Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat stanięcia w obliczu faktu o własnym uzależnieniu.
Części 1-10 znajdziesz klikając na linki poniżej:
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 1) – Wstęp
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 2) – Lista nr 1
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 3) – Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 4) – Mail
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 5) – Urazy, złośliwość, zła wola, zazdrość
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 6) – Zawiść, próżność, duma, żądze
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 7) – “Porno to ratunek” – Mail, Chciwość, Chcenie, Pożądanie
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 8) – Wola Boża, Ewolucja, Limitacje Formy, Wybory
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 9) – Sytuacje, To Czym Dysponujemy, Ego i jego Problemy
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 10) – Dar Życia, Świat jako Kreacja, Śmiertelność/Zmienność Wszystkiego
Uwaga, dzisiaj w artykule będzie dużo mowy o dwóch wg mnie najbardziej karygodnie niezrozumianych tematach, postrzeganych negatywnie, głupio, naiwnie, bez nawet chęci zrozumienia u miliardów ludzi – będę mówił o miłości i Bogu. Oj.
Prawda jest. I tyle. Niezależna od opinii, percepcji, widzimisie, walki i zmagania, by ją zmienić, ukryć, etc.
Jeśli dzisiaj obejrzałeś/aś porno, to były ku temu przyczyny, była Twoja decyzja, były pewne okoliczności. To wszystko było. Jest, można rzec, zapisane w historii czasu. Nie można tego zmienić, ani wymyślić. Ale można totalnie nie zdawać sobie z tego sprawy. Nie znać faktów. Można próbować je sobie urajać, dopisać do później doświadczonych konsekwencji. Jednak jaką mamy pewność, że cokolwiek z tego jest faktem?
Niebezpieczeństwo wymyślania sobie przyczyn i dorabiania kontekstu jest m.in. takie, że nie znając prawdziwych przyczyn nie możemy się nimi zająć, a to oznacza, że nie zmienimy konsekwencji. Więc pozostaniemy uzależnieni choćbyśmy włożyli masę wysiłku w jakąś pracę. No bo nawet gdy budujesz dom ale nie na swojej posesji, no to nie zbudowałeś domu sobie, tylko komuś innemu. Jeśli robisz ciasto chlebowe ale z mąką ziemniaczaną, to możesz zrobić super ciasto ale chleba z tego nie będzie.
Tylko żyjąc w rzeczywistości można dokonywać pozytywnych i trwałych zmian.
A poza tym życie trzeźwe to życie bezpieczne.
Uzależnieni sądzą, że jest odwrotnie – że nietrzeźwość daje im bezpieczeństwo. Ale degradujące się życie i zdrowie pokazują, że tak nie jest.
Prawda jest jak tło, na którym odbywa się ta cała reszta. Pamiętajmy, że największy hałas nie usunie cichej przestrzeni, w której go słyszymy. Co więcej – słyszymy go wyłącznie dzięki tej przestrzeni.
Tak samo jak fantazjowanie i urojenia na temat rzeczywistości nie zmieniają jej nawet minimalnie.
Dlatego też dążenie do ciszy i spokoju jest niezbędne, by poznać Prawdę. Jedną z takich dróg jest tzw. “droga negacji” – negujemy każde przekonanie, każdą myśl, każdą opinię i percepcję jaką mamy na dowolny temat.
To jest BARDZO WAŻNE – poddawanie wszystkiego, co negatywne NATYCHMIAST, gdy się pojawi.
Bo jeśli nie zrobisz tego od razu, w tej samej sekundzie, to oddasz temu energię, nadasz moc i bardzo możliwe, że się przywiążesz, stawisz opór i rozkręcisz.
To ważne, byśmy zdali sobie sprawę co my robimy ze swoimi opiniami – czy ich chronimy, szukamy dla nich racjonalizacji i usprawiedliwień, czy jesteśmy gotowi je poddać na rzecz Prawdy? Czy w ogóle wiemy skąd wzięliśmy te opinie?
Równie ważne jest nieprzywiązywanie się do tego, co pozytywne. Bo droga do zdrowia ma zarówno wzrosty jak i upadki. Jak przywiążesz się do pozytywnego, lepszego stanu, a potem ujawni się kolejna warstwa stłumionej emocjonalności, to możesz się zacząć temu opierać, rozpaczać, że znowu to straciłeś/aś i że robisz coś nie tak. Ludzie potem wstydzą się i obwiniają sądząc, że zrobili coś źle. Ale jedyne co zrobili źle, to właśnie to obwinianie i wstydzenie się wynikające z niezrozumienia sytuacji. I oczywiście dużym błędem jest zawsze opór.
Dużo ludzi mówi mi, że np. strach czy wstyd towarzyszyły im od zawsze… i tyle! To jakby ktoś mówił, że od zawsze ma złamaną rękę… No więc? Może pora wreszcie zająć się tym złamaniem i przestać nim usprawiedliwiać to, że się ciężko żyje?
Jeszcze do tej pory nikt nie podał mi sensownego wytłumaczenia dla: “Piotrze, no nie mogłem tego zrobić, bo czułem ogromny strach”. No i co z tego, że czułeś ogromny strach? No nic. Ktoś czuł strach i tyle.
Jeśli kiedyś rozlaliśmy na dywan rosół, to będzie w pokoju śmierdzieć rosołem bardzo długo. “No nie mogę iść na eleganckie przyjęcie, bo czuję straszny smród rosołu!” No i co z tego? Nie dziwne, że śmierdzi, bo nigdy nie posprzątaliśmy. Ale wykorzystywanie tego jako pretekstu, by czegoś w życiu nie robić, to już realny problem. A jeśli rosół rozlewamy za każdym razem? Jeśli dostrzeglibyśmy, że to wspaniała wymówka, by się nie starać w swoim życiu, nie wkładać w nie wysiłku i unikać niekomfortowych uczuć, to byśmy go rozlewali coraz więcej.
Pierwszy fakt – poziomu świadomości nazywanym Miłością doświadczyło jedynie ok. 4% ludzkości. Poziomu kolosalnie wyższego – zwanego Miłością Bezwarunkową – ok. 0,4% ludzkości. Nie mówię o czasach dzisiejszych, tylko od początku istnienia ludzkości.
Co to oznacza? Oznacza to, że jedynie 4% ludzkości w całej jej historii wykonało taką wewnętrzną pracę – porzuciło pozycjonalności, dualizmy, ocenianie, wartościowanie, osądzanie, opór i mocą swojej duchowej intencji wzrosło na ten kolosalnie wysoki, mądry, dojrzały poziom.
NIE oznacza to, że to jest takie trudne. Wręcz przeciwne – dzięki temu w ogóle żyje się tak jak mieliśmy żyć – szczęśliwie, swobodnie, zdrowo, mając masę energii. Dlaczego tak niewiele osób wzrasta? Bo tego nie wybiera i doi sobie w nieskończoność korzyści z niskich stanów. I za nic na świecie nie chcą przestać.
Nie wierzymy? To dlaczego w tym momencie nie jesteś radosny/a? Przedstaw mi powody. No i kto się ich trzyma? Ty. Ty racjonalizujesz sobie opór przed radością. Ty się tego trzymasz, Ty nie chcesz się tego puścić. Ty nie chcesz poczuć radości w tym momencie. Możesz ale nie chcesz. Nikt i nic Ci jej nie odbiera. Żadna przeszłość, żadne emocje, ani obecna sytuacja.
Szczęście to decyzja.
I właśnie ponad 96% ludzkości nie chce wykonać tej pracy – uświadomić sobie korzyści z dojenia negatywności i zrezygnowania z tych korzyści.
To, co powszechnie nazywa się miłością, np. w tytułach filmów czy książek, a szczególnie historycznych nie ma z miłością nic wspólnego. Miłość między mężczyzną i kobietą to “rzecz” bardzo nowa, bo mająca ok. 200 lat. Mężczyzna pokochał kobietę i vice versa dopiero ok. dwa stulecia temu (mowa oczywiście o jednostkach). Do tego czasu mężczyźni woleli trzymać się mężczyzn, a kobiety kobiet. Relacje nawiązywali, gdy była potrzeba seksualna lub istotny był mariaż polityczny. Poza tym nie było zbyt wielu powodów, by trzymać się razem. Bardzo naiwnym jest sądzić, że niegdyś żyliśmy tak jak dzisiaj – że się trzymaliśmy za rączkę, chłopcy podrywali dziewczynki, praktycznie każdy dążył do bycia z kimś lub marzył o tym. Niegdyś chłopiec szedł do wojska i na wojnie sobie gwałcił do woli. Czuł się fantastycznie, męsko, dumnie. W miłości, we wrażliwości i otwartości, o ile w ogóle kiedykolwiek to rozważał, widziałby szczyt głupoty.
Miłość kalibruje się na poziom 500. Miłość Bezwarunkowa na 540 (skala logarytmiczna). Ludzkość pierwszy raz od początku istnienia wzrosła globalnie na poziom przekraczający 200 dopiero w latach 90-tych XX wieku. Przez ponad tysiąc lat poziom świadomości nie podniósł się nawet o punkcik i wynosił ok. 190. W czasach Jezusa, czyli 2000 lat temu ludzkość była na poziomie 110. Jest to poziom nazywany Strachem. To poziom np. rasizmu, fatalizmu, pól minowych, kult, sekt, anarchii, pornografii. To wszystko to była norma w tamtych czasach i nikt nie widział w tym nic złego, nic odbiegającego od normy. Dzisiaj już w rasizmie widzi się problem ale to jak ludzie próbują go rozwiązać przypomina raczej przepychanki w przedszkolu.
Wojny Światowe odbyły się, gdy ludzkość globalnie była ponad 80 punktów świadomości wyżej, niż poziom Strachu… Więc pomimo takiego kolosalnego wzrostu ponad zwykłe barbarzyństwo i prymitywizm, ludzkość i tak bardzo chętnie doprowadziła do wojny całego świata ze sobą.
Za głoszenie o Miłości Jezus został po prostu ukrzyżowany. Tak bardzo ludzie “chcieli” kochać, wybaczać, akceptować, żyć rozsądnie, odpuszczać, żyć odpowiedzialnie. Człowiek, który o tym nauczał został zwyczajnie umęczony i zamordowany. I to było w oczach społeczeństwa ok. Z takiego poziomu ewoluujemy. Nie dziwne, że potrzeba uzależnienia niszczącego życie, doprowadzającego człowieka na skraj rozpaczy, by wybrał wreszcie to, za co niegdyś był gotowy przybić człowieka do krzyża, który do tego zachęcał.
Gilotyny jako sposób rozwiązywania problemów weszły w życie (hehe) po 1800 latach od narodzin Jezusa… argumentem było, by ludzie zgładzani byli w ten sam, sprawiedliwy sposób… Czyli niedawno, bo 200 lat temu za bardzo sensowne ludzkość uznała, że sprawiedliwym jest wszystkich zabijać tak samo… Takie tematy były podejmowane u elity intelektualnej. Nie dziwmy się więc, że większości ludzkości jest jeszcze daleko do rozsądku.
Niegdyś mordowanie się na arenie było dla ludzi formą rozrywki. Dzisiaj oczywiście praktycznie każdy przyzna, że to barbarzyństwo… a potem sobie siada przed telewizorem i ogląda kilkadziesiąt morderstw… dziennie. Dlaczego? Dlaczego wybieramy wpatrywanie się w takie jakości?
Miłość to potężne, nieskończone pole mocy wspierające życie. Życie. Człowiek kochający nie ogląda zadawania śmierci. Ani tym bardziej się z tego nie cieszy.
Dlaczego miałaby nas cieszyć czyjakolwiek śmierć?
Miłość to nie nasze fantazje czy romantyczne cele. To moc, w której dzieją się to, co zwykła, codzienna percepcja postrzega jako cuda, jako coś niemożliwego.
To nie chwilowe uniesienie ładnym cycuszkiem, pupą czy profesjonalnym makeup-em. To nie wmawianie sobie, że jesteśmy tacy kochający, bo nikomu nie daliśmy w mordę…
Jak adrenalinę, dopaminę czy ekscytację nazwiesz miłością, no to żyjesz nietrzeźwo, żyjesz kłamstwem.
Miłość pozbawiona jest bowiem iluzji. Dostrzega esencję, a nie pozory. Miłość jest mądra.
Miłość kocha węża i rozumie jego naturę. Wie, że wąż nie może inaczej, niż ukąsić. Ale tym nie ograniczamy kochania węża. Co więcej – kochając go unikamy dawania mu pretekstu do ekspresji swojej zwierzęcej natury.
Wąż Cię ukąsi nawet jeśli poświęcisz mu 20 lat życia dbając o niego, karmiąc, wożąc do weterynarza. Jezusa, który troszczył się o ludzi i nauczał jak mądrze korzystać z wiecznego życia, które wszyscy mamy, ludzie przybili do krzyża.
Miłość oznacza, że widzimy to samo Życie we wszystkim bez osądzania, oceniania, wartościowania, etykietkowania. Widzimy w innych siebie. W sobie widzimy innych. Zresztą jest tak cały czas. Z tego też powodu tak krytycznie ważne jest zrozumienie tematu projekcji. I wybaczenia.
Nieraz mówiłem, że bez zaakceptowania i wzięcia odpowiedzialności za własne negatywne cechy, za swoje zaniedbane życie nie można tego zmienić.
Bo dalej się temu opierając i osądzając pozbawiamy się mocy zdolnej to zmienić.
Pamiętamy słowa piosenki “all you need is love”, czyli “wszystko czego potrzebujesz to miłość”? To prawda. To fakt. Tylko że droga do miłości wiedzie przez odwagę względem życia, neutralność względem wszystkich wydarzeń i osób, ochotę, by żyć, wybaczyć, etc., akceptację wszystkiego dokładnie takim jakim jest (wliczając siebie… a jakie są FAKTY na nasz temat – pozbawione mentalizacji i emocjonowania się?), rozsądek i wszystkie lekcje z nim związane. Dopiero możemy mówić o miłości. Więc w tym jednym zdaniu “wszystko czego potrzebujesz to miłość” mamy uniwersalne rozwiązanie ale praca do wykonania W SOBIE najczęściej jest masywna.
Kto przepracował już chociaż jedną pozycjonalność i uwolnił towarzyszącą jej energię emocji oraz uwolnił opór? Kto rozpoznał korzyści z wyboru i utrzymywania tej pozycjonalności i z nich zrezygnował?
Jeśli nie, no to nie dziwmy się, że stoimy w miejscu, a nasze życie stoi razem z nami.
No niech mi ktoś powie – jeśli się wstydzisz, obwiniasz, żalisz za swoją przeszłość, to czujesz się tym wzmocniony/a czy osłabiony/a?
Więc miłość to nie nietrzeźwość, duszki pieszczuszki, to nie naiwność, to nie ślepota na rzeczywistość. Wręcz przeciwnie – widzimy rzeczywistość dokładnie taką jaką jest, a to już nie stanowi dla nas pretekstu, by kochać mniej cokolwiek i kogokolwiek. Ale po raz kolejny – to nie zwalnia nas ze zdrowego rozsądku. Doskonale wiemy, że terrorysta nas zamorduje z uśmiechem na ustach. Ale mimo to my i tak decydujemy się go kochać, bo wiemy, że robi to z własnej niewinności. Tak jak i my z własnej niewinności do tej pory go osądzaliśmy.
Miłość to nie nadawanie komukolwiek i czemukolwiek fantazyjnej wartości i znaczenia. Piękna, seksowna kobieta nie jest w naszych oczach ani lepsza, ani gorsza, niż kobieta, której uroda społecznie uznawana jest za normalną czy przeciętną.
Ja pracowałem z mężczyznami zarówno normalnej urody jak i bardzo przystojnymi. Ci pierwsi wstydzili się swojego wyglądu. A ci drudzy obwiniali się, że pomimo swojej fizycznej atrakcyjności nie korzystali z niej, choć powinno być im w teorii prościej…
Zakochanie się to nie miłość. Oczarowanie to nie miłość. Pożądanie jest na poziomie mocy 125. Jeśli widząc piękną kobietę nie popłakałeś się nie mogąc tego kontrolować, to doceniasz co najwyżej powierzchowną urodę. Ten sam płacz pojawi się słysząc śpiew ptaków.
No bo pomyślmy – jeśli “kochamy” ale przestajemy, gdy usłyszymy od kobiety “nie” to czy to była miłość? Nie. Bo kontekst był bardzo ograniczony. Pozwalaliśmy sobie na jakieś tam pozytywne odczucie tylko wtedy, gdy osoba ta spełniała nasze oczekiwania. Prawdziwa miłość pozbawiona jest tych warunków.
Jeśli nie potrafisz kochać, nie szkodzi.
Pierwszym krokiem, by do miłości wzrastać jest przestać wypierać, że nie kochamy, nie potrafimy i najprawdopodobniej na razie nie mamy takiej intencji.
Jak jesteś na poziomie gniewu, wku**u na siebie czy świat za swoje życie, straconą przeszłość, to naprawdę nie zmuszaj się do kochania, bo Cię tylko jeszcze bardziej szlag trafi. Żyj najlepiej jak potrafisz ze swojego poziomu i zajmij się tym, dlaczego jesteś wściekły/a. Miłość Ci nie ucieknie jeśli wyznaczysz sobie ten kierunek. Ale jeśli uważać będziesz, że jesteś inny/a, niż jesteś, no to na pewno tego nie zmienisz. Budowanie iluzji na kłamstwie to nie jest mądry kierunek. A miłość to m.in. mądrość, szczerość i uczciwość.
Na ulicach więc wielu kochających osób nie spotkamy, w mediach też. Pozytywne poziomy aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym to poziomy Odwagi, Neutralności, Ochoty, Akceptacji i Rozsądku. Powyżej człowiek raczej już wycofuje się z życia społecznego. Dlaczego? Bo zaczyna dostrzegać perfekcję we wszystkim. Nie ma już potrzeby nikomu pomagać, nikogo ratować. Jeśli ktoś do niego zapuka i poprosi o pomoc, to jej mu nie odmówi. Ale na pewno nie dramatyzuje już na temat świata. Jest współczujący, litościwy, pomocny ale z zupełnie innego poziomu, niż emocjonowania się oraz osądzania ludzi i wydarzeń.
Więc wybierzmy jakieś jedno wydarzenie ze swojego życia, np. z przeszłości i zobaczmy jak je osądzamy, jak je oceniamy – jako złe, niesprawiedliwe, bolesne, niepotrzebne, etc. Porzućmy tę percepcję na rzecz zrozumienia, współczucia. Uwolnijmy opór i emocjonalność. Zrezygnujmy z korzyści takiego patrzenia na to.
Jeśli coś się już stało, to akceptacja tego jest mądra. Opór jest głupi.
Może ktoś nam zrobił krzywdę? Rozumiesz, że ta osoba nie potrafiła inaczej? Ok, każdy może protestować, że oczywiście, że potrafiła ale chciała nam zrobić krzywdę i tyle. Ok. A my teraz też potrafimy sobie krzywdy już nie robić, nie cierpieć z powodu przeszłości, nie obwiniać nikogo, nie wstydzić się i nie żalić… a mimo, że wiemy, że sami sobie szkodzimy, jakoś dalej to robimy. Więc jak to jest? Dlaczego od innych wymagamy tego, jacy sami nie jesteśmy dla siebie?
No, nie jest łatwe przestać być negatywnym. :) Człowiek na niskim poziomie rozwoju doi mnóstwo korzyści z negatywności. Warto to wiedzieć i też przestać się za to osądzać, tylko zacząć nad tym odważnie i uczciwie pracować.
Ci którzy jeszcze pracują na rzecz innych na tych kolosalnie wysokich poziomach, to np. Papież w religii Chrześcijańskiej czy Karmapa w Buddyzmie. Tych jeszcze wyżej szuka się, gdy samemu wybierzemy poszukiwania duchowe. Oni zwani są np. mędrcami. Ich na świecie jest bardzo niewielu. Zawsze to były jednostki i raczej szybko się to nie zmieni.
Naturalnie dzisiejszy świat pokpiwa sobie z tych osób. M.in. dlatego, bo ludzie pojęcia nie mają jak odróżnić mędrca od głupca. Człowieka, przez którego przepływa uniwersalna, ponadczasowa mądrości, od człowieka, który sobie o tym poczytał i tylko powtarza słowa innych samemu będąc kolosalnie niżej. I to w najlepszym przypadku.
Jak odróżnić kochającego, mądrego guru, którego sama obecność wspiera ludzkość od lidera kultu, który doi innych z ich nieświadomości i naiwności?
Jak mówiłem – w mediach raczej nie oglądamy ludzi na wysokim poziomie świadomości mówiących o duchowości. Takie osoby znajdziemy np. samotnie medytujące w cichej, spokojnej świątyni. Ale ten, kto jeszcze goni za pieniędzmi, sławą, seksem, etc. raczej nie odwiedzi takich miejsc. Chyba, że znajdzie się w kropce w swoim życiu i wszystkie konwencjonalne sposoby pomocy zawiodą, by pomóc w cierpieniu. Wtedy dopiero zwracamy się ku temu, co umysł racjonalny nazywa “ezoteryką”. A z ezoteryką nie ma nic wspólnego. Rozwój duchowy (do Ducha) to nie ezoteryka, tylko radykalna rzeczywistość.
Jednak większość ludzi potrzebuje ludzi nie tak kolosalnie wyżej od nich. Większości z tej większości wystarczyłby dobry kumpel lub kumpela, którzy mądrze doradzą, kopną w tyłek, zmotywują, powiedzą prawdę w twarz. Jednak najczęściej nie pomogą nam w tych najpoważniejszych problemach. Wtedy trzeba szukać dużo bardziej rozwiniętych osób.
Kto np. zdaje sobie sprawę, że zastosowanie 12 kroków do dowolnego problemu w życiu rozwiąże go, hmm? To nie ezoteryka, to fakty. Ale trzeba te kroki faktycznie zastosować, a nie tylko o nich czytać lub tylko uczęszczać do grupy.
Bo jak Ty nie ewoluujesz, to nic w Twoim życiu także się nie poprawi.
A często wystarczy umieścić coś w innym kontekście i problem zostaje rozwiązany automatycznie. Np. problem samotności. Łatwo dostrzec, że problemu nie stanowi brak drugiej osoby przy nas, tylko nasze męczenie się z własną emocjonalnością i mentalizacją.
A Duch to nieograniczony kontekst.
Kto w ogóle chociaż przeczytał te kroki ze zrozumieniem?
Gdy poradzimy sobie w zdrowy, dojrzały sposób z emocjonalnością na dowolny temat, to praktycznie załatwia w większości cały problem.
Rozwój duchowy zależy przede wszystkim od naszej intencji – w jakim świetle – w jakim kontekście CHCEMY (a więc wybieramy) na coś patrzeć, coś postrzegać, widzieć to?
Jeśli bez pracy/po stracie pracy będziesz spokojny/a (czyli brak pracy przedstawisz sobie w takim kontekście), no to szybko znajdziesz nową pracę. Gdyż nie będziesz się osłabiać mentalizowaniem i emocjonowaniem. Nie będziesz się opierać własnym uczuciom, myślom, projekcjom. Podejmiesz konstruktywne działanie, którego intencją będzie nowa praca, a nie ucieczka od niewygodnych emocji. Bo nie będzie od czego uciekać i nawet nie będzie takiej potrzeby. I jak nie znajdziesz po jednym zgłoszeniu, dwóch, pięciu czy dziesięciu, to nadal będziesz spokojny/a. To Cię nie zatrzyma. A osoba nadal wojująca z własną emocjonalnością zatrzyma się bardzo szybko na konstruktywnych dążeniach.
Czy to jakieś naiwne gadanie? Czy to jakaś górnolotnie brzmiąca new-age-owa papka? Nie. Tak wygląda spokojne, racjonalne życie. Ale trzeba tego doświadczyć, a nie czytać o tym czy fantazjować na ten temat. Praca, która jest do wykonania jest wewnętrzna i nie polega na przenoszeniu worków z cementem.
Prymitywny, niewyewoluowany umysł racjonalny zaneguje dosłownie wszystko. Może przed nami stać seksowna kobieta i błagać o seks, a my nadal będziemy uważać, że nie podobamy się kobietom, że to wyjątek, że jest pewnie pijana lub naćpana, etc.
A jak kolosalnie atrakcyjne jest jak ktoś porzuci małostkowość, traktowanie się jak g***o i weźmie się za siebie, wprowadzi dyscyplinę, zacznie naśladować ludzi zdrowych, szczęśliwych, dojrzałych. Mi się wtedy gęba cieszy od ucha do ucha. A jak muszą czuć się kobiety widząc takiego gościa… mniam!
Jednak z jakichś powodów wolimy sobie umniejszać, nie doceniać, osądzać…
Ogrom mężczyzn pyta się mnie co mogą dać kobietom. Nie wiedzą, bo tego, co cenne nie dają sami sobie. A nie ma takiej rzeczy, którą można dać drugiej osobie, co w konsekwencji wypełni w nas poczucie jakiegoś braku. No bo jeśli my nie czujemy się fantastycznie sami ze sobą, nie cieszymy się z własnej obecności, z faktu, że istniejemy, to dlaczego ktokolwiek inny miałby? Czy jesteśmy świadomi po co nam kobieta w życiu?
Gwarantuję, że jeżeli kobieta będzie wydawać tylko nasze pieniądze i niewiele więcej, to czar pryśnie bardzo szybko. Pytanie tylko po co było się oczarowywać? Miłość to nie oczarowanie.
“All you need is love” – więc zacznij pracę, o której mówiłem. A zwróci Ci się ona wielokrotnie. Fantazjowanie o miłości to kierunek jej przeciwny.
Jednym z powodów, dla których faktyczny własny rozwój jest tak ważny i świadomie oraz podświadomie doceniany przez ludzi mądrych jest to, że im bardziej się rozwiniemy, tym większe prawdopodobieństwo, że rozwiniemy się jeszcze bardziej. Dlatego też często można usłyszeć zdanie – “Najtrudniej jest zacząć”. To człowiek żyjący na niskim poziomie świadomości, dojący masę korzyści z niskich pozycjonalności ma najmniejsze prawdopodobieństwo, by ustawić swój wewnętrzny “kompas” na pozytywność i ruszyć tym kursem. A jak już wejdziemy na pierwszy pozytywny poziom – Odwagi – to zaczyna wyglądać już kula śnieżna staczająca się po zboczu.
Jak jesteśmy otyli lub chudzi, to przemóc się, by pójść na siłownię pierwszy raz jest zazwyczaj bardzo trudno. A potem wrócić jeszcze przynajmniej kilka razy. Ale jak po kilku tygodniach zobaczymy pierwsze efekty treningów lub ktoś nas pochwali, to od razu czujemy się zmotywowani, by zaangażować się jeszcze mocniej. Ale zanim zaczniemy, to znalezienie tego odpowiedniego kontekstu, by zacząć jest najtrudniej. Zazwyczaj w umyśle widzimy tylko usprawiedliwienia i racjonalizacje oporu. Porzucić to w diabły jest pierwszym, prawdziwym wyzwaniem. Bardzo ważnym wyzwaniem. A potem im częściej powtórzymy ćwiczenia, tym łatwiej będzie nam je kontynuować. Więc – im dalej “w las”, tym większa szansa, że dojdziemy jeszcze dalej.
Mi w temacie siłowni pomogła najprostsza decyzja pod Słońcem – “Dobra, idę”. :) Tylko żeby ktoś nie pominął tego słowa – DECYZJA. Podjąłem ją. Sama się nie podjęła. Nie podjął jej mój umysł. Ja ją podjąłem.
Co ciekawe – te wszystkie uwagi odnajdziemy w religiach, jeśli dobrze poszukamy. I jeśli przecedzimy chłam, który został dodany i/lub zmieniony przez ludzi. Jeśli naszą intencją będzie znaleźć mądre rady do zwykłego życia, znajdziemy je i to całe mnóstwo. A jeśli będziemy chcieli bujać w obłokach i fantazjować o Bogu, czego intencją będzie ucieczka od własnego życia, to też droga wolna. Zresztą rolą religii było nauczyć jak żyć, by nie wpędzić się w kłopoty i by żyło się dobrze. Dopiero z czasem uczyniono z tego “cyrk na resorach”.
Niesamowitym jest jak widzę, że ludzie poważani przez milionów, uważani za niezwykle inteligentnych, za samą śmietankę, elitę racjonalności i oni sądzą, że mówią o Bogu… np. zarzucają coś Bogu… Nie mają na tyle samoświadomości, by przyznać, że pojęcia nie mają jaki/czym Bóg jest i mówią wyłącznie o wyobrażeniach, które są jakieś i które skądś wzięli.
Oczywiście rozumiem, że zarzuty mają do powszechnych wierzeń na temat Boga, które mają się nijak do POSTRZEGANEJ rzeczywistości (a ile z tej percepcji jest prawdą?). Ilość błędnych założeń i wniosków jest ogromna. Nie dziwne, że i informacje na temat Boga nie wydają się mieć żadnego sensu.
Zastanówmy się – czy ktokolwiek na tej planecie ma coś do zarzucenia grawitacji albo ciśnieniu? No dlaczego nie? Przecież ludzie od tego giną, rzeczy się niszczą, są wypadki. Może pora na referendum, w którym zabronimy grawitacji wpływać na nasze losy? Przy okazji zabrońmy też wodzie nas topić.
Większość ludzi rozumie, że to natura tych rzeczy, to prawa, których zmienić się nie da, które należy poznać i do których należy się dostosować, by sobie nie zrobić krzywdy. Tak to wygląda na tej planecie i nikt nie pyta “Dlaczego jest grawitacja?” Albo – “Dlaczego jest woda i się w niej topimy?”
No dlaczego jest? Bo taka jest natura życia na tej planecie. To jest odpowiedź. Nic więcej o tym powiedzieć nie można.
Ale jakoś Boga ludzie traktują jako dużego człowieka, u którego można coś wybłagać, wyprosić, zarzucić, obwinić, którego można zmienić, dostosować do siebie. A jak nie posłucha to drań i można Mu pokazać środkowy palec. W moich oczach to dziecinne. Ale jednak jak mówiłem – sama śmietanka tak postępuje. W kilku artykułach wspominałem, że wielokrotnie z top 500 najważniejszych ludzi wymienionych przez społeczeństwa NIKT nie kalibrował się powyżej 200.
Milion ludzi modli się do Boga, a Bóg nie słucha! No cham! Bydlak! Bezlitosny sk***l! Lepiej byłoby nam bez Niego!
Ok, zdaję sobie sprawę, że mówią o powszechnym obrazie Boga przekazywanym przez religie. Ale kto powiedział, że religie wiedzą cokolwiek? Kto sobie wreszcie zda sprawę, że “wiedzieć o”, a “doświadczyć/być” to dwa zupełnie inne, najczęściej też kolosalnie odległe od siebie światy?
No to może zacznijmy się modlić do grawitacji prosząc ją, by przestała na nas działać? Może się ulituje i posłucha? A może grawitacja jest zła, bo nie słucha? Może to jakaś zawistna siła, która jest tylko po to, by nas ranić i utrudniać życie?
Zastanów się – gdyby ktoś Ci powiedział, że grawitację można przebłagać – trzeba oddawać źrebaki na ołtarzu, codziennie się biczować, prosić w pokorze, najlepiej męcząc się, cierpiąc klęcząc na grochu, a potem stepując przez dokładnie 43 minuty i 53 sekundy mantrując Ooouuuoooouuuuh, to grawitacja specjalnie dla Ciebie przez jeden dzień przestanie być grawitacją…? A potem oczywiście byś się zawiódł/zawiodła, to do kogo miał(a)byś zażalenie? Do grawitacji czy tej osoby, która Ci przedstawiła te bzdury na jej temat?
To ja się pytam dlaczego ludzie mają zażalenia do Boga? Kto ma chociaż na tyle cywilnej odwagi i uczciwości, by przyznać, że pojęcia nie mają kim/czym jest Bóg?
A mędrcy – czyli ci, którzy Boga doświadczyli – i których normalny człowiek nie wie zupełnie jak odróżnić z tłumu – pouczali, że droga do Boga wiedzie w głąb siebie. A my to nie umysł, ani emocje.
Jeśli masz więc coś do zarzucenia Bogu, jest to projekcja tego, co masz do zarzucenia sam(a) sobie.
Nie bez powodu Jezus nauczał, by osądy pozostawić Bogu. Dlaczego? Bo nie jesteśmy do nich zdolni. I sami sobie tym sprowadzimy na głowę kłopoty. Bo nie można osądzić nic i nikogo, jednocześnie nie osądzając siebie.
Uzależnieni mają o tyle wspaniałą sytuację, że droga do wyzdrowienia też jest wewnętrzna. Uzależnienie niejako zmusza ich do wybrania się tą drogą. Od której widzimy jak ludzie uciekają – pierwsze co robią rano to włączają telewizor, radio lub komputer. Jak jadą metrem, to są wpatrzeni w telefony, gazety, etc. Kto w tym czasie medytuje? Kto poddaje swoje opiniowanie o świecie i ludziach, o Bogu? Kto poddaje swoje osądzanie? Kto uwalnia energię emocji? Nikt/prawie nikt. Zapewne tylko te wspomniane 4%. Reszta odwrotnie – buduje sobie kolejne opinie, osądy, oceny, wzmacnia wartościowanie, ocenianie, własną ograniczoną percepcję i to na podstawie czego? Zazwyczaj emocjonalności. Czyli z każdą chwilą oddala się od Rzeczywistości coraz bardziej. Najbardziej wpatrując się w swoją ukochaną mentalizację.
A później jeszcze narzekanie, że jest inaczej, niż my to sobie wyobrażaliśmy… to ja się pytam – skąd pomysł, że nasze wyobrażenia są lepsze, niż rzeczywistość? A! Bo są NASZE! Heh… Narcyzm jest samym rdzeniem ludzkiego ego – czyli szerokiego spektrum rozwoju.
A jak to jest z Bogiem? A tak jak ze Słońcem. Niezależnie jak ciemne będzie niebo, Słońce nie przestaje świecić. I Słońce na nikogo nie świeci ani mocniej, ani słabiej. Jak na nas będzie świeciło Słońce zależy od nas – od tego, gdzie się znajdziemy. Czy będziemy stali w cieniu, czy tam gdzie chmury go nie zasłaniają? To zależy od nas. Nie od Słońca.
Czy ktokolwiek ma urazy do Słońca, że je zasłaniają chmury? A może ktoś ma urazy do chmur? A może ktoś ma urazy do pór roku? W końcu zimną mamy najmniej słoneczka.
Może ktoś obwinia Słońce, bo sąsiad się super opalił, a my nie? No jak to tak!? To przecież niesprawiedliwe! Skoro on się opalił, to i my powinniśmy!
Dlaczego tego nie robimy (tak przynajmniej zakładam)? Bo rozumiemy chociaż w minimalnym stopniu naturę Słońca i chmur. Rozumiemy, że ani chmury, ani Słońce nie życzą nam ani źle, ani dobrze. To jak z nich skorzystamy, to nasza odpowiedzialność.
Nie ma tu logicznego, rozsądnego miejsca na obwinianie. Można się oczywiście użalać i grać ofiarę, denerwować, frustrować, itd. Na to zawsze możemy sobie pozwolić.
Ale w przypadku Boga absurd został przekroczony wielokrotnie i tak doszczętnie, że słuchając jakichkolwiek rozmów ludzi inteligentnych o Bogu bolą mnie uszy.
Albo słyszę od ludzi niewierzących i wyśmiewających tych, którzy w Boga wierzą, że wg nich po śmierci nic nie ma… No bo to wydaje się takie logiczne. A to nic innego jak też wiara.
Zwierzęta nas uczą, że do miłości umysł logiczny nie jest w ogóle potrzebny. A z umysłu racjonalnego na co dzień rozsądnie korzystają jednostki. Bo to że mamy umysł racjonalny jeszcze nic nie oznacza. Mądrze z niego korzystać to sztuka. Ale uważać, że z Bogiem jest coś nie tak, bo ludzie głupio korzystają z tego, co mają jest idiotyczne. Od początku jesteśmy nauczani, że mamy wolną wolę. To, że sobie człowiek widelcem wydłubie oko nie ma z Bogiem nic wspólnego. Ani z widelcem.
A co wiemy o naturze świadomości? Też prawie nikt nic. A ile potrzeba wysiłku, by samemu sprawdzić, że każdej myśli my sami nadajemy wartość i znaczenie? I wcale nie musimy się myśli słuchać. Co więcej – bez myśli doskonale sobie poradzimy – na pewno lepiej, niż non stop wpatrując się w mentalny bełkot. Bez myśli najlepiej się wysypiamy i zasypiamy w ogóle. Najlepiej odpoczywamy, pracujemy, uprawiamy seks. Zacznij skupiać się na myślach w trakcie seksu, a zobaczysz jak natychmiast zacznie maleć jego jakość.
A jednak większość ludzi jest zakochanych w myśleniu… Szczególnie uzależnieni choć właśnie wszystkie ich błędne decyzje oparte są o mentalizację.
5 minut zajmuje udowodnienie sobie, że wcale nie my myślimy, tylko my – świadomość (czyli co?) – wpatruje się w ten bezosobowy, ciągły i nieskończony proces. Bo ta świadomość jest nadal na tak niskim poziomie rozwoju, że jeszcze ją myślenie interesuje.
Kto w ogóle zdaje sobie sprawę, że myślenie, tak jak nauka, doświadczenia, badania, relacje, seks, posiłki – ma jakość? Bo każdy może sobie powiedzieć, że myśli. I każdy zakłada z góry, że jakość tego jest obiektywna, wspólna dla wszystkich.
Ale artykuł z serii Z Życia Wzięte ukazał jaka może być jakość myślenia i jaka jest u miliardów ludzi. I my modlimy się do Boga i oczekujemy, że On spełni specjalnie dla nas tak dramatycznie niską jakość?
Tak jak i badania – każdy może sobie powiedzieć, że bada lub naukowiec coś zbadał. Ale nauka to kolosalny przekrój – od bzdurnych, debilnych nie tylko badań ale i wniosków, po naprawdę wybitne i wzniosłe oraz ważne dla rozwoju ludzkości.
A poza tym wielokrotnie mówiłem, że każdą informację można umieścić w takim kontekście, w którym będzie prawdą.
Więc jak słyszę, że ktoś coś udowodnił, to mi włosy stają dęba. Szczególnie naukowiec. Bo się to automatycznie uważa za prawdę…
Więc jak odróżnić od siebie informacje/wnioski mądre od tych głupich czy szaleńczych?
Jak odróżnić mądrość od głupoty? Jak odróżnić rzeczywistość od urojeń na jej temat? Jak odróżnić fakt od fantazji?
A co z nami? Co z naszymi intencjami? Bo jeśli szukamy dowodów, że Boga nie ma, to oczywiście znajdziemy je w oka mgnieniu. Ale jeśli szukamy dowodów, że Bóg jest, to też je znajdziemy. Ale czego/kogo tak naprawdę szukamy? Szukamy własnego wyobrażenia Boga, czy Prawdy, która – jak pouczali wszyscy Mędrcy – jest ponadczasowa, uniwersalna, niezmienna?
Jak znaleźć coś, co jest cały czas obecne? Jak znaleźć przestrzeń, w której doświadczamy dźwięków, obrazów, smaków, zapachów? Najczęściej wtedy, gdy przestajemy szukać ale też przestajemy się opierać, walczyć. Siadamy i pozwalamy sobie być. I wtedy przestrzeń, która też jest, sama się nam zaprezentuje. Bo stworzyliśmy temu warunki.
Tak samo ze wszystkim w życiu – jeśli chcesz sobie udowodnić, że coś jest trudne lub niemożliwe, to oczywiście udowodnisz to sobie bez żadnego problemu. Taka jest MOC intencji.
Pytanie tylko – dlaczego to sobie udowadniać?
Ludzie nie mają w ogóle pojęcia o naturze emocji, myśli, myślenia, podświadomości, nawyków, świadomości, intencji, duchowości… nie mamy pojęcia o niczym. Wszystko postrzegamy co najwyżej tylko w pewnych, ograniczonym kontekście. Zazwyczaj w kontekście gigantycznie ograniczonym. Oczywiście o naturze tej planety też nic nie wiemy. Lub wiemy głupoty. O życiu wiemy mniej, niż zero.
Ja nie twierdzę, że znam jakieś sekrety. Bo nie ma sekretów. Mówię o tym, by zdać sobie sprawę, że naprawdę lepiej wyjdziemy mówiąc “nie wiem”, niż upierając się przy swojej racji.
No chyba, że jesteś szczęśliwy/a i żyje Ci się dobrze, to wtedy kontynuuj! Ale jeśli żyje Ci się źle, to na pewno coś można poprawić. I dalekim od rozsądku jest twierdzić, że się nie da.
Zresztą nie ma nic na przeszkodzie, co uniemożliwiało by Ci zmianę siebie.
I jeśli żyje Ci się źle i spotkasz osobę, która powie – “O! Ja uważam o świecie/życiu dokładnie tak jak Ty!” to uciekałbym gdzie pieprz rośnie!
Psychiatria już dawno wybadała, że każde “nie mogę” to nieuświadomione “nie chcę”.
Kto zdaje sobie sprawę, że można być uzależnionym od uzależniania się? Można się przywiązać do przywiązywania! Można być uzależnionym od grania ofiary i dążyć do tego przy każdej sposobności. Tak – można być dosłownie uzależnionym od prowadzenia marnego, żałosnego życia. I doić z tego masę korzyści.
A co wiemy o sobie? Jesteśmy sobą cały czas. Więc powinniśmy w teorii wiedzieć wszystko. Jednak okazuje się, że ludzie też kompletnie nie wiedzą o sobie prawie nic. Wiedzą tylko to, co skądś usłyszeli, znają opinie innych, znają myśli, które sądzą, że są na ich temat ale już nie pytają siebie skąd się te myśli i opinie w ogóle wzięły… Większość ludzi zapytanych kim są podają swoje imię i nazwę swojego zawodu. To jakby samochód opisać kolorem karoserii…
– No jaki masz samochód?
– A czerwony.
Z jakichś powodów opinia innych, nawet zupełnie obcych ludzi, ma dla nas decydujące znaczenie. Obca facetka powie mężczyźnie “idź sobie” i dla faceta to koniec świata! Nie ma już po co żyć! I takim osobom życzymy na święta, by wszystko układało się po ich myśli!? A dlaczego oni cierpią? Bo dokładnie tak jest! Bo wszystko jest tak jak widzą w swoim umyśle! Powinniśmy ludziom życzyć, by NIC NIGDY nie wychodziło po ich myśli!
Kto rozumie i w ogóle ma chęć zrozumienia, że – używają porównania do sprzętu elektronicznego – nie jesteśmy softwarem – czyli nie jesteśmy ciałem, myślami, emocjami, ani tym co mamy i robimy, ani tym co o tym sądzimy, tylko hardwarem. Jesteś tym, na czym odtwarzają się te wszystkie programy.
Czy ktoś na tej planecie twierdzi, że jest samochodem, gdy nim jedzie? Nie. Czy samochód coś determinuje? Niekoniecznie. Jeśli nie napełnisz baku, nie zrobisz przeglądu, to może się zepsuć i stanąć. Tak jak ciało – jeśli nie dostarczysz mu pożywienia lub dostarczysz niemądre pożywienie, to może się zepsuć lub stanąć, nawet upaść.
A kto dokonuje regularnych przeglądów siebie? Samochodu jakoś robimy, nawet za to płacimy. Ale my sami jedziemy już tak rozklekotanym pojazdem, pełnym rupieci, śmieci, gratów, ledwo dajemy radę, a przeglądu nie dokonujemy. Mówimy sobie “to mój los”. Tak jakby niegdyś wyrzucona ryba na tylne siedzenie samochodu to był nasz los…
Kto dokonuje “przeglądu” własnej świadomości?
I niech mi ktoś powie – czy jakikolwiek software może zmienić hardware? Absolutnie nie. Niezależnie co zainstalujesz na komputerze, to nadal ten sam komputer. Nie staje się ani lepszy, ani gorszy. Programy wpływają na siebie, przeszkadzają sobie, spowalniają się. Ale komputera to nie zmienia.
Natomiast jedną z kluczowych różnic tego hardware-u jest to, że może on dowolnie odinstalowywać to, co zapisał. Zaś zapisywanie odbywa się samoczynnie. Nieraz mówiłem, że podświadomość zapisuje wszystko na wieki. Zaś podświadomość to część świadomości. Dlatego trzeba bardzo uważać gdzie przebywamy, czego słuchamy, co czytamy, itd. Bo nie można zatrzymać zapisywania, a odbywa się ono w 0,0001 sekundy. Jak usłyszysz od byle kogo (nawet teraz czytając te słowa), że życie jest do d***, to Twoja podświadomość już to zapisała i umysł już zaczyna wyszukiwać dla tego dowodów lub użyje tego jako racjonalizacji np. żalu.
Pytanie zawsze brzmi – dlaczego tak chętnie kierujemy się tym co negatywne, a nie tym co pozytywne? Dlaczego tak chętnie szukamy tego, co negatywne, co potwierdza i usprawiedliwia to, co negatywne?
Po raz kolejny – sprawą krytyczną jest INTENCJA.
Bo co z tego, że umysł nawet znajdzie potwierdzenie, że życie jest do d***? Dlaczego to dla nas ważne? Tak trudno jest znaleźć dowód na to, że życie jest i może być wspaniałe również dla nas?
Ludzie non stop mi piszą – “Piotrze, nie mogę żyć inaczej, bo mam/dostałem takie programy”. To jakby telewizor mówił, że nie może wyświetlić innego kanału, niż aktualnie pokazuje.
Mało kto to robi, bo o ewolucji też jest pomieszanie z poplątaniem.
Bo jeśli sądzimy, że życie to loteria genów i nic więcej, albo widzimisie wszechmocnego Boga, no to co możemy zrobić? Ano nic. A to krytycznie poważny błąd.
No czy sam fakt, że widzimy, że kierujemy się jakimiś przekonaniami przeczy predestynacji i wierze w geny? Geny nas zmuszają do wiary w przekonanie “nie mogę”? A może Bóg nam każe tak myśleć? Geny nam wmówiły, że kobieta może nas odrzucić?
Kto np. zdaje sobie sprawę, że cały świat, całe stworzenie jest w każdej mikrosekundzie kreowane? Naturalnie ludzie sądzą, że np. kamień istnieje i już. Albo my istniejemy i tyle (co w ogóle jest chyba największym możliwym uproszczeniem jakie istnieje).
Na tym polega paradygmat przyczynowości – wierzymy, że jedno jest przyczyną drugiego, a potem to kolejnego i tak dalej. Jak gra w bilard – uderzasz bilę, a potem bile odbijają się od siebie – stanowią swoją przyczynę. A to iluzja wynikająca z tego jak umysł jest zdolny postrzegać rzeczywistość. Jak jest ujawnia się samo, gdy zwiększa się nasza świadomość. A wzrost świadomości to warunek konieczny wyzdrowienia z uzależnienia.
Nie wierzymy w ciągle odbywającą się kreację? A co z nieustającymi drganiami cząsteczek? Potrzebny był dopiero Einstein (poziom świadomości 499), by powiedzieć reszcie ludzi, że ściana to nie ściana, tylko energia wibrująca z taką energią i częstotliwością, że nasze zmysły postrzegają ją jako litą materię, a nasze ciało fizyczne (mające własną gęstość i energię) nie może przez nie przejść. A skąd się biorą te drgania? Skąd się bierze ta energia, która się nigdy nie wyczerpuje?
Od razu ktoś powie – a że energia fali na to wpływa. A skąd fala ma energię? I od razu ktoś poda następną PRZYCZYNĘ. I tak w kółko – przyczyna+skutek, przyczyna+skutek. A to właśnie iluzja.
Ani deszcz, ani promienie słoneczne, ani gleba nie powodują, że kwiat rośnie. Esencja kwiatu w takich warunkach rozwija się tak, a w innych inaczej. Kwiat sam dla siebie jest przyczyną.
Tylko człowiek patrząc na kwiat, który zaczyna rosnąć w tych warunkach sam stwierdza, że wzrost spowodowały ziemia, woda, etc. A tak nie jest.
Podobnie z nami. W zależności od naszego poziomu rozwoju w pewnych warunkach zareagujemy tak, a w innych inaczej. Bo tacy jesteśmy. Na nasze reakcje nie wpływa świat – świat nie jest przyczyną niczego w nas. Łatwo dostrzec, że gdy wykonamy wewnętrzną pracę – np. uwolnimy ładunek strachu, to w warunkach, w których dotychczas reagowaliśmy np. ucieczką, zareagujemy zupełnie inaczej.
Kto zobaczywszy w wiadomościach obrazy wojny strwoży się, ktoś inny wybierze nienawiść, ktoś inny współczucie, ktoś inny akceptację. Żadnej reakcji nie spowodowała ani informacja o wojnie, ani wojna.
Zależy to w jakim kontekście postrzegamy to wydarzenie. To my je tworzymy dla siebie, a nie ono tworzy nas.
Potrzebny był Newton (poziom świadomości 499), by powiedzieć reszcie ludzi, że światło ma naturę korpuskularno-falową. Ale ludzie, którzy patrzyli na światło z jednej strony sądzili, że światło ma naturę fali, a inni, patrząc z innej perspektywy, widzieli, że ma naturę strumienia cząsteczek. Dopiero człowiek o wyższej świadomości dostrzegł, że jedno nie zaprzecza drugiemu. Światło ma naturę i taką, i taką.
Ale w zależności w jakim kontekście umieszczano badania, takie wyciągano wnioski.
Bez percepcji ludzi na tak kolosalnym poziomie świadomości (499) ludzkość pozostałaby w ciemności swojego ograniczonego postrzegania. W 99,9% tematów nadal tak jest. Bo dzisiaj np. wolność słowa uznaje się za cnotę. Ale jest to kolosalne niebezpieczeństwo, bo takie samo znaczenie nadaje się słowom wyrodnym, kłamliwym, pełnym jadu jak i mądrości oraz głosowi rozsądku. To jak niegdyś za sprawiedliwe i rozsądne uznano, że należy wszystkich zabijać tak samo – gilotynką ciach. Już wspominałem, że ludzkość wyewoluowała DO niewolnictwa. Niegdyś ludzkość była na takim poziomie, że jedyne na co wpadli, by zrobić z pokonanymi, to wszystko pozarzynać. Dopiero dużo później ktoś wpadł, że pokonani mogą się jednak do czegoś przydać…
Jak mówiłem o ewolucji i kreacji – to jedno i to samo. W zależności od kontekstu, w jakim to rozważamy, może się nam wydawać jedno albo drugie. Ale gdy poszerzymy kontekst, dostrzeżemy, że jedno nie zaprzecza drugiemu.
Jak spojrzymy na życie z jednej strony, to wydaje się, że ewolucja ma sens. A jak spojrzymy z innej, to większy sens ma kreacja. Potrzebny był dopiero dr Hawkins (w dniu śmierci poziom świadomości był w okolicach 970), by przekroczyć ten dualizm – ewolucja nie zaprzecza kreacji. I odwrotnie.
Oznacza to, że to jaki/jaka jesteś jest tworzone cały czas i Ty masz na to krytycznie istotny wpływ.
Innymi słowy – Ty – hardware – jesteś non stop utrzymywany. Zaś to jak z tego skorzystasz – kim wybierasz być – to Twoja odpowiedzialność. Ty odpowiadasz za swój software. A software nie ma w ogóle wpływu na hardware.
Wynika z tego dla Ciebie ważna informacja – nie masz martwić się o swoje przeżycie (zresztą martwienie się o cokolwiek to błąd), tylko TROSZCZYĆ SIĘ o JAKOŚĆ swojego życia.
Banie się śmierci to absurd. Choćby dlatego, że i tak nas czeka i uniknąć się jej nie da.
A poza tym większość ludzi wcale nie boi się śmierci, tylko własnego wyobrażenia śmierci, które skądś wzięli. Więc boją się jakichś bzdur. Po drugie – najczęściej boimy się bólu i cierpienia, których spodziewamy się doświadczyć w trakcie i/lub po, a nie samej śmierci. Co też jest bzdurą. Kto powiedział, że cierpimy mniej opierając się ścieraniu kurzy, niż gdy opieramy się śmierci? A po trzecie – nikt i tak nie jest w stanie doświadczyć własnej śmierci. No bo niby jak? Skoro umierasz, czyli rzekomo przestajesz żyć/być (na pewno?), to jak możesz tego doświadczyć?
Dlatego o tym mówię, bo każdy lęk ma swoje źródło w lęku przed śmiercią. Z tego powodu właściwe spojrzenie na śmierć ma kolosalne znaczenie.
Wracając do życia w ciele – nie tylko odpowiadamy za programy, którymi się kierujemy ale też za warunki w jakich żyjemy. W towarzystwie osób negatywnych lub na niskim poziomie rozwoju nie spodziewajmy się poczuć zmotywowani do działania, do zmian. I jeśli mimo to takie towarzystwo wybieramy, no to nie dziwmy się, że potem w umyśle widzieć będziemy kalkę tego, co słyszeliśmy – np. narzekanie, obwinianie i granie ofiary. Czy strach przed śmiercią.
Uważajmy też skąd bierzemy informacje o świecie, różnych wydarzeniach, seksie, kobietach, mężczyznach, etc. Także o uzależnieniach. Bo skąd wiemy czy to nie bzdury lub zmanipulowane, przedstawione w przekłamanym lub niezwykle ograniczonym kontekście informacje? Ktoś nawet mający dobre intencje i chcący przekazywać prawdę prawie na pewno nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia kontekstu, w których przedstawia prawdę.
Po raz kolejny przypomnę – WSZYSTKO można uznać za prawdę w pewnym kontekście.
Podobnie istnieniu Boga nie zaprzecza to, że milion ludzi ucieka w fantazje o Bogu od swojego życia. Bo inaczej to jakby sądzić, że zaprzecza bogactwu masa ludzi fantazjująca o nim ale nigdy go nie doświadczająca… Bogactwu nie zaprzecza klepanie biedy przez miliardy ludzi. Bogactwu duchowemu nie zaprzecza klepanie biedy duchowej nawet przez 99% ludzi.
Milion głodujących ludzi nie wmówi mi, że nie da się zjeść posiłku. Milion kpiących z Boga ludzi nie wmówi mi, że Bóg jest taki jak w ich wyobrażeniach lub że nie istnieje…
Ci, co bogactwo osiągnęli, tak jak ci, którzy Boga doświadczyli, zostawili wskazówki. Tylko ponownie – jak je rozpoznać i przesiać od szajsu?
Inny przykład ograniczanego postrzegania – kto rozumie np. taką podstawową rzecz, że strażak nie gasi ognia, tylko usuwa warunki, w których ogień może istnieć? Kto wie jakie są to warunki? Czego ogień potrzebuje, by mógł zapłonąć i płonąć…? Ale oczywiście wolimy powtarzać bzdury, że strażak nie tylko zajmuje się ogniem ale też z nim walczy… A ogień to wizualna informacja o tym, gdzie jest jego źródło i co jest tym źródłem.
Płomień możesz polewać wodą i tysiąc lat, a nie zniknie. Jeśli zaś polejesz wodą miejsce, które płonie – płomień z sykiem zniknie natychmiast.
Myśli i emocje są jak płomień. Nie nimi masz się zajmować. To, czego ja uczę, to tak naprawdę oduczenie tego, co już robimy i co szkodzi, a nie pomaga.
Jedna emocje, której będziesz się opierać, projektować, zasilać, trzymać się, etc. może trwać nawet przez całe życie. A uwolnienie jej może zająć kilka minut czy kilka godzin.
Zamiast zajmować się warunkami, w których powstało i istnieje uzależnienie, ludzie wolą walczyć z uzależnieniem (ale jak rozumieją uzależnienie, to już nie mówią)… Nie dziwne, że walczą latami i nic kompletnie się nie zmienia. To samo tyczy się myśl, emocji, problemów. Trzeba mądrze zajmować się PRZYCZYNAMI, a nie zmagać z konsekwencjami.
Albo pytam ludzi co to jest uzależnienie. Słyszę – “To choroba, z której muszę się uleczyć”… I tak mamy się bawić? A co to jest choroba? Uzależnienie spowodowała bakteria? Wirus? A może każdy uzależniony zjadł zupę z nietoperza czy kebaba z jarzębiny i zachorował na uzależnienie?
Ludzie uwielbiają się wymieniać opiniami na różne tematy. Ale co kogo obchodzić powinna czyjaś opinia? Jeśli Twoje opinie są bzdurne, nie mające zaczepienia w rzeczywistości, to Ty masz problem. Nikt inny nie powinien go mieć tylko dlatego, bo Ty go masz. Ty odpowiadasz za swoje opinie, percepcję, osądy, także za własne problemy. Tak samo z emocjami. Co kogo one obchodzą? Twoje emocje to Twój problem, bo informują Ciebie o Twoich postawach, nastawieniach, intencjach, postrzeganiu, percepcji, etc.
A jak się nazywa to, że my nie dbamy o swoją emocjonalność, chcemy, by zajmowali się nią inni i/lub sądzimy, że odpowiadają za nią inni? Nazywa się to albo toksycznymi relacjami, albo uzależnieniem. A uzależnienia niszczą życie i zdrowie.
Ale oczywiście i to ludzie mają gdzieś. I nawet zwalają odpowiedzialność za swoje samopoczucie na pogodę…
O tym, że na świat nie ma nawet co wspominać. Człowiek mówi – “Świat jest straszny”. Ale świat nie jest straszny. Ta osoba ma masę stłumionego strachu, który projektuje na świat i widzi w nim to, co potwierdza ten strach.
Oczywiście rozsądek uczy, że są na tej planecie ekspresje życia, których warto unikać. A mamy też potencjalnie niebezpieczne formy życia jak pieski, które mogą nas zagryźć, a jednak je kochamy jak członków rodziny, a one kochają nas i nawet są gotowe oddać życie w naszej obronie. I są ludzie, którzy są gotowi oddać swoje życie za zwierzęta.
Jak mi jakiś inteligent przedstawia argument, że jest jakiś niebezpieczny pasożyt, który morduje swoje ofiary w wielkich męczarniach, to ja mam nagle odrzucić miliardy argumentów za tym, że życie straszne nie jest? Ja wiem, że jak siądę na pokrzywach to będzie mnie piekło w tyłek i zrobią się bąble. Dlatego staram się na pokrzywach nie siadać. A zdarza mi się zrobić sobie herbatkę z pokrzywy.
Są ludzie, którzy wolą zwierzęta, niż innych ludzi. I nie dziwne – ich zwierzaki kalibrują się powyżej 200, a wszyscy ludzcy znajomi poniżej.
Gdybyśmy się przyjrzeli swoim opiniom na temat świata, to nie zastawia nas dlaczego większość, a może nawet wszystkie są negatywne? Dlaczego mielibyśmy trafić do miejsca negatywnego? Dlaczego taka miałaby być rzeczywistość? Dlaczego w naszych wyobrażenia jeśli Bóg istnieje, to nas karze? Nawet niektórzy ludzie już wydorośleli na tyle, że dostrzegli, że karanie jest głupie (od pewnego poziomu rozwoju).
Dlaczego jakiś wredny pasożyt jest argumentem potwierdzającym to, że Bóg to albo drań, albo nie istnieje? A miliony ludzi kreujących wspaniałe życia, dzięki którym korzystają kolejne miliony nie jest argumentem, że Bóg istnieje i jest kochający? A, no bo narcystyczny rdzeń ego sądzi, że życie jest straszliwe i stało się mniej straszliwe wyłącznie dzięki ludziom… Tylko nie słyszałem jeszcze o żadnym gatunku zwierząt, które było o włos od unicestwienia całego życia na Ziemi…
Skoro życie miałoby być negatywne, to dlaczego są ludzie, którzy żyją pozytywnie, szczęśliwie, radośnie? I to nie są wyjątki. Nie zastanawia nas to? Dlaczego najczęstszą opinią i osądem, które sobie wtedy podajemy to – “Bo życie jest niesprawiedliwe”? Najpierw straszne, negatywne, potem niesprawiedliwe, bo nie wszystkim jest strasznie i źle…
Na pewno życie takie jest? A czy my jesteśmy dla siebie sprawiedliwi? Kiedy dbaliśmy o siebie jak o najwspanialszego człowieka jakiego tylko znamy? Czy tak się traktowaliśmy? Bez zgadywania, fantazjowania – zróbmy listę tego jak siebie traktujemy każdego dnia. Co 5 minut napiszmy co o sobie sądziliśmy, jak traktowaliśmy się za błędy, porażki, jakie mieliśmy podejście do siebie, swojego życia, obowiązków, co wybraliśmy, co zrobiliśmy i z jakimi intencjami oraz jakościami, etc. Wyjdzie nam jasno czy to, co zarzucamy światu/życiu to nie jest zwykła projekcja własnej niedojrzałości.
Pomyślmy – jeśli my sami nie traktujemy siebie z szacunkiem, nie nadajemy mądrych wartości temu, co robimy, do czego dążymy, etc., to dlaczego oczekujemy, że inni zrobią to za nas? Dlaczego oczekujemy od innych tego, czego sami nie robimy? Dlaczego oczekujemy, że inni będą tacy jacy my nie jesteśmy, bo nie chcemy być?
Są tylko 3 sytuacje, w których ktoś zrobi coś za nas – gdy tę osobę wynajmiemy i jej zapłacimy za usługę/czas, gdy ktoś zrobi to z dobroci serca lub nazywa się to niewolnictwem. Natomiast osoba kochająca i mądra często nie zrobi za nas tego, co ważne, bo rozumie, że jeśli sami się tym nie zajmiemy, to nigdy nie wydoroślejemy w tej kwestii.
Ludzie, szczególnie uzależnieni, sądzą, że są niewolnikiem swoich emocji, mózgu, umysłu, ciała… to tak jakby mówili, że są niewolnikiem wiatru i nie mogą iść w innym kierunku, bo im wiatr zabrania. Albo że są niewolnikami telewizji. Nie. Każdy sam wybiera co robi, dlaczego i co z tego ma. Można rzec, że nie telewizja nas zniewala ale to my zniewalamy się telewizją. To my cały czas do niej wracamy. Tak jak uzależnieni cały czas wracają do porno, alkoholu, papierosów, itd.
Ok, chwilkę porozmyślaliśmy nad Bogiem i kwestiami generalnymi. A co z miłością? No słowo to widzimy bardzo często – upiększony plakat filmu – całująca, obejmują się para i już dopisek “wielka miłość”. A osoby obejmujące i całujące się mogą się nawet nienawidzić…
Co miłość ma wspólnego z całowaniem? Czy osoba, która kocha swój samochód całuje go? Pocałunek to tylko jedna z potencjalnych ekspresji miłości. Ale wcale nie musi miłości oznaczać. Na porno aktorzy się całują. Bo to realizowanie fantazji widzów, którzy się tym oczarowują. Ale to nie miłość.
Co my wiemy na temat miłości? Skąd to wiemy? Już samo używanie słowa miłość sugeruje “coś gdzieś/skądś”. Ale czy na pewno miłość to coś?
A jeśli nie? A jeśli miłość to nazwa dla pewnej jakości bycia w świecie? Miłości nie ma, tylko miłością się jest (lub nie).
Gdybym miał napisać co to jest miłość najkrócej jak się da, to napisałbym, że miłość to przeciwny egoizmowi kierunek w życiu.
Dlaczego miłość to nie egoizm? Bo miłość to już wyjście ze swojej skorupki, np. “ja przeciw reszcie” lub “świat przeciw mnie”. To uwzględnianie coraz szerszego dobra coraz większej ilości innych w coraz szerszym rozumieniu. To takie życie, w którym nie ma już przegranych i w którym każdy wygrywa. To już nie życie, w którym się bierze czy zabiera ale życie, w którym się daje bez poczucia straty.
Już nie widzimy braków w sobie i nie traktujemy świata jako swojej własności, z którą możemy sobie robić co nam się podoba. Zaczynamy żyć mądrze i dojrzale.
Dlatego mężczyzna, który się pyta “co ja mogę dać kobiecie?” wiemy, że nie traktuje się z miłością. Bo gdyby się tak traktował, to nie widziałby w sobie braków. A te realne wady by akceptował i nie widział w nich problemu. Zarówno przyczyna problemu jak i jego rozwiązanie jest w tym mężczyźnie. W tym jaki jest. A to można zmienić.
Weźmy np. odwagę. Odwaga to pierwszy “stopień” ponad egoizmem – osoba odważna odda swoje życie za kraj/bliskich/rodaków. Człowiek egoistyczny tego nie zrobi. Bo egoizm jest poniżej odwagi. Egoistyczna osoba sądzi, że ratuje swoje życie. Ale co tak naprawdę ratuje? Egoizm – czyli to, co życiu nie sprzyja i jest bardzo niskiej jakości.
O odwadze i jakie ekspresje przybiera w świecie można napisać kilka bardzo grubych książek, a i tak nie wyliczylibyśmy nawet większości. Więc nie licz Drogi Czytelniku/Droga Czytelniczko, że temat nawet zarysuję po powierzchni.
Odważni możemy być każdego dnia – np. mierząc się z własnym lękiem odnośnie czegoś. Odwagą może być przyznanie przed sobą swoich niedoskonałości. Odwagą może być wzięcie odpowiedzialności za swój ból. Odwagą może być wybaczenie. Odwagą może być rozpoczęcie realizacji swojego marzenia. Niekoniecznie musimy pędzić z bagnetem na zasieki wroga.
Odwagą jest stanięcie przed lustrem i szczere przeproszenie siebie za lata zaniedbań i nienawiści skierowanej do wewnątrz.
Odwagą to wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, problemy, emocje, myśli, decyzje, cele, przekonania.
Odwagą jest podjęcie decyzji, by już nigdy nie traktować się źle, jak kogoś gorszego ale też żyć odpowiedzialnie, uczciwie, coraz bardziej dojrzale, naprawiać swoje błędy, mierzyć się z konsekwencjami, powiedzieć “przepraszam” sobie i innym.
Odważnie rezygnujemy z tego, do czego byliśmy przywiązani – np. do pornografii. I szukamy innych rozwiązań na problemy, które ukrywaliśmy pornografią.
Odwagą jest zrezygnowanie z korzyści umniejszania sobie i wybór szacunku.
Odwagą jest poszukiwanie Prawdy.
Zastanówmy się – jaką niedojrzałością jest sądzić, że Bóg jest i skoro tak, oddawać Bogu całą odpowiedzialność za wszystko? Np. ludzie sądzą, że wystarczy żarliwie modlić się do Boga o usunięcie choroby i Bóg posłucha… a co to jest choroba? Skąd się wzięła? W odpowiedzi możemy wręcz otrzymać coś przeciwnego temu, o co prosimy, by naprowadziło nas na źródło choroby. Np. nie tylko choroba pozostanie ale jeszcze otrzymamy pozorne powody do jeszcze większego żalu. A to podpowiedź, że jedną z przyczyn choroby może być masa stłumionego żalu i postrzegania siebie z tego poziomu.
Czy za to jak dziecko się uczy też odpowiada ktoś inny – np. nauczyciel? I jak się nie przygotowało na sprawdzian i dostało jedynkę, to wina nauczyciela? To przecież tak żenujący poziom prymitywizmu, że rodzic, który tak podchodzi do tematu sam powinien wrócić do szkoły podstawowej. A jednak miliardy ludzi wierzących i niewierzących tak podchodzą do sprawy.
“Bóg pozwala na coś złego – a to drań jeden!”
“Moje dziecko w szkole dostało jedynkę – ale ten nauczyciel to drań!”
Jak upuścisz sobie kamień na nogę, to dowód na to, że Bóg to bydlak, bo na to pozwolił? NO PRZECIEŻ Bóg pozwolił na to! Mógł powstrzymać kamień, a tego nie zrobił! Wygląda na to, że Bóg chciał, byśmy cierpieli!
Skąd ten pomysł? Czy grawitacja na coś pozwala lub czegoś zakazuje? Czy woda o temperaturze 10 stopni Celsjusza na coś pozwala lub czegoś zakazuje? Nie. To bzdurne, totalnie niewłaściwe postrzeganie. Z zupełnie błędnej strony.
To że wodą można się zakrztusić i można się w niej utopić nie czyni wody złą.
Czy prąd Ci dzisiaj na coś pozwolił? A może czegoś zabronił? A może materiał Twoich spodni? A może zapach kwiatów?
Albo życie – a cóż to jest to życie? Co to jest niby? Cóż to mistyczne “życie” robi lub nie robi? Ma swoje opinie? Ma swoich ulubieńców? A może “życie” tylko nas nie lubi, a resztę już tak?
Osoba uczciwa i odważna, która przyjrzy się sama sobie dostrzeże, że nie ma żadnego życia, które byłoby niesprawiedliwe lub które by jej nie lubiło. Dostrzeże, że to projekcja własnych opinii na swój temat.
Naprawdę sądzimy, że Bóg za coś odpowiada, coś wybiera za nas? Naprawdę możemy powiedzieć, że Bóg wszystkim zarządza i nas to zwalnia z życia mądrego, rozsądnego, pozytywnego? Zwalania nas to ze starań, wkładania wysiłku we własne życie, rozwoju, porzucania bzdur, nauki ich rozpoznawania, ewolucji własnej percepcji, rezygnowania z osądów?
“Bóg stworzył mnie takim jakim jestem i nic nie mogę z tym zrobić” – tak sądzi miliony ludzi na niskim poziomie świadomości. Zrzucają odpowiedzialność. W ogóle nawet nie chcą zrozumieć, że sami się trzymają tych wszystkich opinii i emocjonalności. Nikt ich takimi nie stworzył. To ich wybór.
Poza tym – czy posiadanie mądrego i kochającego nauczyciela w szkole, wykładowcy na studiach czy szefa w pracy zwalania nas z czegokolwiek? Nagle nie musimy się uczyć, chodzić na laboratoria, szukać materiałów, rozwiązań, pracować, starać się coraz bardziej, brać coraz bardziej odpowiedzialne zadania, etc., bo załatwią to za nas kochający nauczyciel/wykładowca/szef? No toż to byłaby głupota.
Kochający, mądry szef takiego pracownika zwolni. Nawet religie w lenistwie rozpoznają jeden z podstawowych błędów.
A jednak ludzie sądzą, że chodzenie do kościoła to wszystko co trzeba, by zadowolić Boga i już można prosić o coś… A skąd w ogóle pomysł, że Boga trzeba zadowalać? Grawitację też próbujemy zadowolić licząc, że stanie się dla nas inna? Może grawitację cieszy upuszczanie kubków?
Ja rozumiem dlaczego niektórzy wyśmiewają powszechne wierzenia i absurdy, które nazywają Bogiem. By troszkę otrzeźwić tych fanatycznie wierzących, którzy w ogóle nie podchodzą do życia racjonalnie. Ale czy to ma cokolwiek wspólnego z Bogiem? Nie. Tylko z poziomem świadomości tych ludzi i ich postrzeganiem, interpretowaniem, tym, w co wierzą.
Jeśli ktoś wierzy, że niebo jest różowe, to problem jest z niebem? Jeśli ktoś wierzy, że nigdy nie będzie burzy, a burza komuś rozwali dom, to z burzą jest problem?
Jak ktoś się uzależnił od porno, to problem leży po stronie pornografii? To jakby sądzić, że jak ktoś przedawkował aspirynę, to problem jest z aspiryną. Usunięcie aspiryny byłoby wyrazem głupoty, a w najlepszym przypadku niedojrzałości. Bo to nie rozwiązałoby problemu w ogóle – a problemem jest to dlaczego ktoś przedawkował lek. Tak samo z porno – problem leży po stronie tych, którzy pornografię oglądają regularnie. Dlaczego to robią? Każdy sam musi to sobie uświadomić.
Czy zakazanie narkotyków i ściganie zajmujących się nimi ludzi cokolwiek zmieniło? Nie. Biznes narkotykowy ma się bardzo dobrze i nie brakuje chętnych, by się tym zajmować. Dlaczego? Każdy ma swój powód. I to te powody stanowią realny problem. Oraz to dlaczego ktoś sięga po narkotyki.
Pomyśl – jeśli porno oglądasz zawsze, gdy jesteś zestresowany/a, to w czym pomogłoby usunięcie pornografii? W tym, że nie rozwalał(a)byś sobie dalej mózgu, zdrowia i życia. Ale sam problem stresu by pozostał. Bardzo możliwe, że zamiast porno pojawiłby się alkohol, papierosy, być może narkotyki… A każda z tych używek używana niemądrze niszczy zdrowie i życie na swój sposób.
Bo uzależnienie to nie jest to, co robisz ale to jaki/jaka jesteś.
Dlaczego w ogóle się stresować? Czy rozumiemy czym jest stres i z czego wynika? Czy wiemy jak temu zapobiegać i właściwie leczyć? Czy rozumiemy, że stres, tak jak i ból, to najczęściej informacja, że robimy coś nie tak? Tak jak i cierpienie. Więc mówienie “tym się stresuję” oznacza, że względem tego popełniamy błąd.
Z innej strony – nawet jeśli pornografii by zakazano i niemożliwym byłoby ją oglądać, to przecież nie znikną z ulic piękne dziewczyny i kobiety. I co? Może i im zakazać wychodzić z domu? Albo jak w pewnych kulturach kazać kobietom zasłaniać twarz i chodzić niemal w workach do ziemi? A jak facet będzie miał nieczyste myśli o kobiecie, to wina kobiety i można ją ukamienować?
Czy nie dostrzegamy jak niebezpiecznym jest takie podejście? Sądzimy, że sobie pomagamy, a tak naprawdę stosujemy niedojrzałe środki zaradcze, a samym problemem się w ogóle nie zajmujemy.
Niezależnie jak sobie przystroisz i wytatuujesz złamaną rękę, pozostanie ona złamana. Usunięcie rowerów, schodów, wszystkich kantów nie tylko nie naprawi złamania ale też samo w sobie byłoby totalnie durne. Ja nie chciałbym żyć na świecie, w którym zakazuje się picia herbaty, bo się ktoś herbatą udławił lub poparzył.
Bo to jest zabieranie wolności pod pretekstem pomocy. To pozostawianie ludzi głupimi, niedojrzałymi, nieświadomymi, nieporadnymi. To zabieranie im możliwości nauki i wzrostu.
Gdyby ze szkół zniknęły jedynki i każdy by zaliczał wszystkie przedmioty i lekcje niezależnie jaki był poziom zrozumienia, to byłoby na świecie lepiej? Chcielibyśmy leczyć się u lekarza, który nie wie jak wygląda ludzkie serce?
Jeśli zniknęłaby pornografia, to nagle ludzie magicznie staną się zdrowi i dojrzali seksualnie? Nauczą się zdrowo, pięknie uprawiać seks? Przestaną się negatywnie oceniać, osądzać, wstydzić, porównywać, zazdrościć, fantazjować i podejmować śmiałe, odważne działania?
Jak w ogóle postrzegamy sprawdziany w szkole? Jako niepotrzebny kłopot? Ja tak patrzyłem na wyzwania tego typu. Nigdy przez myśl mi nie przeszło (i nie dziwne), że sprawdzian jak sama nazwa wskazuje – SPRAWDZA co/czy/jak rozumiemy. Jeśli dostaniemy kiepską ocenę, to INFORMACJA, że jest coś do poprawy. Więc to bardzo ważna informacja. Oczywiście można zamiast tego nienawidzić nauczyciela, użalać się, że sprawdzian był za trudny, wstydzić się, itd. A gdybyśmy przestali emocjonować się światem zewnętrznym i uczciwie zmierzyli się z faktami – ile wysiłku włożyliśmy w naukę, jaką mieliśmy intencję, nastawienie do nauki – co byśmy mogli powiedzieć o sobie? Jeśli coś sprawiało nam problem, to czy przyłożyliśmy się do tego bardziej, czy od razu zaczęliśmy grać ofiarę?
Czy rozwiązaniem jest robienie coraz prostszych sprawdzianów? Nie. To kierunek przeciwny mądrości.
Czy mądry rodzic wszystko robi za dziecko? Nie. Mądry rodzic służy radą, wsparciem ale niczego za dziecko nie zrobi. Pozwala dziecku popełniać błędy, podsuwa nowe pomysły. Stanowi asystę i wzór do naśladowania, a nie zastępstwo.
Jeśli my nie mieliśmy takich rodziców, to najwyższa pora stać się takim rodzicem dla siebie. Albo poszukać takich ludzi.
Czy nie tak patrzymy na Boga? Mamy jakąś swoją opinię o Bogu i sądzimy, że Bóg się do niej dostosuje.
Czy mówimy sobie/komuś – “Udowodnię Ci jaka silna jest MOJA wiara!” i zamykamy oczy i idziemy na autostradę, bo sądzimy, że Bóg jest tak nami oczarowany, że normalnie pousuwa samochody, zabezpieczy nas magiczną, błyszczącą zbroją, od której się odbiją wszystkie samochody, które jednak nie znikną… kto wsparłby takie zachowanie? Przecież to w najlepszym przypadku idiotyzm, a w najczęstszym szaleństwo. Może właśnie jak taką osobę pieprznie samochód, to trochę otrzeźwieje.
Ale zazwyczaj takie osoby zamiast wyciągnąć zdroworozsądkowe lekcje zaczynają się użalać, że Bóg ich nie docenia, nie kocha, nie pomaga, nie słucha… No ale pomoc głupcowi w pozostaniu głupcem nie uczyniło by z nas głupca? Gwarantuję, że Bóg głupi nie jest. Szalony też nie.
A co do szaleństwa – nikogo nie zastanawia, nie interesuje, że nic złego nikt nie widzi w pokazywaniu non stop śmierci w telewizji, mordowania na wiele różnych sposobów, a nawet zachęcanie do cieszenia się, że ktoś ginie? Ale już pokazać cycuszka nie wolno i można nawet stracić biznes, twarz, pracę… A to kropla w morzu ludzkiej niedojrzałości i pogubienia.
Dlaczego nagość – czyli coś najnormalniejszego na świecie, coś z czym jako ludzie mamy jako pierwsze styczność po urodzeniu – jest w naszych oczach gorsza, niż mordowanie i sprawianie cierpienia? Dlaczego w ogóle w nagości widzimy jakikolwiek problem? Dlaczego filmy o mordowaniu, zemście i nienawiści są wyświetlane o każdej porze, a filmy, w których tematem głównym jest seks, dopiero po 22?
Nie mówię, by zacząć wychodzić na dwór bez gaci, bo intymność jest tematem bardzo istotnym. Ale jeśli widzimy kobietę w obcisłej sukience i w efekcie kończymy na kilkugodzinnej sesji z porno, to naprawdę pora się wziąć za siebie.
Oczywiście wolimy sądzić, że Bóg to drań i szaleniec, bo pozwala na przemoc. A potem sobie siadamy z czipsami i oglądamy sobie jak Schwarzenegger masakruje na przeróżne sposoby setki osób. I cieszymy się jak dzieci, bo powiedział do tego śmieszny tekst. I oczywiście racjonalizacja brzmi – “to tylko film”. To dlaczego “tylko” zdjęcia i filmy nazywane pornografią mogą zniszczyć życie? Dla naszej świadomości obraz na ekranie jest jak rzeczywistość. Tym samym każda śmierć, każde morderstwo, które widzimy na ekranie nasza psychika odbiera jak prawdziwą. A potem dziwić się, że Boga postrzegamy jako sadystę. Sami jesteśmy sadystami, bo już nie przeszkadza nam obejrzenie dziennie kilkudziesięciu śmierci.
Może i Bogu powinniśmy zarzucić, że pozwala nam oglądać porno i morderstwa? Sądzimy, że zakaz czy kara w czymkolwiek by pomogły?
Czy wszystko co szkodzi powinno być zakazane? My tylko dlatego byśmy po to nie sięgali, bo ktoś tego zabronił? No to jesteśmy głupcami. Ale pierwszy krok, by zmądrzeć, to zdać sobie sprawę, że mądrzy nie jesteśmy.
Mamie też mówimy “kocham Cię” tylko na Dzień Matki, bo wypada? Bo trzeba? Czyli robimy to z musu – jak ofiara, by uniknąć poczucia winy. Nie z miłości.
Jeśli Ty się wstydzisz i obwiniasz już od lat, to żyje Ci się lepiej? A jeśli będziesz się karać za każdym razem, gdy np. stchórzysz lub się zawstydzisz, to czy to pomoże? Pomogło? Nie. Jest i będzie tylko coraz gorzej.
Emocjonowanie się i podejmowanie działań z poziomu emocji nie rozwiąże żadnego problemu w Twoim życiu.
Bo nie od tego są emocje. Problemy rozwiąże rozsądne działanie w świecie.
Strach przed zamarznięciem może być motywatorem, by ruszyć tyłek i nazbierać chrustu. Ale sam strach chrustu Ci nie nazbiera. Opieranie się zimie też nie. Ani nie ochroni Cię przed samą zimą.
Jeśli piękna kobieta Cię onieśmiela, to problemu naprawdę nie ma w tej kobiecie. Problem jest w Twoim problemie z seksualnością – z tym jak ją postrzegasz, siebie, a konsekwencją tego są emocje. Co robisz z samymi emocjami? Zaś sama obecność tej kobiety pomaga Cię naprowadzić na źródło prawdziwego problemu.
Kto się cieszył z tego, że piękna kobieta wyciągnęła z niego wstyd?
Jak widzimy – kluczowy jest kontekst. Jest to bardziej, niż krytyczne. A jeśli wszystko nadal umieszczamy w tym samym kontekście i próbujemy jakimiś sztuczkami coś zmienić, no to żyjemy jak dziecko. Z poziomu dziecka nie naprawimy niczego w dorosłym życiu.
ŚWIĘTA/BOŻA OBECNOŚĆ
Obszerny wstęp mamy za sobą.
Był m.in. po to, by przesiać durnoty z umysłu i ukazać jakich głupot mogliśmy się trzymać. By zrobić troszkę miejsca na zrozumienie.
Opór świadomy i podświadomy stawiamy wszystkiemu. Nie tylko temu, co uznaliśmy za złe, bolesne, niebezpieczne, niepewne, etc. ale również temu co wzniosłe, dobre, piękne, radosne, spokojne, kochające, wybaczające, odpuszczające.
Nie wierzysz? No to czy w tym momencie cieszysz się i masz uśmiech od ucha do ucha? Nie? A dlaczego? No bo się temu opierasz, nawet nie wiesz, że się opierasz i opór ten racjonalizujesz.
Ustaw sobie co 5 minut przypomnienie, by sprawdzić czy się opierasz, męczysz i z czym – w jakim negatywnym kontekście sobie przedstawiasz obecną sytuację. Zobaczysz, że zapewne tak będzie. Być może nawet po minucie od odpuszczenia oporu, znowu zaczniesz się opierać.
Bo tak wygląda życie nawykowe – nieświadome. Robimy coś zupełnie pozbawionego sensu i rozsądku, co nam szkodzi i cały czas do tego wracamy.
Jako, że większość ludzi na świecie ma o Bogu bardzo negatywne zdanie i kolosalnie niepoprawne wyobrażenie, w tym także wyobrażenie, że Bóg ocenia, osądza, karze, odbiera, utrudnia, uniemożliwia, decyduje za nas, wartościuje, ma swoje gorsze dni, wyżywa się na ludziach, etc., to bardzo, bardzo mocno opierają się temu, co immanentne – obecności Boga.
Czyli tak naprawdę czemu się opierają? Miłości, spokojowi i temu wszystkiemu, co naprawdę pozytywne.
No bo pomyślmy, że w tym momencie pojawia się Bóg i do nas przemawia. Co by nam powiedział? Może by nas o coś osądził? Ocenił? Zaczął nam wypominać wszystkie błędy? Jak Ty postrzegasz Boga?
Prosty przykład – chcemy podejść do pięknej kobiety ale zamiast pewność siebie, odwagi, chęci, radości, ekscytacji czy spokoju wybieramy lęk, opór, wstyd, niepewność. Bo opieramy się temu, co wzmacniające w nas na rzecz tego, co osłabiające. I dlaczego?
Bo sądzimy, że to nas chroni przed czymś jeszcze gorszym – np. zranieniem. No a skąd miałoby się wziąć to zranienie? A bo taką mamy wizję świata, ludzi i siebie – siebie jako słabych, jako ofiary, które każdy może zranić, wykorzystać.
No to jak musimy postrzegać Boga i Jego kreację, jeśli siebie postrzegamy tak, że obca osoba jednym słowem może sprowadzić na nas cierpienie?
Sądzimy, że Boga w tym nie ma. Jest tylko potencjalne niebezpieczeństwo – zranienie, od którego musimy uciec. Ale czy tylko to jest? Czy w ogóle to jest?
Takiego dokonujemy wyboru i nawet nie wiemy dlaczego. Większość osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że cierpienie to ich wybór, a nie coś, co się bierze ze świata.
Nie wiemy, że to nasz wybór i że możemy dokonać innego. Nie musimy wcale cierpieć. I dopóki nie dokonamy innej decyzji, nic się nie zmieni w naszych odczuciach, poziomie energii i jakości postrzegania. Aby to zrobić, trzeba także porzucić korzyści jakie mamy z utrzymywania tych negatywnych postaw – np. grania ofiary.
Żyjemy tak, że nie poddajemy tych negatywności. Zamiast tego gdy tylko się pojawią, z jakichś powodów łapiemy się ich jak tonący brzytwy, a potem dogrywamy do tego resztę dramatu. Opór też nie pomaga, bo –
wszystko czemu się opieramy trwa i rośnie.
To jak dziecko – rodzic nam coś każe, a my zamiast spokojnie, chętnie to załatwić, opieramy się, narzekamy, użalamy, denerwujemy się… Czy lepiej się nam tak żyje, czy gorzej? Dziecko naturalnie sądzi, że gorzej przez rodzica… bo totalnie nie jest odpowiedzialne za siebie. A potem to samo w życiu dorosłym.
Można rzec, że rzeczywistość jest jak szwedzki stół – wszystkie jakości są po równo dostępne dla wszystkich. Są i “czekają”, aż po nie sięgniemy.
Ale żeby sięgnąć po pyszny placek, trzeba zrezygnować z tego, co naokoło niego. Naraz możesz wybrać tylko jedną jakość. A stołu nie obchodzi co z niego weźmiemy.
Więc mamy do wyboru np. chęć i niechęć. Nie można wybrać jednocześnie chęci i niechęci. Jeśli wybierzesz niechęć wobec tego, że wiewiórki zbierają żołędzie, to wybrałeś/aś opór i go masz – taki/a jesteś. No i masz go względem np. podchodzenia do kobiet, radości, odwagi, pewności siebie.
Bo niechęć to postawa wewnętrzna.
A to co na zewnątrz postrzegasz przez pryzmat wnętrza.
Czy to nie głupie opierać się czemukolwiek?
Człowiek w niskiej świadomości niemal na wszystko patrzy przez to jak się z tym czuje. A że sferę emocjonalną ma kolosalnie zaniedbaną i emocjom się na dodatek jeszcze opiera (więc czuje w związku z nimi ból), no to emocje nie mijają, rosną i jeszcze mu z tym (bardzo) źle. No to oczywiście emocjonuje się wszystkim w świecie i ze wszystkim jest mu źle. I praktycznie zawsze też wpatruje się w umysł sądząc, że widzi tam głos rozsądku. Ale to co widzi to mentalizacja, które jedyną rolą jest napędzanie samej siebie.
Nie dziwne, że potem wymyśla sobie i fantazjuje o kobiecie, która nigdy mu nie powie nic złego (bo sądzi, że taka jest miłość), nigdy nie krzyknie, nie zdenerwuje się i zawsze będzie go głaskać i witać każdego dnia na kolanach, nawet jak przeleżał cały dzień nic nie robiąc. Nie takie fantazje pokazuje pornografia? Możesz na kobietę nawet napluć, a ona się jeszcze podnieci!
A żywe kobiety jak postrzega? A że go wyśmieją, zranią, zawstydzą… więc boi się ich. A tak naprawdę boi się urojenia stworzonego w nietrzeźwości. Co zaś skutecznie otrzeźwia? Ból.
Co do oporu – czy ważne z jakiego powodu zacisnąłeś/zacisnęłaś pięść? Fakt jest taki – masz zaciśniętą pięść i dopóki jej nie rozluźnisz, nie możesz podnieść np. widelca. Nie możesz mieć jednocześnie pięści zaciśniętej i otworzonej, swobodnej. Spróbuj pożyć sobie tak jeden dzień – zaciśnij obie pięści i spędź w ten sposób 24 godziny. Napisz w komentarzu czy było Ci lepiej, czy gorzej.
A potem wyobraź sobie, że ludzie tak się opierają np. 30 lat. I sądzą, że to ze światem jest coś nie tak.
Mówią – “Nie mogę podnieść widelca! To z widelcem jest nie tak! Trzeba zmienić widelce na świecie!”
Tak samo z poziomem świadomości – jeśli złapiesz się strachu, no to masz strach. Nikt Ci nie każe się go trzymać, oczywiście. Ale większość ludzi łapie się strachu zawsze, gdy go poczują lub staną się go świadomi. Jednocześnie się mu opierają. Kleją się do strachu, wstydu, winy, żalu, gniewu, dumy… i co z tego mają? A tyle, że mogą się bać, wstydzić, winić, żalić, gniewać, dumać do woli. Rozsądku w tym nie ma i nigdy nie było. I nie dziwne, bo Rozsądek to poziom świadomości 400+ (skala logarytmiczna), a emocjonalność to poziomy < 200.
I potem mówią, że ich strach sparaliżował lub coś uniemożliwił, przytłoczył… Jeszcze sobie wymyślają geny, gruczoły, chemię mózgu… Tak, tak… za to co wlejesz do baku samochodu odpowiada konstrukcja samochodu?
Powody takiego postępowania każdy ma swoje. Częstym jest to wielkie niezrozumienie, że ludzie sądzą, że emocje coś determinują. Np. czujemy strach i koniec, nie możemy nic więcej. I mówimy sobie – “strach mi nie pozwala” albo “strach mnie paraliżuje”. Tak samo ludzie mówią, że Bóg czegoś/na coś nie pozwala. Albo, że pozwala na zło, więc musi być… zły.
Ale czy na pewno?
Jako, że większość ludzi ma tak negatywny obraz Boga, no to mało kto chciałby mieć z Bogiem do czynienia, a tym bardziej jeszcze zaprosić te projektowane na Boga jakości do siebie – np. sadyzm. Wystarczy, że sami dla siebie jesteśmy sadystyczni, nie potrzebujemy dodatkowo tego największego sadysty we wszechświecie, czyż nie?
Więc z czym pozostajemy? Z tym jacy jesteśmy. A jacy jesteśmy? Za kogo się uważamy? Jaki obraz siebie utrzymujemy? Najczęściej taki jaki racjonalizuje naszą kolosalnie zaniedbaną emocjonalność.
No bo jeśli całe życie słyszeliśmy od innych, że jesteśmy słabi, marni, nieważni i musimy tą swoją tycią siłą walczyć z rekinami o byle ochłap, no to naprawdę my jako jedyni jesteśmy za to odpowiedzialni. Po co dalej utrzymujemy to na swój temat? Co z tego mamy?
Z panią w warzywniaku też walczysz? Jeśli zaczniesz, to gwarantuję Ci, że będzie Ci na pewno trudniej coś kupić. Jeśli walczysz z emocjami, to też będzie Ci z nimi źle. I tak ze wszystkim.
To co czujesz na swój temat i jakie masz o sobie myśli, to nie przyczyna Twojego losu, to nie dowód na to jaki jesteś. To konsekwencja Twojej wiary w to.
Jeśli więc tłumisz emocjonalność, opierasz się myślom, próbujesz od nich uciec, to nigdy nic nie zmienisz. Bo uciekasz od informacji.
Po raz kolejny – to co widzimy w umyśle to w kółko powtarzane to, co skądś zasłyszeliśmy, przeczytaliśmy, co nam ktoś powiedział. I służy to racjonalizowaniu emocjonalności. Bo umysł logiczny całkowicie gubi się w emocjonalności. Widzi tylko 2 możliwości – walkę lub ucieczkę. Tak jak każde nisko rozwinięte zwierzę. Albo walczy, albo ucieka. A jak nic nie robi, to się leni.
Więc ważne jest, by zrozumieć, że jeśli nie mieliśmy wzniosłego wzorca do naśladowania, no to nasz umysł sobie takich jakości nie wymyśli. Musimy zdać sobie sprawę z niewinności świadomości, która uwierzy we wszystko – od tego, że jest niekochanym, bezwartościowym kawałkiem śmiecia urodzonym przypadkiem, by cierpieć, co bawi Boga. Jesteśmy też gotowi uwierzyć, że wysadzenie setki niewinnych ludzi zapewni nam życie wieczne i zadowoli sadystycznego Boga, który nas za to nagrodzi.
Także uwierzy, że umysłem jesteśmy w stanie poznać rzeczywistość. Że w ogóle myśli i emocje coś znaczą. Że świat jest taki jak go postrzegamy, jak o nim myślimy, jak się z nim czujemy i miliony innych…
W tym, że obca kobieta może odrzucić, zranić, zawstydzić…
Mówię o obecności Boga nie dlatego, by ktoś uciekł w ezoteryzm i magię. Bo ucieczka to ucieczka. Tylko podaję na czym polega problem i najczęstsze błędy.
Na początek sugeruję postrzegać Boga jako bezwarunkowo kochającą moc, która zawsze nam mówi – “Ok!”.
Jeśli więc mówimy sobie – “Jestem do niczego”, usłyszymy “Ok!”. Jeśli mówimy sobie, że się boimy, usłyszymy “Ok!”
Otrzymujesz to, co wybierasz.
Bóg nic nie wybiera za Ciebie, nie zabrania Ci niczego, nie odmawia, nie odsuwa od Ciebie, nie utrudnia. Zawsze tylko mówi Ci – “Ok!” Zacznij zauważać swoje własne decyzje i wybory.
Tak jak grawitacja – jeśli trzymamy kubek – dla grawitacji to jest ok. Jeśli go puścimy, to dla grawitacji to także jest ok. Grawitacja nie ma z tym problemu. Czy to czyni grawitację złą, nieczułą? A może grawitacja jest na tyle mądra, że uczy nas odpowiedzialności za to, co zrobimy?
Jeśli upuścimy i rozbijemy nasz ulubiony kubek lub prezent od nieżyjącej mamusi, to mamy wspaniałą możliwość nie tylko nauczyć się żyć nieco uważniej ale też uwolnić przywiązanie i puścić się oporu, przepracować użalanie się i obwinianie za popełnianie błędów. W tej pozornej stracie mamy ogromny dar.
A jeśli się obwinimy, i będziemy się wstydzić, nienawidzić, cierpieć, że zniszczyliśmy pamiątkę po nieżyjącej mamie, no to w moich oczach to głupota. Jeśli kochaliśmy mamę, a mama nas, to chciałby, byśmy się ranili za zniszczenie kubka? Dostalibyśmy po łbie, by przestać postępować idiotycznie.
Ale jeśli ranienie i nienawidzenie się za błąd nazywamy rozsądnym, właściwym, mądrym, to nie dziwmy się, że mamy problemy w życiu.
Zawsze otrzymamy to, co wybierzemy. Opatrznie i nieopatrznie. Jak wybierzesz lęk, to dostaniesz więcej lęku i więcej powodów do lęku. Jak wybierzesz obwinianie, to dostaniesz więcej winy i powodów do obwiniania. I sam(a) znajdziesz sobie tego więcej. Jeśli wybierzesz opór, to dostaniesz więcej powodów, by się opierać. Nie tak było dotychczas w Twoim życiu? Jeśli upuściłeś/aś kubek, to do czego jest to dla Ciebie powód?
Ale warto wiedzieć, że z aspektami pozytywnymi jest dokładnie tak samo.
Kluczem do uwolnienia jest INTENCJA.
Bo czym innym jest wybrać strach i banie się, a czym innym jest pozwolić mu się ujawnić i się go puścić, by jego energia mogła się wyczerpać. Czym innym jest nadal sądzić, że coś jest straszne i czegoś się boimy, a czym innym jest wybrać, by inaczej na to spojrzeć – np. przez pryzmat odwagi, a lęku się puścić.
Czym innym jest siedzieć na tyłku sądząc, że odpuszczamy strach, a nadal trzymamy się zarówno lęku jak i pozycjonalności, z których lęk wynika, a czym innym jest to poddać i ruszyć tyłek i sprawdzić jak faktycznie jest.
A od Boga “usłyszymy” – “Ok!”. Bóg nie broni Ci się bać i nie broni Ci żyć odważnie. To jak żyjesz to Twój wybór, Twoja odpowiedzialność.
I nie ma to nic wspólnego z tym jaki/a rzekomo jesteś. Mówiłem – jesteś hardwarem, nie softwarem. Lęk nic nie znaczy. Całe znaczenie nadajesz mu Ty.
Lęk to program – to software. Nie ma wpływu na hardware – na Ciebie. A jeśli jakiś jest, to tylko dlatego, że Ty go wybrałeś/aś i postępujesz na jego podstawie.
Jeśli sądzisz, że Ci się coś nie uda, to zgadnij jak będzie? A jak chcemy, żeby się nam udało, to na ile porażek sobie pozwolimy? Kiedy odpuścimy? Jaki pretekst nam wystarczy, byśmy zrezygnowali? Najczęściej aby osiągnąć w czymś sukces, trzeba dużo się nauczyć, doświadczyć, sprawdzić, poprawić.
Jak ukroisz krzywo pajdę chleba, to zaczniesz się użalać, obwiniać i już nigdy nie pokroisz pieczywa? To byłoby rozsądne? Gwarantuję, że jeśli wybierzesz już nigdy nie jeść chleba, to nie zleci aniołek i nie powie Ci, że popełniasz błąd. Pewnie jakiś człowiek powie, że jesteś głupcem. Ale zapewne dopiero po latach ktoś się zapyta z ciekawości dlaczego nie jemy chleba. Czy potrzebujemy interwencji samego Boga na temat naszych pomyłek? A od czego mamy innych ludzi?
Nieświadomość – ego – poziom rozwoju, oznacza m.in., że chętnie łapiemy się negatywności wszelkiej formy – od negatywnych opinii innych, po własne budowane w umyśle dramaty. A potem to racjonalizujemy, projektujemy, udowadniamy, dobudowujemy kontekst, by to usprawiedliwiał.
Bo już to w sobie mamy. Gdybyśmy nie mieli, to żylibyśmy zupełnie inaczej.
Jak mówiłem wielokrotnie –
o to, co pozytywne trzeba dbać, troszczyć się i chronić.
Bo niski poziom rozwoju sam z siebie przyciąga to, co niskiej jakości.
Zacznij obserwować w swoim życiu jak chętnie wracasz do tego, co negatywne – np. narzekania, obwiniania, użalania się, stresowania. Jeśli tak robisz, to dlaczego? Większość ludzi oczywiście tłumaczy sobie, że to przez coś/kogoś – mówią, że np. coś ich stresuje. A to bzdura. Stres to konsekwencja emocjonalnych zaniedbań i oporu. A emocjonalne zaniedbania biorą się z wypierania, tłumienia, projektowania emocji, opierania się im i takiego postrzegania czegoś/kogoś w świecie, że emocje się pojawiają jako informacja.
Jedyny, kto nam czegoś nie pozwala, to my sami sobie.
Jeśli więc uważać będziesz, że rodzice zrobili Ci krzywdę, to nigdy nie poczujesz się lepiej, choćbyś 40 lat poświęcił(a) na budowanie biznesu, szczęśliwej rodziny, zbudował(a) piękny dom, etc. A potem wystarczy jeden telefon od mamy, usłyszysz te same słowa, co 40 lat temu i znowu poczujesz się jak bezwartościowy śmieć. I jeszcze zacznie się nawijka, że nic nie ma sensu, po co było się tak męczyć, etc.
Droga do Boga – radości, miłości, to droga wewnętrzna.
A jej nie można sobie wymyślić. Nie można fantazjować, że jesteśmy kochający. Jeśli uznamy, że tak, to świat szybko to zweryfikuje. Np. doświadczymy sytuacji, w których się denerwowaliśmy, czuliśmy się jak ofiara, jak ktoś gorszy, etc. I co wtedy? Znowu świat nam uniemożliwia takie życie? Czy my robiliśmy się w jajo?
Paradoksalnie (?) do miłości bardziej przybliży nas szczere i uczciwe przyznanie dlaczego nie kochamy kogoś/czegoś (np. w sobie), niż udawanie dobrego na siłę. NIE oznacza to, że jak przyznamy, że lubimy się denerwować, to usprawiedliwionym jest krzyk na ludzi.
Jeden z moich klientów w swojej pracy zawsze czuł się zestresowany i wstydził się. Odpuścił opór przed gniewem i nawrzeszczał na nową pracownicę, która popełniła drobny błąd. Naprawa błędu kosztowała 5 minut. A on wydarł się na nową osobę jakby go faktycznie zraniła. Pytał się mnie czy zrobił dobrze, czy to oznaka, że mu się polepsza?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Bo oczywistym jest, że w pewnym kontekście wcale dobrze nie zrobił. W esencji zareagował na bazie emocji, a nie rozsądku.
Emocjonalność można porównywać tylko ze sobą. Tylko w tym obszarze ma jakikolwiek sens. Zaś jeśli zależy nam na zdrowiu, spokoju i szczęściu, ważne jest, by sytuacje analizować i postrzegać z jeszcze dużo szerszej perspektywy – ponad emocjonalnością.
Pamiętajmy – im większa energia, siła, tym większa odpowiedzialność jest potrzebna. Jak nosisz w ręku piórko, to nic się nie stanie niezależnie gdzie je upuścisz i z jakiej wysokości. Ale jak nosisz kamień, to już potrzebna jest odpowiedzialność, bo można realnie coś zniszczyć lub zrobić komuś krzywdę (w tym sobie). Tak samo z gniewem. Bo gdy się wstydzimy, to raczej krzywdy nikomu nie zrobimy. Oczywiście poza sobą żyjąc jak trup.
Jeśli jedziesz samochodem 10 km/h, to wielka szkoda się nie stanie nawet jak wjedziesz w ścianę. Ale jeśli jedziesz już 100 km/h, to trzeba być bardzo odpowiedzialnym i uważnym. I trzeba dostosować się do warunków drogowych, do drogi, którą jedziemy.
Gniewem bardzo łatwo już zaszkodzić, zniszczyć coś lub zaatakować kogoś werbalnie i/lub fizycznie.
Dlatego też wielokrotnie mówiłem, że nie bawimy się w czary-mary, uwalnianie na kolanie, tylko mówimy o holistycznym wzrośnie jako istota ludzka. Uwalnianie to element tego procesu. Ważny ale to nadal wyłącznie element – właściwe postępowanie z emocjonalnością.
Jeśli osoba skrycie nienawidząca ludzi ale grająca ofiarę nagle zrzuci “kajdany” ale nadal będzie dokładnie tą samą osobą, no to już może kogoś realnie skrzywdzić.
A czy to jest nasza intencja – zrobienie komuś krzywdy? Jeśli nie, no to nie ma powodów, byśmy się opierali wyższym poziomom energii.
Pamiętajmy, że jesteśmy w procesie ewolucji. A to oznacza, że mamy w sobie niechęć do wzrostu, do miłości, do odpuszczenia, szczególnie naszych ukochanych pozycjonalności, uraz, niechęci, lęków, opinii, etc.
Gdybyśmy nie mieli, to już byśmy byli kochający.
Bo na tym poziomie na razie jesteśmy – kleimy się do tego co negatywne i opieramy się temu co pozytywne.
Oczywiście, że poczujemy opór do zmiany, do kochania, do odwagi, bo to nasza dotychczasowa postawa względem tego. To my. Tacy byliśmy do tej pory. Aby się zmienić, trzeba się z tym zmierzyć i to poddać, puścić się.
A jeśli tacy jesteśmy, to znaczy, że nie ma nic więcej? Nie ma nic innego? Jeśli nigdy nie żyliśmy odważnie, to znaczy, że nie możemy?
Jak mówiłem – sukces zostawia wskazówki i ślady. Co mówią ludzie sukcesu – np. to, że dalej dojdziemy stawiając codziennie jeden krok w nowym, pozytywnym kierunku, niż raz na rok zrobimy wielki zryw. Golf uczy, że nawet niedostrzegalna zmiana kąta uderzenia pośle piłeczkę w zupełnie inne miejsce. A uderzenie piłeczki w całkowicie nowym kierunku też pośle ją gdzie indziej. Ale jakie wnioski wtedy można z tego wyciągnąć?
Tym samym naprawdę nie musimy od razu rzucać się na najbardziej przerażające dla nas tematy. Ja zacząłem od wychodzenia samemu do supermarketów i galerii handlowych. Zacząłem przymierzać różne rzeczy, rozmawiać z obcymi ludźmi o pierdołach, ładnymi ekspedientkami. I kroczek po kroczku w końcu zacząłem rozmawiać z przechadzającymi się pięknymi kobietami. W jakim szoku byłem, gdy po raz pierwszy po 5 minutach rozmowy z piękną laską umówiłem się na randkę. Podskoczyłem z radości i krzyknąłem (gdy się oddaliła – no bo grałem twardziela ;) ).
Ale na początku wiążąc buty, gdy chciałem pójść do sklepu poszukać sobie jeansów, trzęsły mi się ręce. Gdy dzwonili do mnie znajomi i zapraszali na imprezę z ładnymi dziewczynami, to odmawiałem, bo taki byłem pełen lęku, wstydu i tak się temu opierałem. I wymyślałem różne wytłumaczenia – np. nie mogę, bo rano muszę wcześnie wstać coś załatwić… co było zwykłym kłamstwem. Czułem ulgę rezygnując z możliwości zrealizowania jednego ze swoich marzeń…
Na takim poziomie byłem.
Czy to nie postrzeganie świata i siebie jak w krzywym zwierciadle? Cieszyło mnie życie słabe, puste, pozbawione przyjemności, piękna, radości, zabawy. Na rzecz czego? Kłamstwa i pozostania takim samym człowiekiem, dla którego to się liczyło…
Dopiero dużo później dotarły do mnie słowa, że nikt nie urodził się, by grać słabą ofiarę. Ale oczywiście każdy ma wolną wolę i może wybrać taką jakość życia. Granie ofiary jest bardzo opłacalne. Jak zagrasz porządną ofiarę, to być może nawet znajdziesz się w telewizji! Znajdziesz posłuch wśród innych ofiar!
Nie dziwne, że jeśli tak postrzegamy siebie, to i Boga postrzegamy nie najlepiej. No bo skoro Bóg rzekomo stworzył nas tak słabymi, strachliwymi, podatnymi na zranienie, no to albo Bóg jest wrednym draniem, niesprawiedliwym bydlakiem, albo głupcem, który pojęcia nie ma co wyczynia. No bo oczywiście są ludzie, którzy żyją odważnie, śmiało, ją dużo więcej od nas. Ich Bóg musiał stworzyć lepszymi, niż nas…
No tak, tylko to, z czym się utożsamiamy, to wcale nie my i Bóg nie ma z tym nic wspólnego…
Jeśli masz przed nosem szwedzki stół, na którym jest stary, suchy chleb i wspaniałe wypieki, a Ty wybierasz te czerstwe kromki, to gdzie leży problem? Bóg Ci zabrania wybrać lepiej?
Podkreślę – ewolucja odbywa się “od dołu do góry”. Oznacza to, że wzrosnąć możesz od poziomu, na którym obecnie jesteś. Jeśli nigdy nie podnosiłeś/aś ciężarów, to nie zaczynaj od ciężarów zbyt dużych, bo sobie zrobisz krzywdę. Zacznij od tego, co jest na ten moment trochę ponad tym, co komfortowe.
To co pozytywne już w Tobie jest.
Czeka tak jak na tym szwedzkim stole. Czeka aż przestaniesz się temu opierać, przestaniesz wybierać to, co niskiej jakości i sięgniesz po to, co jakości wyższej. Jest cała seria artykułów “O Cnotach”, w których przedstawiam jakie jakości warto wybierać – które są wzmacniające.
Ale jeśli będziemy utrzymywać jakieś wyobrażenia, fantazje, urojenia i to negatywne, no to sami to wybieramy. Jeśli o swoich emocjach mamy marne wyobrażenia i się im opieramy, to co się ma zmienić?
Jeśli nie jesteś kochający/a dla siebie, ani dla tego, co czujesz, to jak wyobrażasz sobie poprawę? Jeśli nie podoba Ci się, że jedziesz 10 km/h i nie pozwalasz sobie tyle jechać, to nie pojedziesz szybciej.
Nikt nie każe Ci od razu jechać 100 km/h. Najpierw swobodnie jeździj 10 km/h, następnie 20 km/h, potem 30, potem jeszcze więcej. Przestań narzekać, że inni naokoło już jeżdżą 60 czy 90 i palą gumy dla zabawy. Twoje życie jest Twoje. Jak je będziesz osądzał(a), atakował(a), opierał(a) się, to pozostaniesz w tym samym miejscu. Bo to nie Twoje dotychczasowe życie Cię ogranicza ale Twoje decyzje tu i teraz.
Co z tego, że np. masz 35 lat i nigdy nie byłeś z kobietą? No co z tego? A gdybyś w tym momencie siedział sobie na randce z fajną dziewczyną, to Twoja przeszłość miałaby jakiekolwiek znaczenie? Zamiast skupiać się na chwili obecnej, dbać, by było dobrze i coraz lepiej Tobie i kobiecie, wolałbyś się użalać nad “straconymi szansami”? Prawie na pewno nie. Dlaczego więc teraz przeszłość – czyli to, co minęło – ma nadal większe znaczenie, niż to co może być?
Ty nadajesz wszystkiemu znaczenie w swoim życiu. Jeśli w sytuacji spędzania czasu z ładną kobietą przeszłości przestałbyś nadawać wielkie znaczenie, to dlaczego teraz to robisz? Dlaczego trzymasz się wstydu, winy i żalu “za” przeszłość? A potem jeszcze się wstydzisz, że nie podejmujesz działań…
No jeśli ten pozorny komfort unikania emocji (które i tak czujesz i które sam na siebie projektujesz, których sam się trzymasz) jest dla Ciebie ważniejszy, niż fajne życie z fajną osobą przy boku, no to przestań sobie wkręcać, że nie możesz tego zmienić. Możesz ale nie chcesz.
Kiedy powiesz sobie “Dość! Nigdy więcej!”?
Jeśli wiecznie będziemy wybierać umniejszanie sobie, no to doświadczymy tego konsekwencji. Z Bogiem nie ma to nic wspólnego.
Co realnie sądzimy na temat Boga? Jaki jest w naszych oczach? Jaki jest względem nas?
A jacy my jesteśmy w naszych oczach? Jacy my jesteśmy względem siebie?
W każdym momencie możesz wstać i walnąć pięścią w ścianę. Droga wolna. Tylko nie zwalaj odpowiedzialności za tą głupotę na Boga czy kogokolwiek innego. Tak samo w każdym momencie możesz poszukać jakichś wartościowych informacji, mądrej książki i się z niej uczyć. Droga wolna.
A może sądzisz, że nie możesz? Czego sądzisz, że nie możesz? No, nie możesz i tyle… jest coś takiego?
Uwolnij opór. Jeśli czegoś nie chcesz, to możesz tego spokojnie nie wybrać. Nie musisz się męczyć, ani zadręczać, by mieć wytłumaczenie i racjonalizację.
Nie ma w rzeczywistości czegoś takiego jak “nie chce mi się”. A to bardzo popularne urojenie. Niechęć to nasz wybór. Nigdy nam się nie “zachce”, jeśli tego sami nie wybierzemy.
Spokój już w Tobie jest. Już w Tobie jest możliwość takiego spojrzenia na dosłownie wszystko, by zniknęło całe męczenie się i cierpienie.
Bo co to jest świętość? Coś dalekiego, odległego, oddzielonego od Ciebie?
Jeśli rok się nie myłeś, to znaczy, że czystość jest odległa, daleka, oddzielona od Ciebie?
To że mogłeś/aś żyć negatywnie, podle dla siebie to dowód, że nie możesz tego zmienić? To nie żaden dowód, tylko dalsza niechęć do traktowania się z należytą godnością. To dalsza niechęć do dojrzenia, rozwoju.
Naprawdę nikogo nie zastanawia dlaczego obwiniać, nienawidzić, zazdrościć, opierać się, umniejszać, wmawiać bezsilność, bać się, etc. jest takie łatwe, a życie dojrzałe, odważne, radosne, chętne, śmiałe miałoby być trudne?
Jeśli całe życie traktowałeś/aś się jak patałach, to naprawdę nic innego, tylko Twoje decyzje oddzielają Cię od poprawy. Ale nie dziwne, że o tym nie wiedziałeś/aś, jeśli nigdy nie wybrałeś/aś czegoś lepszego.
Jeśli powiesz sobie – “Boję się żyć inaczej”, to zapytaj się “I co z tego, że się boję?” Jak sobie tłumaczysz ten lęk? Jak go racjonalizujesz? Jakie znaczenie mu nadajesz? Boisz się, co oznacza, że możesz żyć inaczej ale wolisz się bać.
Dlatego sugeruję – zamknij oczy (najpierw to przeczytaj ;) ), zacznij uwalniać opór. Weź świadomy, głęboki, powolny wdech i zacznij wydychać powietrze, a wraz z nim opór. Zrób tak kilka razy. Poproś o Boską Obecność, o Świadomość Boga w Sobie. Zaproś Boga do Siebie. Mówiłem – Słońce świeci cały czas i to czy padnie na nas zależy od nas. Jeśli chowasz się pod chmurami, to nie licz na ciepłe słoneczko.
Zaproś do siebie to, co chciał(a)byś zmienić, doświadczyć. Odpuść opór, lęk, wątpliwości. Pozwól sobie poczuć spokój. Bo spokój w Tobie jest. Jeśli go nie czujesz, to tylko dlatego, bo sam(a) sobie na niego nie pozwalasz.
Jeśli w tym momencie zobaczysz w umyśle jakąś urazę, narzekanie, zarzucanie czegoś komuś – nikt nie każe Ci się tym zajmować, wpatrywać w to, ani tego zasilać. Możesz się od tego odkleić w chwilę. Jeśli wiesz, że jest coś do zrobienia – np. naprawa cieknącego zlewu, to zamiast nad tym wiecznie rozmyślać – weź kalendarz i zapisz kiedy się tym zajmiesz. I po problemie.
Zacznij praktykować życie spokojne, świadome, rozsądne.
Samo życie się takim nie stanie. Bo Twoje życie jest takie jaki/a wybierasz być.
Naprawdę pora wyrosnąć z bajek i baśni, że na świecie są tylko łotrzykowie i rycerze w lśniących zbrojach. My w pewnych aspektach możemy być dla siebie łotrem i sadystą, a w innych żyć dużo dojrzalej. To nie jest czarno-białe. Naprawdę nie ma złych i dobrych ludzi. Wszystko, co robimy uważamy za dobre w pewnym kontekście. Terrorysta naprawdę uważa, że robi coś dobrego – coś co mu zapewni wieczne życie w niebie. Tylko został tak zmanipulowany i najczęściej już w wieku dziecięcym. A my nie?
Niejedna osoba mówiła mi, że wstyd i strach towarzyszyły jej od zawsze. I żyła z tego poziomu. Czym to się różni od życia terrorysty, który też nie znał niczego innego, niż tylko to, że są niewierni, których trzeba wysadzać? A my uważaliśmy/uważamy, że za błędy trzeba się karać, wstydzić i nienawidzić.
Uzależniony też sądzi, że robi coś dobrego sięgając po raz tysięczny po pornografię czy wódkę. Choć tysiąc razy przez to cierpiał, dalej tak postępuje. I to ogromną bzdurą i krzywdą jest sądzić o takiej osobie, że jest zła. Jest nieświadoma i tak samo niewinna jak każdy inny człowiek. Ale jeśli nie wybierze innego kierunku, będzie jej coraz gorzej.
I dlatego też tak istotny jest rozwój. Nie umysłu, bo miłość i umysł to dwa różne aspekty istnienia.
Rozwój świadomości, poszerzanie kontekstu ukazuje immanentność tego, co zawsze było, jest i będzie.
A to się nie narzuca. Jeśli nie chcesz Słońca, to zawsze możesz schować się tam, gdzie nie dociera. Droga wolna.
MIŁOŚĆ BOGA
Jak mówiłem – możemy tak samo silnie opierać się np. wyśmianiu nas przez otoczenie jak i miłości i radości.
Ja tak żyłem – bardzo rzadko pozwalałem sobie na radość, na wybaczenie, odpuszczenie. Opierałem się praktycznie non stop. Podejmowałem działania, gdy np. napięcie spowodowane moim oporem było już bardzo duże lub nie było innego wyjścia, niż czegoś się podjąć. Grałem ofiarę, użalałem się, wstydziłem, obwiniałem, zazdrościłem, skrycie nienawidziłem. Przede wszystkim siebie.
Miłość, jak każda pozytywność, to coś co należy świadomie wybrać i pielęgnować. Jeśli z ogrodu nie usuniesz chwastów, to odrosną. Więc nie tylko ważne, by dbać o to, co pozytywne ale też mądrze zająć się tym, co negatywne.
Życie niedbałe, nieświadome, to życie bez ładu, bez porządku. Dyscyplina to sprawa najwyższej wagi.
Bo jeśli będziesz robić tylko to, z czym się będziesz dobrze czuć, to nigdzie w życiu nie dojdziesz. No, przynajmniej nie w dobre miejsce.
Bo to co czujesz to informacja o Twoich postawach, nastawieniach, percepcji, świadomości, interpretacjach. A to w większości nie jest kompletnie świadome.
Raz czy dwa uwolnienie kapki stłumionej energii oporu nie zmieni Ci życia. Już sam fakt, że poświęciłeś/aś na to tylko tyle czasu pokazuje jakie masz podejście do siebie i do swojego życia.
Czy tak żyje osoba kochająca siebie i swoje życie?
Nie ma się czego wstydzić, za co winić ale też nie ma co wypierać faktów. Nie można przestać się opierać nie zdając sobie sprawy, że się opieramy.
Więc – co stoi na przeszkodzie, byśmy zaczęli o siebie dbać, troszczyć się, pielęgnować swoje życie? Jak je postrzegamy? Dlaczego akurat tak?
Każda z osób, która mówi, że czuje w sobie pustkę, nie jest świadoma, że ona sama opiera się miłości w sobie i temu, czym ją ogranicza. To nie żadna pustka, tylko niechęć, do odczuwania, do bycia na wyższym poziomie.
Bo nie można wejść wyżej trzymając się lub opierając czemuś niżej.
Zobaczmy przykład pozycjonalności i dualizmu – pragniemy być dostrzegani i jednocześnie opieramy się byciu niedostrzeżonym. I jedno, i drugie ogranicza nasz spokój, radość, miłość i własną akceptację.
Przyczyny i jednego, i drugiego są negatywne.
Co takiego istotnego jest w byciu dostrzeganym? I co takiego złego jest w byciu niedostrzeganym?
Albo – jeśli się oprzemy lękowi czy wstydowi, by coś powiedzieć, to też nie poprawi to sytuacji.
Ważne, by puścić się oporu oraz uporać się z pozycjonalnością, przez którą nie chcemy mówić. Bo oczywiście możemy mówić ale nie chcemy. A nie chcemy, bo pragniemy czegoś uniknąć. Czego?
Non stop słyszę, że ludzie nie chodzą na randki, bo nie wiedzą o czym mieliby mówić, co mieliby powiedzieć. Ależ oczywiście, że wiedzą. Kompletnie nie w tym leży problem. Problem leży w tym, że czegoś pragną uniknąć za wszelką cenę. A że to już jest w nich, to nie ma nic, żadnej sztuczki, dzięki której mogliby tego uniknąć. Dlatego wybierają uniknąć tego, a za racjonalizację podają “nie wiem”.
Więc problemem jest zarówno opór jak i przylgnięcie do pozycjonalności, by czegoś uniknąć, na coś się nie narazić. A może nie mówimy, bo uważamy, że nie wypada tego powiedzieć?
Jeśli nie masz tematów do rozmowy z kobietami, to zamiast się męczyć i zadręczać, odpuść na trochę, pożyj, doświadcz różnych spraw, zajmij się jedną lub kilkoma. Zacznij na przykład jakieś hobby, odwiedź różne miejsca, zrób coś własnoręcznie.
A jeśli żyjesz przerażony/a jak mysz pod miotłą, no to nie dziw się, że nie ruszasz w kierunku, który wspiera i jest wspierany przez śmiałość, poczucie humoru, swobodę, odwagę.
I opór, i przywiązania do różnych pozycjonalności to nie miłość. To egoistyczne – oddalone od wspierającej, kochającej rzeczywistości – urojenia na temat świata.
Ludzie sądzą, że wszystko w świecie wynika z jakiejś pozycjonalności Boga. Np. choruje nasza kochana osoba, bo Bóg tak zdecydował, bo go czymś zdenerwowała, zawiodła, że Bóg miał jakiś powód, by dać tej osobie chorobę. Nawet ludzie niewierzący, gdy doświadczają takiej tragedii, zaczynają szukać przyczyny. Nawet w tym, w co rzekomo nie wierzyli.
Ale nie ma przyczyny.
Jeden z Klientów opowiedział o sytuacji, że na wyścigu zginął pewien młody człowiek. Jego rodzice – zagorzali chrześcijanie – zaczęli obwiniać Boga, nienawidzić Go za to, że zabrał im ich dziecko. A skąd pomysł, że ten wypadek to była jakaś arbitralna decyzja Boga? Dlaczego zakładamy, że Bóg to zrobił, że Bóg zabrał coś cennego im? Rodzice ci z góry uznali, że Bóg odpowiada za wypadek i stratę ich syna.
Wiele osób do podobnych sytuacji podchodzi nieco inaczej – ich zarzutem jest to, że Bóg dopuścił do takiej tragedii.
No to kilka tematów – co złego jest w śmierci? Aaa, bo to NAM zginął członek rodziny. To MY byliśmy do niego przywiązani. My uznawaliśmy go za źródło czegoś. To NAS boli. To MY cierpimy. Bo to my się opieramy i osądzamy tę sytuację.
Do tej pory rodzice ci nie zarzucali Bogu, że tysiące ludzi ginie każdej godziny mniej lub bardziej “niesprawiedliwie”. Ale zareagowali dopiero, gdy przytrafiło się to im.
Częścią ich zarzutów było to, że codziennie się modlili, chodzili do kościoła, a Bóg mimo to i tak im zabrał dziecko. Uznali to za niesprawiedliwe. Zapewne sądzili, że to w jakiś sposób ich wyróżnia, czyni specjalnymi w oczach Boga.
No to rozwińmy temat – śmierć w wypadku to konsekwencja wypadku. A co doprowadziło do wypadku? Nieskończona ilość warunków i okoliczności. Tę ulicę, na której doszło do zderzenia ktoś zaplanował, ktoś zbudował. Nie padało i nie wiało akurat tego dnia. Ten młodzieniec zdecydował się na ten wyścig. Jechał akurat tak jak jechał i ten, z kim się zderzył również.
Równie dobrze można obwinić tego, kto zbudował pojazd, którym się poruszał – że nie był bardziej bezpieczny. Można mieć zarzut do ewolucji, że nie mamy ciał silnych i odpornych. Możemy mieć zarzut do warunków pogodowych – bo gdyby rozpętała się burza, to wyścig zostałby odwołany. Można mieć zarzut do dziecka, że nie było bardziej uważne.
Niejeden naukowiec mówi, że nie może wierzyć w Boga, a tym bardziej w kochającego Boga, a jako argument przytaczają, że siedzi sobie biedne, chude afrykańskie dziecko i ma w oku pasożyta, który to oko powoli wyjada od wewnątrz, przez co dziecko niezwykle cierpi i niedługo oślepnie. I to samo pytanie – jak Bóg może na to pozwalać? Jak śmie dopuszczać do takiej sytuacji i nic z nią nie zrobić?! Jak śmie!?
Spójrzmy na to z tej strony – dlaczego to dziecko urodziło się w Afryce, w takich warunkach? Przypadkiem? Powiedzmy, że przypadkiem. Skoro tak, to my również przypadkiem urodziliśmy się w warunkach dużo lepszych. Ale skoro to był przypadek, to nie ma za co być wdzięcznym, nie ma co wykorzystać tego jak najlepiej dla siebie, bo przecież mogliśmy równie dobrze też urodzić się w Afryce. Skoro wszystko to przypadek, to po co w ogóle starać się o cokolwiek?
A to nadal szukanie pretekstu i usprawiedliwień dla tego, by żyć negatywnie, niechętnie, trzymać się masy negatywnych pozycjonalności, opierać się, grać ofiarę, użalać się, narzekać, obwiniać, nienawidzić.
Dlaczego? A dlaczego nie szukać pretekstu i usprawiedliwień, by żyć pozytywnie, chętnie, śmiało, odważnie, sprawiedliwie, odpowiedzialnie?
Zauważmy, że miliony ludzi urodziły się w warunkach wspaniałych, uczą się, kształcą, rozwijają, opracowują nowe leki, technologie, dbają o zwierzęta, innych ludzi, etc. Ale jedno dziecko z pasożytem w oku wystarczy, by zaprzeczyć wszystkiemu temu, co pozytywne.
Logika podpowiada – to dziecko, więc nie miało żadnego wpływu na swój los. A jednak urodziło się w kolosalnie złych warunkach i jeszcze ma tak straszliwego pasożyta w oku. No dla umysłu to triumf – bo tego nie da się wytłumaczyć inaczej, niż albo życie jest totalnie losowe, albo jeśli zarządza nim Bóg, to Bóg musi być draniem.
Jak mówiłem – w pewnym kontekście to można uznać za prawdę. Ale skąd pewność czy ten kontekst jest pełny? Jaki jest to kontekst?
Nasze życie jest nasze. To my żyjemy. To jak reagujemy na różne sytuacje świadczy o nas, o naszym poziomie rozwoju. Dobrze wiemy, że wypadki się zdarzają i nie wiemy dlaczego. Dobrze wiemy, że są różne kraje, różne warunki i rodzą się w nich różni ludzie. Dlaczego akurat tak – nie wiemy i nie da się na to odpowiedzieć. Dobrze wiemy, że są różne pasożyty i nie wiemy, że różne osoby je mają. Dlaczego? Też nie wiemy.
Ale wiemy, że tak jest. I ile wysiłku, pracy włożyliśmy, by zaakceptować, że taka jest rzeczywistość na tej planecie? Czy tylko żyliśmy jak te małe myszki pod miotłą, modląc się, by Bóg zmienił dla nas rzeczywistość, bo się tak dla Niego poświęcamy, tak bardzo się boimy, że już nawet nie wychodzimy z domu?
Czy zaakceptowaliśmy choć jedną, nawet najmniejszą rzecz, sytuację, okoliczność, która się nam nie podobała? Czy porzuciliśmy ocenianie, opór, osądzanie i pozycjonalności, które mieliśmy wobec niej? Jeśli nie, no to żyliśmy negatywnie, niedojrzale i oczywiście, że w sytuacjach bardziej poważnym zareagujemy cierpieniem. Może baliśmy się straty i śmierci. I co? Przypomnę – strach ani nie chroni, ani nie zabezpiecza. To niewłaściwe “narzędzie” do poradzenia sobie z tym, czego się boimy.
Właściwym narzędziem jest akceptacja i zdrowy rozsądek.
Jeśli całe życie uciekamy od świadomości śmierci, tego, że nasi bliscy umrą, to w momencie ich śmierci to wszystko z nas wyjdzie. Jeśli się temu opieraliśmy, to poziom bólu/cierpienia, będzie odpowiadał temu całemu oporowi. I potem za konsekwencje naszej niedojrzałości obwinimy Boga? Ile zamierzamy cierpieć? Bo każdy już wybrał ile. 70 lat? Dłużej?
Jeśli porzucilibyśmy całe wartościowanie, ocenianie i osądzanie tej sytuacji i śmierci, to zostajemy sami ze swoimi emocjami. A wtedy można nawet w tej sytuacji dostrzec ukryty dar – bo mamy możliwość oczyszczenia z tego, co nosiliśmy w sobie często dziesiątki lat. Co z naszym dzieckiem? Skoro ci rodzice wierzyli w Boga, no to dlaczego rozpaczali, skoro wiedzieli, że pójdzie do nieba?
Człowiek żyjący w niskiej świadomości szuka pretekstu, by wywalić z siebie na coś/kogoś to, co w sobie tłumił, wypierał.
Jeśli człowiek żyje niedojrzale, to się prawie na pewno uzależni. I co wtedy? Wielka rozpacz, bo się uzależniła i nie może sobie poradzić? No ale co z wieloma latami niedojrzałego, negatywnego życia, bimbania, niedbalstwa?
Och, każdy może powiedzieć “No ale nie wiedziałem/am, że to się tak skończy!” Nie wiedzieliśmy, że życie niedojrzałe, głupie źle się skończy? No to dobrze, że się nareszcie dowiedzieliśmy! Pora wziąć się do roboty za siebie, bo dalsze takie życie wcale nie będzie lepsze, ani łatwiejsze.
Widzisz? Ja mówię o takich zupełnie podstawowych, fundamentalnych, prostych sprawach. Zaś punkt ten miał odnosić się do Świętej, Bożej Obecności.
Jeśli my non stop opieramy się zwykłej Odwadze (poziom 200), to jak silnie opieramy się Świętości, która – jak pouczał m.in. Jezus – jest w każdym z nas? Przypomnę – Miłość to poziom 500 w górę. Jeśli tak chętnie łapiemy się wstydu, winy czy żalu (poziomy 20, 30, 50), to jak silnie musimy odrzucać Miłość – Boga?
Dlaczego o tym mówię? By uzmysłowić, że to nie Bóg odrzuca nas, tylko my odrzucamy Boga. Oraz my odrzucamy samych siebie. Odrzucamy to, co pozytywne na rzecz tego, co negatywne.
Dokładnie tak jak rozmawiałem z mężczyznami, którzy stwierdzili, że byli odrzucani przez kobiety lub bali się tego. Okazywało się, że to oni odrzucali kobiety jako pierwsi i odrzucali samych siebie. Kobiety “tylko” potwierdzały/odbijały im ich własny obraz siebie. Większość nawet nie próbowała poznawać kobiet, bo sądzili, że się w ten sposób chronią przed tym “większym złem”.
Mówimy o Prawdzie, a jak wiele osób oszukuje się mówiąc “nie mogę”, gdy fakt brzmi “mogę ale nie chcę”. I to dlaczego nie chcemy? Bo nasze uczucia są dla nas niekomfortowe…?
A czy kiedykolwiek zaakceptowaliśmy choć jedno własne uczucie? Czy przestaliśmy się mu opierać, czy porzuciliśmy całe ocenianie, wartościowanie i metkowanie? Czy nie wyprojektowaliśmy go na cokolwiek i w pełni dostrzegliśmy w nim tylko i wyłącznie pewną formę energii i nic więcej?
Non stop słyszę “strach przed kobietami” albo “duża ilość stron Modułu WoP mnie przeraża”. Nie zastanawia nas to? Czy dużych książek też się boimy? Przytłacza nas encyklopedia, gdy szukamy w niej hasła? A co – upadła na nas i jest taka ciężka, że nie możemy się spod niej wygramolić?
To dalsze hipnotyzowanie się mentalnym bełkot – stawiamy opór, nawet tego nie dostrzegamy, w umyśle widzimy “TO mnie przytłacza”, a my bardzo, bardzo chętnie się z tym zgadzamy. Bo to doskonały pretekst, by niczym się nie zająć, nie kontynuować, porzucić to, co ważne, a niekomfortowe.
I my żyjąc tak mamy cokolwiek do zarzucenia Bogu? Oceniamy, osądzamy, oczerniamy Boga, wymagamy, by był inny, choć postrzegamy Boga tak wyrodnie jak tylko się da… Zauważył to Jezus często przytaczanymi przeze mnie Jego słowami – “Dostrzegasz źdźbło w oku brata twego, a belki w swoim nie dostrzegasz”.
Mówimy, że kobiety nas przerażają… ale tego jak my żyjemy, w jakim świetle stawiamy samych siebie nie dostrzegamy. To ignorujemy i skupiamy się na projekcji uczuć na świat… i sądzimy, że one biorą się ze świata…
Nie ma tu jakiejś tajemniczej kombinacji do zamka, który nagle otworzy nam magiczne drzwi i wszystko się samo naprawi. Na tej planecie Ty odpowiadasz za swoje życie i za to jakie problemy rozwiążesz, a od których będziesz uciekać.
Budda zauważył, że to ogromny dar urodzić się na tej planecie. Dlaczego? No bo jeśli od początku się wstydzimy, winimy, żalimy, gramy ofiarę, cierpimy przez byle co, no to czy nie mamy także możliwości tego zmienić? Sądzimy, że jeśli urodzilibyśmy się w innym, “lepszym” miejscu, to my bylibyśmy inni? Gdzie tam! Jak jesteś apatyczny/a teraz, to nagle przestał(a)byś być apatyczny/a, bo jesteś gdzie indziej?
Może wierzysz, że w Niebie nie ma kurzu i kupidynki ścierają go za Ciebie? Wiesz jak to się nazywało na tej planecie? Niewolnictwo.
Przykro mi ale jeśli od czegoś będziesz uciekać, to śmierć tego też nie rozwiąże. Uważamy, że jak żyliśmy jak mysz pod miotłą, to Bóg się ulituje i pośle nas do nieba, byśmy się już dalej nie męczyli?
Czy jakikolwiek nauczyciel tak postępuje z dziećmi? Jak dziecko w szkole nie chce się uczyć i dostaje same jedynki, to nauczyciel w końcu się lituje i je przepuszcza do kolejnej klasy? Nie. Lekcja zostaje powtórzona. Czy to znaczy, że szkoła i nauczyciel są straszni, źli, chcą naszego cierpienia? Nie. To bardzo mądre. Dziecko dotąd będzie powtarzać klasę aż się w końcu nauczy.
Bycie na tej planecie to wspaniała okazja dla nas, byśmy wreszcie dojrzeli, przestali się opierać, grać ofiary, trzymać się lęków, etc. I zaczęli nareszcie się uczyć, rozwijać, zaliczać sprawdziany i egzaminy.
Naprawdę musimy w końcu przestać i na miłość projektować własne wyobrażenia. To że się męczysz nie otworzy Ci nagle żadnych drzwi. Cierpienie nie da Ci żadnej litości i nie powinno. Bo cierpienie to informacja o popełnianych błędach. I to poważnych.
Ale ludzie chcą cierpieć. Bo to presja wywierana na innych, granie na ich naiwności. Ludzie cierpią, aż dostaną to, czego chcą.
Ja cierpiałem, aż wreszcie zrozumiałem, że to bardzo marny sposób na to, by dostać to, czego się chce. Kiedy to zrozumiałem? Gdy przestałem to dostawać.
A jest masa ludzi, którzy żyją mniej więcej tak – “Boże, zobacz jak ja cierpię! Ulituj się!” Hmm…
WSPÓŁCZUCIE I LITOŚĆ
Jak każda pozytywność – współczucie i litość to coś, co nie pojawi się, jeśli sami tego nie wybierzemy.
Dlaczego nie? Bo my jesteśmy ich źródłem. To naturalny stan dojrzałości i zdrowia. Jeśli ich nie ma, jeśli tak nie żyjemy, jeśli tacy nie jesteśmy, to jesteśmy inni. A to oznacza, że sami wybieramy być inni, niż współczujący i litościwi.
Jeśli dotychczas nie byliśmy współczujący i litościwi spontanicznie, bez zmuszania się, jeśli nie było to dla nas oczywiste, normalne i naturalne, to znaczy, że jeszcze nie ewoluowaliśmy na tyle, by takimi być. Zamiast tego jesteśmy na innym poziomie i oczywiste, normalne i naturalne jest dla nas coś innego.
Co jest dla nas normalne i naturalne? Jacy jesteśmy?
Każdy może paplać, że jest wybaczający, bo nie zrobił krzywdy wrednemu sąsiadowi. Ale to nie jest wybaczenie, ani litość. To wewnętrzny cyrk. Teatrzyk, żeby poczuć się lepiej, żeby puchnąć z dumy.
Bo nadal patrzymy na sytuację bardzo niepoprawnie. Nadal wychodzimy z negatywnych pozycjonalności. Nadal projektujemy na sytuację/sąsiada własną emocjonalność i opór. Nadal oceniamy, wyrokujemy, osądzamy. A to znaczy, że to samo robimy sobie w innych i/lub podobnych okolicznościach.
Współczucie i litość są wysoko ponad dumą.
Aby więc faktycznie je przejawić, trzeba porzucić dumę, przestać zajmować się światem i zobaczyć, co jeszcze osądzamy w sobie, czego nie chcemy, co nienawidzimy.
Sąsiad to nasze odbicie. Nic więcej.
Mówiłem, że podświadomość nie odróżnia świata zewnętrznego od wewnętrznego. Życzenie komukolwiek czegoś złego, to życzenie tego sobie i prędzej czy później tego doświadczymy.
Ale nawet nie wiedząc tego – dlaczego komukolwiek chcielibyśmy życzyć czegoś złego?
Bo tak postrzegamy samych siebie. Dlaczego żyjemy jak żyjemy – zapewne nie jak z bajki? Bo nadal mamy względem siebie jakieś urazy, nieuświadomiony opór, lęki, żale, gniew, etc.
Łatwo to wyprojektować na innych, bo wtedy możemy oceniać, osądzać, nienawidzić innych, a nie zająć się tym w sobie. Czy zająć się w ogóle.
A jeśli mamy spory majątek, to jesteśmy szczęśliwi czy co najwyżej dumni?
Jeśli ktoś uważa, że jest szczęśliwy, to niech wyobrazi sobie, że w tym momencie traci cały ten majątek. Jeśli szczęście zniknęło, to nie było to szczęście.
Jeśli chcesz sprawdzić poziom swojej emocjonalnej dojrzałości i ogólny poziom świadomości, to wyobraź sobie sytuację, że np. budzisz się i na koncie bankowym nie masz ani złotówki. Zostałeś/aś okradziony/a.
Co czujesz? Strach? Opór? Rozpacz?
Jeśli tak, to czy możesz uwolnić ten strach, opór, rozpacz?
No bo dlaczego się teraz opierasz i boisz? Uważasz, że to Cię chroni przed utratą wszystkich pieniędzy? Jeśli w to wierzysz, to wyobraź sobie, że jesteś u psychiatry i mówisz:
– Wie pan, panie doktorze, ja naprawdę bardzo silnie nie chcę, by mnie okradziono. No naprawdę tak silnie tego nie chcę, że aż nie mam siły pracować, sprzątać w domu, normalnie żyć. Tyle energii poświęcam na ten opór! I boję się! Oj jak ja się boję! Tak się boję, że aż mam problemy, by zasnąć i wyjść z domu! I sądzę, że to mnie zabezpiecza przed tym, co złe. Co pan na to?
– Sądzę, że powinniśmy się spotkać jeszcze kilka razy.
Naprawdę tylko hipnotyzując się mentalnym bełkotem i interpretując emocjonalność z poziomu emocjonalności można nadać jej jakikolwiek sens. Ale sponad tego widzimy absurd w emocjonowaniu się czymkolwiek w świecie i tylko wtedy możemy dostrzec własne projekcje.
Nie spotkałem się z sytuacją, by ktoś, kto się akceptuje, szanuje i/lub kocha żył źle. Szczególnie był traktowany źle przez innych, jeśli sam względem innych nie utrzymuje emocjonalności, oporu i uraz.
A nawet, gdy taka osoba spotkała negatywnie usposobionych ludzi, to osoby te nigdy nie stały się pretekstem, by zacząć żyć inaczej – gorzej. Bo widziała, że reakcje tych osób nie były personalne. Wynikały z kontekstu, w jakim te osoby patrzyły na świat.
Zaś osoba, która się nie akceptuje, nie szanuje, nie dba o siebie, nie kocha, może nawet przypadkiem usłyszeć coś negatywnego i już weźmie to do siebie.
Ja doskonale pamiętam, że gdy słyszałem jak się ktoś śmieje, od razu czułem wstyd, bo sądziłem, że to ze mnie… Jak kiedyś w liceum czekałem na znajomego i usłyszałem śmiech za ścianą, to od razu czułem się jak zbity pies, bo byłem przekonany, że cały świat obgaduje mnie, kpi ze mnie i wyśmiewa mnie. Ja, ja, ja, ja…
I oczywiście znajdowałem dla tego potwierdzenia – np. raz kupiłem na dzień kobiet dziewczynie, w której się zakochałem poduszkę. Gdy ją niosłem, by wręczyć, usłyszałem jak dwie lub trzy dziewczyny zaczęły mówić podśmiewając się – “Zobacz! Kupił poduszkę!” No nic tylko dowód, że cały świat cały czas się ze mnie śmieje!
Ludzie z jakichś przyczyn nienawidzą się np. za błędy. Bo sądzą, że nienawiść, ból, kara uczą i nauczą. Ale nie uczą. Błędy popełniamy przez nieświadomość – z naszego poziomu w pewnych okolicznościach to, co teraz oceniamy jako błąd wydawało się nam najlepszym wyborem. Aby przestać błędy popełniać, trzeba wzrosnąć w świadomości. Tylko wtedy w tych samych okolicznościach coś innego będzie dla nas automatycznie lepszym wyborem.
Obwinianie, karanie czy nienawidzenie to sam niż świadomości. Więc automatycznie uniemożliwia poprawę na lepsze. Uzależnieni wstydzą się, winią, opierają, użalają, boją, pragną, chcą, fantazjują, denerwują, nienawidzą, zazdroszczą… Czy cokolwiek, względem czego to przejawiają poprawia się? Nie. Nie tylko się nie poprawia ale nawet pogarsza.
Bez wzrostu świadomości nawet jak się przez jakiś czas będziesz powstrzymywać, prawie na pewno i tak wrócisz do tego co zwykle.
Człowiek, który będzie się opierał uzależnieniu od pornografii, może jakiś czas żyć lepiej. Ale potem i tak doświadczy jakiejś trudnej, emocjonalnej sytuacji. I co wtedy?
Albo powiedzmy, że cały dzień się obijałeś/aś, nic nie zrobiłeś/aś. Co wg Ciebie jest odpowiednim postępowaniem względem tego? Wina, wstyd? Nienawiść? Opór? Żal? A może usprawiedliwianie i racjonalizowanie tego? A może zmuszanie się, by zacząć coś robić?
Często potrzebne jest bardzo dogłębne przewartościowanie swojego życia.
m.in. dlatego, że brak litości i współczucia wynika z postrzegania w bardzo ograniczonym kontekście.
To co pozytywne, wzmacniające, uzdrawiające pojawi się samo – spontanicznie, gdy usuniemy to, co to blokowało.
Zaś usunięcie jest możliwe po poszerzeniu kontekstu, odpuszczeniu oporu, porzuceniu korzyści z negatywnych pozycjonalności.
Wybierz jeden błąd ze swojego życia. Jak go postrzegasz? W jakim kontekście go interpretujesz? Co czujesz? Jakie masz przekonania? Jakie widzisz myśli na jego temat? Jaki uważasz, że jest poziom Twojej odpowiedzialności, a jaki kogoś innego?
Nie myśl o tym, tylko ZAPISZ TO.
Co ludzie wierzący najczęściej robią, gdy uświadomią sobie, że popełnili błąd (grzech)? Modlą się do Boga, by im przebaczył. Co pokazuje jak rozumieją miłość i wybaczenie. Bóg nie ma co wybaczać, bo Bóg nie ocenia, nie osądza, nie wartościuje tak jak my. Jedyny, kto powinien nam wybaczyć, to my sobie. A co to jest wybaczenie? Kto to wie i rozumie?
Cierpimy przez własne postrzeganie, interpretowanie, opór. Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Żadna sytuacja, ani zdarzenie nie są takie jak nam się wydaje. I jest nam źle właśnie przez to jak nam się wydaje. Co Bóg ma wspólnego np. z tym, że śmierć osądzamy jako złą i niesprawiedliwą? To nasz problem, że tak na to patrzymy.
Niegdyś mądry łowca przepraszał upolowane zwierzę, że musiał odebrać mu życie i dziękował z całego serca, że dzięki temu przeżyje. Tak podchodzono do śmierci i życia. Szanowano jedno i drugie. A dzisiaj mamy z tego karykaturę. Już bardzo niewiele osób modli się przy posiłku dziękując za ten posiłek.
Zastanówmy się – skąd ma się w naszym życiu wziąć coś dobrego jeśli unikamy wszystkich okazji, by samemu to wybrać? Zapraszajmy dobro do własnego życia żyjąc w ten sposób.
STAŃ SIĘ TYM O CO PROSISZ.
Pamiętajmy, że wybaczenie nie oznacza, że skoro przestajemy widzieć zło w np. oglądaniu porno, to możemy dalej to robić. Wybaczenie to powrót do trzeźwości. Przestajemy osądzać własne postępowanie ale rozumiemy jego konsekwencje.
Jeśli przestaniesz widzieć zło w oglądaniu porno, a dalej będziesz je oglądać, to i tak sobie zniszczysz życie i zdrowie.
Bo czym innym jest nadanie czemuś głupiej, niedojrzałej wartości i znaczenia, a czym innym są konsekwencje.
Możesz sobie oceniać ogień jako zły lub dobry ale jeśli potrzymasz nad nim dłoń, to ją sobie poparzysz. Bo rzeczywistości nie mogą zmienić nasze opinie o niej.
Warto wiedzieć, że już sam fakt, że potrafimy dostrzec błąd we własnym postępowaniu bardzo dobrze o nas świadczy. Bo to umożliwia zmianę. Tylko ludzie zamiast dokonywać rozsądnych zmian, dążą do drugiego ekstremum – zaczynają karać, winić, wstydzić, żalić się za błędy. Dziwią się jak mogli do nich doprowadzić, popełnić, bla bla bla.
Pamiętajmy, że są ludzie, np. psychopaci, seryjni mordercy, którzy nie są w ogóle zdolni do dostrzeżenia błędu w tym co robią, umieszczenia tego w innym kontekście, do zmiany, do samokrytyki.
To, co uznajemy za oczywiste, wiadome, jest tak naprawdę konsekwencją naszego rozwoju. Wiele osób jeszcze nie jest do tego zdolna.
Jeśli widzisz błąd, to wyciągnij wnioski i zmień swoje postępowanie. Emocjonowanie się tym nie jest w ogóle potrzebne.
Jak rozumiesz współczucie i litość? Jakie mają znaczenie w Twoich oczach? Czy są warte więcej, niż surowość, gniew, obwinianie, opór, karanie?
Raz jeszcze – miłość nie jest słaba. To że wybieramy współczucie i litość względem siebie NIE oznacza, że możemy żyć bez dyscypliny. Religia mówi wprost – lenistwo i znużenie duchowe to poważny grzech.
Miłość jest 300 punktów świadomości nad odwagą, która wygrywa wojny. Mówimy o skali logarytmicznej. Jeśli ktoś mówi, że kocha, a nie ma siły posprzątać we własnym domu, to oznacza, że się robi w jajo.
Oczarowujemy się czymś – pewnie. Ludźmi, zdarzeniami, przedmiotami, nowością. Uwielbiamy korzyści jakie z tego mamy. Ale to wszystko nie jest miłość.
Dlaczego lenistwo jest grzechem? Bo wynika ze stawiania oporu, negatywnego postrzegania siebie i tego co robimy. Grzech oznacza błąd, a za każdym błędem stoi niska świadomość i pozycjonalności.
Nie oznacza, że zostaniemy za to ukarani przez Boga. Oznacza to, że sami robimy sobie poważny problem w życiu i że przez takie życie będzie nam potencjalnie dużo gorzej i trudniej.
No pomyśl – jeśli się lenisz, to sądzisz, że Bóg Cię strąci do piekła? Dlaczego miałby??? Jak chcesz żyć leniwie – ok! Nie ma problemu! Ale licz się z konsekwencjami.
Jeśli nie żyjesz harmonicznie, rozsądnie, to potencjalnie sam(a) sobie (s)tworzysz piekło w życiu – np. stracisz relację, pracę, przestanie Cię stać na życie w przyjemnym miejscu i okolicy. Być może nie będziesz sprzątać, więc pojawi się nieporządek, przykre zapachy, itd. Bo tak wyglądają niektóre konsekwencje takiego życia.
Naprawdę jedyną motywacją do życia chętnego, aktywnego, przedsiębiorczego jest to, że jak tak nie będziemy żyli, to nas ukaże Bozia? Czy sprzątamy też tylko wtedy, by uniknąć wstydu przed gośćmi?
Jeśli niewłaściwie podejdziesz do swoich emocji i już posiadanych podświadomych programów i przekonań, no to też dążysz w kierunku przeciwnym radości i zdrowiu. Dalsze zaniedbania jeszcze bardziej to pogłębią.
Musimy zacząć dostrzegać, w których obszarach naszego życia brakuje zdrowego rozsądku, a zamiast tego się emocjonujemy.
Emocjonowanie się i działania podjęte z poziomu emocji nie rozwiążą żadnego problemu w naszym życiu. Na dowód niech mi ktoś przedstawi jaki problem rozwiązał takim podejściem.
A jeśli sądzimy, że np. nakrzyczenie na kogoś rozwiązało problem z tą osobą, to zastanówmy się czy problemem była ta osoba, czy ona tylko reprezentowała jeszcze większy problem? Bo czy powody do gniewu zniknęły z naszego życia? Czy lubimy być pogniewani?
Czy pracujemy tylko dlatego, by nie stracić pracy? To nasza jedyna motywacja, jedyny cel? No to nie dziwmy się, że się męczymy jakbyśmy przenosili tony cegieł i niewiele z tego mieli. Jeszcze masa ludzi uważa to za pozytywną motywację – “No chyba to dobrze, że nie chcę stracić pracy?” Więc mylą to co negatywne, z tym co pozytywne.
Jeśli nie wierzymy, że to bardzo negatywna motywacja, to powiedzmy swojej partnerce/swojemu partnerowi, że jesteśmy z nimi tylko dlatego, by nie być samemu. Zobaczymy jak bardzo się “ucieszą”.
Co my w ogóle uważamy za rozwiązanie problemu? Bo każdy uzależniony sądzi, że jego problem znika, gdy przestaje czuć. Zniszczenia mózgu, coraz bardziej zdegenerowane życie i zdrowie często są całkowicie pomijane. Ważne, że znika nieprzyjemne uczucie.
Przynajmniej od połowy klientów słyszę, że uciekają od swojego życia. A wcale tak nie jest. Uciekają od tego, co czują na temat swojego życia, bo tak je postrzegają. Popełniają poważny błąd, bo uciekają od informacji o już popełnianych błędach. I to często popełnianych od wielu lat.
Bardzo łatwo jest wpaść we własne sidła. My sami wybieramy do czego dotrzemy – w jakie miejsce w życiu.
My sami nadajemy sens i znaczenie wszystkiemu we własnym życiu.
Jeśli odczuwanie emocji ocenimy jako problem i wszystko, co go rozwiąże jako dobre, no to w ten sposób zniszczymy sobie życie. Zazwyczaj nie od razu. No chyba, że sięgniemy po twardy narkotyk. Oglądając porno życie zniszczymy sobie najczęściej po kilku latach.
Dlatego litość i współczucie to cnoty, które powinniśmy wybrać. Szczególnie względem samych siebie. Jeśli dziś czy wczoraj miałeś/aś wpadkę, to jak się za to traktujesz? Gardzisz sobą coraz bardziej? Sądzisz, że to Ci pomoże?
Podpowiem, że właściwym postępowaniem jest kochać się i wybaczać sobie coraz bardziej. Współczuć sobie coraz bardziej. Troszczyć się o siebie coraz bardziej. Każdego dnia, gdy będzie Ci źle, nikt i nic nie broni Ci, by się o siebie zatroszczyć jeszcze mocniej, niż to robiłeś/aś do tej pory. TO jest droga do zdrowia.
I każdy raz pokaże Ci, że faktycznie mogłeś/aś jeszcze bardziej, jeszcze mocniej o siebie dbać. Setki razy, tysiące razy.
Co to nam ukaże? Że są ludzie, którzy dokładnie tak się traktują. Tysiące razy lepiej, niż jakość naszego dotychczasowego życia. Nie dziwne, że są zdrowi i szczęśliwi niezależnie czego doświadczają.
Są kobiety, które zostały zgwałcone i nie grają ofiary. Nie wybierają cierpieć z tego powodu. Są mężczyźni, którzy stracili pracę i wszystkie pieniądze przez swój błąd i nie wybierają się nienawidzić i karać. Od razu rozpoczynają pracę, by to naprawić. Są ludzie, którzy w wypadku drogowym jako pierwsze biegną sprawdzić czy kierowcy i pasażerom drugiego samochodu nic się nie stało. A są tacy, którzy od razu wybierają nienawiść, przekleństwa, granie ofiary…
A czy my chociaż z radością przygotowujemy sobie posiłki? Czy cieszymy się z faktu, że dbamy o potrzeby swojego ciała?
Niejedna osoba mówiła mi, że nie ma za co się docenić. No i właśnie w tym cały sęk – raz, że sądzimy, że docenić można się tylko za coś. A po drugie – właśnie nie ma za co się doceniać, bo nie docenia(ła) ani siebie, ani swoich starań. Sądziła, że ludzka wartość bierze się z nich i gdy popełniała błędy czy doświadczała porażek, czuła wstyd i na tej podstawie przestawała się starać. To jeden z bardzo częstych scenariuszy. Ponadto jeszcze nadawała bardzo mały sens i niewielkie znaczenie temu, co robiła. Dlatego bardzo łatwo było jej z tego zrezygnować.
Jeśli mówisz “moje życie nie ma sensu”, to znaczy, że taki sens Ty mu nadałeś/aś.
Po raz kolejny – z taką świadomością siebie, świata, własnych doświadczeń, z taką percepcją, takim wartościowaniem i ocenianiem dalej, niż do tej pory nie zajdziemy.
WYBÓR współczucia i litości również dlatego jest tak istotny, bo w każdym z nas jest ta surowa, bezlitosna, okrutna, bezwzględna, nieczuła część. Błędnie zwana ego. Bo ego to niezwykle szeroki poziom rozwoju. Ale ponad 80% ludzkości utknęło bardzo nisko tego spektrum. Nie wybierają nic znamienitego. Większość nie widzi w tym sensu. A ci co byliby gotowi to wybrać, nawet nie wiedzą, że mogą.
Jeśli ktoś uczynił nam wiele złego, to nie możemy mu wybaczyć? Oczywiście, że możemy. Ale wolimy za to osądzać, oceniać, nienawidzić, grać ofiarę, trzymać się żalu, wstydu, winy, gniewu, wartościować. I kto wie co jeszcze. A przez to dalej tracimy. Wyłącznie my. Współczucie i litość pomogą w życiu NAM.
Bo jeśli jesteśmy tak surowi, tak bezwzględni wobec tych, którzy nam zrobili coś złego, no to jesteśmy i będziemy dokładnie tak samo surowi i bezwzględni wobec samych siebie, gdy popełnimy błędy, gdy zrobimy coś złego. A popełniania błędów na tej planecie nie da się uniknąć.
Jeśli nigdy nie wybieraliśmy współczucia, ani litości, to naturalnie odczujemy opór. Bo właśnie dlatego ich nie wybraliśmy, bo zamiast tego woleliśmy się opierać.
Zacznijmy więc obserwować – stańmy się świadomi tego jak traktujemy innych. Szczególnie tych, których osądziliśmy negatywnie. Bo dokładnie tak samo postąpimy sami ze sobą. I zapewne już postępujemy od długiego czasu.
Przypomnę i to – niski poziom rozwoju chroni sam siebie. Jeśli jesteśmy na niskim, to mentalizacja będzie to chronić i racjonalizować. Ludzie nazywają to zdrowym rozsądkiem – np. nie wybaczymy naszemu winowajcy, bo na to nie zasłużył…
Albo nie docenimy siebie, bo nie mamy za co. Nie będziemy spokojni i szczęśliwi, bo nasze życie jest marne… Takich przykładów każdy może podać ze swojego życia przynajmniej kilka-kilkanaście. A niewykluczone, że będą ich dziesiątki, a nawet setki.
W umyśle zobaczymy tylko dalsze usprawiedliwienia i racjonalizacje tego. Sami sobie przedstawimy taki kontekst, w którym to będzie miało sens. A czy ma? Czy to na pewno zdrowy rozsądek?
To jaki sens i znaczenie temu nadamy determinuje nasze doświadczenia. Ale konsekwencji i tak nie unikniemy.
Bo jeśli wypijesz truciznę, to czy zmieni konsekwencje to, że zrozumiałeś/aś błąd? Jeśli zrozumiałeś/aś, że picie trucizny jest błędem ale ją wypiłeś/aś, no to konsekwencje tego i tak przyjdą.
Jeśli ogień postrzegasz jako błogosławieństwo, cieszysz się, że Cię ogrzewa, piecze i smaży potrawy, to jeśli przyłożysz do niego palca, poparzy Cię i to bardzo możliwe, że dotkliwie. Bo taka jest jego natura.
Możesz uwielbiać grawitację lub jej nienawidzić. Co to grawitację obchodzi? Możesz być jej największym wyznawcą, a jeśli upuścisz kubek, to i tak upadnie i się zbije.
Mam nadzieję, że to pokazuje Ci znaczenie rozsądku, znaczenie przesiewania faktów, rzeczywistości od naszych urojeń na jej temat, naszych opinii, sądów, wyroków, widzimisie.
To bardzo istotne, by również odsiać je na temat współczucia i litości.
Tak jak zauważył Budda – że nie ma uzasadnionej, ani usprawiedliwionej urazy, tak jak i nie ma uzasadnionych, ani usprawiedliwionych surowości względem siebie. Ale też nie należy usprawiedliwiać, ani uzasadniać folgowania sobie.
Np. nie możemy usprawiedliwiać – “dzisiaj mi się nie chce” albo “gorzej się czuję, to tego nie zrobię”. Współczuj sobie, bądź litościwy ale nie szukaj pretekstów, by odpuszczać starania, pracę, życie.
Dociekaj przyczyn gorszego samopoczucia, a nie wykorzystuj go od razu jako pretekstu, by odpuszczać. Tak nigdzie nie dojdziesz. Dbaj o siebie, troszcz się ale dbanie i troska o siebie NIE oznacza włączenia pornografii, by “się odstresować”, bo nic takiego nie ma miejsca. To nietrzeźwość i to poważna.
Do realnej zmiany życia potrzebna jest RADYKALNA UCZCIWOŚĆ.
Radykalna. Co oznacza żadnych wyjątków i – na przekór temu o czym mówimy – potrzebna jest uczciwość bezlitosna.
Możemy zacząć od przyjrzenia się swoim staraniom i pracy. Niejeden mi mówił, że od lat próbuje wygrać z uzależnieniem i próbował wielu rzeczy. A zapytani o konkrety pisali o kilku wyprawach do grup 12 kroków, trochę walki, zmagania z nofap, z godzinka czy dwie terapii… To są te wielkie starania, by sobie pomóc? By naprawić swoje życie?
Przypomnę raz jeszcze bardzo ważne słowa –
“Ty mi nie mów jakimi sposobami zdrowiejesz. Ty mi powiedz jak żyjesz.”
I przypomnę raz jeszcze teraz słowa Buddy – “Nie ma usprawiedliwionej urazy”. Nie ma usprawiedliwiania się. WSZYSTKO co mamy i robimy to nasz wybór. Bez wyjątku. Wszystko możemy zmienić, a to czego nie zmieniamy, sami nie chcemy.
Wszystko od uraz do apatii to nasz wybór. Często nieświadomy. Co nie zmienia faktu. Granie ofiary to pozostawanie ślepym na fakty, na rzeczywistość.
Powiedzenie sobie “nie mogę” to zatrzaśnięcie się na prawdę. Możemy ale nie chcemy, bo mamy korzyści z utrzymywania przekonania o własnej niemocy. Czerpiemy korzyści z dotychczasowej sytuacji. To super zawsze móc sobie powiedzieć “dzisiaj źle się czuję” albo “dzisiaj mi się nie chce”. Ale nasze życie weryfikuje nam co jest super, a co nie.
Jeśli codziennie wprowadzimy choć jedną, małą zmianę na lepsze, to po miesiącu będzie to już 30 zmian. Jeśli codziennie zrezygnujemy choć z jednej negatywnej oceny, osądu, wartościowania i pozycjonalności, to po miesiącu kolosalnie dojrzejemy.
Zamiast oporu i usprawiedliwiania się wybierajmy uczciwość i współczucie.
Zdejmujmy z szali negatywności każdego dnia choć trochę.
I być może niedostrzegalne na początku rezultaty, przeobrażą się w to, że pewnego dnia dostrzeżemy, że żyjemy już zupełnie inaczej. Lepiej.
W ogóle chyba nigdy nie był poruszany temat introwertyzmu czyli ludzi, którzy niekoniecznie są nieśmiali, a wolą przebywać sami niż w towarzystwie np ja tak mam niby jestem odważny a nie lubię towarzystwa.
W ogóle chyba nigdy nie był poruszany temat introwertyzmu czyli ludzi, którzy niekoniecznie są nieśmiali, a wolą przebywać sami niż w towarzystwie np ja tak mam niby jestem odważny a nie lubię towarzystwa.
Introwertyzm zakłada pewne okoliczności – przyczyny. Jak i słowo “introwertyzm” zakłada pewne znaczenie – postępowanie.
Jeśli ludzie chcą o czymś rozmawiać, to wg mnie każdy powinien jasno, klarownie i bardzo precyzyjnie opisać o czym mówi.
Bo jeśli każdy założy, że mówimy o tym samym, a każdy postrzega to zupełnie inaczej i przypisuje temu coś zupełnie innego, no to rozmowa nie ma sensu.
W Twoim przypadku powiedziałeś pobieżnie – “nie lubię towarzystwa”.
Czy niechęć do innych ma cokolwiek wspólnego z właściwą definicją introwertyzmu wprowadzonego przez Junga? Nie.
Jak jest w rzeczywistości – no to to wymaga absolutnej szczerości ze strony ludzi, którzy stronią od innych.
Wg mnie “introwertyzm” to w zdecydowanej większości przypadków racjonalizacja oporu, wstydu i lęku.
Jak wszystko dla ludzi nieświadomych własnego postępowania i jego konsekwencji – to wygodna racjonalizacja. “Och, ja jestem introwertykiem – teraz się rozumiem”.
A wcześniej się nie rozumiał? Jeśli nie, no to żył totalnie nieświadomie.
Szukanie racjonalizacji dla ludzi nieświadomych, którzy się ich chętnie łapią, to droga, której nie polecam, bo człowiek topi się coraz głębiej w urojeniach i coraz mniej widzi faktów – bo nie chce ich widzieć.
Wszystko – każda dolegliwość i schorzenia – mają swoje objawy, elementy – składowe.
I to się wspólnie nazywa jakoś, bo tak jest wygodnie.
Ale naprawdę mało ludzi zna jungowskie znaczenie introwertyzmu.
To, że nie przebywamy z innymi ludźmi może mieć przeróżne składowe.
I każdy powinien je uczciwie i odważnie rozpoznać u siebie.
Od wstydu projektowanego na innych ludzi, winy, żalu, gniewu, oporu po to, że nie znaleźliśmy towarzystwa, które by nam odpowiadało, jednocześnie nikogo nie oceniając negatywnie. A nie “introwertyzm” i tyle.
Z zewnątrz będzie to wyglądać dokładnie tak samo, zaś są to zupełnie różne przypadki i przynajmniej jeden z nich nie jest introwertyzmem.
A poza tym – gdzie zaczyna się zdrowa ilość czasu przebywania z innymi ludźmi, a gdzie zaczyna introwertyzm?
Gdzie kończą się zdrowe relacje z innymi i zaczyna ucieczka od czegoś w sobie w przebywanie z innymi?
Gdzie w ogóle zaczyna się introwertyzm odnośnie każdej z jego cech?
Czy w ogóle jest coś takiego jak introwertyzm? Oczywiście, że nie. To tylko nazwa dla czegoś. Dla czego?
Jung to bardzo konkretnie opisał.
Zauważmy – jeśli nazywamy nieśmiałość introwertyzmem, to przypisujemy już historyjkę najnormalniejszemu trzymaniu się wstydu i lęku, nie wybierania śmiałości i zwalania odpowiedzialności za to na innych ludzi.
Jeśli Ty nie lubisz towarzystwa, to nie jest żaden introwertyzm, tylko masz konkretne powody, dla których nie wybierasz towarzystwa innych ludzi. A przynajmniej towarzystwa ludzi, których poznałeś do tej pory.
To coś zupełnie innego – “ja jestem XYZ”, czyli “ja jestem ofiarą BYCIA XYZ”, a “ja wybieram XYZ, bo ABC”.
Jeśli jednak są to urazy projektowane na wszystkich ludzi, to też nie introwertyzm, tylko nieprzepracowane pozycjonalności i projekcja emocjonalności wraz z oddawaniem odpowiedzialności. Czyli bardzo powszechna niedojrzałość. I każdą z tych składowych możesz się zająć ale “na czele” powinna w ogóle być intencja, by innych ludzi poznawać, przyjmować w swoje otoczenie chętnie ale i odpowiedzialnie. Jeśli tak, to jakich ludzi?
Jeśli nie tych, których znałeś do tej pory, to introwertyzm? Nie.
Jeśli jest jakiś nieuświadomiony ból i lęk, no to nie introwertyzm, tylko ucieczka od wypieranych uczuć.
Pytanie czy w ogóle chcesz coś z tym zrobić, czy wygodnie Ci z niechęcią do innych ludzi i tyle?
No bo zawsze można sobie wtedy powiedzieć, że czujemy się źle przez kogoś, że mamy z czymś problem przez kogoś – np. ktoś nam zabrał miejsce parkingowe.
Niechęć, a nawet otwarta nienawiść do innych ludzi ma bardzo dużo małych korzyści.
A poza tym ludzie są zakochani w projekcjach i oddawaniu odpowiedzialności. Przynajmniej 80% ludzkości za nic na świecie nie weźmie odpowiedzialności za swoje emocje, opór, pozycjonalności, etc.
Przypominam, że depresja staje się już pandemiczną konsekwencją wewnętrznych zaniedbań. Emocjonalna niedojrzałość to jedna z głównych cech wyróżniających większość ludzkości – ponad 80% na świecie i dużo więcej, niż 90% w Polsce. Jak taka osoba usłyszy, że istnieje coś takiego jak introwertyzm, to oczywiście odda temu odpowiedzialność za własne postępowanie, zaniedbania i bardzo chętnie będzie grała ofiarę tego introwertyzmu.
Czy więc Ty jesteś introwertykiem, czy masz jakieś “ale” do wszystkich i tyle?
I jeszcze jedno – “niby jestem odważny” – co to znaczy?
Podaj jakieś konkretne przykłady Twojej odwagi. Bo każdy może nazwać introwertyzmem coś, co nim nie jest, tak i za odwagę można uznać coś, co nią nie jest.
Co to w ogóle wg Ciebie jest odwaga?
Czy introwertyzmem jest to, gdy osoba dość dojrzała będzie trafiać tylko w towarzystwo emocjonujących się wszystkim ludzi i nie będzie chciała w ogóle brać udziału w dyskusjach? Nie, to wg mnie zdrowy rozsądek.
Dla ludzi nieświadomych szczególnie trudno jest przeanalizować swoje wnętrze w towarzystwie, gdyż z definicji umysł zajęty jest analizą świata zewnętrznego. I jeśli nigdy nie pracowaliśmy nad sobą, nie wchodziliśmy głębiej w podświadomość, nie mierzyliśmy się z tym, tylko non stop uciekaliśmy, no to na trafną, spokojną analizę wśród innych ludzi nie mamy co liczyć. Raczej będziemy w stanie tylko projektować i osądzać.
A jeśli nie chcemy “czegoś palnąć”, “głupio wypaść”, jeśli “nie wiemy co powiedzieć” to nie żaden introwertyzm, tylko opór względem wstydu i winy – niechęć, by je poczuć. Innymi słowy – niedojrzałość emocjonalna.
A poza tym jeśli nawet ktoś jest introwertykiem, to takiej osobie w ogóle nie powinno przeszkadzać to jaka jest i jak się zachowuje.
Bo to tak jakby ktoś powiedział, że jest biały lub czarny. No i? Jeśli tacy jesteśmy, to tacy jesteśmy. Tyle.
To jakby ktoś do mnie podszedł, gdy jestem w kurtce dżinsowej i powiedział do mnie – “masz kurtkę dżinsową”. No co można wtedy odpowiedzieć? “Tak”.
Jeśli jednak jest nam źle z tego powodu, że “jesteśmy introwertykiem”, to nie introwertyzm, tylko introwertyzm to racjonalizacja dla nieuświadomionych przyczyn dystansowania się.
Życie świadome i odpowiedzialne to m.in. takie życie, w którym dokonujemy świadomych decyzji – “ok, wtrącę się do dyskusji, bo XYZ” albo “nie zamierzam dyskutować, bo XYZ”.
A nie napięcie, stres i nie wiadomo co jeszcze nie wiadomo dlaczego.
Ponadto – znalazłem takie zdanie “Introwertyk to zatem osoba, która energię czerpie z własnego życia wewnętrznego”. Większość ludzi, z którymi ja pracowałem i którzy uznawali się za introwertyków, nie czerpali z wewnątrz żadnej energii, tylko wręcz przeciwnie – opierali się własnej energii. Ani nie byli świadomi, ani nie żyli nie potrzebując zewnętrznych bodźców i motywacji.
Wręcz pragnęli ich, tylko się opierali, wstydzili, bali.
W ogóle pojęcie introwertyzmu wprowadził Karl Jung i jego opis nie ma NIC wspólnego z niedojrzałością emocjonalną, projekcjami emocji i oporu, niechęci do ludzi, itp. Wręcz przeciwnie – to pewne stadium rozwoju ludzkiej świadomości ponad światową średnią – czyli średnią, która wynosi mniej niż 200. Można rzec, że introwertyk to osoba dojrzała i dojrzewająca ale jeszcze nie potrafi odnaleźć się “w morzu” ludzi niedojrzałych, ani we własnym wnętrzu, bo go nie rozumie.
Nie musi to oznaczać, że w całkowicie poprawnym i zdrowym rozumieniu introwertyk jest dojrzały. Jak każdy człowiek – wszyscy jesteśmy na tej planecie, by się rozwijać przez osobiste, subiektywne doświadczenia. Gdyby ktoś już nie miał nic do przepracowania, to by się tu nie urodził.
I jeszcze na koniec pytanie – powiedz proszę co introwertyzm ma wspólnego z tematem artykułu? Dlaczego nie zapytałeś się mnie o to w mailu?
Ten serwis to nie jest ściana, na której możesz sobie malować jakie chcesz graffiti.
To serwis dla uzależnionych, co NIE oznacza, że uzależnieni mogą tu sobie robić co chcą. Tylko to pomoc dla nich, z której powinni korzystać.
Bo właśnie są uzależnieni m.in. przez to, że robią tylko to, co chcą, a nie to, co ważne i co powinni.
Zazwyczaj pytania “A co z…?” i “Jakie masz zdanie o…?” mają na celu odkładanie zmierzenia się z czymś ważnym w swoim życiu.
Co z tego, że ten temat nie był jeszcze poruszany? A co już przepracowałeś i wdrożyłeś z tych, które były poruszane? Bo poruszyłem już setki.
Tylko pytasz o kolejny. Więc Ci mało. A skoro jest tak dużo, a Tobie mało, to znaczy, że albo nie zależy Ci na zmianie, albo od czegoś uciekasz.
Albo uznałeś ten temat za priorytetowy u siebie. Ale z tego co pisałeś mi w prywatnej korespondencji nie wyglądało, że tak jest.
A jeśli nie chcemy „czegoś palnąć”, „głupio wypaść”, jeśli „nie wiemy co powiedzieć” to nie żaden introwertyzm, tylko opór względem wstydu i winy – niechęć, by je poczuć. Innymi słowy – niedojrzałość emocjonalna.
>>Ja tak wlasnie mam wiec wole siedzieć cicho.Boje się, że powiem zbyt cicho i ktoś nawet nie wysłucha.Zaakceptowalem to i nawet w pracy unikam ludzi.Próbuje ciagle się otworzyć ale siedzi coś we mnie i to jest silniejsze od logiki.Nawet jakbym się przełamał to by to sztucznie wyglądało i na siłe bym gadał z kimś.
Jeśli chodzi o introwertyzm często poruszałes na blogu temat śmiałości lub odwagi, że sami wybieramy śmiałość no a introwertyki niby nie lubią większego towarzystwa ale wiedziałem, ze jednak to opieranie się emocjom wstydu, lęku i oporu tak jak pisałeś.
Ja np siedząc w pracy się zastanawiam jak szef rozmawia z kimś i tak czerpie przyjemność z tego a mnie męczy rozmowa i przez to uważam się za gorszego, że nie jestem wygadany, ale to nie jest nawet związane z samooceną, bo lubię swój wygląd tylko to siedzi głęboko możliwe, że od dziecka.Inni mają wyrąbane a ja mam lęk przed ocena wlasnie to jest najbadziej przerażajace jak ktoś mnie oceni i jak wypadne