Witam Cię serdecznie i spokojnie! ;)
Kontynuujemy pierwszą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmujemy się pokojem.
Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!
► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.
Części 1-4 znajdziesz klikając na poniższe linki:
► 100 Dróg do Pokoju (1-3) – Przestań próbować zmieniać i kontrolować innych, Przestań chcieć wyrównań rachunki i odegrać się, Przestań chcieć mieć rację i osądzać innych, że są w błędzie.
► 100 Dróg do Pokoju (4-6) – Ćwicz roztropność, a nie osądzanie, Bądź skromny/a z opiniami, Dąż do perfekcji umiejętności dyplomacji oraz elegancji.
► 100 Dróg do Pokoju (7-9) – Bądź łaskawy/a, miłościwy/a, uprzejmy/a, serdeczny/a oraz taktowny/a, Utrzymuj pogodę ducha oraz łagodne usposobienie jako cel, To ok być “w błędzie” i być niezdecydowanym/ą.
► 100 Dróg do Pokoju (10-12) – Kalibruj opcje. Bądź elastyczny/a, Nie ma żadnej potrzeby mieć o wszystkim opinii, Unikaj pokojowych demonstracji.
Warto zdać sobie sprawę, że nie mamy dystansu, który oddzielałby nas od pokoju. Nie ma drogi, którą musimy przejść. Jednak często dopiero pewna droga przez życie ujawni wszystko to, za co pokój oddawaliśmy i czym go ograniczaliśmy. Zapewne niemało już doświadczamy, może nawet od lat, tylko wybieramy widzieć się jako ofiarę tego.
Warto również zdać sobie sprawę, że pokój jest wpisany w rzeczywistość, a tym samym niezmienny niezależnie ile eonów czasu minie i jak się uprzemy, że coś wiemy, rozumiemy, czy że świat się zmienił. Rzeczywistość nie ulega zmianie. Tym samym wszystko to, o czym nauczali nas Awatarowie jak Budda czy Jezus jest zawsze aktualne i zawsze dostępne.
Pierwsze co stanie się jasne, gdy naszą intencją będzie pokój, to to, że zaczną się ujawniać wszystkie przyczyny i korzyści jakie mamy z życia w niepokoju. Może tym być np. święte przekonanie, że pokój nie jest możliwy na tym świecie lub my na niego nie zasługujemy, itp. Lub gramy ofiarę świata i uważamy, że to świat czy inni ludzie mają władzę nam pokojem. Są ludzie, co uważają, że pokój stanowi nagrodę od “miłosiernego boga” za wycierpienie się…
I jeśli uważaliśmy tak całe życie i tak żyliśmy, to oczywistym jest, że pokój mógł się nam wydawać zawsze poza zasięgiem, a nawet czymś absurdalnym. Wiele osób myli pokój z apatią, brakiem twórczych działań lub tym, że nic się wokół nie dzieje.
Plus – osobiste doświadczenia jak i doświadczenia osób w naszym otoczeniu mogły potwierdzać nam, że pokój nie jest dostępny. Że trzeba o niego walczyć ze światem. A gdy już go zyskamy, to musimy się bronić przed odebraniem nam go. Co samo w sobie powoduje, że nie żyjemy w pokoju.
Są też ludzie, którzy autentycznie nie wiedzą co mieliby robić i jak żyć, gdyby już byli spokojni. Tak samo, gdy pytają mnie – “Po co miałbym to osiągnąć, gdybym przestał tego pragnąć?” – ludzie kierują się tylko emocjami, praktycznie niczym więcej. Nawet panuje to szaleńcze przekonanie, że uczucia to coś, co się zaspokaja. Więc np. nie mają seksu, by spędzić wspaniałe chwile z partnerką, tylko chcą “zaspokoić pragnienie seksu”… Albo nie eksplorują świata, tylko “zaspokajają ciekawość”.
Dużo ludzi robi się w balona sądząc, że już są spokojni. A potem wystarczy malutki pretekst – np. pogodynka z niedobranymi butami do sukienki i już zaczyna się osądzanie. Człowiek potem mówi – “no ale to nie sprawiło, że poczułem się źle”. Pewnie, że nie, bo duma jest i tak wyżej, niż standard, w jakim żyje taka osoba. A pokój jest kolosalnie nad tym. Taka osoba nie mogła stracić spokoju, bo go nie miała.
Tak jak w obiegu jest takie żartobliwe powiedzonko – “jestem dobry/spokojny, tylko ludzie mnie wkur***”. Żadna część tego zdania nie jest prawdą.
I masy ludzi właśnie sądzą, że świat nie daje im spokoju, inni ludzie, itd. “Byłbym spokojny, gdy nie…” – co jest oczywistym kłamstwem. A ludzie uwielbiają żyć niespokojnie – bo wtedy zawsze jest co robić, mają wytłumaczenia na wszystko, usprawiedliwienia, niekończącą się rozrywkę. “Ale mnie zdenerwował(o/a)!” – i już mamy cały rozdział do emocjonowania się, przeżywania – godzinami, dniami, nawet latami! A potem porno, picie lub palenie – “muszę się uspokoić”. Tylko to nie jest pokój, a tłumienie emocjonalności i odcinanie świadomości – to nie jest spokój, tylko nietrzeźwość. A gdy przestajemy np. oglądać porno i znowu zaczynamy coś czuć, to mówimy, że nas emocje zaatakowały, napadły, przytłoczyły. Albo w ogóle – “życie mnie przytłacza”. A jak oglądasz porno, to nagle magicznie to “życie” stwierdza, że przestanie Cię przytłaczać, aż skończysz oglądać porno? :) Gdyby na klatkę piersiową spadł Ci worek cementu, to gwarantuję Ci, że nie przestałby Cię przytłaczać nawet podczas oglądania porno czy picia wódki. Ani nie dałoby się o nim “zapomnieć”. A skoro nam się to “udaje”, to znaczy, że to jak widzimy rzeczywistość jest błędne. Bo według nas podczas oglądania pornografii świat się zmienia – np. przystaje nas przytłaczać lub boleć. Nagle cały świat się zmienia, bo oglądamy porno! Magia! Są ludzie, którzy twierdzą, że przed obejrzeniem porno nie byli bezpieczni, a po obejrzeniu już są… To jakby np. gonił ich tygrys, a oni włączają porno i nagle tygrys wyparował! Albo oni, dzięki pornografii, teleportowali się na inną planetę.
Rozumiesz co przez to mówię? Nie osiągasz pokoju i zapewne nigdy go nie doświadczyłeś/aś. Drogi są proste i wąskie. Więc prawdopodobieństwo, że żyjąc nieświadomie wszedłeś/weszłaś na jakąś z nich i nią idziesz jest bardzo, bardzo niskie. No bo ilu decyzji dotrzymałeś/aś przez ostatni miesiąc? Ile postanowień spełniłeś/aś? Ludzie czekają np. do tego “specjalnego” dnia – końca roku, wtedy postanawiają masę rzeczy odkładanych przez cały miniony rok i liczą, że ta “magiczność” jakoś się przeniesie na te ich postanowienia. Średnia, po której ludzie przestają to robić, to 2 tygodnie. A pokój to nie coś, co robisz, ani masz tylko to jaki/jaka JESTEŚ. Cały czas.
A to jaki/a jesteś na razie zapewne nie sprzyja spokojowi. I tu ludzie popełniają fundamentalny błąd – próbują “odnaleźć siebie” lub “odkryć siebie”. Nie możesz tego osiągnąć, bo to nie jest ukryte. Jeśli jest, no to sam(a) to ukrywasz przed sobą. Co oznacza, że nie chcesz tego widzieć. A skoro nie chcesz, no to żadne szukanie tego nie odnajdzie i zostaniesz w kropce. Zazwyczaj ukrywany to, za co się obwiniany, czego się wstydzimy, co uznajemy za np. dowód, że jesteśmy gorsi, źli czy grzeszni, itd. A sam fakt, że to ukrywasz, to przecież taki/a jesteś! Jeśli tego nie dostrzeżesz i nie przyznasz, to co Ci ma przynieść jakieś szukanie? To wszystko robienie się w bambuko.
Jeśli będziesz próbować “się odnaleźć” to gwarantujesz sobie zajęcie na resztę życia, które nic Ci nie przyniesie. 12 kroków uczą – nie masz szukać siebie, tylko przeprowadzać uczciwy i odważny inwentarz moralny. Czyli odważnie i uczciwie patrzeć jak żyjesz, jaki/a jesteś. Bo już taki/a jesteś. Ludzie muszą nagrzeszyć, “poczuć się” źle, brudno, grzesznie, bać się wiecznego potępienia, by poszli do drugiego człowieka i wyznali mu jak żyli – np. non stop obwiniali kogoś, narzekali, kłamali, nienawidzili matki/ojca/brata/siostry, etc. za coś. I robią to nie dlatego, by powiedzieć prawdę, tylko uważają, że taki np. ksiądz ma magiczną moc “odpuszczenia grzechów”. No bzdury i banialuki. Nikt nie ma mocy “odpuszczenia” za Ciebie czegokolwiek.
Nie dziwne, że tak chętnie ludzie próbują “szukać siebie”, a nie uczciwie przyglądać się temu jacy są. Bo tak to osądzają. A potem powtarza się tą bzdurę – “Bóg odpuścił Twoje grzechy”. Tak, tak. Tak jakby On się ich trzymał. Nie, Bóg niczego nie odpuścił, bo się niczego nie trzyma. Problem stanowi to, że my nie chcemy się puścić. To my popełniamy błędy i nie chcemy przestać. I dlatego nadal je popełniamy. Mamy z tego korzyści. Albo swoje działania osądzamy i się opieramy ale ich nie przestajemy wybierać. Nie bierzemy odpowiedzialności, nie mówimy prawdy, nie akceptujemy tego. Dlatego to trwa w naszym życiu.
Rolą spowiedzi jest podzielenie się z drugim człowiekiem tym, co ukrywamy, przez co podświadoma wina i wstyd w nas cały czas rosną. Odpowiednikiem tego w “świecie umysłu” jest terapia. W życiu codziennym np. szczera rozmowa z bliską osobą. To bardzo ważne dla zdrowia psychicznego. Tylko pamiętajmy, że samo podzielenie się problemem jeszcze go nie rozwiąże.
A to jaki/a jesteś to jakiś poziom zwierzęcości. To nic innego tylko pewna ekspresja zwierzęcości. Nie jest ani zła, ani grzeszna, bo to tylko zwierzę. Nie wstydź się, nie bój tego, nie oczekuj kary, tylko żyj świadomie i odpowiedzialnie. Jak Ci coś nie pasuje, to tego NIE WYBIERAJ. A jeśli nadal to wybierasz, to przyznaj, że nie chcesz przestać i zacznij analizować co z tego masz. Nie graj ofiary żadnych łaknień, wpadek, kompulsywności, instynktów, programowania, itp.
Ostatnio jeden z klientów stwierdził, że już nawet nie wpadki mu się przytrafiają, tylko działania w życiu! No np. uczy się chętnie, a tu nagle zza krzaka wyskoczyło inne działanie i mu się przytrafiło! ;)
A jeśli nie masz na to wpływu – jak np. Twój nos – to też nie osądzaj tego, nie wstydź się, nie graj ofiary tego, tylko zaakceptuj. I żyj rozsądnie – na tej planecie zawsze się ktoś znajdzie kto Twój nos osądzi, uzna za w jakiś sposób niedoskonały. To problem tej osoby, nie Twój. Jeśli przyznasz jej rację, to Twój problem, nie jej.
Rozmawiam z mężczyzną, który mówi, że swoje ciało zaakceptował ale nie jest z niego zadowolony. Pamiętaj – niezadowolenie nie powinno być Twoim motorem napędowym, ani motywacją. Kieruj się rozsądkiem, jakimś konkretnym celem – pozytywnym. Jeden z nowych klientów napisał mi, że w życiu pomaga mu negatywna motywacja. A następnie mówi mi, że ma problem z pisaniem notatek. Tak mu pomaga ta negatywna motywacja, że ma problem, by napisać 2-3 zdania… Widzisz jak się łatwo można robić w konia? Już pomijam masę innych problemów tego mężczyzny, które ma od lat, o których mi napisał. Gdyby negatywna motywacja mu pomagała, to by problemów ubywało, a nie przybywało. A problemów nie tylko nie ubywa ale też trwają od lat.
Zadowolenie to tylko wybór – nie czekaj z nim. Tym bardziej, jeśli liczysz, że zadowolenie pojawi się magicznie samo, gdy się wymęczysz ileś tam miesięcy czy lat w niezadowoleniu i osiągniesz to wymarzone ciało czy “wolność od uzależnienia”.
Swego czasu jednym z takich moich celów dla treningów było to, bym mógł wyczyniać w łóżku i poza nim na co tylko będę miał ochotę i tak długo jak będę chciał – np. podnieść kobietę i mieć z nią seks trzymając ją przy sobie w powietrzu. Ale dopóki tego nie osiągnąłem, byłem zadowolony. Dlaczego miałem nie być? Choć miałem lekki brzuszek, nie miałem ciała Herkulesa – nie dawałem sobie pretekstu, by nie być zadowolonym.
Dlatego jak mi ktoś mówi, że swoje ciało akceptuje ale nie jest z niego zadowolony, to przecież nie jest to akceptacja. I osoba ta nie kieruje się żadnym wzniosłym celem, nie ma żadnego konkretnego, pozytywnego dążenia, tylko ciągle poruszanie się w emocjonalności. Nic poza nią. A emocjonalność służy tylko sama sobie. Bo ćwiczysz po to, by przestać się osądzać na podstawie ciała ale nie zamierzasz się przestać osiągać? I twierdzisz, że potrzebujesz tych osądów, by ćwiczyć? Matko…
I to ma przełożenie na każdy obszar życia. Jeśli np. jesz rozsądnie – niezależnie od tego co czujesz – to nie grozi Ci otyłość i masa innych powikłań z nieodpowiedniego odżywiania. Plus – jeśli będziesz mieć pozytywne nastawienie (to też tylko wybór), to będziesz sobie sam(a) przygotowywać super posiłki, nauczysz się tego i będziesz się w trakcie dobrze bawić. I tak się zorganizujesz, by znaleźć na to czas.
A jeśli będziesz jeść non stop, gdy poczujesz jakiś dyskomfort, to jest to prosta droga do otyłości, etc. I będziesz mieć problemy, by regularnie jeść posiłki i sobie je przygotowywać. W trakcie zapewne będziesz się męczyć.
Niemniej widzimy na przykładach – ludzie kierują się tym, co negatywne i sądzą, że to im pomaga. Jak to co negatywne może pomagać? Jak możemy liczyć, że dzięki negatywności osiągniemy coś pozytywnego? To się w głowie nie mieści. A jednak ludzie tak właśnie żyją. Ok. 80% ludzkości. Dlatego jest to niezauważalne dla praktycznie każdego. Aż tego nie przekroczysz i dostrzeżesz tego absurdu.
Dlatego też uzależniony nie widzi tego jaką krzywdę sobie wyrządza i sądzi, że sobie pomaga.
Dopiero wyjście ponad to ukazało mi jak wielką krzywdę sobie robiłem. Jak oglądanie porno ciągnęło mnie w dół w każdym obszarze życia. A ja nadal twierdziłem, że dzięki niemu przeżywam. Tak nie było. Przeżywałem cudem, a ze wszystkich sił dążyłem, by nie przeżyć. I nigdy nie byłem spokojny. Pokój myliłem z ulgą, gdy to całe zło, które przeczuwałem nie nastąpiło. A przeczuwałem je cały czas. Najczęściej oczywiście następowało, bo tak zaniedbywałem swoje życie i siebie. I wtedy sądziłem, że mam rację w tym jak widzę świat i muszę się dalej przed nim chronić, najlepiej unikać.
I mężczyźni w każdym wieku piszą mi, że uciekają od życia. Nie, nie uciekają od życia. Wręcz przeciwnie – dążą do jego zniszczenia. Gdyby życie widzieli trzeźwo, nie widzieliby potrzeby żadnej ucieczki.
Ciekawe jest też to, że opinie ludzi dojrzałych są dla nich często niedorzeczne, a przejmują się opiniami idiotów. Właśnie odpisywałem na maila mężczyzny, który niemal wszystkie ważne dążenia podporządkował temu, że jeden z jego znajomych śmiał się, że zaczął spotykać się z brzydszymi kobietami, niż wcześniej.
Tysiące razy czytałem stwierdzenia “czuję, że…” – tak jakby uczucia były jakimś narzędziem do badania rzeczywistości. Wielu też uważa, że uczuciami mogą zbadać przyszłość i ją przewidzieć – “boję się, że…”! To wszystko urojenia, powtarzane masowo bzdury. Ale to kolejne preteksty do trzymania się uczuć.
Dlatego jeśli chcemy nareszcie żyć lepiej, wejdźmy na drogę spokoju i podążajmy nią każdego dnia, niezależnie od okoliczności.
13. Pamiętaj, że Sokrates był niski i brzydki.
To pozornie zabawne zdanie skrywa ogromną mądrość. Przede wszystkim – zauważmy jak uzależniamy swoje szczęście i spokój od ciała. Osądzamy je, porównujemy z innymi ciałami – bo szukamy usprawiedliwienia dla niekończące się wstydu, winy, żalu i wszelkich innych “poczuć”. Szukamy racjonalizacji dla tego co czujemy – cały czas wierzymy, że “czujemy ‘się'”.
Osądzanie ciała to ulubiony “sport” mas ludzi – nawet co niektórzy zaczynają uszlachetniać np. zaniedbanie siebie – otyłe ciało, nie dbanie o nie, itd. I pojawiają się usprawiedliwienia jak wychowanie dzieci, praca, etc.
Dlaczego? Bo ciało uważamy za siebie. Więc wszystko co dotyczy ciała, automatycznie dotyczy nas. Osądzając ciało, cały czas mamy przekonanie, że osądzamy siebie. Naturalnie – to samo uważamy względem innych.
Jak ktoś nazwie nasz nos krzywym, to od razu uważamy to za atak na nas samych! Od razu ludzie grają ofiarę osądów ciała, ofiarę uczuć – a przecież uczucia to konsekwencje NASZEJ percepcji. Więc ludzie najpierw osądzają się sami, a potem zwalają odpowiedzialność na uczucia i świat, który odbija im ich własne osądy. To niekończąca się opowieść. A wcale nie musi tak być.
Pamiętajmy, by miecz nazywać mieczem. Jeśli ciało jest zaniedbane – to nie dorabiajmy do tego filozofii, ani nie usprawiedliwiajmy. Ale jeśli ciało mamy zaniedbane, a nie wpisuje się w jakieś społeczne kanony tego, co się nazywa “pięknem”, to nie rozpaczajmy. Bo jeśli jest nam z tym źle, to na własne życzenie.
Żaden osąd nie boli, jeśli sami go nie mamy dla siebie. A przecież ciałem nie jesteśmy. Tylko się z nim utożsamiamy. I cierpienie – pozornie, “że” – nasze ciało jest gorsze, niż inne – niczym nie różni się od porównywania dwóch samochodów. Nie ma różnych cierpień. Jak cierpisz, to cierpisz. Natężenie wynika z tego, jak silnie Ty się opierasz, jakie wartości, sens, znaczenie danemu doświadczeniu nadałeś/aś. Bo cierpienia nie ma wpisanego w żadne doświadczenie. Ani wartości, ani sensu, ani znaczenia.
Prosty przykład – jeśli w tym momencie wynaleziono by lekarstwo na raka, to pewnie tysiące osób trafiłby szlag, zaczęliby wygrażać ludziom, Bogu, grać jeszcze większe ofiary, pojawiłaby się nienawiść – bo np. ktoś im bliski już umarł na raka, np. 5 minut wcześniej. Nie ma na tej planecie nawet jednego przykładu czegokolwiek, czemu wszyscy nadaliby taki sam sens, wartość i znaczenie i w czym byliby zgodni. Dlatego bez wzięcia odpowiedzialności, będzie nam trudno żyć w pokoju.
Osądzanie swojego ciała jest to jedna z prostszych strategii folgowania sobie. Częstym elementem tego jest też granie ofiary genów. Zauważmy – najpierw sami dokonujemy porównania, osądu swojego ciała, sami wnioskujemy, że nasze ciało jest gorsze – np. brzydsze, sami temu wnioskowi nadajemy znaczenie, sens i wartość… sami dopisujemy kolejne rozdziały dla tego dramatu. I oczywiście potem gramy jego ofiarę – uważamy, że życie/Bóg/los są niesprawiedliwi, bo jednym dał(o) ładne ciało, a nam brzydkie. Jeszcze skrycie nienawidzimy tych “ładniejszych”, zazdrościmy, itd. I wyszukujemy racjonalizacje – mówimy, że mamy gorsze ciało przez geny. Już zapomnieliśmy, że najpierw sami je osądziliśmy.
Wróćmy do Sokratesa. Był niski i brzydki. A jaki reprezentował poziom świadomości? Był to poziom, w zależności w jakim kontekście kalibrujemy – 520-540. To czasy, gdy globalny poziom ludzkości był poniżej 100. Był to człowiek żyjący 400 lat przed Chrystusem (Awatarem, którego sama Obecność podniosła globalny poziom świadomości ludzkości o 40 punktów, a nauki o kolejne 40), a już był niemalże na poziomie Miłości Bezwarunkowej, czyli poziomie, który w chrześcijaństwie nazwany jest Zbawieniem i na którym obecnie żyje niecałe 5% ludzkości. Reprezentował więc ideał i cel chrześcijaństwa na długo zanim powstało.
Uważa się go za filozofa. Bardzo podoba mi się definicja filozofa – “człowiek zajmujący się ogólnymi, podstawowymi zagadkami świata: naturą istnienia i rzeczywistości, poznawalnością prawdy czy tym, jakie działanie jest pożądane“. Oczywiście żadnych zagadek nie ma. Tylko używamy niewłaściwych narzędzi do prób poznawania.
A teraz ciekawe, że bardzo często pogardliwie nazywa się kogoś filozofem, kto uważamy, że się przemądrza lub kombinuje. Ja wielokrotnie słyszałem to na mój temat, nawet od bliskich, gdy próbowałem podejmować tematy ważne i trudne, których te osoby wolały unikać.
Gdy przyjrzymy się tej definicji, widzimy, że filozofia jest jak gleba, z której wszystko wyrasta.
Czytam sobie cytaty na temat filozofów i mam niezły ubaw.
Filozof to ktoś, kogo świat zwykle nie akceptuje, ponieważ, jak się sądzi, nie przysparza on społeczeństwu ani przyjemności, ani pożytku.
Kiedy filozof odpowiada, przestajemy rozumieć, o co pytaliśmy.
Filozofa pierwszym obowiązkiem i cechą, jest spokojność, łagodność, wyrozumiałość, wyniesienie się nad stronnictwa i modę…
Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy.
Wszyscy jesteśmy pomyleni, ale tego, kto umie analizować swoje urojenia, nazywa się filozofem.
:)
Pokój przynosi więc przyglądanie się rzeczywistości – w przeciwieństwie do tego co robi ogromna większość ludzi – przygląda się myślom. Szczególnie, gdy dotrze do nas, że mentalizacja zajmuje tylko 1% umysłu. Pozostałe to cisza i spokój. Czyli to, co ludzie sądzą, że świat może zarówno dać jak i odebrać. Tylko że nikt, ani nic nie może Ci tego ani zabrać, ani dać. To stricte wewnętrzne.
Są przecież ludzie niespokojni niezależnie od tego co się dzieje. Ba! Są niespokojni, BO nic się nie dzieje! Fantastyczny i żywy dowód, że pokój nie ma nic wspólnego ze światem. Ile razy mieliśmy np. cały wolny dzień lub wieczór, nic się nie dzieje, a my jesteśmy niespokojni i mówimy np. “nudzę się”? Ludzie wcale nie chcą spokoju, bo mylą go z nudą.
To jacy JESTEŚMY ani nie zależy, ani nie wynika z tego jakim ciałem dysponujemy. Nie każda kobieta i mężczyzna z pięknym ciałem pracują jako modele.
Ale zauważmy – mamy pracę, zarabiamy pieniążki. Pięknie! Ale i tak znajdujemy pretekst, by tego nie chcieć, może nawet nienawidzić, zazdrościć np. komuś, kogo sami znaleźliśmy, kto zarabia więcej nie męcząc się jak my. A my się męczymy na własne życzenie. Więc dążymy do tego, by było nam źle. Pracujemy niechętnie, opieramy się, biadolimy, narzekamy, obwiniamy przy niemal każdej okazji i to usprawiedliwiamy. Po pracy jesteśmy wymęczeni, non stop gramy ofiarę pracy nie widząc, że sami sobie to robimy. A potem przesiadujemy przed telewizorem czy komputerem mówiąc “muszę się odstresować” choć nic takiego się nie dzieje. Jeszcze dzwonimy do znajomych i bliskich i czym się dzielimy? Czymś pozytywnym? Nie! Biadolimy również im – więc negatywność jeszcze pomnażamy i to osobom, na którym powinno nam zależeć. Jeszcze wymagamy tego od nich! By brali na siebie nasz cały ten szajs, za który nie chcemy wziąć odpowiedzialności. I uważamy to za normalność, bo “wszyscy” tak robią. No – wszyscy, których my wybieramy widzieć i wziąć pod uwagę oraz ci, których sami wybraliśmy jako znajomych. Pamiętajmy, że jest różnica między podzieleniem się, otworzeniem przed drugim człowiekiem, a narzekaniem.
A potem ludzie próbują “się uspokoić”. Tak naprawdę wcale nie wybierają spokoju, bo nie rezygnują z żadnych osądów i projekcji, tylko zaczynają zmagać się z tym co czują. A to co czują to konsekwencja tego co wybierali cały dzień. Dostrzegasz kolosalną ilość absurdów?
Albo inna strategia – pytanie – “jak” coś zaakceptować? To nie jest kwestia “jak”, bo akceptacja to nie jest żadna sztuczka, ani ezoteryczna technika. To zrezygnowanie z oporu i każdego osądu jaki masz wobec tego. Pytanie więc “jak?” wynika z tego, że wcale nie zamierzamy zrezygnować ani z oporu, ani z osądów.
Albo ludzie mówią, że nie potrafią czegoś zaakceptować, np. swojego ciała. Akceptacja to nie jest umiejętność. Nie można “nie potrafić” akceptować. Akceptacja to stan naturalny, czyli wymagający od nas zrezygnowanie ze wszystkiego co nienaturalne – np. osądów. Czyli osoba mówiąca “nie potrafię” mówi tak naprawdę “nie chcę”. Albo próbuje robić coś, co akceptacją nie jest.
Nie ważne czy Twoje ciało jest małe i brzydkie, czy Twoja praca jest mała i brzydka – to nie ma znaczenia. Wolisz mieć rację czy spokój?
14. Ceń mądrość nad posiadanie “racji”.
Jest to fundamentalnie istotne.
Czym się różni mądrość od racji? Rozważmy co to jest racja. Racja to uznanie, że coś jest prawdą. Zazwyczaj totalnie bez świadomości w jakim kontekście dokonujemy tego wnioskowania. A dokonujemy go w szczególności na podstawie racjonalizacji dumy. Możemy podejrzewać, że kalibracja racji rzadko przekracza poziom dumy.
Mądrość zaś to przeważnie pragmatyczna informacja będąca prawdą w kontekście szerokim – sprzyjającym życiu i bez kosztów ubocznych, bez szkód ale też nie naiwna – biorąca pod uwagę rzeczywistość. Więc mądrość rozumie, że to co niedopuszczalne np. w trakcie pokoju, może stać się nawet koniecznością w trakcie wojny.
Mądrość to również prawda ale prawda w szerokim kontekście.
Tym samym rację może mieć każdy – dowolnie bzdurą, idiotyczną, nawet szaloną. Nie ma żadnego problemu – bo niemal do dowolnego stwierdzenia można dobudować taki kontekst, by wydawało się w nim prawdą. Tylko że to się technicznie nazywa lucyferyzm.
Religia przestrzega przed lucyferyzmem. Religia – usystematyzowanie wiedzy Awatara ludzkości, odnoszącej się do radykalnej rzeczywistości, uwzględniającej kontekst bliski maksymalnemu jaki możliwe jest poznać jako istota ludzka. Przykład szerokiego zrozumienia – już mamy życie wieczne. Religia też podaje bardzo dużo informacji czego lepiej unikać i nie wybierać. Wliczając – lucyferyzm. Bo to, że np. zbudujemy sobie grono wyznawców i może się nam wydawać fajnie, my się będziemy podawać za jakiegoś wybrańca, mieć dużo seksu, furę pieniędzy, itd., skończy się dla nas bardzo, bardzo przykro. Każdy Awatar przed tym przestrzegał i oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto to zignoruje i zawsze znajdzie sobie grono wyznawców. Największy absurd i szaleństwo na tej planecie ma swoich wielbicieli, którzy daliby się za to poćwiartować. Tak jak na każdej paczce papierosów jest ostrzeżenie i dość sporo ludzi, pewnie połowa ludzkości lub więcej, ma to zupełnie gdzieś. Ba! Zakaz spożywania alkoholu przed 18-tym rokiem życia dla ludzi alkohol czyni tym bardziej kuszącym…
Jako że żyjemy na planecie, w której wszystko jest ze sobą połączone – stanowi tzw. “karmiczną jedność”, no to powinno być jasne, że warto dostosować się do rzeczywistości, nie grać ofiary, nie obwiniać, wybierać rozsądek i oddzielić rozsądek od dumy. Każda religia przestrzega przed tym, że można popełnić bardzo poważne błędy. Naturalnie i chrześcijaństwo mówi o karmie – bo czym jest np. “trafienie do piekła za ciężkie grzechy”? To oczywiście informacja o karmie – każdy trafia tam jaki jest. Każdy propaguje w takim kierunku jakim wewnętrznym ładunkiem dysponuje. Religie bardzo dobrze precyzują co stanowi błędy ale niestety rzadko podają pragmatyczne rozwiązania. Chyba tylko Buddyzm (który nie jest religią, tylko bardziej hmm… filozofią życiową) dysponuje bardzo praktycznymi rozwiązaniami. I łatwo zauważyć, że nie stoi on w sprzeczności z żadną religią. Wręcz przeciwnie – fantastycznie się uzupełnia.
Przykład takiego dostosowania do rzeczywistości – przedsiębiorca dostosowuje swoje produkty do popytu – potrzeb rynku. Dzięki temu dobrze zarabia, a jego klienci są zadowoleni.
Uzależniony gdy zmieni to, co może zmienić i zaakceptuje to, czego zmienić nie może – przestanie cierpieć i wyzdrowieje z często potencjalnie śmiertelnej choroby uzależnienia. Przypominam – “śmiertelna choroba uzależnienia” to takie życie, które dąży do swojej destrukcji. A nie bakteryjka, którą się przypadkiem zaraziliśmy.
Próby zmiany tego, czego zmienić nie możemy zamieniają się w zmaganie i uzależnienie. Brak akceptacji jest główną przyczyną bólu i cierpienia, a także depresji, poczucia bezsilności prowadzącego do apatii.
Takich przykładów mogę podać setki.
Mądrość to więc to, co jest prawdą w kontekście sprzyjającym życiu.
Religia naucza – życie jest wieczne. Mądrość to więc nie to, co pozornie sprzyja (tylko) życiu doczesnemu – a to może być np. coś szkodliwego, jak kradzież. Ale mądrość nie wyklucza również dbania o życie obecne. Zadbać o to życie możemy bez czynienia szkody innym. A nawet możemy pomagać sobie poprzez pomoc innym – np. produkując wspaniałe krzesła w dobrej cenie albo dzielić się swoimi doświadczeniami. Wtedy wszystkim jest lepiej.
Np. jeśli pracujemy w sklepie i jesteśmy uśmiechnięci, uprzejmi, pomocni, nie narzucamy się klientom, to pozostawione dobre wrażenie sprawi, że klienci sami chętnie wrócą i nie będziemy musieli ich do tego namawiać. Naturalnie nie wszyscy, bo pamiętajmy na jakiej planecie żyjemy. Tu nawet uprzejmość przez wielu widziana jest jako zakamuflowany cynizm czy blagierstwo, obłuda i ogólnie dwulicowość.
Problem pojawia się oczywiście w nieświadomości kontekstu. Zaś to można sprawdzić wyłącznie poprzez kalibrację. Bez tego pozostaje nam tylko widzieć owoce tego, kogo się słuchamy. A tu przecież jest masa nieporozumień, niezrozumienia, naiwności. Bo jeśli ktoś siedzi na skórze tygrysa i ma milion wyznawców, to czy to jest jakikolwiek dowód, że ta osoba to prawdziwy mędrzec? Jeśli ktoś powiesi sobie 100 obrazków Matki Boskiej w domu, to czy jest to jakikolwiek dowód, że ta osoba jest bardziej pobożna, życzliwa, troskliwa, kochająca od innych?
Alkohol kupuje i pije miliardy ludzi. A to przecież trucizna. Miliony ludzi straciło życie i zdrowie przez różne wypadki dokonywane w stanie nietrzeźwości. A jednak popularność alkoholu nie maleje. Z pornografią jest podobnie. Masy ludzi, szczególnie mężczyzn, uważa pornografię za źródło wiedzy o seksie! To jakby wiedzy o relacjach z ludźmi szukać w obozie niewolniczym.
To nie jest mądre. Ale jest powszechne. I usprawiedliwiane na tysiące sposobów. Co pokazuje, że dążenie do mądrości wcale nie jest celem większości ludzkości. Tylko posiadanie racji.
Przykład do przemyślenia. Czy wyrazem mądrości jest dać głodnemu rybę? Hmm. Nawet to samo w sobie jest dyskusyjne. Niemniej, powiedzmy, że damy i ta osoba nam podziękuje ze łzami wzruszenia, bo uratowaliśmy ją od śmierci głodowej. Ale co dalej? Dlaczego ta osoba jest głodna? Przecież za kilka godzin znowu będzie głodna. Więc za kilka godzin znowu mamy jej złowić rybę? Ostatecznie – stać się niewolnikiem nierozwiązanych, a nawet nieuświadomionych problemów tej osoby?
Większą mądrością będzie nauczyć tę osobę łowić ryby. Wtedy sama zadba o siebie – a przynajmniej będzie potrafiła. Oczywiście pomijam tysiące przykładów, w których mądrością byłoby w ogólnie nie zadawać się z takim człowiekiem.
Z drugiej strony – możemy sami i to bardzo chętnie – postawić się w roli “zbawiciela” takiej osoby i się poświęcać dla niej. I czerpać z tego korzyści.
Niemniej – przykład ten pokazuje, że przykładem mądrości jest pomoc poprzez edukację.
Edukacja jest fundamentem poprawy. Ale znowu – i z gonienia za wiedzą można zrobić swoją mentalną celę i zamiast rozwijać się – coraz silniej napierać na jej kraty i cierpieć.
Masa ludzi z prób “rozumienia” uczynili sobie strategię unikania rozwoju i doświadczenia. Po raz kolejny przypomnę mój ulubiony przykład z koperkiem – nie możesz “zrozumieć” smaku koperku. Ani go nie poznasz, zanim sam(a) go nie zjesz. Wtedy całe “zrozumienie” staje się automatyczne. I nie ma tylu książek, które mógłbyś/mogłabyś przeczytać o koperku, by poznać jego smak bez zjedzenia tej roślinki.
Oczywiście są pewne tematy, w których zrozumienie i poznanie jest bardzo ważne zanim przystąpimy do działania – np. prawo jazdy – najpierw uczymy się teorii – zasad. Potem wyjeżdżamy na ulicę z instruktorem. Albo – najpierw przygotowujemy się teoretycznie do wspinaczki, zanim pójdziemy zdobyć szczyt. Czy najpierw uczymy się programowania, by dopiero potem zacząć tworzyć np. produkty informatyczne dla klientów.
Jednak są też sprawy, w których nie rozwiniemy się inaczej, niż przez osobiste doświadczenie. Np. jazda na rowerze – nie ma takiej ilości teorii, która zastąpi praktykę. Jednak praktykę można sobie wspomóc – np. początkowo mieć dodatkowe, boczne kółka, które pomogą nam utrzymać równowagę. A potem je odczepiamy.
Mówię o tym, by pokazać, że czasem mądrością jest edukowanie się teoretyczne, a czasem edukowanie teoretyczne może być głupotą. Czasem działanie może być mądrością, a czasem głupotą lub naiwnością.
Masa ludzi uważa, że czytanie książek jest bardzo ważne. Moje pytanie brzmi – jakie książki czytasz? Skąd wiesz czy informacje w nich zawarte są mądrością, czy nie? Równie dobrze duży zasób wiedzy książkowej może być dla nas pretekstem, by grać ważniejszego, mądrzejszego i lepszego od innych. Co samo w sobie stanowi zaprzeczenie inteligencji. Bo jeśli tylko mamy wiedzę, nie korzystamy z niej twórczo oraz zniechęcamy do siebie innych ludzi, więc i inni z niej nie skorzystają – no jest to pewna forma głupoty.
Inna forma naiwności – gdy mamy cenną wiedzę i dajemy ją za darmo. Duża większość ludzi w ogóle ani nie docenia tego, co otrzymała za darmo, ani z tego nie korzysta. Sam to zauważyłem i na tym Blogu. Nawet wczoraj jeden z przedsiębiorców, który osiągnął duży sukces wysłał newsletter, w którym właśnie o tym wspominał – dopóki jego forum, na którym bardzo dużo się udzielał, było otwarte dla wszystkich za darmo, masy ludzi dyskutowały zupełnie bez sensu i bez celu. Gdy wprowadził opłatę, naturalnie odsiało to sporo osób ale ci co zostali, zaczęli coraz bardziej pomnażać dobro dla wszystkich.
Warto, by zrozumiały to osoby poświęcające się dla innych. Jeśli to co robisz ma wartość, rozsądnym jest oczekiwać za to jakiejś formy zapłaty. Np. sprawiedliwego odwdzięczenia się. A jeśli robisz coś dla innych w kółko, sam(a) w tym nie widzisz wartości, to inni też nie będą widzieć. I nie tylko nigdy nic za to nie otrzymasz, będą to wykorzystywać ale też zaczną Cię traktować właśnie tak jakbyś nie miał(a) wartości. I wielu poświęcających się tego doświadcza, a potem biadolą, że oni są tacy dobrzy i nikt tego nie docenia. Bo wcale nie są dobrzy. Są naiwni.
W powszechnym zbiorze powiedzonek funkcjonuje np. takie, że jak my będziemy dobrzy dla innych, to inni będą dobrzy dla nas. Jak zwykle – bez uwzględnienia kontekstu, to się może wydawać sensowne. Ale jest straszliwie naiwne. Po pierwsze – żyjemy na planecie, gdzie 80% ludzi jest w świadomości zwierzęcej, w świadomości braku i prawie zawsze chętnie wezmą to, co się im daje. Wezmą i tyle, bez żadnej pozytywnej intencji. Nieraz nawet nie podziękują. Często zaczynają tego oczekiwać i coraz więcej. A jak się im w końcu odmówi, zaczynają reagować nienawiścią. Dwa – co to jest to “dobro dla innych”? Skąd wiemy co jest dobre dla innych? Większość ludzi uważa, że dobre jest to, z czym “się” dobrze czują i są tak egocentryczni, że sądzą, że to, z czym im jest dobrze, innym na pewno też będzie.
Co jest rzeczywiście dobre dla uzależnionego? Pozwolić mu upaść na dno, by faktycznie zaczął szukać pomocy i z niej skorzystał. Osoba “trzymająca za uszy” uzależnionego może najczęściej prowadzi do tego, że uzależniony cierpi coraz bardziej (bo np. obiecuje i nie dotrzymuje obietnic), nie szuka pomocy i granica cierpienia, którą musi przekroczyć, by się poddać i poprosić o pomoc, oddala się. To naiwne “dobro” utrzymuje uzależnionego w uzależnieniu. Więc realnym dobrem może być, aby kochać bliską, uzależnioną osobę tak mocno, by pozwolić jej cierpieć i upaść, by sama podjęła świadomą decyzję. A to wymaga już wielkiej dojrzałości z naszej strony. Mało osób jest na tyle dojrzałych.
Przykład jak mylimy mądrość z jej brakiem – Nowy Testament (bez “Apokalipsy św. Jana”) kalibruje się blisko 800 (!!!). Z Apokalipsą kalibracja spada o ponad 150 punktów (!!!!!!). Co pokazuje jakim stekiem bzdur są informacje przekazane w Apokalipsie. Stary Testament natomiast kalibruje się na 190… Więc generalnie są to praktycznie same bzdury. Żadna Apokalipsa nas nie czeka, a tzw. Sąd Ostateczny odbywa się w każdej chwili. Również cały opis Boga przedstawiony w Starym Testamencie to urojenia.
Więc i tu nie ma się czego bać – straszliwego wydarzenie, w którym Stwórca wreszcie się zdecyduje, podkasa rękawy i każdemu wybierze ostateczny los na resztę wieczności – wygodne łóżeczko w niebie lub ciasny kociołek w piekle. Jak Ci dobrze poszło – good for you, a jeśli słabo, np. uzależniłeś/aś się i grzeszyłeś/aś całe życie – no to sorry, tough luck – jeśli w swojej ewolucji zatrzymałeś/aś się na gniewie i masz jeszcze dużo uraz, uwielbiasz zazdrościć, nienawidzić, kontrolować – to przykro nam ale spadasz do piekła na resztę wieczności…
Jeśli choć w minimalnym stopniu widzimy Boga jako mądrego, to jasne staje się jakim idiotyzmem jest Apokalipsa czy Sąd Ostateczny. Ale i to wymaga od nas odwagi i odpowiedzialności, by podejść do nawet powszechnych wierzeń (podzielanych przez miliardy) krytycznie. Niestety wielu z tych, którzy wybrali drogę odpowiedzialności zaczynają drwić z całości religii. To też naiwność. Bo każda religia jest oparta o Prawdę, tylko jako ludzie nie mamy możliwości odróżnienia Prawdy od fałszu.
Ten tzw. “sąd” dzieje się właśnie w tym momencie. I jest tylko jeden sędzia naszego postępowania. My sami. Tylko my kujemy swój los. I żeby to pojąć i przyjąć niektórzy muszą się uzależnić i stracić wszystkie inne opcje. Tak są uparci. Bo granie ofiary jest uwielbiane przez naprawdę miliardy ludzi.
Ciekawostka – Uniwersytet Harvarda kalibruje się jeszcze niżej, niż Stary Testament. Więc znowu – jak odróżnić mądrość od innych jakości?
Wyjątek w Starym Testamencie stanowią Księga Rodzaju (660), Psalmy (650), Księga Przysłów (300+). Ale reszta to same urojenia.
To wszystko traktowane jako Biblia pokazuje, że mamy wymieszane totalne nieporozumienia z wielkimi mądrościami. Jak odróżnić jedno od drugiego? A wiemy, że na przewidywanie apokalipsy Ziemi przez wiele lat (jeśli nie setek lat) była moda. Gdy jednak apokalipsa nie miała miejsca (dla wielu niestety), to się datę przesuwało o kilka lat i w kółko to samo. I się ludzie emocjonowali. Ale się emocjonowali! Dla wielu informacja, że końca świata nie będzie (o ile sami się nie rozpieprzymy atomówkami), to zła informacja!
Podaję ten przykład, by pokazać, że chyba najbardziej sławna księga – Biblia – to właśnie taki amalgamat mądrości (większość) i totalnych głupot. Można się zastanowić – na jakim poziomie musi być ludzkość, której ta apokalipsa i wiele więcej z treści wykalibrowanej poniżej 200, wydaje się bardzo sensowna od początku?
Poza tym – z jaką intencją czytamy? Masy ludzi z wiecznego “edukowania się” uczyniło sobie strategie unikania podejmowania działań. Zazwyczaj wobec obszarów, których się boją i wstydzą. Np. wobec randkowania. Doszło do absurdów, że ludzie czytają z jakiej strony i pod jakim kątem lepiej podejść do kobiety. Przypomina mi się program “edukacyjny”, w którym nauczano, którą ręką podawać zupę. :)
Co raz jeszcze obrazuje fundamentalne znaczenie KONTEKSTU. Nic samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe. Wiemy dobrze, że dla miliardów ludzi nienawiść, gniew, odwet, zemsta, zabijanie, itd. są dobre. Tylko że nie są.
Pamiętajmy, że jeśli żyjemy na niskim poziomie świadomości, to praktycznie non stop stawiamy opór – podchodzimy do życia niechętnie i z niskimi intencjami. Dlatego zamiast szukać mądrości, analizować ją, wybieramy opcje pozornie wygodne – jak szukanie wiedzy w internetowej Wikipedii i na tym kończymy. Gdy ludzie wysyłają mi linki dotyczące masy tematów jak emocje czy depresje z Wikipedii i to czytam, to łapię się za głowę. Widać co jest powszechnie uznawane za mądrość. Nie dziwne, że miliardy ludzi ma problemy z emocjami i doświadczają tzw. depresji. Ba! Nawet zarzucają mi, że moja depresja musiała być malutka, bo z niej wyszedłem i nie jestem w stanie zrozumieć człowieka w tej jego wielkiej, poważnej, innej, wyjątkowej depresji! Większość uzależnionych tak widzi też uzależnienie.
Ale jeżeli uzależniony nie rozumie swojego problemu, to jak może twierdzić, że ktoś inny też go nie rozumie? Jeśli nie wiesz co jest prawdą, to nie możesz wiedzieć, kto tę prawdę zna, zgadza się?
Mi ludzie nie rozumiejący swojej sytuacji zarzucali, że ja ich nie rozumiem. :)
Ludzie za mądrość uznają to z czym dobrze “się” czują albo lepiej, niż przed – np. wskakują z apatii na gniew. Tak jak się powszechnie uważa ze słodyczami – jako, że cukierek jest słodki, to się nazywa go dobrym. Nie smacznym czy słodkim, tylko dobrym. Jak człowiek słyszy wygodne informacje, zgodne z jego punktem widzenia – kontekstem – to uważa je za dobre. Nawet nie zauważając jak sam zakleszcza się w swojej celi.
A fundament zrozumienia jest taki – że prawda często boli. Ale nas wyzwala.
Dlaczego boli? Bo uświadamiamy sobie własny opór względem szerszego kontekstu. Gdy odpuszczamy opór i przywiązanie, wzrost następuje automatycznie.
Jednak ludzie nie chcą prawdy, chcą racji. Np. każdy słyszał, że “telewizja kłamie”. Ale oczywiście albo tylko programy, których nie oglądają lub reprezentujące inną partię polityczną czy inny punkt widzenia. Lub ludzie wiedzą, że polityk kłamie ale przynajmniej zaszkodzi innym, zazwyczaj tym, którzy radzą sobie lepiej. Więc nie tylko nie cenimy sobie mądrości ale jeszcze hołdujemy degradacji i zniszczeniu.
Tak jak uzależniony mówi sobie – “jak już miałem wpadkę, to mogę oglądać dalej”. Czyli – gdy popełnił błąd, to dalej wybiera niszczenie swojego zdrowia i życia. Nie wybiera troski wtedy, gdy najbardziej jej potrzebuje. To jakby człowiek po wypadku, w którym złamał sobie rękę powiedział, że już może w ogóle nie dbać o siebie i doprowadził do kolejnego wypadku. I tu więc cenienie sobie mądrości nad rację ma zastosowanie – gdy obejrzysz porno, NIE używaj tego jako argumentu, by obejrzeć kolejny raz.
15. Szukaj mądrego wsparcia (każdy powinien mieć swojego psychoterapeutę).
Jesteśmy ludźmi. Naprawdę niewielu zdaje sobie ze znaczenia tego krótkiego stwierdzenia.
Problemem człowieka jest przede wszystkim nieświadomość ograniczeń wpisanych w samo bycie człowiekiem. Np. to, że programowanie następuje samoistnie, że myślenie to decyzja, a nie ten niekończący się bełkot, którym się praktycznie każdy hipnotyzuje, zmysły dobierają ze świata to, co jest zgodne z naszym poziomem świadomości i intencją, potęgi intencji, mentalizacja racjonalizuje emocjonalność, emocjonalność to konsekwencje percepcji i wiele, wiele więcej. Sam fakt, że poziom świadomości to poziom naszej ewolucji, za którą tylko i wyłącznie odpowiadamy my i definiuje to kim naprawdę jesteśmy – to zupełnie dla ludzi niedostrzegalne.
Zaś jednym z najważniejszych fundamentów jest KONTEKST.
Bo całe znaczenie, sens i wartość, które nadajemy wszystkiemu w świecie automatycznie wynika z kontekstu.
Kto w ogóle zdaje sobie z tego sprawę, kto jest świadomy kontekstu, w którym cokolwiek postrzega? To i tysiące równie istotnych pytań jest czymś, co ludziom umyka. Umysł tego nie wymyśli, bo umysł nie myśli. Tak jak śrubokręt sam nie wkręci śrubki. Trzeba z tego narzędzia skorzystać.
Tym samym potrzebujemy kontaktu z człowiekiem, który już jest na tym poziomie. To się nazywa inspiracją. In+spirit – pochodzące z ducha, czyli ze świadomości – gdy będziemy w towarzystwie człowieka mówiącego inaczej, postępującego inaczej, mającego inne rezultaty – automatycznie coś w nas zaiskrzy.
Naturalnie – jeden stwierdzi, że życie jest niesprawiedliwe, że jest gorszy, a inni są lepsi, a drugi krzyknie – Eureka! Ja też tak MOGĘ! Wszystko zależy od nas.
Zauważmy – jazdy uczymy się z instruktorem. W szkole mamy nauczycieli. Na szczyty wchodzimy z przewodnikiem. Itd. Każdemu ważnemu i/lub niebezpiecznemu przedsięwzięciu towarzyszy (powinna towarzyszyć) osoba (bardziej) doświadczona.
A czy my szukamy takich ludzi odnośnie całego życia lub obszarów krytycznie dla nas ważnych, szczególnie zaniedbanych? Na jakiej podstawie twierdzimy, że dana osoba może nam pomóc? To bardzo ważne pytania.
Jakie podejście mają uzależnieni? Bardzo często – “Sam(a) sobie poradzę”. To jest kolosalny błąd. Oczywiście wydaje się pozytywny, bo uzależniony chce poczuć dumę, że sobie poradził sam. Ale gdy przyjrzymy się samej dumie, zobaczymy wyraźnie, że nasz kierunek nie prowadzi w stronę sukcesu.
Zauważmy, że w grupach 12 kroków każdy szuka sobie tzw. sponsora. Czyli właśnie człowieka, który dysponuje mądrością, gdyż sam przeszedł drogę od uzależnienia do zdrowia.
Pierwszy krok mówi, by przyznać, że sami sobie NIE poradzimy. Większość uzależnionych więc już pierwszy krok stawia w przeciwną stronę, niż zdrowie. I moje doświadczenie też to pokazuje – nie było jeszcze nawet jednego przypadku, że ktoś sam sobie poradził. Różnice wynikają tylko z czasu, kiedy uzależniony przyznał, że nie daje sobie rady – od kilku miesięcy, do nawet 5 lat (!). Średnio to rok-dwa (!). O ILE w ogóle to przyznał. Naturalnie – większość nie przyznaje.
Gdy rozmawiam z ludźmi, naprawdę garstka patrzy na terapie i psychologów jako coś pozytywnego. Dla większości ludzi chodzenie na terapię to symbol upadku, pretekst do wstydu, dowód, że jest się gorszym. To oczywiście narcystyczny bełkot człowieka grającego ofiarę i biadolącego nad sobą.
Bo gdy pytam jakie tematy poruszają ludzie ze swoimi terapeutami, są to tematy zazwyczaj bardzo mądre i terapeuci pomagają spojrzeć na różne problemy i doświadczenia z bardzo wspierającej perspektywy. Każdy człowiek sukcesu ma swojego mentora, mistrza, guru. Kogoś, zazwyczaj wysoko, nad poziomem tej osoby. Mówiąc trochę przedmiotowo i jednostronnie – nawet królowie mieli królowe, które intuicyjnie pomagały władcy podejmować decyzje dobre i unikać błędów.
Każdy człowiek, który nic nie osiągnął, nie znalazł sobie wsparcia. Gdyby uczciwie przeanalizował powody, że wsparcia nie szukał, oczywistym byłoby dlaczego nic/niewiele osiągnął.
Nie wiem czy zawsze tak było ale dziś silnie widoczny jest kult ataku na ludzi sukcesu, szczególnie na bogatych. Ale nie tylko. Ludzie wpadają w tę pułapkę jak lemingi spadające z klifu. Bo pokazuje się “zgniłe jabłka”.
Jeśli opierasz się czy nienawidzisz ludzi sukcesu, to również opierasz się sukcesowi. Bardzo dobrze to widać nawet w rodzinach – gdy dziecko trzyma urazę do rodzica, który np. jest bardzo pracowity, zdyscyplinowany, to to dziecko w życiu dorosłym będzie miało problemy z pracowitością oraz dyscypliną. Ja jeszcze pamiętam, że to postanowiłem w wieku nastoletnim – mój tata codziennie miał bardzo zdrowe rutyny i nadal ma. Dla mnie to było mechaniczne, sztuczne. Nie chciałem tego. Chciałem spontaniczności, codziennie zaczynać dzień inaczej – decyzję na resztę życia podjąłem gówniarską. Zacząłem stawiać opór, który szybko stał się nieświadomy. I miałem całe życie problemy z regularnym wykonywaniem czegokolwiek – od nauki, pracy, po sprzątanie, a nawet utrzymywanie relacji z ludźmi, treningi.
Raz jeszcze przypomnę słowa mające tysiące lat – “trzymanie urazy jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu”. I szkodzi tylko tym, którzy ją piją.
Bardzo dużo moich klientów, którzy mają rozmaite problemy – czy to finansowe, czy w relacjach, mają urazy do ludzi, którzy w tym obszarach sobie radzą. I szukają nawet przykładów potwierdzających ich urazy. I zawsze wynika, że tak widzą wszystkich ludzi sukcesu z tej dziedziny. Nie widzą sideł, które sami sobie rozłożyli i w których tkwią. Naturalnie i mnie próbują przekonać do swojej percepcji – racji, a moje próby poszerzenia kontekstu uważają za naiwność, głupią dobroduszność, niektórzy mówią, że ja noszę jakieś okulary, śpię, itd. :)
Strategie sabotowania SIEBIE są rozmaite i jest ich mnóstwo.
Bardzo podobała mi się wypowiedź jednego z nowych Uczestników WoP:
No widzisz to ja szukam odpowiedzi na to pytanie już długi czas może to i lata a czytam twoje słowa i czuje ze chyba więcej mnie rozumiesz niż ja sam. Wgl mialem dziwne uczucia które mi się nie podobały bo czytam to i mam wrażenie ze ktos za bardzo mnie rozumie i moja kłamstwa nieświadome tutaj nie przejdą. To bardzo ciekawe uczucie
Te “dziwne uczucia” to był gniew. Wynikał z lęku, wstydu i poczucia winy. Widzisz – człowiek niszczący sobie zdrowie i życie, zaczyna się denerwować, bo spotkał kogoś, kto go doskonale rozumie i potrafi mu nareszcie pomóc. Reaguje gniewem! Tak wygląda życie w destruktywnym spektrum. To jakby pacjent denerwował się, że lekarz postawił właściwą diagnozę i przepisał odpowiedni lek:
– Wiem co panu/pani jest i mogę panu/pani pomóc!
– O nie!
:)
Zresztą widać to też na swoim własnym przykładzie. Ile razy zdarzyło Ci się tak do siebie podejść – “(…) jak raz się upodliłem to te następne już nie mają znaczenia bo bardziej upaść nie można.”? Ile razy po obejrzeniu pornografii uznałeś/aś, że jak już się stało, to można więcej?
Co to pokazuje? Że jak wyrządziliśmy sobie krzywdę, to uznajemy, że musimy się dalej krzywdzić, a nie zacząć TYM BARDZIEJ się o siebie troszczyć. I pomimo, że oczywiste – jest to dla ludzi niedostrzegalne. Inna strategia – jak popełnią błąd, to już przestają wykonywać tę czynność. Uważa się nie popełnianie błędów za dobre. Oczywiście niejeden i z tego zrobił sobie strategię pozostawania uzależnionym – np. mówi, że bardzo dobrze, że “ma wpadki”, bo dzięki temu się uczy, rozwija, wie nad czym musi pracować… To jakby alkoholik mówił, że bardzo dobrze, że cały czas pije. Wyjaśniałem, powtarzałem i podkreślałem – że czas na zmianę jest ZANIM obejrzymy pornografię. Po tym fakcie jest już “po ptokach” – nie możemy sobie pomóc, ani uczciwie przeanalizować sytuacji. Ew. możemy tylko jak najmniej dalej sobie szkodzić.
To wszystko pokazuje, że jeśli my będziemy dla siebie jedynym “wsparciem”, to często nie będzie żadnym wsparciem, tylko dalszym kierunkiem negatywnym – destruktywnym. I błędy będą dla nas niedostrzegalne, a nawet dorobimy do nich filozofie.
Zauważ – gdybyś potrafił(a) sobie pomóc, to nie był(a)byś uzależniony/a.
Zgadza się? Bo już byś to rozwiązał(a). Prostszy przykład – gdybyś potrafił(a) naprawić cieknący od lat kran, to już dawno byś go naprawił(a). Nie przeciekałby. A ludzie uzależnieni przez pół czy 2/3 swojego życia – często 10, 15 czy ponad 20 lat – mówią, że najpierw sami spróbują sobie poradzić… Ale zupełnie nawet nie rozumieją co to jest uzależnienie. I musi mocno zaboleć, by odpuścili dumę i przyznali, że wcale nie chcieli sobie poradzić – nie chcieli przestać oglądać porno. Tylko uroili sobie jakiś “ezoteryczny”, zupełnie niezdefiniowany problem – “uzależnienie”, z którym próbują sobie poradzić. Jakich efektów można się spodziewać? Żadnych.
Dlatego ludzie unikają współpracy jak się da – bo doskonale wiedzą, że ze mną nie będzie już możliwości kłamania i ukrywania, wymówek, usprawiedliwień – to droga do celu. Ale nawet podczas współpracy jest niemało przypadków, że gdy zaczynamy zajmować się bolesnym, trudnym, wieloletnim problemem, to uzależniony ucieka. Np. nagle przestaje się odzywać. Bywały sytuacje, że klient 4 razy podchodził do WoP i zawsze uciekał w tym samym momencie. I pomimo tego, nie chciał stać się świadomym problemu.
Najprostszy możliwy przykład – nie sprzątamy w domu. To najprostsza czynność dbania o swoje życie – o porządek wokół siebie. Czy robimy to regularnie, z troski? Czy raczej odwlekamy, opieramy się, nie chcemy, znajdujemy różne wymówki i usprawiedliwienia, i sprzątamy dopiero, gdy mamy mieć gości? Czyli nawet wtedy robimy to ze wstydu – aby nikt nie osądził naszego domu. Dlatego wiecznie mamy z tym problem i nigdy nie zaczynamy tego robić regularnie, ani chętnie.
Większość dlatego chce robić różne rzeczy samemu, bo mówią – “chcę poczuć dumę”. Pytanie brzmi – po co im duma? Bowiem sami się osądzają – trzymają wobec siebie wstyd. Uważają, że jeśli coś osiągną samemu, to ta duma w jakiś magiczny sposób usunie wstyd, poczucie winy w formie osądzania samego/samej siebie i już człowiek będzie na wieczność dumny (z siebie). Tak się oczywiście nie dzieje, nawet jeśli człowiek osiągnie to samemu.
A duma, jak każde uczucie, minie.
I to jest bardzo istotne – człowiek woli próbować samemu, by poczuć dumę, niż poprawić swoje życie, rozwiązać problemy czy odnieść sukces. Cały czas porusza się tylko w spektrum emocjonalności. Robi coś z emocji, by poczuć inne emocje. Od niskich emocji ucieka w wyższe, boi się stracić te wyższe, traci je i zaczyna popadać w niższe. I tak w kółko. Nawet dziesiątki lat.
Emocjonowaniem się nie dbasz o swoje życie, tylko je degradujesz.
To jest niedojrzałość, tylko że ponad 80% ludzkości jest zakochanych w emocjonowaniu się, bo to jedyne znane im źródło energii – np. wieczne ekscytowanie się, zazdroszczenie, nienawiść, obwinianie, granie ofiary, martwienie się, itd. Ileż razy czytałem od klientów pytanie – “po co miałbym to robić, gdybym przestał tego pragnąć?” Bo nie robimy z innych powodów, niż emocje.
Np. nie dbamy o związek, by żyło się dobrze, cudownie, tylko aby nie czuć się samotnymi. I nawet nie dbamy, tylko robimy minimum, by druga osoba od nas nie odeszła. Nawet w formie manipulacji, kontroli i kłamstw.
Ponadto – niechęć, by mieć mądrego mentora również wynika z poczucia odseparowania od innych ludzi. Ludzi (często wszystkich, wliczając siebie) widzimy jako złych, jako wrogów, zagrożenie.
Bardzo dobrze pokazuje to przykład z jednego komentarza na tym Blogu (uzależniony, młody mężczyzna zaczął chodzić na terapię):
Na samym początku powiedział do nich (terapeuta, przyp. mój), że “mają państwo bardzo inteligentnego i wspaniałego syna” na co od razu przytaknęli, stwierdzili, że mówią mi to codziennie ( taaaaa, ja sobie takiej sytuacji nie przypominam nawet jednej) i zaczęli przed nim grać rólkę wzorowych, zmartwionych rodziców, zaczęli kłamać jak to oboje MNIE przekonywali od dawna, żebym poprosił specjalistę o pomoc. Byłem w szoku, wiele się mogłem po nich spodziewać, ale tego jeszcze nie. Terapeuta mnie poprosił, żebym do następnej wizyty ja unikał wszelkich kłótni z rodzicami, a ich żeby dali mi w końcu trochę przestrzeni i przestali w skrajny sposób kontrolować moje życie i dali nam pracować nad problemem. Po powrocie do domu zaczęli mnie przekonywać, że ten terapeuta to pomyłka i idiota, że wydoi tylko pieniądze, a nic się nie zmieni, że skoro sam się uzależniłem i byłem taki głupi to teraz powinienem radzić sobie całkiem sam, bez żadnej pomocy, a nie jeszcze ich naciągać. Zrobili mi awanturę, jak mogłem opowiadać coś o ich małżeństwie i relacji. Miałem kłamać? Omijać specjalnie ten temat skoro czuję, że on też się przyczynił do mojej aktualnej sytuacji? Oni dalej myślą, że są wzorową parą, a ja zdaję sobie sprawę, że to jest tylko na pokaz, oni siebie nie znoszą, kłócą się codziennie, cały czas w domu panuje napięcie, są ze sobą tylko dlatego, że tak “wypada”, bo jak się rozwiodą to sąsiedzi będą plotkować. Ojciec powiedział, że skoro uważam, że ich małżeństwo to farsa to zobaczymy, czy moje będzie wyglądało lepiej jak taki jestem mądry. Jeszcze na koniec dodali, żebym się tak nie cieszył, że był dla mnie miły ten pan, bo on bierze za to pieniądze i że ” z takich wspaniałych i inteligentnych synów” to on sobie lata na wakacje do Hiszpanii przedrzeźniając go. Mówili, że on bierze pieniądze za podlizywanie się nieudacznikom, a ludzie wartościowi osiągają tylko sukcesy i powody do dumy, a nie chodzą po terapeutach jak frajerzy, którzy nie potrafią zrozumieć, że świat jest okrutny. Że jestem głupi, jeśli uwierzyłem w jego słowa, a on będzie brał pieniądze za wciskanie mi kłamstw do głowy. Przyczepili się do niego jeszcze, że jest dosyć młody i przekabacił mnie “młodzieżowym pie****leniem”, co do tej ich kontroli mojego życia i nie przestaną tego robić, chociaż mu obiecali.
“Piękne”, prawda? Rodzice kłócą się codziennie, nienawidzą, podcinają skrzydła synowi, a innych ludzi widzą tylko jako wrogów, jako kłamliwych, manipulatywnych, jak pasożyty i oczywiście swój punkt widzenia jest dla nich słuszny. I mają dokładnie takie samo podejście jak uzależnieni – jeśli coś robią, to tylko po to, by poczuć dumę z tego powodu. Nic więcej nie chcą osiągnąć i nie osiągają.
Ludzi tak widzących świat jest na tej planecie ok. 80%. W Polsce nie zdziwiłbym się jakby to było ponad 90%. Naturalnie i mnie niejeden uzależniony widział/widzi dokładnie tak samo. Niezależnie ile wysiłku włożę, ile dam za darmo. Już słyszałem np. zarzuty w moją stronę, że “ja żeruję na ludzkim nieszczęściu”… To jakby twierdzić, że pani Żaneta prowadząca mały sklep osiedlowy też żeruje na ludzkim nieszczęściu, bo przecież ludzie codziennie stają się głodni i muszą kupować od pani Żaneta jedzenie, a pani Żaneta go nie daje za darmo. Pani Żaneta jest złym człowiekiem żerującym na ludzkim nieszczęściu!
Nie da się zmienić takiej osoby, bo ona jest tak dumna, tak butna, tak uparta. Na szczęście nikt na tej planecie nikogo nie musi zbawiać. :) A gdy próbujemy – jest coraz gorzej. I tego doświadczamy obecnie na masową skalę, m.in. w formie rosnącej inflacji, czyli spadku wartości pieniądza. To efekt np. tego, że chcemy coraz więcej, a dajemy coraz mniej.
Coś Ci powiem – w sumie dałem WoP za darmo ok. 20 osobom. Z różnych powodów. NIKT z niego nawet nie skorzystał, a kilku napisało do mnie, że się jeszcze za to obwiniało. Bo człowiek, który dostanie coś za darmo, praktycznie nigdy tego nie docenia. Widać to też na tym Blogu – masa mądrości, a znalazło się niemało mościpanów, dla których to są głupoty, bo np. się nie zgadzają, bo “się” z czymś źle poczuli, bo uważają inaczej (rezultaty w naszym życiu jasno pokazują czy kierujemy się mądrością, czy nie).
Przykładem np. jest młody mężczyzna, który wiele nocy nie przespał, bo przeżywał ogromne męczarnie doświadczając lęku, któremu się opierał. Poczytał o uwalnianiu i następnym razem przeżywając dokładnie to samo, twierdził, że uwalnianie nie pomaga. Jeden rzut okiem wystarczył, by oczywistym było, że nie uwalniał nawet 5 sekund. Ale on twierdzi, że uwalniał. Ok! Skoro tak twierdzi, to tak musi być. Wielu nawet po upadku na dno nadal nie wybierają pokory i nie mówią prawdy. Niejednokrotnie dlatego, bo człowiek nawet nie wie co jest prawdą, a co nie.
Wiele dyskutuje bez żadnego celu. Niektórzy dziękują ale jak się pytam co zmienili, z czego skorzystali, jak to przekuli na poprawę swojego życia – cisza. Bo nie skorzystali. Tylko się emocjonują, ekscytują czytając artykuły – tak jakby zaczynali oglądać kolejny odcinek swojego ulubionego serialu. Obejrzą, a potem tylko czekają na kolejny.
A wielu jeszcze mówi tak – że skoro nie potrafili z tego skorzystać, to na pewno nie będą potrafili z WoP, więc go nie kupią i dalej będą próbować poradzić sobie samemu…
Raz jeszcze przypomnę – uzależnienie i zniszczenie, ból oraz cierpienie z nim związane – to dla wielu nadal za mało, by przestać tak widzieć świat i siebie. I tak nie chcą się tego puścić.
I widzimy też – rodzice tego młodego mężczyzny kłócą się codziennie. Oddają pokój za to, by móc się dumnie emocjonować. Robią to na własne życzenie. Tata – alkoholik. Mama – totalnie odcięta od wnętrza, pewnie non stop ogląda telewizję. Jedyne źródło energii jakim dysponują to ta nienawiść, duma, gniew.
Widzimy też, że jeśli są ze sobą zgodni, to tylko przeciwko komuś innemu…
Dlatego tak to uwielbiają i nie oddadzą tego za żadne skarby. I jeszcze uważają, że przeżywają DZIĘKI temu – dlatego tata mówi synowi – “zobaczymy jak ty sobie poradzisz”. Powiem – jeśli syn nie weźmie odpowiedzialności za swoje życie, nie poradzi sobie lepiej.
Co więcej – to przykład rodziny. Łatwo dojść do wniosku, że uzależnienie musi być przekazywane w genach. Bo przychodzi “wzorowa” rodzina do terapeuty, pięknie się zachowują, no ale tata uzależniony od alkoholu, syn od pornografii. No to wniosek prosty – geny, nic innego. A potem właśnie słyszę od zazwyczaj synów jak faktycznie wygląda sytuacja. Żadne geny nie mają nic wspólnego z uzależnieniem. Tylko to jak te osoby żyją, jakim są człowiekiem. Dziecko naśladuje rodzica, bo inaczej nie potrafi, ani nie może. Aż nie weźmie odpowiedzialności.
I pamiętajmy – opór, urazy, nienawiść w żaden sposób nas nie chronią przed popełnianiem błędów rodziców. A wręcz zwiększają prawdopodobieństwo, że nasz los będzie w najlepszym przypadku taki jak ich. Granie ofiary to naturalnie tylko folgowanie sobie – “to przez kogoś”.
Powiedz – co dzisiaj zrobiłeś/aś przez kogoś? :)