Dni
Godzin
Minut
Sekund

Ilość Wolnych Miejsc:
/

Witam Cię serdecznie!
Kontynuujemy temat stanięcia w obliczu faktu o własnym uzależnieniu.
Części 1-9 znajdziesz klikając na linki poniżej:
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 1) – Wstęp
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 2) – Lista nr 1
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 3) – Nienawiść, złość, chęć zemsty, wina
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 4) – Mail
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 5) – Urazy, złośliwość, zła wola, zazdrość
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 6) – Zawiść, próżność, duma, żądze
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 7) – “Porno to ratunek” – Mail, Chciwość, Chcenie, Pożądanie
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 8) – Wola Boża, Ewolucja, Limitacje Formy, Wybory
► Jestem uzależniony/a. Co teraz? (Część 9) – Sytuacje, To Czym Dysponujemy, Ego i jego Problemy

Na początek super ważna uwaga.

Wszystko co piszę nie ma służyć ucieczce od swojego życia, problemów jakie w nim masz, bólu, zmagania, lęków, winy, żalu, strachu, oporu, etc. Nie ma to służyć fantazjowaniu, że jest gdzieś w wyobraźni lepiej, niż w prawdziwym życiu.

Wszystko o czym piszę to pomoc, byś sobie z tym poradził(a) W TWOIM ŻYCIU.

Np. przez spojrzenie na to z innej perspektywy, umieszczenie w szerszym kontekście, przestanie zwalania odpowiedzialności, przestanie obwiniania kogokolwiek, wstydzenia się, bania, opierania, wzrost świadomość. Innymi słowy – to o czym piszę ma służyć Tobie, byś Ty się zmienił(a) względem tego.

Bo swój świat zmienisz wyłącznie wtedy, gdy TY zmienisz się względem niego.

Jeśli zaczynasz sobie wyobrażać coś innego, niż swoje życie – uciekasz, a więc wybierasz nietrzeźwość. A nietrzeźwość prowadzi do kaca, wymiotów i często też wypadków. Bo nie sprzyja zdrowiu, ani życiu.

Jeśli ludzie modlą się do Boga, modlą się, by np. zabrał coś z ich życia, co oni osądzili jako złe. A skąd pomysł, że to złe? Módl się o dostrzeżenie i zrozumienie prawdy na ten temat, o zmianę swojej percepcji, postrzegania tego. U mnie z sytuacji o największym cierpieniu wynikło dla mnie największe błogosławieństwo.

Bóg nikomu nie usunie uzależnienia. Dlaczego staje się jasne dla tych, którzy zrozumieją dlaczego do niego doszło i co trzeba zrobić, aby wyzdrowieć. Zabranie uzależnienia byłoby jak usunięcie najlepszego motywatora do trwałej zmiany na lepsze. Prosić o zabranie uzależnienia to jak prosić o zabranie konsekwencji tego jak żyliśmy. Ok, powiedzmy, że konsekwencje znikną. A czy Ty się zmienisz? Nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, kto by się zmienić, kto by kontynuował rzetelną, uczciwą, odważną i codzienną pracę nad sobą. Ludzie zazwyczaj kompletnie porzucają zmiany, gdy:

– Wszystko jest (wydaje się być) źle.

– Wszystko jest (wydaje się być) dobrze.

Dlatego uzależnienie nie zniknie.

Bardzo łatwo uznać swoją percepcję za słuszną i w niej trwać. Choć boli, choć nic to nie daje, choć utrudnia życie – nie zmieniamy się. Pozostajemy ślepi i/lub zatwardziali w swoich stanowiskach. Nietrzeźwi. Nie rozumiejąc, że to jedne z głównych powodów naszych problemów.

Bo dlaczego mielibyśmy kiedykolwiek, pod jakimkolwiek pretekstem przestać żyć świadomie, uczciwie, odważnie, odpowiedzialnie, akceptująco, rozwiązywać problemy, wzrastać, rozwijać się?

Zobaczmy jak to wygląda na świecie. Przypominam – alkohol to trucizna. Czyli ulubiony sposób spędzania czasu większości ludzi oraz “relaksowania się” to wlewanie w siebie trucizny.

Ale ludzie już są tak dalecy od dążenia do zdrowia, że nawet leczą się truciznami. Każdy lek, każdy środek farmakologiczny to trucizna. Tylko lekarz przepisuje taką dawkę, która nie zniszczy Ci życia, tylko (trzymajmy kciuki) zniszczy coś w Tobie, czego nie chcesz i przy okazji nie uszkodzi Ci ciała i mózgu.

Więc jak ktoś mówi – “muszę wziąć lekarstwo”, to mówi tak naprawdę – “muszę wziąć truciznę, tylko w takiej dawce, żeby mnie nie zabiła”. Bo tak też postrzega chorobę – jako coś złego, co trzeba zabić w sobie, zdusić, pokonać. To warstwowe szaleństwo. A jednak norma i nikt nawet nie pomyśli, by dostrzec w tym problem.

Ludzie tak sobie ułożyli życie, że biorą coś, co nazywają lekiem, a od trucizny różni się to tylko dawką.

Nie mówię, że mamy przestać brak leki. Bo nawet one to błogosławieństwo dla tych, którzy nie zajmują i/lub nie chcą się zająć przyczynami swoich problemów. Jeśli ktoś chce wszystko kontrolować i dostał migreny, to lepiej, żeby wziął tabletkę na ból głowy, niż się męczył z migreną długi czas. W męczeniu się nie ma żadnego zysku, żadnej szlachetności.

Czy wiemy co w naszym życiu jest trucizną, a uważamy/uważaliśmy to za np. lek, pomoc, zabezpieczenie?

Dzieciom w nagrodę lub aby sobie poprawić humor dajemy słodycze – zaś cukier uzależnia jak heroina. I ma kolosalnie negatywny wpływ na zdrowie. No – kto sobie dziennie zajada kilka łyżeczek heroiny? A dokładnie to słyszymy – “Ja nie jem dużo cukru. Tylko cukrzę sobie kawę i herbatę”.

Ile jesteśmy w stanie zjeść łyżeczek cukru zanim zwymiotujemy? Trzy? Pięć? Spróbuj. Organizm doskonale wie jak niezdrowe to jest. Ile jesteśmy w stanie zjeść samego tłuszczu? Też niewiele. Bo to kolosalnie niezdrowe. A teraz – ile jesteśmy w stanie zjeść słodkich ciastek i placków? Ile wlezie, ile pomieści żołądek.

Bo połączenie cukru i tłuszczu “omija” te naturalne zabezpieczenia. Czyli już jesteśmy w stanie zjeść nawet kilkadziesiąt razy więcej tego, po czym dawno już powinniśmy zwymiotować, by uratować sobie zdrowie/życie.

Zaś ciasta, placki – to standardowa część wszystkich świąt. Robimy więc coś nieświętego w święte dni. Hmm…

Nie mówię, że mamy popaść w paranoję i bać się nawet spojrzeć na cukier. Zwracam uwagę na poziom ludzkiej nieświadomości. Tak jak z pornografią – obejrzenie jej raz czy dwa nie wyrządzi krzywdy. Ale oglądanie jej regularnie przez rok czy kilka lat już ma potencjał do zniszczenia życia, psychiki, poważnego wypaczenia kierunku życiowego i to całkowicie “pod radarem” – bez świadomości, że to sobie robimy/zrobiliśmy.

Kto jest gotów przestać jeść placki/słodycze? A kto jest gotów przestać oglądać pornografię? Oczywiście TRWALE. Zapiszmy argumenty. Zobaczymy, że wyglądają bardzo podobnie.

Więc jak argumentujemy wyrządzanie sobie krzywdy, odbieranie sobie zdrowia? I za jaką cenę? Chwilowej przyjemności? A nie lepiej trwale rozwiązać swoje problemy? Nie lepiej czuć się dobrze/lepiej już stale i przy okazji poradzić sobie z problemami i wyzwaniami we własnym życiu?

Lepiej powiedzieć sobie, że jesteśmy tchórzem, niż uświadomić sobie czego się boimy i przepracować ten temat, a energię strachu uwolnić?

Dlaczego tak chętnie wybieramy to, co negatywne, a tego co pozytywne nie chcemy, boimy się, opieramy się temu?

Dla nikogo nie jest to podejrzane?

Ludzie boją się, że fale telekomunikacyjne zaczną kontrolować ich umysły lub zrobią to wszczepiane chipy… A nie dostrzegają, że już są niewolnikami własnych negatywności. I to bardzo chętnymi niewolnikami.

Ludzie sądzą, że strach ich chroni, że są bezpieczni bojąc się… no to tak jakby sądzili, że są bezpieczni przed lwem w jego paszczy…

Ile razy sobie mówiliśmy, że ktoś nie zasłużył na nasze wybaczenie? Przecież to już jest część kontroli i manipulacji – zatrzymanie nas w negatywności. Urazy szkodzą tylko nam. Niechęć do ich odpuszczania to negatywny program, przez który pozostajemy słabi, smutni, podatni na zranienie, wiecznie wybrakowani i potrzebujący “ratunku” z zewnątrz.

Naprawdę tak trudno to dostrzec?

Ile razy mówiliśmy sobie, że boimy się odpowiedzialności? Podobnie – to już negatywny program, przez który pozostaniemy wiecznymi ofiarami zależnymi od świata zewnętrznego, ludźmi nieodpowiedzialnymi, którzy nie pozwalają sobie poprawić tego, co wymaga poprawy.

Kto się boi odrzucenia przez kobietę? Przecież to tak oczywista kontrola za pomocą strachu i poczucia winy. A tak wielu mężczyzn bardzo chętnie w to wierzy. I co? Kto jest szczęśliwy bez kobiety, zawsze odpuszczając lub cierpiąc na własne życzenie sądząc, że to dlatego, bo obca kobieta powiedziała “nie”?

Oczywiście nikt nas nie kontroluje. Tylko my w kółko wybieramy to, co nie służy naszemu dobru. Często dlatego, że nawet nie potrafimy odróżnić szkody od pożytku.

Ile razy mówiliśmy sobie, że czegoś nie możemy, gdy oczywistą prawdą jest, że możemy, tylko nie chcemy?

Dlaczego tak chętnie się okłamujemy?

Dlaczego tak chętnie się osłabiamy, wmawiamy bezsilność i odrzucamy możliwość wzmocnienia, rozwiązania, odpowiedzi?

Ta część serii ma pomóc Ci zrozumieć dlaczego warto jest zacząć żyć szczerze, uczciwie i przewartościować swoje życie, siebie, to co mamy, doświadczamy, robimy oraz faktu, że ostatecznie i tak nasze obecne życie dobiegnie końca (i że nie jest to nic złego).

Kontynuujemy z dyskusją co warto wziąć pod uwagę żyjąc.

DAR ŻYCIA

Żyjesz.

Istniejesz.

Czy kontemplowałeś/aś ten fakt?

Dlaczego jest to tak ważne? Dlaczego ma to kolosalnie ogromne znaczenie – tak wielkie, że nie da się tego nawet w przybliżeniu oddać?

Z dwóch powodów (przynajmniej wg mnie):

– Życie jest wieczne. Życia nie można stracić, odebrać, zniszczyć. To być może najbardziej znaczący fakt z jakim się kiedykolwiek spotkasz.

– Odpowiadasz za nie. To jaki/a jesteś to Twoja odpowiedzialność.

Każdy słyszał o prawie zachowania energii. Jesteśmy tego uczeni już w szkole podstawowej. Ale z życiem jest tak samo, a nawet bardziej. Jednak tego nikt nie uczy na żadnym etapie życia.

Życie się nie kończy, nie można go stracić. Życie jedynie zmienia formy.

I nie mam na myśli urodzenia się jako wiewiórka, bo sobie pogrzyszyłeś/aś.

Ja Ci tego nie udowodnię, tak jak Ty nie możesz udowodnić, że po śmierci jest koniec. Jeśli sądzisz, że po śmierci jest koniec – to zastanów się czemu służy to przekonanie? Bo jeśli nie ma nic, to dlaczego nie żyjesz pełną piersią? A może jednak podświadomie zdajesz sobie sprawę, że temat jest jednak troszkę inny?

Ponadto Życie jest darem. Największym i najwspanialszym jaki istnieje.

I tylko dlatego nie doceniamy swojego życia, bowiem sami je postrzegamy w ograniczonym, błędnym, często bardzo negatywnym kontekście. I sami nadaliśmy własnemu życie taką wartość i znaczenie, że je zaniedbujemy o wydaje się nam to sensowne.

Stworzyłem ten Blog, by przekazać nowoczesnym, współczesnym językiem właśnie to jak patrzeć na życie, jak żyć, by nie cierpieć i by naprawiać to, co można naprawić, a resztę zaakceptować. Bo życie jest wieczne. I im szybciej zwrócimy się w kierunku zdrowia, tym lepiej dla nas.

Życie to nie ciało i umysł, jak sądzi i wierzy zapewne 99,9% ludzi.

Życie to pole – kontekst, w którym następuje kreacja (czyli też ewolucja) i doświadczanie.

Im szerszy kontekst, tym więcej energii, radości, spokoju, miłości. Tym mniej cierpienia, zmagania, żalu, strachu, bólu, obwiniania, wstydu, etc.

W jednej chwili możesz przestać cierpieć oraz zacząć cierpieć. Wszystko zależy w jakim kontekście coś umieścisz.

Religie popełniły bardzo poważny błąd mówiąc, że na życie wieczne trzeba sobie zasłużyć. Co jest bzdurą. Ten dar każdy z nas już otrzymał. A wraz z nim odpowiedzialność na wieczność za wszystkie swoje decyzje. Tak jak prąd – nie przestanie Cię razić, bo masz już 100 lat. Porazi Cię tak samo jak gdybyś miał(a) 15 lat. Porazi tak samo mądrego i głupca. Tylko szansa, że człowiek mądry zostanie porażony jest mała.

A co z konsekwencjami? Gdyby prąd nie raził boleśnie, tylko przyjemnie pieścił, a człowiek i tak by umierał, to prąd zabiłby dużo więcej ludzi. Dzięki bólowi uczymy się więc uważnie obchodzić z prądem. Ale ból niestety jest kompletnie źle rozumiany przez ludzi.

Wiele ludzi sądzi, że popełniając błędy – zarówno te głupie jak i poważne – stracili szansę na życie wieczne i zaczynają zaniedbywać się coraz bardziej.

To jak z teorią zbitej szyby. Gdy zostanie zbita szyba w sklepie i nikt się tym nie zajmie, wkrótce zostanie zbita druga, następnie pojawi się graffiti, zaczną mnożyć się kradzieże, napaści, pojawią się narkomani, prostytucja, etc. Miła okolica zmieni się w niebezpieczną. Bo zaniedbywana negatywność eskaluje.

Tak jak i czas nie leczy ran, w co tak chętnie wierzy masa ludzi. Niby jak czas leczy rany? Niech mi ktoś wyjaśni. Czas nic nie leczy. Rany są leczone automatycznie, gdy będą ku temu właściwe WARUNKI. Czy czas wyleczy zabrudzoną ranę? Nie. Nie tylko nie wyleczy ale jeszcze wda się zakażenie. Jeśli w ranie coś tkwi, czas tylko sprawę pogorszy. Ale bardzo wygodnie jest wierzyć w to przekonanie, bo dzięki niemu za nic nie musimy wziąć odpowiedzialności i tylko czekać, aż się samo coś zrobi. A potem się dziwimy, że minęło 20 lat, a nas nadal coś boli, nadal nie jesteśmy pewni siebie, wybrakowani, etc.

Czy Ty wiesz jakie masz rany i co w nich tkwi?

M.in. dlatego kolosalnym błędem jest brak wybaczenia sobie i dążenia do korekty swoich błędów.

Co zrobisz ze swoim życiem to Twoja odpowiedzialność. Zaś Wielcy Nauczyciele pokazywali mądry kierunek. Naturalnie mało kto wziął to sobie do serca. Dzisiaj z tego mamy cyrk.

Z drogi miłości uczyniono albo pośmiewisko, albo fanatyczne wartościowanie. Myli się miłość z jakąś ezoteryką, a najczęściej z przywiązaniem, oczarowaniem, erotyzmem, pożądaniem. Albo po prostu uważa miłość za oznakę naiwności, słabości i głupoty.

Kto jest już na drodze faktycznego wzrostu? I kto potrafi odpowiedzieć – “wzrostu do czego?”

Jeden sobie mówi, że wie już wszystko i nic nie musi poznać, ani zrozumieć. Inny sobie powie, że jest głupi i nic i tak nie zrozumie. Na jedno wychodzi. Jeden sobie powie, że jest za stary, a inny, że jest za młody i ma jeszcze czas. Jeszcze inny powie sobie, że nie jest godny. Albo że nie może, bo musi ciężko pracować, itd.

Przypominam – wiedza, to nie BYCIE.

Więc od tysięcy lat mamy pokazany kierunek, by jak najmądrzej korzystać ze swojego wiecznego życia i wiecznymi konsekwencjami, a my wolimy sobie wymyślać tysiące wymówek, by nigdy tego kierunku nie wybrać. I jeszcze sądzimy, że my znamy lepszy kierunek. A gdy doświadczamy konsekwencji głupich wyborów, narzekamy, że coś jest nie tak ze światem.

Niemniej na poziomie całkowitej świadomości doskonale zdajemy sobie sprawę z konsekwencji każdego wyboru. Tak jak zdajemy sobie sprawę z działania prądu na ciało, gdy wsadzimy rękę w kontakt.

Jeden człowiek nauczy się z doświadczenia innych, zaś oczywiście znajdą się osoby, które paluchy i tak włożą w kontakt. A potem się dziwią – “No przecież jestem takim dobrym człowiekiem! Dlaczego mnie poraziło!? Nie powinno!”

No ale ani prądu, ani grawitacji nie obchodzi jakim człowiekiem jesteś. Jak wyskoczysz z okna, to się połamiesz lub mocno poobijasz. Ale ponownie – człowiek mądry to rozumie i pewnie nie wyskoczy. Głupi wyskoczy, bo on tak bardzo chce latać, to na pewno poleci…

Tak samo emocje – to bezosobowa energia. Myślenie to też bezosobowy proces!

To się dzieje samo jak wiejący wiatr. Wierzysz, że Ty wiejesz wiatr, bo go czujesz na skórze? A co się stanie jak będziemy stać w przeciągu, napierać na silny wiatr i to latami – np. przez 10 lat? No będzie tak sobie. Dlaczego więc trzymamy się emocji i myśli i się im opieramy? Dlaczego zwalamy za nie odpowiedzialność na innych? Na kogo ostatnio zwaliłeś/aś odpowiedzialność za wiatr?

Znaczenie wybaczenia było podane tysiące lat temu. Kto skorzystał? Kto zdaje sobie sprawę, że wybaczenie uwalnia nas, odblokowuje zdrowie, radość, energię, chęci, szczęście i często potrafi naprawić zaniedbany obszar życia? Kto się tym zainteresował? Ale pewnie krwawych, brutalnych seriali obejrzanych mamy już 20. I to po kilka razy. Zapewne w których miłość i wybaczenie są wyśmiewane i ukazane jako coś, co sprowadza jedynie ból.

Na poziomie całkowitej świadomości jest mniej niż 0,01% ludzkości. W przeszłości zaś były to jednostki. Natomiast cały czas naokoło słyszymy od ludzi jakie to jest życie, jak jest skonstruowane, jak wygląda, a nawet jaki jest Bóg… A wystarczy przez moment posłuchać wypowiedzi tych osób i natychmiast dostrzeżemy, że mylą rzeczywistość ze swoją percepcją. Co samo w sobie stanowi bardzo poważny sygnał o tym, iż percepcja ta jest ograniczona. I to zapewne niezwykle ograniczona.

Reszta ma o życiu i świecie zdanie będące kalką tego, co usłyszeli z internetu i telewizji w ostatnim tygodniu.

Pomyśl – jeśli masz już największy możliwy dar i jesteś odpowiedzialny/a na wieki za każdy wybór – czy to nie najlepszy czas, by zacząć się przyglądać własnym wyborom i przestać wybierać głupio?

No, jeśli się nawet ktoś ze mną zgodzi, to jak odróżnić to, co jest głupie od tego co nie jest głupie lub jest choć nieco mniej głupie? W tym właśnie cały szkopuł, że poza kalibracją oraz zdrowym rozsądkiem nie mamy na to metody.

A jak odróżnić zdrowy rozsądek od mentalizacji, kierowania się oporem, strachem lub jakąś negatywną, szkodliwą pozycjonalnością?

Nikt Cię nie ukaże za błędy (no chyba, że faktycznie uczynisz komuś krzywdę lub złamiesz prawo). Dlaczego tak chętnie wierzymy, że jeśli istnieje Bóg to kogokolwiek potępi? A może warto przestać potępiać nareszcie siebie i innych, zamiast rozmyślać jaki to jest Bóg?

I m.in. dlatego istnieje coś takiego jak konsekwencje – gdy wybierzesz coś i doświadczysz nieprzyjemnych konsekwencji, no to najlepiej jest wyciągnąć mądre wnioski i już tego nie robić lub robić inaczej, mądrzej. Lub zacząć się UCZYĆ wybierać mądrzej.

Zaś zamiast nauki słyszę tylko na okrągło – “E, lepiej już tego nie robić”.

Jak mamy nauczyć się żyć lepiej i mądrzej, jeśli tylko rezygnujemy z nauki?

Każdy wie, że upuszczenie sobie kamienia na nogę jest głupie i konsekwencje tego będą przykre. Możemy sobie nawet wyrządzić trwałą krzywdę. Tutaj ma zastosowanie nie robienie tego.

Ale jeśli chcesz poznać kobietę, a nie masz pojęcia jak rozmawiać, o czym, jak spędzać czas, całować, kochać się, etc., no to unikając tego nigdy się nie nauczysz. Czy mądrym jest unikać tego?

Jeśli unikać będziesz swoich emocji, to również nigdy nie staniesz się stabilnym, pewnym siebie człowiekiem odpornym na manipulację emocjonalną.

Ponownie – jeśli mówisz sobie “boję się tego”, to już to właśnie jest manipulacja.

Z tysiącami innych i kolosalnie ważniejszych tematów, ludzie nie kierują się zdrowym rozsądkiem – daleko od tego! Ludzie kierują się emocjami. Czyli tym czego totalnie nie rozumieją i mają kolosalnie zaniedbane.

Pojedyncze przykłady drastycznych błędów:

– Obwinianie.

– Użalanie się.

– Granie ofiary.

– Dorabianie kontekstu, by służył własnej racji.

– Traktowanie się jak bezwartościowa, żałosna glista.

– Przywiązywanie się.

– Opieranie się.

– Osądzanie.

– Życzenie piekła sobie i innym.

– Robienie czegoś, nawet sprzecznego z systemem wartości, by uniknąć winy.

Dlaczego są to kolosalne błędy? Nasza podświadomość zapamiętuje wszystko na wieki. Jeśli życzymy komuś piekła, to sami sprowadzimy piekło na siebie. I zapewne dopóki go nie doświadczymy, nie skorygujemy swojej postawy – nie nauczymy się, że nie chcemy, by ktokolwiek tego doświadczył. Jeśli więc ktoś doświadcza piekła, sam je na siebie sprowadził. Dalsze granie ofiary, to samemu odbieranie sobie możliwości wyjścia z tego.

Kluczowym elementem zmiany jest wybaczenie sobie i innym.

A co to jest wybaczenie? Kto wie kiedy faktycznie wybaczyliśmy?

Jeśli osądzamy innych, to możemy być pewni, że co najmniej tak samo osądzamy siebie i nawet nie jesteśmy tego świadomi. A to co nieświadome rządzi nami dopóki nie stanie się świadome.

Dlaczego więc mogło być tak w naszym życiu, że zawsze nam przytrafiało się coś nieprzyjemnego? Bo sami to do siebie zapraszaliśmy.

Kto wstaje rano i jest szczęśliwy z samego bycia żywym? Nie ważne co mamy, czego nie, etc. ŻYJESZ! Kto docenia ten fakt? A kto traktuje go raczej jak karę?

Gdy siądziemy z kartką i długopisem i napiszemy szczerze i uczciwie jak postrzegamy samych siebie, swoich rodziców i ludzi, których poznaliśmy, to jasno wyjdzie nam co zapraszamy do swojego życia – co podświadomie wybieramy aby doświadczyć. Nie mamy się tego bać, tylko im szybciej się staniemy świadomi, weźmiemy za to odpowiedzialność i przepracujemy, uwolnimy, odpuścimy, poddamy, tym lepiej DLA NAS.

Oczywiście każdy może to wyśmiać, podawać argumenty, że tak nie jest i nigdy nie przejść tego procesu nawet w choć jednym temacie. A możesz tego doświadczyć i zobaczyć automatyczną zmianę w swoim życiu.

Wymieniałem się z korespondencją z setkami ludzi, którzy byli dla siebie większymi sadystami, niż ktokolwiek kogo spotkali w swoim życiu.

Byli np. traktowani przez rodziców bez miłości, bez szacunku, bez zrozumienia, którzy nic im nie dawali, nie uczyli, nawet bili i znęcali się psychicznie. I mimo, że doświadczyli na własnej skórze jak wielki jest to błąd i jakie są tego konsekwencje, dalej robili to sobie i to często przez wiele lat. Tak jakby nie mieli zdolności wyciągania wniosków – nauki – lub zwyczajnie nie chcieli.

I większość tych ludzi podaje w kółko te same argumenty – jakby czytali tę samą bzdurną książkę i powtarzali z niej cytaty – a że gorsze geny, a że kobiety coś w nich wyczuwają, a że los zły, a że świat taki czy taki.

Zaś w tym wszystkim pomijają własne głupie wybory, negatywne intencje, niezdrowe zachowania.

Rozmawiałem i cały czas rozmawiam z ludźmi, którzy mieli próby samobójcze, którzy na co dzień mają myśli samobójcze, którzy się ranili, bili, sabotowali w każdym możliwym obszarze życia, którzy zaniedbywali siebie, swoją psychikę, higienę, dom, mieszkanie, zdrowie, którzy w myślach wręcz sobą pomiatali, którzy mieli życzenie śmierci dla wszystkich ludzi, którzy bili swoje partnerki, którzy bili swoje dzieci, krzyczeli, potrafili doprowadzić do faktycznego wypadku. Słowem – zachowywali się względem siebie dokładnie tak jak to, przez co sami cierpieli.

I jak przedstawiam im, że mogą z tym skończyć, nareszcie przestać cierpieć i odnaleźć spokój, radość, szczęście, poczucie wartości, to większość nie chce! Broni się, szuka usprawiedliwień, pretekstów, by dalej żyć jak do tej pory! Nawet mówią, że się boją przestać cierpieć!

Zobacz malutki fragment korespondencji:

Problem jest gdzie indziej. W braku konsekwencji. I uwalniania w sytuacjach realnej potrzeby.
>No i dlaczego nie uwalniasz w tych sytuacjach?
Wiesz co, już miałem pisać jakąś wymówkę, ale wiem, że jeśli będę szukał kolejnych wymówek, to nic nie zmienię. Po co mam uzasadniać coś, co jest złe. Mogę uwolnić się od emocji jeśli tylko chcę.

Widzisz? Już chciał szukać wymówki dlaczego nie robił i nie robi tego, co ma mu pomóc! Sam nie chciał! Nie chciał się uwolnić!

Może 1 z 20 osób płacze, gdy dociera do niej, że może się zmienić, a tym samym swoje doświadczenia. Reszta zwyczajnie się opiera, nie chce, walczy. Niektórzy stają się względem mnie wręcz agresywni, wulgarni.

Większość zaczyna słuchać i działać dopiero, gdy dojdzie do momentu, że już nie chcą tak dalej żyć. Piszą wtedy “Piotrze, przegrałem. Nie mogę już tak żyć”. I wtedy najczęściej zaczyna się poprawiać. Bo odpuścili dumę, przestali wypierać prawdę i opierać się.

Niektórzy sobą pomiatali nawet nie będąc tego świadomymi, a gdy sobie to uzmysłowią, to zaczynają pomiatać sobą, że sobą bezwiednie pomiatali… Czyli nawet jest jeszcze gorzej, bo gdy mają możliwość wyboru, dalej wybierają to samo.

Tak dalej zamierzasz traktować największy możliwy dar na świecie? Ty jesteś za niego odpowiedzialny/a w 100%. Czyli m.in. za to jaką wartość, znaczenie i przeznaczenie mu nadasz.

Jeśli coś schrzaniliśmy, nawet bardzo poważnie, to dlaczego uważamy, że jedynym wyjściem jest zakończenie życia? Możesz przestać cierpieć, wstydzić się i obwiniać, możesz dokonać zmian. MOŻESZ. Po co dodawać do tego jeszcze większą dramaturgię?

Jak jest źle, to naprawdę musi być jeszcze gorzej?

Jeśli coś mocno spieprzyłeś/aś, to napraw to w maksymalnie możliwym wymiarze, resztę zaakceptuj. Po co tarzać się w toksyczności i jadzie względem siebie? Coś Ci to daje? Sądzisz, że ranienie siebie jest realną pokutą? No jak tak sadystycznie patrzymy na życie/Boga, to pewnie wydaje się to sensowne. Ale z sensem nie ma to nic wspólnego.

Kto uważa, że cierpienie uszlachetnia? Czy rdza uszlachetnia samochód?

Jeśli nadal będziesz wybierać tylko to, co negatywne, no to będziesz doświadczać tego, co negatywne. Nie trzeba doktoratu i profesury z teologii, filozofii i socjologii, by to pojąć. Ale uświadomienie sobie tego wymaga odwagi i intencji.

Jeden musi sięgnąć dna, by powiedzieć sobie – “Dobra, koniec tego szajsu, naprawdę potrzebuję pomocy”. Wielu nawet to nie wystarcza. Co wystarczy Tobie?

A co to w ogóle jest życie? Kto wie?

Ludzie sądzą, że myśli i emocje. No ale pomijają prosty fakt, że najlepiej im się żyje bez jednego i drugiego! Gdy pracują nad czymś zapamiętale i namiętnie, nie czują emocji, ani nie mają myśli! Tylko SĄ! SĄ wtedy najbliżej życia. I wtedy najczęściej osiągają sukcesy, jest łatwo i przyjemnie.

Im więcej emocji i myśli, tym mniej życia. Bo emocje musi coś zasilać, myśli też. My oddajemy im energię. A gdy znikną… my jakoś nie znikamy. Codziennie mamy tysiące myśli, jeśli nie dziesiątki tysięcy. Emocje też mogą się zmieniać nawet wielokrotnie w ciągu godziny. A my? Z nami dzieje się to, co sami wybierzemy. Nic nie robią nam emocje, ani myśli.

My przywiązujemy się do niektórych i niektórym się opieramy. To nasz wybór wynikający z niedojrzałości i nieświadomości. Zaś jeszcze większym błędem jest sądzić, że żyjemy i przeżywamy dzięki temu i dzięki nim.

Np. ludzie sądzą, że jakby stracili pamięć, czyli myśli o przeszłości i przywiązania, to stałaby się tragedia… A jakby pogadać z takimi osobami, to są spokojne, radosne. Nie przejmują się przeszłością, nie doją z niej emocjonalności, nie opierają się.

Kto mi powie co to znaczy “boję się czegoś” albo “martwię się o przyszłość”? No wyobraźmy sobie – idziemy do psychiatry i mówimy – “Wierzę, że moje uczucia o świecie wpłyną na i zmienią rzeczywistość”. No, podejrzewam, że zostalibyśmy u terapeuty na kilka sesji ;)

Natomiast tak wygląda podejście do życia miliardów ludzi – ludzie nie tylko uważają, że ich uczucia mają wpływ na świat ale jeszcze, że świat powinien się z nimi liczyć!

Uważamy więc, że świat powinien liczyć się z informacjami odczuwanymi wyłącznie przez nas w naszym ciele dotyczącymi tego jak my postrzegamy świat… To tak jakby świat miał się liczyć z tym, że śmierdzi nam przypalone jedzenie… No niby dlaczego? Śmierdzi nam, bo przypaliliśmy sobie żarcie. To informacja dla nas, żeby smażyć/piec krócej lub w mniejszej temperaturze. Świat zacznie się tym interesować dopiero, gdy komuś jeszcze zacznie śmierdzieć nasze jedzenie. Ale reakcja zazwyczaj nie będzie przyjemna. Twoje przypalone żarcie to Twój problem.

Ludzie zaś mówią – “Zobaczcie jak się pali! Zobaczcie jaką ofiarą jestem i jak mi jest źle!” Albo – “To wina ognia! To przez producenta kuchenki/piekarnika!” Wielu oczywiście obwinia też siebie.

A potem jeszcze narzekają, że Boga nie ma i nie pomaga. Narzekanie jak mógł do tego dopuścić! No jakby Bóg do tego nie dopuścił, to byś się nigdy nie nauczył(a) przyrządzać tego posiłku…

Musimy żyć uczciwie na poziomie, na którym jesteśmy, a nie wyobrażać sobie, że jesteśmy inni, niż jesteśmy. Bo tylko, gdy to zaakceptujemy i przestaniemy od tego uciekać i się z tym zmagać, możliwe jest poddanie tego i zmiana. Jacy jesteśmy? Co robimy każdego dnia? Co robiliśmy dzisiaj od 10:00 do 10:30? Co przez następne pół godziny? I następne, i następne?

Może się gniewaliśmy na coś za kogoś? Ok!

Ale jeśli gniewanie się uważamy za złe i grzeszne i będziemy wypierać, walczyć ze swoim gniewem i się mu opierać, to nigdy nie poradzimy sobie z gniewem. Będziemy się gniewać do końca życia, a wraz z tym wstydzić i obwiniać coraz bardziej. I oczywiście coraz bardziej bać kary za to.

Problemem jest zarówno ocenianie gniewu jako złego, opór jak i przywiązanie się do niego. Ani to, ani to nie rozwiążę problemu.

A jeśli będziemy nieświadomie się mu opierać, wypierać, przerzucać na świat, to będzie rósł i w naszym doświadczeniu będziemy go doświadczać coraz więcej. Pewnego dnia upuścimy kubek i wybuchniemy gniewem jakby barbarzyńcy napadli nasze miasto i zgwałcili oraz zabili wszystkich naszych bliskich! A to tylko kubeczek za kilka zł.

Więc życie nie tylko jest. Ale to jakie Ty będziesz miał(a) doświadczenia zależy od kontekstu, w którym będziesz umieszczać Twoje doświadczenia i siebie. Oraz oczywiście od Twojego poziomu świadomości.

Więc jeśli skrycie czerpiesz korzyści z użalania się nad sobą, nad swoją przeszłością, no to utknąłeś/utknęłaś. I to nie Twoje życie jest smutne, straszne, nic nie straciłeś/aś, tylko doisz żal.

A Twojej przeszłości już nie ma tak jak nie ma każdej innej przeszłości.

Jeśli cierpisz, to nie przez coś w przeszłości, tylko dlatego, bo teraz wybierasz cierpieć. Nie ma innego powodu.

Emocjonowanie się zasila wyłącznie samo siebie. Nic więcej. Nic Ci to nie da, nie zapewni, nie zmieni na lepsze. Boisz się dla samego bania się. Nic z tego nie masz. Możesz sobie wciskać kit, że się ochroniłeś/aś przed czymś ale czy na pewno? Czy musisz się bać kiboli, by nie iść tam, gdzie przesiadują? Czy musisz się bać zatrucia pokarmowego, by dobrze wysmażyć mięso? Jeśli uważasz, że tak, to strach będzie się mnożył. Bo co chwila dokonasz jego projekcji na kolejne elementy życia. Pojawią się fobie, zaczniesz wybierać coraz mniej i coraz gorzej.

No i potem człowiek boi się pogadać z kobietą i fajnie spędzić czas. Nie podchodzi. Potem się obwinia. Jest mu źle, cierpi. A i tak sobie wciśnie kit, że ochronił się przed zranieniem i odrzuceniem! Cierpi, sam siebie odrzuca ale mówi sobie, że się przed tym ochronił…

Dlaczego to się nie zmienia? Bo my się nie zmieniamy. Nasze życie to my. To jaki/a jesteś, takie będziesz miał(a) doświadczenia. Bo Ty jesteś życiem. Wiecznym, nieskończonym, kreującym siebie.

Nikt Ciebie nie kreuje poza Tobą.

Ludzie mówią, że np. czują żal, bo stracili młodość. To zupełnie błędna percepcja. Czują żal, bo go tłumili całe życie i postrzegają swoją młodość przez pryzmat straty. Sami nadali przeszłości takie znaczenie oraz wyprojektowali na to żal. W tej sytuacji żal to informacja jak postrzegamy swoją przeszłość. Nic więcej. Więc jeśli chcesz, by żal minął, przestań się go trzymać i wyprojektowywać na przeszłość. Rusz do przodu. Przewartościuj swoją przeszłość.

Ale ludzie wolą uważać się za ofiary świata i wydarzeń, niż dostrzec w sobie kreatora, wziąć odpowiedzialność za kontekst i nadawane znaczenie oraz wartość.

Przestań wracać do przeszłości i użalać się nad tym, co “straciłeś/aś”. Bo przed Tobą wieczność. Im szybciej przestaniesz trzymać się swoich infantylnych uczuć i nadawać im znaczenie, tym lepiej dla Ciebie. Ale jeśli je wyprzesz, to nie miną.

Albo też bardzo często słyszę – “Czuję taką pustkę”. Może mi ktoś wytłumaczyć jak można czuć coś, czego nie ma? Albo inni mówią, że nic nie czują. Ok. Jeśli Ty obecnie “nic nie czujesz”, to przypomnij sobie czy i kiedy coś czułeś/aś. Np. gniew lub żal. Co wtedy zrobiłeś/aś? Poprawiłeś/aś sobie czymś humor? Uciekłeś/aś w telewizję, komputer, zadzwoniłeś/aś do kogoś?

Nie czujesz teraz nic, bo się opierasz temu, co stłumiłeś/aś, wyparłeś/aś, wyprojektowałeś/aś na świat. Jeśli z całych sił napierasz na drzwi szafy pełnej gratów i nic z niej nie wylatuje, to znaczy, że szafa jest pusta?

Więc trzymanie się emocjonalności i opieranie się jej ogranicza życie. Bo Ty się ograniczasz. Niepotrzebnie się tym zajmujesz. Emocjonalność, jej projektowanie i mentalizowanie to naprawdę bardzo ograniczone, wąskie spektrum, w którym nie jest przyjemnie.

Ale jak mówię – nie w emocjach problem, tylko w naszym opieraniu się, przywiązaniu, projektowaniu i tym, z czego emocje wynikają – tym jak postrzegamy siebie i świat, jakie wartości i znaczenie im nadajemy.

Zacznijmy zauważać ile czasu dziennie poświęcamy na emocjonowanie się i/lub opieranie emocjom.

Inny przykład – chcenie, pożądanie. Pragniemy czegoś lub kogoś. I nawet jeśli to osiągniemy, to ile się tym potrafimy cieszyć i kiedy zaczynamy pożądać czegoś innego lub czegoś jeszcze? Wielokrotnie zwracają się do mnie żonaci mężczyźni, którzy wstydzą i winią się, że pragną innych kobiet, myślą o nich, fantazjują.

Co z tym robią? Opierają się, starają się przykryć innymi emocjami. Dlatego to nie mija i rośnie.

A co z obecną partnerką? No, zachowują się jakby się “znudzili”. Co to znaczy? Ano to, że przestali dodawać radość do związku. Oparli się jej, ograniczyli. I zapewne już wcześniej wyprojektowali jej źródło na żonę. Teraz nastąpiło roz(od)czarowanie, że radości nie ma jednak ani w żonie, ani w małżeństwie. Tak jak nie było w nowym zegarku, spodniach, samochodzie, wakacjach, etc.

Więc dorośli ludzie nadal żyją jak dzieci – nudzą się, bo nie dodają radości do swojego życia. A które dzieci się nie nudzą? Te, które dodają radość do tego, co robią i mają. Bo nuda to konsekwencja oporu i urojenia, że radość bierze się skądś ze świata.

Więc problem fantazjowania o innych kobietach nie leży w samym fantazjowaniu, tylko w tym, z czego fantazjowanie wynika.

Więc chcemy czegoś, nakręcamy się, wyprojektowujemy na to wartość. Pojawia się ekscytacja, dopamina, adrenalina. Potem to zyskujemy i ten cały ładunek energetyczny każdej chwili maleje. Aż się wyczerpuje. Człowiek nazywa to znudzeniem lub rozczarowaniem. Wielu gniewa się na innych, że nie spełnili ich oczekiwań! Że to co kupili nie pokrywa się z ich oczekiwaniami, wymaganiami, ekscytacją!

Gdzie jest problem? W świecie? Nie. W tym jak Ty żyjesz. A to oznacza, że rozwiązanie także jest w tym jak żyjesz.

Kolejną “warstwą”, która wychodzi bardzo często są pytania typu:

– No ale jeśli już czułby/czułabym szczęście, to po co mi partner/partnerka?

– Jeśli miałbym/miałabym być radosny/a bez pieniędzy, to po co mi pieniądze?

TO BARDZO WAŻNE PYTANIA! Bo to oznacza, że wyprojektowaliśmy na te osoby/rzeczy źródło szczęścia, bezpieczeństwa, nadaliśmy im wartość, której nie mają. A teraz możemy to przewartościować – nadać inne, mądrzejsze znaczenie i wartość.

Jeśli bez drugiej osoby przy boku i pieniędzy przestaniesz cierpieć, to czy oznacza to, że nie możesz ich spokojnie i radośnie zorganizować? Poza tym – większe prawdopodobieństwo, że to osiągniesz jest, gdy będziesz się zmuszać, stresować, grać ofiarę, męczyć, emocjonować, czy działać rozsądnie, radośnie, spokojnie, odważnie?

ŚWIAT JAKO KREACJA

O tym można napisać encyklopedie, a i tak wszystko o czym będzie napisane to ograniczona percepcja autora.

Już mówiłem, że –

ewolucja i kreacja to jedno i to samo.

Więc automatycznie rozważamy świat jako ewolucję, która odbywa się non stop.

Niemniej to na czym się skupię to odpowiedzialność za własne życie i własną kreację oraz własną ewolucję.

Bez kombinowania – prosta piłka – Ty jesteś odpowiedzialny/a za swoje życie. Kreujesz je. Masz to, co wybierasz. TYLE.

Zaś to co wybierasz, uznajesz za dobre ze swojego poziomu świadomości.

Jeśli wiemy, że porno niszczy nam życie i jego oglądanie jest zawsze ucieczką, zaniedbaniem, niszczeniem siebie, a nadal je wybieramy, widzimy, że jeszcze sporo pracy mamy nad sobą.

Jak Ci się coś nie podoba, to to zmień lub zaakceptuj i wybierz coś innego. Nikt nie jest drzewem, nie jest posadzony/a w doniczce, ani przywiązany/a, więziony/a. Nikt nie ma kuli u nogi. Tylko większość ludzi woli grać ofiary i użalać się, niż ruszyć tyłek i coś zmienić.

A większość z tych, którzy próbują coś zmienić, robią to albo z pozycji ofiary, żalu, lęku, poczucia braku i/lub trzymają się masy utożsamień, niechęci, negatywności, które biorą ze sobą i dziwią się, że im ciężko.

Kto poszedł na studia, bo chciał, a kto, bo musiał?

Zacznij zauważać na co poświęcasz własną energię.

Większość ludzi (80% ludzkości, w Polsce więcej) żyje totalnie nieświadomie. Non stop słyszę “Czuję opór”. To jakby mówić “Czuję zaciśniętą pięść”. Czujesz, bo ją zacisnąłeś/zacisnęłaś. To samo z oporem. Czujesz opór, bo go czemuś i z jakichś powodów stawiasz, wybierasz. Możesz przestać. Ale ludzie kontynuują negatywny trend i gdy dostrzegą opór, zaczynają opierać się oporowi.

Każdego dnia możesz podjąć decyzje, których konsekwencje przyniosą Ci upragnione zmiany w życiu. To nie jest motywacyjna gadka, tylko fakt. Bo skoro możesz podjąć decyzję, by było gorzej, możesz podjąć, by było lepiej.

Są ludzie, którym dobre rzeczy przychodzą z łatwością, tak jak innym z łatwością przychodzą niedobre.

Życie to ciągła kreacja. A kreacja jest tożsama z ewolucją. Nikt nie jest jaki jest i koniec. Możesz się dowolnie zmienić. Wystarczy to wybrać i porzucić korzyści z dotychczasowych utożsamień i postaw.

Dwie osoby mogą pracować nad tym samym będąc oddalonymi od siebie o metr, a będą żyć dwiema całkowicie różnymi rzeczywistościami. Jedna osoba będzie chętna, podekscytowana, wkładająca pozytywny wysiłek, skupiająca się na sukcesie i sprawnym rozwiązywaniu problemów, a druga będzie niechętna, zestresowana, robiąca na siłę, zmuszająca się, skupiająca się, by uniknąć błędów, opierająca się negatywnym scenariuszom, o których cały czas snuje opowieści, narzekająca i użalająca się, gdy pojawi się problem.

A z zewnątrz możemy nie widzieć żadnych różnic.

I bardzo łatwo wyciągnąć wnioski, że tej pierwszej się udało lub miała szczęście, a druga nie…

Jeśli rozpoznasz i porzucisz korzyści z np. gniewania się, to automatycznie przestaniesz to robić.

Pozbywaj się zarówno awersji jak i przywiązań.

Jednak zostaliśmy zaprogramowani już taką ilością bzdur, fałszu, negatywności, oporów, blokad, lęków, że nie da się tego przepracować dobrymi chęciami i “na hurraa!”. Potrzebne jest specjalistyczne podejście uwzględniające zrozumienie natury świadomości, umysłu, emocji, przywiązań, oporu, a także tych wszystkich postaw, nastawień i intencji, które zatrzymują nas na niskich poziomach świadomości.

Ale nawet poznanie tego i zrozumienie to za mało.

Ty masz się STAĆ osobą, dla której normalne jest dojrzałe, zdrowe życie.

Bo co z tego, że sobie o tym przeczytasz? Przykład absurdu – niedawno jedna osoba, która poznała informacje o emocjach, ewolucji świadomości, odpuszczaniu, poddawaniu, bezsensie emocjonowania, zaczęła emocjonować się tym co z ludźmi, którzy nigdy nie poznają tych informacji… No jakoś do tej pory jej to nie przeszkadzało, a tu proszę – kolejny pretekst do dojenia emocji i mentalizowania. “Tyle już wiem, to się będę emocjonował, że inni tego nie wiedzą”. No i co z tego, że ta osoba “tyle wie”, skoro nadal jest dokładnie takim samym człowiekiem?

W jajo można się zrobić zawsze.

Ok, skoro jesteś życiem, a życie to ewoluująca świadomość – kontekst – to jak dbasz o kontekst, w którym przedstawiasz sobie świat, ludzi, różne wydarzenia i siebie?

Wielu, naprawdę wielu ludzi naprawdę musi sięgnąć dna, by zrozumieć, że kierowanie się emocjami, oporem, wszelkimi negatywnościami, przywiązaniami, awersjami, etc. nie działa. W końcu rozczarują się wszystkim, zawiodą, wydoją co się da i już. A świat zawsze da im kolejny pretekst, kolejny sposób na poświęcanie czasu, energii, uwagi… I co wtedy? Znowu to wybierzesz?

Ćwiczenie dla Ciebie – wybierz jakiś błąd, który niedawno popełniłeś/aś. Taki, żeby bolał. Nie musi bardzo boleć. Na razie ćwiczymy. Bez obwiniania się, wstydu, żalu, bez opierania i oceniania zastanów się jak postrzegasz ten błąd i siebie, że go popełniłeś/aś?

Czy jesteś z tym ok ale masz intencję poprawy? Czy rozumiesz dlaczego go popełniłeś/aś lub szukasz przyczyny?

A może starasz się nie myśleć o tym, by uniknąć podświadomego wstydu, winy i żalu? Może się karzesz za niego? Może się nienawidzisz? Może się obwiniasz?

A może nie uważasz, że popełniłeś/aś jakikolwiek błąd, choć nie jest Ci przyjemnie w życiu?

Im mniej osądzania siebie, tym lepsze samopoczucie, tym swobodniej żyjemy, zdrowiej. Oraz tym mniej osądzamy innych, więc i automatycznie żyje nam się lepiej z innymi ludźmi. Dlatego jeśli to robisz to tego nie wypieraj, tylko przepracuj to, z czego wynika osądzanie, porzuć korzyści z osądzania. Zrezygnuj z tego. Ale nie rób tego na siłę, bo to nic nie da.

Czy jesteś gotowy/a przestać się osądzać i karać za błędy?

Większość ludzi na tej planecie sądzą, że są umysłem i że myślą. Więc kompletnie zależą od myśli. Jak coś zobaczą w umyśle, to to zrobią, gdy ocenią to jako dobre lub będą się temu opierać jeśli ocenią to jako złe. A jeśli czegoś nie zobaczą, to oznacza to, że nie mogą lub nigdy się tym nie zainteresują. Jak zobaczą “to głupie” to od razu wyprojektują to na to, co aktualnie widzą lub o czym rozmawiają. Jak zobaczą straszną myśl, to też przypiszą ją czemuś lub komuś w świecie. Tak sobie “żyją”.

Jak zobaczą “To moja wina”, no to to ich wina! Ale czy na pewno…?

Tym samym kreują nie zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, tylko na podstawie tego, co poczuli i co przeleciało im przez umysł… A gdybyśmy do pracy chodzili tylko wtedy, gdy się odpowiednio poczujemy to jak sądzimy jak długo byśmy mieli tę pracę? Więc praca powinna nas nauczyć choć tej krytycznie ważnej rzeczy – dyscypliny niezależnej od emocji. Idziemy do pracy pomimo niechęci, strachu, poczucia winy, traktowania się jak robaka. MOŻEMY pójść do pracy pomimo, że w sobie widzimy praktycznie same ku temu przeciwności. Dlaczego więc względem wielu innych aspektów własnego życia postępujemy inaczej?

Ile razy powiedzieliśmy, że dzień jest jakiś, bo się jakoś czuliśmy? I jeszcze powiedzieliśmy, że to przez ten dzień?

No jak ktoś sądzi, że kreuje rzeczywistość to pora na odwiedziny u lekarza lub egzorcysty. Kto ostatnio kreował grawitację? Mam zażalenie, bo sobie stłukłem kubek!

Nie my jesteśmy źródłem naszego życia. Ale jesteśmy odpowiedzialni za swoje wybory, percepcję. Jesteśmy zarządcami, a nie właścicielami.

Jeśli sądzisz, że Ty utrzymujesz swoje życie, to moje pytanie brzmi – czy Ty oddychasz? Na pewno Ty? A gdy śpisz, to oddychać przestajesz? No przecież śpisz! Więc nie możesz tego robić! Jaki z tego płynie wniosek? Że oddychanie odbywa się samo. Nie Ty oddychasz. Ty tylko możesz nieświadomie wpływać na ten samoczynny proces – np. ograniczać swoją świadomością.

Czy Ty siadasz? Na pewno? Czy ruszasz każdym mięśniem, ścięgnem i kończyną? Czy tylko to wybierasz, a siadanie odbywa się samo?

Czy Ty myślisz? Nie! Myślenie odbywa się samo! Żaden człowiek w historii nie stworzył żadnej myśli! Czy Ty generujesz emocje? Nie! Emocje tylko dostrzegasz i odczuwasz jakieś sygnały w ciele, które ktoś potrafi nazwać mniej lub bardziej precyzyjnie.

Skoro przytłaczająca większość ludzkości sądzi, że to wszystko robi, choć jest to (już dla mnie) tak oczywista nieprawda, no to czy możemy być tacy pewni, że my jesteśmy źródłem naszego życia lub nasz umysł, lub jedzenie?

Ktoś np. nagle przypomina sobie, że zapomniał wziąć ważne dla swojego zdrowia tabletki. Mówi sobie – “O jak dobrze, że sobie o tym przypomniałem/am!” Od razu wierzy, że był(a) autorem tej myśl i że przeżył(a) dzięki niej. A to totalne nieporozumienie wynikające z kolosalnie ograniczonej percepcji. Tak naprawdę pojęcia nie mamy skąd się wzięła ta myśl. I kto ją zauważył – umysł? Ciało? Kto zwrócił nam na nią uwagę? Ufoludki? Nam – czyli komu?

Ktokolwiek się nad tym zastanawiał? Co się właściwie stało?

Jeśli trzymasz się strasznych myśli i wyprojektowujesz je na świat, na przyszłość sądząc, że się w ten sposób chronisz, to jak sądzisz, co będzie wykreowane dla Ciebie – jakie doświadczenia? Przyjemne, spokojne, bezpieczne? Czy straszne, niebezpieczne? Co podświadomie wybierzesz? W jakie doświadczenia się wpakujesz – pozytywne czy negatywne? Jakich ludzi spotkasz – pozytywnych czy negatywnych? Jeśli trzymasz się lęku i oporu to jak zareagujesz – pozytywnie czy negatywnie? Jak to się przełoży na dalszy ciąg? Gdy negatywnie zareagujesz na negatywną osobę, to będzie lepiej czy gorzej?

A jeśli sądzimy, że to nie ma ze sobą nic wspólnego, to po cholerę trzymamy się negatywności? Hmm? Jest nam przez to lepiej, przyjemniej? A może sądzimy, że nie zasługujemy na lepiej i przyjemniej? Dlaczego tak uważamy?

Jeśli zaś chcemy coś zrozumieć, to spójrzmy czego doświadczamy i jaka jest nasza percepcja tego.

Co to znaczy, że świat jest kreowany? A to, że to czego doświadczymy w dużej części zależy od nas. Weź kubek do ręki i doświadcz wolnej woli i kreowania swojego doświadczenia. Możesz go upuścić, odstawić, trzymać, ściskać. Decyduj. To tak prosta sprawa, a doświadczenia mogą być kolosalnie inne. Jeśli ten kubek napełnisz wrzątkiem i lekko obrócisz, to wrzątek wyleje Ci się na nogę. No i? Ktoś to zrobił za Ciebie? Świat jest niesprawiedliwy, straszny?

Jak wykreowałeś/aś to doświadczenie dla siebie?

Kto zazwyczaj upuszcza kubek lub go rzuca o ścianę? Człowiek pełen gniewu, lęku, w depresji, gdy przestaje mu zależeć. Widzimy więc co doprowadza do destrukcji – kierowanie się emocjonalnością i przekładanie jej do swojego życia. To kolosalny błąd.

I niestety i tu religie pogubiły ludzi – nazwały emocje grzechem i rozwiązaniem dla nich… winę! Czyli trzymanie się jednej z najniższych emocji.

Problemu zaś nie stanowi sama emocjonalność, tylko trzymanie się jej – przywiązanie do niej – i dojenie z niej korzyści.

Bo nawet jak sobie raz rozbijesz kubek ale dostrzeżesz błąd i już go nie powtórzysz (bez obwiniania się), no to nic strasznego się nie stało. A jeśli go zbijesz, a potem obwinisz się za gniew i będziesz wstydzić i bać się kary… to dalej w kółko emocjonowanie się w spirali coraz niżej i niżej.

Emocjonowanie się ostatecznie sprowadzi nas na samo dno. Pamiętaj, że nie same emocje Ci pomogą ale mądre wykorzystanie ich energii. Nie strach Cię ochroni przed zagrożeniem ale odpowiednie działanie – np. ucieczka przed drapieżnikiem lub mądrzejsze zarządzanie pieniędzmi, gdy Ci ich brakuje.

Natomiast ludzie siedzą w domu, boją się i oglądają godzinami porno, by przestać się bać i nazywają to bezpieczeństwem… A to nie ma nic wspólnego ani z bezpieczeństwem, ani zdrowiem, ani rozsądkiem.

Ok, a co z Bogiem/miłością? No cóż – właśnie religie (i nasza własna percepcja) mówią nam, że nie ma Go tu i teraz. Jest jest gdzieś – w innym czasie i miejscu. Kto mówi zgodnie z prawdą, że Bóg tworzy i utrzymuje świat i życie cały czas? Hmm? A kto słyszał, że Bóg stworzył świat kiedyś i tyle?

Ani że nie ma miłości na tej planecie. Że to się bierze skądś lub musimy sobie na to zasłużyć. Ludzie nawet naturę postrzegają przez brak miłości i tylko odbieranie życia, by przeżyć…

Jednak badania nad świadomością i realną, dojrzałą duchowością (nie religijnością, ani archeologicznymi wykopaliskami) mówią, że –

Bóg jest obecny cały czas. Zaś poziom doświadczania Boga/Miłości zależy od naszego poziomu świadomości, intencji i gotowości do poddania własnej percepcji, przywiązań, osądów, utożsamień, identyfikacji, oporu oraz korzyści jakie mamy z tego wszystkiego.

Człowiek cały czas myli kreację i ewolucję ze swoją percepcją. Najlepiej oddaje to przykład postrzegania pogody – jak jest szaro, bez słoneczka i pada, to znaczy, że dzień jest ponury, depresyjny… Nie ma słoneczka, to nie ma radości, Boga, miłości, energii, chęci… Ludzie mówią, że pogoda jest PRZYCZYNĄ ich samopoczucia. Ale czy na pewno?

A potem taka osoba wraca chętnie do mentalnej “nawijki” – narzekania, użalania, obwiniania, itd. Ale już ma świetne wytłumaczenie – przecież dzień jest taki!

Przykładowo ludzie obwiniają się i wstydzą za swoje uzależnienie. Co jest też kolosalnym błędem i m.in. tym, co je zasila.

Czy wiesz co musisz zmienić, by wyzdrowieć? Wiesz do czego zmusza Cię uzależnienie i czego nigdy byś nie zrobił(a), gdyby Cię dostatecznie nie zabolało? Aby wyzdrowieć konieczne jest się nauczyć żyć mądrze, kochająco, a nie tylko o tym myśleć, fantazjować i emocjonować się tym.

Rozumiejąc uzależnienie – postrzegając je w odpowiednim kontekście – można je nawet docenić i być za nie wdzięcznym.

Tak jak zresztą wszystko inne.

ŚMIERTELNOŚĆ/ZMIENNOŚĆ WSZYSTKIEGO

Sprawa oczywista. Ale kto to faktycznie zaakceptował, czyli porzucił osądzanie tego, ocenianie, opieranie, żal, strach, winę, gniew?

Jest to o tyle ważne, że skoro wiemy, że wszystko w końcu umrze, ulegnie zniszczeniu, uszkodzeniu, etc., to automatycznie powinniśmy dostrzec jak poważnym błędem jest przywiązywanie się. Przywiązanie nie sprzyja życiu i gwarantuje cierpienie w przypadku śmierci lub zmienności.

Podobnie ma się sprawa z próbami kontrolowania ludzi, przyszłości, zdarzeń, etc. Wszystko jest zmienne – wszystko więc i tak ulegnie zmianie czy tego chcemy, czy nie.

Żyjąc więc niedojrzale, nie biorąc pod uwagę NATURY RZECZYWISTOŚCI będziemy cierpieć.

Ludzie uwielbiają popadać w dramatyzowanie o wszystkim, wliczając niechęć do zrozumienia tego. Więc najprostszy możliwy sposób – czy oddawanie moczu jest normalne? Widzi ktoś w tym problem? Mam nadzieję, że nie. To wykonaj ćwiczenie – powstrzymuj się od sikania przez kilka godzin i opowiedz mi o tym doświadczeniu.

Nawet coś tak normalnego i naturalnego – jeśli będziemy z tym walczyć, przerodzi się w cierpienie.

Bo cierpienie to sygnał, że robimy coś wbrew naturze, wbrew zdrowiu.

Jeśli cierpisz, to TY robisz coś nie tak dla siebie. Więc możesz dokonać korekt.

Zaakceptowanie faktu własnej śmierci (oraz tego, że umrą też nasi bliscy) pozwala nam paradoksalnie zacząć żyć. Bo strach i towarzyszące mu “martwienie się” sugeruje, że żyjemy bardzo negatywnie dla siebie – “martwimy się”, czyli można rzec – odbieramy sobie życie.

Chciałbyś/chciałabyś, by osoba, którą kochasz odbierała sobie życie? Jeśli nie, to dlaczego Ty sobie to robisz?

Gdy zaakceptujemy śmierć, przestaniemy dorabiać do niej różne bajeczki, poczujemy spokój. Nie apatię, nie pustkę, tylko głęboki spokój, relaks.

No bo – skoro i tak umrzesz i nie masz pojęcia czy i co dalej, to po co się tym przejmować? Hmm? Z jakiej pozycjonalności wychodzimy, że widzimy sens w martwieniu się o własną śmierć? Lub o śmierć swoich bliskich?

Gdy zaakceptujemy śmierć, dostrzeżemy jak pogubieni są ludzie mordujący innych i wykorzystujący strach przed śmiercią ludzi do ich kontrolowania. Będziemy potrafili im współczuć. Nie będzie potrzeby nienawidzenia. Dzięki czemu dostrzeżemy też, że nienawiść również rodzi się ze strachu przed śmiercią. Gniew jest emocjonalnie wyżej od strachu, więc każdy kto się boi zawsze chętnie wybierze gniew, by poczuć się lepiej.

Gdy przestaniesz się bać śmierci i uciekać od niej, zniknie strach przed popełniałem błędów, porażkami. Zaczniesz coraz chętniej i odważniej eksplorować życie, próbować nowych rzeczy, cieszyć się nim ignorować błahostki i skupiać się na tym co ważne. Dostrzeżesz coraz więcej radości w sobie i coraz więcej spokoju. Naturalnie jak dokonasz głupich wyborów, to doświadczysz nieprzyjemnych konsekwencji. Ale ponownie – zawsze możesz ewoluować – zmienić się.

Wyobraź sobie – ktoś podchodzi do Ciebie z pistoletem i mówi, że Cię zaraz zastrzeli, a dla Ciebie to jest jakby opowiadał Ci jak mija mu dzień. I widzisz, że dzień mija tej osobie bardzo źle! Dużo gorzej od Ciebie!

Dostrzeżesz też bezsens trzymania uraz, oporu i każdej innej infantylności związanej z emocjonowaniem się i mentalizowaniem. Każdą urazę będziesz chętnie i szybko odpuszczać.

Strach przed śmiercią może pokazać nam jak jesteśmy przywiązani do emocjonowania się wszystkim. Być może też strach przed śmiercią wydaje się on najbardziej “logicznym” strachem. Ale czy na pewno taki jest?

Jaki jest sens bania się czegokolwiek? Np. strach przed niewiadomym/nieznanym? W kilku artykułach mówiłem o pani Kelly McGonigal – psychologu i wykładowcy na Uniwersytecie Stanforda, która specjalizuje się m.in. w strachu. Posłuchaj jej wystąpienia TED o stresie.

Mówiła, że to jak strach wpływa na organizm zależy od tego jak my postrzegamy to, co nazywamy “strachem”.

Czyli strach sam w sobie nic nie znaczy i nie wpływa ani pozytywnie, ani negatywnie na nas. To my wybieramy ten wpływ – wspierający lub degenerujący.

Dlaczego wyrządzamy sobie krzywdę, gdy naprawdę nie ma takiej potrzeby (nigdy nie ma)? W momencie, gdy pojawia się jakaś emocja, my nadajemy jej znaczenie, wartość – my wybieramy jej wpływ na nas. Dlaczego zazwyczaj, a u wielu osób zawsze, jest to wpływ negatywny?

Jeśli boisz się śmierci swoich bliskich, to zamiast się osłabiać i odbierać sobie życie, wybierz wzmocnienie, bądź z nimi częściej, dawaj im więcej radości i miłości. Oczywiście tylko martwiąc się uniemożliwiasz i sobie, i z nimi żyć lepiej.

To daje do myślenia. Bo jeśli boimy się śmierci i nas to osłabia, to znaczy, że my sami decydujemy się na to negatywnie patrzeć. Nikt nas do tego nie zmusza. To my nadajemy śmierci negatywny wymiar. Zazwyczak dlatego, bo mamy masę korzyści z grania ofiary.

A ja się pytam – dlaczego? Dlaczego śmierć miałaby być zła? Boooo…?

Ach! Bo przestajemy żyć… A skąd ten pomysł??? Religie od tysięcy lat uczą nas, że życie jest wieczne. A my wolimy wierzyć, że istnieje jakaś śmierć – nasze ciało upada i to koniec… Dodatkowo ci, którzy wierzą w Boga sądzą, że jak zachowywali się wrednie dla innych, to jeszcze po tej chwili życia pójdą do piekła na wieczne potępienie… Albo spotkają Wielkiego Sędziego, który jednego nagrodzi, a drugiego ukarze…

Na razie jedyny kto tak postępuje z nami to my sami…

Jeśli cały czas coś ROBIMY, to oczywiście nigdy nie zaczynamy przyglądać się swoim przekonaniom, postawom, interpretacjom, percepcji – swojemu poziomowi świadomości. Pomijamy te ultra-ważne tematy, od których przecież zależy jakość całego naszego życia i tego co robimy. Już samo to pokazuje na jak niskim poziomie jesteśmy.

Pracowałem kiedyś z nauczycielem jazdy. Mężczyzna ten pracował w Anglii i był rozchwytywany, bo był bardzo dobry. Zarabiał bardzo dobrze ale jego doświadczenie życia było bardzo niskiej jakości. Cierpiał, zmagał się.

Cały czas czuł się niewystarczający. Brał coraz więcej podopiecznych, przez co coraz mniej czasu miał dla siebie i dla swojej rodziny – żony i synka. Zaniedbywał siebie i bliskich. Było mu źle. I nigdy nie wpadł na to, żeby wziąć mniej kursantów, nawet o połowę mniej, przynajmniej do czasu, aż zajmie się tym co naprawdę ważne.

Miał wszystko co społecznie uważa się za rzekomo wystarczające do szczęścia, a jednak nie był szczęśliwy. Czuł w swoim życiu coraz mniej radości. Bo uciekał.

Tylko na rzecz rozważania w tym momencie, załóż, że pozostało Ci 5 lat życia i urodzisz się ponownie na dokładnie takim poziomie, na jakim umrzesz. Oczywiście nie będziesz pamiętać tego życia. Urodzisz się jako inna osoba, być może w innym kraju, innej kultury, religii, rasy, może nawet płci. Ale będziesz dokładnie na takim poziomie rozwoju jak teraz. Nie będziesz wiedzieć jaki jest to poziom, ani dlaczego. Z jakichś powodów będziesz lubił(a) np. zazdrościć, użalać się, obwiniać zamiast chętnie się uczyć, rozwiązywać problemy, etc.

I proszę zapomnij o tych wszystkich dzieciach, które rodzą się chore i umierają po kilku tygodniach nie mając szansy wzrosnąć. Skup się na sobie.

Jeśli Twoje całe przyszłe życie w pełni zależałoby od Twoich wyborów przez najbliższe 5 lat, jakich wyborów byś dokonał(a)? Dalej siedział(a) przed komputerem bojąc się spróbować czegokolwiek nowego, uciekając nie tylko od życia ale też swoich emocji? Dalej byś je projektował(a) na co popadnie, wliczając śmierć?

A gdyby się okazało, że po odpuszczeniu lęku przed śmiercią już nigdy byś się jej nie bał(a)?

Czy dalej byś obwiniał(a) swoich rodziców? Czy dalej trzymałbyś/trzymałabyś się czegokolwiek wiedząc, że za 5 lat i tak to stracisz? Gdybyś wiedział(a), że i tak nic nie stracisz, bo nie ma takiej możliwości, to jakbyś żył(a)?

Gdybyś wiedział(a), że za 5 lat narodzisz się raz jeszcze, to jaką wybrałbyś/wybrałabyś intencję na nowe życie? Jak pragnąłbyś/pragnęłabyś żyć? Czego chciałbyś/chciałabyś doświadczyć, nauczyć się, zrozumieć? Co przepracować, odpuścić, z czego wyrosnąć?

Zapewne większość odpowie, że chciałby żyć szczęśliwie i w dostatku. No więc pytam – czy TERAZ jesteśmy gotowi poddać to, co nie jest szczęściem i dostatkiem? Czyli np. użalanie się, strach, opór, gniew, dumę, wstyd, winę? Narzekanie, obwinianie, zazdroszczenie, nienawiść, zazdrość, małostkowość? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Przypominam, że urodzimy się na dokładnie takim samym poziomie. I cały czas będziemy doświadczać konsekwencji tego kim jesteśmy.

Ile czasu jesteśmy w stanie temu poświęcić wiedząc, że zależy od tego nasze całe przyszłe życie? A potem kolejne. I kolejne. I kolejne… Minutkę? A może aż 5 minut?

Nadal byśmy uciekali, odkładali to w nieskończoność?

Nadal widzielibyśmy wartość w telewizji, przesiadywaniu godzinami przed komputerem, w nienawidzeniu, emocjonowaniu się błahostkami? Nadal wybieralibyśmy infantylność?

Nadal przywiązywalibyśmy się np. do swoich ubrań i emocjonowali się, gdyby się podarły oraz nienawidzili tych, którzy je pobrudzili?

Jeśli nasza odpowiedź będzie choć trochę pozytywna, no to dlaczego tego nie wybrać? Przecież Twojej wizji śmierci i ewentualnego “życia po śmierci” nie da się udowodnić tak samo jak tego co teraz napisałem. Dlaczego więc wybierasz wizję negatywną, osłabiającą?

Jeśli coś Ci się nie podoba w Twoim życiu, to też byś tylko dalej się z tym męczył(a), narzekał(a), użalał(a) się nad tym, czy byś to zmienił(a)?

Gdyby Ci się przytrafiło coś negatywnego, to czy emocjonował(a)byś się tym godzinami? Dniami? Latami?

Jaki miałoby to mieć sens? Odpowiem – taki jaki my sami temu nadalibyśmy. I wszystko co robisz (lub nie), robisz (lub nie), bo Ty nadałeś/aś temu taki sens i znaczenie.

Jeśli teraz nie zaczniesz się tego uczyć, to kiedy?

Kto jeszcze wybiera emocjonowanie się tym, że ktoś sobie radzi, że ktoś ma dużo pieniędzy czy że ktoś zrobił coś głupiego? Ile jeszcze?

A może teraz zaczniemy się emocjonować, że jesteśmy wiecznie odpowiedzialni za głupoty, które zrobiliśmy… Jeśli tak, to podpowiem – napraw to, co możesz naprawić, resztę zaakceptuj i sobie wybacz. Wybacz też innym. TO jest właściwe, mądre rozwiązanie. I rozwiązanie w ogóle.

Wszystko i tak ulegnie zmianie (pytanie kiedy). Ale jeśli Ty się nie zmienisz, to niewiele się zmieni w Twoim życiu. Bo jeśli teraz doisz emocjonalność, bo jakiś młody człowiek odniósł sukces, a potem np. się zaćpa, to czy problem dla Ciebie zniknął? Nie. Bo za chwilę swoją niechęć przelejesz na kogoś innego. I dalej się tym będziesz emocjonować.

Jeśli sądzisz, że już “zapomniałeś/aś” o urazie, której w ogóle nie wybaczyłeś/aś, to wkrótce, ktoś wciśnie w Tobie odpowiednie przyciski.

I co? Powiemy sobie po randce – “No super dziewczyna ale boli mnie, że zachowuje się podobnie do mojej ex. Chyba jednak nic między nami nie wyjdzie”.

Zmienność (w tym ewolucja) jest jedną z cech życia. Jeśli więc nie ma jej w naszym życiu, prawie na pewno jest to błąd.

Przykładowo – jeśli od lat obawiamy się jak wypadniemy na spotkaniu, jak zostaniemy odebrani przez innych czy jak zostaniemy ocenieni, to w czym jest problem? Oczywiście w nas. Bo my już sami się oceniliśmy tak jak się tego obawiamy. Obawiamy się otrzymać od innych potwierdzenia własnego podświadomego obrazu siebie. Zbudowanego najczęściej na wstydzie i winie.

Ponadto nawet jeśli ktoś nas oceni – co z tego? Zdanie tej osoby może ulec zmianie 5 minut po osądzie. I my też możemy się zmienić. Jeśli ktoś nas skrytykuje za np. jakąś niedbałość, to zamiast się wstydzić, żalić i samemu obwiniać, skorygujmy naszą niedoskonałość, przepracujmy naszą wadę. Taka krytyka może nam bardzo pomóc! Jednak to jak podejdziemy do krytyki innych zależy od naszej dojrzałości.

Jeśli powiesz coś głupiego – co z tego? Uważasz, że inni mówią tylko mądre rzeczy? Przysłuchaj się rozmowom jakie prowadzą ze sobą ludzie…

Pamiętaj – najbardziej surowi jesteśmy dla siebie my sami. Nikt nam nie zrobił tyle krzywdy, ile my wyrządzamy sobie sami.

Już wiesz, że emocje zmieniają się same, myśli też. Człowiek może zmieniać swoje opinie co chwila. Dlaczego więc Ty się do nich przywiązujesz? Dlaczego Ty się trzymasz czegoś, co ktoś powiedział, i to nieraz przez lata? Jedyny, kto powoduje, że to nie mija to Ty. Oporem, przywiązaniem i/lub dojeniem z tego korzyści.

Naprawdę warto zacząć uczyć się dojrzalej zarządzać swoim życiem. Zarówno zewnętrznym jak i wewnętrznym.

Podziel się tym artykułem!

Napisz komentarz!

Zasubskrybuj
Powiadom mnie o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz

Czy spotykanie się z kobietami tylko by je zaliczyć może pomóc w wyjściu z uzależnienia?Ogólnie nie, żeby mnie ciągnęło do seksu, bo jednak wolałbym mieć jakąś relacje z kobietą lecz na aplikacjach randkowych typu badoo i tinder dużo ludzi szuka tylko sexu czyżby uważali, że w tym znajdą szczęście?Lepiej od raz być konkretnym i powiedzieć, że szukam kochanki czy bardziej starać się dążyć do związku?

Podobne Wpisy:
Świadomość ofiary (Część 1)

Świadomość ofiary (Część 1)

Witam Cię serdecznie! Pragnę rozpocząć serię artykułów, które zajmą się tematem świadomości bycia ofiarą (postrzegania siebie jako ofiarę) – z czego to wynika i jak to przekroczyć. Słowem – pomóc przywrócić świadomość na tory zdrowia, wiary, nadziei, zrozumienia, energii. Na pewno nie wyczerpię tematu i nie podam uniwersalnych kroków, by się z tego oswobodzić. Przedstawię… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 17
Opór

Opór

Witam Cię serdecznie! Pod jednym z artykułów otrzymałem króciutki komentarz, który zainspirował mnie do napisania tego artykułu (a raczej siłą przyparł do ściany i wrzeszczał, aż się zgodziłem go napisać). Oto wspomniany komentarz: “Ciężko coś robić czując niechęć. A co zrobić, żeby pojawiła się chęć? Długo trzeba czekać, by pojawiła się chęć?“ Jako, że był… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0
O Emocjach – Pożądanie (Część 2)

O Emocjach – Pożądanie (Część 2)

Witam Cię serdecznie! Kontynuujemy temat świadomości Pożądania. Część pierwszą znajdziesz klikając na link poniżej: ► O Emocjach – Pożądanie (Część 1). Skoro pożądanie jest nad wstydem, poczuciem winy, apatią, żalem i strachem, naturalnym jest, że jeśli zalegają w nas te niskie emocje, podjęcie działania, by zrealizować pragnienie, a nawet ustalenie kroków czy wyznaczenie terminu realizacji ujawni… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 2
Walka z uzależnieniem nie przynosi rezultatów! Dlaczego? (Część 2, Wideo)

Walka z uzależnieniem nie przynosi rezultatów! Dlaczego? (Część 2, Wideo)

Film ten jest kontynuacją rozpoczętego na Blogu Wpisu “Walka z uzależnieniem nie przynosi rezultatów! Dlaczego?”. Link do niego znajdziesz w opisie tego filmu. Dzisiaj podejmę się wyjaśnienia pierwszego elementu tego zagadnienia. Elementów jest dużo: – Wewnętrzne napięcie. – Pragnienie wyzdrowienia. – Strach przed porażką. Przed kolejną nieudaną próbą wyzdrowienia. – Strach przed sukcesem – przed… Przeczytaj
Wpis!

Dodano:
Komentarze: 0

WOLNOŚĆ OD PORNO