Otrzymałem wczoraj w nocy wiadomość od jednego z Uczestników Programu Wolność od Porno, który rozpoczął pracę z Programem. Treść tego maila brzmiała: “Piotrku, właśnie zaliczyłem wpadkę. Coś wewnątrz mówi mi, że ta walka jest nie do wygrania. Jak radziłeś sobie z upadkami? Czy szybko z tego wyszedłeś? I co powoduje, że tak niewielu udaje się… Przeczytaj
Wpis!
,,Nie wiem czy powinienem mówić ale wszystko na tym świecie to placebo. Zaś my wybieramy, co dla nas działa, a co nie.”
To brzmi ciekawie, no nie powiem. Pamiętam jak się uczyłem samoobrony, wybrałem konkretnego nauczyciela i jego program ale wcześniej miałem w głowie chaos, każdy z tych różnych nauczycieli których znałem wydawał się na swój sposób sensowny a ja miałem poczucie no ,,że już kurwa nic nie potrafię!!”. Później wybrałem jednego, podążałem tą ścieżką, poczułem się kompetentny i patrząc z perspektywy widzę że w sumie mogłem wybrać większość z tych nauczycieli(co nie zmienia faktu że byli gorsi i lepsi) ale przede wszystkim należało uwierzyć że się da radę i trzeba rzetelnie pracować. Tak się zastanawiam czy to własnie była ta zasada którą wspomniałeś w praktyce?
Dziś jestem chory i te leki które biorę różnie działają choć powiem szczerze że jestem negatywnie nastawiony do leczenia konwencjonalnego i w ogóle przewlekłego chorowania do końca życia, m.in. dlatego szukam metod alternatywnych tak jak Ciebie już wypytywałem. To jest ta sama zasada? Że ja wybieram co działa?
Pozdrawiam :)
Witaj ponownie Piotrze! :)
> Tak się zastanawiam czy to własnie była ta zasada którą wspomniałeś w praktyce?
Każdy nauczyciel ma jakąś wewnętrzną energię i intencję swojej pracy.
Jeśli nie wybieramy świadomie, nieświadomie wybierzemy takiego, który najbardziej zbliżony jest do naszej aktualnej świadomości – wewnętrznej energii i intencji.
Byłeś trochę zagubiony ale mniej więcej wiedziałeś czego chcesz. I dlatego troszkę zeszło Ci, by uspokoić umysł i podjąć decyzję. Gdybyś nie uspokoił się wewnętrznie, wybrałbyś takiego, który odpowiadałby Twojemu stanowi emocjonalnemu – energetycznemu.
Czyli w spokoju wybierzemy przykładowo trenera, który troszczy się o swoich podopiecznych i daje im swoją miłość.
A w gniewie (czyli tak naprawdę poczuciu bezsilności) wybralibyśmy takiego, którego praca nakleja plaster na jego zranione poczucie własnej wartości. Czyli – gniewałby się i rzucał w przypadku porażek, itd.
>Dziś jestem chory i te leki które biorę różnie działają choć powiem szczerze że jestem negatywnie nastawiony do leczenia konwencjonalnego i w ogóle przewlekłego chorowania do końca życia, m.in. dlatego szukam metod alternatywnych tak jak Ciebie już wypytywałem.
>To jest ta sama zasada? Że ja wybieram co działa?
Wszystko jest jakie jest. Mówiłem, że wszystko to placebo, by podkreślić, że to my tworzymy warunki, na bazie których działa materia i energia naokoło nas.
W przypadku choroby. Jaki jest grunt, na którym chcesz się leczyć?
– Choroba – coś złego, kara, buuu, nie chcę, trzeba walczyć, usunąć to z mojego życia.
– Lek – o, on pomoże, potrzebuję go, muszę go mieć, by walczyć z chorobą.
– Ja sam – nie chcę tej choroby, gdyby nie ona, mógłbym teraz tyle zrobić, ogranicza mnie, to ona jest winna mojego nieszczęścia.
Jeśli tak, nie licz, że wyzdrowiejesz, bo, mam nadzieję, że jest to jasne na tym przykładzie – że to Ty tworzysz chorobę w sobie.
Zmień swoje postrzeganie jako pierwsze, na razie bez żadnych zewnętrznych modyfikacji.
– Pełen miłości, kochający mnie sygnał w ciele odnośnie mojej dotychczasowej świadomości braku miłości samego siebie.
– Akceptuję moją chorobę, kocham ją i jestem jej wdzięczny.
– Akceptuję i kocham siebie wraz z tą chorobą. Przestaję walczyć ze sobą i z moją chorobą.
NAWET DO KOŃCA ŻYCIA.
O, to jest dopiero grunt pod zdrowie.
No ale większość ludzi kieruje się podświadomością:
– Jak coś jest złe (a choroba jest, no bo nikt mi nie powie, że Alzheimer jest dobry) to trzeba z tym walczyć, bo jak nie będziemy walczyć to złe wygra i będzie przeje**ane.
I tu jest właśnie podstawowy błąd:
– Choroba nie walczy, tylko my. Nie projektujemy na chorobę jeszcze własnej nieświadomości. Choroba to efekt walki z miłością do siebie. Jeszcze chcemy z tym dodatkowo walczyć?
– Choroba nie jest zła. To jest EFEKT braku miłości do siebie. Czyli “zła” w naszej świadomości i podświadomości. Jednym z jego źródeł jest właśnie niechęć do chorób – strach przed nimi.
To jest właśnie to, co wygeneruje w naszym życiu placebo.
Bo jeśli choroba jest zła, zadziała to, co w ludzkiej świadomości zawiera antidotum na zło. Np. skalpel chirurgiczny. Wytniemy to, co złe i tyle. Jednak ludzie nie zdają sobie sprawy, że większość nowotworów “wygrywa”. Bo nowotwór to ostateczny sygnał:
– “Yoł! Pokochaj się wreszcie, bo się zabijasz w swojej świadomości! No jak mam ci to powiedzieć jak Ty tylko widzisz swoje ciało i umysł. Muszę więc dać Ci znać i to mocno poprzez ciało, bo inaczej to nic do Ciebie nie dociera!”
Ostatnio słyszałem rozmowę matki z córką. Matka oczywiście ma mnóstwo dolegliwości, tarczyca, oko boli, kręgosłup. Połyka codziennie z 10 tabletek, jeździ do jakichś uzdrowisk, etc. I w tej jednej rozmowie usłyszałem wszystkie powody tych chorób. Trzymanie urazy, gniewu, smutku, uczucie bycia niedocenianą, nieakceptowaną, pominiętą przez życie, niekochaną, itd.
Co więcej – zaraz potem tą całą nienawiść do siebie przerzucała na inne osoby – a to na różne “baby” z wycieczek, na które jeździ, a to na jakieś znajome, itd.
Niesamowite. I w tym wszystkim oczywiście narzekała jaka to ona poszkodowana, o jak cierpi. A jej córka, oczywiście również w niskiej świadomości wzbudzała w sobie napięcie i smutek. No bo przecież TRZEBA SIĘ MARTWIĆ, gdy komuś bliskiemu dzieje się coś ZŁEGO.
I tak to się kręci.
Co więcej – ta pani jest dość otyła. Córka ma świetną figurę ale się zaczęła już trochę zaniedbywać. Zrobiły spory obiad. Córka nie dojadła swojej części. Na co jej matka – “No jedz! Nie dopuszczę przecież do tego, że będziesz chudsza ode mnie!”
Jakoś każdy zignorował tę uwagę. Zero komentarzy. Nie była wypowiedziana w żartobliwym tonie. Ego się wypsnęło jego prawdziwa intencja. Matka przelewająca swoje programy na córkę, tak otwarcie, w tak oczywisty sposób. I jeszcze to otwarcie przyznało.
Oto ego w pełnej krasie – chce, by jej córka wpychała w siebie jedzenie tak jak i ona to robi, by nie czuć wewnętrznej pustki – czyli własnego oporu, trzymania w sobie negatywności dla innych.
“Zatruwa” ją tym, co szkodzi jej. Oczywiście córka uczestniczy we wszystkich tych jej toksycznych dramatach jakie to te inne baby złe, a jakie zachłanne, a coś tam. A córka przytakuje, no bo przecież nie zaprzeczy matce.
Choroba nie jest zła. Tylko my wybieramy do dupy. A choroba to tylko sygnał, że stajemy pod ściekiem własnych negatywności.
,,W przypadku choroby. Jaki jest grunt, na którym chcesz się leczyć?
– Choroba – coś złego, kara, buuu, nie chcę, trzeba walczyć, usunąć to z mojego życia.
– Lek – o, on pomoże, potrzebuję go, muszę go mieć, by walczyć z chorobą.
– Ja sam – nie chcę tej choroby, gdyby nie ona, mógłbym teraz tyle zrobić, ogranicza mnie, to ona jest winna mojego nieszczęścia.
Jeśli tak, nie licz, że wyzdrowiejesz, bo, mam nadzieję, że jest to jasne na tym przykładzie – że to Ty tworzysz chorobę w sobie.”
Właśnie nie do końca wiem czy rozumiem. Ja takie ostre problemy mam od 1.5 roku(mniej więcej jak się pojawiłeś z wywiadem z Feniksem) a od pół roku inwalidztwo. Jak wcześniej były ataki choroby to rozpacz mnie ogarniała(choć nie było tak źle jak teraz) i byłem wściekły tak na serio bardzo. Nawet parę miesięcy temu tak było. Teraz jest trochę inaczej, pomimo tego że właśnie myślę tak jak wcześniej(lipiec mamy! LATO!) ,,nie chcę tej choroby, gdyby nie ona, mógłbym teraz tyle zrobić, ogranicza mnie, to ona jest winna mojego nieszczęścia.” to teraz jednak się chyba tak nie wściekam, jakby, nie szarpię się tak z tymi ,,łańcuchami” choroby bo i tak ich nie rozerwę. Ale czy jest tak jak piszesz:
Zmień swoje postrzeganie jako pierwsze, na razie bez żadnych zewnętrznych modyfikacji.
– Pełen miłości, kochający mnie sygnał w ciele odnośnie mojej dotychczasowej świadomości braku miłości samego siebie.
– Akceptuję moją chorobę, kocham ją i jestem jej wdzięczny.
– Akceptuję i kocham siebie wraz z tą chorobą. Przestaję walczyć ze sobą i z moją chorobą.
NAWET DO KOŃCA ŻYCIA.
O, to jest dopiero grunt pod zdrowie.”
to też bym nie powiedział, może gdzieś pomiędzy. Słyszałem że takie podejście bojowe własnie powoduje somatyczny konflikt w ciele, coś jakby ,,wojnę domową” ;)
<>
Tak trochę odchodząc na bok. To skąd np się bierze to że jednego weźmie nowotwór a innego jakaś przykładowo choroba autoimmunologiczna mimo że w obu przypadkach mamy do czynienia z brakiem miłości do siebie?
,,Jakoś każdy zignorował tę uwagę. Zero komentarzy.”
No właśnie a jak patrzysz na interwencję w takim przypadku? Nie wtrącać się czy raczej ,,ludzie się zastanawiają co wypada a co nie, a ja się troszczę o ludzi i się wtrącę!”?
,,Choroba nie jest zła. Tylko my wybieramy do dupy. A choroba to tylko sygnał, że stajemy pod ściekiem własnych negatywności.”
Ciekawa rzecz że ja zacząłem chorować jak miałem 8 lat, w wakacje między I a II klasą podstawówki. Pamiętam jacy rodzice byli niezadowoleni z moich doświadczeń ze szkoła. Wiesz, wtedy były założenia że ,,doktorat i przynajmniej 3 języki obce znać!” a tu jeden z najgorszych uczniów xD
Swoją drogą Piotrze, jak trafiłeś na tę wiedzę o uzdrawianiu? Z tego co mówiłeś przez 15 lat byłeś uzależniony, czyli jakoś w trakcie przy okazji zahaczyłeś o to przywracanie zdrowia? :)
Pozdrawiam
P.S. Dzięki za odpowiedź :)
to też bym nie powiedział, może gdzieś pomiędzy. Słyszałem że takie podejście bojowe własnie powoduje somatyczny konflikt w ciele, coś jakby ,,wojnę domową” ;)
Od kogo słyszałeś? Kim była ta osoba? Czy życzyłbyś sobie jej życia?
Ponownie słyszę te słowa, jak ego szybciutko wyszukuje z podświadomości (przypominam, że podświadomość przechowuje WSZYSTKO), że kochanie siebie to jest niebezpieczne i lepiej nie. Lepiej niech już będzie to, co jest.
Czy ja napisałem coś o podejściu bojowym?
Powiedziałem, żeby patrzeć na swoje odbicie z czułością, żeby powiedzieć, że się kochamy.
Zapytaj sam siebie – skąd Ci się wzięło cokolwiek o bojowniczości? To Twój program, moje słowa o miłości wydobyły Twoją blokadę przed kochaniem siebie.
No właśnie a jak patrzysz na interwencję w takim przypadku? Nie wtrącać się czy raczej ,,ludzie się zastanawiają co wypada a co nie, a ja się troszczę o ludzi i się wtrącę!”?
Patrzysz na nagie ego, niebezpieczne, życzące własnej córce choroby. Nie interweniujesz. Akceptujesz, że jest tak i nawet gorzej.
I w myślach, słowach, gestach, energii życzysz miłości, by wszystko im się układało jak tylko może najlepiej.
Powtarzasz – tak jak sobie – kocham Was. Zero podejścia bojowego jak to określiłeś. Nie ma interwencji, to nie Irak czy Wietnam, gdzie ego urządziło sobie właśnie krwawy plac zabaw dla swoich “koniecznych interwencji.
Ciekawa rzecz że ja zacząłem chorować jak miałem 8 lat, w wakacje między I a II klasą podstawówki. Pamiętam jacy rodzice byli niezadowoleni z moich doświadczeń ze szkoła. Wiesz, wtedy były założenia że ,,doktorat i przynajmniej 3 języki obce znać!” a tu jeden z najgorszych uczniów xD
Nie bez powodu :)
Właśnie przyszedłeś m.in. odprogramować to przekonanie u swoich rodziców (i nie tylko u rodziców) – “Miłość dopiero za wyniki”.
Nie byli zadowoleni z Twoich doświadczeń, bo nie byli zadowoleni ze swoich i z siebie. Atakowali Ciebie, bo wymagali od Ciebie miłości, której sami sobie nie dawali i nie dawali jej Tobie.
Nie byłeś najgorszy. Twoi rodzice byli najgorszymi uczniami, bo nie zrozumieli najważniejszej lekcji życia – by kochać siebie i swoje dziecko bezwarunkowo.
Swoją drogą Piotrze, jak trafiłeś na tę wiedzę o uzdrawianiu? Z tego co mówiłeś przez 15 lat byłeś uzależniony, czyli jakoś w trakcie przy okazji zahaczyłeś o to przywracanie zdrowia? :)
Tak, w trakcie. Gdy sięgnąłem dna cierpienia. Wtedy pojawiło się światełko.
I od tamtej pory, dzięki temu, że od tego nie uciekłem, czasem muszę się trzymać tak zapierdalam :)
I jak tak szperam po internetach, bardzo dużo ludzi miało podobne doświadczenia – kompletne dno w życiu, a potem zmiana o 180 stopni i już cacy. Ale oczywiście bywa turbulentnie jak cholera.
,,Od kogo słyszałeś? Kim była ta osoba? Czy życzyłbyś sobie jej życia?”
Peter Winslow. Człowiek prowadzący stronę asvictors . .com. Nie, był bardzo nieszczęśliwy, schorowany ale wyszedł z tego i tego mu w pewnym sensie zazdroszczę. Też chciałbym być ,,po”. :)
,,Czy ja napisałem coś o podejściu bojowym?”
Wspomniałeś że podejście że chce się walczyć z chorobą nie działa i ja to podejście nazwałem ,,podejściem bojowym”
,,Patrzysz na nagie ego, niebezpieczne, życzące własnej córce choroby. Nie interweniujesz. Akceptujesz, że jest tak i nawet gorzej.
I w myślach, słowach, gestach, energii życzysz miłości, by wszystko im się układało jak tylko może najlepiej.
Powtarzasz – tak jak sobie – kocham Was. Zero podejścia bojowego jak to określiłeś. Nie ma interwencji, to nie Irak czy Wietnam, gdzie ego urządziło sobie właśnie krwawy plac zabaw dla swoich “koniecznych interwencji.”
Rzeczywiście, jak zacznę gadać to ktoś może to odebrać jako atak i od razu pojawi się opór(najprawdopodobniej)
,,Właśnie przyszedłeś m.in. odprogramować to przekonanie u swoich rodziców (i nie tylko u rodziców) – “Miłość dopiero za wyniki”.
Nie byli zadowoleni z Twoich doświadczeń, bo nie byli zadowoleni ze swoich i z siebie. Atakowali Ciebie, bo wymagali od Ciebie miłości, której sami sobie nie dawali i nie dawali jej Tobie.
Nie byłeś najgorszy. Twoi rodzice byli najgorszymi uczniami, bo nie zrozumieli najważniejszej lekcji życia – by kochać siebie i swoje dziecko bezwarunkowo.”
Zauważyłem że mam takie coś że czuję iż muszę ,,być kimś” żeby być docenionym choć w tym samym czasie ,,walczę” z tym u rodziców. Z Ich podejściem. No i to jest naprawdę głębokie, w sensie że tak mocno zakorzenione. Spotkałem się kiedyś z takim sformułowaniem(u ludzi od dekodyki):
,,buntownik dalej jest niewolnikiem”. Wydaje mi się że pasuje. xD
,,Tak, w trakcie. Gdy sięgnąłem dna cierpienia. Wtedy pojawiło się światełko.
I od tamtej pory, dzięki temu, że od tego nie uciekłem, czasem muszę się trzymać tak zapierdalam :)
I jak tak szperam po internetach, bardzo dużo ludzi miało podobne doświadczenia – kompletne dno w życiu, a potem zmiana o 180 stopni i już cacy. Ale oczywiście bywa turbulentnie jak cholera.”
Właśnie się też zastanawiam czy to już jest to dno czy jeszcze. Jak w 2014 wziąłem się za tę samoobronę to właśnie było podczas jednego z najgorszych pogorszeń zdrowia, no źle było wtedy i jakoś w trakcie tak dotarło do mnie wiele rzeczy które już Ci opisywałem w temacie. Później jak były te pogorszenia to myślałem ,,że może teraz ruszę coś innego” ale widac bolało za mało albo w sumie nie wiem o co chodziło..
W sumie jak teraz jest źle to trafiłem na Ciebie, mam trochę materiałów dot. przywracania zdrowia, mozę to ten czas :)
OBY
Dzięki Piotrze za pomoc
P.S. jak Ty się czujesz z tym pomaganiem ludziom? Tzn potrafiłbyś odmówić bo czasem odnoszę wrażenie że jesteś w takim stanie że nie. Mam nadzieję że Cię tym nie uraziłem
Pytam dlatego że brat mi wczoraj opowiadał że jakiś znajomy jego dziewczyny miał niedawno sytuację:
jedzie w nocy w okolicach mojego miasteczka i nagle przybiega do niego kobieta, od tak wchodzi do auta i mówi zeby jechał bo ktoś ją ściga. I rzeczywiście jakieś BMW ciągle za nim jeździło, ta chciała żeby gdzieś tam podjechał, ale koleś mówi że się boi i jadzie na policję. Kiedy ta zobaczyła komisariat to wyskoczyła z jadącego auta i jakby nigdy nic wsiadła do tego BMW. Wiesz, ja w zeszłą niedzielę miałem historię z kobietą która mi weszła do domu w nocy. Nie boisz się że ktoś mógłby wykorzystac Twoją dobroduszność? Normalnie uznałbym ze są na to małe szanse ale po tym co widzę w swoim życiu i w sytuacjach otoczenia te ,,małe szanse” wcale nie są takie oczywiste. Dziwne do moje P.S. ale mówię Ci, wygląda na to że coś sie niedobrego w kraju dzieje. Kiedys o takich akcjach się nie słyszało
Wspomniałeś że podejście że chce się walczyć z chorobą nie działa i ja to podejście nazwałem ,,podejściem bojowym”
No to Cię nie zrozumiałem :)
Rzeczywiście, jak zacznę gadać to ktoś może to odebrać jako atak i od razu pojawi się opór(najprawdopodobniej)
Dokładnie.
W Programie WoP użyłem takiego stwierdzenia – “Miłość jest cicha”. Jeśli ktoś jest głośny, kochajmy go cicho.
A jak ktoś jest cichy, kochajmy go głośno :)
,,buntownik dalej jest niewolnikiem”. Wydaje mi się że pasuje. xD
Oczywiście.
Brak akceptacji to opór. Opór to niewola. Niezależnie czy opieramy się czemuś “złemu” lub “dobremu”. To nadal niechęć.
To odcięcie się od energii. To ograniczanie siebie poprzez próbę ograniczenia czegoś “złego” w świecie.
Właśnie się też zastanawiam czy to już jest to dno czy jeszcze. Jak w 2014 wziąłem się za tę samoobronę to właśnie było podczas jednego z najgorszych pogorszeń zdrowia, no źle było wtedy i jakoś w trakcie tak dotarło do mnie wiele rzeczy które już Ci opisywałem w temacie. Później jak były te pogorszenia to myślałem ,,że może teraz ruszę coś innego” ale widac bolało za mało albo w sumie nie wiem o co chodziło..
W sumie jak teraz jest źle to trafiłem na Ciebie, mam trochę materiałów dot. przywracania zdrowia, mozę to ten czas :)
OBY
Nie nie nie :)
Ból i cierpienie jest, aby wybudzić z nieświadomości. Tyle.
Jak się opieramy, cierpienie się pogłębi.
A jak cierpienia nie ma, to już nie czekajmy na nie. Jesteś w ego. Twoje ego ma taki cwany uśmieszek teraz. “No to go mam, teraz uważa, że tylko poprzez cierpienie można poprawić swoje życie hehe”.
Wiesz jak zmienia życie osoba zdrowa? Podejmuje decyzje, rozpisuje cele i je aktywnie realizuje w poczuciu, że robi coś wartościowego, bo sama jest wartościowa.
P.S. jak Ty się czujesz z tym pomaganiem ludziom? Tzn potrafiłbyś odmówić bo czasem odnoszę wrażenie że jesteś w takim stanie że nie. Mam nadzieję że Cię tym nie uraziłem
Nie można urazić człowieka.
Można tylko ujawnić jego opór.
Nie ma we mnie oporu względem tego, co robię, ani niskiej intencji. Z radością odpowiem.
Dobroduszność =/= naiwniactwo.
Przede wszystkim ja nie pomagam, bo muszę. Pomagam, bo chcę. Ale nie chcę dlatego, bo uważam, że ludziom dzieje się coś złego. Z radością słucham co inni mają mi do powiedzenia.
Ja ustaliłem zasady, które mi pasują.
Już kilku osobom podziękowałem, bo gadały, gadały, gadały. Odpowiadałem cierpliwie. Ale zegar tykał. W końcu dotykał, a osoby te nadal gadały.
Nie słuchały rad, tylko dalej swoje.
Powiedziałem, że ja nie jestem w stanie im pomóc, bo one nie chcą mojej pomocy. Chcą naiwniaka, który będzie ich słuchał.
Przestałem ich słuchać.
Nic złego nikomu się nie dzieje, niezależnie co czują, niezależnie co ich spotyka.
Ja jestem na takim poziomie zrozumienia ludzkich doświadczeń.
Więc jak komuś odmówię, zawsze wysyłam im troskę i miłość, bo wiem, że oni wybrali swoje doświadczenia i one najbardziej służą im w ich rozwoju.
Nigdy nie pomożemy nikomu na siłę.
Czy ja byłbym w stanie pomóc pani, którą goni BMW? Nie marzy mi się bycie Jamesem Bondem dla jakiejś damulki.
Skoro doprowadziła swoje życie do takiego poziomu, że goni ją BMW, musi rozumieć, że chłopak przypadkiem spotkany na jezdni niewiele jej poradzi.
Taka osoba powinna odmówić z troski dla siebie.
No chyba, że wybierze to doświadczenie – bycia takim właśnie agentem. Tylko pamiętajmy, że taki agent zazwyczaj jest łapany, grożą mu śmiercią, nieraz jest także torturowany.
Jeśli chcemy grać superbohatera, musimy pamiętać, że zapraszamy wszystkie doświadczenia, nie tylko te, gdy już uratowana z opresji kobieta przywita go w swoim mieszkaniu ubrana w szminkę.
Normalnie uznałbym ze są na to małe szanse ale po tym co widzę w swoim życiu i w sytuacjach otoczenia te ,,małe szanse” wcale nie są takie oczywiste.
Z tego co mówisz, nosisz w sobie duży ładunek negatywności w odniesieniu do siebie samego.
Więc i świat odbija to mocniej. Szanse urosły.
Dziwne do moje P.S. ale mówię Ci, wygląda na to że coś sie niedobrego w kraju dzieje. Kiedys o takich akcjach się nie słyszało
Nie nie nie.
To Ty słyszysz, bo jesteś zestrojony z takimi “falami radiowymi”. Ja o niczym takim nie słyszę.
Słyszę o wspaniałych ludziach uzdrawiających się, pomagających innym.
A od czasu do czasu mam doświadczenie z zakresu tego , co opisałem – matki życzącej córce czegoś złego.
Moją intencją jest wzrost w miłości do siebie. I to mi odbija świat.
Dzięki kontrastom mam możliwość dostrzeżenia jaką drogę przeszedłem i odczucia wdzięczności, a także współczucia dla innych, co też jest formą miłości siebie samego.
W kraju nie dzieje się nic złego.
Na świecie również nie dzieje się nic złego.
Świat czy kraj to ogół doświadczeń. Ale to my wybieramy z jakimi się zestroimy.
Nie zwalaj odpowiedzialności na kraj czy świat :)
,,Brak akceptacji to opór. Opór to niewola. Niezależnie czy opieramy się czemuś “złemu” lub “dobremu”. To nadal niechęć.
To odcięcie się od energii. To ograniczanie siebie poprzez próbę ograniczenia czegoś “złego” w świecie.”
No właśnie a dlaczego tak jest? Czytałem to ,,Healing and Recovery” Hawkinsa, tak jak zaleciłeś ale dziś np nic nie czytałem choć sobie obiecywałem.. to są te problemy z akceptacją?
,,Wiesz jak zmienia życie osoba zdrowa? Podejmuje decyzje, rozpisuje cele i je aktywnie realizuje w poczuciu, że robi coś wartościowego, bo sama jest wartościowa.”
Czyli nie ma żadnego ,,ale”? Sam fakt że jest jakieś ,,ale” już świadczy że jest niedobrze? To to jest tak jak z nofapem tłumaczyłeś, jak ktoś nie ma tych problemów wewnętrznych to nofap zadziała a jak są to nic z tego..
A to jest związane z tym co wcześniej pisałem? O tym że czuję że muszę ,,byc kimś” ale zwalczam takiem podejście moich rodziców do mnie? To z tym buntownikiem ;)
,,Dobroduszność =/= naiwniactwo.”
,,Już kilku osobom podziękowałem, bo gadały, gadały, gadały. Odpowiadałem cierpliwie. Ale zegar tykał. W końcu dotykał, a osoby te nadal gadały.
Nie słuchały rad, tylko dalej swoje.
Powiedziałem, że ja nie jestem w stanie im pomóc, bo one nie chcą mojej pomocy. Chcą naiwniaka, który będzie ich słuchał.
Przestałem ich słuchać.”
W sumie widywałem już takie sytuacje jak ktoś przychodził się wygadać a jak dostawał porady to się jakoś dziwnie ,,wymigiwał”
,,Czy ja byłbym w stanie pomóc pani, którą goni BMW? Nie marzy mi się bycie Jamesem Bondem dla jakiejś damulki.”
Ja miałem na mysli to że to była Jej zmyślona historyjka a najprawdopodobniej była w zmowie z tymi ludźmi i być może właśnie szukali jakiejś ofiary żeby ,,wziąć kogoś” na dobroduszność
,,Z tego co mówisz, nosisz w sobie duży ładunek negatywności w odniesieniu do siebie samego.”
A możliwe jest np noszenie negatywności wobec czegoś zewnętrzego ale wobec siebie nic a nic?
,,Nie zwalaj odpowiedzialności na kraj czy świat :)”
ok, spoko :)
No właśnie a dlaczego tak jest? Czytałem to ,,Healing and Recovery” Hawkinsa, tak jak zaleciłeś ale dziś np nic nie czytałem choć sobie obiecywałem.. to są te problemy z akceptacją?
Dlaczego?
Sam sobie odpowiedz. Dlaczego nie czytałeś dziś? Jaki był powód?
Ludzie stawiają opór, bo:
– Nie chcą.
– Uważają, że muszą.
– Uważają, że muszą, a nie chcą.
– Uważają, że nie mogą (czyli nie chcą).
– Wolą coś innego (czyli nie chcą).
Słowem – coś czują i nie chcą tego czuć i zaczynają robić coś, by nie czuć. Zazwyczaj coś, co już robiły i co “pomogło”.
Czyli nie ma żadnego ,,ale”? Sam fakt że jest jakieś ,,ale” już świadczy że jest niedobrze?
No właśnie o to chodzi – nigdy nie jest niedobrze.
Jeśli jest jakieś “ale” to znaczy, że ujawnia się jakaś negatywność z podświadomości.
Wystarczy ją sobie uświadomić i odpuścić.
Nigdy nie jest niedobrze na tym świecie!
To to jest tak jak z nofapem tłumaczyłeś, jak ktoś nie ma tych problemów wewnętrznych to nofap zadziała a jak są to nic z tego..
A to jest związane z tym co wcześniej pisałem? O tym że czuję że muszę ,,byc kimś” ale zwalczam takiem podejście moich rodziców do mnie? To z tym buntownikiem ;)
To o czym piszesz to już słowem pier***lenie :)
Skup się na swoich odczuciach i je puszczaj. Medytuj, bo umysł się tak zapętli, że można zgłupieć.
Życie jest zaprojektowane, by było proste, tylko umysł wszystko komplikuje.
Ja miałem na mysli to że to była Jej zmyślona historyjka a najprawdopodobniej była w zmowie z tymi ludźmi i być może właśnie szukali jakiejś ofiary żeby ,,wziąć kogoś” na dobroduszność
Nie na dobroduszność.
Zrozummy to wreszcie!
Osoby dobrej nie można zranić.
Zapytajmy samych siebie dlaczego pomagamy:
– Z prawdziwej troski.
– Czy dlatego, że jak odmówilibyśmy to by to źle o nas świadczyło, czy kierujemy się programem, że “trzeba pomagać innym”, że jak byśmy nie pomogli to grzech?
Jak odpowiemy sobie szczerze to dojdzie do nas, że wcale nie chcieliśmy być dobrzy tylko nie chcieliśmy być niedobrzy.
Kierowaliśmy się brakiem i dlatego przyciągnęliśmy panią, która chciała nas oszukać, bo sami się oszukiwaliśmy.
Wiele osób, które chcą być “dobre” dla innych, a nawet dla całego świata, robią to, bo nie są dobre dla siebie!
Szukają zastępstwa, by nie czuć się jak ofiara (czyli same są dla siebie katem).
Poświęcają się, bo uważają, że to je czyni lepszymi.
Powtarzam – DZIAŁANIE nie zmieni BYCIA. Działanie wynika z bycia. I trzeba uzdrowić BYCIE.
A możliwe jest np noszenie negatywności wobec czegoś zewnętrzego ale wobec siebie nic a nic?
Nie.
,,Sam sobie odpowiedz. Dlaczego nie czytałeś dziś? Jaki był powód?
Ludzie stawiają opór, bo:
– Nie chcą.
– Uważają, że muszą.
– Uważają, że muszą, a nie chcą.
– Uważają, że nie mogą (czyli nie chcą).
– Wolą coś innego (czyli nie chcą).”
hmmm… chyba ,,muszę, a nie chcę”
,,To o czym piszesz to już słowem pier***lenie :)
Skup się na swoich odczuciach i je puszczaj. Medytuj, bo umysł się tak zapętli, że można zgłupieć.
Życie jest zaprojektowane, by było proste, tylko umysł wszystko komplikuje.”
Sęk w tym że ja nic nie czuję, jak w takim razie mam puścić?
P.S. planujesz przerobić wszystkie emocje rozpisane przez Hawkinsa czy tylko te poniżej 200?
Widzę że w ogóle nie przeczytałem Twojego komentarza z wczoraj 20:36 to jeszcze do niego się odniosę
,,Nie, rozpacz już była w Tobie i choroba właśnie informowała Cię o tym.”
W sensie że choroba dopiero ,,pozwalała” się rozpaczy ujawnić?
,,Za co tak naprawdę nienawidzisz swojej choroby i swoich dolegliwości?
Rozejrzyj się po świecie – jest mnóstwo przeszczęśliwych inwalidów. Są nawet olimpiady dla inwalidów.”
Bo to udawanie życia, to mnie utrzymuje w zalezności od tej dwójki narcyzów, moich rodziców, bo o to od małego słyszałem że ,,Piotruś jest chory i musi mieć pracę biurową!”. Właściwie to dużo się wokół tego kręci. Jak ja taki obolały, schorowany, sfrustrowany mam np jakiś biznes założyć co mi się od dawna marzy, jak mam się uwodzeniem zająć(no w końcu do Ciebie trafiłem przez Feniksa, nie?) czy no jakimś sportem. Poza tym na wóżku przecież nie jeżdżę tylko jestem taki do niczego więc pełne zdrowiewydaje mi się być w moim zasięgu.
Chodzi tez o to że ja tak gdzieś sądzę że nie znam siebie, że dopiero ,,ja w pełni zdrowy” byłbym tak naprawdę ,,sobą” a tak to od lat znam siebie ,,w trybie choroby”. Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi.
,,Choroba zawsze jest EFEKTEM tego, co utrzymujemy w swoim umyśle. Ludzie potrafią cierpieć, bo nie dostali najnowszego Iphone-a. I to jest prawdziwe cierpienie porównywalne z cierpieniem po utracie kogoś bliskiego!”
Słyszalem o czymś takim, że komuś z zewnątrz to się może wydawać śmieszne ale ta osoba cierpiące bardo serio to przeżywa.
W sensie że choroba dopiero ,,pozwalała” się rozpaczy ujawnić?
Rozpacz, czyli stłumiony wstyd, poczucie winy, bezsilności i żal spowodowały chorobę (a raczej choroba została spowodowana, by nam przypominać o toksynach – o tym, co nosimy w sobie). Więc te toksyny ujawniają się wraz z chorobą, co nasz umysł interpretuje – “O nie! Czemu ja?! Dlaczego muszę jeszcze chorować skoro już czuję się tak źle? O ja nieszczęsna ofiara!”
Jak ja taki obolały, schorowany, sfrustrowany mam np jakiś biznes założyć co mi się od dawna marzy, jak mam się uwodzeniem zająć(..) czy no jakimś sportem.
No jak?
Najlepiej nadal zwalać wszytko na rodziców czy na choroby, prawda?
Skoro jesteś trochę schorowany to możesz poświęcić czas na czytanie książek o prowadzeniu firmy, marketingu, etc.
Chodzi tez o to że ja tak gdzieś sądzę że nie znam siebie, że dopiero ,,ja w pełni zdrowy” byłbym tak naprawdę ,,sobą” a tak to od lat znam siebie ,,w trybie choroby”. Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi.
Rozumiem.
Twój umysł po prostu odsuwa całe fajne działanie, którego tak chcesz od lat, bo choroba, bo cośtam.
Wszyscy to znamy.
Czekamy na coś. Na jakieś niesamowite odkrycie, na zdrowie, na lepszy układ planet.
Zapamiętaj – czekając na kogoś, czekasz tak naprawdę na siebie samego.
Brakuje decyzji, porzucenia wpizdu tych wymówek.
No ale przecież jak rodzice nam tyle razy coś powtórzyli to musi być to prawda, nie?
A dobry syn czy córka słucha rodziców, bo wtedy zasłuży na ich miłość, a to takie ważne, ojojoj.
Słyszalem o czymś takim, że komuś z zewnątrz to się może wydawać śmieszne ale ta osoba cierpiące bardo serio to przeżywa.
Bo emocje to bardzo realna sprawa dla danej osoby, bo JĄ INFORMUJĄ O JEJ STANIE ŚWIADOMOŚCI. I to ta osoba ma odpowiedzialność, by coś z tym zrobić lub nie.
Jak ktoś ma coś do powiedzenia na temat naszych emocji to jest to osoba, która mówi o samej siebie – sobie to wmawia i dlatego żyje jak żyje.
,,No jak?
Najlepiej nadal zwalać wszytko na rodziców czy na choroby, prawda?
Skoro jesteś trochę schorowany to możesz poświęcić czas na czytanie książek o prowadzeniu firmy, marketingu, etc.”
No w sumie wczoraj sobie rozpisałem program na 12 tygodni zawierający:
a) Naukę rosyjskiego(właśnie od paru lat języki chodziły mi po głowie to czemu wreszcie nie zacząć)
b) jogę(chyba mi nie zaszkodzi, bo jednak podnoszenie ciężarów było dla mnie straszne)
c) medytację(już to robiłem a też mówisz o przydatności tego, z resztą do tantry będzie kiedyś potrzebne)
d) zmiana odżywiania(jadanie raz dziennie, obiad po prostu a nie ciągłe jedzenie cukru w różnej formie)
e) sen(spać przed północą a nie siedzieć po nocach przy kompie)
f) usunąć śledzenie polityki(to chyba jest 10x bardziej toksyczne niż porno, takie mam wrażenie)
Ale czy ja dobrze rozumiem, jeżeli się tym zajmę zamiast rozpaczaniem, to są większe szanse na wyzdrowienie i jakąś poprawę stanu?
,,Czekamy na coś. Na jakieś niesamowite odkrycie, na zdrowie, na lepszy układ planet.”
No w sumie jak sobie przypomnę to rzeczywiście parę lat temu, jak brałem specjalne leki(była iluzja ze jestem zdrowy, nic mi nie było, w sumie problem się zaczął z odstawieniem Ich na jesieni) to miałem takie myślenie że jeszcze to, jeszcze tamto ,,muszę” zrobić, to dopiero się wezmę za to co chcę.
,,A dobry syn czy córka słucha rodziców, bo wtedy zasłuży na ich miłość, a to takie ważne, ojojoj.”
Oj, od lat wiem że to głupie ale jakoś mimo wszystko to w człowieku siedzi. Robiłem trochę NLP i podbnych żeby to osłabić i coś tam pomogło ale gdzieś w samej głębi to ta potrzeba akceptacji gdzieś jeszcze siedzi. Aż mi się przypomniał ten wykład Johnnego Soporno jak mówił że chłopiec nie stanie się mężczyzną dopóki nie przestanie szukać aprobaty a dziewczynka kobietą dopóki nie przestanie szukać bezpieczeństwa.
Jeszcze mi się przypomniało. Nie wiem czy kojarzysz człowieka, jest taki prof. na University of Toronto, nazywa się Jordan B. Peterson. Wziął dwójkę studentów i mówi mniej więcej tak: ,,zdanie Twoich rodziców jest dla Cb ważnie i zdaniej Jej rodziców jest dla Niej ważne. Ale czy zdanie Jej rodziców jest ważne dla Cb i czy zdanie Twoich rodziców jest ważne dla Niej?”. To tak w ramach ciekawostki.
Wiesz co, to przynajmniej częściowo jest tak, że jeśli nie wiem czy wyzdrowieję kiedykolwiek to mi w ogóle nie zależy na takim życiu właśnie chodzi o to że jeśli jest jakaś nawet mini gwarancja tego to wiem że jest sens cokolwiek robić. W chwili obecnej jestem w takim stanie, co też wspominałem, że to ja muszę siebie uzdrowić a nie liczyć na lekarzy bo Ci mnie leczą od 1999 roku i pewnie będą mnie tak właśnie leczyć do samego końca.
Dzięki za odpowiedź, szczerze myślałem że masz mnie już dość i nie dopiszesz xD
Ale czy ja dobrze rozumiem, jeżeli się tym zajmę zamiast rozpaczaniem, to są większe szanse na wyzdrowienie i jakąś poprawę stanu?
Tak.
Rozpaczanie to trzymanie się emocji, którą jeszcze negatywnie oceniamy.
Negatywnie oceniamy również przeszłość, obecną sytuację, a więc również i przyszłość, bo przyszłość możemy tylko rzutować z chwili obecnej.
Emocji w nas przybywa, nie tylko żalu. Czujemy się coraz gorzej, wszystko przychodzi nam z większym trudem. A może nic nam nie przychodzi, bo sami odchodzimy od siebie – od swojego wnętrza.
Natomiast ścieżka realizacji swoich celów zazwyczaj oznacza zmierzenie się z wewnętrznymi ograniczeniami, toksynami, negatywnościami, itd. Do podjęcia działania niezbędne jest oczyszczenie się z nich. Mówi się \”droga powinna być celem, a nie to, co czeka na jej końcu\”. To prawda. O ile drogą nie jest cały czas zmaganie i użalanie się.
gdzieś w samej głębi to ta potrzeba akceptacji gdzieś jeszcze siedzi
Jeśli nasi rodzicie kierują się pragnieniem bezpieczeństwa, bo nie czują go sobie, naturalnie wszystko, co wykraczać będzie ponad to niezwykle ograniczone postrzeganie życia spotka się z ich sprzeciwem. Więc szukanie akceptacji (bo nie czujemy jej w sobie) swoich rodziców to rezygnowanie ze swoich planów , a także zamknięcie się w negatywności,w jakiej żyją oni.
Niezgoda na postawę rodziców nie oznacza, że ich nie kochamy. Oznacza, że troszczymy się o siebie, o swoje życie. To miłość do siebie. Ta miłość ujawni (może ujawnić) ich własne negatywności. I to ich odpowiedzialnością jest co z nimi zrobią. Nie naszą. My dzięki naszej pracy, naszemu wzrostowi nauczymy się postępować względem nim w coraz mądrzejszy i kochający sposób. Taka po prostu zgoda na ich stan odmawiając sobie szczęścia nie przynosi im nic dobrego, a niezwykle zatruwa nas, co w końcu przełoży się na naszą relację z nimi. Ostatecznie zaszkodzi wszystkim.
Jeszcze mi się przypomniało. Nie wiem czy kojarzysz człowieka, jest taki prof. na University of Toronto, nazywa się Jordan B. Peterson.
To weź teraz to ćwiczenie przeprowadź na sobie:
– Czy zdanie moich rodziców liczy się dla mnie?
– Czy moje zdanie liczy się dla mnie?
– Czy moje zdanie liczy się dla moich rodziców?
No bo dlaczego mamy się liczyć z ich zdaniem, jeśli oni nie liczą się z naszym? :) Niech najpierw oni dojrzeją, a my róbmy swoje. A jak nie dojrzeją, to ich wybór. Nie ograniczajmy siebie przez ich wybory. Bo nie będziemy mieli lepszego życia.
jeśli jest jakaś nawet mini gwarancja tego to wiem że jest sens cokolwiek robić
Jest. Nawet większa, niż mini.
W chwili obecnej jestem w takim stanie, co też wspominałem, że to ja muszę siebie uzdrowić a nie liczyć na lekarzy bo Ci mnie leczą od 1999 roku i pewnie będą mnie tak właśnie leczyć do samego końca.
No to moje pytanie jest – ile jeszcze będziesz im powierzał swoje zdrowie?
To już 18 lat. Ile jeszcze potrzebujesz, by spróbować czegoś innego? Ale nie spróbować przez kilka dni, a potem wrócić do lekarzy. Daj sobie 18 lat na spróbowanie innych rozwiązań. Jak po 18 latach rezultaty będą porównywalne z lekarzami, możesz wtedy do nich wrócić.
Dzięki za odpowiedź, szczerze myślałem że masz mnie już dość i nie dopiszesz xD
Spoko :)
Tak trochę odchodząc na bok. To skąd np się bierze to że jednego weźmie nowotwór a innego jakaś przykładowo choroba autoimmunologiczna mimo że w obu przypadkach mamy do czynienia z brakiem miłości do siebie?
Bowiem są różne powody, by powstrzymywać w sobie miłość.
Czasami jest to uraza za coś co zrobiliśmy lub wyrzut, że czegoś nie zrobiliśmy.
Czasem jest to strach przed światem, niechęć do zwierząt, roślin, przekonanie, że świat nam nie sprzyja. Nieraz w rozumieniu, że Bóg.
Każda choroba jest symboliczna i ona sama przez siebie przemawia do nas w jaki sposób odbieramy sobie miłość. Ale rozwiązanie zawsze jest jedno – pokochanie siebie w każdej sytuacji.
Właśnie nie do końca wiem czy rozumiem. Ja takie ostre problemy mam od 1.5 roku(mniej więcej jak się pojawiłeś z wywiadem z Feniksem) a od pół roku inwalidztwo. Jak wcześniej były ataki choroby to rozpacz mnie ogarniała(choć nie było tak źle jak teraz) i byłem wściekły tak na serio bardzo.
Nie, rozpacz już była w Tobie i choroba właśnie informowała Cię o tym.
Rozpacz to życiowe inwalidztwo, więc przeniosło się na strefę fizyczną, by Cię poinformować, jaką świadomość utrzymujesz.
Zaś gniew pojawiał się jako forma wzmacniania siebie, bo gniew jest silniejszy od smutku. Ale gniew to niestety była odpowiedź na opór stawiany sobie i chorobie.
Nawet parę miesięcy temu tak było. Teraz jest trochę inaczej, pomimo tego że właśnie myślę tak jak wcześniej(lipiec mamy! LATO!) ,,nie chcę tej choroby, gdyby nie ona, mógłbym teraz tyle zrobić, ogranicza mnie, to ona jest winna mojego nieszczęścia.\” to teraz jednak się chyba tak nie wściekam, jakby, nie szarpię się tak z tymi ,,łańcuchami\” choroby bo i tak ich nie rozerwę.
Za co tak naprawdę nienawidzisz swojej choroby i swoich dolegliwości?
Rozejrzyj się po świecie – jest mnóstwo przeszczęśliwych inwalidów. Są nawet olimpiady dla inwalidów.
Te osoby nie traktują się jak ofiary, a swojej choroby jak ograniczenia. Doszukuję się w tym daru dla siebie. Nie próbują się uzdrowić (to nie ten moment dla nich) ale korzystają z życia – dają sobie, a nie opierają się.
Może napisz do jakiejś z takich osób i zapytaj się o jej podejście do siebie?
Chcę przez to powiedzieć, że nawet jak już coś nam jest to i tak w głównej mierze wpływ tej dolegliwości na nasze życie sami określamy.
Choroba zawsze jest EFEKTEM tego, co utrzymujemy w swoim umyśle. Ludzie potrafią cierpieć, bo nie dostali najnowszego Iphone-a. I to jest prawdziwe cierpienie porównywalne z cierpieniem po utracie kogoś bliskiego!
Sami tworzymy swoje doświadczenia. Nie odbierajmy sobie świadomości swojej odpowiedzialności.