Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat cnót charakteru!
Części 1-12 znajdziesz klikając na linki poniżej:
► Cnoty (Część 1) – Wstęp i szczerość.
► Cnoty (Część 2) – Ciężka praca, Odwaga.
► Cnoty (Część 3) – Moralność, Ciepło, Pracowitość/Pilność, Niefrasobliwość.
► Cnoty (Część 4) – Wytrwałość, Dobry/uprzejmy, Bycie pomocnym, Pozytywny.
► Cnoty (Część 5) – Rozważność, Łagodność/życzliwość, Rozważny/roztropny, Dyplomatyczny.
► Cnoty (Część 6) – “Sól Ziemi”, Otwartość, Tolerancyjność, Elastyczność, Wspieranie.
► Cnoty (Część 7) – Skromny, Uprzejmy/grzeczny, Stanowczy/zdecydowany, Spokój.
► Cnoty (Część 8) – Niezawodność/bycie słownym, Budzący respekt, Miły, Cierpliwy.
► Cnoty (Część 9) – Stabilny, Honorowy, Serdeczny/ciepły, Prawdziwość/autentyczność, Zadowolenie/bycie przyjemnym.
► Cnoty (Część 10) – Humanitarność, Dostępność, Ochrona, Przyjazny.
► Cnoty (Część 11) – Dojrzały, Odpowiedzialność, Niezawodność/można na nas polegać, Troskliwość.
► Cnoty (Część 12) – Przyzwoitość, Idealistyczny, Uporządkowany/zdyscyplinowany, Normalny.
Wracamy do cnót! Jupi!
Na początku warto przypomnieć fundamentalny temat – jeśli wybierzesz wyższy poziom lub jakość, niż dotychczasowe, to automatycznie zapraszasz całe obciążenie i ograniczenia, by stopniowo zaczęły się ujawniać do przepracowania i odpuszczenia. To obciążenie i ograniczenia, których się trzymałeś/aś i z którymi się utożsamiałeś/aś, przez co nie mogłeś/aś naturalnie, swobodnie i spontanicznie przejawiać tej wyższej jakości/poziomu.
Najprostszy przykład – jeśli względem czegoś żyłeś/aś niechętnie, to sama intencja zmiany ujawni wszystkie pokłady oporu oraz pozycjonalności, które wybierałeś/aś zamiast chęci. Nie od razu wszystko, tylko stopniowo. I zależy to ile tego zabierałeś/aś. To umożliwi odpuszczenie i porzucenie korzyści z ich wybierania oraz możliwość wyboru chęci. Innymi słowy – nie można wybrać chęci bez zmierzenia się z niechęcią i jej małymi korzyściami.
Jeśli wybierzesz radość, to zaprosisz np. podświadomy smutek, poczucie niezasługiwania na radość i wszystko, co zgromadziłeś/aś, czym przesłaniałeś/aś sobie radość we własnym życiu lub radość odnośnie czegoś/kogoś.
Konieczną jest intencja, by spojrzeć na coś często radykalnie inaczej – czyli z innego poziomu świadomości. Bo jeśli nie poszerzysz kontekstu, nic się nie zmieni.
Nie dziwne, że na świecie depresja u ludzi szerzy się w tempie lawinowym. Bo każdy chce dla siebie dobrze ale nie rozumie konsekwencji takiej INTENCJI. Ludzie opierają się temu, co się ujawnia, próbują z tym walczyć, stłumić, wyprzeć, projektują na świat.
Dlatego utykają w coraz bardziej degradującym się stanie. Bo wszystko czemu się opieramy trwa i rośnie.
Poza tym już tak żyli – swoje emocje demonizowali, projektowali, opierali się, wypierali. A depresja to jedna z konsekwencji represji. Oraz jedną z przyczyn depresji jest represja. Słabe i coraz gorsze samopoczucie zawsze informuje nas, że to MY popełniamy błędy. I to MY powinniśmy coś skorygować W SOBIE. Nie ktoś inny i nie my w kimś innym.
Jeśli czujesz ból, to przestajesz zajmować się czymkolwiek w świecie zewnętrznym.
Jeśli więc jesteś rodzicem i Twoje dziecko “Cię smuci/rozczarowuje”, to Twoje samopoczucie nie ma nic wspólnego z dzieckiem, tylko z Twoją percepcją, ocenianiem, osądzaniem, oczekiwaniami. Sądzisz, że obwinianie i karanie dziecka poprawi/naprawi je/jego zachowania? A czy Ty czując winę poprawiasz/naprawiasz swoje zachowania? Nie. Raczej tylko czujesz się parszywie i sądzisz, że to przez kogoś. Często zaczynasz wymagać coraz więcej i być coraz bardziej negatywny względem dziecka. Nic nie ulega zmianie, a do relacji z dzieckiem wkrada się negatywność. Czy w ogóle naprawdę jest coś do naprawy w dziecku? W 99% przypadkach nie.
Ponownie zadam pytanie – czy możemy liczyć na cokolwiek dobrego dążąc do tego przez to, co negatywne?
Jedną z poruszanych dzisiaj cnót jest zdrowy rozsądek. Czy dążenie do pozytywności przez negatywność to wyraz zdrowego rozsądku i zdrowia?
Jak “spowodować”, by zniknął problem z inną osobą, w tym z kimś bliskim? Akceptujemy tę osobę w 100% taką jaką obecnie jest/jaką wydaje się nam, że jest. I dajemy jej osobisty przykład. Jeśli chcesz, by zmieniła jakieś swoje zachowanie – zacznij od siebie. Ty najpierw zmień swoje zachowanie. Przede wszystkim względem niej – przestań ją oceniać i osądzać.
Jeśli Ty jesteś dzieckiem alkoholików, to jak to rozwiązać? Przede wszystkim przestać ich oceniać, osądzać, atakować w myślach. Bo jeśli czegoś nie robisz fizycznie, nie oznacza, że to pozytywne. Nienawiść to nienawiść.
Także przestań traktować się jak ich ofiara! Bo nie JESTEŚ ofiarą, tylko sam(a) WYBIERASZ, by stawiać się w takiej roli.
Należy też przepracować swoje pozycjonalności, uwolnić emocjonalność, zaakceptować ich, zrozumieć dlaczego piją. Wybrać współczucie i wybaczenie. Zobaczysz ile z Ciebie zacznie wychodzić emocjonalności i oporu. To wszystko, przez co jest Ci trudno w życiu. Może Ci zająć nawet miesiące lub lata przepracowanie i uwolnienie tego wszystkiego. Bardzo dobrze!
Ale ludzie nie chcą. Mówią “nie mogę”. 5 minut pouwalniali, nic nie zmienili, tylko fantazjowali o zmianie i już uważają i piszą mi, że nie mogą, że to trudne. Ja jedną urazę do mojej mamy przepracowywałem i uwalniałem związaną z nią emocjonalność oraz opór kilka miesięcy, praktycznie codziennie.
Kilka miesięcy wewnętrznej pracy. Nikt nawet nie wiedział, że ją wykonuję.
A potem ujawniły się kolejne urazy :)
To jakby ktoś podniósł hantle 10 razy i zaczął narzekać, że nie przybyło mu siły, a nawet ubyło.
Przypominam –
cierpimy nie przez coś w świecie, tylko przez nasz opór względem tego.
Jak cokolwiek przekroczyć w sobie? Wziąć za to pełną odpowiedzialność, czyli przestać od tego uciekać i przestać to projektować. Zaakceptować to, czyli porzucić całe wartościowanie, ocenianie. Porzucić opór. Porzucić walkę. Rozpoznać z jakich pozycjonalności to pochodzi i poddać korzyści z ich utrzymywania. I następnie wybrać wyższą jakość i ZACZĄĆ JĄ PRAKTYKOWAĆ.
Jeśli więc chcesz się nauczyć pływać, to samo odpuszczenie oporu przed wejściem do basenu nie nauczy Cię pływać. To dopiero początek.
Jeśli chcesz “przekroczyć umysł”, to nie masz sobie tego afirmować, fantazjować o tym, ani myśleć, jak to niektórzy próbują. Bo niech mi ktoś powie – jak powtarzanie sobie milion razy dziennie “jestem ponad umysłem” ma zmienić to jaki/a jesteś?
Czy powtarzanie sobie codziennie “wchodzę do basenu” zaniesie Cię na basen, ubierze slipy i zanurzy w wodzie?
To tylko dalsze oczarowanie w urojenie, że myślenie i myśli mają sens i moc. Przykro mi ale nie mają. Już samo powtarzanie w umyśle “jestem ponad umysłem” przeczy temu.
Jeśli chcesz BYĆ “ponad umysłem” to zacznij tak ŻYĆ. Gdy następnym razem pojawi się sytuacja emocjonalna i wiele myśli, to będziesz starał(a) się zmienić myśli, czy zupełnie przestaniesz sobie zawracać nimi “głowę”? A jeśli nie – dlaczego nie?
Ponadto najczęściej to ucieczka od sytuacji, w których hipnotyzujemy się myśleniem – uciekamy w myślenie, by uniknąć czegoś w prawdziwym życiu – w rzeczywistości.
Odpowiedzmy więc sobie na pytanie – “A jestem ponad umysłem?”
Oczywiście lepiej jest powtarzać sobie taką myśl, niż rozwijać te wszystkie dramaciki jakie widzieć będziemy w niekończącym się potoku myśli. Jednak powtarzanie myśli to za mało, bo:
Przecież już jesteśmy “ponad umysłem”. Człowiek to nie umysł. Problem leży gdzie indziej.
Po co w ogóle sobie to powtarzamy?
Odpowiedzmy sobie na kolejne pytanie – “W jakich sytuacjach nie jestem ‘ponad umysłem’?” Odpowiedzmy sobie na jeszcze jedno pytanie – “Dlaczego w tych sytuacjach nie jestem ‘ponad umysłem’?”
Podkreślę – to o czym mówię nie ma być i nie jest oderwane od życia. Wszystko o czym mówię możesz i powinieneś/powinnaś przenieść na swoje realne życie.
Dlaczego jest to ważne? Bo nikt i nic nie trzyma nas na niskich poziomach. To my wybieramy te jakości, to my się ich trzymamy, to my czerpiemy z nich korzyści. To my wpatrujemy się w mentalizację. Czyli kto/co?
Dlatego mądrość “nie ma usprawiedliwionej urazy” jest tak istotna, bo wybór urazy dramatycznie obniża nasz poziom. A tym samym i nasze doświadczenia, percepcję, jakość dalszych wyborów, poziom energii, radości, etc.
Więc jeśli tysiąc razy widzieliśmy w umyśle – “To przez moich rodziców taki/taka jestem”, to tysiąc razy uwierzyliśmy w kłamstwo. Tysiąc razy oddawaliśmy odpowiedzialność. Tysiąc razy popełniliśmy ten sam błąd. I tysiąc razy doświadczyliśmy tego konsekwencji.
I automatycznie tysiąc razy sami sobie potwierdziliśmy własne urojenie – no bo zamiast poprawić cokolwiek w naszym życiu woleliśmy obwinić. Nic się nie zmieniło na lepsze, więc dla nas automatycznie było to dowodem na to, że to przez kogoś innego. I tylko dlatego, bo widzieliśmy myśli i czuliśmy COŚ.
Więc czy to przez myśli? Przez emocje? A może przez to co się stało? Nie. To przez to, że to my w tej chwili po raz kolejny znowu to wybraliśmy z własnej woli.
Dlatego po raz kolejny przypomnę bardzo ważną informację –
uzależnienie to silny sygnał – “przestań iść w tym kierunku”.
Są potrzebne zmiany. Często wiele i bardzo poważnych. Głównie w sobie ale nie tylko. Nie można o tym myśleć, chcieć, ani odkładać w nieskończoność. Tylko realnie je wdrażać.
Jeśli więc całe życie żyłeś/aś smutno, nigdy nie czułeś/aś radości i ewentualnie tylko dążyłeś/aś do ulgi w postaci filmu, spotkań ze znajomymi, etc., to naprawdę nie ma to nic wspólnego ani z przeszłością, ani tym kim jesteś. Tylko z Twoimi wyborami w chwili obecnej. Z Twoją świadomością w chwili obecnej. I – warto to wiedzieć – tylko chwila obecna jest realna.
Więc jeśli TERAZ sądzisz, że cierpisz przez co, co miało miejsce niegdyś, no to wybierasz cierpienie i opierasz je na tym, co już od dawna nie istnieje. Taką moc ma ludzka świadomość i wiara.
Możemy uwierzyć w najbardziej szkaradną myśl, np.: “nie zasługuję” i tak będzie wyglądać nasze doświadczenie. Nie przez to, że nie zasługujemy, tylko doświadczymy konsekwencji wyboru – takiej wiary.
W tym momencie wybierasz identyfikowanie się ze smutkiem, projektujesz go na coś z przeszłości i wmawiasz sobie, że “nie możesz” poczuć radości. I sam(a) dodajesz do tego warunek – “(…), BO/PONIEWAŻ…”.
Ale możesz. Bo “każde ‘nie mogę’ to nieuświadomione ‘nie chcę’“. Mało ludzie zdaje sobie z tego sprawę. Bo zapytany prawie każdy odpowie, że chciałby być szczęśliwym. Ale to bzdury. Prawie nikt nie chce. Bo ludzie wolą swoje małe korzyści z np. grania ofiary czy użalania się nad sobą.
Ludzie wolą wierzyć w to, co myślą na temat świata, niż poznać rzeczywistość.
No – kogo interesuje Prawda?
A co to jest Prawda? Rzeczywistość. Jedna, niezmienna, istniejąca ponad mentalnym bełkotem, ponad emocjonalnością, ponad pozycjonalnościami.
Tak jak spokój, który wyłania się sam, gdy odpuścimy to, czym go ograniczamy, czym go sobie odmawialiśmy.
Prawda to nieograniczony kontekst.
Jeśli naprawdę chcesz być szczęśliwym/szczęśliwą, to w tym momencie odklej się od smutku, uwolnij jego energię, przestań opierać się radości i ją wybierz. Ona jest cały czas, bo taka jest Rzeczywistość. W razie potrzeby, uświadom sobie jakich pozycjonalności się trzymasz względem smutku i braku radości i je przepracuj.
Więc jeśli pojawi się myśl “no nie mogę poczuć radości”, to oczywiście możesz ale problem jest w tym, że czegoś, co radością nie jest nie chcesz się puścić. Wolisz się tego trzymać i czerpać korzyści jakie z tego masz. Czerpiesz z tego ukrywaną przyjemność.
Np. unikać czegoś – wspomnianego smutku lub gniewu, który jest “przed” lub “za” tym smutkiem.
Znałem i znam masę ludzi, którzy nie pozwalali sobie nawet przez moment spojrzeć na to, od czego uciekają. Non stop uciekają w używki, rozrywki, w co popadnie. Ale “dotknij” to od czego uciekają nawet przypadkiem i delikatnie, to reagują jakby dotknąć otwartego nerwu.
Jeśli Tobie zależy na zmianie i uwolnieniu z uzależnienia, to pora się tym zająć.
46. Zdrowy rozsądek/świadomość (300)
Coś, czego brakuje ludziom na tej planecie, a w szczególności uzależnionym.
Dla uzależnionego zdrowym rozsądkiem jest np. nienawiść i pragnienie odwetu na kimś, kto im zaszkodził. Rozsądkiem jest obwinianie, zazdroszczenie tym, którym wiedzie się lepiej. Rozsądkiem jest traktowanie siebie podle sądząc, że to chroni przed jakimiś niesprawiedliwościami. No bo “rozsądnym jest, że skoro ja już czynię sobie krzywdę, to nikt i nic innego krzywdy już mi nie uczyni”.
Rozsądkiem jest ciągłe rozmyślanie o tym jaki to świat jest zły i na tej podstawie rozsądnym też jest uważanie się jako słabą ofiarę, która może tylko unikać tego zła, a potem szukać litości i zrozumienia u innych ze swojego cierpienia.
Rozsądek mylony jest z masą tego, co rozsądkiem nie jest i jest dramatycznie dalekie od rozsądku.
Zacznij przyglądać się, że i kiedy stawiasz się w roli ofiary. Załóżmy, że masz kilkanaście lat i widzisz jak Twoi rodzice się kłócą. Padają przekleństwa, wyzwiska. Jest masa gniewu i winy. A potem oni separują się od siebie. Po jednej stronie gniew przesłaniany smutkiem. Po drugiej smutek przesłaniany gniewem. Telewizja i alkohol.
I Ty.
Uważasz się za ofiarę tej sytuacji. Osądzasz ją. Bierzesz ją do siebie. Uważasz, że albo ta sytuacja wpływa na Ciebie, albo że to przez Ciebie.
A czy tak jest?
Uważasz, że to, co czujesz, to jak się z tym czujesz, jak to postrzegasz ma cokolwiek wspólnego z tą całą sytuacją? Nie ma.
To jaki/jaka jesteś względem tego to Twoja odpowiedzialność. Czy masz 10 lat, czy 50. W każdym momencie możesz wybrać pozycjonalności jak:
– Dlaczego oni to sobie robią?! Przecież nie powinni!
– Czy oni nie widzą jak ja cierpię przez nich?!
– Dlaczego mam rodziców, którzy się nie kochają?! To niesprawiedliwe!
Czy nie zastanawiało nas dlaczego wybieraliśmy tylko takie pozycjonalności odnośnie tego? Zawsze tylko żal, wina, opór, niezgoda, wstyd, gniew…
No bo już wcześniej wmówiono nam, że emocje i ból biorą się ze świata… A to kłamstwo wynikające z nieświadomości, projekcji, niedojrzałości, grania ofiary i czerpania korzyści z tego.
Dlaczego braliśmy do siebie to co czuli oni odnośnie siebie, a następnie projektowaliśmy to na tą sytuację? Przecież to uniemożliwiało jakąkolwiek poprawę! Ci ludzie – nasi rodzice – utknęli w żalu, winie i gniewie. Jak dodawanie do tego jeszcze więcej żalu, winy i gniewu miałoby cokolwiek poprawić?
Przecież to zupełnie nierozsądne! A jednak miliardy ludzi uważa inaczej.
Gdyby kłótnia rodziców była źródłem problemu, to każdy człowiek widząc ich kłócących się czułby to samo co my. A tak nie jest. Ludzie mogą czuć nawet radość widząc i wiedząc o tym, że się kłócą.
Jaka jest różnica? Ach! To, że to nie ICH rodzice. To NASI rodzice. Widzisz? Problemu nie ma w tym, że się kłócą ale w tym, że bierzemy to do siebie. Wystarczy do czegokolwiek dodać przedrostek “ja/moje” i już podłożyliśmy sobie kłodę pod nogi.
W tym momencie wyobraź sobie, że zginął jakiś zegarek. Jakikolwiek. Czy to Cię porusza? Ani trochę. A teraz dodaj do tego “mój” – zginął MÓJ zegarek. I co się zmieniło? No całkiem sporo! Nagle zniknął spokój. Przez jedno słowo. Przez nasz wybór.
Czy to rozsądne? Oczywiście, że nie. Bo czynimy sobie krzywdę, w niczym to nie pomaga, problemu nie rozwiązuje i jeszcze oddajemy odpowiedzialność za nasze samopoczucie, a często też zdrowie i życie ludziom, którzy po prostu utknęli w emocjonowaniu się, mentalizowaniu, projekcji i zrzucaniu na siebie odpowiedzialności. Oddajemy też odpowiedzialność przedmiotom.
Bo wystarczy, że zepsuje się NASZ ekspres do kawy…
Czy to rozsądne do wszystkiego dodawać przedrostek “moje”? Po co to robisz? Naprawdę musisz nazywać spodnie swoimi? Jeśli za nie zapłaciłeś/aś, to sprawiedliwa wymiana. Ale czy to czyni spodnie Twoimi? Przecież nikt Ci ich nie ściągnie z tyłka, jeśli nie będziesz ich nazywać swoimi. Czy ludzie zaczepiają się na ulicy i pytają – “Dzień dobry. To na pewno PANI kurtka?”, “Przepraszam bardzo – muszę się upewnić czy to PANA buty?”
Nie. Dodawanie “moje” stwarza wyłącznie zagrożenie, że jeśli coś się z tym stanie, to stracimy spokój, pojawi się emocjonalność, pewnie i ból. Być może nawet będziemy cierpieć. Ludzie cierpią latami po stracie czegoś, do czego się przywiązali… I wcale nie chcą przestać cierpieć!
Jeśli dzieciaki zabrały “Twój” rower, no to oczywiście, że będzie Ci z tym źle. Ale jeśli na ten rower będziesz patrzeć jako “jakiś rower”, to czy to uniemożliwia Ci postaranie się, by go odzyskać? Wcale nie musisz przez to cierpieć!
No ale jeżeli nie zająłeś się/zajęłaś się czymś tak prostym jak podarty t-shirt, do którego się przywiązałeś/aś, to nie licz, że poradzisz sobie z czymś bardziej poważnym.
Jeżeli wykonałeś/aś słabą pracę i szef zwraca Ci uwagę – “Twoja praca jest fatalna”, to zwykły fakt. To, co ZROBIŁEŚ/AŚ jest niskiej jakości. Możesz więc dokonać zmian. Nie ma potrzeby się emocjonować, grać ofiarę, umniejszać sobie. To “Twoja praca” w rozumieniu, że Ty jesteś za nią odpowiedzialny/a. To wszystko.
Cały czas uczę ludzi: BYĆ->ROBIĆ->MIEĆ.
Zwróć uwagę na zwrot strzałek.
Ponad 80% ludzkości uważa odwrotnie: BYĆ<-ROBIĆ<-MIEĆ. I nawet, gdy przedstawiam im poprawny zapis, naprawdę niewiele ludzi go zrozumiało. Zdecydowana większość nie. Nawet nie widzą różnicy w zwrocie strzałek. To jakby nie widzieć różnicy w pierwszym biegu i wstecznym.
Stawiając przedrostek “moje” przed czymś, odwracasz strzałki wobec tego. Nagle to definiuje Ciebie. Strata tego automatycznie staje się dla Ciebie źródłem cierpienia. Bo to jakby stracić część siebie.
Czy to rozsądne? Czy tracąc pracę lub samochód tracisz część siebie? Nie. I teraz pytanie za milion punktów – czy spokój w tej sytuacji oznacza, że nie możesz szybko znaleźć nowej pracy lub zgłosić kradzieży samochodu, odzyskać pieniędzy z ubezpieczenia i w ten czy inny sposób zorganizować sobie nowy samochód? Czy spokój to apatyczna zgoda na zastaną rzeczywistość (MIEĆ), nic nie robienie w związku z tym (ROBIĆ) i smutny, wymuszony uśmiech, że tak jest i nic nie można zrobić (BYĆ)? Bzdura!
To co się stało nie ma żadnego znaczenia. Bo to nie BYĆ<-MIEĆ. To BYĆ->MIEĆ.
Ty nadajesz znaczenie temu co się stało. To co się stało nie ma na Ciebie wpływu. Możesz więc zrobić cokolwiek, bo BYĆ->ROBIĆ. To co się stało nie ma wpływu na to, co możesz zrobić, bo ROBIĆ->MIEĆ, a nie ROBIĆ<-MIEĆ.
Podobnie z np. dzieckiem. Jeśli masz dziecko, to nie “Twoje” dziecko. Nie posiadasz go. To zupełnie inna osoba. Wolna. I wkrótce dorośnie na tyle, żeby odpowiadać za siebie. Zaś do tego czasu Ty odpowiadasz za jego wychowanie, zdrowe, etc. Ale w żadnym stopniu ten człowiek nie jest Twój.
Bo gdy cokolwiek się stanie, to będziesz cierpieć. A cierpienie to nie jest wyraz troski o cokolwiek i kogokolwiek. Cierpienie nazywane troską to szaleństwo. Cierpienie nie ma to nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Ani z miłością.
Troska to zupełnie inne – dużo wyższe – jakości. No ale jeśli “bolą nas” podarte spodnie czy zaplamiona koszula, to nie dziwne, że mało nie rozerwie nam serca, gdy cokolwiek stanie się “naszemu” dziecku.
Ludzie nawet mówią – “patrz jak cierpię DLA CIEBIE!” Wow! Jeśli kogoś oczaruje masochizm, to ja bym z taką osobą wolał nie mieć nic do czynienia.
I kolejne pytanie za milion punktów – jeśli nie przywiążemy się do dziecka, to oznacza, że nie możemy go kochać z całych sił i troszczyć się jak o najważniejszą dla nas osobę pod Słońcem? Dlaczego nie? Jeśli coś mu się stanie, to koniecznie musimy cierpieć?
Czy jedyną motywacją dla dziecka, by się starało jest “jeśli nie będziesz się dobrze uczyć/zachowywać/pracować/osiągać, to mnie będziesz zawodzić i ranić”.
Czy jedyną możliwością cieszenia się z czegoś jest branie tego do siebie? Nie możesz cieszyć się jazdą jakimś samochodem? Musi to być koniecznie TWÓJ samochód?
Czy dziecko możesz kochać, akceptować, szanować, troszczyć się tylko wtedy, gdy jest TWOJE i spełnia TWOJE wymagania, TWOJE oczekiwania? A jak nie to co? Gniew, nienawiść, ból, cierpienie, granie ofiary, użalanie się, próby sadystycznej kontroli?
Czy dalej chcesz kierować się bzdurnymi przekonaniami typu – “coś docenić można tylko po tym jak się to straci”?
A dlaczego nie można czegoś szczerze doceniać, gdy jest to obecne w naszym życiu – kobieta/mężczyzna, dziecko, samochód, spodnie?
Naprawdę sądzimy, że po stracie kogoś/czegoś nagle, magicznie zaczynamy to doceniać? Ludzie mylą użalanie się, granie ofiary, ból związany z przywiązaniem z docenianiem. To jakby mylili topienie się z pływaniem.
Przywiązywanie się do przedmiotów i ludzi jest dalekie od rozsądku. Jest niezdrowe. Wyłącznie szkodzi. Nic nie daje. Ale człowiek sądzi, że w ten sposób zatrzyma przy sobie przedmioty, osoby. I że je w ten sposób docenia…
Nasze przywiązanie jednak w ogóle nie wpływa na rzeczywistość. Jeśli się przywiążesz do kogoś/czegoś, to tylko Ty tworzysz sobie problem.
To jakby próbować chodzić z wiaderkiem farby na głowie. No można. Ale wystarczy, że ktoś Cię szturchnie i będzie problem. Zupełnie niepotrzebny.
Czy nie możesz kogoś kochać nie będąc przywiązanym/przywiązaną do tej osoby? Czy nie możesz doceniać przedmiotów, które masz bez przywiązania do nich?
Mężczyźni sądzą, że jak wykrzyczą kobiecie, że bez niej nie mogą żyć, to je to oczaruje. To szalone! Kobieta to nie Twój osobisty respirator. Zajmij się tym, przez co Ci źle bez kobiety. Dorośnij, dojrzyj, uzdrów to co wymaga uzdrowienia, zmień to co wymaga zmiany i zaakceptuj resztę.
Co możesz zmienić, a co zaakceptować? Przestań mylić jedno z drugim.
Wiesz dlaczego przywiązanie jest niezdrowe i wynika z niedojrzałości? Bo niezależnie jak silnie się przywiążesz i co sobie wmówisz, żyjesz bez tego. A ból i cierpienie to sygnały mówiące, że coś jest do korekty WEWNĄTRZ. Czyli m.in. odpuszczenie przywiązania.
Bez przywiązania automatycznie znikają oczekiwania. Więc jeśli nie przywiążesz się, idziesz na randkę spokojny/a. A relaks, luz i spokój udzielą się też drugiej osobie. W spokoju także dużo łatwiej o przyjemne poczucie humoru.
A jeśli jesteśmy przywiązani do osoby, mamy oczekiwania, jesteśmy przywiązani do nich i do rezultatów, to (dla niektórych to paradoksalnie) prawdopodobieństwo tego, że będzie jak oczekujemy maleje. Często drastycznie. I ludzie wtedy kombinują dlaczego. A że są gorsi. A że kobieta to księżniczka. A że to, a że tamto.
Ale spojrzeć na fakty, spokojnie, rozsądnie – co to, to nie!
Rozumiem doskonale, że pragnęlibyśmy mieć kochających się rodziców i kochających nas. Ale jednocześnie wiemy doskonale, że w wielu, bardzo wielu przypadkach tak nie jest.
A co się robi z faktami? Akceptuje je. To jest rozsądne. I zdrowe.
Jeśli nie chcemy zaakceptować tego, co aktualnie jest, no to my popełniamy fundamentalny błąd.
Dlaczego mielibyśmy zaakceptować to, że nasi rodzice się nie kochają, kłócą się i być może wciągają to jeszcze nas i obwiniają nas, gdy nie chcemy stanąć po czyjejkolwiek stronie? Dla wielu ludzi akceptacja tego nie jest wyrazem rozsądku. A dlaczego nie? Czy lepsze jest cierpienie i granie ofiary?
Uważamy, że zaakceptowanie tego spowodowałoby, że już nic byśmy z tym nie mogli zrobić? A dlaczego nie? Jeśli zaakceptujesz, że mur jest cały zamalowany graffiti, to po akceptacji nie możesz go już wyczyścić???
Jeśli zaakceptujesz, że sobie wylałeś/aś sos na białą koszulkę, to już nie możesz jej wyprać?
Jeśli zaakceptujesz, że nie masz pracy ani partnerki, to nie możesz ruszyć tyłka, by pracę i partnerkę sobie znaleźć?
Jeśli zaakceptujesz, że jesteś głodny/a, to już nie możesz sobie zrobić nic do jedzenia? Jeśli zaakceptujesz, że masz pustkę w lodówce, to nie możesz iść na zakupy?
Jeśli zaakceptujesz siebie i swoje życie w 100%, to nagle, magicznie, kosmicznie nic nie możesz już zrobić?
Możesz to, co wybierzesz.
A reszta zależy od podjętych działań i zdrowego rozsądku. Jeśli brakuje jednego lub drugiego, to automatycznie w życiu pojawiają się problemy.
Zdrowy rozsądek, o którym teraz mówimy to poziom świadomości 310. Akceptacja – poziom, w którym uzależnienia są uzdrawiane na stałe – to poziom 350. Więc już jesteśmy relatywnie blisko. Dowodem na to jest to, że gdy coś zaakceptujemy, to wobec tego jesteśmy spokojni, przestajemy cierpieć, to przestaje mieć nad nami jakąkolwiek moc.
Akceptacja odwraca strzałki z BYĆ<-MIEĆ, na BYĆ->MIEĆ. Ale nadal jesteśmy w 100% odpowiedzialni. Bo ROBIĆ->MIEĆ. Jak zaakceptujesz nieporządek w domu ale nic z nim nie zrobisz, to nieporządek pozostanie i będzie coraz większy.
Podkreślę – obwinianie i granie ofiary to poziom 50 i poniżej. Akceptacja to poziom 350. To różnica jak wyjadaniem resztek ze śmietnika, a wsuwaniem wspaniałego posiłku w otoczeniu przyjaciół. I możemy jednocześnie wzrosnąć jak i spaść na każdy z tych poziomów w sekundę. Oczywiście przez własny wybór.
No pomyślmy – zepsuł Ci się ekspres do kawy lub inne “ważne” urządzenie w domu. Co wtedy wybierzesz? Gniew? Poczucie winy? Żal? Bezsilność?
A dlaczego tego nie zaakceptować? Dlaczego nie wybrać spokoju?
Dlaczego w kółko wybieramy dojenie emocjonalności z czego popadnie, a potem jeszcze wmawiamy sobie, że emocje nam coś robią i uniemożliwiają? Musisz zacząć dostrzegać cyrk jaki sobie tworzysz w życiu.
Wystarczy, że wybierzesz pozycjonalność – “dlaczego moi rodzice znowu to sobie robią?!” i już spadasz na żal, wstyd, winę, apatię. A gdy wybierzesz “moi kochani rodzice znowu się kłócą. Wiem, że potrzebują miłości, której w sobie nie widzą” pozostajesz spokojny/a, współczujący/a, kochający/a. I ta sytuacja w ogóle na Ciebie nie wpływa. Być może nawet pomoże Ci – wyciśnie z Ciebie masę emocjonalności, dzięki czemu będzie Ci łatwiej w życiu.
TO BARDZO WAŻNE – szukaj tego co POSZERZY KONTEKST, w którym umieszczasz wydarzenia – w którym je interpretujesz.
Oczywiście zacznij od uświadomienia sobie w jakim dotychczas kontekście umieszczałeś/aś to, względem czego chcesz się zmienić.
Unikaj ludzi, którzy potwierdzą Ci Twoją dotychczasową percepcję opartą o wstyd, winę, apatię, żal i gniew, etc. Którzy powiedzą Ci, że ich rodzice też się kłócą i że to jest złe, bolesne, niesprawiedliwe, etc. Unikaj tych, którzy będą karmić Twoje pozycjonalności.
Bo rozwiązanie tej sytuacji wymaga zupełnie innych jakości.
Obwinienie, czyli widzenie źródła problemu W+INNYCH to kolosalny błąd.
I Ty – nikt inny – doświadczysz konsekwencji tego błędu. Czujesz ból, napięcie, poczucie bezsilności? To właśnie niektóre konsekwencje tego błędu.
Mądrość, by zmianę świata zacząć od siebie, ma tysiące lat. I naprawdę niewielki odsetek ludzi zrozumiał tę mądrość. Czy w ogóle dostrzegł w tym praktyczną mądrość.
A ludzie jeszcze wmawiają sobie, że boli ich COŚ. Tak jakby ból transmitowany był na odległość. Ale żyjemy na Ziemi, nie w filmie science-fiction. Ból nie przenosi się drogą kropelkową. Ból to konsekwencja oporu – niechęci, osądów, oceny, wartościowania. To wewnętrzna konsekwencja wewnętrznego postępowania odnośnie czegoś poza nami i/lub czegoś w nas.
Od ilu osób powszechnie uważanych za zdrowe i normalne słyszeliśmy:
– TO mnie boli w moim życiu (np. podatki, problem, brak drugiej osoby).
– Cierpię przez TO/przez niego/nią (lub przez to, co ktoś zrobił/powiedział).
– Zabolało mnie TO – twoje postępowanie.
Za powszechne, a więc automatycznie normalne, uznaje się szaleństwo!
A że człowiek jest niewinny, uznaje to za właściwe, normalne. I potem przekazuje dalej. Od tysięcy lat w kółko te same szaleństwa.
A że coś stresuje, a że ktoś odrzuci, a że to boli, a że tamto, a że coś martwi, a że ktoś denerwuje, a że gorszy, a że nie zasługuje…
To jak plaga. Dlatego jest niedostrzegalna.
Pomyślmy – w społeczeństwie, w którym 80% ludzi ma raka, rak uznawany byłby za coś normalnego i nikt nie robiłby z tego problemu, czyż nie? To zdrowi uznawani byliby za anomalię. Czy to nie szalone?
No jak Cię może coś boleć w świecie? Np. wojny. No jakaś wojna nagle teleportuje się do Twojego pokoju i Cię kopie? Nie. Ból to konsekwencja oporu związanego z oczekiwaniami, wymaganiami, projekcjami, własną percepcją – a więc poziomem świadomości – kontekstem, w jakim umieszczasz wydarzenia na świecie.
To również pokazuje jak umysł nie radzi sobie z interpretowaniem faktów.
Niech mi ktoś wytłumaczy jak może go boleć cokolwiek w świecie? Czekam. Albo jeszcze lepiej – “boli mnie moja przeszłość”. Czyli boli człowieka coś, co nie istnieje? Skoro nie istnieje to jak może być źródłem czegokolwiek? A może uważamy, że przeszłość nadal istnieje?
Ale oczywiście miliony, a nawet miliardy ludzi poklepią człowieka po ramieniu, powiedzą, że rozumieją, że u nich jest tak samo, gdy powie – “boli mnie to, że moi rodzice się kłócą”.
Albo ludzie nie zauważają własnych projekcji znaczenia i wartości – “Boli mnie to, co ktoś do mnie powiedział, bo TO ZNACZYŁO, że…”. A to bzdura. Znaczenie nie bierze się ze świata. To my nadajemy znaczenie. Ktoś bliski Twemu sercu może Cię oszukać ale to jakie to będzie miał dla Ciebie znaczenie sam(a) temu nadasz.
Czy rozsądnym jest nadawanie znaczenia, przez co zaczynamy cierpieć?
Ktoś mógł mieć względem Ciebie negatywne zamiary ale co z tego? To co sam(a) wybierzesz.
Ileż już razy słyszałem od ludzi – “moje życie nie ma sensu”. No jak go nie nadałeś/aś mądrze, to nie ma. Bo skąd się miał sens wziąć? Życie nie ma sensu. Żyjemy i tyle. To się dzieje samo. Cała reszta to nasza odpowiedzialność i zależy od nas.
Jak nie zjesz, to nie zjesz. Nie ma kosmicznego losu, który Ci zabronił. Jak nie posprzątasz, to będziesz mieć nieporządek. Jak będziesz w siebie wciskać mnóstwo jedzenia i nie będziesz się ruszać, to Twoje ciało stanie się chorobliwie otyłe. Jak emanujesz poczuciem winy i strachem, to zawsze ktoś z negatywnym nastawieniem do ludzi to dostrzeże i doczepi się do Ciebie. A ludzie bardziej pozytywni będą się trzymać z daleka.
Tak to szamoczemy się w pajęczynie i dlatego nie widzimy wyjścia. I sądzimy, że tę pajęczynę upletli nam zazwyczaj rodzice. A potem inni ludzie. Niektórzy sądzą, że na tej planecie są tylko tacy ludzie…
Ale widzisz gdzieś pajęczyny? Jedyne co widzisz to swoje myśli, opór i emocje odnośnie czegoś w świecie. Nie widzisz nic więcej.
Od ok. miesiąca pracuję z dorosłym mężczyzną – mężem i ojcem. Człowiek z masą stłumionego wstydu i winy, który doskonale o tym wie, bo był na kilkuletniej terapii. Który nienawidzi swojej pracy, często kłóci się z żoną, po czym czuje się podle. Który boi się stracić swoją rodzinę, zawieść synka. Który fantazjuje o innych kobietach, a potem wstydzi się i obwinia za to. W tym za to, że uważa się za gorszego, by mieć z nimi seks. To tylko mała część tego, o czym wiem o nim od niego.
W jednym z ostatnich maili zapytałem się go wprost – “Jakie są Twoje wady?” odpisał:
“Dziwne . Muszę pomyśleć bo póki co to przychodzi mi do głowy że jestem niski i czuje wstyd przed pisaniem tego. Ale zrobię listę i wyślę ci na maila.”
Bo to jak pisałem we wstępie z odsłoniętym nerwem. Pierwsze co napisał to “dziwne”. A więc zdziwiło go, że nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Bo się opiera – nie chce odpowiedzieć. Nie chce poczuć emocji związanych z tymi wadami. Nie chce nawet na nie patrzeć, nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Choć jest mu w życiu przez to bardzo źle (nie przez emocje ale własną niechęć do nich), choć cierpi i nic się nie poprawia, nawet nie dostrzega jak się temu opiera. Chce pozostać nieświadomym.
A nieświadomość czegoś nie oznacza, że to znika.
Mówił mi, że chodził na terapię i terapeuta wszystko mu wyjaśnił na temat nawyków, a on nic nie rozumiał. Dlaczego? Bo się opierał. Nie chciał rozumieć. Bo gdyby zrozumiał, nie miałby wyjścia, tylko się z nimi otwarcie zmierzyć. Nie byłoby wyjścia – trzeba by zacząć żyć inaczej. A tak zawsze może powiedzieć, że nie rozumie, że się gubi, że musi jeszcze poczytać. Że “dziwne”. I robi to. W kółko. Ale ja się nie dam zrobić w wała. ;)
Po raz kolejny przypomnę –
w wychodzeniu z uzależnienia trzeba zająć się tym, czemu się opieramy, co wyparliśmy, co stłumiliśmy, tym co jest w nas negatywne.
A nie pleść sobie wianuszki ze stokrotek i śpiewać “kumbaya”. To praca dla odważnych. To nauka odwagi. To wzrost do świadomości odwagi i powyżej.
Mężczyzna ten zapytany wprost nie potrafił (nie chciał) zmierzyć się z prawdą, że np. uwielbia obwiniać żonę, krzyczeć na nią. Bo oczywiście pisał mi, że bardzo ją kocha. A fakt, że kłócą się często o pierdoły, po czym czuje się podle i ogląda porno jakoś nagle stał się niedostrzegalny…
Po kilku dniach napisał m.in.:
“Hmmm próbowałem wypisać swoje wady ale po tym jak korespondujemy to powiem ci że ciężka sprawa bo głównie moje wady to mój sposób postrzegania samego siebie”.
Niezły unik ale ja nabrać się nie dam.
Oczywiście negatywne postrzeganie siebie jest problemem samym w sobie. Ale to tylko jeden z wielu. I nie ma mowy o korzyściach jakie z tego ma. Bo gdyby nie miał, to by tak siebie nie postrzegał. A wiem dobrze, że ma, bo o tym rozmawialiśmy wprost. Niemniej zapytany również wprost o swoje wady, zareagował jakbym dotknął odsłoniętego nerwu – “dziwne, boli”.
No bo ma masę stłumionych wstydu i winy, którym opiera się z bardzo mocno.
Podkreślę – uzależnienie to nie coś, co się niesprawiedliwie przytrafia dobry, kochającym ludziom. Uzależnienie to konsekwencja życia często dramatycznie odległego od rozsądku i miłości.
Ludzie kochający nie uzależniają się. Ten mężczyzna całe życie nienawidzi, obwinia, wstydzi się, użala, gra małą, bezwartościową ofiarę i przejawia masę pozycjonalności i mówi, że jego jedyną wadą jest to, że negatywnie o sobie myśli…
Dziwić się, że terapia nie pomogła, że nic nie pomagało?
Czy możemy się zająć zranieniem, jeśli nawet nie chcemy na nie patrzeć? Jeśli uciekamy w picie czy oglądanie porno przy najmniejszym dotyku? Jeśli wolimy krzyczeć na bliską nam osobę, gdy ona tego dotknie?
Ogromnego znaczenia nabiera fragment, który już dawno temu przeczytałem w książce Wojciecha Eichelbergera “Zdradzony przez ojca”:
W książce „Żelazny Jan” Robert Bly przytacza w tej sprawie nader ważne ostrzeżenie:
Nie dawaj młodemu mężczyźnie broni do ręki, zanim nie nauczy się tańczyć.” Innymi słowy, zanim weźmiemy broń do ręki, winniśmy doświadczyć radości, harmonii i miłości.
Tylko wtedy sięgnięcie po broń nie będzie „zamiast” ani „przeciw”, ani też nie stanie się aktem zemsty za to, że radość i miłość nie były naszym udziałem.
Stawanie się mężczyzną musi opierać się na doświadczeniu radosnej i zachwycającej strony życia. Gdy tego zabraknie, wtedy zamiast stać się obrońcami życia i prawdy, stajemy się wojownikami śmierci i ciemności. Takich wojowników jest już zbyt wielu na tym świecie.
To piękna i rozbudowana parafraza stwierdzenia – “nie można zabrać ciemności, można tylko dodać światło”. Ale nie tylko – widzimy znaczenie Prawdy, Życia, istnienia, jego wartości, która jest niezmienna.
Bez symbolicznego światła świadomości – czego brakuje w przypadku wspomnianego mężczyzny – jedyny znany ludziom sposób to albo opór, albo walka z tym, albo projekcja na innych ludzi. A gdy nic z tego nie pomaga, to sięgają po używki. I/lub cierpią. Bo zaczynają traktować się jak ofiarę.
Nie stosują rozwiązań kalibrujących się powyżej 200, tylko tych poniżej. Nie dziwne, że nic/niewiele (za mało) ulega poprawie.
Mężczyzna ten jednak jest gotów do zmiany. Powiedział, że chce naprawdę w końcu zrozumieć. Chce, by do niego dotarło. Chce przestać się opierać, przestać uciekać. Czy tak będzie – zobaczymy. Na razie sądzi, że problemem są myśli i że pomaga słuchanie muzyki. Czy to jedyny problem i odpowiednie rozwiązanie? Oczywiście nie.
Nie próbuj zabrać ciemności. Nie walcz z grzechem. Grzech to błąd. I każdy grzech to przywiązanie do czegoś – jakiejś pozycjonalności i związanej z nią oporu i emocjonalności. Zmierz się z ciemnością w sobie odważnie i ucz się to akceptować, rozumieć. Ale i weź za to pełną odpowiedzialność.
Jeśli gniewasz się na ludzi czy osądzasz, to czy jesteś gotów z tego zrezygnować? Jeśli nie, no to nie baw się w bajeczki na temat rozwoju i przynajmniej to przyznaj uczciwie i odważnie. Bądź spójny/a chociaż w tym. Natomiast jeśli chcesz to zostawić za sobą, no to pora rozpoznać korzyści jakie masz z tych pozycjonalności. Oraz wybrać inne podejście do ludzi – zdrową alternatywę.
Narcyzm to rdzeń ludzkiego ego. Nie ma też nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, ani zdrowiem. Jak mówię – grzech to przywiązanie. Nie przywiązuj się do winy, do gniewu, do żalu. Nie projektuj tego na nikogo. A jeśli już jesteś przywiązany/a, to koniecznie trzeba zacząć uwalniać to przywiązanie.
Bo niech ktoś sobie nie myśli, że może napadać czy okradać ludzi i wciskać kit, że nie jest do tego przywiązany, więc to nie grzech.
Budda, Jezus i wszyscy Awatarowie zgodnie twierdzili, że tak naprawdę jest jeden grzech – ignorancja.
W świecie, w którym jesteśmy na wieki odpowiedzialni za każdą swoją decyzję, życie pełne ignorancji nie jest rozsądne. Życie w grzechu nie jest rozsądne.
Bo gdyby człowiek był świadomy z czego wynikają jego postępowania, do czego prowadzą – jakie są tego konsekwencje, to zrobiłby wszystko, by to w sobie poprawić. A nie usprawiedliwiał jak małe dziecko pokazujące paluszkiem na kogoś innego. I nie wmawiałby sobie, że nie może, że taka bidulka to jest. Poruszyłby góry. Bo może.
Tytuł w książce Eichelbergera jest symboliczny. Może ale nie musi dotyczyć naszego biologicznego ojca. Zaś zdradzić można nie nas ale nasze oczekiwania. Które powinniśmy mądrze kreować. A najlepiej nie mieć w ogóle oczekiwań. Wtedy nikt nie może nas rozczarować.
Można więc spojrzeć na to inaczej – nie zostaliśmy przez nikogo zdradzeni, tylko osoba ta ukazała nam błędy naszej percepcji.
Jeśli my nie doświadczyliśmy zachwycającej i radosnej strony życia, to nie znaczy, że jej nie ma. Nie znaczy to, że wszystko stracone. To nie znaczy NIC. Absolutnie nic. Szczęście to decyzja. Podjęcie jej zajmuje sekundę, ułamek sekundy. To jednak praca, dzięki której tę decyzję pozwalamy sobie podjąć zazwyczaj wymaga sporo czasu. Podkreślam – nad sobą, nie nad myślami, emocjami, etc.
Problemem nie są myśli i nigdy nie były. Problemem jest to, że my cały czas się w nie wślepiamy. Problemem jest to, że na ich podstawie budujemy swoje opinie, percepcję. Problemem jest to, że na ich podstawie podejmujemy decyzje. Nawet setki razy takie same i szkodliwe.
No nawet jeśli ojciec niesprawiedliwie bił nas pasem albo pięścią po twarzy, to ile jeszcze będziemy go obwiniać? W umyśle nic się nigdy nie zmieni. Będziemy obwiniać, nienawidzić, osądzać, użalać się i grać ofiarę nawet 80 lat każdego dnia, dzień po dniu. I masa ludzi tak właśnie żyje. I to Ty doświadczysz tego konsekwencji.
Jeśli nienawidzisz siebie i swojego życia, bo nic/niewiele w nim osiągnąłeś/osiągnęłaś, no to czy przyczyną tego nie jest właśnie ta nienawiść? A może zamiast wieść dobre życie dla siebie próbowałeś/aś zadowalać innych ludzi i spełniać ich oczekiwania?
Rozsądek podpowiada, że jak czujesz gniew, to masz więcej energii, niż w winie i apatii. Wykorzystaj ją z pożytkiem dla siebie!
I co teraz? Dokonasz korekt czy pozostaniesz na poziomie obwiniania i żalu?
Co wg Ciebie jest zdrowym rozsądkiem?
Jak żyłeś/aś do tej pory? Jakie cechy przejawiasz? Patrz na to odważnie i uczciwie, żeby nie było, że żyjesz zawistnie względem siebie i innych ludzi od kilkudziesięciu lat i mówisz, że jedyną Twoją wadą jest sposób myślenia. Choć wielokrotnie mówiłem, że człowiek nie myśli.
Gdzie w Twojej percepcji, decyzjach i działaniach jest zdrowy rozsądek, a gdzie go brakuje?
Wspominany mężczyzna np. w kółko po kłótni z żoną obiecywał sobie, że już nigdy się nie pokłóci. A gdy dochodziło do kolejnej kłótni, to się tego wstydził, obwiniał i coraz bardziej nienawidził. Następnie oglądał pornografię, by przestać się choć na trochę czuć tak parszywie.
Czy tu nie widzimy kolejnych wad do uświadomienia sobie, akceptacji, wybaczenia i pokochania? Czy nie widzimy możliwości wprowadzenia ważnych korekt?
Czy robienie w kółko tego samego w oczekiwaniu innych rezultatów jest wyrazem zdrowego rozsądku, czy nie?
Ktoś inny napisał mi, że boi się, że się pogubi w informacjach z WoP i pogubi się w swoim życiu… I tyle! Boi się, że się pogubi. Oj, biedna ofiarka. A od czego jest rozsądek i analiza? Nie można tego problemu rozwiązać?
Człowiek mówi – “mam problem, boję się” i już. Wystarczyło. Wybrał apatię, lęk. Nie podejmuje żadnych działań zaradczych. Potem oczywiście zwaliłby wszystko na wymyślony los. “Przytrafił mi się smutny los”.
Jak zapobiec pogubieniu się? Już w mitach mamy podpowiedzi – np. micie o labiryncie Minotaura. Żeby się nie zgubić Ariadna dała Tezeuszowi kłębek nici. Co może być naszą nicią Ariadny?
Rozsądek, tak jak spokój i szczęście to wybór. To się nie weźmie z powietrza. To nie jest zapisane w genach. To trzeba wybrać, dążyć do tego, pielęgnować. I oczywiście nauczyć się rozpoznawać od tego, co rozsądkiem nie jest.
Ale ludzie wolą wierzyć w bajki. Np. widzą, że ktoś wspaniale rzeźbi. Mówią – “Ta osoba ma wspaniały talent”. Zachwycają się, łapią za serce. No fajnie, fajnie ale to nietrzeźwość, urojenia. Widzą tylko piękny efekt końcowy CZEGOŚ. Czego? Talentu? Nie. Ogromnej pracy włożonej w spokojną, rozsądną praktykę. Gdyby takie osoby pokazały swoje pierwsze rzeźby, to widzielibyśmy coś, co nie miało nic wspólnego z talentem. Niejedna osoba, która pięknie maluje pokazuje swoje pierwsze prace, które wyglądają jakby je malowała kura pazurem. Ale ludzie tak nie chcą w ogóle brać pod uwagę rozwoju, treningu, praktyki, że sobie wymyślają magiczne talenty, geny, bla bla bla. I potem sobie mówią – “No chciałbym/chciałabym to robić ale NIE MAM TALENTU”. I tyle. Ojoj.
Tak samo wierzą w szczęście. No ktoś miał szczęście, a my nie. I dodają jeszcze do tego – “TO niesprawiedliwe!” Ale ludzie nie dostrzegają nawet, że nie myślą, tylko wpatrują się bezwolnie w niekończący się bełkot.
Tak jak ignorują setki, tysiące godzin włożone w praktykę umiejętności i nazywają to talentem i dodają, że to niesprawiedliwe, że jedni się tacy rodzą, a inni nie.
Nie dziwne, że tak prosto, płytko postrzegają wydarzenia w świecie. Wymyślają sobie szczęścia, losy, itd. i na tej podstawie interpretują świat.
To są zabobony powstałe jeszcze w czasach, gdy zjawiskom naturalnym jak tornada i wybuchy wulkanów przypisywano gniewowi Boga/Bogów.
Ale to że bzdury nie mają nic wspólnego z Bogiem, nie oznacza, że Boga nie ma. Oznacza to, że z Bogiem jest inaczej, niż się powszechnie wydaje. Ale nie to jest głównym tematem tego artykułu. Wszystko o czym piszę ma pomóc w zrozumieniu Rzeczywistości. Co automatycznie przybliża nas w stronę jaśniejszej strony życia. Rozsądek jest jednym z “przystanków” w rozwoju naszej świadomości.
A co to jest sam rozsądek? Rozważaliśmy go na przykładzie świadomości – poszerzenia kontekstu.
Zobaczmy co podaje Słownik Języka Polskiego:
Rozsądek
rozwaga, roztropność;
1. zdolność dojrzałego rozumienia świata, zjawisk, zależności między nimi, ludzi i spraw ludzkich;
2. skłonność do namysłu, refleksji przed działaniem
Pierwsze słowo – zdolność. Czyli coś, co trenujemy, ćwiczymy. A nie coś co zostaje nam dane lub nie. Zdolności rozwijamy, uczymy się ich poprzez ich praktykę.
Hipnotyzowanie się mentalnym bełkotem to coś zupełnie przeciwnego rozsądkowi.
Zdolność dojrzałego – widzimy? Dojrzałe. A jak sobie rozmawiam z ludźmi, to postrzegają oni świat, wydarzenia, ludzi i samych siebie w oparciu o percepcję z lat dziecinnych! O przekonania stworzone w wieku dziecięcym, niejednokrotnie przed 10-tym rokiem życia!
Tego ludziom brakuje – dojrzewania w świadomości. I tym przede wszystkim zajmujemy się w WoP.
Zdolność dojrzałego rozumienia świata. Czy rozumiemy coś w świecie? Nie. Rozumiemy cokolwiek co najwyżej w pewnym kontekście. Co więcej – znaczenie wszystkiego co widzimy wynika z kontekstu, w którym to postrzegamy/umieściliśmy. Rozumiemy ze swojego poziomu świadomości nie z wyższego. Czyli jeśli coś rozumiemy od 30 lat tak samo, to nie ma to nic wspólnego z rozumieniem dojrzałym. Przez 30 lat świat zmienia się kolosalnie. I coraz szybciej. Jeśli nigdy nie zajmowaliśmy się naszym rozumieniem, to nie jest dojrzałe i to my mamy/będziemy mieli problem.
Dlatego tak ważne, by zrozumieć, że ta zdolność to coś, co cały czas możemy rozwijać.
Świadomość rozwija się poprzez intencję, uwolnienie przewartościowanie i poszerzanie kontekstu.
Nie przez myślenie, ani nie przez wpatrywanie się w samoistny, bezosobowy strumień myślenia.
Co więc rozumiemy w świecie? Pytanie zarazem prostsze i trudniejsze – co rozumiemy w sobie? Czy już pojęliśmy, że myślenie odbywa się samo?
Czy rozumiemy, że jeśli patrzymy na coś przez dziecięcą emocjonalność, to nie widzimy rzeczywistości? I jeśli nigdy nie patrzyliśmy sponad emocjonalności, to nie rozwijaliśmy zdolności rozsądku? No bo skąd ma się on wziąć w naszym życiu i doświadczeniu? W genach? Jaaaaaaasne…
Myślenie to więc zjawisko, nie coś, co my robimy. Mało kto je rozumie – dużo mniej, niż 20% ludzkości. Ponad 80% ludzi nie ma nawet zdolności, by odróżnić się od myśli.
No bo jeśli uważasz, że myślisz, to proszę bardzo mi to dokładnie przedstawić, opisać – jak myślisz? W jaki sposób? Jak tworzysz myśli? Hmm? Proszę mi to dokładnie przedstawić. Skoro coś robisz, to powinieneś/powinnaś wiedzieć jak.
Ile myśli dziennie “myślisz”? 100? 1000? Milion? A ile kanapek sobie robisz? 5-10? No kanapki każdy mi dokładnie opisze jak robi. A myśli “myśli” tysiąc razy więcej i co? Czekam na opis. Zapewne usłyszę – “No jakoś tak SAME się pojawiają”. A ktoś może chociaż powiedzieć skąd się biorą? Bo wiem, że chleb z chlebaka (najpierw ze sklepu), a masło z lodówki. A myśli skąd? Z brzucha? Z brzucha coś innego powstaje. ;) Z głowy? Naaaaaprawdę? A z którego miejsca? Spod języka? Za uchem? We włosach?
Czy rozumiemy zależności myśli+emocje, podświadomość+emocje+myśli?
Czy rozumiemy ludzi i sprawy ludzkie? Czy rozumiemy, że każdy człowiek jest na innym poziomie świadomości, na który ewoluował przez własne decyzje? Przy sobie mogą stać dwie osoby identycznie ubrane, zadbane, z których jedna ma na uwadze wyłącznie własne egoistyczne korzyści, dla których jest gotowa sprzedać w niewolę własne rodzeństwo, a druga jest gotowa oddać życie za obcego człowieka.
Rozumiemy, że umysł nie ma zdolności odróżnienia prawdy od fałszu?
Kto więc żyje rozsądnie? To że ktoś zarabia pieniądze, ma dzieci i rodzinę nie oznacza NIC. Nic to nie mówi o tej osobie. Nekrofile mieli rodziny, dzieci, z których nikt nic nie podejrzewał. Ani bliscy, ani znajomi. Tak było również w przypadku Teda Bundy-ego, o którym napisałem artykuł.
To ludzie wyprojektowywali na nich własne przekonania, opinie, percepcję, założenia. Nikt, kto patrzył na tych ludzi nie widział rzeczywistości. Bo nie miał zdolności jej widzieć.
Człowiek może obejrzeć pornografię tysiąc razy, czuć się po tym jak trup, a nadal sądzić, że to takie fajne!
Naprawdę mało kto żyje na poziomie Rozsądku. Bo każdy może nazwać rozsądkiem to, co nim nie jest.
Co mówi punkt drugi definicji – “skłonność do namysłu, refleksji przed działaniem“. Widzimy? Rozsądek to skłonność. Czyli coś, do czego jedni są skłonni, a drudzy nie. Dlaczego my nie, jeśli nie?
Jako, że większość ludzi nie jest na tyle świadoma, by dostrzec, że hipnotyzuje się mentalnym bełkotem, który odbywa się samoistnie, sądzą, że myślą. Ale nie myślą. Nie tylko więc nie myślą ale tym bardziej nie jest to świadomy namysł, ani refleksja przed działaniem. Tak, może wystąpić przed działaniem ale nie jest to refleksja, tylko co najwyżej racjonalizacja emocjonalności, jej projekcja, usprawiedliwianie, budowanie dla niej tłumaczącego ją kontekstu. A to z namysłem i refleksją nie ma nic wspólnego. Tym bardziej, że to dzieje się samo. A świadomą, INTENCJONALNĄ refleksję należy wybrać. Ustalić jej intencję.
Przed podejściem do kobiety namysłem byłoby – “Hmm, ona wygląda jakby lubiła dobrą zabawę, to zagadam na ten temat. Potem zaproponuję wspólny wypad na disco”. A zamiast robienia tego, co robimy? Wpatrujemy się w myśli, bo czujemy się niekomfortowo.
Niektórzy zauważyli, że przed zrobieniem czegoś spoza strefy komfortu mamy ok. 2-3 sekund, aż nie zacznie się mentalizacja. W której większość “tonie” i nie podejmuje żadnych działań. Ale nawet podjęcie się tych działań to zazwyczaj nadal nie jest rozsądek. Bo jak świadomy/a jesteś wykonując to działanie? Jaka jest Twoja intencja?
Kiedy przed jakimkolwiek działaniem namyślałeś/aś się, reflektowałeś/aś nad sytuacją i najlepszym działaniem? Może to być szokujące ale zapewne nawet nigdy nie podjąłeś/podjęłaś się refleksji.
Czy ktoś ma pomysł jak odróżnić mentalny bełkot od zdroworozsądkowej, świadomej refleksji?
Kolejny przykład szaleństwa – koncerty. Ludzie krzyczą, piszczą na koncertach. Nie byłoby problemu, gdyby to była ekspresja radości, zabawy i nic więcej. Ale ludzie mówią tak – “Och! Czuję się tak fantastycznie! Ten zespół jest taki fantastyczny! Ten wokalista/gitarzysta/perkusista/etc. jest taki fantastyczny!” I ponownie – gdybyśmy byli rozsądni, to podziwialibyśmy i doceniali to, co osoba ROBI. Ale czy to co ROBI oznacza automatycznie, że taka JEST?
To że ktoś jest świetny na scenie oznacza, że jest wspaniałym człowiekiem? Niekoniecznie. Ale ludzie tak sądzą. Sądzą, że jak się czują dobre z tym co ktoś robi, to ta osoba jest świetna/dobra. Odwrotnie również – jeśli się czują źle z tym, co ktoś robi, to ta osoba automatycznie jest zła.
Przyszedł Jezus, powiedział prawdę prosto w oczy, to Go ludzie ukrzyżowali. Dziecko zapyta dlaczego się kłócimy, to krzyczymy na dziecko, że jest za małe, by zrozumieć, uziemiamy w pokoju. Polityk obieca kiełbasę, ludzie z wywalonymi językami głosują. Ksiądz obiecuje zbawienie jak się mu rzuci rentę, ludzie oddają ostatni grosz. Ani grama zdrowego rozsądku. Tylko emocjonalność. A emocjonalność kalibruje się wyłącznie w obszarze, który życiu nie sprzyja. Zarówno Twojemu i innych. Co nie znaczy, że z emocjonalnością jest coś nie tak. Wszystko jest ok.
Tak jak z czerstwym chlebem też wszystko jest ok. Ale nie oczekujmy od niego, że jego jedzenie będzie doświadczeniem porównywalnym z jedzenia świeżutkiego chleba.
Jeśli boli Cię to, co ktoś robi, nie oznacza to, że ta osoba robi cokolwiek złego. Może ale wcale nie musi. Jeśli Twoje dziecko Cię okłamuje, to czy tylko i wyłącznie problem jest w dziecku? A czy Ty przypadkiem nie okłamywałeś/aś samego/samą siebie przez całe życie?
Jeśli kobieta mówi Ci “nie”, to też nie oznacza niczego złego. Być może właśnie robi to, by zaobserwować Twoją reakcję i dopiero wtedy podjąć decyzję w jaką stronę (i czy w jakąkolwiek) ma zmierzać ta relacja.
Nie ma uniwersalnej odpowiedzi co ZROBIĆ, by zacząć żyć rozsądnie. Jak mówiłem – rozsądek to świadomość. To etap rozwoju. Na ten poziom się wzrasta w praktyce. Więc trzeba rozpoznać w jakich obszarach swojego życia nie żyjemy rozsądnie, rozpoznać uczciwie (RADYKALNIE UCZCIWIE) i odważnie jak żyjemy, czego się trzymamy, jakie pozycjonalności przejawiamy, czemu się opieramy i zacząć nad tym pracować. Nie w oderwaniu od swojego życia, tylko we własnym życiu.
47. Sprawiedliwość (305)
Sprawiedliwość to jedna z cnót głównych wymienianych w religii. I nie bez powodu.
Biblia uczy – “Sprawiedliwość należy do mnie” (mowa o Bogu). Dlaczego? Bo aby być sprawiedliwym, po pierwsze trzeba by mieć taką intencję, a po drugie – znać wszystkie fakty i umieścić je w NIEOGRANICZONYM KONTEKŚCIE.
Co jest oczywiście niemożliwe. Można rzec, że niemożliwym jest więc być sprawiedliwym.
Co ciekawe – jest i “po trzecie” – sprawiedliwość wymierza się sama. Bo na tej planecie każdy wybór związany jest ze sprawiedliwymi konsekwencjami. Innymi słowy – my nie musimy “wymierzać sprawiedliwości”, bo wymierzy się ona sama w odpowiednim czasie. Nie nam o tym decydować.
Natomiast oczywiście mamy pełne prawo bronić siebie, swojego dobra i życia. Co więcej – nie mamy żyć naiwnie. I praktycznie każdy przedsiębiorca poucza/naucza, że każde dobro zostanie w ten czy inny sposób zaatakowane. Najczęściej przez krytykę ludzi z negatywnym usposobieniem.
No bo czy nam się nie zdarzyło zazdrościć, obrażać w myślach np. mężczyzn, którzy sobie radzą z kobietami? Dlaczego atakujemy dobro innych? Przecież nic nam te osoby nie zrobiły.
Bowiem wychodzimy z błędnego założenia – że jak ktoś ma, to my automatycznie mamy mniej.
Warto wiedzieć, że już sama chęć wymierzenia komuś sprawiedliwości (oczywiście nie ma to nic wspólnego ze sprawiedliwością, tylko naszą jej “wersją”) pociąga ze sobą konsekwencje DLA NAS.
Chociażby dlatego, że poziom z jakiego wynika pragnienie wymierzania sprawiedliwości to niski poziom. Więc prawie na pewno już na samym starcie popełniamy poważny błąd.
Mamy być czujni i rezygnować z pokus wejścia na drogę negatywności pod jakimkolwiek pretekstem. Bo nigdy nie znamy pełnego obrazu sytuacji.
I nie jesteśmy w stanie go poznać!
Możemy bronić swoich dóbr, bliskich, kraju. Nie możemy być naiwni. Ale też nie mamy przesiąkać tym co negatywne i to usprawiedliwiać. To już głupota.
Jeśli jednak ktoś chce dla nas źle, to czy sprawiedliwym jest chcieć źle dla tej osoby? Nie. To nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Chociażby dlatego, że my dopasowujemy się do osoby negatywnej. Nie wzrastamy do pozytywności, tylko degenerujemy się do negatywności.
Przykład – narobiliśmy się, przygotowaliśmy naszemu dziecku i partnerowi/partnerce super posiłek. Zjedli bez słowa, dziecko nawet nie chciało przyjść. Jest nam przykro. Co jest sprawiedliwością w tej sytuacji? Ktoś wie? Może wyrzucenie posiłku do kosza i nie odzywanie się do nich przez tydzień? Denerwowanie się, awantura, kłótnia? Jakaś forma kary? Zaprzestanie starania się i już nigdy nie przygotowanie tak wspaniałej potrawy?
To wszystko moralizatorskie postawy wynikające z pozycjonalności ego, dualizmów, szczątkowości postrzegania, ograniczonego kontekstu, emocjonowania się sytuacją.
To nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. To emocjonowanie się i granie ofiary. Czyli jakości kalibrujące się poniżej 200. A my mówimy o poziomie przekraczającym 300 (skala logarytmiczna).
Sprawiedliwe będzie przyjrzenie się sobie – swoim intencjom, temu, że korci nas granie ofiary tej sytuacji i dostrzeganie problemu w swoich bliskich. Sprawiedliwym będzie przyjrzenie się swoim oczekiwaniom, wymaganiom, pozycjonalnościom, oporowi, ocenianiu, wartościowaniu oraz oczywiście intencji i kontekstowi, w którym postrzegamy całe wydarzenie.
Czy samo w sobie nie powinno być dla nas wystarczające, że przygotowujemy posiłek swoim bliskim? Dlaczego jeszcze czegoś oczekujemy?
Czy na zawiedzenie naszych oczekiwań sprawiedliwym będzie reagowanie negatywnością? Co w matematyce wyrównuje negację? Pozytywność. Dodawanie.
Przyjrzyjmy się definicji sprawiedliwości z encyklopedii PWN:
sprawiedliwość,
w refleksji etycznej kardynalna cnota porządkująca wybory ludzkiej woli lub normatywny punkt odniesienia dla rozumu wskazującego woli prawidłowy wybór;
w refleksji społecznej treść właściwego (pożądanego) ładu wspólnotowego, ewentualnie uwzględniająca potrzeby lub preferencje jednostki lub/i grupy;
w refleksji teologicznej przymiot Boga, często ujmowanego przez prymat woli jako ten, który ustanawia natury (istoty) gatunków lub ład wszechrzeczy.
Pierwszy akapit – powraca temat refleksji. Czyli świadomy wybór. Po drugie widzimy, że nawet tu sprawiedliwość oceniana jest jako cnota, czyli coś wzniosłego, sprzyjającego życiu. Jeśli więc za sprawiedliwość uznajemy np. “oko za oko”, to mylimy to, co życiu sprzyja z tym, co mu nie sprzyja.
Widzimy, że cnota ta uznawana jest za to, co odpowiada za fundamentalny porządek. I jesteśmy pouczani, że to coś, do czego może dążyć – wzrastać.
Po kolejne – mowa o ludzkich wyborach. O woli. Dążenie do sprawiedliwości to wybór. Wybór związany z naszą wolną wolą. Jesteśmy więc wolni, by szukać sprawiedliwości lub ją zdegradować do własnych egocentrycznych osądów.
I bardzo ważne zdanie – “sprawiedliwość to normatywny punkt odniesienia dla rozumu wskazującego woli prawidłowy wybór”.
Wiemy, że ponad 80% ludzkości jest poniżej świadomości 200. Dla nich normy są zupełnie inne, niż dla ludzi w świadomości 200+, 210+, 360+, 500+ (hehe), itd.
Dlatego i każdy inaczej rozumie sprawiedliwość. Ale też mało kto jest na tyle pokorny, by przyznać, że może się mylić. Tym bardziej ten, kto sądzi, że wie jak Bóg rozumuje i bierze Jego “wyroki” we własne ręce. To szczytowy punkt fanatyzmu i szaleństwa. Tacy ludzie nie kalibrują się zazwyczaj nawet powyżej 100, a sądzą, że rozumują z poziomu 1000 (skala logarytmiczna).
Dla tych, do kogo nie dociera różnica między poziomem świadomości 100, a 1000. Załóżmy, że mówimy o poziomie 1 i 2.
Różnica między poziomami 1 i 2 to jak różnica między 1 zł i 10 zł. Różnica między poziomami 2 i 3, to jak różnica między 10 zł, a 100 zł.
Różnica między poziomami 3 i 4, to jak różnica między 100 zł, a 1000 zł. Dociera znaczenie wzrostu nawet o 1 punkcik? Im wyżej, tym wzrost nawet o jeden punkcik to coraz większa i znacząca dla wszystkich różnica. Nie tylko ilościowa ale przede wszystkim jakościowa.
Co się dzieje z lodem, gdy zaczynamy zwiększać temperaturę? Nie tylko zmienia się temperatura ale gołym okiem dostrzegamy zmianę jakości, a nawet formy lodu. Lód zamienia się w wodę. A następnie woda w parę. To już zupełnie inne forma, a to nadal ten sam lód!
Różnica między poziomami 500, a 501, to jakby wartość 1 000 … 000 (w sumie pięćset zer) pomnożyć jeszcze przez 10. Nie oznacza to, że człowiek kochający to superman (poziom 500 to poziom nazywany Miłością) – przestańmy patrzeć na energię jak dzieci. Energią się nie strzela. Energią się jest.
Gdy takiego człowieka zobaczymy, zobaczymy ogrom energii ale też zupełnie inną, niespotykaną jej jakość. Ciepło, zrozumienie, wrażliwość ale też siłę jak skała. Taka osoba potrafi nie jeść kilka dni i mieć ogrom energii, by pracować (najczęściej na rzecz innych ludzi, zwierząt, roślin). I potem nie potrzebuje odpoczynku. Cały czas ma energię.
A teraz przypomnijmy słowa Roberta Bly:
“Nie dawaj młodemu mężczyźnie broni do ręki, zanim nie nauczy się tańczyć.”
Czy kiedykolwiek łączyliśmy sprawiedliwość z miłością, wybaczeniem, zrozumieniem, akceptacją, radością? Czy raczej ze zniewoleniem bólem, winą, żalem do kogoś, gniewem? I chcieliśmy, by inni też tego doświadczyli? Czy to sprawiedliwość? Nie. To choroba, która chce się szerzyć na innych.
Biblia mówi – “sprawiedliwość należy do mnie”. A Bóg to “co?” Miłość. Dlatego sprawiedliwość można wymierzyć kochając. Zarówno sprawcę jak i ofiarę. Bez uprzedzeń, bez pozycjonalności, bez żadnych ocen i osądów. Ile osób jest do tego zdolna?
Dlatego z definicji w sądach powinni zasiadać ludzie w wysokiej świadomości. Bo sama wiedza to za mało. Ważna jest mądrość. A mądrość wynika ze świadomości. A wiemy, że nie mamy jak sprawdzić jaką ktoś ma świadomość. Dlatego nie jesteśmy też w stanie ocenić czy ktokolwiek kiedykolwiek wymierza sprawiedliwość.
Innymi słowy – jesteśmy jak ślepi i głusi. A uważamy się za panów planety…
I praktycznie nikt nie rozumie, że jakość pracy umysłu zmienia się zasadniczo po przekroczeniu poziomu świadomości 200. Człowiek zaczyna żyć i rozumować wtedy zupełnie inaczej. Ja doskonale pamiętam ten moment. To było jakbym się obudził. Dosłownie. Z bardzo długiego snu.
Wielokrotnie stawałem się świadomy jak praktycznie nic nie wiem. Na wszystko patrzyłem jakbym to widział pierwszy raz. Bo tak było – świadomie widziałem to po raz pierwszy, bo po raz pierwszy stałem się świadomy. Dostrzegłem jak wielu dokonałem błędnych wyborów w życiu i przestało mnie dziwić, że było mi źle. I nie miało to nic wspólnego z tym, co uważałem na temat świata, losu, Boga, etc.
Innymi słowy – do poziom 200 rozum jest niewolnikiem nieświadomości i emocjonalności. Wyzwolenie następuje i postępuje od poziomu Odwagi.
Warto o tym wiedzieć, że jako ludzie możemy poznać rzeczywistość co najwyżej do poziomu świadomości 1000. Bóg to nieskończoność. Zaś sprawiedliwość to poziom 305 (skala logarytmiczna). Więc nawet najlepsze intencje, największe chęci bycia sprawiedliwym wyniosą nas do poziomu 305. To nadal za mało, by wyzdrowieć z uzależnienia.
Co jest więc odpowiedzią? Oczywiście poddanie chęci wymierzania sprawiedliwości Bogu.
Poddanie Bogu jest na poziomie 575 (skala logarytmiczna). Więc jest to poziom uzdrawiającej Mocy Miłości Bezwarunkowej.
A co to znaczy “poddać coś Bogu”? To znaczy puścić się chęci, by to kontrolować (inną osobę, emocje, myśli, wydarzenia, życie, etc.).
A co to jest np. zamartwianie się? To właśnie pragnienie kontroli. Sądzimy, że możemy kontrolować przyszłość za pomocą strachu… I czy cokolwiek to daje? Nie. Odbieramy sobie tym tylko spokój, szczęście, wiarę, nadzieję. Martwienie się nic nie naprawia, niczemu nie zapobiega. Co pokazuje nam różnice między zdrowiem, a jego brakiem.
Jeśli wybieramy w kółko jakości z poziomów poniżej 200, to nie dziwmy się, że się nam nie poprawia i pozostajemy uzależnieni.
Naprawdę nie ma w tym żadnych tajemnic.
Jednak jeśli nie potrafimy/nie chcemy/nie jesteśmy gotowi jeszcze na pełne poddanie jakiegoś tematu Bogu, no to wybór, by chociaż być sprawiedliwym, a nie osądzać, winić, gniewać się, walczyć, karać będzie dla nas uzdrawiające.
Wszystkie formy walki (uwielbianej przez wszystkich próbujących poradzić sobie z uzależnieniem) kalibrują się poniżej 200. Więc nie tylko są z góry skazane na porażkę ale jeszcze osłabiają. Bo gniew, jak i każda inna emocja, ma zastosowanie tylko przez chwilę. Ale wyzdrowienia nie da Ci ciągłe denerwowanie się na chwilę.
Koncept sprawiedliwości kalibruje się na 380. Sprawiedliwość społeczna maksymalnie dotarła do 200. Widzimy więc kolosalną rozbieżność między oczekiwaniami, a tym jak jako ludzie potrafimy przejawiać sprawiedliwość.
Dlatego wybór tej cnoty może być niezłą przygodą wewnętrzną. Będziemy musieli poddać zdroworozsądkowej analizie możliwe, że każde swoje przekonanie, percepcję, wiarę i pozycjonalności, by w ogóle zbliżyć się do tego co można nazwać sprawiedliwością.
“Oko za oko” kalibruje się maksymalnie na poziom 150 – czyli na poziom gniewu. Czy to sprawiedliwość? Nie. To coś dramatycznie odległego od sprawiedliwości.
Wybaczenie rozumiane jako poddanie zawiści przez wybór współczucia kalibruje się na 375. To poziom wyzdrowienia z uzależnienia. Warto to wiedzieć.
Czy teraz nie dziwi nas, że religia od tysięcy lat naucza jak wielkim błędem jest uraza, gniew, wina? Bóg nas za to nie ukarze. To my sami skazujemy się na cierpienie i różne przykre wydarzenia.
Co ciekawe poziom 350 to poziom indukowany przez alkohol i papierosy. I to od tego stanu ludzie się uzależniają – nie od porno, alkoholu, ani papierosów. Uzależniony za wszelką cenę próbuje wrócić do stanu, który da mu na stałe i w sposób naturalny np. poddanie zawiści.
“Wyważenie drzwi” siłą przez branie używek, to nie wzrost, ani rozwój.
A potem spadamy jeszcze niżej. Bo nie oczyściliśmy się z niczego. I każda używka wiąże się z konsekwencjami w postaci zniszczeń, zatrucia. No i nie ma fundamentu do poprawy. Bo co możemy sobie powiedzieć? Czego możemy się dowiedzieć? Niczego. To tylko kolejny raz popełniony ten sam błąd. Popełniony po raz setny, może trzechsetny, może pięćsetny?
Dlatego uczę ludzi, że pora na pracę nie jest po wpadce, tylko PRZED. Zanim sięgniemy po używkę lub pornografię, musimy dać sobie możliwość wykonania pracy. Jeśli jej sobie sam(a) nie dasz, to jej nie będziesz mieć. Oczywiście nie tylko na ten moment przed. Ale pracować powinniśmy przez cały czas. Nie ma dobrego momentu, by odpuścić, zrezygnować ze zdrowia i rozsądku.
Bo w dniu, w którym ponownie wybierzesz zawiść, wrócisz do uzależnienia i cierpienia.
Nie ma dobrego momentu na zrezygnowanie z rozsądku czy dążeń do tego, co lepsze i coraz lepsze. Bo jeśli wybierzemy apatię, automatycznie zaprosimy inne niskie jakości.
Więc jeśli przestaniesz oglądać pornografię i spotkasz kogoś, kto uczyni Ci jakąś krzywdę, a Ty wybierzesz nienawiść do tej osoby, to dodatkowo jeszcze wróci uzależnienie. Sprawiedliwe? Sprawiedliwe. Bo jeśli dalej chcesz żyć negatywnie pod dowolnym pretekstem, to pamiętaj o konsekwencjach.
A że emocje w podświadomości ułożone są warstwami, to nigdy nie wiemy kiedy ujawni się kolejna warstwa zawiści i do kogo…
Uzależnienie to jednokierunkowa droga.
A teraz kilka pytań do przemyślenia:
– Co jest sprawiedliwością w przypadku, gdy ktoś nam umyślnie wyrządził krzywdę?
– Co jest sprawiedliwością w przypadku, gdy po raz kolejny mieliśmy kilkugodzinną sesję z pornografią?
– Co jest sprawiedliwością w przypadku, gdy złamaliśmy własną obietnicę?
– Co jest sprawiedliwością jeśli np. jesteś żonatym mężczyzną i pożądasz innych kobiet?
Bo oczywiście sprawiedliwość nie odnosi się tylko do winy.
Co jest sprawiedliwością odnośnie własnego zaniedbania życia, pracy, rodziny, współpracowników, rodziców, dzieci, obcych ludzi, planety, zwierząt, roślin?
To samo dotyczy poruszanego tematu zdrowego rozsądku. Co jest zdrowym rozsądkiem odnośnie tych sytuacji? Bo na pewno nie to, co wybierzemy nieświadomie z niskiej świadomości w stanie emocjonalnym.
Wróć i przypomnij sobie przytoczoną definicję sprawiedliwości z encyklopedii. I odnieś to do różnych aspektów swojego życia.
Są tam jeszcze 2 akapity dotyczące społeczeństwa i Boga.
“w refleksji społecznej treść właściwego (pożądanego) ładu wspólnotowego, ewentualnie uwzględniająca potrzeby lub preferencje jednostki lub/i grupy;”
Pierwszy z nich pokazuje po raz kolejny zagrożenie płynące z ludzkiej nieświadomości. Bo jakiego ładu chce wspólnota? Jakimi sposobami jest gotowa go osiągnąć? Co jest normą, potrzebą i preferencjami grupy/społeczeństwa, o którym mówimy?
Dzisiaj mamy zamieszki, bo mądrym jest nosić maseczkę. Czy więc społeczeństwo chce pokoju?
Dla uzależnionego sprawiedliwym jest obejrzeć porno czy wypić wódkę po stresującym dniu… Ale czy to sprawiedliwość? Nie. Jednak dla uzależnionego jest to NORMA, do której dąży.
Uważajmy więc co uważamy za normę. Bo dla naszego umysłu ona będzie sprawiedliwa i mądra, choć może być od tego kolosalnie odległa.
Trzeci akapit:
“w refleksji teologicznej przymiot Boga, często ujmowanego przez prymat woli jako ten, który ustanawia natury (istoty) gatunków lub ład wszechrzeczy.”
Przymiot Boga, który ustanawia ład wszechrzeczy. Właśnie – dokładnie o tym mówiłem, że sprawiedliwość wymierza się sama. Nie jest wymierzana przez osądzającego, karzącego Boga. To tak nie “działa”.
Czy pole elektromagnetyczne decyduje gdzie znajdzie się w nim opiłek żelaza. Nie. To zależy od tego, co się znalazło w polu. Od jego ładunku, masy, itd.
Co jest więc sprawiedliwością dla własnej nieświadomości – gdy nie wiedzieliśmy co tak naprawdę robiliśmy, ani dlaczego i jakie były tego konsekwencja? Pokora.
Pokora kalibruje się na poziom 265. Jest więc w świadomości Odwagi – jest “w” (a raczej wynika z) pierwszym pozytywnym, wzmacniającym i uzdrawiającym poziomie świadomości.
Pokora to odwaga – odwaga, by przyznać, że nie wiemy, nie rozumiemy, nie jesteśmy świadomi, nie wiemy jak jest. Co nie świadczy o nas niczego złego. Tak po prostu jest. Takie są fakty na temat ludzkiego życia. Dlatego osoby mądre dostrzegły duchową odwagę w każdym człowieku.
Zauważmy, że pierwszy krok z 12 kroków to przyznanie o własnej bezsilności i braku kontroli nad własnym życiem. To odwaga. To szczere i uczciwe przyznanie się już wywindowuje nas na poziom 200+. Bo to akt woli – wybór odwagi.
Krok drugi to również dostrzeżenie faktu – my nie mamy ani siły, ani energii, bo nie my (ego) jest ich źródłem. To z czym się utożsamiliśmy, czego się trzymamy i opieramy – doświadczamy tego konsekwencji. Nadal będąc tym, trzymając się tego nie możemy liczyć na jakąkolwiek poprawę.
Wyjaśniałem już, że przywiązać się możemy do najbardziej bzdurnych i szkodliwych przekonań, postaw, postępowania, interpretacji, przedmiotów, osób, etc. Uzależniony nie żyje rozsądnie.
Czy dotarło już do Ciebie o czym mówimy od samego początku na tym serwisie? Nie masz walczyć z uzależnieniem. Masz zacząć żyć świadomie, coraz bardziej świadomie, przestać wybierać głupio.
Tego, co ważne nie da i nigdy nie dawała Ci pornografia, ani alkohol, ani papierosy, ani narkotyki. TO NIE DZIAŁA.
Pornografia, alkohol, narkotyki, papierosy nie działają!
Czy samochód, który zatrzymuje się co 100 metrów można nazwać sprawnym?
To czego z jakichś względów (ja wiem z jakich) nie mogą pojąć uzależnieni, to to do czego dążą. Specjalistycznie nazywa się to nagrodą. Ale lepiej oddaje to słowo KORZYŚĆ.
Co jest korzyścią? Czego chcesz? W ogromnym skrócie – poczuć się tak dobrze jak gdy włączysz pierwszy film pornograficzny lub gdy zamoczysz usta w wódce.
Chcesz by zniknęło napięcie, stres, poczucie bezsilności. Chcesz poczuć i CZUĆ się fantastycznie. Chcesz ten stan utrzymać.
Ale za pomocą używek to niemożliwe. Bo alkohol i narkotyki można przedawkować. A pornografią zniszczyć sobie mózg tak, że już nawet najbardziej adrenalinopędne porno nie da Ci już nic. Na początku to zdaje się działać. Wydaje się jak zabawa. Ale zabawa nie niszczy życia. Skrycie. Powoli. Pewnie.
I gdy ludzie dowiadują się, że chodzi o nagrodę zaczynają kombinować – mówią “to jak zmienię oglądanie pornografii, gdy jestem zestresowany, to sobie dam jeszcze lepszą nagrodę – zdrowszą!”. Totalnie nie rozumieją, że nie chodzi tu o nagradzanie siebie ale o osiągnięcie stanu WEWNĘTRZNEGO, który osiągają za pomocą używek (którego nie dają używki).
Sądzisz, że gdy jesteś spięty, zestresowany, to spacerek da Ci taki stan jak 149 sygnałów seksualnych wytłumiających Ci wszystkie niskie energie i dających kopa jakbyś miał pieprzyć dziesiątki mega-seksownych kobiet? No jeśli takie masz spacery, to ja bardzo chcę poznać jak to robisz. ;)
Nie. Spacer Ci tego nie da.
Ale da Ci go wybaczenie wszystkich uraz i znalezienie w sobie źródła radości. Da Ci go zmiana siebie poprzez rozwój świadomości.
Możesz to (z)robić na spacerze. Ale ile osób pozwoli sobie w parku porządnie wypłakać?
Jeśli pozostaniesz taką samą osobą, która chodzi codziennie na 4-godzinne spacery, to pozostaniesz osobą uzależnioną, która chodzi na 4-godzinne spacery.
Bowiem – cel – KORZYŚĆ nie ulega zmianie. Nie tym się masz zajmować. To co ulega zmianie to sposób w jaki ją osiągniesz. I to na stałe. Nie ma innej drogi, by wyzdrowieć.
To nie to, co robisz. To to jaki/jaka JESTEŚ. To jest różnica, której praktycznie nikt nie rozumie i wielu nie chce zrozumieć.
Ludzie chcą ROBIĆ za wszelką cenę, nawet za cenę męczenia się. Nie chcą BYĆ. A żeby wyzdrowieć z uzależnienia – rozwiązaniem jest BYĆ. Znaleźć się na takim poziomie świadomości – żyć z taką jakością, którą generalnie nazywa się AKCEPTACJĄ.
Ludzie wyprztykują się z różnych ROBIĆ i MIEĆ w świecie. Są coraz bardziej rozczarowani, czują się bezsilni, zawiedzeni i jednocześnie zdesperowani. Bo rozczarowywanie się, wmawianie sobie bezsilności, zawiedzenia siebie prowadzą do uzależnienia, do degradacji, do rozpadu. Bo to nie ten kierunek.
I ja Ci nie powiem ile zajmie Ci Twoje wyzdrowienie. Ty mi powiedz ile czasu potrzebujesz, by z walki, zmagania, obwiniania, opierania i grania ofiary odnośnie np. pracy pozwolić sobie na pełną akceptację, odwagę, neutralność, chęć i poddanie. Trwałe. Nie na 5 minut. Nie raz. Nie dwa. Nie w zależności od tego jaką masz pracę. Ty masz BYĆ. To ma przestać zależeć od tego co ROBISZ i MASZ.
Mówisz “to niemożliwe” odnośnie czegoś? Czyli już wiemy od czego zacząć – od przekonania “nie mogę”. A już wiemy, że “każde ‘nie mogę’ to nieuświadomione ‘nie chcę'”. Oczywiście, że możesz. Ale nie chcesz, bo z grania ofiary czerpiesz korzyści. Dalej – sądzisz, że to przez pracę? Czyli kolejny temat – projekcja poczucia winy, gniewu. Duma. Wiemy co jest do odpuszczenia. I tak właśnie każdy temat rozbijamy na składowe.
To “niemożliwe” na poziomie, na którym jesteś. Tak jak niemożliwe, by opiłek o danym ładunku znalazł się w innym miejscu pola. Ale zmień ładunek tego opiłka i automatycznie zmieni on swoje miejsce w polu. Wtedy “niemożliwe” staje się możliwe.
Tak jak człowiek pracujący nad sobą zaczyna dostrzegać, że “nie mogę” zawsze oznaczało “nie chcę”. To była dla takiej osoby norma – niechęć, by mieć z tym cokolwiek do czynienia.
Nie bez powodu sprawiedliwość jest już na poziomie Ochoty. Sprawiedliwości dotyczy optymizm, Bóg jawi się jako inspirujący, a życie zaczyna być pełne nadziei. Zaś procesem towarzyszącym sprawiedliwości (ogólnie poziomowi Ochoty) jest intencja.
Bo intencja zacznie po kolei wyciągać z Ciebie wszystkie nagromadzenia – to co stłumione, wyparte, to czemu się opierałeś/aś oraz korespondujące z nimi przekonania, percepcję, pozycjonalności.
I wtedy sprawą najwyższej wagi jest intencja – czy się tego puścisz, czy chcesz wejść wyżej, czy nie. Jeśli nie, to chociaż to przyznaj, by nie było wątpliwości dlaczego wszystko pozostało takie jakie było.
Jeśli ktoś mówi np. – “nie, bo epidemia” to naprawdę wystarczy tylko pierwsze słowo. Reszta to usprawiedliwianie się i przerzucanie odpowiedzialności.
A dzisiaj rozmawialiśmy o zdrowym rozsądku i sprawiedliwości. Usprawiedliwianie się to nie sprawiedliwość.