Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat stanięcia w obliczu faktu o własnym uzależnieniu.
Części 1-7 znajdziesz klikając na linki poniżej:
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 1) – Wstęp
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 2) – Lista nr 1
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 3) – Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 4) – Mail
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 5) – Urazy, złośliwość, zła wola, zazdrość
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 6) – Zawiść, próżność, duma, żądze
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 7) – “Porno to ratunek” – Mail, Chciwość, Chcenie, Pożądanie

Przechodzimy do listy nr 3. Rozpoznaliśmy korzenie negatywności, poznaliśmy kryjącą się za nimi motywację. Wiemy dlaczego ważna jest ta zmiana i wiemy co zrobić.

A teraz zajmiemy się tematami bliższymi rzeczywistości. Zaczniemy poznawać niepopularne i nieznane w społeczeństwie fakty na temat rzeczywistości. Oczywiście jak wszystko, każdą informację można zanegować i ośmieszyć lub przedstawić w kontekście, w którym nie jest prawdą.

Dlatego artykuły są szerokie – przedstawiają odpowiednio szeroki kontekst oraz podają sposoby jak samemu to zbadać i/lub zaobserwować we własnym życiu. Myślenie o czymkolwiek to ani badanie, ani analizowanie, ani tym bardziej fakty. A że większość ludzi na tej planecie nie myśli i nawet nie potrafi, no to nie znają rzeczywistości nawet w minimalnym stopniu.

Poza tym – nasze dotychczasowe życie to nie dowód, że nie ma nic więcej i że nie można inaczej – lepiej. Człowiek, który sądzi, że doświadczył natury życia to jakby chudzielec sądził, że doświadczył muskulatury.

Ludzie znają tylko własne doświadczenia i percepcję, czyli oczywiście wyłącznie subiektywność.

A każdy może doświadczyć więcej, bo może stać się kimś/czymś więcej.

Już sam fakt, że ponad 80% ludzkości nie jest w stanie nawet dostrzec, że nie oni myślą, tylko wpatrują się zahipnotyzowani w bezosobowy, niekończący się bełkot, którego są bezwolnymi sługami, powinno nas mocno zastanowić – że to co nazywają życiem to wyłącznie myśli i odczucia. A większość z tych, którzy o tym usłyszą, nie mają chęci, ani nawet gotowości, by to zaakceptować. Bo w myślach nie widzą ani chęci, ani gotowości, więc i oni ich nie wyrażają.

To jakby płynąć statkiem bez kapitana i gdzie popchnie nas prąd morski, tam będziemy się kierować.

Książki dr Hawkinsa, w których opisana jest natura rzeczywistości w sposób bardzo praktyczny i przystępny spotkały się z krytyką pewnego procenta ludzi. Co ciekawe – nikt kto te książki krytykował nie przeczytał ich. Nie był w stanie przejść nawet przez pierwszą stronę. Każda książka dr Hawkinsa zaczyna się słowami – “Gloria in Excelsis Deo”. Co też daje do myślenia.

Ale niech mi ktoś wyjaśni – jak można np. krytykować informację, że wszystko na tej planecie jest subiektywne, jeśli już sama ta krytyka jest wyrazem subiektywnego spojrzenia na to twierdzenie? Ktoś wyraża więc subiektywną opinię nie zgadzają się, że wszystko jest subiektywne…

Jest to więc albo krytyka dla własnej krytyki, lub ochrona własnej racji, do której człowiek się przywiązał i boi puścić, boi poszerzyć kontekst. Boi stracić iluzje w jakie wierzy.

Ludzie nie chcą przestać hipnotyzować się mentalnym bełkotem, bo np. nie wiedzą czego innego mieliby się słuchać. Ale to jakby nie chcieć przestać wsadzać ręki do garnka z wrzącą wodą, bo nie ma się pomysłu co innego można zrobić z tą ręką…

Łatwo jest wyśmiewać np. tych, którzy wierzą, że Ziemia jest płaska. Ale przecież w esencji to postawa – “Jest jak ja myślę, jak ja się czuję odnośnie świata”. Wygodnie jest wyśmiewać i osądzać innych. Ale żeby dostrzec, że sami postępujemy identycznie – o nie, tego już za wiele! Grrr! Wrrrr! Albo granie ofiary.

Ludzie, którzy sądzą, że Ziemia jest płaska ani nie mają na to dowodu, ani nie zbadali sytuacji – nie wyruszyli w podróż, by Ziemię opłynąć i narysować nowe mapy. Tak jak i każdy inny, kto w coś wierzy – zakłada, że tak jest jak myśli i czuje i nie bada tego. I każdy dowodzik własnej racji jaki znajdzie w świecie to dla niego osobista wiktoria. Ale oczywiście ignoruje, pomija i odrzuca wszystko to, co przeczy jego racji.

Tylko dzisiaj odpisałem na wiadomość mężczyźnie, który wstydzi się swojego wzrostu i cały czas udowadniał sobie, że jest przez to gorszy, bo kobiety chcą tylko facetów wysokich (ma 165 cm wzrostu). Z mojej perspektywy to dokładnie to samo, co wiara, że Ziemia jest płaska.

Mówi sobie, że przestanie się tego wstydzić dopiero, gdy znajdzie dowody, że jego wzrost nie ma nic wspólnego z jego atrakcyjnością. Ale nie rozumie, że nigdy nie znajdzie na to dowodów, bo ich nie szuka. Szuka za to potwierdzeń swojego negatywnego (negatywny nie oznacza zły) przekonania, bo dzięki temu może unikać zmierzenia się ze wstydem i projektować go na świat nawet do końca życia.

Mówiłem – każda negatywność wynika z ograniczonego kontekstu postrzegania rzeczywistości oraz utrzymywania jakiejś pozycjonalności o sobie i/lub o świecie. W tym przypadku np. – “Ktoś wysoki jest automatycznie lepszy, a ktoś niski jest automatycznie gorszy (lub mniej wartościowy)”.

Jeszcze mi mówił, że “tak po prostu jest, takie są kobiety”. Więc pytam – które kobiety? Odpowiem – te, których szukał. Te, które potwierdziły mu jego rację. Mężczyzna ten całe życie znajdował to czego szukał. Pytanie więc – czego szukał i dlaczego? A co z tysiącami kobiet, które do wzrostu mężczyzny nie mają żadnych wygórowanych (hehe) wymagań i które zignorował? No nic. Nawet nie był świadomy, że je zignorował.

Tak swoją drogą – jak najszybciej odsiać ludzi, którzy nie szanują, nie akceptują siebie, traktują się jak kawałek gówna, by znaleźć tych, którzy się akceptują? No bo atrakcyjna kobieta dziennie otrzymuje setki wiadomości. Doskonale wie, że większość z tych, którzy do niej napisali, napisali z poczucia braku, by się dowartościować, liczą na szczęście, etc.

Właśnie napisze na swoim profilu – “faceci poniżej 180 cm wzrostu niech się nawet nie kłopoczą z pisaniem do mnie”. I jeśli facet jest na tyle niedojrzały, że uzależnia własną wartość od wzrostu, nie szanuje się, nie akceptuje tego jakie ma ciało i jeszcze cierpi, bo ktoś inny ma inne preferencje, no to sam się odsieje. Z takim facetem ciężko by się żyło. I potencjalnie byłoby to niebezpieczne – no bo jeśli gościu cierpi, bo mu ktoś powie, że jest niski, to kiedy frustracja i poczucie winy przerodziłyby się w agresję? A poza tym najłatwiej ludzi kontrolować, wykorzystywać, okłamywać i wodzić za nos ich własnym poczuciem winy.

Wyobraźmy sobie – facet np. bada szczepionkę na ciężką chorobę, a współpracująca laborantka mówi mu – “ale pan jest niski, taki konusik”. I co – lekarz przestaje opracowywać szczepionkę i zaczyna się trząść i płakać?

Taki lekarz miał 40-50 lub więcej lat, by zrozumieć, że ma wzrost jaki ma i tyle. Nie każdemu to będzie odpowiadać. Ok. Łomatko, nie trzeba robić z tego osobistego dramatu.

Jeśli sam tego nie zaakceptował, to nie znajdzie kobiet, którym to nie będzie przeszkadzać lub je mniej lub bardziej świadomie zignoruje i odrzuci. Np. człowiek z poczuciem winy nigdy nie znajdzie kobiety bez problemów. Bo czułby się przy takiej niepotrzebny. Dlatego znajdzie kobiety z problemami i również stłumioną winą. A potem razem będą próbować się naprawiać…

Co ciekawe ten mężczyzna mówił mi, że w jego oczach idealny wzrost to byłoby 175 cm. Wtedy wszystko byłoby ok. To mu odpisałem – ja mam mniej więcej tyle. I lata temu czułem dokładnie to samo co on – też uważałem się za zbyt niskiego dla kobiet… I też znajdowałem potwierdzenia, że jestem przez to gorszy. Bo to po prostu bardzo wygodne przekonanie, by nie musieć wziąć za siebie odpowiedzialności.

A co takiego ma zapewnić ten wzrost?

Proste – ludzie sądzą, że czuliby wtedy zupełnie co innego – nie wstyd, a własną wartość, byliby poważani przez innych, a przynajmniej respektowani. No ale wstydzenie się swojego ciała to jedynie projekcja wstydu. Jeśli nie na ciało, to znaleźlibyśmy inny cel – np. akcent, cerę, zęby, uśmiech, głos, pracę, hobby. Lista jest nieskończona.

Jeszcze jedna uwaga – jeśli nie wiemy jak rozpoznać kiedy myślimy, a kiedy bezwolnie wpatrujemy się w bezosobowy, mentalny bełkot, to naprawdę zalecam pokorę w życiu.

Bo człowiek mi pisze po zapoznaniu się z Modułem dotyczącym emocji, że kompletnie nic nie wiedział o emocjach – czym są, jak działają, co oznaczają. A potem przystępuje do powtarzania dalej tego samego bełkotu, który sobie powtarzał całe życie – że np. 165 cm to jak na faceta śmiesznie mało. Dalej sądzi, że – “gdy czuję niechciane emocje, to zaczynam myśleć o sobie źle” choć do znudzenia powtarzam, że człowiek nie myśli, tylko wpatruje się w bezosobową mentalizację. A ona nie ma żadnego znaczenia. Całe znaczenie nadajemy jej my.

Jeśli chcemy zmiany, to naprawdę czytanie to za mało. Myślenie o tym to za mało. “Wiem” to za mało. “Spróbuję” to za mało. “Uwalniałem kilka razy ale nie wiem czy dobrze” to za mało. “Medytuję 10 minut dziennie i czuję się po tym fajnie” to za mało.

Jeśli całym sercem i całą duszą nie chcemy zmiany, to ona nie nastąpi.

Bo poddamy się i zawrócimy przy pierwszej przeszkodzie. I powiemy sobie, że jesteśmy bezpieczni. A potem będziemy się użalać, że nam jest źle, a innym jest lepiej.

Albo wierzymy w dziecinne bajki, że nie natrafimy na przeszkody w życiu. Przecież tylko na tym blogu wielokrotnie ludzie użalali się, że im wszystko przychodzi z trudem, a wszystkim innym wszystko się udaje bez problemów i że jest to niesprawiedliwe. Co jest oczywistą bzdurą. Każdy ma problemy, a ci co odnoszą sukcesy doświadczają najwięcej problemów. Tylko uczą się je rozwiązywać, a nie zatrzymują się i użalają nad nimi. Ludzie sukcesu robią to, czego reszta nie chce robić. Człowiek sukcesu jest pierwszy w pracy i wychodzi ostatni. A my którzy przychodzimy do pracy?

Mówię o tym wszystkim, by do człowieka zaczęło docierać czym jest odpowiedzialność i jak jest ważna.

Ok, porozmawiajmy dzisiaj o nieco bardziej pozytywnej wizji świata, niż mogliśmy uważać.

3) Oto co jest do zaakceptowania/gotowość do zaakceptowania czego jest ważna:
Wola Boża, ewolucja życia – całej kreacji, wpisane w każdą formę jej limitacje, wybory, sytuacje, to czym dysponujemy, ego i jego problemy, dar Życia, świat jako Kreacja, śmiertelność/zmienność wszystkiego, Święta/Boża Obecność, Miłość Boga, współczucie i litość, potrzeba zmiany, wewnętrzna dyscyplina.

WOLA BOŻA

Z wolą Bożą jest taki problem, że dzisiaj większość ludzi na słowo “Bóg” albo ucieka, albo wkłada “maskę” cynizmu, drwiny, albo jest fanatycznie oddana swojemu obrazowi Boga, a nie rzeczywistości. Słowem – czyni Boga na własne podobieństwo, co jest podejrzanym, zniekształconym odwróceniem tego jak powinno być. Zazwyczaj dlatego, by nam było wygodnie.

Tak czy siak nie ma zrozumienia. Wierzący mówią, że Bóg kocha bezwarunkowo, a zaraz potem użalają się, że pozwala na wojny… No ale nie pozwolenie na wolną wolę byłoby zaprzeczeniem miłości.

Bóg bezwarunkowo kocha także tych, których my osądziliśmy jako złych i gorszych. Co mieliby oni robić, gdyby nie wojny? Zanudziliby się na śmierć! A gdybyśmy my nie mieli internetu? Co byśmy robili? Przecież to medium w większości przekazujące straszliwie zniekształcone i nieprawdziwe informacje. Człowiek w kwestii wiedzy więcej traci, niż zyskuje na większości internetowych serwisów. I co – Bóg też powinien zabrać internet? Przecież nawet pedofile grasują w internecie!

Ile wypadków było przez alkohol? Ile ludzi zginęło i zabiło po pijanemu? No to Bóg powinien też usunąć alkohol! Ile wypadków było, bo ktoś wpatrywał się w telefon? No to i telefony powinny zniknąć! Zwierzęta cierpią w ZOO? Trzeba usunąć ogrody zoologiczne! Trzeba też usunąć siatki, haki, noże, młotki, strzały, igły, strzykawki, najlepiej też prąd, pieniądze… nie zapominajmy, że najwięcej ludzi zginęło w wojnach religijnych, więc Bóg (bogowie?) powinni też usunąć religie! Na schodach też kilka osób skręciło sobie karki, więc i schody muszą zniknąć! A co z tymi wszystkimi ofiarami, które utknęły na godziny w windach? Windy znikają!

Dostrzegamy absurd?

A ja się pytam – co z tym wszystkim ma wspólnego Bóg? To wszystko stworzył człowiek, nie Bóg. To my za to odpowiadamy, nie Bóg.

Albo ludzie mówią, że zachorowali, bo Bóg tego chciał. Albo mają uzależnienie, bo taka była wola Boga… A skąd te szalone pomysły!!!? Jak sobie rozlejesz kawę na biurko i spodnie, to Bóg tego chciał, czy Ty byłeś/aś fajtłapa? Może w końcu troszkę odpowiedzialności za swoje decyzje?

Jak dom zniszczyło Ci tornado, a potem odbudowujesz go dokładnie w tym samym miejscu i historia się powtarza, to znaczy, że Bóg Cię karze? Tak dla przypomnienia – tornada na tej planecie były zanim pojawił się pierwsza człowiekopodobna istota.

Ludzie od zawsze sądzili, że Bóg jest po to, by nas słuchał i nam pomagał zgodnie z NASZYMI życzeniami i wymaganiami.

Np. stawały naprzeciw siebie dwie armie pragnące się wybić. Obie modlą się do SWOJEGO Boga o zwycięstwo. I armia która wygrała oczywiście sądziła, że albo to ich Bóg wsparł, albo ich Bóg jest lepszy… Na pewno tak było?

Na temat Boga jest na tej planecie najwięcej fałszu, niezrozumienia i bzdur mniej i bardziej, a nawet bardzo niebezpiecznych. Bo “w imię Boga” ludzie są gotowi zrobić wszystko. Wystarczy uwierzyć, że zabijając niewiernych podobamy się Bogu i już będziemy to robić bez mrugnięcia okiem. No bo dzięki temu zapewniamy sobie po śmierci niebo. Człowiek dla tego zrobi wszystko.

Wystarczy uwierzyć, że Bóg chce religii, wiary w niego i usuwania tych, którzy w niego nie wierzą lub wierzą w innego boga i już mamy przyzwolenie na nawet dowolne okropieństwo…

To mentalnie upośledzone.

Albo – “Bóg nie dał mi sprawnego ciała, to znaczy, że mnie nie kocha”. No ok ale Bóg nie dał Ci też przekonania, że słabsze fizycznie ciało źle o Tobie świadczy… A poza tym skąd pomysł, że Bóg dał Ci ciało? Aaaa, bo wierzysz, że Bóg Cię stworzył, czyli to z czym się teraz identyfikujesz. No ale kto Ci każe identyfikować się z ciałem?

A jeśli sądzisz, że jesteś brzydki/a, no to tylko i wyłącznie Twoja opinia. Ktoś Ci każe ją mieć? To Ty porównujesz się z innymi. Sam(a) sobie to robisz. Bóg nie ma z tym nic wspólnego.

A jeśli sprawniejsze ciało potrzebne jest nam tylko po to, by np. “łatwiej było nam z kobietami”, to naprawdę nie dziwię się, że mamy jakie mamy. Bo dzięki temu możemy dojrzeć w tym temacie.

Jeśli nie mamy pieniędzy lub trudności w ich zarabianiu, to odpowiedzmy sobie pytanie jak byśmy żyli, gdyby pojawiło się na naszym koncie 100 milionów dolarów? Odpowiedź na to pytanie pokaże nam dlaczego nie mamy pieniędzy.

Albo z drugiej strony – można uznać, że Boga nie ma, odpowiedzialności nie ma i heeeeej, hulaj dusza! No tak. Ale pozwól, że zapytam – jeśli nie wierzymy w prąd, to czy nas nie pieprznie po wsadzeniu ręki w kontakt?

Czy wystarczy przestać wierzyć w grawitację i zaczniemy latać? Czy herbatę zaparzymy sobie wodą o 40 stopniach Celsjusza, bo tak sobie chcemy?

Biblia mówi, że Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo. I ludzie od razu podeszli do tego z głupiej strony – wyprojektowali na Boga swoje utożsamienia. Np. ciało i umysł. Sądzą więc, że Bóg to taka duża osoba. Przecież praktycznie wszystkie mitologie mają bogów, którzy są w sumie takimi silnymi ludzikami. Tak samo podatnymi na niedoskonałości jak gniew, zazdrość, niskie poczucie wartości, etc. I którzy potrzebują wiary, którzy doją ludzi z ich oddania i tak dalej.

A teraz zastanówmy się – jak się nam łatwiej żyje – będąc zawstydzonymi, pełnymi winy, niepewności, lęków? Wściekając się z byle powodu? Walcząc i zmagając się? Czy może spokojnie, radośnie, kochająco?

No bo jeśli łatwiej żyje się spokojnie i w radości, to czy nie mówi nam to jasno jaka jest natura życia, a więc i Boga?

I od razu pada pytanie – “No to skoro Bóg jest kochający, to dlaczego pozwala na wojny i choroby?” To jakby zapytać dlaczego nauczyciel w szkole pozwala na to, by uczniowie nie przygotowali się na sprawdzian, potem stawia jedynkę i dziecko dostaje lanie od rodziców…

Albo ten argument – “Dlaczego chorują niewinni?” A skąd pomysł, że są niewinni? To po pierwsze. Po drugie – skąd wiesz co utrzymują w sobie, jaki obraz samego/samej siebie, świata, życia? Może te osoby są pełne wstydu, strachu i ujmują sobie przy każdej okazji? Po trzecie – co to w ogóle jest choroba? Coś, co dopada człowieka i niszczy mu zdrowie i życie, bo nie ma nic lepszego na tej planecie, niż by sobie ludzie losowo chorowali i umierali?

Ludzie nawet mają problem, by precyzyjnie przepowiedzieć pogodę na następny dzień, a co dopiero “przewidzieć” co zmieni się w nas, jeśli od własnego wnętrza uciekamy od lat i w ogóle go nie badamy?

W kółko słyszę – “ja jestem po prostu nieśmiały/a”. Ale to bzdura. Masz stłumioną masę wstydu, winy, strachu. Czyli trzymasz w sobie toksyny, na bazie których tworzysz obraz siebie i świata. Wkrótce więc pojawi się choroba, która zmusi Cię do troski o siebie, a nie do dowalanie sobie przy każdej okazji.

Zapytaj siebie – gdybyś otrzymał(a) od Boga dar – np. wspaniały wazon, to co byś z nim zrobił(a)? Postawił(a)byś go na rogu komody? A może w oknie ryzykując, że upadnie i stłucze się w przeciągu? Zapewne każdy najdelikatniej jak potrafi umieściły go w najbardziej bezpiecznym miejscu i dbał o niego.

A teraz wyobraźmy sobie, że nasze życie to dar od Boga. I to najwspanialszy jaki możemy sobie wyobrazić. Bo wieczny. I co z nim robimy? Dbamy jak o najznamienitszy dar? Bo uzależnieni traktują się jak gówno, jak kawał szmaty. Dziwne, że pojawia się poważna choroba zmuszająca do zmiany?

Czy to wola Boga? Hmm. Nie. To konsekwencja własnych zaniedbań siebie – życia. Jeśli stajemy się reprezentacją tego, co nie sprzyja życiu, no to powoli tracimy życie. A wraz z tym chęci, radość, spokój, etc.

W trakcie wojny ludzie oddawali życie za większą sprawę. W większości byli okłamani, wykorzystani – oddawali życie dla egoistycznych zachcianek innych ludzi, często szaleńców i maniaków. I tak nadal jest.

Zanim więc oddamy za coś życie, warto upewnić się, że ma to cokolwiek wspólnego z Prawdą. A jeśli myślimy o sobie jako bezwartościowych, no to moje pytanie brzmi – na jakiej podstawie? Bo nic nie osiągnęliśmy? A skąd pomysł, że powinniśmy? Bo inni osiągnęli? No i co z tego? Więc chcemy odebrać sobie życie, bo nam źle, że inni osiągają sukcesy… A dlaczego nie cieszymy się z sukcesów innych, tylko używamy tego jako pretekst, by nienawidzić siebie, pogardzać sobą, wstydzić się siebie?

Nie potrzeba dać się zmanipulować religijnie, ani politycznie, by popełniać poważne głupstwa.

Tak jak wiara, że 165 cm to śmiesznie mało jak na faceta. Ale zapytajmy się – czy problem stanowi to, że niektóre kobiety chcą facetów wyższych, czy może to, że my wstydzimy i boimy się kobiet wyższych od nas? Dlaczego w ogóle przelewamy wstyd na swoje ciało? Dlaczego gramy ofiarę własnego ciała? Bo uważamy, że przez nie jest nam trudniej? Z rozmowy z tym mężczyzną wyszło, że żyje tragicznie niedojrzale. Wygodnie sobie zrzuca odpowiedzialność za swoje życie, nie chce żyć odpowiedzialnie, świadomie, dojrzale. I użala się, że kobiety go nie chcą, bo jest niski. Wyjaśniłem mu, że ciało to jego najmniejszy problem, a tak naprawdę żaden.

Czy nie zastanawia się, że np. o pieniądzach coś złego mają do powiedzenia tylko ci, którzy ich nie mają? A o władzy mówią źle tylko ci, którzy są słabi?

Przede wszystkim jeśli mówimy o “woli Boga”, to warto byłoby się zastanowić co przez to rozumiemy?

Bóg. Co/kto to? Ktoś może mi powiedzieć wprost? Ktoś może mi udowodnić, że tak jest jak sądzi? Ktoś może w ogóle udowodnić, że Bóg istnieje?

Jak mówiłem – ludzie nie są nawet w stanie dostrzec, że nie myślą, a mówią, że wiedzą/rozumieją cokolwiek o rzeczywistości, o Bogu…

Budda nie powiedział ludziom o Bogu, bo wiedział doskonale, że ludzie zamiast Boga szukaliby swoich wyobrażeń Boga. Powiedział więc, by szukali Źródła swojej świadomości. A powtórzę – jeśli gorzej czujemy się, gdy mama woła nas na obiad “Obiad ty mały brzydalu!”, niż “Kochanie, obiadek! Taki jaki lubisz!”, no to pora zdać sobie sprawę, że życia nie zasila wstyd, wina, opór, żal, strach, tylko miłość. Czyli i to nas utrzymuje.

Jaką wolę może mieć Bezwarunkowa Miłość?

Dr Hawkins, który Oświecenia doznał, podczas jednego wykładu aby wyjaśnić kim/czym jest Bóg, najpierw szeroko i bardzo dokładnie przedstawił kontekst, w którym zrozumienie tego w ogóle jest możliwe. Kontekst przedstawiał przez ponad pół godziny…

Aha, i mówił to widowni, której poziom świadomości był w okolicach 420. Czyli pół godziny budował fundament zrozumienia dla jednej z najbardziej rozwiniętych i zdolnych do zrozumienia tego słuchaczy.

A są maniacy, którzy sądzą, że wiedzą czym/kim jest Bóg, jaka jest Jego wola. I jeszcze sądzą, że Bóg mówi do nich bezpośrednio, że muszą coś zrobić, bo Bóg tego chce oczywiście specjalnie od nich! I oczywiście z jakichś przyczyn zawsze w tych prośbach ktoś musi ucierpieć, komuś stać się krzywda, a nawet ktoś musi zostać zabity…

TO jest dopiero szaleństwo i egocentryzm!

Mamy pełno kaznodziejów, którzy sądzą, że mają specjalny dar, że są wybrani i słyszą i rozumieją Boga… To bardzo niebezpieczne przekonanie. Bo można nim usprawiedliwić wszystko. No i taki człowiek jeśli naprawdę sądzi, że słyszy Boga, to nigdy tego co usłyszy nie podda wątpliwości, krytyce. Będzie tego słuchał ślepo. A skąd pewność co słyszy i skąd? Mówiłem, że myślenie to proces bezosobowy, ciągły, nieskończony. Nie my myślimy. Jeśli więc słyszymy w głowie głos, to BARDZO POWAŻNIE zastanowiłbym się czy warto się go słuchać. SZCZEGÓLNIE jeśli nie towarzyszy mu uczucie spokoju i miłości. A że mało kto rozumie czym jest miłość, no to pojawia się masa problemów.

Zanim wyśmiejemy tych ludzi, zapytajmy siebie – dlaczego słuchamy się myśli, skoro cierpimy przez nie, jest nam źle, dystansujemy się od ludzi, od życia, nie rozwiązujemy problemów, tylko wiecznie uciekamy i jeszcze sobie tłumaczymy, że postępujemy mądrze, że nas to chroni przed czymś? To podobny poziom szaleństwa co człowiek, który idzie się podpalić, bo sądzi, że mu to Bóg nakazał…

Ludzie, którzy wreszcie zaobserwowali, że myśli biorą się nie wiadomo skąd, nadal się ich słuchają i dalej sądzą, że to oni myślą! Słuchają nie wiadomo czego, nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego…

Zauważmy, że już jako dzieci słuchamy rodziców bezkrytycznie. Wszystko bierzemy za pewnik nie poddając tego żadnej krytyce i analizie. Jak usłyszymy, że jesteśmy małym pokurczem, to to dla nas jest niezbity fakt i tak będziemy się postrzegać nawet przez całe życie. Choć jest to przekonanie wyrodne, głupie i nie mające nic wspólnego z faktami. Tym jest przecież niskie poczucie własnej wartości – wiarą w durne przekonania na swój temat. Czyli niskie poczucie wartości to urojenie. A jednak powszechne. Łatwo więc śmiać się z telewizyjnych kaznodziejów i widzieć jakie głupoty wygadują i jak programują innych, a jak zwykle umyka nam pod radarem to, że sami jesteśmy takim kaznodzieją dla siebie.

Źdźbła w oczach innych widzimy z łatwością, a belek w swoich nadal nie.

A potem jeszcze zwalamy odpowiedzialność na Boga – “Dlaczego Bóg dał mi takich rodziców?” “Dlaczego Bóg to czy tamto?” Ok ale skąd pewność, że to ma cokolwiek wspólnego z Bogiem? Dlaczego sądzimy, że to Bóg wybrał nam życie i rodziców?

Masz wolną wolę. Rób co chcesz ale licz się z konsekwencjami. Proste. Co ma Bóg do Twojego życia i Twoich rodziców?

Tak jak z niskim wzrostem – “mam 165 cm i się z tym zmagam”. No i po co się z tym zmagać?

Aha, bo NAM się to nie podoba. Chcielibyśmy, aby świat był inny. A raczej to, co my uznaliśmy za złe chcielibyśmy, by było inne lub by zniknęło. A może zamiast użalać się nad światem i uważać go za zły, warto przestać? Skoro uważamy wojny za złe, to może mi ktoś wytłumaczyć dlaczego sam się zmaga z różnymi rzeczami i osobami w swoim życiu, np. niskim wzrostem? Zalatuje mi to hipokryzją.

Jeśli chcesz pokoju, zacznij żyć z pokojem w sercu i umyśle. A jeśli nie potrafisz, to nie zwalaj tego problemu na świat, bo nie w świecie jest problem.

Jeśli codziennie podjadasz i stajesz się coraz grubszy/a, to gdzie leży problem? W lodówce? A może w Tobie?

Czy Bóg dzisiaj kazał Ci zjeść kanapki na śniadanie? No, skoro je zjadłeś/aś, a Bóg stworzył wszystko, no to musiał też stworzyć Ci dzisiaj śniadanie… A więc jesteś ofiarą śniadania, czyż nie? A może to, co dziś zjadłeś/aś na śniadanie nie ma nic wspólnego z Wolą Boga, tylko z Twoją decyzją?

Czy Bóg rozkazał Ci jakie masz dzisiaj włożyć spodnie? Co masz powiedzieć koledze w pracy? Co masz obejrzeć w telewizji?

To gdzie w takim razie jest granica między Wolą Boga, a naszą?

Bóg pozwala Ci zjeść na śniadanie co chcesz ale już nie pozwala Ci mieć np. 3 kochanek? Hmm, no dosyć kapryśna ta boskość…

Jeśli dzisiaj wywalą Cię z pracy, to znaczy, że Bóg podjął taką decyzję? A skąd to szalone przekonanie? Jeśli wsadziłeś/aś rękę w kontakt, to Bóg wybrał, by prąd Cię poraził?

Porażenie jest kompletnie bezosobowe i wynika z natury prądu i ludzkiego ciała. Jedno z drugim tak ze sobą oddziałuje. TYLE. Nie ma tu miejsca na osobową wolę Boga. Prąd każdego porazi tak samo.

Oczywiście w przypadku pracy czy randek jest to troszkę bardziej skomplikowane, niż w przypadku wsadzenia ręki w kontakt.

Jeśli straciliśmy pracę, jaki był nasz poziom odpowiedzialności odnośnie tej straty? Na pewno robiliśmy wszystko ok? No uzależnieni też sądzą, że zrobili wszystko co mogli, by wyzdrowieć. A analiza ich postępowania wykazuje najczęściej, że nie tylko nie zrobili wszystkiego (daleko od tego) ale też to, co robili, robili bardzo niepoprawnie, praktycznie na ślepo i najczęściej w kółko to samo.

Mówią, że zmagali się lata z uzależnieniem. Czyli nie zrobili praktycznie niczego, co ważne – nie zmienili siebie.

A dla tych, którzy w Boga nie wierzą – dlaczego wolimy użalać się nad swoim losem, przeszłością, zamiast o swój los zadbać? Dlaczego obwiniamy kogokolwiek zamiast wziąć odpowiedzialność i zmienić to, co możemy zmienić, a resztę zaakceptować? A no tak, bo my zamiast Boga wierzymy w geny – takie małe bożki, takie niesprawiedliwe gnojki, które jednym dały więcej, a innym mniej…

Czyli jedni wierzą, że przegrali już na starcie w loterii genów, a inni wierzą, że Bóg ich oceni surowo po śmierci i jak schrzanili, popełnili błędy, to sorry – kociołek i wieczne cierpienie… Jedno i drugie brzmi jakby zapisano je na ścianie celi w zakładzie psychiatrycznym. A jednak to fundamenty, na podstawie których miliardy ludzi patrzy na świat. I być może też my, nasi bliscy i nawet wszyscy ludzie, jakich znaliśmy.

Dziecko może urodzić się bez rąk i nóg i dopóki nie dostanie programu, że jest gorsze, że jest z nim coś nie tak, to będzie tak samo szczęśliwe jak gdyby miało sprawne ciało maratończyka. Samo w sobie nie będzie widzieć w tym ani nic złego, ani niesprawiedliwości. Nauczy sobie z tym radzić i tyle. Więc jakiekolwiek użalanie się nad swoim tzw. losem to już jest negatywny program. To już albo postrzeganie w bardzo ograniczonym kontekście lub kontekście zniekształconym, przekłamanym.

Ja sam Oświecenia nie doznałem, więc nie będę udawał, że wiem jak to jest z Bogiem. Przedstawię jednak to, co wiem i jak rozumiem rzeczywistość na przykładzie własnej ewolucji świadomości.

Szerszy kontekst zawrę w reszcie punktów, a potem wrócimy, by przedyskutować o co może chodzić z “wolą Bożą” i dlaczego gotowość do jej zaakceptowania jest tak niezwykle ważna w powrocie do zdrowia z przeróżnych chorób, również uzależnień.

EWOLUCJA ŻYCIA – CAŁEJ KREACJI

Jednym z fundamentalnych błędów ludzi w percepcji rzeczywistości jest podział na to, że:

– Życie albo podlega chaotycznej ewolucji i Bóg nie ma z tym nic wspólnego.

– Albo Bóg stworzył świat i życie w przeszłości i sobie teraz na to wszystko patrzy z jakiejś wysokiej chmurki i nie chce mu się już nic działać, no bo przecież 7-go dnia musiał odpocząć… I dla wielu ten siódmy dzień nadal trwa. Sądzą, że Bogu nie zależy, zapomniał, zniknął, olewa sprawę, może nawet wstydzi się tego, co stworzył, itd. Albo z nudów od czasu do czasu kogoś wybierze i pierdyknie mu cud…

Więc ludzie albo uważają, że wszystko jest chaotyczne i jakimś cudem działa, albo że Bóg jak w bilardzie – uderzył jedną bilę, a potem reszta bil się odbija jedna od drugiej i trudno jest się w tym połapać.

Okazuje się, że –

ewolucja i kreacja to jedno i to samo.

Co więcej – wszystko jest połączone ze wszystkim innym w harmonii.

Zanim ktokolwiek podda to wątpliwości, albo poprosi o dowody, to raz jeszcze – czy w ogóle zdajemy sobie sprawę kiedy myślimy, a kiedy bezwolnie hipnotyzujemy się bezosobowym bełkotem mentalnym?

Wiara w to, że jesteśmy połączeni z całym światem może wydawać się szalona. Ale ja się pytam – czy zdajemy sobie sprawę, że być może 99% decyzji w naszym życiu podjęliśmy w oparciu o myśli i emocje – czyli aspekty całkowicie niewidzialne, niezrozumiane przez nas, biorące się nie wiadomo skąd i dlaczego, nie wiedząc co oznaczają i jeszcze wariacko, wręcz szaleńczo projektowaliśmy je na świat i innych ludzi?

Co brzmi bardziej szalenie – że być może faktycznie istnieje jakieś niewidzialne połączenie, czy słuchanie się bezosobowego bełkotu, którego nie rozumiemy i którego autorem nie jesteśmy?

A czy nie doświadczyliśmy sytuacji, że komuś wybaczyliśmy, a ta osoba w przeciągu godziny dzwoni do nas z przeprosinami i jeszcze chce nam oddać dług?

Kiedy sobie najczęściej przypominamy to, co staramy się ze wszystkich sił? Gdy przestajemy się zmagać. Gdy tylko odpuszczamy, od razu sobie to przypominamy.

Kiedy znajdujemy zgubione klucze? Od razu, gdy przestajemy napierać na umysł, by sobie przypomniał gdzie są. I od razu sobie przypominamy, albo okazuje się, że leżały pod naszym nosem.

Ależ oczywiście, że każdy z nas doświadczył czegoś podobnego ale naturalnie uznał to za przypadek.

Ludzie, którzy sądzą, że świat to efekt kreacji albo ewolucji nie rozumieją znaczenia kontekstu, w którym szukają wytłumaczenia. Przecież dlatego jedni sądzą jedno, a drudzy drugie, bo patrzą na to samo z innego kontekstu.

Ewolucja to odsłaniająca się kreacja. Jedno i drugie trwa cały czas.

I wszystko jest w każdej chwili perfekcyjne takie jakie jest. Ty, świat, Twoje życie.

Dlaczego jest to perfekcyjne? Bo jakiekolwiek ocenianie tego, to wyraz własnej niedojrzałości i naiwności.

Możesz wyciągnąć wnioski, rozwinąć się, nauczyć, zmienić.

Czy nierozwinięta różna jest gorsza od rozwiniętej? Oczywiście, że nie. Poza tym – jak komuś wręczysz nierozwiniętą różę, to dłużej postoi! Więc W TYM KONTEKŚCIE nierozwinięta róża jest nawet “bardziej wartościowa” od rozwiniętej.

Dlaczego ludzie np. wypominają sobie, że mogli coś zrobić inaczej/lepiej? Bo doświadczyli konsekwencji “błędu”. TYLKO DLATEGO widzą, że mogli zrobić coś inaczej lub lepiej. Ale mało kto wyciąga wnioski – poszerza kontekst. Większość obwinia się i użala, czyli kontekst ogranicza.

Problemu więc nie stanowi nasze życie, ani konsekwencje, tylko nasza niechęć do wyciągnięcia lekcji i do nauki – do poszerzania kontekstu.

To właśnie najważniejsze niezrozumienie w przypadku nauki i rozwoju. Ludzie czytają coraz więcej, uczą się, pochłaniają informacje ale nadal interpretują je w tym samym kontekście. Dlatego informacje te niewiele zmienią.

Możesz przerobić 100 kursów o uwodzeniu ale jeśli w odmowie kobiety nadal będziesz widział coś złego, to nie pomoże Ci żadna magiczna informacja.

Czy w szkole uczyliśmy się chętnie? Jeśli nie, to pewnie i w dorosłym życiu nie uczymy się chętnie. A to BARDZO poważny błąd.

Aby możliwe było uzdrowienie się z uzależnienia trzeba właśnie zrozumieć ten fakt, że –

ewoluujemy non stop zgodnie z NASZĄ intencją, NASZĄ wolą, NASZYMI wyborami.

W każdej chwili możesz odpuścić opór i strach przed czymś i wybrać względem tego chęć, odwagę, radość, ekscytację. W każdej chwili możesz porzucić jakieś przywiązanie lub utożsamienie i znaleźć dojrzalszy odpowiednik. W każdej chwili możemy porzucić jakąś urazę.

Kwestia jest taka, że nikt nas do tego nie może zmusić. Tym bardziej Bóg.

Bo to właśnie unikalność życia ludzkiego – sami się stwarzamy w każdej chwili, w każdej sekundzie.

Ludzie oczywiście sądzą, że Bóg ich stworzył takimi za jakich sami się uważają. Ale to z Bogiem nie ma nic wspólnego.

Kto rozwija się najwolniej? Ci, którzy się wstydzą tego jacy aktualnie są lub byli oraz ci, którzy obwiniają kogokolwiek za cokolwiek w swoim życiu. Bo w ten sposób przestają widzieć swoją odpowiedzialność w tym, by to zmienić. Obwinianie samo w sobie jest już kolosalnym błędem. Bo wynika z niezwykle ograniczonego kontekstu rzeczywistości i jeszcze bardziej go ogranicza.

Błędem ludzi jest zmuszanie innych do działania, zmian czy posłuszeństwa groźbami, karaniem, a nawet sprawianiem bólu. I sądzą, że jak ktoś wtedy zrobi, to czego wymagaliśmy, to wszystko jest ok.

Ale nie słyszałem jeszcze o nikim, kto zaczął chętnie sprzątać w pokoju, bo go zmuszała do tego mama i np. groziła, że nie dostanie obiadu jak nie sprzątnie. Taka osoba nawet przez całe życie do sprzątania będzie się zmuszać, bo względem tego będzie miała masę stłumionej winy. Nigdy nie będzie sprzątać swobodnie i radości dopóki nie uwolni winy.

Z drugiej strony rodzice, którzy od dziecka nic nie wymagali, nie uczyli dyscypliny, odpowiedzialności i dawali mu wolną rękę też popełniali kolosalny błąd.

Niemniej to od dziecka zależy czy dostrzeże i zrozumie wartość odpowiedzialności za swoje życie, utrzymywanie porządku, dyscyplinę w pracy, etc. Jedno dziecko dostanie w łeb i zrozumie, inne dostanie w łeb i zacznie się użalać, grać niekochaną ofiarę.

W każdej chwili to my utrzymujemy nasze przekonania, percepcję, opór, emocje, urazy, interpretacje, intencje, decyzje, etc. Nikt nie robi tego za nas.

Jeśli w tym momencie czujemy ogromny opór i wstyd za swoje życie, to czy ktoś nam to robi? Bóg nas do tego zmusza? Hmm? A może emocje coś nam robią i bronią? A może geny? Nie. To tylko i wyłącznie nasz wybór.

Jak sądzimy – co stworzymy z tego poziomu? No dokładnie to co do tej pory.

Co trzeba więc zrobić? Podnieść poziom. A jak to zrobić?

Wstyd to poziom 20. Użalanie się to poziom 50. Odwaga to poziom 200. Chęć to poziom 310. Wystarczy wybór i odpuszczenie wstydu, żalu i oporu, by wskoczyć tak wysoko w poziomie energii.

A żeby to zrobić, trzeba wstyd i żal poczuć i wybrać, by się od nich odkleić bez ich wypierania.

A poza tym – niech mi ktoś powie co w ogóle oznacza “wstydzę się?” Czyli że co? Coś robimy? “Wstydzę się swojego życia/za swoje życie”. O co chodzi? Ktoś w ogóle zdaje sobie sprawę co wtedy robi?

Zanim ktoś wymyśli jakieś “logiczne” wyjaśnienie, odpowiem – czujemy wstyd, trzymamy się go i projektujemy na swoje życie uważająć, że coś jest z nim nie tak, wpatrujemy się w mentalny bełkot jak w boskie kazanie i stoimy w miejscu. Tyle “robimy”.

“O! Wstyd! To sobie go wezmę. Ok, mam sobie wstyd. Co teraz? No zastanowię się skąd on się wziął? Skądś przecież musiał. A! Na pewno z mojego życia, bo mi się nie podoba i źle o mnie świadczy! To sobie mam teraz wstyd i życie, które mi się nie podoba. Super! Wszystko jest jasne!”

Nie robimy nic, tylko nakręcamy się mentalizacją i emocjonujemy się, co napędza emocjonowanie się i mentalizację.

Mamy np. Biblię – nazywaną “Dobrą Księgą”. I mamy 3 “obozy”:

– Ludzi fanatycznie oddanych, biorących wszystko dosłownie.

– Ludzi wyśmiewających ją, traktujących jak opowiadanie.

– Ludzi, którzy wszystko tłumaczą sobie tak, by im pasowało do ich światopoglądu.

Mało jest ludzi, którzy widzą w tej księdze bardzo mądre rady dotyczące natury życia. A jeszcze jest tych, którzy szukają Prawdy.

Księga mówi – “nie zabijaj”. I co? Sądzimy, że chodzi tylko o odbieranie fizycznego życia? A skąd ten pomysł? Poza tym – naprawdę ktoś musiał to napisać, byśmy dostrzegli w zabijaniu problem? Jeśli nie zabijamy innych tylko ze strachu przed piekłem – oj, naprawdę słabiutko…

Czy trzeba stracić życie, by żyć tak jakbyśmy byli martwi? A co to jest depresja i apatia? To życie jak trup. A co do tego prowadzi?

Martwienie się nawet własną nazwą sugeruje, że popełniamy śmiertelny grzech, czyli bardzo poważny błąd. Robimy coś niesprzyjającego NASZEMU życiu. I jeszcze nazywany to troską o życie kogoś bliskiego…

Biblia mówi – “nie zakopuj swoich talentów”, czyli rozpoznaj swoje silne strony i dbaj o nie, inwestuj w nie, dawaj światu. A ludzie wstydzą się, boją, ograniczają i sądzą, tak jak w tej opowieści, że to zapewniło im bezpieczeństwo. I jeszcze mówią, że im Bóg czegoś nie dał…

Zaś pan mówi “Zabrać temu człowiekowi, który zakopał jego talent i dać go komuś innemu!” Bo świat potrzebuje, by mu dawać to co pozytywne, a nie gromadzić to, zakopywać, chomikować. Talent pomnaża jego mądre wykorzystanie, a nie zakopanie w ziemi.

Dlatego nieraz mówiłem, że talent to nie jest dar od Boga, bo miał taki kaprys, tylko to, co wykonujemy chętnie, codziennie, rozwijamy się w tym, dążymy do doskonałości.

Jezus mówi – “Przyniosłem miecz prawdy”, a ludzie chwycili za miecze i daaawaaaaaj siekają się z innymi… i to jeszcze w imię Boga…

Jezus mówi, by oddzielić prawdę od fałszu, a ludzie jedyne na co wpadli to by ucinać sobie głowy i wbijać sobie miecze w brzuchy. I jeszcze sądzili, że Bóg to pochwala i tego chce. Nie dziwne, że trzeba było powiedzieć – “Nie zabijaj”. Ale rozwinę to – “nie dąż do śmierci”.

Ludzie głupio postępują ze wszystkim – wliczając same pieniądze. Nie inwestują, nie uczą się mądrze wykorzystywać, tylko zakopują, niektórzy dosłownie, inni trzymają w doniczkach czy materacach. I nazywają się wierzącymi. Ale gdyby faktycznie wyznawali zasady chrześcijaństwa, to m.in. by talentów nie zakopywali (czyli dążyli do rozwoju, do mistrzostwa w czymś) i kochali innych jak siebie samych. No ale problem polega m.in. właśnie na tym, że siebie nie kochają.

Kochanie siebie oznacza m.in. brak martwienia, stresowania, obwiniania, gniewania, zazdroszczenia, osądzania, oceniania, wstydzenia, tylko ZAUFANIE. Dodatkowo wybaczenie, akceptowanie siebie i innych.

Kto tak żyje?

Ktoś tego nie rozumie?

Sorry ale nieprzestrzegania tego nie da się usprawiedliwić. Nikt mi nie powie, że nie zrozumiał “wybaczam moim winowajcom” – wersetu najpopularniejszej modlitwy na świecie.

Kto jeszcze nie rozumie dlaczego wybaczenie ma ogromne znaczenie? Kto sądzi, że chodzi tylko o to, że jak nie wybaczymy, to nas Bóg ukarze?

Kto ile kursów kupił na różne tematy? Ile z tego przerobił, wdrożył we własnym życiu, pracy, hobby czy innym obszarze? A kto je tylko “zakopał” na komputerze czy półce? Ale w niedzielę do kościółka na kolanka i “moja bardzo wielka wina”. I sądzimy, że to załatwia sprawę?

No każdy znajduje to czego szuka. Każdy robi tylko to, co jest zgodne z jego wizją świata. Ale czy kiedykolwiek to poddaliśmy krytyce? Czy przypadkiem wszystkich swoich starań nie oparliśmy o bzdury?

Na tej planecie ewoluuje świadomość, która następnie przejawia się w formie. Forma nie ma zdolności ewolucji, bo nie ma zdolności nauki.

Krzesła niczego nie nauczysz. Niczego nie nauczysz samochodu, komputera, banknotu, ulicy. Niczego nie nauczysz swojej ręki, umysłu, etc.

Dziwne, że umysłu nie można niczego nauczyć? No to raz jeszcze – “kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. No, umysł się nauczył. I coś się zmieniło? Wiesz i co?

Każdy już ma bardzo dużo informacji na wiele tematów. I co? No i nic. To tylko informacje. Informacja nie zapewnia wzrostu.

WIEDZIEĆ co jest do zrobienia, by wyzdrowieć, a ROBIĆ TO, czyli BYĆ osobą, która to robi, to dwa różne światy.

Kto już dużo wie, a nadal tym nie jest?

No właśnie. Bo nadal się czegoś trzymamy – np. lęków, oporu. I możemy jeszcze sądzić, że to opór i lęki trzymają się nas. Ale tak nie jest.

Nie ważne co wie nasz umysł ale jacy my jesteśmy i co wybieramy.

Każdy słyszał, że Bóg nas kocha. A kto tak żyje? Kto żyje zgodnie z tą fundamentalną Prawdą? A kto tylko czeka na pretekst, by pokazać w co wierzy naprawdę? Gdy coś lub kogoś straciliśmy, to dlaczego po pierwsze odbieramy to jako stratę, a po drugie dlaczego odbieramy to personalnie?

Jeśli straciliśmy pracę, to albo znak, że jest coś do poprawy, albo mamy możliwość znalezienia lepszej! A jeśli wyrzucili nas niesprawiedliwie, to bardzo dobrze! Bo pracowaliśmy w firmie, która nie docenia człowieka i jego pracy! Kto by chciał pracować w tak fatalnym miejscu?

NA WSZYSTKO da się spojrzeć pozytywnie i dzięki temu nie cierpieć.

Emocjonalność to konsekwencja tego jak coś/kogoś postrzegasz. To Twój wewnętrzny kompas o Tobie. Nie o świecie.

Jeśli dziecko zobaczy jak terrorysta wysadza się w powietrze nie widzi w tym nic złego. Nie rozumie co widzi, nie wie tego, bo nie ma o tym żadnego przekonania, ani opinii. Pyta innych, zazwyczaj rodziców o sens, o znaczenie. I w odpowiedzi dostaje ich programy, a nie opis rzeczywistości. Dostaje wyłącznie opinie, percepcję z poziomu rozwoju rodziców, zazwyczaj zbudowane o strach, gniew, winę i dumę. Nie ma to NIC wspólnego z faktami, z rzeczywistością.

Słyszy więc, że to zły pan, bo/i dlatego krzywdzi innych. A czy uzależniony nie postrzega się dokładnie tak samo – jako złego, bo krzywdzi sam siebie? Więc to przekonanie wydaje się sensowne ale tylko w BARDZO ograniczonym kontekście. W szerszym jest bzdurą. Oraz zaczyna szkodzić nam.

“Człowiek, który czyni krzywdę jest zły”. I bum!

Kto jest uzależniony i uważa się za super osobę? Ooooo, las rąk! Ale łatwo nienawidzić terrorysty, bo to co robi jest tak widoczne, jak na pokaz. Jednak dużo trudniej dostrzec, że sami postępujemy w esencji tak samo.

Gdy nakrzyczeliśmy na kogoś, a potem dostrzegliśmy w tym błąd, to wybaczyliśmy sobie, czy się wstydziliśmy, obwinialiśmy i karaliśmy? Niektórzy za głupie, nieważne błędy traktują się jakby wysadzili w powietrze niewinne dzieci!

Tkwią we wstydzie i winie, żalu, autonienawiści. I nie zmieniają tego jak postrzegają całe wydarzenie. Emocjonalność nie mija, bo to efekt tego jak postrzegamy to co zrobiliśmy i jak postrzegamy samych siebie. Zmagają się z emocjami i np. idą do spowiedzi sądząc, że Bóg przez księdza zabierze wstyd i winę. Czasem trafią na mądrego księdza, który pomoże im spojrzeć na sytuację z szerszego kontekstu, w którym możliwe jest już wybaczenie. Ale zazwyczaj tylko otrzymujemy frazesy. Kontekst nie ulega zmianie, a więc i nasza świadomość.

Czy ktokolwiek zmusił nas dzisiaj do jakiegokolwiek działania, do jakiejkolwiek decyzji? Nie. Każda decyzja to wyraz naszej woli.

A dokonujemy ZAWSZE tego, co uważamy za dobre w pewnych okolicznościach.

Na tym polega problem uzależnionych – obejrzenie porno czy wypicie alkoholu postrzegają jako dobre. I tu pytanie klucz – dobre względem czego?

Bo czy jest dobre w szerokim kontekście? Nie. Więc w jakim jest dobre dla nas?

Ewolucja formy nie może się odbyć bez ewolucji świadomości.

Bez rozwoju świadomości nie dokonasz nowych decyzji. Właśnie tego ludzie nie rozumieją podejmując postanowienia noworoczne. Sądzą, że zmienią swoje życie, czyli poziom MIEĆ, bo zaczną ROBIĆ coś nowego. No ale dlatego, że nie zmienili poziomu BYĆ, bardzo szybko poziomy ROBIĆ i MIEĆ wracają do tego, co było. Zazwyczaj w kilka tygodni.

No bo ktoś chce mieć super sylwetkę, a nadal się wstydzi swojego ciała, opiera ćwiczeniom na siłowni, nie chodzi na nie podekscytowany/a, nie cieszy się z tego, etc…

Słyszy potem, by robić tylko to, co się kocha. No a że najwyraźniej ćwiczeń nie kocha, bo czuje opór, wstyd i strach, no to przestaje ćwiczyć. Co zaś “kocha”? Jeść! I potem mamy durne racjonalizacje – ktoś tak kocha jeść, że doprowadził do chorobliwej otyłości i ma problemy z funkcjonowaniem, nawet wejściem na 1 piętro. Ale zaczyna nosić t-shirty z bzdurnymi tekścikami jak to kocha być otyły…

Inni próbują się zmusić do lubienia ćwiczeń. A to też nic nie zmieni. Bo my się nie zmieniliśmy. Nie usunęliśmy tego, czym ograniczaliśmy lubienie, swobodne ćwiczenia, etc.

Albo człowiek chce więcej pieniędzy. No ok. Ale czy ciężka, dłuższa praca to Jeśli zarabiamy 6 000 zł/miesiąc pracując przez 40 godzin tygodniowo, a tydzień ma 168 godzin, no to widzimy, że jest to z góry ograniczone. Zaokrąglając, możemy w tej sytuacji zarabiać max 25 000 zł/miesiąc ale musielibyśmy pracować 24/7. A to jest niemożliwe.

Zaś są ludzie, którzy zarabiają miliony miesięcznie. Ba! Miliony dziennie.

Jak to jest możliwe? Nie wiemy. Bo nie mamy tak wysokiej świadomości. Jedyne co widzimy z poziomu emocjonalności, to walka, zmaganie, frustracje, ból, niemoc albo jeszcze cięższe robienie tego, co robimy. Patrzymy więc na zupełnie inny poziom ze swojego poziomu i staramy się wykombinować jak ten poziom naśladować. Skupiamy się na ROBIĆ i MIEĆ i to jeszcze z bardzo ograniczonego kontekstu.

A ten, kto zarabia duże kwoty, nie patrzy na zarobki i pieniądze z poziomu emocjonalności, tylko przynajmniej z poziomu odwagi czy służby innym.

Tylko odwaga nie może być głupia. Człowiek, który jest gotowy zrobić to, co trzeba, by zarabiać więcej musi poznać to, co trzeba i nauczyć się tego, co trzeba, by zarabiać więcej. I musi zacząć to robić. A skąd najlepiej się tego nauczyć? Ano od tych, którzy zarabiają więcej od nas. Najlepiej dużo więcej. Więc dobrze, by te osoby poznał i zaczął przebywać w ich otoczeniu.

Czy to nie zdrowy rozsądek?

Jeśli pragniemy zostać lekarzem i jesteśmy gotowi uczyć się 14 godzin dziennie, zrezygnować z imprez i innych przyjemności ale zaczniemy się  uczyć od stolarzy, to czy dotrzemy tam dokąd chcemy?

Jeśli chcesz wyzdrowieć, wieść zdrowe, pozytywne życie, to nie pomoże robienie byle czego, co się nam wydaje sensowne, z czym “czujemy się” ok. Potrzebny jest zdrowy rozsądek, czyli bardzo wysoki poziom świadomości. A poza tym i tak nie unikniemy porażek. Ale zawsze możemy wyciągnąć budujące, mądre wnioski.

Tylko dzisiaj zaproponowałem współpracę uzależnionemu, który od wielu lat traktuje się jak kawałek gówna, szmatę (to jego określenia) i który straszliwie męczy się w życiu. Odpowiedział mi, że wydaje się to sensowne ale nie czuje tego… Oooooook. Czyli nadal jego uczucia są dla niego ważniejsze od rozsądku. Nie dziwne, że mu źle w życiu…

Jak postrzegamy tych, którzy zarabiają duże kwoty? Jaką utrzymujemy świadomość? Wstydu, winy, apatii? Żalu, gniewu? Poczucia niesprawiedliwości?

Przecież jest pełno ludzi, którzy podchodzą do tego tak – ktoś pracuje kilkanaście godzin na dobę, podejmuje wiele decyzji (z czego sporo nie za dobrych), wkłada ogrom pracy, non stop się edukuje, popełnia błędy, traci ale się też rozwija i w końcu osiąga sukces w jakiejś branży, np. w sprzedaży. Ma już kilka sklepów, na stworzenie czego poświęcił tysiące godzin (zazwyczaj kilkanaście tysięcy). Naturalnie zarabia dużo więcej, niż średnia krajowa.

Poznałem wielu przedsiębiorców. Każdy mówił, że udało mu się dopiero z 3-cią, 4-tą firmą.

A motłoch mówi – “Skoro masz więcej, to oddaj tym, którzy nie mają”.

Ok, moje pytanie brzmi – co stoi na przeszkodzie, by ci, którzy nie mają wykonali dokładnie tę samą pracę?

Inaczej to jakbyś dzięki swojej coraz mądrzejszej pracy zaczął/zaczęła zarabiać dziennie np. 500 zł. I każdego dnia puka Ci do drzwi 100 osób i żądają od Ciebie, byś im oddał(a) 100 zł, bo Ty masz, a oni nie. A jak rozwiniesz się na tyle, by zarabiać już 1000 zł dziennie, to te same osoby zaczynają żądać od Ciebie już nie 100, a 200 lub 300 zł!

Co różni te osoby – tą jedną, która ma więcej od tej setki, która nie ma?

To kim są. Kim wybierają być.

Zastanówmy się – czy Bóg ma z tym coś wspólnego? No bo jeśli uważamy wojny za złe i niesprawiedliwe, to przecież taką sytuację również można dokładnie tak samo ocenić – zła i niesprawiedliwa DLA TEGO, KTO ZARABIA WIĘCEJ. A oczywiście dla tych pasożytów to jest dobre i sprawiedliwe.

Jakie są rozwiązania? Człowiek ten może przestać zarabiać więcej – zamknąć swoje sklepy, ogłosić upadłość i wrócić do zarabiania 2000-3000 zł. Wtedy otrzyma “akceptację” społeczną i nikt nie będzie go już okradał, ani oceniał. Może oddawać swoje pieniądze innym. Ale czy to cokolwiek naprawi? Czy to pomoc? Nie. Bo ludzie, którym “pomoże” nie rozwiną się. Nie tylko będą cały czas od niego brać ale uzależnią się od tego, zaczną tego oczekiwać i być może jak zaczną otrzymywać więcej, to nawet przestaną wykonywać swoją pracę i będą już tylko żerować. Zdegenerują się jeszcze bardziej, a i tak już było bardzo źle.

Albo można tym ludziom stworzyć lepiej płatne miejsca pracy ale pod warunkiem, że się rozwiną – podejmą edukacji do nowych miejsc pracy. Edukacji nie tylko formalnej ale też wezmą odpowiedzialność za nowe posady.

Zastanówmy się – jeśli prowadzimy sklep, to nasze zarobki ograniczone są przez bardzo wiele czynników, a głównym z nich jest czas. Po prostu w 24 godziny na dobę obsłużymy iluś klientów i ani jednego więcej. Aby zacząć zarabiać więcej niezbędna jest więc obsługa większej ilości klientów. Jak to zrobić? Możemy zatrudnić pracowników. A potem otworzyć kolejne sklepy. Oczywiście pomijam kompletnie temat tego co sprzedajemy. A powinno być to dobrej jakości i służyć innym.

Żeby to zrobić, nie tylko sami musimy wziąć odpowiedzialność za edukację w temacie zatrudniania, podatków, odpowiedzialność za pracę tych osób, itd. Poziom odpowiedzialności z pracy samemu na współpracę zmienia się drastycznie. Musimy także zaufać – oddać część odpowiedzialności za naszą firmę często zupełnie obcym ludziom (nie bez powodu w firmach głównie rekrutuje się po znajomości, przez polecenie).

To wszystko zdrowy rozsądek. Nie ma nic wspólnego z emocjonowaniem się, graniem ofiary. To rozwój. Coraz mniej egoizmu, coraz więcej odwagi, chęci. I TO zaczyna kreować nam nowe życie – lepsze.

I moje pytanie brzmi – gdzie tu jest miejsce na Wolę Boga albo jakąkolwiek niesprawiedliwość? Hmm? Czy Bóg może nam zabronić otworzyć firmę? Czy Bóg może nam przeszkadzać w rozwoju, rekrutacji? A może geny nam to uniemożliwiają?

Czy Bóg jednym zabrania pracować 14 godzin na dobę, a innych podczas 8-godzinnego dnia pracy zmusza do opierdzielania się przez 5 godzin i pracowania jako-tako przez 3?

Nie. Bo Bóg nie może wszystkiego. Nie może przestać być Bogiem. Za to my możemy się zmienić.

To wszystko o czym mówię (w monstrualnym skrócie) ma pokazać, że wszystko zależy od naszych decyzji, od naszej woli.

Każdy jest kowalem własnego losu.

W każdej chwili możemy się użalać, że nie ma dobrych pracowników (tak jak kobiety się użalają, że wszyscy fajni faceci są zajęci i tak jak faceci użalają się, że wszystkie piękne kobiety są zajęte), albo zacząć szukać w nowych miejscach, niż tylko te wygodne. I odkleić się od emocjonalności, by wzrosnąć.

Zauważmy – jeśli będziemy robić to, co do tej pory, przebywać tylko w miejscach tych, co do tej pory, to nie spotkamy nikogo nowego, nie poznamy niczego nowego, nie dowiemy się niczego nowego, nie doświadczymy niczego nowego. Ludzie nazywają to bezpieczeństwem. Ja nazywam to degradacją życia, apatią, strachem, gniciem/usychaniem.

Nawet roślina, która pozornie jest w jednym miejscu rozwija się dzięki temu, że wchodzi coraz głębiej w ziemię i otwiera liście coraz pełniej, jak i tworzy ich coraz więcej.

Więc ewoluować muszą nasze definicje. Uzależniony sądzi, że jest bezpieczny siedząc samemu w domu i oglądając porno. A jest? Uważamy, że przeżywamy dzięki temu? A może przeżywamy ledwo-ledwo POMIMO tego?

Jeśli oglądanie porno, picie alkoholu czy branie narkotyków jest w naszych oczach bezpieczne, to jakże możemy oczekiwać czegokolwiek dobrego od życia? Jeśli nasze dziecko za bezpieczne uważałoby wąchanie kleju, to jak powinien zareagować mądry rodzic? Zależy co trafi do dziecka. Może pomóc poważna rozmowa, a może pomóc porządne lanie.

A co trafia do nas? Czy nadal zamierzamy uważać, że oglądanie porno jest spoko? Czy nadal zamierzamy uważać, że użalanie się i granie małego robaka jest spoko?

Co trafi do nas? Poważna rozmowa czy porządne lanie?

Nie musimy czekać na lanie. Zmiana to wyłącznie kwestia naszych decyzji.

Więc szybkość ewolucji zależy od naszej gotowości do zmiany – do puszczenia się tego czym sami ograniczamy zmianę. Tak jak balon aby wzniósł się wyżej musi odpuścić balast.

Ewolucja świadomości, którą człowiek jest, zależy w głównej mierze od nas – od m.in. gotowości do poddania ograniczeń, utożsamień, identyfikacji – tego co nie sprzyja życiu.

Czy wiemy co z tego, czego się trzymamy nie sprzyja naszemu życiu?

Właśnie elementem tego, czym/kim jest Bóg jest fakt, że jeśli poddamy ograniczenia, to automatycznie wzniesiemy się wyżej w świadomości. Wyżej – czyli do czego?

Od wstydu, po winę, apatię, żal, strach, pożądanie, gniew, dumę, odwagę, neutralność, ochotę, akceptację, rozsądek, miłość, miłość bezwarunkową. TO jest wzrost.

Natomiast warto zastanowić się dlaczego ludzie w większości mylą sufit z podłogą? Sądzą, że Bóg karze, czyli jest na samym dole – na poziomie winy. Albo nam coś zabrania, odbiera, decyduje za nas? Miliardy ludzi oczywiście wierzy, że Bóg się gniewa, obraża, ma wybrańców, osądza, ma swoje zachcianki, jednych lubi, innych nie, wymaga czczenia, nawet ofiar, etc.

Miliardy ludzi sądzą, że strach ochrania życie… Choć Biblia mówi – “Nie buduj domu na piachu, tylko na skale, bo inaczej pierwszy silniejszy wicher Ci go zniszczy”. No ale jeśli uważamy strach za coś, co sprzyja życiu…

Nie mówiąc o tym, że ludzie kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego, że każdy może ewoluować tak wysoko jak tylko wybierze. Każdy sądzi, że ludzie są sobie równi. Ale w kontekście świadomości tak nie jest.

Jeden wstaje z łóżka chętnie, drugi przestawia budzik 20 razy. I co – jeden jest lepszy a drugi gorszy? Jeden miał farta w loterii genowej, a drugi ją przegrał?

A cóż to za szaleństwo i bzdura? Dlaczego tak trudno jest dostrzec, że jeden wstaje chętnie, bo tak patrzy na swoje życie, a drugi niechętnie, bo inaczej patrzy na swoje życie? Ktoś mu broni spojrzeć na nie inaczej?

Kto więcej zmieni w swoim życiu – ten, kto jest chętny, gotowy, pozytywny, czy ten kto się opiera, wszystko negatywnie osądza, użala się, obwinia?

Jeśli tak chcemy zmienić swoje życie, to dlaczego robimy wszystko, co nam to utrudnia i uniemożliwia? Ktoś cwany odpowie – “No bo nie wiedziałem, że obwinianie utrudnia zmianę życia”… ależ oczywiście, że nie wiedział! Bo przecież obwinianie tak dużo mu przyniosło! Obwiniał latami, godzinami każdego dnia – siebie, Boga, los, ludzi, świat i co mu to dawało? Absolutnie nic. I teraz twierdzi, że nie wiedział, że to utrudnia życie…

Albo ktoś inny twierdzi – “No nie akceptowałem się, bo to nie jest proste. Gdyby to było takie proste, to bym to przecież robił”.

Wow.

A przecież to oczywiste kłamstwo. Czy to, że ktoś się nie akceptował było spowodowane tym, że jest to trudne? Absolutnie nie. Człowiek się nie akceptował, bo nie chciał. Zamiast tego się wstydził, obwiniał, użalał, doił poczucie niesprawiedliwości, grał ofiarę, itd. Nie chciał się zaakceptować, wolał się emocjonować i hipnotyzował się mentalizacją. Nie akceptował się, bo nie był na tyle rozwinięty.

Akceptacja to przeciwieństwo wysiłku i trudności. Właśnie jest nam w życiu trudno i odczuwamy ból, a nawet cierpimy, bo nie akceptujemy różnych aspektów, sytuacji… opieramy się im, wypieramy je, projektujemy, zwalamy odpowiedzialność, etc.

Ale człowiek nadal jest tak nieświadomy, że nawet nie wie dlaczego czegoś nie robił. Widzi w umyśle “nie akceptowałem się, bo to nie jest takie proste” i wierzy w to. A przecież to zupełne przekłamanie prawdy.

Czy ja się nie akceptowałem dlatego, bo to było trudne? Nie. Nie akceptowałem się, bo byłem na tak niskim poziomie świadomości, że jedyne co było dla mnie sensowne to wstydzenie się, użalanie, obwinianie, opieranie, zmaganie, etc.

Ludzie mówią, że życie jest trudne. Ale czy taka jest prawda? Nie. Trudne jest wszystko to, co życia nie wspiera. Wszystko co życiem nie jest jest trudne.

Czy moje życie było trudne? Nie. Absolutnie nie. Sam je takim postrzegałem, a to co było trudne to życie z tym bagażem urojeń, iluzji, negatywnych interpretacji, postaw, stłumionej, wypartej emocjonalności, ciągłe opieranie się, granie ofiary, małego, bezsilnego, niekochanego robaka. A I TAK PRZEŻYWAŁEM! Można powiedzieć, że robiłem wszystko, by nie przeżyć, a coś i tak utrzymało mnie przy życiu.

Jeśli uważamy życie za trudne, to moje pytanie brzmi – co W TYM MOMENCIE jest takie trudne? Nie za sekundę, nie poprzedniej sekundy, tylko TERAZ.

Nazywamy coś “życiem”, a co tak naprawdę przez to rozumiemy? Nasze myśli i uczucia o życiu? Nasze wyobrażenia, czarne scenariusze? Przeszłość, która już nie istnieje? Czy coś, co nie istnieje może być trudne? Czy przyszłość jest trudna? No ale tzw. przyszłość też przecież nie istnieje.

Proszę mi pokazać gdzie jest ta trudność i co jest jej źródłem, z czego wynika? Na pewno to określenie przynależy do życia?

Jak patrzymy na swoje życie, świat, siebie, innych ludzi? Jakich określeń, jakich przymiotników byśmy użyli?

Jednym z najpoważniejszych błędów jest budowanie interpretacji i opieranie percepcji na bazie emocjonalności. Jest to błąd dlatego, bo emocjonalność to już efekt negatywnego, ograniczonego, nieprawdziwego postrzegania i interpretowania.

Np. wstyd to REZULTAT wiary w to, że jesteśmy gorsi, źli, że coś z nami jest nie tak. A gdy go stłumimy i będziemy w sobie zbierać, będziemy nim zasilać te przekonania nawet przez całe życie.

Podejmowanie decyzji na bazie emocjonalności to jakby wybór kierunku na bazie tego, co pokazał nam kompas… I kapitan mówi – “Kompas pokazuje kierunek północny, więc nie mogę płynąć na południe!” No przecież to szaleństwo!

I dokładnie tak samo wygląda to w kwestii oporu – “Czuję opór względem czegoś i dlatego nie mogę tego zrobić”.

Naszą zmianę zacznijmy od szczerości – od zmierzenia się z prawdą.

Czy prawdą jest, że czegoś nie możesz?

A może prawda jest zupełnie inna? Możesz ale… no właśnie – co?

Co kryje się pod tym przekonaniem niemocy? Może strach? Może się czegoś boisz? Czego więc się boisz?

Już wiesz, że strachu możesz się puścić. Pytanie czy to wybierzesz? Bo możesz. W każdej chwili możesz. Ale jeśli tego nie robisz, to znaczy, że wolisz się bać, niż przestać się bać.

Może wierzysz, że strach Cię przed czymś chroni? Np. przed popełnieniem błędu. Ale pytanie – dlaczego w błędzie widzisz coś złego? Popełnianie błędów to nie tylko rzecz normalna, ludzka ale też niezbędna do nauki i do osiągnięcia sukcesu! Więc to “bezpieczeństwo” to największa porażka jaką możesz odnieść! Bo unikając błędów automatycznie nigdy nie osiągniesz sukcesu.

A przecież oczywistym jest, że wcale nie chcesz ochronić się przed popełnieniem błędu, tylko przed odczuciem tego, co wtedy spodziewasz się poczuć. Czyli co? Przypadkiem nie wstyd, winę i żal?

To pokaże nam, że problemem nigdy nie był strach, tylko albo nasza niechęć, by się go puścić, albo nasza niechęć, by zmienić naszą percepcję, naszą świadomość rzeczywistości.

Gdy ja poczuję winę, to zawsze zatrzymuję się i zadaję sobie pytanie – “Ok, co robię nie tak i co mogę poprawić?” W tym czasie puszczam się winy, bo spełniła swoją rolę. Ale co i jak poprawię to moja odpowiedzialność.

Jeśli wierzysz, że kobieta może Cię zranić, okłamać, wykorzystać, to oczywiście, że będziesz bać się związków i ich unikał. Ale dlaczego ktokolwiek miałby Ci wyrządzić krzywdę? Booo…? I właśnie temu trzeba się przyjrzeć.

Celem tej szerokiej pisaniny jest wyprztykać każdego z argumentów za dalszym wstydzeniem się, obwinianiem, opieraniem, graniem ofiary, użalaniem, baniem, pożądaniem, chceniem, fantazjowaniem, gniewaniem i dumaniem.

Chcę, by w emocjonalności dostrzegać już tylko bezosobową energię. Aby przestać nadawać jej niestworzone znaczenie, zaprzestać jej projektowania na świat, przestać się z nią utożsamiać, przestać nią usprawiedliwiać i tłumaczyć cokolwiek i przestać ją usprawiedliwiać i tłumaczyć czymkolwiek, i skupić się już tylko na jej uwalnianiu.

WPISANE W KAŻDĄ FORMĘ JEJ LIMITACJE

Każda forma związana jest z ograniczeniami. Będąc człowiekiem możemy opuścić świadomość żalu i wzrosnąć do wielkiej radości, ekstazy życia ale raczej nie mamy co liczyć, że wyrosną nam skrzydła czy ogon. Oraz jak pomachamy ciężarkami 5 minut, to bicepsy też nam nie urosną jak ciasto drożdżowe.

W ludzkiej formie mamy osobniki, które prądu używają do rażenia innych i zabierania im ich własności, a mamy takie osobniki, które prąd wykorzystują do oświetlania sobie książek, które czytają nawet w nocy, by zostać lekarzem. Więc ciało nie tworzy człowieka/człowiekiem.

Łopaty możemy użyć do zabicia kreta lub do zbudowania szkoły. Jednak łopata byłaby dość nieskutecznym narzędziem chirurgicznym.

Komputera możemy używać do oglądania pornografii lub przy użyciu odpowiednich programów analizować próbki krwi, by opracować nowe lekarstwa.

Jeśli zatniemy ciało, zacznie z niego lecieć krew. W zaniedbane może wdać się infekcja. Ciało potrzebuje pożywienia, odpoczynku. Bez treningu raczej nie podniesiemy większych ciężarów i nie przebiegniemy 20 km.

Dlatego ważne, by zrozumieć, że forma jest tym, czym jest. I nie podlega to dyskusji. Nie można spowodować, że zranione ciało nie będzie krwawić.

Przez ścianę nie przejdziesz. Jak skoczysz z wysokości to spadniesz, być może ciało dozna uszkodzenia.

Więc idiotą lub w najlepszym przypadku kolosalnie niedojrzałą osobą jest taka, która bierze narkotyk, przez moment dostrzega, że nie jest ciałem, tylko jest do niego przywiązana i postanawia sobie “polatać” skacząc z okna.  Zabija się, bo przestała na moment być do niego przywiązana. Ale gdyby miała już ciała nie mieć, nie urodziłaby się człowiekiem.

Ciało ma bowiem ogromną rolę w ewolucji. Już sama akceptacja jego ograniczeń to wielki krok.

Świadomy rozwój musimy zacząć od poziomu na jakim obecnie jesteśmy. Jaki jest to poziom?

Nie możemy oczekiwać, że wąż przestanie kąsać i zjadać to, co pojawi się mu przed nosem. Ale my możemy – np. przestać osądzać siebie za wszystko.

Wąż nie może przestać być wężem. Ale człowiek apatyczny może wzrosnąć do chęci życia, do radości, do dawania od siebie. Ale musi rozpoznać opór i się go puścić. Wybrać chęć. Człowiek może wzrosnąć ze strachu do odwagi. Ale musi poddać strach i wybrać odwagę. A nie wmawiać sobie “nie mam odwagi, bo jej nie czuję”. Nie masz odwagi, bo jej nie wybrałeś/aś.

To zależy od naszej intencji i decyzji. To jacy jesteśmy to też ich rezultat.

To nie zależy od Boga, tylko od nas. Poddanie strachu Bogu oznacza, że puszczamy się wiary w to, co zasila strach i zaczynamy żyć w zaufaniu, że wszystko będzie dobrze. Ale warto, byśmy nie żyli jak idioci. :P A jeśli już tak żyjemy, no to zacznijmy to spokojnie korygować.

Sami musimy dostrzec czego się trzymamy, z czym się identyfikujemy, co wybieramy.

Nikt nam tego nie zabierze, by “było nam lepiej”. Czy to poddamy to nasza decyzja.

Tak jak uzależnieni mówią, że porno jest ich skarbem i czymś czego nie chcą oddać, pokazuje, że sami się tego trzymają. Sami nadali temu taką wartość i znaczenie. Nie zrobił tego Bóg, los, geny. I Bóg nam tego nie zabierze. To nasza sprawa co z tym zrobimy, to nasz wybór.

Jednak musimy zrozumieć, że dobre chęci to ZDECYDOWANIE ZA MAŁO, by wyjść z już istniejącego uzależnienia.

Bo to wynika z ograniczeń formy – umysłu, ciała. Oraz z niewinności świadomości.

Nawyki wymagają czasu do zmiany. Bez wzięcia odpowiedzialności i akceptacji, zmiana czegoś będzie albo niebotycznie trudna, albo niemożliwa. Bez stopniowego wzrostu rozwój nie jest możliwy.

Więc głupotą jest na siłowni wziąć się od razu za wielkie ciężary. To nie tylko nas nie rozwinie, a bardzo możliwe, że doznamy poważnych kontuzji.

To że osoba obok ćwiczy hantlami 30 kg, nie oznacza, że to poziom właściwy dla nas.

Nikt nie idzie najpierw na studia i uczy się wyższej matematyki, a dopiero potem wraca do szkoły i uczy się dodawania.

Ewolucja odbywa się od dołu do góry.

Jak podchodzą do kreacji ludzie pełni wstydu i winy? Nazywają siebie perfekcjonistami i sądzą, że od razu zrobią coś perfekcyjnie! Unikną wszystkich błędów, niedoskonałości i już. Sądzą, że ewolucja odbywa się magicznie “pstryk” – nie ma i jest. To jakby kwiat jest ziarenkiem, nadal jest ziarenkiem, nadal, jeszcze trochę, jeszcze chwileczkę iiiiii… bum! Rozwinięty kwiat!

Czy kwiat pragnie uniknąć tego wszystkiego co dzieje się po drodze do bycia w pełni rozwiniętym? Wstydzi się tego? Obwinia się za to? Uważa to za niesprawiedliwe, że obok są już pięknie rozwinięte kwiaty? Nie. To byłoby szalone. A rośliny szalone nie są. Czy kwiatu przeszkadza to, że jest ziarenkiem, a obok prężą się piękne słoneczniki? Nie. To zdaje się problem wyłącznie ludzi.

Człowiek boi się i wstydzi tego kim wydaje mu się, że jest i nie próbuje tego zmienić mądrze. Tylko męczy się, wstydzi, wini, żali, opiera, zmaga z tym. Czyli z czym właściwie? A potem mówi, że życie jest trudne, bolesne, niesprawiedliwe…

Mądre przysłowie brzmi – “Nie można zmusić Słońca, by świeciło jaśniej”.

W tej samej formie – ludzkiej – mamy człowieka, który w ogóle się nie męczy w pracy, który osiąga wspaniałe, znaczące sukcesy, ma czas, energię, chęci, jest pomocny, kochający, wybacza, rozumie, zawsze coś doradzi. A jak znajdzie czyjś zgubiony portfel, to poszuka tej osoby, odda wszystko i jeszcze mądrze poradzi. Takich osób zdaje się nie ma na tej planecie w większości. Warto wiedzieć, że niegdyś na tej planecie w ogóle nie było kwiatów. Potem pojawił się pierwszy, potem drugi. I już dziś mamy ich masę.

Szukamy więc wyjaśnienia gdzieś w świecie, woli Boga. A dlaczego nie skupimy się na sobie i nie zobaczymy dlaczego my się męczymy, nie osiągamy wspaniałych i znaczących rezultatów, dlaczego nie mamy czasu, energii, chęci, nie jesteśmy pomocni, kochający, wybaczający, rozumiejący, nie doradzamy mądrze sobie i innym?

Uważamy, że gdzieś tam jest przyczyna? Dlaczego tak uważamy? Uważamy, że Bóg ma względem nas jakąś wolę. A co z naszą wolą odnośnie nas samych? Jak się postrzegamy, traktujemy, jakie mamy intencje naszych działań i starań? Tego nikt nie zbada, nikt nam nie udowodni, nikt za nas nie zmieni.

Wystarczy rozejrzeć się po świecie i dostrzeżemy, że ok. 80% ludzkości nadal jest na niskim poziomie rozwoju – męczą się, emocjonują, zmagają. Sądzą, że tak trzeba.

Ale też możemy dostrzec, że całkiem sporo, bo – zaokrąglając – półtora miliarda, żyje inaczej. Zdrowiej, radośniej, odważniej, z większym pożytkiem dla wszystkich.

Oczywiście łatwo to pominąć, jeśli uznajemy, że wszyscy są negatywni i egoistyczni, a ci pozytywni to jakieś drobne wyjątki. Ale półtora miliarda to nie wyjątki.

Pytanie brzmi dlaczego my nie dostrzegaliśmy półtora miliarda ludzi i skupialiśmy się na pozostałych?

Wszyscy na tej planecie są na swojej ewolucyjnej drodze.

Ważne, by zająć się sobą.

Gdyby drzewa nie rozwijały się, tylko prosiły inne drzewa, by rosły wolniej, to na świecie nie mielibyśmy drzew, a więc i tlenu.

A jednak to w dzisiejszym świecie uznaje się za mądre, sprawiedliwe i za oznakę tolerancji – dostosowywanie się do najmniej rozwiniętych! Dodatkowo zazdrościmy, nienawidzimy, a nawet szkodzimy tym rozwiniętym, zamiast się od nich uczyć i ich naśladować.

Gdyby Kolumb chciał być “tolerancyjny” i szukałby do załóg okrętów ludzi nierozwiniętych, pełnych lęków, uprzedzeń, niechętnych do zmiany, to dopłynąłby do Ameryki? Gdzie tam! Załoga podniosłaby bunt i kazała zawrócić.

Moje pytanie teraz brzmi – skąd bierze się śmiech, czyli coś pozytywnego? Z zewnąrz? Ktoś nam to daje? Zdobywamy to? Wygrywamy? A może zabieramy komuś? Nie. Śmiech, radość pojawiają się automatycznie, gdy odpuścimy to, czym je ograniczyliśmy. Nie musimy nic zdobyć.

Na czym polega dowcip, żart? Na przedstawieniu np. czegoś poważnego w absurdalnym kontekście. Śmiech pojawia się automatycznie. Nie bierze się skądś.

Jeśli nie jesteśmy w stanie poważnego stwierdzenia odebrać w absurdalnym kontekście, to żart nas nie rozbawi. A to świadczyć będzie o naszym oporze względem radości, o naszej niechęci do rozwoju, do spojrzenia na coś z innej perspektywy. Przemyśl to, bo to bardzo ważne.

Zobacz, taki prosty żart – “Przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba”. :) Ja właśnie się z tego śmieję. Dlaczego? Bo z góry założyłem, że lekarz będzie facetem i odbędzie się jakaś poważna rozmowa. A żart polega na przedstawieniu sytuacji w absurdalnym kontekście – o nic nie chodzi, tylko o to, że lekarz to baba, której zazwyczaj przecież dotyczą żarty o “babie”.

Czy śmiech wziął się z jakiegoś z tych wyrazów? A może z całego zdania? Nie. Śmiech pojawił się spontanicznie, bo taka jest natura życia, gdy się nie opieramy i jesteśmy gotowi spojrzeć na coś nie tak poważnie. To nie logiczne rozważania nad sensem przynoszą radość. Radość bierze się kompletnie sponad tego wszystkiego.

Nikt kto żartu nie “zrozumie”, nawet po logicznym wytłumaczeniu nie poczuje radości, nie zacznie się śmiać. Radość nie bierze się ze zrozumienia żartu, tylko potencjału do przedstawienia czegoś w dużo szerszym lub kompletnie niecodziennym kontekście.

Zauważmy, że w każdym obszarze, który nas boli, który mamy zaniedbany, którego unikamy – brakuje tam poczucia humoru, radości, swobody, elastyczności. Mówimy sobie – “A z czego niby mam się cieszyć jak nie mam pieniędzy/zdrowia?!” Nie patrzymy na ten obszar z różnych perspektyw, tylko z jednej – najczęściej braku, bólu, zmagania, bycia ofiarą. Automatycznie nie ma tam nic pozytywnego.

Zazwyczaj też w ogóle doszło do problemu, bo ten obszar postrzegaliśmy w ograniczonym kontekście.

To dotyczy także nas i naszego życia. Człowiek pełen radości postrzega świat, życie i siebie w luźnym kontekście. Nie ogranicza kontekstu, dlatego nie ogranicza radości.

A człowiek, który jest np. pełen strachu mówi sobie “nie mogę tego zrobić”. Dlaczego nie? “Bo nie chcę posmakować porażki”. Dlaczego nie?

Zadając to fundamentalne pytanie, które w swojej mądrości zadają już malutkie dzieci – “A dlaczego tak?”, możemy poszerzyć kontekst. A z niego wyniknie wybaczenie, akceptacja, zrozumienie, w końcu też radość.

Jeśli ewoluujemy w świadomości, ewoluuje razem z nami reszta naszego życia.

Już w szkole podstawowej zazdrość względem “zdolnych” uczniów jest chlebem powszednim. Bo człowiek na niskim poziomie rozwoju nigdy nie widzi problemu w sobie – w swoich decyzjach, postawach, nastawieniach. Zamiast samemu się zmienić, woli zazdrościć, nienawidzić i szkodzić temu, który wybiera co innego.

A poza tym mówiłem – nie ma zdolnych dzieci, tak jak nie istnieje coś takiego jak talent.

To co robimy i z jaką jakością oraz jakie są tego efekty zależy od NASZYCH intencji, nastawienia, jakości działania. A nie z tego, że ktoś JEST lepszy.

Łatwo wymyślić sobie, że inne dziecko jest zdolniejsze, bo miało farta – albo Bóg je hojniej obdarował, albo wygrało na loterii genów – i nienawidzić je z tego powodu. Ale to szaleństwo.

Już sam fakt, że wybieramy zazdrościć, nienawidzić i szkodzenie, niż się rozwijać, inspirować, uczyć na przykładzie, prosić o rady, pomoc pokazuje dlaczego mamy/będziemy mieli problemy we własnym życiu.

Wszyscy mamy dwie ręce, dwie nogi, głowę, etc. Wszyscy mamy 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Ale jeden w tym czasie będzie fantazjował, zazdrościł, obwiniał, zmagał się, opierał, drugi będzie się kształcił, ćwiczył, pracował – i to wszystko z radością.

Jeden każdą sekundę poświęci na szukanie rozwiązań, odpowiedzi, wszystko pod to zorganizuje, a drugi będzie szukał pretekstu, by się wkurzyć, tupnąć nóżką i obrażonym siąść przed telewizorem z piwem.

Odpowiedzialność leży po naszej stronie, by poddać to, czego się trzymamy, co robimy, z czym się utożsamiamy, jak postrzegamy np. siebie – co prowadzi nas do uzależnienia. Wzrost nastąpi automatycznie.

Ludzie się modlą prosząc Boga, by ich zmienił. No ale sami nie chcą się zmienić! Każdego dnia mogą przestać się opierać, żalić, obwiniać, narzekać, trzymać się jakichś pozycjonalności i przekonań, a tego nie robią. Dlaczego Bóg miałby to zrobić siłą za nich? Jak nie chcesz się zmienić, to nie – TWOJA WOLA.

Tego ludzie nie rozumieją kompletnie. Naturalnie podchodzą tak do Boga – mówią, że Bóg może wszystko. Co jest fałszem. Nie, Bóg nie może wszystkiego. Bóg nie może nie być Bogiem. Co jest BARDZO poważnym tematem. Bo jeśli nie rozumiemy czym/kim jest Bóg, no to będziemy od Boga oczekiwać niemożliwego.

Ludzie np. modlą się do Boga o zabranie uzależnienia. I co? No i nic. Bóg tego nie zrobi, bo aby to zrobić musiałby przestać być Bogiem.

Ale jeśli to my poddamy to, przez co dochodzi do uzależnienia, automatycznie wyzdrowiejemy. Jednym z tego, czemu powinniśmy się  poddać jest Wola Boga. Ale do zrozumienia tego zmierzamy.

Jeśli poddamy to, przez co się męczymy i rozpraszamy pracując, to jakość naszej pracy, samo doświadczenie i jej rezultaty zmienią się na lepsze automatycznie.

A najlepszym dowodem, że poddaliśmy to jest wzięcie się za rozwiązanie problemu.

A co tak naprawdę stanowi problem?

Jeśli czegoś chcesz, to puść się tego, co uniemożliwia Ci zrealizowanie tego. Jeżeli trzymasz się krzesła w pokoju, to żeby iść się wysikać, musisz się tego krzesła puścić. Jeśli się nie puścisz, będziesz się męczyć i w końcu będziesz albo musiał(a) zsikać się tu gdzie stoisz, albo puścić się krzesła ze zmęczenia walką. W tym czasie możesz walczyć z pragnieniem oddania moczu, zmagać się z całym doświadczeniem.

Tak wygląda życie 80% ludzkości. Trzymają się jednego i pragną czegoś innego.

Np. pragną miłości i spokoju, a trzymają się uraz, zazdrości, wstydu, etc.

Pragną zdrowia, a stresują się, martwią, denerwują, żrą słodycze, by poczuć się lepiej. Nie chcą zrozumieć, że zdrowie fizyczne w głównej mierze zależy od zdrowia psychicznego i emocjonalnego.

Wielu się z tym zgadza. Ale zdecydowanie niewielu dojrzewa w kwestii zdrowia emocjonalnego. Dalej ucieka od własnych emocji i “poprawia sobie humor” różnymi używkami.

Jeśli nadal chcemy uważać, że ktoś nas denerwuje i to wina tej osoby, że czujemy się gorzej, to nie dziwmy się, że mamy migreny, źle nam się śpi, nasze ciało jest napięte i pojawiły się różne inne dolegliwości. A przez to gorzej pracujemy, odpoczywamy, nie chce się nam spotykać ze znajomymi, itd.

Więc bycie człowiekiem ma swoje ograniczenia. I od naszej mądrości zależy czy je rozpoznamy, przepracujemy te, które możemy przepracować i zaakceptujemy resztę.

To po pierwsze.

Po drugie – nie będziemy fantazjować – ten, kto urodził się w rodzinie alkoholików mógł mieć trudniejszy start, nie neguję.

Brak książek przeczytanych i poleconych przed wyedukowanych rodziców i znajomych na pewno stanowi ograniczenie. Jednak w dzisiejszych czasach to ograniczenie już nic nie znaczy. Książki nie kosztują fortuny, nie są dostępne tylko dla garstki ludzi.

Na tym polega wolność. Możemy wybrać. I nie w jej braku leży problem, tylko w tym jak ludzie z niej korzystają.

Każdego dnia możemy odpuścić urazy, opór, strach, zmienić intencje, wybrać nowe cele i zacząć je realizować. Każdego dnia.

A kto zamiast tego wybiera dalsze obwinianie lub użalanie się, że setki razy nie wybrał zmiany, tylko obwinianie i użalanie się?

Każdego dnia możemy dalej grać małego robaka i ofiarę. A możemy przestać dramatyzować i zacząć żyć mądrze(j).

Nawet roślinom domowym trzeba wymieniać ziemię w doniczkach. Jeśli tego nie zrobimy, przestaną się rozwijać.

Trzeba zmieniać fundamenty, z których czerpiemy. Bo jeśli od lat nic się nie zmieniło na lepsze, to znaczy, że nasz fundament jest już jałowy.

Zamiast obwiniać rodziców, że nie nauczyli nas dobrze zarabiać, poszukajmy nowego źródła wiedzy na ten temat. A rodzicom wybaczmy.

Bo w czym jest problem – w tym, że nasi rodzice jacyś byli, czy tym, że my obwiniamy ich latami, wstydzimy się, użalamy i jeszcze sądzimy, że tysiące naszych decyzji zależały od nich? Nie – to my w naszej przeszłości nadal znajdujemy pretekst, by dalej podejmować niezdrowe decyzje.

Czy w ogóle wiemy na jakim poziomie świadomości byli nasi rodzice? Gwarantuję każdemu, że zrobili najlepsze co było możliwe Z TEGO POZIOMU.

Każdy poziom ma sufit możliwości.

Ci którzy żyją zawstydzeni i obwiniający doświadczają zazwyczaj wielu braków. Bo to bardzo ograniczone spektrum doświadczeń. Nawet będąc w więziennej celi jeśli zaczniesz napierać na kraty, Twoje spektrum możliwości zostanie jeszcze bardziej ograniczone DOPÓKI będziesz napierać na kraty.

Jeśli pójdziesz zestresowany/a do klubu, to też opcji za wiele nie masz – pić i przyglądać się jak bawią się inni lub zmuszać się do zabawy. Można też zazdrościć innym i obwiniać siebie za brak odwagi, swobody i radości. W ogóle nie dostrzegamy, że stresowanie samo w sobie nie ma żadnego sensu. Ale jeśli to robimy, to automatycznie wybieramy ten poziom jakości i nie wyższy. Jaki stres ma wpływ na seksualność wie każdy, kto próbował seksu będąc zestresowanym – trudno o połączenie fizyczne z partnerką. Bo stres to odcięcie samego/samej siebie od radości, miłości, poczucia bezpieczeństwa. A że ciało jest mądre, to nie chce się tym dzielić z innymi.

A człowiek nie jest tak mądry, to uważa, że jak ciało się kurczy, gdy czuje wstyd i strach, to znaczy, że to mu pomaga przeżyć, bo go wtedy słabiej widać. Ale drapieżniki dostrzegają to doskonale i atakują właśnie takich ludzi.

Więc przez jedno ciało może przepłynąć/wypłynąć wiele różnych jakości. Nie wynikają one z ciała, tylko ze świadomości zarządzającej ciałem.

Człowiek, który pozwoli sobie na wzrost, w jedną chwilę zacznie robić coś innego i/lub z inną jakością. Jeśli w klubie odpuścisz opór, wstyd i strach, to ruszysz na parkiet w tej samej sekundzie nawet jeśli nigdy nie tańczyłeś/aś. I pójdzie Ci to całkiem nieźle!

Jednym z najbardziej znaczących cech formy fizycznej jest to, że przemija. Ciało starzeje się i wraca do ziemi. Mam nadzieję, że nie jestem pierwszych, który Ci to powie – ale kiedyś zestarzejesz się i umrzesz. Tak jak każdy z Twoich bliskich.

To ograniczenie formy. Ale świadomość to nie forma. To coś ponad formą. Coś, co istnieje i wynika z zupełnie innego wymiaru życia.

Zauważmy, że w jednej chwili radość może przeobrazić się w cierpienie. I odwrotnie. Jedna informacja może to spowodować choć nic w obszarze 20 kilometrów kwadratowych naokoło nas mogło się nie zmienić. A dla nas mogło zmienić się wszystko.

Np. umarł ktoś nam bliski. I nasza reakcja odzwierciedlać będzie to jak my postrzegamy śmierć, stratę i czy mieliśmy stłumione emocje.

Śmierć możemy akceptować jako naturalny element życia. Możemy jej używać jako narzędzia zastraszania i kontroli. Możemy się jej bać, nienawidzić, uważać za niesprawiedliwą. Są szaleńcy, którzy czczą śmierć, a nie życie. A jakie są fakty? Ktoś wie?

Wiemy tylko – ciało upada, rozkłada się. Co się dzieje z całą resztą – nie wiadomo. Dlaczego więc boimy się i rozpaczamy? Skoro nie wiemy, to dlaczego reagujemy negatywnie? A! Bo jednak w coś wierzymy. Coś zakładamy.

Przecież ludzie tak samo reagują na inne niewiadome – np. rozmowę z kobietą. Niektórzy na warsztatach uwodzenia dosłownie zapierali się nogami i rękami, gdy trener starał się ich zmotywować, by podeszli i się przywitali. Tak się bali nawet znając potencjalne rezultaty – usłyszą “nie” lub “tak”. Na pewno nie stanie przed nimi osądzający ich Bóg! Niektórzy tak się bali, że aż płakali! Byli ludzie, którzy wymiotowali.

A są ludzie, którzy problemu nie widzą nawet jak usłyszą 100 “nie”.

Więc forma ma ograniczenia ale to nie w nich jest problem. Tylko w tym jak my je postrzegamy i interpretujemy.

W przypadku śmierci kogoś bliskiego być może udawaliśmy, że to nigdy nie nastąpi? I każdego dnia mówiliśmy sobie “nie, jest jeszcze czas”. Czyli odsuwaliśmy od siebie część natury. Nie chcieliśmy pozwolić sobie poczuć strach, który cały czas w sobie gromadziliśmy i opieraliśmy się mu?

Co tak naprawdę odsuwamy od siebie? Samo zdarzenie czy to co spodziewamy się poczuć? A jeśli tak – dlaczego? Skoro wiemy, że to i tak nastąpi.

To samo z poznawaniem kobiet – jeśli chcemy kogoś poznać, to i tak będziemy musieli zmierzyć się ze strachem, oporem, wstydem. I tak będziemy musieli iść na miasto i rozmawiać. Jeśli chcemy znaleźć pracę, to i tak będziemy musieli wysłać CV i pójść na spotkania.

Więc –

forma ma ograniczenia ale to nie te ograniczenia nas ograniczają.

Ograniczamy się sami.

Dlaczego np. tak jak u wspomnianego mężczyzny – nie akceptujemy swojego ciała? Dlaczego nie? Co nam to daje? Dlaczego tego nie zrobimy? Pomaga nam to?

Nie tylko uważamy siebie za ciało, czyli ogromnie się ograniczamy, ale jeszcze nie akceptujemy swojego ciała, co ogranicza nas jeszcze bardziej!

Bez ewolucji naszej świadomości – m.in. odwagi, by spojrzeć na fakty, naprawdę, niewiele się zmieni.

WYBORY

Życie na tej planecie wiąże się z wolnością.

Każdy jest wolny.

A jeśli tego nie dostrzegamy, warto rozważyć jakiej definicji wolności używamy.

Człowiek, który przywiązał się do strachu będzie bardziej ograniczony, niż człowiek żyjący w więziennej celi. Jeśli ktoś trzyma się strachu i wierzy mentalnemu bełkotowi, który się wtedy odbywa, uwierzy, że to strach go ogranicza, zniewala albo że go chroni. Ale czy tak jest?

Ostatecznie na jedno wyjdzie – nasze życie i wybory będą ograniczone. Ale nie przez strach, tylko naszą wiarę w jakieś urojenia.

Uzależnieni sądzą, że są uzależnieni od alkoholu, papierosów, porno, itd. Ale czy tak naprawdę jest? Czy to coś nas zniewala?

Nie. To my przywiązujemy się i uciekamy w to od czegoś innego.

To my w pornografii widzimy np. rozwiązanie na stres. A samym stresem się nie zajmujemy. Traktujemy się jako jego ofiarę i/lub ofiarę tego, co uznaliśmy za źródło stresu.

Tym samym problemu nie rozwiąże pozbycie się alkoholu, pornografii czy papierosów ale zmiana nas. Ewolucja.

Nikt nie może nas do niczego zmusić. KAŻDA decyzja jest nasza.

To nie porno nas wabi. To my sami w pewnych okolicznościach nadajemy mu wysokie znaczenie i dokonujemy wyboru, by je obejrzeć. To my sami zaczynamy widzieć w porno coś potrzebnego. A że właśnie dochodzi do uzależnienia u ludzi w bardzo niskiej świadomości, to postrzegają całą sytuację, że to porno ich zniewala. Ale to oni sami uciekają w porno. Chcą go. Nie wiedzą dlaczego.

Nawet jeśli ktoś przystawi Ci pistolet do głowy, to też nie może Cię do niczego zmusić. Wszystko co zrobisz to Twoje decyzje.

Problemem ludzi jest nieświadomość własnych decyzji oraz stojących za nimi intencji.

Dodatkowo zmagają się potem z konsekwencjami własnej nieświadomości zamiast zająć się źródłem, a konsekwencje zaakceptować i wyciągać z nich wnioski.

Oczywiście i do nas należy wybór co zrobimy z konsekwencjami nawet bardzo głupich decyzji.

Człowiek, którego intencją jest np. zbudować dom lub zwiedzić świat, podporządkuje pod to swoje starania. Niezależnie jaką ma pracę, będzie ją wykonywał chętnie, śmiało – bo jego celem będzie realizacja celu. I zrealizuje go. Znajdzie sposób.

Inna osoba może mieć dokładnie tę samą pracę ale wykonywać ją będzie jak ofiara, z intencją, by np. “nie czuć się jak nieudacznik, bo pracę trzeba mieć”. Zapewne nie zrealizuje żadnego celu, doświadczenie pracy będzie nieprzyjemne i nie będzie zarabiała tyle, co pierwsza osoba, tylko mniej.

Dlatego powtórzę to co już nieraz mówiłem – zwracaj uwagę na to, co znajdujesz w życiu, bo Ty sam(a)a tego szukasz.

Fundament życia na tej planecie –

masz wybór. Masz wolną wolę. Wybór istnieje ZAWSZE.

Jeśli masz 50 lat, jesteś prawiczkiem/dziewicą i nie należysz do najpiękniejszych, to Twoim jedynym wyborem jest użalanie się nad sobą? No nie bardzo.

Skąd to wiem? Bo są przykłady facetów z każdym statusem majątkowym, wysokością ciała i urodą, którzy sobie z kobietami radzą doskonale.

Ale z niskiego poziomu percepcji, postrzegania, interpretowania swojej sytuacji wybór aby się użalać może wydawać się jedynym. Pytanie tylko dlaczego uznajemy go za słuszny? Nawet jeśli dostrzegalibyśmy tylko ten wybór – użalać się nad sobą, to przecież istnieje jeszcze jeden – nie użalać się.

Ludzie ci zazwyczaj mówią sobie – “przestanę się użalać nad sobą, gdy życie mi pokaże, że mogę coś zmienić”. No ale użalanie się nad sobą automatycznie uniemożliwia zmiany na lepsze. To jakby otyły mówił, że przestanie się przejadać dopiero, gdy udowodni sobie, że może schudnąć…

No – czy ktoś nam każe się użalać nad sobą, wstydzić swojego ciała, oceniać je negatywnie, osądzać samych siebie?

Religie mówią wyraźnie – przestań osądzać, to sprawa Boga, nie Twoja. Ty jesteś za głupi(a) na osądzanie kogokolwiek i czegokolwiek :) Większość ludzi nawet nie dostrzega, że nie oni myślą…

Człowiek w swojej ignorancji sądzi, że potrafi coś właściwie ocenić. Uważa, że widzi rzeczywistość.

Mówiłem, że WSZYSTKO można uznać za prawdę jeśli przedstawi się to w odpowiednim (zazwyczaj fałszywym, wyrodnym, zniekształconym, kolosalnie ograniczonym) kontekście. W jakim kontekście my postrzegamy cokolwiek?

Skoro nawet prawdę można przedstawić jako fałsz, a fałsz jako prawdę, to powinno nami wręcz WSTRZĄSNĄĆ!

Nikt nie widzi rzeczywistości. Widzimy jedynie swoje projekcje, przekonania, programowanie, emocjonalność. I to jeszcze zgodne z własnymi intencjami. I kontekstem jaki my uznaliśmy za ok.

Czy krokodyle są złe? To uzna tylko szaleniec. Ale wystarczy, że krokodyl zje nasze dziecko lub ukochanego pieska (albo telefon ;) ) i już dla nas ten krokodyl lub nawet wszystkie krokodyle staną się złe! I należy je albo zabić lub ukarać… A co się zmieniło? A to, że wyprojektowaliśmy na krokodyle nasz żal, winę i gniew.

I nagle uważamy, że właściwe jest odebrać życie innej istocie, bo my się źle czujemy z tym jaka ona jest. A co – zanim krokodyle zjadły nam dziecko był spoko, a teraz nagle stały się złe i trzeba je wybić? Dostrzegamy szaleństwo?

Krokodyl jest czym jest. On wszystko postrzega jako jedzenie lub nie-jedzenie. Nie jest zły, jest tylko ograniczony w tym z jaką jakością patrzy na świat. I dlatego nigdy nie poczuje winy, bo w jedzeniu nigdy nie dostrzeże nic złego. Tym samym też nie można go zmienić.

Krokodyl raczej też nie stworzy czegoś, co pomoże reszcie krokodyli w życiu – np. nie przekopie koryta, by doprowadzić wodę do jeziora, w którym polują.

Człowiek, który osądzi krokodyla jako złego, od razu uzna, że można go zabić i że nie ma w tym błędu. No bo każdy rozsądny zgodzi się, że zło powinniśmy usuwać ze świata.

A czym my się różnimy od krokodyla? Tak jak i on postrzegamy świat w pewnym, ograniczonym kontekście i z tego kontekstu wybieramy działania, które uznajemy za słuszne. Krokodyl uznaje wszystko za jedzenie i ok jest zjeść co się uda złapać. A my uznajemy użalanie się i obwinianie za ok przy każdej okazji…

Krokodyl jest przynajmniej o tyle bardziej rozwinięty od 80% ludzkości, że nie osądza się i nie wstydzi tego czym jest.

Jednak historia ludzkości powinna nas już nauczyć jak przestraszliwy jest to błąd, by najpierw coś negatywnie osądzić, a potem usprawiedliwić tym negatywne postępowanie. Setki milionów ludzi pozarzynało się, bo ktoś ich przekonał, że dziesiątki milionów innych ludzi jest złych, bo inaczej nazywają Boga i/lub mają inny kolor skóry. A oni zaś zostali zaprogramowani dokładnie takim samym szajsem.

Natomiast niejeden przekonał się np. na przykładzie wybijania drapieżników jak wielki i pozytywny wpływ mają na ekosystem. Bez nich namnożą się inne zwierzęta, które zdewastują roślinność, wyprą setki innych zwierząt i ekosystem umrze.

Człowiek w swojej ignorancji uważa, że widzi i wie co jest dobre dla świata, choć mamy dosłownie miliony przykładów i dowodów, że nie mamy pojęcia. Jeszcze nie wyszliśmy z pierwszej klasy. Cała ta planeta jest jak pierwsza klasa podstawówki. Warto to zrozumieć.

Dlatego też wreszcie niech do nas dotrze znaczenie nauki –

jeśli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie.

Inaczej to tak jakbyśmy uznali pierwszoklasistów za złych i zabijali ich. Przecież w rezultacie zniknęliby ze świata doktorzy, profesorowie, inżynierowie, lekarze, etc. Słowem – usunięcie ludzi niewykształconych automatycznie spowodowałoby zanik ludzi wykształconych. Bo nikt nie rodzi się wykształcony.

Uważam, że gdyby ci, którzy chcą usuwać zło ze świata zaczęli od siebie, to rozwiązałoby w godzinę wszystkie problemy na tej planecie.

No bo niech mi ktoś powie – czy w szkołach usuwamy brak wykształcenia? Nie. Nie ma czegoś takiego jak brak wykształcenia. Jest tylko jedna zmienna – wykształcenie i jej poziomy. Ilościowe oraz jakościowe. Więc nie można zabrać braku wykształcenia, tylko można dodać wykształcenie – ilościowe i/lub jakościowe.

Innymi słowy – dlatego mamy idiotów w świecie, bo ich poziom edukacji jest albo niski ilościowo, albo jakościowo. Czyli albo nie mają odpowiednich informacji o świecie, albo te informacje jakimi się posługują są kłamstwami.

A Ty zostaw idiotów w spokoju, tak jak i rozsądnym jest zostawić w spokoju krokodyle. Trzymaj się z ludźmi mądrymi, dla których zjedzenie Twojego dziecka czy pieska (i telefonu!) nie jest sposobem na przeżycie. ;)

Ja cały czas łapię się za głowę, gdy uświadamiam sobie ciągle ogromny poziom mojej ignorancji i niewiedzy o świecie, życiu. Wiem, że majtki zakłada się pod spodnie (niektórzy nawet tego nie wiedzą) ale co tak naprawdę wiem poza tym? Czy wiem na choć jedną sprawę w 100% zgodnie z rzeczywistością? Zapewne nie.

Wiem na pewno, że próba zaprzyjaźnienia się z krokodylem mogłaby się źle dla mnie skończyć. Wiem, że naśladowanie krokodyla też byłoby średnim sposobem na życie.

Wiem, że 1+1 w rzeczywistości nie równa się 2. Bo zakłada, że dodaję dwie całkowicie identyczne rzeczy. A nic na świecie nie jest identyczne. Nie ma dwóch identycznych liści, ani kropel wody.

Więc 1 + 1 = 2 jest umowne ale w rzeczywistości nie występuje.

Nawet dwa piksele na monitorze, które wydają się identyczne, nie są identyczne. Bo diody LED i tranzystory, które za nie odpowiadają też nie są identyczne. Zawierają się w jakimś poziomie zgodności produkcyjnej.

Nie ma dwóch identycznych włosów na głowie. Jeśli sobie wyrwiemy dwa włosy tej samej długości, to mówimy, że trzymamy 2 włosy. Ale już w tym stwierdzeniu umawiamy się sami ze sobą, że postanawiamy traktować je jako identyczne. Jest to pragmatycznie wygodne, bo inaczej trudno byłoby w ogóle cokolwiek powiedzieć i zrobić. Chodzi mi o świadomość tego w jakim stopniu postrzegamy, interpretujemy i rozumiemy świat. W bardzo płytkim. I cały czas używamy skrótów, uogólnień, umawiamy się w bardzo wielu kwestiach, często absurdalnie.

Oczywiście jak weźmiemy kilka pozornie identycznych desek to zbudujemy w zadowalającym stopniu równą półkę. Ale to czy będzie nam z nią dobrze zależy od poziomu naszej percepcji i poziomu akceptacji, poczucia estetyki, etc.

Nie ma dwóch identycznych banknotów. Tylko umawiamy się do ich wartości. A następnie umawiamy się, że coś innego ma taką samą wartość. Jeśli dwie osoby się na to zgodzą, mogą się wymienić i nie ma problemu.

Problemu nigdy nie stanowi żadna sytuacja, tylko jest ona reprezentacją tego jak ją postrzegamy oraz jak postrzegamy samych siebie względem niej.

To jak postrzegamy naszą sytuację to nasz wybór. I to co z nią zrobimy to także nasze wybory.

Dlaczego zakładamy, że np. każdy powinien mieć super ciało i urodę? Po co nam to do czegokolwiek? Gdyby inżynierowie przeglądali się w lustrze zamiast pracować, to nie mielibyśmy nawet chodników.

Czy rozumiemy w ogóle znaczenie piękna na tej planecie?

Co jest wg Ciebie fajniejsze – być pięknym czy obcować z pięknem, doceniać je, podziwiać, cieszyć się nim, otaczać? Piękno Ciebie powinno kopnąć do odwagi, śmiałości, porzucenia swojej małości. Ale dzisiaj ludzie wolą wykorzystywać je do dalszego umniejszania sobie, grania ofiary i jeszcze jako pretekst do zazdrości i nienawiści.

Jeśli nikt nie chce spędzać z nami czasu możemy wykorzystać jako pretekst, by się wstydzić, obwiniać, użalać, nienawidzić. A możemy wyciągnąć istotne wnioski – np. zachowujemy się w bardzo nieodpowiedni sposób, dzięki czemu dokonamy korekt. A korekty pomogą zarówno w relacjach, pewnie też w pracy, etc.

Może analizując dlaczego inni stronią od nas, dotrze do nas, że siebie i innych non stop oceniamy, osądzamy, krytykujemy? Może dostrzeżemy, że wywyższamy się, wytykamy błędy, nie dostrzegamy tego, co pozytywne, tylko same negatywy?

Dlaczego inni ludzie – czyli także ekspresja życia – od nas stronią? Bo my nie stoimy po stronie życia.

Powtórzę tę samą mądrość wyrażoną w różny sposób:

Jeśli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie.

Bądź zmianą jaką chcesz znaleźć w świecie.

Nie jesteś przyczyną ale źródłem swoich doświadczeń.

Stań się tym, o co się modlisz.

Dowolny problem rozwiążesz TYLKO z wyższego poziomu, niż ten na jakim powstał i trwa oraz z jakiego go postrzegasz jako problem.

Czy problemem jest to, że przez 15 lat, przez całą młodość oglądaliśmy porno? Nie. Problem stanowi to jak to teraz postrzegamy, jaką wartość i znaczenie temu nadaliśmy. Ważne co zrobimy teraz.

A to nasz wybór.

Uzależnienia nie rozwiążesz pozostając tą samą osobą, która do niego doprowadziła.

Jeśli się stresujesz, to nie wyjdziesz z uzależnienia dalej stresując się czymkolwiek. To samo z denerwowaniem, frustrowaniem, użalaniem, obwinianiem, etc. Okazjonalnie wkurzyć się jest normalne. Ale nie non stop.

Wiele osób zatrzymuje się na poziomie apatii odnośnie bólu. Unikają tego, co ich boli oraz samego bólu. Mówią sobie, że nie mogą nic zmienić. Mówią sobie, że nie mogą pogodzić się z czymś. Mówią sobie, że nie mogą innym oraz sobie samym wybaczyć. Mówią sobie, że nie mogą żyć inaczej.

Innymi słowy – stawiają się W ROLI ofiary.

Zaś bycie ofiarą to tylko przekonanie. To co znaczy “być ofiarą”? To znaczy, że jesteśmy wobec czegoś bezsilni. Jeśli jednak przyjrzymy się temu głębiej, dostrzeżemy, że problem stanowi to jak postrzegamy to, wobec czego/kogo uważamy się bezsilnych oraz samych siebie.

Czy wobec tygrysa jesteśmy bezsilni? Tak. Ale dopiero, gdy znajdziemy się z nim w 4 oczy. A o to, by do tego nie doszło możemy zadbać SPOKOJNIE.

Czy wobec grupy agresywnych bandytów jesteśmy bezsilni? Tak. Ale dopiero, gdy staną naprzeciwko nam. A tego możemy unikać SPOKOJNIE.

A jak tego uniknąć? Grając słabą ofiarę i licząc, że tygrys nas nie zje lub bandyci nas nie okradą? Ależ zje/okradną i dodatkowo pewnie pobiją! Bo jeszcze w sobie poczują wstyd odbijany przez nas i zaatakuję nawet gwałtowniej!

Nikt nie zaatakuje tego, co uznał za dobre. Jak ktoś docenia odwagę, to nie zaatakuje człowieka odważnego. Ale jeśli wstyd uważa za zły i wypiera własny, to jeśli my chodzimy wiecznie zawstydzeni, staniemy się celem ataków.

Jeśli my atakujemy w sobie własne słabości, to dlaczego sądzimy, że inni tego nie zrobią?

To raz.

Dwa – skąd bierze się energia?

Energia/moc bierze się z kontekstu.

Nie z brokułów. ;)

To granie ofiary odbiera nam siłę, nie sama sytuacja. Czy to sytuacja jest za wielka dla nas? Nie. To my postrzegamy się jako (za) małych.

Czy jakikolwiek problem nas przytłacza? Nie. To zwykłe urojenie, mentalna fantazja. To my przedstawiliśmy go sobie w takim kontekście, w którym nic nie możemy z nim zrobić. I poziom naszej energii to reprezentuje.

Jeśli stracimy pracę, to co nas przytłacza? Utrata pracy? Ależ wystarczy znaleźć nową. A skoro mieliśmy pracę, to znaczy, że w jakiś sposób ją zdobyliśmy. Wystarczy więc powtórzyć to, co już zrobiliśmy. Gdzie tu jest problem? Co nas tak naprawdę przytłacza? To, co czujemy? To co czujemy jest efektem tego jak postrzegamy tę sytuację, a nie efektem tego jaka ona rzekomo jest.

A emocje nie mijają, tylko rosną, bo się im opieramy.

A poza tym emocje to nasza energia. Jak nasza energia może nas przytłaczać?

Jeśli na randkę spojrzymy tak, że jeśli powiemy coś głupiego i przez to kobieta nas wyśmieje, oceni i odrzuci, to na randkę przyjdziemy napięci, przestraszeni, słabi, bez poczucia humoru, bez energii, będziemy próbowali kontrolować sytuację, podejść kobietę, zmanipulować, w jakiś sposób dobrać się do niej. By ukryć swoje intencje.

Nie pokażemy się w ogóle z atrakcyjnej strony. Bo dla nas atrakcyjne będzie banie się, opieranie, unikanie ryzyka. Dla kobiety atrakcyjne będzie poczucie humoru, śmiałość, “jaja” faceta.

Innymi słowy – facet sam sobie podcina skrzydła już na starcie.

Bo jeśli my się nie czujemy dobrze na randce, tym bardziej kobieta się nie poczuje dobrze.

Ludzie czują się z nami tak jak my czujemy się sami ze sobą.

Tym bardziej kobiety.

Oczywiście taki mężczyzna sądzi, że “grając zachowawczo” postępował dobrze. Ale “zachowawczo” oznacza tylko i wyłącznie “nic się nie zmieni” (na lepsze). A przecież poszliśmy na randkę, by coś zmienić.

Uzależniony też sądzi, że jest bezpieczny oglądając porno i unikając jakiegoś problemy czy świata w ogóle. Ale nie jest bezpieczny i traci właśnie przez to, że zamiast zająć się tym problemem i życiem, znowu uciekł w porno.

Pracę nad wyjściem z uzależnienia zalecam od zdania sobie sprawy z tego, że my dokonujemy wyborów, jakich, w jakich sytuacjach oraz dlaczego akurat takich.

Konieczne jest analizowanie swojego wnętrza. Bo w nim są problemy i rozwiązania.

Musimy zacząć dostrzegać własne wybory. Zapytajmy siebie – gdy złamiemy rękę, to co jest dla nas ważniejsze – użalanie się, szukanie winnych czy zajęcie się złamaniem?

Pamiętaj, że żadnego problemu nie naprawisz jeśli przede wszystkim nie staniesz się go świadomy/a.

Bez obwiniania się, bez wstydzenia, bez użalania.

Np. wspomniany problem niskiego wzrostu rozwiąże przede wszystkim jego akceptacja, dostrzeżenie projekcji wstydu na swoje ciało. A nie znalezienie jednej czy dwóch kobiet, którym nie będzie przeszkadał wzrost.

Jeśli mamy przedwczesne wytryski, to problem uzdrowi przede wszystkim akceptacja tego i siebie, wybaczenie sobie, odpuszczenie oporu, uwolnienie wstydu, winy i żalu. Zmiana intencji – już nie ucieczka w seks, by sobie spróbować udowodnić, że wszystko z nami jest ok.

Pomoże Ci relaks, luz, dobra zabawa. A to przede wszystkim trzeba wybrać w sobie.

Zawsze gdy się spieszymy kierujemy się wstydem i/lub strachem (często też winą). A to nie jest dobre.

Dlaczego seks w porno jest taki szybki? Bo jego odbiorcami nie są ludzie zdrowi emocjonalnie, tylko pełni stłumionego wstydu, winy, strachu, żalu. Sami nie potrafią inaczej, niż masturbować się szybko i mocno. I uciekają od tego w adrenalinę, dopaminę. W porno nie ma pokazanego zdrowia. To co widzimy nie jest zdrowe i normalne.

Jeśli chcesz być świetnym kochankiem, to porno NIE jest dobrym miejscem, by się edukować o seksie. Jest BARDZO NIEODPOWIEDNIM miejscem. Jeśli chcemy zdobyć wiedzę o seksie, to lepiej porno nie oglądać.

Zalecam eksplorację seksualności samemu, odważnie, porzucić uprzedzenia, działać codziennie. Iść i wejść w nieznane. Ewentualnie przez jakiś czas pod okiem człowieka, który z kobietami ma fajne rezultaty. Zapłacić mu, zainwestować w siebie. To się zwróci wielokrotnie. Ale nie kasa, tylko śmiałość i odwaga. Bo można pójść na 20 kursów i po ich zakończeniu nie ruszyć już nigdy tyłka na miasto.

Wziąć pod uwagę własne emocje – przestań wreszcie od nich uciekać. Emocje to przecież coś krytycznie ważnego dla większości zdrowych kobiet. Więc jeśli Ty swoje będzie wypierał, oceniał jako zło, wstydził się, bał, to tak jakbyś to robił jednemu z najważniejszych aspektów ludzkich i temu, co dla kobiet jest ważne.

Decyzje i wybory są dlatego ważne, bo wiążą się ze świadomością ich podejmowania oraz z odpowiedzialnością. Jeśli świadomie podejmiemy decyzję, automatycznie eliminujemy duży ładunek winy. Jeśli jeszcze weźmiemy odpowiedzialność za konsekwencje, nie ma szans na winę.

Za każym wyborem stoi intencja.

Więc to krytycznie ważne, by zacząć przyglądać się swoim decyzjom, ich intencjom oraz osiąganym/doświadczanym konsekwencjom. Jeśli nie dotrze do nas jaki wpływ na nas i nasze życie ma granie ofiary czy obwinianie, no to nigdy tego nie przestaniemy robić.

Jeśli nie dostrzeżemy problemu we wstydzeniu się i nienawidzeniu, no to będziemy brnąć w stronę wewnętrznego piekła, które może przerodzić się w piekło w życiu – same straty, cierpienie, samotność.

Warto zrozumieć, że człowiek, który ma braki w jakimś obszarze swojego życia i sobie w nim nie radzi, nie wziął za niego odpowiedzialności, obwinia kogoś i zapewne też siebie i nie podjął świadomej decyzji, by ten obszar naprawić.

W kółko słyszę tylko “chciałbym go naprawić”. Ale to nie decyzja. To tylko chcenie – fantazjowanie. Nie ma intencji, by działać. Nie ma wyboru, decyzji.

Jeśli nie podejmiemy decyzji, by wybaczyć komuś, automatycznie nie wybaczymy sobie. A jeśli nie podejmiemy decyzji, by wybaczyć sobie, automatycznie nie wybaczymy innym. Bo to jedno i to samo.

Dlatego – zawsze mamy wybór. Może w pewnym stopniu ograniczony przez nasze warunki bytu, poziom rozwoju i edukacji ale opcje są. ZAWSZE. Np. zawsze masz możliwość odpuścić opór, uwolnić wstyd, winę, strach, wybaczyć. Automatycznie przestaniesz cierpieć. To mało?

A co się odsłoni wtedy? Co stanie się widoczne, gdy “zapalisz światło”?

Ja Ci nie powiem. Sam(a) tego doświadcz. Wyjdź z ciemnej “jaskini” swojego umysłu.

Ale ludzie nie chcą. Bo sądzą, że jak “włączą światło”, to napadną ich drapieżniki. Ale pamiętajmy – większość drapieżników boi się ognia. Ukrywanie się było ok w czasach okupacji niemieckiej. Ale nie w czasie normalnego życia. Nie mówię o paradowaniu jak homoseksualiści na paradach (i potem dziwią się, że im ciężko i że się ich czepiają). Mówię o śmiałym, odważnym, rozsądnym życiu.

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Kamil

Witaj Piotr!
Dziękuję, że dzielisz się z nami tą wiedzą, ten blog jest świetny :)

Czy mógłbyś proszę rozwinąć temat podejmowania decyzji?

Na jakiej podstawie podejmować życiowe decyzje (np. wybór studiów, na które z róznych przyczyn pójdę dopiero w wieku 25 lat – mam tutaj strasznie zero-jedynkowe myślenie i mimo wieeelu godzin uwalniania strachu i innych emocji, żeby decyzję tę podjąć na chłodno, wciąż nie wiem, wciąż waham się z podjęciem decyzji, która dla wielu wydaje się tak banalna). Ale jak poobserwuję ludzi i pytam dlaczego zdecydowali sie na jedną lub drugą opcję od razu zauważam, że jeden bał się bariery językowej na jednym profilu, inny bał się matematyki więc wybrał cos innego, mimo że tej matematyki miałby max 2 lata zdałby i miałby od niej spokój na całe życie prawdopodobnie, inni wybrali opcję z pożądania kasy, nie patrząc wgl na inne aspekty… Czyli w sumie podejmują je w większości z emocji i myśli..

I teraz chcąc podjąć decyzję, która przybliży mnie w realizacji mojego celu w przeciągu 10-20 lat, wypisałem sobie “wszystkie” za i przeciw i wszelkie możliwe argumenty jakie “przyszły mi do głowy”. Pewien nauczyciel duchowy (którego oboje zdaje się poznaliśmy ;) ) powiedział nam kiedyś na warsztatach w Wawie, że tak na prawdę wiemy czego chcemy, tylko nie chcemy za to wziąć odpowiedzialność i zazwyczaj proces decyzyjny to analiza strachów i pragnień. Zbyt duża ilość pragnień sprawia, że “trawa u innych wydaje się bardziej zielona” i chcemy skakać z kwiatka na kwiatek, co nie koniecznie jest rozsądnym podejściem. I później w obliczu decyzji jest tak jak u mnie “a może tak, a może inaczej, a może tędy, a może wyjadę gdzie indziej i zmienię pracę całkowicie..”

Zauważyłem, że jeśli chodzi o podejmowanie decyzji jestem trochę między przedszkolem a liceum. Ogólnie im więcej uwalniam zauważam ile tematów ignorowałem, ile rzeczy wypierałem itd, ile decyzji podejmowałem z emocji (z dumy, z chęci udowodnienia czegoś, ze strachu, że nie dam rady).

Jak podejmować “lepsze” decyzje? Czy jestem w stanie wgl podejmować “lepsze” decyzje, czy w sumie jest to i tak wypadkowa moich programów w podświadomości, więc patyczkowanie sie z jakimiś analizami za i przeciw jest zbędne, bo i tak decyzja w umyśle została już podjęta i moja analiza zakończy się na tym, co umysł juz dawno zdecydował?
Czego tutaj nie rozumiem? Gdzie popełniam bład w moim “myśleniu” czy podejściu w podejmowaniu decyzji? Co wewnątrz blokuje mnie w ich odważnym podejmowaniu? Czy jest to jakiś wyuczony brak zaufania do siebie i swojej intuicji? Na jakiej podstawie mam podjąć decyzje, jeśli nie ma jednoznacznego wniosku po takiej analizie co jest lepszą opcją? Skąd mam wiedzieć jaką decyzję podjąć, przyszłości nie przewidzę a jak będe myślec o tym co bardziej lubię to w sumie będę sabotował te opcje trudniejsze ale bardziej rozwojowe?

Czy takie analizy i myślenie w perspektywie do rozsądek czy zbędna analiza i perfekcjonizm?

Ok, wystarczy.. Byłbym wdzięczny, gdybyś się do tego odniósł w komentarzu czy w artykule. Pozdrawiam ciepło i dziękuję za całą wcześniejszą pomoc! :)

Piotrek

oj to odpuszczanie to łatwo brzmi jak się o tym czyta w tekście
Dziś zacząłem robić arkusz uwalniania dopiero(równo 2 miesiące temu kupiłem program, oficjalnie przerabiam Moduł IX). To jest niebywałe jaki wstyd ze mnie wyszedł(nagranie o seksie) jakie poczucie bycia niegodnym, niewartościowym(nie że ,,seks zły” tylko ,,ja zły i niegodny”)- cieszę się że się dowiedziałem ,,co we mnie siedzi” ale co z tym zrobić- serio sama obecność w emocjach wystarczy? Stopniowo wprowadzać kontakty z kobietami + wysoka intencja i odpowiednie afirmacje?

Piotrze, że Cię tak zapytam- czemu ,,Zaprawa” dopiero po przerobieniu całości? Wiesz, z jednej strony wspominasz w modułach o uzdrawianiu(że temat jest szerzej poruszany w Zaprawie) a jestem reumatykiem i po prostu aż mnie mierzi aby dowiedzieć się co tam jest(swoją drogą od paru dni ograniczyłem leki + byłem obecny w bólu z wdzięcznością i cierpliwością, przynajmniej tak mi się wydaje, i ból ogólny się zmniejszył, to jeszcze nie fajerwerki ale coś :D)
Z drugiej strony jeśli uczestnicy programu często gęsto w ramach celów zaczynają budować relacje z kobietami(lub poprawiają obecnie w życiach związki) to czy zaprawa nie przydałaby się wcześniej?

Dobrze wrócić do Programu choć widzę że samo nic się nie zrobi. Trochę mnie tknęło to co piszesz o gromadzeniu materiałow/kursów itp

Piotrek

1 jeszcze się pod ,,Zaprawę” nie nadaję- przyznaję się
2 niemożliwe żebym pisał w sierpniu 2016 bo ja na poważniej zacząłem tu komentować pod koniec czerwca 2017 a napisałem do Cb jakoś na jesieni. Wcześniej to sporadycznie tu zaglądałem
3 reumatyzm- książka Louise Hay mi nie pomogła choć narobiłem afirmacji jak głupi i może objawy się załagodziły ale potem krążyły po ciele zamiast zaniknąć- muszę się uniezależnić, zmienić środowisko, dietę, robić akupunkture + Hay, uwalniania itp i myślę że powinno byc spoko. W mojej sytuacji zadbanie wyłącznie o mentalny aspekt choroby to definitywnie za mało
4 często wspominasz w programie że uzaleznienie jest symptomem- dokładnie tak je traktuje a jako pierwotny problem uważam coś nazywanego CPTSD(Complex Post Traumatic Stress Disorder). Czytam właśnie książkę Pete Walkera o tym i są tam opisane podtypy straumatyzowania wg mechanizmu walki i ucieczki. Autor mianowicie twierdzi że są ,,4f”(Fight, Flight, Freeze, Fawn) i to wokół tych reakcji bazuje trauma. Ja siebie odnalazłem w typie ,,Freeze”(taki pustelnik ,,NoLife”)a jeszcze opisana jest mieszanka ,,Freeze-Flight” która wg autora ma max skłonność do porno i fantazjowania o seksie. Pamiętam jak pisałeś że odkrycie że jesteś uzależniony Cię cieszyło i ja też w pewnym sensie się cieszę że ,,wiem co jest nie tak” jednocześnie czując się przytłoczony wyzwaniami(bardzo słabe zdrowie, brak wykształcenia, bezrobocie, samotność)- zrób z tym cokolwiek człowieku
Nie wiem dlaczego olewam program, serio nie wiem.
Wydaje mi się że po prostu nie zaznałem wiele w życiu i ,,obietnica lepszego życia” po prawidłowym wykonywaniu programu trochę brzmi jak ,,gruszki na wierzbie”, trochę jak coś mglistego, nieuchwytnego. Z drugiej strony gdy czytam wspomnianą powyżej książkę to max się odnajduję w niej.
P.S. chyba wiem co niewłaściwego napisałem w poprzednim komentarzu że nie zaakceptowałeś. Mam nadzieję że tu jest spoko

Podobne Wpisy:
O Emocjach – Żal (Część 4)

O Emocjach – Żal (Część 4)

Żal, smutek to sygnał, że stajemy na granicy pożegnania się z częścią tego, co uznaliśmy za nas, za nasze życie. Nasze ego, czyli nasz umysł nie chce wchodzić w to głębiej. Nie chce całkowicie świadomie stanąć w obliczu tej emocji. Bo doskonale wie, że automatycznie nastąpi transcendencja naszej świadomości. Gdy przestaniemy się utożsamiać z żalem,… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
Wzorce seksoholizmu – Część 2

Wzorce seksoholizmu – Część 2

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy serię dotyczącą wzorców seksoholizmu. Dzisiaj opiszę dwa bardzo ważne i zupełnie niedostrzegalne, które skutecznie niszczą możliwość wyzdrowienia, nie mówiąc o innych, przygnębiających konsekwencjach. Przez niepełne, a często granicznie szczątkowe, widzenie/pojmowanie uzależnienia, niemożliwym jest dokonanie postępów. Bowiem i postępy postrzegane są fałszywie. Wzorcami tymi są seksualizacja rzeczywistości oraz uprzedmiotawianie ludzi, a w… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
O Emocjach – Duma (Część 7)

O Emocjach – Duma (Część 7)

Witam Cię serdecznie! Dziś kontynuujemy temat świadomości Dumy. Części 1-6 znajdziesz klikając na linki poniżej: ► O Emocjach – Duma (Część 1). ► O Emocjach – Duma (Część 2). ► O Emocjach – Duma (Część 3). ► O Emocjach – Duma (Część 4). ► O Emocjach – Duma (Część 5). ► O Emocjach – Duma… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
Choroby charakteru (Część 1)

Choroby charakteru (Część 1)

Witam Cię serdecznie! Dzisiejszy artykuł zainspirował nieżyjący już Jim Rohn – mówca motywacyjny, człowiek sukcesu w wielu dziedzinach – w tym zarówno biznesowej jak i relacji. Jim Rohn – postać warta posłuchania i naśladowania. Przedstawił on na jednym wykładzie coś, co nazwał chorobami charakteru. Postanowiłem rozwinąć ten temat i zaprezentować go w kontekście mechanizmów prowadzących… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0

WOLNOŚĆ OD PORNO