niechęć do wzięcia odpowiedzialności. Dlatego sięga się po winę i strach. Obwinia innych, gra ofiarę, a ew. zmian dokonuje ze strachu przed np. piekłem. Doszło do takich absurdów, że ludzie osądzają się za to, że żyją. Z jednej strony wiedzą, że życie jest darem od samego Boga ale ten dar sami osądzają, uważają go za zły, nieodpowiedni, gorszy i chcą się go pozbyć. No to jak to nie jest pychą, to nie wiem co jest. Albo ludzie mówią, że to Bóg ich osądził, nienawidzi i karze np. uzależnieniem. Sorry ale jest coś takiego jak konsekwencje. Jak popełnisz błąd, to przyjdą konsekwencje. Tak było od zarania dziejów i będzie zawsze. Bo taka jest rzeczywistość. Zwalanie odpowiedzialności na Boga jest niedojrzałością. Grzech to błąd. Jezus nie mówił o żadnej karze, tylko mówił o konsekwencjach. Jak wybierzesz to, co skalibrowane poniżej 200, to wiąże się to z bolesnymi konsekwencjami. I nauczał, co jest powyżej poziomu 200 – np. wybaczenie.

Ucz się i rozwijaj, a nie bój i obwiniaj!

Bierz odpowiedzialność, a nie opieraj i graj ofiarę.

Ludzie się użalają, że Bóg pozwolił im np. doprowadzić do rozpadu związku czy utraty ukochanej osoby. No, żaden związek nie rozpadł się z minuty na minutę. Uważamy to za złe dla nas. Ale gdyby zapytać się tej drugiej osoby, to ona wcale tak nie uważa. Więc jeśli Bóg miałby na to nie pozwolić, to być może nam byłoby lepiej ale tej drugiej osobie byłoby gorzej.

A jeśli zachorowała bliska nam osoba, to gdybyśmy zrozumieli naturę chorób, też przestalibyśmy grać tego ofiary i gniewać się. Ale znowu jak w przypadku oczyszczania z grzechu – cały czas uważamy, że pomóc nam może tylko inny człowiek. I o ile ok jest szukanie pomocy (co często jest niezbędne), o tyle nie możemy zapominać o własnej odpowiedzialności. Jeśli do ciężkiej choroby doprowadził latami skrywany żal, to żaden lekarz nas z tego żalu nie oczyści. A jeśli leżąc w łóżku nie mogąc się ruszyć pozwolisz temu żalowi płynąć, jeśli pozwolisz mu się wyczerpać, no to usuniesz to, czego konsekwencją jest choroba.

Dlaczego jedna osoba wyzdrowiała, a druga nie? Bo jedna zajęła się wszystkimi przyczynami choroby, a druga nie. Nie ma to nic wspólnego z tym, że Bóg zdecydował się zabrać jednej osobie chorobę, a drugiej zostawić czy nawet dowalić kolejną. Nie ma czegoś takiego, że Bóg odpowiada na jedną modlitwę, a na drugą nie. “Odpowiedzi” (z braku lepszego określenia) są zawsze ale to my nie potrafimy ich dostrzec, odpowiednio zinterpretować, ani zrozumieć.

Zresztą częstymi konsekwencjami duchowej pracy, czyli pracy polegającej na wewnętrznym oczyszczeniu i życiu integralnym, jest ujawnianie nieraz bardzo dużych ilości niskich energii, co może doprowadzić do chorób i rozmaitych dolegliwości. Ale wraz z uwolnieniem tych energii, choroby te znikają czy dochodzi do remisji.

Naprawdę tak trudno dostrzec, że są ludzie, którzy są tak uparci, że nie chcą zrezygnować całe życie z uraz, gniewu, pewnych pozycjonalności, postaw, przekonań, percepcji – nawet tych, które już im szkodzą, co jest widoczne gołym okiem? Nie znamy nikogo takiego – np. nasz własny dziadek lub babcia, którzy cały czas wracają do zdarzeń sprzed kilkudziesięciu lat i cały czas albo się smucą, albo dostają białej gorączki? Gdybyśmy byli bezgranicznie kochającym rodzicem tych osób i widzieli, że sami sobie sprawiają cierpienie, to w jaki sposób byśmy im pomogli? Zabraniali im tego? Karali ich za to? Uniemożliwili nienawidzić i smucić się? Nie. Pozwolilibyśmy im zmienić zdanie. A w jaki sposób najskuteczniej to umożliwić? Pozwolić im doświadczyć konsekwencji tego co robią i dzięki temu dostrzec w tym błąd. Jeśli nie chcą, to dlaczego mielibyśmy ich za to osądzać, karać lub nienawidzić. Kochalibyśmy ich jeszcze mocniej i współczuli. Ale odpowiedzialność, by przestać sobie czynić krzywdę leży po ich stronie. Zauważmy, że fundamentem każdej terapii jest (powinno być) przede wszystkim wyciągnięcie człowieka ze świadomości ofiary – czyli pomoc mu w zaakceptowaniu odpowiedzialności za swoje życie.

10 przykazań to nie nakazy, tylko solidne sugestie, których esencją jest także wzięcie odpowiedzialności za siebie. Sugestia “nie zabijaj” mówi “znajdź lepsze rozwiązanie, niż zabijanie”. Zauważ, że już nawet wzięcie człowieka do niewoli, a nie zabicie go umożliwia Ci wykorzystanie jego siły do pracy. Możesz więc zyskać dzięki temu, że go oszczędzisz. Oczywiście pod tym przykazaniem “kryje się” dużo więcej ale już na samym dnie widzimy korzyści. Przykazanie to też poucza  “nie zabijaj siebie”. Dlaczego nie? Bo to od czego liczysz, że Cię wyswobodzi śmierć nigdzie nie zniknie. Poza tym – coś, czego nikt praktycznie nie dostrzega – przykazanie to nie mówi “nie zabijaj innych ludzi”, tylko generalnie – “nie zabijaj”. Tyczy się to także zwierząt. I nie mówię tego jako nawiedzony weganin. Nie boli mnie, że ludzie jedzą mięso. Sam jadłem większość życia i wiem, że jest to normalny element rozwoju. Problemem jest całkowita znieczulica na masakrowanie życia. I dlatego jest też znieczulica względem własnego życia.

W przypadku rodziców dziecko najczęściej staje się lustrzanym ich odbiciem, dzięki czemu mogą w świecie dostrzec wszystkie swoje wady i wyparte aspekty. Oczywiście mało kto jest za to wdzięczny swojemu dziecku. ;) Ale gdy swoje wady i zdemonizowane aspekty widzimy w innych (wliczając zwierzęta), łatwiej nam samym stanąć z nimi oko w oko. Dlatego narcystyczny rdzeń niskiej świadomości uwielbia osądzać. Bo dzięki temu gwarantuje sobie przeżycie tego, co negatywne w sobie. Nienawiść do innych i chęć zabijania często wynika właśnie z tego, że usuniemy ze świata to, czego się boimy i/lub co osądziliśmy jako złe. Nic takiego oczywiście nie będzie miało miejsca. Poza tym czy przypadkiem nienawiść nie jest jedną z takich jakości, które pragnęlibyśmy usunąć ze świata? Jeśli tak, to jak sądzisz, do czyjej śmierci będziesz dążyć jeśli będziesz nienawidzić innych ale to usprawiedliwiać? Oczywiście do własnej. Nienawiść to nienawiść. Nie ma znaczenia jak ją sobie wytłumaczysz.

Twoja podświadomość nie zapamiętuje – “nienawdzę tego czy tamtego”. Zapamiętuje tylko “nienawidzę”. A jeśli wyczerpią Ci się zewnętrzne cele do nienawiści, to wiesz na co/kogo zostanie ona przekierowana?

Wina, czyli świadomość, że coś jest w+innych to poziom 30. To sam niż świadomości. Dlatego jeśli sądzisz, że przyczyny tego, co doprowadziło do pragnienia odebrania sobie życia są poza Tobą – mylisz się. A fakt, że są w Tobie oznacza, że możesz je albo przepracować, albo poddać, albo uzdrowić, albo uwolnić, albo zaakceptować. Bo nie zależą od niczego i nikogo w świecie. Tylko od Twojej percepcji tego.

Zauważmy jak kolosalny błąd jest w nadaniu swojej partnerce lub partnerowi ogromnej wartości. Masy ludzi uważają to za dobre, za poprawne, za romantyczne, za wspaniałe. A w rzeczywistości to nietrzeźwość, projekcja i jeszcze ryzykowanie ogromnego cierpienia po stracie, kontrolowanie, osądzanie, wstydzenie się i więcej.

Nadanie ogromnej wartości nic nie daje. Nic. Bo to marne próby zastąpienia miłości. Miłość kocha to, co jest. A nie sztucznie to nadmuchuje. I co – człowiek przez kilkadziesiąt lat “puchł”, a potem nagle bum! – traci to. I wielki żal, wielkie cierpienie, że straciliśmy kogoś TAK WSPANIAŁEGO, TAK WAŻNEGO, TAK NIESAMOWITEGO, WYJĄTKOWEGO, KOGOŚ, KOGO NIKT NIE ZASTĄPI! I chcemy sobie odebrać życie, bo nasze życie straciło sens… No tak, a kto nam kazał nadać jedyny sens drugiej osobie? Hmm? No robimy tak poważny błąd, ryzykujemy wszystko za nic, a potem się dziwimy, że cierpimy? I jeszcze prosimy Boga, by nas zachował w tej nietrzeźwości i pozwolił nam dalej tak żyć, tylko bez cierpienia? Masz możliwość poważnego rozwoju, a prosisz o pozostanie “w skorupce”.

Dlatego nadajemy drugiej osobie ogromną wartość, no bo tej wartości nie widzimy w sobie. W tym cały problem. Gdybyśmy naprawdę kochali, akceptowali, szanowali siebie i cieszyli się swoim życiem, to nie byłoby potrzeby wyprojektowywać ogromną wartość na kogokolwiek. Jeśli się kochasz, akceptujesz, szanujesz, to nie masz potrzeby jeździć SWOIM – tym wspaniałym, wyjątkowym, jedynym, nadzwyczajnym, tak niezwykle ważnym samochodem. Bo możesz jeździć jakikolwiek samochodem. A jak go stracisz – trudno. Kupisz sobie inny.

A potem jeszcze narzekanie – “Jak Boże mogłeś pozwolić na śmierć tej wspaniałej, wyjątkowe, dobrej osoby! Nienawidzę cię!”

Jeśli w nadawaniu wartości popełniliśmy poważne błędy, no to istnieje możliwość przewartościowania. Jest akceptacja. Jest uwalnianie. Jest pogodzenie się. Są ogromne, potężne możliwości.

Ale wymaga to zmiany. Decyzji. A jeśli wolisz pozostać cierpiącą ofiarą, no to chociaż pamiętaj, że sam(a) odrzuciłeś/aś wszystkie możliwości. Co nie znaczy, że je straciłeś/aś. Wystarczy je wybrać, gdy już będziesz mieć dość cierpienia.

Niesamowite jest, gdy klienci opowiadają mi o dłuuuuugim paśmie poważnych błędów jakie popełniali, z czego nie zdawali sobie sprawy. A gdy zaczynają sobie to uświadamiać, to zamiast to zaakceptować i zacząć zmieniać, wstydzą się, winią, boją, żalą…

Najgorzej, gdy te błędy uważają za coś dobrego, cennego i nie mają zamiaru dokonać korekt. To naprawdę sztuka wyrwać człowiek z tego zafiksowania, zacietrzewienia. Ponownie – pokazuje to jak destruktywna jest duma.

Jednym z wielu darów jakie zwierzęta nam ofiarowują wraz ze swoją miłością jest to, że możemy w ich zachowaniach widzieć wszystkie swoje. A dzięki temu, że mamy je cały czas odtwarzane przed nosem, łatwo możemy je dostrzec w sobie, zaakceptować, wziąć odpowiedzialność, a nawet pokochać. Wtedy przestaną być problemem. Tylko kiedy tak na to spojrzymy? Nie musimy ich demonizować, bo widzimy w tym zwierzęcość. Nic innego. Masy ludzi jednak nadal wolą sądzić, że to jakieś ezoteryczne zło. Obejrzyj sobie jak jaszczurka jest karmiona żywymi kurczaczkami, jak się cieszy zjadając je, połykając w całości, jak merda ogonem dostając kolejne i jak ignoruje ogromne cierpienie tych kurzych dzieciątek, nie jest w stanie w ogóle współczuć, nawet rozumieć, że odbiera życie innej istocie, a zrozumiesz, że są ludzie na dokładnie takim samym poziomie. Co z tego, że ludzie ci wyglądają dokładnie tak samo jak laureat Pokojowej Nagrody Nobla? Ciało to tylko pojazd dla świadomości. Ważny jest poziom tej świadomości.

Jeśli będziesz trzymać się tej “słusznej” (heh) nienawiści do takich osób, to tę nienawiść będziesz w sobie nosić. I co się stanie, gdy np. będziesz się uczyć do trudnego egzaminu lub rozwiązywać jakiś problem w pracy i Ci nie pójdzie? No zwalisz ją na siebie. Nie rób się w jajo uważając, że nienawidzenie kogokolwiek za cokolwiek jest słuszne. To bzdura, kłamstwo i trucizna, którą sam(a) wypijasz.

Tak, są takie osoby, które cieszy cierpienie innych. Zamiast ich nienawidzić (poziom np. 90), wybierz rozsądek (400), spokój (250), mądrość (385).

Przecież nawet w szkole jeśli nie chcemy się uczyć i nie zdamy do kolejnej klasy, to nie kara, tylko konsekwencja naszych własnych decyzji. Być może dopiero gdy zaboli uznamy, że jednak zdobywanie edukacji jest dobrym pomysłem i bez zmagania zyskamy dobre stopnie. Oczywiście już dzieci są uparte ale uparte w tym negatywnym kierunku. A czego wymaga od nas przejście do kolejnej klasy? Przynajmniej dyscypliny w nauce. Czyli wdrożenia tej cnoty przynajmniej na czas nauki.

Można zapytać – “Przecież są ludzie, którzy nie ukończyli nawet liceum czy podstawówki i odnieśli wspaniałe sukcesy! Jak to?” A tak to, że wzięli oni odpowiedzialność za siebie, w tym za co się uczyli. Czyli śmiało, odważnie, przedsiębiorczo i dążyli do zrealizowania swoich planów. W tym czasie oczywiście też zdobywali wiedzę. Ale zapewne nie od nauczycieli, tylko od ludzi sukcesu, których naśladowali. Byli w tym zdyscyplinowani. To zupełnie inna jakość życia, niż nie uczynię się z niechęci do nauki. Ludzie, którzy w ten sposób osiągnęli sukces, w swoich dążeniach byli wręcz wojowniczy, niepowstrzymani jak szarżujący rycerz. Nie użalali się nad sobą, nie grali ofiary. I nie rezygnowali ze szkoły, bo im się nie chciało uczyć lub bo się źle czuli w szkole.

Dziś coraz więcej użala się – “Dlaczego nauczyciel pozwolił mi się nie uczyć, mieć same jedynki i nie zdać do kolejnej klasy?” A dlatego, bo to Twoja odpowiedzialność. Wliczając prośbę o pomoc w tym, z czym sobie nie radzisz. Dzisiaj niestety coraz więcej ludzi oddaje odpowiedzialność, obwinia ludzi za swój los, począwszy od swoich dzieci. Niegdyś gdy dziecko miało słabe wyniki, to miało problem, gdy rodzic wracał z wywiadówki. Rodzic brał pas i upewniał się, że dziecko nie powtórzy tych błędów. No, metoda może nie najlepsza ale skuteczna. Dziś coraz częściej problem z tego powodu ma nauczyciel. A dziecko pozostaje na negatywnym dla swojego życia kursie. Rodzice zresztą też.

Są masy przykładów, że dziecko, które nie radziło sobie z matematyką chciało rozwiązać ten problem. Ale nie było go stać na korepetycje. Szukało więc pracy jak roznoszenie ulotek, zarabiało na korepetycje i w ten sposób przekraczało swoje problemy i ograniczenia. A to wymagało wzięcia odpowiedzialności za swój problem i za jego rozwiązanie. Zyskiwało do tego pewność siebie, budowało siłę charakteru i więcej. Zdrowie pomnaża zdrowie.

Jak zmienić kierunek, gdy jesteśmy tak uparci przez 300 lat? Stanąć w obliczy sytuacji, w której jeśli nie weźmiesz pełnej odpowiedzialności za siebie, będziesz cierpieć i pozostanie Ci albo pełne poddanie, albo śmierć. Jedną z takich sytuacji (czyli konsekwencji własnych, upartych decyzji) jest uzależnienie. Z tego względu stanowi ogromny dar.

Częstym powodem rezygnowania z religii jest także niezrozumieniem jak rzekomo kochający Bóg może pozwalać na tyle cierpienia i niesprawiedliwości na świecie. Porzucenie religii dla nich jest jak zrzucenie pętli z ciężkim głazem zawiązanej wokół szyi.

Jak Bóg może pozwalać na tyle cierpienia? Bo to wszystko sami wybraliśmy – jak nasz dziadek od 60 lat obwiniający się, że kiedyś nie umówił się na randkę z dziewczyną, w której się podkochiwał. To nie ma nic wspólnego z Bogiem. Dlaczego Bóg mu na to pozwala? Bo Bóg nie może nie być Bogiem. Nie zabroni Ci wybierać głupio. Ani nie uchroni Cię przed konsekwencjami głupich decyzji. Bo gdyby tak robił, to tacy ludzie nigdy by się nie rozwinęli. A po to jesteśmy na tej planecie. Po to wybraliśmy się tu urodzić. Nikt nas do tego nie zmusił. Bóg też nie zabroni wybrać głupio 60 milionom ludzi.

Aby to zrozumieć, najlepiej pokaże to przykład samego uzależnionego. Jak Bóg mógł pozwolić na Twoje uzależnienie i tyle cierpienia? To nie ma nic wspólnego z “pozwoli/nie pozwoli”. Masz wolną wolę i pełną możliwość wyboru. Czy Bóg nie pozwoli Ci wsadzić palca w kontakt? Dlaczego nie? Dlaczego Bóg miałby odmówić Ci fundamentalnego prawa wyboru? Jak chcesz, to wsadź palec do kontaktu. Tylko licz się z KONSEKWENCJAMI. A jak nie chcesz wyciągać mądrych wniosków, to jak spowodować, byś zaczął/zaczęła wybierać lepiej? Pozwolić Ci wybrać tyle razy głupio, byś nareszcie zaczął/zaczęła wkładać trochę wysiłku w zdroworozsądkową analizę swoich wyborów.

Zauważ, że nie ma tu mowy o religijnych konsekwencjach. Naprawdę sądzisz, że unikniesz zepsutych zębów obżerając się słodyczami, bo wyznajesz jakąś religię lub żadnej? Podobnie z uzależnieniem – uzależniają się tak samo wszyscy. Żadna bozia Cię przed tym nie uchroni, bo to jest właśnie jedna z dróg ponad podział, czyli urojenie “moja bozia/czyjaś bozia/żadna bozia”.

Co będzie konsekwencjami nie wykonywania żadnej duchowej (duchowej, czyli integralnej) praktyki? Pozostaniesz takim człowiekiem jakim jesteś – z tymi samymi problemami, wyzwaniami, zaniedbaniami, projekcjami, postawami, intencjami, brakami, etc. Słowem – KONSEKWENCJE zwane życiem nie ulegną zmianie na lepsze. Czyli to, czego nie rozwiązałeś/aś w swoim życiu i z czym się męczysz, czego się boisz, czego się wstydzisz, za co się obwiniasz lub innych – to też zostanie. Bo to wszystko konsekwencje tego jakim jesteś człowiekiem. To nie zależy od Boga.

Przykazanie “nie zabijaj” nie odnosi się tylko do uczynków ale też myśli. Jeśli fantazjujesz o zabijaniu czy sprawianiu cierpienia, to to przykazanie sugeruje Ci, że to jest błąd, bo wynika z braku zdrowia. Jeśli nie zaczniesz szukać rozwiązania, brak zdrowia pozostanie w Tobie i w Twoim życiu. Jednym z najbardziej znaczących aktów kierowania się tym przykazaniem jest wybaczanie. Chyba już dość sporo ludzi rozumie, że wybaczanie nie jest religijne. Nie ma nic wspólnego z religią. MOŻE stanowić praktykę religijną. Ale w esencji jest praktyką INTEGRALNOŚCI, czyli duchowości.

Co – muzułmanin wybacza inaczej, niż chrześcijanin? Człowiek niewierzący nie może wybaczyć?

Tak jak ograniczanie obżerania się tłustym i słodkim może być praktyką religijną ale w esencji chodzi tu tylko o zdrowie. Jeśli pomoże Ci robienie tego w imię Boga czy na chwałę Boga – super! A jeśli pomoże Ci pragnienie, by wyglądać super na plaży – też dobrze. A jeśli nie przestaniesz obżerać się tłustym i słodkim, to niezależnie czy jesteś wierzący, jak lub nie, konsekwencje będą takie same i negatywne. Czy Bóg powinien zabronić Ci jeść słodkie i tłuste? Nie, bo w naturze Boga nie jest zabranianie, ani karanie za błędy. Niezależnie co sobie o Bogu poczytaliśmy z różnych książek.

W rzeczywistości nie ma nawet jednego dowodu, że Bóg karze.

A gdybyśmy zrobili uczciwy obrachunek moralny, to być może okaże się, że sami siebie ukaraliśmy już setki razy. I to bardzo brutalnie i niesprawiedliwie.

Gdybyśmy zobaczyli jak żyją ludzie na poziomie Miłości (poziom świadomości 500+, na którym jest ok. 4% ludzkości) lub Miłości Bezwarunkowej (poziom 540+, na którym jest ok. 0,5% ludzkości), to zrozumielibyśmy nieco lepiej boskość. Osoba kochająca nie łowi za nikogo ryb, bo już nie jest naiwna. Natomiast może dać Ci wędkę i nauczyć Cię łowić poprzez pokazanie jak sama to robi. To samo robimy w WoP. Uczysz się żyć INTEGRALNIE. A jak nie będziesz się uczyć żyć lepiej, to nie będziesz żyć lepiej. I możesz cierpieć kolejne 100 lat. Twój wybór.

To samo odnośnie uzależnienia – to, że jesteś nieświadomy/a i Twoje decyzje doprowadzą do cierpienia może pozornie wydawać się negatywne i niesprawiedliwe. Ale zauważmy, że podejmujemy decyzje z negatywnymi konsekwencjami. Nikt nie uzależnia się z dnia na dzień. Uzależniamy się latami. Czyli latami dokonujemy tysięcy negatywnych decyzji, ignorujemy ich konsekwencje i najczęściej jeszcze obwiniamy innych. Oraz czynimy jeszcze masę innych, negatywnych rzeczy. Gdyby Bóg “uchronił” nas przed negatywnymi konsekwencjami, to nigdy nie otrząsnęlibyśmy się z tego szaleństwa. Ok, można zadać drugie pytanie – “Dlaczego Bóg stworzył mnie tak nieświadomym/nieświadomą, że nie wiedziałem/am co robię?” Odpowiadam – nie Bóg Cię takim/taką stworzył. Twój poziom rozwoju to konsekwencja Twoich decyzji, nie Boga. Problem jaki ludzie widzą w lekkim ocknięciu się z szaleństwa jest to, że np. minęło 20 czy więcej lat ich życia. Wielu mówi wtedy – “jaki jest sens wyzdrowienia jeśli już minęły najlepsze lata mojego życia?” No, czy były to najlepsze lata to tylko urojenie. Każdy dzień może być najlepszy. Pamiętasz przykazanie “pamiętaj aby dzień święty święcić”? No to każdy dzień jest święty. Zacznij uświęcanie swojego życia od dzisiaj. Przykazanie to mówi m.in., by nie żyć w poczuciu straconego życia. Bo nic nie straciłeś/aś.

Gwarantuję Ci, że gdybyś w tym momencie wspaniale spędzał(a) czas z osobą, którą kochasz, to przeszłość nie miałaby żadnego znaczenia. Bo to znaczenie nadajesz jej Ty. No ale znowu – fundamentalnym niezrozumieniem religijnych nauk jest to, że na życie wieczne musimy sobie dopiero zasłużyć. Więc jeśli spieprzyliśmy to życie do tej pory i przez 30 lat marszczyliśmy kapucyna do pornografii, no to zakładamy, że niewiele możemy już poprawić i raczej nagroda w postaci życia wiecznego przeszła nam koło nosa. A jak nie wierzymy w życie wieczne, no to też mówimy – “Po co mam się starać lepiej żyć, jeśli umrę i na tym koniec”. Jak chcesz. Ale z naciskiem sugeruję przestać tego chcieć.

No ale to znowu urojenie. Bowiem właściwe rozumienie tej informacji jest takie, że już mamy życie wieczne. I kwestią jest uczyć się żyć dobrze, bo odpowiadamy za każdy wybór na wieczność. Znowu – jakim trzeba być zacietrzewionym, by nawet po negatywnym życiu przez 40 lat nadal nie chcieć nic zmienić? Nie zastanawia nas dlaczego cały czas obstawamy przy tym co negatywne? Wycierpieliśmy się przez 40 lat i nadal znajdujemy argumenty, by nie dokonać żadnych zmian…

Dlatego nie ma “za późno”, bo to tylko dumna, wulgarna i często też naiwna podstawa do użalania się nad sobą i dalszego grania ofiary. Gdybyś naprawdę był(a) świadomy/a, że masz przed sobą wieczność, to co by znaczyło te 30 “zmarnowanych” lat, gdy dzięki nim wreszcie otrząsnąłeś/otrząsnęłaś się z szaleństwa?

Możesz sobie mówić – “Ja tam nie wierzę w duszę, wieczność”, itp. No ale znowu – to w co wierzyłeś/aś doprowadziło do kilkudziesięciu lat zmagania (za co taka osoba pewnie obwinia innych). I nadal się tego trzymasz…

Gdybym ja krzywo ukroił chleb 5 razy pod rząd, to poszukałbym pomocy i nauczył się lepiej kroić.

No ale znowu – jeśli ktoś mówi “tylko głupi będzie wierzył w życie wieczne”, to dlaczego ta sama osoba nie mówi sobie – “tylko głupi by się obwiniał za swoje błędy i użalał się nad sobą”? Albo – “Tylko głupi żyłby negatywnie”. No bo to wybiórcze i służy tylko swojej intencji. A nie prawdzie, nie integralności.

Tak samo można podejść do tego z drugiej strony – “jeśli przede mną cała wieczność, to mogę jeszcze poczekać”. Tak, możesz. Ale pamiętaj o konsekwencji tego kim jesteś i jak żyjesz. Zwlekać możesz ale konsekwencji nie unikniesz. Jest Ci teraz dobrze? Cieszysz się z własnego życia? Jeśli nie, dlaczego chcesz zwlekać ze zmianami?

Gdybyśmy wybrali radykalną uczciwość, dostrzeglibyśmy, że to wszystko to tylko usprawiedliwienia. Tak naprawdę boimy się. Ludzie się tak boją, że naprawdę wolą upić się tysiące razy i mówić sobie, że piją bo lubią i zawsze mogą przestać. Podobnie z pornografią.

Dlaczego możemy być na bardzo niskim poziomie rozwoju? Bo ludzka świadomość (i ciało oraz umysł też) ewoluuje ze świata zwierzęcego. Dowodem na to jest chociażby konstrukcja naszego mózgu ale też każde ludzie zachowanie, wliczając nawet prowadzenie wojen, znajdziemy u jakiegoś zwierzątka. Zwierzęta nawet odczuwają dokładnie tak samo jak my.

Wszystko co robimy, znajdziemy w świecie zwierząt i dzięki temu możemy przestać to demonizować, możemy to zaakceptować, wziąć odpowiedzialność i ewoluować ponad to. Bo widzimy, że np. wąż zjadający nowonarodzone pisklątka nie jest zły. Nie trzeba go osądzać, ani demonizować. Ale wąż pozostanie wężem. Wiemy dobrze jak wielkie ograniczenia to ma. No ale bardzo łatwo osądzać węża, a nie dostrzec, że takim wężem jesteśmy sami dla siebie – odbieramy życie tej małej, niewinnej istotce za jakieś błędy, upadki, nieporadności, etc.

I znowu – religijne reguły (te przesiane z fanatycznego, dopisanego przez ludzi szajsu) mają Ci służyć właśnie w tym, by uniknąć negatywnych konsekwencji i dokonać zmian na lepsze, bo wyjaśniają dlaczego w naszym życiu może być źle. Ale też nikt nie zmusi Cię, by np. przestać się użalać. Niestety w religii brakuje konkretnych rozwiązań. Łatwo zauważyć, że modlitwa dla wielu przypadków to za mało. Bo nie sama modlitwa rozwiąże Twoje problemy.

Pamiętamy modlitwę “Ojcze nasz”? Co tam jest powiedziane? “Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. No, jeśli uważamy, że nasi rodzice źle nas wychowali, to kto już im odpuścił? A kto wybaczył sobie? Jeśli nie zrobiliśmy tego i winimy naszych rodziców (czy siebie) od lat, to bądźmy przygotowani na negatywne konsekwencje. Nie w formie kary bożej. Tylko w formie bezosobowych konsekwencji, bo żyjemy na planecie, na której każda decyzja wiąże się z konsekwencjami, których uniknąć nie można. Ta modlitwa to deklaracja. Ale jeśli deklarujesz coś 10 razy na dzień, a tego nie realizujesz, no to nie potrzeba filozofa, by zrozumieć w czym leży problem. I znowu – nie czeka Cię kara, tylko nic się nie wydarzy. Albo wydarzy się dokładnie to samo co do tej pory. Zaś jeśli Twój kierunek jest negatywny, to może być coraz gorzej.

Jeśli przez jakiś czas nie zjesz żadnego posiłku, to wiesz co? Pojawi się głód. Nie da się tej konsekwencji uniknąć inaczej, niż przez rozsądne odżywianie. Zauważ, że nawet religia podpowiada, by nie być zachłannym. Nie, bo straszna bozia ukarze. Tylko dlatego, że jak będziesz nie jeść, a żreć, to sprowadzisz na siebie negatywne konsekwencje – znajdziesz się w spirali prowadzącej w coraz niższe jakości zdrowia i wyglądu fizycznego. No bo im więcej jesz, tym grubszy/a się stajesz, rozpycha się Twój żołądek, a wraz z tym nawet w Twoich oczach stajesz się coraz mniej wartościowy/a, znika poczucie wartości, szacunku do siebie, znika pewność siebie. Masa ludzi się obraża za nazywanie ich grubymi. No ale jak ktoś jest gruby, to taki jest fakt. A obrażamy się na innych, bo sami się podświadomie osądzamy i obwiniamy. Ten, kto wybrałby te konsekwencje świadomie i odpowiedzialnie nie obraziłby się na nikogo za bycie nazywanym obleśną, grupą, tłustą jak wieprz świnią. ;)

I co ciekawe – pomimo, że przez nadmierne jedzenie jest nam coraz gorzej, pragniemy jeść coraz więcej. Nie tylko przez rozepchany żołądek. Niektórzy wręcz tego potrzebują. Dlaczego Bóg do tego dopuścił? A co – miał Ci zabronić jeść? To Twoje decyzje, które są szanowane. Masz pełne prawo je zmienić jeśli Ci nie odpowiadają lub przestały odpowiadać. I to nie Bóg zsyła uczucie głodu tym, którzy nie zjedli. To bezosobowe konsekwencje, gdy doprowadzamy do warunków, w których uczucie głodu może się zamanifestować. Głód to konsekwencja posiadania fizycznego ciała. To jedna z cech rzeczywistości.

Czy temat głodu różni się jakkolwiek w zależności od tego jaką religię wyznajesz lub jeśli jesteś niewierzący/a lub przestałeś/aś wierzyć? Ok, jakaś religia może zabraniać jeść ‘A’ i nakazywać jeść ‘B’. Ale to wszystko. Równie dobrze sami możemy sobie zakazać jeść pistacje. Albo może zakazać nam tego lekarz, bo jesteśmy “na nie” uczuleni. I znowu – jeśli zakazał tego lekarz, to jeśli zjesz pistacje, nie czeka Cię kara. No ale doświadczysz konsekwencji gdy jesteś na nie uczulony/a.

Więc ta cała zabawa w “wierzę w Boga/Biblię/przypowieści” to całkowicie nietrafiony punkt patrzenia na to. To jakby mówić – “wierzę/nie wierzę w zasady ruchu drogowego”. No, możesz wierzyć lub nie, ale jeśli nie będziesz ich przestrzegać, to szansa na wypadek rośnie kolosalnie. I ten wypadek nie będzie karą bożą, tylko KONSEKWENCJĄ POPEŁNIENIA BŁĘDU (w religii to się nazywa grzechem). Postaraj sobie wyobrazić jakby nie było żadnych zasad na drodze, każdy jeździłby jak chce, nikt by nie łapał, nie wlepiał mandatów, nie odbierał prawa jazdy, etc. Byłoby lepiej, niż jest?

Nieprzestrzeganie rozsądnej rady “nie bądź łakomy/a” spowoduje, że doprowadzisz do otyłości, problemów ze zdrowiem i a pewnie wielu więcej, gdy przyczyną nadmiernego jedzenia będzie np. wytłumianie emocji będących konsekwencją negatywnej percepcji siebie, swojego życia czy jakichś w nim problemów. A co się stanie, gdy przytyjesz? Jeszcze bardziej zdegenerujesz percepcję siebie. Co zasili problem.

Ci, którzy nie wierzą w Boga/Biblię czy dowolną inną religię, sami i tak przestrzegają pewnych reguł jak np. integralność, uczciwość, szczerość, odwaga. To wszystko przecież nie religijne zasady czy nakazy. Tak jak noszenie spodni jest rozsądnym wyborem. Jeśli ktoś dorobi do tego religijną otoczkę, to wg mnie wybiera nietrzeźwość. Może nawet szaleństwo. A czego można się spodziewać, gdy wyjdziemy na dwór w samych slipkach? No, pewnie różnych reakcji. Nawet możemy zostać zatrzymani przez policję. A ja pójdziemy tak do pracy, to możemy ją stracić. Za karę? Nie. To konsekwencje głupiego wyboru. Którego oczywiście możemy się podjąć. Ale już pokazanie się w samych slipkach na plaży jest ok. Więc to też tylko kwestia naszej percepcji i osądu. Bóg nie ma z tym nic wspólnego.

Więc w świecie ludzkiej percepcji raz wyjść w slipkach jest ok, a raz nie. Natomiast nie ma dobrych okoliczności, w których kłamstwo lub nienawiść są wskazane.

Naprawdę potrzebujesz lęku przed wiecznym potępieniem, by nie okradać sklepów, tylko uczciwie pracować i dokonywać harmonicznej i sprawiedliwej wymiany pieniędzy z drugim człowiekiem za jego towar lub usługę? A jeśli ktoś za swoje usługi czy towar żąda zbyt wysokiej ceny, to naprawdę jedyną opcją jest straszenie tej osoby gniewem Boga czy nienawiść do niej? Jest masa ludzi, jest konkurencja, jest rynek. Znajdź innego sprzedawcę. A jak ten zacznie mniej zarabiać, to jest prawdopodobne, że sam dokona korekt.

Może pora przestać traktować Boga jak własnego chłopca na posyłki, który ukarze tych, których oczywiście sami osądziliśmy i spróbujemy nareszcie żyć bez osądzania, bo nie jesteśmy do niego ani zdolni, ani nie robimy tego nigdy na żadnej racjonalnej podstawie? Zauważmy, że w sądzie nawet człowiek, którego złapano na popełnieniu zbrodni jest osądzany na podstawie faktów i ustalonych praw i zasad karnych, a nie uczuć (przynajmniej tak to powinno wyglądać). Każdy wie, że konsekwencją kradzieży jest XYZ – to, co ustalił dany kraj lub jakiś wydzielony obszar urzędowy i prawodawczy. Oczywiście są ludzie, którzy uważają, że są ponad prawem – demagodzy, egocentrycy, narcystyczni maniacy, zwykli głupcy, megalomani.

W jednym kraju oskarżonego uznaje się winnym dopóki nie udowodni się mu niewinności, a w drugim oskarżonego uznaje się niewinnym, dopóki nie udowodni się mu winy. A jak jest w rzeczywistości? No ani tak, ani tak, bo wina to wymysł ludzki, nie boski.

Dlaczego prawo ma tak wielkie znaczenie? Bo INTENCJĄ jego ustalenia jest dobro ogółu. Co nie znaczy, że kosztem dobra jednostki. No ale jeśli dla kogoś niemożność włączenia na maxa muzyki techno o 1 w nocy jest odbieraniem mu wolności i godzeniem w jego godność, no to ta osoba jest jednostką chorą. Zasady są ok. Bo uwzględniają ono rzeczywistość – np. konieczność odpoczynku, niezakłóconego snu, własnej przestrzeni w domu i więcej. Nie bez powodu nie można przeprowadzać remontów w nocy czy wykonywać uciążliwych robót. Bo to szkodzi. A nie dlatego, bo bozia ukarze. To że nie powinieneś/powinnaś słuchać głośno muzyki w nocy nie sprawi Ci cierpienia. A można się cieszyć, że dzięki naszym decyzjom innym też się dobrze żyje.

Przestrzeganie reguł tego typu to dążenie do harmonicznego życia większej grupy ludzi. Bo jednostka widzi co najwyżej tylko swoje potrzeby, swoje cele. A że duża większość jest w świadomości zwykłego egoizmu i narcyzmu, to gdyby zostawić ją samopas, to jej decyzje prawie na pewno byłby szkodliwe dla innych. Dlatego jest prawo, które jest ponad jednostką. Tylko wariat tego nie zrozumie. Ludzie przecież nie widzą problemu w wycięciu ogromnej części lasu będącej domem dla milionów istot, by wybudować kolejną autostradę.

Brak przestrzegania tego reprezentuje to jak traktujemy zwierzęta. Ignorowanie prawa zwierząt do życia skutkuje ich masowym mordem, zadręczaniem, tworzeniem warunków egzystencji nie nadających się do życia lub właśnie niszczeniem ich domów. Czy do złudzenia nie przypomina to wojny – gdy jedna grupa ludzi przestaje przestrzegać prawa do życia innej grupy ludzi? Prowadzi to do rzezi, ucisku i więcej.

Ale jeśli nazwanie czegoś “religijnym” czy “duchowym” wystarcza, byśmy z tego drwili i widzieli w tym tylko głupotę – hmm, głupca nie należy szukać w autorach tego, tylko odbiorcy. Ok, masz pełne prawo do analizy, wyboru, decyzji. Ale bezmyślność czy zadufanie nie zwalania Cię z odpowiedzialności. Lepiej powiedzieć “nie wiem”, niż trzymać się jakieś zarozumiałej myśli jak tonący brzytwy.

Zastanawia mnie czy gdybyśmy nazwali dopuszczalną prędkość poruszania się pojazdem po terenie zabudowanym 50 km/h religijnym, to ile ludzi przestałoby przestrzegać tego ograniczenia i zaczęłoby szaleć tylko z tego powodu?

Jeśli Ty poruszając się pojazdem przestrzegasz zasad ruchu drogowego, to z jakich powodów ich przestrzegasz? Ze strachu przed mandatem? Z poczucia winy, gdyby Cię złapała policja? Bo rodzice kazali? Bo wypada? Czy z własnej odpowiedzialności, rozsądku i cieszenia się wolnością jazdy mając na uwadze bezpieczeństwo zarówno swoje jak i innych? A jeśli doprowadzisz do wypadku, bo złamiesz te zasady, to zwalisz to na rodziców, że Cię nie nauczyli przestrzegać istotnych zasad? No, obwinianie będzie dość nietrafione. Jeśli prowadzisz pojazd, to Ty za to odpowiadasz. Warto zrozumieć, że jest dokładnie tak samo z całym życiem.

A jeśli się nie obżerasz, tylko jesz rozsądnie – dlaczego? Bo religia nazywa to grzechem? A jeśli się obżerasz, to dlaczego? Z jakiegokolwiek pozytywnego powodu? I skorygowanie tego będzie religijne czy po prostu zdrowe dla Ciebie? Liczysz, że Cię bozia nagrodzi lub nie ukarze, bo przestajesz sobie wpychać do gardła słodycze i zaczynasz jeść warzywa? A jak nie przestaniesz to na dokładkę dostaniesz kocioł z wrzącą smołą…?

Uważasz, że jeśli Ty kogoś nienawidzisz i pragniesz dla tej osoby cierpienia, to Bóg ma takie samo zdanie? A, czyli sądzisz, że myślisz na poziomie Boga… No super, super. Czyli oczekujesz, że np. Słońce też nienawidzi tej osoby i specjalnie na nią zacznie mocniej świecić, żeby dostała udaru? A może Słońce kogoś ukarze, bo ta osoba nie lubi słonecznych dni lub woli inne gwiazdy? A może Słońce nie wysłuchuje Twoich próśb, by wyszło zza chmur, bo Cię nienawidzi lub ma Cię gdzieś? Nie ważne czy wierzysz, czy nie wierzysz w Słońce lub udar, dostaniesz udaru jak przesadzisz z opalaniem. Nie możesz sobie wyprzeć rzeczywistości lub dumnie nie przyjąć konsekwencji przesadzenia ze słoneczkiem.

Mam nadzieję, że Ci to troszkę “przetarło oczy”.

A jeśli mówisz kobiecie komplement, to naprawdę musi być za tym skrywane pragnienie, by Cię doceniła, zaakceptowała, szanowała, odwdzięczyła się? Dlaczego? Jeśli pomożesz przejść starszej pani przez pasy, to oczekujesz, że Cię za to nagrodzi? Czy radość z udzielenia pomocy drugiej osobie jest nagrodą samą w sobie? No, jeśli zaproponuje Ci z wdzięczności obiad, to dodatkowy bonus. ;)

Kiedy ostatnio zrobiłeś/aś coś, gdzie głównym bohaterem nie byłeś/aś Ty?

Naprawdę Bóg nie nagrodzi Cię za chodzenie do kościoła co niedzielę przez 37 lat. To może być dla Ciebie ważne z Twoich własnych powodów. Ale żadna nagroda za to nie czeka. Dlaczego więc to robić? No, sam(a) zdecyduj. Co ważnego jest w tym dla Ciebie? No bo jeśli postrzegasz Boga jako karzącego i liczysz na nagrodę od Niego za przestrzeganie Jego zasad lub uniknięcie kary za ich nieprzestrzeganie, no to poruszasz się w spektrum iluzji. Twoje własne wyobrażenie ani Cię nie nagrodzi, ani nie ukarze. To samo jeśli uważasz, że msze są po to, by zadowolić Boga i uniknąć Jego kary… Kto tak postępuje? Jakiś psychotyczny szaleniec.

Jeśli wierzysz w Boga, no to zapewne też uznajesz Go za autora tego świata. Patrząc na niego, chaos widać tylko w szaleństwie ludzi. Poza tym jest ogromna harmonia w niewysłowionej i niewyobrażalnej złożoności. A im bardziej trzeźwo żyjesz, szaleństwo ograniczasz tylko do własnej percepcji. W ludziach zaczynasz widzieć raczej dzieci nie mające pojęcia co jest co, żyjące po omacku. W sobie też. ;)

Czy pracownik kina nagradza Cię za wpuszczenie Cię do kina na film dozwolony od 18-tego roku życia, gdy masz już 18 lat? I karze Cię, gdy Cię nie wpuszcza, bo nie jesteś jeszcze pełnoletni(a)? A po co idziesz do kina? No bo z jakichś powodów chcesz obejrzeć ten film.

Czy nauczyciel nagradza Cię przepuszczając do kolejnej klasy, gdy masz odpowiednie wyniki w nauce? Czy herbata nagradza Cię miłym smakiem i zapachem po jej zaparzeniu? Czy lód karze Cię, gdy się na nim poślizgniesz? Czy Słońce nagradza kogokolwiek ciepłem w lato i karze chłodem w zimę? Mam nadzieję, że widzisz, że “kara/nagroda” wynika z ograniczonej percepcji i błędnego kontekstu.

Porównajmy chodzenie do kościoła z opalaniem się. Jeśli się regularnie opalasz, to konsekwencją jest ciemniejsza cera, więcej witaminki D i inne pozytywne aspekty. Ale jeśli przesadzisz, to możesz sobie nawet uszkodzić ciało, doprowadzić do udaru, etc. Gdzie tu jest kara czy nagroda? Nie ma. Jest tylko konsekwencja. Bezmyślne, naiwne lub wynikające z niewiedzy działanie może doprowadzić do problemów. To wszystko. A jak doprowadzisz do problemu, to możesz przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski, by już tego błędu nie popełnić. Ja kiedyś mocno przesadziłem z opalaniem się. Miałem przez tydzień ogromne migreny. I wiesz co? Zamiast unikać i bać się słońca oraz opalania, dokonałem korekt i od tamtej pory nigdy już nie miałem żadnych problemów i cieszę się słonecznymi dniami.

A jeśli modlisz się o ochronę i przesadzisz z opalaniem, to gdzie leży odpowiedzialność? Po stronie Boga, że nie przysłał po Ciebie konia pociągowego, który Cię siłą zabrał z kocyka na plaży? Założę się, że w trakcie opalania kilka razy pojawiło się w Twojej świadomości, że już wystarczy. Ale ignorowałeś/aś to i wybierałaś, by nadal się opalać, bo np. “szkoda marnować takiego fajnego słoneczka”. Nie tak? Więc znowu – myślenie to nie jest ani Twój przyjaciel, ani wróg. To bezosobowy proces mający gdzieś rzeczywistość.

Jeżeli zaś idziesz poopalać się 5 minut w koszulce, to raczej nic z tego nie wyniknie. Podobnie z chodzeniem do kościoła. Jeśli chodzisz dla samego chodzenia, to nic z tego nie wyniknie. Dlaczego miałoby? Bo wierzysz w jakieś religijne urojenia? No, Twoje urojenia to Twój problem. Słońca nie obchodzi czy uważasz opalone ciało za seksi. Jeśli się będziesz opalać, to się opalisz. Jak nie, to nie. Jak chodzisz do kościoła dla samego chodzenia, to jedyną zdrową konsekwencją tego będzie ruch podczas spaceru w obie strony. No chyba, że przyjedziesz samochodem. :). No i lepsze, by ktoś poszedł do kościoła skruszony ze strachu przed potępieniem, niż w tym czasie w domu pił i bił żonę/mężą/dziecko. Potem i tak pewnie będzie ich bił… no bo tylko chodzi do kościoła i tyle.

Jeśli więc będziesz obwiniać, pozostaniesz w spektrum winy – zarówno będziesz znajdować coraz więcej powodów i pretekstów do obwiniania siebie i innych jak i będziesz spotykać ludzi obwiniających. Tak samo z gniewem, strachem, dumą ale i odwagą, ochotą, rozsądkiem i miłością.

No bo jeśli pójdziesz na studia i spotkasz tysiące ludzi, dla których edukacja jest ważna, to jakaś nagroda? Nie. Rozsądek podpowiada – na uczelni wyższej spotkasz w większości ludzi, dla których nauka ma dużą wartość. Oczywiście jedni wybrali to świadomie, a inni nie – np. z poczucia winy. Na trybunach stadionu piłkarskiego prawdopodobieństwo, że spotkasz osobę wykształconą jest mniejsze (ale nie zerowe). I to, że nie spotkasz np. profesora chemii krzyczącego “GOOOOOOOOOOOL!!!” nie jest karą za Twój wybór. Na wystawie obrazów też spotkasz osoby raczej zainteresowane tym tematem, które nie liczą na nagrodę od autora/autorki. Tylko robią to, bo dla nich to jest z jakichś powodów ważne. I gdy taka osoba przekracza drzwi galerii, od razu się uśmiecha widząc te wszystkie obrazy. To nagroda sama w sobie. A może liczysz jeszcze na jakąś dodatkową nagrodę za to, że poświęciłeś/aś swój czas i pieniądze, by kupić bilet i odwiedzić wystawę? Może uważasz, że ktoś powinien to docenić?

Jeśli zdrowo się odżywiasz to spodziewasz się za to nagrody, bo przestrzegasz jakiejś religijnej zasady? A ci co lubią jeść fast-foody, pizze i ogólnie odżywiają się niezdrowo doświadczą kary? Hmm…

Jeśli naprawiasz klientowi samochód, a w tym czasie w budynku obok odbywa się wspaniały koncert filharmonii, to za to, że na niego nie poszedłeś czeka Cię kara, a tych, którzy poszli nagroda? Równie dobrze możesz robić coś wspanialszego, bo np. naprawiłeś samochód, którym właściciel na drugi dzień uratuje komuś życie lub przywiezie rodzącą kobietę do szpitala (o czym możesz się nigdy nie dowiedzieć). A ci co poszli na koncert następnego dnia mogą kpić z tych, co nie poszli. Albo odwrotnie – Ty możesz skrycie nienawidzić i zazdrościć swoim klientom ich samochodów, a ci co byli na koncercie mogą jeszcze bardziej rozwinąć w sobie ciepło, wrażliwość, docenianie, wdzięczność. Można też iść do filharmonii z poczucia braku lub innej niskiej intencji, poczuć się trochę lepiej, wrócić i dalej odczuwać braki i znowu szukać czegoś, co je “wypełni”. I tak całe życie. Ale nigdy nie wybrać uczciwości i nie przyjrzeć się temu, że uciekamy, ani od czego.

Co to ma wszystko wspólnego z Bogiem?

Naprawiać samochód możesz jak ofiara, całkowicie neutralnie, niechętnie i tylko z powinności lub z szacunku, a nawet miłości do innych. Twój wybór. Komu będzie się przyjemniej żyło – temu, kto widząc klienta z zepsutym samochodem zgrzyta zębami, czy temu, kto się wtedy uśmiechnie, uściśnie dłoń, zaproponuje kawę, wymieni kilka miłych słów i weźmie się ochoczo do pracy?

To samo tyczy się odwagi, miłości, ochoty czy dowolnej innej cnoty oraz życia generalnie integralnego.

Ty odpowiadasz za intencję Twoich wyborów. Nie oznacza, że czeka za to jakaś kara czy nagroda. Nawet jeśli popełnisz błąd. Doświadczysz konsekwencji ale być może wyciągniesz z tego fantastyczne wnioski i skorzystasz na tym 100-krotnie więcej, niż jakaś tam konsekwencja? Tak jak gdy ja dostałem ogromnych migren przez przesadzenie z opalaniem, wtedy wydawało się to ogromnym problemem. Ale dzięki niemu reszta mojego życia jest kolosalnie lepsza i zniknęło z niego ryzyko.

Ale jeśli będziesz pracować niechętnie, to będziesz się w pracy męczyć, klienci zapewne wracać też będą niechętnie i z musu, więc nie zarobisz kokosów, ta niechęć przełoży się na resztę życia, relację, hobby, itd. Ogólnie będzie coraz gorzej.

Bo to tak jak z polem elektromagnetycznym i opiłkiem żelaza jaki się w nim znajdzie. To gdzie w polu znajdzie się opiłek żelaza zależy od wewnętrznego ładunku tego opiłka. Nie od arbitralnej decyzji pola.

W przeciwieństwie do opiłka możemy zmienić ten – swój – ładunek. Jak? Za pomocą intencji i poddania.

Co ludzie zamiast tego robią? Opierają się, nienawidzą, boją, próbują kontrolować, etc. Albo – ulubione wielu – próbują go “przełamać” czy przezwyciężyć. Czyli zupełnie przeciwny kierunek. Dokładają do tego ładunku to, co negatywne, więc coraz bardziej oddalają się od tego, co pozytywne. Jak dodać to, co pozytywne? Zaakceptować to, co jest. To jaki/a jesteś.

No ale pamiętajmy – w spektrum emocji kpienie z naiwności czy głupoty innych jest dużo wyżej, niż strach przed karą. Można powiedzieć, że to ruch w stronę otwartych drzwiczek klatki ale to nadal ruch w klatce.

Jeśli przywiązałeś/aś się do np. obwiniania, narzekania, nienawidzisz siebie, no to warto wybrać kierunek “w stronę” Boga. Czyli czegoś większego od tego małego, zawistnego, narcystycznego “ja”. Bo możesz kochać nienawidzić siebie, doisz z tego ukrytą przyjemność i samemu nigdy tego nie przekroczysz. Nie ma takiej opcji. Żadne logiczne argumenty tego nie zmienią, bo Twoja logika zawsze doprowadzi do tych samych wniosków – że nienawidzenie siebie czy innych jest słuszne, a nawet sprawiedliwe. I niezależnie czy kochasz się nienawidzić, czy jeszcze się dodatkowo osądzasz za nienawidzenie się – doświadczysz tego konsekwencji. Konsekwencji nie da się uniknąć. Jeśli uważasz, że nienawidzisz siebie i na tym koniec, to się mocno mylisz. Pamiętaj o konsekwencjach. Jak ich uniknąć? Przestać się nienawidzić. :) A jak przestać się nienawidzić? Ustalić intencję przekroczenia tego i poddać wszystkie korzyści jakie masz z nienawidzenia siebie.

Masa ludzi nienawidzi się, ukrywa lub wypiera to i szukają w świecie ludzi, którzy będą nienawidzić ich, dzięki temu nigdy sami nie zajmą się własną nienawiścią. Albo sądzą, że Bóg ich nienawidzi i szukają na to potwierdzenia i dowodu. I znajdują je ale tylko w swoich urojeniach.

Dlaczego religia mówi, że nienawiść jest grzechem? Nie dlatego, bo Cię bozia ukarze. Tylko dlatego, bo każda forma nienawiści bierze się z nienawiści do siebie. Zaś nienawiść prowadzi do destrukcji własnego życia. Naprawdę warto się więc zastanowić czy warto nienawidzić cokolwiek i kogokolwiek. Nienawiścią do np. Hitlera rujnujesz własne życie, zdrowie, spokój, szczęście.

Powiedz mi – dlaczego ktokolwiek kogokolwiek miałby przekonywać, że nienawiść, szczególnie nienawiść do siebie jest błędem i lepiej przestać? To powinno być oczywiste, że jest błędem tak jak jedzenie kamieni. A jednak dla 80% populacji jest totalnie nie do pojęcia. Zamiast nienawiści wybieraj rozsądek.

Poszerzaj kontekst.

Jeśli skupisz się tylko na czymś konkretnym, to zobacz jak bardzo ograniczysz kontekst. A przecież nie robisz tego z rozsądku, tylko już kierując się jakimiś przekonaniami i opiniami. Np. uważasz, że szczęście dadzą Ci pieniądze. Więc ograniczasz kontekst i jeszcze go zniekształcasz. To kolosalnie ogranicza moc potrzebną, by np. te pieniądze spokojnie i radośnie zarobić. Albo uważasz, że coś jest jakieś – np. wydarzenie niesprawiedliwe. Podobnie – odzierasz się z mocy, by pozostać spokojnym/spokojną i poradzić sobie z tym tematem.

Każdy proces integralności – czy to akceptacji, czy wybaczenia, czy miłości – opiera się na poszerzaniu kontekstu.

Dlaczego? Bo kontekst = moc. Sądząc, że coś bierze się ze świata, to kolosalny błąd. Bo ograniczając kontekst pozbawiamy się mocy potrzebnej, by poradzić sobie z danym wydarzeniem. Ograniczając kontekst przede wszystkim tracimy energię ale też spokój i radość. I meandrujemy w stronę jakości negatywnych.

Przykład – od dawna znana jest tzw. “reguła rozbitej szyby”. Jeśli w jakiejś dzielnicy zostanie zbita szyba i nikt się tym nie zajmie, to samo z siebie przyciągnie graffiti. To samo z siebie przyciągnie pijaństwo, bijatyki. Kolejne akty wandalizmu. Prostytucję, narkomanów i dilerów, itd. W tym przypadku zaniedbanie prowadzi do dalszych zaniedbań. Jakość się obniża. Wspierane zaczyna być to, co nie sprzyja życiu, sukcesowi, szczęściu, spokojowi, bezpieczeństwu.

Nie trzeba rozmyślać o całym świecie. Jeśli pozostawisz sobie warunki niesprzyjające nauce, to będzie Ci się trudno uczyło. Będziesz się rozpraszać, robić coś innego. Zaniedbania będą rosły, a wraz z tym konsekwencje. Czyli np. włączony telewizor, odpalone różne zakładki w przeglądarce internetowej, włączony telefon i różne powiadomienia, etc. Jeśli pozostawisz sobie drogę do skuszenia, to się skusisz. A potem będziesz się stresować tym, że się nie nauczyłeś/aś. Oblejesz egzamin. Obwinisz się. Będziesz się użalać. Odmówisz sobie czegoś dobrego. Zaczniesz być może więcej pić. Będzie Ci się uczyć jeszcze trudniej. Zapewne pojawią się problemy z kolejnym egzaminem. Itd. To jest taka sama sytuacja jak ze zbitą szybą.

W rzeczywistości cały czas odbywa się niewidzialny “ruch”. Zaniedbania pozostawione same sobie nie zostaną niezmienione. Przyciągną jeszcze więcej zaniedbań. Stłumiona wina pozostawiona sama sobie doprowadzi do coraz większej ilości powodów do obwiniania.

No jeśli wejdziesz do lekko zakurzonego pokoju, gdzie leży jeden brudny talerz, to nie ma wielkiego problemu, by “się wziąć za to”. Ale jeśli kurzu będzie masa, w zlewie 10 brudnych talerzy, to co – wybierzesz jeszcze większą ochotę, by to wszystko posprzątać, czy jeszcze silniej się oprzesz? Czyli kontynuować będziesz to, co w ogóle doprowadziło do tych zaniedbań.

Ile razy we własnym życiu np. zapomnieliśmy o treningu lub odpuściliśmy i już z większą łatwością odpuściliśmy kolejny raz i kolejny? Tak wygląda brnięcie w to, co nie sprzyja życiu. To napędza samo siebie. Trzeba włożyć wysiłek, by dbać o życie. Nie zmaganie, nie walkę, nie opór. Troskę. Mądrość. Konstruktywne działanie. Szczerość, uczciwość, odpowiedzialność.

Jeszcze inny problem – ludzie przepraszają przy każdej okazji sądząc, że w ten sposób otrzymają uznanie, szacunek lub ochronią się przed negatywną reakcją innych. Co w efekcie daje im raczej negatywny odbiór. Problemu nie stanowi samo przepraszanie ale kontekst, z którego przepraszają. To przepraszanie osłabia zarówno tę osobę jak i innych. Stąd negatywne reakcje.

Masa ludzi robi też tak, że np. nie docenia swojej pracy, którą pokazuje innym sądząc, że w ten sposób są skromni i też zyskają uznanie, a może nawet szacunek. Pokazując innym co zrobili mówią – “Wiem, że to marna próba ale dałem/am z siebie wszystko!” Dlaczego nie doceniamy swojej pracy i liczymy, że zrobią to za nas inni? A niektórzy są w oczywisty sposób skromni fałszywie. Tak czy siak – to cały czas ujmowanie i osłabianie siebie. Jak Ci 10 przykazań radzi nie zabijać, nie oznacza, że Ci każe żyć jak ciapa, idiota, naiwniak czy słabeusz.

Więc – jeśli mówisz “moja religia” czy nazywasz się wierzącym – powiedz lepiej jakich KONKRETNIE zaleceń, wskazówek czy wytycznych przestrzegasz I DLACZEGO. A jak nie wierzysz, to znaczy, że można się od Ciebie spodziewać zabijania – no bo przecież “nie zabijaj” to religijne przykazanie?

Ok, liczę, że to wystarczy, byś w tym, co będę mówił o Bogu nie dostrzegał(a) religijnej bzdurnej gadki.

Co ciekawe, jedna z dróg do szczęścia pokrywa się z przykazaniem Dekalogu – aby nie pożądać tego czego nie mamy np. w formie tego, co ma ktoś inny. Ale do tego dojdziemy.

Przypomnę też, że są to moje rozważania oparte o moje doświadczenia i przemyślenia, które odnoszę głównie do życia osób uzależnionych. Zaś każdą drogę podał dr David R. Hawkins. Wg mnie nie ma lepszej rekomendacji.

I jeszcze zanim zaczniemy – to wszystko o czym mówię, nie mówię do ludzi z “białą kartą”. Nie ma takich osób. Mówię do osób, które nagromadziły przez lata masę emocji, oporu, zbudowały dużo negatywnych przekonań, opinii, percepcji, które trzymają się masy pozycjonalności, które nadały dużą wartość i znaczenie temu, co nie sprzyja życiu, którzy wobec tego co pozytywne stawiają duży opór i więcej. Bardzo często są do tego niezwykle silnie przywiązani.

Dlatego nie powinni liczyć, że ot, poczytają sobie o drodze do szczęścia, spokoju czy sukcesu i już będą nią zasuwać. Gdyby nic nie stało na przeszkodzie, czego sam(a) się trzymasz, to już tymi drogami byś zasuwał(a) od lat. Trzeba zrozumieć, że jeśli wybierzesz sukces, spokój czy szczęście, to wszystko czym to ograniczałeś/aś ujawni się, a wraz z tym Twoje przywiązanie do tego i nadana temu wartość oraz znaczenie.

Jeśli tego nie zrozumiesz, to co Ci pozostanie? Brnięcie dalej w urojenia i kłamstwa jak masy ludzi – np. wmówienie sobie – “No nie mogę być szczęśliwy/a” czy zwalanie odpowiedzialności w formie obwiniania na innych – “Nie mogę być szczęśliwy/a przez niego/nią/to!”

Poszerzaj kontekst. Oczywiście, że możesz być szczęśliwy/a ale sam(a) to ograniczyłeś/aś i zwalasz za to odpowiedzialność. Możesz ale nie chcesz, BO… i już uświadamiamy, przyznajemy się do tych ograniczeń.

Wiele ludzi potępia i osądza się, bo “nic” nie osiągnęli. A przypadkiem czy to co osiągnęli, a czego nie, nie jest efektem właśnie tego, że się osądzali i potępiali? Tylko teraz znaleźli sobie jeszcze racjonalnie brzmiące usprawiedliwienie.

Pamiętaj o odpowiedzialności za swoje projekcje. Bo jeśli dla Ciebie duchowe brzmi podejrzanie, a za chwilę boisz się wziąć odpowiedzialność za siebie czy jakiś problem, to też nie potrzeba filozofa, by dostrzec w czym jest problem. Bo oczywiście “porno daje ukojenie i ucieczkę od życia” już Ci podejrzanie nie brzmi? Hmm…

Oczywiście, że trzeba się zająć tym jak żyjesz, bo w tym jest cały szkopuł – żyjesz negatywnie, niezdrowo – NIEINTEGRALNIE. Nawet jak złamiesz sobie rękę, to przecież konieczne jest przynajmniej tymczasowe wprowadzenie zmian do życia – nie używanie złamanej ręki, ochrona jej, etc. Natomiast odnośnie uzależnienia zmiany te muszą być dużo poważniejsze i trwałe.

Ale to powinno już być oczywiste. Ok, bierzemy się za drogi prowadzące do szczęścia.

1. Źródło jest w Tobie, nie poza Tobą.

Nie mówię tylko o źródle szczęścia ale też pokoju, sukcesu, zdrowia i każdej cnoty, każdej wzniosłej cechy jaką możesz sobie wyobrazić. Sam fakt, że możesz sobie wyobrazić siebie np. odważnego/odważną oznacza, że to już w Tobie jest. A raczej taki/taka już jesteś, tylko sobie na to nie pozwalasz. To samo dotyczy np. zabicia kogoś. Jeśli możesz sobie to wyobrazić, to jesteś do tego zdolny/a. Nie trzeba projektować tego na innych ludzi czy sądzić, że przyroda jest brutalna. Widzimy w świecie to, czego nie chcemy widzieć w sobie. Ale sam fakt, że to widzimy oznacza, że to jest w nas/jest częścią nas.

Jest taki dość mądry obrazek starego indiańskiego wodza i pod tym napis – “Walczą we mnie 2 wilki, jeden czarny, drugi biały. Wygrywa ten, którego karmię”. Byłoby wszystko fajnie, gdyby nie to, że z tego punktu widzenia walka jest wskazana. Nie jest. Walczy tylko to, co negatywne, bo to jest wpisane w naturę niskiego poziomu rozwoju. To co pozytywne walczy tylko z przykrej konieczności. Gdy nie musi np. bronić swoich dóbr, nie wybiera tego co negatywne i działa twórczo. Nic w Tobie nie walczy. Żadne myśli Cię nie napadają, żaden strach nie toczy z Tobą boju. Nie walcz z tym, tylko to ignoruj i postępuj rozsądnie.

Jeśli chcesz zrozumieć dlaczego, spróbuj powalczyć z zimnym wiatrem. A gdy Ci się już znudzi lub się zmęczysz, zaakceptuj zimny wiatr – całkowicie porzuć osąd i opór i zobacz co się stanie. Zimny wiatr nie walczy z Tobą nawet jeśli Ci jest nieprzyjemnie. Wianie nie chce Ci zrobić krzywdy. Wieje i tyle. Jak silny wiatr złamie gałąź, która spadnie na samochód i wgniecie jego karoserię, to naprawdę ani wiatr, ani Bóg nie mieli tego w intencji. Natomiast kto jest odpowiedzialny za to, gdzie postawił samochód?

Jest nawet takie powiedzenie – “złośliwość rzeczy martwych”. Wow. Czyli uważamy, że rzeczy martwe są złośliwe i chcą nam zaszkodzić, wyrządzić przykrość poprzez np. zepsucie się… Zanim ktoś powie “tak się tylko mówi”, to chcę podkreślić, że jednak ludzie reagują emocjonalnie. Czasami tak bardzo, że aż cierpią i nie mogą dalej normalnie żyć.

To troszkę jak z wzięciem zimnego prysznica. Oczywiście, że możesz go wziąć ale nie chcesz zrezygnować z oporu i przywiązania do pozornego komfortu odczuwania wyższej temperatury. Przed wzięciem zimnego prysznica blokuje Cię wyłącznie Twoja decyzja. Przed wzięciem odpowiedzialności też. Wiesz już, że wzięcie odpowiedzialności za cokolwiek spowoduje, że przestaniesz cierpieć i umożliwiasz sobie rozwiązanie tego. Dlaczego więc wybierasz strach mówiąc “boję się odpowiedzialności”? Bo mylisz odpowiedzialność z czymś innym. I nadal sądzisz, że strach daje Ci coś dobrego – np. Cię przed czymś chroni… Ale jeszcze nie słyszałem, by strach uchronił kogokolwiek przed np. biedą.

Zauważmy, że ludzie w końcu zdali sobie sprawę z “prawa zachowania masy” znanego (zaobserwowanego i nazwanego) od 2500 lat. Oznacza to, że materii nie ubywa. Najłatwiej to zrozumieć na przykładzie wody. Materia ewentualnie zmienia formę. Wody na tej planecie nie ubywa, ani nie przybywa. Przepływ wody na tej planecie odbywa się w zamkniętym obiegu/obiegach. Woda występuj w 3 formach – ciała stałego, cieczy i gazu. Zimą może ubędzie wody i przybędzie lodu ale to przecież cały czas ta sama woda.

Jeśli więc spalił się nam samochód, to materia nie zniknęła, tylko zmieniła formę. Co więc straciliśmy? Przywiązanie, percepcję, nadaną wartość, znaczenie. Straciliśmy tylko iluzje i doświadczamy konsekwencji własnych błędów. To co sądziliśmy, że straciliśmy nadal jest, tylko w innej formie. A skoro tak, to dlaczego tak diametralnie zmienia się nasze doświadczenie. Bo to efekt naszej ograniczonej percepcji. Natomiast w świecie nie nastąpiła żadna strata.

Natomiast ta strata może być dla nas ukrytym darem, bo jeśli odpuścimy przywiązanie, opór i doświadczymy radości pomimo straty, to odsłoni się przed nami niezwykle cenna prawda i rzeczywistość –

nasze szczęście nie zależy od niczego w świecie.

Za prekursora percepcji prawa zachowania materii uznaje się człowieka, który żył już pół wieku przed Chrystusem. Chrystus zaś powiedział nam, że to tyczy się nie tylko materii ale też życia. Życie nie ginie, nie znika, tylko zmienia formę. Chrystus też mówił, że nasze Zbawienie zależy wyłącznie od nas, bo jesteśmy odpowiedzialni za życie, którym jesteśmy. Nie można go też stracić, porzucić, nie może zostać zniszczone. I odpowiadamy za nie na wieczność.

Jak wybierzemy głupio, to będzie nam źle już na Ziemi. A jak wybierzemy lepiej, to będzie lepiej. Religia dobrze pojęła koncept Czyśćca, tylko umieściła go, tak jak i Boga, w innym miejscu i czasie, niż teraz. Odpowiedzialni jesteśmy teraz, a nie dopiero podczas arbitralnego osądu bóstwa, które ma swoje poglądy na wszystkie sprawy. Na dokonanie zmian pora jest teraz. Jak jedziesz w drzewo, to lepiej zmienić kierunek od razu, a nie czekać, aż w nie wjedziesz i liczyć, że osąd drzewa będzie łagodny.

A ludzie tak żyją – mają “wypadek” za “wypadkiem” (czyli doświadczają bolesnych konsekwencji błędnych decyzji), nie zmieniają kierunku i tylko trzymają kciuki, żeby koniec tej podróży był jak najmniej zły i bolesny. I oczywiście uważają, że odpowiedzialny za koniec będzie ktoś inny/coś innego, niż oni.

Jezus mówił o tym, że przyniósł Miecz Prawdy (nie dziwi porównanie jakiego użył biorąc pod uwagę, że żył w czasach, gdzie jednym z głównych argumentów używanych w dialogu był miecz ;) ). Mówił o duchowej prawdzie – radykalnej rzeczywistości. Którą w swoich słowach oddzielał od wszystkiego skierowanego od życia. Nie mówił o karze boskiej ale o odpowiedzialności za swoje wieczne życie.

Nie mówił – “zaraz mi tu załóżcie religię i zacznijcie masakrować niewiernych”, tylko wszystko co mówił, było po stronie życia i prawdy. Miało służyć ludziom. A my dzisiaj co? Za dobre uważamy to, po czym się czujemy lepiej, a nawet jesteśmy ogłupieni i otruci jak słodycze, alkohol, porno czy horrory w telewizji. Jest pewna różnica…

Każdy może uważać, że widząc wszędzie lęki, nienawiść, braki czy spiski ma percepcję opartą o rozsądek. Raz, że nie. Lęk to lęk. Rozsądek to rozsądek. Dwa – czego w tym czasie nie widzimy? Co odrzucamy? Jak bardzo ograniczamy naszą percepcję i do tego nazywamy ją rozsądną? Kto jest gotów oddzielić prawdę od fałszu Mieczem Prawdy – radykalną uczciwością i przestać np. lęk i dumę nazywać rozsądkiem?

Kto nareszcie przyzna, że np. ogląda pogodę w telewizji, bo prezenterka jest ładna, a wcale nie interesuje go prognoza? Jeśli w tak prościutkich rzeczach będziemy ukrywać prawdę, nie liczmy na pozytywne życie.

Kto dalej będzie osądzał i użalał się, że autobus mu uciekł lub “przyjechał za wcześnie”, a nie weźmie odpowiedzialności, że nie dołożył wszelkich starań, by tym autobusem pojechać? A to tylko autobus.

Nie można stracić życia. Zaś szczęście wpisane jest w samą esencję istnienia. Podobnie z miłością. Dlatego też wszystko, co nie jest przynajmniej odwagą nie sprzyja życiu, bo nie jest miłością i jest tymczasowe, a więc wymaga oddawania życia, by to utrzymać. Każda emocja, uraza, iluzja wymaga podtrzymywania przez nas – oddawania temu własnej energii. Własnego życia. A ponadto jest też negatywnym kierunkiem – od życia, od odwagi, od ochoty, od rozsądku, od miłości. Od Zbawienia.

A nie? Ile można być wściekłym/wściekłą? To trzeba cały czas zasilać, szukać dla tego pretekstu, cały czas ograniczać kontekst. A na koniec dnia jesteśmy wydrenowani. Nie można nienawidzić bez ograniczenia kontekstu, bez wiary w kłamstwa czy urojenia. To wszystko wymaga od nas wielkiego wysiłku. I w tym czasie jednocześnie odrzucamy to, co pozytywne i zdrowe. I zamiast zrozumieć, że jesteśmy pozbawieni energii przez gniewanie się i obwinianie, to dalej wolimy brnąć w urojenia, a wszelkie konsekwencje gniewania i obwiniania zapijamy alkoholem, ogłupiamy się papierosami, włączamy porno lub uciekamy w akademicką retorykę, itd. Zmian na lepsze nie dokonujemy.

Czy nie było tak, że ktoś przy nas narzekał, a w nas się gotowało i chcieliśmy tej osobie powiedzieć, żeby się zamknęła i wytknąć jej oczywiste rozwiązanie na jej problemy? Ile razy słabliśmy przy tym, kto się przy nas użalał. Jeśli np. Twoja intencja do kontaktu z kobietą jest osłabiająca, to nie dziw się, że kobieta nie odpisuje lub reaguje negatywnie. Tobie może się wydawać szlachetne, że jesteś samotny i pragniesz kontaktu, słowa pocieszenia. Ale dla innych ludzi jest to odczuwalne jak drenowanie. Kto się cieszy, że w jego ciele tkwi pasożyt? No, żaden człowiek nie cieszy się, że ktoś pasożytuje na jego czasie i energii.

Jeśli ktoś ukrywa swoje intencje względem np. podrywu kobiet, ukrywa swoje pragnienia – np. akceptacji, to zawsze będzie osłabiający w odbiorze, a tym samym odbierany gorzej. Dlatego niejeden PUA mówił, by zacząć się bawić całym procesem poznawania kobiet. Jeśli dodasz do tego radość i brak oczekiwań, to przestaniesz osłabiać kobiety już na starcie. To co negatywne (nie znaczy złe) jak pragnienie otrzymania czegoś od innych czy próby kontrolowania jest osłabiające. Szczególnie względem tych, którzy są już na pozytywnym spektrum życia. A są też ludzie żyjący tak apatycznie, że wręcz pragną, by inni mówili im co mają robić, jak żyć. Za żadne skarby nie chcą żyć odpowiedzialnie.

Człowiek żyjący negatywnie będzie się zasilał gniewem i nienawiścią, jadł dużo mięsa, non stop cisnął, cisnął, cisnął. Ale nie będzie w tym spokoju, rozsądku, ani radości. Dopiero człowiek na poziomie odwagi zaczyna w gniewie widzieć błąd, problem. Bo gniewając się staje się osłabiony, nie wzmocniony. Dopiero pozytywność odsłania przed nami rzeczywistość. Ten, kto rozwinął się w treningu sztuk walki dostrzegł, że jeśli przeciwnik jest pogniewany, to jest wolniejszy i słabszy i z łatwością można ten gniew wykorzystać przeciwko mu. Ze wstydem, winą i lękiem jest to jeszcze prostsze. Niemal każda reklama bazuje na tych niskich emocjach – szczególnie na świadomości ofiary i strachu/winie przed utratą (np. świetnej okazji). Jeśli się ich będziemy trzymać, to będziemy jak marionetka na tym świecie.

Ile razy kupiliśmy coś, czego potem żałowaliśmy? Bo kupiliśmy czując winę przed utratą. Oczarowaliśmy się np. nadaniem temu wielkiej wartości. A gdy już to kupiliśmy, to tę wartość przestaliśmy już projektować i nagle się rozczarowaliśmy. Nagle trzymamy w ręku coś, co nic nie znaczy. Bo nie znaczyło już wcześniej. I zamiast zrozumieć, dalej trzymamy się winy i jeszcze często też wstydu. Obwiniamy się, wstydzimy. A potem podejmujemy kolejną negatywną, czyli błędną, decyzję na bazie tych emocji. Np. dążymy do ich wytłumienia.

Podobnie dopiero bycie na pozytywnym spektrum ukazuje, że wcale nie musimy niczego pragnąć. Wystarczy to wybrać i cieszyć się drogą jaka do tego prowadzi.

Jednocześnie gdy odpuścimy np. nienawiść na rzecz pozytywności, to o pozytywność oczywiście trzeba dbać ale nie wymaga to od nas wysiłku. Bo jeśli sprzątasz cały dzień ze swobodą, lekkością i radością, to naprawdę nie jest dla Ciebie żaden problem nawet jeśli zajmie to wiele godzin.

Tak jak usunięcie chmur nie wymaga już od nas wysiłku, by się opalać. I również wtedy nie możemy już tego uniknąć – nie możemy powiedzieć Słońcu, by na nas nie padało. Jak świeci to świeci na wszystko i wszystkich po równo. Natomiast nienawiść, lęk, wstyd czy winę możemy kierować na pojedyncze osoby, zdarzenia czy przedmioty, bo to nasze twory, nie Boga. My jesteśmy tego autorem i to my za to odpowiadamy – dopóki tego nie wybierzemy, nie wytworzymy, to tego nie ma. Więc wybieramy to kosztem samych siebie. Tak jak Ty jeśli doprowadzisz do wypadku na drodze, to odpowiadasz za ten wypadek, a nie ten, kto ten samochód wyprodukował. A jeśli wynikało to z jakiegoś błędu konstrukcyjnego, to naprawdę najpierw zatroszcz się o swoje zdrowie (nie tylko fizyczne). Potem ew. dąż do rekompensaty legalnymi środkami.

Natomiast co bardziej szalone jednostki kierowały broń w stronę całego świata, całej ludzkości. A i tak były podziwiane. I nadal są.

Masz pełne prawo bać się, nawet trząść ze strachu jak i masz pełne prawo nienawidzić. Masz takie możliwości. Ale to wiąże się z koniecznością oddania na to własnej energii, której niska ilość i obniżona jakość wpłynie na Twoje zdrowie, życie, pracę, etc. Oddasz za to szczęście.

Gdy jednak zrezygnujesz ze skrywanej przyjemności jaką z tego doisz, przestaniesz to wybierać. Wtedy ujawni się To Co Jest – miłość, spokój, radość istnienia.

Niemniej widzisz, że aby stracić coś pozytywnego, najpierw trzeba wybrać to, co negatywne. Nie można stracić Słońca, można tylko je przesłonić chmurami. To co można stracić to przywiązanie, oczarowanie, iluzje, wartość jaką na coś/kogoś wyprojektowaliśmy, itd. Tego źródło też jest w Tobie. To co rzekomo widzisz w świecie to projekcja. Źródłem filmu, który widzisz na ścianie nie jest ściana, tylko projektor (którym jesteś).

Oczywiście nadawanie wartości ma duże znaczenie. Gdy nadasz dużą wartość temu, co mądre – np. jakiejś integralnej praktyce czy cesze jak uczciwość lub odpowiedzialność, to będziesz tego bronić i wybierać. Nie pozwolisz sobie na sprzeniewierzenie się temu. Ja np. nigdy nikomu nie dam się przekonać, że dr Hawkins to był tylko starszy pan, który na starość odleciał. Włos mi się jeży, gdy słucham ludzi krytykujących dr Hawkinsa, który poświęcił swoje życie dla leczenia udręczonej i cierpiącej ludzkiej świadomości. Dr Hawkins być może był to najważniejszy dla ludzkości człowiek tego tysiąclecia. Kalibracja twierdzenia, że dr Hawkins był jedną z najważniejszych osób dla ludzkości w tym tysiącleciu wynosi ponad 660. Czemu tyle? Nie wiem. Ale to cholernie wysoko. Ale też cholernie wysoko temu do Ostatecznej Prawdy. ;)

Oczywiście nie twierdzę, że ten, kto nie kieruje się jego naukami, nie kontempluje ich jest głupi czy gorszy. Każdy jest na swoim poziomie rozwoju. Ja jestem na takim, że te nauki są dla mnie niezwykle ważne. Kiedyś nie były. Sam pamiętam jak znajomy wysłał mi kiedyś jakiś filmik o świadomości. I jedyny mój odbiór tego to był strach, że to jakieś sztuczki, czary, okultyzm, itd. Ale wtedy byłem na takim poziomie, że nie odróżniłbym mądrości od głupoty nawet gdyby mądrość ugryzła mnie w tyłek. ;)

Warto wiedzieć, że wraz z naszym rozwojem zaczynamy inaczej nadawać wartość i znaczenie. To co było dla nas ważne może już przestać, a to co nie było, zacznie. To normalne. Normalne, czyli zdrowe. Jak tego nie ma, to pojawiają się problemy. Przewartościowywanie – ale świadome i odpowiedzialne – jest jedną z krytycznych praktyk jeśli zależy nam na zdrowiu i szczęściu. Wliczając wyzdrowienie z uzależnienia. Bo to my nadaliśmy porno znaczenie i wartość.

Tylko dzisiaj w raporcie jeden z moich klientów napisał, że jego wpadki są podstępne. Nie, podstępny jest on sam dla siebie – okłamuje się od wielu lat i nadal nie chce wziąć odpowiedzialności za siebie, choć żyje się mu już bardzo trudno.

Być może nigdy nie nadaliśmy szczęściu wartości, ani znaczenia. Zamiast tego sens widzieliśmy w graniu ofiary, narzekaniu, użalaniu się, obwinianiu, zazdrości i nienawiści. Może tak być. Jeśli tak – nie ma się czego wstydzić. Mogłeś/aś popełnić taki błąd. Jak mówiłem – masa wierzących jest wręcz uzależniona od cierpienia. Wielu, szczególnie w przeszłości, dosłownie raniło swoje ciało uważając karanie tego, co nieczyste za mądrą praktykę. A czy my się nie karzemy za własne błędy – np. za masturbowanie się, bo masturbację postrzegamy jako brudną? Masturbacja nie jest zła, tak jak i jedzenie. Ale jeśli przy każdej okazji wciskasz do żołądka słodkie czy tłuste, to konsekwencje przyjdą. Tak samo jeśli masturbujesz się przy każdym dyskomforcie i sądzisz, że np. stresuje Cię coś w świecie, a masturbacja odstresowuje – podobna sprawa – będą przykre konsekwencje.

Wielokrotnie zadawałem pytanie – “Wolisz mieć rację czy spokój?” Pytałem, bo spokój, jak szczęście, to wybór. Dopóki będziesz wybierać coś innego, niż spokój – szczególnie to, co jest od niego odległe, to spokoju nie doświadczysz. I możesz sobie wtedy szukać w świecie na to dowodów i usprawiedliwień ale fakt jest tylko jeden – nie wybrałeś/aś spokoju. To wewnętrzny wybór.

Jesteś źródłem swoich doświadczeń. Pamiętaj o tym. Nie autorem, bo oczywiście nie jesteś autorem tego, że Ci ktoś wylał zupę na koszulę (choć mogłeś/aś to sprowokować, dać do tego pretekst). Ale niezależnie czego doświadczysz, to poza faktem zajścia, cała reszta to Twoja narzucona na to percepcja i emocjonalność, nadawa wartość, sens i znaczenie.

“Ktoś zaplamił mi koszulę” albo nawet inaczej “mam zaplamioną koszulę” – to wszystkie fakty. Na tym kończy się rzeczywistość. Cała reszta to już nie rzeczywistość.

A jeśli to nie jest rzeczywistość, to nie można doświadczać szczęścia, bo szczęście wpisane jest w esencję życia. A nie w urojenia o nim.

Podkreślę – człowiek pijany czy naćpany nie jest szczęśliwy. Bo nie wykonał żadnej wewnętrznej pracy, by tego doświadczyć. I intencją picia, ćpania czy oglądania porno też nie był wybór szczęścia. Człowiek oglądający porno nie jest też spokojny. A że Ty jesteś źródłem swoich decyzji i doświadczasz konsekwencji, to i szczęście zależy wyłącznie od Ciebie. Trzeba je wybrać i przestać wybierać to, co nim nie jest i co uniemożliwia doświadczenie szczęścia.

Jeśli cieknie Ci kran, a Ty się upijesz lub wyjdziesz z domu i przestaniesz widzieć problem, to go rozwiązałeś/aś?

Każdy może powiedzieć – “chcę być szczęśliwy/a” ale to zdanie ma adnotację, która zazwyczaj temat rozwija – “chcę byś szczęśliwy/a ALE nie zamierzam zrezygnować z obwiniania osób XYZ, nie zamierzam przestać się użalać, nie zamierzam skończyć z martwieniem się”. Itd. Innymi słowy nie wybieramy szczęścia, tylko go chcemy. A chcenie to nie decyzja.

2. Chciej tego, co masz, zamiast tego co chcesz mieć (…) wliczając własną egzystencję. Wszystko czego potrzeba, by być szczęśliwym/szczęśliwą jest fakt, że istniejesz. Bądź usatysfakcjonowany/a faktem, że jesteś. Bądź radosny/a z tym, co masz.

Nie bez powodu poprzedni punkt zakończyłem chceniem. Przede wszystkim czym innym jest zatrzymać się w świecie fantazjowania – “chciał(a)bym czegoś”, a czym innym jest odpuścić względem tego całą niechęć. Różnica polega na tym, że faktycznie czegoś chcieć, to ruszyć po to i to zdobyć lub zrealizować. A to co ludzie nazywają chceniem, to tylko fantazjowanie bez intencji odpuszczenia oporu i podjęcia się niezbędnych działań. Więc wcale nie chcą.

Dr Hawkins mówi wprost – BĄDŹ USATYSFAKCJONOWANY/A. To jest prawdziwa chęć względem czegoś. Satysfakcja posiadania tego lub satysfakcja podejmowanymi działaniami, by to osiągnąć. Natomiast samemu pragnieniu, fantazjowaniu nie towarzyszy żadna doza radości. Często wręcz przeciwnie – poczucie braku i separacji od tego. A jeśli wybierzemy usatysfakcjonowanie, to już będzie nam super, nawet jeśli aby to osiągnąć będziemy musieli ostro pracować przez kilka lat. I nie pojawi się frustracja, lęki, niepewność. Ani strach przed utratą.

Niechęć jest kolosalnym błędem. Nie ważne czego dotyczy – nawet czegoś, co się z logicznego punktu wydaje złe – np. niechęć do wojny czy śmierci. Ale ostatecznie niechęć Cię przed tym nie ochroni, nie wpłynie pozytywnie na rzeczywistość, nie powstrzyma ludzi przed wojną, ani śmiercią. Jedyny efekt niechęci jest taki, że obniża się Twój poziom energii, poziom chęci, poziom zadowolenia, zdrowia, spokoju i więcej. A my jeszcze uważamy, że to ok nie chcieć.

Powiedzmy, że jest dzisiaj zimno i pada. I po co tego nie chcieć? Co Ci to daje? To tylko pretekst, by dalej praktykować tę niechęć. Przypominam – wiążą się z nią konsekwencje – obniża się poziom energii, znika radość i spokój. I co – deszcz Ci je zabrał? Chmurka zagarnęła? Zacznij tego chcieć. Bo taka jest rzeczywistość. Jest zimno i pada. Zgódź się na to. Ciesz się tym.

Albo – nie chcesz umrzeć i co? I nic. I tak w końcu umrzesz. Po co Ci ta niechęć? Bojąc się śmierci, demonizując ją, nie chcąc jej właśnie w tym momencie dodajesz do swojego życia strach, niechęć. Paradoksalnie (czy na pewno paradoksalnie?) bojąc się śmierci nie pozwalasz sobie żyć. A bać się śmierci można tylko mając o niej jakieś negatywne (czyli błędne) zdanie. Skądś to wzięliśmy – przeczytaliśmy z książki, artykułu, usłyszeliśmy od kogoś. Uznaliśmy śmierć za złą, bolesną, niesprawiedliwą, jako koniec, etc. Skąd to wzięliśmy – większość nie pamięta ale też nie obchodzi ich to. Bo to doskonały cel projekcji lęku i nieraz też winy. Dlatego nie chcą przyjrzeć się temu przekonaniu. Ani nie chcą przestać się bać.

Kolejny przykład – nie chcesz stracić pracy? I co? Utrzymując opór i lęk uważasz, że to Cię magicznie przed tym uchroni? Otóż nie. Natomiast wybierając niechęć pracujesz niechętnie, masz mniej energii, stajesz się coraz mniej efektywny/a, radosny/a, etc. Rośnie więc szansa, że pracę stracisz. Utrzymując lęk umysł będzie go projektował i szukał dla niego wytłumaczeń, kontekstu, racjonalizacji i usprawiedliwień. A nie będzie tu i teraz, w skupieniu i koncentracji na tym, co robisz.

Pamiętaj, że lęk nie sprzyja życiu. Życiu sprzyja konstruktywne działanie. Ucieczka jest konstruktywnym działaniem, gdy staniesz oko w oko z groźnym drapieżnikiem. Wtedy ma ona sens. A jeśli boisz się stracić pracę, to tym “drapieżnikiem” jest własna nietrzeźwość i brak konstruktywnego działania. Konstruktywnym działaniem jest… konstruktywne działanie. Lęk uwolnij, myśli ignoruj i wróć do skupienia się na pracy. Zacznij medytować, bo bez tej praktyki będziesz jak mały kotek biegający za rzuconym kłębkiem włóczki. Tak ludzie “biegają za” myślami. Tylko dlatego, że są. A są i będą cały czas, bo myślenie to proces ciągły i nieskończony.

A co z dotychczasowym życiem? Co z tym, że istniejesz? Szczególnie uzależnieni nienawidzą swojego życia i siebie, wstydzą się żyć, boją się, winią się nawet za swoją egzystencję. Miałem klientów, którzy mówili mi, że samo ich istnienie obniża poziom całej ludzkości i lepiej byłoby żeby nie istnieli…

Pamiętam słowa mojej nielubianej przeze mnie nauczycielki religii ze szkoły podstawowej. To jedyne jej słowa, które zapamiętałem – “Aby trafić do piekła, trzeba się naprawdę bardzo, bardzo postarać. Trzeba tego naprawdę chcieć”. Nie wiem czy ona sama zdawała sobie sprawę jak wielką mądrość wtedy powiedziała.

Cierpisz? No to efekt starania się o to. Ile razy powiedziałeś/aś sobie – “Nie mogę wybaczyć tej osobie”? No, to zwykła głupota, jeśli potem zamierzamy narzekać na cierpienie. Bo niechęć do wybaczenia to niechęć do wykonania wewnętrznej pracy, której konsekwencją będzie szczęście. Bowiem i uraza jest tym, co Ty zrobiłeś/aś – tak przedstawiłeś/aś sobie sytuację, że cierpisz. Nazywam to głupim, bo od 2000 lat (albo i dłużej) mądrzy ludzie starają się wbić nam do głowy jak istotne jest wybaczenie. Ale nie dociera. A konsekwencji co? – pamiętamy? Konsekwencji nie unikniemy.

Dowodem na to jest to, że okoliczności, w których cierpisz lub uważasz, że cierpisz z ich powodu, nie stanowią przyczyny cierpienia dla innych ludzi. A skoro tak, to nie mogą być źródłem cierpienia. Bo gdyby były, to każdy by wtedy cierpiał doświadczając ich. Dla jednej osoby rozwód jest powodem do cierpienia, a dla drugiej źródłem radości, ulgi, wolności. Oczywiście nie jest źródłem ani jednego, ani drugiego. A to czego każda osoba doświadcza jest efektem jej wartościowania, percepcji, decyzji.

Rzeczywistość jest wspólna dla wszystkich. Każdy oparzy się jak wsadzi rękę w ogień. Ale nie każdy cierpi po stracie pracy.

Moje pytanie do Ciebie brzmi – czy kiedykolwiek kontemplowałeś/aś fakt, że istniejesz? Nie mówię o myślach, nie mówię o Tobie jako osobowości, z którą się identyfikujesz. Mówię o świadomości, która patrzy przez oczy i odczuwa przez ciało, a raczej jest świadoma tych odczuć i tego, co odbierają pozostałe zmysły. Mówię o świadomości, która podejmuje decyzję, by identyfikować się ze swoim imieniem, narodowością, kulturą, religią, pracą, emocjami, myślami, ciałem, przeszłością. Jesteś świadomością, która to wybiera, choć wcale nie musi. Tak naprawdę nie jesteś nawet świadomością, tylko Źródłem tej świadomości ale to inny temat. Na ten moment istotne jest, że istniejesz.

Kontemplowanie nie oznacza dalszego wpatrywania się w mentalny bełkot. Kontemplacja to wybór intencji, by poszerzyć kontekst, to intencja, by to co przemijalne przeminęło i ujawniło się to, co rzeczywiste. Dopóki tego nie wybierzesz, nie pojawi się nic nowego. Przez to jedyne co będziesz mieć do powiedzenia odnośnie tego, że istniejesz będzie to samo co do tej pory, np.:

– No i co z tego? Miliardy ludzi żyje. Nie ma w tym nic specjalnego.

– Tylko się nacierpiałem/am.

– Życie to męczarnia. Nie wiem kto miałby się cieszyć z tego, że (tak) żyje.

– No żyję. Chodzę do pracy, zarabiam, jem, śpię. Co więcej mogę robić? Potem umrę i koniec.

No wzniosłe to to nie jest. ;) Ale tak to wygląda na poziomie świadomości <200. Na poziomie 200 w górę człowiek może już być szczęśliwy, że służy swojemu krajowi. Nie dumny. Szczęśliwy.

Dlatego wcześniej podałem przykład z mocą=kontekstem i jakimś zdarzeniem. To jakie to zdarzenie jest wynika z tego w jakim kontekście je umieściliśmy. To w jakim kontekście postrzegasz własne życie również ogranicza lub poszerza poziom mocy, a więc i pokoju, szczęścia, radości. Ludzie natomiast nie uważają się za źródło tego i mówią zamiast tego – “To wydarzenie JEST takie”. Błąd. To wydarzenie nie jest żadne.

Jesteś na tej planecie. Jesteś człowiekiem. Nie jesteś pchłą. Nie jesteś drzewem. I jesteś w rzeczywistości, której fundamentalną cechą jest to, co religia nazywa Czyśćcem. I to nie teoretyzowanie, bo tego doświadczy każdy, kogo intencja będzie wykraczała poza to, czego doświadczył dotychczas. I to też nie zależy od religii, kultury, etc.

Chcesz się zacząć uczyć? No to jeśli istnieje jakiś nieuświadomiony problem, ujawni się na samym początku. Zazwyczaj w formie niechęci i lęku. Gdyby ta rzeczywistość nie miała cech Czyśćca, to nic takiego nie miałoby miejsca. Jeśli chcesz podejść do kobiety, to co się dzieje? Od razu z podświadomości ujawni się to wszystko, przez co ograniczyłeś względem tego swobodę, radość, odwagę. Zazwyczaj lęk, opór, wstyd. Gdybyś nie był(a) w Czyśćcu, to byś nie miał(a) możliwości oczyszczenia się z tego, poddania, uwolnienia.

A skoro jesteś człowiekiem w procesie ewolucji świadomości, to możesz mieć pewność, że istniejesz już długo. Dużo dłużej, niż tylko te kilkadziesiąt lat. Tak, tak, wiem – co bardziej dumny będzie się teraz śmiał. Proszę bardzo. Już wyjaśniałem na podstawie historii ludzkości, że duma prowadzi do destrukcji. Bo jest ślepa na rzeczywistość.

Może nie dowód ale istotny fakt percepcji – są osoby (A) niezdolne w ogóle do odróżnienia świadomości wpatrywania się w myślenie od samego myślenia i nawet pojedynczych myśli. Są tym non stop zahipnotyzowane. Są też ludzie (B), którzy są wysoko ponad tym. Są ludzie, którzy w jednym życiu przeszli drogę rozwoju z A do B.

Są ludzie, którzy przy każdej okazji popełnią przestępstwo. A są też ludzie, którzy przy każdej okazji zrobią coś cnotliwego.

Są więc ludzie, którzy rodzą się na poziomie gniewu czy dumy i są skłonni cały czas wybierać z tego poziomu. A masy ludzi, którzy ich osądzają, uważają za złych są jeszcze niżej w rozwoju – np. na poziomie lęku, żalu czy wstydu. Oczywiście nazywają się dobrymi, uważają się za ofiary tych złych. I tak sobie nędznie egzystują sądząc, że świat jest straszny, zły i niesprawiedliwy. A Bóg w najlepszym wypadku ma ich w d***e. Otóż są jeszcze niżej w rozwoju, niż Ci, których sami osądzają. Wiesz co jest nad gniewem i dumą? Odwaga. Nie ciapowatość, nie niezdecydowanie, nie niskie poczucie wartości, nie lęk, by wziąć odpowiedzialność za swoje życie. I jeśli osądzasz ludzi pogniewanych lub dumnych, to sam(a) blokujesz swój wzrost ponad swój niski poziom – no bo nigdy nie pozwolisz sobie być takim/taką jak ci, których osądzasz. Oczywiście trzeba najpierw zrozumieć, że gniew jest nad poczuciem winy i strachem. Czyli należy przestać mylić podłogę z sufitem.

Wielokrotnie spotykałem się z osobami osądzającymi ludzi dumnych – mówili np., że te dumne osoby są obrzydliwe. Zaś te osoby osądzające żyły dużo niżej – na poziomie żalu czy bezsilności. I to własny wstyd projektowały. To siebie uważały za obrzydliwe. Swoją egzystencję za paskudną. Zaś ludzie dumni z taką łatwością to wszystko z nich wyciągali. Otrzymywali więc dar uzdrowienia. Ale nie widzieli w tym daru, tylko kaźń. I jak postrzegały życie – nie jako możliwość oczyszczenia i wzrostu (cechy Czyśćca), tylko raczej jako rzeczywistość demoniczną (cechy piekła).

To chyba Budda powiedział, że piekło i niebo dzieli niewielka odległość. Zgadza się. Często jedna intencja i jedna różnica percepcji.

No kto jest bliżej odwagi – ten kto się trzęsie w kącie, non stop fantazjuje i nie rusza tyłka, ten kto się wstydzi nawet odezwać, czy ten kto jest wściekły, wręcz kipi i kto w każdym momencie może powiedzieć – “DOBRA K**A! DOŚĆ TEGO! ZROBIĘ TO WRESZCIE, BO MNIE SZLAG TRAFI!!!!”?

Dowodem na to, że nie ma to nic wspólnego z genami jest fakt, że Ty możesz w jednej chwili dokonać masowego mordu jak i podarować obcej kobiecie zerwany na łące kwiatuszek i powiedzieć jej, że jest piękna. Możesz w tym momencie wziąć cegłę i iść wybić szybę witryny sklepowej, a możesz otworzyć książkę o medycynie i zacząć się uczyć z intencją niesienia pomocy innym. W moment możesz odpuścić opór przed odwagą i przywiązanie do lęku i zrobić nawet coś heroicznego. A możesz odpalić kolejny odcinek serialu wypierając lęk, opór i przywiązanie do czegoś, co mylnie nazywasz bezpieczeństwem i komfortem. A potem zazdrościć tym, którzy tego nie zrobili.

Możesz nie chcieć wybrać pozytywnego spektrum, możesz nawet uważać to za głupie i naiwne. Albo możesz wybrać raz czy dwa razy, a potem wrócić do negatywności.

Czego potrzebujesz, by trwale pozostać na pozytywnym spektrum?

Są ludzie, którzy narzekają całe życie – kilkadziesiąt lat. Jak sądzisz, ile czasu będą potrzebowali, by wreszcie dostrzec w tym błąd? Ile czasu potrzebować będą religijni fanatycy zabijający innych w imię Boga, by w nienawiści dostrzec błąd? Ile czasu aż ludzie dumni dostrzegą jak bezsensowna jest duma i że to oni nadali jej całą wartość jaką w niej widzą? Ile czasu Ty potrzebujesz, by przepracować jakąś swoją negatywną cechę lub porzucić korzyści z utrzymywania jakiejś negatywności, np. oporu względem swojego ciała, pracy czy życia generalnie?

Skoro “dobro” i “zło” nie są efektem genów, tylko decyzji, a ich wybór zależy od tego, co sami uznajemy za dobre dla nas, no to nie można inaczej wytłumaczyć tego, że są dzieci, które zachowują się cały czas negatywnie, a są też dzieci, które nigdy nie pozwolą sobie na to i wybierają pozytywność, cnoty, niż przez ewolucję świadomości. Zaś ewolucja ta trwa ponad obecne życie. Bo gdyby zaczęła się dopiero teraz, to każdy urodziłby się na tym samym poziomie świadomości. Oczywiście tłumaczenie sobie wszystkiego genami jest bardzo wygodne. “To geny spowodowały, że dziecko tworzy symfonie w wieku 5 lat”. To dlaczego jeszcze nie urodził się nikt, kto by latał, zmieniał materię myślami, itd.? Jeśli te geny to naprawdę taki chaos, taka loteria, to ta loteria nie jest szczególnie chaotyczna.

Im bardziej się rozwiniesz, tym mniej chaosu widzisz. A jeśli widzisz dużo chaosu, to raczej znak o niewielkim stopniu rozwoju. Sugeruję wtedy wybrać pokorę (nie mylić z upokorzeniem).

A skoro tak, to ewolucja trwa i będzie trwała też po tym życiu. Co więcej – skoro Twój kierunek zależy od Twoich decyzji, to to gdzie się znalazłeś (w znaczeniu poziomu świadomości ale też kraju, czasu, miejsca narodzin i wiele, wiele więcej) również wynika z Twoich przeszłych decyzji. To samo tyczy się dzieci, które rodzą się np. tak chore, że nie przeżywają kilku godzin. Dlaczego? Bo Bóg jest sadystycznym draniem? Geny? Niesprawiedliwy los? Nie. Konsekwencja. Zaś nasza percepcja i ocena w postaci osądu tego wynika z naszej nieświadomości oraz ignorancji. Nawet ocena “Dziecko jest niewinne! Dlaczego cierpi, skoro nie zrobiło nic, by na to zasłużyć!?” No bo nie rozumiemy ewolucji, ani odpowiedzialności, ani konsekwencji.

Ile razy szczęściu, sukcesowi i spokojowi mówiłeś/aś “nie!”? Ile razy tylko dzisiaj i zamiast tego wybierałeś/aś np. osądzanie, wstydzenie się czy martwienie? Kiedy dokonasz korekty? Dzisiaj? Za 70 lat? A może za 700 lat, gdy będziesz miał(a) dość męczenia się?

Dlaczego religia w samobójstwie widzi błąd, czyli grzech? Bo samobójstwo od niczego Cię nie wyswobodzi. Zachowasz swój poziom, a tym samym powtórzysz własne doświadczenia + konsekwencje dokonanych wyborów.

Istniejesz.

O tym można powiedzieć na pewno to – jesteś niewinny/a. I nie masz jak odróżnić tego, co jest prawdą od tego, co nie jest. Przykładem niech będzie wspomniana niechęć i przekonanie, że jest ona dobrym wyborem. Otóż nie jest i nigdy nie była. To samo tyczy się samobójstwa, zazdrości czy czegokolwiek innego ze spektrum kalibracji < 200.

Wybór niechęci jest jak wybór wagi do zmierzenia czasu. To jest niewłaściwe narzędzie do tego, czego się spodziewasz. Dlaczego niechęć w ogóle istnieje? No bo rzeczywistość ta umożliwia doświadczenie ogromnego przekroju – od totalnego braku nadziei i cierpienia po największe uświęcone doświadczenie boskości w sobie. Na tej planecie żyją zarówno masowi mordercy i pedofile jak i osoby odważne, kochające i święte. A skoro tak, to istnieje również konsekwencja własnych decyzji, istnieje możliwość zmiany. Istnieje możliwość oczyszczenia, wzrostu, rozwoju. Istnieje możliwość WYBORU. Na tym “polega” Czyściec. Możesz zacząć wybierać inaczej, niż mogłeś/aś wybierać przez tysiąc lat.

Ty jesteś gdzieś w tym spektrum jakości. Zaś ci najbardziej święci uczyli nas, że jeśli to wybierzesz, ten los też Cię czeka – Zbawienie/Oświecenie (bo to różne “punkty”, choć droga do Oświecenia wiedzie przez Zbawienie).

Wyjaśniałem, że odpowiedzialność za siebie to poziom od 200 w górę. Czyli bez odpowiedzialności za swoje intencje, dążenia, decyzje, wiedzę, którą zdobywasz nie opuścisz spektrum negatywności. Nie ma szans. Więc jeśli non stop będziesz się powoływać np. na błędy wychowawcze rodziców, ustrój polityczny czy sytuację gospodarczą i mówić, że Ci one coś uniemożliwiają – pozostaniesz nieszczęśliwy/a.

Przypominam, że poziom 200 to poziom Odwagi. Wzięcie odpowiedzialności za swoje życie i los to jednocześnie wybór odwagi. To jedno i to samo. A gdy weźmiesz odpowiedzialność, to w jednej chwili przestajesz być tego ofiarą. Możesz następnie dokonać dowolnego wyboru – np. w pełni to zaakceptować i nawet cieszyć się, że tego doświadczyłeś/aś i masz. Sam fakt, że możesz przeczytać ten artykuł stanowi dowód na to, że Twoja obecna sytuacja jest daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaleka od najgorszej.

I możesz się z tego cieszyć. Nie ze strachu, nie z poczucia winy. Przestań wybierać te negatywności, przestań się ich trzymać i się im opierać. Niech sobie będą, a Ty wybieraj szczęśliwość.

Przestań ją projektować na świat. Przestań czemukolwiek w świecie nadawać ogromną wartość i znaczenie. Bo tylko narobisz sobie niepotrzebnych kłopotów i ryzykujesz frustracją, lękiem, a nawet cierpieniem. Każdy mędrzec mówił, by “nosić ten świat jak wierzchnie ubranie”. Czyli żyć bez oporu i bez przywiązywania się. A to nie zwalania z rozsądku.

Jeśli uważasz, że Twoja wartość bierze się z pracy, którą wykonujesz, no to kto sobie robi problem? To Ty nadajesz swojej pracy takie znaczenie. Równie dobrze możesz traktować pracę jako źródło zarobku, który zainwestujesz we własną edukację, zamiast narzekać, że Ci praca uniemożliwia rozwój. Możesz być usatysfakcjonowany/a samym faktem, że pracujesz, bo masz pieniądze. A co z nimi zrobisz – Twoja decyzja.

Ten punkt mówi, by chcieć to, co masz. Co masz? Konsekwencje swoich decyzji, które uczą. Czasem boleśnie. A im większy ból, tym ważniejsza nauka z tego płynie. No bo gdyby wsadzenie ręki do ognia nie bolało, to by człowiek wszedł i się spalił! Dzięki bólowi może wyciągnąć wnioski.

Rozumiesz jak kolosalnym błędem jest tłumienie bólu i emocjonalności? Przez to nie można wyciągnąć żadnych pozytywnych wniosków. A jeśli jeszcze wyprojektujemy je na świat, to będziemy upadali coraz bardziej w nietrzeźwości.

No powiedz – ogień boli? Nie, ogień nie boli. Ból to konsekwencja niszczenia (zmiany) tkanki pod wpływem zbyt wysokiej temperatury (energii cieplnej). Ból to informacja dla nas, by zmienić warunki, w których niszczenie tkanki już nie będzie postępować. Tzw. spalanie materii to jej zmiana. Nic nie zostaje tak naprawdę zniszczone. Niczego nie ubywa. To tylko nasza percepcja. Ogień może Ci spalić dom, może poparzyć ciało ale przecież dzięki niemu przeżyli nasi przodkowie. Ogień ogrzewał i powodował, że to co surowe stawało się dla nas jadalne. Więc znowu – korzystanie z ognia może zarówno niszczyć jak i umożliwiać i ochraniać życie (zabezpieczenie przed niektórymi drapieżnikami). Jednak w przypadku ciała ta zmiana nam nie będzie służyć.

Człowiek nie ujarzmił ognia, tylko samemu rozwinął się na tyle, by mądrze z niego korzystać. Ogień nie zmienił się od początku istnienia tej planety.

Podobnie sprawa ma się z emocjami. Jako, że emocja ma energię, można ją wyczerpać. A na zasilanie emocji potrzebne jest paliwo – coś, co będziemy cały czas “spalać”. Np. pokój, radość, zadowolenie. A jeśli energię i paliwo tracisz na emocjonowanie się, to nie masz ich, by dokonać zmian. Jeśli nienawidzisz swojej pracy, to nie praca jest problemem, tylko właśnie ta nienawiść.

Z ogniem już wiele osób potrafi się obchodzić. Z emocjami i myślami nadal prawie nikt.

Zauważmy, że tzw. zapalenia w ciele to efekt reakcji układu immunologicznego na coś. Co również pokazuje, że nie istnieje przyczyna i skutek, tylko w pewnych warunkach układ immonologiczny robi jedno, a w innych drugie. Nic nie powoduje, że układ immunologiczny coś robi. Jeśli w organizmie pojawi się bakteria, to organizm może zwiększyć temperaturę. I będzie ją zwiększał dotąd, aż stanie się to niebezpieczne dla samego organizmu. W założeniu ma to pomóc zniszczyć ciało obce (trochę jak niszczenie tkanki przez temperaturę dostarczaną przez ogień). Jeśli więc emocje będziemy postrzegać jako coś negatywnego, szkodliwe, jak bakterię, to również będziemy reagować inaczej doświadczając ich, i nasz organizm też, niż gdybyśmy traktowali je przyjacielsko. Są badania pokazujące, że w zależności czy strach osądzamy jako zły lub pozytywny, nasze ciała reagują zupełnie inaczej. Jedna reakcja prowadzi do zawałów, a druga do wzmocnienia.

Ludzie szczególnie dużo mają niechęci wobec wstydu i winy. Z wielu powodów. Najczęściej dlatego, bo byli karani przez rodziców. Ale też przez to, że narcystyczny rdzeń człowieka jest niechętny do zmian i brania odpowiedzialności. Zaś emocje te najsilniej informują o konieczności dokonania zmian charakteru. Np. zaczęcia przyznawania się do błędów, zaprzestania wypierania i ukrywania prawdy, naprawienia szkód, które mogliśmy wyrządzić, itd.

Jeśli tego nie zrobimy i nadal będziemy demonizować emocje i jednocześnie je tłumić, no to oczywistym jest, że pojawią się stany zapalne także już na poziomie fizycznym.

No czy nie jest tak, że gdy np. spotkasz osobę, której nie lubisz, to od razu podnosi Ci się ciśnienie, pojawia się napięcie, znika zadowolenie? Uważasz, że to przez tą osobę? Ktoś na odległość podnosi Ci ciśnienie krwi i śródczaszkowe? Oczywiście, że nie. Ale jeśli będziemy próbować usunąć to, co w naszym mniemaniu nam szkodzi, może okazać się, że popełniamy przestępstwo. A starając się usunąć emocje upijamy się, niszczymy sobie mózg pornografią czy ćpamy. Bo uważamy, że cierpimy przez emocję. Ale tak nie jest i nigdy nie było. I jeszcze mówimy, że porno czy alkohol daje nam ulgę…

Cierpimy wyłącznie przez własną niechęć.

Wliczając niechęć do zmiany.

Niechęć zawsze prowadzi do winy, żalu, strachu, gniewu. Nie prowadzi do pokoju, spokoju, opanowania, harmonii.

A co jest prostsze? Zmienić świat czy zmienić siebie? Co jest prostsze – wyeliminować całą niesprawiedliwość ze świata, czy zaakceptować, że są ludzie niesprawiedliwi i nauczyć się odróżniać ich od reszty i ich omijać?

Przypominam, że ludzie są gotowi zapić się na śmierć i stracić wszystko, a nie wybaczą komuś jakiejś niesprawiedliwości. Bo nie chcą spojrzeć na to inaczej i odczepić się od winy, gniewu i dumy.

Kiedy wybierzesz uczciwość i odwagę i przyznasz, że WYBIERASZ, BY CIERPIEĆ? No bo kto wyprojektował ogromną wartość na np. pieniądze, “lepszą” pracę, zdrowie, inne ciało, seks, związek, a może jakąś konkretną osobę czy cokolwiek innego, frustruje się, że tego nie ma, osądza to, co ma i to jaki/jaka jesteś, opiera się, gra tego ofiarę, nie chce przestać, jeszcze sobie odmawia spokojnego dążenia, by osiągnąć to, czego pragnie, bo np. sobie wmawia, że jest gorszy, że nie zasługuje? I nic nie zmieni, tylko liczy, że bozia naprawi i posprząta?

Co jest prostsze – starać się zarobić miliony, których Ci tak brakuje i które sądzisz, że dadzą Ci szczęście, poważanie i może nawet zdrowie, czy wybrać szczęśliwość tu i teraz? Co jest prostsze – zmienić całe swoje życie, czy je zaakceptować? Co jest prostsze – chcieć 40 lat czegoś, czego nie masz czy przestać tego chcieć?

No dla wielu ludzi najwyraźniej łatwiejsze jest nienawidzenie przez wiele lat, niż puszczenie się gniewu. Albo męczenie i nudzenie się, niż radosne wzięcie się do roboty. Mówią wtedy – “robię tylko po najmniejszej linii oporu”. No to przestać się opierać, to zniknie ta “linia oporu”.

Skoro uważasz, że jedynym problemem jest opór i wiesz już, że sam(a) go stawiasz, to czy podskakujesz z radości, bo poznałeś/aś rozwiązanie swojego problemu? W każdej chwili możesz podjąć decyzję, że zniknie ten problem, że zniknie to ograniczenie. A jednak prawie nikt mi nie podziękował za tę informację. :) Jeszcze nikt nie napisał mi – “Dziękuję Piotrze za to, że otworzyłeś mi oczy czym jest opór. Już go przestałem stawiać i żyję śmiało i chętnie”. Ok, napisały mi to osoby, które faktycznie opierały się nieświadomie i to był jedyny problem. Ale większość opiera się, bo osądzają, bo wartościują, bo utrzymują negatywne percepcje. I z tego NIE CHCĄ zrezygnować. Opór to jest tylko pretekst i usprawiedliwienie.

Jeżeli naprawdę wybierzemy szczęście, to konieczne jest zrezygnowanie z osądzania i wartościowania tego, co już mamy i tego kim się staliśmy.

Jeśli jesteś w związku i Twoja druga połówka narzeka, to możesz cierpieć z tego powodu, osądzać ją czy grać ofiarę jej narzekania. A możesz nawet się cieszyć, że jeszcze zachowuje się tak dziecinnie. Możesz też odnaleźć szczęście w tym, że ją wysłuchujesz, a następnie pomagasz przekroczyć to dziecinne zachowanie bez zmagania i cierpienia. Pewnego dnia, gdy będzie ona znowu chciała ponarzekać i zobaczy Twój uśmiech, dotrze do niej jakie jest to absurdalne. Zacznie się śmiać i odpuści. A gdybyśmy tego nie chcieli, osądzili to i ją, to przy każdym narzekaniu pojawiłoby się może nawet cierpienie. I nigdy by go nie przekroczyła. Ew. wypierała, zmagała się, ukrywała, nadal to robiła i w samotności obwiniała się o to i wstydziła. Związek powoli by się rozpadał. Zniknęłaby radość ze wspólnego życia. I jedna i/lub druga osoba zaczęłaby szukać szczęścia poza związkiem.

Gdy ja dowiedziałem się, że jestem uzależniony ucieszyłem się! Bo już wiedziałem co było przyczyną moich wszystkich życiowych problemów. Oczywiście okazało się to troszkę inne – to nie była przyczyna, tylko konsekwencja. Niemniej – nawet w przypadku uzależnienia można spojrzeć na to tak sposób, że chcę go, BO… – i tu właśnie moment na takie przedstawienie sobie tematu, by nie grać ofiary, nie użalać się, nie osądzać. Możesz się cieszyć z uzależnienia, bo wiesz, że nareszcie przyszedł moment zmiany życiowego kierunku. Poważnej i trwałej zmiany. Zmiany na lepsze. I albo jej dokonasz, albo umrzesz. A po drodze stracisz wszystko co było do tej pory ważne. Czy to nie wspaniałe? To możliwość dokonania aktu odwagi, na którą mogłeś/aś nigdy sobie nie pozwolić! Wow!

Powiało grozą? ;) To się puść tego lęku i do roboty!

Nieco prostszy temat. Ile razy zdarzyło Ci się powiedzieć – “no mam w głowie cały czas piosenkę i nie mogę jej wyrzucić z głowy”. Zastosuj to o czym mówię. Przestań się temu opierać, zacznij się tym cieszyć! I potem opowiedz mi o efektach.

Tak samo w przypadku prób przypomnienia sobie. Na pewno zauważyłeś/aż, że gdy próbujesz sobie coś przypomnieć, to im mocniej się starasz, tym jakby stawało się to coraz mniej możliwe. Bo tak jest. Zamiast prób przypomnienia sobie, ustal intencję, możesz ją wyrazić w formie życzenia – “Proszę, by ta myśl/informacja pojawiły się w obrębie mojej świadomości w najlepszym do tego momencie” i całkowicie przestań i tego pożądać, i się opierać sytuacji obecnej. U mnie do tej pory działa to w 100% przypadków. Czasem ta informacja pojawia się od razu, czasem po kwadransie. Więc – chciej nie móc sobie przypomnieć. :) Chciej upierdliwej piosenki, która “utknęła Ci w głowie”.

Tak wygląda życie bez oporu i bez przywiązania. Jest bezwysiłkowe. Jest radosne. Jest swobodne.

Oczywiście też nie musi i nie powinno być głupie i naiwne. Nie mówimy przecież tylko o samopoczuciu. Na czym niestety z wielką szkodą dla siebie skupia się większość ludzkości. Samopoczucie jest na 1. miejscu. I priorytetowe jest to, co wpływa na niej szybko i skutecznie – alkohol, papierosy, porno. Także opierają swoje decyzje o samopoczucie – jak się czują źle, to postrzegają siebie źle i nie wybierają dla siebie dobrze. I/lub świat postrzegają jako zły.

Na dobre samopoczucie patrz jako KONSEKWENCJĘ MĄDREGO ŻYCIA.

Jak będziesz żył(a) mądrze, to i dobre samopoczucie będziesz mieć bez wysiłku. A mądre życie oznacza także brak oporu przed np. chorobą i brak przywiązania do dobrego samopoczucia. Nie musisz o to walczyć, bo to jest wpisane w esencję życia.

Natomiast jeśli pijesz truciznę i sądzisz, że to poprawia Ci samopoczucie, bo coś się zmieniło, to coś jest bardzo nie tak.

Te proste i nieco trudniejsze przypadki pokazują uniwersalne rozwiązania na życiowe problemy – akceptacja, zgoda, rozsądek.

Naprawdę nie musisz spóźnić się na randkę, bo zapomniałeś/aś gdzie położyłeś/aś klucze do domu. Raz-dwa możesz rozwiązać ten problem i cieszyć się randką, a nie stresować się, może nawet spocić, a potem czuć się niekomfortowo całą randkę i przez to nie wypaść zbyt dobrze. Możesz chcieć “niezręcznej ciszy”. Gdy przestaniesz projektować na to swój wstyd, problem zniknie automatycznie.

Nie musisz cierpieć, bo zachorowałeś/aś. Dzięki tej chorobie “możesz” nareszcie pozwolić sobie (to nadal Twoja decyzja) dokonać odważnego rozrachunku moralnego, który być może odkładasz już od lat. Zresztą każda choroba to także pewna forma informacji. Jeśli odpowiednio ją odczytasz, to nie tylko pozbędziesz się samej przykrej, utrudniającej życie dolegliwości ale także skorygujesz być może bardzo negatywny kierunek, przez który masz problemy w swoim życiu. Przykładowo – postrzegasz się jako odseparowanego/odseparowaną od miłości.

Mi medytacja pierwszy raz pokazała, że radość nie zależy od niczego. Po pierwszej medytacji w moim życiu, gdy byłem sam w domu, wyszedłem do sklepu. Szedłem bardziej jak po odbiór Nagrody Nobla, a nie po mleko i ser. A jeszcze kilka dni wcześniej czułem się jak zbity pies – samotny, niekochany, z masą problemów. Oczywiście radość sama z siebie niczego nie naprawiła. Ale już wiedziałem, że szczęśliwość jest wyborem, a nie trafieniem w środek tarczy.

3. Szczęście jest wewnętrzną decyzją.

No bez decyzji nawet zębów nie umyjesz.

Ta droga pokazuje jakim kolosalnym błędem i krzywdą wyrządzaną sobie jest granie ofiary. Mówienie sobie “nie mogę tego wybrać” jest po prostu kłamstwem. A konsekwencji własnych wyborów, jak wiele razy już mówiłem, nie unikniemy.

Bo nie możesz nie wybrać niczego. Jeśli nie wybrałeś/aś szczęścia, to znaczy, że wybrałeś/aś coś innego. I tego konsekwencji też doświadczysz.

Najlepszym przykładem pokazującym jak nie branie odpowiedzialności i kombinowanie szkodzi jest sam poranek. Wstajemy i już osądzamy sam fakt, że “musimy” wstać. Nie dokonujemy obrachunku moralnego i nie rozprawiamy się z tym trującym nastawieniem. Następnie od razu włączamy radio czy telewizor, czym zakłócamy wszelkie sygnały płynące z ciała i uciekamy od mentalnego szumu, z którym będziemy się zmagać przez resztę dnia. Być może jeszcze nakręcamy się obwinianiem. Opieramy się. Nie chcemy tego czy tamtego. Zapewne też wmawiamy sobie, że to co pozytywne zależy od świata, losu czy kaprysów innych ludzi. Nie wybieramy szczęśliwości, nawet chęci i żeby jakoś poradzić sobie z konsekwencją – osłabieniem i brakiem energii – pijemy kawę. Niektórzy jeszcze palą papierosa, by już w ogóle odciąć wszystkie niekomfortowe doznania.

I gdy już się tym nasycimy i otrujemy, opuszczamy nasze gniazdko i idziemy w świat. :) A świat co? A reaguje na nasz ładunek. Tylko też nie róbmy z tego dramatu, w którym jesteśmy jednym i jedynym tragicznym bohaterem. Zmiennych jest nieskończona ilość. I jeśli ktoś na nas krzywo spojrzy, to już nie doszukujmy się w tym kosmicznych konotacji. Im więcej luzu, nieprzywiązywania się, im mniej oporu, ufności i rozsądku, tym lepiej. Nikt Ci nie czyta w myślach, nikt nie widzi Twoich emocji. Oczywiście jak idziesz jakby Cię mieli ścinać, to ślepy to zobaczy. Ale nie znaczy, że widzi w Tobie ten cały “straszny” wstyd, który próbujesz ukryć. Spokojnie. To że Ty się pocisz na myśl o spojrzeniu komuś obcemu w oczy, nie oznacza, że inni widzą te Twoje wszystkie straszne tajemnice. A nawet jakby ktoś je poznał, to naprawdę każdy ma na tyle własnych problemów, że nie poleci dzielić się z tym co odkrył do gazet. Nie jesteś pępkiem świata. To bardzo dobra wiadomość.

Po raz kolejny – szczęście jest wewnętrzną decyzją. Możesz więc dalej hipnotyzować się mentalnym bełkotem, w którym w najlepszym wypadku będzie odbywała się “analiza” sytuacji, która i tak doprowadzi do z góry zakładanych percepcji rzeczywistości, albo wybrać spokój i szczęście. A nawet jeśli ktoś specjalnie Tobie pokazał język lub środkowy palec – to nie ma żadnego znaczenia. Ewentualne znaczenie i dramat sam na to narzuciłeś/aś. Ty jesteś autorem swoich dramatów, nikt inny.

I tak, każdy może w tej sytuacji przedstawić dramat bitych dzieci przez pijanych rodziców. Ale znowu – odpowiedzialność. Poza tym poczytajmy co ma do powiedzenia na ten temat Viktor E. Frankl na temat obozów koncentracyjnych, w których przebywał i życia po nich. Jeśli nasze własne poglądy na temat trudnych doświadczeń innych ludzi mają dla nas większe znaczenie, niż słowa człowieka, który sam przeżył piekło i nie grał jego ofiary, po czym poświęcił się, by edukować innych, no to wiele i nie najlepiej mówi o nas.

Naszą rolą nie jest osądzać nikogo z przeszłości, nie szukać winnych, tylko wyciągać wnioski, uczyć się jak doszło do takich tragedii, by do nich nie dopuścić. Przypominam, że wojny nie prowadzi jeden człowiek, tylko miliony ludzi dają się wciągnąć w całą machinę wojenną. Miliony ludzi. Za każdym razem. Nie było wojny, którą prowadziłoby 10 osób. Nikt siłą nie zaciągnął milionów i kazał im nosić karabiny i strzelać do innych. Każdy to wybrał.

Ludzie natomiast zatrzymują się na nienawiści i obwinianiu. Historia ludzi to przecież m.in. historia rzezi. I rzezie odbywają się non stop także w XXI wieku. To nic nowego. Dlaczego? Bo w kółko powtarzane są te same błędy. Bo ludzie są w świadomości, w której człowiek widzi w wojnie z innymi ludźmi sens. Chce jej.

Nienawidzimy Hitlera i co? No fantastycznie, że widzimy w nim kogoś złego. A czy potrafimy dostrzec taką osobę zanim znowu miliony ludzi rzucą się na siebie? Po fakcie każdy jest mądry. Ale już w WoP uczę, że jeśli chcesz wyzdrowieć, to masz przeprowadzać analizę ZANIM obejrzysz porno. Po wpadce już jest “po ptokach” i pora za konsekwencje. Lekcja zaś zostanie powtórzona. Tak jest w przypadku “wpadek” jak i wojen. Jak wybierzemy to samo, to będzie to samo.

Albo mamy postawę – “Nienawidzę zimy!” No przecież ta bezsensowna postawa sama z siebie odbiera Ci radość i szczęście. Naprawdę musisz nienawidzić zimy? A może jeszcze uważasz, że nienawidząc zimę bardziej doceniasz wiosnę i lato? To absurd. A konsekwencji wyboru nienawiści nie unikniesz. Szczególnie wyraźnie będą widoczne zimą, gdy podczas zimy będziesz nieszczęśliwy/a. Ale nie przez zimę, tylko przez własną postawę odnośnie zimy.

Wybór szczęśliwości wymaga od nas porzucenia osądzania, porównywania się i wartościowania. No bo jeśli masz 55-calowy telewizor, a Twój sąsiad ma 65 cali, to czy nie możesz już żyć szczęśliwie? Musisz koniecznie mieć ten większy telewizor? A jeśli za miesiąc dowiesz się, że ktoś inny ma 70 cali? To błędne koło. I absurdalne.

Musimy przestać doszukiwać się w innych tego, co złe (nie mówię o naiwności). Wybierz pokorę (nie mylić z upokorzeniem). Jeśli jeszcze jesteś na poziomie dumy i gniewania się, na prostocie i płytkości “dobra i zła”, to nie licz, że Twoje osądy odkryją Amerykę. Z jednej strony szybkie przesianie czegoś w różne “worki” może mieć sens. Ale to temat wymagający poważnej i dokładnej analizy, a nie bąknięcia o nim. Dzisiaj mówimy o czym innym.

Mówię tyle – jeśli jesteś na etapie dumy, to za brak szczęścia zyskasz (o ile cokolwiek) naprawdę niewiele. Raczej nie jesteś powołany/a do zbawienia tego świata. Tym bardziej jeśli jesteś uzależniony. Pomóż sobie. Najpierw rozwiąż swoje problemy. Stań się żywym przykładem i wzorem do naśladowania. Kiedy 30-ty dzień z rzędu wstaniesz i pierwszą Twoją myślą będzie – “Jak dobrze, że żyję!” to dopiero moment, by w ogóle zastanowić się co możesz zrobić dla innych. Nie wcześniej. Bo inaczej jakby pierwszoklasista zastanawiał się jak pomóc innym pierwszoklasistom. Powiem Ci – edukować się. I gdy swoje sprawdziany zaliczy na 5+, to wtedy ew. może zacząć pomagać. Wiesz co “zbawi” pierwszoklasistów? Edukacja.

Przestań osądzać innych, bo każdy osąd jaki rzekomo masz dla innych, to całe zło i niedoskonałości, które widzisz w innych to tylko sprytny sposób na maskowanie własnych wad, własnych osądów samego/samej siebie. To wszystko jest w Tobie. Inaczej nie widział(a)byś tego w świecie. Jeśli więc sądzisz, że inni są źli, to w tym momencie uniemożliwiłeś/aś sobie poradzenie sobie z własnym “złem”. No bo hej! Jest przecież na zewnątrz! A prosty fakt brzmi – gdybyś tego zła nie widział(a) w sobie i go nie wypierał(a), to byś nie był(a) na tym serwisie i nie oglądał(a) pornografii.

Jeden widzi tygrysa i podziwia go za piękno oraz się go boi. Drugi widzi tygrysa, podziwia jego piękno i się nie boi, tylko go kocha ale też jest 100% świadom natury tygrysa.

Przestań osądzać więc innych, bo po prostu nie jesteś do tego zdolny/a.

“Człowiek, który zabija innych jest zły. Lepiej nie zabijać” – to cała analiza, która Ci wystarczy. Albo jeszcze łatwiej – “Nie zabijaj”. Jeśli nie masz dobrego pomysłu jak spowodować, by inni przestali zabijać, to nie zajmuj się tym tematem – czyli nie rozmyślaj o nim, nie hipnotyzuj się bezsensownym mentalnym bełkotem, bo to tylko ucieczka od własnych problemów. A jeśli masz dobry pomysł, to skontaktuj się z przedstawicielami prawa i zacznijcie to wdrażać.

A jeżeli kogoś obwiniasz, to ile to już trwa? No jeśli zrobił coś złego, to zrobił coś złego. Ile będziesz to jeszcze w sobie młócić? Powiedzenie tego zajmuje 5 sekund. No zrobił i co? I nic. To już przeszłość. A jeśli cierpisz, to przez własną niechęć do zaakceptowania tego faktu i wzięcia odpowiedzialności za swoje samopoczucie.

Nie widzisz masochizmu w odmawianiu sobie szczęśliwości i jeszcze wmawianiu sobie kłamstwa, że to przez kogoś?

Zacznij podejmować świadome i odpowiedzialne decyzje. Nie ma innego sposobu na zyskanie tzw. “pewności siebie”. Bo to nie ma nic wspólnego z pewnością “siebie”, tylko z pewnością intencji, odpowiedzialności, tego co poczujesz. Jeśli nie zaczniesz podejmować świadomych i odpowiedzialnych decyzji w najprostszych kwestiach, to nie podejmiesz jej również względem szczęśliwości. Nawet jeśli zamierzasz się lenić, to wybierz to świadomie. Nie zwalaj na opór, nie zwalaj tego na napięcie, zmęczenie, na nic. Tylko dokonasz uczciwej decyzji. Lenisz się, bo to wybrałeś/aś. Nie ma innej przyczyny. A skoro to wybrałeś/aś, to nie wybrałeś/aś nic innego, choć mogłeś/aś.

Jeśli ucieknie Ci autobus sprzed nosa, to powiedz – “Hmm, może teraz tego nie widzę ale na jakimś poziomie wybrałem/am, by nie zdążyć na ten autobus”. To nie wina kierowcy, ani Twoja. Na nieuświadomionym poziomie doskonale wiedziałeś/aś, że autobus może Ci uciec i mimo wszystko na to pozwoliłeś/aś.

Jeśli zaczniesz tak żyć bez poczucia winy, będziesz na dobrej drodze do uzdrowienia.

Pewność siebie to również konsekwencja akceptacji siebie. Bo jeśli wiesz, że np. nie jesteś jeszcze śmiały/a, to jak Ci ktoś to wytknie, nie odczujesz bólu. I nie będziesz się bał(a), że to ktoś zauważy i osądzi. Nie, bo Ty tego sobie nie robisz. Będziesz więc spokojny/a niezależnie co tam sobie inni zrobią.

Więc – jeśli w sklepie spotkałeś/aś wrednego klienta, to nie klient był wredny, nie zdenerwował Cię, tylko Ty jesteś jeszcze na niskim poziomie i zamiast spokoju wybierasz gniewanie się i frustrowanie. Prawda brzmi – “czuję gniew”. A nie “ta osoba mnie zdenerwowała”.

Inaczej oddajesz za to odpowiedzialność, więc pozostaniesz niepewny/a, zawsze narażony/a na zranienie, etc. Nikt tego nie robi za Ciebie. Nikt Cię nie denerwuje. To wszystko Twoje decyzje. I za korzyści jakie z nich masz, oddajesz m.in. szczęśliwość. Mówisz – “Ok, wybieram, by się zdenerwować na klienta, bo…” – i już sobie zdajesz sprawę z tego całego dramaciku, którym się usprawiedliwiasz. Nawet jeśli klient faktycznie jest upierdliwy ;) to nie ma nic wspólnego z tym, że się denerwujesz. Ty tylko znalazłeś/aś sobie na to pretekst i usprawiedliwienie.

Przypominam – Twoje emocje to Twój problem i Twoja odpowiedzialność.

Tak jak Twoje konto bankowe to Twój problem i Twoja odpowiedzialność.

Zawsze mów – “Wybieram, by się zdenerwować i zdaję sobie świadomość, że płacę za to swoim spokojem i szczęściem”.

4. Zrezygnuj z “biedny/a ja”.

Najważniejszym aspektem tej drogi jest zrozumienie, że Ty jesteś autorem swojego życia. Nikt inny. Granie więc “biednego/biednej ja” względem konsekwencji własnych decyzji jest błędem, dziecinadą, absurdem, niedojrzałością. Dlaczego? Bo uważanie się za ofiarę przeczy rzeczywistości. Bycie ofiarą to decyzja percepcji, nic innego.

Poza tym przez taką postawę nie poprawisz niczego, jeśli rozsądek podpowiada, że coś warto naprawić/zmienić czy nawet trzeba. Bo to kierunek przeciwny względem zdrowia. Niezależnie na jakim poziomie rozwoju jesteś, to granie “biednego ja” gwarantuje Ci brak jakiejkolwiek poprawy.

A przecież to dla wielu bardzo wygodne – no bo nie tylko nie muszą nic robić, nic zmienić, ale jeszcze mogą sobie dalej doić np. przyjemność z grania ofiary świata, z nienawidzenia i zazdroszczenia innym i wiele więcej.

Jeśli podczas silnego akurat na Twój samochód spadnie gałąź, to ofiarą jesteś tak długo, jak długo zdecydujesz, by być. Każdy może mi zarzucić – “No łatwo ci mówić ‘nie denerwuj się!’, gdy naprawa takiego wgniecenia kosztuje kilka tysięcy!” Tak, łatwo mi mówić, bo ja praktykuję cnoty, a Ty jeszcze wolisz praktykować rolę ofiary. Mi łatwo mówić, bo zrezygnowałem z korzyści gniewania się i gdy pojawiają się nowe sytuacje, zawsze nad tym pracuję. Więc łatwo mi o tym mówić, bo nie tylko o tym mówię.

Pamiętaj – jeśli grasz bidulkę, to nie dlatego, bo jesteś bidulką, tylko doisz z tego skrywaną przyjemność.

Inaczej byś tego nie wybierał(a).

Jeśli jesteś uzależniony/a, to oczywiście nie masz żadnej powinności cokolwiek z tym robić. Tylko miej na uwadze, że jeśli nie wybierzesz uczciwej pracy nad sobą, to konsekwencje prędzej czy później przygniotą Cię do ziemi. To może wydawać się tragiczne w oczach osoby grającej bidulkę ale masa ludzi znalazła w sobie to, co niezbędne do zmiany, gdy sięgnęła dna. Bo to zawsze w nich było. Ale żeby to odnaleźć, trzeba poddać granie ofiary.

Niejednokrotnie mówiłem, że jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, to konieczne jest całkowite zaprzestanie obwiniania się, opierania, grania ofiary i wzięcie za to pełnej odpowiedzialności. 100%.

Tylko żeby ktoś tego nie odebrał bezmyślnie jak jeden z moich klientów, który sobie wmówił, że nie może zmienić obecnej pracy, dopóki jej nie zaakceptuje. Nikt nie jest zwolniony z korzystania z mózgownicy. ;) Naprawdę nie możesz zmienić pracy, dopóki nie zaakceptujesz obecnej? Pewnie, że możesz. Masz zaakceptować i wziąć odpowiedzialność za decyzje i działania prowadzące do zmiany i przestać grać ofiarę obecnej pracy.

Wybieraj trzeźwość.

Dlatego – jeśli masz np. problemy z koncentracją, to nie zwalaj odpowiedzialności na myśli. Nie myśli są problemem ale to, że Ty się nimi hipnotyzujesz. Dlaczego więc to robisz? Czego nie chcesz i od czego uciekasz? A skoro wiesz już, że problemu nie stanowią myśli, tylko to, że Ty się w nie wpatrujesz, bo masz z tego korzyści, to co jest rozwiązaniem problemów z koncentracją?

A jeśli masz problemy z zapamiętywaniem, to co stanowi rozwiązanie tego problemu? Podpowiedź – rób pisemne notatki, a gdy coś czytasz, czytaj na głos. Po wykonaniu notatki, przeczytaj i ją. Dzięki temu pracować będzie więcej zmysłów, niż tylko zmysł wzroku. W ten sposób zapamiętuje się dużo efektywniej.

A piszą do mnie ludzie, którzy od lat się męczą, mają problemy i nie stosują tak prostych rozwiązań. Dlaczego? Bo nie chcą tego rozwiązać. Gdyż mają korzyści z dotychczasowej sytuacji. Są przywiązani do tych korzyści i opierają się zmianie. Żyj bez oporu i bez przywiązania. Wybierz to i praktykuj.

Ludzie, którzy są na niskim poziomie rozwoju rzucają sobie pod nogi najczęściej takie kłody:

– Biedny/a ja, dlaczego mi się to przydarzyło?! Życie jest niesprawiedliwe!

– Nienawidzę się! Jestem gorszy/a od innych! Nic ze mnie nie będzie! Po co się urodziłem/am!?

Trzeba być przygotowanym, że jedno z tego (albo nawet oba typy) wybierzemy, aby jeszcze się opierać zmianie i nie zrezygnować ze swoich ukochanych pozycjonalności.

Masa ludzi traktowanie siebie jaką biedną ofiarkę, taką bidulkę, która wszystkim schodzi z drogi za dobre. Za zdrowe. Za porządne. Nazywają to “byciem dobrym” tylko dlatego, bo nikomu nie robią krzywdy. No, nikomu, prócz sobie. A że siebie postrzegają jak nikogo, to nie widzą problemu w robieniu sobie – nikomu – krzywdy. Jaką masz wartość we własnych oczach? Jakbyś ją nazwał(a)? Żałosna miernota? Zwyczajny przegryw? Glista niewarta splunięcia? A może coś lepszego jak – “Zaharować się i umrzeć”? ;)

Kto jest tego autorem? Oczywiście tylko Ty. Grasz główną rolę w dramacie, który sam(a) reżyserujesz. I naprawdę masz tylko jednego widza i krytyka – siebie.

Przypadkiem czy nie tak byli traktowani Żydzi podczas II Wojny Światowej? Schodzili Niemcom z drogi, postrzegani i traktowani byli gorzej od innych, bez szacunku; musieli przepraszać, że żyją, etc.? Dlaczego sądzimy, że takie podejście do siebie jest dobre? Cały świat stanął w obronie wolności, godności i życia. A my w drugą stronę! I potem wielkie zdziwko, że źle się żyje. I nazywamy to dobrym???

A gdy człowiek trochę już wzrośnie i przekroczy to biedowanie nad sobą, pokazuje się często drugie spektrum – “O ja głupi(a)! Jak mogłem/am do tego dopuścić!? Nienawidzę się! Tyle straconego życia, tyle utraconych szans!!!” To się bardzo nie różni, prócz nieco wyższego poziomu energii. To dalej jest użalanie się nad sobą i granie ofiary tym razem własnych wyborów. Co jest nawet jeszcze większym absurdem, niż granie ofiary ludzi/świata.

Tak – pod tym “biedny ja” kryje się nasza sadystyczna część gotowa karać siebie za najmniejsze bzdury. Gotowa rzucić się ze skały, bo coś się nam nie podoba lub bo z czymś nie chcemy się pogodzić. I taka osoba może powiedzieć sobie dowolną bzdurę – przykładowo, że miłość nie istnieje, bo w wieku nastoletnim dziewczynka, w której ta osoba była zakochana umówiła się z kimś innym.

Ta część nas gotowa wymyślać największe tortury innym za to, że np. nie powiedzieli jej “Cześć” w pracy! Już pracowałem z takimi ludźmi. Więc to nie jest teoretyzowanie. I takich ludzi są masy.

Musisz być gotowy/a poddać to pobłażanie sobie. Nie wypieraj go, nie wstydź się go, nie bój się, nie bagatelizuj, nie doszukuj się gorszych w świecie. WEŹ ZA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

To fundamentalny problem i błąd ludzi grających ofiary i bidulki – nie chcą wziąć odpowiedzialności za siebie i swoje życie. I choć takiej osobie powie się 100 razy, że dzięki temu przestanie cierpieć, woli dalej mówić – “No ale jak mogę zaakceptować to, że się urodziłem/am w rodzinie alkoholików?!” Inni się nawet na mnie obrażali i denerwowali – “JAK MOŻESZ sugerować, żebym wziął odpowiedzialność za winę i błędy moich rodziców!!!?”

W skrócie taki dialog brzmi:

– Chcesz wyzdrowieć?

– Nie.

Niestety masy ludzi uważa, że jedynym słusznym aktem pokuty za błędy jest cierpienie. Szczególnie w wierze chrześcijańskiej. No przecież sam fundament religii mówi wprost – Jezus umarł za grzechy ludzkości. Innymi słowy – ktoś musiał cierpieć, a nawet umrzeć, by mogło być lepiej. To sadystyczne i chore. A jednak globalnie akceptowalne i nawet chronione. Jedni zaczynają dorabiać do tego filozofie. Ale nie można dorobić filozofii w jakikolwiek sposób racjonalizującej mord na człowieku. I to na samym rzekomym Synu Bożym. A potem jeszcze mówimy, że bogaty nie ma wstępu do nieba i więcej degradujących przekonań i myśli. A dlaczego to nie biedny miałby mieć zakaz wstępu? Hmm? “Siedziałeś tylko, nic nie robiłeś, nie rozwijałeś się, pracowałeś głupio, narzekałeś, użalałeś się, grałeś ofiarę i chcesz wejść do nieba? Wracaj do Czyśćca i rozwijaj się dalej!” Oczywiście nikt nie zdecydował za nas, by się urodzić na tej planecie.

Albo picie krwi i jedzenie ciała. Każdy może też pofilozofować i powiedzieć o co w tym “tak naprawdę” chodzi. Ale to znowu akademicka naiwność. Ja dobrze pamiętaj, że mnie zlewał zimny pot, gdy przyjmowałem “ciało Chrystusa” w kościele, gdy byłem młodym człowiekiem. To było traumatyczne. Jeśli chodzi o coś innego, niż jedzenie ciała i picie krwi, czyli kanibalizm Syna Bożego, to do cholery dlaczego nie jest powiedziane wprost o co chodzi? Mi nikt tego nigdy nie wytłumaczył. Aby trafić do nieba musiałem regularnie pożerać ciało Syna Bożego. Szaleństwo… Naprawdę miliony ludzi to rozumieją? Jakby się popytać, to każdy powie co innego. A to oznacza, że nikt tego nie rozumie.

Dlaczego w kościele zamiast tej ludożerczej formułki nie mówimy – “Wybieram Boże dążenie do Ciebie, Twoją miłość, wybaczenie sobie i innym, będę dotrzymywał(a) przykazań i innych zasad dla dobra mojego i innych”? Już pisali do mnie nawet doktorzy teologii mówiąc mi, że się mylę, że nie mam racji. Ależ mam, bo ja mówię o tym jak to postrzegają ludzie w rzeczywistości, a nie wykształcone jednostki (i też nie jest powiedziane, że żyją tą wiedzą). I jak ja to odbierałem. Naprawdę marginalny ułamek ludzi dąży do kochającego życia.

No ale jeśli najpierw trzeba było umęczyć człowieka, a potem reszta pożera Jego ciało i pije Jego krew, to mi to przypomina bardziej stado szakali rozrywające i żywiące się padliną, niż praktykę integralności. A potem znowu – życie postrzega się jako straszne, niesprawiedliwe, a siebie jako słabych, biednych, niekochanych. Boga oczywiście jako strasznego, karzącego, osądzającego demona, etc.

Co jest totalnym nieporozumieniem. No ale jeśli w to wierzymy, to wierzymy, że tylko śmierć może nas oswobodzić z grzechu. Oczywiście ignorujemy wszelkie nauki Jezusa i fiksujemy się tylko na tym, co negatywne i co stanowi KONSEKWENCJĘ błędów. A Jezus mówił – błędów unikaj, koryguj, ucz się, rozwijaj – wybaczaj, kochaj, bierz odpowiedzialność. A nie – “będziesz cierpiał, kajaj się”…

No czy nie uważamy, że tylko cierpiąc możemy przebłagać Boga, żeby nas już nie karał za nasze pomyłki? Gdy coś przeskrobaliśmy jako dzieci, to nie baliśmy się powiedzieć o tym rodzicom ze strachu przed karą? Nie próbowaliśmy tego ukryć, by się nie dowiedzieli? Doszło do absurdów, że miliony facetów boi i wstydzi się powiedzieć już w szkole dziewczynce, że im się podoba. I od razu powstały i na tym pasożytnicze teorie, że są jakieś samce alfa, beta, że są chady, lepsze/gorsze geny, itd. Ludzie w to wierzą dosłownie. Naprawdę niewielki odsetek to analizuje i się z tym nie zgadza. Większość wykorzystuje to jako pretekst, by dalej grać bidulkę.

Gdy zwierzę wpadnie w pułapkę, to jest gotowe odgryźć sobie łapę, by się oswobodzić i żyć. A ludzie odwrotnie – chętnie wchodzą w pułapki i jeszcze nazywają to swoim losem, mówią, że takie jest życie, że się inaczej nie da. Gdy “walczą” to tak naprawdę opierają się i nie robią nic konstruktywnego. Żeby sięgnąć po to, czego pragną nie chcą się nawet zmierzyć z lekkim dyskomfortem odczuwania wstydu czy strachu. Ba! Wstydzą się swoich potrzeb i pragnień. Ukrywają je. A gdy znowu uciekną, to się potem jeszcze obwiniają.

Więc nie trzeba wcale być wierzącym, by karać się za błędy lub żyć w strachu przed karą innych i w efekcie karać siebie.

A dlaczego nie braliśmy za to odpowiedzialności? Dlaczego nie dokonać korekt, by błędów już nie popełnić? No bo człowiek na niskim poziomie świadomości kombinuje tylko w obszarze emocji. Nie wykracza poza niego. Tym samym nie może się oswobodzić z błędnego koła wstydu, winy, strachu i nienawiści. Przy czym także pojawia się bezsilność. Nie dziwne, gdy “piramidka” błędów jest już tak pokaźna. Zauważ, że banie się konsekwencji jest dziecinne, bo już dzieci to robią. Jeśli będziesz to kontynuować w życiu dorosłym, to nie zabrniesz w dobre miejsce.

No jeśli chcesz dojechać nad morze, a uparcie kierujesz się w góry, to nie dojedziesz nad morze, tylko w góry.

Czy ma ktoś dobry pomysł na to jaki byłby sens istnienia, życia i nauki, gdyby wszystko co negatywne było zabronione? Gdyby Bóg nie pozwalał na żaden błąd – jakby wtedy wyglądał ten świat? Nie wyglądałby. Bo nie byłoby dla niego sensu. Gdyby wszystkie dzieci zdawałby do kolejnej klasy niezależnie jakie stopnie dostały, jakim poziomem wiedzy dysponowały, to czy taki system byłby zdrowy? Czy byłby sens dla istnienia szkół?

Chciałbyś jeździć samochodem zbudowanym przez mechanika, który nie potrafi poprawnie dodawać, nie mówiąc o fundamentalnej wiedzy z mechaniki? No ale pokazuje Ci piątkowy dyplom. Czy cokolwiek by to znaczyło? Nie.

Więc znowu – rzeczywistość jest taka, że wiedzę, doświadczenie zdobywamy. Uczymy się. Możemy się rozwinąć. Zawsze możemy odpuścić jakąś korzyść z utrzymywanych negatywności, zmienić się. Zawsze.

Jesteś w miejscu, w którym opcja, by poddać narcyzm, wypierane, znienawidzone aspekty, za które się wstydzisz, za które się obwiniasz i których się boisz, jest cały czas dostępna. Decyzja, by je poddać zajmuje ułamek sekundy. Ale niektórzy aby ją podjąć muszą naprawdę się nacierpieć i sięgnąć dna. A i tak daleko nie wszyscy.

Jeśli się sobie przyjrzeć, to możemy dostrzec, że nienawidzimy się za konsekwencje własnych decyzji, by uciec od poczucia bezsilności, które też sami sobie wmawiamy. Opieramy się emocjom, walczymy z nimi, wypieramy je, projektujemy na świat, a za moment sami się nimi nakręcamy. Potem jeszcze mówimy, że porno daje nam ulgę i jest takim naszym małym szczęściem.

Nawet jeśli jesteś chory/a, uznawanie się za biednego, za ofiarę, to Twoja decyzja.

Nikt nie jest ofiarą niczego, dopóki sam tego nie wybierze.

Z ciekawostek – znajomy ma 2-letnią córeczkę, która ma cały czas masę energii, jest radosna, cały czas biega, eksploruje, w ogóle się nie męczy. Powiedział raz – “Moja córka jest cały dzień na 200% i potem pada z nóg”. To też kolosalny błąd percepcji, bo to co zdrowe i naturalne uważają za coś ponad normą. A normę – np. męczenie się, stresowanie, mało energii, życie niechętne, frustrowanie się, gdy się coś nie uda, id. Powiedziałem mu – “Nie, Twoja córka jest na 100%, to reszta ludzi jest poniżej”.

No ale jeśli normę uważamy za 200%, a za normę przyjmujemy coś, co od niej odbiega, to odbieramy sobie możliwość dokonania korekty. To tak jakbyśmy uznali grypę za normę i jej z tego względu nie leczyli, a brak grypy uznali, że to coś rzadkiego u jednostek i stanowiące 200% rzeczywistości. Życie to życie. To co życiem nie jest wynika z tego, co nie jest życiem. Brak energii, radości, zapału, ochoty wynika z czegoś, co nie sprzyja życiu i co sami wybieramy. To tyczy się także “biednego ja”.

Nie otrzymałem żadnego komentarza od nikogo, kto usłyszał moje słowa. A to oznacza, że nikt nie był gotowy zaakceptować faktu, że sam żyje nie na 100%. Powody chcą ukrywać. Zaakceptowałem i uszanowałem to i nie drążyłem tematu. Natomiast jeśli Ty chcesz wyzdrowieć z uzależnienia, nie możesz ich ukrywać. Trzeba się z nimi zmierzyć. Jeśli się zgłosisz do mnie, to będę to drążył i to bezlitośnie. ;) Nigdy nie mówiłem, że zdrowienie z uzależnienia jest komfortowe.

“Biedny ja” to również przekłamanie rzeczywistości. Bowiem jest sprzeczne z naszą spuścizną. Ewoluujemy bowiem ze świata zwierzęcego. Dowodem na to jest gadzia część mózgu i wiele innych podobieństw. Ba! Nie ma ludzkiego zachowania, którego nie przejawiałoby jakieś inne zwierzę.

Aby wyzdrowieć, najpierw musimy pozwolić sobie być doskonałym zwierzęciem.

Musimy pozwolić sobie mieć względem życia ochotę – mieć taką chrapkę na życie.

Być najlepszym wyrazem siebie jakim możemy być. Zauważmy, że altruistyczne zwierzę nie przeżyje. Jeśli mały tygrysek czy ptaszek dzieliłby się jedzeniem ze swoim rodzeństwem, to same by nie przeżyły. Jeśli tygrys nie polowałby, tylko litował się nad słabymi osobnikami innych ras, to zdechłby z głodu. A przy okazji to motywuje potomstwo również, by zapolować, zdobyć. A gdyby jedno z potomstwa robiło wszystko dla siebie i jeszcze za drugie, to to drugie pozostałoby nieporadne i zdechłoby lub zginęło.

Już nawet pisklęta kurek mające 1 dzień gdy coś podniosą z ziemi, chronią tego. Uciekają przed resztą. Nie pozwalają sobie odebrać swojej zdobyczy. 1 dzień… Jednodniowy pisklaczek żyje mądrzej od miliardów ludzi. Jednodniowy pisklaczek wkłada całą siłę w swoje piski. Tak jak ludzkie dzieci płaczą z całą siłą. Bo w ten sposób pragną żyć – informują o swoich potrzebach rodziców. Gdybyś chciał się wkurzyć tak jak płacze noworodek, to żyłoby Ci się kolosalnie lepiej.

Żaden tygrys nie gra bidulki, że musi polować, a sarenki tak szybko biegają. Nie. Zapier***a i w ten sposób przeżywa. A nie mówi – “No ja dzisiaj tak ciężko pracowałem, że nie mam siły”. Jak nie będzie miał siły, to zginie. Natomiast ludzie bardzo chętnie odbierają sobie siłę i grają ofiarę świata. I to nazywają dobrym. Boją się być odważni, śmiali i nazywają się dobrymi. A tych śmiałych nazywają np. pysznymi, dumnymi… Całkowite odwrócenie biegunów.

Dlatego też granie świętoszka, tym bardziej względem czegoś, co najpierw sami osądziliśmy (jak seks czy gniew), mówienie “ja taki nie jestem”, a potem skryte fantazjowanie o tym i wstydzenie się, gdy ulegniemy pociągowi, jest ślepym zaułkiem. Dużo ludzi spotkałem, którzy otwarcie nigdy się nie zdenerwowali, nie odwarknęli, a potem godzinami się frustrowali, obmyślali tortury dla innych, po czym się wstydzili, winili i tłumili to używkami i/lub porno. Prawda w takiej sytuacji jest, że uwielbiasz gniew, uwielbiasz nienawiść. Udawanie kogoś innego jest błędem, bo przez to nigdy tego nie przekroczysz.

Religie mówią, że gniew to grzech. Raz jeszcze – co to znaczy grzech? Błąd. Gniewanie się jest błędne, bo wynika z ograniczenia kontekstu, a więc odebrania sobie mocy. A gniewamy się, bo jesteśmy na poziomie, na którym uważamy to za dobre i mamy z tego korzyści i doimy ukrytą przyjemność – np. przyjemność wartościowania – “Ja lepszy/a, tamten debil”.

Granie “biednego ja” jest jeszcze dużo gorsze, niż gniewanie się na wszystkich za wszystko. Bo jest dużo niżej w rozwoju. Oczywiście, szczególnie faceci, i tu sobie dorobili “zabawę”. Nazwali np. wiecznie pogniewanych facetów “alfa”, a tych “grzecznych” (co oczywiście całkowicie nie odnosi się do cnoty o tej samej nazwie) nazwali żywicielami – “samcami beta”. To też zamyka nas w spektrum, z którego nie ma wyjścia, bo to jak klatka urojeń na temat rzeczywistości. Do tego jeszcze pojawia się obwinianie kobiet, że wolą “złych facetów”. Nie złych, tylko o wyższym poziomie energii i potencjalnie bardziej rozwiniętych. Tylko trzeba odróżnić podłogę od sufitu.

Możesz wieść ułożone, dobre życie, uczciwie pracować ale też nie grać ciapy, nie bać się kobiet, nie wstydzić się swoich zwierzęcych potrzeb, nie demonizować ich, nie nazywać brudnymi i cieszyć się wszystkim co życie ma do zaoferowania.

Wiele kobiet po setkach czy tysiącach lat ucisku i torturowania, mordowania, wykorzystywania jako maszynki rozpłodowe też chcą się trochę nacieszyć życiem. I mają serdecznie dość zawstydzania oraz obwiniania. A facet, który zawstydza i obwinia samego siebie i jeszcze wypiera swoją siłę jest w ich oczach odrzucający. I nie dziwne. I dobrze!

Te kobiety, które idą z rzekomo “samcem alfa” pobzykać się, nie grają “biednej ja”. I żyje się im dużo lepiej, niż użalający się nad sobą faceci. A ci co się użalają też by chcieli, fantazjują o tym, tylko sobie na to nie pozwalają. I jeszcze mówią, że to przez te złe kobiety…

Droga do Twojego zdrowia bardzo możliwe, że wiedzie przynajmniej tymczasowo przez to spektrum – ochocze, odważne, śmiałe realizowanie nie tylko swoich rzeczywistych potrzeb ale też pragnień. No bo jak nie teraz, to kiedy? Aaa, no tak, bo sądzisz, że najpierw musisz mieć świetną pracę, by się kobieta Tobą zainteresowała? No ale przed chwilą sam się użalałeś, że poszła z jakimś idiotą, który nawet nie ma pracy…

Niezależnie jaki scenariusz sobie wymyślimy, granie “biednego ja” zawsze jest błędem i zaszkodzi wyłącznie nam. Bo to nie sprzyja życiu, więc i życie temu nie będzie sprzyjać. Ten kto wybiera taką postawę, wybiera postawę przeciwną życiu. Więc i życie będzie przeciwne do Ciebie.

Powiedzenie “śmiałym los sprzyja” też sięga korzeni ludzkości. Bo tak jest.

I nie namawiam nikogo do chodzenia po ulicy i dewastowania czyjejś własności i nazywania tego śmiałością. Nie namawiam nikogo do tatuowania ciała, bo to takie “alfa”. Namawiam do np. zaczęcia mówienia prawdy. Do radykalnej uczciwości względem siebie. Namawiam do brania odpowiedzialności za swoje samopoczucie.

Jeśli pracujesz, a znajomy dzwoni zapraszając na imprezę, to odmawiasz bez poczucia straty i mówisz prawdę. A gdy jesteś wolny/a, to przyjmujesz z wdzięcznością i idziesz dobrze się bawić. Jeśli się boisz czy wstydzisz, nie wypierasz tego, akceptujesz to. Jeśli podoba Ci się kobieta i chciałbyś ją bzyknąć, to mówisz – “podoba mi się ta kobieta i chciałbym ją bzyknąć”. Krok po kroku gódź się z tym, kim jesteś. Ale też żyj rozsądnie. To że chciałbyś bzyknąć jakąś kobietę nie oznacza, że ona odmawiając Ci rani Cię czy czyni Ci dowolną krzywdę jak odrzuca czy ujmuje Ci honoru czy godności. To że Ty czujesz pożądanie nie czyni w niej żadnego długu względem Ciebie, ani powinności.

Każdy ma prawo do życia. Ty też. Nikt nie ma żadnej powinności spełniania Twoich zachcianek. Natomiast ludzie są dużo bardziej skorzy współpracować, gdy dostaną coś jako pierwsi. Coś pozytywnego dla nich. Coś co w ich oczach ma wartość.

Rozsądek podpowiada, że granie bidulki nie jest dobrym wyborem. No pomyślmy – czy jest chociaż jedna podziwiana, szanowana osoba, która gra biedulę? Nie nie słyszałem o takiej. Podziwiane i szanowane są jednostki zaradne, odważne, śmiałe, przedsiębiorcze. W nierozwiniętych społeczeństwach podziwiane są też jednostki silne fizycznie i tyle.

A jeśli ktoś sam wybiera granie bidulki ale to wypiera, to gdy Cię zobaczy jak grasz taką ciapę, to odczuje do Ciebie niechęć i być może stanie się nieprzyjemny. I osoby grające bidulki wtedy dodatkowo zaczynają się użalać i skrycie nienawidzić tych osób. Cały czas błędne koło.

Uważanie że coś jest nie tak ze światem i innymi ludźmi zawsze jest błędem percepcji.

Użalanie się nad sobą również. Niemal każda forma życia ma optymalne warunki dla swojej egzystencji. Począwszy od temperatury. Jak będzie za gorąco to możesz nawet umrzeć. Podobnie gdy będzie za zimno. Trzeba dążyć do zadbania o właściwą temperaturę. Żadne ekstremum nie sprzyja życiu.

Czym innym jest więc odczuć winę, bo popełniliśmy błąd ale dążyć do jego korekty i ew. zadośćuczynienia, gdy komuś wyrządziliśmy krzywdę. Objawem zdrowia jest rozumienie swoich błędów czy niedoskonałości i dążenie do ich korekty.

Winę czujemy dzięki temu, że w ogóle potrafimy dostrzec błąd w swoim postępowaniu.

A czymś zupełnie innym jest ślepe, bezmyślne obwinianie się cały czas. Podobnie z obwinianiem innych. Uzależnieni obwiniają siebie i często też swoich rodziców przez 20-30 lat. Nawet dłużej. A w tym czasie niczego nie poprawili. Bo skupili się tylko na graniu bidulki, obwinianiu i skrytej nienawiści oraz zazdrości tym, którzy tak nie żyli.

Czym innym jest odczuć wstyd po popełnieniu głupstwa, zrozumieć to i zadbać, byśmy już tego nie powtórzyli. A czymś zupełnie innym jest zawstydzanie siebie i sądzenie, że nie zasługujemy by dalej żyć, bo cała nasza egzystencja jest skażona przez ten błąd. A jeśli jeszcze uznasz, że ten błąd możesz wymazać tylko przez cierpienie to już masz pełen cyrk łącznie z fokami grającymi na trąbkach.

Czym innym jest wkurzenie się i wreszcie zrobienie tego, co odkładaliśmy miesiącami, a czym innym jest wieczne frustrowanie się, gniewanie bez żadnych twórczych działań i nienawidzenie bez końca.

Raz jeszcze przypomnę, że w każdym z nas jest potępiający sędzia gotów zabić za byle bzdurę. No bo czy powszechne zdemonizowanie seksu, a nawet uznawanie jej za grzech i zabraniający, zawstydzanie siebie, karanie się za to – za coś, dzięki czemu w ogóle mogliśmy się urodzić – nie jest sadystyczne? Filmy, w których dwie osoby uprawiają seks są dopuszczalne dopiero od 18-tego roku życia. A filmy, w których Schwarzenegger lub Stallone mordują z zimną krwią 100 ludzi i jeszcze rozbawiają wszystkich śmiesznym zdaniem na koniec można oglądać z najmłodszymi w święta. Na Youtube można pokazywać dowolne sceny rozszarpywania, mordowania, torturowania, rozrywania, rozstrzeliwywania, spalania żywcem, etc. i wszystko jest ok. A za pokazanie cycusia, nawet przypadkiem można stracić całe konto.

Co takiego złego jest w dwóch osobach doświadczających przyjemności w intymnej sytuacji? Cóż tak straszliwego w tym jest, że zaczęliśmy przeklinać siebie nawzajem używając do tego nazw seksualnych aktywności, a nawet intymnych części naszego ciała? Dlaczego brzydkie określenia kobiecego i męskiego narządu rozrodczego stały się synonimem osądzenia kogoś jako złego?

No bo jest w nas coś, co szydzi z życia. Co życia nie szanuje, co nie widzi w życiu wartości i jest gotowa odebrać życie sobie lub komuś za np. niezgodę w jakiejś kwestii.

To szydzi także z tego, co jest wpisane w naturę życia – radość, ekstaza, energia, pragnienie doświadczania, śmiałość, odwaga.

Wyluzuj z potępianiem. Jeszcze nie słyszałem, żeby jakiekolwiek zwierzę zostało potępione, bo zachowuje się jak zwierzę. Jednak jeśli Ty coś w swoim postępowaniu uznajesz za złe, to znaczy, że nie jest to złe, tylko jakiś aspekt Ciebie chce się rozwinąć – np. swojej pączkującej, niespełnionej seksualności możesz dodać cnoty – np. dyscyplinę i poczucie humoru, dzięki czemu uświęcisz ten obszar. Demonizowanie, wstydzenie się nie jest dobrym kierunkiem, bo to kierunek “w dół”, a nie “do góry”. Cnotliwość jest kierunkiem właściwym.

Nie należy się zatrzymywać na pożądaniu, gniewie, ani dumie.

Więc – nie pobłażaj sobie, nie graj ofiary, nie usprawiedliwiaj się, nie wmawiaj sobie bezsilności. Tylko koryguj się, bierz odpowiedzialność.

Jeśli podoba Ci się kobieta, to masz moment, by wybrać dalszy kierunek – ujęcie sobie wartości, wyprojektowanie jej na kobietę, zawstydzenie siebie i oczarowanie nią lub odpuszczenie lęku, wybór odwagi, śmiałości i podzielenie się pozytywną męskością, dzięki czemu oboje skorzystacie.

Tak jak z emocjami – organizm całkowicie inaczej zareaguje na osądzony lęk, a inaczej na zaakceptowany.

Ludzie potrzebują czasem upaść na samo dno, aż przestaną być dumni i wypierać odpowiedzialność. A są tacy, którzy nawet wtedy nie wezmą odpowiedzialności. Naprawdę nie musisz czekać, aż Ci się życie kompletnie rozsypie w pył, w tym Twoje zdrowie, związek, itd. A jeśli już się rozsypały – czy wreszcie zmieniłeś/aś kierunek, czy nadal grasz ofiarę i bidulkę?

Co – najpierw bidulka tak po prostu, potem bo mąż/żona nie tacy, jakbyś chciał(a), teraz bidulka, bo odeszli, potem bidulka, że boli, bidulka, że w pracy ciężko, bidulka, bo pandemia, bidulka, bo uzależniony/a… I sądzisz, że to bidowanie Ci wszechświat zrekompensuje? Z mojego doświadczenia i wielu innych – nie. Dowali Ci jeszcze bardziej, by tak zabolało, by wszystkie korzyści z trzymania się dumy i uporu w Twoich oczach nareszcie stały się zbyt małe, by dalej się ich trzymać. I gdy nareszcie przestaniesz grać ofiarę i doświadczysz jak to jest żyć odpowiedzialnie, podziękujesz za to wszystko. Ja dziękowałem ze łzami w oczach za oswobodzenie się z mentalności ofiary i za wszystko czego doświadczyłem, by nareszcie to odpuścić.

Pamiętaj – punkt ten mówi o dokonaniu wyboru, by zrezygnować z postawy “biedny/a ja”. Oznacza to konieczność podjęcia świadomej decyzji, gdy będzie Cię kusiło, by zacząć się tak postrzegać. I oczywiście decyzja ta sama się nie podejmie. Właśnie być może przez całe życie podejmowałeś/aś decyzję, by grać bidulkę. Możesz być do tego przywiązany/a i w takiej sytuacji na pewno masz z tego duże korzyści lub korzyść, której nadałeś/aś duże znaczenie. Z tego też trzeba zrezygnować.

Być może np. Twoi agresywni rodzice (lub jedno z nich) litowali się nad Tobą, gdy grałeś taką biedotę. Przestawali krzyczeć, może unikałeś/aś pasa i “dawali Ci spokój”. Może Ci się więc wydawać, że reszta świata będzie postępować tak samo. Niektórzy sądzą, że sam Bóg się nad nimi ulituje, gdy zobaczy ich skulonych w kącie, trzęsących się ze łzami w oczach. Służę wyjaśnieniem – jak płaczesz, czyli jesteś na poziomie żalu, to jesteś wyżej od bezsilności. Ale gniew jest jeszcze wyżej. Dużo wyżej. Dlatego świat postara się wyciągnąć Cię na poziom gniewu. Np. doprowadzając do sytuacji, w której możesz się tylko uznać za bezsilnego/bezsilną, albo podjąć konstruktywne działania. Bo oczywiście samo gniewanie się nie da Ci nic tak jak użalanie się, stresowanie czy wstydzenie. Emocje to energia. Korzystaj z niej twórczo.

Ale jeśli będziesz grać bidulkę emocji – “No super mi się uczyło/pracowało/odpoczywało, aż znowu mnie ta osoba nie zdenerwowała!” – to nigdzie nie zajdziesz. Ale nie przez inną osobę, tylko przez własną decyzję, by grać ofiarę/bidulkę.

W takim wypadku nie tylko potrzebna jest odpowiedzialność ale może również wybór odwagi. Nareszcie wybór tego, co naprawdę pozytywne. Odwagi, by wziąć odpowiedzialność m.in. postrzegasz tę sytuację, bo to co czujesz odnośnie niej to właśnie tego konsekwencja.

5. Dokonuj wyborów zamiast usilnie pożądać, pragnąć, chcieć czy chcieć dostać. “Dobry Boże, jestem ofiarą tego niezaspokajalnego łaknienia. Proszę, pomóż mi”. Bądź gotów poddać to pożądanie Bogu.

Są tu dwie niezwykle ważne rady – po pierwsze – dokonywać świadomego wyboru. Zamiast tego większość ludzi tylko chce, pragnie, fantazjuje albo chce chcieć. Mówią – “chciałbym/chciałabym” – więc nawet nie chcą, tylko oczekują, że chcenie pojawi się w przyszłości. Chcą zacząć chcieć. W tym wszystkim jest tylko nieświadome, bezwolne oczekiwanie i hipnotyzowanie się mentalnym bełkotem oraz opieranie się temu, co czują odnośnie problemu, wyzwania, celu, marzenia, pragnienia.

Bez wyboru nic się nie zmieni. A raczej – bez nowego wyboru. Bo przecież cały czas dokonywana jest decyzja, by nie działać, by zwlekać i by projektować na to czego chcemy coś – np. wielką wartość, znaczenie ale też lęk, wstyd czy winę. I cały czas dokonujesz decyzji, by wpatrywać się w mentalny bełkot. Niekończący się “potok” myśli nie mających żadnego znaczenia, ani wartości.

Dlaczego ważne jest poddawanie pragnienia? Zacznę od tego –

bo te niekończące i niezaspokajalne łaknienia seksualne, to nie tzw. “potrzeby seksualne”!

Gdyby to były Twoje potrzeby, to nie cierpiał(a)byś mając je, ani dążąc do ich realizacji.

Gdybyś RADYKALNIE UCZCIWIE przeanalizował(a) te łaknienia, dostrzegł(a)byś, że to tylko przekonanie, że jak zdobędziesz X, to zniknie Y. Np. uczucie braku czy samotności. No ale już w tych uczuciach jest problem – bo każde uczucie to konsekwencja percepcji. Więc próbujesz zdobyć X, pragniesz go ale to całe pragnienie wynika z urojenia, że Y jest realne. Wiesz, być samemu/samą, a czuć się samotnym/samotną, to dwie zupełnie różne rzeczywistości. W pierwszej możesz czuć spokój, a nawet ekstazę własnej egzystencji, a druga to konsekwencja m.in. grania ofiary okoliczności i własnych uczuć.

W takich okolicznościach pragnienie seksu nie jest normalne. Jest powszechne ale nie ma nic wspólnego z normalnością. Dlaczego nie? Bo:

-Nie wynika ze zdrowia. Zauważmy, że są ludzie, którzy odkładają fundamentalną potrzebę snu. Mają problemy ze snem. Nie chcą iść spać. Dlaczego nie? Bo obwiniają się za miniony dzień i/lub boją czegoś następnego dnia. Nie różni się to niczym od odkładania podejścia do ładnej kobiety, której pragniemy. Gdy przyjrzymy się temu pragnieniu, to dostrzeżemy, że to sposób na ucieczkę, a nie realna, mądra, naturalna potrzeba. Ucieczkę od czego? Np. od poczucia samotności. Zaś to poczucie to konsekwencja naszej percepcji. Więc chcemy uciec od konsekwencji własnej percepcji, której nie korygujemy.

– Celem tego jest pragnienie dla samego pragnienia. Bowiem pragnąć nie czujesz przynajmniej wstydu, winy, apatii, żalu, ani strachu. No chyba, że samemu dodasz je do pragnienia. Niemniej – chcesz utrzymywać ten stan. Chcesz chcieć. Masa ludzi mi mówiła – “Jak już to zdobędę, to zniknie ta cała ekscytacja i z czym zostanę?” Albo mówią – “Jeśli miałbym się cieszyć zanim to zdobędę, to po co miałbym to zdobyć?”. Widzisz? Chcą tylko non stop się “ekscytować” (dopamina, adrenalina), chcieć, pożądać, pragnąć, fantazjować (125-149). A nie zdobyć i doceniać, być zadowolonym (255).

W ten sposób bronią pragnienia, bo nie chcą żyć, tylko pragnąć żyć. Nie chcą osiągać, tylko pragnąć osiągać. Nie chcą radości, tylko chcą pragnąć radości. Itd. Bo nie znają nic innego. Dla nich pragnienie to ekwiwalent radości. Ale pragnienie (125-149) jest bardzo dalekie od radości (335). Nadal wybierają przebywanie na poziomie bardzo niskim i dlatego nigdy niczego nie mogą zaspokoić. Tak jak nie można zaspokoić niskiego ciśnienia lub niskiej temperatury.

Jedyne co mogą, to ewentualnie stłumić to, co czują przez używki czy wieczne ekscytowanie się. A to tematu oczywiście nie rozwiązuje.

Druga rada odnosi się do modlitwy i pragnienia. Mówiłem wielokrotnie, że myślenie to proces samoistny, ciągły i nieskończony, na który nie mamy wpływu. Jednak to nie wszystko. Myślenie odbywa się w polu energii (pola te generalnie nazwane są atraktorami), któremu osoba uzależniona podlega. To tak jakby przyciągał nas magnes, a my mieli za mało siły, by się oswobodzić z jego wpływu. O atraktorach możesz przeczytać w książce dr Davida R. Hawkinsa “Siła czy moc”.

No bo – czy możesz przestać pożądać, pragnąć? Nawet jeśli cierpisz, frustrujesz się, nie dokonujesz decyzji, odwlekasz je, nie masz zamiaru wykonać żadnych działań – nawet jeśli przez to wszystko jest Ci źle, nie możesz przestać pożądać. Tak jak jeśli jesteś w wodzie to nie możesz przestać moknąć. Zgadza się?

Nie możesz oswobodzić się z pola energii, w którym jesteś siłą i zmaganiem. Opiłek żelaza nie może przestać podlegać wpływowi pola elektromagnetycznego niezależnie co zrobi. Co można zrobić? Poddać wewnętrzny ładunek, przez co zostanie on automatycznie podniesiony. Tak jak balon po zrzuceniu balastu uniesie się bez problemu.

A jednym z elementów tego ładunku, który trzyma Cię na niskim poziomie pożądania jest iluzja suwerenności, niezależności, oddzielenia od Boga, iluzja separacji, iluzja samotności – bycia odciętą od reszty jednostką. Tak się może wydawać wyłącznie na niskim poziomie świadomości. Mówiłem w artykułach o cnotach o radości istnienia. To stan, w którym Ty i życie już współpracujecie – bo jesteś zestrojony z “nurtem” życia. Wtedy każda Twoja intencja, każdy wybór mogą zostać zrealizowane swobodnie i bez zmagania. I nie ma mowy, by czuć się i postrzegać wtedy jako oddzielony od czegokolwiek. Wliczając od swojego życia i konsekwencji własnych decyzji. Bo odpowiedzialność i wysoka świadomość to jedno i to samo.

Jeśli jesteś jeszcze na niskim poziomie rozwoju, to nie bój, ani nie wstydź się sięgać po coś w świecie. Ale pamiętaj, że to już nie świat, w którym można napaść i zabrać. To już nie jest ok. Kiedyś było ale już nie dziś. Dzisiaj liczy się współpraca, dzielenie się tym, co pozytywne, co wartościowe.

Poza tym zauważ, że już we własnym postrzeganiu myśli tworzysz iluzję separacji. Nazywasz umysł i myśli “moimi”. Wyjaśniałem ze 100 razy na tym serwisie, że myślenie to proces bezosobowy jak wianie wiatru. Myślenie nie jest niczyje i każdy go doświadcza. Nikt nie jest w tym osamotniony. No ale wystarczy, że wmówisz sobie i uwierzysz, że te smutne myśli są tylko Twoje i to Twój smutny los, że je widzisz i już pojawia się przekonanie, że jesteś odseparowany od innych, od szczęścia, od radości, etc. Na pewno zdarzyło Ci się “pomyśleć” to samo co osoba obok. I wtedy każdy jest zaskoczony i wymyśla dla żartu niedorzeczności typu – “Ej! Wyjdź z mojej głowy!” czy “Wow, musisz czytać w moich myślach!” No bo każdy myśli, że to jego ukryte, osobiste myśli. A tak nie jest. Więc jak jakaś cyganka odczyta jakąś “Twoją myśl” (np. że 17 lat temu Twoja mama chorowała na coś), to ta pani nie ma magicznych mocy. Ot, nieco lepiej jest dostrojona do rzeczywistości ale pewnie też za bardzo nie rozumie dlaczego może “czytać myśli/przeszłość”. Od razu powiem, że przyszłości przewidzieć nie można. Ew. można mówić o prawdopodobieństwach.

Trzecia krytycznie ważna sprawa odnośnie tej drogi – “bądź gotów poddać to pożądanie Bogu”. Wiele osób modli się ale nie są wcale gotowi aby ujawnić, ani poddać to, przez co w ich życiu nie ma tego, o co się modlą. Chcemy, nieraz nawet wymagamy, by Bóg zrobił coś za nas. Bez poddania tych nieuświadomionych oporów i/lub przywiązań oraz korzyści już byśmy to mieli. Bo Bóg nam tego nie odmawia. To my sobie tego sami odmawiamy. Ale znowu – bez wybrania odpowiedzialności nigdy nie staniemy się tego świadomi.

Prosząc więc np. o lepszą pracę być może ujawni się cała nienawiść do siebie, przez którą nie pozwalasz sobie na lepszą pracę – pracę, której nadajesz większą wartość. Bo nie możesz mieć niczego, co w Twoim postrzeganiu jest ponad Tobą. Dopóki masz marny obraz siebie, to będziesz mieć marne rezultaty i ogólnie marne życie. Na własne życzenie. A nawet jak życie pozornie będzie fajne, to i tak nie będziesz odczuwać radości, tylko np. zawsze Ci będzie czegoś brakować, więc i tak Twoje doświadczenia będą marne. Albo będziesz rozdawać swój majątek, by zyskać ochłap zainteresowania Tobą ze strony innych. Albo będziesz mówić – “Mam już wszystko, a nadal nie czuję szczęścia. Życie jednak jest do d**y”.

Pamiętaj też, że to co Ty uważasz za dobre, wcale nie musi być dla Ciebie ani dobre, ani zdrowe, ani mądre. Dowodem na to są uzależnieni, którzy sądzą, że wypicie wódki czy włączenie porno jest dobrym wyborem.

Dlatego też – dokonuj świadomych, odpowiedzialnych wyborów. Nie zwalaj niczego nie uczucia. Jeśli czegoś chcesz, powiedz to klarownie, jasno i zdecydowanie – “WYBIERAM TO”. A następnie zacznij dążyć do realizacji tego. Odważnie i uczciwie. Jeśli się boisz lub nie chcesz się podjąć jakiegoś działania – też to uczciwie i szczerze przyznaj – “Nie chcę tego, bo się boję XYZ”. W takiej sytuacji bez sensu jest dalej tego pragnąć, bo tylko się będziesz frustrować i potencjalnie cierpieć. Poddaj to pragnienie. Nie zwalaj też swoich decyzji na nikogo. Nie ma już “Robię to, bo mi ktoś kazał”. Nie. Cokolwiek robisz. robisz to z własnej decyzji. Nie ma innej przyczyny.

Zauważ, że też dzięki podejmowaniu świadomych decyzji przestajesz być ofiarą samego pragnienia. Bo nie ma już “pragnę” i koniec. Tylko “wybieram X lub Y”. Nie kierujesz się już niezaspakajalnym pragnieniem, czyli niekończącym się poczuciem braku.

A skoro wybierasz X lub Y, bo widzisz w tym korzyści, to możesz poddać też te korzyści. I wtedy w Twojej świadomości pojawi się jeszcze opcja Z, a może nawet kolejna i kolejna, których wcześniej nie dostrzegałeś/aś lub z góry odrzucałeś/aś.

6. Poddawaj wszystkie łaknienia i pragnienia Bogu. Miłość Boga jest wszystkim czego pragniesz. Módl się.

Bardzo istotna rada. Żadne pragnienie nic nam nie daje. Możemy sobie czegoś pragnąć latami i będziemy pragnąć w nieskończoność. Pragnienie nas do tego nie przybliży. A jeśli nazbieramy pragnień, cały czas będziemy czegoś pragnąć i nigdy nie pozwolimy sobie wzrosnąć w energii. Czyli nigdy nie będziemy dysponować poziomem energii niezbędnym, by to osiągnąć, zdobyć czy zrealizować. Gdy dodatkowo będziemy stawiać czemukolwiek opór (co jest niemal gwarantowane), to nasz poziom energii będzie się cały czas obniżał. Może pojawić się frustracja, rosnące poczucie oddzielenia od tego czego pragniemy, poczucie bezsilności, żal, poczucie winy, wstyd, etc.

Przypominam – pożądanie to przedział jakości i ilości energii 125-149. Wydaje się pozytywne, bo pożądanie jest nad strachem. I potencjalnie pragnąć np. by już nigdy nie doświadczyć czegoś strasznego możemy wykorzystać twórczo energię pragnienia i zrealizować swój cel.

Jest jeden cel pragnienia – informacja. Czegoś/kogoś chcesz. To wszystko. Wiesz to. Koniec roli pragnienia. Ale ludzie nawet nie pragną czegoś, tylko nie chcą. Zamiast – “pragnę polepszyć swoje życie” wybierają niechęć do cierpienia. Mówią – “nie chcę już się tak czuć”. I co? No wybierają to, co najszybciej przyniesie im zmianę samopoczucia – np. alkohol, porno, narkotyki, papierosy. Niszczą sobie tak zdrowie, przez co w konsekwencji nie mają energii, by faktycznie zmienić coś w swoim życiu. Mówią jeszcze, że im porno daje lub umożliwia zrelaksowanie się. Nie podejmują się pracy wymagającej wysiłku przynoszącej długofalowe pozytywne rezultatu, bo nie mają energii, gdyż cały czas stawiają opór.

Jeśli boli Cię brzuch, to pragniesz zmiany na lepsze. To informacja, że chcesz dla siebie dobrze. I nic, tylko się męczysz z bólem? Czy szukasz rozwiązania i je stosujesz? No mam nadzieję, że to drugie. Wykorzystujesz energię pragnienia, by nie zatrzymać się na bezsensownym zmaganiu się ze złym samopoczuciem. Jak trzeba to idziesz do apteki lub lekarza po lek. Działasz aktywnie, by naprawdę rozwiązać ten problem. Działasz POMIMO bólu. Dlatego prędzej czy później problem ten rozwiążesz.

Przypominam – znajdziesz to czego szukasz.

Ale pragnienie dla samego pragnienia jest totalnie bezwartościowe. Chociażby dlatego, bo osoba pragnąca najczęściej wcale nie ma intencji odważnie i śmiało sięgnąć po to, czego chce. Ponieważ nie chce uświadomić sobie i wziąć odpowiedzialności za to, przez co już tego odważnie i śmiało nie realizuje lub nie ma. Jest na dość znośnym poziomie pożądania (125-149) i nie chce zmierzyć się z poziomami niższymi jak strach (100-124), nie mówiąc o wstydzie (0-29) czy winie (30-49). Ale to właśnie przez tę niechęć nie pozwala sobie na nic nowego i lepszego dla siebie. To trochę jak z drzewem. Drzewo aby rosnąć do góry, musi najpierw wejść głębiej w ziemię – rozwinąć system korzeni. Podobnie Ty – jeśli chcesz więcej czy “wyżej”, to najpierw konieczne jest wejście głębiej – “niżej”. Czyli ujawnienie z podświadomości tego wszystkiego, przez co to, co “więcej/wyżej” nie jest dla Ciebie naturalne, swobodne czy nawet możliwe. Dlatego dałem też przykład z balonem – jeśli nie poddasz bagażu, nie odczepisz go, to wyżej nie wzlecisz. A jak będziesz próbować na siłę, to zbyt duży płomień może nawet zapalić balon.

Wielokrotnie mówiłem, że “każde ‘nie mogę’ to nieuświadomione ‘nie chcę’“. Co szybko można sobie udowodnić, gdy wybierzemy radykalną szczerość i dostrzeżemy, że oczywiście możemy np. codziennie rozmawiać z kobietami czy pracować uczciwie, efektywnie, starannie, tylko nie chcemy. Ponieważ nie chcemy np. narazić się na dyskomfort, nie chcemy zrezygnować z wpatrywania się w mentalny entertainment, nie chcemy przestać martwić się (bo np. sądzimy, że coś nas martwi, czyli jeszcze zwalamy odpowiedzialność), etc. Błąd może polegać na tym, że próbujemy kontrolować myślenie, co oczywiście nie przynosi żadnych rezultatów. I po tygodniach, miesiącach czy latach tych nietrafionych starań możemy dojść do wniosku, że naprawdę nie możemy np. pracować w skupieniu, bo cały czas “przeszkadzają nam myśli”. No ale oczywiście możemy, tylko pytanie dlaczego się cały czas wpatrujemy w to myślenie? No bo sądzimy, że my myślimy. Co także wynika z nieświadomości rzeczywistości. A czy chcemy być jej świadomi?

Dlatego też poddawaj wszystkie pragnienia i łaknienia Bogu OD RAZU, GDY SIĘ POJAWIĄ.

Nie zwlekaj nawet sekundy. Bo gdy dasz temu energię – będzie Ci bardzo trudno już zboczyć z tego kursu i prawie na pewno obejrzysz porno (to co teraz napisałem nie może stanowić argumentu do usprawiedliwiania się!).

Nawet w sztuce uwodzenia jest to znane – tzw. “reguła 3 sekund”. Jeśli widzisz piękną kobietę i do 3 sekund nie podejmiesz decyzji, by do niej podejść, to znaczy, że wcale tego nie chcesz. I po tym czasie od razu zaczniesz się wpatrywać w myśli racjonalizujące tę niechęć – tę decyzję.

Oczywiście te myśli mogą się wydawać sensowne – “A co mam powiedzieć?”, “Jak mam podejść?” Odpowiadam – co powiedzieć? Prawdę. Jak podejść? Pewnie i z miłym, przyjemnym uśmiechem. Możesz ćwiczyć przed lustrem.

Natomiast bez radykalnej uczciwości, że wolimy nie poczuć niekomfortowego strachu, wstydu czy winy, niż podejść, rozwinąć się, doświadczyć, umówić się, będziemy ganiać za własnym ogonem.

Dokładnie tak samo ma się sprawa z poddawaniem czegokolwiek Bogu. Jeśli tego nie zrobisz od razu, to znaczy, że wcale nie chcesz tego zrobić. No bo jeśli się oparzysz to myślisz jak zabrać rękę, czym ją schłodzić? Nie. Natychmiast ją zabierasz, bo to ma priorytet. Na całą resztę przychodzi czas, gdy najpierw wykonasz tę fundamentalną czynność zabrania ręki z gorącego obszaru/przedmiotu. Nie czekasz, nie zwlekasz z tym. Robisz to od razu. Nawet zrobisz coś, czego zazwyczaj nie robisz – np. odepchniesz ludzi od zlewu i podłożysz rękę pod strumień zimnej wody lub wsadzisz rękę do czyjegoś kieliszka z zimnym drinkiem. Zrobisz wszystko, by problem rozwiązać.

Gdy chce Ci się siku, to samo. Nie czekasz. Ew. jeśli nie masz takiej możliwości, zaciskasz mięśnie i wyczekujesz najbliższej okazji czy możliwości, by to zrobić. Chcesz tego, szukasz dla tego sposobności. A co z kobietami czy dowolnymi innymi marzeniami/celami/pragnieniami? Wyszukujesz dla nich sposobności czy raczej wyszukujesz usprawiedliwień?

Rozpoznaj w pragnieniach brak przyjaciela. W myślach też. I emocje, i myśli to nie Twoi przyjaciele! Ale też to nie Twoi wrogowie. Po prostu nie opieraj o nie swoich decyzji, ani nie buduj żadnych opinii, ani percepcji. Traktuj je jako bezosobowe wydarzenia w świecie. “O! Myśli się myślą!” – stajesz się tego świadomy i tyle! Jak z wiatrem – jak wieje, to wieje. Nie drążysz tematu godzinami. Nie pytasz skąd, po co, dlaczego, a może na kogoś wieje niesprawiedliwie? To nie ma znaczenia. Bo go nie nadajesz. A myślom i pragnieniom jednak nadałeś i to zapewne bardzo duże znaczenie. Pora to zacząć poddawać.

To praktyka natychmiastowego poddawania bardzo Ci się przyda. Bo będziesz mógł/mogła ją stosować także do np. poddawania oporu, stresu czy frustracji. Wszystkiego negatywnego. Gdy tylko się pojawi lub gdy widzisz, że zaraz zaczniesz XYZ, od razu – NATYCHMIAST – to poddajesz.

Co to znaczy poddać? Kompletnie oddać to w “ręce” Boga. Tak jak list pani w okienku na poczcie. Oddajesz, puszczasz i przestajesz się tym zajmować ufając, że dojdzie we wskazany adres.

Ja Ci tego nie wytłumaczę. Możesz tego doświadczyć. Jeśli w pewnym momencie pojawi się “impuls”, czyli pragnienie, by np. obejrzeć zdjęcie jakiejś ładnej dziewczyny czy wykonać jakąkolwiek bezsensowną czynność, poddajesz to, rezygnujesz z tego. Oddajesz to pragnienie Bogu. Gdy faktycznie to zrobisz, doświadczysz spokoju i poczucia wolności.

Nie muszę Ci tego tłumaczyć, bo każdy w swoim życiu poddawał już pragnienia. Np. jeśli pragniesz zjeść pizzy, zamawiasz ją. W międzyczasie puszczasz się pragnienia. Zazwyczaj dopiero, gdy pizza przyjdzie. Jednak praktycznie nikt nie jest tego świadomy – raz, że w ogóle ma to miejsce, dwa – skupia się na jedzeniu. ;) A jeśli Ty hipnotyzować się będziesz mentalizacją, no to nigdy nie podejmiesz decyzji, by pragnienia się puścić. A ono będzie zasilać myślenie w nieskończoność.

Nie mówię o poddawaniu tylko pragnień rzekomo pozytywnych jak sława, kobieta/mężczyzna, pieniądze. Mówię też o poddawaniu np. strachu przed porażką. Pragniesz się nie pomylić? Od razu to poddaj! Przestań się tym przejmować! Wyciągaj rozsądne wnioski i wio do przodu!

Pragniesz, by nikt Ci nie mącił spokoju np. po ciężkim dniu pracy? NATYCHMIAST poddaj to bzdurne pragnienie! Bo nic Ci nie daje, tylko będziesz żyć w napięciu i gwarantuje to, że gdy ktoś zadzwoni do Ciebie nawet z najlepszą intencją, to się zdenerwujesz. Bo już samym pragnieniem odbierasz sobie spokój.

Pragniesz nie mieć w pracy kłopotów? Co robimy z tym pragnieniem? Poddajemy! Niech sobie będą kłopoty! Rozwiązując je w spokoju wzrośniesz, rozwiniesz się.

Pragniesz, by Twoje dziecko urodziło się zdrowe? Od razy to poddaj, nie czekaj. Bo pragnienie to nic nie da, a jeśli dziecko urodziłoby się chore, to tylko będziesz niepotrzebnie cierpieć, zamiast skorzystać z wysokiego poziomu energii spokoju, by zadbać o jego dobro. Łatwo mówić “pragnę dla swojego dziecka tego, co dobre” ale jeśli najpierw nie zadbasz o siebie, to kto zadba o Twoje dziecko? Tak jak w samolocie maskę tlenową i pasy zakładasz i zapinasz najpierw sobie. Bo jeśli Ty stracisz przytomność, to Twoje dzieci sobie nie poradzą. Samo pragnienie jest błędem. Pragnienie, by naszym dzieciom było dobrze jest popełnianiem błędu licząc, że dzieci go nie popełnią. Wiesz co? Ależ popełnią. Bo dzieci większość uczą się przez naśladownictwo. I też zamiast żyć racjonalnie zaczną tylko pragnąć.

No powiedz – tak przyjemnie Ci się pragnie tego, czego nie masz? Przecież to udręka! I oczywiście zwala się to na to, czego nie mamy. “Ciepię, BO tego nie mam”. Ale cierpisz przez pragnienie, a nie przez ten brak. Gdybyś “uniósł/uniosła maskę” pragnienia i zobaczyła co się “tam” znajduje, dostrzegł(a)byś przede wszystkim opór, poczucie braku, nadawaną wartość poza siebie i ujmowanie jej sobie i więcej.

Ja bez modlitwy nie dałbym rady. W najgorszych chwilach, w czarnych dniach bez nadziei (są spodziewane i będą również Twoim doświadczeniem jeśli już nie są/nie były) tylko modlitwa pomagała. A tak naprawdę nie modlitwa, tylko gotowość do poddania Bogu m.in. lęków, wstydu, winy, łaknień. Prośba nareszcie o miłość Boga, a nie o te wszystkie przywiązania, przedmioty, osoby czy zdarzenia, którym ja nadałem wielkie znaczenie i wartość sądząc, że to dla mojego dobra. Naturalnie bez poddania tego, czym przesłaniasz miłość Boga, nie doświadczysz jej.

Pamiętaj, że Ty, nikt inny, doprowadził Cię do obecnej sytuacji. Jakże możesz więc nadal na tym polegać? Powiedz. 20, 30 lub więcej lat dzień w dzień, co minutę wybierania tego, co szkodliwe, brnięcia dalej i dalej w iluzje i w cierpienie i nadal temu ufasz? A Bogu nie? Jeżeli nie, to chociaż zaufaj tym, którzy mieli problemy, które Ty masz i którzy je rozwiązali i zacznij ich naśladować. A jeśli nadal będziesz ufać myśleniu, to na co liczysz?

Jeśli pragniesz, by kobieta, do której podchodzisz zareagowała pozytywnie, no to sam już na starcie ją ograniczasz, nie pozwalasz jej żyć. Dlaczego chcesz, by zareagowała pozytywnie? A jeśli jej “negatywna” reakcja to będzie dla Ciebie test? I jeśli pozostaniesz spokojny i zadowolony pomimo jej rzekomej negatywnej reakcji, to wywrze to na nią ogromne wrażenie, dzięki czemu reszta relacji będzie lekka i swobodna jak motylek? Nie próbuj ograniczać świata. AKCEPTUJ. Niech akceptacja to będzie Twój punkt wyjścia względem wszystkiego.

Przypominam, że Akceptacja jako poziom świadomości to poziom 350. To poziom niezbędny do wyjścia z uzależnienia. Pragnąć zatrzymujesz się na poziomie 125-149. “Wielkie pragnienie wyzdrowienia” ma tylko jeden cel – informację, że wybierasz zdrowie. Ale na pewno je wybierasz, czy tylko go pragniesz, bo akurat czujesz pragnienie i boisz się cierpieć? Jeśli swoje decyzje opierać będziesz o emocje, to wiesz co? Emocje miną i się zmienią. Jeśli Ty wraz z tym zmienisz swoje decyzje, nie dojdziesz do zdrowia. A jeśli wytłumisz strach, to przestaniesz “bać się cierpienia” i co wtedy? Powtórzysz te same decyzje, co setki, a może tysiące razy wcześniej i znowu doprowadzisz do tego samego. Masy ludzi tak żyją.

Jak masz przed sobą prostą drogę (a taka jest droga do zdrowia, spokoju i szczęścia) i zaczniesz skręcać, zawracać, kombinować, to wiesz co? Zjedziesz z tej drogi.

Albo ludzie mówią – “mam nadzieję”, “mam wiarę”, “nie trać wiary/nadziei”. No a jak je stracisz, to co? Jak nagle cała “pewność siebie” minie/zniknie, to co wtedy? Jak nagle, nie wiadomo dlaczego poczujesz masę strachu, to co? Koniec świata? Koniec drogi?

Wybieraj pokój. Akceptuj rzeczywistość. Tego stracić nie możesz.

A “posiadanie nadziei” to takie samo emocjonowanie się jak każde inne. Od razu towarzyszy temu strach przed utratą. Nie tylko musisz temu oddawać energię żeby to utrzymać ale też jest pewne, że to się zmieni. Człowiek żyjący zdrowo podąża wybraną drogą niezależnie od tego co czuje. Jak czuje się gorzej, to to akceptuje, postępuje rozsądnie i jak najszybciej wraca na obraną drogę. A nie niszczy sobie mózg i mówi, że odczuwa spokój. Nie dąży do zapominania o życiu i problemach, tylko żyje odważnie, chętnie, a problemy rozwiązuje. Uczciwie.

A co to jest ta wiara czy nadzieja? Może mi ktoś wyjaśnić? Powiem Ci co to jest – to zdolność wyobrażenia sobie tego, czego jeszcze nie masz/czego nie robisz/czym nie jesteś. Tyle. Jeśli więc “masz nadzieję” i tyle, to wyobrażasz sobie to, czego np. nie masz i tyle. Do czego to doprowadzi? No, do niczego. Dlaczego? Bo tylko twórczym działaniem to zrealizujesz, a nie pragnieniem. Ale znowu – jeśli zatrzymujesz się na pragnieniu i nie chcesz go puścić, czyli tylko “masz nadzieję”, to już znak, że popełniasz błąd. Bo nie chcesz się zmierzyć z tym, co pod tym. Nie mam racji? No jeśli nie będziesz wierzyć, że idąc daną trasą dojdziesz do celu, to nie będziesz nią iść. Jeśli nie wierzył(a)byś, że robiąc sobie śniadanie zrobisz je, to nawet byś się za to nie zabrał(a), prawda? Jeśli zaś okaże się, że nie masz chleba do zrobienia kanapek na śniadanie, to co? Tracisz wiarę i nadzieję, czy idziesz do sklepu? No bo wiesz, że możesz ten problem rozwiązać. Nie wmawiasz sobie bezsilności.

Jest tylko jeden pozytywny aspekt wyboru nadziei/wiary – wyobrażając sobie to czego nie masz lub kim nie jesteś, o ile nie dodasz do tego żalu czy wstydu, to pojawią się informacje jak to osiągnąć, zmienić. No ale jeśli nie wybierzesz rozwiązania, nie dostrzeżesz tych informacji, odsiejesz je i skupisz się np. na użalaniu się. Oczywiście zawsze możesz też wybrać coś innego, niż realizację tego celu/pragnienia.

Czego się spodziewać? Jeśli masz nadzieję na coś, to zaczynasz do tego dążyć, a to wyciągnie z Ciebie to wszystko, przez co tego nie masz. I właśnie wtedy niezbędne jest realizowanie planu. Bo oczywiście wraz ze zmianą emocji zmienią się myśli. A jeśli Ty swoje działania opierasz o myśli, to od razu je zmienisz. I będzie kiszka.

Dlaczego miłość Boga jest wszystkim czego pragniesz wg doktora Hawkinsa? Bo taka jest prawda. Gdybyś porzucił(a) tę całą iluzję “ja”, jesteś istotą, która gotowa jest przejść przez piekło, by wrócić do Boga. Taki jest fakt. Co sobie każdy może sądzić, wymyślać, wątpić, wyśmiewać, etc. – to nie ma znaczenia. Bo to wyśmiewa część, która nadal sobie wciska masę ciemnot – np., że myśli, czyli, że jest autorem, źródłem myślenia. Czyli jest to część dumna, pyszna. Jednym z synonimów ego – niskiego poziomu rozwoju – jest lucyfer. Wayne Dyer ego użył jako akronimu – “Edge God Out”, czyli – w Bogu widzimy przeciwnika, którego sądzimy, że pokonaliśmy lub usuwamy Boga z życia/świata środkami niebezpośrednimi – np. fantazjowaniem o tym, budowaniem urojeń na temat rzeczywistości. Ale znowu – lepiej sobie wymyślić złego Lucyferka, który nas kusi. A potem – “Wy jesteście źli, Bóg was ukarze, ha ha haaa!” Albo – “Ja jestem gorszy/a, to że się w ogóle urodziłem/am to nieporozumienie”.

Jeśli całkowicie poddamy całe osądzanie świata, pozycjonalności, projekcje, podziały, etc., to sama odsłoni się przed nami ta rzeczywistość – że pod tymi wszystkimi iluzjami jest tylko miłość Boga. Nie Twojego, nie tamtego, nie jakiegoś. Boga. Nie ma Twojego czy tamtego wiatru. Nie ma czyjegoś wiatru. To że przylepisz na coś znak “teren prywatny” nie czyni to Twoim nic. Żadnej istoty, miejsca, czasu, niczego co tam się dzieje. Tylko ludzie we własnych umysłach to albo uznają, albo nie.

Poddanie Bogu to proces, którego kalibracja wynosi 575. Jest to poziom Miłości Bezwarunkowej. Poddając coś będziemy odczuwać jakbyś tracili coś ważnego i cennego. No bo tę ważność i wartość sami na to wyprojektowaliśmy. I tylko z tego powodu sami się tego trzymamy, boimy się to stracić, nie chcemy ryzykować, próbujemy kontrolować, zabezpieczać się, nawet manipulować innymi, kłamiemy, etc. Będziesz doświadczać tzw. odczarowania z iluzji. Tak to wygląda. Idź tą drogą. Nie opieraj się i nie bój. Wchodź w lęk.

Poddanie oczyszcza nas z tych urojeń. Dla porównania próby zmagania się, walki – to wszystko poniżej 200. A jeśli chcesz z tym żyć dalej, tylko siłą woli iść przez życie, to dla Twojej wiadomości – siła woli ma taki maksymalny potencjał energii jak Twój poziom świadomości. Jak jesteś na poziomie dumy, to Twoja siła woli ma max 199. Poddanie to poziom 575. Jest drobna różnica, prawda?

Ale znowu – każdy sobie teraz może zacząć filozofować, rozmyślać, pytać, mówić – “a mi się wydaje, Piotrze”. Nie będę na to odpowiadał. Jak poddasz coś i doświadczysz tego, to samemu będziesz ucinać tą bzdurną, akademicką retorykę (swoją drogą – retoryka to poziom 180).

Poddanie to proces, a jego zainicjowanie intencją zacznie warstwa po warstwie ujawniać wszystkie emocje, opór, nadane wartości, znaczenie, wszelkie projekcje, przywiązania, pragnienia (w tym podstawowe jak pragnienie akceptacji i kontroli). Czyli będziesz schodzić głębiej w siebie i każde odpuszczenie z poddaniem zacznie wznosić Cię wyżej. “Gdzie”? “Do” miłości Boga. Czyli tego czym naprawdę jesteś. A “po drodze” jest spokój, zdrowie, normalność.

Więc jeśli wybierzesz poddanie, to wyjdą z Ciebie wszelkie wściekłości, osądzanie, wartościowanie, nienawiść do innych i do siebie (bo to jedno i to samo) i wiele więcej. Ja na początek nie zalecam tego, bo człowiek wykorzysta to jako pretekst, by grac ofiarę i jeszcze silniej trzymać się swojego ukochanego porno, alkoholu, opierania się, strachu przed Bogiem, pyszałkowatości względem duchowości, etc. Bo mało kto wybiera to naprawdę szczerze i odpowiedzialnie. Tylko raczej na zasadzie “a sprawdzę”, gdy nie ma w ogóle gotowości poddania i życia innego, coraz bardziej pozytywnego. Nagle wychodzą z niego “diabły” i taka osoba robi taktyczny odwrót i tyle ją było widać. :D Albo człowiek sobie sądzi, że pofantazjuje o uwalnianiu wyobrażając sobie drzwi czy fontanny energii i tyle. “Zapomina” przy tym, że te wizualizacje to tylko pomoc, a samo uwalnianie opiera się o świadome odczuwanie każdej emocji. Czyli dla wielu jest to mega niekomfortowe (przynajmniej na początku).

Raz jeszcze przypomnę, że nie mówię o religii. Nie namawiam nikogo do zmiany, rzucania, rozpoczynania czegokolwiek z religią. Ponownie – nie ważne jakiej jesteś płci, wyznania, wieku, klasy społecznej – gdy poddasz np. przywiązanie, doświadczysz spokoju i uczucia wolności, swobody. Nawet radości.

Ale niejeden cwaniak już był, który na własne nieszczęście poddał coś raz i sądził, że już. No nie. W WoP wyjaśniam, że każda okoliczności, a nawet każda emocja jaką w danej sytuacji odczuwasz to osobny nawyk z osobnymi korzyściami. Mogłeś/aś poddać korzyści jednego nawyku, tego najmniej bolesnego i z intencją, by wykorzystać to jako pretekst, by uciec od reszty wmawiając sobie, że już zrobiłeś/aś wszystko czego np. wymagałem. Radykalna uczciwość to fundament.

Ostatnio w Raporcie jeden z klientów, który broni się jak tylko może, by nie zacząć faktycznie nad sobą pracować napisał:

Po akceptacji poczułem (się): Przed ćwiczeniem czułem opór, jak i w trakcie wykonywanie, po wykonaniu czuje jak mi ulżyło, czuje jakby część emocji mnie opuściła, chodź i tam mam wrażenie że nie uwolniłem wszystkiego. Nawet pisząc to jeszcze troche emocji głównie smutku uwalniam.

W Raporcie mającym niecałe 2,5 strony Worda (oczywiście nie sam tekst, tylko kilkadziesiąt zdań), którego napisanie mu zajęło 3 miesiące męczarni (jak zresztą poprzednie raporty również), opisał krótko jak non stop jest albo wściekły, albo się opiera, gra ofiarę, żali, gniewa, pożąda. A teraz raz sobie zrobił ćwiczenie akceptacji i no ma wrażenie, że nie uwolnił wszystkiego… Jak to się mówi – no shit, Sherlock. ;)

W tym samym raporcie był po raz pierwszy proces wybaczenia. Napisał dość solidną urazę pełną przekleństw, nienawiści, w której nawet mówił, że się zemścił. Zobacz jak odpowiedział na te 3 pytania:

4. Kim byłbym bez tej myśli?
Odpowiedź:Kimś weselszym i spokojniejszym, ponieważ dołożyła mi cegieł do mojego uzależnienia

5. Czy dostrzegam powód, aby porzucić tę myśl? Być żyć bez niej?
Odpowiedź:Tak, spokojniejsze życie

6. Czy dostrzegam choć jeden powód trzymania się tej myśli, który nie powodowałby mojego cierpienia?
Odpowiedź:Tak, być gotowy zadać silny i bolesny cios.

Widzisz? Wprost napisał, że oddaje cały spokój, zdrowie i szczęście, by cały czas być gotowym zadać silny, bolesny cios (m.in. dlatego, bo cały czas wini innych i uwielbia nienawidzić). I wiesz co? Właśnie tak żyje – zadaje silne i bolesne ciosy ale głównie sobie. Za jeden zadany innym sobie zadaje kilkadziesiąt, a może i kilkaset. Wiem tylko tyle, ile mi sam powiedział.

Napisanie Raportu na 2,5 stroniczki to dla niego 3 miesiące męczarni i uciekania. Ale dla niego ważne jest, by nienawidzić i mścić się. Nawet 2 stroniczki, bo na jeden punkt nie odpowiedział. Napisał tylko “związek” w nagłówku i nic więcej na żaden z kolejnych punktów na temat związku. Czyli temu nawet nie był gotowy zacząć się uczciwie przyglądać. Ale o tym jacy inni są źli to ma do napisania swobodnie całe epitety. Nawet nie zauważa, że cierpi nie przez to, co ktoś zrobił – rzekomo “dołożył cegieł do jego uzależnienia” ale przez to, że tak na to patrzy. I przez to jak patrzy m.in. na takie sytuacje doprowadził do uzależnienia. Nadal jest w zamkniętym kole. W spirali braku życia. No bo uzależnienie to konsekwencja decyzji osoby uzależnionej. Jak więc ktokolwiek inny może do tego coś dołożyć?

Nie wybiera on miłości Boga. Dlatego miota się w bardzo ograniczonym spektrum niskich jakości. Jest mu źle. Ale może nienawidzić i mścić się, więc spoko.

Ile czasu spędzasz dziennie na modlitwie, a ile na fantazjowaniu, chceniu, pożądaniu, dramatyzowaniu, martwieniu się, stresowaniu, opieraniu, graniu ofiary, obwinianiu, wstydzeniu się, baniu, nienawidzeniu, etc.? Zrób stosunek. 1 do 73? 1 do 338? Więcej?

Masz to, co sam(a) wybierasz i wybrałeś/aś.

W masie miejsc, na które zagląda dużo ludzi (np. serwis Imgur) ludzie piszą jak to odeszła od nich partnerka i grają ofiarę. Przedstawiają sprawę tylko z takiej perspektywy, że ona jest tą złą. A reszta co? A bardzo chętnie przyklaskuje! Nie widziałem jeszcze, by ktokolwiek z komentujących poprosił o uczciwe przeanalizowanie sprawy, wzięcie odpowiedzialności. Tylko zawsze klepanie po pleckach. Innymi słowy – ludzie sami cały czas zasilają w sobie i innych mentalność ofiary. I uważają się za dobrych…

Poddawaj nie tylko pragnienia i łaknienia same z siebie ale też konkrety jak pragnienie zemsty, odwetu. Poddawaj swoją percepcję wydarzeń i osób, przeze którą w ogóle widzisz sens w mszczeniu się.

WYBIERAJ MIŁOŚĆ. ZAWSZE. BEZ WYJĄTKU.

Jeśli nie wiesz co zrobić, to zadaj sobie pytanie – “Co w tej sytuacji zrobiłaby osoba kochająca się bezwarunkowo”?

A jeśli wmawiasz sobie, że no jesteś taki/a kochający/a, tylko inni są źli, no to zwyczajnie kłamiesz. Bo miłość nie osądza. Osądzanie to spektrum 180 i niżej. Miłość to poziom 500 i wyżej. Nauka miłości zaczyna się od Odwagi i wzięcia odpowiedzialności (200+). Nie można kochać i osądzać. Tak jak nie można być naraz na Biegunie Północnym i Południowym. No ale masa ludzi nazywa miłością to, co nią zwyczajnie nie jest. A potem dziwią się, że jest im tak źle.

Masz to, co sam(a) wybrałeś/aś. Jeśli coś Cię boli, to wybrałeś/aś głupio.

Uwalniaj opór. Uwalniaj. Uwalniaj. Uwalniaj. Uwalniaj. Uwalniaj. Uwalniaj. Cierpliwie. Za każdym razem. Dlaczego należy to robić? Bo to decyzja, by przestać się opierać. A na razie nie jesteś świadom, że się opierasz, ani tym bardziej czemu. Szybko możemy się zorientować, że opieramy się nawet non stop i wszystkiemu co popadnie – zarówno temu, co osądziliśmy jako złe ale też temu, co dobre (bo np. sądzimy, że nie poradzimy sobie z tym).

Zawsze pytaj się – “Co jeszcze w tej sytuacji wybieram, by nie kochać? Czym ograniczam miłość? Czego się trzymam?” Bez winy, bez wstydu, bez lęku ujawniamy to i poddajemy jedno po drugim.

Jeśli, jak wspomniany mężczyzna, uważasz, że ktoś “dokłada mi cegiełek do mojego uzależnienia”, to poddajesz tę percepcję. Bo jest kłamstwem, usprawiedliwianiem się i zwalaniem odpowiedzialności. Jedynym, kto utrzymuje uzależnienie jesteśmy my. Nikt inny.

Ale to znowu pokazuje – mogę mówić setki razy o tym, że jesteśmy odpowiedzialności za swoje życie, czy nam się to podoba, czy nie, a ludzie, nawet cierpiący przez całe życie, i tak będą dalej twierdzić po swojemu.

Każdy sam przed sobą jest odpowiedzialny za uczciwe przyznanie jakie mamy zaskarbione pozycjonalności.

Może to być zarówno coś jak – “Inni to patałachy, a ja super ktoś”, albo “Ja jestem patałach, a inni są super”.

Gdy doświadczysz spokoju, nie mówiąc o Miłości Boga, zobaczysz jak małe były te wszystkie korzyści jakie masz z tych pozycjonalności nawet razem wzięte.

Ale żeby człowiek w ogóle zaczął to robić, właśnie nieraz musi upaść na samo dno, do czego bardzo szybką drogę stanowi uzależnienie. Dopiero wtedy pozwala sobie zacząć to poddawać. Trzymanie ludzi siłą nad poziomem bolesnych konsekwencji to czynienie im ogromnej krzywdy. Przez to praktycznie nikt nie dokonuje tych krytycznych zmian. Pozostaje cierpiącym ale ma przynajmniej współczucie innych… Więc nawet warto poddać percepcję tego, że w naszych oczach komuś pomagamy. Bo nigdy nie mamy pewności.

Podobnie – jeśli sądzisz, że najlepsze co mogłoby się stać, to żeby zniknęło Twoje uzależnienie – poddaj to natychmiast! Gdyby nagle, magicznie zniknęło, to nigdy byś się nie zmienił(a), nie wziął/wzięła na klatę tych wszystkich stłumionych trucizn, trujących przekonań, postaw, intencji. Nigdy byś nie dojrzał(a). Nigdy. Bo jeśli nie wybrałeś/aś tego dotąd, pomimo cierpienia, to wybrał(a)byś tę całą niekomfortową pracę nad sobą, gdyby zniknęło to, co stanowi konsekwencję tych wszystkich błędów, czyli przeciwnego kierunku? Jaaasne. Sam fakt, że możesz pragnąć, by uzależnienie zniknęło wynika z braku zdrowia. Bo nadal totalnie niewłaściwie na to patrzysz.

Dopiero ten kto wyzdrowiał może naprawdę dostrzec jakim darem było dla niego uzależnienie (i żeby nie było – konsekwencją jego własnych decyzji, bo nikt nikomu w prezencie nie dał uzależnienia).

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
ssssw

Witam, apropo uwalniania, ostatnio naprzeciwko mnie siedziały 3 śliczne dziewczyny a ja zacząłem czuć wstyd i stres. Zalał mnie on kompletnie bo chce do takich dziewczyn podbijać a one były dosłownie 9/10.
Odkryłem że mam w sobie bardzo dużo niewypartego wstydu, strachu i gniewu. Co ciekawe jak wyszedłem z autobusu to po 2 minutach zacząłem się śmiać sam z siebie że przecież czemu ja takie coś czuje, one mnie nie zabiją i że to nielogiczne.
Moje pytanie brzmi (bo staram się wykonywać uwalnianie emocji) jeżeli np. zestresuje się wśród ludzi to jak mam uwolnić tą emocje? Bo często zaraz wchodzi mi emocja wstydu że będę się do innych jąkał albo inni zobaczą że się boję i wyśmieją mnie, stracą szacunek, zobaczą że jestem słaby. Mam niestety ze szkoły mocną fobie dotyczącą odrzucenia społecznego. Dodatkowo jeszcze pracowałem w pewnej instytucji gdzie na słabość ludzie reagowali wyśmiewaniem i mentalnym “kopaniem leżącego” (notabene w tej pracy był mobbing i ci ludzie do “normalnych” nie należeli).

Czy mam przyjąć do świadomości że nie muszę być na 100 procent najlepszym “profesjonalnym” człowiekiem i wielkim drapieżnikiem(czyli wyimaginowanym “prawdziwym” mężczyzną)? Bo ja niestety mam totalny rozpiździel w głowie, przez zamknięcie się w domu i czytanie internetu (chciałem sobie pomóc ale wiele mi weszło jakiś dziwnych przekonań, że np. jak pokażesz przy kobiecie nawet najmniejszą słabość to cię dorzuci i straci szacunek itp. i inne takie rzeczy które nie sprawdzałem w życiu i na realu) albo np. chcę zacząć zagadywać do dziewczyn w np. autobusie (ostatnio pogadałem z jedną 18 latką) ale mam w głowie te głupoty z internetu że “zaraz mnie nazwie gwałcicielem, @metoo, że każda to lewaczka, że każda nienawidzi mężczyzn, że mam 30 lat i do gówniar będę zarywał? itp.).
Jak pisałem mam bardzo dużo emocji WSTYDU we mnie. Powiem jeszcze że niestety w wieku 30 lat jestem prawiczkiem jeszcze i jeszcze ten wstyd to potęguje. Przez co nie mogę się zbliżyć do kobiet na tyle by do czegoś doszło bo sam sobie przez swoje WNĘTRZE strzelam w stopę.
Trafiłem tu do ciebie bo właśnie byłem uzależniony też od porno. od 4 miesięcy nie robię “tych” rzeczy i na wierzch wyłażą właśnie tłumione emocje i jest to BARDZO nieprzyjemne. Czasami mam chwilę że chce wyć. Uroiłem sobie w głowie “profesjonalny obraz siebie” i nie daje sobie chyba po prostu “taryfy ulgowej” że mogę po prostu być tego dnia słaby.
Najgorsze jest to że ja logicznie wiem, że takie wstydzenie się przed kobietami nie a sensu, że mnie nie zjedzą, a tak naprawdę może to je podirytować i może mi to robić problemy. Ale jednocześnie wstydzę się zawstydzić przy nich.. wbiło mi się tez głupie przeświadczenie że “w wieku 30 lat się wstydzisz? co to w ogóle jest?” i wiem że człowiek jeszcze bardziej “wstydzi się wstydzić”.
Czy ja mam się po prostu “wystawić” na innych i zobaczyć że nie ma się czego bać? Że to tylko haluny w głowie? Czasami miałem super akcje z dziewczynami np. w klubie, podejście do nieznajomej, taniec i macanki itp.
I zawsze miałem z tyłu głowy że “nie jestem taki do dupy jak sam myślę”…
Miałem też krótkotrwały epizod nerwicy po odejściu z w.w pracy. Po prostu zostałem stłamszony i psychicznie pokłuty bo nie dawałem sobie tam w kaszę dmuchać i ogólnie takich ludzi tam nie lubili. Nie lubili jak ktoś nie dawał robić z siebie szmaty, by tamci ludzie czuli się “ważni”. Poza tym tam emocje trzeba było “chować” nie pokazywać że ktoś cię obraził albo znieważył.

Z góry dzięki za odp

Last edited 2 lat temu by ssssw
ssssw

Dziękuję za odp :3
Od czasu tamtego wpisu staram się praktykować uwalnianie. Masz rację – wiele jest we mnie nieodczutych emocji.
Ostatnio wiele zrozumiałem i odczułem. Staram się “obserwować z boku” moje emocje. Kiedy się one odpalają, w jakich okolicznościach i przy jakich “opiniach” innych ludzi.
To że emocje szukają ujścia – RACJA. Ja sam np. dzisiaj tak po prostu odczułem gniew(wkurwienie). Nie było kompletnie żadnego powodu, on po prostu WYSTĄPIŁ. Po prostu go odczuwałem, nie oceniałem go, nawet go nie nazywałem. Czułem po prostu wewnętrzne napięcie, mięśnie twarzy zrobiły mi się napięte. Świadomie chciałem odczuć tą emocje. I tak po 20 minutach faktycznie zelżała. Straciła moc. To było uczucie jakby czarne chmury powoli się rozpierzchały i zaczęło wychodzić słońce…
Ostatnio miałem sposobność mieszkać sam 6 dni w innym mieście. Odczułem strach, wstyd, żal itp np. żal że jestem sam w tym mieście, strach że sobie nie poradzę itp.
Leżałem na łóżku i starałem się robić sesje uwalniania i chciałem w pełni ODCZUĆ te emocje. Jakby “zaznajomić się co to jest”, nawet wywołałem myślami duże uczucie żalu. Popłakałem się też raz nawet. I… żyje :3. Nie umarłem, nic mi się nie stało. Nie chciałem uciekać, po prostu ciekawiło mnie co się stanie, chciałem “zobaczyć co to jest i czy to jest takie aż takie straszne że uciekasz przed tym”.
Co do myśli a emocji – RACJA. Zauważyłem już jak pod wpływem emocji zmienia się moje myślenie. Staję się kompletnie inną osobą. Faktycznie w emocjach wyższych umysł jest wyciszony. W niższych – tworzy chore historie. Jak jestem wkurzony to każdy to wróg, jak jestem szczęśliwy to każdy jest spoko i mam dużo w sobie przebaczenia. Czuje że mogę WIĘCEJ.
Np. umysł szuka ODPOWIEDZIALNEGO za moją emocje np. gniewu. Faktycznie to szuka ujścia! I masz rację – ciało chce się pozbyć pod byle pretekstem tej emocji!
Ja starając się uwolnić np. gniew dosłownie czułem to w ciele i na twarzy. Czułem jak spinają mi się mięśnie twarzy, raz poczułem gorąc w gałkach ocznych. Ale starałem się nie bać tego. Bo to nie jest przyjemne ale nie oceniałem tego. I cholera coś zaczyna się dziać. I to trudne – wziąć odpowiedzialność za swoje emocje. Mało kto nieświadomie wpadnie na to. Lepiej iść i się na kogoś “emocjonalnie wyrzygać”.
Ciężko mi jest to tobie opisać ale zaczynam “cieleśnie” kumać o co biega i z tym mam problem.
Ja odrzuciłem i blokowałem odczuwanie niższych emocji bo u mnie jest taka droga “myślenia”:
-Pokażę innym ludziom wstyd/strach/gniew/żal – inni ludzie mnie ocenią i zobaczą że jestem słaby – będę bezbronny i będą mieli na mnie haka/będą mogli mnie zranić. Przez co tłamszę ciągle te emocje w sobie… (co ciekawe jak sięgam pamięcią do dzieciństwa przed tą akcją w szkole (czyli do ok 15 roku życia) traumatyczną to normalnie odczuwałem emocje, płakałem jak trzeba, byłem zażenowany jak trzeba, bałem się kiedy trzeba, byłem wkurwiony kiedy trzeba).
Ja wiem o co ci chodzi. Sam jak jestem w wyższy emocjach zauważyłem że ludzie mogą mi WIĘCEJ powiedzieć i tak się nie przejmuje bardzo, mam większy dystans do siebie i bardziej umiem z siebie żartować, nie biorę serio wszystkiego i mam “luz w ciele”. Dosłownie jak dwie różne osoby…
Za to jak jestem w tych niższych to brak dystansu do siebie, agresja, żal, chęć uwagi od innych, uczucie zależności, agresja.
I zauważyłem też ciekawą rzeczy – TA SAMA OSOBA potrafi inaczej reagować na mnie jak mam różne stany emocjonalne. Zadziwiło mnie to i rozbawiło. Osoba która zna mnie dość długo jakby “odpowiada” na mój stan emocjonalny w dosłownie 1=1.
Porno też zafiksowało mnie na niezdrowe parcie na seks, zły pogląd dotyczący seksu i też wiele w głowie i w emocjach narobiło. Za mało realu – za dużo internetu.
Mam duże wahania tych stanów emocjonalnych bo np przychodzę do pracy o 8 i od tej godz do 12 potrafię mieć doskonały humor by potem SAMOISTNIE czuć się zestresowany, przestraszony by pod koniec dnia wyluzować się. Dużo chyba też zasługa rzucania porno prawda?

A co do ego – odczułem je ostatnio jak wsiadł do autobusu gość “przystojniejszy” ode mnie. Dosłownie poczułem jak ego robi sito ze mnie XD Ten zalew negatywnych emocji. Zauważyłem to…

I jeszcze jedna sytuacja była w pracy co dowiaduje że emocja gniewu jest wyższa od strachu – w pracy odczułem od tak strach i dyskomfort i w pewnym momencie wkurwiłem się na siebie i ten gniew przeszedł w odwagę, że “będzie co będzie, mam wszystko w dupie!” i co ciekawe myśli się wyzerowały, nie było jakiś głupich rozkminek a ja dostałem energii i postrzeganie świata i ludzi KOMPLETNIE zmieniło mi się na te 2 godz. Dosłownie ODCZUŁEM fizycznie to. Po ok tych 2 godzinach jakby “wróciłem do siebie” do tej osoby którą znam. Ciekawe doświadczenie…

Podsumowując ogólnie – mój problem to UCIECZKA PRZED EMOCJAMI.

Podobne Wpisy:
O “dawaniu” kobietom emocji

O “dawaniu” kobietom emocji

Witam Cię serdecznie! Temat jest dość istotny i szalenie niezrozumiany (jak same emocje), więc warto do niego przysiąść i zrozumieć, jeśli zależy Ci na jakości związków i relacji, również jeśli jesteś kobietą (a może nawet w szczególności). Powszechnie panuje przekonanie, że: 1. Kobiety są istotami emocjonalnymi… i 2. Że trzeba DAWAĆ kobietom emocje. O ile… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 11
O Emocjach – Gniew (Część 2)

O Emocjach – Gniew (Część 2)

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy temat świadomości Gniewu. Część pierwszą znajdziesz klikając na link poniżej: ► O Emocjach – Gniew (Część 1). Ok, dlaczego w ogóle piszę o gniewie? Co mają nam przynieść te informacje? Przed Tobą myślę, że dość mocno kontrowersyjny artykuł. Przede wszystkim musimy zrozumieć, że niezależnie ile przekonań zbudowaliśmy na temat gniewu –… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 6
Jak radzić sobie z uzależnieniem bliskich nam osób? (Część 3)

Jak radzić sobie z uzależnieniem bliskich nam osób? (Część 3)

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy temat jak podchodzić do choroby uzależnienia bliskich nam osób. Poprzednie, bardzo ważne, bo rysujące kontekst sytuacji obraz, części znajdziemy klikając na linki poniżej: ► Jak radzić sobie z uzależnieniem bliskich nam osób? (Część 1) ► Jak radzić sobie z uzależnieniem bliskich nam osób? (Część 2) Dzisiaj skupię się na komunikacji. Oczywiście… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 14
O Emocjach – Strach (Część 3)

O Emocjach – Strach (Część 3)

Witam Cię serdecznie! Wracamy do emocji strachu. Części 1-2 znajdziesz klikając na linki poniżej: ► O Emocjach – Strach (Część 2) ► O Emocjach – Strach (Część 1) Wszyscy znamy strach. Ale jak świadomi go jesteśmy? Zacznijmy się obserwować, gdy czujemy strach. Co wtedy robimy? Co podpowiada nam umysł? Jakich działań się podejmujemy, a jakich… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 14

WOLNOŚĆ OD PORNO