Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy drugą z trzech serii dotyczących dróg do pokoju, szczęścia i sukcesu! Zajmiemy się szczęściem.
Link do artykułu wprowadzającego znajdziesz poniżej!
► Seria „100 Dróg” – Wprowadzenie.
Części 1-7 znajdziesz klikając na poniższe linki:
► 100 Dróg do Szczęścia (1-6) – Źródło jest w Tobie, nie poza Tobą, Chciej tego, co masz, zamiast tego co chcesz mieć, Szczęście jest wewnętrzną decyzją, Zrezygnuj z “biedny/a ja”, Dokonuj wyborów zamiast usilnie pożądać (…) Bądź gotów poddać to pożądanie Bogu, Poddawaj wszystkie łaknienia i pragnienia (…) Módl się.
► 100 Dróg do Szczęścia (7-9) – Radość życia/własnej egzystencji jest niezależna od zdarzeń, Czy to dziecko, dorosły, czy rodzic, który chce?, Rozróżniaj zwycięstwa i zyski faktyczne od symbolicznych.
► 100 Dróg do Szczęścia (10-12) – Rozróżnij cele narcystyczne (“bogaty i sławny”) od dojrzałych, Bądź kontent kierunkiem i zestrojeniem, niż tylko realizacją, Praktyczna rzeczywistość vs. fantazja glamouru “sukcesu”.
► 100 Dróg do Szczęścia (13-15) – Podejmij decyzję zamiast tylko mieć nadzieję. Zapisz swoje cele dla tego życia, Bądź elastyczny/a, a nie sztywny/a, Anuluj “… i wtedy będę szczęśliwy/a”.
► 100 Dróg do Szczęścia (16-18) – Puść się chwytania, łapania, łapczywości, pazerności, chciwości, Miej klarowne, jasne cele i ideały, Uświadom sobie, że każda wartość jest arbitralna.
► 100 Dróg do Szczęścia (19-21) – Szczęśliwość to drzemka w pociągu lub w samolocie. Bycie szczęśliwym to spełnianie Twojego człowieczego potencjału, Żyj jednym dniem naraz. Jeśli nie masz żadnego problemu, znajdź sobie jakiś, byś dołączył(a) do grupy 12 kroków, Szczęśliwość to mruczenie kotka i merdanie psiego ogonka.
► 100 Dróg do Szczęścia (22-24) – Odróżnij wiarę od sceptycyzmu (narcyzmu). Sceptyk wierzy w swój sceptycyzm, Okazuj wdzięczność za to co masz i jaki/a jesteś, Rozróżniaj nieprzywiązywanie się od łaknienia, pożądliwości, żądzy. Wybierz coś, co uważasz, że jest Ci niezbędne do szczęścia i uwolnij przywiązanie do tego.
Jak to słyszymy od małego – szczęście coś/ktoś ma nam przynieść, dać. Z drugiej strony – coś lub ktoś może nam szczęście odebrać. W to wierzymy i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Bo jedyne co mamy, to nasze – subiektywne – doświadczenia. Które pozwalamy, by nami rządziły.
Nie mamy rozróżnienia np. między spokojem, a chwilowym nieodczuwaniem lęku. Między radością, a chwilowym uniesieniem emocjonalnym. Między radością, a ekscytacją czymś w świecie zewnętrznym.
Dlatego też naprawdę może się nam wydawać, że coś przynosi szczęście – że szczęścia w nas nie ma, że zieje w nas pustka, którą musimy czymś wypełnić na tym ciężkim, niesprawiedliwym, szalonym świecie.
To jednak nie jest prawda.
I szybko ten fakt ukazuje swoją mityczność w przypadku uzależnionych – którzy wierzą, że poradzą sobie z uzależnieniem “poprzez coś” – np. sport, szczęśliwy związek czy inne, korzystne okoliczności zewnętrzne. Tak się jednak nie dzieje. Co więcej – te zewnętrzne okoliczności i wszystko co robimy, zaczyna się z czasem degradować.
Wielu zauważa, że “nic mnie już nie cieszy”, “wszystko stało się takie nijakie”, “w niczym nie widzę sensu”, etc. Bo to jest prawda. Nic nas nigdy nie cieszyło, nic nie miało w sobie tej wartości, sensu, ani znaczenia, jaki w tym widzieliśmy. Nic nie było źródłem szczęścia. Jednak używamy tego ODCZAROWANIA jako pretekstu, by kontynuować kierunek negatywny, a nie skorygować go. Bo dalej wierzymy, że w nas jest pustka, brak.
Jednocześnie wierząc, że i emocje coś w nas powoduje, wzbudza, wyzwala, etc., ciągle jesteśmy jak na sznurkach okoliczności. A jeśli oddajemy odpowiedzialność za to co wewnętrzne, nigdy nie pozwolimy sobie odgruzować źródła radości, szczęścia, spokoju. Będziemy tylko liczyć na dostatecznie silne tłumienie i opieranie się oraz na sprzyjające warunki zewnętrzne. I wystarczy czasem jedno słowo, jeden gest, a my tracimy tę całą mentalną opowieść o naszym spokoju. Jednak i wtedy ten sam umysł mówi, że to przez innych. Że inni są W+INNI naszej niedoli, że nam odebrali spokój lub nie dają nam spokoju. Ciągle powtarzamy sobie te same kłamstwa.
Nie wiemy, że umysł uwierzy w każde kłamstwo powtórzone dostateczną ilość razy. Jednak to kłamstwo nigdy nie stanie się prawdą. Może jednak stać się naszym, subiektywnym doświadczeniem. A że często współdzielimy je z innymi, tym bardziej utwierdzamy się, że tak wygląda życie. Ale tak MOŻE wyglądać NASZE życie. A nie życie w ogóle.
Dlatego przyjrzyjmy się następnym trzem, proponowanym przez dr Hawkinsa, drogom, które wskazują nam właściwy kierunek i sugerują odpowiednie korekty.
25. Szklanka jest w połowie pełna czy w połowie pusta?
Każdy z nas słyszał to filozoficzne pytanie.
Perspektywa jest niesamowicie istotnym czynnikiem w naszych życiach. Nie chodzi o oczarowanie ale o KONTEKST. Człowiek w niskiej świadomości bawi się w przyczepianie etykietek – np. “optymisty/pesymisty”. A jak ktoś chce patrzeć na fakty, to jeszcze jest “realista”. Odrzuć etykietki i zdaj sobie sprawę z kontekstu w jakim postrzegasz rzeczywistość. Nie JESTEŚ tymi etykietkami. Używamy ich dla wygody ale im częściej, tym bardziej o tym zapominamy lub nigdy tego nie rozumieliśmy.
Świadomość kontekstu jest fundamentalna.
Bo z kontekstu wynika całe znaczenie, sens i wartość.
Możemy powiedzieć:
– O nie! Wypiłem już połowę!
– Super! Mam jeszcze drugie tyle!
Żadna z tych osób nie jest ignorantem na fakty. Tylko inaczej je sobie przedstawiły. Dokładnie to samo jest w formie faktu – ile jest wody w szklance, a jeden będzie smutny czy melancholijny, a drugi szczęśliwy czy wdzięczny. Ani jednego, ani drugiego nie ma w świecie. Te punkty widzenia – te perspektywy – obieramy my. I zazwyczaj dobrze korespondują z naszym poziomem świadomości. Dlatego też wydają się nam słuszne.
Pesymista może sądzić, że bycie negatywnie nastawionym chroni go przed rozczarowaniami. Tak jakby postrzeganie optymistyczne było oczarowaniem – czyli jakąś formą naiwności.
Pesymista nie dostrzega jednego aspektu – że nasze nastawienie nieraz wręcz determinuje nasze doświadczenia i efekty naszych działań. Gdy więc mówimy sobie “jest tak jak myślałem”, prawdopodobne jest, że jest tak, BO tak myśleliśmy – bo taki rezultat utrzymywaliśmy w umyśle.
Pesymista może więc wierzyć, że spodziewaniem się negatywności chroni się i to jest dla niego po prostu normalność. Negatywne nastawienie, bo świat jest negatywny i można obronić się przed jeszcze gorszymi rozczarowaniami, na które skazują się optymiści. No bo skoro oczywiście trudno jest uniknąć czegoś przykrego w życiu, a nieraz to może być główna forma naszych życiowych przeżyć, no to się do nich dostosowujemy. Bowiem sądzimy, że te doświadczenia SĄ takimi jakimi my je widzimy. Tracimy przy tym z oczu wszystko to, co wewnętrzne. Bo sądzimy, że jest to zewnętrzne. Nie rozumiemy, że wzrost świadomości nie neguje zewnętrznych doświadczeń. Ale może wręcz radykalnie zmienić to jak my je odbieramy. A wraz z tym – jakie opcje są dla nas dostępne.
Przykładowo – ja zawsze miałem tendencję do przywiązywania się do rzeczy i osób. Nie znosiłem się z czymś takim rozstawać i gdy do tego dochodziło, zawsze było mi źle, a nawet cierpiałem. Zauważyłem w końcu, że DECYZJA, by pożegnać się z kimś/czymś ale z wdzięcznością, kolosalnie zmniejsza “poczucie straty”. Co więcej – jeśli rozstaję się z czymś z intencją OBDAROWANIA tym drugiej osoby, strata w ogóle temu nie towarzyszy. Zamiast tego jest radość i wdzięczność, które zostają pomnożone, bo wiem, że to, co było dla mnie dobre, znalazło dla siebie następny dobry dom.
Fakt oczywiście jest taki, że w moim życiu ubyło formy. W końcu coś oddałem. A jednak mogę z tego powodu pomnażać swoje zadowolenie. Nie muszę go tracić.
Bowiem temu, czemu nadaliśmy te wszystkie magiczne właściwości – np. bycie źródłem naszego szczęścia czy wartości – zawsze towarzyszy lęk przed utratą tego. Często jest to lęk wręcz paniczny i w takiej ilości, że ciągle musimy się uruchamiać, by nie czuć go w pełni. Jednocześnie wierzymy, że ten lęk w jakiś cudowny sposób chroni nas przed utratą. Ale pamiętajmy – lęk “przed” czymś oznacza, że czujemy lęk ZANIM do tego doszło. To nie jest zbroja chronią przed nadlatującymi strzałami wroga. To tylko uczucie, które czujemy ZANIM w ogóle doszło to, co ciągle widzimy w myślach. Oznacza to, że lęk nie ma z tym nic wspólnego. A gdy do tego i tak dojdzie, bo nie zadbaliśmy o życie i ciągle utrzymywaliśmy projekcję, zobaczymy, że ten sam lęk będzie się utrzymywał, a my będziemy cierpieć. Wtedy umysł poda takie racjonalizacje – “boję się ŻEBY znowu do tego nie doszło”. A my to “łykamy”. Jak wcześniej niezliczone tysiące razy.
Lęk jest jedną z form samospełniających się przepowiedni. Mówimy – “boję się tego”, “boję się, że się to wydarzy”, “boję się, żeby to się nie wydarzyło”. Utrzymujemy w umyśle straszny obraz. To samo z siebie zwiększa prawdopodobieństwo, że podejmiemy takie decyzje i doświadczymy akurat tego. Potem taki człowiek mówi – “przytrafiło mi się to, czego się obawiałem!” A to dlatego, BO się tego obawialiśmy.
Człowiek “przestraszony, że” może go potrącić samochód wcale nie jest bardziej uważny. Jest zapatrzony w myśli, w których ciągle odtwarza się scena, w której dochodzi do wypadku. Pozostajemy wtedy ślepi na realne życie. No bo skoro skupiamy się na jakimś nierzeczywistym obrazie, który wynika z zaniedbań, a nie na realnych okolicznościach, o które możemy zadbać, jakże możemy postąpić w sposób bezpieczny i słuszny? I kiedy mamy tak postąpić, skoro ten wypadek w umyśle już się wydarza? Umysł to nie rzeczywistość.
Nie troszczymy się o swoje bezpieczeństwo – bo przecież wierzymy, że tym się zajmują lęk i straszne myśli – i wtedy prawdopodobieństwo, że nie dostrzeżemy pędzącego samochodu, którego kierowca nie przestrzega zasad i chce zdążyć przed czerwonym, rośnie. A my w wielkim napięciu i rosnącym lęku wcale nie zareagujemy ratując swoje życie. Być może zareagujemy właśnie inaczej – np. paraliżem wierząc do końca, że lęk nas ochroni. Ale lęk nie zatrzyma pędzącego samochodu.
Obawa przed przesoleniem zupy chroni przed jej przesoleniem? Czy chroni spokojne, ostrożne sypanie soli? Czy ostrożności musi towarzyszyć lęk? Nie musi.
Co pokazuje, że możemy żyć bez negatywności. Naprawdę ich nie potrzebujemy. Cierpienie nie jest walutą, która jest potrzebna, by płacić nią za coś dobrego. Jednak dla wielu dopiero dostateczny poziom cierpienia wymusza zmianę postaw. Jednak oczywiście nie zawsze się to dzieje. To informacja i ostrzeżenie, że ze wszystkiego możemy skorzystać konstruktywnie lub destruktywnie. Czy z porno można skorzystać konstruktywnie? Tak, niszcząc sobie życie i zdrowie i wreszcie zwracając się ku ścieżce uzdrowienia.
Tak samo optymistycznej postawie nie musi towarzyszyć ani oczarowanie, ani żadne absurdalne zainwestowanie emocjonalne – tzw. “hype”, ani ekscytacja. Możemy być radośni, spokojni, ufni, a jednocześnie pamiętać, że nie zawsze wszystko się ułoży tak jak byśmy tego chcieli i to też jest ok.
Możemy cieszyć się, że wychodzi następny sezon naszego ulubionego serialu. A jeśli nie będzie tak dobry jak poprzednie – nadal możemy być radośni i wdzięczny. A jeśli serial nie będzie kontynuowany, wcale nie musimy przy tym rozpaczać.
Lęk nie jest emocjonalną walutą, którą musimy płacić za bezpieczeństwo czy realizację swoich celów. Lęk to pewna forma energii, która OGRANICZA człowieka do dwóch opcji – walki lub ucieczki. Jedyna zaleta tego jest taka, że decyzja podejmowana jest w mgnieniu oka – co w przypadku realnego, fizycznego zagrożenia życia może okazać się pomocne – np. gdybyśmy spotkali lwa na ulicy. Tylko kiedy ostatnio spotkaliśmy lwa na ulicy? Boimy się najczęściej myśli i uczuć, a nie realnych zagrożeń tej planety. Jednym z najczęstszych lęków jest lęk “przed” samym lękiem.
Mądry optymizm pomnaża powody do optymizmu. Uczynki wiary pomnażają i umacniają wiarę. Zaś z tych uczynków wynikają owoce, dzięki którym już nie musimy wierzyć. Bowiem doświadczenie osiągane przez działanie to prawdziwa wiara. Nie dziwne, że tak dużo ludzi wierzy praktycznie tylko w to, co negatywne, np. w braki. No bo ciągle się na tym skupiamy, ciągle się w to pakujemy. Wierzą w to, co negatywne, podejmują działania realizujące tę wiarę. A owoce pomnażają wiarę. To jest spirala samozniszczenia. M.in. w niej uczestniczy uzależniony zupełnie pozbawiony tej perspektywy.
Prawdziwie chroni odwaga. Lepiej od niej chroni rozsądek. Bo rozsądek nakazuje odważnie przyjrzeć się swojej sytuacji i przeanalizować co należy zrobić. Z poziomu rozsądku odwagę można zaprząc do kreatywnej pracy. Sama odwaga może być niewystarczająca.
Gdy widzimy przed sobą grupę agresywnych ludzi i np. jeden z nich ma wyciągnięty nóż, to zarówno próba ucieczki jak i rzucenie się na nich może być dla nich pretekstem do zrobienia nam krzywdy. Zapewne najlepszym wyjściem będzie natychmiastowa ALE SPOKOJNA zmiana kierunku. Jak wybrać spokój? Rozwijając się do troski o swoje życie, a nie miotać się w emocjonalności. Miałem kilku klientów, których lęk rozrósł się do takich rozmiarów, że każdy człowiek był dla nich już potencjalnym napastnikiem. Ciągle uważali, że lęk ich chroni.
Rozsądkowi zaś niekoniecznie musi towarzyszyć pokora. A pokora chroni jeszcze lepiej od rozsądku.
Możemy też sobie wmówić, że lęk nas chroni, bo np. tak się przeraziliśmy swoją sytuacją, że poprosiliśmy o pomoc. Ale łatwo zauważyć, że to nie lęk zdecydował, byśmy poprosili o pomoc. Tylko coś innego. Coś, co lęk cały czas zagłusza. Przecież trwając w lęku właśnie doprowadziliśmy do okoliczności, które już stały się dla nas przerażające. Kiedy prosimy o pomoc? Gdy uznamy swoją bezsilność, gdy choć na moment zrezygnujemy z dumy, z zaprzeczenia, z arogancji – z pychy. W lęku nie ma tych atrybutów.
Człowiek żyjący nieintegralnie cały czas może sobie wmawiać, że np. “nie jestem jeszcze gotowy”, “nie mogę podjąć decyzji”. Jeśli wszystko opieramy o emocje, no to i emocji potrzebujemy, by nam dokopały tak, że odpuścimy emocję koronną – dumę. Nie dostrzegamy przy tym, że “nie mogę” nie jest prawdą. Tylko się nam tak wydaje, bo lęk nie mija, a nawet rośnie. Prawda brzmi – “nie chcę podjąć decyzji”. Bo z emocjonowania się nadal mamy bardzo dużo korzyści.
Tysiące razy mówiłem sobie i słyszałem od innych – “boję się”. Dlatego zakładamy, że to jest jakaś bariera nie do przejścia, której wszyscy doświadczamy. Dziś zadaję sobie wtedy pytanie – “no i?” I robię to, co do mnie należy.
Niejeden próbował “zajeść” lęk np. ogromną ilością informacji z tego bloga. Jeśli przeczytałeś/aś wszystkie artykuły i jeszcze książki, i jeszcze coś, a z tego wszystkiego nadal nie wynikła poważna decyzja odnośnie własnego życia i uzależnienia, to ratuj się. Odejdź z tego bloga i nie wracaj. Zatrać się w uzależnieniu. Niech Cię powali, doprowadzi na skraj. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej.
Człowiek uzależniony nie wie co jest dobrem. Nie wie. Obżeranie się, pochłanianie informacji jak szaleniec NIE jest wyrazem zdrowia, rozsądku, ani mądrości. Nikogo to nie czyni mądrzejszym. Lecz głupszym. Bowiem głupiec nie wie kiedy się zatrzymać. Jeden z 7 grzechów głównych – “nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu” nie odnosi się tylko do pożywienia.
Jeśli ciągle “mamy wrażenie”, że jeszcze czegoś potrzebujemy do tej gotowości, do podjęcia decyzji, to pamiętajmy – to wrażenia. Czyli myśli. Tylko dlatego, że “masz” jakieś wrażenia nie oznacza, że takie są fakty. Dlatego potrzebne jest ODCZAROWANIE. Często wywołane jakimś silnym wstrząsem, który rzadko jest przyjemny.
Ja artykułów nie przestanę pisać nawet wiedząc, że ktoś może tkwić w tym jak w bagnie, którego nie chce opuścić. Tak jak producenci noży nie przestaną produkować noży wiedząc, że niektórzy używają ich do ranienia i zabijania. W artykułach jest dostatecznie dużo ostrzeżeń. Jeśli je ignorujemy, to dużo o nas mówi.
Człowiek, który siedzi i czyta bez żadnej samokontroli ciągle uważa, że szklanka jest do połowy pusta. Ciągle mu brakuje. Ciągle nie ma dość. Oczywiście rzadko chodzi tu o pożywkę intelektualną. Wtedy widzi myśl “po prostu jestem ciekawy”.
Regularnie dostaję podziękowania za informacje z bloga i newslettera. Ale gdy pytam w czym konkretnie pomogły – cisza. Bo to tak jakby narkoman dziękował za kolejną działkę. “Wiem więcej” nie oznacza, że nastąpiła jakaś pomoc. Bo tym “wiem” możemy cały czas odmawiać sobie uczciwego spojrzenia na fakty.
Zazwyczaj uzależniony dziękuje za pretekst i usprawiedliwienie, bo może znowu robić coś, dzięki czemu unika tego, co naprawdę powinien robić. Ale dlatego, że odczuwa ulgę, uważa, że robi dobrze. Bo tylko o to chodzi – ciągłą zmianę samo+poczucia. Niezależnie jaką cenę za to płaci. A jakie są tego realne konsekwencje? W prawdziwym życiu nie następuje żadna poprawa. A nawet jest coraz gorzej. Tylko że my życie zastępujemy emocjami.
A że świat przedstawia sobie negatywnie, no to konsekwencje odbiera jako część swojej racji na temat świata i mu się wszystko skleja w ładną całość. I kontynuuje swoje. Szklanka realnie staje się coraz bardziej pusta.
Kilka dni temu usłyszałem na mądrej spikerce wieloletniego trzeźwiejącego alkoholika, że człowiek zdrowy ma jasną sprawę – widzi co jest dobre, a co złe. Wie czego lepiej nie robić, a co warto zrobić.
Człowiek uzależniony poza tymi dwiema opcjami, widzi jeszcze trzecią – tą największą i najważniejszą dla niego, znajdującą się pomiędzy tymi dwiema – to co on chce zrobić. Niezależnie od tych dwóch. Dlatego niszczy swoje życie. Bo ignoruje zupełnie to co dobre i złe. W ogóle tego nie widzi i nie bierze pod uwagę. Liczy się tylko to, co on chce i zazwyczaj opiera to o to, co czuje.
Dlatego też właśnie wolna wola – tak jak szklanka wypełniona/opróżniona do połowy – może być naszym przekleństwem lub błogosławieństwem. W zależności jak na to spojrzymy.
Książka o sztuce składania papieru – origami – może stać się dla nas więzieniem, jeśli nigdy nie postanowimy z niej skorzystać i tylko będziemy ją czytać. Jeśli obejrzysz 100 filmików, w których kucharz przygotowuje wspaniałe potrawy ale sam(a) żadnej nie ugotujesz, to nie staniesz się lepszym kucharzem. I dopóki nic sobie nie przygotujesz, istnieje potencjalne ryzyko, że umrzesz z głodu. To oczywiste. A jednak w tysiącach spraw wcale nie jest oczywiste.
Uzależniony cierpi, ma myśli samobójcze, nie radzi sobie z życiem. I wiesz co? Nadal uważa, że wyjdzie z tego po swojemu. Dziękuje z uśmiechem za to co może mu pomóc. Jeszcze powie jak to rzucił inne uzależnienie – jak to nie rozróżnia doskonale co jest dobrem, a co złem. A potem zrobi to, co on chce.
To go zabija.
A gdy ktoś nie spełni JEGO oczekiwań – co wtedy? Choć wie, że nie powinien się kłócić, ani obwiniać, i tak (z)robi to. Bo co go to obchodzi, że to jest złe? A powiedz uzależnionemu coś, co mu się nie spodoba – niezależnie czy to jest dobre, czy złe – oj, lepiej przyspieszyć kroku! Uzależniony nie ma siły, by zareagować inaczej. Utracił kontrolę. Nie jest na tyle wolny, by wybierać.
“Co ktoś może wiedzieć o mnie? Każdy jest inny! Ja nie potrzebuję tego, co inni uzależnieni! Ja wiem czego potrzebuję, bo ja to jestem ja! I ja siebie znam najlepiej!” – mantruje. A potem zapytaj się go dlaczego ogląda porno, to odpowie “bo to lubię” lub poda coś, co gdzieś przeczytał.
Czy przestępca nie korzysta z tej wolnej woli tak jak mu się podoba? Ignoruje to co dobre, moralne, cnotliwe i ignoruje to, co złe, bolesne, niesprawiedliwe. Robi co on sam uważa za takie. Nie obchodzą go fakty, tylko jego wola.
Czy nie tak samo czyni uzależniony?
Jeśli dzieci w szkole nie trzymałyby się zasad niezależnie od tego, czego chcą, żadne z nich niczego by się nie nauczyło. Gdyby każdy kierowca jeździł jak mu się podoba, jazda po ulicach nie byłaby możliwa przez panujący wszędzie chaos i wypadki. Czy chaos i wypadki to nie życie uzależnionego?
Uzależniony uważa, że bezpieczeństwo to uczucie. Więc jak zmieni uczucie, to zyska bezpieczeństwo. Ale człowiek zdrowy rozumie, że o bezpieczeństwo dbamy POMIMO uczuć. Można się panicznie bać, a być absolutnie bezpiecznym. Można doświadczać spokoju, dumy, uniesienia, a być o krok od tragedii. Uczucia nie mają nic wspólnego z faktami. Zmiana uczuć, to tylko zmiana percepcji. A może to być zmiana z jednego szaleństwa na drugie, nawet jeszcze większe. O życie dbamy TWÓRCZYM DZIAŁANIEM – podejmowaniem akcji. Rozsądnych akcji. Nie na ślepo, nie na podstawie emocji i nie po to, by zmienić emocje. Tylko by realnie zrealizować obrany cel. Obrany z poziomu rozsądku. A nie lęku czy winy. Ani tym bardziej – pragnień. Pragnień się puść. Działaj twórczo i w oparciu o fakty, a nie by pozbywać się uczuć. Zanik pragnienia nie oznacza, że zostało “zaspokojone”. To ułuda. Ale pokazuje nam o co naprawdę nam chodziło.
Dla człowieka zdrowego i zdrowiejącego szklanka zawsze jest do połowy pełna, bo niezależnie jak jest, zawsze może podjąć jakieś działania. A przynajmniej zupełnie zaakceptować to co jest. Człowiek chory myli akceptację z apatycznością i defetyzmem życiowym. Usprawiedliwia się tą pseudo “akceptacją”. Akceptacja zyskała wielu naśladowców i imitatorów, z których naprawdę niewiele ma z nią cokolwiek wspólnego. Większość z tego stoi w zupełnym przeciwieństwie prawdziwej akceptacji.
Człowiek zdrowiejący wie, że nie może czekać, aż zmieni się mu nastawienie, a wraz z tym uczucia. Podejmuje działania zgodne ze zdrowiem. Zaś nastawienie i uczucia zmienią się wraz z tym. W ogóle nie zajmujemy się uczuciami. Właśnie działamy POMIMO nich. W ten sposób szklanka zawsze jest do połowy pełna. Bo zawsze możemy coś zrobić. ZAWSZE. I nie jest to nalaniem sobie pierwszego kieliszka wódki czy karmieniem fantazji. Planowanie to nie fantazjowanie. Działanie to nie chcenie. Decyzja to też jeszcze nie działanie.
Uzależniony musi zacząć ukrócać swoją samowolę. Musi bezwzględnie podporządkować się pod mądre zasady wypracowane przez ludzi, którzy rozwiązali swoje problemy. Jeśli koło zostało wynalezione, nie róbmy tego od nowa. Na to jest już za późno. Jeżeli próbujemy wynaleźć coś, co już istnieje, to oczywistym jest, że nasza intencja, do której się przyznajemy jest fałszywa. I stoi za nią pycha. A za pychą lęk i niechęć, by spojrzeć na fakty.
Problem uzależnionego nie jest taki, że nie wie co powinien zrobić, tylko nie chce zrobić tego, co powinien. Bo mu się to nie podoba. Często jest tak, że właśnie dlatego, że czegoś nie chcemy zrobić, to właśnie jest najwłaściwszym działaniem, BO tego nie chcemy. A szkodzimy sobie robiąc to, co chcemy.
Kiedy ostatnio to czego chcemy pokryło się z tym, czego potrzebujemy?
Mówimy “chcę obejrzeć pornografię”. Raz, że to jest kłamstwo, bo nie o to chodzi. Ale ważniejsze jest to, że dla nas liczy się właśnie to, co my chcemy. Być może wierzymy, że naprawdę tego potrzebujemy, by przestać cierpieć. A przez to nawet nie bierzemy pod uwagę innych opcji. Oczywiście, że w myślach ich nigdy nie zobaczymy. Bo to nie jest myślenie, tylko mentalizacja.
Uzależniony czuje coś, czego nie chce czuć i już daje sobie przyzwolenie, by zrobić, co mu się podoba. Nie to co powinien. Gdy widzi negatywne myśli lub myśli żądzowe – też robi, co mu się podoba, a nie co powinien. Dlatego jest uzależniony. Myśli i uczucia są tylko pretekstem i usprawiedliwieniem. Zrzuceniem na nie odpowiedzialności właśnie za samowolę.
Wmówiliśmy sobie, że np. myśli mają cechę “natarczywości” – oczywiście wobec NAS – a tym samym NIE MOŻEMY podjąć działania. “Bo myśli nam nie pozwalają”, bo “nie dają nam spokoju”. Ale czy to jest prawda?
Uzależniony czyta o odpuszczeniu i nagle głupieje. Pojęcia nie ma o co chodzi. Nazywa się głupim lub gorzej. Nagle to jedno słowo – “odpuszczenie” – staje się kabalistycznym abstraktem. Filozoficznym sekretem wykraczającym poza nasze zdolności pojmowania i rozumienia. A pod tym całym zamieszaniem kryje się tylko to – “nie chcę odpuścić”. Każdy w swoim życiu “machnął na coś ręką”. Odpuścił. Dał sobie z tym spokój. Każdy to doskonale zna. Ale gdy przychodzi do zrobienia tego dobrowolnie – NIE! :)
Gdy nastaje moment decyzji, szklanka staje się do połowy pusta. I cóż, my biedni, mamy wtedy począć?
W naszym umyśle zawsze znajdziemy nasze ulubione rozwiązanie. Np. “muszę to (najpierw) lepiej zrozumieć”. A my ciągle w to wierzymy.
A jak coś się nam nie podoba? To z tym jest problem! Proste i oczywiste… mówi uzależniony dążący do grobu. On wie czego potrzebuje, a czego nie. Co wie, a czego nie wie. Co rozumie, a czego nie rozumie. A skoro nie wie i nie rozumie, no to wie i rozumie, że musi to najpierw poznać i zrozumieć! To bardziej, niż oczywiste! Doskonale wie czego chce. Chce ciągle chcieć.
A jak się z czymś źle czuje, to najpierw musi się z tym poczuć dobrze! No nie? To jasne jak Słońce!
Właśnie dlatego jest uzależniony.
A jak już wszystko zawiedzie, to wystarczy poszperać i zawsze znajdzie się dowód, że ktoś się pomylił. Albo sam sobie zaprzeczył – bo 5 lat temu powiedział jedno, a teraz powiedział coś innego. Wniosek – tej osoby nie należy się słuchać. Ergo – dalej można robić po swojemu. Tak jak całe życie.
Za tym wszystkim stoi to narcystyczne założenie, że życie oparte o zrealizowaną samowolę da nam szczęście.
Gdyby tak było, bylibyśmy szczęśliwi już dawno temu. A jest tylko coraz gorzej. Szczęście jak było niedostępne, tak pozostaje nieuchwytne i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Może ta szklanka rzeczywiście jest do połowy pusta?
26. Rozróżnienie między celami duchowymi, a materialnymi. Szukanie prawdy we wszelkich jej ekspresjach jest jednym z najbardziej zaawansowanych stanów świadomości.
Tę drogę można kontemplować latami.
Np. jesteśmy w związku z drugim człowiekiem i chcemy ten związek przenieść na wyższy poziom zaangażowania, zaufania i intymności. Zaś to wymaga czego? By druga osoba była taka jak oczekujemy, pragniemy, a może wręcz wymagamy? By to ona się zmieniła?
To cele materialne – chęć, by forma przez nas widziana była taka jak chcemy. By druga osoba ROBIŁA to czy tamto. A wraz z tym my będziemy MIEĆ to, co chcemy.
Ok, a co z poziomem BYĆ? Co z celami duchowymi?
Duchowy, czyli ponad ciałem, umysłem i emocjami – ponad formą. Duchowy – czyli esencja. Prawda.
Gdy np. uzależnieni opowiadają mi “o sobie”, to tak naprawdę przepisują myśli, racjonalizacje, to co ROBIĄ, to co MAJĄ względem siebie. Np. urazy, nienawiść, żal, itd. Narzucają to na poziom BYĆ. W ogóle nie dążą, by poznać prawdę na swój temat. Nie odróżniają tego, czym coś w rzeczywistości jest, od tego co sądzą o tym, od znaczenia, sensu i wartości jakie sami temu nadali.
Większość ludzi nie odróżnia nawet myśli od emocji. Mówimy np. “czuję, że”. Ale nie ma takich uczuć. Uczuciami nie badamy świata. Uczucia narzucamy na świat. Myśli narzucamy na uczucia. Tworzy się z tego zupełne bagno, w którym grzęźniemy. I sądzimy, że robi nam to świat.
Co możemy powiedzieć o sobie? To co zrobiliśmy, powiedzieliśmy. I to nie teraz. Tylko w przeszłości. Jedynie możemy ciągle wracać myślami do przeszłości. Tym samym o sobie nie możemy powiedzieć nic. Bo musielibyśmy być zakorzenieni w chwili obecnej. A przecież samo uświadomienie sobie czegoś na swój temat już nas zmienia. Bo jesteśmy coraz bardziej świadomi. Gdy przyznajemy “jestem kłamcą” być może mówimy prawdę po raz pierwszy w życiu.
A więc dążenie do prawdy jest nieustannym procesem, ciągłym poszukiwaniem. I nie polega na doklejaniu kolejnych etykietek i opinii, tylko na odpuszczaniu tych, z których zdamy sobie sprawę. Prawda ujawnia się samoistnie. To jedno z krytycznie istotnych dążeń uzależnionych, którzy chcą wyzdrowieć. “Wiem, bo o tym przeczytałem” nie jest szukaniem prawdy. Uświadomienie sobie tego w realnym życiu – jest.
Dla większości twierdzenie “jestem uzależniony” nic nie znaczy. Ew. widzimy tylko “mam problem z porno i emocjami”. Więc zakładamy, że wystarczy przestać oglądać porno i poradzić sobie z emocjami.
Mówimy np. “jestem mężczyzną” ,”jestem kobietą”. To jest prawda? Niektórzy nawet mówią tak – “nie jestem PRAWDZIWYM mężczyzną!” To kim w takim razie? Wiewiórką przebraną za człowieka? Niektórzy nawet wymyślili sobie geny – lepsze i gorsze. Którymi oczywiście jesteśmy, bo wszystko o nas zdeterminowały i można je przebadać, udowodnić, że są. Wielu naprawdę wierzy, że nauka nas w końcu wyzwoli. Tak jak to ludzie są uradowani, że mogą sobie “zmienić płeć”. Że to jakieś uwolnienie z okowów formy…
To pokazuje nam, że forma to zazwyczaj tylko pretekst do utrzymywania jakichś pozycji – np. potępiania siebie i/lub tego, co uznaliśmy za siebie. Dalej robimy co się nam podoba.
Wielu poszło w to szaleńcze ekstremum – że płeć się nie zgadza, że można ją zmienić. I to się nazywa “odkrywaniem siebie”. Niezgoda na rzeczywistość nie jest wysokim stanem świadomości. Duma, pycha, buta – np., że powinno być inaczej, niż jest – nie stoi po stronie integralności.
Ja lubię naleśniki. Preferuję wyjazd nad morze, niż w góry. Nie oznacza, że jakiś JESTEM. Wraz z rozwojem w moim życiu masa rzeczy ulegała zmianie samoistnie. Gdy zrezygnowałem z jedzenia mięsa na 10 lat nigdy nie nazwałem się wegetarianinem. Nigdy czymś takim nie byłem. Podejmowałem różne wybory i miały one różne powody – raz pozytywne, raz negatywne. Raz zdrowe, innym razem chore. Niegdyś robiłem to z jakichś pozycji, do których się przywiązałem. W końcu przestałem.
I właśnie nawet wyznanie, że jesteśmy uzależnieni wcale nie musi oznaczać odkrycia prawdy. Tylko staje się kolejną “chorągiewką”, którą sobie wymachujemy przed oczyma innych dalej robiąc, co się nam podoba. Tym razem mamy na to świetne usprawiedliwienie. Niewielu ma pojęcie, co naprawdę oznacza twierdzenie “jestem uzależniony”.
Pamiętajmy – alkoholik też uważa, że ratuje sobie życie pijąc. Odczuwa wtedy wielką ulgę. Ludzkość potrzebowała wielu tysięcy lat, by zobaczyć w tym problem. Rozwiązanie ma dopiero ok. 100 lat. Pornografia stała się powszechnych problemem od kilkudziesięciu lat. Uzależnionych na świecie są setki milionów, o ile nie miliardy. Urazoholicy to pewnie 2/3 ludzkości.
Alkoholicy nieźle się kamuflują w społeczeństwie, a seksoholicy ukrywają. I nie widzą tego jako problemu, tylko jako rozwiązanie innych problemów.
Więc i tu dążenie do prawdy może nam uratować życie i zaoszczędzić wiele lat cierpienia.
Przypomnę całkiem niezłe spostrzeżenie – “Religie są dla tych, którzy boją się piekła. Duchowość jest dla tych, którzy w piekle już byli”.
Dobrym przykładem szukania prawdy są sytuacje w naszym życiu. Gdy dawno temu rzuciła mnie pierwsza dziewczyna, cierpiałem koło 1.5-2 lat. Dlaczego? Bo tak to widziałem. Byłem zagięty na jednej percepcji, na którą składały się: strata, bycie ofiarą, bycie zostawionym, pozbawienie mnie, a wręcz wyszarpnięcie tego jedynego źródełka szczęścia i satysfakcji z mojego życia i więcej. Jednocześnie będąc w tym związku nie byłem szczęśliwy. Nie potrafiłem być. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z ułamka tego wszystkiego.
Rzucenie mnie było dla mnie pretekstem do cierpienia. Czara goryczy, którą napełniałem każdego dnia, w końcu się przelała. Utrzymujące się cierpienie wymusiło na mnie poszukiwanie rozwiązania. Poprosiłem o pomoc. Zacząłem się rozwijać w wielu obszarach, poznałem masę ludzi. Otworzyłem się dużo szerzej na życie. Codziennie doświadczałem czegoś nowego, w tym nowej perspektywy. Chłonąłem to jak gąbka. Zmieniałem się. Ewoluowałem. I jest to proces ciągły. Ale nie zawsze liniowy.
Pewnego dnia obudziłem się, siadłem na skraju łóżka i pojąłem jak wiele dobrego wynikło ze mnie z tej sytuacji, która pchnęła mnie do rozwoju, do poradzenia sobie z tymi problemami, które miałem, zaniedbywałem, zrzucałem na innych i które blokowały mnie przed realnym szczęściem. Byłem tak wdzięczny! Bo dotarło do mnie, że to nie była wyrządzona mi krzywda, tylko dar. Oczywiście musiałem przejść pewną drogę, by to zrozumieć. Gdybym nie poprosił o pomoc i się na nią nie otworzył, zapewne ten wniosek pozostawałby dla mnie nieuchwytny.
Gdy doświadczałem tego całego cierpienia, nigdy bym tego nie przyjął za prawdę. Nikt mi o tym nie powiedział. Gdyby powiedział, pewnie bym go uznał za szaleńca. Ale sam do tego doszedłem. Czy raczej – odgruzowałem tę jakość pojmowania rzeczywistości.
Czyli nastąpiło całkowite odwrócenie “biegunów”. Choć przeszła sytuacja przecież się nie zmieniła. Doszło do czego doszło. Ale nie było to tym, jak ja to wtedy widziałem. I nie tylko to.
Oderwanie starego plastra z ropiejącej rany też będzie boleć. To nieuniknione. A prawda może nie być fajna. Jednak umożliwia wyzdrowienie. Z czasem nawet za te najtrudniejsze i najbardziej bolesne doświadczenia/lekcje możemy być wdzięczni. Bo wzrośliśmy wysoko ponad nie.
Szukanie prawdy jest monumentalnym dążeniem.
Można ROBIĆ wiele ale za tym nie stoi ta intencja. Większość ludzi zakłada, że prawdę to oni już poznali. I zaczynają ją usprawiedliwiać, racjonalizować, dobudowywać do niej kontekst i znajdować dla niej dowody.
Szczególnie u uzależnionych tyczy się to uraz oraz relacji z bliskimi, w tym tzw. “wychowania”.
Droga duchowa mówi, by brać odpowiedzialność i porzucać wszelkie koncepcje.
Przykładowym celem duchowym może być życie kochające. To może być dla nas najważniejsze na świecie. Jednak rozsądek nakazuje nam pamiętać, że żyjemy na planecie, na której większość ludzkości jest zakorzenionych w formie. Czyli np. możemy być kochający i każdy może nas lubić. Ale jeśli nie wykonamy naszej pracy jak należy, to pomimo tej sympatii, stracimy pracę. Nadal będziemy lubiani i zapraszani na imprezy. Ale będziemy bez pracy.
Dlatego też naszym celem materialnym może być godne zarabianie, zaś celem duchowym bycie kochającym. Co ciekawe – zrealizowanie tego celu materialnego wcale nie musi wymagać zrealizowania duchowego. I odwrotnie. Dlatego warto je rozróżnić.
Bo jeśli naszym celem duchowym jest szczęście ale wierzymy, że osiągniemy je poprzez realizowanie celów materialnych – np. pieniądze, sławę, związek, seks – to szybko okaże się, że to nie jest jedno i to samo. Dlatego i tu pojawiła się racjonalizacja – “po prostu mam ciągle za mało”. Albo facet wchodzi w związek z fajną babką, a po tygodniu już myśli o innych kobietach i zazdrości tym, którzy nie są w związku. A gdy jest “wolny”, to zazdrości tym, którzy mają związki. :)
Celem materialnym może być np. przebiegnięcie maratonu. Zaś celem duchowym to, by przestać cierpieć.
Celem materialnym może być aby posiadać zadbane, wysportowane ciało. Zaś celem duchowym może być, abyśmy akceptowali swoje ciało każdego dnia. A wtedy gdy np. doznamy kontuzji i będziemy musieli odłożyć ćwiczenia na kilka tygodni, nie będzie to dla nas źródłem zdenerwowania czy rozpaczy. A po okresie rekonwalescencji będziemy dalej ochoczy, by kontynuować ćwiczenia. Nasza motywacja nie zmaleje, bo nie rosły w nas wstyd, wina, ani żal. Co pokazuje, że nasze duchowe cele mogą nas bardzo wesprzeć w realizacji tych materialnych.
Jakie my mamy cele duchowe w naszym życiu? Czy mamy jakiekolwiek?
Jakie cele duchowe powinien mieć człowiek uzależniony?
To ważne pytania i warto na nie odpowiedzieć.
27. Poddaj się Bożej Woli. Wiedza duchowa ewoluuje. Dla niektórych zabijanie wrogów jest spełnianiem woli Boga. Dla innych Wolą Bożą nie jest strzelanie do ludzi.
Wszyscy jesteśmy na jakimś etapie naszej ewolucji.
Wielkim błędem uzależnionych jest to, że widzą siebie jako gorszych, jako gorszy sort człowieka. Uważają, że tacy SĄ i nic z tym nie mogą zrobić. Bo i człowieka widzą jako formę – ciało, a swoją wartość opierają o to, co ROBIĄ i co MAJĄ. Tym samym wiedza duchowa nie ewoluuje, a często dochodzi do coraz większej degradacji widzenia siebie i swojego życia. Naszą wolą dla nas samych może być ciągłe karanie siebie.
Jednym z fundamentów uzależnienie jest szalejąca samowola. Niechęć do podporządkowania się jakimkolwiek zasadom czy cnotom. A często robienie im na przekór. Ciągle słyszę od uzależnionych – “nienawidzę, gdy ktoś mi coś karze, narzuca, zmusza mnie do czegoś”, etc. Nieraz ta jedna rzecz wystarcza do uruchomienia się, a nawet wpadnięcia w ciąg; powstaje też wtedy uraza oraz wierzymy, że to oczywiście przez kogoś. Nie przez naszą postawę. Problem widzimy w+innych. Chętnie obwiniamy. Jak nie ma kogo, to siebie. A to nie jest postęp, tylko kierunek przeciwny.
Postęp wymaga ewolucji.
Ewolucji ulegać będzie również pojmowanie własnych doświadczeń, dynamiki międzyludzkiej w świecie, jak i pojmowanie sensu życia, własnego jak i w ogóle, etc. Na tej drodze nie ma definitywnego końca. Natomiast to co na pewno można powiedzieć to to, że wzrost odbywa się przez poddanie, a nie (wy)myślenie.
Żeby coś poddać, zazwyczaj trzeba zdać sobie sprawę, że to my się tego trzymamy, że to nasza odpowiedzialność i pozwolić sobie to odpuścić. Gdy nie chcemy, często uciekamy w umysł, w którym znajdujemy mnożące się w nieskończoność pytania typu – “Jaka jest różnica między odpuszczeniem, a uwolnieniem?” , “Wyjaśnij mi, PROSZĘ, bo nie rozumiem, dlaczego pragnę coś odpuścić, a mi się to nie udaje?” Często stoi za tym intencja “wdaj się ze mną w dyskusję, bym mógł odkładać przyznanie prawdy i liczę, że to ty ją wyznasz za mnie. A jak się pomylisz lub nie spodoba mi się ta prawda, to biada ci”.
Często większe uświadomienie sobie pewnych kwestii automatycznie zostaje przywłaszczone sobie. Mówimy – “JA sobie to uświadomiłem”. Jednak nie spotkałem się jeszcze z wyjaśnieniem jak niby do tego doszło? Jaki proces za tym stał – co zrobiliśmy, że ostatecznym owocem tego było to uświadomienie?
Nie my to zrobiliśmy. Nalepienie na to opinii “JA to zrobiłem”, “JA na to wpadłem”, etc. jest czerwonym sygnałem, że wzrost być może się nie odbył, tylko nadęcie.
Droga ta nam mówi, że ewolucja postępuje. Co oznacza, że “uświadomienie sobie czegoś” nie oznacza końca. Tylko ewentualnie nieco wyższe/szersze pojmowanie. Wcale nie musi to być już prawda. Tak jak przyznanie, że mamy problem z pornografią to nie jest jeszcze wyznanie wystarczające, by zacząć zdrowieć. Jeszcze wiele przed nami, jeśli naprawdę zależy nam na zdrowiu.
Postęp na drodze duchowej nie jest możliwy do przewidzenia. Nie następuje w stopniu równym dla wszystkich. Dla niektórych postępy są małe ale ciągłe, dla innych znaczące i nagłe. Czasem długo wydaje się jakby postępów nie było i dzięki niestrudzonej pracy w końcu następuje przełom.
Dr Hawkins mówił, że “ustawienie swojego kompasu na rozwój duchowy jest jednym z największych darów jakie możemy sobie podarować”. Na tej planecie jest to niezwykle rzadkie. A w przypadku uzależnień – niezbędne do wyzdrowienia.
Szybko możemy to zweryfikować – gdy np. poddamy pragnienie czegoś/kogoś, nie doświadczamy straty, ani cierpienia, a swobody, ulgi, spokoju. Możemy zorientować się jak postrzegamy rzeczywistość i pracę duchową. Możemy uważać, że pragnienia są potrzebne, by w ogóle kiwnąć palcem. Jednak nie rozumiemy, że tak się tylko wydaje z poziomów jeszcze niższych od pragnienia, czyli lęku, żalu, apatyczności, winy i wstydu. Na poziomach wyższych szybko dojdziemy do wniosku, że pragnienie i chcenie wcale nie jest takim pozytywnym stanem jak wydawał się wcześniej. Jeśli nie będziemy tego odpuszczać, szybko w nasze doświadczenia wda się frustracja, a potem będzie jeszcze gorzej. Ci, którzy trzymają się pragnień do końca, przez cały proces ich realizacji, nadymają je coraz bardziej. Bo wierzą, że tego potrzebują, by je zrealizować, by nie odpuścić. I ostatecznie po ich realizacji są rozczarowani. Uważają, że włożony wysiłek nie był tego warty. Obraz jaki zbudowali sobie przez ten czas nie pokrył się z rzeczywistością. Uważamy wtedy, że rzeczywistość jest gorsza od pragnień. Dlatego wolimy dalej pragnąć.
Ewolucja pokaże nam z czasem, że to co mówiłem wcześniej – by przyspieszyć moment upadku na dno i poddania się, poproszenia o pomoc, może być dla nas krytycznie znaczący. Jednak z nizin świadomości to może brzmieć jak szaleństwo. Bo uzależniony robi wszystko, by nie sięgnąć dna. Tylko że do tego i tak dochodzi ale wielkim kosztem, jak i zabiera mnóstwo czasu. Można tak żyć kolejne 20-30 lat i nigdy nie wykonać zwrotu.
Uzależniony często naprawdę wierzy, że nie może nic zmienić. Po pierwsze – sam oczywiście nie da rady – a przecież chce być dalej sam – ukrywać się, ucieka od innych (wierzy, że m.in. w ten sposób się chroni przed potępieniem społecznym). Ale też widzi bezsilność jako sensowną, bo sam postrzega przynajmniej pewne aspekty siebie i swojego życia jeszcze niżej od bezsilności – z poziomu wstydu i winy. Bo wina to m.in. przekonanie, że problem jest w+innych. A wstyd wynika m.in. z wiary, że jesteśmy od innych gorsi. Tym samym stawiamy się w takiej perspektywie, że nic nie możemy zdziałać (bo przecież nie zmienimy ludzi, np. sąsiadów, współpracowników, etc.). Więc możemy tylko ew. zapominać, odkładać, łagodzić cierpienie strasznego życia np. codziennym uruchamianiem się czy upijaniem. O ile w ogóle zdamy sobie z tego sprawę. Oraz wierzymy, że musimy unikać innych, by nie zobaczyli nas takimi jakimi my się widzimy (bo uważamy, że tacy jesteśmy). Więc trzymamy się od innych na “bezpieczny” dystans. Np. nie poprosimy o pomoc, nie powiemy prawdy. Ciągle chcemy tylko samemu. Możliwe, że też sądzimy, że gdy poradzimy sobie sami, to da nam jakąś wartość czy chociaż “poczucie” wartości, które często jest dumą i niczym innym. A duma, jak wszystkie emocje, mija. A że postępów nie ma, nie mówiąc o zdrowiu, to zamiast dumy odczuwamy wstyd. Bo się cały czas potępiamy. Wraz z tym potępiamy coraz bardziej wszystkich innych. Ew. wybieramy sobie jedną osobę lub nasze zwierzątko – zazwyczaj psa lub kota – na które projektujemy całą radość, sympatię i życzliwość, które jeszcze się nas tlą. To wszystko jest cholernie niezdrowe. Bo co gdy kotek zachoruje?
Są ludzie, którzy uznali, że wolą Boga dla nich jest to, by cierpieli, żyli w niedostatku, braku, biedzie. Musimy pojąć – to nasza wola dla nas. Nie Boga. Człowiek chce tego, czego nie ma. A dlaczego tego nie mamy? Gdybyśmy uczciwie przeanalizowali swoje postawy i decyzje, dostrzeglibyśmy, że sami byliśmy tym krytycznym czynnikiem uniemożliwiającym nam realizację tego. Np. jednocześnie uważaliśmy, że lęk nas chroni przed czymś strasznym oraz uważaliśmy, że boimy się podejmować niezbędne działania. Może nawet nie dopuszczaliśmy do siebie lęku tak bardzo, częstym uruchamianiem się, że tylko ciągle odkładaliśmy te działania czy “stresowaliśmy się nimi”. A potem modlimy się “Boże, dlaczego”? No, odpowiedź na to pytanie leży po naszej stronie. Różnica między człowiekiem użalającym się, a rozwijającym jest m.in. taka, że człowiek użalający się nie odpowiada na takie pytania, które sam zadaje. Człowiek rozwijający się szuka prawdy. Stara się na nie odpowiedzieć tak uczciwie jak potrafi.
Wiedza ewoluuje, gdy kontekst ewoluuje.
Są ludzie, którzy uważają, że to Bóg zsyła choroby, kataklizmy i inne nieszczęścia. Że pozwala dopuszczać np. do problemów w naszym życiu. Tego argumentu zazwyczaj używamy, gdy nam się coś nie podoba. Bo w porządku, jeśli to jakiś milioner strasznie zachorował, który zdradził swoją żonę i nie płaci podatków. Ale my lub ktoś nam bliski? To już złe!
Dla większości ludzi Wola Boża nie ma znaczenia. Znaczenie ma tylko szalejąca samowola. W tym to jak sami sobie Boga przedstawiamy i jak my uważamy, co mogłoby być Jego Wolą. Np. ktoś może powiedzieć – “gdyby Bóg nie chciał, abym okradał sklepy, to nie stworzyłby mnie biednym”. Pytanie – czy to była Wola Boga? Czy samowola? 100 innych osób w podobnej sytuacji nie okrada sklepów i uważa to za złe.
Najpierw sami coś robimy, a potem uważamy, że skoro Bóg na to pozwolił, to musiała być Jego Wola. Tak wykrętnie możemy widzieć rzeczywistość. Niektórzy mówią – “jeśli Bóg będzie chciał mnie wyleczyć z uzależnienia, to tego dokona”. To też jest pycha.
Poddanie się Woli Bożej rozwiązuje problemy, a nie je stwarza. Rozwiązaniem problemu nie jest danie w pysk komuś, kto nas zdenerwował. To nasza pycha stwarza problemy.
Pewien mądry człowiek zauważył w sposób trochę żartobliwy – “12 kroków jest po to, by nie popełnić samobójstwa. 12 tradycji jest po to, by nie popełnić zabójstwa. 12 koncepcji jest po to, by nie popełnić ludobójstwa”. Ogrom ludzi, z którymi rozmawiałem ma urazy do całej ludzkości. Niektórzy mówili nawet, że gdyby dać im bombowiec, to by latali i zrzucali bomby na ludzi. Skrywamy te myśli ale gad w nas – ego – oczywiście, że o tym fantazjuje. Jeśli świat nie może być po jego woli, to najlepiej go zniszczyć. Jeden dawny klient deklarował mi, że sam byłby w stanie stworzyć lepszy świat, niż stworzył Bóg. Np. usunąłby z niego pornografię. Tylko ciekawe, że ten sam człowiek nie chciał jej usunąć z własnego życia.
Raz jeszcze przypomnę – zdrowiejący alkoholik zdrowieje POMIMO tego, że są sklepy monopolowe, wliczając te otwarte 24 godziny na dobę. Zdrowiejąc nie zdewastował żadnego sklepu, żadnego nie zamknął, nie zamordował żadnego innego alkoholika, ani nikogo innego. Świat się nie zmienił. Tylko ten człowiek ewoluował. Świat pozostał takim jakim był.
Wtedy widzimy, że Wolą Boga dla nas jest dobro. Bóg nikomu dobra nie odmawia. To my sami go sobie odmawiamy. Wliczając odmawianie sobie trzeźwości. Dlatego solidny, poważny upadek może stać się dla nas największym błogosławieństwem. MOŻE. Ale równie dobrze takim punktem zwrotnym może być decyzja podjęta TERAZ. Nie musimy więcej cierpieć. Nie musimy cały czas obniżać swojego dna. Możemy je zacząć podwyższać.
Przestańmy narzucać własną wolę na Bożą. Zacznijmy medytować, pytać, dociekać, kontemplować. Poddawajmy pozycje, koncepcje. Zacznijmy się modlić. Odpuszczajmy pozycje. Dociekajmy prawdy. Niech to nam przyświeca. Nie przyjemność, nie “zaspokajanie” pragnień, nie własna racja, nie ochrona swoich pozycjonalności. To wszystko tylko marne syntetyki tego, co jest nam dane odgórnie. Ale w swojej niewinności daliśmy się przekonać, że jest inaczej.
I z ich marności możemy się zorientować, gdy już nastąpi ewolucja i doświadczymy jakości wyższych. Do tego czasu w wielkim zaskarbieniu nadal będziemy trzymać się swoich lęków, pragnień, oczekiwań, “praw”, itd.
To jakby głodny miał odpuścić zjedzenie kanapki. Jeżeli jednak za tym stać będzie możliwość zjedzenia steka, to prawdopodobnie pozwoli sobie na to. Chyba, że uzna, że nie zasługuje na stek. A gdy go zje, nie będzie chciał już wrócić do kanapek. Oczywiście z tym jest masa niuansów – np. lęk, “że” ktoś nam ten stek zabierze. Albo boimy się wstydu, “że” ten stek stracimy czy “że” sobie z nim nie poradzimy. Niektórzy nie jedzą steków, tylko je odkładają na półkę. Z różnych powodów. To wszystko to też uzależnienie.
Wiedza duchowa ewoluuje. To co dziś mogło się nam wydawać oczywistą prawdą, jutro może stać się rażącym fałszem. To co 20 lat mogliśmy uważać za fakt, w jednym momencie może nas roz(od)czarować. O ile choć w małym stopniu zależy nam na prawdzie, a nie racji. Bo czy przykładem tego nie jest pornografia czy alkohol? 40 lat mogliśmy uważać to za coś cudownego – remedium na wszystkie nasze problemy. Tyle przetrwaliśmy dzięki niemu, że w porównaniu ten jeden “problemik” nie ma znaczenia. Tylko że to nigdy tym nie było. Wielu -holików tysiące razy oddających się swojemu uzależnieniu, gdy dowiedzieli się jak jest szkodliwe, próbują dalej to robić ale tak jakoś inaczej. Żeby im to mniej szkodziło. Wcale nie chcą dopuścić do siebie tej informacji. Nie chcą przestać. A gdy próbują, okazuje się, że nie mogą. Wtedy dopiero powoli i opornie zaczynają rozumieć z czym mają do czynienia.
Tak jak jeden mężczyzna napisał mi – “Nie chce iść bo na to nie będzie odwrotu.” Tu widzimy, że cały czas chce odwrotu. Nie chce z tym skończyć. Co wtedy?
Podjąć się leczenia POMIMO tego. Nieoczekiwane rzeczy mogą się wydarzyć i coraz bardziej realne zacznie się nam wydawać prawdziwie trzeźwe życie.
Innym przykładem ewolucji jest lęk. Uważamy, że lęk nas chroni. A tak naprawdę to jedna z racjonalizacji, by lęk utrzymywać w takiej znośnej “odległości” od siebie. Niby się boimy ale tak naprawdę nie do końca. Utrzymujemy ten stan lęku, obaw, zamartwiania się, stresu czy gotowości do ucieczki, takiej “prawie-paniki”. Boimy się bać. Co więcej – wierzymy, że jak dopuścimy do siebie całość lęku, to ziszczą się te wszystkie straszne myśli, wpatrywaniu się w które oddajemy się bezustannie. Wierzymy, że kontrolujemy lęk i myśli, a za pomocą tej kontroli – kontrolujemy swoje życie.
Okazuje się, że jest całkowicie odwrotnie. I dopuszczenie do siebie lęku – ODWAŻENIE SIĘ NA TO – wyczerpuje lęk, a nam ukazuje się często zupełnie inny obraz rzeczywistości. Dużo bardziej sprzyjający i dobry. Choć początkowo może to się nam wydawać jak skok w przepaść.
Lęk obiecuje nam, że nas ochroni. Bylebyśmy tylko się go trzymali niczym gałęzi nad przepaścią. Ale każdy kto puścił się lęku doświadcza nie tylko tego, że to go wcale nie zabiło. Ale doświadczył stanów jeszcze wyższych i być może zupełnie nowych. Lęk obiecuje nam, że wiszeniem, trzymaniem się z całych sił będzie w końcu coraz lepiej. Ale nigdy nie jest.
Droga ta ukazuje nam też, że wraz z ewolucją świadomości, ewoluuje nasze całe postrzeganie świata, wliczając postrzeganie Boga. Dla człowieka apatycznego życie wydaje się przygnębiające, a Bóg potępiający. Dla człowieka gniewnego życie wydaje się antagonistyczne, a Bóg mściwy. A to dlatego, bo prawdopodobnie sami tacy jesteśmy. A skoro tak, to uważamy, że źródło tego też takie musi być.
Ale jeśli Źródło Życia widzimy jako negatywne, odmawiamy sobie kontaktu z Nim. I wtedy wkracza pycha, która przekonuje nas, że sami musimy wziąć sprawy w swoje ręce i zadbać o siebie. To się nazywa uzależnienie. Które tysiące razy obiecuje nam, że przeżyjemy, gdy tak naprawdę zabijamy się z uśmiechem na ustach. Przy tym zabijamy swoje relacje, karierę i wszystko czego się dotkniemy. Cały czas sądzimy, że to ostatni raz, że tym razem będzie inaczej, że “tylko jeden filmik” – tak jak alkoholik mówi, że napije się tylko malutki kieliszek lub małe piwko. A gdy budzi się tydzień później i jego samopoczucie jest jakby miał 3 wypadki naraz i chce umrzeć, nadal nie zdaje sobie z tego sprawy. I wiesz co? Znowu chce się napić. Seksoholik znowu ulega żądzy.
Wielu cierpi odkąd to pamięta. I uznali w końcu, że taka musi być Wola Boża. Poddają się więc temu, na co sami się skazują i nadają temu znamiona boskości. Ubóstwiają cierpienie jakoby było nam dane przez Boga. Ilość tych racjonalizacji jest przygnębiająca.
Wiesz, jeśli zjesz dzisiaj spleśniały chleb i się zatrujesz i będzie Cię czekało płukanie żołądka, to Bóg nie dał Ci tego chleba, nie dał Ci tej czynności, nie dał Ci tego zatrucia. Bóg dał Ci możliwość płukania żołądka. Ale resztę sprawiliśmy sobie my.
Często podchodzimy do tego jak do np. deszczu. Jeśli pada każdego dnia, to niemal każdy dojdzie do wniosku, że taka musi być pora roku, że taką ma charakterystykę. Jeśli pada przez cały rok, to taki to musi być ten obszar Ziemi. Taki on jest.
Więc jeśli my codziennie doświadczamy zmagania, lęku, wstydu, winy, gniewu, frustracji, braku, samotności – no to idąc analogicznym tokiem pojmowania – TACY MUSIMY BYĆ i TAKIE MUSI BYĆ ŻYCIE. Wielu dodaje – “choć mam najszczersze intencje, nic się nie zmienia”. Tak, wielu ma dobre intencje. Ale czyny rozpoznajemy po owocach. Człowiek może mieć dobrą intencję, by zadbać o tygrysa, np. uspokoić go. I chce to osiągnąć przez wejście do klatki z tygrysem i jego pogłaskanie. Intencja dobra. Efekt – śmierć przez rozszarpanie. Bo człowiek nie żyjący na poziomie Rozsądku, a przynajmniej zdrowo analizujący fakty, swoich intencji nie opiera o rzeczywistość. Tak jak uzależnionemu nie da się pomóc trzymając go za uszy.
Z tego powodu uzależniony może tysiące razy robić to samo i ciągle liczyć, że w końcu coś się zmieni. Przynajmniej tak to sobie mówi. Może mieć dobre intencje. Tylko nie podejmuje adekwatnych działań. Może mieć dobre intencje czytając 250 artykułów. Np. całe serie o cnotach. A potem wytknij mu jeden błąd i szlag go trafi. Gdzie wtedy ta wiedza o pokoju, radości, wybaczeniu, odpuszczeniu? Spłynęła jak mydliny pod prysznicem.
Innym przykładem jest to, że możemy wierzyć, że “siedzenie we własnej głowie” nas ratuje przed jeszcze gorszą rzeczywistością. Co z tego, że myśli mogą być praktycznie tylko negatywne, skoro “na zewnątrz” jest jeszcze gorzej? Co wtedy jest rozwiązaniem? Czy kogoś można zmusić, by odkleił się od myśli?
Właśnie wzrost m.in. prowadzi do tego, że to co straszne przestajemy takim widzieć. To co niemożliwe do rozwiązania czy nawet zaakceptowania, powoli staje się możliwym do zaakceptowania, przyjęcia, zmierzenia się, a nawet rozwiązania. To nie problemy mogą maleć ale to my wzrastamy, by sobie z nimi w końcu poradzić. Przestajemy walczyć i uciekać. Bo to nie działa.
Zwierzę przestaje nami kierować. Bierzemy odpowiedzialność. Idziemy do góry.
A jeśli nadal chcemy po swojemu, to dalej zakamuflowane zwierzę. Musimy ewoluować. A ja mogę Cię w tym pokierować.
No, dalsze cytowanie Stalina nie przyniesie Ci raczej poprawy.
Sądzisz, że tylko dlatego, bo mógł to powiedzieć oznacza, że dla niego to miało jakiekolwiek znaczenie?
Ciężka i smutna sprawa dla niego to było to, że się musiał fatygować, by podpisywać wyroki śmierci i że to kosztowało czas i amunicję.
I gdy wypił za dużo wódki do dźwięków wystrzałów plutonów egzekucyjnych, to bolała go głowa.
Jestem świadomy tego,że jestem uzależniony.Ale nie chcę iść do wspólnoty 12 kroków bo zrobiłem sie aspołeczy odkąd zacząłem oglądać Dana Pene.On powiedział,że Elon musk nie ma kolegów,że Bill Gates nie chodził na domówki,że Warren Buffet nie ma kumpli i nie ”relaksuje się” chodząc na piwo z przegrywami życiowymi.Nie chcę tam spędzać czasu z takimi ludźmi.Chcę sam sobie poradzić z Twoją pomocą(Twoim programem z konsultacjami).Wolę zapłacić 1000zł czy tam ile kosztuje Twój kurs niż jeszcze niechcący nawiązać kontakty z ludźmi którzy nie chcą być milionerem jak ja.Odciałem się od kolegów z którymi chodziłem na piwo,nie jeżdżę na domówki,nie mam social media.Nie chce juz Ci cytować tego stalina ale to serio jest smutna sprawa jak ktoś Cię woła młody.
, nie chcesz żyć, bo młodo wyglądasz. W wieku 22 lat…
Coś Ci powiem – to że młodo wyglądasz jest akurat pozytywne.
Np. dawno temu znajomy trener uwodzenia podrzucił mi perspektywę – “dłużej będziesz mógł wyrywać młode dupy”.
I nie chodzi o tę konkretną perspektywę, tylko o to, że to jak sobie przedstawiamy dowolny fakt czy okoliczności, takie będziemy mieli z tym doświadczenia.
Jeśli nie chcesz żyć z takiego powodu, naprawdę zalecam Ci terapię. Lecz się, dostrzeż w tym chorobę – problem, bo użalanie z takich powodów to naprawdę już poważny sygnał o zaburzeniach.
Wspomaganie się Stalinem też nie buduje za dobrego obrazu Twojego stanu zdrowia psychicznego. A może to przede wszystkim.
Mnie interesuje indywidualna terapia,nie chcę spędzać tam czasu z tamtymi ludźmi.
Tu akurat bardzo dobrze, z alkoholem uważaj, bo jak jesteś seksoholikiem i jeszcze posiłkujesz się “mądrościami” Stalina, to możesz przykro skończyć.
Tak jak właśnie sugeruje imć Stalin. Będzie smutno.
Ale nie dlatego, bo Stalin taką “mądrość” powiedział, tylko dlatego, bo takie konsekwencje takich wyborów czekają.
Każdy zdrowiejący uzależniony Ci to powie.
Faktycznie to akurat jednak jest plus bo i tak już nie chodzę na piwo z kolegami,i wolę też nie pić bo wtedy ochota na porno jest x10.Nie wiem czemu akurat ale tak to jest,wolę tego nie pić.
Nic Cię nie wkurwia, tylko grasz ofiarę i gniewem ukrywasz wstyd i poczucie winy.
A potępiasz się, bo takie motywujące sobie wzorce znajdujesz. Jak masowy morderca – ktoś, dla kogo ludzkie życie nie miało absolutnie żadnej wartości.
A “młody” na Ciebie mówią, bo jestem młody – masz 22 lata.
Pogódź się z tym i przestań grać ofiarę tego tragicznego dramatu. Nie przystoi.
Ale znam takich co wyglądają o wieleeeeeeeee starzej niż ja w moim wieku albo nawet jak mają 18 lat.
I dalej nie chcesz przyznać, że jesteś seksoholikiem.
Dopóki nie powiesz prawdy, nie przyznasz, że potrzebujesz pomocy, to takie smutne życie będziesz kontynuował.
Bo nie życie jest smutne, tylko ten smutek to konsekwencja naszych decyzji i perspektyw.
Jak dobre geny przedstawiasz sobie negatywnie, to oczywiście, że będziesz smutny. Ale to nie życie jest smutne
No przyznałem się i co z tego?Myślę,że lepiej dla mnie jak będę kawalerem bo jestem seksoholikiem i jakbym miał dziewczynę to zbyt często bym chciał się pewnie j**** z nią,a to nie pomaga w odniesieniu sukcesu.Ludzie ktorzy odnoszą sukcesy są samotni.Już Ci wymieniłem postacie które nie chodzili na piwo,nie jeździli na domówki z jakimiś idiotami.Chcę być kawalerem!
Unikanie nie przynosi rozwiązania.
To jest dalej nietrzeźwe postępowanie, bo nietrzeźwo przedstawiłeś sobie tę sytuację.
Z niczego zrobiłeś sobie problem. To jedna ze sztuk, którą uzależnieni opanowują do mistrzostwa. Nawet do arcymistrzostwa.
Zmienię percepcję tego i zacznę to doceniać i uwalniać wstyd,zobaczymy co to przyniesie.
Jeśli chcesz wyglądać starzej, daj sobie kilkumiesięczny ciąg alkoholowy. Jak przeżyjesz, gwarantuję Ci, że Twoja facjata będzie wyglądać na 10-20 lat starszą. Może nawet 30 lat.
Ale nie gwarantuję Ci, że będziesz z tego powodu szczęśliwszy.
Zdrowie i spokój przynoszą akceptacja, pokora i wdzięczność.
Na razie przeżywasz swoje życie zupełnie odwrotnie.
Zainteresuj się buddyzmem, a nie stalinizmem.
Stalin był megalomanem to fakt,ale to akurat plus i można na tym skorzystać,skoro nie chcę mieć kolegów to mogę traktować ludzi jak gówno,tak samo jak Dan Pena,on nie ma kolegów.On zaleca żeby być egoistą być właśnie megalomanem.Elon Musk Twoim zdaniem nie jest megalomanem?Steve Jobs?Bill Gates?Nie będę robił ciagu alkoholowego,bo zaakceptuję to chociaż będzie i tak mi cięzko w życiu przez to,no ale zobaczymy co z tego wyjdzie.
Potrafisz, bo akceptacja to nie jest umiejętność.
Tylko nie chcesz, bo się uwielbiasz nad sobą użalać i biadolić.
Niemal każdy uzależniony pławi się w swoich smutkach, graniu ofiary, itd. To standardowa bajka.
Dopóki nie weźmiesz choć minimalnej odpowiedzialności za swoje postępowanie, tylko dalej będziesz grał ofiarę czego popadnie, nic się nie da zrobić.
Pojęcia nie masz czego chcą dziewczyny. Są jakieś generalizmy ale też każdy człowiek ma swoje preferencje i potrzeby.
Nie działasz w tym temacie, nie masz pewnie zbyt wielkiego lub żadnego doświadczenia, a miła dla oczu buzia jest tylko kolejnym z setek pretekstów, które masz, do użalania się nad sobą.
Kobieta, która nie chciałaby fajnego gościa, bo młodo wygląda byłaby słabym materiałem na partnerkę, skoro takie powierzchowne rzeczy są dla niej decydujące.
Pewnie są jakiejś jednostki, dla których twarz musi być kategorycznie jakaś. Tylko co z tego? Są miliony innych kobiet. W moim przypadku młodo wyglądająca buzia nigdy nie była przeszkodą.
Akceptacja to decyzja. Pławienie się w żalu i wstydzie, to też decyzja.
Nie można podjąć naraz jednej i drugiej.
Możesz zacząć od zorientowania się, że inspirowanie się wypowiedziami człowieka, który stał po stronie destrukcji wszelkiego życia, raczej nie polepszy Twojego.
I faktycznie jest coraz gorzej.
Coraz bardziej się denerwujesz, frustrujesz, wstydzisz się, że musisz pokazać dowód w sklepie. O tempora, o mores!
Dłużej będziesz wyglądał młodo. Możesz się z tego cieszyć i być za to wdzięcznym. Powiedz – kiedy ostatnio byłeś wdzięczny za cokolwiek?
Ja też wyglądam młodo. I jeszcze ponad 10 lat po wejściu w pełnoletność musiałem pokazywać dowód w sklepie. Ale wtedy uśmiechałem się i dziękowałem, nie użalałem się.
Bo miałem pozytywną tego perspektywę.
Ty natomiast znalazłeś sobie kogoś, kto potwierdza Ci wszelką winę, wstyd, żal, gniew, dumę, nienawiść, itd. Czyli też Cię w tym zatrzyma i pogłębi.
I tak się właśnie dzieje.
To jakbyś chciał się nauczyć zarabiać, a inspirował się złodziejem. Raczej by Ci to w pracy nie pomogło.
Wchodzisz na serwis poświęcony uzależnieniu i zamiast powiedzieć “jestem uzależniony, nie kieruję swoim życiem, potrzebuję pomocy”, pierwsze co piszesz, to słowa masowego mordercy.
I użalasz się, bo masz miłą dla oka twarz.
Słuchasz eksperta od ludobójstwa, a sam masz problem, by właściwie spojrzeć na swoją młodo wyglądająco twarz.
Zmień źródło swojej wiedzy i inspiracji.
Chcesz zmienić swoje życie na lepsze (tak zakładam, choć nie widzę, by coś na to wskazywało), a słuchasz gościa, który życie zabijał w każdej postaci.
NIE DZIWNE, ŻE JEST DO DUPY.
Gdybym ja słuchał i inspirował się głosami ludzi z redditów i redpilsów czy innych forów, gdzie kongregują ci, co nie chcą wyzdrowieć, tylko biadolą i się usprawiedliwiają, to też bym nie wyzdrowiał.
Naprawdę nie ma tu się nad czym dziwować.
Jedyna mądrość jaką z tego można wyciągnąć, to co zrobili oni, że nic to nie dało i czego nie zrobili.
Ale to, co trzeba zrobić może Ci przekazać tylko ten, kto wyzdrowiał.
A skoro nawet dla gościa, który trzymał cały kraj za jaja życie wydawało się smutne i ciężkie, to dlaczego Twoje miałoby być lepsze? No jest dokładnie takim jakim go kreujesz. A kreujesz je na wzór słów sadysty, megalomaniaka i masowego mordercy.
Jak np. poznawać kobiety nie wytłumaczy Ci ten, kto kobiet nie poznaje. On Ci tylko powie, że to jest niemożliwe oraz poda Ci masę racjonalizacji i usprawiedliwień.
Stalin też nie.
Naprawdę nie trzeba być ludobójcą i prowadzić cały kraj ku zatraceniu, by “mieć” kobiety.
Wystarczy być spoko gościem.
Dlatego też dobrze, byś znalazł towarzystwo ludzi podnoszących na duchu, pozytywnych, wspierających się nawzajem, a nie utrzymujących w negatywności, nie racjonalizujących i usprawiedliwiających jakiekolwiek negatywne postawy i spojrzenia. Ich zacznij naśladować.
Tyle mogę Ci powiedzieć.
Reszta to jest Twój wybór. Ja do niczego Cię nie będę namawiał. To nie jest moja rola.
Twoje życie jest Twoje. Ale też pamiętaj, że nie masz ani większych, ani mniejszych praw od kogokolwiek innego.
Nie czytam żadnych redditów,wykopów”redpillów” wiem,ze pewnie sie zasmiejesz tera ale ja na codzien nie narzekam.wiem ze jestem w miejscu gdzie jestem przez siebie,wiem ze to moja wina ze nie jestem jeszcze milionerem w tym wieku itp.Ale na wygląd nie mam wpływu,chociaż zacznę brać testosteron i to powinno troche pomoc.A z tymi kobietami to serio jest tak,że dziewczyny w MOIM wieku wolą faceta który ma twarz bardziej męską.Owszem są jakieś mniejszości którym bym imponował ale to mniejszości.Ja wiem,że mógłbym znaleźć taką mniejszość jakbym się postarał.Tak jak mówię,trochę już oglądam tego Dana Pene i innych ktorzy zabronili narzekania.Ale to moj najwiekszy kompleks jest i nie pisze tego codziennie na jakis redditach,wykopach,czy innych forumach.Tam ludzie żalą się codziennie,codziennie przeglądają narzekania innych ludzi.Ja tego nie robie.Co do reszty no to już wiesz jakie mam zdanie na temat”znajomych”Pozdrawiam.
Witaj Piotrze. Nizej w odpowiedzi na czyjs komentarz napisales tak:
” Uzależniony wszystko widzi w odwróconym spektrum – to co negatywne widzi jako pozytywne i tym się żywi. A to co pozytywne widzi jako negatywne.”
Czy moglbys to jakos rozwinac/wyjasnic, bo nie rozumiem o co chodzi? Lub byc moze napisales juz cos na ten temat na blogu, wiec jesli tak, to czy moglbys podac link, lub wskazac artykul? Czy chodzi o to, ze uzalezniony widzi np. cos pozytywnego w uzalaniu sie nad soba, lub naublizaniu komus, a np. pomoc innym, lub powiedzenie komus “dziekuje”, widzi jako negatywne? I jak odroznic to co negatywne, od tego co pozytywne?
I jeszcze jedno- co to jest integralnosc, o ktorej piszesz i jak byc integralnym? Dzieki i pozdrawiam.
Witaj Piotrze. Nizej w odpowiedzi na czyjs komentarz napisales tak:
” Uzależniony wszystko widzi w odwróconym spektrum – to co negatywne widzi jako pozytywne i tym się żywi. A to co pozytywne widzi jako negatywne.”
Czy moglbys to jakos rozwinac/wyjasnic, bo nie rozumiem o co chodzi?
Zanim podejmę się jakiegokolwiek wyjaśnienia, odpowiedz proszę na 3 pytania:
1. Czy jesteś na tym serwisie z jakiegokolwiek innego powodu, niż swoje własne zdrowienie?
2. W jaki sposób ma Ci pomóc to, o co prosisz?
3. Ile już jesteś na ty, serwisie?
Lub byc moze napisales juz cos na ten temat na blogu, wiec jesli tak, to czy moglbys podac link, lub wskazac artykul? Czy chodzi o to, ze uzalezniony widzi np. cos pozytywnego w uzalaniu sie nad soba, lub naublizaniu komus, a np. pomoc innym, lub powiedzenie komus “dziekuje”, widzi jako negatywne? I jak odroznic to co negatywne, od tego co pozytywne?
I jeszcze jedno- co to jest integralnosc, o ktorej piszesz i jak byc integralnym? Dzieki i pozdrawiam.
Fundamentem zdrowienia jest mówienie o sobie.
Nie ma “uzależnionego””, który coś widzi lub coś robi.
Jesteś Ty i Twoje decyzje, Twoje życie.
Jeśli jesteś uzależniony, zacznij przyglądać się swojemu życiu.
Nie mów w trzeciej osobie, tylko w pierwszej.
To są fundamentalne podstawy integralności.
Co Ty widzisz pozytywnego w użalaniu się nad sobą albo naubliżaniu komuś?
A jeżeli potrzebujesz pomocy, zapraszam do współpracy!
Jak widzisz moją propozycję pomocy? Jako coś dobrego czy raczej złego?
“1. Czy jesteś na tym serwisie z jakiegokolwiek innego powodu, niż swoje własne zdrowienie?”
Szczerze, to znalazlem twoj serwis szukajac w internecie hasla “uzaleznienie od pornografii”, gdy zaczalem sie zastanawiac, ze chyba jest cos nie tak ze mna, ze za duzo i za czesto ogladam porno. Szukalem odpowiedzi czy jestem uzalezniony. I wydaje mi sie, ze znalazlem. Chcialem rowniez poznac odpowiedzi na to, dlaczego mialem takie i takie zycie, dlaczego spotkalo mnie to, co mnie spotkalo, oraz chcialem przestac cierpiec. Na tym serwisie (ale nie tylko) poznalem odpowiedzi i teraz trzeba wprowadzic to w zycie. I tak- chce wyzdrowiec.
2. W jaki sposób ma Ci pomóc to, o co prosisz?
Jesli bede potrafil odroznic to co negatywne, od tego co pozytywne, bede mogl odrzucac negatywnosc i wybierac pozytywnosc i dzieki temu bede blizej wyzdrowienia.
3. Ile już jesteś na ty, serwisie?
Dokladnie to nie pamietam, ale kilka lat.
“Co Ty widzisz pozytywnego w użalaniu się nad sobą albo naubliżaniu komuś?” Nic.
“Jak widzisz moją propozycję pomocy? Jako coś dobrego czy raczej złego?”
Jako cos dobrego. Pomoc w wyzdrowieniu z uzaleznienia wydaje mi sie czyms pozytywnym.
No to w tej sytuacji zapraszam do współpracy!
To Ci przyniesie najwięcej dobrego.
Witam
Chciałbym rozwiać wątpliwości.
Znalazłem serie filmów na YouTube – sesje uwalniania
Na początku każdego z tych filmów jest luźna rozmowa, podczas której autor tych filmów często mówi że technika uwalniania działa jedynie od poziomu świadomości 200- odwagi.
Że będąc niżej nic kompletnie się nie uwolni.
Z twoich modułów, oraz książek Hawkinsa, nie pamiętam żeby o czymś takim była mowa.
Wręcz przeciwnie. Uwalnianie prowadzi od dołu do góry, czyli jest narzędziem żeby dojść od dołu do np poziomu odwagi i jest przeznaczona dla wszystkich.
Mógłbyś się do tego odnieść w wolnej chwili?
Tutaj próbka takiego filmu
https://www.youtube.com/live/t5YotRpjx14?si=n0sFGiZeF7e5MKSf
Witam
Chciałbym rozwiać wątpliwości.
Znalazłem serie filmów na YouTube – sesje uwalniania
Na początku każdego z tych filmów jest luźna rozmowa, podczas której autor tych filmów często mówi że technika uwalniania działa jedynie od poziomu świadomości 200- odwagi.
Że będąc niżej nic kompletnie się nie uwolni.
Jak mówiłem nieraz – nie mam czasu, ani ochoty odnosić się do każdego filmu jaki ktoś nagrał na jakieś tematy.
Uzależnienie jest rozumiane dobrze przez nieliczne źródła i robota do zrobienia też jest znana.
Filmików o wszystkim są nieprzeliczone miliony.
Tylko dlatego, że jest jakaś seria, którą ileś ludzi ogląda nie ma żadnego znaczenia.
Szczególnie, że nie jest to odniesione stricte do uzależnienia.
A autorowi się coś pokićkało. Technika uwalniania nie działa od poziomu świadomości Odwagi.
Intencja musi być z tego poziomu – musi być integralna. To technika prosta i dla każdego ale o jej skuteczności decyduje integralność.
Cóż to byłby za dar dla ludzkości, z którego 80% nie mogłoby skorzystać?
Chyba się mu pomyliło z kalibracją. Tu trzeba już faktycznie BYĆ integralnym w swojej esencji. Bo tego wymaga technika badania prawdy.
Z twoich modułów, oraz książek Hawkinsa, nie pamiętam żeby o czymś takim była mowa.
Tak, co rzuca cień podejrzenia, że człowiek stosujący technikę przekazaną przez Oświeconego nagle dodaje do tego jakieś swoje warunki.
A co do stosowania jakichkolwiek technik – mówiłem bardzo wyraźnie i wiele razy, że dla uzależnionego potrzebny jest system.
Uwalnianie wspomaga ten system.
Skoro masz moje moduły, to powinno być jasne co masz do zrobienia, zamiast szukać kolejny filmików – a tu widzę, że ten pan o samym uwalnianiu ma ponad 170 trwających 30-40 minut każdy.
Skoro szukasz, to znaczy, że nie chcesz się z czymś zmierzyć, powiedzieć prawdy.
Jeśli prawda jest ukryta, to tylko przez Ciebie.
W WoP piszę wyraźnie – stosować system, rozważyć 12 kroków, ew. terapię, jeśli terapeuta ma pojęcie o uzależnieniach i ich leczeniu.
Nic innego.
Nie żadne filmiki youtubowe, bo większość uzależnionych łatwo wpada w każdą duchową pułapkę przez swoją niezaleczoną naiwność.
Zaś ludzi, którzy duchowością nazywają byle co jest od groma i jeszcze trochę. I co z tego, że jakiś jegomość sobie nagrywa filmiki o uwalnianiu?
Ty raczej powiedz czego szukałeś i dlaczego. Bo się na tym zatrzymałeś. Co oznacza, że znalazłeś coś, czego szukałeś.
Problemem nie jest ten człowiek i co mówi, tylko Twoja intencja.
A odwaga, ani poziom świadomości Odwagi, to nie jest jakaś odrealniona idea.
Pierwsze kroki odwagi to mówienie prawdy, uczciwość i szczerość. To też podejmowanie działań pomimo emocji.
To np. integralne intencje, powiedzenie, że uzależnienie nas totalnie pokonało.
Bez tej fundamentalnej prawdy wszystko co człowiek będzie robił z uwalnianiem – co na tym serwisie niejeden pokazał – będzie tylko bieganiem za własnym ogonem i jęczenie lub warczenie.
Wręcz przeciwnie. Uwalnianie prowadzi od dołu do góry,
Nie uwalnianie, tylko intencja, która za nim powinna stać.
A intencja nie ogranicza nikogo do stosowania w kółko jednej techniki.
Dr Hawkins też bardzo wyraźnie w swoich książkach pisał o uzależnieniu.
Ja w WoP też bardzo wyraźnie.
Podejrzewam, że mylisz emocje z poziomami świadomości. To nie jest to samo.
Odwaga jako poziom świadomości to coś zupełnie innego, niż sporadyczny wybór odwagi czy jakiś przejaw odwagi jak integralna intencja, mówienie prawdy, szczerość.
To wszystko nazywa się podstawową uczciwością.
Od góry do dołu nie wiedzie uwalnianie, tylko przekraczanie pozycjonalności, odpuszczanie korzyści, a tym kieruje intencja.
To całe nasze wewnętrzne dążenie. Nasz kierunek duchowy. To jest sam fundament. Jeśli tego brakuje, to żadna technika cudów nie uczyni.
Intencja element po elemencie, warstwa po warstwie będzie ujawniać to, co stało na drodze naturalnemu przejawieniu tego, co planujemy przejawić. Np. właśnie odwagę.
Bez intencji integralnej pracy nad tym, szybko weźmiemy nogi za pas.
Plus – taka praca wymaga solidnego przygotowania i pomocy, prowadzenia. A i tak mówię tylko o jednym aspekcie, który uzależniony też będzie przechodził.
To nadal nie jest wszystko.
Uwalnianie jest w tym bardzo pomocne, bo oczywiście odczuwanie emocji jest nieuniknione i dla wielu stanowi czynnik krytyczny, z którym nie potrafią sobie poradzić.
Niejeden latami chodzi na terapię, by w ogóle dopuścić do siebie kapkę emocji i od razu nie uciec jak od stada głodnych wilków.
czyli jest narzędziem żeby dojść od dołu do np poziomu odwagi i jest przeznaczona dla wszystkich.
Narzędzie bez integralnej intencji nie będzie działało.
A uzależniony najczęściej wcale nie chce dojść z dołu do góry, szczególnie do odwagi. Aż nie zobaczy, że nie ma innego wyjścia.
Większość chce się dalej bawić obsesją, tylko zmniejszyć cierpienie. Większość dalej chce wielbić swoje pozycjonalności.
I uzależniony będzie bezlitośnie dla siebie stosował wszystkie inne alternatywy i opcje. Jedną za drugą, a są ich tysiące.
Wszystko, co wydaje się mu prostsze, co mu bardziej pasuje, co mu bardziej odpowiada.
Wszystko, tylko nie fundamentalną ewolucją własnej istoty.
Dlatego może nigdy nie wejść na realną ścieżkę duchową i zacząć zdrowieć.
Zajmowanie się w kółko emocjami, to jak zajmowanie się serem na pizzę. I choć ser może być dla nas najważniejszy, to ser to nie jest jeszcze pizza.
Uzależniony jest w bardzo specyficznej i śmiertelnie niebezpiecznej sytuacji.
Żadne półśrodki, ani ćwierćśrodki nic nie dadzą. A ogromne zagięcie na własnym widzimisie uniemożliwia pokorne oddanie się programowi zdrowienia.
I jest to bardzo prosta i trudna droga. Trudna, bo wymaga radykalnej uczciwości. Wymaga rekontekstualizacji wszystkiego.
A prosta, bo to co jest do zrobienia jest jasno określone i wystarczy to robić.
I właśnie to systemowe i systematyczne, codzienne działanie zaczyna nas zmieniać, bo musimy się zmienić.
Np. odklejanie się od myśli to początkowo bardzo trudna czynność, do której się zmuszamy, od której uciekamy. Ale mimo to to robimy.
Aby robić to bez wysiłku, każdorazowe, gdy przyłapiemy się, że interesują nas jakieś myśli, wykonana praca musi być znacząca.
W tym uczciwie przyznawanie swojego przywiązania i każdej korzyści dojonej z myśli w danej sytuacji.
Mógłbyś się do tego odnieść w wolnej chwili?
Przypominam, że ja nie prowadzę serwisu o wszystkim dla wszystkich.
Nie interesuje mnie dyskutowanie cóż to ktoś mógł powiedzieć i dlaczego akurat tak, dlaczego inaczej, niż ktoś jeszcze inny.
Uzależniony z uwielbieniem będzie szukał takich akademickich dyskursów, bo to jeden z najbardziej zwodniczych i niedostrzegalnych sposobów stania w miejscu i puchnięcia od opiniowania.
Pomagam tym, którzy sami przyznali, że potrzebują pomocy. I jeśli nie są chętni, ani gotowi zaufać komuś innemu, niż sobie, to szanse na poprawę są minimalne. Praktycznie żadne.
No i oczywiście też krytycznie istotne komu ufają.
Inny mężczyzna piszący pod tym artykułem, zupełnie nie na temat artykułu, zaufał koledze. Próbuje robić, co mu kolega zalecił. Na co można liczyć?
Mi nie ufa, nie stosuje się do zasad tego serwisu, nie stosuje tego, co zalecam. Robi co mu się podoba. I to od lat.
Słowem – ciężko oczekiwać dobrej zmiany (“lepszy” nie oznacza automatycznie “dobry”) jeśli ktoś nie upadł na jakieś swoje dno.
Bo zdrowienie wymaga ogromnego wysiłku. Nie męczenia się. Ale to realna i fundamentalna praca. Każdego dnia. I zapewne przez resztę życia.
Ja dla każdego staram się dno podnieść. Niewielu to pojmuje.
Nie mogę z nikim prowadzić dyskusji tego typu, bo to tylko w nieskończoność odwleka ten krytyczny i niezbędny moment, po którym może nastąpić prawdziwe zdrowienie.
Jak to zgodnie z prawdą mówi literatura – “nic tak nie przekonuje do potrzeby zdrowienia, jak sama choroba”.
Dlatego jeśli ktoś ma jakiekolwiek jeszcze wątpliwości, to zalecam naprawdę oddać się żądzy, odlecieć w kilkumiesięczny ciąg. I potem już nie będzie wątpliwości.
Nikogo nie trzymam za uszy. Droga wolna.
Albo oddajemy się zdrowieniu całym sercem, albo nie.
Innym problemem uzależnionych jest to, że tylko magazynują wiedzę. Wręcz pożerają informacje w ogromnych ilościach.
I sądzą, że wiedzenie może wyleczyć.
Zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego błędu, bo przecież uważają, że mają słuszny kierunek i skoro nie zdrowieją, to tylko dlatego, bo jeszcze czegoś nie poznali, nie dowiedzieli się i nie zrozumieli.
Więc próbują wszystko rozumieć. Dlatego pożerają jeszcze więcej.
Jak jedzenioholik. Brak nigdy nie znika. A konsekwencje stają się coraz bardziej poważne i dotkliwe.
Potem oczywiście zamiast przyjrzenia się własnym błędom, to się uważa, że może wiedza W ICH PRZYPADKU (oczywiście) nie działa, bo ich przypadek jest taki zupełnie inny i trudniejszy lub wiedza jest niepoprawna.
I co robią? Zmieniają tylko źródło wiedzy dalej robiąc to samo.
Jeszcze raz – uzależniony, który wręcz żyje w rozpaczy, wycierpiał się straszliwie i nadal cierpi, I TAK będzie kombinował jak koń pod górę. I to nie raz czy dwa.
Ale kolejne lata, dziesiątki lat. Będzie kłamał, ściemniał, manipulował tysiące razy. Byle tylko nie postawić pierwszego kroku.
Zorientowanie się jakim człowiekiem naprawdę jesteśmy często jest trudne i dość bolesne. Ale trzeba to zrobić. Tylko nie na ślepo i po swojemu, bo to się może źle skończyć.
Witaj Piotrze
Napisalabym komentarz ale po co? Skoro moje wpisy nie pojawiają się na Twoim blogu? Pytalam o przyczynę. Milczysz. Coś Ci zrobilam? Napisalam?
Jeśli CHCESZ odezwij się do mnie na skrzynkę pocztową (choć widzę że nie wszystko mi na maila przychodzi) jeśli ta przestrzeń to nieodpowiednie miejsce.
Katarzyna.
Witaj Kasiu!
Powodem mojej ciszy było to, że nie wiedziałem jak Ci mogę pomóc, a obawiałem się przywiązania, oparcia o mnie.
Przepraszam Cię za to.
Niemniej ja jestem w tej sytuacji bezsilny. Specjalizuję się w pracy z ludźmi, którzy choć w minimalnym stopniu rozpoznali swój problem uzależnienia i postanowili coś z tym zrobić.
I to jest już bardzo często granicznie trudne.
Nie mam wykształcenia, ani doświadczenia w pracy z ich rodzinami.
Natomiast to, co mogę Ci na pewno polecić:
http://sanon.pl/
Jest tam zakładka z kontaktem. Zadzwoń, umów się na pierwszy mityng.
Znajdziesz wsparcie, pomoc, kobiety z Twoim doświadczeniem, które sobie poradziły.
Niewykluczone, że też ich mężowie sami zaproponują Ci to, by porozmawiali z Twoim mężem.
Życzę Ci tego, abyście wreszcie znaleźli spokój, szczęście i miłość!
Piotrze!
Przepraszam za to że stalam się dla Ciebie obciążająca ze swoimi monotonnymi komentarzami. Ileż można czytać to samo i kręcić się w kółko z kimś, kto nie postawił ani jednego kroku. Nie licząc świadomości problemu z dwóch stron.
Przestrzeń, którą tu udostępniasz piszacym i Twoje komentarze wentylowaly moje wzburzone emocje przez które czulam się tak jakby mnie topily. Sprowadzaly na ziemię. Porządkowaly myśli. Czulam, że jakoś wydobywam się z tej głębokiej wody.
Poswiecaleś swój czas i patrzyleś bezsilnie na mój bezruch. To prawda.
Zmienilo się tylko tyle, że przestalam wpadać w szał gdy po raz kolejny mój mąż siadal pezed laptop. Przelomowym bylo ostatnie wydarzenie które wlączylo hanulec: podczas kłótni z mężem upadlam na łóżko i zlamalam żebro. Dzieci byly przerażone. Zobaczylam, że najbardziej szkodzę samej sobie i dzieciom. Mojego męża nic nie jest w stanie ruszyć. Teraz jestem grzeczną dziewczynką i podczas wielogodzinnych seansów porno siedzę w jednym pokoju z mężem i milczę. Tyle się zmienilo. Wszystko boli jak bolało a twraz nawet jeszcze bardziej bo mnie mąż nie dotyka ani nie odzywa się. Jestem powietrzem. Niebytem. Jest tylko on i porno dziwki.
Kiedyś zapytałeś czego się najbardziej boję i bym sibue to zwizualuzowala by stawić czoła temu lękowi. Najbardziej boję się rozkladu naszej więzi i rozpadu rodziny. Gdy patrzę i czuję na sobie zimną i lodowatą obojętność mojego męża wobec mnie to mam ochotę umrzeć by tego nie doświadczać. Bo ta obojętność to objaw śmierci miłości.
A ja bez niej żyć nie potrafię.
Był czas że mialam kontakt z osobą wspoluzaleznieną ( żona seksoholika) . Podała mi namiary na grupę. Spotkania mialy się odbywać na skype. U mnie w domu popoludniami wszyscy się kręcą i warunków na prywatę nie mam.
Ciągle żyję tym czym oddycha mój mąż.
Za oknem słońce a u nas grobowiec. Założył sobie sluchawki na uszy, wziąl duży monitor i jedzie …..z ręką w spodniach.
Zastanawiam się gdzie jest MOJE dno. Nie jego. Jak bardzo trzeba mnie upokorzyć bym podniosla te polamane skrzydla i wzbila się do góry.
Są kobiety ktorych mężowie oglądają porno, ba….one też i twierdzą że relacji nic na tym nie ubywa. A staż malzenski czasem konkretny bo np.20 lat.
Dlaczego je to nie dotyka a mi się wali caly świat? Może to ja świruję….
W środę Popielcową mąż posypal sobie głowę popiolem i podjął decyzję, że skoro nie potrafi wyjść z porno to żyjemy odtąd jak brat z siostrą by nic nie bylo czynnikiem zapalnym. Mialam się do niego nie zbliżać i w łóżku nie dotykać. Nie byla to decyzja podjeta w porozumieniu ze mną ale samowolna. Wypowiadal to z ogromną złością i agresją. Odczulam to jako karę i odwet: że skoro ja nie godze się na porno to nie będę miala seksu.
Dwie godziny po mszy już siedzial przed kompem. Do dziś. Totalnie się ode mnie odcinając i udając że mnie nie ma.
Dziękuję, że się odezwaleś Piotrze. Czasem AŻ TYLE mi wystarczy bo samotność to potwór.
Chcialam się podzielić swoją stagnacją.
Dziękuję też za Twoje życzenia.
Pozdrawiam serdecznie.
Proszę, odpowiedz mi jeszcze na pytanie: czy w swoim doświadczeniu z uzaleznionymi spotkaleś się z przypadkiem, że ktoś wsiąka w porno na caly dzień? Wczoraj mój mąż ogladal 17 godzin. Przed chwilą wstał i ogląda dalej. Ile można??? Kiedy mózg ma dość? Może to jest przypadek kliniczny?
Piotrze!
Witaj Kasiu!
Przepraszam za to że stalam się dla Ciebie obciążająca ze swoimi monotonnymi komentarzami.
Nie byłaś obciążająca.
Ja nie uciekłem, tylko podjąłem decyzję, którą uznałem za słuszną. Choć nie mogę mieć pewności, że taką była.
Na pewno wiem, że gdybym wtedy kontynuował pisanie, mogłoby to być bardzo obciążające.
Nie mogłaś się stać dla mnie jakakolwiek, bo nie masz takiej mocy. To od mojego nastawienia, od moich pozycji zależą moje doświadczenia.
I tak jest w przypadku każdego człowieka.
Zapamiętaj to.
Nie możesz liczyć, że Ci się poprawi, jeśli z jednej strony będziesz grała ofiarę uzależnienia męża, a z drugiej tego, że obciążasz innych.
Weź odpowiedzialność za siebie i pamiętaj, że każdy też odpowiada za samego/samą siebie.
A jak mówiłem – nie widziałem zwrotu w Twoim postępowaniu. Dlatego wybrałem, by się odciąć i spalić Ci ten most.
Nie jest to oczywiście miłe w odczuciu ale może być niezbędne i nadal twierdzę, że potrzebujesz radykalnych i zdecydowanych działań.
Bo zauważ – mąż coś zrobi, czujesz się źle. Ja coś zrobiłem i czujesz się lepiej.
Mówisz, że to wystarczyło. Ale do czego? To dalej zależność – współuzależnienie. To postawa, przez którą cierpisz.
Oddajesz swoją moc innym.
A ja nie wiem, co może Ci pomóc. Mogę Cię wysłuchać i jestem Ci bardzo wdzięczny, że piszesz tak szczerze i otwarcie. To wymaga wielkiej odwagi.
Jednak wiesz, że stoisz w miejscu. Najlepsze co możesz zrobić, to iść na mityng, o którym Ci mówiłem. Zadzwoń do wspólnoty.
Ileż można czytać to samo i kręcić się w kółko z kimś, kto nie postawił ani jednego kroku. Nie licząc świadomości problemu z dwóch stron.
To dobre pytanie.
I odpowiedź brzmi – nawet całe życie. To się nazywa współuzależnienie i pociąga w dół wszystkie takie osoby.
Doświadczasz tego od lat.
Trzeba się z tego uwolnić.
Przestrzeń, którą tu udostępniasz piszacym i Twoje komentarze wentylowaly moje wzburzone emocje przez które czulam się tak jakby mnie topily.
Bo ich nigdy nie zaakceptowałaś.
Nigdy nie pozwoliłaś ich sobie czuć jako część siebie, nigdy ich nie uznałaś.
Bo nigdy nie uznałaś samej siebie.
Zawsze byłaś zależna od kogoś. Swoją wartość, swoje postawy opierałaś nie o własne decyzje – a mówiłem Ci, że jesteś bardzo silna i zdolna do tego – tylko wygodnie grałaś ofiarę innych.
Sprowadzaly na ziemię. Porządkowaly myśli. Czulam, że jakoś wydobywam się z tej głębokiej wody.
Nie można czuć rzeczywistości.
Rzeczywistość – fakty – to jedno.
A to, co czujemy to drugie. Można fakty przedstawiać sobie fatalnie – zarówno ekstremalnie niesłusznie “fałszywie pozytywnie” jak i “fałszywie negatywnie”.
Nie możesz wydobyć się z tej głębokiej wody inaczej, niż samej dokonując RADYKALNYCH zmian wewnętrznych. Tego, czego jeszcze nigdy nie zrobiłaś, bo to wymaga przewartościowania CAŁEGO swojego życia, całej siebie.
To wymaga odrzucenia zapewne większości Twoich przekonań i budowania od nowa wizji samej siebie i życia.
A także spojrzeć na męża oczami współczucia, a nie współuzależnienia.
Postaraj się odróżnić swojego męża od czynów, których dokonuje. On jest chory. On nie robi tego, by Cię ranić. Inaczej nie potrafi. Tak wygląda ta choroba.
Kochaj go ale pamiętaj, że jeśli Ty będziesz nadal widziała siebie jako jego ofiarę, będzie coraz gorzej.
Kochaj też samą siebie. Postaraj się tak spojrzeć na swoje czyny, że wynikają one z miłości. Niezależnie jakie są i jakie efekty przynoszą.
Poswiecaleś swój czas i patrzyleś bezsilnie na mój bezruch. To prawda.
To co robię z moim czasem to moja decyzja i odpowiedzialność.
Czasem to, z czego ruch “wykiełkuje” potrzebuje w nas czasu. Czasem jest to mix tego co pozytywne ale też tego co negatywne.
Ja nie wiem czy ten pozorny bezruch nie jest jakimś procesem o krytycznym znaczeniu, który przyniesie Ci owoce.
Na pewno jednak wiemy, że trwanie w tym, w pobliżu męża i cierpienie przez to co robi nie uczyni Ci nic dobrego.
Pamiętaj, że cierpienie nie jest w tym do niczego potrzebne. To nie jest waluta, którą w końcu zapłacisz za zmianę na lepsze. Cierpienie to tylko konsekwencja błędów.
Zmienilo się tylko tyle, że przestalam wpadać w szał gdy po raz kolejny mój mąż siadal pezed laptop. Przelomowym bylo ostatnie wydarzenie które wlączylo hanulec: podczas kłótni z mężem upadlam na łóżko i zlamalam żebro. Dzieci byly przerażone. Zobaczylam, że najbardziej szkodzę samej sobie i dzieciom.
Bardzo mi przykro!
I tak, masz rację – najbardziej szkodzisz sobie sama. Nie czyni tego mąż.
Takie doświadczenia są mi bliskie. Im więcej siły wkładałem w próby zadbania o sytuację, tym więcej szkód czyniłem.
Wbrew temu, co chciałem osiągnąć. To się zawsze skraplało na mnie.
Gdybyś całkowicie odpuściła potępianie go, przestałabyś cierpieć i ranić siebie oraz dzieci.
A skoro to zobaczyłaś, co jeszcze stoi na przeszkodzie, byś odpuściła, byś się poddała?
Mojego męża nic nie jest w stanie ruszyć.
Zgadza się.
Być może jest tylko jedno – upadanie przez niego na coraz głębsze dna. Chyba już tylko cierpienie może go zmusić do rozważenia innej drogi.
A jeśli Ty będziesz cierpiała “za niego”, on tego punktu nigdy nie osiągnie.
Jak sama widzisz – w jego mniemaniu karze Cię za to, co mu robisz. Każdą uncję energii poświęcaną na niego, on wykorzystuje jako pretekst i usprawiedliwienie. To dla niego pożywka.
Wbrew pozorom zostawienie go samemu sobie nie uwolni go, by był wolny do robienia co mu się podoba.
Tylko odbierzesz mu źródła energii. Bo on sam nie ma już w sobie energii. To go wyhamuje.
Naturalnie podejrzewam, że będzie szukał pretekstów, by dalej móc doić energię od innych. Trzeba na to uważać i nie stawiać oporu.
Teraz jestem grzeczną dziewczynką
Nie uważam tak.
Grzeczność to cnota. A cnoty sprzyjają życiu.
Posłuszeństwo/dopasowanie do chorego człowieka nie jest cnotą.
Ale właśnie to co powiedziałaś, to taka postawa dziecka, które nie ma świadomości, że decyduje się na przytakiwanie zachowaniom patologicznym, bo nie ma jeszcze potencjału czy gotowości, by zacząć żyć odpowiedzialnie.
Dalsze takie życie nic nie zmieni.
To “moment”, by wybrać odpowiedzialność.
i podczas wielogodzinnych seansów porno siedzę w jednym pokoju z mężem i milczę. Tyle się zmienilo.
Oboje wiemy, że nie milczysz, bo to co się dzieje w Tobie jest biegunowo odległe od ciszy.
Nie uważam, że cokolwiek się zmieniło.
Jedyne, co jest do zmiany, to wewnętrzna postawa i wynikające z niej nowe działania.
Wszystko boli jak bolało a twraz nawet jeszcze bardziej bo mnie mąż nie dotyka ani nie odzywa się. Jestem powietrzem. Niebytem. Jest tylko on i porno dziwki.
I tak jest. To jego perspektywa.
Dlaczego Ty też ją obierasz?
Jesteś żywym człowiekiem. Zacznij stawać na swoje dwie nogi. Wyprostuj się. Przestań ściskać pięści z całej siły. Przestań walczyć z przeciwnikiem, który nie jest przeciwnikiem, tylko człowiekiem chorym, który każdą negatywność przejawioną w jego stronę pochłonie jak tłustego cielaka i odda z powrotem jeszcze silniejszą.
Nic z tego nie zyskujesz. Oczywiście poza karmieniem swoich pozycjonalności. Np. “nic nie mogę zrobić”, “inni mnie ranią”, “mogę to tylko przełykać”, “muszę być posłuszna, grzeczna”, “to mi się przydarza”. I pewnie kilkadziesiąt innych.
Ja nie mogę Cię z tego oswobodzić. To zacznie Ci przynosić Wspólnota.
Kiedyś zapytałeś czego się najbardziej boję i bym sibue to zwizualuzowala by stawić czoła temu lękowi. Najbardziej boję się rozkladu naszej więzi i rozpadu rodziny.
Rodzina to nie tylko Ty i mąż.
To również Ty z samą sobą oraz Ty z Twoimi dziećmi. Tego nie możesz stracić przez męża. O to zawsze możesz zadbać.
Wasza więź jest chora. Brakuje w niej miłości już od wielu lat.
Lęk jest jednym z elementów, który Waszą więź przesyca negatywnościom i trzyma Cię w miejscu.
Puść się lęku. Puść się męża. Nie oznacza to, że go stracisz. A jeśli wybierzesz własne dobro (które zawierać będzie dobro dzieci), to niezależnie co się stanie, będzie to dobre i poradzisz sobie.
Mężowi nie pomoże ani lęk, ani Twoje cierpienie.
Gdy patrzę i czuję na sobie zimną i lodowatą obojętność mojego męża wobec mnie to mam ochotę umrzeć by tego nie doświadczać. Bo ta obojętność to objaw śmierci miłości.
Jego miłości.
Nie musi być Twojej. Dla Ciebie to może być właśnie punkt startu, by naprawdę zacząć kochać.
To czego się boisz to rozpadu iluzji miłości. Bo kochanie męża to tylko projekcja.
Miłość nie jest uczuciem. Miłość to to kim JESTEŚMY. Kim się staliśmy. Do tej pory uważałaś miłość za uczucie, którego źródłem jest inna osoba.
Zamiast skupiać się na kimś, skup się na kochaniu samej siebie, swoich dzieci. Nikt nigdy Ci tego nie powiedział, a to jedna z ran kobiecości na tej planecie – by miłość zawsze skupiać na mężczyźnie i próbować otrzymywać ją od innych.
Wielu mężczyzn ma też to wobec kobiet.
Ale przecież wiesz, że jako matka dawałaś dzieciom miłość. I nadal to robisz. Kochasz. JESTEŚ taka wobec dzieci. Bez tego dzieci nie mogłyby się rozwijać. Zapewne by umarły.
Teraz NIE CHCESZ kochać męża za to co robi. Musisz zdobyć odpowiednią perspektywę. To da Ci Wspólnota. Nauczysz się współczucia, przestaniesz cierpieć i bać się.
Gdy runie ta iluzja, nie pozostanie nic innego, niż otworzyć się na miłość, w tym do samej siebie.
Lub zwariować i się zabić oczywiście. :)
Ja byłem na tym rozdrożu. Każdy, kto zaczął zdrowieć, też na nim był.
Każdego dnia dokonujemy wielu wyborów. W tym między cierpieniem, a akceptacją.
A ja bez niej żyć nie potrafię.
Nikt nie potrafi.
Jednak miłości nie można stracić.
Tylko dlatego, że Słońce przesłoniły chmury nie oznacza, że straciliśmy Słońce.
Ty boisz się stracić iluzji, bo to na co wyprojektowałaś swoją miłość automatycznie czyni Cię ofiarą. Ale tylko w Twoich oczach.
W rzeczywistości ofiarą nie jesteś. Jednak właśnie to lęk wobec utraty tego, co uważasz, że jest poza Tobą.
Był czas że mialam kontakt z osobą wspoluzaleznieną ( żona seksoholika) . Podała mi namiary na grupę. Spotkania mialy się odbywać na skype. U mnie w domu popoludniami wszyscy się kręcą i warunków na prywatę nie mam.
Czyli nie zadzwoniłaś, tylko używasz wspomnienia sprzed X lat, by nie zrobić tego, czego potrzebujesz. :)
Wspólnoty cały czas się rozwijają. Już bardzo wiele z nich regularnie ma spotkania w różnych miastach Polski.
Jeśli Twój mąż nie ma problemów, by oglądać pornografię, gdy “wszyscy się kręcą”, to dlaczego Ty nie miałabyś odpalić Skype na telefonie, włożyć słuchawki i odbyć to, co może pomóć Ci uratować rodzinę i siebie?
Dlaczego? Po części zapewne dlatego, bo tak przywiązałaś się do bycia ofiarą i przekonania, że abyś przystała cierpieć, to mąż musi się zmienić.
Ale to nie jest prawda.
Ja z premedytacją wysłałem Ci tylko linka, by zobaczyć co zrobisz.
A tam napisano wprost – SPOTKANIA odbywają się m.in. w Warszawie. Nie wiem i nie pamiętam czy mieszkasz w Warszawie ale jeśli tak, to wielki dar, bo są ogromne możliwości.
Odrzucasz rozwiązania, które są inne, niż Ty tego chcesz.
Ale znowu – to czego chcemy wcale nie musi oznaczać, że tego potrzebujemy. Co zresztą i jak zwykle, perfekcyjnie ukazuje Twój mąż.
Ciągle żyję tym czym oddycha mój mąż.
Nie, bo nie wiesz jak wygląda jego perspektywa.
On żyje żądzą. Jest tak zahipnotyzowany myślami, że nie jest w stanie zobaczyć czegokolwiek poza nimi.
Ty żyjesz nie miłością, tylko gniewem, winą, żalem. Zaś emocje wynikają nie ze świata, nie z tego, co ktoś robi.
Tylko są konsekwencją naszych pozycji, np. wobec tego, co ktoś robi.
To jest Twoja perspektywa. Nie jego.
Żyjesz tym jak Ty to widzisz, jakie to ma dla Ciebie znaczenie, sens i wartość.
I z góry zakładasz, że widzisz rzeczywistość.
Ale nikt nie widzi rzeczywistości, bo to nie jest możliwe. To jest urojenie, że jest coś takiego jak obietktywność. Tego nie ma.
Obiektywnym można być tylko w obszarze subiektywności, która na tej planecie jest radykalna.
Jedna kobieta swojego męża seksoholika może kochać, druga nienawidzić. Wszystko zależy jak wybieramy widzieć człowieka i to, co robi.
Za oknem słońce a u nas grobowiec. Założył sobie sluchawki na uszy, wziąl duży monitor i jedzie …..z ręką w spodniach.
I tak dobrze, że ma spodnie na sobie. ;)
Ale właśnie widzisz, że naokoło siebie masz cały świat. A grobowiec jest w Twoim umyśle, nie gdziekolwiek w świecie.
Wychodzenie z tego – odklejenie się od myśli, do których kilkadziesiąt lat byłaś przyklejona jak mucha do lepu, to praca o nieprzeliczalnym znaczeniu.
Bo całe życie uważałaś, że dosłownie jesteś myślami, bo ich treść to Ty i rzeczywistość.
Twój mąż podobnie.
Dlatego też nie da się pomóc człowiekowi z tego samego poziomu. Nie wymyślisz myślami rozwiązania dla myśli.
Radykalna uczciwość pokazuje nam, że cierpimy tylko i wyłącznie przez własny wybór, by cierpieć. Bo i my mamy z tego tłustą pożywkę.
Potrzebna jest miłość. Bo miłość to potężne pole mocy. A myśli wymagają siły. Siłą nic nie zdziałamy, co dobrze wiesz od wielu lat. Jedyne co zdziałamy to wyczerpanie i poranienie samych siebie. A także osób postronnych. Najczęściej najbliższych.
Zaś miłość to stan, który objawia się samoistnie, gdy zrezygnujemy – poddamy – to wszystko, czym go ograniczyliśmy.
A to oznacza, że trzeba to rozpoznać i wziąć za to odpowiedzialność. Pełną, stuprocentową. Nie 99%. Bo wszystko, co sobie zostawimy, robimy to nie bez powodu – gdyż to pozorne 1% może stanowić główny nasz problem życiowy, za którym stoi ogrom przeszkód i blokad dla miłości.
Rozwój do miłości jest monumentalnym przedsięwzięciem i dlatego przynosi monumentalne zmiany – bez wysiłku rozwiązuje to, czego nigdy nie dalibyśmy rozwiązać siłą.
I szybko można się zorientować jakiej klasy jest to praca wewnętrzna, gdy przyjdzie nam zrezygnować z jakiejkolwiek swojej ulubionej pozycji czy urazy. Np. lęku, obwiniania, apatyczności, itd.
Do miłości zaś zmusić się nie można.
Można tylko poddać, odpuścić to, czym miłość ograniczyliśmy. Np. gniew, żal, poczucie winy.
Dla wielu jest to bardzo trudne. Dlatego Wspólnota może być niezbędna.
Zastanawiam się gdzie jest MOJE dno. Nie jego. Jak bardzo trzeba mnie upokorzyć bym podniosla te polamane skrzydla i wzbila się do góry.
Nie ma takiego dna, które zawiera zwrot życiowy.
Zwrot życiowy wymaga poddania się Sile Wyższej od nas/Bogu, jakkolwiek Go rozumiemy.
Upadek może to wymusić ale na pewno nie może spowodować.
Bo to jest nasz wybór.
Z uzależnieniami i ich ofiarami jest tak, że zawsze zaskakuje to, że po osiągniętym dnie, okazuje się, że jest jeszcze niższe. Zawsze jest jeszcze niższe.
Granie ofiary obecnego dnia to cyrk. Niczego jeszcze nie doświadczyliśmy. Dużo można jeszcze wycierpieć. Ludzie, którzy kilkadziesiąt razy przekraczali granicę, nazwali to wyżymaczką. To bardzo trafne określenie.
Poddanie też może być wynikiem codziennej dyscypliny, oddania się, dewocji drodze duchowej – prawdzie.
Możemy modlić się o gotowość do poddania, do oddania Bogu gniewu, uraz, lęku, pychy. Jeśli naprawdę jesteśmy gotowi, by to oddać, modlitwa przyniesie efekty.
Nic nie zastąpi naszych decyzji. Nieświadomość to nie jest usprawiedliwienie.
Nieświadomość rozgrzanej płyty indukcyjnej nie ochroni nas przed poparzeniem.
Są kobiety ktorych mężowie oglądają porno, ba….one też i twierdzą że relacji nic na tym nie ubywa. A staż malzenski czasem konkretny bo np.20 lat.
Dlaczego je to nie dotyka a mi się wali caly świat? Może to ja świruję….
Nie świrujesz, tylko porównujesz się. I to jest duży błąd.
To, co twierdzą kobiety, które są z seksoholikami czy alkoholikami (i jeszcze same oglądają porno) i wypierają ten problem, nie jest mądre, ani zdrowe.
I nie jest ani mądrym, ani zdrowym słuchanie się ich.
Nie dotyka ich? Naprawdę tak sądzisz? A Twojego męża nie dotyka? On jest taki sam jaki był X lat temu?
Te kobiety dotyka, ale są w takim wyparciu i zakłamaniu – zapewne ze strachu – że nie przyznają, że coś nie gra zapewne nigdy. A jeśli same oglądają porno, to także są uzależnione, a to oznacza m.in., że są dalekie od widzenia faktów i gotowości, by w ogóle rozważyć w jakiej sytuacji się znajdują.
Wyobraź sobie, że u nich jest dokładnie tak jak u Ciebie, tylko że tak silnie to wypierają, tak się same przekonują, że jest ok.
Jest tu czego zazdrościć?
Odgrywanie teatrzyków, że jest ok nie oznacza, że ich życie i rodzina nie podąża w stronę katastrofy.
Ty jesteś w nieskończenie LEPSZEJ sytuacji od nich.
Dlatego mówiłem Ci, że jesteś wojowniczką. Bo jesteś na tyle dojrzała i odważna, by widzieć prawdę, przynajmniej w pewnym stopniu.
A widzisz jak wiele kobiet nie jest na to gotowych.
Tylko nadal nie widzisz, że możesz uratować wyłącznie samą siebie. Męża nie uratujesz. A wręcz nie powinnaś próbować.
Kiedyś słyszałem takie słowa – “nieraz trzeba kogoś kochać na tyle mocno, by pozwolić tej osobie upaść”.
Ty, wbrew pozorom, wcale mężowi nie pozwalasz upaść. Trzymasz go za uszy.
Puść go. Niech się sponiewiera tak, żeby płakał. I choćby płakał tak, że serce będzie się wyrywać z klatki piersiowej, nic nie rób.
Niech cierpi. Niech upada jeszcze niżej. Kiedyś Ci za to podziękuje.
Dlatego mówiłem – oddziel człowieka od tego, co robi. Kochaj go ale nie wzbraniaj go przed własnym upadkiem. Z tego co widzę, tylko cierpienie może wymusić na nim poddanie.
Ty możesz wspomóc go tylko bezwarunkową miłością. A to oznacza, że właśnie musisz kochać na tyle silnie, by rozumieć, że on potrzebuje zostać pożądnie wyrzętym przez konsekwencje własnych decyzji.
Nie przez Ciebie. Zostaw Go Bogu. W 100%. Zaufaj.
Ja znam obie perspektywy – tego, który był i nadal jest uzależniony – bo uzależnienie to choroba nieuleczalna – jak i znam perspektywę tego, kto pracuje z innym uzależnionym.
Nie ma takiej ilości siły, którą ktoś może włożyć, by mnie zmienić. Nie ma takich argumentów, mądrości, kazań, wykładów, miłych słówek, gniewu, winy. Nie ma.
Ja to mam wszystko gdzieś. Ja sam muszę określić co jest moim najwyższym dobrem.
Np. dalej tkwić w problemie czy go rozwiązać? To mój wybór.
Sama wiesz dobrze – ja mogę się tu dwoić i troić, i starać się Ci namalować odpowiednią perspektywę ale wszystko zależy od Ciebie. Ja nie mam żadnej mocy, by wpłynąć na Ciebie.
Mogę tylko uszanować Twoje wybory i zadbać o własne dobro. A gdy zadbam o własne dobro, mogę wtedy uczynić to, co jest najlepsze. Zawierzyć Bogu i oddać Twoją sytuację Jego opiece.
To wszystko wyjaśnią Ci kobiety na mityngu. Na stronie jest nr telefonu. Zadzwoń. Idź na mityng.
W środę Popielcową mąż posypal sobie głowę popiolem
Ach, te religijne obrządki.
I cóż to daje? Powinniśmy uświadamiać sobie przemijalność doczesności i brak znaczenia. Bo życie (nie ciało) jest wieczne i tylko miłość ma znaczenie.
Ale ego robi sobie z tego przedstawienie. Samo fechtuje znaczeniem, sensem i wartością.
Powinniśmy skupić się na dbaniu o to, co wieczne. A nie używać wszystkiego jako arsenału do obrony swoich pozycji.
Człowiek, który powiesi sobie 100 krzyży w domu nie jest przez to wcale bardziej kochający od człowieka, który nie ma nawet jednego krzyża.
Symbolika to tylko pewna forma zabawy umysłowej. Fakty mają tę zabawę gdzieś.
i podjął decyzję, że skoro nie potrafi wyjść z porno
Absolutne kłamstwo i usprawiedliwienie.
To nie jest kwestia, że potrafi, tylko nie chce. On tego nigdy poważnie nie wziął pod uwagę.
On pojęcia nie ma w jak dramatycznej sytuacji jest. I oczywiście może być jeszcze kolosalnie gorzej. Biorąc pod uwagę co wyczynia, kryzys nastąpi nieuchronnie.
A Ty nie możesz być tym, kto go będzie ratował.
Jego trzeba zostawić z jego cierpieniem. Nawet palcem nie kiwnąć. On sam musi się otrząsnąć.
Dopóki sam nie poprosi o pomoc i sam nie powie, że jest gotów uczynić WSZYSTKO, co konieczne, by wyzdrowieć, próby pomocy mu i zmiany go tylko będą mu szkodzić.
On też nie ma pojęcia co to znaczy “wyjść z porno”. Uzależnienie to nie jest coś, co ROBIMY. To co robimy, to “tylko” objaw. Jak kaszel podczas grypy.
Leczenie kaszlu to nie jest leczenie grypy.
I nie można “wyjść z” kaszlu.
Ale właśnie – on sobie po swojemu przedstawia problem, więc nawet jeśli próbuje go sporadycznie (np. raz na kilka lat) jakoś rozwiązać, to efekt jest co najwyższej dramatycznie krótki – trwa pewnie max tydzień. W porywach dwa.
I tyle. Potem się to rozpędza jeszcze bardziej.
Nie można liczyć, że on przestanie oglądać porno, jak to nazywa “wyjść z tego”, bo nie ma pojęcia jak silnie jest do tego przywiązany, jak wiele korzyści z tego ma, jak bardzo opiera się różnym aspektom swojego życia i siebie.
To jakby dosłownie rozważał puszczenie się gałęzi, której się trzyma, gdy pod nim jest gęsta mgła, przez którą nic nie widać ale zakładamy, że jest to przepaść, która nas pochłonie i zabije.
Czy zrobi to? Oczywiście, że nie. Tylko szaleniec by to zrobił. Ale właśnie to trzeba zrobić.
I ten opis, to porównanie, odnosi się także do Ciebie.
Alkoholicy z długim stażem trzeźwości mówią tak – “nic nie przekonuje do trzeźwości lepiej, niż upicie się”.
Zostaw go. Niech “pije”. Niech “ćpa”. Jeśli poświęcasz mu uwagę, oddajesz mu energię, której on sam nie posiada. Ty sama go w tym utrzymujesz.
Przestań to robić.
Przestań się też bać żyć odpowiedzialnie. Bo odczuwanie lęku to jedno. Ale banie się to drugie.
Pozwól sobie na lęk ale działaj POMIMO lęku.
Mówisz, że oddanie Ci uwagi pomogło. “CHOCIAŻ TYLE”. Dlatego pytam – w czym pomogło?
Na moment poczułaś coś bardziej pozytywnego. I? Co więcej? To minie w 5 minut.
I znowu mam coś napisać? I znowu?
To samo jest z mężem. Jego Twoja uwaga zasila. Ale nadal pozostaje tym samym człowiekiem. Ty także.
Raz na jakiś czas, gdy zmieni mu się samo+uczucie, coś proponuje, deklaruje, może nawet obiecać czy przyrzec – o! wtedy to już w ogóle święto we wsi! ;)
I?
I nic.
Mam na osiedlu alkoholika, który zostawia różne flaszki przy drzwiach wejściowych. Nie wiadomo kto to. Ale gdy tylko na fejsbukowej grupie ktokolwiek o tym wspomina, flaszek przybywa.
Bo on się tym karmi. A gdy nikt się tym nie interesuje, jego to osłabia. Bo on poświęca na to swoją energię, której nie ma za wiele. Dlatego próbuje robić z tego cyrk, który mógłby doić.
I choć mądrość “nie karmić trolla” funkcjonuje od lat, mało ludzi orientuje się, że robią to każdego dnia. Dosłownie oddaje swoją energię tym ludziom i ich zachowaniom, które chcieliby zmienić i których chcieliby nie widzieć.
To samo jest z uzależnionym. To samo jest z każdym, kto np. chce sobie dyskutować, wymieniać się opiniami, itd. Takie akademickie dyskursy nie służą niczemu, tylko samym sobie.
A prowadzący je oczywiście są jak w takim letargu, jak piesek, którego się głaszcze. Doją z tego swoją pożywkę.
Tylko co wtedy z rzeczywistością?
Uzależniony wszystko widzi w odwróconym spektrum – to co negatywne widzi jako pozytywne i tym się żywi. A to co pozytywne widzi jako negatywne. I się temu opiera.
Ale bólu oraz cierpienia nie sposób odwrócić. Dlatego są tak cenne.
Oczywiście i tu znaleźli się szaleńcy, którzy do cierpienia dorobili uszlachetniające filozofie. Np. “trzeba cierpieć”.
Dlatego powtórzę – to nie cierpienie powoduje zwrócenie się w stronę Boga. Tylko poddanie, które może zostać wymuszone przez cierpienie.
Wiarę, zaś, budujemy przez uczynki. Możemy zadać sobie pytanie – “Czy to jak dzisiaj postępowałem/am świadczy o tym, że wierzę w troszczącą się, kochającą Siłę Wyższą?”
Co jest naszą Siłą Wyższą?
to żyjemy odtąd jak brat z siostrą by nic nie bylo czynnikiem zapalnym.
On pojęcia nie ma jakie są jego preteksty do tego, ani tym bardziej, że to co robi, to jego decyzje.
Nic go nie “zapala” do tego.
Cechą każdego uzależnionego jest uwielbienie obwiniania innych i zrzucania na nich odpowiedzialności.
Nie słuchaj się tego. To są wszystko kłamstwa.
Mialam się do niego nie zbliżać i w łóżku nie dotykać. Nie byla to decyzja podjeta w porozumieniu ze mną ale samowolna.
Uzależniony to “szalejąca samowola”. Daleko poza granicą jakiegokolwiek rozsądku.
Niedawno na świetnej spikerce usłyszałem twierdzenie, że człowiek zdrowy ma sprawę jasną – widzi co jest dobre, a co nie. Wybór jest jasny. Nawet jeśli może być błędny.
Ale uzależniony poza tymi 2 opcjami, widzi jeszcze trzecią – to co on chce. I to jest nieporównywalnie dla niego ważniejsze, niż to, co dobre czy złe.
Wypowiadal to z ogromną złością i agresją.
Oczywiście. A za tym stoi ogromna pycha.
I każda siła zastosowana do tego problemu spotka się z oporem i użyciem siły nawet większej w formie odwetu.
To jest jak prawo fizyki. Tego się nie da zmienić. Tak jest i możemy postępować odpowiednio.
Odczulam to jako karę i odwet:
Nic nie odczułaś, tylko tak sobie to przedstawiłaś. Odczucia to konsekwencje tej perspektywy.
On nic Ci nie może uczynić, o ile sama na to nie zezwolisz.
że skoro ja nie godze się na porno to nie będę miala seksu.
Oczywiście, że to próby karania Ciebie z jego strony.
Tak postępuje człowiek chory. A on jest chory daleko poza możliwościami wyleczenia przez człowieka.
Nie możesz przystawać na jego szaleńcze kaprysy i decyzje.
Uzależnienie jest o tyle gorsze od chorób powszechnie uważanych za najstraszliwsze, że taki np. rak zabija tylko jednego człowieka, któremu reszta współczuje, lituje się nad nim, nawet odpuszcza wieloletnie urazy, itd.
Zaś uzależnienie pociąga za sobą wszystko i wszystkich, kto jest w pobliżu takiego człowieka. I to bez litości.
Może zamienić życie innych w piekło.
Elementem Twojego dobra jest uświadomienie sobie jakie znaczenie ma seks dla Ciebie. I dlaczego jego brak miałby być dla Ciebie karą?
Seks nie jest ludzką potrzebą. To preferencja. Kaprys. Ale nie potrzeba.
Seks może niszczyć życie tak samo jak porno – właśnie np. przez nadanie mu cech, których nie posiada, jak dawanie szczęścia czy wartości.
Może zostać użyty do kontroli, manipulacji, jak widzisz, nawet do karania najbliższych.
Co stanowi dowód, że sami czynimy seks tym, czym dla nas jest. Seks sam z siebie tym nie jest.
A wydaje się nam potrzebą właśnie przez to jakie znaczenie, sens i wartość mu nadaliśmy. Np. za źródło czego go uznaliśmy – źródło czego wyprojektowaliśmy na seks?
Nie dziwne, że bez seksu wydaje się nam, że jest w nas ten brak. Ale to iluzja.
Dwie godziny po mszy już siedzial przed kompem. Do dziś. Totalnie się ode mnie odcinając i udając że mnie nie ma.
On nie udaje.
On nie ma już zdolności, by mieć świadomość własnego istnienia i życia, a co dopiero drugiej osoby.
Jego serce jest zatrzaśnięte bardziej, niż drzwi dziekanatu minutkę po godzinie zamknięcia. ;)
Dla niego realne są tylko myśli.
A myśli, jak to myśli, to belkot. Nie odnoszą się do rzeczywistości, nie zawierają żadnych faktów, nie są oparte o żadne dobro. Tylko się jazgoczą.
On nie ma możliwości na razie odróżnienia myśli od siebie. Dlatego dla niego te wszystkie, nawet najbardziej surowe, niesprawiedliwe i przykre twierdzenia są dla niego wszystkim co zna.
Dziękuję, że się odezwaleś Piotrze. Czasem AŻ TYLE mi wystarczy bo samotność to potwór.
Samotność nie jest okolicznościami zewnętrznymi, tylko wewnętrznymi.
Tym samym nie może ich zmienić nic i nikt. Poza nami.
M.in. dlatego przestałem się odzywać, by samemu odebrać Ci wszelki pretekst, by unikać własnego wnętrza.
I choć to może wydawać się, jak mówisz, potworne, to rezultaty przyniesie dokładnie odwrotne proporcjonalne – im trudniejsze i bardziej bolesne się wydaje, tym wspanialsze rzeczy odsłoni.
Jak widzisz – jesteś w obecności męża i dzieci, a mimo to nie jesteś szczęśliwa.
Bo samotność to tylko wewnętrzna perspektywa.
I ponownie – tu znowu niezawodnie i bezcennie może Ci pomóc Wspólnota.
Chcialam się podzielić swoją stagnacją.
Dziękuję też za Twoje życzenia.
Pozdrawiam serdecznie.
Stagnacja wynika z widzenia problemu nie tam, gdzie on faktycznie jest. I choć możemy wkładac ogromny wysiłek w pozorne próby rozwiązania, nic to nie da.
Zapewne uważasz, że 90% problemu stoi po stronie męża i to jego zmiana będzie tym, co zmieni Twoje życie.
Ale to nie jest prawda.
100% problemu stoi po Twojej stronie.
I to jest świetna wiadomość, choć oczywiście na początku włosy dęba stają. ;)
Proszę, odpowiedz mi jeszcze na pytanie: czy w swoim doświadczeniu z uzaleznionymi spotkaleś się z przypadkiem, że ktoś wsiąka w porno na caly dzień? Wczoraj mój mąż ogladal 17 godzin. Przed chwilą wstał i ogląda dalej. Ile można??? Kiedy mózg ma dość? Może to jest przypadek kliniczny?
Oczywiście, że się spotkałem. Sam taki byłem. :)
Więc wiem jak to wygląda z pierwszej ręki.
Mój “rekord” to 16 godzin non stop jednego dnia. Zacząłem o 9, skończyłem o 1 w nocy. Kolejnego dnia znowu chciałem.
To się technicznie nazywa ciągiem.
W międzyczasie nic nawet nie zjadłem. Dolewałem sobie tylko wody do kawy. A bywało, że gotowałem wodę i wstawałem po dolewkę godzinę później.
Ileż można? To się jeszcze może rozkręcić. Uzależnienie nie ma granic. Wszystko, co człowiek nieuzależniony postrzega jako szaleństwo, dla uzależnionego to dopiero rozgrzewka.
W ciągach alkoholowych ludzie potrafią trwać tygodniami, nawet miesiącami.
Ty nie masz żadnej możliwości, by to zatrzymać.
Mózg nie ma dość, bo mózg nie jest istotą o swojej woli i zdolności do podejmowania decyzji czy cierpienia.
Mózg to narzędzie, centrum obliczeniowe i reprezentacja.
To jakby pytać ile płuca mogą jeszcze znosić palenie papierosów. Będą to znosić do śmierci.
Mózg jest niszczony i nic nie może na to poradzić. Bo jest to narząd, który nie jest wyposażony w możliwość odróżniania prawdy od fałszu.
Powiedz – czy ręka trzymana nad płomieniem może mieć dość? Nie. Ręka nie ma nic do gadania.
Człowiek może pozostać czynnie uzależniony całe życie.
Nie jest wiadome dlaczego niektórzy w końcu postanawiają coś z tym zrobić, a inni nigdy.
Mnie to kilka razy prawie zabiło, a i tak potrzebowałem jeszcze ponad pół roku, by podjąć decyzję.
Wiem na pewno, że nie było argumentu, który ktoś inny mógł mi przedstawić, bym się zmienił. Przykro mi ale zdrowienie z uzależnienia to głęboka decyzja każdego z nas.
Nikt nie może nas do niej zmusić, przekonać, wymusić, wywrzeć, zmanipulować, itd. Jeśli obiecamy i tylko obietnica złożona drugiemu człowiekowi będzie nas wiązać, to też nie wystarczy.
Nie działają takie motywacje, obietnice, przyrzeczenia, najświętsze deklaracje – nawet te naprawdę uczciwe i najbardziej szczere. Taka jest natura uzależnienia.
Uzależniony jest bezsilny i przestał kierować własnym życiem. To krok 1. Ale on sam musi to przyznać. Na razie uważa, że to przez Ciebie. Nie wiem jak daleko mu do postawienia kroku 1 ale jeśli będziesz mu dawała pretekst, by zwalał to na Ciebie, to nigdy go nie postawi.
A ten krok stawia się każdego dnia.
Zdrowienie to musi być coś, co jest podjęte tak definitywnie, głęboko, radykalnie, tak uczciwie, że nie da się tego oddać słowami. To zmiana całej drogi życiowej z destrukcji – ze śmierci – na wspieranie życia.
Jeśli uzależniony ma gdzieś własne życie, nie ma najmniejszych szans, by interesowało go życie kogokolwiek innego.
Dla mnie inni ludzie byli tylko pretekstem do gniewu, karania siebie i ich, frustracji, to były usprawiedliwienia i pokusy.
Aż nie wybrałem zdrowienia.
Tu bardzo ważna uwaga – często nasza sytuacja może być tak trudna, że ciężko jest ją zmienić.
Wtedy bardzo pomaga zainteresowanie się życiem innych. I nasze bezwarunkowe oddanie się drugiemu człowiekowi przynosi nam to, czego nie byliśmy w stanie wskrzesić dla samych siebie.
Też to zauważyłem – gdy np. jesteś w stanie dużego lęku, nie chcę się z czymś zmierzyć, to gdy odkleję się od tego i zainteresuję się innymi – naprawdę szczerze i uczciwie – szybko okazuje się, że to była najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć.
Przynosi mi ona wzmocnienie, zmianę perspektywy.
Szczególnie silnie uzależnieni właśnie powinni zupełnie odkleić się od siebie i skupić się w pomoc innym. Niektórzy określają to jako “rzucenie się w wir pomocy”. Nie “wirek”, tylko “wir”.
W Twoim przypadku to może być np. obecność dla innych kobiet we Wspólnocie, to może być dzielenie się w grupie, to może być także skupienie się na tym, co możesz zrobić dla swoich dzieci.
Doświadczysz wtedy prawdziwości twierdzenia – “jaką miarą dajemy, taką otrzymujemy z powrotem”. Jest to wielka prawda.
Wielu nawet dobrowolnie zamykało się w ośrodkach dla uzależnionych, w zakładach psychiatrycznych i to nie rozwiązało problemu.
Dlatego taki człowiek musi upaść, a my musimy się od niego odkleić, bo pociągnie nas ze sobą.
To co najlepsze możesz zrobić, to zadzwonić na miting http://sanon.pl/
Oboje potrzebujecie miłości. Tylko on tego ani nie rozumie, ani na razie nie ma nawet potencjału, by to zrozumieć.
On pewnie myli miłość z posłuszeństwem dla jego kaprysów.
Ty natomiast masz potencjał, by to zrozumieć. Teraz to kwestia odważnej decyzji i podjęcia działania.
Intencja to jeszcze nie decyzja.
Decyzja to jeszcze nie działanie.
I ja dobrze rozumiem jak trudne może być zdecydowanie się, by pójść z tym całym bagażem, który tak pragniemy ukryć przed światem i przed samymi sobą. I się z nim otworzyć przed grupą.
Ale zobaczysz co będzie potem.
Jeden mężczyzna, z którym rozmawiam o AA/NA napisał mi wczoraj, że był kilka lat temu:
“Piotrze, chodziłem przez 4 miesiące raz do 2 razy w tygodniu. Chyba nawet ty mi poleciles NA, nie zapomnę 1 spotkanie. Popłakałem się….czułem akceptację. ”
Jak już puści, to pójdzie. Kiedy ostatnio płakałaś tak naprawdę porządnie?
Zanim odpowiedz na cokolwiek w tym komentarzu, zadzwoń proszę na numer podany na stronie i zapytaj o mityng.
I jeszcze raz – Kasiu, jesteś wojowniczką i Twoja postawa jest godna uznania. Ale kruszysz kopię o ścianę. Ludzkiego serca nie można otworzyć ani siłą, ani cierpieniem.
Nie da się tego spowodować z zewnątrz. To zawsze wybór.
Gdy widzimy jak ktoś bliski cierpi, możemy odpuścić opór i otworzyć się lub uciec, by zamknąć się jeszcze bardziej. Twój mąż wybiera cały czas to drugie.
Jeśli kilka zdań komentarza od człowieka, którego nigdy nie widziałaś na oczy WYSTARCZYŁO, to co Ci da cała wspólnota, która Cię przyjmie na żywo z otwartymi ramionami, przed którą będziesz mogła powierzyć wszystko?
I to nie raz ale już zawsze. Przestaniesz być sama. To jest Wspólnota Serca. Wybierz to. Pójdź na kilka mityngów, choć na jeden tygodniowo przez miesiąc.
Plus – widzimy prawdziwość mądrości – to czemu stawiamy opór, trwa i rośnie.
Piotrze
Dziękuję za Twoją troskę i życzliwość (wyczuwam to z Twojej strony) ale nie zadzwonię do AA. Jej działalność nie przekonuje mnie na tyle by się tam uzewnetrzniać. Po rozmowie ze wspomnianą kobietą wspoluzaleznieną od męża przyszly pewne wnioski i wycofalam się z zaangażowania w tej grupie. Ona jest z W- wy, ja spod Wroclawia dlatego zaproponowala mitingi na skypie. To prawda że w domu nie mam warunków by swobodnie mówić o mężu i naszej sytuacji . I nie chcę tego publicznie rozdmuchiwać. Moim celem jest ratowanie mojego małżeństwa, szukanie tego, co łączy choćby to byly okruchy. Wiem, że opowiadaniem o moim mężu oficjalnie szukając pomocy w jakiejś organizacji czy wspólnocie jeszcze szybciej zaoralabym naszą relację. Znam mojego męża i wiem jakby to odebrał.
Zrozum mnie proszę i nie warunkuj tym telefonem możliwości mojego ustosunkowania się do tego, co napisaleś dziś do mnie w komentarzu.
Lubię z Tobą pisać i Ciebie czytać ale jeśli Ty nie chcesz bym korzystala z Twojej przestrzeni tutaj to po prostu nie zamieszczaj tego komentarza. To będzie dla mnie znak, że mam się odwalić i….tyle :) Uszanuję Twoją decyzję i będę czytala to, co do tej pory napisaleś na swoim blogu. Jestem tu częstym gościem :)
W skrócie napiszę, że wczoraj i dziś zajelam się sobą i wewnętrznie odpuszczam tę wewnętrzną, emocjonalną szarpaninę. Mąż ogląda a ja szukam siebie.
Wiesz, przedwczoraj w drodze do sklepu minęlam się z obcym, przystojnym mezczyzną. Nasze spojrzenia spotkaly się dopóki nie stracilismy się z oczu. Pozwolilam sobie na ten ruch i sprawil mi on ogromną przyjemność. Poczulam się jak kobieta. Warta zatrzymania na niej uwagi. Jestem takich spojrzen glodna. Kiedyś otrzymywałam je od męża. Dziś jego zachwycone oczy są gdzie indziej. Ale czy on jeden chodzi po tym świecie jak ostatni Mohikanin? Czy to on musi mi dać to czego potrzebuję? Masz rację. Powinnam samą siebie odnaleźć i zostawić męża jego odpowiedzialności.
Pozdrawiam i dziękuję za Twoj mega wpis.
Dziękuję za Twoją troskę i życzliwość (wyczuwam to z Twojej strony)
Nie możesz wyczuwać, tylko tak to sama sobie przedstawiasz i to co czujesz jest efektem tej percepcji.
Zastanów się – jak możesz wyczuwać coś przez internet?
Czytasz słowa, którym sama nadajesz znaczenie, sens i wartość.
Wielu przedstawia sobie to co im mówię całkiem negatywnie. Uważają, że się pysznię, wywyższam, wyśmiewam.
Też uważają, że to czują.
Ktoś mi kiedyś napisał, że czuje mój gniew, bo napisałem WIDZISZ JAKIE TO JEST WAŻNE?!!!!!
Uważał, że krzyczę zdenerwowany. Bo sam uznał, że taka forma treści oznacza gniew i krzyk.
Dopóki nie zaczniemy zdawać sobie sprawy z tego, że żyjemy (ponad 80% ludzkości zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy, tylko widzi myśli na ten temat), nie ma co mówić o realnym, świadomym kontakcie z rzeczywistością drugiego człowieka.
Gdy uświadamiamy sobie, że żyjemy, że jesteśmy życiem, jest to tak szokujące, że trudno jest nam uwierzyć cośmy robili do tego czasu.
Fajnie oddała to jedna kobieta – przez dłuższą chwilę to był dla niej tak wielki news, że chciała zadzwonić do radia – “Słuchajcie! Ja żyję!”
Jest mi to bliskie. :)
Człowiek nieintegralny nie ma możliwości widzenia czegokolwiek w świecie zewnętrznym. Wszystko co widzi i czuje to tylko swoje myśli i uczucia wynikające z jego pozycji na temat tego.
Bo jest tak odwiecznie zahipnotyzowany myślami, że gdy widzi myśl “pada” to uważa, że ona jest samotłumaczącą się wizją rzeczywistości.
ale nie zadzwonię do AA.
To wielka duma.
Człowiek cierpiący, nie radzący sobie we własnym życiu z jakimś problemem może być bardzo dumny i nie chce rozwiązania.
I link, który Ci podrzuciłem nie jest do Wspólnoty AA. To Wspólnota S-ANON.
To Wspólnota nadziei i pomocy dla rodzin i przyjaciół seksoholików. Czyli dokładnie to czego potrzebujesz, jeśli Twoim celem jest pragnienie, by wyzdrowieć i przestać cierpieć.
Są tam osoby, które przechodzą przez to co Ty. Zapewne wielu z nich rozwiązało to i/lub przestały z tego powodu cierpieć.
Przestaniesz być sama.
Grup 12-krokowych jest dużo różnych. I równie skutecznie rozwiązują masę wielu przynoszących cierpienie problemów.
To nie są tylko alkoholicy.
Są hazardziści, jedzenioholicy, zakupoholicy, wspólnota od depresji. Grupy 12 kroków ciągle się rozwijają i dochodzą nowe. Bo to działa.
I to nie jest nic publicznego. To grupy zamknięte i anonimowość, troska o siebie nawzajem jest priorytetowa.
Jej działalność nie przekonuje mnie na tyle by się tam uzewnetrzniać.
Nie wiem co wiesz o działalności ale jeśli nawet nie byłaś na jednym mityngu, to nie możesz twierdzić, że wiesz cokolwiek.
To co Cię nie przekonuje to Twoje myśli na temat działalności.
A to różnica.
Tak jak Twoje myśli o mężu to nie jest rzeczywistość. To tylko myśli.
Postrzeganie to nie jest widzenie.
Opinia to nie jest fakt.
Po rozmowie ze wspomnianą kobietą wspoluzaleznieną od męża przyszly pewne wnioski i wycofalam się z zaangażowania w tej grupie.
Wnioski nie przyszły, tylko doszłaś do tego, co było zgodne z Twoją intencją.
Ona jest z W- wy, ja spod Wroclawia dlatego zaproponowala mitingi na skypie.
Z tej strony:
Mityngi Grup Rodzinnych S-Anon odbywają się w Krakowie, Lublinie, Łodzi, Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu i Gdańsku.
To prawda że w domu nie mam warunków by swobodnie mówić o mężu i naszej sytuacji . I nie chcę tego publicznie rozdmuchiwać. Moim celem jest ratowanie mojego małżeństwa, szukanie tego, co łączy choćby to byly okruchy.
Nie możesz uratować małżeństwa jeśli nie rozumiesz co stanowi problem.
“Małżeństwo” to dwoje ludzi. Męża zmienić nie możesz, co mam nadzieję już stało się jasne.
Co więc próbujesz ratować i w jaki sposób?
Karmienie oczu pożądaniem innych ludzi jest sposobem na ratowanie małżeństwa? Technicznie to się nazywa karmieniem żądzy i stanowi fundament uzależnienia.
Wspólnoty ogromny nacisk kładą na anonimowość. Nikt niczego nie rozdmuchowuje, ani tym bardziej publicznie.
Powiedz – ile historii osobistych ludzi z jakiejkolwiek Wspólnoty znasz?
Odpowiem. Żadnej.
Bo nic z tego co jest mówione na mityngach nie opuszcza tych ścian.
Dzięki integralności te grupy mogą trwać i trwają na całym świecie.
Właśnie dopóki nie pójdziemy na nasz pierwszy mityng, to jedyne co mamy to fantazje zazwyczaj podszyte lękiem i poczuciem winy.
To samo jest w małżeństwie. Rezygnujemy z tego, co naprawdę może pomóc, nawet tego nie dostrzegamy i nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Chcąc dalej robić po swojemu, osiągniemy w najlepszym przypadku to samo. Ale rzadko jest to to samo. Jest coraz gorzej.
Nie uratujesz małżeństwa szukając okruchów przywiązania, bo jeśli przywiązanie stanowiło spoiwo Was dwoje, to nie dziwne, że się rozpada.
Przywiązanie to nie miłość. Jeśli kochamy to POMIMO przywiązania.
A jeżeli do tej pory Twoją Siłą Wyższą byli inni mężczyźni, a szczególnie jeden, nazywany mężem, wobec którego masz szczególne oczekiwania i wymagania, tym gorzej.
Bo oczekiwania i wymagania to też nie jest miłość.
Jeśli brakuje otwartej komunikacji i chęci, by BYĆ dla siebie kochającymi, to pozostają nam tylko syntetyczne spoiwa relacji. A one są kruche, podatne na niszczenie, potrzebujące ciągłego zasilania, odbudowywania – i zazwyczaj w bardzo negatywny sposób.
Np. ciągłe dowody “miłości”. A tak naprawdę nie miłości, tylko przywiązania i wyprojektowanego źródła ważności.
Poza tym nikt nie zmusi Cię na mityngu do powiedzenia słowa.
Wiem, że opowiadaniem o moim mężu oficjalnie szukając pomocy w jakiejś organizacji
Wspólnoty nie są organizacjami.
czy wspólnocie jeszcze szybciej zaoralabym naszą relację. Znam mojego męża i wiem jakby to odebrał.
Nie znasz swojego męża. Znasz go ewentualnie zanim się uzależnił. A tego człowieka już nie ma.
Teraz obserwujesz tylko pewne zachowania ale nie masz pojęcia z czego one wynikają. Co starałem się Ci wyjaśnić.
A to “zaoranie” być może jest właśnie tym, czego potrzebujecie, by ją uratować.
Ponadto nie masz żadnego zobowiązania mówić mu o tym, gdzie byłaś i w jakim celu.
Anonimowość dotyczy także Ciebie.
“Sam(a) sobie poradzę” to fundament walenia głową w ścianę. Praktycznie każdy uzależniony tak początkowo postępuje i niektórzy potrzebują lat wyżymaczki, by przyznać, że jednak nie.
Cóż takiego się teraz zmieniło, że uważasz, że uratujesz małżeństwo?
Zrozum mnie proszę i nie warunkuj tym telefonem możliwości mojego ustosunkowania się do tego, co napisaleś dziś do mnie w komentarzu.
To nie jest warunkowanie.
To jest coś, czego potrzebujesz. A ja chciałem, bym wiedział, że wybrałaś prawdziwe zdrowienie i realny ratunek, nim/jeśli będziemy dalej rozmawiać.
Skoro tego nie wybrałaś, to ja nie mogę Ci już nic więcej powiedzieć.
Jeśli tak dobrze znasz swojego męża, to dlaczego jest coraz gorzej, a nie lepiej?
Dlaczego ten problem nie został jeszcze rozwiązany?
Mówisz, że ostatnio aż upadłaś i uczyniłaś sobie fizyczną krzywdę, a dzieci były przestraszone.
I nawet to jest za mało, by poprosić innych o pomoc. Innych, którzy mieli dokładnie taki sam problem i go rozwiązali.
Twierdzenie “znam siebie”, które jest prawdą jest na tej planecie rzadkie jak diament.
Twierdzenie “znam jego/ją” praktycznie nigdy nie jest prawdą.
Znamy myśli o kimś, widzimy zachowania tej osoby. Ale żeby coś/kogoś znać, musielibyśmy tym być i jeszcze być na tyle dojrzali, by być w stanie stanąć w nagiej prawdzie o sobie. Totalnie nagiej.
Skoro mówisz, że musisz odnaleźć siebie, oznacza to, że sama nie znasz siebie, ani nie wiesz jak możesz to osiągnąć.
A jednak mówisz, że znasz męża.
Pokora.
Ja na pewno nie mogę Cię namawiać. Powiedziałem raz i nie wiem czy powinienem był drugi. W zwrotce przyszły wątpliwości, błędne pojmowanie. Nakreśliłem korekty, ponowiłem sugestię. Na tym to zostawię.
Reszta to Twoja decyzja.
Tak to jest z uzależnionymi – wszystko fajnie, gdy informacje wpisują się w to, z czym chcą się zgodzić. Np. “uzależnienie to problem z emocjami” i już! Cała zabawa rozkręca się z próbami robienia czegoś po swojemu.
Bo nagle o tym co robić z emocjami mamy setki pomysłów. No to trzeba je wszystkie wypróbować oczywiście!
Potem to samo z myślami.
Z nawykami.
Z wybaczaniem.
Z akceptacją.
Itd.
Ostatnio jeden mężczyzna napisał komentarz, którego nie zaakceptowałem, że nie ma w moim Programie WoP słowa o tym czym jest uzależnienie. Jest o nawykach, a nie o uzależnieniu.
To jakby patrzył na drzewa i nie widział lasu.
Zaślepienie, często totalna ślepota jest konarem uzależnień. Jest tak wielkie, że widząc ciemność uważamy, że widzimy światło. A widząc światło zamykamy oczy.
Czytanie artykułów to czytanie tekstów nie zwróconych do nikogo osobiście, nie odnoszące się do czyjejś sytuacji bezpośrednio. Ale powiedzieć coś konkretnie do kogoś – nagle obrażanie, urażanie, nieraz i grożenie się trafiło. Nagle Piotrek łe.
7-8 lat ktoś siedzi na blogu i jaka pyszna zabawa! Ale wystarczyło napisać 2 komentarze i nagle Piotrek zły i głupi! Ale 7-8 lat dawał przystawki za darmo, to oczywiście Piotrek dobry.
Albo “nie mów mi co mam robić”. Tylko ja nie mówię ani Tobie, ani nikomu innemu co ma(sz) robić. Ja mogę tylko przewidzieć gdzie doprowadzi nas dane działanie.
I wiem, że to co robisz i chcesz robić nie doprowadzi Cię tam, gdzie chciałbyś się znaleźć. Szczególnie jeśli chodzi o małżeństwo.
Oczywiście to może być bardzo ważne doświadczenie, bo kiedy znajdziesz się w takim miejscu, może faktycznie poważnie przemyślisz inne opcje. Tego nie wiem.
Lubię z Tobą pisać i Ciebie czytać ale jeśli Ty nie chcesz bym korzystala z Twojej przestrzeni tutaj to po prostu nie zamieszczaj tego komentarza. To będzie dla mnie znak, że mam się odwalić i….tyle :) Uszanuję Twoją decyzję i będę czytala to, co do tej pory napisaleś na swoim blogu. Jestem tu częstym gościem :)
Do mnie argumenty “lubię czytać artykuły” nie trafiają. Ja wtedy zawsze pytam – “dobrze, a jakie rezultaty to przyniosło?”
Bo zazwyczaj tylko chwilową ekscytację możliwością ucieczki od swojego życia w fantazjowanie o fajnym tekście.
A to znamiona uzależnienia.
To tak jakby ktoś mi dziękował za super imprezę. Pytam “a jak się bawiłeś?” i słyszę “nie bawiłem się”.
12 kroków to programy działania. WoP to program działania.
Wiarę budujemy przez działania.
Dlatego tak istotne jest jakie działania podejmujemy, bo taką wiarę budujemy. Odkładanie i uciekanie też buduje wiarę.
Każdy uzależniony cieszy się, gdy może coś zrobić, byle tylko nie musieć zająć się w odpowiedni sposób sobą i swoim życiem.
Podkreślę – SOBĄ i SWOIM życiem.
Człowiek chory zrobi wszystko, byle nie wejrzeć w siebie i nie ujawnić prawdy na swój temat. Będzie próbował ratować wszystkich, tylko nie siebie.
A kierunek właściwy jest zupełnie odwrotny.
I użyje on każdego pretekstu, byle tylko próbować coś robić na zewnątrz siebie.
Uniwersalna prawda brzmi – “uratuj siebie, bo świat, który próbujesz ratować nawet nie istnieje”.
Co staram się Ci od miesięcy pokazać na przykładzie męża.
Nie znasz go. Nie znasz siebie.
Bo człowiek w swojej esencji to pokój, miłość, troska o życie. Swoje i innych.
Znamy być może cechy swojej osobowości – tego, czym uważamy, że jesteśmy. Ale czy to znaczy, że znamy “Siebie”?
Ja sam pamiętam jak pierwszy raz doświadczyłem pokłosia pokoju. Byłem zszokowany tym stanem. Nigdy go nie znałem.
Wydawało mi się, że jestem spokojny ale nigdy nie byłem. Gdy tego wreszcie doświadczyłem, było to niemożliwe do nierozpoznania i pomylenia z jakimkolwiek syntetykiem spokoju.
W skrócie napiszę, że wczoraj i dziś zajelam się sobą i wewnętrznie odpuszczam tę wewnętrzną, emocjonalną szarpaninę. Mąż ogląda a ja szukam siebie.
To błąd, bo nie możesz znaleźć siebie.
Właśnie to “szukanie” to częste robienie siebie w balona.
To jaka jesteś już jesteś. Tego nie można szukać, bo nie zostało zgubione. Jeśli uważasz, że musisz szukać, to znaczy, że coś tak cholernie ukrywasz, bo się tego boisz, wstydzisz, winisz i to w sobie potępiasz, że jak mówiłem – możemy latami próbować “szukać siebie”.
A jest tylko jedna droga realnego wzrostu – to droga poddania. A żeby coś poddać, trzeba sobie przede wszystkim to w pełni uświadomić.
Od tego są kroki 4 i 5.
Szukanie ma tylko jedną zaletę – możemy się temu oddać w pełni, co przyspieszy zmęczenie i rezygnację, w czym jest szansa na poddanie.
To poddanie jest właśnie tym, czego szukaliśmy.
Wiesz, przedwczoraj w drodze do sklepu minęlam się z obcym, przystojnym mezczyzną. Nasze spojrzenia spotkaly się dopóki nie stracilismy się z oczu. Pozwolilam sobie na ten ruch i sprawil mi on ogromną przyjemność.
Przyjemność nie jest tożsama z dobrem, ani właściwym działaniem.
Każdy uzależniony chce praktycznie tylko przyjemności.
Bo większość ludzkości, i każdy uzależniony, jest na takim poziomie, że dosłownie wierzymy, że jesteśmy tym co czujemy.
Ile razy powiedziałaś “czuję gniew”, a ile razy “JESTEM zdenerwowana”? No właśnie.
Dlatego wierzymy, że odczucie takiej przyjemności to zmiana nas i to jest dobre.
Ale nie jest.
To na co sobie pozwoliłaś to karmienie tzw. żądzy, czyli paliwa własnego (współ)uzależnienia.
Poczulam się jak kobieta.
Nie można poczuć się jak cokolwiek.
Właśnie o tym mówię – dosłownie utożsamiasz się z uczuciami.
“JESTEM tym co czuję”. Więc zapewne szukasz jakichś innych, “lepszych” uczuć.
Nie ma uczuć “jak” cokolwiek. Tylko właśnie przyjemność utożsamiasz z byciem kobietą.
Ale powiem Ci, że bycie kobietą to odczuwanie każdego uczucia. Nie w uczuciach jest problem, tylko w tym jakim człowiekiem jesteśmy. Bo z tego wynikają uczucia. Szczególnie jakich doświadczamy względem swojej osoby.
A pozycje, z których uczucia wynikają to tylko coś, do czego się przywiązaliśmy. Kto/co się do tego przywiązał?
Jeśli czegoś możesz się puścić to tym jesteś?
Szukasz uczuć, a nie Siebie. Szukasz innych uczuć, niż czujesz obecnie. Ale nie Siebie.
Bo to jaka jesteś – już jesteś. Ale nie chcesz tego widzieć. Nie chcesz tego odważnie przyznać.
Jesteś miłością, tylko oddajesz to za coś innego.
Warta zatrzymania na niej uwagi.
Ja Ci o tym mówiłem. I nie mówiłem tego w formie głasków, ani komplementów, ani prób poderwania Ciebie.
Tylko przekazałem Ci fakt.
Pytanie dlaczego Ty sama nie zatrzymujesz na sobie własnej uwagi?
Dlaczego mają to robić za Ciebie inni – chorzy i/lub obcy (co nie wyklucza, że też są chorzy)?
Jestem takich spojrzen glodna.
To się technicznie nazywa żądzą i jest elementem choroby uzależnienia.
Seksoholizmu.
To karmienie żądzy.
Uwaga teraz, to może zaboleć.
Ja już od dłuższego czasu podejrzewam, że jesteś, tak samo jak mąż, seksoholiczką.
Rozważ to bardzo poważnie.
Jeśli się nie mylę, to robota jaką masz do wykonania, w szczególności żeby ratować małżeństwo i swoje życie, jest inna, niż sądzisz.
I warto wtedy, byś przeczytała wszystko, co napisałem o Twoim mężu w tej i poprzednich wiadomościach w pierwszej osobie. Zamiast “mąż”, wstaw tam “ja”. I to jedyna zmiana. To, co jest o Tobie, zostaje o Tobie.
Kiedyś otrzymywałam je od męża. Dziś jego zachwycone oczy są gdzie indziej.
To nie są zachwycone oczy, tylko zniewolone.
To czym się karmiliście nie było pozytywne. To nie była miłość. Przynajmniej już od lat.
A współuzależnienie.
To co nazywasz zachwytem mogło być głodem żądzy. Nie miłością. I zapewne było.
Miłość uniemożliwia uzależnienie i cierpienie. To warunek wykluczający tę możliwość.
Uzależnienie to właśnie efekt chorych więzi duchowych – zazwyczaj to całkowite mylenie podłogi z sufitem.
Ale czy on jeden chodzi po tym świecie jak ostatni Mohikanin? Czy to on musi mi dać to czego potrzebuję?
Właśnie nie potrzebujesz tego. Wierzysz, że tego potrzebujesz. A to fundamentalna różnica.
A jak wiemy – wierzyć możemy w byle co. Całe narody wierzyły, że np. taki Hitler jest wspaniałym wodzem. Do czego to doprowadziło?
Różnica między potrzebą, a zachcianką jest taka, że potrzeby możemy realizować w spokoju. Zachcianki zawsze wynikają z wiary w kolejne braki i prowadzą do umocnienia tej wiary.
Zachcianki niczego nie realizują, nie “wypełniają”. Nic nie rozwiązują.
Potrzeba to coś, co jest nam realnie potrzebne do życia. A przecież jakoś żyjesz. A że cierpisz, to nie wynika z tego, że brakuje Ci tego spojrzenia.
Tylko tak to sobie przedstawiasz, bo to jedna z wielu strategii, by właśnie nie wejrzeć w siebie, tylko umieścić źródło tego, co wierzymy, że stanowi nasz brak, poza sobą.
Czy to w mężu, czy w obcym mężczyźnie – nie ma różnicy. Żadnej.
Bo karmisz to, co jest odpowiedzialne za cierpienie.
Właściwa droga to poddawanie tego. Odpuszczanie, a nie nasycanie.
Czym to się różni od tego, co robi Twój mąż? Niczym.
Co z tego czy nosimy beret, czy kapelusz?
Więc pytanie – czy Ty chcesz ratować swoje małżeństwo, czy raczej się odegrać i otrzymać zadośćuczynienie za swój wysiłek, za swoje cierpienie?
To nie jest to samo.
Alergia wobec żądzy i obsesja nie są synonimami zdrowia.
Szybką przyjemność można sobie spowodować np. zamówieniem pizzy. Ale zobaczysz, że po zjedzeniu pizzy szybko, może nawet i tego samego dnia pojawi się znowu to “uczucie głodu”.
A raczej jakieś uczucie jest interpretowane jako i nazywane głodem. Czyli brakiem. I próbujemy je “zajeść” – wypełnić. Jeśli jednak nie jest to informacja od ciała o potrzebnie posiłku, to być może zaczniemy też podjadać kilkadziesiąt razy dziennie. Bo to uczucie będzie ciągle obecne. Wielu mówi “czuję pustkę”. Ale nie można czuć pustki. Tylko opierać się temu, co jest za tym całym napięciem i wiarą w jakiś brak.
Po kilku miesiącach takie postępowanie pokaże, że jest coraz gorzej. W końcu ciało staje się coraz bardziej obrośnięte w tłuszcz, pojawiają się obrzęki, zapalenia. A my jemy coraz więcej i coraz gorzej.
Przyjemności też nie ma z tego specjalnie więcej.
Bo to nie jest potrzebna, tylko błędnie zinterpretowany sygnał.
Masz rację. Powinnam samą siebie odnaleźć
Ja to powiedziałem? Na pewno?
Co powinnaś powiedziałem wprost, a na to się nie zdecydowałaś.
Przez jakieś wnioski, które przyszły ileś tam lat temu na temat zupełnie innej sytuacji, okoliczności i wspólnoty.
Nikt nie ma siebie odnaleźć, tylko uczciwie przyglądać się sobie i ewoluować. Zaś ewolucja odbywa się przez poddanie.
A nie szukanie. Szczególnie poza sobą.
To czego szukamy, tym właśnie i już jesteśmy.
Poszukujące jest poszukiwanym. Miłość jest celem i środkiem do tego celu.
Miłość ujawnia i umożliwia uzdrowienie tego, co miłością nie jest.
Czy kot musi szukać samego siebie, żeby stał się kotem?
To twierdzenie “szukanie siebie” jest ułudą ludzkiego umysłu. Jak wielokrotnie na blogu pisałem – umysł jest dobry w szukaniu rozwiązań na problemy, które sam stwarza.
To co naprawdę próbujemy znaleźć to nie “siebie”, a “Siebie”. Tzw. Wyższe Ja.
Siłę Wyższą.
Boga.
Wszystkim próbujemy zastąpić głód Boga.
Niezależnie ile mamy wobec tego oporu, ile racjonalizacji mamy do spraw rzekomo przeciwnych temu, niezależnie co sobie wmawiamy.
Zaś Bóg się nie chowa.
Ostatnio usłyszałem cudowną, bajkową historię na ten temat.
O! Znalazłem!
Historia 16:
https://www.debki-alleluja.com.pl/informacje/cum-risu
Znałem nieco bardziej rozbudowaną wersję:
Na Wschodzie chętnie opowiadają o pewnym nauczycielu, który stał się sławny jeszcze za życia. Mówią, że nawet sam Pan Bóg kiedyś prosił go o radę:
– Pragnę zabawić się w chowanego z ludźmi. Pytałem już aniołów, jakie miejsce będzie najpewniejsze, by się dobrze schować. Niektórzy odpowiedzieli mi, że głębiny oceanów. Inni, że szczyt najwyższej góry. Inni jeszcze, że niewidoczna z Ziemi strona Księżyca lub dalekiej gwiazdy. Ale wiem, że oni w końcu zmierzą daleki kosmos, zbadają najgłębsze oceany, zdobędą najwyższe i najbardziej niedostępne szczyty. A ty, co Mi radzisz?
Nauczyciel odpowiedział:
– Spocznij, Panie, w ludzkim sercu; będzie to ostatnie miejsce, o jakim ludzie pomyślą, że się tam znajdujesz.
:)
Ale chyba moja ulubiona jest 20. :D
Aby zaś “odkryć” Boga, potrzebne jest usunięcie tego, co w naszym sercu sami złożyliśmy. Lęk, żal, gniew, urazy, dumę, pychę, itd.
Dlatego tak chętnie projektujemy to na świat, na innych, a następnie próbujemy ten świat i ludzi “ratować”.
Uratujmy siebie. Stanie się jasne, że nic więcej nie jest potrzebne.
Tym “szukaniem siebie” może być równie dobrze szukanie pretekstów do robienia tego, co nam się podoba, by osiągnąć to, czego chcemy.
Ale nie tego czego potrzebujemy.
Nie szukamy “siebie”, tylko usprawiedliwień dla tego jacy już jesteśmy.
“Boję się”, “jestem wściekła”, “jestem przerażona”, “jestem uzależniona od innych”, “nie wiem co mogę zrobić”, “jestem zagubiona” – to są rzeczy, których nie można znaleźć, tylko zatrzymać się i je przyznać, wyznać przed samą sobie.
Przyznanie przed samą sobą totalnej klęski.
To pierwszy krok w powrocie do zdrowia. Bo to co stanie się świadome, przestaje nami rządzić.
Albo – “nie pozwalam sobie na radość i spokój, co usprawiedliwiam zachowaniami drugiej osoby, której nadałam wielkie znaczenie”.
Nie masz rezygnować z męża, ani małżeństwa. Zostaw to Bogu.
Ty zaś zrezygnuj z tego, czym to małżeństwo i mąż dotychczas dla Ciebie byli. Ujawnij to i poddaj. TO zbuduj na nowo. Mądrze. Kochająco. Bez wymagań i oczekiwań.
Dojrzewać możemy tylko wewnętrznie. Trzeba zdać sobie sprawę z własnego poziomu rozwoju i jakie są jego ograniczenia, możliwości, co nas na nim utrzymuje, co nas powstrzymuje, by wznieść się jeszcze wyżej, etc.
i zostawić męża jego odpowiedzialności.
Pozdrawiam i dziękuję za Twoj mega wpis.
Proszę!
Niemniej ja mogę tylko rozrysować kontekst, zachęcić, edukować. Ale nie będę nikogo przekonywał, argumentował.
To co i w jakim stopniu przyjmiemy zależy od naszej gotowości.
Można kogoś zmusić do pamiętania o czymś ale nie można zmusić do nauki.
Ponownie – nietrzeźwość najskuteczniej przekonuje do trzeźwości. Wystarczy dać choremu czas i pełne pole do popisu.
Ja niczego nie zakazuję, nakazuję, nie wymagam, nie oczekuję. Bo sam dobrze wiem, że dopóki sam nie podejmę decyzji, nikt mnie do niej nie przekona.
Ja mogę tylko pracować z tymi, którzy upadli już na tyle nisko i boleśnie, że naprawdę są gotowi wyzdrowieć.
Bo tylko wtedy naprawdę mogą.
A nie dalej robić po swojemu i tylko nalepiać na to różne etykietki.
Warto też pamiętać – “nic bardziej nie przekonuje do grup 12 kroków, niż sama choroba”.
Przesyłam Ci do przemyślenia 3 teksty (wrzucę je jako kolejny komentarz).
Odnoszą się do AA, bo jednak AA to pierwsza Wspólnota tego typu i od niej wszystko się zaczęło.
Pierwszy
Drugi
Trzeci (a)
Trzeci (b)
życie to ciężka i smutna sprawa~Józef Stalin
Żyć mi sie odechiewa wiedząc,że mam 22 lata a wyglądam na 17.Nie sprzedadzą mi nawet alkoholu w sklepie bez pokazania dowodu,w pracy mówią na mnie młody i mnie to wkurwia,codziennie to słyszę i od razu pojawia się chęć włączenia porno.Unikam jak mogę tematu wieku bo jak ktoś się zapyta i mu powiem ile mam lat to robi oczy jak 5 złoty.Co ja mam k**** z tym zrobić?mam brać sterydy żeby wyglądać starzej?czemu to akurat mnie spotkało,nawet dziewczyny nie mogę mieć bo która by chciała gościa który wygląda na 17 lat.Nie potrafię tego zaakceptować.
Cześć.
Nie wiem czy i co Ci odpowiedzieć. Nie wiem jaką masz intencję w ogóle z przychodzenia tutaj.
Chcesz mnie przekonać do polubienia ludobójcy?
Chcesz mnie przekonać, że życie to smutna sprawa? Moje doświadczenie jest inne.
Na ten moment jest bardzo dużo użalania się nad sobą. Nie widzę zupełnie jakiejkolwiek gotowości, by zwrócić się ku zdrowemu kierunkowi.
Mogę się odnieść do tego, co napisałeś i przedstawić Ci swoją perspektywę tego.
Ale jeśli dalej zamierzasz tak z doskoku co kilka tygodni czy miesięcy znowu ponarzekać i próbować wciągać mnie w jakieś dyskusje, to mnie to nie interesuje. Bo nic dobrego z tego nie wyniknie ani dla Ciebie, ani dla mnie.
A ja swój czas wolę oddać komuś, kto dostał już po tyłku na tyle mocno, że postanowił wreszcie posłuchać kogoś innego, a nie “własne” myśli.
Dlatego – ostatnia odpowiedź i powodzenia! Trzymam kciuki, że zaczniesz podejmować dobre dla Ciebie decyzje.
życie to ciężka i smutna sprawa~Józef Stalin
No, dalsze cytowanie Stalina nie przyniesie Ci raczej poprawy.
Sądzisz, że tylko dlatego, bo mógł to powiedzieć oznacza, że dla niego to miało jakiekolwiek znaczenie?
Ciężka i smutna sprawa dla niego to było to, że się musiał fatygować, by podpisywać wyroki śmierci i że to kosztowało czas i amunicję.
I gdy wypił za dużo wódki do dźwięków wystrzałów plutonów egzekucyjnych, to bolała go głowa.
Ty zaś biadolisz, że masz młodą twarz.
Żyć mi sie odechiewa wiedząc,że mam 22 lata a wyglądam na 17.
A, nie chcesz żyć, bo młodo wyglądasz. W wieku 22 lat…
Coś Ci powiem – to że młodo wyglądasz jest akurat pozytywne.
Np. dawno temu znajomy trener uwodzenia podrzucił mi perspektywę – “dłużej będziesz mógł wyrywać młode dupy”.
I nie chodzi o tę konkretną perspektywę, tylko o to, że to jak sobie przedstawiamy dowolny fakt czy okoliczności, takie będziemy mieli z tym doświadczenia.
Jeśli nie chcesz żyć z takiego powodu, naprawdę zalecam Ci terapię. Lecz się, dostrzeż w tym chorobę – problem, bo użalanie z takich powodów to naprawdę już poważny sygnał o zaburzeniach.
Wspomaganie się Stalinem też nie buduje za dobrego obrazu Twojego stanu zdrowia psychicznego. A może to przede wszystkim.
Nie sprzedadzą mi nawet alkoholu w sklepie bez pokazania dowodu,
Tu akurat bardzo dobrze, z alkoholem uważaj, bo jak jesteś seksoholikiem i jeszcze posiłkujesz się “mądrościami” Stalina, to możesz przykro skończyć.
Tak jak właśnie sugeruje imć Stalin. Będzie smutno.
Ale nie dlatego, bo Stalin taką “mądrość” powiedział, tylko dlatego, bo takie konsekwencje takich wyborów czekają.
Każdy zdrowiejący uzależniony Ci to powie.
w pracy mówią na mnie młody i mnie to wkurwia,
Nic Cię nie wkurwia, tylko grasz ofiarę i gniewem ukrywasz wstyd i poczucie winy.
A potępiasz się, bo takie motywujące sobie wzorce znajdujesz. Jak masowy morderca – ktoś, dla kogo ludzkie życie nie miało absolutnie żadnej wartości.
A “młody” na Ciebie mówią, bo jestem młody – masz 22 lata.
Pogódź się z tym i przestań grać ofiarę tego tragicznego dramatu. Nie przystoi.
codziennie to słyszę i od razu pojawia się chęć włączenia porno.
I dalej nie chcesz przyznać, że jesteś seksoholikiem.
Dopóki nie powiesz prawdy, nie przyznasz, że potrzebujesz pomocy, to takie smutne życie będziesz kontynuował.
Bo nie życie jest smutne, tylko ten smutek to konsekwencja naszych decyzji i perspektyw.
Jak dobre geny przedstawiasz sobie negatywnie, to oczywiście, że będziesz smutny. Ale to nie życie jest smutne.
Unikam jak mogę tematu wieku bo jak ktoś się zapyta i mu powiem ile mam lat to robi oczy jak 5 złoty.Co ja mam k**** z tym zrobić?
Unikanie nie przynosi rozwiązania.
To jest dalej nietrzeźwe postępowanie, bo nietrzeźwo przedstawiłeś sobie tę sytuację.
Z niczego zrobiłeś sobie problem. To jedna ze sztuk, którą uzależnieni opanowują do mistrzostwa. Nawet do arcymistrzostwa.
mam brać sterydy żeby wyglądać starzej?
Jeśli chcesz wyglądać starzej, daj sobie kilkumiesięczny ciąg alkoholowy. Jak przeżyjesz, gwarantuję Ci, że Twoja facjata będzie wyglądać na 10-20 lat starszą. Może nawet 30 lat.
Ale nie gwarantuję Ci, że będziesz z tego powodu szczęśliwszy.
Zdrowie i spokój przynoszą akceptacja, pokora i wdzięczność.
Na razie przeżywasz swoje życie zupełnie odwrotnie.
Zainteresuj się buddyzmem, a nie stalinizmem.
czemu to akurat mnie spotkało, nawet dziewczyny nie mogę mieć bo która by chciała gościa który wygląda na 17 lat.Nie potrafię tego zaakceptować.
Potrafisz, bo akceptacja to nie jest umiejętność.
Tylko nie chcesz, bo się uwielbiasz nad sobą użalać i biadolić.
Niemal każdy uzależniony pławi się w swoich smutkach, graniu ofiary, itd. To standardowa bajka.
Dopóki nie weźmiesz choć minimalnej odpowiedzialności za swoje postępowanie, tylko dalej będziesz grał ofiarę czego popadnie, nic się nie da zrobić.
Pojęcia nie masz czego chcą dziewczyny. Są jakieś generalizmy ale też każdy człowiek ma swoje preferencje i potrzeby.
Nie działasz w tym temacie, nie masz pewnie zbyt wielkiego lub żadnego doświadczenia, a miła dla oczu buzia jest tylko kolejnym z setek pretekstów, które masz, do użalania się nad sobą.
Kobieta, która nie chciałaby fajnego gościa, bo młodo wygląda byłaby słabym materiałem na partnerkę, skoro takie powierzchowne rzeczy są dla niej decydujące.
Pewnie są jakiejś jednostki, dla których twarz musi być kategorycznie jakaś. Tylko co z tego? Są miliony innych kobiet. W moim przypadku młodo wyglądająca buzia nigdy nie była przeszkodą.
Akceptacja to decyzja. Pławienie się w żalu i wstydzie, to też decyzja.
Nie można podjąć naraz jednej i drugiej.
Możesz zacząć od zorientowania się, że inspirowanie się wypowiedziami człowieka, który stał po stronie destrukcji wszelkiego życia, raczej nie polepszy Twojego.
I faktycznie jest coraz gorzej.
Coraz bardziej się denerwujesz, frustrujesz, wstydzisz się, że musisz pokazać dowód w sklepie. O tempora, o mores!
Dłużej będziesz wyglądał młodo. Możesz się z tego cieszyć i być za to wdzięcznym. Powiedz – kiedy ostatnio byłeś wdzięczny za cokolwiek?
Ja też wyglądam młodo. I jeszcze ponad 10 lat po wejściu w pełnoletność musiałem pokazywać dowód w sklepie. Ale wtedy uśmiechałem się i dziękowałem, nie użalałem się.
Bo miałem pozytywną tego perspektywę.
Ty natomiast znalazłeś sobie kogoś, kto potwierdza Ci wszelką winę, wstyd, żal, gniew, dumę, nienawiść, itd. Czyli też Cię w tym zatrzyma i pogłębi.
I tak się właśnie dzieje.
To jakbyś chciał się nauczyć zarabiać, a inspirował się złodziejem. Raczej by Ci to w pracy nie pomogło.
Wchodzisz na serwis poświęcony uzależnieniu i zamiast powiedzieć “jestem uzależniony, nie kieruję swoim życiem, potrzebuję pomocy”, pierwsze co piszesz, to słowa masowego mordercy.
I użalasz się, bo masz miłą dla oka twarz.
Słuchasz eksperta od ludobójstwa, a sam masz problem, by właściwie spojrzeć na swoją młodo wyglądająco twarz.
Zmień źródło swojej wiedzy i inspiracji.
Chcesz zmienić swoje życie na lepsze (tak zakładam, choć nie widzę, by coś na to wskazywało), a słuchasz gościa, który życie zabijał w każdej postaci.
NIE DZIWNE, ŻE JEST DO DUPY.
Gdybym ja słuchał i inspirował się głosami ludzi z redditów i redpilsów czy innych forów, gdzie kongregują ci, co nie chcą wyzdrowieć, tylko biadolą i się usprawiedliwiają, to też bym nie wyzdrowiał.
Naprawdę nie ma tu się nad czym dziwować.
Jedyna mądrość jaką z tego można wyciągnąć, to co zrobili oni, że nic to nie dało i czego nie zrobili.
Ale to, co trzeba zrobić może Ci przekazać tylko ten, kto wyzdrowiał.
A skoro nawet dla gościa, który trzymał cały kraj za jaja życie wydawało się smutne i ciężkie, to dlaczego Twoje miałoby być lepsze? No jest dokładnie takim jakim go kreujesz. A kreujesz je na wzór słów sadysty, megalomaniaka i masowego mordercy.
Jak np. poznawać kobiety nie wytłumaczy Ci ten, kto kobiet nie poznaje. On Ci tylko powie, że to jest niemożliwe oraz poda Ci masę racjonalizacji i usprawiedliwień.
Stalin też nie.
Naprawdę nie trzeba być ludobójcą i prowadzić cały kraj ku zatraceniu, by “mieć” kobiety.
Wystarczy być spoko gościem.
Dlatego też dobrze, byś znalazł towarzystwo ludzi podnoszących na duchu, pozytywnych, wspierających się nawzajem, a nie utrzymujących w negatywności, nie racjonalizujących i usprawiedliwiających jakiekolwiek negatywne postawy i spojrzenia. Ich zacznij naśladować.
Tyle mogę Ci powiedzieć.
Reszta to jest Twój wybór. Ja do niczego Cię nie będę namawiał. To nie jest moja rola.
Twoje życie jest Twoje. Ale też pamiętaj, że nie masz ani większych, ani mniejszych praw od kogokolwiek innego.