Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy drugą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmiemy się szczęściem.
Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!
► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.
Części 1-3 znajdziesz klikając na poniższe linki:
► 100 Dróg do Szczęścia (1-6) – Źródło jest w Tobie, nie poza Tobą, Chciej tego, co masz, zamiast tego co chcesz mieć, Szczęście jest wewnętrzną decyzją, Zrezygnuj z “biedny/a ja”, Dokonuj wyborów zamiast usilnie pożądać (…) Bądź gotów poddać to pożądanie Bogu, Poddawaj wszystkie łaknienia i pragnienia (…) Módl się.
► 100 Dróg do Szczęścia (7-9) – Radość życia/własnej egzystencji jest niezależna od zdarzeń, Czy to dziecko, dorosły, czy rodzic, który chce?, Rozróżniaj zwycięstwa i zyski faktyczne od symbolicznych.
► 100 Dróg do Szczęścia (10-12) – Rozróżnij cele narcystyczne (“bogaty i sławny”) od dojrzałych, Bądź kontent kierunkiem i zestrojeniem, niż tylko realizacją, Praktyczna rzeczywistość vs. fantazja glamouru “sukcesu”.
Dla mnie wiele lat temu szczęście było co najwyżej słowem, jakąś fantastyczną koncepcją przypisaną albo innym ludziom (bo na pewno nie mi), albo pieniądzom, albo bzykaniu ładnych kobiałek, albo sławie, albo w ogóle urodzeniu się jako ktoś inny, w innej rodzinie, w innym kraju, z innym ciałem… :)
Będąc zupełnie nieświadomym faktów i będąc nieprzerwanie oczarowanym hipnotycznym mentalnym bełkotem, nie miałem szans doświadczyć niczego, tylko konsekwencji grania ofiary, opierania się i wyborów dokonywanych na bazie emocji. Każdy uzależniony zna te doświadczenia bardzo dobrze. Możliwe też, że nie zna żadnych innych.
Stąd ta seria i jej “rodzeństwo” – by ukazać jak się mają FAKTY. A fakty nie zależą od opinii.
Emocje i myśli to nie są fakty.
Najczęściej jest zupełnie odwrotnie, niż to widzimy na bazie emocji.
A nasze doświadczenia są 100% subiektywne – i ich głównym czynnikiem jest poziom świadomości.
Jednak uzależniony może szybko też przekonać się jak uparty jest w cierpieniu, w przywiązaniu do np. grania ofiary i użalania się nad sobą. Bo ma z tego masę korzyści. Ja miałem.
Szczęście to droga, co oznacza, że nie możesz iść naraz drogą szczęścia i czegoś innego – np. ofiary. Ofiara nie dlatego jest nieszczęśliwa, bo taka jest rzeczywistość, tylko szczęścia nie ma wpisanego w granie ofiary. Więc jeśli jesteś nieszczęśliwy/a, to nie dlatego, bo coś się stało, tylko dlatego, bo wybrałeś/aś, aby grać tego ofiarę.
Dlatego też uwolnienie czy poddanie, jest kluczowe. Bo wszystko czego pragniemy, a nie mamy wynika z tego, że tego nie wybieramy, bo przywiązaliśmy się do czegoś innego jak i opieramy się temu, czego chcemy. Przecież wiele osób mówi, że pragnie np. seksu, a potem mówią, że nie zasługują na niego czy są niewystarczający. Czyli wcale seksu nie chcą. Tak naprawdę chcą np. poczucia męskości, własnej wartości, które sądzą, że wezmą się z seksu. Ale jednocześnie przecież widzą niebezpieczeństwo – np. wstyd wynikający z wyśmiania przez kobietę, bo np. nie dostali erekcji lub doszli w 30 sekund. Więc wolą nie ryzykować.
Opieramy się zarówno tego, czego nie mamy/nie robimy/nie chcemy jak i temu co mamy/robimy/chcemy.
Dlatego tkwimy w miejscu niezależnie ile energii włożymy w tzw. “walkę”. Czyli tak naprawdę w bezproduktywne szamotanie się i próby kontroli. Ale masy ludzi uwielbiają to szamotanie nazywać walką, bo brzmi tak męsko, tak silnie, tak szlachetnie – tak racjonalnie. :)
A problem z projekcją np. własnej wartości na seks jest wielowymiarowy – m.in. – skoro sądzimy, że poczucie własnej wartości możemy zyskać poprzez seks, to jednocześnie boimy się, że tracąc seks stracimy także własną wartość. Czyli nie tylko wrócimy do tego, co teraz ale jeszcze będziemy cierpieć przez stratę. Dlatego nie podejmujemy wysiłków, bo w naszych oczach nie opłacają się. Ale szamotać się nie przestajemy. A gdy np. odejdzie od nas partnerka, to szamoczemy się w żalu i gniewie. Nieraz latami. Ja po pierwszej takiej stracie szamotałem się ponad półtora roku. Po drugiej, dużo bardziej poważnej – 4 dni.
To samo z np. odwagą – uważamy, że brakuje nam odwagi. Ale odwaga to nie jest jakiś surowiec, który możemy zmagazynować, zyskać lub stracić. Odwaga to wybór – to to jacy wybieramy BYĆ. Zaś to jacy jesteśmy – tego nic i nikt nie może zmienić. Ew. pokazać to, co ukrywaliśmy, często nawet przed sobą.
A gdy porozmawiać z osobą, która uważa, że brakuje jej odwagi, to zawsze okazuje się, że nie chce być odważna, bo widzi w tym zagrożenia – np. wspomniane wyśmiane przez kobietę. Dlatego opiera się odwadze.
Co niektórzy mówią – “gniew przybliża mnie do odwagi”. Tak i nie. Bo równie dobrze można utknąć w gniewie i nigdy go nie przekroczyć. Przypominam, że nad gniewem jest jeszcze duma. A odwaga często wymaga odrzucenia dumy na rzecz np. pokory czy celu większego od nas. Zauważmy – masa ludzi bezmyślnie używa stwierdzenia “duma narodowa”. Ale przecież najważniejszym elementem narodu są ludzie. Ile osób jest dumnych z np. swoich sąsiadów? Albo dumni z innych uczestników ruchu drogowego? Jeśli nie jesteśmy dumni ze swoich rodaków, to nie mamy żadnej dumy narodowej, tylko ew. narcystyczne usposobienie, którym ukrywamy nienawiść do rodaków i innych ludzi. Faktyczne coś, co ewentualnie możemy określić mianem “dumy narodowej” jest wyrazem dojrzałości w pewnym stopniu już ponad egoizm. A dla masy ludzi ta “duma narodowa” to co najwyżej pretekst do dawania ekspresji wielkiemu prymitywizmowi – drapieżnej zwierzęcości przeciw innym, wliczając rodaków oraz ich mienie.
Co więcej – nie tylko opieramy się odwadze ale też opieramy się temu, że nie jesteśmy odważni. Do tego dorzucamy sobie wstydu, winy, żalu. Nazywamy się tchórzami… To też miotanie bez żadnego innego celu, niż samo miotanie się.
Nie wiem skąd się wzięło to szaleńcze stwierdzenie ale jest w powszechnym obiegu – że jak czegoś nie będziemy pragnąć czy chcieć, to tego nie osiągniemy. Oraz jak coś zaakceptujemy, to nie będziemy mieli motywacji, by to zmienić… To się tylko wydaje sensowne bez żadnej, absolutnie żadnej, zdroworozsądkowej analizy oraz totalnie bez żadnego doświadczenia akceptacji i poddania pragnienia. Tak jesteśmy zakochani w oporze i lęku, że chronimy tę jedną “rzecz”, przez którą cierpimy, tkwimy w tym samym miejscu nawet dziesiątki lat.
Masz krostę na ciele? Pragniesz jej? Nienawidzisz? Zauważ – niezależnie od Twojego podejścia, nie wpływa to na krostę, tylko na Twoje doświadczenia z nią. Całkowita akceptacja pryszcza zmienia tyle, że jesteś wobec niego spokojny/a – nie wstydzisz się, nie opierasz – i dzięki temu spokojnie oraz swobodnie możesz wybrać dowolne działanie – np. udać się do dermatologa lub kosmetyczki. Nie musisz także pragnąć wyeliminować krosty, by być w stanie to zrobić.
Inny przykład – facet nigdy nie spał z żadną kobietą, nawet się nie całował. Wstydzi się tego i obwinia. Ale bardzo pragnie poznać kobietę i iść razem do łóżka. Ale nie chce, bo się boi, że ona się go zapyta dlaczego nigdy z żadną nie był. Co może jej powiedzieć, skoro tak się tego wstydzi i obwinia za to? Sensowne widzi tylko kłamać lub liczyć, że ona się nie zapyta, nie zauważy tego. A przecież zauważy, bo ten mężczyzna ani nie będzie pewny siebie w seksie, ani nawet w pocałunkach i rozmowie. Więc woli się opierać i nie podrywać. I tylko pragnie. Gdzie jest błąd? W braku akceptacji dotychczasowej sytuacji oraz siebie. I oczywiście zwalanie odpowiedzialności na kobietę – bo ona coś powie, bo ona zareaguje, bo ona osądzi. Ale boimy się tylko tych osądów, które już mamy sami dla siebie. No chyba, że kleimy się do wszystkich jak leci – kolekcjonujemy je jak niektórzy znaczki.
Podkreślę fundament – opieramy się nie tylko temu, co uznaliśmy za złe, niezależnie jakim to jest; ale opieramy się też temu, co uznaliśmy za dobre, też niezależnie jakim to jest. Bo np. możemy uważać, że nie zasługujemy na to lub sobie nie poradzimy, by to utrzymać.
Należy uwalniać opór zarówno do posiadania jak i straty. Do tego co pozytywne jak i tego co negatywne.
Ludzie żyją tak oczarowani mentalnym bełkotem, że uważają nawet, że jak odpuszczą opór przed czymś, to się to magicznie w ich życiu wydarzy! Np. jak przestaną trzymać się koszulki, czyli opierać jej stracie, to ona nagle zniknie! No średniowieczne zabobony, zgadza się? A jednak dla miliardów ludzi to nadal norma. Niech mi ktoś wyjaśni – dlaczego zmiana uczuć miałaby jakkolwiek wpłynąć na świat – np. na to co masz?
Fundament zrozumienia – najlepsze (czy w ogóle dobre) decyzje podejmujemy w stanie spokoju. A spokój uzyskamy odklejając się od oporu. Sam fakt odpuszczenia oporu nie powoduje, że nagle coś nas samo przyciągnie w kierunku czegoś, czego nie chcemy robić – to wyciągnie macki w naszą stronę jak jakaś tajemna, zła ośmiornica. Pamiętaj – emocje to jedno, decyzje to drugie. Oddzielaj jedno od drugiego!
Przed chwilą zasłyszałem w rozmowie – “no muszę to zrobić ale mi się nie chce”.
Ta niechęć to właśnie efekt tego “muszę”. Najpierw uznajemy, że musimy, zaczynamy się opierać, czego nawet nie jesteśmy świadomi, a następnie mówimy “nie chce mi się”. I w tym tkwimy. Zaczynamy się szamotać, męczyć, co powoduje, że niechęć rośnie, a energia maleje. Trudno jest być szczęśliwym w jakichkolwiek okolicznościach żyjąc w ten sposób, zgadza się?
Dlatego – raz jeszcze – to są drogi. Nie można sobie fantazjować, że nimi idziemy, gdy tak nie jest. Szczęście wymaga od nas odważnego i uczciwego przyglądania się temu jak naprawdę żyjemy. Tego nie można oszukać. Tak jak nie możemy oszukać, że umyliśmy zęby. Dobra, możemy okłamać bliskich ale konsekwencji nie unikniemy i zęby się nam popsują.
Tym przecież jest tzw. “nuda” – oporem wobec tego, co mamy. Ani nie zmieniamy tego, bo się opieramy, ani też nie akceptujemy tego, co mamy i robimy. Dlatego doświadczamy tzw. “nudy” – braku energii, braku radości, braku spokoju, braku szczęścia. Niektórzy mówią tak – “wszystko mnie nudzi”. Nie, nic nie może Cię nudzić, bo nic nie podejmuje decyzji za Ciebie, ani nic nie doświadcza konsekwencji tych decyzji za Ciebie.
I szczęścia też nic Ci nie da. Zewnętrzne okoliczności mogą co najwyżej stanowić odpowiedni pretekst, by zrezygnować z oporu i wybrać szczęście. Ale same z siebie go nie dadzą.
Jeśli kogoś nienawidzisz ale to ukrywasz, usprawiedliwiasz – nienawiść będzie rosła, a szczęście będzie poza Twoim zasięgiem. Aż w pełni nie zaakceptujesz nienawiści i uwolnisz jej energię. A następnie odpuść opór przed wybaczeniem, akceptacją i miłością.
Dlatego – wybierz drogę i zacznij nią iść każdego dnia, każdej chwili, bez wyjątku.
13. Podejmij decyzję zamiast tylko mieć nadzieję. Zapisz swoje cele dla tego życia. Niech jednym będzie “być szczęśliwym/szczęśliwą niezależnie co się stanie”. Bądź zadowolony/a z kierunku życia. Bądź wspierający/a dla innych lub Oświecenia – a nie dla tego jak daleko jesteś na ścieżce, ponieważ nikt nie może być tego pewien. To gdzie jesteś jest rezultatem Twoich decyzji, więc nikogo nie możesz za to winić. Nie ważne w jaką stronę pójdziesz, tam też istnieje ryzyko. Życie to sekwencja ról.
Ta droga jest obszerna. Rozbijemy ją na części.
Ad. Podejmij decyzję zamiast tylko mieć nadzieję.
Tego nie rozumie większość ludzi. Powszechnie uważa się, że chcenie, pragnienie, fantazjowanie, a nawet “posiadanie nadziei” jest tożsame z robieniem, z konstruktywnym działaniem i decyzją. Tak NIE jest. To również nie jest wymagane do realizacji czegokolwiek; przykład – masy ludzi nie chcą chodzić do pracy, a chodzą. Jak widzisz – chcenie nie jest do tego potrzebne. Dlatego też opór – niechęć – jest tak dziecinnym usprawiedliwieniem. Bo skoro wiesz, że i tak powinieneś/powinnaś chodzić do pracy, to rób to chętnie.
Ponieważ ludzie w większości żyją zahipnotyzowani mentalnym bełkotem, nigdy nie podejmą ani żadnej decyzji, ani nie będą mieli ochoty, by zrobić coś nowego, szczególnie niekomfortowego. I zazwyczaj “brak nadziei” staje się tylko wygodnym wytłumaczeniem dla nie podejmowania decyzji.
Gdyby posłuchać dowolnego człowieka, który odniósł jakikolwiek znaczący sukces – zawsze mówią, by wszystko planować i odważnie, chętnie, uczciwie, spokojnie realizować. NIE PRAGNĄĆ! Ty to co pragniesz masz przekuć w racjonalny cel z konkretną drogą – krokami! A nie pragnąć. Pragnienia masz się pozbyć jak balastu!
Więc – jeśli czegoś CHCESZ, to to WYBIERZ i PODEJMIJ DZIAŁANIE. Rola chcenia kończy się wraz z wyborem i podjętym działaniem. Potem pierwsze skrzypce ma grać już wtedy rozsądek, nie pragnienie.
Wyłącznym źródłem zasilania ponad 80% ludzkości są emocje – od winy, po strach, gniew i dumę. Tym samym ludzie nie podejmują decyzji, tylko zwlekają lub kierują się emocjami ale nie z intencją realizacji celu, tylko z intencją dalszego emocjonowania się. Bo podjęcie decyzji najczęściej wymaga odklejenia się od emocjonowania. Kierowanie się emocjami doprowadzi nas co najwyżej do tej samej emocji – chcenie do chcenia, frustracja do frustracji, lęk do lęku, wina/obwinianie do winy/obwiniania, etc.
Przykład – masa klientów pisała mi, że nie chcą realizować celów, bo gdy je zrealizują, to już nie będą mieli czego pragnąć i pozostaną wtedy apatyczni. Ciekawe, prawda?
Czy ktoś może podzielić się choć jednym wyjątkiem – czy np. dzięki frustracji dokonał czegoś? Dzięki martwieniu się przestał się martwić? Jaki problem rozwiązaliśmy emocjonowaniem się?
A też niewykluczone, że będzie gorzej – gniewanie doprowadzi do frustracji, frustracja do smutku, smutek do bezsilności, a bezsilność do winy i wstydu. A potem co? “Nie mam nadziei na poprawę, ani na lepsze życie”. No to trzeba przestać walić głową w ścianę i dziwić się, że głowa boli, a ściana stoi.
Ludzie nawet setki razy robią to samo i tylko “mają nadzieję” – że np. coś się w końcu samo zmieni lub że po raz kolejny zrobią to samo i w końcu będzie inny rezultat. Tak postępują m.in. ludzie poświęcający się – liczą, że w końcu coś w świecie się nad nimi ulituje i odpłaci im za to całe, ogromne poświęcenie. Nigdy tak nie było i nie będzie. I nie powinno być.
Nadzieja najczęściej to tylko pragnienie. A pragnienie nie prowadzi do realizacji celów, bo to emocja. Kierowanie się emocjami nie jest konstruktywne. I właśnie dlatego tak wiele osób to wybiera – bo mają “poczucie”, że coś robią ale nie osiągają niczego nowego. I co im to daje? Poczucie bezpieczeństwa oraz poczucie kontroli. Ale widzisz – to tylko uczucia. Nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Uczucia nie zaprowadzą nas dalej niż uczucia. Tak jak samo+poczucie to przecież samo+uczucie. Nic więcej. Ale właśnie tego ludzie chcą – cały czas coś czują, czyli mają energię. Bo nie wiedzą, że można żyć inaczej – kolosalnie lepiej.
To jest też jeden z głównych problemów uzależnionych – uważają, że skoro po obejrzeniu porno czy wypiciu wódki zmieniło się ich “samo+poczucie” na pozornie lepsze, to jest lepiej. A przecież jest zupełnie odwrotnie – nic nie zmieniło się na lepsze, a jeszcze jest gorzej. Ale to dla człowieka nie ma znaczenia, bo nie doświadcza nieprzyjemnej emocji. Widzisz jakie absurdalne jest opieranie wszystkiego o emocje?
Jeśli uważasz, że to “samo” w samopoczuciu dotyczy Ciebie, to się mylisz. To dotyczy uczuć. A Ty nie jesteś uczuciami. Dlatego zalecam też, byś przestał(a) mówić – “czuję się XYZ”. Bo to co czujesz nie ma nic wspólnego z Tobą i nigdy nie miało. Ew. możesz czuć zapach potu swojego ciała. Ale pot to też nie Ty.
Jednocześnie emocji nie wolno wypierać, ani demonizować, ani nadymać. Tylko uwalniać. A życie opierać o rozsądek, spokój, odwagę. Jeśli wiesz, że masz coś do zrobienia, rób to chętnie. Nie graj ofiary, nie wmawiaj sobie “muszę to zrobić”, bo nic nie musisz. Nic.
Ludzie np. biorą udział w Programie WoP i tylko mają nadzieję. A nie podjęli decyzji o wyzdrowieniu. Tylko liczą, że coś się samo zrobi – np. znajdą jakieś tajemnice, które same z siebie magicznie coś uczynią – m.in. dlatego wielu po zakupie WoP od razu otwiera ostatni Moduł. Ale jak poszli do szkoły, to nie kupili podręczników z ostatniej klasy, tylko z pierwszej, prawda?
Tak nie będzie – nie czekają żadne tajemnice. Lub biorą udział w WoP, na moment czują się lepiej i od razu, gdy już doświadczają bardziej pozytywnego odczucia, przestają cokolwiek robić/cokolwiek zmieniać.
Co pokazuje jak uwalniające jest PODEJMOWANIE DECYZJI. Ale też jeśli decyzje oprzemy o stan emocjonalny, to te decyzje zawsze będą błędne.
Niejeden klient pisał mi, że miał nadzieję, że WoP zmieni coś za niego/nią. Lub że ja zrobię wszystko za tę osobę. To jakby liczyli, że trener na siłowni wykona ćwiczenia dla nich za nich. Pamiętaj – mama może odkurzyć Twój pokój za Ciebie ale jeśli Ty nie zaczniesz tego robić chętnie i regularnie, to w dorosłym życiu będziesz żyć w syfie.
A jak już jesteś osobą dorosłą i żyjesz w syfie, to odpuść opór przed porządkiem, odklej się od winy – żadnego “muszę” – i zacznij to robić CHĘTNIE – “Chcę!”
Jest jeszcze jedna, kolosalnie krytyczna WADA nadziei – ludzie ufają, pokładają nadzieję w wiedzę, informacje, etc. A robią to często z intencją unikania osobistego doświadczenia. Zauważmy jaka to jest solidna kłoda rzucona sobie pod nogi – “Mam nadzieję, że wyzdrowieję dzięki WoP”. To się wydaje pozornie dobre. Ale czy takim jest? A co jeśli będą problemy? A co jeśli okaże się, że jest temat, za który się tak obwiniamy, że uważamy, że zasługujemy na cierpienie? Poza tym – gdzie w tym zdaniu są te wszystkie punkty zapalne, po których stwierdzimy, że nie wyzdrowieliśmy, bo nie chcieliśmy się zająć tym zagadnieniem? To wszystko jest przecież ukryte. Bo ile to jest dni, kiedy coś stwierdzimy – 30? 90? A może jakieś wyjątkowo nieprzyjemne uczucie – jak się pojawi, to od razu uznajemy, że to koniec?
Lub “mam nadzieję, że WoP mi pomoże”. Co to znaczy “pomoże”? Jak my widzimy swój problem? Bo jak człowiek zakłada, że problem leży w samej pornografii, to się szybko rozczaruje. Tak nie jest. I bardzo możliwe, że WoP już na starcie dotknie wrażliwych punktów – np. obwiniania się za błędy – czyli tego, czego tak właśnie nie chcemy nawet widzieć, że oglądamy porno czy pijemy, by pozostać nieświadomymi.
Jak przekujesz tę nadzieję na cokolwiek konstruktywnego? Poza tym co to jest ta nadzieja? Kiedy/gdzie się zaczyna, a kiedy/gdzie kończy? To jest jakiś skończony zasób? Co go zużywa, a co uzupełnia? Kto się nad tym zastanawiał? “Mam nadzieję” – czyli co tak właściwie masz? Na pewno to masz czy tylko czegoś doświadczasz? A jak się skończy lub zmieni – co wtedy?
Ad. Zapisz swoje cele dla tego życia.
Praktycznie non stop słyszę – “nie wiem po co żyję”, “nie wiem co mam w życiu robić”, “nie wiem co jest moim życiowym celem/powołaniem”, etc. Zadajemy sobie takie pytania jakby miała istnieć na nie odpowiedź. Czy istnieje? Tylko w kontekście najszerszym. Planeta ta w swojej naturze przypomina to, co religia określa “Czyśćcem”. Cała reszta nie ma znaczenia ALE stanowi ważne narzędzia i doświadczenia na naszej drodze ewolucji – naszym rozwoju duchowym (i każdym innym). Pewien mądry człowiek powiedział – “To co robimy nie ma znaczenia ale bardzo ważne jest, byśmy to robili”. :)
Dlaczego o tym mówię? Bo to bardzo łatwo sprawdzić, że to faktycznie Czyściec – wystarczy zmienić siebie wobec jakiejś kwestii i ta kwestia zmieni się dla nas. Ale ludzie zamiast tego kwestie demonizują, osądzają, opierają się, grają ofiarę, unikają, wycofują się i liczą, że ta kwestia zmieni się sama lub ktoś ją zmieni dla nich. Dlatego ich doświadczenia nie ulegają zmianie, a jeśli ulegają to na gorsze. Dlatego niejeden już Ziemię uznał za piekło. Tak na marginesie – religia też wyjaśnia, że do Czyśćca trafia się za dobre uczynki, nie złe. A tak naprawdę nie trafia, tylko się to wybiera. Nikt nie kuje naszego losu za nas.
Wszystko co uznamy za ważne, znaczące, mające sens – to nasz wybór. Nie ma tu żadnej tajemnicy, którą musisz odkryć, po której będzie “i wszyscy żyli długo i szczęśliwie” jak w baśniach dla dzieci. Masz wolną wolę, co też podkreśla każda religia. Nie ma żadnej predestynacji, żadnego losu; ani nie można przewidzieć przyszłości, bo stanowi ona sumę wszystkich decyzji przeszłych oraz podjętych w tym momencie, wszystkich intencji, wszystkich konsekwencji, etc. Gdyby przyszłość była z góry zapisana, to wolna wola, ani tworzenie, ani ewolucja nie miałyby sensu. Bo to by znaczyło, że niezależnie ile wysiłku uczciwie włożysz w jakieś działanie lub będziesz leżeć z piwem przed telewizorem, to Twój los będzie taki sam. Tak nie jest i są na to miliardy dowodów. Jeśli ktoś wierzy, że jest inaczej – zalecam kubeł zimnej wody wylać sobie na głowę i w te pędy lecieć na terapię.
Dlatego też WYBÓR swoich celów – im bardziej rozsądnych, tym lepiej – jest bardzo, bardzo istotny. Bo Twoje życie to Twoja odpowiedzialność. Co z nim zrobisz – tylko Ty o tym decydujesz. Ale pamiętaj – żyjesz w świecie, który wymaga odpowiedzialności i rozsądku ale jednak uwielbia się taplać w emocjonalności jak świnka w błotku. Nawet znamienite jakości, jak ogromny poziom dojrzałości – Miłość – w religii nazywany Zbawieniem (co pokazuje jak ważny jest i powinien stanowić cel każdego człowieka) – mylony jest z emocjami i myślami. Ludzie uważają, że jak kogoś pożądają i mają non stop pełno myśli o danej osobie, to tę osobę kochają. Tak w 99,9% przypadkach nie jest. Człowiek kochający jest pełen radości i spokoju. Osoba zakochana i oczarowana najczęściej jest od tego kolosalnie daleka. Co więcej – jej intencją nie jest dobro tej osoby, tylko jej posiadanie, kontrola i dojenie z jej obecności poczucia wartości, znaczenia i sensu. Ew. “dobro” tej osoby to tylko takie zachowania wobec niej, by ją przy nas zatrzymać. Co też zupełnie neguje miłość, bo wynika z jej braku.
Pierwsze kroki miłości to odwaga. I wie to każdy chłopiec, który aby w ogóle umówić się z dziewczyną na randkę, musiał wykazać się odwagą. Bez odwagi nie byłoby potencjału do reszty przyjemności. Np. otwierania się, szczerości, radości z dzielenia się codziennością. A nawet wspólnego spaceru.
Poza Tobą żyje tu masa innych istot – ludzi, zwierząt, roślin. Niegdyś nieuwzględnianie ich dobra, to była norma. Zabijanie się to była rozrywka, ludzie tego chcieli, bez tego się nudzili. Dziś w dużej ilości miejsc stanowi to już przestępstwo, za które możemy zostać pozbawieni wolności, a nawet życia. Co to oznacza – ludzkość ewoluuje i to co niegdyś było dopuszczalne, dzisiaj już takim nie jest. Oczywiście daleko nie u wszystkich. A w telewizji cały czas dominują filmy pełne przemocy, zabijania się, nawet sadystycznych mordów. Reżyserzy filmowi w bardzo niskiej świadomości potrafią przedstawić najbardziej sadystyczną scenę przemocy w taki sposób, że człowiek się z tego śmieje. Nawet nie dostrzegamy szaleństwa. Bo skoro się śmiejemy i czujemy dobrze, to wszystko jest dobrze i ten reżyser musi być geniuszem, tak? Człowiek uzależniony wie, że tak nie jest – to kolosalna pułapka. Ale znowu – kleimy się do emocji jak miś do miodu. Jak “krówka mordoklejka” do podniebienia.
Życie ma wiele przejawów – od oczywistego – fizycznego, po coraz mniej rozumiane – mentalny, emocjonalny, duchowy. Twoje cele również powinny je uwzględniać. No bo jeśli zachorujesz, to idziesz do mechanika? Czy może do kucharza? Wielu idzie do księdza…
Żyj rozsądnie. Nie mieszaj poziomów i zawsze rozsądnie uwzględniaj każdy.
Niech to zapisanie celów będzie wewnętrzną, konstruktywną pracą. Zacznij mierzyć się i zmierz z tym, co jest nieuświadomione i stoi na drodze realizacji tych celów. Na pewno opór ale i przywiązanie; lęk. Co jeszcze? Zacznij to ujawniać i się z tym rozprawiać. Jeśli nie wiesz jak, napisz.
Zapisanie celów daje również taki efekt, że “wychodzisz z umysłu” i cel widzą już Twoje oczy; a gdy go odczytasz na głos, dochodzą jeszcze zmysły mowy i słuchu. Pojawia się coś w rodzaju koncentracji. A wielu opiera się i boi tak bardzo, że nawet nie zapisują swoich celów. Nawet nie chcą czegokolwiek zaplanować. Zaś to co nazywają myśleniem jest tylko chaotyczną mentalizacją bez ładu i składu. Jeśli chcesz pomyśleć konstruktywnie, to przemyśl jak ma wyglądać ostatni krok oraz pierwszy. Gdy precyzyjnie opiszesz metę, automatycznie stanie się jasne, co możesz zrobić jako pierwsze, by tę metę osiągnąć.
Zauważ – gdy planujesz wakacje czy urlop, najpierw szukasz celu podróży – np. podróż nad morze. Potem szukasz hotelu, etc. I dopiero na końcu ustalasz jak się tam dostaniesz, zgadza się? Bo wiedząc gdzie chcesz dojechać, samo z siebie ukaże Ci jakie drogi i środki są odpowiednie, a jakie nie. No bo czy ktokolwiek planuje urlop – “Dobra, to pojadę 389 kilometrów na zachód i to co tam zastanę – tak spędzę swój urlop” – na kamieniu, snopku siana, w szczerym polu, na drzewie lub domu zupełnie obcego człowieka?
Większość dlatego w ogóle nie zdrowieje z uzależnienia, a nawet nie ma minimalnej, realnej poprawy, bo nie rozumie w ogóle co to jest uzależnienie. Nie wiedzą więc jakie drogi do zdrowia są odpowiednie, a które nie. Dlatego tak popularny jest np. ten cały “nofap”. Tylko dlatego, bo niecały 1% ludzi zdrowieje z grubych milionów rzekomo “dzięki” nofap, nie oznacza, że jest to dobre. Tak naprawdę zdrowieją dzięki temu co zrobili w trakcie nieoglądania pornografii, a nie dzięki samemu nieoglądaniu.
Ad. Niech jednym będzie “być szczęśliwym/szczęśliwą niezależnie co się stanie”.
Widzisz? Dr Hawkins mówi, by to był Twój cel. Co to oznacza? Że to coś, co powinieneś/powinnaś wybierać, gdy pojawia się pokusa wyboru czegoś innego (i gdy się nie pojawi). Zapisz sobie to. WYBIERZ to. Jeśli tego nie wybierzesz, to co wybierzesz zamiast tego? To co zawsze – np. narzekanie, biadolenie, granie ofiary, etc. Tego nie wybieraj. :)
Pamiętaj – to, że np. przeze 30 lat i całe znane Ci życie, doświadczasz napięcia, bólu, lęku, frustracji, poczucia braków, etc. – to NIE oznacza, że wybór szczęścia, zadowolenia i spokoju jest trudny. Wcale nie.
Masie ludzi zadałem pytanie – “Dlaczego tylko to co negatywne jest tak łatwo wybrać, a to co pozytywne – trudno? Nigdy nie było to dla ciebie podejrzane?” Tylko pewna część z osób, które usłyszały to pytanie zastanowiło się nad tym.
Ta część drogi również mówi – szczęście jest niezależne od świata zewnętrznego (czyli też nie wynika ze świata zewnętrznego). Bo emocjonalność to konsekwencja Twojej percepcji zewnętrznego świata. Tym samym – jeśli zrezygnujesz z osądzania i wartościowania, wobec dowolnego zdarzenia pozostaniesz spokojny/a. A wtedy wybór szczęścia będzie najprostszą decyzją.
Jeśli ta decyzja nie będzie Ci się wydawać prosta i oczywista, to znaczy, że masz korzyści z innej decyzji – np. wolisz osądzać, doić poczucie dumy z np. tego osądzania. Pamiętaj – osoba osądzająca nie może być szczęśliwa. Tak jak nie możesz jeść gorzkiego i liczyć, że smakować będziesz słodkie. Duma, że kogoś osądziłeś/aś jako idiotę to nie szczęście.
Tak jak mówiłem wcześniej – jeśli nie określisz precyzyjnie swojego celu, to go prawie na pewno nie osiągniesz. Każdej sekundy podejmujesz zapewne setki decyzji. I bez świadomości, że to robisz, z jakimi intencjami i co naprawdę próbujesz osiągnąć, osiągasz niewiele, bo się miotasz; być może w ogóle nie idziesz w żadnym kierunku. Bo o to chodzi. Gdyż się opierasz i boisz.
Dopóki lęk i opór nie staną się świadome, będą Tobą rządzić.
A opór to nie uczucie, tylko wybór.
Masa ludzi, gdy słyszą, że coś powinni zaakceptować, to zaczynają się zmagać, próbują to zrobić na siłę. Ale “zaakceptuj” oznacza “porzuć opór i osądzanie”. Czyli trzeba przede wszystkim stać się świadomym oporu oraz osądów. A nie próbować wyczarować z powietrza tę ezoteryczną akceptację.
Jeśli się opierasz, to oznacza to, że na drodze stoi coś nieuświadomionego. Ujawnisz to tylko przekraczając to, co się powszechnie i błędnie nazywa “strefą komfortu”. Trzeba zmierzyć się z lękiem. Nie ma innej możliwości. I lęk trzeba odpuścić na rzecz bardziej znamienitej jakości. Zalecam odwagę. A odwaga to np. szczerość.
Większość ludzi mówiących “nie wiem czego chcę w życiu” tak naprawdę wie to, tylko się tego boi, wstydzi i obwinia za te marzenia. Więc tylko chcą, pragną ale nie podejmują działań prowadzących do realizacji tych pragnień.
Ad. Bądź zadowolony/a z kierunku życia.
Widzenie życia jako “tego jednego”, o którym sądzisz, że jesteś go świadomy/a, to kolosalny błąd. Życie jest wieczne i nieśmiertelne – nie podlega śmierci, ani końcowi. Tym samym niezależnie jak “w tyle” może Ci się wydawać, że jesteś w porównaniu do kogokolwiek – spokojnie. Przed Tobą wieczność/następny dzień. Zadbaj o chwilę obecną, a wieczność/dzień następny zadba sam(a) o siebie.
Żyj jednym dniem naraz. Wybieraj zadowolenie – sam fakt, że czytasz te informacje to już niemały plus! Oczywiście kluczowe jest co z tym zrobisz – o ile cokolwiek wspierającego dla siebie.
Zauważ – jeśli wybierzesz zadowolenie teraz, to automatycznie wybrałeś/aś je dla przyszłości. Zgadza się? A jeśli będziesz zwlekać, to nie wybierzesz tego nigdy.
Te porady mają zastosowanie zarówno dla osoby, która przyjmie, że życie jest wieczne jak i dla osoby, która sądzi, że moment śmierci ciała kończy całą “zabawę”. ;)
Możesz być zadowolony/a z życia, bo życie wspiera życie. Gdy Ty zaczniesz wspierać życie, życie będzie wspierać Ciebie. Więc rozpoznaj co życia nie wspiera – np. martwienie się, obwinianie, użalanie, etc. Zostawiaj to za sobą. Odklej się od tego. Wybierz zadowolenie. Wybierz odwagę. Zaplanuj to życie i zacznij to realizować. Rozwijaj się. Nie tylko chomikuj informacje. Poddawaj opór, poddawaj przywiązanie, przekraczaj poziomy świadomości. Nie ważne czy masz 18 lat, czy już 60.
Ty możesz nie mieć szerszej perspektywy ale ja ją mam – bo gdy dokładnie takie same argumenty słyszę od 20-latka, 40-latka i 60-latka, to wiem, że to tylko usprawiedliwianie się. “Mam już 20 lat, w tym wieku moi rówieśnicy już mieli przynajmniej po jednym związku, a ja nie”. To samo mówił mi 40-50-latek i 60-kilkulatek.
Nie pozwól się sobie zahipnotyzować mentalnym bełkotem, któremu ulega wielu – że jak porzucisz zamartwianie i już będziesz zadowolony/a, to nie będziesz mieć motywacji, by cokolwiek osiągnąć. Wręcz przeciwnie! Zadowolenie z chwili obecnej zawiera pragnienie dalszej eksploracji, bo mówisz wszystkiemu co pozytywne – “tak!” A im bardziej będziesz pozytywny/a dla innych, tym więcej drzwi otworzy się przed Tobą. I coraz lepiej przesiewasz to co faktycznie pozytywne od tego, co negatywne lub podaje się jako pozytywne.
Niech mi ktoś odpowie – po co fantazjujemy, chcemy i pragniemy? Po co nam to? Dlaczego to robimy?
Zauważ też – jest masa ludzi przystojnych, bogatych, zdrowych, którzy nie są zadowoleni ze swojego życia! Gdy zobaczą osobę zadowoloną, szczególnie mniej majętną, urodziwą czy popularną od nich, od razu zaczną się pytać Cię jak Ty to robisz!
Ludzie radością leczyli się z paraliżu ciała, wyzdrowienie z którego w oczach lekarzy było niemożliwe! Bo zadowolenie to energia życiowa. A życie wspiera życie. Widziałeś/aś kiedyś człowieka, który się śmieje i jest apatyczny? To niemożliwe. Apatia to negowanie życia. Śmiech to celebracja życia. Jedną z cech wspólnych morderców jest brak poczucia humoru. Bo poczucie humoru jest boskie. Co oznacza – jest przejawem Życia. Nawet w siedmiu grzechach głównych religia wymienia apatię.
Uprzedzę pytanie – “A z czego mam się cieszyć, skoro…” – to nie ma znaczenia. Radość to wybór. Najwyraźniej wolisz wartościować i osądzać, to co istnieje dla Ciebie po wielokropku, niż doświadczać radości. Ok. Byle tylko to był świadomy wybór.
Ad. Bądź wspierający/a dla innych lub Oświecenia – a nie dla tego jak daleko jest(eś) na ścieżce, ponieważ nikt nie może być tego pewien.
Nie ważne w jakim miejscu jesteś, w jakiej sytuacji. Wybierz wspieranie siebie. Wybierz zadowolenie. Nawet gdy zaczniesz nawijać – “A z czego tu być zadowolonym/zadowoloną!?” – niezależnie jaka litania smuteczków się po tym posypie, możesz WYBRAĆ zadowolenie. Bo narzekanie to też Twój wybór.
Odpowiednim pretekstem do zadowolenia może być DECYZJA, by wyzdrowieć z uzależnienia lub rozprawić się nareszcie i ostatecznie z jakimś zalegającym problemem – np. nareszcie zacząć podrywać kobiety, umawiać się z nimi, mieć seks, trwały związek. TYM BARDZIEJ możesz być z tego zadowolony, jeśli podjąłeś tę decyzję np. w wieku 40-tu lat.
A wyzdrowienie z uzależnienie jest to deklaracja niezwykle poważna i ważna. Gdy odpowiemy uczciwie dlaczego oglądamy porno, stanie się jasne jakimi tematami się zajmiemy w trakcie tej pracy. Ho ho!
Co to jest Oświecenie – mogę napisać tyle, że jest to najwyższe dobro każdej żyjącej istoty jak i najwyższy, najbardziej doniosły i ostateczny cel istnienia na tej planecie. Kalibracja potwierdza, że sama obecność i nauki Jezusa podniosły poziom świadomości całej ludzkości o ponad 40 punktów! Kontekst – różnica między 199, a 200 jest taka, że na 199 ludzkość się zniszczy (najprawdopodobniej w wojnie atomowej), a na 200 już nie. Tym samym oddanie się tej drodze jest też najlepszym co możemy zrobić dla wszystkich żywych istot. Nie jakieś pochody czy marsze, nie samopoświęcenie, nie pikiety, nie zakładanie kolejnych fundacji, nie rozdawnictwo, nie logiczne tłumaczenie, przekonywanie zza ambony, grożenie paluszkiem, straszenie karą. Tylko to jacy JESTEŚMY. Nasza własna ewolucja jest jak podnoszenie poziomu morza, po którym pływają wszystkie statki. To sprzyja wszystkim.
I to też bardzo łatwo przetestować – gdy naprawdę jesteśmy spokojni i akceptujący, to chociażby my rezygnujemy z pokusy, by dać komuś pretekst do ulegania frustracji. Tylko nasza obecność może być wystarczająca, by ta osoba zrezygnowała z frustrowania się na rzecz odpuszczenia. A gdy osobie sfrustrowanej zaczniemy tłumaczyć jakie błędy popełnia, etc., to tylko mocniej może się zakleszczyć we frustracji. A w domu np. nakrzyczeć na partnera/partnerkę. A potem ta druga osoba będzie bardziej biadolić w pracy, czym nakręci do biadolenia współpracowników, itd. Tylko prawdziwa pozytywność może temu zapobiec. Czyli to jacy JESTEŚMY.
Wielu klientów pisało mi, że denerwowali się na bliskich, frustrowali, tłumaczyli im na różne sposoby, próbowali kontrolować, manipulować, zmieniać siłą, bo poczytali sobie np. na tym blogu jak można żyć, a oni żyli nawet przeciwnie. I nic to nie dawało. Tylko jeszcze bardziej denerwowali swoich bliskich i nieraz osiągali efekt przeciwny – coraz mniej chcieli się zmienić. Bo to nie działa. Nigdy nie działało i nie będzie działać.
Pamiętaj – realna pomoc innym nie jest samopoświęceniem. Każdy mądry człowiek, wliczając biznesmenów, powie Ci to samo. Kalibracja – badania nad rzeczywistości – także to potwierdzają – ważne nie jest to, co robimy ale jacy JESTEŚMY. Odpowiednie działania wynikną z tego automatycznie i bez wysiłku. Więc jeśli ukryjemy, że np. uwielbiamy jeszcze nienawidzić, to nigdy nie przekroczymy nienawiści. Raz jeszcze – pierwszy krok w stronę miłości to odwaga. Czyli np. odwaga do ujawnienia, przyznania swoich negatywności oraz do ich akceptacji, wzięcia odpowiedzialności oraz decyzja, by zrezygnować z dojonej i skrywanej przyjemności z nich.
Prosty przykład – który do tej pory potwierdziła mi każda zapytana kobieta – ważne jest nie to, że dostają od nas kwiaty na dzień kobiet, tylko z jaką intencją to dostają. ŻADNA nie będzie zadowolona jeśli dostałaby piękny bukiet kwiatów ale dlatego, by “nie truła nam potem dupy, że nic nie dostała”. A ten, kto robi to z poczucia winy, kupując kwiaty może nawet mieć poczucie, że marnuje pieniądze, które mógłby wydać lepiej. Człowiek kierujący się intencją miłości, zrobi to z radością, bez poczucia straty i jego doświadczenia z obdarowaną kobietą będą pozytywne. Człowiek kierujący się negatywnością – np. poświęcaniem się – nie osiągnie pozytywnych efektów. Będą się wydawać takimi tylko pozornie.
A potem zazwyczaj odgrywany jest dramat – “ja tu ci kupiłem taki piękny bukiet kwiatów, wydałem tyyyle pieniędzy, a ty mi nawet nie dałaś buziaka, ty zła kobieto ty!” :)
Dlatego też – za realnym wspieraniem innych MUSI stać odpowiednia INTENCJA. Jest to sprawa najwyższej wagi, której nie można udawać, nie można oszukać.
Jeśli nie lubimy kupować partnerce kwiatów czy na randce stawiać obiadów – to chociaż odważnie i uczciwie to przyznajmy i bądźmy z tym INTEGRALNI. Najlepiej powiedzieć to od razu. “Taki JESTEM”. Nie każdy może to zaakceptować ale na pewno każdy doceni szczerość. Robienie tego na siłę ani nic Ci nie da, a tylko Cię będzie frustrować. Pamiętaj – każde kłamstwo powoduje, że rośnie w nas poczucie winy.
Nie jest ważne, że np. Twój znajomy jeszcze uwielbia nienawidzić. Zastanów się co dla człowieka na takim poziomie rozwoju, że jeszcze nienawiść uważa za dobrą, może być wspierające? Nie masz dawać mu pretekstów do nienawiści, ani jej usprawiedliwiać. Ale nie masz jej też nienawidzić. Wiedząc, że on to uwielbia, co możesz począć? Przemyśl to, byś Ty wobec tego mógł/mogła pozostać spokojny/spokojną.
Ad. To gdzie jesteś jest rezultatem Twoich decyzji, więc nikogo nie możesz za to winić.
Przed zrozumieniem i przyjęciem tego, ludzie zapierają się rękami i nogami. Granie ofiary i zwalanie odpowiedzialności jest ulubionym “sportem” miliardów ludzi. Szczególnie ludzi grających ofiary. Powiedz ofierze, że jest/była odpowiedzialna (przynajmniej w jakimś stopniu), to najczęstsze reakcje to zupełnie wycofanie lub gniew, a nawet nienawiść!
Bardzo częstym powodem np. przemocy domowej jest to, że np. ona wiedziała doskonale jaki był wrażliwy punkt jej partnera, a mimo to dociskała szpilę. Partner w końcu nie wytrzymał i ją uderzył czy pobił. Kto tu był tak naprawdę ofiarą? Biedna, słaba kobieta?
Podobnie w sytuacjach z np. policją. Policjant to człowiek i też ma wrażliwe punkty. Nawet najbardziej zdeterminowany, zdyscyplinowany, wyszkolony i szanujący policjant też ma granicę wrzenia. Jak ją przekroczysz, to zwalisz sobie na głowę być może nawet więzienie. A były przypadki, że policjant zastrzelił taką osobę. A potem oczywiście wielki społeczny wrzask, że policjant jest zły, a zastrzelony to ofiara. Na pewno?
Przykład z tego bloga – ludzie mi zarzucali, że ja się denerwuję, krzyczę (oczywiście na nich), bo NAPISAŁEM COŚ DUŻYMI LITERAMI, a potem dałem dużo!!!!!!!! wykrzykników. Dla ludzi w świadomości ofiary to krzyk na nich. :) A to było podkreślenie znaczenia danej informacji dla kogoś. Jak widzimy – ofiara klei się do własnych urojeń. Gra ofiarę nawet tekstu pisanego. Co pokazuje upór, narcyzm i dumę osoby grającej ofiarę – uważa, że skoro poczuła się źle, to musi być coś złego w świecie lub ze światem. Czuje się zraniona, zawstydzona… ok ale to tylko jej wybór. Co rzuca cień podejrzenia, że skoro tak łatwo grać zranionego kilku wykrzykników, to tym łatwiej jest grać ofiarę jakiegoś realnego zdarzenia, zgadza się? To zawsze bardzo kuszące.
Kolejnym przykładem narcyzmu będącego rdzeniem niskiej świadomości, jest pomysł, że skoro nasze doświadczenia są negatywne, to dlatego, bo cały świat się na nas uwziął! Bo wszyscy znajomi i ludzie naokoło – no, są taaaacy uśmiechnięci! W ogóle nie mają żadnych problemów i wszystko się im udaje! :) No cały świat nie miał nic lepszego do roboty, niż tylko nieprzeliczone miliardy czynników tak dopasować, by tylko nam było źle, a reszcie dobrze. Nam na złość.
Ale nikt z nas nie jest pępkiem świata.
Dopóki nie weźmiesz odpowiedzialności – 100% odpowiedzialności – za swoje życie, to każda taka szalona myśl będzie dla Ciebie kusząca, by się jej złapać i się nią usprawiedliwiać. To jakby złamać rękę i nigdy nie uzdrowić jej, bo wolimy używać złamania jako usprawiedliwienia, by np. nie pracować. Jest przecież niemało ludzi, którzy chętnie robią sobie krzywdę, by próbować uzyskać odszkodowanie. Zamiast się rozwinąć, uczciwie pracować – wolą się krzywdzić, by wykiwać system.
Pamiętaj, że umysł to narzędzie, którego automatyczną, samoistną funkcją jest racjonalizacja emocjonalności i wymyślenie dla niej kontekstu. Poziom absurdalności akrobacji jak ludzie tłumaczą sobie swoje urojenia jest często absurdalny sam w sobie. Ale to tylko 1% pracy umysłu. Pozostałe 99% to kompletny, totalny pokój i radość istnienia.
Jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, by człowiek uważający się za ofiarę, gdy usłyszał, że jest/był odpowiedzialny, zapytał co to znaczy, jak to się przekłada na jego dobro, na poprawę swojego losu, etc. Zamiast tego są dwie zwierzęce reakcje – ucieczka lub walka. Żadna nie jest konstruktywna. Żadna nie jest wskazana. Bo żadna nie prowadzi do poprawy.
Niemniej możemy wtedy dostrzec – słyszymy o czymś, co może nam realnie pomóc, a reagujemy winą, smutkiem czy gniewem. Co też pokazuje, że nasz los jest konsekwencją naszych wyborów. Jednak nigdy nie mieliśmy świadomości, że być może kolosalna większość z nich wcale nie była pozytywna, jak nam się wydawało. Przypomnę fundamentalną prawdę –
jako ludzie nie mamy możliwości odróżnienia prawdy od fałszu.
A jeszcze człowiekowi w niskiej świadomości wydaje się, że skoro poczuł się dumnie lub wkurzył na kogoś, to ta druga osoba musi być zła lub robić coś złego. Bo tak wygląda nietrzeźwość bazująca wszystko na emocjonalności, której też człowiek zupełnie nie rozumie i ma ten obszar ogromnie zaniedbany.
Człowiek w niskiej świadomości w większości za dobre uważa to co złe, a za złe – to co dobre.
Niemniej – nasze reakcje to przecież nasz wybór.
Zauważ – mówimy o drogach do szczęścia. Właśnie przeczytałeś/aś, że to gdzie jesteś to rezultat Twoich decyzji i nikogo nie możesz za nie winić. O winie tłukę od lat. Więc jeśli mimo to postanowisz kogokolwiek obwinić – kto to wybrał? Kto odrzucił szczęście na rzecz obwiniania? Masa ludzi po przeczytaniu tego zawstydzi się lub obwinią siebie za to, że obwinili innych! :)
Przeczytaj ten punkt raz jeszcze – “(…) NIKOGO nie możesz za to winić”. Siebie również nie obwiniaj.
Ad. Nie ważne w jaką stronę pójdziesz, tam też istnieje ryzyko.
Zacznijmy od tego – większość ludzi niemal wszystko bazuje na emocjach. Więc gdy np. czują strach, to od razu uważają, że to na co wyprojektowali strach – jest złe. A gdy przestaną czuć strach – np. wytłumiając go pornografią, uważają, że już jest dobrze. Bo np. uniknęli jakiegoś niebezpieczeństwa – czyli pornografia musi być dobra. Bo osiągnęli inny – lepszy stan – “dzięki” niej. Wchodzą w paszczę lwa sądząc, że tam jest bezpiecznie przed lwem. Albo wlewamy w siebie truciznę – alkohol – uważając, że to nam pomaga! “Pomaga się odstresować”.
Tu mówimy o całkowicie negatywnym spektrum rzeczywistości – o świadomości niesprzyjającej życiu. Bo zazwyczaj cały świat i życie uważamy za złe, straszne, tragiczne. Tylko dlatego coś tak zdradliwego i destruktywnego jak porno uważamy za dobre. Dlatego większość ludzi nie “wychodzi z uzależnienia”. Bo by to oznaczyło, że mają wyjść do tego złego, straszliwego, tragicznego świata/życia. Dlatego nie chcą.
A w spektrum pozytywnym także nigdy nie będziemy wolni od pokus, niebezpieczeństw i pułapek. Przykład – jeśli przywiążesz się do lepszego samopoczucia i będziesz opierać zmianie na gorsze, to np. podczas choroby będziesz cierpieć (szczególnie, gdy uznasz, że źródłem doświadczanego przez opór bólu jest sama choroba) i używki staną się znowu kuszące. Możesz dodatkowo zacząć rozpaczać, co takiego złego zrobiłeś/aż, że znowu jest tak źle, itd. Albo człowiek wmówił sobie, że jest dobry, a tu nagle ktoś mu zajechał drogę, posypała się litania i nagle wielki wstyd – “Ja taki dobry/taka dobra, a używam takiego słownictwa!?”
Przecież to jeden z fundamentalnych problemów ludzi religijnych – np. uznali myśli o seksie za grzeszne i po każdej takiej myśli “czują się” źli, brudni, grzeszni i lecą do spowiedzi wstydząc się i obwiniając. A większość i tak to wypiera, ukrywa, zaś poczucie winy w nich rośnie. No – człowiek taaaaaaaaaaki oddany Bogu, a tu się okazuje, że cały dzień nie myśli o niczym innym, tylko o córce sąsiadki. :) W piekiełku musi być specjalny kocioł dla takiego złego człowieka! ;)
Zauważmy – to co czują to efekt percepcji. Więc najpierw sami uznali się za złych, brudnych, grzesznych – sama religia to wmawia. Tak samo widzą myśli i emocje. Bo ludzie nie rozumieją nawet fundamentu religii – co to jest grzech. Co to jest grzech? Co robić z grzechem? Czy ktoś potrafi to przedstawić na jednym, praktycznym przykładzie?
Możemy na to spojrzeć niepoprawnie – zupełnie negatywnie – że żyjemy w świecie pełnym niebezpieczeństw, pułapek i pokus. Ale jednocześnie widzimy, że dużo ludzi spokojnie daje radę i żyją szczęśliwie oraz w dostatku. Dlaczego? Bo mają fart? Bo los/Bóg im sprzyja? Bo mają lepsze geny? Nie. Ale dla człowieka nieświadomego i jeszcze żyjącego w “(nie)świętym przekonaniu”, że jest oddzielony od świata, życia, ludzi i jego racja jest najmojsza (chociażby z prostego faktu, że nie ma żadnego kontrastu dla własnych doświadczeń), to uważa, że to co czuje to FAKTY o świecie, a myśli to jeszcze tego dowody.
Ale to tak jakby sądzić, że jak czujemy zapach kwiatów to świat jest piękny, a jak czujemy spaliny z rur wydechowych, to życie jest straszne.
Dlaczego pewne osoby żyją swobodnie i dobrze? Żyją ROZSĄDNIE. Używając tematycznego określenia – żyją trzeźwo.
A trzeźwym patrzeniem na życie jest patrzenie przez pryzmat odwagi i spokoju. NIE przez pryzmat emocji. Widzenie przez pryzmat emocji nie jest trzeźwością.
Tylko rozsądek zabezpiecza (a tak naprawdę rozsądek to kolejny i bardzo ważny krok w stronę miłości). Nie zabezpieczają, jak większość ludzi nierozsądnie twierdzi – emocje, opór, martwienie się, banie czy zmaganie/walka. A przecież niektórzy niechęć do roboty i straszliwe męczenie się w pracy nazywają “ciężką pracą” i dziwią się, że im nie daje to obiecanych owoców. Bo przecież od zawsze słyszeli, że muszą “ciężko pracować” to ciężko pracują. I co? No ale nie o to chodzi. :)
Z jeszcze innej strony – nawet jeśli coś robisz sądząc, że unikasz niebezpieczeństw – np. nie wychodzisz poza “strefę komfortu”, to w tym też istnieje ryzyko! Przede wszystkim – brak zmian, nieświadomość problemów, wypieranie ich, konsekwencje, nieświadome i negatywne intencje, brak działania, z którego wynika brak rozwoju, brak świadomości, brak doświadczenia – brak wzrostu. I wiele, wiele więcej.
No jak się nie odwrócić – dupa z tyłu. ;D
Ale znowu – dla człowieka nie żyjącego rozsądnie – tylko emocje mają znaczenie. Jak nie czuje lęku lub przestał czuć lęk, to dla niego wszystko gra. I zamiast coś poprawić w swoim życiu, szuka tego, co pozwoli mu poczuć się inaczej/lepiej. Na co ostatnio wydaliśmy pieniądze i poświęciliśmy czas (co nie dotyczyłoby jedzenia, ubrań, podatków – rzeczy niezbędnych do przeżycia)? Czy na choć jedną rzecz, która nie dotyczyłaby emocji? Może być dla nas niemałym zaskoczeniem, że odpowiedzieliśmy “nie”.
Ten punkt tej drogi mówi nam, że nie powinniśmy się bać. Oraz – że każdy doświadcza problemów nawet, gdy wydaje się nam, że tak nie jest.
Co z tego wynika – należy zaakceptować, że możemy popełnić błąd, że możemy doświadczyć czegoś przykrego. TO NORMALNE ELEMENTY LUDZKIEGO ŻYCIA. Normalne i spodziewane. Nie w problemach problem, tylko w graniu ich ofiary, nadymaniu problemów, niechęci do odpowiedzialności, do ich rozwiązania, do zmian.
KAŻDY MA PROBLEMY. Ale nie każdy gra ich ofiarę.
Tylko dlatego, że my mamy jakiś problem lub kilka od wielu lat i cierpimy, nie oznacza, że są to problemy wyjątkowe, inne od reszty – gorsze, trudniejsze. Fundamentalne czynniki do rozwiązania problemów to szczerość, uczciwość, odpowiedzialność, akceptacja i intencja. Czyli to wszystko, co niewidzialne, czego nie można zbadać, udowodnić, pokazać palcem. Tylko realne efekty to dowody – jak ktoś pozornie nie ma problemów, to wcale nie musi oznaczać, że ich nie ma, tylko że ta osoba już je rozwiązała, bo to wybrała.
Jeżeli mamy jakiś trudny problem od lat, którego nie potrafimy rozwiązać:
– Jak go widzimy i interpretujemy?
– Jakie nadaliśmy mu znaczenie, wartość i sens?
– Jaki jest wobec niego nasz poziom odpowiedzialności, a jaki grania ofiary?
– Czy ten problem akceptujemy, czy raczej stawiamy opór?
– Jaką mamy wobec niego intencję?
Ludzie najbardziej efektywni nie biadolą o swoich problemach innym – dlatego mało ludzi wie, że te osoby w ogóle mają jakieś problemy. Bo oni nie dramatyzują, ani nie grają ofiary. Dlatego reszcie wydaje się, że ci, którzy żyją efektywnie, spokojnie, szczęśliwie, jakimiś magicznymi sposobami unikają problemów lub w ogóle nie mają ich.
To efekt zupełnej nieświadomości. Właśnie ludzie najbardziej szczęśliwi i spokojni rozwiązali swoje problemy. I mieli je większe, niż większość ludzi, którzy biadolą nad problemami małymi.
Teraz ważna uwaga – jeśli jesteś uzależniony/a – to nie graj bałamutnie szlachetnej ofiary wielkiego, niesprawiedliwego problemu. Przypominam – uzależnienie to efekt nieświadomego i bardzo negatywnego dla siebie życia, które prowadzimy najczęściej latami; i wcale nie chcemy przestać. To konsekwencja naszych wyborów – tysięcy na przestrzeni lat. A mówiłem, że co chroni? Rozsądek i miłość.
Dla bardzo uzależnionego rozsądne będzie pójście do grupy 12 kroków, gdzie jest energia Miłości Bezwarunkowej. Bez tego może nie być szans na poprawę. I gdy pójdziesz, to oddaj się całym sercem programowi 12 kroków. I znowu – nie bać się, że to jakiś kult czy inne szachrajstwo.
Ja wiem dobrze, że większość uzależnionych nawet nie przeczytała 12 kroków. A z 95% tych, co przeczytali, nie wdrożyli nawet jednego – pierwszego.
Niezależnie w jakim życiowym kierunku pójdziesz – to jest taka planeta, że tam też będą pokusy czy niebezpieczeństwa. Wiedząc to, trzeba zrozumieć, że unikanie tego przez np. zabarykadowanie się w domu NIE jest dobrym pomysłem, bo nie chroni. I SAMO Z SIEBIE TEŻ JEST BŁĘDEM – zagrożeniem. Bo się nie rozwiniesz, nic nie dowiesz, nie zrozumiesz, nie wzmocnisz.
Zresztą – osoba apatyczna, wiecznie zmartwiona, przestraszona, wycofana, etc. – jest najbardziej podatna na uzależnienie. Bo żyjąc w taki sposób, gdy włączy porno, to nagle wywinduje ją to na poziom pożądania, dodatkowo odetnie świadomość wstydu, winy, apatii, żalu i lęku i już w ogóle poczuje się jakby się przed nią otworzyły drzwi do nieba! W chwilę tak silnie się przywiąże, że już nigdy nie będzie chciała z tego zrezygnować. Tylko, że nie rozumie, że tego nie daje pornografia, a to od czego ucieka nadal w niej jest i rośnie – bo ta osoba jest nadal tym samym człowiekiem.
Ad. Życie to sekwencja ról.
Każde doświadczenie nas zmienia. Można rzec, że każdego dnia, a może nawet każdej godziny jesteśmy już kimś innym. Łatwo zauważyć, że wobec różnych sytuacji, okoliczności, osób, a nawet przedmiotów też jesteśmy inni. Np. z żelazkiem w ręku jesteśmy niechętni, a z kubkiem kawy jesteśmy zadowoleni.
Tym samym, odgrywamy różne role. Zależne od okoliczności. Jednak róbmy to mądrze. Koronny przykład kierunku destruktywnego – obwinianie się za błędy.
Mało ludzi rozumie, że w ogóle zaczęli widzieć i/lub rozumieć, że popełnili błąd TYLKO DLATEGO, BO go popełnili. W momencie jego popełniania wydawał się dobrym pomysłem, zgadza się? Tylko to doświadczenie – np. konsekwencji – zmieniło KONTEKST w taki sposób, że pojęliśmy lepiej lub gorzej, że nie był to dobry wybór. Obwinianie się za błędy to naiwne postępowanie zupełnie ignorujące ten fundamentalny fakt, że już jesteśmy innym człowiekiem, niż w momencie wyboru tego działania. Ale mimo to nie wybieramy wdzięczności, radości, odpowiedzialności, tylko poczucie winy. Folgujemy sobie i odrzucamy własne doświadczenia oraz naukę. Dlatego błędy powtarzamy w kółko – nawet setki razy jak uzależnieni.
Pamiętaj – szczęśliwość jest boska, emocjonalność jest zwierzęca. A jesteśmy na tej planecie, by ewoluować. Ewolucja najczęściej odbywa się stopniowo. Co oznacza, że jeśli chcesz być szczęśliwy/a, to najpierw bądź najlepszym zwierzęciem jakim możesz być. Tylko dodaj do tego branie pod uwagę dobra innych żyjących istot.
Żadne zwierzę nie obwinia się za/o to jakie jest.
Im więcej słucham o ludziach sukcesu, wliczając tych w świadomości zwierzęcej, byli oni wręcz drapieżnie skupieni na celu i odrzucali wszystko co stało na drodze. Wliczając nawet innych ludzi. Potrafili być nawet bardzo agresywni w stosunku do tych, którzy próbowali ich zdekoncentrować lub zabierali im czas.
Błędem dosłownie miliardów ludzi, a nawet całej religii, jest demonizowanie i wypieranie zwierzęcości. Bo to się wydaje tak dziecinnie – naiwnie – szlachetne – wymyślamy sobie coś/kogoś naturalnie złego i już mamy usprawiedliwioną nienawiść i walkę z tym! I już możemy unikać tego co niewygodne, czego się boimy.
Weźmy przykład uzależnienia. Ludzie totalnie nie rozumieją uzależnienia ale skoro w obiegu funkcjonuje takie określenie, to go używają i też demonizują. Walczą z tym rzekomym uzależnieniem, mówią jak bardzo jest złe. Poszerzmy więc kontekst. Gdy zrozumiesz, że uzależnienie to konsekwencja tego jak żyjesz i jak próbujesz sobie radzić z konsekwencjami takiego życia, to zrozumiesz, że nie jest to złe. “Złe” jest tylko w kontekście – np. złe, bo to życie niezdrowe i nieszczęśliwie. Złe, by realizować wzniosłe cele. Złe, by życie było swobodne i radosne. A przecież w momencie wyboru czy to pornografii, czy alkoholu, wydaje się to dobrym. Zgadza się? Ale czy jest dobre? Nie. Dobre też wydaje się tylko w pewnym kontekście – np. dobre, bo oglądając je przestajemy doświadczać stresu (co błędnie nazywamy “odstresowaniem” czy “rozładowaniem stresu”). Więc jest dobre ale tylko w porównaniu ze stresem. Dlatego dopóki nie zrozumiemy tematu stresu i go całkowicie nie rozwiążemy, to w obliczu stresu zawsze wybierzemy pornografię/alkohol. A ludzie “chcą wychodzić z uzależnienia”. Nie tędy droga.
Ale jeśli utkniemy w roli ofiary uzależnienia i walki z nim, cóż może się poprawić?
Realna walka jest dobra ale też tylko w pewnym kontekście – np. gdy faktycznie ktoś Cię atakuje – jak Rosja zaatakowała Ukrainę. Wtedy walcz. Ale przecież walczysz dla większego celu – obrony ojczyzny, swoich bliskich, wolności, walczysz przeciw realnej tyranii, despotyzmowi, egotyzmowi, megalomanii – walczysz, by chronić życie.
A teraz zastanów się na prościutkim przykładzie – jakie masz codzienne pokusy – np. zamiast uczyć się czy pracować, oglądasz godzinami głupie filmiki na Youtube? Spróbuj walczyć z tymi pokusami i powiedz mi jakie efekty to przynosi? Pokusy zniknęły? Zabiłeś/aś je? Pokonałeś/aś? Już nie wróciły? Wcale nie! Są i mają się dobrze! Co więcej – gdy wymęczysz się tym wewnętrznym zmaganiem, pokusy staną się jeszcze bardziej kuszące – jeszcze większe! Wszyscy to dobrze wiemy. Kiedy jest największa szansa na zdradę partnera/partnerki? W dużym stresie, zmęczeniu, niezadowoleniu, frustracji.
A mimo to nie rezygnujemy z tej bezsensownej “walki”. Bo tak naprawdę nie ma żadnej walki, tylko opieranie się.
Co więksi filozofowie ;) pytali się mnie – “Skoro opór jest taki zły, to dlaczego istnieje?” To tak jakby się pytali dlaczego można włożyć rękę w ogień i ją sobie straszliwie poparzyć? No dlaczego można? Bo można. Możesz w tym momencie rozbić wszystkie talerze jakie masz. Możesz. Ale czy to znaczy, że powinieneś/powinnaś?
Możesz się opierać ale czy jest to dobre? Pewnie, że jest! W pewnym kontekście opieranie się jest dla Ciebie fantastyczne! Bo opór i związane z nim konsekwencje jak napięcie i zmęczenie, to dla wielu perfekcyjne usprawiedliwienie. Albo, jak w przypadku uzależnienia, zdemonizowali coś i następnie opierają się temu. Bo np. opierają się emocji, emocja nie mija i jeszcze rośnie, człowiek zaczyna doświadczać coraz bardziej dotkliwego bólu, więc uznaje, że faktycznie ta emocja jest zła, bo boli! I tak pogrąża się w tej spirali negatywności. Bo nie rozumie własnej odpowiedzialności.
Przypominam, że nawet wykształceni i światli specjaliści jak Kelly McGonigal (psycholog, wykładowca na Uniwersytecie Stanforda), przyznali się, że pomimo specjalizacji, sami postępowali bardzo szkodliwie dla klientów właśnie demonizując czy to lęk, czy stres. Pani McGonigal wiele lat bardzo błędnie przekazywała pacjentom, że lęk jest zły. Chciała pomóc ale szkodziła. Dopiero po latach dotarło do niej, że strach wcale nie jest zły i nie należy go demonizować. Lęk “zamienia się” w stres dopiero, gdy uznamy, że jest zły i zaczniemy stawiać mu opór. Bo tym jest stres – zmaganiem, czyli oporem – z tym, co sami uznaliśmy za złe i czego nie chcemy. A to, wcale nie tak wbrew pozorom, powoduje, że to czego nie chcemy, nie tylko nie mija ale trwa i rośnie. Nie ma od tego wyjątku.
Aby coś zmienić, z czegoś zrezygnować, coś przestać wybierać –
wcale nie musisz najpierw osądzić tego jako złe.
Najczęściej właśnie zdemonizowanie tego jako złe i walka, opór z tym jest pretekstem i usprawiedliwieniem, by to nadal wybierać.
Osądzanie to nie jest rozsądek.
Albo – posiadanie racji. Dla masy ludzi “posiadanie racji”, a szczególnie udowodnienie komuś innemu swojej racji – to jak koronacja na króla. Czują wtedy najwyższą emocję – dumę. Dlatego ludzie są zakochani w swojej racji. “Moja racja jest najmojsza”. Ale szybko okazuje się, że to zniechęca innych ludzi do naszej osoby. Bardzo mało osiągniemy w życiu poprzez udowadnianie swojej racji czy próby przekonania innych, że to my mamy rację, a oni się mylą. Więc “mam rację” może wydawać się nam dobre, bo bez tego się wstydzimy; ale już w innych okolicznościach to wcale nie będzie takie dobre. Trzeba zmienić rolę. Nawet jeśli faktycznie masz rację i to co widzisz/rozumiesz będzie dobre też dla innych, to nie przekonasz do tego nikogo na siłę. Wiem to też ze swojego doświadczenia – człowiek może 20 lat niszczyć sobie życie i zdrowie uzależnieniem, a gdy ja próbuję kogokolwiek przekonać do poprawy, najczęściej nie słyszę już od tej osoby ani słowa. Stawiła opór i uciekła. Bo sama się kolosalnie osądza i w każdym słowie skierowanym do niej też się tego doszukuje. I znajduje nawet wtedy, gdy tego nie ma – szczególnie wtedy.
Dlatego też kolejna droga do szczęścia jest tak ważna – elastyczność. Wyjdź z roli osądzania się, surowego sędziego i kata dla siebie. Wybieraj role wspierające. I nie ukrywaj przed sobą negatywnych ról, które wybrałeś/aś. Bo z nich nie wyjdziesz.
14. Bądź elastyczny/a, a nie sztywny/a. Trzcina zgina się z nurtem.
Elastyczność to zmiana nas – to dostosowanie się do warunków. Gdyby trawa stawiła opór wiatrowi, to po jednej silniejszej wichurze, z Ziemi pewnie zniknęłoby 90% trawy.
Jako, że ewoluujemy ze zwierzęcości, w której nadal po uszy tkwi ponad 80% ludzkości, to możemy zrozumieć dlaczego opór wydaje się nam dobry. Szczerzymy zęby, szczekamy na innych, warczymy, drapiemy. Dla zwierzęcia wydaje się to dobre, bo wtedy czuje się silniejsze.
Jednak ma to zastosowanie w naprawdę niewielkim spektrum. Pieski szczekają nawet na własne odbicie w lustrze. Jako ludzie robimy dokładnie to samo.
Poza tym wąziutkim spektrum czynimy sobie szkodę. Przemyśl – w jakich sytuacjach zaciśnięcie pięści jest wskazane, a w jakich nie? Ludzie żyją zaś tak, że zaciskają pięści cały czas – mniej lub bardziej symbolicznie.
Powinniśmy nareszcie zrozumieć co to jest opór. Opór = utrzymywana postawa niechęci. Staram się to ludziom wyjaśnić na przeróżne sposoby i podać dobre alternatywy. Gdy zaciśniesz dłoń, to masz zaciśniętą dłoń, zgadza się? Czy masz ją zaciśniętą np. wobec wojny i jednocześnie otwartą wobec pokoju? Nie. Masz ją zaciśniętą dla wszystkiego i wszystkich. Jeśli opieramy się czemuś co widzimy jako negatywne, opieramy się również temu, co pozytywne. Jeśli idziesz przed siebie, to idziesz przed siebie. Nie idziesz przed siebie dla herbaty i jednocześnie nie idziesz za siebie dla Coca-Coli.
Jeśli się zmagasz, to się zmagasz. Ze wszystkim. I dlatego doświadczasz np. napięcia, zmęczenia, braku radości, braku chęci – to wszystko konsekwencji oporu.
Dopóki nie porzucisz zmagania, będziesz doświadczać zmagania. A czy zmaganie z czymś nawet realnie negatywnym daje coś pozytywnego? Nie. Więc nic nie zyskujesz, a zmagasz się także z tym co pozytywne – nawet to co pozytywne wydaje się trudne, bolesne, niemożliwe; dodatkowo uważamy, że sobie z tym nie poradzimy, nie utrzymamy, w końcu stracimy, itd.
Jeśli się opierasz czemuś negatywnemu, to opierasz się też wszystkiemu co pozytywne. A jaka jest szansa, że opierając się wybierzesz to, co pozytywne? Praktycznie zerowa. A że opieranie się w niczym nie pomaga, niczego nie rozwiązuje, ani nie zmienia na lepsze, to będziesz trwać w oporze – niechęci wobec wszystkiego – nawet non stop. I ludzie trwają. Dosłownie całe życie, dziesiątki lat.
I potem sypią się wnioski ale nie o sobie i swoim postępowaniu, tylko o całym życiu. :)
Także – opierając się temu, co mamy, automatycznie opieramy się temu, czego nie mamy. I opierając się temu, czego nie mamy, opieramy się temu, co możemy mieć i co mamy. Dlatego w żadnej sytuacji nie jest nam dobrze i nie doświadczamy satysfakcji. Jeśli opierasz się brakowi pieniędzy, to opierasz się posiadaniu pieniędzy. Możesz też opierać się posiadaniu pieniędzy, bo np. boisz się wyższych podatków albo że pieniążki stracisz; lub się obwiniasz i uważasz, że nie zasługujesz na wyższe zarobki. Na tej planecie są ludzie, którym jest źle, bo nie mają pieniędzy i są tacy, którym jest źle, bo mają pieniądze (np. – “ja mam pieniądze, a inni nie mają, to jest niesprawiedliwe, tak nie powinno być”). Tak samo z relacjami – opieramy się brakowi związku ale opieramy się też byciu w związku. A nie? Ktokolwiek postępuje inaczej?
Podkreślę – przywiązanie to zakamuflowany opór – bo opieramy się stracie tego, do czego/kogo się przywiązaliśmy.
Jak prymitywny jest opór pokazuje też taki przykład – “jak nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam”. Proste? Proste. Poziom dziecka z piaskownicy? Poziom dziecka z piaskownicy. Masa religii ma z tym problem – uważają, że jest jedna właściwa religia, a inni to grzesznicy, których trzeba wyeliminować (oczywiście dla ich dobra! ;) ). Dziecinada. Ale niedostrzegalna dla większości. Co pokazuje na jakim poziomie dojrzałości jest duża część ludzkości. To jakby twierdzić, że skoro nie smakują nam jabłka, to trzeba spalić wszystkie jabłonie. Tylko nie róbmy z religii kozła ofiarnego, bo to problem wspólny dla praktycznie wszystkich tematów na tej planecie. Od stylów muzyki, subkultur, warstw społecznych po kolor skóry, nawet płcie! Dlatego masowo płcie nazywa się przeciwnymi…
Zastanów się – czy musisz nienawidzić bananów, by cieszyć się pomarańczami? Jeśli nie smakują Ci banany, to musisz ich nienawidzić i niszczyć drzewa bananowe? Jeśli lubisz czerwone Volkswageny, to musisz nienawidzić zielone Toyoty?
Jeśli chcesz lepiej żyć, to musisz nienawidzić swoje dotychczasowe, obecne życie?
Nienawiść już jest negatywna. Jak ma Cię doprowadzić do czegoś lepszego? Rozsądek podpowiada, że nie może. Emocjonowanie się ma to gdzieś. :)
Czy Twoje pragnienie wynika z chęci do lepszego życia, czy niechęci do tego jak żyłeś/aś do tej pory? Niechęć to nie jest paliwo, tylko obciążenie.
Dlaczego nie wybieranie np. muzyki heavymetalowej musi się wiązać z jakąś dodatkową nienawiścią czy zmaganiem? Spokojnie jej nie wybieraj, jeśli nie chcesz. I jednocześnie nie opieraj się, że wybiera ją ktoś inny. I Dimmu Borgir, i Debussy-m można przeszkadzać innym puszczając to za głośno.
Pamiętaj też, że odpuszczenie oporu wcale nie musi oznaczać, że od razu zaczniesz coś robić czy zmieniać. Tylko będziesz wobec tego oraz wobec wyboru spokojny/a. Tak jak odpuszczenie oporu przed śmiercią nie oznacza, że umrzesz. Tylko, że wobec śmierci będziesz spokojny/a niezależnie kiedy nastąpi i kogo będzie dotyczyć.
Zapamiętaj – jeśli coś jest naturalne, to nie jest złe i nie jest w to wpisane cierpienie.
Inny przykład – “muszę”. Ludzie uwielbiają to kłamstwo, bo nie tylko mogą wtedy grać ofiarę ale też mogą biadolić, zwalać odpowiedzialność, obwiniać i nienawidzić. “Muszę iść do pracy, żeby przeżyć”. A potem wielkie zdziwko, że szef nie docenia naszej pracy i mało nam płaci. Zastanów się – gdyby przyszli do Ciebie znajomi z nastawieniem, że musieli przyjść, to cieszyłbyś się, że są? Czy oni byliby zadowoleni? Czy to doświadczenie dla obu stron byłoby przyjemne? Nie. Dlaczego dziwi nas, że w innych obszarach życia jest dokładnie tak samo? Masa ludzi biadoli, że nikt nie docenia ich pracy… ale nie zauważają, że oni sami również jej nie doceniają i nie mają zamiaru zacząć.
Jeśli wiesz, że coś jest niezbędne i nie możesz tego uniknąć, to rób to chętnie. Nie opieraj się, nie graj ofiary.
“Muszę” to kłamstwo i usprawiedliwienie, szczególnie dla ludzi w mentalności ofiary – czyli grających ofiary. Zastanów się – musisz jeść? Wcale nie. Nie ma nigdzie zapisane i powiedziane, że musisz jeść. Ani w Twoim DNA, ani w pyle gwiezdnym. Kontekst – “jedzenie jest niezbędne jeśli Twoim WYBOREM jest poprawne funkcjonowanie ciała”. Czyli – jeśli chcesz żyć, powinieneś/powinnaś jeść. Ale wcale nie musisz. MOŻESZ. Co teraz powiedziałem – to z jaką INTENCJĄ jesz możesz oprzeć o poczucie winy czy lęk jak i o troskę, ochotę, szacunek, radość.
Równie dobrze możesz “musieć” jeść jak i CHCIEĆ jeść.
Twój wybór. Ale w rzeczywistości nie ma żadnego “muszę”. Nie ma.
Tylko dlatego, że możemy użyć tego twierdzenia, nie oznacza, że jest rzeczywiste. To jak z cieniem – to, że widzisz pozornie jakiś “cień” nie oznacza, że cień faktycznie istnieje. Bo gdyby istniał, to mógłbyś/mogłabyś coś z nim zrobić – np. zabrać lub dodać. Możesz? Oczywiście, że nie.
Albo – “pustka”. To że nazywasz coś “pustką” nie oznacza, że faktycznie istnieje jakaś pustka, którą jeszcze możesz czuć. Jeśli istniałby jakiś brak, to jak możesz go czuć? Czy możesz czuć brak sera w lodówce?
Możesz sądzić – “muszę jeść, żeby nie być głodnym/głodną i żeby mieć energię”. Wcale nie musisz. Ale jeśli nie chcesz głodować i mieć energię, warto jeść. I MOŻESZ to robić chętnie. Jeśli wiesz, że jest to niezbędne, by zrealizować jakiś cel – np. mieć energię – to rób to CHĘTNIE. Nie graj ofiary.
Nawet jak bandyta przystawi Ci pistolet do głowy, to nie może Cię do niczego zmusić. Równie dobrze MOŻESZ mu powiedzieć, że ten pistolet i swoje groźby może sobie wsadzić w tyłek. MUSISZ się z nim zgodzić? Wcale nie musisz. MOŻESZ jeśli uznasz to za dobry wybór, bo np. obawiasz się, że faktycznie może spełnić swoje groźby jeśli nie zrobisz tego, co chce.
Podałem takie przykłady, by pokazać, że możemy postępować dokładnie tak samo wobec czekolady, pracy jak i uzbrojonego bandyty. O ile zarzucić, że łatwo tak gadać o bandycie, to nikt już nie może zarzucić, że łatwo jest tak mówić o czekoladzie.
Gdy np. jestem u znajomych i zastanawiamy się co obejrzeć, to widzę, że praktycznie każdy podejmuje decyzje opierając się – nie ma spokoju nawet w wyborze filmu/serialu. Od razu widzę grymas na twarzy, napięcie ciała – ten film nie, ten serial nie. Po co? Bo ani nie jesteśmy tego świadomi, ani nie rozumiemy, że wcale nie musimy opierać się i nienawidzić/osądzać/wartościować A, aby wybrać i cieszyć się B.
Sztywność, a raczej niechęć do ugięcia się jest szczególnym problemem ludzi uzależnionych. Widać to bardzo wyraźnie w tych, którzy przywiązali się do tzw. “nofap”. Nic innego do nich nie dociera – tylko sobie instalują blokady, ograniczenia, liczą dni “trzeźwości” niczym więzień dni pobytu w więzieniu. I nic więcej. Nawet jak im się nie udało już X razy, gdzie X jest częstokroć większy, niż 10, nadal próbują tego samego. Nadal się nie uginają.
Jeśli nie ma co obejrzeć w telewizji, opierają się. Zmagają. Mówią wtedy – “nudzę się” albo “wszystko mnie nudzi”. W żadnej sytuacji nie wybierają akceptacji. Spokoju. Radości. Nie dziwne, że pojawia się apatia. I również nie dziwne, że tak lgną do np. frustrowania się. Bo gdy się zdenerwują, to mają dużo wyższy zasób energii, niż podczas “nudzenia się”. Ale znowu – to, że coś nazywasz nudą, nie oznacza, że faktycznie istnieje jakaś nuda, z którą możesz coś zrobić i która coś robi.
Opierasz się temu, co powinieneś/powinnaś robić i temu, co robisz obecnie oraz czego nie robisz i/lub temu, co czujesz odnośnie tego. Ale nie ma żadnego osobnego “nudzenia”, które mógłbyś/mogłabyś robić.
To samo z lękiem – lęk jest dużo wyżej od apatii. I dlatego ludzie czekają, aż stanie się coś strasznego – CHCĄ TEGO! Bo to wtedy nie tylko kolejna dawka strachu (strach ma wyższy potencjał od apatii) ale i pretekst do grania ofiary i zrzucania odpowiedzialności.
Z tego powodu ludzie się tak miotają – zarówno uważają strach za zły – że ich paraliżuje – ale i jako dobry – że ich chroni (np. uważają, że potrzebują się czegoś bać, by tego nie doświadczyć/by tego uniknąć/by tego nie zrobić)… Więc zarówno przywiązali się do strachu i nie chcą przestać się bać jak i opierają się strachowi, bo nie chcą go czuć.
Strach nie jest ani dobry, ani zły. Tylko to my jesteśmy bardzo sztywni.
Zarówno przywiązanie jak i opór szkodzą.
Zauważ – ile razy przywiązałeś/aś się do lepszego samopoczucia, a ono minęło? I wtedy zacząłeś/zaczęłaś opierać się gorszemu samopoczuciu. Przez to gorsze samopoczucie nie mijało, a nawet rosło, a dobre już nie “powróciło”.
Przywiązanie daje nam tylko POCZUCIE kontroli. Ale w rzeczywistości nie mamy żadnej kontroli. Zdrowa kontrola to np. analiza czy praca postępuje, czy pracownicy wykonują swoje obowiązki, etc. Kontrola to uważne prowadzenie samochodu. I przecież nawet prowadząc samochód dostosowujemy się do warunków na drodze. Jeśli tego nie zrobisz, bardzo prawdopodobnie doprowadzisz do wypadku. Gdy przywiążesz się do jazdy prosto i będziesz się opierać zakrętom, to będzie to już niebezpieczne.
A jaką masz kontrolę nad życiem/rzeczywistością? Prościutkie ćwiczenie pokazuje, że nie możesz kontrolować ani myśli, ani emocji. Nie możesz kontrolować zmysłów, ani nawet tego, że rosną Ci paznokcie i włosy. Mamy tylko jakieś POCZUCIE. Tak jak np. jesteśmy dumni, bo mamy rację. Ale zazwyczaj poza tym złudnie pozytywnym uczuciem, zazwyczaj tracimy np. sympatię innych. A gdy się rozczarowujemy – nie chcemy przyjąć do informacji faktów innych, niż nasze zdanie/nasza percepcja – też się opieramy i w efekcie nawet cierpimy. I mówimy, że cierpimy przez coś w świecie.
Przywiązanie się jak i opór najczęściej bazują na percepcji opartej o lęk – boimy się, że jak puścimy się czegoś/kogoś, to to stracimy. No to odpuść przywiązanie do np. swojego ulubionego T-shirta. Zrób to. Odpuść to “magiczne zaklęcie przywiązania” i zaobserwuj fakty – koszulka nie zniknęła, a Ty stałeś/aś się spokojny. Przestałeś/aś się bać utraty tej koszulki. Odpuszczenie przywiązania oraz związanego z tym oporu i lęku przed utratą również pozwoliło Ci bardziej doceniać i cieszyć się z posiadania tej koszulki. Również przestajesz się martwić opiniami innych o tej koszulce.
Może nawet w ogóle w niej nie chodziłeś/aś, bo bałeś/aś się ją ubrudzić lub zniszczyć – co już jest zupełnie absurdalne! A gdy już ją założyłeś/aś, to non stop kontrolowałeś/aś, by jej właśnie nie ubrudzić, co całkowicie pozbawiało Cię swobody, spokoju i radości. A fakty brzmią – ta koszulka kiedyś się zniszczy i prawie na pewno kiedyś wyląduje na niej plama. Również w tych próbach kontroli mogła pojawić się niechęć lub nawet nienawiść do innych – bo np. nie uważają na tę naszą wyjątkową koszulkę i mogą ją ubrudzić! A gdy do tego dojdzie, to szlag nas trafi i oczywiście to będzie ich wina! :) Tylko czy problem na pewno leży w+innych?
Tak samo wygląda to w przypadku relacji z innymi ludźmi. Jeśli przywiązaliśmy się do kogoś, od razu opieramy się i boimy stracić tę osobę. A wcale nie musimy z nią nawet być w jakiejkolwiek relacji! Wielu nazywa to zakochaniem. Ale to nie jest miłość. Miłość się nie boi, ani nie kontroluje. Jednak jeśli się przywiążesz, to możesz właśnie bać się z tą osobą nawet porozmawiać, żeby jej do siebie nie zniechęcić, żeby Cię nie odrzuciła. To jak bać się nosić koszulkę, by jej nie ubrudzić. Więc ją trzymamy w szafie – bo wiemy wtedy, że ją przynajmniej mamy. Tak jak – nie próbujemy nawiązać relacji, umówić się ale przynajmniej możemy sobie na tę osobę popatrzeć z “bezpiecznej odległości”.
Boimy się popełnić błąd, a potem wstydzić i obwiniać/wyrzucać to sobie. Ale równocześnie jeśli nie spróbujemy, to niczego się nie nauczymy – nie rozwiniemy się. Sytuacja patowa? Tylko jeśli się nie ugniemy.
Wybierz pokorę. Nie myl jej z upokorzeniem. Upokorzenie to efekt osądu, niechęci, grania ofiary. Pokora to spokój, odpowiedzialność, zrozumienie. Pokora uodparnia na upokorzenie.
15. Anuluj “… i wtedy będę szczęśliwy/a”.
Tą bzdurą chyba każdy został zaprogramowany. W niemal każdej bajce czytamy na końcu – “i wtedy żyli długo i szczęśliwie”. :)
Bo to tak fantastyczne usprawiedliwienie! Nie jesteśmy szczęśliwi, bo jeszcze nie nastąpiło to “wtedy”. Więc czekamy lub się zmagamy. O ile dążymy, dążymy do tego magicznego wydarzenia, po którym ma na nas nareszcie spłynąć nagroda – szczęście.
Ten, kto nawet zrealizował/osiągnął to “wtedy”, wie, że tak nie jest. To co odczuwamy to najczęściej co najwyżej ulga, że w końcu przestaliśmy się męczyć; lub ew. doświadczamy ekscytacji, że to “już”. Ale szybko okazuje się, że nie doświadczamy żadnego fantastycznego, ani długotrwałego uczucia. Często widzimy, że włożony wysiłek nie był wart tego, co zyskaliśmy.
Od masy ludzi słyszę, że życie nie jest sprawiedliwe, bo np. oni tak ciężko pracowali, a nie są tak szczęśliwi jak np. ci, którzy pracują dużo mniej.
Niektórzy mówią, że szczęście u ludzi inteligentnych jest najrzadszą rzeczą na tej planecie. To bzdura, którą niestety powtarzają nawet ludzie inteligentni. Bo nie rozumiemy, że inteligencji jest wiele rodzajów. Od społecznej, po finansową, emocjonalną, seksualną. Można być bardzo inteligentnym np. w kwestii pieniędzy i pracy, a mieć bardzo niską społeczną i seksualną (taki typowy “informatyk” ;) ). Nazywanie generalnie człowieka inteligentnym to nieporozumienie. Bo to tak jakby sądzić, że jak człowiek jest świetnym policjantem, to jest też świetnym lekarzem i kocha ludzi.
Natomiast te drogi pokazują, że szczęście jest efektem mądrości, czyli też pewnego rodzaju inteligencji. I kompletnie niezależnej od reszty. Innymi słowy – szczęśliwy może być człowiek majętny jak i biedny, człowiek żyjący samemu jak i posiadający rodzinę i sławę, człowiek zdrowy i chory, człowiek mądry i głupi.
Z drugiej strony – człowiek sławny może wcale nie być szczęśliwy, jak i człowiek majętny, zdrowy, atrakcyjny, etc. Bo szczęścia nie ma wpisanego w te fizyczne aspekty.
Ludzie zakochani w intelekcie, najczęściej mają problemy z przekuwaniem informacji na doświadczenie, bo sądzą, że informacje są wartością samą w sobie. Dlatego łatwo dochodzą do błędnego wniosku – skoro nie są szczęśliwi, to faktycznie dlatego, bo nie nastąpiło jeszcze to “wtedy”. Lub dochodzą do innych wniosków – że to trudne lub nawet niemożliwe. Lub że jeszcze czegoś nie wiedzą, nie dowiedzieli się – i czytają coraz więcej i więcej, zadają setki pytań, etc. A właśnie to jest tym, przez co NIE POZWALAJĄ SOBIE na doświadczenie szczęścia.
Tak jak uzależnieni mówią, że tak długo już się zmagają, próbują “to rzucać”, walczyć, “wychodzić z uzależnienia” i im się to nie udaje – upadają. I na tej podstawie twierdzą, że to trudne. To jest trudne ale nie dlatego, że upadamy. Tylko to trudne, bo mierzymy się z naszą drapieżną naturą, która jest dla nas dosłownie jedynym znanym nam sposobem na przeżycie. A emocje, w których jesteśmy zakochani, tak jak i myśli – stanowią dla nas jedyne źródło zasilania oraz rozrywki. I mamy to zostawić za sobą? Wybaczyć!? Temu draniowi?! Zaakceptować to zło!? Tę niesprawiedliwość!? Za żadne skarby! Już nie mówiąc o tym, że uzależnienie jest kolosalnie źle rozumiane. Zauważmy, że nawet błędna diagnoza dla zwykłego przeziębienia również uniemożliwi jego uleczenie. A jak lekarz przepisze złe leki, to może być nawet gorzej.
Bardzo często słyszę od uzależnionych, że będą szczęśliwi dopiero, gdy “rzucą to uzależnienie”. Masa ludzi przykleiła się do tego konceptu “uzależnienia” i wierzą, że dopiero, gdy się z nim rozprawią, to… i tu następuje lista tego, na co mają nadzieję.
Dlatego często też powtarzam – zdrowienie nie ma nic wspólnego z żadnym “uda/nie uda”, z żadną nadzieją, z żadnymi szansami, które można stracić lub wykorzystać. Bo to jest efekt tego jak żyjemy.
I tu też jest masa usprawiedliwień – “tak zostałem wychowany”, “tak mam ukształtowaną psychikę/osobowość”. Itd. Ale wystarczy jeden przykład np. 50-letniego człowieka, który cały czas usprawiedliwia się wychowaniem, czyli coś, co rzekomo odbyło się 30-40 lat temu i nadal nie zmienił NIC, bo nie wziął odpowiedzialności za swoje życie. Dlatego, bo nie może? Bo tak został wychowany i tyle? The end? Ende? Fin?
Co bardziej oczytani używają argumentu – geny. “Takie mam geny”, “Takie są geny w mojej rodzinie”, “Zostało mi to przekazane genetycznie”. Ludzie, którzy tak mówią w moich oczach nie rozmawiali nawet z jedną osobą uzależnioną. Kilka wymienionych zdań i oczywistym jest, że żadne geny nie mają nic wspólnego z rzekomym losem ludzi. Nikogo.
Ale to zrozumiałe, bo ludzie również zakochani są w koncepcie przyczyny i skutku. Ale i tu wystarczy odrobina uczciwości, by dostrzec jakim jest to usprawiedliwianiem się – np. “moja praca mnie denerwuje”. Kropla pokory i widzimy, że jest to kłamstwo. A skoro mogliśmy w tak oczywiste kłamstwo wierzyć dziesiątki lat, rozsądek podpowiada, że równie dobrze możemy się mylić w mniej oczywistych tematach.
Nauka nie ma pojęcia nawet jaka jest przyczyna jaskry, a my już na wszystko mamy usprawiedliwienie – gen tego czy tamtego! No to dlaczego nauka nie doszła do wniosku, że jest gen jaskry odpowiedzialny za jaskrę?
Zauważmy, że nie ma nawet jednego dowodu, że geny są przyczyną czegokolwiek. To tylko dziecinne, naiwne obserwacje – bierzemy np. grupę ludzi otyłych i szukamy cech wspólnych. Np. jakiegoś genu. Znajdujemy taki i od razu zakładamy, że ten gen to przyczyna… A co z człowieczeństwem – poziomem świadomości – naukowców? Jaką mieli intencję – udowodnić swoje założenia – swoją rację? Czy dowieść jaka jest prawda? Kto z nich był pokorny, a kto dumny? Kto kierował się jakąś polityczną agendą, a kto uczciwością? Wiemy to?
To tak jak ze szczęściem – skoro nie jesteśmy szczęśliwi, to od razu szukamy przyczyny. I wtedy już “leci” – uznajemy, że np. inni ludzie są szczęśliwi, wrzucają na Facebooka swoje uśmiechnięte zdjęcia. Analizujemy to i dochodzimy do wniosków, że to dzięki pieniądzom, wyglądowi, zdrowiu, itd. A potem patrzymy na siebie i swoje życie i wnioski są oczywiste – nie mamy tylu pieniędzy co oni, ani takiego zdrowia, ani takiej urody… DLATEGO nie jesteśmy szczęśliwi! Znaleźliśmy przyczynę! Naturalnie ignorujemy ludzi szczęśliwych bez pieniędzy, szczęścia i urody. Nazywamy ich wyjątkami. :) A czy nie jest tak, że widząc na ulicy uśmiechniętego człowieka wzdrygamy się, bo uznajemy z góry, że musi być pijany lub naćpany? ;)
To trochę jak z wiarą w różnych bożków. Uwielbiamy szukać przyczyny – np. wybuchł wulkan, zabił tysiąc ludzi i nie rozumiejąc dlaczego, uważamy, że to byli grzesznicy i Bóg ich ukarał (więc i Bóg musi być zły)! No nie to samo z genami? Nie rozumiemy dlaczego, to uważamy, że jedni mają lepsze geny, a inni gorsze… Jeśli to wszystko to takie losowy – loteria genów, to niech mi ktoś uczciwie powie – dlaczego nie ma nawet jednego przypadku człowieka ze skrzydłami?
I dlaczego są miliony przykładów wyzdrowienia z uzależnienia dzięki wybraniu uczciwości i poddania?
To też dlatego jest dla większości fantastyczne usprawiedliwienie, bo dzięki temu, że wierzą sobie w geny, nic nie muszą zmieniać, bo i tak nie mogą! Geny to najlepsza rzecz, jaka mogła się przytrafić ludziom upartym, pełnym buty i dumnym. Lenistwo? Geny! Otyłość! Geny! Alkoholizm? Geny! Uroda? Geny!
Już religia lepiej to widzi – nazywa np. lenistwo grzechem. A co to jest grzech? Błąd. Więc religia przynajmniej rozpoznaje ludzką odpowiedzialność. A dzisiaj sobie ludzie masę rzeczy usprawiedliwiają i tłumaczą genami.
Uroda – geny czy nie geny? Najpierw porzućmy wartościowanie, porównywanie i osądzanie i dopiero potem przyjrzyjmy się co to faktycznie jest uroda. Bo i tu wystarczy pogadać z człowiekiem, który bardzo dużo obwiniał i osądzał, porównywał; a gdy przestał, automatycznie mówi, że coraz więcej ludzi mu się podoba i stała się w jego oczach atrakcyjnymi. A wcześniej tak nie było. Nagle okazuje się, że ta cała “uroda” jest tylko urojeniem powstałym na bazie wstydu, wartościowania i porównywania. Zresztą rozmawiałem z wieloma mężczyznami i kobietami, którzy w moich oczach byli bardzo atrakcyjni fizycznie, a jednak tego w ogóle nie dostrzegali, bo sami się osądzali.
Zanim zajmiesz się ludźmi, zajmij się czymś prostszym, bo bezosobowym – np. pogodą. Jeśli jakąkolwiek pogodę oceniasz jako brzydką, to oczywistym jest, że to nie jest efekt genów, bo pogoda nie ma genów. I raczej trudno będzie Ci kłamać, że to geny przekonują Cię do osądów pogody.
Kolejny dowód – w moment możemy dostrzec, że próbując wybrać szczęście, wcale tego nie chcemy! Od razu “sypią” się usprawiedliwienia, opieramy się. I wiele osób potem dalej w to brnie – skoro nie wybierają szczęścia, to nie mogą! Bo dla nich to dowód, że nie mogą. Bo przecież, gdyby mogli, to by wybrali, bo kto przy zdrowych zmysłach nie chce być szczęśliwy? Okazuje się, że ludzie wcale nie chcą być szczęśliwi, ani spokojni! Bo nie chcą zrezygnować z korzyści jakie mają z braku szczęścia – np. z osądzania innych/siebie.
Oczywiście MOGĄ, lecz nie chcą.
Jeśli chcesz troszkę lepiej zrozumieć temat życia i wziąć geny pod uwagę, to niech synonimem genów będzie zarówno instynkt jak i karma. I te 3 słowa – geny/instynkt/karma – nazwij jednym słowem – popędem, skłonnością. Można rzec – inercją, rozpędem.
Dostrzeżesz wtedy, że np. w danej rodzinie nie ma żadnego “genu alkoholizmu”, tylko jest skłonność do picia W PEWNYCH OKOLICZNOŚCIACH, które mogą być na tyle częste, że picie przeradza się w ogromny problem (bo oczywiście z piciem związane są destruktywne konsekwencje). I może się to powtarzać już od pokoleń. A gdy przyjrzymy się sobie, stanie się jasne dlaczego – bo jesteśmy tak uparci i/lub się cały czas tylko opieramy i zmagamy.
Dziecko kopiuje nie zachowania – co się może pozornie wydawać – ale to jacy rodzice SĄ. Nawet jeśli powiedzmy tata ukrywa alkoholizm czy pornografię, to dziecko i tak to wyniucha. Masa klientów mówiła mi, że jako dzieciaki znajdowali albo kasety erotyczne, albo gazety, albo raz czy dwa rodzic nie usunął historii przeglądania w komputerze. Ale nie to jest główny problem. Problem jest taki, że dziecko naśladuje rodzica – i jak rodzic się męczy, obwinia, stresuje, to dziecko też tak będzie postępować. I też doświadczy tego konsekwencji; i też będzie szukać czegoś, co przyniesie ulgę. I znajdzie – pozornie – alkohol, porno, etc.
Kilka dni temu rozmawiałem z kolegą. 3 razy na przełomie miesiąca wysyłałem mu instrukcję uwalniania. Jechaliśmy samochodem, rozmawialiśmy na różne tematy. Wrócił temat uwalniania. A on podniesionym głosem, że nie ma pojęcia co to jest uwalnianie, nie rozumie go, w ogóle nie wie co to znaczy “uwolnić” cokolwiek…
I tak gdakał z pół minuty. Spokojnie mu przypominam, że wysyłałem mu instrukcję z pełnym opisem. Więcej niż raz. Zapytałem czy ją przeczytał. Odpowiedział, że nie. :) Wyjaśniłem mu, że to dlatego, bo dotychczas emocje były dla niego jedynym znanym źródłem zasilania. Dlatego ludzie tak od tego uciekają. Jak od demonów. Przyznał mi rację. Całe życie opierał o emocje, dlatego nie chciał z nich rezygnować.
On np. “nie potrafi” cieszyć się koncertem. On musi zaliczyć 4 koncerty ale nie dlatego, bo wtedy czuje się szczęśliwy ale wtedy czuje, że zrobił więcej od innych. Czuje dumę. A to nie jest szczęście. Dowala sobie masę zajęć, że nie ma na cokolwiek innego czasu. I powtarza, że on nie potrafi być szczęśliwy. I trudno było mu nawet dostrzec, że potrafi, tylko nie chce. Bo woli swoje podejście.
Więc nie chciał zrozumieć uwalniania… ba! nawet nie przeczytał instrukcji, nie uwalniał nawet 10 sekund. Twierdzenia, że nie rozumie co to jest uwalnianie były więc dziecinne, bo było to usprawiedliwianie się. Nie rozumie, bo nawet nie przeczytał instrukcji i nie chciał zrozumieć. A jednak było to dla niego zupełnie niedostrzegalne. Rozmowa z nim, pomimo, że nie jest uzależniony, wyglądała identycznie jak z ludźmi uzależnionymi, którzy twierdzą, że uwalniali ale w rzeczywistości tylko fantazjowali o gejzerach energii.
Albo również powtarzał duże niezrozumienie, że “czuje pustkę” – koncert, na którym było zadowolenie się kończy, a on czuje wtedy “wielki zjazd emocjonalny”, którego koniec nazwa “pustką”. Tłumaczenie, że nie ma żadnej pustki, ani tym bardziej nie można jej czuć (co jest logiczne), również było “jak grochem o ścianę”. Co ciekawe – chodzi do terapeuty i na ostatniej wizycie bardzo dużo rozmawiał o narcyzmie. A co to jest narcyzm? Rdzeń świadomości zwierzęcej – tzw. ego. Uważanie się za pępek świata, sztywność w poglądach i podejściu, “moja racja najmojsza”. To zakochanie w “ja”, niezależnie jakie to “ja” jest.
Zauważył też bardzo istotną rzecz – mówił, że jego wewnętrzne doświadczenia są bardzo chwiejne, niestabilne i chaotyczne. Bo jak się czuje dobrze, to się czuje bardzo dobrze. A jak źle – to bardzo źle. Na koncercie czuje się super, a po koncercie następuje “zjazd emocjonalny” i “pustka”. Czyli to ogromne amplitudy odczuwania. Tak wyglądają emocje – są zmienne, krótkotrwałe i można “skakać” z dumy na wstyd czy z lęku na żal, z pożądania na strach nawet wielokrotnie w trakcie kwadransa. Nie ma stabilnego punktu – nie ma spokoju. Nawet jak jest dobrze, to jest to gwałtowne, krótkotrwałe i potrzebuje ciągłego podtrzymywania nowościami. Coś jak osoba uzależniona.
Naprawdę – godzina rozmowy i wszystkie “tajemnice” człowieczeństwa są jasne jak na dłoni. Nigdzie nie ma żadnego genu, ani żadnej przyczyny. Tylko jest człowiek, jego decyzje oraz konsekwencje tych decyzji – jego skłonności, dążenia. Za które jest w pełni odpowiedzialny. A konsekwencje wpisane są w rzeczywistość. Nie jesteśmy ich przyczyną. Jesteśmy przyczyną tylko jednego tematu – tego kim jesteśmy.
Ten kolega jest ze wsi. I pomimo, że solidną pracą dorobił się dużej ilości pieniędzy, ma własne mieszkanie, spłacony kredyt, swój samochód – już któryś z kolei, satysfakcjonującą pracę, którą uwielbia i wspaniałego szefa, to nadal ma pokusy grania biednego rolnika. Bo przywiązał się do tej mentalności. Czy to geny? Żyje zupełnie inaczej od swoich rodziców – faktycznych biednych rolników. Jest kimś zupełnie innym. A jednak ma pokusy. W niektórych obszarach swojego życia nadal ich naśladuje. Ale to jego wybór, który nie jest jeszcze uświadomiony. Nie ma to nic wspólnego z genami, ani wychowaniem. Gdyby to były geny, to by pracował na roli, zajmował się kurami, a nie nadzorował duże projekty za kupę kasy i nie miał szans tego zmienić.
Więc te dążenia do np. mentalności biedaka to tylko nieuświadomione decyzje, z których ma wiele korzyści. M.in. przekonanie, że szczęśliwym może być “dopiero, gdy…”. I jego rodzice tacy są – nie są szczęśliwi. Bo postawili szczęściu wiele warunków.
To samo tyczy się np. motywacji. Ludzie mówią, że mogą coś zrobić dopiero, gdy będą odpowiednio zmotywowani. Jak i mówią, że nie mogą czegoś zrobić, bo nie czują motywacji do tego. Albo nie mają wiary w powodzenie. A rzeczywistość przedstawia się tak, że oczywiście mogą ale coś ew. zrobią tylko jeśli nie będą się czuli wobec tego negatywnie. Przypominam – to co czujemy to konsekwencja naszej percepcji. Więc jeśli coś widzimy negatywnie i tego nie zmienimy, to nigdy nie poczujemy się wobec tego dobrze, więc nigdy nie pojawi się motywacja. A jeśli będziemy uciekać, wypierać czy udawać, że wcale nie czujemy się źle, to nigdy się z tym nie rozprawimy.
Z tego powodu wyjaśniam wszystkim, że tzw. “chęć” to wybór – decyzja. Bo jak ludziom mówię np. o medytacji czy zrobieniu czegoś nowego dla nich, to często słyszę – “trzeba mieć chęć”. A gdy mówię – “chęć to wybór” – milkną. Bo “brak chęci” to dla nich ulubione usprawiedliwienie.
Nie ma żadnej pustki – jest osąd np. uczucia czy okoliczności, opór, czyli niechęć do ich doświadczania i próby pozostania tego nieświadomym.
Tym samym bez świadomości, odpowiedzialności, akceptacji i decyzji nic się nie poprawi. Np. unikanie problemów jest dokładnie tym, co uniemożliwia ich rozwiązanie. Unikanie emocji jest dokładnie tym, co uniemożliwia realną i trwałą poprawę samopoczucia.
Dlatego – podejmij decyzję, bądź elastyczny/a, anuluj warunki dla szczęśliwości. Szczęśliwość to kierunek, a po drodze jest odwaga, nie unikanie i wycofanie. Unikanie, wycofanie, zaprzeczanie, projekcja, upór, duma, to nie jest kierunek w stronę szczęśliwości.
Zrozum – ludzie opierają się nawet oporowi oraz konsekwencji oporu – bólowi. Konsekwencją tego jest cierpienie, które zawsze projektowane jest na coś/kogoś. Cierpienie jest tak nieprzyjemne, bo to musi być silny sygnał, że już porządnie zabrnęliśmy w absurd negatywnego życia.
Czy znasz lub słyszałeś o kimś, kto przyznał, że cierpi, bo wybrał cierpieć? To, że mogłeś/aś nigdy tego nie usłyszeć od nikogo NIE JEST dowodem na to, że cierpienie to nie jest wybór. Bo jest. I najlepiej przetestować to na sobie. Zrezygnuj z dojenia skrywanej przyjemności z cierpienia, odpuść opór przed spokojem i radością i tego doświadczysz. Nie ma innej możliwości.
A potem warto przemyśleć – skoro niemal każdy to ukrywa i kłamie, to skąd medycyna, terapeuci czy ktokolwiek inny ma wiedzieć jakie są fakty? Dlatego tak chętnie wierzymy w np. geny i że nawet charakter/osobowość z nich wynika. Bo co nam pozostaje jeśli fakty ukrywamy?
Jeśli założymy, że każdy chce dla siebie dobrze (błąd), że rozumie co to jest dobro (błąd), że faktycznie stara się żyć dobrze (błąd), tylko coś w świecie w tym przeszkadza (błąd), że każdy jest świadomy (błąd), to jakie nowe kierunki rozważań musimy przyjąć, by cokolwiek z tym bajzlem?
Czy znamy choć jedną osobę, która przyznała prawdę – np. że uwielbia osądzać innych i świetnie się przy tym bawi? I że robi to zawsze, gdy sama czuje się bezsilna, bo to wkurzenie na innych to takie doenergetyzowanie ale z którego w ogóle nie korzysta konstruktywnie, bo się boi? Co ma zrobić taki naiwny terapeuta, który zakłada, że skoro przyszedł do niego pacjent, to dlatego, bo chce dla siebie dobrze i wie co to jest dobro? I że jest w ogóle gotowy uczciwie i odważnie przyjrzeć się temu jak żyje, podzielić się, wziąć odpowiedzialność, przestać opierać i dokonać zmian?
Musimy zrozumieć, że ani opór do tego, co uznaliśmy za dobre, ani opór wobec tego, co uznaliśmy za złe – nie pomaga. Ani żadna ilość, ani siła pragnienia tego co dobre nie pomoże, gdy opieramy się temu, co uznaliśmy za złe.
Masa ludzi “uginaj się jak trawa na wietrze” rozumie pozwalanie, by np. inni nas bili, poniżali, robili co chcemy, a my mamy się na wszystko zgadzać. Tak nie jest. Zanim tak trudne i nieprzyjemne rzeczy będziesz w stanie zrozumieć, zacznij od rzeczy prościutkich (pozornie – bo dla Ciebie mogą być trudne i nie ma co się tego wstydzić, ani obwiniać) – np. już masz wychodzić do pracy, bo prawie jesteś spóźniony/a, a tu widzisz, że masz plamę na białej koszuli i musisz wyjąć nową, wyprasować, założyć. Temu się ugnij i zrób swobodnie, spokojnie – nie jako ofiara.
I zobaczysz wtedy pokusę – “Był(a)bym szczęśliwy/a i spokojny/a, GDYBY NIE TO…”
Na pewno? :)