Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy drugą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmiemy się szczęściem.
Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!
► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.
Części 1-4 znajdziesz klikając na poniższe linki:
► 100 Dróg do Szczęścia (1-6) – Źródło jest w Tobie, nie poza Tobą, Chciej tego, co masz, zamiast tego co chcesz mieć, Szczęście jest wewnętrzną decyzją, Zrezygnuj z “biedny/a ja”, Dokonuj wyborów zamiast usilnie pożądać (…) Bądź gotów poddać to pożądanie Bogu, Poddawaj wszystkie łaknienia i pragnienia (…) Módl się.
► 100 Dróg do Szczęścia (7-9) – Radość życia/własnej egzystencji jest niezależna od zdarzeń, Czy to dziecko, dorosły, czy rodzic, który chce?, Rozróżniaj zwycięstwa i zyski faktyczne od symbolicznych.
► 100 Dróg do Szczęścia (10-12) – Rozróżnij cele narcystyczne (“bogaty i sławny”) od dojrzałych, Bądź kontent kierunkiem i zestrojeniem, niż tylko realizacją, Praktyczna rzeczywistość vs. fantazja glamouru “sukcesu”.
► 100 Dróg do Szczęścia (13-15) – Podejmij decyzję zamiast tylko mieć nadzieję. Zapisz swoje cele dla tego życia, Bądź elastyczny/a, a nie sztywny/a, Anuluj “… i wtedy będę szczęśliwy/a”.
Szczęście – temat stricte wewnętrzny i będący wyborem.
Nic i nikt nie ma mocy ani aby przynieść nam szczęście, ani je nam odebrać. Samo też się nie pojawi.
Wybierając i idąc którąś z dróg “do” szczęścia, zaczynamy to dostrzegać. Jak i zaczynamy widzieć to wszystko, czym sami odrzucaliśmy od siebie doświadczenie nazywane szczęśliwością. Np. uznaliśmy, że NAJPIERW musimy coś mieć, coś robić, jacyś być. Albo najpierw musi się coś/ktoś zmienić. Masy ludzi wierzących sądzą, że szczęśliwi mogą być dopiero po śmierci, gdy – oby – pójdą do nieba. A na Ziemi “szlachetnie się wycierpią”. No ale sam Jezus powiedział, że niebo jest w każdym człowieku. Jeśli zwlekamy z wyborem go do śmierci, to wątpliwym jest, że będzie na nas czekało. Bo niebo to nie jest osobne miejsce w świecie – ani umieszczone gdzieś w przestrzeni, a więc nie ma do niego odległości, ani w czasie – więc żadna ilość zwlekania, czy tego specjalnego wydarzenia – jak śmierć – nam go nie da. Cierpienie jest najczęściej konsekwencją poważnych błędów – grzechów – przed którymi Jezus przestrzegał. A skoro nie chcemy z błędów wyciągać wniosków i ich korygować – dlaczego miałaby za to czekać nagroda?
Tak samo np. miejsce naszej pracy wcale nie jest źródłem zmagania, męczenia się, etc.
Miałem przykłady klientów, którzy byli święcie przekonani, że wstydzą się, obwiniają, boją, żyją w napięciu przez innych ludzi. Wyjeżdżali z kraju. Po kilku tygodniach życia za granicą, zaczynali doświadczać tego samego i dochodzili do takich samych wniosków – że przyczyną/źródłem tego są inni ludzie, kraj, okoliczności zewnętrzne. Znowu się przeprowadzali. Rekordzista jeśli dobrze pamiętam – 4 razy. Nadal nie dostrzegał, że to czego doświadcza nie ma nic wspólnego ze światem zewnętrznym. Nawet gdy mu o tym powiedziałem, przekazałem wszystko co trzeba do korekty – nadal wolał trzymać się swojej racji. Planował kolejną przeprowadzkę.
Inni klient napisał mi, że nawet grając na komputerze w grę przez internet z innymi graczami – tak się frustrował, że życzył im śmierci. Wielu innych przedstawiało mi masę rozmaitych przykładów jak to inni ludzie coś im czynią – denerwują, smucą, rozczarowują, frustrują, zawstydzają, obwiniają, etc. Dzieci, mąż/żona, teściowa, rodzice, szef, była/były, obcy ludzie, etc. Przykro mi ale nic z tego nie jest prawdą. :) Problem jest wewnętrzny. Jak i te drogi są wewnętrzne.
Jedziemy!
16. Puść się chwytania, łapania, łapczywości, pazerności, chciwości.
Zauważ, że nie ma tu mowy o tym, by nie posiadać, nie żyć w dostatku. Tylko aby nie przywiązywać się do tego, nie nadymać tego, nie ulegać glamourowi i aby motywacje były pozytywne. Chciwość tylko wydaje się pozytywna dla tych, którzy żyją jeszcze niżej, niż pożądanie – np. lękliwie, apatycznie czy we wstydzie. Przyczyny mogą być rozmaite.
Łapczywość sama w sobie ma negatywne motywacje. Czym innym jest pożądać np. lepszego życia i zrobić wszystko, by żyć lepiej, a czym innym jest być pazernym i chciwym – np. niczym się nie dzielić, jakieś przedmioty czy pieniądze stawiać wyżej nad przyjaźnie, ludzkie życie (wliczając swoje), etc. A przecież każdy kto mądrze poprawia swoje życie – dba również o relacje z innymi ludźmi – nie tylko znanymi ale też obcymi. Bo czyż prowadzenie biznesu nie polega na dbaniu o życie innych/obcych ludzi?
Pamiętaj – tego co negatywne tylko Ty się trzymasz. Sam(a) widzisz w tym sens, bo sam(a) go nadajesz. A ten sens zawsze opiera się o inną negatywność – np. widzenie wszystkich ludzi jako złych, niezasługujących na zaufanie…
Możemy jednak wyciągnąć wnioski z historii naszego gatunku, że jako ludzie jesteśmy bardzo podatni na nawet ogromne błędy – krucjaty “w imię Boga”, które były tylko daniem upustu nienawiści, krwiożerczości. Wielu realnie pobożnych nie miało szans temu nie ulec, tak jak każde dziecko w okresie III Rzeszy urodzone w Niemczech nie miało szans nie ulec glamourowi służenia krajowi, nawet jeśli sprawa była demoniczna. Bo skąd ktokolwiek miał wiedzieć, że wódz nie jest integralny i doprowadzi do globalnego zniszczenia i śmierci milionów? Co za różnica czy się go nazywa Kanclerzem czy Papieżem? Ważny jest poziom świadomości, a tego jako ludzie nigdy nie mogliśmy zbadać.
Tym samym – może okazać się, że w życiu kierujemy się masą negatywności, a nawet tym, co się komiksowo nazywa “złem”. Każdy z nas się np. pogniewał na kogoś innego. I choć religie trąbią od tysięcy lat, że gniew to grzech – czyli w siermiężnym tłumaczeniu – “zło” – to może i my uwielbiamy się gniewać, może nawet chodzimy pogniewani godzinami każdego dnia. I co? I dobrze się bawimy? Pewnie, że dobrze. Biblia poucza – “zostaw osądy Bogu”. Kto zna choć jedną osobę, która nie osądza? :)
Czy czyni nas to złymi? No – ludzie wymyślili sobie, że tak – że aż Bóg wygnał nas z Raju.
Przypomnę – od grzechu uwalnia nas odpuszczenie przywiązania.
Zaś z konsekwencjami błędu – np. pokłócenia się z bliską nam osobą – będzie się trzeba zmierzyć – jak to się mówi – “wziąć na klatę”.
Warto też zdać sobie sprawę, że wszystko co nam służy – od religii, przez medyczne, społeczne, rozsądne wytyczne, po pokorę – to wszystko ograniczenia. Tak jak ulica – pokazuje jak jechać. Jeśli z niej zjedziesz, możesz nawet mieć wypadek i zginąć. Dla bezpieczeństwa – trzymaj się odpowiedniego pasa ulicy. Zgadza się? Zakazywanie pod groźbą kary nigdy nie było mądre i jest nieskuteczne. Samo karanie również.
O ograniczeniach czego mówię? Krwiożerczego zwierza, z którego jako ludzie ewoluujemy. Zwierzę bez pokory, bez sumienia, bez fundamentalnych informacji o rzeczywistości, zagrożeniach – może sobie solidnie spieprzyć życie. Tak jak np. uzależnieni. Hulanka, hulanka, a tu “nagle” KONSEKWENCJE! Ojej! ;) Czymże jest to obwinianie się za błędy, wypominanie ich sobie latami, ten cały wstyd, użalanie, granie ofiary? To właśnie ten sadystyczny zwierz technicznie zwany homo sapiens, który ma “głęboko w poważaniu” swój los. Z tego trzeba ewoluować. Na tym poziomie jakości nic nie zdziałasz.
Każdy przestępca to człowiek, który nie ma sumienia. Czyli nie ma zdrowego systemu ograniczeń i uważa się za świętego, za samego Boga, którego to życie jest ważniejsze od każdego innego. Jak dinozaur.
Zauważmy, że mówimy o puszczeniu się m.in. chciwości w kontekście doświadczania szczęścia. A dlaczego ludzie są chciwi i łapczywi? No, czy nie dlatego, bo wierzą, że im więcej będą mieli, tym bardziej będą bezpieczni, ważni, lepsi – i w efekcie też tym bardziej będą szczęśliwi? Ten punkt mówi, że to przeciwny kierunek do szczęścia. Bo widział ktoś człowieka chciwego i szczęśliwego? Ja nie.
Zauważmy prostą rzecz – jeśli źródło szczęścia umieścimy w czymś, co posiadamy – jakimś przedmiocie, np. samochodzie, to automatycznie skazujemy się na lęk przed utratą, cierpienie po utracie, nienawiść do tych, którzy np. zarysują nam ten samochód, stratę tego całego poczucia szczęścia, gdy stracimy samochód i wiele więcej. Może pojawić się też zazdrość, nawet nienawiść do tych, którzy taki samochód mają i żyją swobodnie, radośnie – bez tego całego bagażu negatywności.
A szczęścia i tak nie ma ani w posiadaniu samochodu, ani w samym samochodzie. Jeśli odczuwamy szczęście to POMIMO tego przywiązania i nadania mu ogromnej wartości. Przypominam – źródło szczęścia możemy tylko wyprojektować – co nie oznacza, że je przenieśliśmy z wewnątrz na zewnątrz, bo to niemożliwe.
Masa ludzi zadaje mi pytania typu – “No to po co miał(a)bym czegokolwiek chcieć, jeśli już będę szczęśliwy/a?”
To bardzo ważne pytanie – bo pokazuje jak istotne jest w życiu przewartościowanie i rekontekstualizacja.
Zauważmy, że człowiek chciwy nie lubi i nie chce się dzielić. Nawet jeśli ma kolosalnie więcej, niż potrzebuje. Często woli wyrzucić coś, czego już nie chce, niż to komuś oddać. Co pokazuje, że chciwość zawiera się w spektrum braku miłości.
Chciwość nie dotyczy tylko ludzi majętnych – szczególnie miliarderów. Chyba każdy człowiek znakomicie radzący sobie finansowo, którego spotkałem – był bardzo hojny. Ale nie głupio. Szczególnie chętnie dzielił się wiedzą, mądrością, doświadczeniem, przykładem. Hojność zawsze podążała w obu kierunkach. Oczywiście są przykłady ludzi bogatych i chciwych. Nie powinno nas to dziwić i nie stanowi to dowodu na nic.
Tak jak mamy przykłady rodzin z kotami. W jednej rodzinie kot jest bardzo czuły, ciepły, empatyczny, kochający, delikatny. A w innej wszystko drapie, sika gdzie popadnie i ma wszystkich generalnie gdzieś. Czy to jest dowód na cokolwiek, np. na to jaki jest kot? Nie. Kocidło jest jakie jest, a my pojęcia nie mamy jakie jest. Natomiast możemy zaobserwować, że jest korelacja między poziomem rozwoju “właściciela” zwierzaka (lepsze określenie to “opiekun”, choć znajdziemy przykłady, że to zwierzak opiekuje się człowiekiem), a jakością ekspresji np. kotałki czy dogosa.
Co zrobić, gdy dostrzeżemy, że jesteśmy chciwi i już chcemy to zostawić za sobą? Przede wszystkim – stańmy się neutralnym obserwatorem tego procederu. Nie stawiajmy oporu, nie osądzajmy ani tego, ani siebie. Jak mówiłem – do pewnego poziomu rozwoju łapczywość może być nawet bardzo pomocna. Bo lepiej, by człowiek żył aktywnie i osiągał dużo, niż siedział apatycznie i nie miał siły odkurzyć. Zgadza się?
Przyjrzyjmy się motywacjom, które stoją za łapczywością. Co widzimy? Jakie korzyści z tego mamy? Co uważamy, że nam to daje? Np. bezpieczeństwo? Tylko czy na pewno? Gdzie jest ta granica posiadanych dóbr, za którą już stajemy się bezpieczni? Nie ma takiego zamka, ani systemu alarmowego, którego złodzieje nie złamią. I złodziej upewni się, że w momencie okradania, policja będzie na drugim końcu miasta.
Zauważmy, że chciwość dlatego trwa i się nie kończy, bo tego co próbujemy osiągnąć również nie osiągamy. Jak nie “czujemy się” bezpiecznie lub dobrze z wielkim domem i 4 samochodami, to nie “poczujemy się” bezpiecznie z trzema wielkimi domami i 10-cioma samochodami. Co ciekawe – im więcej mamy, tym możemy stać się jeszcze bardziej łakomym kąskiem dla różnych złodziei. A przecież możemy być majętni i się z tym nie obnosić.
Tak jak uzależniony oglądający pornografię próbuje coś osiągać i wydaje mu się, że tak jest. Tylko że tak NIE jest. I dlatego powtarza sesje z porno nawet wielokrotnie, nawet każdego dnia. To samo tyczy się alkoholików, narkomanów. Niemniej – coś przecież osiągają. Coś, za co ryzykują wszystkim, wliczając swoje życie.
Rozwiązaniem łapczywości wcale nie musi być pozbycie się wszystkiego, co zgromadziliśmy.
Tak jak uzależnionego nie uwalnia wykasowanie całej zgromadzonej pornografii, bo po jakimś czasie znowu zacznie ją gromadzić. To dlaczego ją kasujemy – to ma znaczenie.
Przykładem łapczywości jest np. łapanie się na wszystkie “prezenty” rozdawane i obiecane przez polityków. Te ochłapy mają dla całego społeczeństwa wielką cenę. Widzimy, że chciwość może być czymś, czemu ulega właśnie całe społeczeństwo. Konsekwencją jest np. inflacja i wiele więcej negatywności. Generalna degradacja życia w kraju.
Przykładem łapczywości i chciwości jest to, co nawet religia rozpoznała jako grzech – nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Właśnie obejrzałem film doktora specjalisty o poście przerywanym (dr Eric Berg – polecam), czyli nie jedzeniu np. jeden dzień w tygodniu. Okazuje się, że post jest jedną z najzdrowszych rzeczy jakie możemy zrobić dla naszego zdrowia. Jedną z najgorszych rzeczy – podjadanie – czyli brak dyscypliny w posilaniu się. Wow – religia oraz nauka odnośnie odżywiania i medycyna idą ramię w ramię! Tylko że nauka to rozumie relatywnie od niedawna, a religie od tysięcy lat. Drugie “tylko” – dla wielu poszczenie to forma karania siebie, umartwiania – a nie kolosalnie skuteczny sposób dbania o swoje ciało, zdrowie, etc. Nauka zaś wytłumaczyła nam dlaczego post jest ważny. Ale i przy poszczeniu trzeba zadbać o pewne aspekty, by nam realnie służył. Jak widzimy – bez rozsądku nawet kolosalnie ważną praktykę można uprawiać ze szkodą.
Mamy też zarys jak wiele głupot przenosi się wraz z tradycjami, bo człowiek nie rozumie, że nic w rzeczywistości nie jest po to, by szkodzić, karać, ranić. Pokuta za grzechy – ekspiacja za grzechy – jak sama nazwa wskazuje – pokutujemy za błędy, czyli np. pozwalamy, by organizm podczas postu oczyścił się z toksyn, które sami do niego wprowadziliśmy. Nikt nie każe nam cierpieć dla samego cierpienia, ani umartwiać się dla samego umartwiania. Jeśli tak postępujesz – przestań. Nic Ci to nie daje, bo to głupota, a Boga to nie cieszy. Łatwo też zaobserwować, że zupełnie nic to nie poprawia w życiu. Zaś wina, wstyd, żal – nie mijają, a nawet rosną.
Pisząc to właśnie poszczę – i nie z przyczyn religijnych, tylko prozdrowotnych. Dopiero zaczynam – to mój pierwszy post – ale że dobrze się odżywiam i suplementuję, to właśnie dochodzę do 24 godzin i zobaczę czy nie przedłużyć (update – po jednym niewielkim posiłku, dochodzę właśnie za drugim razem do 48 godzin postu i jest ekstra).
Chcę być żywym przykładem – doświadczyć czegoś osobiście. Przeżyć to. Zobaczyć jakim to jest. Wtedy mogę coś o tym powiedzieć. A swoje wybory opieram o zalecenia specjalistów. Jeśli tu mam zalecenie lekarza, który ma liczebne przykłady wyleczeń z raka oraz jego nauki pokrywają się z religijnymi zaleceniami obecnymi od tysięcy lat – mi uszy stają na baczność i słucham. A następnie to wdrażam. A gdy jakaś obca osoba krzywo się na mnie patrzy, bo w zimę, przy ujemnej temperaturze idę ulicą w krótkich rzeczach – to mnie to zupełnie nie obchodzi. Współczuję tej osobie, że odmawia sobie tak fantastycznego doświadczenia i zdrowia. Zaś gdy opowiadam lekarzom o tym co robię i jakie są tego efekty – do tej pory słyszałem tylko określenia – “podziwiam pana”. Nie mówię tego, by się chwalić, bo ja to robię dla siebie. Ale ludzie kierujący się zdrowiem, którzy realnie widzą wartość w zdrowiu – inspirują się żywymi przykładami. Dlatego o tym mówię. Ci, którym na poprawie nie zależy – zawsze sobie znajdą kontekst, w którym mogą coś negować, wyśmiewać, szydzić, być cynicznymi. Ich ignorujemy. A ja podziwiam lekarzy, farmaceutów – tych, co poświęcili lata na edukację, by pomagać i służyć innym. To piękne dążenie.
Przypominam – grzech to błąd. Błąd, którego konsekwencje są dla nas niekorzystne.
Podjadanie, szczególnie różnymi chrupkami, snakami, słodyczami wydaje się pozytywne tylko przez króciutką chwilę – i m.in. dlatego to powtarzamy nawet co kilka minut – by utrzymać efekt. Ten lekarz podał przykład, że sam podjadał różne rzeczy, m.in. orzeszki. Wiesz co? Podjadam (teraz już – podjadałem) orzeszki. Bo wydawało mi się to takie zdrowe! ;) Od dzisiaj koniec z podjadaniem orzeszków. Dlaczego? Pozornie wydaje się to pierdołą ale może całkowicie zanegować całe staranie i poświęcenie włożone w poszczenie, które przecież dla wielu jest bardzo wymagające (i nie tylko poszczenie). I nie chodzi o same orzeszki, tylko o częstotliwość jedzenia.
Takich pozornych “pierdółek” w życiu są setki jak nie tysiące – i mogą całkowicie blokować nawet wielkie i wieloletnie starania. Np. pozornie “niewielka uraza”, z którą nie chcemy się rozprawić może skrywać ogromny żal, od którego uciekamy w picie i pornografię.
Zimne prysznice, kąpiele czy kąpiel w zamarzniętym jeziorze – jeśli nie będziesz przy tym spokojny/a, nie będziesz kontrolować oddechu, to też to całe staranie i poświęcenie nie da Ci nawet 10% spodziewanych rezultatów. Dlatego należy do tego zachować dyscyplinę w ćwiczeniach oddechowych.
Podstawy – fundamenty wszystkich dążeń muszą być przestrzegane.
No i oczywiście muszą być rozsądnie przeanalizowane. Niewielu tzw. “naukowców” dba o mądre podstawy swoich badań – kontekst, w którym przeprowadzają badania. Ani nie są świadomi swoich intencji.
Jak podjadający/obżerający się – uzależniony od pornografii czy alkoholu powtarza ten “rytuał” (często jest to jakiś indywidualny rytuał) nawet wielokrotnie każdego dnia od wielu lat. Ale konsekwencje dyscypliny, mądrości przynoszą korzyści, które nie przemijają i JAKOŚCIOWO są kolosalnie wyższe od tej malutkiej przyjemności. Ten sam błąd co z podjadaniem popełniają oglądający pornografię. Tylko że konsekwencje oglądania pornografii są dużo bardziej tragiczne, niż podjadania.
Wielu ludzi próbuje rzucać pornografię czy alkohol. Nie rozumiejąc całego problemu, to tak jakby człowiek obżerający się nagle próbował pościć 2 doby. Męczy się strasznie i po tych dwóch dniach kończy i nagradza się jakimś super tłustym lub słodkim posiłkiem. A jak mu się nie uda, to się zniechęca. Niejeden klient pisał mi, że dla uczczenia np. 2 tygodni “trzeźwości” obejrzał pornografię…
Wiesz co powiedział ten lekarz? Że post, aby przyniósł wiele trwałych korzyści, powinien stać się czymś, co wdrażamy na stałe do swojego życia. Tak jak zaprzestanie oglądania pornografii. Nie robisz tego na chwilę. Zmieniasz swoje życie adekwatnie. Podnosisz jego poziom. Tak jak trening na siłowni – to zmienia Ci życie, bo nie tylko musisz dbać o pory treningowe ale też o dietę. Wraz z tym automatycznie bardziej zaczynasz się o siebie troszczyć i jest Ci coraz lepiej pod każdym względem. Im bardziej się o siebie troszczysz, tym szukasz kolejnych tematów, które chcesz poprawić – dla siebie, dla swojego dobrobytu.
Naprawdę obraz życia rysuje się genialny, gdy człowiek wszystkie realne aspekty niezależnie od ich pochodzenia – kultur, religii i czasu – kompiluje ze sobą. Nie jest tak źle jakby się mogło wydawać, szczególnie, że przeżywamy często popełniając dziennie tysiące błędów, wliczając bardzo poważne.
17. Miej klarowne, jasne cele i ideały.
Coś, czego brakuje większości. Szczególnie uzależnionym.
Osoba uzależniona ma praktycznie tylko jeden cel, z którego zupełnie nie zdaje sobie sprawy i/bo niewłaściwie widzi swoje dążenia, to co osiąga, w jaki sposób, ani jakim kosztem.
Tym celem jest unikanie emocjonalności – “nie odczuwanie”. Co wielu nazywa ze smutkiem “czuję pustkę”. Ale właśnie o to chodzi – by nie czuć. A że odczuwanie to fenomen bezosobowy i samoistny – czyli coś nad czym nie mamy żadnej kontroli – no to pozostaje tylko niszczenie mózgu, obciążanie psychiki, wytłumianie emocji, odcinanie świadomości, nietrzeźwość. Oraz granie ofiary, że to inni powodują w nas emocje, wywołują je, zawracają głowę, nie dają spokoju i masa rozmaitego biadolenia. Ludzie przez pryzmat emocji widzą innych ludzi, życie, cały świat, także Boga. Bo czymże innym jest przekonanie, że Bóg karze grzeszników? Taki Bóg nie istnieje. Jest tylko jeden sędzia i kat, który nas torturuje – my sami. A raczej ten aspekt, z którym się identyfikujemy – drapieżna zwierzęcość.
I potem powtarzają – “miałem wpadkę”. Nie, nikt nigdy nie miał żadnej wpadki. Wpaść może przestępca próbując okraść sklep, w którym akurat był policjant. Natomiast uzależniony DOKONUJE DECYZJI, którą uważa za właściwą. Najczęściej dokonuje jej tysiące razy na przestrzeni wielu lat – przynajmniej przez połowę swojego życia i przez całe życie dorosłe. Jest to dla człowieka uzależnionego bardzo ważne i zazwyczaj potrzeba wielkiej tragedii, by choć na trochę zdołał się otrząsnąć i poprosił o pomoc. Kilka dni temu napisał do mnie mężczyzna. Nie będę przytaczał całej wiadomości. Mąż, X dzieci (więcej niż 4). Doszło do zdrady, rozwód w drodze. Serce się kraje. ALE (!). Zapisał się na terapię, czeka na start grupy 12 kroków i kupił też Program Wolność od Porno. Na co czekasz Ty?
Jeśli jedną z najlepszych rzeczy jakie możesz zrobić dla zdrowia to pościć – czyli nie jeść, co przecież nie kosztuje pieniędzy, a jeszcze je oszczędza… To, że knajpa jest droga NIE oznacza, że jedzenie tam ma magiczne właściwości – a tym samym zjedzenie tam wcale nie musi mieć żadnej wartości. No ale może być bardzo smaczne. Tak jak widły z przyczepioną metką znanej firmy mogą być ładne ale ani trochę bardziej efektywne od zwykłych wideł Twojego dziadka.
Większość ludzi na świecie sądzi, że wartość, sens i znaczenie wpisane są w świat, w różne czynności, przedmioty, osoby. Ba! Zakłada się, że jak coś jest ładne – np. diamencik – to jest cenne. Jak czegoś jest mało – to też jest cenne! To dziecinne ale tej fantazji ulegają całe masy ludzkości. I oddają majątki za bezwartościowe świecidełka.
Jak dr Hawkins przewidział – już nawet grabiom doklejane są metki i loga, przez co sprzedawane są za 1000 razy wyższą cenę, niż faktycznie są warte. Absurdy są oczywiście liczne i jeszcze większe.
Wydaje się ludziom, że samo robienie czegoś jest już wartościowe. A nawet że jest wartościowe dla innych. Tak wcale nie musi być i często nie jest. Tak jak mężczyźni poświęcają się dla kobiet – np. wożą je po nocach i liczą, że kobieta to doceni i da buziaka, zaprosi “na kawę”. Tak się najczęściej nie dzieje – ba! kobieta nie jest w ogóle zainteresowana seksualnie. Dlaczego nie? Bo takie postępowanie wcale nie jest atrakcyjne. Jest służebne. Nie stoi za nim żadna moralność, żadna wartość. Taki mężczyzna siebie widzi bez wartości. Liczy, że tę wartość nada mu jego poświęcanie się, które zostanie docenione. Tak się nigdy nie dzieje. I takich przykładów są tysiące. I wiele kobiet chętnie korzysta z takiej służebności.
Nawet pójście na terapię wcale nic nie musi przynieść, jeśli nie chcemy realnie poprawić swojego życia. Wielu idzie tylko dlatego, by partner/partnerka przestali “truć dupę” lub ich namówili. Nie stoi za tym indywidualna, świadoma decyzja, by coś poprawić, zmienić, rozwinąć, zrozumieć.
Cały czas czytam od klientów, że np. “uciekają od rzeczywistości”. To jest praktycznie ich jedyny cel. Ale nie rozumieją, że wcale nie widzą rzeczywistości.
Gdyby widzieli rzeczywistości, nie byłoby żadnej potrzeby, aby uciekać.
Nikt nie ucieka od rzeczywistości, tylko od tego jak widzi pewne zdarzenia, okoliczności, także fakty (choć rzadko mówimy o faktach). Co więcej – wcale nie ucieka nawet od tego, tylko od uczuć jakie z tym wiąże. A przecież od tego, co wewnętrzne uciec nie można, dlatego zostaje np. utrzymywanie stanu nietrzeźwości; a gdy to nie jest możliwe – projekcje, granie ofiary, biadolenie, hipnotyzowanie się mentalizacją, itd. Lub nadawanie coraz większej wartości komuś/czemuś i wiara, że całe zmaganie, ból, cierpienie, poczucie “pustki” zniknie, gdy to osiągniemy. Np. stworzymy związek z tą jedną, wyjątkową osobą.
Posiadanie klarownych, jasnych celów oraz ideałów jest fundamentem zdrowia i rozwoju – nie tylko jednostki ale też całych cywilizacji. Bez tego nie osiągniesz nic. Może Ci się wydawać, że osiągasz dużo – np. bo przeżywasz, a świat widzisz jako niebezpieczny, straszliwy, więc każdy dzień, w którym nic Cię nie rozszarpało, nie zraniło, nie oszukało, nie zabiło – to wielki sukces.
“Klarowny i jasny” powinien także opierać się o rzeczywistość. Jeśli będziesz próbować np. “rzucić uzależnienie”, to tego nie osiągniesz. Bo samo uzależnienie widzisz i rozumiesz niepoprawnie. To jakby mówić, że dziś zrobisz naleśniki ale użyjesz niepoprawnego przepisu. A jakie jest rozwiązanie? “Rzucenie” tego przepisu? Jak i ile czasu zamierzasz “rzucać” niewłaściwy przepis na naleśniki, by wreszcie je usmażyć?
Inny temat od celów to ideały. Cele zazwyczaj realizujemy – jest ku nim określona droga, którą planujemy i nią podążamy. Jednak ideały to coś nienamacalnego. To coś pod co podporządkowujemy nawet nasze cele.
Jeśli Twoim ideałem jest np. zdrowie pod każdą postacią, to wszystko inne staje się podrzędną dla tego ideału. Zaczynasz szukać, eksplorować to, co może Ci pomóc. Oraz zaczynasz się przyglądać temu czy to jak żyjesz, co wybierasz, co robisz – przybliża Cię do tego ideału, czy raczej oddala.
Zauważmy, że uzależniony uważa, że pornografia czy alkohol są tym niezwykłym, magicznym, wyjątkowym, jedynym czymś, co – i tu jest cała lista – pozwala się zrelaksować, cieszyć, odpocząć, “zrzucić z krzyża”, odstresować, zapomnieć o problemach, świecie, życiu, etc. Jest to więc ideał, do którego dążą uzależnieni. Całą resztę swojego życia podporządkowują pod to. Nawet zdenerwują się na bliskich, wygonią dzieci z domu, by mogli usiąść i oglądać pornografię. Tylko że tego nie osiągają. Nikt nie staje się zrelaksowany, odstresowany, spokojny, radosny, pewny siebie. Jest coraz gorzej.
Ten ideał jest fałszywy.
Są historie, których nie ma w powszechnym obiegu, bo praktycznie nikt nie dzieli się swoim życiem z publiką. Ale przykład – rozwiedziony ojciec nie nakarmił dzieci, bo cały dzień siedział na seks-czacie. Dzieci płakały, prosiły o posiłek. Mężczyzna ten mówi im, by zamówiły pizzę. Ale nie mieli pieniędzy. Ojca to nie interesowało. Jako że uzależnionych są miliony – a my sądzimy, że wszyscy ludzie naokoło żyją tak dobrze, pozytywnie (przynajmniej lepiej od nas), to malujemy sobie obraz nierzeczywistego świata, w którym to my jesteśmy tym specjalnym przypadkiem czegoś wyjątkowo negatywnego. Tak jak wielu uzależnionych twierdzi – “mi nie da się pomóc”, “mój przypadek jest inny”, “moje uzależnienie jest gorsze/straszniejsze”, etc.
Intencja to fundament.
Wszystko co osiągamy – tego naprawdę chcieliśmy. Możemy twierdzić, że chcemy czegoś innego. Ale tak nie jest. Ja zdałem sobie z tego sprawę dawno temu – np. chodziłem do klubów rzekomo po seks. Jednak pewnej nocy tak sobie siedziałem i dostrzegłem, że moją intencją jest “iść do klubu, by nie siedzieć w domu, by nie czuć, że marnowałem czas”. I wiesz co? Chodziłem do klubów. Osiągałem tyle. I choć babeczki aż się prosiły (nieraz dosłownie) – nie szedłem dalej. Bo nie zdawałem sobie w ogóle sprawy z własnej i intencji. A gdy wychodziłem w grupie i znajomi widzieli, że “się blokuję” i próbowali pomóc – np. brali mnie za rękę i kładli na ramieniu zainteresowanej dziewczyny (z czego nie zdawałem sobie sprawy) – reagowałem jakby położyli mi tą dłoń na rozgrzanej patelni! ;) A potem się wstydziłem i obwiniałem nie rozumiejąc dlaczego.
Skorygowanie intencji wymagało rozprawienie się z oporem, emocjonalnością, pozycjonalnościami. Nadaniem nowych wartości, sensu i znaczenia. Już nie próbuję sączyć poczucia wartości z obecności ładnej babki. Nie próbuję pasożytować, nie próbuję tu uprawiać żadnej symbiozy. Zacząłem dawać. Nie oczekuję niczego. A jeśli ktoś chce mi coś dać – przyjmuję to z wdzięcznością. Jeśli nie odpowiada mi forma – dziękuję za intencję. I zawsze staram się odwdzięczyć.
Jeśli ktoś miał problem typu “A cóż ja mogę dać kobiecie?” – problem nie leży w formie, tylko esencji. Najpierw rozpraw się ze wstydzeniem się, obwinianiem, żalem. Ustal pozytywną intencję. Odpowiedź stanie się jasna.
Co teraz jest obecnie Twoim ideałem i celem/celami?
18. Uświadom sobie, że każda wartość jest arbitralna.
Zacznę od niezwykle istotnej uwagi – punkt brzmi “uświadom sobie”, a nie “przeczytaj”, nie “wiedz”, nie “pamiętaj”. Bo informacja to tylko informacja. Co innego jest sobie poczytać jak smakuje szarlotka, a co innego zjeść szarlotkę – mieć świadomość jak smakuje. Większość tego zupełnie nie rozumie, bo uważa, że “wiedzieć o” czymś, bo się o tym poczytało jest tożsame z “być świadomym”. W pracy z WoP, czyli konkretnej pracy nad swoim życiem, szybko okazuje się, że tak nie jest. Ale to też jeden z fundamentalnych błędów uzależnionych – uważają, że oglądając seks, mają jego zastępstwo. A to jakby sądzić, że oglądając reklamę hamburgera, jemy obiad.
Usłyszenie czy przeczytanie czegoś MOŻE otworzyć oczy ale wcale nie musi. Zazwyczaj tylko oczekiwanie, że inni nam wszystko powiedzą, to jak liczenie przez dziecko, że rodzic odrobi za nie pracę domową. Dziecku wydaje się to pozytywne. Ale to ogromny błąd.
I potem czytam od klientów totalnie niesłuszne, często absurdalne wnioski – że np. “oglądam pornografię, by wytłumiać emocje”. Powtarza tylko po mnie zupełnie bez świadomości prawdy. Bo czy choć raz ktokolwiek powiedział sobie – “teraz obejrzę pornografię, by wytłumić strach”? Nie. Wielu ma nawet problemy, by nazwać to co czuje. A na oglądanie pornografii mówi – “mam wpadki”.
Albo jak człowiek mówił sobie, że np. obejrzy pornografię, by “rozładować stres/odstresować się”, a ode mnie usłyszy, że to niemożliwe i nic takiego nie ma miejsca, to od razu powtarza – “skoro nie mam tej korzyści, to już rozumiem, że z oglądania pornografii nie mam żadnej korzyści, to tylko mi szkodzi”. To kolosalnie błędny wniosek. I niebezpieczny.
Często też słyszę, że “korzyść jest niewielka – tylko wytłumiam emocje”. No tak, tylko znowu – zupełnie brakuje przyjrzenia się faktom. Ludzie za tą “niewielką korzyść” oddają zdrowie, rodziny, prace, kariery, nawet życie. Wolą się zapić i zaćpać na śmierć, niż poczuć wstyd czy winę. Wolą się męczyć 40 lat, niż pozwolić sobie płakać i okłamują się całe życie, że “nie mogą” płakać. Ludzie wolą sobie strzelić w głowę, niż przeżyć żal. Uraz trzymają się całe życie i nienawidzą bliskich, nawet masę ludzi i nie chcą tego odpuścić, wybaczyć.
Dlatego – co innego poczytać “suche” informacje, a co innego uświadomić je sobie w oparciu o realne życie.
Jedziemy z opisem drogi.
Arbitralny, czyli narzucony.
Przeczytaj to uważnie – każda wartość jest przez Ciebie bezwzględnie narzucana na wszystko/każdego co/kogo widzisz.
Wartości nadajesz zgodne ze swoim poziomem rozwoju.
Dlatego np. uzależniony nie chce czuć i wszystko co do tego prowadzi uważa za dobre, słuszne – wartościowe. A wszystko, “przez co” coś odczuwa – uważa za złe, niepotrzebne, nawet za niebezpieczne. Od bliskich, po obowiązki i całe życie, cały świat. No chyba, że jest to oczarowanie – to natychmiast to nadyma.
Multum klientów pisze, że “nic nie ma sensu”, “nic się dla mnie nie liczy”, “nie widzę sensu w staraniu się”, “moje życie nie ma wartości”, itp. Nie rozumieją, że widzą własne osądy. Jednocześnie używają tych osądów jako usprawiedliwienia, by nie podejmować starań. A jak coś próbują robić, to bez intencji zmiany/poprawy. Jedyne co próbują zmienić to samo+uczucie (błędnie sądzą, że są uczuciami “ja sam = uczucie”). A przecież taki efekt osiągają też przez alkohol czy porno. Więc dochodzą do wniosku – “Po co się męczyć?”
Wstydzenie się “za siebie” czy “za swoje życie”, obwinianie się – to wszystko folgowanie sobie. Za tym stać może duma. I zazwyczaj stoi.
A wiesz co mi ostatnio napisał klient? Że np. pracuje, męczy się od lat (pomijam bardzo obszerny opis jego sytuacji życiowej) – aby poczuć dumę. Więc nie pracuje, by realnie coś zmienić (chce mieć nareszcie swoje mieszkanie), tylko pracuje dla uczucia – chce być dumnym, że przed 30-tką ma swoje mieszkanie. A to samo uczucie może sobie spijać do woli np. właśnie folgując sobie wstydząc się za jakiś błąd, który popełnił 20 lat temu. Dlatego ta “motywacja” zazwyczaj szybko okazuje się niewystarczająca. A człowiek się męczy, nie osiąga wielkim wysiłkiem tego, co inni osiągają dużo mniejszym. Nie dziwne, że życie uważa za niesprawiedliwe i jakoś tak negatywnie nastawione tylko przeciwko niemu. Gdy on kupi sobie mieszkanie, a jest na dobrej drodze, to odczuje dumę, oczywiście. Ale ona bardzo szybko się wyczerpie. Co wtedy? Z czym zostanie?
Jeżeli już wiesz, że każda wartość jest arbitralna, to możesz dokonać przewartościowania nawet wszystkiego w swoim życiu.
Żadna wartość nie jest narzucona przez “rzeczywistość”, los, innych ludzi. To Twój twór. Nie możesz widzieć wartości jakie nadają inni ludzie. Możesz zdawać sobie z tego sprawę, domyślać się ale tej wartości nie ma nigdzie pod żadną formą, ani w żadnej formie. Bo wartość nie ma formy. Dwie osoby mogą więc patrzeć np. na ładny zegarek w sklepie. Jedna będzie spokojna, radosna, wdzięczna i nie będzie stanowiło dla niej problemu, jeśli tego zegarka nie kupi. A jak kupi to będzie radosna i wdzięczna ale nie będzie zdruzgotana po jego utracie. Druga będzie przeżywała żal, będzie doświadczała napięcia, bólu, wielkiego niezdecydowania czy ten zegarek kupić, czy na pewno jest warty wydania tych pieniędzy, etc. A jak go kupi, to nie będzie szczęśliwa, tylko będzie wiecznie niepewna czy go nosić, przestraszona czy go nie zniszczy, non stop będzie uważała czy go ma, czy go nikt nie zabrał, czy go nie zarysowała. A gdy go uszkodzi czy straci – będzie cierpieć i nienawidzić siebie, ew. kogoś innego, kto go uszkodził. Również będzie miała oczekiwania – że inni zobaczą tą niezwykłą wartość, docenią go, pochwalą, będą na niego uważali, etc. To też nigdy nie następuje.
Tak się dzieje również w związkach np. w formie zazdrości. Nieraz wystarczy, że ktoś spojrzy się na naszą partnerkę/naszego partnera, a nas szlag trafia i zaczynamy się obawiać utraty, zdrady, itd.
Ludzie popełniają fundamentalny błąd – uważają, że nadanie czemuś/komuś wielkiej wartości jest tożsame z docenianiem, a nawet z miłością. Robią tak, bo sądzą, że skoro coraz lepiej się z tym czują, to jest to dobre dla nich i dla innych też takie będzie. Tak się nie dzieje. Zazwyczaj właśnie człowiek nadyma wizerunek kogoś, bo NIE kocha tej osoby. Tak jak i nie kocha siebie. Uważa kogoś innego za ważniejszego, niż siebie i bez kogo jego życie nie ma sensu, ani wartości. Nie dziwne, że nigdy nie jest szczęśliwy. To nie jest miłość i nie powinno być doceniane.
Możemy też zauważyć jak masy ludzi sądzą, że wartość jest wpisana w coś – np. w edukację. Ok – edukacja jest oczywiście kolosalnie istotna. Jednak – ludzie nie analizują tego w ogóle bardziej, niż “edukacja sama w sobie jest ważna”. Uważają, że nagle ta narzucona wartość sama się przekuje na dobrą pracę, dobre zarobki. Tak też nie jest. A wiesz dlaczego nie? Bo to wiedza w najlepszym przypadku akademicka. I to wiedza szkolna, czyli same podstawy. Dlaczego ktokolwiek miałby nam za to płącić?
Nie ma doświadczenia, nie ma przekucia jej na wartość rynkową. Poza tym – najczęściej dobrą pracę i zarobki przynoszą te wszystkie jakości, dzięki którym zdobyłeś/aś edukację – np. dyscyplina, chęć i wytrwałość w rozwiązywaniu problemów, etc. TO może mieć wartość dla pracodawcy i rynku. A to jakie szkoły i studia skończyłeś/aś – to zazwyczaj nie ma znaczenia.
Gdybym ja kogoś rekrutował, by pomagał mi w pomocy uzależnionym, to np. informacja, że osoba ta skończyła studia psychologiczne może stanowić potencjał, jednak sama w sobie nie ma wartości. A wiesz dlaczego? Bo ja skończyłem studia elektroniczne. :) Dla mnie ważna jest intencja, gotowość do dążenia do prawdy, chęć pomocy oraz to jaki JEST drugi człowiek – na jakim poziomie świadomości się znajduje. To co jest ważne wynika z samej natury uzależnienia oraz tego co stanowi pomoc. Można rzec – z potrzeb rynku – klientów. Oczywiście ja rozumiem, że praktycznie nie ma uzależnionego, który poprawnie rozumie swój problem i faktyczne potrzeby. Więc to ja muszę się dostosować – zarówno do tego czego uzależnieni CHCĄ oraz względem tego, czego realnie POTRZEBUJĄ. A często są to zupełnie inne sprawy. I niewielu się to podoba. ;)
I to ja staram się, aby każdy z kim pracuję przewartościował jak najwięcej – bo w tym co realnie pozytywne, potrzebne i niezbędne nie widzą wartości. Wartość widzą często w sprawach niepotrzebnych, przynajmniej na razie.
Bardzo istotne, by zrozumieć, że wartość, jak i sens oraz znaczenie, automatycznie wynikają z KONTEKSTU, w którym dane zagadnienie umieszczamy/interpretujemy/widzimy.
Miliardy ludzi widzą pewne kwestie w podobnym kontekście i dlatego nadają temu takie samo znaczenie, wartość i sens. I wtedy uznają, że ta wartość, to znaczenie i ten sens są wpisane w to, czego postrzeganie masowo podzielają. Ale tak nie jest. I wiele się z tego wykorzystuje – od meczy piłkarskich, po święta, których znaczenie i funkcja zupełnie zostały utracone, różne inne okazje jak urodziny, itd.
Używa się wtedy stwierdzeń typu – “urodziny SIĘ obchodzi”. Zaczynamy to postrzegasz bezosobowo – “tak się robi”, “tak jest”. Ludzie przenoszą to nawet na całe życie – mówią – “takie JEST życie”. Nie. To wszystko projekcje i osobiste doświadczenia. W ten sposób oddają odpowiedzialność. Ludzie wymyślili sobie nawet fantazje typu “los”. “Taki już mój los”.
Prawdą jest – TY tak to obchodzisz, bo TY nadałeś/aś temu takie znaczenie, wartość i sens. Takie jest TWOJE życie. Taki jest Twój “los”, bo takich wyborów dokonałeś/aś.
Zapamiętaj – wszystkie doświadczenia na tej planecie są RADYKALNIE SUBIEKTYWNE.
Dobrym przykładem są rozstania czy rozwody. Ludzie uważają, że to doświadczenie JEST jakieś – zazwyczaj negatywne – smutne. Ok, tylko zazwyczaj jedna osoba z tego powodu jest smutna, a druga jest zadowolona. Gdyby to doświadczenie było jakieś, to obie osoby doświadczałyby tego samego, a nie skrajnie przeciwnych uczuć. Bo każda widzi je w innym kontekście, nadaje mu inne znaczenie, wartość i sens.
Viktor Frankl, który przeżył obóz zagłady, również znalazł taki kontekst, w którym wcale nie musi cierpieć z tego powodu, choć okoliczności były demoniczne. To, że większość przeżywa(ła) traumę przez resztę życie NIE oznacza, że te przeżycia były wpisane w samo doświadczenie. Tak jak nie ma wpisanego lęku w podejście do obcej kobiety, wstydu nie ma wpisanego w “odrzucenie”. Cierpienia nie ma wpisanego w porażkę, ani w nic innego.
Te przykłady pokazują jak krytycznie ważne jest wybrać odpowiedzialność za swoje doświadczenia. Odpowiedzialność to też pierwszy krok do zdrowienia z uzależnienia. Dopóki grać będziesz ofiarę, to nie ma sposobu, który Ci pomoże.
Od zawsze były absurdy typu, że człowiek uważa, że jak np. odejdzie od niego partnerka/partner, to musi cierpieć, rozpaczać, bo jak nie TO BĘDZIE ZNACZYŁO/POKAŻE, ŻE ta osoba niewiele dla nas znaczyła. I im bardziej cierpi, tym bardziej pokazuje jak to mu zależy… Tak nie jest. To wewnętrzny cyrk, który nie ma nic wspólnego z czymkolwiek zdrowym. Najczęściej taki emocjonalny teatrzyk jest próbą zmanipulowania drugą osobą – “Patrz jak cierpię – to przez ciebie!” I skrycie trzymamy kciuki, że może wróci.
Dla mas ludzi zrozumienie, że wcale nie muszą cierpieć byłoby ogromnym szokiem! Wiele osób sądzi, że muszą. A mówiąc “wiele” mam na myśli miliardy. Każdy ma swoje korzyści – jeden w ten sposób przyciąga uwagę, inni liczy na odszkodowanie, ktoś inny chce współczucia, ktoś inny się nienawidzi i uważa, że cierpiąc może słusznie się karze lub odkupuje grzechy, itd.
Gdy mi ktoś uczyni coś niemiłego, to nie czekam z wybaczeniem (o ile w ogóle jest potrzebne) na przeprosiny. Nie mam zamiaru cierpieć, biadolić, grać ofiary, żyć gorzej przez kogoś i zwlekać z poprawą, aż ta osoba rozumie swój błąd. A co jak nigdy nie zrozumie? A co jeśli moje biadolenie się jej podoba? Mój los jest w moich rękach, nie mam zamiaru oddawać go nikomu.
Gdy się na kogoś zdenerwuję, to mam świadomość, że mój gniew, to mój problem. Bo ja wybieram widzieć tę osobę/zachowanie tej osoby w taki sposób, że jest mi z tym źle.
Cały czas uczę się coraz mądrzej nadawać wartości, sens i znaczenie. Jak i wybieram współczucie dla tych, którzy np. wartość umieszczają w czymś szkodliwym.
To co nadal może umykać – nie jest dla nas ważna treść – np. dana osoba, zdarzenie, przedmiot jak pieniądze, tylko liczy się dla nas ZNACZENIE jakie w tym widzimy – czyli znaczenie, które sami temu nadaliśmy.
Kiedyś napisał do mnie mężczyzna pełen żalu i nienawiści do wszystkiego i wszystkich. Bo umarł mu kotek, który dla niego był wszystkim. Kochał tylko jego. Więc widział to, że zostało mu odebrane źródło miłości – jedyne jakie miał. Nienawidził Boga, nienawidził ludzi, nienawidził siebie. Nie docierały do niego próby wyjaśnienia mu, że źródło miłości jest wewnętrzne.
Jemu nie zależało na poprawie swojej sytuacji. Dla niego to cierpienie, ta nienawiść – to wszystko było dla niego ważne. Chciał tego. Zapewne dlatego, bo to potwierdziło mu jego widzenie rzeczywistości – to był ostateczny dowód na to, że całe życie jest straszliwe, niesprawiedliwe, a Bóg to gnój i sadysta. I znalazł tą jedną iskierkę w nieprzemierzonej ciemności – kotka – którego kochał. Wyprojektował wszystko na niego. Czym skazał się na wielkie cierpienie w obliczu straty.
Nawet jak jednej przyprawy, którą lubimy, dodamy do posiłku ale za dużo, to nie uczynimy tym posiłku smaczniejszym. Szczypta soli może sprawić, że jedzenie nabierze wyrazistości. Ale gdy przesolisz, danie stanie się nawet niejadalne. Mniej więcej tak wygląda projekcja wszystkiego co dobre poza siebie, szczególnie na jedną osobę, rzecz, zdarzenie, zwierzę, itd. Raz do bardzo dobrego sosu grzybowego sypnęło mi się za dużo kurkumy. I choć był zdrowy, dobrze wyglądał, to jego zjedzenie… no, było przygodą. ;) Albo raz do bardzo zdrowego szejka sypnęło mi się tak z 10 razy za dużo pieprzu cayenne. To było trochę jak picie zimnej lawy. ;)
Warto odróżnić własne błędy od rzeczywistości. W stratę nie ma wpisanego cierpienia. Nigdy nie było. Żadna ilość cierpiących ludzi nie jest dowodem, że strata = cierpienie. Tym samym wnioskowanie o życiu czy świecie na bazie swoich negatywnych doświadczeń – nie jest mądrym.
Także stracie my nadajemy całe znaczenie, sens i wartość.
Co wtedy? Co się dla nas liczy? Cierpienie czy zdrowie? Zmaganie czy rozwiązanie problemu? Uzależniony sądzi, że pomaga sobie – bo oglądając porno czy pijąc wódkę “znika” ból. Ale to nie jest pomoc. To nie jest rozwiązanie. To nie jest dobro.
Cierpimy przez PRZYWIĄZANIE, którego nie chcemy odpuścić po stracie, nie przez samą stratę. A przywiązanie oczywiście jest niewidzialne.
Rozmawiałem z masą ludzi, którzy używali twierdzeń jak “zdrowie jest najważniejsze”. Ba! Trudno spotkać kogoś, kto tak nie twierdzi. Ale patrząc po tym jak żyją – okazuje się, że to wcale nie jest prawda. Zdrowie wcale nie jest dla nich najważniejsze. Ani nie żyją zdrowo, ani nie odżywiają się właściwie, ani nie dbają o różne aspekty zdrowia, ani nie edukują się.
Znajomej jest cały czas zimno. Owija się w koce, siedzi w grubych skarpetkach – we własnym domu jest jej cały czas niekomfortowo. Znalazłem rozwiązanie, przetestowałem je – działa. Micha + zimna woda. Wkładasz stopy na 2-3 minuty. Poprawia się krążenie, robi ci się ciepło. Jest tak przyjemnie, że aż nie chcesz wyjmować. Wiesz co powiedziała? Że nie chce, bo jej nie odpowiada FORMA tego rozwiązania. Ona twierdzi, że zdrowie jest najważniejsze. Choć lekarze polecają, zalecają, są badania – masa dowodów i przykładów, że to pomaga i jest kolosalnie zdrowe… nie chce. Bo zimno będzie przez 5 sekund.
Wiesz co ludzie naprawdę mają na myśli mówiąc “zdrowie jest najważniejsze”? Tak naprawdę – “gdy stracę zdrowie to jest to dla mnie najważniejszy pretekst, by biadolić, grać ofiarę, narzekać, domagać się”, etc. Ewentualnie – powtarzają teorię. Jak dzieci w szkole, które się wyuczyły formułki na pamięć. “Zdrowie jest najważniejsze”. I? I to ma magicznie zapewnić zdrowie? Tak jak powtarzanie “porno jest złe”. I? Cóż to zmienia? Absolutnie nic, a stanowi tylko kolejny pretekst do obwiniania się za kolejne poświęcone temu godziny.
I co ciekawe – tak samo jest ze wszystkim, wliczając związki. Nawet funkcjonuje takie bzdurne usprawiedliwienie – “wartość czegoś/kogoś zaczynasz doceniać DOPIERO, GDY TO STRACISZ”. Ech. Karygodna głupota. Ale fantastyczne usprawiedliwienie dla biadolenia i cierpienia.
Ludzie nie doceniają się, nie kochają, żyją jak im się podoba – tak jak gdy “czują się” dobrze i nic im nie dolega – robią co im się podoba, jedzą co im smakuje, w dowolnych ilościach. I narzekanie dopiero się zaczyna, gdy zdrowie znika lub druga osoba mówi, że taki układ jej nie odpowiada. I NAGLE STWIERDZAMY, ŻE DOPIERO MAGICZNIE ZACZYNAMY DOCENIAĆ WARTOŚĆ drugiej osoby/zdrowia? Bez jaj. To cyrk. Jeszcze nie spotkałem się z przykładem, że tak było – ani w życiu prywatnym, ani w pracy.
Innym przykładem tego niezrozumienia jest jak uzależniony mówi, że “JEST ciekawy co tam nowego na serwisach pornograficznych”. Uważa ciekawość za uczucie. I jak to uczucie jest, to i on taki jest. A potem przestaje. Tylko że to nie jest ciekawość, ani ta osoba nie JEST ciekawa. Gdyby BYŁA ciekawa, to by taka BYŁA cały czas. A jaka jest cały czas? Np. wycofana, niechętna, przestraszona, apatyczna. I ciekawa “staje się” tylko wobec pornografii? Jeszcze ludzie mówią, że “zaspokoili ciekawość”… To jakby mówili, że zaspokoili GPS dojeżdżając do celu.
Dlatego ten punkt mówi, że “każda wartość jest arbitralna” – i widzimy jak ją zmieniamy w zależności od naszych doświadczeń. Wartość nie powinna ulegać tak łatwo. Szczególnie nie powinna być opierana o uczucia i myśli.
A poprzednia droga mówiła, byśmy “mieli świadomość i klarowność naszych ideałów i celów”. Bo jeśli codziennie nie dbamy o zdrowie, to jak możemy twierdzić, że jest dla nas najważniejsze? Jeśli odrzucamy rozwiązania dla naszych problemów zdrowotnych i psychicznych – kłamiemy mówiąc, że zdrowie jest najważniejsze. Kłamiemy na każdym kroku. No ale czujemy “się” z tym dobrze, to uważamy te kłamstewka za dobre. Bo też każdy inny pokiwa głową – “Tak, tak, zdrowie jest najważniejsze”. Ew. robimy minimum, gdy coś zaboli lub poczujemy wstyd. I oczywiście potem zarzucamy innym to bzdurne twierdzenie, że “robią po najmniejszej linii oporu”. A my to nie? :)
Ponadto – co to jest “zdrowie” w naszym rozumieniu? Co jest tym ideałem? Nie pytam, by ktoś sprawdził definicję w Wikipedii. Tylko przyjrzał się uczciwie co sam(a) uważa(ł) za zdrowie.
Jeżeli nasza definicja zdrowia jest błędna, to oczywiście możemy jej dotrzymywać swoimi staraniami i codziennością, a wtedy twierdzenie, że “zdrowie jest najważniejsze” w tym kontekście będzie dla nas prawdą. Tylko że kontekst jest fałszywy. Szczególnie jeśli to co naprawdę mówimy brzmi – “Zdrowie jest dla mnie najważniejsze ale tylko wtedy, gdy to co robię, aby o nie zadbać nie jest dla mnie niekomfortowe”.
Np. twierdzenie, że “najważniejszy posiłek dnia to śniadanie” uznajemy za prawdę. Więc dotrzymując tego uważamy, że naprawdę dbamy o swoje zdrowie. Ale to twierdzenie jest fałszem. To mit. W pewnym kontekście jest prawdziwe ale w szerszym już nie. Więc znowu – znaczenie, wartość i sens wynikają z kontekstu. Jeśli nie zdajemy sobie sprawy z kontekstu, znaczenie, wartość i sens możemy nadawać temu, co nam szkodzi. A w najlepszym przypadku zupełnie nie pomaga. Szczególnie jeśli o fakty naukowe oprzemy to co jemy i pijemy na śniadanie. Oczywiście i nauka porusza się w pewnym, ograniczonym paradygmacie. Ale to zupełnie inny temat.
Warto też zrozumieć – masy ludzi żyje w odwróconym spektrum. Naprawdę wzmacniają się tym co negatywne. Powiedz – czy gniew Cię wzmacnia? Mnie niegdyś tak. Teraz mnie osłabia. Nawet gdy zdenerwuję się na minutę, już czuję zjazd energii, samopoczucia, chęci, radości. Miliardy ludzie uwielbiają gniew, nienawiść. To dla ludzi niezauważalne, a tak oczywiste. Przykładów może być multum w naszym życiu. Dlatego za wartościowe możemy uważać coś nawet szalenie szkodliwego ale to dlatego, bo wydaje się nam, że nam pomaga. Tak jak porno czy alkohol. Dla niektórych np. obecność kobiety, która tylko drenuje ich z pieniędzy.
Ostatnio puściłem sobie Nightwish-a – taki tam popularny muzyczny zespół. Bardzo lubię kilka ich utworów. Ale powiedziałem sobie – dawno nie słuchałem, niech leci. Odpaliłem dyskografię. Po ok. 2 godzinach, czuję, że męczy mnie to już. Rzępolenie. Niskie. Nie mogę już dalej tego słuchać. Niegdyś się zasłuchiwałem. Nadal mogę – jeden, dwa utworki. A czytałem, że ludzie nie popełniali samobójstw, bo to tak piękna muzyka, natchnęła ich do życia. Niegdyś mnie też wzmacniała. Teraz już nie. Kiedyś słuchałem prawie wyłącznie ciężkiej muzyki metalowej i rockowej. Teraz nie daję rady ale też nie jest mi szkoda. Bo jest ogromny świat niesamowitej, spokojnej, budującej muzyki. Niegdyś byłem na niego zupełnie ślepy. Jak i na milion innych spraw.
Więc – w zależności jak żyjemy – wzmacniać nas może to, co w szerszym spektrum stanowi poważny błąd.
Bo to jakie znaczenie czemu nadajemy – to wynika z naszego poziomu świadomości – czyli ekspresji ewolucji jaką jesteśmy. To jest ARBITRALNE. To NIE jest obiektywne! I bardzo możliwe, że to co uważamy za pomocne i/lub coś co robimy, mamy, czego się trzymamy od lat, jest dokładnie tym, co nas trzyma w miejscu i sabotuje.