Witam Cię serdecznie i spokojnie! ;)
Kontynuujemy pierwszą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmujemy się pokojem.
Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!
► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.
Części 1-7 znajdziesz klikając na poniższe linki:
► 100 Dróg do Pokoju (1-3) – Przestań próbować zmieniać i kontrolować innych, Przestań chcieć wyrównań rachunki i odegrać się, Przestań chcieć mieć rację i osądzać innych, że są w błędzie.
► 100 Dróg do Pokoju (4-6) – Ćwicz roztropność, a nie osądzanie, Bądź skromny/a z opiniami, Dąż do perfekcji umiejętności dyplomacji oraz elegancji.
► 100 Dróg do Pokoju (7-9) – Bądź łaskawy/a, miłościwy/a, uprzejmy/a, serdeczny/a oraz taktowny/a, Utrzymuj pogodę ducha oraz łagodne usposobienie jako cel, To ok być “w błędzie” i być niezdecydowanym/ą.
► 100 Dróg do Pokoju (10-12) – Kalibruj opcje. Bądź elastyczny/a, Nie ma żadnej potrzeby mieć o wszystkim opinii, Unikaj pokojowych demonstracji.
► 100 Dróg do Pokoju (13-15) – Pamiętaj, że Sokrates był niski i brzydki, Ceń mądrość nad posiadanie “racji”, Szukaj mądrego wsparcia (każdy powinien mieć swojego psychoterapeutę).
► 100 Dróg do Pokoju (16-18) – Wpływasz na innych tym czym się stałeś, Unikaj aktywizmu i pedanterii, Bądź wdzięczny/a za swój kapitał.
► 100 Dróg do Pokoju (19-21) – Ludzkość przetrwała miliony lat bez Twojej pomocy, Bądź swoim najlepszym przyjacielem, Uważaj na tych, co rzekomo czynią dobro.
Jak zwykle – pamiętajmy, że mowa o pokoju wewnętrznym. Rozważaj tę treść pod tym względem.
I wielka uwaga dla uzależnionych – jeśli jesteś uzależniony i tylko karmisz się wiedzą – popełniasz błąd. Jak najszybciej poszukaj pomocy. Żadna ilość informacji nie jest w stanie zmienić czegokolwiek na lepsze bez samych fundamentów zdrowia. Którymi jest…?
Artykuły są uzupełnieniem, rozwinięciem, dalszą drogą dla osób zdrowych i zdrowiejących. Jeśli czytasz, bo w trakcie “czujesz ‘się’ lepiej” – to wszystko ułuda. Bo czym się to różni od oglądania porno czy picia wódki? Przecież też robisz to, by “poczuć ‘się’ lepiej”. Więc powinno być jasne jakim jest to błędem. Czy jest to jasne dla Ciebie?
22. Przeczytaj “Do-Gooders” Mony Charen.
Książka w pełnym tytule brzmi – “Czyniący dobro: czyli jak liberałowie krzywdzą tych, którym twierdzą, że pomagają (i resztę też)”. Ciekawy tytuł, prawda? A gdybyśmy słowo “liberałami” zastąpili innym?
Gdy zacząłem słuchać wystąpień tej pani, aż się śmiałem. Ona naprawdę “czai”. Bardzo mądra, rozwinięta osoba. Widzi dużo przyczyn ogromu problemów w ludzkich świecie, z których masy ludzkości zupełnie nie zdają sobie sprawy i jeszcze uważają to za dobre, wliczając tzw. “poprawność polityczną”. Ale to “tylko” wierzchołek góry lodowej.
Główny problem, na który zwraca uwagę dr Hawkins, to to, że ludzie nazywają siebie “dobrze czyniącymi” czy “czyniącymi dobro”, zaś ich zakamuflowaną intencją jest kontrola ludzi. Mówią – “biorą pod uwagę nasze dobro” lub “daj mi nad sobą władzę dla własnego dobra”, “ja wiem lepiej co jest dla ciebie dobre”. A za tą obietnicę, której nie realizują, my oddajemy im pieniądze, władzę nad sobą, nad naszym losem/życiem, nasz głos, poparcie, etc.
Oczywiście i tu wielka “gwiazdka” – jeśli jesteś uzależniony, to nie wiesz czego potrzebujesz. To może Ci powiedzieć wyłącznie człowiek, który był uzależniony i wyzdrowiał. Ty nie wiesz co to jest zdrowie, bo nigdy tak nie żyłeś. Nie wiesz też, co jest niezbędne do wyzdrowienia. Wielu tak opiera się prawdzie, że nawet i mój Program WoP czytali kilka razy, a nadal zupełnie nic nie byli w stanie pojąć. A to dlatego, bo nie chcieli tego pojąć. Trzymali się swoich przekonań, pozycjonalności, percepcji, nie mieli intencji ani zdrowia (prawdziwego zdrowia), ani nie byli pokorni, ani nie chcieli zmiany. Ostatnio jeden mężczyzna przyznał, że “wyniósł z WoP jedno zdanie”. To co powiedział, to – zgodził się z jednym zdaniem. Niejeden wyznał mi, że wcale nie chciał wyzdrowieć, tylko robić, czytać czy próbować “zrozumieć”. A to krytycznie ważne, by to przyznać, jeśli tak jest. Bo jeśli będziemy to ukrywać, to i 20 razy “przerabianie” jakiegokolwiek programu czy terapii najzupełniej nic nie przyniesie. Skazujemy się na lata miotania się bez nadziei na żadną poprawę.
Zazwyczaj ludzie oddający swój głos “czyniącym dobro” też chcieli tylko “poczuć się lepiej” – no bo nie ma nic lepszego, niż oddać innym odpowiedzialność za swoje życie! Co też z łatwością wykorzystują politycy nie tylko obiecując “cuda na kiju” ale też głosząc to, co sami utrzymujemy – np. nienawiść do ludzi sukcesu. Z takim przekazem “czujemy ‘się’ lepiej”, więc uznajemy to za dobre. Jesteśmy wtedy też częścią grupy z podobnymi przekonaniami – same plusy! Nic więcej nas nie obchodzi. Tylko nasze samo+uczucie, a nie prawda. To też tyczy się przebywania w grupach ludzi grających ofiarę, narzekających, użalających się, przestępczych i wiele więcej. Skoro inni to robią i akceptują nas, uważamy to za dobre.
Niemniej są też ludzie, którzy naprawdę rozumieją co jest dla nas dobre/niezbędne. Nazywa się ich specjalistami. Np. trener na siłowni – o ile naprawdę posiada odpowiednią edukację – jest w stanie trafnie i precyzyjnie określić czego potrzebujemy, by np. schudnąć lub osiągnąć zamierzoną masę mięśniową, etc. Jednak różnica polega na tym, że ten człowiek realnie skupia się na nas, rozmawia z nami – przedstawiamy mu nasze cele, ustalamy wspólną drogę, na którą się świadomie godzimy. Nie ma żadnych niedopowiedzeń. I rozumiemy też, że trener nie może wykonać żadnego ćwiczenia za nas.
Aby naprawdę zobaczyć kto czyni dobro, możliwe jest to tylko ocenić po owocach. Tylko. Mówił o tym już 2000 lat Jezus Chrystus – “po owocach ich poznacie”. Zaś dzisiaj ludzie uważają, że największe znaczenie ma ich intencja. Która najczęściej i tak nie jest uczciwa.
Najlepszy przykład jak zwykle dają uzależnieni – jeśli nie rozumiemy sytuacji osoby uzależnionej, to nawet najlepsza, najbardziej szczera intencja pomocy takiemu człowiekowi może tylko pogorszyć sprawę. I zazwyczaj tak jest. W najlepszym przypadku będziemy utrzymywać tę osobę w miejscu. A że uzależnienie to choroba postępująca i ostatecznie zawsze śmiertelna – uzależniony nie stoi w miejscu. Jest coraz gorzej. Gdy uzależniony próbuje pomóc sobie sam – też skazuje się na upadek. Pierwszy krok z 12 to przyznanie, że sami sobie nie poradzimy. I z mojego doświadczenia jest tak, że ten, kto nie doszedł do przyznania, że potrzebuje pomocy, tylko np. “a zobaczę/spróbuję” – prawdopodobieństwo jakiejkolwiek poprawy jest minimalne.
Podobnie sprawa ma się z poświęcaniem i wieloma innymi sytuacjami.
Jeśli nie rozumiemy przyczyn biedy oraz samą biedę np. grupy ludzi uważamy za problem sam w sobie i interpretujemy go jako “brak pieniędzy”, to karygodnie naiwnie sądzimy, że rozwiążemy go dając takim osobom pieniądze. To sytuacji NIE poprawi. Bowiem bieda wynika z poziomu świadomości tych ludzi. Te osoby stracą te pieniądze i/lub wydadzą je np. na narkotyki czy wódkę. Bowiem nie potrafią pieniędzy ani zarabiać, ani gromadzić, ani inwestować, czyli pomnażać, ani wydawać mądrze. I szybko będą chciały więcej i więcej. Bowiem dla tych ludzi wartość pieniądza opiera się wyłącznie na kupnie tego, czego uważają, że potrzebują – i najczęściej są to używki.
A skąd ci co rozdają te pieniądze mają je brać w ilościach coraz większych…? To wprowadza tylko coraz więcej problemów do życia coraz większej ilości ludzi i nie naprawia nic.
Oczywiście największa skala tego problemu dotyczy polityki. Niektóre ugrupowania, całe skrzydła polityczne, naprawdę mogą być przekonani, że czynią dobro ale tak nie jest. Na co wskazują owoce ich starań. Zaś społeczeństwo jest na to od zawsze ślepe, zawsze było i wszystko wskazuje na to, że większość ludzi nadal pozostanie ślepa. Tak jak uzależniony uważa, że czyni dla siebie dobro sięgając po kieliszek wódki, by “uspokoić skołatane nerwy” czy chcący obejrzeć “tylko jeden film”, aby “rozładować napięcie”. Pozostaje ślepy na to jak wielką krzywdę sobie czyni. Ale jeśli jego analiza ogranicza się do chwilowej zmiany samego+uczucia, to nie dziwne, że tak to widzi. A wielu już tak siebie nienawidzi, potępia, brzydzi się sobą, że nawet jeśli czynią sobie krzywdę – nie widzą w tym problemu. Ostatnio jeden klient napisał mi, że gdyby ktoś napluł mu w twarz, to by jeszcze podziękował. Takich osób w samej Polsce są miliony.
Jeśli wierzymy swoim politykom, to uważamy, że mówią prawdę i przedstawiają nam obiektywny punkt widzenia. Ale najczęściej ten punkt nie jest ani obiektywny (bo nie może być), ani nie jest uczciwy; nie obejmuje wszystkich faktów. I jego celem nie jest poprawa, tylko bycie “haczykiem” dla naiwnych. Słowem – chętnie i świadomie wierzymy w kłamstwa. Ale to “nasze” kłamstwa. Więc nie widzimy w tym problemu.
Jest takie powiedzenie – “podróże kształcą”. Jednym z powodów tego jest zdobywanie różnych punktów widzenia, poznawanie różnych miejsc, ludzi, sytuacji, etc. W ten sposób POSZERZAMY KONTEKST, z czego automatycznie płyną nowe wnioski, nowe wartości. Teoretycznie – to jest bardzo dobre.
Ale rzadko tak postępujemy w przypadku debat politycznych – zupełnie nie staramy się zrozumieć punktu widzenia innych. Tylko z góry uważamy go za zły, fałszywy. Niemniej oczywiście – to nie tylko to.
Owoce takich działań wskazują jednak, że to nie jest dobro. I mało ludzi poprawnie wiąże fakty. Łatwo też ukryć tak przed sobą jak i przed innymi konsekwencje naszych działań i zrzucić za nie odpowiedzialność na coś lub kogoś innego. Wielu/większość uzależnionych zazwyczaj potrzebuje kilkunastu/kilkudziesięciu LAT niszczenia sobie życia, by w ogóle podejrzewać, że coś nie gra i co jest tego przyczyną. Wnioski jednak rzadko są kompletne i poprawne. I rzadko chcemy to naprawdę zmienić.
Pierwszy krok z 12 kroków mówi wyraźnie – przyznajemy prawdę – że nie kontrolujemy własnego życia, że prowadzimy je ku destrukcji. Nasze życie stało się niekierowalne i sami nie jesteśmy w stanie tego zmienić. Potrzebujemy pomocy wspólnoty – czegoś większego od siebie.
Wadą tzw. “samorozwoju” jest to, że jeśli jesteśmy chorzy, nieintegralni, nieuczciwi, to polegając na sobie, to jakbyśmy polegali w szkole na chorym, nieintegralnym, nieuczciwym nauczycielu bez odpowiedniej wiedzy i chęci jej przekazania, i to w nim pokładali cały nasz los. I ja cały czas czytam od klientów, że przeczytali dziesiątki książek, przesłuchali masę wykładów, naczytali się ebooków, itd., a nadal są w takim samym miejscu. Tylko stali się bardziej zgorzkniali, prawie wyczerpała się ich nadzieja. Bo jeśli rozwijamy chorą osobę, to stanie się ona tylko coraz bardziej chora – rozwiniemy chorobę, nie zdrowie. Zdrowie wymaga czegoś innego. Wyobraź sobie, że próbujesz ćwiczyć złamaną nogę. Czy to dobry pomysł?
Wielu myli przyczyny z konsekwencjami, bo gra ofiarę. Wielu trzyma się masy pozycjonalności. Wielu myli podłogę z sufitem. I wiele, wiele więcej. Ta książka pięknie rozświetla bardzo dużo światowych problemów, które też mają odzwierciedlenie w skali życia jednostki i jej własnych starań, by zadbać o swoje dobro.
Często zadaję pytanie –
co to jest dobro?
Definicja jest tu kluczowa. A jeśli nie wiemy/nie jesteśmy jej świadomi (a sami ją taką wybraliśmy), to jak możemy to osiągnąć? Jak możemy odróżnić kogoś, kto tylko twierdzi, że zależy mu na naszym dobru od kogoś, kto w oczywisty sposób np. chce tylko naszych pieniędzy czy naszego głosu/poparcia? A czy wiesz jakiej definicji “dobra” używa ta osoba? Co ten człowiek rozumie przez “twoje dobro”? Co Ty rozumiesz przez “moje dobro”?
Jeśli nie wiemy co to jest trzeźwość/wyzdrowienie z uzależnienia – jak możemy to osiągnąć? Jeśli nie wiemy co to jest uzależnienie, a więc na czym polega nasz problem – to jak możemy go rozwiązać? Jak możemy liczyć, że ktoś inny to rozumie? Czy mamy intencję naprawdę to pojąć? Czy kłócić się?
Wielu nie ma zupełnie chęci przyjrzeć się uczciwie temu zagadnieniu. Ani nie chcą posłuchać. Tym samym gwarantują sobie, że będą mogli bez końca grać w tę grę nieuczciwości – wmawiać sobie, że chcą poprawy ale ta “poprawa” zupełnie nie dotyczy kontekstu uzależnienia. I oczywiście inni się mylą. Jeśli ktoś ma intencję udowodnienia sobie tego – to udowodni to sobie bez problemów. Tak jak alkoholik cały czas może wierzyć, że picie wódki jest dla niego dobre.
Odpowiedź znajduje się w tym, gdy uzależniony, który wyzdrowiał przedstawia swoją przeszłą sytuację, która najczęściej w 90-99% pokrywa się z tym jak żyje człowiek pogubiony i chory. A potem zaproponowane rozwiązanie zacznie dawać owoce – zacznie się poprawiać. Ale to po stronie uzależnionego leży odpowiedzialność za swoje intencje, wybory, decyzje i poziom zaangażowania. Po jego stronie leży to czy uwierzy. Nikt nie może “nieść” chorego w stronę zdrowia. Jeżeli tak uważamy, powinniśmy się bardzo krytycznie przyjrzeć naszej definicji dobra/zdrowia.
Tak jak nikt nie może “wynieść” biedaka z biedy. Możesz go obsypać złotem, a on nadal pozostanie biedny.
Jednym z najważniejszych elementów jest edukacja ludzi, którzy naprawdę chcą poprawy. Ale jeśli skończy się na pochłanianiu wiedzy jak na pochłanianiu używek, to cudów się nie spodziewajmy. Uczciwość jest niezmiennie kluczowym filarem. Szczególnie uzależnienie nie jest problemem, który rozwiążemy (samą) wiedzą. Wiedza głównie powinna dotyczyć właściwej perspektywy wobec każdego problemu i jego konsekwencji.
Człowiek nieświadomy, niedojrzały, nierozwinięty, nieszczęśliwy, słaby, biedny, nie mający wiary w siebie, itd. chwyta się masy dawanych przez świat “haczyków”. Książka naświetla wiele z tych mechanizmów. Oczywiście nie znajdziemy w niej rozwiązania na uzależnienie. Ale mówimy o jednej z dróg do pokoju.
Jednym ze wspólnych rezultatów tego “łykania haczyków” jest brak pokoju – zarówno na świecie jak i tego wewnętrznego. O ile kwestia pokoju na świecie jest i pewnie zawsze pozostanie nierozstrzygnięcia – m.in. przez ilość ludzi i różnorodność poziomu świadomości ludzkiej oraz wszystkiego, co z tego wynika (wliczając definicje pokoju, którymi ludzie się kierują oraz sposoby, którymi próbują to osiągnąć), to jednak pokój wewnętrzny jest dostępny dla każdego, bo jest niezależny od świata i wspólny dla wszystkich. Tego pokoju nic nie może Ci dać, ani zabrać. To sprawa stricte wewnętrzna.
I być może niezbędne jest dla nas zaprzestanie życia naiwnego i przepełnionego ignorancją – np. ignorancją na nieszczere intencje innych, na wiele zagrożeń oraz pułapek. Trudno będzie nam osiągnąć pokój, jeśli non stop będziemy wpadać w kłopoty i dawać się wykorzystywać czy żyć nieszczerze, nieuczciwie. Jeżeli zostawisz w samochodzie kluczyki, to tylko kwestią czasu jest, aż ktoś Ci samochód ukradnie. Nie musisz z tego powodu cierpieć – możesz pozostać spokojnym ale jest to błąd, którego nie powinniśmy popełnić. Tak jak – w internecie jest masa zagrożeń. Jednym z kluczowych jest pornografia.
Niezbędnym jest także odpowiedzialność za siebie, za swoje życie. Co z nami rezonuje? – to jedno z kluczowych pytań. Bo to co uważamy za dobre, wcale takim nie musi być! Co więc rezonuje z Tobą?
A jeśli żyjemy nieintegralnie – co szczególnie w przypadku uzależnionego jest zawsze prawdą – to niemalże wszystko widzimy odwrotnie.
Dlatego ciągle możemy wybierać to, przez co sobie (za)szkodzimy, przegramy, gdzie będzie nam źle, z czym/kim będzie nam źle, itd. A potem zwalimy to na to lub na coś/kogoś innego. I/lub będziemy się nad sobą użalać.
I jeszcze jeden aspekt – sami możemy uważać siebie za czyniących dobro. Np. sobie. Więc ponownie – musimy radykalnie uczciwie spojrzeć na owoce naszych starań i dążeń. Czy przynoszą realne dobro? Co przyniosły nam i innym? Uzależniony żyje w iluzji, którą sam podtrzymuje, że przeżywa dzięki np. pornografii czy wódce. Dlatego wybór porno zawsze będzie w jego oczach dobry. Niezależnie co stwierdzi w stanie rozpaczy i konsekwencji kolejnego upadku z tysięcy, które już miał.
Innymi przykładami się niezliczone mniejsze i większe grupy dające sobie i wymagające od swoich członków nieprzerwanej aktywności, sprawdzania co się stało, czy ktoś coś napisał np. na forum, wysyłania informacji o sobie – gdzie byliśmy, co zwiedziliśmy. Ludzie robią zdjęcia dosłownie wszystkiego, co zobaczyli, czego doświadczyli, nawet co zjedli i dzielą się tym na publicznych profilach, a potem sprawdzają reakcje innych. I ci wszyscy ludzie uważają, że czynią dobro/dobrze – zarówno sobie jak i innym. To niedostrzegalny cyrk. Zabiera nam czas, energię, skazuje na zależność od reakcji innych i wiele więcej.
Gdybyśmy przyjrzeli się:
– Przyczynom tego stanu rzeczy.
– Konsekwencjom prób przerwania robienia tego.
…dostrzeglibyśmy, zapewne z niemałą grozą, że jest to zachowanie patologiczne. Ale jesteśmy na to zupełnie ślepi, bo “wszyscy tak robią”, a my mamy z tego zastrzyki ekscytacji. Tak jak praktycznie każdy kto ogląda porno, zaczął i kontynuował przez lata, bo wychodził z założenia, że “każdy je ogląda”. A potem już nie można się zatrzymać. Bo nie jest to możliwe. Uzależnienie to choroba śmiertelna. Wyzdrowienie wymaga ogromnej konfrontacji z prawdą o samym sobie i swoim życiu. Czego większość woli unikać jak śmierci. I dlatego do niej prowadzą.
Bo nie wiedzą co stoi po stronie życia, a co stoi po stronie śmierci. I to nie są żarty.
Można powiedzieć, że uzależnienie jest jak dług z wielkimi odsetkami. Prędzej czy później przyjdzie czas zapłaty i nie będzie już można od tego uciec.
Im więcej naiwności i ignorancji, tym większy dług czeka do spłaty. Lepiej go nie powiększać.
23. Pozwól innym wygrać.
Bardzo wielu ludzi sukcesy innych widzi przez pryzmat zazdrości, straty – “skoro oni to zdobyli/osiągnęli, to ja już nie mogę”, etc.; w domyśle – “bo ubyło tego ze świata”, “bo została mi odebrana ta możliwość”. Wielu ludzi widzi świat jako ograniczone miejsce pełne zmagania, straty, pustki, etc. Zauważmy, że przekaz medialny jest tym przesycony. A to fałsz. Np. “na planecie kończy się miejsce do życia” (czy ktokolwiek, kto w to wierzy w ogóle ma oczy?).
Zaś zdrowie, spokój, sukces, wliczając wyzdrowienie z uzależnienia, to kierunek zupełnie przeciwny – “skoro inni wyzdrowieli, to ja też mogę!”. Zdrowie wynika z widzenia świata przez pryzmat dzielenia się, pomnażania tego, co dobre, hojności, wdzięczności, radości, wiary, zaufania, możliwości.
Jednak często wcale nie cieszymy się, że drugi człowiek wygrał. Smucimy się. Stawiamy opór, nie chcemy, by inni wygrywali.
Wielu uważa sukcesy innych za przejaw i dowód niesprawiedliwości świata. No bo TAK PRAGNIEMY, TAK SIĘ POŚWIĘCAMY, TAK SIĘ MĘCZYMY… a tu ktoś osiąga dużo więcej i sto razy łatwiej. Nie męczy się, jest zadowolony, spokojny, radosny, zrelaksowany. Albo my ledwo wiążemy koniec z końcem, a ktoś opływa w dostatek! I jeszcze uważamy, że te osoby są zrelaksowane, BO mają więcej i łatwiej.
Świat widzimy przez poczucie winy – wygrał (w)inny! Nie my! To przemawia nasz narcystyczny rdzeń, którego jednym z korzeni jest świadomość oddzielenia od innych oraz widzenia w innych rywali, a nawet wrogów. A często tylko dlatego, bo żyją dobrze/lepiej i mają tego przyjemne dla siebie owoce.
Gdybyśmy wzięli odpowiedzialność, dostrzeglibyśmy jak bardzo sami odrzucamy od siebie sukcesy. Wolimy – wybieramy – grać ofiarę, użalać, nienawidzić, rywalizować, walczyć z innymi, zazdrościć i potencjalnie wiele więcej. Wliczając trzymanie się swoich przekonań i pozycji. Możemy też uważać, że sami nie zasługujemy na wygraną, a może nawet, że nikt nie powinien wygrać. Już byli tacy (i nadal jest wielu), co sądzili, że wszyscy powinni mieć po równo, niezależnie jak żyją. To doprowadziło do śmierci milionów.
Zauważmy, że nawet zżerająca rozsądek “poprawność polityczna” zmusza nas do obniżania poziomu, by najsłabsi nie odstawali od silnych/zdolnych. Np. obniża się poziom w szkołach, bo dzieci, które nie chcą się uczyć (i które traktuje się jako ofiary, bo “sobie nie radzą” – a prawda brzmi najczęściej – NIE CHCĄ), nie CZUŁY “się” źle czy gorsze. Tylko że nie ma takich uczuć jak “zły” i “gorszy”. Więc wprowadzamy do świata degenerację i to na bazie urojeń.
Naiwne masy ludzi uważają, że w ten sposób postępują słusznie – nie tylko chronią swoje dzieci przed “złymi uczuciami” ale też porównywaniem, wartościowaniem i znowu – ze strony (w)innych. Nie biorą odpowiedzialności, że tylko oni to sobie robią, ani że nie chcą się uczyć, bo edukacja (forma pracy – inwestowania w siebie) nie ma dla nich wartości (ale pieniążki oczywiście już tak). To wszystko cyrk.
Jedną z cech dojrzałości jest oddzielenie swoich uczuć od reszty świata. Nasze uczucia to nasza odpowiedzialność i nasz problem. Nikogo (w)innego. Nikt nie powinien pod to zmieniać/dostosowywać świata. Granie ofiary “zranionych uczuć” to poziom dziecka mówiącego, że go boli paluszek i nie może iść do szkoły. Gdy człowiek ignoruje to co czuje i tylko próbuje to wytłumiać, gra ofiarę, projektuje na świat – to doprowadza do niszczenia sobie życia na każdym poziomie i przeradza się w uzależnienie.
Przykładem “zranionych uczuć”, czyli fatalnie błędnej percepcji jest opieranie się sytuacji i wynikających z NASZEJ PERCEPCJI emocji, np. w przypadku ROZ(od)CZAROWANIA lub niechęci do przyjęcia, że ktoś inny może mieć inne zdanie/preferencje od nas i jego perspektywa jest dla nas niekomfortowa – np. nie docenił naszego ulubionego zespołu muzycznego. Ma do tego prawo. A nasza frustracja to nasz problem i odpowiedzialność.
Pytanie – dlaczego nie budujemy środowiska tak, by dzieci, które z rozmaitych powodów uczą się gorzej nie nadążały coraz skuteczniej za tymi najlepszymi? Dlaczego nie budujemy środowiska tak, by jak najbardziej wspierać też dzieci zdolne – by osiągały jak najwięcej i jak najefektywniej? Dlaczego próbujemy ratować tych, którzy nie chcą sobie pomóc? Zostawmy ich w spokoju. Inaczej nigdy nie dojrzeją. Nie można pomóc temu, kto pomoc przyjmuje ale tylko dlatego, bo została mu ofiarowana. Podejrzewam, że większość ludzi, których spotkasz na ulicy przyjęłoby od Ciebie każdą kwotę pieniężną, którą byś im ofiarował(a). Ale czy byłoby to mądre? Czy to jest dobro?
Z czym się to wiąże i z czego wynika? Z bardzo ważnego i negatywnego kierunku – uważamy, że pozwalając “wygrać” najsłabszym ciągle obniżając poziom, postępujemy dobrze – bo ci słabsi mają wtedy “lepsze wyniki”. Ale nie zauważamy, że w ten sposób nie pozwalamy wygrywać najlepszym. W ten sposób NIKT NIC NIE ZYSKUJE, a tracimy wszyscy.
Bowiem znowu używamy fatalnej definicji dobra. “Dobrem” wcale nie jest “dobra ocena”. Tylko punkt odniesienia dla tej oceny. Im niższy, tym ta “dobra” ocena ma mniejsze znaczenie. Czyli – “dobra” ocena staje się coraz mniej dobra.
Jak ktoś chce się osądzać i potępiać, to nie ma na to mocnych – będzie to robił niezależnie od wszystkiego. Ja jeszcze pamiętam jak w szkole podstawowej smuciłem się i wstydziłem, gdy nie dostałem piątki z wypracowania, a 4+. To była dla mnie porażka, przegrana. Dla kogoś innego to byłby niesłychany sukces. Czy to znaczyło, że należy obniżyć poziom wymagań, bym dostał 5? Nie. To oznaczało, że ja powinienem się rozwinąć, np. zrozumieć z czego wynikała ta ocena. Gdyby poziom został obniżony i dostałbym tę piątkę, to by znaczyło, że do świata zostało wprowadzone dobro? Nie, tylko ja poczułbym coś bardziej przyjemnego. A mówiłem – uczucia to nasza odpowiedzialność i nasz problem. Wobec świata najlepiej mieć postawę rozsądku. Czyli postawę POMIMO uczuć.
Jeśli ktoś nie chce się uczyć, rozwijać czy zdrowieć z uzależnienia – nikt nie powinien go do tego zmuszać. Co więcej – nikt nie powinien też próbować zadbać o taką osobę. Jeśli ktoś nie chce pracować, to nikt nie ma powinności dawać takiej osobie pieniędzy. Niech ta osoba sama zrozumie i nada wartość pracy i zacznie pracować na siebie. Niech sama poszuka zatrudnienia, poprosi o pomoc, etc.
Jeśli nie będziemy pozwalać ludziom wygrywać, ani przegrywać – będziemy upadać i to bardzo boleśnie.
Widzimy, że ta droga, jak większość – ma bardzo wiele aspektów i gałęzi.
Możemy zacząć się zastanawiać – komu nie pozwalamy wygrywać i/lub czego? Stawiamy opór, zapewne też gramy ofiarę i utrzymujemy urazę jak i mamy inne korzyści z tej postawy. Innymi słowy – pozwolenie, by ta osoba wygrała to solidna praca wewnętrzna, która nam może przynieść nawet znaczące uzdrowienie.
Może boli nas niezgoda na powiększający się mentalny dystans od tego, co mamy, a możemy mieć – bo ktoś już to osiągnął, a my nadal nie?
Ta droga jest też szczególnie ważna dla uzależnionych. Bo nasze zdrowie, wyzdrowienie jak i sama trzeźwość zależą od inspiracji, wiary, zaufania wobec tych, którzy wyzdrowieli – czyli można rzec – że odnieśli sukces, wygrali. Nasz sukces staje się pochodną sukcesu innych.
Zresztą elementem tego jest sponsor we wspólnocie. On jest dalej na drodze zdrowienia, wiele już przeszedł, pojął, uzdrowił czy wyzdrowiał już i jego służba nam jest aspektem jego zdrowia i wdzięczności za cud, który się dokonał. Jego zwycięstwo staje się naszym zwycięstwem. Oczywiście – nie może nas “zanieść”. Nie może przebyć za nas naszej drogi. Może zaś dzielić się swoim doświadczeniem i mądrością. Tak jak nauczyciel nikogo nie może niczego nauczyć. Może przekazać wiedzę, wspierać dzieci – np. poprzez stworzenie optymalnej atmosfery do nauki. Ale niczego nie zrobi za ucznia. Uczenie się wymaga intencji.
Pamiętajmy – nie powinno mieć dla nas znaczenia kto ma ile i czego. To nie nasza sprawa. Zawsze znajdzie się ktoś kto “ma więcej”, komu “żyje się lepiej”, itd. I co z tego? Ano to, że z utrzymywania jakiejkolwiek pozycji na temat takich ludzi, sabotujemy siebie, usprawiedliwiamy się, dajemy sobie pretekst, by samemu nie podejmować twórczych działań i mieć racjonalizacje dla niechęci.
Im bardziej będziemy akceptujący wobec świata zewnętrznego i skupimy się na odpowiedzialności za świat wewnętrzny, tym lepiej dla nas.
Warto też rozważyć – niezależnie jak będziemy rozpaczać, wściekać się, obwiniać, etc. inni nie przestaną wygrywać. Jeśli się to na mnie podoba, wiecznie będziemy mieli pretekst, by się zmagać i rozpaczać.
Możemy zrozumieć, że przecież wszystko, z czego korzystamy – telefonu, butów, ubrań, pożywienia, marketów, sklepów, itd. – to efekt sukcesu, zwycięstwa innego człowieka. Bez sukcesów innych, żylibyśmy w jaskini. I nie biadolili innym jakie życie jest niesprawiedliwe przez telefon komórkowy, tylko próbowali kamieniem upolować królika.
Są ludzie, dla których naprawdę danie własnych pieniędzy drugiemu człowiekowi za coś – to zło. Bo widzą to tak – “ktoś inny bogaci się moim kosztem!” Nie chcemy kupować niczego, pójść do restauracji, niektórzy nawet nie chcą zamówić kuriera, tylko pojechać po coś na drugi koniec miasta, by “zaoszczędzić”, nie dajemy napiwków, itd., itd.
O mnie, o terapeutach, psychiatrach też niektórzy mają zdanie – “żerują na ludzkim nieszczęściu”. Takie osoby oczywiście chciałyby, by inni poświęcili się dla nich zupełnie za darmo. Przykładów realnego żerowania jest masa. Szczególnie w formie rozdawnictwa.
Nawet w 12 krokach nasze wyzdrowienie ma cenę – hojnie dzielimy się tym, co sami otrzymaliśmy. Jeśli nie będziemy tego robić, utracimy trzeźwość. I oczywiście nie można nikomu pomóc, jeśli ta osoba tego nie chce. Realnie angażujemy się w dobro innych ludzi. W ten sposób m.in. zanika poczucie oddzielenia, osamotnienia, bezsensu własnego życia i wiele więcej.
Nieraz czytałem twierdzenia uzależnionych – “skoro inni wyzdrowieli, a ja nie, to musieli mieć dużo mniejszy problem ode mnie! Bo ja już włożyłem tyle wysiłku, a nadal jestem uzależniony!” To wynika z poważnego niezrozumienia całego problemu oraz rozwiązania. Wliczając niechęć, by innym wiodło się lepiej/dobrze. Niechęć, by zadbać o kogoś innego, niż siebie, jest jednym z przyczyn poczucia oddzielenia od całego świata i ludzi. Niechęć, by zadbać o siebie to też efekt tego samego wyobrażenia.
Warto też rozważyć – niezależnie jak będziemy rozpaczać, wściekać się, obwiniać, etc. inni nie przestaną wygrywać. Nie przestaną pomnażać dobra w swoim życiu – np. pieniędzy. Czy to niesprawiedliwość świata, a jedyny los jaki nas czeka to cierpienie? Oczywiście, że nie.
Ale zamiast pokornie dążyć do pielęgnacji własnego życia i wprowadzać do niego dobro, wolimy opierać się temu, że czynią to inni we własnych życiach.
Sukcesami innych należy się inspirować, naśladować, motywować nimi. A nie obniżać ich znaczenie, nie grać ich ofiary, nie biadolić, nie porównywać się, nie odzierać z wartości. Bo to jest tak samo jak z młotkiem – jeśli przywalisz sobie młotkiem w rękę, to nie wina młotka. Nie go zniszczyć. Należy się nauczyć młotka używać. I używać go mądrze we własnym życiu.
24. Strzeż się niezamierzonych konsekwencji.
Nigdy nie wiemy co (też) mogą przynieść nam nasze wybory.
To jedna z cech ludzkości, z której nie zdają sobie ludzie w ogóle sprawy – że jesteśmy ślepi i głusi na rzeczywistość. Niemalże wszystko cały czas opieramy o wiarę, pozycjonalności, emocje i myśli. Nie widzimy prawdy, nie widzimy rzeczywistości, nawet nie zdajmy sobie sprawy, że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nawet ludzie całkowicie oddani logice przecież wierzą, że logika się nie myli, że myślenie racjonalne jest poprawne. Rozsądek też oparty jest o wiarę.
Większość z nas jest święcie przekonana, że to co widzimy – to prawda. Wierzymy, że to rzeczywistość, BO coś/to widzimy w taki sposób, tak to dostrzegamy i tak interpretujemy. Tak jak większość ludzkości cały czas sądzi, że coś im sprawia przyjemność czy smutek – uważamy, że to świat jest źródłem naszych doświadczeń. Mówimy – “TO (jest) straszne”. Tylko czy na pewno?
To jest jednak duma – pycha oraz narcyzm, a nie fakty. Tak jak przecież uzależniony mógł przez kilkadziesiąt lat uważać porno czy wódkę za coś wspaniałego, nawet, gdy już widział jak niszczy sobie tym życie.
To nie jest wyjątkowa sytuacja, wspólna tylko dla uzależnionych. To “tylko” pewne ekstremum problemu każdego człowieka.
Niemniej to właśnie najczęściej niezamierzone i bolesne konsekwencje wymuszają na uzależnionym rozważenie czy faktycznie postępuje właściwie. Ale jak się uprze, może grać ofiarę do końca.
Wielu przecież za wybór dobry uważa tylko to z czym/po czym czuje się lepiej. I to wszystko! Nie zdają sobie sprawy, że “lepiej” nie musi oznaczać “dobrze”. “Lepsze” samo+poczucie nie oznacza, że jest dobrze. A co z konsekwencjami tego, za pomocą czego doprowadziliśmy do tego “polepszenia”? Czy zdajemy sobie z nich sprawę?
Nie słyszałem tym bardziej, by ktoś zadał sobie pytanie – co czuje i od czego jest to lepsze? Już sam fakt, że sens, znaczenie i wartość naszych decyzji opieramy wyłącznie/głównie o samo+uczucie, pokazuje nam, że te wybory nie są pozytywne. Zazwyczaj są one nietrzeźwe i negatywne. Aby dostrzec jaka jest tego skala, wystarczy wziąć pod uwagę np. przemysł cukierniczy. Cukier niszczy nam organizm. Ale przecież lubimy słodkie, więc “słodkie” przyrównujemy do “dobra”. Słodkie = dobre. Ale tak nie jest. Jednak niemal nikt nie widzi problemu, by przy każdej okazji słodyczami karmić już kilkuletnie dzieci. Podobnie sprawa ma się z podjadaniem. W chwili podjadania wydaje się dobrym wyborem. Ale co ze wszystkimi faktami?
Wielu uważa, że sens, wartość i znaczenie też biorą się ze świata. Nie widząc własnej odpowiedzialności, nie tylko grają ofiarę ale też widzą wszystko zupełnie odwrotnie:
ROBIĘ -> MAM -> JESTEM
lub
MAM -> ROBIĘ -> JESTEM
Uważamy, że wartość nas samych bierze się z tego, co robimy i mamy. Nawet przecież pytamy siebie “kim jesteś?”, a my odpowiadamy “informatykiem”. Ale tym nie jesteśmy. To nasz zawód. Nie dostrzegamy jednak, że to jakie znaczenie przypisaliśmy tej pracy, to samo znaczenie przypisaliśmy sobie. A znaczenie pracy zazwyczaj opieramy o zarobki jakie z niej mamy. Czyli pieniądze lub zawód stawiamy wyżej od siebie. Chyba każdy słyszał “złote rady” typu – “w świecie trzeba BYĆ kimś”. Tylko że już każdy jest – inny i wyjątkowy. My zaś mylimy poziomy MIEĆ i ROBIĆ z BYĆ.
Jeśli temu, co mamy nadaliśmy znaczenie znikome, takie samo nadaliśmy sobie. “Nic nie mam (w domyśle – ‘nie mam nic, co miałoby dużą wartość’), więc nic nie znaczę”. Wielu używa pokrętnej logiki – “skoro inni mają więcej/zarabiają więcej, to znaczą więcej ode mnie – ja jestem gorszy”. Już pomijając jaki to jest fałsz, możemy rozważyć to – tak jak “lepszy” nie oznacza “dobry”, tak “gorszy” nie oznacza “zły”.
Ta droga mówi nam, byśmy strzegli się niezamierzonych konsekwencji, bo nie możemy przewidzieć tego, co dane działanie nam przyniesie. Ani czy dane działanie jest integralne oraz jaka jest jego intencja. Tym samym jeśli to co będziemy MIEĆ nie pokryje się z naszymi oczekiwaniami, ucierpi poziom BYĆ, bo go uzależniliśmy od tego.
A co jeśli dane działanie okaże się błędem czy porażką? Wtedy większość samych siebie uznaje za przegranych czy bardziej kolokwialnie – za przegrywów. Co tak naprawdę stanowi użalanie się nad sobą i usprawiedliwienie, by nie podejmować kolejnych prób, by nie wyciągać wniosków, by zaprzestać dalsze starania. Bo zamiast powiedzieć – “to działanie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów”, od razu przechodzimy do poziomu BYĆ; mówimy – “JESTEM przegrany”.
A że prawdziwa zależność wygląda tak:
BYĆ -> ROBIĆ -> MIEĆ.
…no to jeśli siebie potępiliśmy, z góry osądzamy nasze starania, z góry zakładamy, że nic nie osiągniemy i/lub sabotujemy się po drodze, by udowodnić sobie, że faktycznie JESTEŚMY tym przegrywem.
A to jest bardzo wygodne. Wystarczy spróbować taką osobę przekonać, że nie jest wcale przegraną i zaobserwujemy jak będzie walczyła – chroniła tego przekonania. Sama się go trzyma z całych sił i nie chce odpuścić. Co stanowi dowód, że nie jest przegrana, tylko bardzo chętnie w to wierzy.
Jeśli żyjemy jak ofiara i nie mamy świadomości własnych intencji, nadanych wartości, sensu i znaczenia, wierzymy, że to wszystko jest wpisane w daną czynność czy przedmiot. Np. mówimy “moja praca nie ma znaczenia”. Oczywiście, że może DLA NAS nie mieć, bo tego znaczenia jej nie nadaliśmy. Ale nas to nie obchodzi, bo gramy ofiarę, kierujemy się winą, wstydem, żalem i dumą. No i nasza praca – poziom ROBIĆ – jest dla nas wyznacznikiem poziomu BYĆ. Wielu nie nadaje wartości tego co robią, bo mówią “są tacy, którzy robią to lepiej”. I? Oczywiście, że są tacy ludzie. Tylko dlaczego używamy tego, by odzierać swoje życie i starania z wartości?
Albo biadolimy – “życie straciło dla mnie sens”. Tylko że to “życie” nigdy tego sensu nie miało. To my go nadawaliśmy. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy nadali inny.
Być może przestaliśmy nadawać dotychczasowy sens, bo nasze intencje przyniosły nam nieoczekiwane, negatywne konsekwencje? Albo uważaliśmy, że nasza praca nada nam znaczenie oraz sens naszemu życiu i do tego nie doszło? Może wręcz praca nas roz(od)czarowała?
Niezamierzone konsekwencje mogą pomóc nam poszerzyć kontekst, z czego automatycznie wyniknie konieczność przewartościowania i rekontekstualizacji. Na drodze realnego wzrostu to są elementy niezbędne.
Świadomość, że nie zawsze osiągniemy to co zamierzamy również może przynieść nam spokój. Bardzo ładnie oddał to Jean Luc Picard w jednym z odcinków Star Treka – “Można nie popełnić żadnego błędu i wciąż przegrać. To nie słabość. To życie.” Tu trzeba jednak dodać “gwiazdkę” – w przypadku uzależnień, będąc uzależnionymi zawsze popełniamy błąd – czegoś nie czynimy, np. nie poddajemy swojej woli Sile Wyższej, coś ukrywamy, nie mamy intencji całkowicie wyzdrowieć, zachować trzeźwości, etc.
Ale to nie wszystko. Wszystko ma nieskończoną ilość tzw. przyczyn, dlatego też nie ma żadnej konkretnej. Świat jest wielowymiarowy i niewyobrażalnie złożony – wszystko przeplata się ze wszystkim innym. Zaś ludzki umysł zdolny jest tylko do powierzchownej, bo kolosalnie ograniczonej analizy. Sam fakt, że nie może wybiec poza przyczynę i skutek, ukazuje jak wielkie ograniczenia ma.
Przykładowo – gdy ktoś bliski ma problem, a my przyjdziemy do tej osoby ją pocieszyć, to w zależności czy ta osoba stawia opór korekcie i uśmiechowi, jaką ta osoba ma gotowość do poddania oporu, etc., jej reakcja może być skrajnie inna, niż się spodziewamy. Wcale nie musi zareagować pozytywnie, a może wręcz się jeszcze bardziej zdenerwować lub pogłębić smutek i poczucie bezsilności. W innych okolicznościach mogła być bardziej skora do przyjęcia innej perspektywy i do odpuszczenia.
Z tego powodu jeden z 12 kroków, w którym zadośćuczyniamy, uwzględnia głęboką kontemplację czy próba zadośćuczynienia komuś nie sprowadzi do życia tej osoby tylko jeszcze większego bólu. Bo już naprawdę zaczyna nam zależeć do dobru innych ludzi, a nie tylko na naszym (lepszym) samym+poczuciu.
Wielu myli spokój z unikaniem tego, co niekomfortowe. Tę ulgę uważają za spokój, bo i przyczynę niepokoju wyprojektowali poza siebie. Ale to samo w sobie jest dowodem, że pokój i jego brak mają źródło wewnętrzne. Dlatego też nasze starania mogą przynieść efekt odwrotny do zamierzonego, nawet pogłębić niepokój, bo sama intencja zacznie warstwa po warstwie ujawniać to, czym pokój ograniczyliśmy.
Ponadto – skoro źródło niepokoju jest wewnętrzne, a tylko wyprojektowaliśmy je na coś w świecie, to oczywistym jest, że nawet przebywanie samemu w pustym domu wcale nie da nam spokoju. A wręcz będziemy niespokojni, że jesteśmy relatywnie spokojni i będziemy wyczekiwać czegoś negatywnego/strasznego. Niektórzy są niespokojni, że nic się nie dzieje.
Możemy być bardzo zaskoczeni – np. chcąc być bardziej wyrozumiałymi dla innych, zaczęliśmy doświadczać dużo więcej sytuacji, w których innych potępialiśmy, graliśmy ofiarę, narzekaliśmy, obwinialiśmy, frustrowaliśmy się, etc. Bo właśnie to wybieraliśmy zamiast wyrozumiałości, a teraz mamy możliwość poddania tego. Jeśli masz wbitą cierń w tyłek, to nie możesz podmienić półdupka. Trzeba z niego wyjąć tą cierń. Chwilowo może zaboleć.
Warto też rozważyć to – że nie da się przewidzieć wszystkich konsekwencji naszych wyborów. Powinniśmy się pogodzić z faktem, że możemy doświadczyć czegoś nieoczekiwanego.
Problem może wynikać z pragnienia kontroli w naszym życiu. A pragnienie kontroli to jedno z podstawowych pragnień, które należy uwalniać, bo jest szczególnie ograniczające. Gdy je uwolnimy, doświadczymy niesamowitego spokoju – przynajmniej w okolicznościach, które przestaliśmy próbować kontrolować. Najlepiej zupełnie poddać je Sile Wyższej.
Nie sposób nawet wymienić pewnej gamy ważnych przykładów niezamierzonych konsekwencji, których możemy doświadczyć w naszym w życiu. Jednak sama świadomość, że mogą być i najprawdopodobniej będą już może przynieść nam pokój. Bądźmy ostrożni, bądźmy gotowi.
Spokój na skali zaprezentowanej przed doktora Hawkinsa kalibruje się na 250. Jest to poziom wyższy nawet od Odwagi. To poziom graniczny między Neutralnością, a Ochotą. Możemy to rozmaicie interpretować – bo gotowość na niezamierzone konsekwencje wynika z odwagi, braku osądów, a także ochoty, by mimo elementów nieznanych, kontynuować swoje dążenia, podejmować wybory, nie unikać działań.
Ci którzy unikają działań, nie żyją odważnie, więc nie żyją też spokojnie. Pokój jest dla nich niedostępny. Nie dziwi nas wtedy, że niebywale rozrosły się przemysły używkowe i rozrywkowe. By uzależnić nas od siebie – byśmy nadzieje na bardziej przyjemne doświadczenia pokładali w rozmaitych środkach. A i to ma przecież niezamierzone konsekwencje. Unikanie tego, na co wyprojektowaliśmy brak pokoju wydaje się nam wtedy sensowne, dobre. Ale takim nie jest. Dlatego i takie postępowanie przyniesie nam niezamierzone konsekwencje, które nie są dla nas pozytywne.
Jak widzimy – to co naprawdę dobre ma cenę – pewien poziom dojrzałości i trzeźwości. Inne drogi mogą mieć zakamulfowane sposoby, które mogą być jedynie “lepsze”, niż nasze doświadczenia. Ale nie będą dobre oraz będą związane z nimi negatywne konsekwencje. A że nasze doświadczenia uważamy, że są takie same z siebie, to nigdy nie przyjrzymy się uczciwie sobie. Więc pokój pozostanie poza naszym zasięgiem i będziemy skazani tylko na wieczne uciekanie, “zapominanie”, itd. A ostatecznie uciec, ani zapomnieć się nie da.
Witaj Piotrze :),
Intencją mojego komentarza jest chęć odnalezienia odpowiedzi, rozwiązania. Chciałbym zapytać Ciebie o kilka kwestii praktycznych. W ostatnim czasie podjąłem dość odważne kroki, jak rozpoczęcie studiów oraz pracy, związanej z ich kierunkiem. Jest to dla mnie bardzo spore przebranżowienie się, a także bardzo duża ekspozycja na innych ludzi, których do tej pory zdecydowanie unikałem. Studiuję pedagogikę i nauczanie informatyki, pracuję jako pedagog wychowawczo-opiekuńczy dzieci i młodzieży. Pamiętam, iż od czasu szkoły średniej, bardzo chciałem pracować z ludźmi, wówczas jako psycholog. Obecnie sięgnąłem po to niespełnione marzenie, realizując je w praktyce. Zauważam, iż w tej kwestii wiele spraw układa się jakby “odgórnie”. Wydaje mi się, iż radzę sobie. Prócz kilku wpadek natury technicznej, nie zwrócono mi uwagi na coś szczególnie negatywnego z mojej strony. Mój kontakt z podopiecznymi, oraz ze współpracownikami oceniam jako pozytywny, rozsądnie wyważony. Mimo tego, wybrałem bardzo silny stres, w trakcie którego, popełniłem pewien błąd. Polegał on na podjęciu pisania intymnych wiadomości, do jednej z koleżanek, która spodobała mi się. Ponieważ jestem już w relacji z Kobietą, która zna wspomnianą koleżankę, zatem cała sytuacja została ujawniona. Omówiłem wszystko z moją Partnerką, przyznałem się do błędu i przeprosiłem. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Pozostała jedynie koleżanka, która na bazie tej sytuacji, tworzy coraz bardziej fantastyczne scenariusze, w których jawne kłamstwo wiedzie prym. Wspomniana sprawa, a także to, iż czasem nie wiem jak reagować w pewnych kwestiach, związanych z moją pracą. Częste, długie dyżury, związane także z pozostawaniem w pracy na dwie doby. Niezbyt dobre przełożenie tego wszystkiego na kwestie finansowe. To wszystko zacząłem wybierać jako powód opierania się, przed pójściem do pracy. Choć staram się to czynić z intencją: “Idę chętnie do pracy, którą bardzo lubię. By spokojnie i radośnie wypełniać moje obowiązki”. Zauważam, iż nie zawsze to działa i bardzo wiele zmieniam w moim nastawieniu, postrzeganiu, a nawet działaniu, by tak właśnie było. Chciałbym to zmienić. Dużo piszesz o zmianie spojrzenia na pewne kwestie, o umieszczeniu tego w innej perspektywie. Czasem staram się to czynić, choćby to, iż obecna sytuacja jest przejściowa, nim zdobędę kwalifikacje, co pozwoli mi pewne aspekty poprawić na lepsze. Jednak to działa tylko na chwilę. W swoim życiu kieruję się głównie strachem, przede wszystkim w tym celu, by uniknąć porażki, zatem wstydu i poczucia winy. Często sięgam po przyjemność, kierując się pożądaniem, gdy dostatecznie zmęczę się lękiem. Gdy chcę doznać lepszej jakości. Jest we mnie także sporo gniewu, bowiem nie jest mi łatwo z moją apatycznością. Chęć działania “zderza” się z odmawianiem go sobie, kierując się obawami. Do tego wszystkiego mógłbym dodać dumę, gdy podejmuję tak często decyzję, iż będę milczał i wezmę sprawy w swoje ręce. Tyle wiem o sobie na dzień dzisiejszy. Czasem gdy czuję więcej “spokoju”, podejmuję decyzję, iż działam pomimo lęku. Raz nie dzieje się zupełnie nic, i udaje mi się uczynić wiele rzeczy. Czasem czuję jak niemal natychmiast coś we mnie “podchodzi” do góry. Jakbym wypełniał się “wodą”, niczym “naczynie”. Innym razem przepuszczam to przez siebie, czując za jakiś czas ulgę, często odczuwając długi przepływ jakiejś energii. Gdy jest mi trudniej, odczuwam jak opieram się tej energii, jakbym przytrzymał ją na poziomie mostka, szyi. Piotrze. Jak mam właściwie reagować w takich sytuacjach? Jak właściwie podejść do tego, przed czym ciągle stoję, w pewnym bezruchu. Wiem, iż kiedyś uwierzyłem w te wszystkie rzeczy, którymi teraz siebie dręczę. Umiem uwierzyć, lecz mam problem by uczynić to świadomie, by uwierzyć w inne jakości. Lub z odwagą podążyć w innym kierunku. Na czym to polega? Co potrzebuję uczynić?
Pozdrawiam Ciebie bardzo ciepło.
Intencją mojego komentarza jest chęć odnalezienia odpowiedzi, rozwiązania. Chciałbym zapytać Ciebie o kilka kwestii praktycznych. W ostatnim czasie podjąłem dość odważne kroki, jak rozpoczęcie studiów oraz pracy, związanej z ich kierunkiem. Jest to dla mnie bardzo spore przebranżowienie się, a także bardzo duża ekspozycja na innych ludzi, których do tej pory zdecydowanie unikałem. Studiuję pedagogikę i nauczanie informatyki, pracuję jako pedagog wychowawczo-opiekuńczy dzieci i młodzieży.
Możesz zastanowić się jakich ludzi unikałeś (jak ich widziałeś) i dlaczego ich unikałeś.
To można rozwiązać.
Bo jeśli przyczyny były negatywne – choć samo działanie pozornie mogło być właściwe – to przyczyny można zastąpić pozytywnymi.
Np. unikać kogoś negatywnego z troski o swoje dobro, a nie ze strachu czy wstydu.
Pamiętam, iż od czasu szkoły średniej, bardzo chciałem pracować z ludźmi, wówczas jako psycholog. Obecnie sięgnąłem po to niespełnione marzenie, realizując je w praktyce.
Wohoo!
Brawo! :)
Zauważam, iż w tej kwestii wiele spraw układa się jakby “odgórnie”. Wydaje mi się, iż radzę sobie. Prócz kilku wpadek natury technicznej, nie zwrócono mi uwagi na coś szczególnie negatywnego z mojej strony. Mój kontakt z podopiecznymi, oraz ze współpracownikami oceniam jako pozytywny, rozsądnie wyważony. Mimo tego, wybrałem bardzo silny stres, w trakcie którego, popełniłem pewien błąd.
A czy nie wybrałeś tego, bo częścią tego stresu jest coś, co mogłeś zinterpretować jako “poczucie przymusu”, na które składa się napięcie, opór, wina – “muszę” oraz lęk, że jak tego nie zrobisz, to np. stracisz szansę?
Nie słyszałem, by ktoś “wybrał stres”, bo nie spotkałem się jeszcze, by ktokolwiek podjął świadomy wybór, by zmagać się z tym, co czuje.
Stres to najczęściej efekt napierania na już stłumione emocje – i czynimy to nieświadomie, m.in. dlatego, bo chcemy tego pozostać nieświadomymi.
Polegał on na podjęciu pisania intymnych wiadomości, do jednej z koleżanek, która spodobała mi się. Ponieważ jestem już w relacji z Kobietą, która zna wspomnianą koleżankę, zatem cała sytuacja została ujawniona. Omówiłem wszystko z moją Partnerką, przyznałem się do błędu i przeprosiłem. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Pozostała jedynie koleżanka, która na bazie tej sytuacji, tworzy coraz bardziej fantastyczne scenariusze, w których jawne kłamstwo wiedzie prym.
Nie znam rozwiązania problemu ale mogę doradzić to, byś zupełnie się tym nie przejmował.
A jeśli to w Tobie zalega, opowiadaj o tym swojej partnerce. Po prostu spokojnie relacjonuj to. Ujawniaj cierpliwie na światło dzienne.
Nie stawiaj oporu, nie walcz z nią, nie próbuj tego dementować.
Spokojnie dziel się szczerością ze swoją kobietą.
Natomiast “stres” wynikał z tego, że wiedziałeś, że popełniasz błąd ale nie byłeś w stanie lub nie chciałeś odpuścić.
A że elementem tego, czego szukałeś, była ucieczka od stłumionych stanów, to ten stres tylko “dołożył drew do ognia”.
Wspomniana sprawa, a także to, iż czasem nie wiem jak reagować w pewnych kwestiach, związanych z moją pracą.
Sprawdzaj różne reakcje. Odrzucaj te, które nie przynoszą poprawy, wybieraj te, które przynoszą.
Częste, długie dyżury, związane także z pozostawaniem w pracy na dwie doby. Niezbyt dobre przełożenie tego wszystkiego na kwestie finansowe. To wszystko zacząłem wybierać jako powód opierania się, przed pójściem do pracy. Choć staram się to czynić z intencją: “Idę chętnie do pracy, którą bardzo lubię. By spokojnie i radośnie wypełniać moje obowiązki”. Zauważam, iż nie zawsze to działa i bardzo wiele zmieniam w moim nastawieniu, postrzeganiu, a nawet działaniu, by tak właśnie było. Chciałbym to zmienić. Dużo piszesz o zmianie spojrzenia na pewne kwestie, o umieszczeniu tego w innej perspektywie. Czasem staram się to czynić, choćby to, iż obecna sytuacja jest przejściowa, nim zdobędę kwalifikacje, co pozwoli mi pewne aspekty poprawić na lepsze. Jednak to działa tylko na chwilę.
Tu wyczuwam problem z niedocenianiem się.
A to co przedstawiasz to nie zmiana perspektywy, tylko usprawiedliwienia dla wstydu, winy, lęku, oporu – niechęci, by żyć godnie.
“To działa tylko na chwilę” nie jest prawdziwym twierdzeniem, bo nic nie działa.
Zmiana to zmiana. Gdy coś zmienisz, zostało zmienione. Basta.
A skoro zmiana “wraca”, to nie nastąpiła. Ew. przez moment tylko trzymałeś się innej myśli.
W swoim życiu kieruję się głównie strachem, przede wszystkim w tym celu, by uniknąć porażki, zatem wstydu i poczucia winy.
Właśnie.
Ale nie tylko to – to także lęk odczuwany PRZED tym, nim nawet doszło do problemów. Np. zwiększenia swoich wymagań wobec pracodawcy jak wyższa pensja.
Często sięgam po przyjemność, kierując się pożądaniem, gdy dostatecznie zmęczę się lękiem.
A czego lęk dotyczy? Czym są te porażki?
Skoro porażki to “zatem wstyd i poczucie winy”, to widzimy, że problemu nie ma w świecie. Dlatego też zmiana perspektywy nie przynosi poprawy.
Bo problem jest wewnętrzny.
To co robisz cały czas ma na celu tylko unikanie tych emocji, które i tak już w sobie nosisz.
A skoro tak, to i każde działanie, które podejmiesz bardzo szybko okazuje się nieefektywne.
Gdy chcę doznać lepszej jakości.
Tak ale to tylko “LEPSZA” jakość, a nie “DOBRA”.
I lepsza nie w kwestii życiowych – realnych zmian zewnętrznych.
A lepsza wobec kwestii doświadczania – zaś to, co doświadczasz nie wynika ze świata. I nic w świecie ich też nie może zmienić.
Jest we mnie także sporo gniewu, bowiem nie jest mi łatwo z moją apatycznością.
Apatyczność może mieć wiele przyczyn.
Lęk i opór to chyba najczęstsze.
Gniew może wynikać z niezgody. Ale na co?
Gniewu można używać nieefektywnie i pomocnie.
Na co jesteś zdenerwowany? Nie jest Ci łatwo. Ale z jakich powodów? Możesz zdenerwować się, że np. dałeś sobie wmówić tak wiele kłamstw na temat rzeczywistości.
I zacząć je poprawiać.
Ale jeśli gniewasz się, bo w ten sposób unikasz lęku, to trzeba zająć się lękiem. A nie próbować go obejść gniewem.
Chęć działania “zderza” się z odmawianiem go sobie, kierując się obawami. Do tego wszystkiego mógłbym dodać dumę, gdy podejmuję tak często decyzję, iż będę milczał i wezmę sprawy w swoje ręce. Tyle wiem o sobie na dzień dzisiejszy.
Dokładnie.
A dlaczego sobie działania odmawiasz? Czego się naprawdę boisz? O co chodzi w tych historiach stojących za wstydem i winą?
Gdyby do nich doszło – co najgorszego może się wtedy wydarzyć?
Sam lęk trzeba zacząć przyznawać, dopuszczać i uwalniać jego energię.
Czasem gdy czuję więcej “spokoju”, podejmuję decyzję, iż działam pomimo lęku. Raz nie dzieje się zupełnie nic, i udaje mi się uczynić wiele rzeczy.
Nigdy nic się nie dzieje. :)
Chodzi o to jakie znaczenie my temu nadajemy. Dla jednego np. odmówienie przez dziewczynę randki to tragedia, którą będzie przeżywał przez najbliższe miesiące, może nawet lata.
Dla innego “nie ta, to inna” – chwilowa niedogodność.
Czasem czuję jak niemal natychmiast coś we mnie “podchodzi” do góry. Jakbym wypełniał się “wodą”, niczym “naczynie”.
I wtedy stawiasz temu opór, wycofujesz się. A wraz z tym zmieniasz swoje działania, swoje dążenia.
Od tego uzależniasz życie w pewnej jego części/wymiarze.
I dopóki się z tym nie zmierzysz, będziesz cały czas czynił ten “odwrót”.
Trzeba zaryzykować i cokolwiek to będzie – zaakceptować to, pozwolić temu być dokładnie takim jakim jest.
Innym razem przepuszczam to przez siebie, czując za jakiś czas ulgę, często odczuwając długi przepływ jakiejś energii. Gdy jest mi trudniej, odczuwam jak opieram się tej energii,
“Odczuwam jak opieram się”.
Opór to nasze nastawienie, nasza postawa. To nasza decyzja. Decyzji nie czujemy. Tylko je podejmujemy lub nie.
To co zapewne odczuwasz to rosnące napięcie ale nie zdajesz sobie sprawy, że się opierasz.
I tu warto rozważyć – gdybyś zupełnie poddał się temu – co wtedy sądzisz, że się wydarzy?
jakbym przytrzymał ją na poziomie mostka, szyi. Piotrze.
Kochająca ekspresja. Nie pozwalasz sobie na ekspresję tego, czymkolwiek to jest – jakimś życzeniem, bólem, żalem, żądaniem, niezadowoleniem, prośbą, błaganiem.
A nie pozwalasz sobie na to, bo to potępiasz. Zamknięte jest więc serce i zaciśnięte gardło.
Pomaga mówienie, najlepiej ku zaufanej osobie. A to wymaga otworzenia innych centrów. Czy raczej – one samoistnie będą się otwierać, gdy dokonamy tych wyborów i podejmiemy działanie.
W 12 krokach to się nazywa powierzaniem. Jest to niesamowicie uzdrawiające i cholernie niekomfortowe. :D
Jak mam właściwie reagować w takich sytuacjach?
Nie musisz reagować w ogóle.
Ani nie ma “tych sytuacji”, bo to “tych” to coś, co istnieje tylko w Twoim umyśle. Czy mówiąc językiem powszechnie używanym – “to jest tylko w Twojej głowie”.
Przyglądaj się względem czego się wycofujesz, czego nie dopuszczasz, co też projektujesz na sytuacje.
Czego nie chcesz powiedzieć?
Czego się boisz?
Jak właściwie podejść do tego, przed czym ciągle stoję, w pewnym bezruchu.
Uświadomić sobie czym to jest, przestać się temu opierać, przestać to demonizować, zacząć to w pełni akceptować i dokonać aktów odwagi – np. przyznać to, powiedzieć to, powiedzieć o tym, (z)mierzyć się z tym bez osądów, w pełni się temu poddać.
Wiem, iż kiedyś uwierzyłem w te wszystkie rzeczy, którymi teraz siebie dręczę.
I jakie są to rzeczy? Czym się dręczysz i dlaczego?
Umiem uwierzyć, lecz mam problem by uczynić to świadomie, by uwierzyć w inne jakości. Lub z odwagą podążyć w innym kierunku. Na czym to polega? Co potrzebuję uczynić?
Potrzebujesz przestać się dręczyć.
I tu zalecałbym Ci program 12 kroków.
Mówisz, że masz problem i pewnie jednym z elementów tej blokady na poziomie gardła jest niechęć, by powiedzieć wprost na czym ten problem polega.
Ja Ci tego nie powiem, bo nie wiem.
Mogę się domyślić, aproksymować.
Ale uważam, że w Twoim przypadku krytycznie istotnym jest, byś sam do tego doszedł i to wyraził.
Natomiast wiarę budujemy przez uczynki. A nie odwrotnie.
Nie licz, że najpierw zmienisz wiarę i dopiero coś uczynisz. Najpierw zacznij czynić, wiarę będziesz budował w trakcie.
Próbujesz uwierzyć w coś, czego unikasz. Dlatego ta “wiara” jest tak krótkotrwała.
Może np. zdecydowanie zażądać od tej kobiety, by przestała te plotki głosić? Nie błagalnym głosem ale poziomem odwagi, dbania o swoje dobro masz prawo żądać, by przestała to kontynuować, bo już zrozumiałeś, że to był błąd i za niego przepraszasz.
Możesz ją przeprosić za ten błąd, że rozumiesz, że mogło i ją to zaboleć. Możesz zaproponować jej zadośćuczynienie ale najlepiej najpierw o tym porozmawiać z żoną.
A podwójnie najlepiej – też ze sponsorem, gdybyś wybrał 12 kroków.
Mówisz o wierze.
Jednak sądzę, że do tej pory wiara była u Ciebie tożsama z myślami, które nie mijają, bo się ich trzymasz lub stawiasz im opór.
Natomiast prawdziwa wiara buduje się i umacnia przez uczynki. Dlaczego masz problem z wiarą, bo brakuje uczynków.
W szczególności dobrych wobec siebie ale też nie krzywdzących kogokolwiek innego.
Bowiem do tej pory za dobro mogłeś uznawać np. właśnie wycofywanie się w sytuacjach, gdy stawały się niekomfortowe – m.in. stawała Ci ta “gula w gardle”.
I oczekiwałeś wtedy wiary w myślach – że ona się pojawi. Dlatego warto zacząć od mierzenia się z lękiem, od mówienia prawdy.
Ty wiesz co jest do zrobienia wtedy. Ja Ci tego nie powiem, bo Ty to wiesz.
Kwestią jest, by to zrobić. Spokojnie, bez gniewu. Po prostu zrobić. Zrobić, nie kombinować.
A lęk dopuszczać i pozwolić mu trwać. On się z czasem wyczerpie.
“Wiem, że popełniłem błąd. Zrozumiałem to. Przepraszam cię jeśli wyrządziłem ci tym krzywdę. Jeśli mogę ci to jakoś zadośćuczynić bez dalszej szkody dla mojego związku, zrobię to. Jeśli nie, proszę cię, byś przestała XYZ. To co teraz robisz jest niesprawiedliwe, niesłuszne, krzywdzące.”
Nie mówię tego, byś to powtórzył. Tylko ukazuję Ci inną perspektywę. Ty sam znajdź takie słowa wynikające z takiego pojmowania tej sytuacji, że będą dobre dla Ciebie i nikomu nie uczynią krzywdy.
A jeśli mimo wszystko uczyniłeś komuś krzywdę lub spowodowałeś problem, to pojmowanie sytuacji powinno uwzględniać pewną formę zadośćuczynienia. Czyli nie “zero” – neutralność wobec drugiej osoby (bo już jest “minus”) ale pewną dozę pozytywności.
Zrozum swoje błędy. Weź odpowiedzialność. Zaakceptuj je i ich przyczyny. Ujawnij przed sobą co próbowałeś osiągnąć zanim dostrzegłeś, że są błędami.
Czym to było?
Czym możesz to osiągnąć, co błędem nie będzie?
Czego pragniesz, by każdy akt odwagi był w Twoich oczach czymś, co chętnie wykonasz, czego się podejmiesz nawet pomimo lęku?
Co jeszcze boli Cię w zachowaniu tej kobiety? Tylko naprawdę. Nie pytam o pozory.
Nie boli Cię, że ona kłamie.
Boli Cię być może np. to, że ktoś uwierzy w jej słowa, a nie Twoje? I co wtedy?
Czego naprawdę się boisz?
Pamiętaj – “czuję lęk PRZED czymś” oznacza, że odczuwamy emocję strachu ZANIM do tego doszło.
Co oznacza, że lęk nie ma z tym nic wspólnego. Lęk wynika z tego jak to widzimy – np. wydarzenie czy okoliczności.
Co oznacza dalej, że lęk będzie trwał dopóki będziemy to tak postrzegać. A ile jest w tym prawdy?
Plus – uważamy, że ta postawa nas chroni. Ale tak naprawdę lękiem budujemy w swoim życiu to, czego się lękamy.
I lęk NIE jest odpowiednią energią, by poradzić sobie, gdyby do tego doszło.
Co więcej – jakie ZNACZENIE, wartość i sens temu nadajesz? Dlatego pytałem – cóż takiego się stanie, gdybyś doświadczył najgorszego scenariusza?
A gdyby się okazało, że to przeżyjesz i w sumie nic złego się nie stanie, bo poradzisz sobie z konsekwencjami?
Gdyby okazało się, że całe cierpienie wynika tylko z niezgody?
Dlatego też – odczuwanie strachu jest jak najbardziej ok, jest normalne. To nic złego. Jednak “banie się czegoś” czy “banie się, że… cokolwiek” – to już projekcje – urojenia.
Rozwiązaniem na lęk w takich okolicznościach jest akceptacja – zarówno lęku jak i tego, czego nie chcemy. Bo dlaczego tego nie chcemy?
No będzie niekomfortowo. Będzie.
Będzie przykro? Być może.
Ale czy to jest powód, by trwać w stanie jakby nas prowadzono na ścięcie?
Jak trzeba coś zrobić, to trzeba to zrobić. Zrób to. Spokojnie, najlepiej zaufaj Bogu. Poddaj wszystkie swoje starania i rezultaty.
Ustal intencję, ustal to co chcesz osiągnąć – najlepiej by nie było egoistyczne (uwzględnij dobro drugiego człowieka, nie dąż, by komukolwiek zaszkodzić) – i do dzieła.
Raz jeszcze – wiarę budujemy przez działania. Nie inaczej. Czyż nie przez czyny zbudowałeś dotychczasową wiarę? Np. wiarę, że nie zasługujesz? Któż podejmował takie, a nie inne uczynki, poprzez które nie zasługiwał? :)
Wiara bez czynów, bez doświadczenia, bez odpowiedzialności to indoktrynacja.
Podkreślę i to raz jeszcze – wiarę BUDUJEMY. Nie ma *pstryk* i jest wiara. Czasem takie natychmiastowe uwierzenie wynika właśnie z dokonania odważnego czynu – np. pierwszy raz czegoś, od czego uciekaliśmy latami.
Przekroczenie lęku to też proces – budowy wiary, mądrości, zaufania – wiary w to, że MOŻEMY np. zaryzykować – wejść z nieznane, zmierzyć się z lękiem i nie zginąć.
Ta gula raczej nie zniknie z dnia na dzień (choć może). Ale im więcej podejmiesz uczynków wspomagających uzdrowienie, tym można liczyć na większe owoce.
Zacznij od mówienia prawdy – np. do lustra. I mów sobie, że jesteś ok, że to jest ok. Jest ok bać się. Ale też jest ok doświadczać spokoju.
Czyż nie tym jest trening – np. sportowy czy trening przed występem?
Powtarzamy czyny. Dlatego nasza wiara w sukces automatycznie rośnie – nawet na poziomie logicznym. Gdy przystępujemy już do konkursu czy wyścigu – wierzymy, że mamy szansę wygrać.
Stajemy się tym, co chcemy osiągnąć, bo podejmowaliśmy działania – więc i rośnie prawdopodobieństwo, że to osiągniemy.
A takie odwlekanie, odkładanie, nie podjęcie nawet 1 próby – cóż to ma przynieść? Lęk nie chroni, tylko przynosi nam to, czego nie chcemy.
Niektórzy np. stają przed lustrem i powtarzają to, co chcą powiedzieć. Patrzą sobie w oczy tak jakby patrzyli w oczy osoby, do której mówią. Ćwiczą – robią to, co będą robić już przy realnej okazji – np. przemawiać przed publicznością. Muzyk ćwiczy grę na instrumencie. Są działania. Wiara budowana jest w trakcie.
Jednocześnie człowiek stojąc przed lustrem widzi tego, kto mówi i co przez niego przemawia. Dostrzeż ten lęk, dopuść go i odpuść. Niech mówi nie lęk, nie poczucie winy.
Niech przemawia dobro.
Lęk nie jest walutą sukcesu, a porażki i braku. Lęk realizuje to czego nie chcemy.
Czyny realizują to, co wybierzemy. Lęk to wybór tego, czego nie chcesz.
Odwaga to pozwolić lękowi trwać i przeminąć, a samemu możemy podejmować to, co wiemy, że MOŻEMY wykonać, choćby wiedząc to wyłącznie na poziomie logicznym.
Hej Piotrze :)
Przede wszystkim dziękuje za odpowiedź. Moja obecna intencja jest tą samą, którą wyraziłem pisząc do Ciebie mój poprzedni komentarz.
Możesz zastanowić się jakich ludzi unikałeś (jak ich widziałeś) i dlaczego ich unikałeś.
To można rozwiązać. Bo jeśli przyczyny były negatywne – choć samo działanie pozornie mogło być właściwe – to przyczyny można zastąpić pozytywnymi. Np. unikać kogoś negatywnego z troski o swoje dobro, a nie ze strachu czy wstydu.
Mój kontakt z ludźmi, od czasu dzieciństwa, jest często związany z bólem fizycznym. Oczywiście nie każdy człowiek, jakiego napotkałem w swoim życiu, zadał mi go. Jednak “na wszelki wypadek” nastawiam się tak do innych, choć nie zawsze. Dużo zależy od tego w jaki sposób ktoś się wobec mnie zachowuje. Mam tutaj bardzo niski “próg” tolerancji, często wystarczy mniej wybrednie podana uwaga, krytyka, tudzież sarkazm. Mam w sobie bardzo wiele gniewu. Gdy obrywałem, często tym sytuacjom towarzyszył lęk, wstyd za to, iż nie poradziłem sobie w danej sytuacji bardziej bezwzględnie. To wszystko “przykrywał” gniew, którym z czasem kierowałem się, by wziąć rewanż. Czasem były to agresywne zachowania wobec innych, nierzadko wobec siebie. Ta wrażliwość na krytykę ma także swoje źródło w obawie przed porażką, zatem ponownie przed wstydem i poczuciem winy. W tym wszystkim zauważam, iż gdy dopuszczam do siebie jakąś osobę i przejawiam wobec niej to, co we mnie pozytywne, uważam siebie za kogoś naiwnego, za wręcz „frajera”.
Wohoo! Brawo! :)
Co więcej Piotrze, już niedługo rozpoczynam pracę w roli Nauczyciela Informatyki :) Zauważyłem, iż w ostatnim czasie dostrzegam w sobie sporą ilość atutów, możliwości, umiejętności. Staram się być przygotowanym na tyle, na ile mogę w danym momencie to uczynić. Oczywiście mam spory „bagaż” obaw, wątpliwości i lęku. Jednak idę na takie rozmowy, podejmuję te kontakty, interakcje. Choć czasem się we mnie „gotuje”, choć czuję jak wręcz „zginam” swoje plecy. Choć nie zawsze jestem świadomy mojej intencji, to efekt bywa dla mnie zaskakujący i chyba pozytywny.
A czy nie wybrałeś tego, bo częścią tego stresu jest coś, co mogłeś zinterpretować jako “poczucie przymusu”, na które składa się napięcie, opór, wina – “muszę” oraz lęk, że jak tego nie zrobisz, to np. stracisz szansę? Nie słyszałem, by ktoś “wybrał stres”, bo nie spotkałem się jeszcze, by ktokolwiek podjął świadomy wybór, by zmagać się z tym, co czuje. Stres to najczęściej efekt napierania na już stłumione emocje – i czynimy to nieświadomie, m.in. dlatego, bo chcemy tego pozostać nieświadomymi.
Tak Piotrze, zdecydowanie nie był to świadomy wybór stresu. Nie wiem do końca dlaczego ująłem to w taki sposób. Mimo, iż obrałem taki kierunek, w którym dawno temu chciałem podążyć, to jest w tym wszystkim sporo rzeczy, które muszę uczynić. Bardzo często, podczas wykonywania moich obowiązków, widzę jakby z boku, lub tuż za mną, mojego przełożonego. Zazwyczaj spojrzenie tej osoby jest kontrolujące, surowe, badawcze. Jakby czekała aż popełnię jakiś błąd, czy uchylę się od danego działania. Wydaje mi się, iż wiele rzeczy czynię tylko po to, by uniknąć krytyki. Brakuje mi w tym wszystkim elastyczności i samodzielności. Co ciekawe, dotyczy to głównie błahych zadań, rutynowych. Znacznie lepiej radzę sobie w czymś „tłustszym”. Zadziwia mnie ja wiele niuansów potrafię wówczas dostrzec i „ogarnąć”. Choć czasem zdarza mi się o jakimś szczególe zapomnieć.
Nie znam rozwiązania problemu ale mogę doradzić to, byś zupełnie się tym nie przejmował. A jeśli to w Tobie zalega, opowiadaj o tym swojej partnerce. Po prostu spokojnie relacjonuj to. Ujawniaj cierpliwie na światło dzienne. Nie stawiaj oporu, nie walcz z nią, nie próbuj tego dementować. Spokojnie dziel się szczerością ze swoją kobietą. Natomiast “stres” wynikał z tego, że wiedziałeś, że popełniasz błąd ale nie byłeś w stanie lub nie chciałeś odpuścić. A że elementem tego, czego szukałeś, była ucieczka od stłumionych stanów, to ten stres tylko “dołożył drew do ognia”.
Nim w ogóle napisałem poprzedni komentarz do Ciebie, nim napisałeś mi co mógłbym uczynić w tej sprawie, mniej więcej tak też postąpiłem. Prawdę mówiąc to zostałem postawiony przed faktem dokonanym, bowiem moja Partnerka i koleżanka z pracy znają się. Zostały mi pokazane tak zwane „screen’y” wiadomości ode mnie, „broń XXI wieku” ;) Niczego nie dementowałem, nie starałem się niczego modyfikować. Od razu przyznałem się, i opowiedziałem o tym tak, jak to zapamiętałem. Rozmowa była spokojna, pełna zrozumienia i szczerości. W jej trakcie wyszło wiele różnic w wersjach obu stron. Zdawałem sobie sprawę, iż to poniekąd „słowo przeciwko słowu”. Jednak byłem zdumiony rozmiarem modyfikacji całej sytuacji, ze strony tamtej kobiety. Początek pracy był dla mnie bardzo stresujący. Odmawiałem sobie oglądania pornografii w pracy. Pojawiła się wspomniana kobieta, wobec której poczułem pożądanie. Mimo, iż wiedziałem, że zna moją Partnerkę, zacząłem podejmować intymny wątek. Dość odważnie. Widziałem myśli, iż tworzę sobie problem. Znałem sytuację. Lecz nie mogłem, lub nie chciałem się zatrzymać. Widziałem „znaki ostrzegawcze”, lecz mimo tego pędziłem w „przepaść”. Wiem, iż potrafię zastąpić oglądanie pornografii realnym seksem. Zabroniłem sobie tego pierwszego, wybierając to drugie. Pragnąłem ulgi, być może także adrenaliny. Czegokolwiek co by mnie w tamtym czasie ukoiło.
Sprawdzaj różne reakcje. Odrzucaj te, które nie przynoszą poprawy, wybieraj te, które przynoszą.
To ciągłe poszukiwanie „złotego środka”. Często stawiam siebie w sytuacji, w której zauważam, iż żaden sposób nie działa. Czuję wiele negatywności, gdy opieram się na groźbach jakiejś kary wobec podpieczonych. Zauważam, iż dopiero to w jakiś sposób działa, lecz nie wobec wszystkich. Mam też świadomość tego, iż mogą się zacząć bać i nie mieć ochoty by ze mną rozmawiać, gdy będzie taka potrzeba. Czasem w jakimś wymiarze folguję, lecz wówczas widzę w myślach, iż mogą to wykorzystywać, uznać mnie za „miękkiego”. Czasem odpuszczam pewne kwestie z powodu zmęczenia fizycznego. Pod koniec dyżuru staję się jakby „duchem”.
Tu wyczuwam problem z niedocenianiem się. A to co przedstawiasz to nie zmiana perspektywy, tylko usprawiedliwienia dla wstydu, winy, lęku, oporu – niechęci, by żyć godnie. “To działa tylko na chwilę” nie jest prawdziwym twierdzeniem, bo nic nie działa. Zmiana to zmiana. Gdy coś zmienisz, zostało zmienione. Basta. A skoro zmiana “wraca”, to nie nastąpiła. Ew. przez moment tylko trzymałeś się innej myśli.
Przypatrzyłem się swojej intencji, i tego jak dużo zmieniam w swoim działaniu, względem niej. Wcale nie lubię tej pracy, nie idę do niej chętnie, nie wypełniam moich obowiązków spokojnie i radośnie. Niemal w każdym punkcie oddalam się w działaniu dość mocno i wyraźnie. Trzymam się tej intencji, która jest myślą, tworzoną świadomie przeze mnie. W drodze do pracy potrafię poczuć się bardziej komfortowo. Później niemal natychmiast oddalam się od tego. Co mogę uczynić by to zmienić?
Właśnie. Ale nie tylko to – to także lęk odczuwany PRZED tym, nim nawet doszło do problemów. Np. zwiększenia swoich wymagań wobec pracodawcy jak wyższa pensja.
Często zauważam w myślach wręcz całe sceny, w których dzieje się w pracy to, czego najbardziej pragnę uniknąć. Na długo przed przekroczeniem progu tego miejsca. W ostatnim czasie nastąpiła spora podwyżka płacy, związana z ogólnymi ustaleniami w tym względzie, w skali państwa. W tej placówce dyrektor niestety nie ma na to wpływu, bowiem to nie on o tym decyduje. To trochę bardziej złożona sytuacja. Wiedziałem o niej i zgodziłem się na nią. Staram się na to nie narzekać. Lecz czasem to tylko staranie się.
A czego lęk dotyczy? Czym są te porażki? Skoro porażki to “zatem wstyd i poczucie winy”, to widzimy, że problemu nie ma w świecie. Dlatego też zmiana perspektywy nie przynosi poprawy. Bo problem jest wewnętrzny. To co robisz cały czas ma na celu tylko unikanie tych emocji, które i tak już w sobie nosisz. A skoro tak, to i każde działanie, które podejmiesz bardzo szybko okazuje się nieefektywne.
Także zauważam, iż unikam wielu działań, które mogą mnie doprowadzić do tego, czego czuć nie chcę. Od kiedy pamiętam, widziałem siebie jako kogoś niewystarczającego, przynoszącego innym wstyd i troski. Spotykałem wielu ludzi, którzy mnie w tym przekonaniu utwierdzali. Bardzo często odczuwałem wówczas gniew, nie zgadzałem się z tymi opiniami, choć jednocześnie wierzyłem im. Co ciekawe, spotykałem w swoim życiu niemało ludzi, którzy byli zachwyceni moją osobą, umiejętnościami, sposobem bycia. Te osoby było mi trudniej zrozumieć.
Tak ale to tylko “LEPSZA” jakość, a nie “DOBRA”. I lepsza nie w kwestii życiowych – realnych zmian zewnętrznych. A lepsza wobec kwestii doświadczania – zaś to, co doświadczasz nie wynika ze świata. I nic w świecie ich też nie może zmienić.
Rozumiem to co napisałeś Piotrze jako kolejne próby poprawienia jakości tego, co odczuwam. Przecież pożądanie i gniew są lepsze względem wstydu i poczucia winy, także wobec lęku. Jednak taki wybór nie zmienia mnie na lepsze, a tym samym mojej zewnętrznej sytuacji.
Apatyczność może mieć wiele przyczyn. Lęk i opór to chyba najczęstsze. Gniew może wynikać z niezgody. Ale na co? Gniewu można używać nieefektywnie i pomocnie. Na co jesteś zdenerwowany? Nie jest Ci łatwo. Ale z jakich powodów? Możesz zdenerwować się, że np. dałeś sobie wmówić tak wiele kłamstw na temat rzeczywistości. I zacząć je poprawiać. Ale jeśli gniewasz się, bo w ten sposób unikasz lęku, to trzeba zająć się lękiem. A nie próbować go obejść gniewem.
Denerwuję się na moje poczucie zmęczenia, na duży „obszar” bezczynności w mojej pracy, która czasem polega na tym, by w tamtym miejscu zwyczajnie być. Mam w jej ramach sporo czasu, który mógłbym wykorzystać na rozwój, naukę, moje pasje. Jednak trudno mi się skoncentrować. Zauważam, iż gdy często podejmowałem coś swojego, wówczas pojawiał się intensywniejszy ruch. Ktoś ciągle czegoś chciał. Mam już trochę lat, staram się być życzliwy, spokojny, „kontaktowy”. Wkurza mnie „cwaniakowanie” znacznie młodszych ode mnie, brak respektu, szacunku, współpracy. Nie jestem negatywny wobec innych, tak przynajmniej to postrzegam. Jednak uzyskuję często zupełnie inną odpowiedź z zewnątrz. Przez moją pozytywną postawę, czuję się często jak „frajer”. Obserwuję kolegów i koleżanki z pracy. Zauważam dwojaką drogę. Jedni jak najwięcej ignorują, drudzy wręcz „siadają” na kimś, kto nie chce się podporządkować. Natomiast ja staram się poszukiwać czegoś, między tymi skrajnościami. Nie wiem czy do końca mi się to udaje. Są osoby, które twierdzą, iż tak. Denerwuję się na to, iż postrzegam siebie jako kogoś słabego, niewystarczającego, z drugiej strony uważam, iż nie jestem taki. Zdecydowanie też gniew „ratuje” mnie przed lękiem, który upatruję jako oznakę słabości. Nie lubię czuć się miernym, słabym, nie mającym na cokolwiek wpływu. Jednocześnie nie chcę być despotą, nieprzyjemnym gościem, którego należy się bać, wobec którego trzeba mieć respekt. Jestem dość postawnym mężczyzną, co dodatkowo wprowadza mnie w zakłopotanie. To sytuacja podobna do tej, w której słoń obawia się małej myszy.
Dokładnie. A dlaczego sobie działania odmawiasz? Czego się naprawdę boisz? O co chodzi w tych historiach stojących za wstydem i winą? Gdyby do nich doszło – co najgorszego może się wtedy wydarzyć? Sam lęk trzeba zacząć przyznawać, dopuszczać i uwalniać jego energię.
Od kiedy pamiętam, obrywałem za moje błędy i porażki. Nie mogłem ich popełniać. Nie rozumiałem tego, później gniewałem się na to i przejawiałem agresję, dumę. Mam dużo żalu wobec osób, które takie wobec mnie były. Mam ogrom żalu wobec siebie. Jednocześnie wstydzę się za siebie, obwiniam siebie, bowiem może mieli rację. Z drugiej strony, zupełnie się z tą wizją nie zgadzam, bowiem otrzymuję także skrajnie odmienne opinie. Czasem ludzie mnie wręcz „liżą”, tak pozytywnie mnie odbierają. Odczuwam coś w rodzaju zagubienia, względem tego jaki jestem faktycznie, jaka jest moja „tożsamość”. Odmawiam sobie działania z wielu powodów. Chcę uniknąć porażki, zatem emocji, jakie są z nią związane. Nie chcę czyjejś krytyki, gniewu, przemocy fizycznej, zatem lęku. Chcę uniknąć przykrych konsekwencji z powodu mojej reakcji, a więc gniewu. Zazwyczaj otrzymuję dość niewybredną krytykę, i już w myślach widzę, jak „kasuję” czyjąś twarz moją pięścią. Co najgorszego może się wydarzyć? Ta wiara, iż wszyscy mieli co do mnie rację, że zawiodłem, potwierdziłem te wszystkie oceny. To, iż pozostaję z tym wszystkim sam, bez niczego. Boję się końca, a szczególnie tego, iż sam do niego doprowadzam. Może nie koniec sam w sobie jest taki straszny, a bardziej wizja tego, iż nim nastąpi, będę musiał przejść nagi i upokorzony, przez cały rynek jakiegoś miasta. Poprzez tłum gawiedzi, potwierdzającej wszystko to, czego się na swój temat wstydzę.
Nigdy nic się nie dzieje. :) Chodzi o to jakie znaczenie my temu nadajemy. Dla jednego np. odmówienie przez dziewczynę randki to tragedia, którą będzie przeżywał przez najbliższe miesiące, może nawet lata. Dla innego “nie ta, to inna” – chwilowa niedogodność.
Nadaję wielu kwestiom zbyt duże znaczenie. Zbyt wiele „tragedii” jest w mojej codzienności. Niemal wszystko uznaję za potwierdzenie tego, kim jestem. Jednocześnie nie zgadzając się na taką ocenę. Utkwiłem pomiędzy skrajnymi ocenami siebie i tego co czynię.
I wtedy stawiasz temu opór, wycofujesz się. A wraz z tym zmieniasz swoje działania, swoje dążenia. Od tego uzależniasz życie w pewnej jego części/wymiarze. I dopóki się z tym nie zmierzysz, będziesz cały czas czynił ten “odwrót”. Trzeba zaryzykować i cokolwiek to będzie – zaakceptować to, pozwolić temu być dokładnie takim jakim jest.
Jakiś czas temu miałem dyżur na drugim piętrze, ze starszymi podopiecznymi. Była to nocna zmiana, związana z zachowaniem ciszy nocnej, co nie zawsze jest łatwe. Bardzo męczyłem się ze sobą, nim wyruszyłem do pracy. W drodze do niej, poczułem większą ulgę. Wydaje mi się, iż bardziej przyzwoliłem na to, co czułem. Miałem bardzo gorącą twarz, skóra na niej wręcz mnie piekła. Pojawiały się myśli, czy ktoś to zauważa? Moje działania były odważniejsze, unikałem mniejszej ilości ruchów. Czułem większą swobodę, lecz nie czułem się zbyt dobrze. Odliczałem w myślach czas do snu. W takich sytuacjach potrafię utkwić między byciem stanowczym, a bardziej ugodowym. Nie wiem wówczas jakiego wyboru mam dokonać. Jakby każdy z nich, był czymś negatywnym. Może też staram się stworzyć zbyt idealną sytuację, wierząc iż komuś innemu to by się jednak udało. Tylko nie mnie.
“Odczuwam jak opieram się”. Opór to nasze nastawienie, nasza postawa. To nasza decyzja. Decyzji nie czujemy. Tylko je podejmujemy lub nie. To co zapewne odczuwasz to rosnące napięcie ale nie zdajesz sobie sprawy, że się opierasz. I tu warto rozważyć – gdybyś zupełnie poddał się temu – co wtedy sądzisz, że się wydarzy?
Nie wiem czy kiedykolwiek czułem realną ulgę. Być może tak, lecz nie byłem tego świadomy. Często boję się tego, co może się wydarzyć, gdybym zupełnie coś poddał. To trochę jak bardzo odważna zmiana miejsca zamieszkania, wejście na „głęboką wodę”. Obawiam się także czy nie zauważą czegoś inni, czy moje ciało nie będzie dziwnie reagować na to, co postanowiłem uwolnić z siebie.
Kochająca ekspresja. Nie pozwalasz sobie na ekspresję tego, czymkolwiek to jest – jakimś życzeniem, bólem, żalem, żądaniem, niezadowoleniem, prośbą, błaganiem. A nie pozwalasz sobie na to, bo to potępiasz. Zamknięte jest więc serce i zaciśnięte gardło. Pomaga mówienie, najlepiej ku zaufanej osobie. A to wymaga otworzenia innych centrów. Czy raczej – one samoistnie będą się otwierać, gdy dokonamy tych wyborów i podejmiemy działanie. W 12 krokach to się nazywa powierzaniem. Jest to niesamowicie uzdrawiające i cholernie niekomfortowe. :D
Zauważam, iż takie rozmowy dają poczucie większej ulgi. Zmniejsza się napięcie, jest jakby lżej. Gdy jestem sam, przed lustrem. Najczęściej chcą się pojawić łzy, odczuwam napięcie, lecz także nieodpartą chęć płakania. Czasem bardzo silną, wręcz „eksplozywną”. Nie pozwalam sobie na to, bowiem obawiam się, iż ktoś mógłby to widzieć, usłyszeć, ocenić, skarcić.
Nie musisz reagować w ogóle. Ani nie ma “tych sytuacji”, bo to “tych” to coś, co istnieje tylko w Twoim umyśle. Czy mówiąc językiem powszechnie używanym – “to jest tylko w Twojej głowie”. Przyglądaj się względem czego się wycofujesz, czego nie dopuszczasz, co też projektujesz na sytuacje. Czego nie chcesz powiedzieć? Czego się boisz?
Staram się być szczery, próbuję stosować język dyplomacji. Prawda o mnie jest „brzydka i brudna”. Obawiam się reakcji innych, ocen, osądów, opuszczenia. Choć czasem sam mam ochotę uciec w jakąś dal. Wiele osób próbuje mnie „nawrócić” na coś, co już doświadczyłem, co sobie kiedyś zafundowałem. Dziwię się, iż ktoś ma ochotę w coś takiego brnąć. Boję się, iż sobie nie poradzę w jakiejś trudniejszej sytuacji. Bardzo utkwiła we mnie wizja wylądowania „pod mostem”. Przez sporą część życia, brnąłem ku tej sytuacji. Od jakiegoś czasu jest inaczej. Jednak zastanawiam się czy nie ma w tym także ucieczki, od zrealizowania tej wizji. Często nie mam pewności czy uda mi się od niej uciec, czy zdążę, czy mam jeszcze wystarczająco dużo siły i czasu. Czasem wizja końca daje mi coś w rodzaju ulgi. Lubię niczego nie musieć. Być może nie boję się tej sytuacji tak bardzo, jak tego, iż inni mnie za nią srogo ocenią.
Uświadomić sobie czym to jest, przestać się temu opierać, przestać to demonizować, zacząć to w pełni akceptować i dokonać aktów odwagi – np. przyznać to, powiedzieć to, powiedzieć o tym, (z)mierzyć się z tym bez osądów, w pełni się temu poddać.
Boję się przyznać do swoich słabości. Choćby do tej, iż jestem „niewolnikiem seksu”, a jednocześnie chcę być postrzegany przez kobiety niczym Peter North, czyli „Król Ejakulacji” ;) Jednocześnie boję się, iż przyznając się do tego, w czym „kuleję”, zacznę siebie potępiać i nie zgadzać się na to.
I jakie są to rzeczy? Czym się dręczysz i dlaczego?
Wierzę, iż jestem do niczego. Wierzę, iż to czego się tknę, to „spartolę”. Uważam, iż jestem niewystarczający, jednocześnie wierząc, iż stać mnie na więcej. Czasem sam zauważam swój potencjał, to jak wiele rzeczy przychodzi mi dość łatwo. Od kiedy pracuję, zauważam jak poprawiła mi się pamięć. Nie umiem tego wyjaśnić, lecz mam w myślach cały plan mojego dnia pracy. Czasem coś mi się „zatrze” w pamięci, jednak jest o wiele lepiej, niż wcześniej. Po długiej przerwie sięgnąłem po gitarę. Szybko opanowuję kolejne „kawałki”. Chętniej uczę się solówek, których zawsze unikałem, oceniając siebie jako zbyt „cienkiego”, by coś w tej kwestii zdziałać. Pokusiłem się nawet o nagranie moich umiejętności i opublikowanie ich w Internecie. Opinie były pozytywne, było ich też dość dużo. Zauważam także, iż lubię „dociągnąć” drobne sprawy do końca. Zadbać o nie. Być może dlatego, iż bardzo chcę się wyróżnić w sposób pozytywny. Być może jest w to wliczona ucieczka przed krytyką, pragnienie pochwały, dostrzeżenia, docenienia. Wobec kobiet czuje się nieatrakcyjny. Często zazdroszczę innym mężczyzną pewnych cech, których nie dostrzegam w sobie. Z drugiej strony zauważam zainteresowanie kobiet moją osobą. Potrafię uznać, iż nikt nie uczyni im tak dobrze, jak ja. Rozpiera mnie duma, mam paradoksalnie wysokie mniemanie o sobie. Jednak wydaje mi się ono dość fałszywe. Wydaje mi się, iż kiedyś podjąłem moje jedno, wielkie zaniechanie, by udowodnić moim rodzicom, iż mieli rację. Teraz jakby mierzę się z moją wiarą na swój temat, a jednocześnie chcę zdążyć przed końcem. Jakbym chciał od pewnego momentu uczynić na innych odmienne wrażenie. Zaprzeczyć temu, co o mnie sądzili. Punktem zwrotnym był tutaj mój rozwód i otworzenie się na inne kobiety. Zetknąłem się z różnymi wizjami na życie, różnymi ich realizacjami. Zacząłem też spełniać swoje seksualne fantazje. Czasem do dzisiaj nie wierzę, iż to miało miejsce. Przez doświadczenie tego, uzyskałem swoisty „wiatr w żaglach”. Zauważyłem, iż wszystko jest jeszcze możliwie i mogę ciągle zrealizować to, czego sobie odmawiałem.
Piotrze. W sytuacji, o jakiej Tobie wspomniałem, poprosiłem tą kobietę o zaprzestanie tworzenia „opowieści dziwnej treści”. Jednocześnie przyznając się do błędu i przepraszając za niego. Efektem tego były kolejne niestworzone historie. W rezultacie moja Partnerka w niewybredny sposób dała jej do zrozumienia, by przestała. Bowiem zaczęła modyfikować także jej słowa, oraz zachowania. Nie wiem jak mógłbym jej zadośćuczynić. Nie pytałem o to, bowiem postanowiła się nie odzywać, jednocześnie unikać mnie, oraz mojej Partnerki. Ja nie obraziłem się, nie udaję, iż jej nie znam. Witam się w pracy, choć nie otrzymuję odpowiedzi zwrotnej. Rozmawiam w miarę swobodnie o kwestiach zawodowych, nie unikam jej. Wiem jednak, iż nie będzie już takich rozmów, jak wcześniej. Bowiem obawiam się, iż każde moje słowo, zostanie „przekręcone”. Pamiętam, iż planowałem tylko pisać do niej. W pewnym momencie miało się to zakończyć. Jednak trwało i eskalowało. Nie wiem czy nie chciałbym czegoś więcej. Zauważam, iż częściej zamieniam oglądanie pornografii, na realny seks. Pojawiają się chęci na uczestnictwo w jakichś „zbiorówkach”, na „próbowanie” różnych partnerek. Najdziwniejsze jest to, iż dość łatwo przychodzi mi umówienie się na takie sytuacje. Choć rzadko do nich dochodzi. Może potrzebuję jedynie tej adrenaliny, która towarzyszy całemu procesowi tuż przed? Nie staram się nikogo wykorzystywać, choć mam wątpliwości czy nie wykorzystuję samego siebie. Przejawiam szacunek i czułość wobec kobiet, choć mam ochotę na ostry i wyuzdany seks. Potępiam się za to, jednocześnie czując dumę, swoistą wyższość. Nie czuję się z tym dobrze. Jakbym był „rozdarty” w bardzo wielu, odmiennych kierunkach. Mając jednocześnie więcej, niż potrzebuję. Na co na dodatek nie zasługuję, według siebie. Ciągle jestem pomiędzy jakimiś skrajnościami. Ciągle każda z nich jest mi do czegoś potrzebna. Można prościej, lepiej. Zauważam, iż często prowadzę zbyt zawiłe, skomplikowane życie. Widzę je jako „przeładowany” pokój, w większości „formą”, która nie jest mi do niczego potrzebna. W ostatnim czasie uczyniłem bardzo wiele na zewnątrz. Tak jak w moim poprzednim małżeństwie. Czy buduję kolejny „zamek”, tylko po to, by go zburzyć? Być może ciągle wierzę, iż jestem do niczego. Być może ciągle pragnę to potwierdzić.
Hej Piotrze :)
Hej Rafale!
Przede wszystkim dziękuje za odpowiedź. Moja obecna intencja jest tą samą, którą wyraziłem pisząc do Ciebie mój poprzedni komentarz.
Hmm, Twój komentarz jest niezwykle długi. Na część odpowiem ale dokładna analiza zajęłaby mi za dużo czasu.
Zapraszam do współpracy!
Dodam, że niektóre odpowiedzi mogą wydawać się “zimne”.
To dlatego, bo spieszyłem się z odpowiedzią. Chcę ukazać stronę techniczną, nazwać sprawy po imieniu, choć w większości bardzo pobieżnie.
Mój kontakt z ludźmi, od czasu dzieciństwa, jest często związany z bólem fizycznym. Oczywiście nie każdy człowiek, jakiego napotkałem w swoim życiu, zadał mi go. Jednak “na wszelki wypadek” nastawiam się tak do innych, choć nie zawsze.
Nastawienie w wielkim stopniu determinuje nasze doświadczenia.
Nastawiasz się jakby miało Cię spotkać coś złego. Więc prawdopodobieństwo kolosalnie wzrasta, że tak będzie.
A to tylko jeden aspekt tego.
Dwa – widzisz, że nie wybierasz pozytywności. Tylko się tak wydaje – “na wszelki wypadek” ciągle wypatrujesz bólu, ataku, możliwości zranienia Ciebie.
A przez to odrzucasz wszystkie inne opcje, możliwości. Nie dostrzegasz całego dobra, spokoju, radości, ani bezpieczeństwa.
Ponadto nie mówisz jakie masz tak naprawdę nastawienie. Mówisz “nastawiam się TAK” ale jak konkretnie? W jakich okolicznościach?
I czy przynosi to bezpieczeństwo, czy raczej utrzymuje Cię w takim stanie jakbyś już został zraniony i cierpiał?
Czy takie nastawienie, jakimkolwiek by nie było, naprawdę pomaga/chroni?
Dużo zależy od tego w jaki sposób ktoś się wobec mnie zachowuje. Mam tutaj bardzo niski “próg” tolerancji, często wystarczy mniej wybrednie podana uwaga, krytyka, tudzież sarkazm. Mam w sobie bardzo wiele gniewu.
Zgadza się.
Co oznacza, że to my dajemy innym pretekst, a jeśli rezonujemy taką wewnętrzną energią, w innych ona też rezonuje – czyli z ludźmi, którzy mają dużo gniewu, są skorzy do ulegania swoim słabością, zaczepkom, itd.
Pod tym jest bardzo dużo winy, wstydu, żalu, niezgody, “praw”, oczekiwań, wymagań, etc.
To wszystko składa się właśnie na chorobę uzależnienia.
Gdy obrywałem, często tym sytuacjom towarzyszył lęk, wstyd za to, iż nie poradziłem sobie w danej sytuacji bardziej bezwzględnie.
Co pokazuje, że możesz nieświadomie dążyć do sytuacji konfliktowych, bo w końcu chcesz sobie “poradzić”.
Tylko że sobie nie radzisz. Dlaczego nie?
A nawet jakbyś sobie “poradził”, to być może wcale nie byłoby lepiej, tylko jeszcze gorzej.
Zauważ – nie wybierałeś troski o siebie. Tylko dowalałeś sobie, że sobie nie poradziłeś.
I co to znaczy “poradzić sobie bezwzględnie”?
Czy to na pewno słuszny kierunek?
Zauważ, że mówisz o przeszłości. A kiedy ostatnio “oberwałeś” od kogoś?
Ile razy od tamtych czasów “oberwałeś” od siebie?
To wszystko “przykrywał” gniew, którym z czasem kierowałem się, by wziąć rewanż. Czasem były to agresywne zachowania wobec innych, nierzadko wobec siebie.
Przed też są negatywne.
Natomiast widzisz – dużo tych negatywności.
Nie tylko taki jesteś wobec innych ale też siebie. To się mnoży.
Rozwiązań nie ma, tylko pomnażają się problemy.
Dlatego pytałem – czy tu na pewno potrzebna jest “bezwzględność”? I czy to co zamierzałeś na pewno stanowi rozwiązanie?
Ta wrażliwość na krytykę ma także swoje źródło w obawie przed porażką, zatem ponownie przed wstydem i poczuciem winy. W tym wszystkim zauważam, iż gdy dopuszczam do siebie jakąś osobę i przejawiam wobec niej to, co we mnie pozytywne, uważam siebie za kogoś naiwnego, za wręcz „frajera”.
To solidna porcja opisów niskiej świadomości.
Tym warto się zająć na poważnie.
Bo to nie jest kwestia emocji, tylko generalnie tego jakim człowiekiem jesteśmy. Tu mamy opis człowieka, który bardzo chętnie wpędza się w kłopoty i potępia się za to, co pozytywne. No i też ogólnie się potępia na każdym kroku.
Co więcej Piotrze, już niedługo rozpoczynam pracę w roli Nauczyciela Informatyki :) Zauważyłem, iż w ostatnim czasie dostrzegam w sobie sporą ilość atutów, możliwości, umiejętności. Staram się być przygotowanym na tyle, na ile mogę w danym momencie to uczynić. Oczywiście mam spory „bagaż” obaw, wątpliwości i lęku. Jednak idę na takie rozmowy, podejmuję te kontakty, interakcje. Choć czasem się we mnie „gotuje”, choć czuję jak wręcz „zginam” swoje plecy. Choć nie zawsze jestem świadomy mojej intencji, to efekt bywa dla mnie zaskakujący i chyba pozytywny.
To zbyt ogólne, bym cokolwiek mógł odpowiedzieć.
Tak Piotrze, zdecydowanie nie był to świadomy wybór stresu.
Nigdy nie jest.
Stres właśnie nazywa się stresem, bo cały czas ludzie nie są świadomi tego, co robią w sobie.
Nie wiem do końca dlaczego ująłem to w taki sposób. Mimo, iż obrałem taki kierunek, w którym dawno temu chciałem podążyć, to jest w tym wszystkim sporo rzeczy, które muszę uczynić. Bardzo często, podczas wykonywania moich obowiązków, widzę jakby z boku, lub tuż za mną, mojego przełożonego. Zazwyczaj spojrzenie tej osoby jest kontrolujące, surowe, badawcze. Jakby czekała aż popełnię jakiś błąd, czy uchylę się od danego działania.
Tak mówi wstyd i wina.
To, że widzisz coś w dany sposób NIE oznacza, że to takim jest.
To nie spojrzenie danej osoby JEST takim jak je widzisz. Nie wiesz jakie ono jest. Ale z góry zakładasz, że takie jak myśli o nim. A myśli racjonalizują emocje.
Wiemy zaś, że Twoje nastawienie jest wobec wielu spraw negatywne. Więc i to co czujesz. Czyli też racjonalizacje będą ciągle negatywne.
Wydaje mi się, iż wiele rzeczy czynię tylko po to, by uniknąć krytyki.
Oczywiście. Jak większość ludzkości.
A tak naprawdę nie chcesz uniknąć krytyki, tylko właśnie wstydu i winy.
A przez to nigdy nie dajesz sobie szansy, by się z nimi świadomie zmierzyć i odpuszczać.
Więc ciągle się skazujesz na takie życie jak na polu minowym. We wszystkim i wszystkich widzisz swoich wrogów i by sobie to potwierdzić, nawet prowokujesz ludzi do takich zachowań.
Być może nawet kolekcjonujesz urazy i wrogów, afronty, itd.
Brakuje mi w tym wszystkim elastyczności i samodzielności. Co ciekawe, dotyczy to głównie błahych zadań, rutynowych. Znacznie lepiej radzę sobie w czymś „tłustszym”. Zadziwia mnie ja wiele niuansów potrafię wówczas dostrzec i „ogarnąć”. Choć czasem zdarza mi się o jakimś szczególe zapomnieć.
Bo nie ma znaczenia świat zewnętrzny, tylko nasza gotowość, nasza postawa, to co w sobie nosimy.
Możemy równie boleśnie wyłożyć się na sprawie nieważnej jak i ważnej.
Albo z drugiej strony właśnie bardzo obciążamy się stresem zajmując się czymś ważnym, a potem “dobija” nas błahostka.
To ciągłe poszukiwanie „złotego środka”.
Takim środkiem dla uzależnionego staje się zawsze ucieczka w nieświadomość, własna racja, samowola, to co chcemy zrobić na podstawie uczuć.
Nie rozsądek, nie pokora, nie mądrość i sugestie tych, którzy te problemy mieli i je rozwiązali.
Nie ma złotego środka. Ale właśnie to “ciągłe poszukiwanie” gwarantuje, że jesteśmy w “podróży”, która nigdy się nie skończy, bo nigdy tego nie znajdziemy.
Ale zawsze możemy się tym usprawiedliwić. Że “jeszcze nie znaleźliśmy”.
Często stawiam siebie w sytuacji, w której zauważam, iż żaden sposób nie działa. Czuję wiele negatywności, gdy opieram się na groźbach jakiejś kary wobec podpieczonych. Zauważam, iż dopiero to w jakiś sposób działa, lecz nie wobec wszystkich. Mam też świadomość tego, iż mogą się zacząć bać i nie mieć ochoty by ze mną rozmawiać, gdy będzie taka potrzeba. Czasem w jakimś wymiarze folguję, lecz wówczas widzę w myślach, iż mogą to wykorzystywać, uznać mnie za „miękkiego”. Czasem odpuszczam pewne kwestie z powodu zmęczenia fizycznego. Pod koniec dyżuru staję się jakby „duchem”.
Mogę tylko zasugerować współpracę, byśmy wspólnie zaczęli się przyglądać konkretom.
Jest nad czym pracować. :)
Co jest dobrą wiadomością, bo bardzo dużo jest już widoczne i dość jasne.
Przypatrzyłem się swojej intencji, i tego jak dużo zmieniam w swoim działaniu, względem niej. Wcale nie lubię tej pracy, nie idę do niej chętnie, nie wypełniam moich obowiązków spokojnie i radośnie. Niemal w każdym punkcie oddalam się w działaniu dość mocno i wyraźnie. Trzymam się tej intencji, która jest myślą, tworzoną świadomie przeze mnie. W drodze do pracy potrafię poczuć się bardziej komfortowo. Później niemal natychmiast oddalam się od tego. Co mogę uczynić by to zmienić?
Rozwijać się w świadomości.
Przede wszystkim na razie prawie wszystko opierasz o myśli i emocje. Nawet mówisz “czuję SIĘ” w sensie “SIEBIE”. Uważasz, że JESTEŚ np. spokojny, gdy “czujesz ‘się’ komfortowo”.
Tu nie ma jednej rady. Tu jest potrzebna decyzja o fundamentalnej drodze życiowej.
Często zauważam w myślach wręcz całe sceny, w których dzieje się w pracy to, czego najbardziej pragnę uniknąć.
Bo ciągle uciekasz od emocji, a umysł cały czas racjonalizuje je i projektuje.
A że ciągle się tych obrazów trzymasz, prawdopodobieństwo, że do nich doprowadzisz, rośnie.
Nie unikamy przykrych sytuacji utrzymując lęki, winę, wstyd i negatywne myśli, którym się opieramy i próbujemy je kontrolować i zmienić.
Tylko żyjemy spokojnie, rozsądnie, odpowiednio do tego, co CHCEMY osiągnąć.
No i widzimy też fundament uzależnienia – ciągłe wpatrzenie w myśli. Nie koncentracja na życiu, na realnym świecie, tylko na myślach.
A w myślach właśnie całe sceny, całe historie, całe opowieści. Bez końca.
I zapewne 99% negatywne. A ten 1% nawet nie jest pozytywny, tylko oparty o pragnienia, fantazje, pożądanie.
A ile jest tam spokojnych myśli – że np. “wszystko jest ok”?
Na długo przed przekroczeniem progu tego miejsca. W ostatnim czasie nastąpiła spora podwyżka płacy, związana z ogólnymi ustaleniami w tym względzie, w skali państwa. W tej placówce dyrektor niestety nie ma na to wpływu, bowiem to nie on o tym decyduje. To trochę bardziej złożona sytuacja. Wiedziałem o niej i zgodziłem się na nią. Staram się na to nie narzekać. Lecz czasem to tylko staranie się.
Bo próbujesz być inny, niż jesteś.
Nie można STAĆ SIĘ innym – np. bardziej troskliwym – dopóki w pełni nie zaakceptujemy tego jacy obecnie JESTEŚMY.
Bo jeśli tego nie akceptujemy, to znaczy, że się potępiamy, odrzucamy, etc. Nie możemy więc liczyć na zmianę pozytywną.
Jeśli podgrzewamy kotleta, to nie możemy liczyć, że stanie się chłodny.
A czego lęk dotyczy? Czym są te porażki? Skoro porażki to “zatem wstyd i poczucie winy”, to widzimy, że problemu nie ma w świecie. Dlatego też zmiana perspektywy nie przynosi poprawy. Bo problem jest wewnętrzny. To co robisz cały czas ma na celu tylko unikanie tych emocji, które i tak już w sobie nosisz. A skoro tak, to i każde działanie, które podejmiesz bardzo szybko okazuje się nieefektywne.
Także zauważam, iż unikam wielu działań, które mogą mnie doprowadzić do tego, czego czuć nie chcę.
Jak mówiłem – uzależniony nie zajmuje się realnym życiem, tylko kieruje się uczuciami.
Od kiedy pamiętam, widziałem siebie jako kogoś niewystarczającego, przynoszącego innym wstyd i troski. Spotykałem wielu ludzi, którzy mnie w tym przekonaniu utwierdzali. Bardzo często odczuwałem wówczas gniew, nie zgadzałem się z tymi opiniami, choć jednocześnie wierzyłem im. Co ciekawe, spotykałem w swoim życiu niemało ludzi, którzy byli zachwyceni moją osobą, umiejętnościami, sposobem bycia. Te osoby było mi trudniej zrozumieć.
Sam się przekonałeś.
Do tego dążyłeś.
Tak zazwyczaj wygląda – z jednej strony robimy wszystko, by nie czuć, a że nie można tego uniknąć, szukamy sobie ludzi, którzy “utwierdzają nas” w naszych racjonalizacjach i projekcjach.
Więc dalej żyjemy w oparciu o emocje ale coraz bardziej “utwierdzeni”.
Tak ale to tylko “LEPSZA” jakość, a nie “DOBRA”. I lepsza nie w kwestii życiowych – realnych zmian zewnętrznych. A lepsza wobec kwestii doświadczania – zaś to, co doświadczasz nie wynika ze świata. I nic w świecie ich też nie może zmienić.
Rozumiem to co napisałeś Piotrze jako kolejne próby poprawienia jakości tego, co odczuwam.
Ja mówię o jakości życia.
A nie o uczuciach.
Uczucia nie mają żadnego znaczenia.
Właśnie uzależnienie, którym kierujemy się do grobu, to ciągłe dążenie, by “poprawić jakość tego, co odczuwam”.
Przecież pożądanie i gniew są lepsze względem wstydu i poczucia winy, także wobec lęku. Jednak taki wybór nie zmienia mnie na lepsze, a tym samym mojej zewnętrznej sytuacji.
Bo świat to jedno. A uczucia to drugie.
Uczucia to nasz problem i nie mają ze światem nic wspólnego.
I właśnie zajmowanie się uczuciami gwarantuje, że nic w świecie nie ulegnie zmianie na lepsze. Bo o to m.in. chodzi.
Apatyczność może mieć wiele przyczyn. Lęk i opór to chyba najczęstsze. Gniew może wynikać z niezgody. Ale na co? Gniewu można używać nieefektywnie i pomocnie. Na co jesteś zdenerwowany? Nie jest Ci łatwo. Ale z jakich powodów? Możesz zdenerwować się, że np. dałeś sobie wmówić tak wiele kłamstw na temat rzeczywistości. I zacząć je poprawiać. Ale jeśli gniewasz się, bo w ten sposób unikasz lęku, to trzeba zająć się lękiem. A nie próbować go obejść gniewem.
Denerwuję się na moje poczucie zmęczenia, na duży „obszar” bezczynności w mojej pracy, która czasem polega na tym, by w tamtym miejscu zwyczajnie być. Mam w jej ramach sporo czasu, który mógłbym wykorzystać na rozwój, naukę, moje pasje. Jednak trudno mi się skoncentrować. Zauważam, iż gdy często podejmowałem coś swojego, wówczas pojawiał się intensywniejszy ruch. Ktoś ciągle czegoś chciał. Mam już trochę lat, staram się być życzliwy, spokojny, „kontaktowy”.
Nie można BYĆ lepszym, niż jesteśmy na siłę.
Tylko będziemy się coraz bardziej wściekać.
A tak naprawdę nie JESTEŚ taki, tylko imitujesz zachowania i słowa takiej osoby.
Ale nie jesteś z nimi integralny.
Wkurza mnie „cwaniakowanie” znacznie młodszych ode mnie, brak respektu, szacunku, współpracy. Nie jestem negatywny wobec innych, tak przynajmniej to postrzegam.
Tylko się tak nie zachowujesz.
Ale potępiasz bardzo wielu za bardzo wiele. Siebie też.
Jednak uzyskuję często zupełnie inną odpowiedź z zewnątrz. Przez moją pozytywną postawę, czuję się często jak „frajer”.
Bo to nie jest pozytywna postawa.
To tylko próby imitowania zachowań, które są dla Ciebie z zza wysokiego pułapu.
I widzimy jeszcze – widzisz się jak “frajer”, bo uważasz, że jesteś pozytywny. A reakcja jest negatywna.
Bo to nie jest pozytywność, tylko udawanie. I ludzie to podświadomie tak właśnie odbierają.
I nie ma uczuć “jak” cokolwiek. Ty sam siebie potępiasz i dorabiasz do tego usprawiedliwienia.
“Jak frajer” to myśl, nie uczucie.
Obserwuję kolegów i koleżanki z pracy. Zauważam dwojaką drogę. Jedni jak najwięcej ignorują, drudzy wręcz „siadają” na kimś, kto nie chce się podporządkować. Natomiast ja staram się poszukiwać czegoś, między tymi skrajnościami.
Nie ma czegoś takiego, bo to co obserwujesz nie dzieje się w świecie, tylko masz na ten temat jakieś myśli.
I próbujesz znaleźć i złapać się myśli, które nie byłyby skrajnymi myślami.
Ale to nie ma nic wspólnego ze światem, z sytuacją zewnętrzną.
Nie wiem czy do końca mi się to udaje. Są osoby, które twierdzą, iż tak. Denerwuję się na to, iż postrzegam siebie jako kogoś słabego, niewystarczającego, z drugiej strony uważam, iż nie jestem taki. Zdecydowanie też gniew „ratuje” mnie przed lękiem, który upatruję jako oznakę słabości. Nie lubię czuć się miernym, słabym, nie mającym na cokolwiek wpływu. Jednocześnie nie chcę być despotą, nieprzyjemnym gościem, którego należy się bać, wobec którego trzeba mieć respekt. Jestem dość postawnym mężczyzną, co dodatkowo wprowadza mnie w zakłopotanie. To sytuacja podobna do tej, w której słoń obawia się małej myszy.
Nie można czuć “się” jakkolwiek.
To wszystko potępianie samego siebie. Emocje i myśli to tylko racjonalizacje i usprawiedliwienia.
Niemniej widzimy, że “żyjąc w” myślach tak to będzie wyglądać.
Niekończące się historie, z których nic nie wynika.
Próbujemy coś, a reakcja świata zawsze jest poniżej naszych oczekiwań.
Dokładnie. A dlaczego sobie działania odmawiasz? Czego się naprawdę boisz? O co chodzi w tych historiach stojących za wstydem i winą? Gdyby do nich doszło – co najgorszego może się wtedy wydarzyć? Sam lęk trzeba zacząć przyznawać, dopuszczać i uwalniać jego energię.
Od kiedy pamiętam, obrywałem za moje błędy i porażki. Nie mogłem ich popełniać. Nie rozumiałem tego, później gniewałem się na to i przejawiałem agresję, dumę.
I nadal tak jest.
Dlatego dopóki z tym się nie uporasz, nie będziesz mógł być pozytywny. Będziesz mógł tylko zmuszać się do takich zachowań, często na bazie logicznych argumentów.
Mam dużo żalu wobec osób, które takie wobec mnie były. Mam ogrom żalu wobec siebie. Jednocześnie wstydzę się za siebie, obwiniam siebie, bowiem może mieli rację. Z drugiej strony, zupełnie się z tą wizją nie zgadzam, bowiem otrzymuję także skrajnie odmienne opinie.
Dalej widzimy miotanie się między różnymi stanami emocjonalnymi i towarzyszącymi im myślami.
I ciągle na tej bazie dobierasz takie postawy i zachowania.
Czasem ludzie mnie wręcz „liżą”, tak pozytywnie mnie odbierają. Odczuwam coś w rodzaju zagubienia,
Ponownie – mylenie rzeczywistości z uczuciami.
Nie ma uczucia “zagubienia”. Albo jesteś zagubiony, albo nie.
Ale nie jesteś, bo nie jesteś w lesie bez GPS-a czy kompasu.
Tylko wszystko opierasz o myśli, które w 5 sekund mogą zmienić się z jednej skrajności w drugą.
względem tego jaki jestem faktycznie, jaka jest moja „tożsamość”.
Tożsamość to tylko utożsamienia.
Jaki jesteś? Nie da się na to odpowiedzieć.
Można tylko wnikliwie i uczciwie obserwować siebie i korygować to.
A jeśli zamiast tego próbujesz “zrozumieć jaki faktycznie jesteś”, to tylko strategia, by to robić bez końca i nic z tego nie wyniknie.
Bo na razie nie odróżniasz się od myśli i uczuć.
Odmawiam sobie działania z wielu powodów. Chcę uniknąć porażki, zatem emocji, jakie są z nią związane. Nie chcę czyjejś krytyki, gniewu, przemocy fizycznej, zatem lęku. Chcę uniknąć przykrych konsekwencji z powodu mojej reakcji, a więc gniewu. Zazwyczaj otrzymuję dość niewybredną krytykę, i już w myślach widzę, jak „kasuję” czyjąś twarz moją pięścią. Co najgorszego może się wydarzyć? Ta wiara, iż wszyscy mieli co do mnie rację, że zawiodłem, potwierdziłem te wszystkie oceny. To, iż pozostaję z tym wszystkim sam, bez niczego. Boję się końca, a szczególnie tego, iż sam do niego doprowadzam. Może nie koniec sam w sobie jest taki straszny, a bardziej wizja tego, iż nim nastąpi, będę musiał przejść nagi i upokorzony, przez cały rynek jakiegoś miasta. Poprzez tłum gawiedzi, potwierdzającej wszystko to, czego się na swój temat wstydzę.
Czyli same emocje.
Jakim człowiekiem jesteś? M.in. takim, który wszystko opiera i buduje o emocje, a jednocześnie robi wszystko, by ich unikać. Tylko że ich uniknąć nie może, więc ciągle projektuje je na świat.
Nigdy nic się nie dzieje. :) Chodzi o to jakie znaczenie my temu nadajemy. Dla jednego np. odmówienie przez dziewczynę randki to tragedia, którą będzie przeżywał przez najbliższe miesiące, może nawet lata. Dla innego “nie ta, to inna” – chwilowa niedogodność.
Nadaję wielu kwestiom zbyt duże znaczenie. Zbyt wiele „tragedii” jest w mojej codzienności. Niemal wszystko uznaję za potwierdzenie tego, kim jestem. Jednocześnie nie zgadzając się na taką ocenę. Utkwiłem pomiędzy skrajnymi ocenami siebie i tego co czynię.
A widzisz. Czyli wcale nie jesteś “zagubiony”.
Tylko zakładasz jaki jesteś – a jest to pewnie w 99% negatywne. Bo oparte o myśli.
I próbujesz z tymi myślami dyskutować.
A jednocześnie dążysz, by to sobie potwierdzić.
I tak się właśnie miotasz.
I wtedy stawiasz temu opór, wycofujesz się. A wraz z tym zmieniasz swoje działania, swoje dążenia. Od tego uzależniasz życie w pewnej jego części/wymiarze. I dopóki się z tym nie zmierzysz, będziesz cały czas czynił ten “odwrót”. Trzeba zaryzykować i cokolwiek to będzie – zaakceptować to, pozwolić temu być dokładnie takim jakim jest.
Jakiś czas temu miałem dyżur na drugim piętrze, ze starszymi podopiecznymi. Była to nocna zmiana, związana z zachowaniem ciszy nocnej, co nie zawsze jest łatwe. Bardzo męczyłem się ze sobą, nim wyruszyłem do pracy.
Nigdy nie męczyłeś się ze sobą.
Tylko męczyłeś się z myślami i uczuciami, które uważasz za siebie. Opierałeś się i próbowałeś je zmieniać.
I próbujesz być inny, niż jesteś. Bo to jaki uważasz, że jesteś – potępiasz, a innym zachowaniom się opierasz.
W drodze do niej, poczułem większą ulgę. Wydaje mi się, iż bardziej przyzwoliłem na to, co czułem. Miałem bardzo gorącą twarz, skóra na niej wręcz mnie piekła.
Tak wygląda bardzo silne opieranie się wstydowi.
A czemu twarz?
Bo to reprezentacja nas – obraz człowieka zazwyczaj utożsamiamy z twarzą.
A że obraz siebie jest w głównej mierze w Twoich oczach potępieńczy, no to jest wstyd, któremu ciągle się opierasz i próbujesz go nie czuć.
I próbujesz ten obraz siebie odepchnąć, zmienić, udowodnić, że jest inny.
Więc twarz piecze.
Pojawiały się myśli, czy ktoś to zauważa? Moje działania były odważniejsze, unikałem mniejszej ilości ruchów. Czułem większą swobodę,
Swoboda to nie jest uczucie.
Ale właśnie dla Ciebie swoboda to mniej uczuć.
Bo gdy są jakieś uczucia, to odbierasz sobie wolność i ciągle próbujesz z nimi walczyć, bo uważasz się za nie.
Więc jak np. czujesz lęk, to uważasz, że musisz coś zrobić, by się ochronić przed czymś, na co projektujesz lęk.
Bo uważasz, że to właśnie lęk “przed” czymś. W sensie – chroniący przed tym.
I tak bez końca.
lecz nie czułem się zbyt dobrze.
Oczywiście. Bo nie jesteś emocjami ale się z nimi utożsamiasz.
Jednocześnie emocje potępiasz i się im opierasz.
W konsekwencji doświadczenia są nieprzyjemne.
Odliczałem w myślach czas do snu.
Więc ciągłe zapatrzenie w myśli i próby “przeżycia” wszystkiego w umyśle.
W takich sytuacjach potrafię utkwić między byciem stanowczym, a bardziej ugodowym.
To informacja o zupełnym braku decyzyjności. Bo uważasz siebie za myśli, a myśli to totalny bełkot.
Raz takie, raz takie.
Jedne to projekcje i racjonalizacji wstydu, a inne – dumy.
Nie wiem wówczas jakiego wyboru mam dokonać.
Bo tego nie można wiedzieć.
Można wybrać to, co chcesz osiągnąć i dobrać do niego odpowiednie działania.
A że Ty chcesz unikać emocji, za które się uważasz i które i tak czujesz, no to jedyne co pozostaje to tkwić w miejscu i liczyć, że żadna z tych emocji nie urośnie.
Jakby każdy z nich, był czymś negatywnym.
Bo to ciągły lęk, wstyd i poczucie winy projektowane na wszystko.
Może też staram się stworzyć zbyt idealną sytuację, wierząc iż komuś innemu to by się jednak udało. Tylko nie mnie.
Nic nie starasz się stworzyć, tylko non stop wpatrzony jesteś w myśli i ciągle żywisz nadzieje, że myśli się wreszcie zmienią na jakieś pozytywne.
Co nigdy nie następuje.
“Odczuwam jak opieram się”. Opór to nasze nastawienie, nasza postawa. To nasza decyzja. Decyzji nie czujemy. Tylko je podejmujemy lub nie. To co zapewne odczuwasz to rosnące napięcie ale nie zdajesz sobie sprawy, że się opierasz. I tu warto rozważyć – gdybyś zupełnie poddał się temu – co wtedy sądzisz, że się wydarzy?
Nie wiem czy kiedykolwiek czułem realną ulgę. Być może tak, lecz nie byłem tego świadomy.
Pewnie nie, bo ulga to nie uczucie.
To czego szukasz to spokój.
Ale robisz wszystko, co uniemożliwia jego doświadczenie.
Szczególnie opór, granie ofiary, utożsamienie z myślami i emocjami.
Często boję się tego, co może się wydarzyć,
A to projekcja lęku.
Przez co tkwisz na poziomie strachu.
gdybym zupełnie coś poddał.
A cóż może się wtedy wydarzyć?
To trochę jak bardzo odważna zmiana miejsca zamieszkania, wejście na „głęboką wodę”.
Czyli same racjonalizacje, żeby nic nie odpuścić.
Bo uwalnianie widzimy jako magiczne zaklęcie, które jak rzucimy, to nas nagle “rzuci na głęboką wodę”.
Nagle się nam zmieni życie, wszystko będzie inne, a my w tym utoniemy, nie poradzimy sobie.
Tak właśnie wygląda przykładowa racjonalizacja oporu.
Obawiam się także czy nie zauważą czegoś inni, czy moje ciało nie będzie dziwnie reagować na to, co postanowiłem uwolnić z siebie.
No myślę, że mogą wyrosnąć Ci czułki, może urośnie Ci szósty palec. ;)
Ostatnio jeden klient zmienił mi się w motyla i odleciał!
Liczyłem, że zmieni się w rumaka ale nie wyszło. ;)
Kochająca ekspresja. Nie pozwalasz sobie na ekspresję tego, czymkolwiek to jest – jakimś życzeniem, bólem, żalem, żądaniem, niezadowoleniem, prośbą, błaganiem. A nie pozwalasz sobie na to, bo to potępiasz. Zamknięte jest więc serce i zaciśnięte gardło. Pomaga mówienie, najlepiej ku zaufanej osobie. A to wymaga otworzenia innych centrów. Czy raczej – one samoistnie będą się otwierać, gdy dokonamy tych wyborów i podejmiemy działanie. W 12 krokach to się nazywa powierzaniem. Jest to niesamowicie uzdrawiające i cholernie niekomfortowe. :D
Zauważam, iż takie rozmowy dają poczucie większej ulgi. Zmniejsza się napięcie, jest jakby lżej. Gdy jestem sam, przed lustrem. Najczęściej chcą się pojawić łzy, odczuwam napięcie,
Właśnie tak nieświadomie żyjesz, że zdajesz sobie sprawę z napięcia.
Ale nie z oporu. Opierasz się non stop. Nie pozwalasz sobie czuć, ani uwalniać.
lecz także nieodpartą chęć płakania.
Ależ to tylko chęć.
Nie odpierasz się, bo to też takie utrzymywanie się stanie “dobrych chęci” ale bez decyzji i bez dopuszczenia i odpuszczenia.
Bo wygodnie powiedzieć “chcę płakać”. Tylko że to chęć. Miliardy ludzi na tej planecie chcą tego czy tamtego.
Ale to tylko myśl.
Nic więcej. “Heroicznie” brzmi “nieodparta chęć” ale to nie jest decyzja, ani odpuszczenie.
A gdy ujawnia się np. żal, to się temu opierasz. Dlaczego? Czy za tym nie stoi wstyd, poczucie winy, duma?
Jeśli blokujemy to, co czujemy, nie możemy się z tego oczyścić i blokujemy sobie dostęp do niższych warstw emocji.
Czasem bardzo silną, wręcz „eksplozywną”. Nie pozwalam sobie na to, bowiem obawiam się, iż ktoś mógłby to widzieć, usłyszeć, ocenić, skarcić.
I tak bez końca.
Nie musisz reagować w ogóle. Ani nie ma “tych sytuacji”, bo to “tych” to coś, co istnieje tylko w Twoim umyśle. Czy mówiąc językiem powszechnie używanym – “to jest tylko w Twojej głowie”. Przyglądaj się względem czego się wycofujesz, czego nie dopuszczasz, co też projektujesz na sytuacje. Czego nie chcesz powiedzieć? Czego się boisz?
Staram się być szczery, próbuję stosować język dyplomacji.
Właśnie dlatego, że się starasz i próbujesz.
Ale nie zajmujesz się przyczynami dlaczego taki nie JESTEŚ bez wysiłku.
Prawda o mnie jest „brzydka i brudna”.
To nie jest prawda o Tobie, tylko myśli o Tobie, które od zawsze uważasz za prawdę. O wszystkim, nie tylko o sobie.
Obawiam się reakcji innych, ocen, osądów, opuszczenia. Choć czasem sam mam ochotę uciec w jakąś dal. Wiele osób próbuje mnie „nawrócić” na coś, co już doświadczyłem, co sobie kiedyś zafundowałem. Dziwię się, iż ktoś ma ochotę w coś takiego brnąć. Boję się, iż sobie nie poradzę w jakiejś trudniejszej sytuacji. Bardzo utkwiła we mnie wizja wylądowania „pod mostem”. Przez sporą część życia, brnąłem ku tej sytuacji. Od jakiegoś czasu jest inaczej. Jednak zastanawiam się czy nie ma w tym także ucieczki, od zrealizowania tej wizji. Często nie mam pewności czy uda mi się od niej uciec, czy zdążę, czy mam jeszcze wystarczająco dużo siły i czasu. Czasem wizja końca daje mi coś w rodzaju ulgi.
Standardowe dążenie każdego uzależnionego.
Żyje bardzo dumnie, pysznie, wpatrzony w myśli ciągle potępia siebie i innych, cały świat.
Cierpi, bo ciągle żyje tak samo.
Naturalnie jego niedola rośnie.
I w końcu w myślach pojawia się OSTATECZNE ROZWIĄZANIE – ten upragniony koniec tego wszystkiego, tego znoju, tego padołu cierpienia.
Na które sami się skazujemy.
Lubię niczego nie musieć.
Ależ nic nie musisz i nigdy nie musiałeś.
To tylko Twoja opinia. To ciągłe kierowanie się winą i stawianie siebie w roli ofiary.
A kiedy tego nie robisz? Pewnie tylko wtedy, gdy oglądasz porno.
Być może nie boję się tej sytuacji tak bardzo, jak tego, iż inni mnie za nią srogo ocenią.
Bo to ciągłe oddawanie odpowiedzialności – granie ofiary i sądzenie, że to inni dopiero coś Ci zrobią.
Ale sam to sobie robisz.
Uświadomić sobie czym to jest, przestać się temu opierać, przestać to demonizować, zacząć to w pełni akceptować i dokonać aktów odwagi – np. przyznać to, powiedzieć to, powiedzieć o tym, (z)mierzyć się z tym bez osądów, w pełni się temu poddać.
Boję się przyznać do swoich słabości. Choćby do tej, iż jestem „niewolnikiem seksu”, a jednocześnie chcę być postrzegany przez kobiety niczym Peter North, czyli „Król Ejakulacji” ;) Jednocześnie boję się, iż przyznając się do tego, w czym „kuleję”, zacznę siebie potępiać i nie zgadzać się na to.
Wstyd, wina, lęk, opór, duma.
W kółko to samo.
I jakie są to rzeczy? Czym się dręczysz i dlaczego?
Wierzę, iż jestem do niczego. Wierzę, iż to czego się tknę, to „spartolę”. Uważam, iż jestem niewystarczający, jednocześnie wierząc, iż stać mnie na więcej.
Co pokazuje, że to pycha i folgowanie sobie.
Bo kto tak uważa? Tylko Ty.
I podejmujesz do tego odpowiednie decyzje. No bo co gdyby się okazało, że nie masz racji?
Dla uzależnionego to upadek korony! Więc musisz być do niczego i wszystko partolić, bo by się okazało, że się myliłeś, wtedy co? Masa wstydu?
Czasem sam zauważam swój potencjał,
Nie wiem co zauważasz ale to tylko opinia.
Pewnie zauważasz nieco bardziej pozytywne myśli na swój temat ale zaraz je odrzucasz.
Bo tak to też wygląda – uzależniony próbuje być inny, niż jest i nawet, gdy czasem dostane za to pozytywne reakcje od innych, może nawet zbuduje pozytywną reputację, to ciągle nie wierzy, że na nią zasługuje.
I tak bez końca, bez ustanku. Ciągle źle, ciągle nie tak, ciągle lęki, obawy, etc.
to jak wiele rzeczy przychodzi mi dość łatwo. Od kiedy pracuję, zauważam jak poprawiła mi się pamięć. Nie umiem tego wyjaśnić, lecz mam w myślach cały plan mojego dnia pracy.
Cały czas myśli…
Przez jakiś czas masz w myślach plan na cały dzień.
Ale wystarczy, że myśli się zmienią i zmienia się plan całego dnia.
Czasem coś mi się „zatrze” w pamięci, jednak jest o wiele lepiej, niż wcześniej.
To pozory i to bardzo niebezpieczna sytuacja.
Bo ciągle wszystko opierasz o myśli. Tu nic nie ulega poprawie. Co z tego, że dostrzegasz jakąś tam myśl, którą nazywasz planem?
Planujemy na kartce papieru, nie w myślach.
Planowanie w myślach jest jak pisanie na wodzie.
Po długiej przerwie sięgnąłem po gitarę. Szybko opanowuję kolejne „kawałki”. Chętniej uczę się solówek, których zawsze unikałem, oceniając siebie jako zbyt „cienkiego”, by coś w tej kwestii zdziałać. Pokusiłem się nawet o nagranie moich umiejętności i opublikowanie ich w Internecie. Opinie były pozytywne, było ich też dość dużo. Zauważam także, iż lubię „dociągnąć” drobne sprawy do końca. Zadbać o nie. Być może dlatego, iż bardzo chcę się wyróżnić w sposób pozytywny.
Czyli nie stoi za tym pozytywna motywacja.
Tylko wydaje się pozytywna ale to dlatego, bo alternatywy są jeszcze gorsze.
Pamiętaj, że alkoholik też uważa za lepszy pomysł napić się, niż cierpieć.
Ale są też inne drogi i inne motywacje.
Być może jest w to wliczona ucieczka przed krytyką, pragnienie pochwały, dostrzeżenia, docenienia.
“Być może”.
Czyli brakuje uczciwego wglądu, tylko “domyślasz się” różnych powodów, o których gdzieś przeczytałeś.
Jednak nie patrzysz na fakty o SWOIM życiu.
Wobec kobiet czuje się nieatrakcyjny.
Nie ma takiego uczucia.
Czujesz wstyd, bo się potępiasz i tu jest też oddanie odpowiedzialności za to jak widzisz siebie.
Uważasz, że to jakieś takie odgórne uczucie, które Cię definiuje (jak każde inne). Ale to potępianie siebie, myśli i temu towarzyszą uczucia.
Zaś atrakcyjność to jest nazwa wspólna dla bardzo wielu elementów, z czego być może większość jest indywidualna dla każdej kobiety.
Często zazdroszczę innym mężczyzną pewnych cech, których nie dostrzegam w sobie.
Cechy nie są czymś, co można dostrzec.
A jak jakiejś nie mamy, bo jej nie praktykowaliśmy, możemy zacząć je rozwijać.
Innymi słowy ukazuje nam to, że zazdrość – jak każda forma potępiania się i emocjonowania – stanowi folgowanie sobie. By utrzymywać negatywną pozycję wobec innych, a nadal samemu odmawiać sobie twórczego działania.
Z drugiej strony zauważam zainteresowanie kobiet moją osobą. Potrafię uznać, iż nikt nie uczyni im tak dobrze, jak ja.
A to fantazja, tak jak te negatywne.
Bo nie ma znaczenia czy przednią szybę samochodu pomalujesz sobie farbą czarną, czy różową.
W obu przypadkach nie widzisz drogi przed sobą i szybko dojdzie do wypadku.
Rozpiera mnie duma, mam paradoksalnie wysokie mniemanie o sobie.
Duma jest destruktywna.
Nadymasz się dumą, bo to jest pycha. I to tylko uczucie ale na jego bazie też tworzysz sobie opinie o sobie i innych.
Każda taka opinia jest fałszem.
Ale wydaje się bardziej pozytywna, dlatego to nadymasz.
Jednak ten balonik naprawdę łatwo pęka.
Jednak wydaje mi się ono dość fałszywe. Wydaje mi się, iż kiedyś podjąłem moje jedno, wielkie zaniechanie, by udowodnić moim rodzicom, iż mieli rację. Teraz jakby mierzę się z moją wiarą na swój temat, a jednocześnie chcę zdążyć przed końcem. Jakbym chciał od pewnego momentu uczynić na innych odmienne wrażenie.
I co potem?
Uczynisz wrażenie i cóż ma to przynieść?
Każde wrażenie mija.
Temu chcesz oddać swoje życie? By wywrzeć jakieś wrażenie?
Zaprzeczyć temu, co o mnie sądzili.
I po co? :)
Punktem zwrotnym był tutaj mój rozwód i otworzenie się na inne kobiety. Zetknąłem się z różnymi wizjami na życie, różnymi ich realizacjami. Zacząłem też spełniać swoje seksualne fantazje. Czasem do dzisiaj nie wierzę, iż to miało miejsce.
Co dalej pokazuje, że myśli zupełnie nie odnoszą się do rzeczywistości.
Miałeś pewne doświadczenia, w myślach “nie wierzę”. Bo jedną z cech umysłu jest ciągłe zaprzeczanie.
I jest to cecha śmiertelnie niebezpieczna dla uzależnionych.
Przez doświadczenie tego, uzyskałem swoisty „wiatr w żaglach”. Zauważyłem, iż wszystko jest jeszcze możliwie i mogę ciągle zrealizować to, czego sobie odmawiałem.
Jest wiele możliwe ale człowiek uzależniony musi brać pod uwagę swoją sytuację.
Jeśli nie rozwiążemy problemu uzależnienia, ten “wiatr w żaglach” zawsze stracimy i zazwyczaj bardzo boleśnie.
Piotrze. W sytuacji, o jakiej Tobie wspomniałem, poprosiłem tą kobietę o zaprzestanie tworzenia „opowieści dziwnej treści”. Jednocześnie przyznając się do błędu i przepraszając za niego. Efektem tego były kolejne niestworzone historie.
Jeśli zrobiłeś wszystko, by “być czystym”, to nie sądzę, że należy dalej próbować tę osobę przekonać do czegokolwiek.
W rezultacie moja Partnerka w niewybredny sposób dała jej do zrozumienia, by przestała. Bowiem zaczęła modyfikować także jej słowa, oraz zachowania. Nie wiem jak mógłbym jej zadośćuczynić. Nie pytałem o to, bowiem postanowiła się nie odzywać, jednocześnie unikać mnie, oraz mojej Partnerki.
W takiej sytuacji sugeruję modlitwę o wszelkie łaski i dobro dla tej kobiety.
Twoim zadaniem jest całkowicie powierzyć ją Bogu.
Ja nie obraziłem się, nie udaję, iż jej nie znam. Witam się w pracy, choć nie otrzymuję odpowiedzi zwrotnej. Rozmawiam w miarę swobodnie o kwestiach zawodowych, nie unikam jej. Wiem jednak, iż nie będzie już takich rozmów, jak wcześniej. Bowiem obawiam się, iż każde moje słowo, zostanie „przekręcone”. Pamiętam, iż planowałem tylko pisać do niej. W pewnym momencie miało się to zakończyć. Jednak trwało i eskalowało. Nie wiem czy nie chciałbym czegoś więcej.
Skoro nie wiesz, to prawie na pewno chcesz nadal czegoś.
Zauważam, iż częściej zamieniam oglądanie pornografii, na realny seks. Pojawiają się chęci na uczestnictwo w jakichś „zbiorówkach”, na „próbowanie” różnych partnerek.
Seks może być tak samo destruktywny jak pornografia.
Najdziwniejsze jest to, iż dość łatwo przychodzi mi umówienie się na takie sytuacje. Choć rzadko do nich dochodzi. Może potrzebuję jedynie tej adrenaliny, która towarzyszy całemu procesowi tuż przed?
A do czego jej potrzebujesz?
Chęć to kaprys, nie potrzeba.
I na pewno nie chodzi o samą adrenalinę.
Mówisz “może”, czyli jak wcześniej zupełnie brakuje uczciwej analizy.
Nie staram się nikogo wykorzystywać, choć mam wątpliwości czy nie wykorzystuję samego siebie.
To jest jakiś frazes i nic nie znaczy.
Ważne są fakty. A je można uznać w momencie, gdy podejmujemy decyzję.
Przejawiam szacunek i czułość wobec kobiet, choć mam ochotę na ostry i wyuzdany seks.
Czyli przejawiasz to czego one oczekują, byś Ty ten seks miał.
Nie wiem czy to jest szacunek, raczej coś, co go imituje, byś Ty otrzymał to, czego chcesz.
Potępiam się za to, jednocześnie czując dumę, swoistą wyższość.
Co pokazuje, że Twoje postawy nie są pozytywne, tylko je tak nazywasz.
Gdyby były pozytywne, nie towarzyszyła by im duma. Ani tym bardziej potępianie się.
Nie czuję się z tym dobrze. Jakbym był „rozdarty” w bardzo wielu, odmiennych kierunkach.
Oczywiście.
Bo to co mówisz to tylko etykietki, które są wygodne i usprawiedliwiają działania. Może nawet je uszlachetniają.
Ale prawdziwe motywy nadal ukrywasz przed sobą.
Bo ciągle się potępiasz.
Mając jednocześnie więcej, niż potrzebuję. Na co na dodatek nie zasługuję, według siebie.
Zgadza się – “według siebie”.
Bo ciągle sam jesteś tym wielkim krytykiem wszystkiego i wszystkich.
To jedna z fundamentalnych cech każdego uzależnionego.
Zastępujemy tym pokorę.
Ciągle jestem pomiędzy jakimiś skrajnościami.
Bo ciągle jesteś niewolnikiem myśli i brakuje tego całego procesu zdrowienia – dojrzewania – ewolucji.
Ciągle każda z nich jest mi do czegoś potrzebna.
Tak się tylko wydaje.
Tak jak alkoholikowi wydaje się, że potrzebuje się napić.
Tylko że to nie są potrzeby, a kaprysy.
To, co uważasz za swoje potrzeby, to tylko opinie. To nie są fakty.
Zgadza się? Widzisz to?
Można prościej, lepiej.
Wiele można.
Ale nie chcemy.
W tym sęk – jesteśmy przywiązani do korzyści jakie mamy z naszych postaw i opieramy się zmianie.
To są krytycznie istotne sprawy do pojęcia i przepracowania. Moduł 5 WoP dotyczy właśnie tego. To jest duży temat. Bardzo duży.
Niemniej – kolosalne przywiązanie do czegoś i korzyści jakie z tego mamy, nadanie temu wielkiego znaczenia NIE czyni tego naszą potrzebą.
Potrzeby oparte są o fakty. A jakie są fakty?
Jest różnica między “potrzebuję tego”, a “chcę tego, BO…”
Zauważam, iż często prowadzę zbyt zawiłe, skomplikowane życie. Widzę je jako „przeładowany” pokój, w większości „formą”, która nie jest mi do niczego potrzebna.
To tylko logiczne argumenty, które nie mają przełożenia na rzeczywistość.
W momencie wyboru uważasz te wybory za dobre, pewnie też słuszne i niezbędne.
Tak jak po fakcie każdy uzależniony mówi sobie – “po co to znowu zrobiłem?” – na takie pytania odpowiadamy ZANIM się uruchomimy, nie po.
W ostatnim czasie uczyniłem bardzo wiele na zewnątrz. Tak jak w moim poprzednim małżeństwie. Czy buduję kolejny „zamek”, tylko po to, by go zburzyć? Być może ciągle wierzę, iż jestem do niczego. Być może ciągle pragnę to potwierdzić.
Dużo można uczynić na zewnątrz, a nie polepszy to naszego życia.
Ok, możemy dużo zarobić. Mieć kolejną partnerkę, itd.
Tylko cóż to zmienia?
My nadal jesteśmy tym samym człowiekiem żyjący kierunkiem nieintegralnym, czyli nie stojącym po stronie życia.
Napisałeś wcześniej:
Intencją mojego komentarza jest chęć odnalezienia odpowiedzi, rozwiązania.
Nie jestem pewien czy Twoją intencją jest prawdziwe rozwiązanie.
Bo nie jestem pewien co widzisz za swoje problemy.
Zresztą nie mówisz “chcę rozwiązać swoje problemy”, tylko chcesz ZNALEŹĆ rozwiązanie.
A to różnica.
Taka jak między “znaleźć właściwy przepis na ciasto”, a to ciasto upiec na bazie tego przepisu.
Co zrobisz, gdy znajdziesz odpowiedzi i rozwiązanie?
Odpowiedź to odważne, uczciwe, integralne życie. To EWOLUCJA do takich jakości życia.
Droga do tego, to mogą być lata trudnej, wewnętrznej pracy. Tak jak w przypadku każdego uzależnionego.
I właśnie decyzja, by rozwiązanie zacząć stosować, a nie tylko je “wiedzieć”, to często tytaniczny problem, który u wielu wymaga upadku na dno, albo dno któreś z kolei.
Dalej w poprzednim komentarzu napisałeś:
Jak mam właściwie reagować w takich sytuacjach? Jak właściwie podejść do tego, przed czym ciągle stoję, w pewnym bezruchu. Wiem, iż kiedyś uwierzyłem w te wszystkie rzeczy, którymi teraz siebie dręczę. Umiem uwierzyć, lecz mam problem by uczynić to świadomie, by uwierzyć w inne jakości. Lub z odwagą podążyć w innym kierunku. Na czym to polega? Co potrzebuję uczynić?
Być może właśnie o to Ci chodzi – o to, by usłyszeć co masz robić, jak masz reagować.
To wszystko.
Na jakiś przygotowany scenariusz odnośnie pewnych sytuacji.
Ale skrajności w jakich się miotasz pokazują, że nie osiągniesz tego, czego chcesz. Nawet jakby było coś takiego.
Tu jest niezbędne zacząć proces zdrowienia, który wymaga zaufania, pokory, gotowości, by posłuchać kogoś innego, a nie ciągle robić po swojemu.
To może ukazać ogrom pychy i zaprzeczenia, wielką dumę, kolosalną niechęć, by cokolwiek zmienić w sobie.
Bo oczywiście do zmiany świata to wszyscy jesteśmy gotowi. ;) Ale do zmiany czegokolwiek w sobie – nie.
Odpowiedź na pytania “na czym to polega?” staje się jasna, gdy przyjrzymy się temu dlaczego nie idziemy w danym kierunku i w jakim właściwie idziemy. Oraz dlaczego.
Ja Ci nie mogę podać odpowiedzi. Bo choć mógłbym strzelać i być może nawet trafić, bo prawdopodobieństwo jest spore, to jednak podanie tego nic nie zmieni.
A może tylko pogorszyć sytuację. Bo sytuacja “WIEM O tym, bo o tym od kogoś usłyszałem, przeczytałem gdzieś” NIE musi być postępem, a kolejnym argumentem, by unikać wewnętrznej pracy – m.in. coraz bardziej świadomego, uważnego życia.
Pytasz jak podejść do tego, przed czym stoisz. A przed czym stoisz?
Ponownie – bez poprawnie zidentyfikowanego problemu niemożliwym jest znaleźć rozwiązanie.
Z jednej strony możesz ciągle dokonywać wyborów potępiania siebie i innych.
Bowiem masz z tego korzyści.
Ale też opierasz się innym jakościom.
Dlatego masz problem – bo nie chcesz odpuścić dotychczasowych postaw oraz nie chcesz przyjąć nowych.
A to oznacza pychę.
Więc w takich sytuacjach początkowym krokiem może być właśnie dostrzeżenie, że tą przeszkodą – do tej pory niewidzialną – jest właśnie pycha.
I ponownie – ja to tylko powiedziałem. Ale niezbędne jest, byś sam przyznał jakie są fakty, byś je zaobserwował. I tu potrzebna jest radykalna uczciwość.
—
Jak mówiłem – wielka odpowiedź, bo i problemów jest sporo.
Dlatego potrzebny jest system, żeby w tym nie utonąć. To już zostało napisane. Jest.
Masz więc pewne zarysy mapy o Tobie.
W takich sytuacjach w Module 2 zawsze sugeruję, by wybrać jakiś problem/temat – ale nie trudny, a jakiś relatywnie łatwy czy niewielki – i zacząć go rozwiązywać z zastosowaniem wiedzy i narzędzi z WoP.
Bo to najlepszy sposób na naukę, doświadczanie, rozwój oraz budowanie wiary, że to działa i zmiana jest możliwa.
Choć, jak mówiłem, zdrowienie może wymagać wielu miesięcy poważnej wewnętrznej pracy. Nie ma tu jednego scenariusza, który każdy może przebyć, by np. budować pokorę czy odwagę.
Uzależnienie to problem kolosalnie indywidualny.
I choć pod tym jest ogrom elementów wspólnych, to jednak niuanse są istotne.
Np. jeden się użala, bo się boi, a drugi się użala, bo jest zbyt dumny, by przyznać się do błędu.
Jeden kłamie i robi to świadomie, a drugi kłamie i robi to nieświadomie.
Problem jest ten sam ale rozwiązanie tego elementu będzie różne.
Itd.
Witaj Piotrze.
Po jakim czasie mniej więcej oczyszczę się na tyle,że będę praktycznie nieustraszony i bezwstydny?Zawsze byłem lękliwy,nieśmiały i wrażliwy.Mam 23 lata.Jeśli bym uwalniał 20 min dziennie to po miesiącu mogę widzieć poprawę?Można uwolnić wrażliwość?
Witaj Piotrze.
Cześć Kubo!
Dzięki za komentarz!
Po jakim czasie mniej więcej oczyszczę się na tyle,że
Czas gra najmniejszą rolę.
Pamiętaj, że nie JESTEŚ emocjami.
Emocje czujesz, z emocjami się utożsamiasz i na bazie emocji nadajesz znaczenie.
Emocje zaś to konsekwencje percepcji, pozycjonalności.
Jeśli tego nie skorygujesz, to uwalnianie może zamienić się w syzyfową pracę.
Pierwszym krokiem i jakością życia po stronie integralnej jest ODWAGA.
A odwaga to już nie jest emocja. Możesz BYĆ odważny, a CZUĆ lęk.
Pytanie ile czasu Ty potrzebujesz, aby przestać się identyfikować ze wstydem i winą oraz abyś wybrał coś innego?
Ja nie mogę na to odpowiedzieć, bo to sprawa indywidualna.
Nie wiem też jak żyjesz, na jakim poziomie rozwoju jesteś, jaką masz chęć i gotowość, by przyjrzeć się faktom, skorygować krytyczne zachowania i dążenia, etc.
będę praktycznie nieustraszony i bezwstydny?
“Nieustraszoność” i “bezwstydność” to nie są cechy.
To są dążenia.
Przede wszystkim nie wiem co jest Ci straszne i z jakich powodów, ani czego się wstydzisz i z jakich powodów.
Nie wiem wobec czego odczuwasz wstyd, co widzisz poprzez wstyd, jak silnie się do tego przywiązałeś.
Ponadto – wstyd to bardzo ważna emocja. Zmusza nas ona do analizy wewnętrznej, kontemplacji, samokrytyki, etc.
To właśnie ludzie nieustraszeni i bezwstydni dopuścili się na tej planecie największych zbrodni.
To wcale nie są cnoty.
To trochę jak młotek czy wiertarka – z tego się korzysta. Można skorzystać bardzo głupio lub mądrze.
To jakbyś pytał – “jak spowodować, by w moim samochodzie nie było hamulców”?
Pytanie – czy to dobrze nie mieć żadnych hamulców?
A nie lepszą alternatywą byłoby “jak jechać sprawnie, bezpiecznie, do celu i używać hamulców z pożytkiem, a nie szkodą?”
Brak hamulców oznacza, że będziesz jechał cały czas i coraz szybciej. Ale z tym związane są oczywiste i bardzo poważne zagrożenia. Których wtedy nie sposób uniknąć. I raczej gwarantowany jest wypadek.
Podobnie byłoby z brakiem lęku i wstydu bez jednoczesnego rozwoju świadomości. I to bardzo poważnego.
Zawsze byłem lękliwy,nieśmiały i wrażliwy.
Nie BYŁEŚ, tylko identyfikowałeś się z emocjami i myślami.
Jaki BYŁEŚ wymaga uczciwego obrachunku moralnego.
Bo nie wiesz jaki faktycznie byłeś i nadal JESTEŚ. Mówisz tylko o emocjach, a nie o tym dlaczego podejmowałeś takie, a nie inne decyzje, jakie znaczenie nadawałeś, jakie pozycje utrzymywałeś, etc.
Podczas uczciwej, wnikliwej i odważnej analizy dostrzegłbyś, że za np. “lękliwością” stała masa innych spraw – np. niechęć, by powiedzieć prawdę, by przedstawić swój punkt widzenia, by podjąć decyzję, by w ogóle widzieć prawdę na jakiś temat, by odmówić czegoś, itd.
To NIECHĘĆ do tego. A nie bycie ofiarą “lękliwości”.
Nie jesteś emocjami, więc nie JESTEŚ ani lękliwy, ani nieśmiały.
Bo nie ma czegoś takiego jak “nieśmiałość”. Nie ma, na co dowodem jest, że nie można jej usunąć.
Tak jak nie ma “nieświatłości”. Albo jest światło, albo go nie ma. Nie ma osobnej “ciemności”, którą nazywamy brak natężenia światła. To tylko etykietka. Ale sama w sobie nie istnieje.
A jeśli uważasz, że ciemność jest – to spróbuj ją usunąć z pokoju, w którym jest ciemno. Można usunąć ciemność, by stało się jasno?
Oczywiście – nie.
Tym samym nie jesteś lękliwy, tylko z jakichś powodów nie jesteś np. śmiały. Zamiast śmiałości wybierasz coś innego.
Dlaczego to wybierasz, w jakich okolicznościach uważasz to za wybór dobry – to już wymaga analizy.
A to oznacza, że jak mówiłem – uwalnianie emocji to jedno. Ale drugie to Twoje decyzje wynikające z tego jakim człowiekiem faktycznie JESTEŚ, jakie masz intencje, cele, etc.
Mam 23 lata.Jeśli bym uwalniał 20 min dziennie to po miesiącu mogę widzieć poprawę?
Trudno powiedzieć, bo nie wiem o Tobie nic.
Raz jeszcze – uwalnianie to nie jest magiczne zaklęcie, a człowiek to nie są emocje.
Tym samym nie od uwalniania zależy zmiana, tylko od Ciebie – od Twojej intencji, gotowości, od podejmowanych decyzji, itd.
Wielu, a w szczególności uzależnionych, wcale nie chce zmian. Cały czas grają ofiarę emocji i używają “uwalniania” jako strategii, by tylko je “robić” i to wszystko.
No bo ciągle sądzą, że nie mogą tego czy tamtego przez emocje.
A wielu wcale nie uwalnia, tylko wpatruje się w myśli o uwalnianiu.
Opór do podjęcia decyzji może wymagać kilku chwil uwalniania. A kluczowa jest decyzja.
Tym samym nie od uwalniania, a od Ciebie zależy kiedy zrezygnujesz z “lękliwości” na rzecz czegoś bardziej sprzyjającego życiu.
Można uwolnić wrażliwość?
Wszystko zależy co Ty rozumiesz przez “wrażliwość”.
Powtórzę – uwalnianie to nie jest magiczne zaklęcie.
A tylko dlatego, że używamy jakiejś etykietki, NIE oznacza, że zawartość tej etykietki jest realna, a sama etykietka stanowi precyzyjny opis.
To co najczęściej widziałem jako coś, co ludzie określali przez “wrażliwość” to jest podatność na zranienie.
Wrażliwość to nie jest emocja.
Podatność na zranienie to też nie jest emocja.
Ja sam niegdyś taki byłem – zarówno wrażliwy jak i podatny na zranienie. Wrażliwość zacząłem w sobie rozwijać, pielęgnować, chronić. Zaś podatność na zranienie przeanalizowałem i poszczególne elementy zacząłem rozwiązywać i uzdrawiać.
Np. zaakceptowałem, że ktoś może być wobec mnie krytyczny. A to wymagało odpowiedzialności za to co robię/mówię, uwolnienia wstydu i winy, ochoty, by się potępiać, by czyjeś zdanie stawiać wyżej od własnego zdrowia i spokoju, odpuściłem klejenie się do negatywności, etc.
Jednocześnie uczyłem się rozpoznawać mądrą krytykę i ją przyjmować. Uczyłem się pokory, by nie dyskutować, a słuchać ludzi mądrzejszych ode mnie, bardziej doświadczonych…
Bo zarówno “wrażliwość” jak i “podatność na zranienie” to tylko etykietki dla zbioru bardzo konkretnych cech, zachowań, dążeń.
Różnica między wrażliwością, a podatnością na zranienie jest jak cieszenie się np. spacerem po łące na bosaka, a złamaniem otwartym – a wtedy wystarczy, że ktokolwiek dotknie tego złamania, nawet przyjacielsko klepiąc Cię po ręce, a Ty syczysz z bólu.
Podatność na zranienie to wada naszej osoby, którą należy się zająć holistycznie.
Uwalnianie to bardzo ważne narzędzie ale też odnosi się do bardzo konkretnych kwestii.
Np. wierzysz, że ktoś może Ci wyrządzić krzywdę, że Ci to robi – np. poprzez osądzanie Ciebie. Nie możesz uwolnić wiary. Albo w coś wierzysz, albo nie. A jeśli wierzysz, to dlatego, bo masz z tego korzyśći.
Więc pytanie – wobec czego doświadczasz bólu czy cierpienia i jak to widzisz, jakie znaczenie temu nadałeś?
Czy np. pozwalasz innym mieć własne zdanie? Jeśli ktoś ma o Tobie nieprzychylne zdanie, to jest to dla Ciebie ok i jednocześnie nie grasz tego ofiary?
Bo jeśli nie, to nie jest wrażliwość, tylko duma w formie pychy i granie ofiary bazujące na świadomości z poziomu wstydu i winy.
Możesz więc uwolnić pewne składowe tego, co nazywasz “wrażliwością” – np. opór czy emocje, których nie chcesz czuć. I tak nie chcesz ich czuć, że projektujesz je na świat w formie grania ofiary.
Ale to jaki JESTEŚ to kwestia decyzji i praktykowania tego.
Zaś faktyczna wrażliwość to cnota. To coś pozytywnego, sprzyjającego życiu. I to coś bardzo miłego – np. wrażliwość na piękno, na dobro. Porusza Cię to, widzisz to jako coś cennego, chcesz tego, chcesz tego bronić, chcesz to chronić i pomnażać.
Więc wrażliwość to otwartość na coś więcej, niż tylko nasze osobiste sprawy.
A podatność na zranienie to stan patologiczny, który trzeba/warto wyleczyć.
Przede wszystkim rozpoznać własną odpowiedzialność i to, że nikt nie może nas zranić, jeśli sami nie damy na to pozwolenia – jeśli nie “otworzymy furtki”.
To trochę jakbyś nie przywiązał roweru. Jeśli go nie przywiążesz, prawdopodobieństwo, że ktoś Twój rower ukradnie, rośnie. Nie można “uwolnić kradzieży roweru”.
Możesz natomiast przyjrzeć się dlaczego go nie przywiązujesz i zacząć to robić. Może np. nie chcesz podjechać nieco dalej, nie chcesz kupić łańcucha i wykonać tego zabezpieczenia.
Kradzież to konsekwencja nie wykonania tych czynności ochronnych. To właśnie ta “otwarta furtka”.
Z samą kradzieżą zaś już niewiele można zrobić. Można ją zgłosić i liczyć, że odpowiedni organ złapie złodzieja i odzyska rower. Ale szanse na to są niewielkie.
Jeśli masz złamaną rękę, za którą ktoś Cię złapie – to też niewiele z tym można już zrobić. Będzie boleć i można to tylko zaakceptować i przeczekać, aż ból minie. A samym złamaniem trzeba się zająć – iść do specjalisty.
Jeśli tego nie zrobisz, skażesz się na ból, zaś nieleczone złamanie będzie się pogarszać.
Człowiek wrażliwy też może być nieustraszony, a raczej – odważny, śmiały.
Właśnie ludzie nieustraszeni często nie są zupełnie wrażliwi. Są w stanie podjąć ogromny wysiłek, by zrealizować inwestycję wycinki lasu i budowy autostrady czy sieci sklepów.
Ignorują przy tym zniszczenie domu dla milionów żyjących istot, wielkiego piękna, etc. Bo nie widzą dalej, niż czubek własnego nosa i swoje egoistyczne cele.
Raz jeszcze – życie to nie tylko “lęk/brak lęku”.
Tak jak jechanie samochodem to nie tylko dociskanie gazu czy hamulca.
To cel, to mądra, bezpieczna jazda, to dopasowanie się do warunków drogowych. Czasem trzeba przyspieszyć, czasem zwolnić, czasem wyprzedzić kogoś, czasem pozwolić się wyprzedzić, czasem w ogóle się zatrzymać.
Masy ludzi nawet z tymi prościutkimi prawidłami mają ogromne problemy.
Ponadto…
Najważniejsze to abyś wyzdrowiał z uzależnienia, bo podejrzewam, że nieprzypadkowo jesteś na moim serwisie.
Na razie fatalnie widzisz swoją sytuację, co pokazuje zupełne pominięcie kompulsywnego oglądania porno. Czy nie jest tak, że widzisz to jako “nie jest tak źle, ja tylko oglądam porno”?
A od ilu już lat jesteś “wrażliwy” i boisz się? Czego się boisz? Dlaczego teraz zacząłeś szukać rozwiązania? Stało się coś szczególnie przykrego?
I jak wielu liczysz na “uwalnianie”. Być może masz nadzieje, że uwalnianie zmieni Ci życie/zmieni Ciebie.
Choroba uzależnienia to problem dużo bardziej poważny. Nie rozwiąże go ani 20 minut codziennego uwalniania, ani nawet 2 godziny.
To wymaga dużo, dużo więcej. Uwalnianie oczywiście może bardzo pomóc. Ale nie może zastąpić procesu zdrowienia. Może go fantastycznie wspomóc jednak samo w sobie nie jest wymagane.
Tak jak śmiałe życie wymaga też dużo więcej, niż tylko braku lęku.
Bo gdybyś się nie bał podejść do grupy pijanych osiłków, to byś to zrobił? Jeśli tak, to nie jest śmiałość, a głupota, możliwe nawet, że szaleństwo.
A jeśli odczuwasz lęk wobec czegoś, to znak, że nie należy tego robić?
Jakie są fakty?
Gdybyś nie bał się powiedzieć np. komuś bliskiemu jak Cię skrzywdził, że go nienawidzisz za to, itd. – to należy to zrobić tylko dlatego, bo nie odczuwasz w związku z tym strachu, a np. dumę i gniew?
Tak sobie można zniszczyć relacje, rodzinę.
Człowiek “nieustraszony” nie jest zwolniony z rozsądku, mądrości, ani nie może liczyć, że błędów nie popełni. “Nieustraszony” nie oznacza “mądry”, “odważny”, ani tym bardziej “kochający”.
Odwaga wymaga przede wszystkim mierzenia się z prawdą i mówienia prawdy. Głównie o samym sobie.
Zaś Ty zapewne boisz się nie podejmowania działań, a popełniania błędów, porażek – czyli tak naprawdę boisz się odczuć wstyd i winę, które z tym wiążesz. To nazywasz “wrażliwością”, którą liczysz, że można uwolnić.
Nieraz na Blogu tłumaczyłem, że tzw. dualizmy jak “dobro/zło” czy “strachliwość/nieustraszoność” to urojenia. Bo to jest jedna zmienna. To są tylko etykietki dla zmieniającej się ilości i jakości jednej zmiennej.
Np. im większe ciepło, tym etykietki się zmieniają z np. chłodny na ciepły, gorący, wrzący. A im niższe, tę samą zmienną nazywamy np. zimnym, mroźnym, lodowatym.
Nie możesz usunąć zimna, by stało się cieplej. Jednak wraz ze zmianą poziomu temperatury, zmienia się jednocześnie JAKOŚĆ i to bardzo poważnie. Np. lód zmienia się w wodę.
Podobnie z ewolucją świadomości. Brak lęku to niekoniecznie zmiana jakości na lepsze. To równie dobrze może być zmiana na gorsze.
Nie możesz usunąć “wrażliwości”. Usunięcie lęku nie uczyni Cię “nieustraszonym”, bo to tylko etykietka. Za nią może stać dowolna patologia.
Zamiast “nieustraszoności” na Twoim miejscu wybrałbym połączenie śmiałości z przezornością i pokorą. Oraz świadomością i odpowiedzialnością za własne dążenia i cele.
Brak emocji dla człowieka nieintegralnego jest wielkim problemem. To właśnie przez brak emocji oraz niechęć do ich odczuwania dochodzi do wielu niegodziwości. Wliczając własne życie.
Każda emocja ma rolę, pełni funkcję i stanowi konsekwencję. To też jest energia, która, poza jedzeniem, dla ludzi nieintegralnych stanowi jedyne znane im źródło zasilania.
Człowiek nie odczuwający emocji ma ogromny problem, który jest dużo bardziej poważny, niż u człowieka, który emocji odczuwa dużo i często.
Bo to konsekwencja tak niskiego poziomu rozwoju – że np. jesteśmy niezdolni do konstruktywnej krytyki, widzenia błędów, chęci ich korekty, właśnie też wrażliwości na uczynione zło, etc.
Człowiek niezdolny do odczuwania emocji jest w tragicznej sytuacji. Bo nigdy nie dokona jakichkolwiek korekt.
Człowiek, który nie chce odczuwać emocji i tak się opiera, że aż cierpi, jest w sytuacji dużo lepszej.
Uzależnienie zaś to problem tak poważny, że nieleczony doprowadza do coraz większego cierpienia i ostatecznie do śmierci.
Chęć mierzenia się z emocjami i ich uwalnianie jest fantastyczną decyzją i Ci za nią gratuluję! Ale to nie jest wszystko.
Tak jak mycie głowy to nie jest wszystko, by zadbać o higienę ciała.
Cały czas na tej planecie są masy ludzi, nawet całe kontynenty, gdzie liczy się tylko, by jeść, srać, spać i się mordować. I ew. gromadzi się różne świecidełka. Jak kot, sroka czy wiewiórka. I się stawia siebie i innych na różnych grzędach jak kury w kurnikach.
Nie ma tam wiele więcej dążeń.
A wrażliwość – wewnętrzna cnota – jest efektem ewolucji, dzięki czemu zaczęła się rozwijać np. sztuka w wielu rozmaitych formach.
Ale też pojawiły się profesje, a nawet całe gałęzie nauki jak medycyna – bo niektórzy stali się wrażliwi na ludzkie cierpienie i zamiast ludzi dobijać lub zostawiać w wielkim cierpieniu, postanowili leczyć. Poświęcili temu swoje życia.
Są na tej planecie ludzie niezdolni do takiego widzenia spraw.
Chciałem przez to pokazać, że ja tu nie prowadzę serwisu guślarskiego. Nie sprzedaję knykci świętych mających magiczne właściwości.
Tylko zajmuję się realnymi aspektami zdrowia. Wliczając ukazywanie błędów, urojeń, fantazji, kierunków ku ślepym zaułkom i więcej.
Niestety wielu cały czas woli robić po swojemu, a nawet obrażają się, że ktoś im mówi – “to błąd”.
Dlatego raz jeszcze – zdrowie to efekt tego jakim człowiekiem jesteśmy.
Nie to co robimy.
To co robimy wynika z tego kim jesteśmy.
Dlatego też samym robieniem tego nie zmienimy. Tym bardziej jeśli jesteśmy uzależnieni.
W Programie WoP uwalnianie wprowadzam dopiero na 4 Module. Po rozpoczęciu analizy własnego życia, po medytacji. I zawsze – wobec konkretnych kwestii w życiu, konkretnych problemów.
Zawsze zajmujemy się jednym tematem naraz. A nie wrzucamy 30 różnych problemów do jednego worka i odprawiamy nad tym “uwalnianie”.
Ważniejsze od zajmowania się konsekwencjami w formie emocji, początkowo dużo większe znaczenie ma uczciwie patrzenie na fakty – na to jak żyjemy, że sami dokonujemy decyzji, z jakich powodów, w jakich okolicznościach, etc. Oraz dlaczego nie podejmujemy decyzji lepszych. Bez świadomości tego próby wprowadzenia nowych działań rzadko się udają czy trwają dłużej niż max kilka tygodni.
Szczególnie w przypadku uzależnień.
Pierwsze co jest najważniejsze dla człowieka uzależnionego jest przyznanie prawdy – że przestaliśmy kontrolować swoje życie, że prowadzimy je ku destrukcji, że przegraliśmy, że sami sobie nie poradzimy.
Czyli coś zupełnie innego, niż u człowieka nieuzależnionego, który ma inny rodzaj problemu i tylko potrzebuje rozwiązania – formy.
W przypadku uzależnień zmienić się musi przede wszystkim nie forma, a jakość. Tak jak lód zmienia się w wodę.
Żadna ilość pracy wykonanej na poziomie “lodu” – w tej samej jakości – nie przyniesie poprawy. Bo z tej jakości właśnie wynika cały problem.
A czy uzalezniony kiedykolwiek kontrolowal swoje zycie? Jesli tak, to jak je kontrolowal, skoro “wykontrolowal” je na uzaleznienie?
Heja!
A czy uzalezniony kiedykolwiek kontrolowal swoje zycie?
Uzależniony to nie jest idea.
Jeśli mówisz o “uzależnionym”, mów o sobie.
Zapomnij o kimkolwiek innym i teorii. Zacznij mówić o sobie.
“Czy ja kiedykolwiek kontrolowałem swoje życie?”
Właściwsze pytanie – jak żyłeś?
“Jak żyję”?
Warto ustawić sobie budzik, by dzwonił np. co kwadrans, by przyjrzeć się minionym 15 minutom.
Jesli tak, to jak je kontrolowal, skoro “wykontrolowal” je na uzaleznienie?
Jak żyłeś?
Dziś.
Przez ostatni tydzień?
Przez ostatni rok?
To bardzo ważne, by zacząć brać odpowiedzialność, przestać grać ofiarę, przestać się użalać nad sobą, przestać zwalać odpowiedzialność – a to wszystko jest niezbędne w procesie zdrowienia.
Każdy uzależniony z jakichś powodów obejrzał porno pierwszy raz. A potem z jakichś powodów drugi raz. A potem tysięczny raz.
A gdy próbował się zatrzymać, odkrył, że już nie był w stanie.
To Twoje życie. Nikt nie wie jak żyłeś. Nikt nie wie jak żyjesz teraz.
Nikt Ci tego nie może też powiedzieć.
Uświadomienie sobie swojej historii, czyli też historii rozwoju uzależnienia jest bardzo ważne. Ale to się robi z kimś.
I to się robi każdego dnia.
Ja wiem jak ja żyję i znam dość szerokie spektrum szczerych (i nie tak szczerych) opisów setek moich klientów i znam to też z rozmów z wieloma innymi uzależnionymi.
Dlatego mogę sobie pozwolić na generalne opisy, parabole i uogólnienia.
Jeśli zależy Ci na własnej trzeźwości, mów tylko o sobie.
Gdy idziesz do lekarza, to nie mówisz, że inni ludzie kaszlą i kichają i że ich coś boli. Zgadza się? :)
Nie mówisz “gdy człowieka boli brzuch, to…”
Idziesz i mówisz o sobie. O swojej sytuacji. Bo zależy Ci na jej poprawie.
Mówisz – “boli mnie brzuch, o tu. Boli mnie tak i tak, od takiego czasu”.
Gdy idziesz do restauracji, to zamawiasz dla jakiegoś “głodnego”? Czy dla siebie? Mówisz co chce jakiś “człowiek” czy raczej mówisz co Ty chcesz zjeść? Zaczynasz zdanie od “gdy człowiek jest głodny, to chce zjeść”? :)
Gdy idziesz kupić sobie ciuchy to chcesz, by pani, która tam pracuje proponowała coś dla jakiegoś “człowieka”, czy dla Ciebie?
Dlaczego ja mam mówić o jakimś teoretycznym, nierealnym obrazku?
Gdy ktoś zadaje mi pytanie, to niech nie pyta w duchu akademickiej, bezcelowej dla zdrowia dyskusji.
Tylko niech przyświeca temu jego własne zdrowie.
Czy Tobie przyświeca ten cel?
Jeśli tak, to zastanów się kiedy mogłeś stracić już kontrolę nad własnym życiem?
A kiedy (o ile) się zorientowałeś, że jej nie masz?
Ok, ale przeciez program 12 Krokow jest dla wszystkich. I tam jest napisane ze” przestalismy kierowac wlasnym zyciem”. Wiec z tego wynika, ze te zyciem kiedys kierowalismy. My- czyli uzaleznieni. I jesli ten program pomaga uzaleznionym, czyli kazdy uzalezniony ma mniej wiecej ten sam “schemat” uzaleznienia. Jakas czesc wspolna. Dlatego sa sponsorzy. Bo sponsor zna niuanse uzaleznienia, szczegoly itd i wie jak pokierowac nowicjusza, aby ten szedl droga zdrowienia. Wiec uzaleznieni maja jakies wspolne cechy, problemy itp. , ktore doprowadzily ich do uzaleznienia. Dlatego jeden jest w stanie drugiemu pomoc. Bo uzaleznieni zyja podobnie. I to nie jest teoretyczny obrazek. Wracajac do tej kontroli, lub do:” nasze zycie stalo sie niekierowalne”. Wiec skoro ja kiedys kierowalem.swoim zyciem, to dlaczego wykierowalem sie na uzaleznionego? A moze nie kierowalem nigdy i wlasnie z tego powodu uzaleznilem sie? Bo ktos kierowal za mnie. Bo kierowal. Od dziecka. I wedlug mnie, gdybym to ja od zawsze kierowal swoim zyciem, to bym sie nie uzaleznil. Bo bym zyl tak jak ja bym chcial, a nie ktos. Bo teraz wiem jak chce zyc i w tym zyciu nie ma miejsca na porno, ani alkohol, narkotyki itd. Dlatego pytam o te stwierdzenie, ze ” przestalismy kierowac”, bo ja nigdy nie kierowalem, z tego co sobie przeanalizowalem.
Ok, ale przeciez program 12 Krokow jest dla wszystkich.
Nie jest dla wszystkich. Kto tak stwierdził?
Jest jeden warunek – pragnienie, by zerwać z żądzą i osiągnąć seksualną trzeźwość.
Tak jak warunkiem dla uwalniania emocji jest integralna intencja.
I tam jest napisane ze” przestalismy kierowac wlasnym zyciem”.
Tak, tam jest napisane.
Ale napis to nie jest program.
Program to program i wymaga dużo, dużo więcej, niż tylko przeczytanie tych tekstów.
Program wymaga życia tymi krokami. A to i tak nie wszystko.
I to jest cholernie wymagająca praca.
Zdrowienie z uzależnienia to zmiana często całego życia wewnętrznego i nieraz też bardzo wielu aspektów zewnętrznych.
I nie raz na resztę życia. Tylko każdego dnia.
Mało ludzi uzależnionych ma jakiekolwiek pojęcie ile to jest roboty.
Wiec z tego wynika, ze
Tak “z tego”, czyli tylko z Twojej opinii.
te zyciem kiedys kierowalismy. My- czyli uzaleznieni.
Nie ma “my”. Nie ma.
Użycie liczby mnogiej w opisie służy ukazaniu, że uzależniony nie jest sam z tym problemem.
Że jest to problem wspólny dla wszystkich.
Ale na drodze zdrowienia nie ma miejsca na dwie osoby, ani więcej. Zdrowienie opiera się na wyborach każdego z nas, na uczciwości każdego z nas.
Ja mam swój bajzel do sprzątnięcia, a Ty masz swój.
Niemniej krytycznie istotne jest wyznanie i powierzenie prawdy komuś jeszcze – nie tylko sobie ale też drugiemu człowiekowi. Niezależnie czy się nam to podoba, czy nie – Bogu też, tak jak Go rozumiemy.
Nie można “siebie” zastąpić “nami”. To co robią inni, robią to inni. Dopóki my nie zrobimy tego, to w naszym przypadku nic się nie zmieni.
To że ktoś powierzy nam jakiś swój problem nie oznacza przecież, że my byliśmy gotowi i na tyle otwarci, by powierzyć swój.
Otworzenie się na innych i dla innych to coś, co sami musimy przejść i czynić każdego dnia.
Każdy sekret, każda wada, każde kłamstwo musi zostać ujawnione, wyciągnięte na światło dzienne. I po dobroci. To musi być nasz dobrowolny wybór.
I jesli ten program pomaga uzaleznionym, czyli kazdy uzalezniony ma mniej wiecej ten sam “schemat” uzaleznienia. Jakas czesc wspolna.
Nawet jeśli, to co z tego?
Ponownie – liczenie, że Ci ktoś o tym powie, to zrzucanie odpowiedzialności. To niechęć, by uczciwie i wnikliwie przyglądać się sobie, by widzieć własne życie i siebie w prawdzie.
To próby zastąpienia prawdy informacjami zyskanymi od innych.
To że ktoś inny odwiedzi Wielki Kanion i Ci o tym opowie, nawet najdokładniej jak tylko potrafi nic zupełnie nie zmieni, bo Ty nadal nie masz absolutnie żadnego pojęcia jak to jest być tam i go zobaczyć, doświadczyć.
Nawet jeśli obejrzysz zdjęcia i model 3d na mapach Google – to dalej zupełny brak doświadczenia. To nic nie zmieni.
Bo gdyby 5-letnie dziecko się Ciebie zapytało czy byłeś i widziałeś Wielki Kanion i żebyś opisał swój zachwyt nim, od razu dostrzegłoby nieintegralność opisu do braku przeżycia.
Tak jak przeczytanie i zapamiętanie przepisu na łazanki nie uczyniło Cię specjalistą od łazanek.
Poczytanie o uzależnieniu nie uczyniło Cię ani trochę bardziej zdrowym, ani świadomym.
A często mogło uczynić Cię tylko jeszcze bardziej chorym – bo właśnie uznałeś, że “wiedzieć o” wystarczy.
Tak jak poczytanie o bezsilności i niekierowalności bez uświadomienia sobie tego we własnym doświadczeniu.
Przede wszystkim program za nikogo nic nie uczyni. To nie jest tabletka, którą się łyka i migrena mija.
To, co odróżnia ludzi na programie od ludzi, którzy na programie nie są, to osiągnięcie wielkiego dna i gotowość do powiedzenia prawdy, do uczciwości, gotowość do wyboru trzeźwości ponad wszystko inne.
Mało ludzi jest na to gotowa. Bardzo mało.
W całej Polsce jest ok. 300 członków Wspólnoty SA. Uzależnionych od seksu i porno są miliony. I ciągle przybywa.
Nawet gdyby to był tylko 1 milion. To ludzi, którzy zdecydowali się na zdrowienie to jest 3 setne procenta. 0,03%.
Tak, to jest dla wszystkich ale dużo mniej, niż 0,03% zdecydowało się, by z niego skorzystać. I rotacja też jest wielka.
Fundamentem jest gotowość do uczciwości, do mówienia prawdy, do przyznania się do porażki, do zaufania czemuś większemu od nas.
To najczęściej pierwsze kroczki w pokorze i podstawowej uczciwości.
Której kolosalnej większości totalnie brakuje.
Dlatego sa sponsorzy. Bo sponsor zna niuanse uzaleznienia, szczegoly itd
To też są teoretyczne fantazje.
Sponsor nie zna żadnych niuansów i szczegółów, bo uzależnienie to nie jest działanie silnika samochodowego, który jest identyczny w tysiącu identycznych samochodów.
Sponsorzy to ludzie dalej na drodze zdrowienia i trzeźwienia i dzielą się oni swoim doświadczeniem. A nie jakimiś teoretycznymi niuansami. Niuanse nikomu jeszcze nie pomogły.
Bo co z tego, że powie coś o neuronach?
Te “niuanse i szczegóły” to nasza nieuczciwość, nasze błędy postrzegania, nasze kłamstwa, nasze iluzje, ściemy, uniki. Sponsor może je dostrzegać ale nie może czegokolwiek zrobić za nas.
To my mamy zacząć je zauważać i je ujawniać przed drugim człowiekiem.
i wie jak pokierowac nowicjusza,
To jest program sugestii, nie kierowania.
Nikt nie może nieść uzależnionego.
Jeśli uzależniony nie wybierze zdrowienia, nikt nie może go pokierować.
Sponsor to nie jest chirurg, który wykona operację. Uzależnienie to nie jest choroba, którą można wyleczyć z zewnątrz.
Ja także nie.
Tu mam wrażenie, że powtarzasz to, co skądś poczytałeś o sponsorach.
Miałeś sponsora? Pracowałeś z nim choć pół roku? Jeśli nie, to nie masz o sponsorach do powiedzenia nic, bo nie możesz mieć.
Sponsor zna swoje doświadczenie i wie o Tobie tyle ile sam mu powiesz.
aby ten szedl droga zdrowienia.
A co to jest droga zdrowienia?
Sponsor jest niezastąpiony na tej drodze. Ale nikogo na nią nie wprowadzi. Każdy z nas jest wolny. Podejmowanie decyzji to ważna część życia każdego z nas.
Ani jego odpowiedzialnością nie jest pilnowanie, byśmy z niej nie zbaczali.
Sponsor nie zaplanuje Ci życia.
Poproszenie o sponsoring czy szukanie sponsora, nie mówiąc o pracy z nim, o słuchaniu się, o uczciwości, o codziennym kontakcie – to wszystko nasza odpowiedzialność.
Program nie pomoże komuś, kto nie chce realnie zdrowieć.
A zdrowienie obejmuje dwa aspekty – postępujące zwycięstwo nad żądzą oraz utrzymywanie trzeźwości seksualnej. Definicja trzeźwości seksualnej jest podana jasno i klarownie.
Żądza to sprawa indywidualna do radykalnie rzetelnej analizy.
Jeśli ktoś nie widzi, że wszystko co cenne, wliczając jego życie, wisi na włosku, nie wykona rzetelnej analizy. Będzie kręcił bez końca i do końca. Będzie kombinował, używał frazesów, usprawiedliwiał się, grał ofiarę, skupiał na zewnątrz, itd.
Wiec uzaleznieni maja jakies wspolne cechy, problemy itp. , ktore doprowadzily ich do uzaleznienia.
To jest dalsze i bezcelowe teoretyzowanie.
Nikogo do uzależnienia nie doprowadził żaden problem czy cecha.
To jest ciągłe tylko zwalanie odpowiedzialności na jakieś iluzoryczne przyczyny. “Coś spowodowało, że stałem się taki i taki”.
Nic tego nie spowodowało.
Bo te cechy i uzależnienie to jedno i to samo.
Ale ja tego nie będę tłumaczył, bo nie mogę tego wytłumaczyć. To wymaga radykalnej uczciwości. Uczciwe spojrzenie na własne życie ukazuje to w pełni.
Jakie Ty masz cechy i problemy, które rzekomo doprowadziły do uzależnienia? Na pewno nie było żadnej innej możliwości, niż oglądać porno i się masturbować?
Bo teoretyzujesz o innych, a gdy przychodzi do mówienia o sobie, to mówisz, że ktoś inny kierował Twoim życiem, bo gdybyś Ty nim kierował, to byś się nie uzależnił.
Tak wielkie jest to wyparcie.
Co z tego, że możemy wiedzieć, że np. wielu uzależnionych masturbuje się i ogląda porno, gdy się zestresują?
Jakiś problem powoduje to, że się człowiek masturbuje? A mogę wiedzieć w jaki sposób ten problem to powoduje?
Powiedz – jaki problem w Twoim życiu cokolwiek powoduje i jak to czyni?
Dlatego jeden jest w stanie drugiemu pomoc.
To dalsze teoretyzowanie.
Co to jest pomoc?
Fajnie użyć tego słowa ale cóż ono oznacza?
Na czym polega problem uzależnienia?
Na czym polega pomoc?
Co to jest ta “droga zdrowienia”?
Bo uzaleznieni zyja podobnie. I to nie jest teoretyczny obrazek.
Jest.
I chociażby taki, że “uzależnieni żyją podobnie” to nie jest żaden obrazek. To nie są nawet 2 niedbałe kreski.
Co więcej – cóż to zmieni, nawet jakby jakiś obrazek był?
Każdy z nas ma do radykalnie uczciwego wglądu swoją sytuację.
Nikt tego nie może uczynić za nas.
Co z tego, że żyjesz podobnie jak ktoś inny?
Co z tego, że to usłyszysz od kogoś?
Ważne, byś Ty zdał sobie z tego sprawę w swoim życiu, a nie “wiedział o” tym od kogoś innego.
Co zrobiłeś teraz i dlaczego? Co zrobiłeś 5 minut temu i dlaczego?
Dlatego, bo Cię do tego zmusił jakiś problem? Dlatego, bo masz podobne cechy do innych?
Powiedz – ilu znasz ludzi, którzy żyją podobnie do Ciebie?
Jak oni żyją?
A jak żyjesz Ty?
Ważne jest co Ty zrobisz ze swoim życiem, jaki kierunek obierzesz. Inni ludzie nie mają z tym nic wspólnego. Ich życie to ich odpowiedzialność. Ich odpowiedzialność to ich życie.
Wracajac do tej kontroli, lub do:” nasze zycie stalo sie niekierowalne”. Wiec skoro ja kiedys kierowalem.swoim zyciem, to dlaczego wykierowalem sie na uzaleznionego?
To jakbyś pytał “dlaczego doprowadziłem do wypadku, skoro ja prowadziłem samochód?”
Ponawiam – tylko Ty możesz na to odpowiedzieć.
Ty podjąłeś każdą decyzję, która do tego doprowadziła.
Właśnie dlatego, że ciągle liczysz aż ktoś Ci powie, jesteś zupełnie ślepy na własne życie.
I nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
To znamiona uzależnienia.
Liczysz na jakąś teoretyczną odpowiedź, na ten obrazek, by sobie potem móc o nim bez końca dyskutować.
A moze nie kierowalem nigdy i wlasnie z tego powodu uzaleznilem sie?
To pokazuje błędne tory teoretyzowania.
Prowadzi Cię to na manowce.
No i stanowi dowód, że nie zrobiłeś żadnej analizy.
Bo ktos kierowal za mnie. Bo kierowal. Od dziecka.
Ktoś kierował za Ciebie? Na pewno?
Może sam diabeł?
Tu widzimy totalną ślepotę na całe swoje dotychczasowe życie.
I granie ofiary, brak odpowiedzialności.
No kto kierował Twoimi rękami, którymi się masturbowałeś?
Kto włączył komputer i posadził Cię przed nim i kto włączył pornografię?
Sąsiad? Wróżka zębuszka? ;)
Puszek Kłębuszek?
I wedlug mnie, gdybym to ja od zawsze kierowal swoim zyciem, to bym sie nie uzaleznil.
Tak, to Twoje zdanie.
Zrozumiałe, bo jesteś uzależniony. I oczywiście stanowi zrzucanie odpowiedzialności i szukanie usprawiedliwień oraz winnych.
Ale to nie ma nic wspólnego z faktami.
Ignorancja i nieświadomość są cechami homo sapiens, z których i ich znaczenia naprawdę garstka ludzi zdaje sobie jakąkolwiek sprawę.
W tym, że ponad 80% ludzkości myli podłogę z sufitem. M.in. dlatego jest to totalnie niedostrzegalne u mas ludzi.
Wydaje im się, że wybierają dobrze ale tak nie jest.
Dlatego i tu wydaje Ci się, że wybierałeś dobrze ale okazało się, że nie wybierałeś dobrze. ALE CHCIAŁEŚ DOBRZE!
A dalej w mentalizacji dostrzegasz “skoro chciałem dobrze, a wyszło źle, to znaczy, że ktoś inny musiał wybierać za mnie, bo wybrał źle!”
Trochę jak na sprawdzianie w szkole – wydawało się nam, że dobrze rozwiązaliśmy zadanie ale dostaliśmy trójkę lub dwójkę. To znaczy, że ktoś inny je za nas rozwiązał, bo my chcieliśmy dobrze, a okazało się inaczej?
Bo bym zyl tak jak ja bym chcial, a nie ktos.
Ależ żyłeś tak jak tego chciałeś.
A któż inny chciał żyć tak jak żyłeś?
Czy choć raz włączyłeś porno, bo tak tego nie chciałeś?
No kto był tym, kto do tej pory podejmował za Ciebie decyzje?
Widzisz? Nie powiedziałeś nawet jednego konkretu, nie podałeś nawet jednego przykładu z własnego życia.
Zamiast tego wciskasz historyjkę, że ktoś kierował Twoim życiem.
Może Ci czip wszczepił rząd, gdy się szczepiłeś na grypę? :)
Mówisz “skoro X, to Y”. Ale to nie jest żadna analiza. To nie jest uczciwość. To myśli, które po 2 sekundach przyjrzenia się im są oczywistą bajką.
Sam sobie wcisnąłeś kit, że “uzależnieni żyją podobnie” i na tej podstawie nawet nie zdając sobie sprawy, wierzysz, że nie żyjesz jak tego chciałeś, tylko jak ktoś inny i ten ktoś musiał w takim razie kierować Twoim życiem.
Ale cecha uzależnionych, z której sobie sprawy nie zdawałeś, a to też Twoja cecha, to życie właśnie tylko tak jak tego chciałeś. A nie jak powinieneś.
Uzależnienie to m.in. szalejąca samowola.
Bo teraz wiem jak chce zyc i w tym zyciu nie ma miejsca na porno, ani alkohol, narkotyki itd.
A czym to się to “teraz” różni od “wcześniej”?
A wcześniej jak chciałeś żyć? Bo mówisz, że ktoś chciał tego za Ciebie. To gdzie byłeś Ty? Spałeś?
Co się zmieniło?
Ktoś Cię siłą zaciągał przed komputer i ściągał Ci spodnie? Ktoś Cię zmuszał do picia?
No właśnie problem uzależnionego zaczyna się, gdy przestaje/próbuje przestać żyć w czynnym nałogu.
To cała właśnie sztuka zdrowienia. By zdrowieć – żyć coraz lepiej i zachować trzeźwość pomimo wszystkich trudności, które się okażą.
Teraz zaś też będzie weryfikacja. Wiesz jak chcesz żyć. Nie ma w tym miejsca na porno, alkohol, ani narkotyki.
To zacznij tak żyć i wróć za kilka tygodni czy miesięcy i powiedz jak Ci idzie.
Jeśli nie jesteś uzależniony i masz kontrolę, to będziesz żył tak jak teraz mówisz, że chcesz. No bo – hej! – logika tak podpowiada. :)
Dlatego pytam o te stwierdzenie, ze ” przestalismy kierowac”, bo ja nigdy nie kierowalem, z tego co sobie przeanalizowalem.
Na razie nie widzę, byś cokolwiek przeanalizował.
Mylisz analizę z wpatrywaniem się w myśli.
Fakty są niezależne od myśli.
Tylko dlatego, że rezultat okazał się inny, niż tego oczekiwałeś czy spodziewałeś się, wcale nie stanowi dowodu, że Twoim życiem kierował ktoś inny, niż Ty.
Prawdę dopiero dostrzeżesz, gdy teraz ze wszystkich sił będziesz starał się żyć tak jak to wybierzesz i pozostać trzeźwym, a okaże się to nie takie proste.
Ponadto – cytujesz krok ale go nie stawiasz.
Nie wiesz co to za proces.
Przede wszystkim czytamy cały krok, a nie jego fragmenty. I czytamy go w pierwszej osobie.
Poprawna forma brzmi – “Przyznałem, że jestem bezsilny wobec żądzy i przestałem kierować swoim życiem”.
Inna wersja – “Przyznałem, że jestem bezsilny wobec żądzy i moje życie stało się niekierowalne”.
Nie czytaj tego w liczbie mnogiej, bo to jest robienie siebie w balona. To jakby być w kościele i nie śpiewać, bo śpiewają inni. Albo uważać “jestem z innymi w kościele, jesteśmy na mszy, więc skoro oni śpiewają, to ja też”.
Jeśli Ty chcesz oddać Bogu cześć, to śpiewaj i nie przejmuj się innymi czy to robią, czy nie.
“PRZYZNAŁEM”. Widzisz to słowo? To nie oznacza “stwierdziłem”, “powtórzyłem po kimś”, “takie mam zdanie”, “przeczytałem to, bo tak jest napisane”.
Tylko to przyznajemy. A przyznać możemy to, co widzimy, że jest prawdą.
Ty tego nie widzisz. Tylko fantazjujesz, że ktoś inny kierował Twoim życiem, bo gdybyś Ty nim kierował, to na pewno kierowałbyś nim dobrze.
Więc wcale nie widzisz, że swoim życiem nie kierujesz. Sam stwierdziłeś, że teraz już będziesz nim kierował. Ok, to do dzieła! Udowodnij sobie, że tak jest!
To możemy przyznać tylko wtedy, gdy spróbujemy się zatrzymać, powstrzymać, nie uruchomić, a nie jesteśmy w stanie.
A i to zazwyczaj spotyka się jeszcze z latami wypierania, fantazjowania, kłamania, oszukiwania, kombinowania, stosowania półśrodków czy szukania łatwiejszej drogi.
Nikt za Ciebie może przyznać, że potrzebujesz pomocy, ani o nią poprosić.
Przeczytanie stwierdzenia “uzależniony potrzebuje pomocy” nie oznacza wcale, że Ty tak uważasz, ani że to widzisz, ani tym bardziej, że o nią prosisz.
Nic tu się samo nie wydarzy i nigdy nie wydarzyło.
My odpowiadamy za swoje wybory.
Pamiętaj też, że jest różnica między bezsilnością, a bezradnością.
W Twojej sytuacji zamiast dalej próbować po swojemu albo poszedłbym do Wspólnoty 12 kroków, albo zaczął współpracę, którą każdemu proponuję, bo cóż więcej mogę?
Ale jeśli naprawdę sądzisz, że dasz sobie radę – ciśnij.
Ale pamiętaj, że jeśli nie wyjdzie, to przyznanie bezsilności i porażki jest monumentalnie ważnym i pozytywnym wydarzeniem.
Nie wstydź się tego, nie obwiniaj się, ani nie potępiaj, gdy do tego dojdzie. Tylko wybierz, by uczciwie spojrzeć na swoją sytuację i pamiętaj, że jesteś bezsilny ale nie bezradny.
To bardzo istotny zwrot życiowy, bo to coś więcej, niż tylko przeczytanie bezdusznego tekstu. To zobaczenie na trzeźwo wielkiego faktu z własnego życia, który do tej pory był przywalony skorupą zaprzeczenia.