Witam Cię serdecznie!
Ostatnio jeden klient napisał mi w raporcie 2 stwierdzenia, które pojawiają się u bardzo wielu uzależnionych. Z tego powodu postanowiłem napisać o tym artykuł. Te stwierdzenia to:
1. Boję się zmian i tego, że sobie z nimi nie poradzę.
2. Dodatkowo jak już coś się zmieni to boje się powrotu do starego stanu.
Dodam do tego też jeszcze jedno stwierdzenie z tego komentarza:
Gdybym uwierzył, że jestem na tyle wartościowy to bym niepotrzebnie cierpiał, niskie poczucie wartości chroni mnie przed takimi sytuacjami.
Po pierwsze – widzimy wiarę w to, że emocje chronią. Nie tylko emocje ale też generalnie negatywne nastawienie, negatywny obraz siebie – tutaj np. niskie poczucie wartości chroni przed sytuacjami jak “upokorzenie przez kobiety”.
Jeden klient w wieku prawie 30-tu lat dopiero ode mnie usłyszał i zaobserwował to w swoim doświadczeniu, że ludzie reagują na nas pozytywnie, gdy my jesteśmy pozytywni (przypominam, że żyjemy na planecie, na której masa ludzi opiera się i nawet nie chce pozytywności, więc zawsze mówimy o prawdopodobieństwie – pozytywne nastawienie drastycznie zwiększa prawdopodobieństwo pozytywnych reakcji ale ich nie gwarantuje u każdego)! Dostrzegł prawdę.
Świat pokazuje nam nas samych.
Zresztą to co widzimy to tylko nasza percepcja, a nie rzeczywistość.
Nie tylko np. zachowania ludzi są odzwierciedleniem tego jacy my jesteśmy dla siebie i innych ale też nasze życie to reprezentacja – konsekwencja – naszych wyborów, intencji, decyzji, dążeń ale też zaniedbań, etc. A nie jakiś los, w który zostaliśmy wrzuceni i z którym musimy się zmagać, dać sobie z nim radę lub się męczyć.
Niech mi ktoś powie – jak negatywne może chronić przed negatywnym? A nie można się chronić tym, co jest pozytywne?
Więc – co to znaczy “boję się zmian”? Oznacza to, że nie chcemy zmian i lęku używamy jako usprawiedliwienia i pretekstu, by zmian uniknąć. Ale dlaczego nie chcemy zmian? Tym bardziej – dlaczego nie chcemy zmian na lepsze!? Ludzie nie chcą wyjść z uzależnienia i używają właśnie tego argumentu – że boją się, że sobie nie poradzą z nowym życiem. Przypominam, że nie radzisz sobie z dotychczasowym życiem i dążysz do destrukcji. Przecież 1 krok SA mówi wyraźnie, że przyznajemy, że nie mamy kontroli nad własnym życiem – to jest prawda. Więc widzimy absurd wmawiania sobie, że nie poradzimy sobie z lepszym, dojrzalszym życiem.
Tak naprawdę ludzie boją się uczuć związanych z nieznanym, pomyłkami, błędami, etc. Boimy się czuć. Ale paradoks polega na tym, że banie się to już odczuwanie. Co rzuca cień podejrzenia, że nie jest to problem w żaden sposób racjonalny. Jest to problem urojony.
Banie się jest bardzo wygodne. Bardzo komfortowe. Unikanie dzięki temu poczucia winy i wstydu jest niezwykle popularną strategią, z którą mam do czynienia u bardzo wielu klientów.
Uważamy, że lęk nas chroni. Ale jak to? Tutaj mamy wprost powiedziane, że mężczyzna ten boi się zmian na lepsze. Więc lęk go chroni przed zmianami na lepsze? No to go lęk nie chroni, tylko prędzej sabotuje zmiany na lepsze! Ale nie dziwne, że tak widzi – jego percepcja jest totalnie odwrócona – to co pozytywne widzi jako negatywne, a to co negatywne widzi jako pozytywne.
Tak żyją uzależnieni – negatywne – alkohol, porno, narkotyki – widzą jako pozytywne, a np. problemy w życiu czy samo życie widzą jako negatywne. A przecież problem może być pozytywny – bo wymusza na nas zmianę i sam z siebie stanowi niezależny punkt odniesienia – gdy problem rozwiążemy mamy niezbity i twardy dowód skuteczności naszych działań, zmian i korekt.
Ktoś dopiero po moich obszernych wyjaśnieniach zrozumiał, że rozwiązanie problemów w życiu jest lepsze, niż ich unikanie!
Zauważmy jednak jak wielu uzależnionych niepoprawnie rozumuje swoje działania – uważają, że np. porno i wódka pozwalają im na relaks i odstresowują. Ale nie rozumiejąc ani co się dzieje, ani co to jest stres, nie rozumieją, że nie ma żadnego odstresowania. Niemniej nie rozumiejąc tego uważają oglądanie porno i picie wódki za poprawne, skuteczne postępowanie. Tak nie jest.
Tutaj mężczyzna boi się, że nawet jak coś się zmieni, to wróci do tego co stare. Przede wszystkim – samo nic się nie zmieni. To niemożliwe. Natomiast zmiana oczywiście może mieć negatywną intencję – np. próbujemy tylko, na siłę, niechętnie, gotowi jesteśmy wycofać się przy każdym dyskomforcie i liczymy, że to nasze niechętne poświęcenie magicznie i trwale odmieni nasze życie. Tak nie jest. A jednocześnie boi się, że jak już ono będzie inne, to sobie z nim nie poradzi. Więc też widzi siebie jako ofiarę jakiegoś osobnego życia, które jakieś jest i trzeba sobie z nim poradzić.
Boimy się, że nasze poświęcenie, oddanie czasu, energii, etc. pójdzie na marne. To bardzo dziecinne spojrzenie na życie, bo wynika z grania ofiary – z grania malutkiego robaczka, który jest tu przypadkiem, za karę, który nie ma wartości, który musi walczyć z innymi o ograniczone ochłapy; który musi udowadniać swoją wartość, którego każdy może zranić, wykorzystać, okłamać.
Tak jak to mówi ten drugi mężczyzna, który od szkoły podstawowej doświadcza nieprzyjemnych sytuacji z innymi. Doszedł po latach do wniosku, że niskie poczucie wartości go chroni, a rozwiązaniem na jego niedolę jest chorobliwa niechęć do kobiet. Jak choroba może być rozwiązaniem na cokolwiek? Nie może być. Ale może stanowić pretekst i usprawiedliwienie dla grania ofiary, dowód i wytłumaczenie sobie własnej percepcji, której się uparcie trzymamy.
Nie widząc faktów pomylił przyczynę ze skutkiem. Tzw. “niskie poczucie wartości” jest fundamentalną przyczyną jego wszystkich problemów, które opisał. Ono do tego prowadzi. A że nie ma intencji korekty, to oczywiście w umyśle dostrzegł racjonalizację i to najbardziej absurdalną – że niskie poczucie wartości go chroni przed tym, co stanowi konsekwencję niskiego poczucia wartości. To jakby ktoś mówił, że uderzanie ręką w ścianę aż do złamania kości chroni go przed złamaniem kości w innej sytuacji. No ale kość już jest złamana.
Tak naprawdę powiedział, że konsekwencje tego jak żyje stanowią dla niego doskonały pretekst, by się nie zmieniać i zrzucać odpowiedzialność za to jak żyje. Łatwo dostrzec, że nie mówi w ogóle o tym jak żyje. Pomija to. Za to pojawiają się nawet oczekiwania – pyta czy nie zasłużył na szczerość?
Sam nie jest szczery.
Przypomnę fundament zdrowia – zdrowie to to jacy jesteśmy i jak żyjemy. To jak żyjemy musi być integralne z tym jacy jesteśmy.
Ludzie właśnie boją się, że nie zmieniając siebie, będą prowadzić nowe życie, które zawsze będzie nowe, nieznane, bardziej złożone, w którym będą tylko dodatkowe wyzwania, większe problemy, itd. A że nie radzą sobie z dotychczasowymi, no to oczywiście lękają się, że będzie tylko gorzej.
Tak przedstawiają sobie zmiany.
Pomijają przy tym najważniejszy czynnik – siebie.
Każda zmiana zaczyna się od wewnątrz.
Jeśli jej brakuje, to ewentualnie będziemy się zmagać, poświęcać, próbować coś robić ale niechętnie – będziemy dążyć do czegoś, czego wcale nie chcemy, czemu ewentualnie nadaliśmy tylko znamiona jakiegoś magicznego wydarzenia, które np. stanie się źródłem naszej nowej wizji siebie. Nie dziwne więc, że pojawia się lęk przed powrotem do tego, co stare. Czyli to lęk przed utratą tego źródła. A takiego źródła nie ma, bo nie może być.
Stracić można co najwyżej oczarowania, przywiązanie.
Czego nie można stracić? Czego nic i nikt nie może nam zabrać? Tego czym się staliśmy.
Gdy jesteśmy, nic i nikt nie może tego zmienić. I z tego pułapu wybieramy to, co uznajemy za dobre. To tylko kwestia wyboru. A jeśli chcemy dokonać lepszych wyborów, należy wzrosnąć w świadomości.
Bez tego, pojawią się takie bajkowe obawy – że się coś zmieni, a potem to się samo cofnie. To nie jest możliwe. Bo jesteśmy jedynymi kowalami własnego losu. Dopóki my nie wybierzemy, by się cofnąć, np. w formie regularnego dbania o porządek w domu, to z czasem znowu zaniedbamy dom. Żadne życie się samo nie cofnie.
Obawy te wynikają z takiej sekwencji widzenia – np. ciężko pracujemy przez wiele miesięcy, a nawet lat, by kupić sobie drogi, ekskluzywny samochód. W końcu go kupujemy. Ale okazuje się, że bardzo dużo pali, że serwis jest bardzo kosztowy oraz wszystkie części również. Co to oznacza? Oznacza to, że kupno takiego samochodu wymaga od nas utrzymania poziomu zarobków, które umożliwiły nam go kupić. Czyż nie?
Jeśli tego nie utrzymamy, naturalnie będzie się trzeba cofnąć do sytuacji sprzed jego kupna – by przestać wydawać duże kwoty wynikające z użytkowania tego samochodu. W czym leży problem? W tym, że nie jesteśmy w stanie utrzymać takiego poziomu zarobków. Dlaczego nie? No właśnie. I fundamentalne pytanie – jaką mieliśmy intencję kupna tego samochodu? Uważaliśmy, że da on nam radość, chęci do życia, przyjemność i dzięki niemu będzie się nam chciało tak ciężko pracować? I na bazie tej ekscytacji pracowaliśmy ciężko. A gdy już osiągnęliśmy nasz cel, zmieniliśmy nasze nastawienie do życia, do pracy. I przestaliśmy tak ciężko pracować.
To jak ludzie się poznają – na początku ubierają się tak jak się już potem nie ubiorą, chodzą w miejsca, w które potem już nigdy nie pójdą, są dla siebie tacy jacy potem nigdy już nie będą. A potem się dziwią, że gdy “czar prysł” to się im związek nie układa. No pewnie, bo się okazuje, że są to zupełnie dwie różne osoby, niż dały “się poznać”. Udawały, odgrywały scenki dla dobrego “pierwszego wrażenia”. Wielu rozsądnych uwodzicieli mówi jak ważna jest szczerość, uczciwość – integralność.
Kto udaje? Ten, kto się osądza, nie akceptuje siebie i swojego życia – tego co robi i ma. Ten, kto siebie uważa za niewystarczającego. Dlatego szuka magicznych sposobów na to, by oczarować – uwieść – kobietę. Ale oczywiście zazwyczaj boi się, że te sposoby nie zadziałają, a kobieta przejrzy go na wylot. Zazwyczaj widać gołym okiem kto aktorzy, a kto jest szczery.
Albo uważamy, że jakiś super tekst na podryw zadziała? Ja sam pamiętam jak kiedyś sobie szedłem ulicą. Generalnie wyglądałem jak milion dolców. Ale zupełnie nie miałem na celu podrywu. Szedłem chyba do jakiejś knajpy popracować. Podeszła do mnie dziewczyna i mówi, że mam fajny wisiorek. Podziękowałem, zamieniłem 2 słowa. Odeszła. Dopiero potem do mnie dotarło, że to był flirt. Co dużo mi uświadomiło. Gdyby powiedziała wprost, sam też w ogóle miałbym szansę dostosować się do tego – była ładna, więc może i bym poflirtował, umówił na kawkę. A my uważamy, że podejdziemy do spieszącej się kobiety, zapodamy jakiś wyuczony tekst i ona nagle porzuci wszystkie zmartwienia dnia, to na czym jest skupiona i zachwyci się kilkoma słowami?
Dlatego też w takiej sytuacji najpierw w ogóle dobrze jest odnieść się do rzeczywistości – “Hej, widzę, że się spieszysz, zajmę Ci dosłownie minutkę” – coś w tym stylu.
Ale znowu – jeśli wykażemy się przezornością tylko raz, a potem już ani razu, to szybko wyjdzie, że byliśmy nieszczerzy. I zapewne z randki nic nie będzie. Więc cofniemy się do tego co było. Czy lęk przed tym chroni? Lęk tylko oślepia nas – wierzymy w jakieś dramaty, tragedie oraz w to, że nas emocja chroni – a pomijamy całkowicie aspekt własnej nauki, rozwoju, doświadczenia. Pomijamy również rzecz najważniejszą – intencję oraz integralność. Pomijamy odpowiedzialność. Bo niezależnie co się stanie – np. w jaki sposób zareaguje kobieta – my mamy pełen wachlarz i gradient opcji – od skrajnie negatywnych po skrajnie pozytywne.
No bo – jaka jest kontynuacja? Zauważasz, że się spieszy. Potem np. pytasz co ją interesuje. Dajesz komplement, że ma ładne włosy/nogi/sukienkę. Potem wybierasz miejsce, w którym będzie jej komfortowo. Potem np. pomagasz zdjąć jej płaszcz. Dzwonisz i płacisz za taksówkę. Etc. Kiedy jest dobry czas żeby przestać się tak zachowywać? Odpowiadam – nie ma. Więc jeśli tego nie robisz naturalnie, chętnie, to się zaczniesz męczyć. A ona zobaczy nieszczerość.
Zaś jeśli nie chcemy być np. uprzejmi, mili dla kobiet naturalnie, to najlepiej byśmy się zajęli przyczynami.
Są 4 aspekty zmian:
1. Emocjonalny.
2. Rekontekstualizacja.
3. Intencja.
4. Działanie.
Większość ludzi tylko zmaga się z pierwszym. 2 i 3 nawet nie są świadomi. Czwarty próbują na siłę, na ślepo.
Ad. 1. Emocjonalny.
Emocje to emocje. Nic więcej. To energia, na którą nasze ciało i psychika reagują w jakiś sposób. Mentalizacja (którą większość ludzi błędnie nazywa myśleniem, a siebie stawia jako autora myślenia) racjonalizuje to co czujemy. Więc gdy czujemy lęk, to oczywiście zobaczymy myśli pełne lęku, wątpliwości – jak to “nie poradzę sobie”, “wrócę do tego co stare”. I nawet wiedząc, bo o tym tu przeczytaliśmy, że każda myśl kłamie, bardzo chętnie się nimi hipnotyzujemy, wierzymy w nie, a nawet używamy jako usprawiedliwienia.
Rozwiązanie – ignorowanie mentalnego bełkotu i pełne skupienie na uwalnianiu energii emocjonalnej. A uczestniczenie w świecie rozsądne – niezależne od myśli i od emocji.
Ale to nie wszystko. Bo mówię teraz stricte o obszarze emocji. Do tego dochodzi opieranie się emocjom, demonizacja, zakochanie w emocjonowaniu się, dojenie skrywanej przyjemności z emocjonowania się, projekcji, wypierania, nakręcanie się, ekspresja emocji i każda korzyść jaką mamy z trzymania i opierania się emocji – np. manipulowania winą, próby odstraszenia gniewem i wiele więcej. Ale to nie artykuł na ten temat.
To tylko emocje. A niejednokrotnie słyszałem od klientów, że woleliby chodzić nago po centrum miasta w godzinach szczytu, niż czuć emocje. Co pokazuje, że człowiek bez problemu zrobi wszystko, jeśli nie zwiąże z tym znienawidzonej emocjonalności. ;) Dlatego projekcja jest takim błędem. I dlatego uwalnianie nas uwalnia. A uwalnianie wymaga wzięcia pełnej odpowiedzialności za to co czujemy, odpuszczenie wszelkich osądów, nie opieranie się, no i decyzja, by przestać się emocjonować. A nie fantazjowanie o gejzerach energii.
Ad. 2. Rekontekstualizacja.
Musimy być w pełni świadomi jak widzimy dane zagadnienie. Tutaj mężczyzna uważa, że boi się zmian. To nie jest prawda. Wcale nie boi się zmian. Boi się ewentualnie jakichś konkretnych scenariuszy i związanych z nimi emocji.
Może być też fantazjowanie – że samo się coś zmieni, a potem samo się cofnie do tego jak było. To nie jest możliwe. Dopóki my nie dokonamy decyzji, by wrócić do tego, co stare, to samo nic nie wróci.
Jednak osoba doświadczona czyta między słowami – mężczyzna ten mówi, że nie jest gotów zrezygnować z przywiązania do czegoś dotychczasowego. Nie chce od tego odejść lub tylko puścić się przywiązania. Bo uważa, że jak puści się tego, to automatycznie to straci. Więc od razu boi się, że do tego wróci. Ale zupełnie nie jest świadomy przyczyn.
Tak nie jest, że jeśli odpuścimy przywiązanie do czegoś/kogoś, to to stracimy. Często wręcz przeciwnie.
A poza tym – nawet, gdybyśmy popełnili błąd i wrócili do tego co stare – co za problem spróbować ponownie? No właśnie. Problem polega na tym, że wcale nie chcemy. I zamierzamy z góry zatrzymać się na obwinianiu i wstydzie. A że te emocje już nosimy stłumione, ich odczucie jest gwarantowane w tej czy innej sytuacji. Dlatego zamierzamy tych wszystkich sytuacji uniknąć. Wliczając zmiany na lepsze.
Na czym polega rekontektualizacja? Korekta tego jak widzimy każdą składową problemu – emocje, decyzje, błędy, same zmiany. To korekta nadanej wartości, znaczenia, sensu. A nie można zmienić kontekstu, w którym widzimy np. dany problem bez pełnej świadomości w jakim kontekście widzimy go obecnie. Wliczając opór i przywiązania.
Zawsze zalecam, by być jak najbardziej precyzyjnym i konkretnym.
Np. jakiej KONKRETNEJ zmiany się boimy? Jak wygląda ten scenariusz, że się to zmieniło, a potem my sobie z tym nie radzimy? Jak wygląda scenariusz, że się wszystko cofa do tego co było? No zdarzy się to wszystko i co wtedy? Co to dla nas oznacza?
Bez konkretów pozostaniemy więźniem mentalnego jazgotu i emocji.
Tym bardziej jeśli uważamy, że nas jeszcze chronią przed jakąś tragedią.
No bo oczywiście można sobie powiedzieć, że lęk przed relacją chroni nas przed cierpieniem, gdy przeżyjemy razem 40 wspaniałych lat, a ta osoba w końcu umrze… Tylko czy takie przedstawienie sobie 40-tu lat wspólnego życia jest mądre? Przecież jest dużo ludzi, którzy uważają, że nic nie ma sensu, skoro ostatecznie i tak się umiera… Kalibracja kontekstu, w którym to twierdzenie ma sens jest na poziomie apatyczności.
Ad. 3. Intencja.
Intencja jest tym, gdzie dojdziemy w życiu czy w jakimś konkretnym zagadnieniu/obszarze.
Lęk przed powrotem do tego, co stare wynika z faktu, że trzymamy się czegoś i nie chcemy się tego puścić. Najczęściej jesteśmy do tego tylko przywiązani i tyle. Ale nieraz jest jeszcze efekt projekcji na to jakiejś nadmuchanej wartości, znaczenia i umieszczenie w tym źródła np. swojego bezpieczeństwa czy przeżycia.
Tak jak ten mężczyzna uznał, że niskie poczucie wartości jest źródłem chroniącym go przed zranieniem, upokorzeniem. Nie rozumie on, że niskie poczucie wartości samo w sobie to ranienie siebie i upokarzanie samego siebie. Świat odbija nam to w formie relacji z innymi. Bo to najskuteczniejsza forma ukazania nam nas samych.
Przypominam ze świata zwierząt – drapieżniki wybierają ze stada osobniki najsłabsze. A utrzymywanie niskiego poczucia wartości to słabość. Co automatycznie przyciąga do nas atak.
Lustro nie mówi nam “Przepraszam, teraz pokażę ci pryszcza na nosie. Jesteś na to gotowy/a? Na pewno? A może najpierw przygotuj sobie melissy?” Tylko jest BUM – i już widzimy pryszcza na nosie. ;)
Czy lustro nas rani? Czy chciało nas zranić? Nie. Ale jeśli poczuliśmy ból, to efekt tego, że sami siebie ranimy – np. formie osądzania, obwiniania.
Dlaczego religia mówi – “zostawić osądy Bogu”? Bo nie jesteśmy do tego zdolni. A gdy używamy tego narzędzia, to zazwyczaj w formie ranienia siebie. Potem oczywiście uważamy, że to inni nas ranią. Tak jak rodzic chroni małe dziecko przed zabawą np. nożem. Ale jeśli dziecko się uprze i będzie nierozważne, to się porani.
Ale nikt nie może nas zranić jeśli my się na to nie zgodzimy.
Co pokazuje, że te wszystkie lęki to tylko wygodne usprawiedliwieni i niechęć do rozwoju.
Musimy zrozumieć nareszcie jak wygląda natura tego, co nieuniknione – emocjonalności i mentalizacji.
Mentalizacja to nie jest myślenie!
Wszystko co widzimy w umyśle w stanie innym, niż spokój, to kłamstwa, to projekcje, to odwracanie kota ogonem, to racjonalizacje. To bełkot nie mający wartości. Ale oczywiście możemy tę wartość nadać, wierzyć, chronić jej. Niejeden się zabił, by tę wartość udowodnić…
Czy ktokolwiek mądry, rozwinięty, życzący innym dobrze powiedział kiedykolwiek – “niskie poczucie wartości chroni przed zranieniem”? Nie. Nikt mądry, rozwinięty nigdy tego nie powiedział. Skąd się więc to wzięło w umyśle? Wzięło się z prostego faktu natury mentalizacji – mentalizacja racjonalizuje to, co czujemy. Znajdzie do tego dowolną bzdurę, absurd, dowolny pretekst, w najbardziej zawistny, obłędny sposób zdeformuje kontekst, byle tylko podać racjonalizację dla tego co czujemy.
Weźmy ten lęk przed zmianą. Np. jako dzieci chcemy nauczyć się jeździć na rowerze. I co wtedy? Czego się boimy? Że spadniemy? Ok. To możliwe. Ale miliony dzieci spadło z roweru. Ja sam jak i moja siostra, gdy się nauczyliśmy jeździć już samemu, to upadaliśmy! Ja 2 razy złamałem lewą rękę spadając z roweru. Ale nawet to mnie nie powstrzymało, bo nie użyłem tego jako pretekstu i usprawiedliwienia, by odpuścić. Siostra raz zahamowała tak gwałtownie, że przeleciała przez kierownicę i solidnie obtarła sobie do krwi łokcie i kolana. Pobolało, popłakaliśmy. Ja ponosiłem gips kilka tygodni.
A potem co? Dalej jeździliśmy, tylko już mądrzej, bezpieczniej. Choć nie zawsze. ;)
Więc – czy lęk przed powrotem do tego co stare ma jakąkolwiek racjonalną podstawę? Oczywiście nie, bo to tylko nasza decyzja. Jeśli podejmiemy decyzję, by spróbować jeszcze raz, spróbujemy jeszcze raz. Gdy podejmiemy decyzję, by odpuścić, to odpuścimy. A jeśli pomimo odpuszczenia np. po miesiącu postanowimy jednak znowu spróbować, to znowu spróbujemy. Widzimy jak wygodnie zwala się odpowiedzialność na emocje? Człowiek w świadomości ofiary nie jest nawet świadomy, że tylko on wybiera.
Ok, oczywiście nie każdy scenariusz życiowy to obtarcie łokcia.
Jednak gdy poradzimy sobie z emocjonalnością, rekontekstualizujemy problem i naszą intencją będzie jego rozwiązanie czy przekroczenie, to to osiągniemy.
Pamiętajmy – buddyzm i religie nauczają od tysięcy lat, że każdy lęk to iluzja.
A my, jak niewinne, nieświadome i naiwne dzieci, nadajemy lękowi magiczne znamiona naszego opiekuna i ochroniarza. Kogoś, kto się o nas troszczy, wypatruje zagrożenia i nas przed nimi chroni… Na pewno? To dlaczego tak wiele ludzi mówi, że ich lęk paraliżuje? Wielu nie może spać “przez lęk”! To w końcu lęk pomaga czy szkodzi?
Lęk “przed zmianami” jest właśnie największym przeciwnikiem. Bo każda zmiana wymaga od nas ujawnienia tego co nieuświadomione – np. niechęci do zmian, nadawania sobie tak niskiej wartości, że każda zmiana też w naszych oczach wydaje się mieć niską lub zerową wartość. Ujawni się nasze przywiązanie, często cały szereg wymówek, racjonalizacji i usprawiedliwień.
Trzymanie się lęku jest tym, co gwarantuje, że pozostaniemy takim samym człowiekiem.
Każdy niezrealizowany cel, zamierzenie, niedotrzymanie słowa, każdy problem będą rosnąć, kumulować się. I choć nigdy nie będzie to definitywną blokadą nie do przejścia, rosnąć będzie dyskomfort oraz czas jaki będzie potrzebny, by się z tym zmierzyć, przejść to i odpuścić.
Przypominam – lęk to lęk i nic więcej. A to “przed zmianami” to tylko urojenie, projekcja, usprawiedliwienie – dorobiona historyjka do niekomfortowego uczucia.
Kiedy staniemy się silniejsi? Gdy będziemy fantazjować o podnoszeniu ciężarów? Gdy będziemy o nich dobrze myśleć? Gdy będziemy sobie afirmować jak to się super podnosi?
Czy gdy złapiemy ciężar, stękniemy, spocimy się ale go podniesiemy z trudzie i znoju wielokrotnie? A potem czekają zakwasy. I znowu należy to powtórzyć.
A gdy boimy się, że realnie możemy nie dać rady unieść tego ciężaru, to czy to koniec możliwości? Jeśli boimy się kontuzji, to czy ten lęk nas chroni?
A co ze zdrowym rozsądkiem? Czy nie możemy ćwiczyć z mniejszym ciężarem, aż się wzmocnimy na tyle, by ten większy ciężar bezpiecznie unieść?
Co więc oznacza ten “lęk przed zmianami” i “lęk przed tym, że wszystko wróci do tego jak było”? To podchodzimy do tego nierozsądnie. Patrzymy na to przez pryzmat emocji, którym nadajemy znamiona magicznych, wspierających życie i przychylnych nam duszków. Tak samo ta myśl “boję się zmian” uważamy, że nas chroni. Ale przed czym realnie nas chroni? Przed niczym.
Tylko my przedstawiliśmy sobie sprawę tak, że najlepszym wyborem pozostaje nam emocjonowanie się – banie i to wszystko. Tego, czego się boimy – nie ma i nigdy nie będzie O ILE sami tego nie wybierzemy.
Czy lęk chroni nas przed porażeniem prądem? A może jednak nie? Czy potrzebujemy lęku, by nie wsadzić ręki do kontaktu? Czy musimy się bać dużych napięć, by nie dać się śmiertelnie porazić prądem?
Zauważmy też to – boimy się wrócić do tego, co było. Ale już to jest! Więc co za problem nawet jeśli do tego wrócimy? A bo już mamy dla siebie przygotowany cały arsenał osądzania się, odzierania z godności, szacunku, ranienia się, obwiniania, wstydu. Zamiast docenić próbę, wyciągnąć wnioski, cieszyć się z doświadczenia, my tylko boimy się tego, co sami sobie chcemy uczynić… A nie lepiej sobie tego nie uczynić i przestać się tego bać?
Oczywiście jeśli zmiany lub powrót do tego co stare uznamy za symbol naszej porażki, nieudacznictwa, źródło wstydu i winy, które jak smród skunksa przykleją się do nas na resztę życia, to oczywiście, że będziemy woleli się bać i tego unikać za wszelką cenę. Ale znowu – nie lepiej tego sobie nie robić?
Gdy pracuję z ludźmi, to zawsze proszę, by przedstawili najczarniejszy scenariusz. Ten najgorszy. To, czego najbardziej nie chcą. I zawsze to tylko lęk przed emocjami. Tylko że te emocje już noszą w sobie. I jedyne co osiągają tym lękaniem się jest to, że zawsze się będą lękać. I tylko kwestią czasu jest, aż przydarzy się coś, co nas przyciśnie i z nas to wyciśnie. Jeśli cały czas się opieraliśmy, będziemy cierpieć. A pokusa uznania, że bolesne było to wydarzenie, które nas ścisnęło, że było złe, niesprawiedliwe, etc. będzie bardzo duża. I tym bardziej usprawiedliwione w naszych oczach stanie się unikanie tego już przez resztę życia.
Błędów szczególnie unikają ludzie mający masę stłumionej winy i wstydu oraz ludzie, którzy uwielbiają się osądzać, obwiniać, potępiać. Bardzo komfortowe jest unikanie błędów i wymyślanie sobie różnych usprawiedliwień. Odczuwanie wstydu i winy nie jest komfortowe. A gdy wielokrotnie ulegaliśmy pokusie osądzania się i potępiania, no to nie dziwne, że chcemy tego uniknąć. Bo osądzanie się wiąże się z nieuniknionymi, nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Także unikanie błędów uniemożliwi nam dokonanie zmian. Trwałych – bo to zmiany siebie.
Korekta musi zawierać te 4 aspekty, które wymieniłem. Emocjonalny – bo w życiu głównie boimy się czuć. Gdy więc zaakceptujemy uczucia, uwolnimy te stłumione, przestaniemy je demonizować i projektować na świat, ludzi, wydarzenia, to przestaniemy ich unikać. To otworzy nam drzwi do rozwoju.
Rekontekstualizacja to usunięcie z naszej świadomości błędnej percepcji np. danego wydarzenia. Przestajemy projektować na nie stłumioną emocjonalność, przestajemy widzieć je takim, jakim nie jest – np. usuwamy z niego świadomość, że sukces przywróci nam naszą wartość. Sami już na starcie rezygnujemy z osądzania siebie i ograbiania z wartości, więc i korygujemy intencję – aspekt nr 3 – daną czynność zamierzamy już wykonać z pobudek pozytywnych, np. dodać wartość światu/rynkowi/związkowi.
Masy ludzi tylko chcą się poczuć dobrze/lepiej oraz uniknąć gorszego samopoczucia. Co samo w sobie uniemożliwia rozwój, zmiany, dokonywanie korekt. No bo jak możemy skorygować coś negatywnego w życiu (przecież nie korygujemy tego, co już jest pozytywne), jeśli nawet nie chcemy się z tym zmierzyć, wypieramy to, bo czujemy się z tym źle? Niekomfortowe (co nie oznacza “złe”) doświadczenie jest nieuniknione.
Jeśli będziemy unikać przyznania, że to my osądzamy siebie i jeszcze innych ludzi – jak ten drugi mężczyzna – wszystkie kobiety uważa za swoich oprawców, nie widząc totalnie swojej odpowiedzialności – no to nasze życie oczywiście, że stanie się udręką. No bo na każdym kroku będziemy spodziewać się ataku, odwetu, nieszczerości, prób wykorzystania nas, wyciśnięcia z nas pieniędzy, czasu, zabawy naszym kosztem, itd. I żyjemy tak, że te obawy staną się naszym doświadczeniem. Zawsze tak jest.
Banie się prowadzi do tego, czego się boimy.
A potem, gdy do tego dojdzie, szybciutko wyszukujemy sobie naszego oprawcę, kata i zrzucimy na niego całą odpowiedzialność.
Czy chętnie się do tego przyznamy i weźmiemy odpowiedzialność? Pewnie, że nie! Wielu nie zrobi tego nigdy, nawet po przeczytaniu tego artykułu i upadku na dno cierpienia. Będzie cały czas wybierać swoją rację. Ma do tego pełne prawo. Każdy jest wolny i może cierpieć.
Tylko naprawdę przynajmniej nie nadawajmy cierpieniu żadnego sensu. Czy jakiekolwiek cierpienie ma sens? Oczywiście nie. Czy jest potrzebne? Nie. Ale już tak to jest – jesteśmy tak uparci, tak się opieramy spokojowi, sukcesowi, radości, że dopiero, gdy się wycierpimy, powiemy sobie – “Dobra, wystarczy”.
Staram się dotrzeć do ludzi, wyjaśnić, że to, czego się boimy nie istnieje. Czy boimy się zmian? Czy boimy się powrotu do tego, co stare? Nie. Boimy się własnego osądzania za popełnione błędy, za to, że być może znowu wybierzemy lęk i pozorny komfort, niż zmierzenie się z nieznanym. Boimy się własnej egoistycznej, narcystycznej – zwierzęcej – natury. Bo ją wypieramy, demonizujemy, bo jej nie rozumiemy i nie chcemy. Stopień tej niechęci pokazuje nam religia – wymyślono sobie Szatana, który jest jakby koronnym uduchowieniem tego, co po prostu zwierzęce i co świat zwierząt pokazuje nam cały czas, cierpliwie i kochająco. Od 2000 lat zwykłe, zwierzęce zachowania ukazywane są jako demoniczne, za które jeszcze czeka wieczne potępienie! Wow!
Czy np. pomogło gniew nazwać grzechem i bać się kary? Rozejrzyjmy się. Gniewu nie ubyło na tej planecie. A pewnie jest kolosalnie więcej, chociażby dlatego, bo i ludzie jest coraz więcej. Oczywiście wielu stara się nie gniewać z obawy przed karą boską ale zazwyczaj jest to bezowocne zmaganie. I tylko kwestią czasu jest ponowne zdenerwowanie.
A każdy, kto poradził sobie z gniewem powie to samo – pomogła akceptacja gniewu, wzięcie pełnej odpowiedzialności, rozprawienie się z każdą pozycjonalnością utrzymującą nas na poziomie gniewu. Pomogło także cierpliwie uwalnianie stłumionej, zmagazynowanej energii gniewu. Pomogła rekontekstualizacja uraz, przeszłości, błędów. Pomogło wybranie odwagi, by zmierzyć się z dyskomfortem, by rozwiązać swoje problemy, by zrealizować swoje marzenia. Bo to wszystko zmienia się w rosnącą frustrację. Nagle okazuje się, że problemu w ogóle nie było poza nami! Nagle dostrzeżemy, że nikt nas nigdy nie zdenerwował, a denerwowanie się na innych było tylko efektem naszej niedojrzałości i grania ofiary.
Robiliśmy to, bo bardzo chętnie jeszcze trzymaliśmy się naszej zwierzęcej natury, która nie ma problemu, by zrzucić nas ze skały za kapkę dumy z własnej racji. Pewnie, że lepiej wymyślić sobie Szatana i modlić się w kółko o ochronę przed tym zewnętrznym przeciwnikiem. Albo uznać, że nas emocje chronią. Choć jednocześnie boimy się ich czuć (lęk to też emocja), osądzamy się o nie, używamy ich do ranienia siebie, próbujemy manipulować innymi (zazwyczaj poczuciem winy, którego się chętnie trzymamy, a potem mówimy, że się boimy, że inni nas osądzą).
Gdy uświadomimy sobie ten cały i WEWNĘTRZNY cyrk, trudno jest nam potem się nie śmiać z tego. Bo to dziecinada.
A potem jeszcze zaczynamy dostrzegać, że być może 99% tego, co robiliśmy było uciekaniem od emocji i próbami zmiany tego co czujemy i niczym więcej… czyli próbowaliśmy wziąć ze świata lepsze samo+poczucie. Co oczywiście nie oznacza, że to co czujemy ma cokolwiek wspólnego z nami. Ale chodzi o to, że to co czujemy ma źródło w nas.
Kluczem, jak zwykle, jest radykalna uczciwość.
Dobrze, boimy się. Ale czy mimo to jesteśmy gotowi zmierzyć się z lękiem i spróbować? Lęk już czujesz. Już jest. I każda myśl jaką wtedy widzisz w umyśle – kłamie. Nie jest prawdziwa. Bo tylko racjonalizuje lęk. A gdy energię lęku uwolnisz, te myśli zmienią się automatycznie. Więc nie ma sensu się w nie wpatrywać. Ale oczywiście ten sens możesz nadać, jeśli priorytetem jest ucieczka od lęku.
Na koniec jeszcze odpowiem – czy nie poradzimy sobie ze zmianami? Oczywiście nie. Jeśli pozostaniemy takim człowiekiem jak sprzed zmiany, to po zmianie ją sabotujemy. Czasem zajmie to rok, czasem 5 lat, czasem 5 minut. A jeśli się rozwiniemy, to nawet gdy coś schrzanimy, bo przecież nowe jest nowe, odbudujemy to, naprawimy lub powtórzymy sukces.
Zauważmy, że zdanie na prawo jazdy nie czyni z nas super kierowcy. To dopiero początek realnego doświadczenia, nauki przez doświadczenie. Zawarcie małżeństwa to może już zaawansowana relacja ale to nadal początek małżeństwa – początek czegoś nowego.
Może przed małżeństwem pewne rzeczy, które nas frustrowały u drugiej strony były przez nas wypierane czy ignorowane. Ale teraz jest moment, by się z nimi rozprawić. Wielu robi to tak, że zmienia partnerkę/partnera. ;)
Rozwój świadomości to fundament.
Bowiem to nie tylko usunięcie tego, czym blokujemy energię, chęć, radość, spokój, odwagę ale też to wybór odpowiedzialności za swoje życie. Jeśli będziemy żyć na poziomie np. lęku, to oczywiście pragnienie zmiany wydaje się ok. Ale pragnienie to tylko pragnienie, nic więcej. Masy ludzi utknęły w fantazjowaniu. Można się wkurzyć na siebie, co jeszcze podniesie nasz poziom. Wielu wtedy wykonuje pewne kroki. Ale gniew się wyczerpuje. I co wtedy? Znowu spadamy na lęk. Zaczynamy pragnąć zmiany, a gdy widzimy, że nasz zryw się nie powiódł, może nawet jeszcze bardziej spadniemy, bo zaczniemy się użalać i obwiniać.
Ale jeśli rozprawimy się z tym wszystkim czym ograniczamy odwagę, to staniemy się odważni. Nie będą już potrzebne zrywy, fantazjowanie, zmuszanie, pragnienie, gniewanie na siebie za brak działań i apatię. Będziemy spokojnie żyć na wyższym poziomie.
Wbrew pozorom osoba, która mówi, że się boi zmian, nie uznaje lęku. Trzyma się go. Więc wcale się nie boi, tylko emocjonuje strachem. No niech mi ktoś wytłumaczy – jak można się bać czegoś, czego nie ma? Rozumiem jakby zmiana już była – np. budzimy się, a obok 2 piękne, nagie kobiety. Co z tym fantem dalej począć!? >:)
Mężczyzna, z którym rozmawiałem na temat jego obaw pozwolił udostępnić naszą rozmowę. Oto ona, rozbita na kilka wątków. Zwróć uwagę ile jest wątpliwości, pytań, by w ogóle zacząć. Czy człowiek, który do zdrowia podchodzi z taką rezerwą może prowadzić zdrowe, normalne, radosne, satysfakcjonujące życie?
1.
Dziękuję za ciekawe artykuły. To, co piszesz rzeczywiście ma “ręce i nogi”.
Dziękuję za miłe słowa! Nie dlatego dziękuję, że potwierdzasz mi to, tylko za to, że to w jaki sposób o tym piszę, dociera do innych.
To dla mnie bardzo ważne, że wiem, że piszę w sposób zrozumiały.
Tych elementów, które powodują wpadanie w pętlę nawyku jest naprawdę dużo.
Nic nie powoduje pętli nawyku.
To nie jest coś, co się dzieje samo.
Właśnie kluczem zrozumienia jest ŚWIADOMOŚĆ, że Ty to wybierasz. A wybierasz to, bo masz z tego korzyści.
To się tylko wydaje pętlami, mechanizmami, itd., bo tak jesteśmy nieświadomi własnych decyzji. Często nieświadomość jest strategią tego, by ukrywać te korzyści i grać ofiarę. Bo z grania ofiary też mamy korzyści.
A świadomość korzyści – rzucenie na nich światła – to jak z cieniem – cień znika. Już nie możemy np. denerwować się na kogoś, bo wiemy, że problem leży tylko w nas.
Niewyspanie,
Tutaj od razu zaznaczę – niewyspanie o ile samo z siebie stanowi problem, to ważne, by zająć się PRZYCZYNAMI.
A mogą być różne.
kac,
Tutaj też – ważne są przyczyny kaca.
Alkohol to jedna z tych rzeczy, z której trzeba koniecznie zrezygnować przynajmniej na jakiś czas.
Jeśli chcesz już nie mieć z alkoholem problemów – pijesz, gdy tego nie potrzebujesz. Gdy potrzebujesz, to nie pijesz. ;)
nerwy,
Nie ma czegoś takiego.
Nerwowość, to częsty wybór gniewania się lub ciągłe zmaganie się, by nie czuć gniewu. Co oczywiście niewiele daje.
osamotnienie,
To tylko osąd. W rzeczywistości mógłbyś być w domu z żoną i dziećmi i też sobie przedstawić swoją sytuację tak, że “czułbyś się samotny”.
Bo nie ma takiego uczucia.
Osądzasz swoją sytuację i widzisz siebie jako niewystarczającego, niekompletnego. A to co czujesz można przeanalizować i nazwać konkretnie. Wtedy można się tym zająć.
wspomnienia,
Ciągły proces myślowy. Aby żyć w spokoju, trzeba się od tego odkleić. Bo to się nigdy nie skończy.
I to nie wspomnienia, tylko “mielenie” w kółko tego samego przez mentalizację.
tęsknota i inne. Dostrzegam je u siebie, choć wyłapać je wszystkie jest niezwykle trudno.
Dlaczego trudno?
Czasem jest wręcz tak, że mam bardzo silne pragnienie sięgnięcia po filmy, a nawet nie wiem dlaczego.
Bo nie jesteś tego świadomy. :) I już od Modułu 2 właśnie tym się zajmujemy – poprzez notatki zaczynamy analizować sytuację.
I pamiętaj – nie ma “silnego pragnienia” obejrzenia porno.
TY TEGO W PEWNYCH OKOLICZNOŚCIACH BARDZO CHCESZ, BO…
Zarówno trzeba przyjrzeć się okolicznościom jak i tego, co chcesz osiągnąć przez porno.
Jak tak spoglądam na to moje uzależnienie to jestem przekonany, że już nigdy z niego nie wyjdę.
I masz rację. :)
Bo z uzależnienia się nie wychodzi.
Uzależnienie to niska jakość życia i próby nieefektywnych, szkodliwych prób radzenia sobie z konsekwencjami takiego życia – zarówno tych skumulowanych jak i biężących.
Może po prostu nie chcę?
Na pewno są aspekty, z którymi na razie nie chcesz się zmierzyć.
Nie szkodzi.
Można porównać to do tego, że zabarykadowałeś swoje drzwi radości, spokoju, zdrowia różnymi rzeczami. Pewne jesteś w stanie unieść czy przesunąć. Ale niektórych nie, bo np. za dużo ważą lub Ty osłabłeś przez lata. A niektórych nie chcesz.
I tylko próbujesz przez te drzwi przejść siłą, napierasz na nie. A one ani drgną. Dlaczego?
Bo nie otwierają się do przodu, tylko je trzeba przyciągnąć. Więc żadna siła nic tu nie wskóra, a żeby je spokojnie otworzyć do siebie, trzeba usunąć to wszytko, co przed nimi leży.
No i nie można dorzucać nowych.
Jest taka “cząstka we mnie”, która chce rozwiązać ten problem,
Nie.
Cząstka nie chce. Cały TY – chcesz.
Tylko właśnie całe życie utożsamiałeś się z tą małą cząstką, że nieograniczonego Siebie postrzegałeś jako to małe coś, słabe, bezwartościowe, etc.
a z drugiej strony przy najbliższej okazji wpadam ponownie w to samo.
Bo nieograniczony Ty jesteś na takim poziomie rozwoju, że w pełni utożsmiasz się ze swoją zwierzęcością – wliczając emocjonalność, którą zapewne zdemonizowałeś i robisz wszystko, by jej unikać i od niej uciekać.
Być może dlatego, że w głębi serca chcę to zrobić?
Nie w głębi serca. Nie ma czegoś takiego.
Serce nie ma żadnej głębi.
Problem można bardzo precyzyjnie porównać do nieba. Słońce – potężne, nieskończone – świeci cały czas. Problem stanowi to, że przesłaniają je chmury.
Nie ma tu żadnej głębi, cudów, cuda-wianków.
Nie chcesz tego robić w żadnej głębi serca, tylko na razie nie jesteś świadom w jakich okolicznościach uznajesz obejrzenie porno za najlepszy wybór, ani nie jesteś świadom korzyści jakie z tego masz.
Dopiero zacząłeś to obserwować – np. tęsknota.
Oczywiście, że nie zrezygnujesz z oglądania porno, dopóki nie rozwikłasz tematu tęsknoty.
Przede wszystkim – czy jest ona do czegokolwiek potrzebna? Nie. Ale możesz z niej coś doić. To jest tzw. pozycjonalność, którymi zajmujemy się w Module 5.
A nawet nie to jest pozycjonalność, tylko to zbiorcza nazwa dla pewnych postaw (tak jak “stres” to tylko zbiorcza nazwa dla pewnych elementów).
Zobacz tabelkę dla świadomości utrzymującej nas w żalu.
Problem stanowi to, że do elementów po lewej się przywiązaliśmy, elementom po prawej się opieramy.
Co być z tego wybrał jako tę “tęsknotę”?
Oczywiście elementy mogą być z też z innych tabelek – jest ich 8.
Ja bym wybrał tu przylgnięcie, życie przeszłością, nadzieja na zmianę, błaganie, postrzeganie straty, odmowa, zaprzeczanie, poczucie pustki. Hmm, tak na oko z 80%. ;)
Nie dziwne, że wydaje się niemożliwe wyjście z uzależnienia jeśli tak błędnie, w bardzo ograniczony i często niepoprawny sposób widzimy swoje problemy.
Szczególnie, gdy uważamy tylko, że mamy jakąś chorobę uzależnienia, którą musimy wyleczyć. Tak nie jest.
Ta tabelka pokazuje jak żyjemy, że nawet cały czas odczuwamy żal. I to JAK ŻYJEMY, należy skorygować.
Czyli np. odpuścić przywiązanie do postrzegania swojego życia czy nawet życia w ogóle jako pełnego problemów, zaprzestanie dojenia z tego skrywanej przyjemności i odpuszczenie oporu do rozwiązań. Wybór, by je widzieć. Bo życie jest pełne rozwiązań.
12 kroków uczą w modlitwie, by modlić się o to, by mieć odwagę do zmiany tego, co możemy zmienić, cierpliwość, by zaakceptować to, czego zmienić nie możemy i mądrość, by odróżnić jedno od drugiego.
Nawet to, czego zmienić nie możemy ma rozwiązanie – zaakceptować to, pogodzić się. Czego nie możemy zmienić? A tego, że pewnego dnia umrzemy. Możemy się tego bać, być przerażonym, rozpaczać, że życie jest niesprawiedliwe. A możemy to w pełni zaakceptować, zrozumieć, że to naturalny element doświadczenia w ciele i śmierć wcale nie jest związana z cierpieniem. Na co dowodem jest to, że pęknięte ulubione spodnie czasem mogą stać się źródłem cierpienia i frustracji. Jak to rozwiązujemy? Odpuszczając opór i dojenie skrywanej gorzkiej przyjemności z emocjonowania się dziurą w spodniach. Odpuszczamy nadawanie tym spodniom ogromnej wartości, odpuszczamy przywiązanie – przestajemy widzieć spodnie jako “MOJE spodnie”, tylko “TE spodnie”.
A dziura w jakichś tam spodniach nie gra żadnej roli, nie ma żadnego znaczenia.
Ale jeśli będziesz wypierał, że np. uwielbiasz odmawiać rozwiązywania jakichś problemów czy zaprzeczasz, że je masz – no to nie ma magicznej sztuczki, która tu pomoże. Jednak może pewnego dnia spojrzysz na taką tabelkę, głęboko westchniesz i powiesz – “no dobra, przyznaję to”. I bum! Znowu ruszysz dalej.
Jak bazować na woli, skoro wola nie chce współpracować?
Wola nie ma woli. ;)
Wola nie jest jakimś osobnym czynnikiem. Jesteś Ty. TY nie chcesz czegoś rozwiązać, zmierzyć się, etc.
Być może wolą nazywasz myśli. W WoP dowiesz się w pełni co to są myśli, proces myślenia i mentalizacji.
Skąd pomysł, że należy bazować na woli?
Tzw. siła woli ma taki potencjał jak poziom świadomości. Więc człowiek żyjący odważnie ma kolosalnie większy potencjał do nie ulegania pokusom, dotrzymywania słowa, etc., co można dość nieprecyzyjnie nazywać “wolą”, niż człowiek żyjący np. wiecznym pragnieniu, pożądliwości, chceniu. Wbrew pozorom pożądliwość wcale nie jest taka dobra. Zresztą sam problem uzależnienia właśnie zawiera się w pożądliwości. I jakie ma to przełożenie na poprawę? Marną. Zgadza się?
Bo jak np. żyjesz w tej tęsknocie to czy pożądliwość pomaga, czy raczej szkodzi? Oczywiście szkodzi.
Co pomoże? Odwaga, powiedzenie prawdy, gotowość, by w ogóle spojrzeć na fakty. A to na razie nie wymaga żadnej siły. Tylko decyzji.
Mam już tego serdecznie dosyć. Strasznie mnie to męczy i często wszystkiego się odechciewa.
Bo to jest też jeden z głównych aspektów utrzymujących Cię tam, gdzie jesteś.
Tym bardziej dziękuję za artykuły. Jestem zainteresowany udziałem w kursie WOP, bo wiem, że sam z tego bagna nie wyjdę.
To nie jest bagno.
To elementy zwierzęcej natury jak i konsekwencje decyzji podejmowanych o te elementy. ;)
“Bagno” może się zrobić, gdy spróbujemy wytrzeć plamę na podłodze ścierką, na której jest ta sama plama. ;) Pomoże? Niby ruchy, które powinny wyczyścić plamę, a tu się okazuje, że jest teraz dużo większa.
Czy naprawdę tak wiele osób wyszło z uzależnienia pod Twoją opieką?
Większość jest na tej drodze.
Mało osób zdaje sobie sprawę, że najtrudniejsze jest podjęcie decyzji, by zrobić wszystko, aby wyzdrowieć – aby wejść na tę drogę.
Zdrowie to nie jest “nie oglądanie porno”, tylko rozprawienie się z tym wszystkim, przez co je oglądaliśmy.
A czasem nawet po roku, jak w moim przypadku, czy więcej, mogą pojawić się elementy wyparte, zapomniane czy takie, których unikaliśmy nawet nie będąc tego świadomym, a z którymi zmierzyła nas np. jakaś trudna sytuacja jak kryzys.
WoP jest jak nauka prawa jazdy. To nie jest tak, że zdajesz egzamin i po temacie.
Zdrowie to to jak żyjesz.
WoP to nie jest jakiś kult czy organizacja, w której musisz być przez resztę życia. To masa informacji o naturze życia jako istota ludzka, rzeczywistości, każdym aspekcie jak emocje, myśli, podświadomość i wiele, wiele więcej.
Na początku poznajesz to w formie ćwiczeń i narzędzi ale z czasem zaczynasz wdrażać to jako normę w swoim życiu.
Więc np. – częsty temat – stres. Najpierw korzystasz z elementarnych narzędzi. Następnie w ogóle dowiadujesz się czym jest stres. Mając wiedzę i narzędzia, potrzebna jest jeszcze szczerość, uczciwość i decyzja, by ten temat rozwiązać.
I jeśli go rozwiążesz, to jeśli znowu wybierzesz, aby się stresować lub grać ofiarę powiedzmy – pracy, którą nadal zamierzasz uważać za stresującą – pozostaniesz uzależniony.
Powiem tak – wydaje mi się, że około połowa klientów radzi sobie bardzo, bardzo dobrze. Biorąc pod uwagę, że uzależnienie to jeden z najbardziej zdradliwych, trudnych i nierozumianych problemów na tej planecie, to bardzo dobry wynik.
A reszta?
Ważne, by zrozumieć, że każdy człowiek jest przede wszystkim na innym poziomie świadomości. Ba, wobec różnych tematów, obszarów i problemów w życiu możemy być nawet na diametralnie innych poziomach – np. wobec pracy możemy być na poziomie gniewu czy dumy, wobec seksualności na poziomie wstydu, a może raz wstydu, a raz lęku, a wobec hobby na poziomie ochoty.
Jak zmieniło się ich życie?
Zmienili tyle, ile wybrali zmienić.
Życie się samo nie zmienia. Życie to konsekwencja naszych decyzji, intencji, zaangażowania, pielęgnacji, zaniedbań, etc.
Nie ma oddzielonego od Ciebie jakiegoś zewnętrznego życia, ani tym bardziej losu, na które nie masz wpływu.
Jesteś kowalem swojego losu. Jesteś jedynym, który go kuje.
Weź pod uwagę, że to Program internetowy, wliczając współpracę jeśli ją wybierzesz. Ma to ogromne zalety, szczególnie bardzo pomaga wielu klientom otworzyć się, powiedzieć prawdę. Niejeden powiedział mi, że wyznał mi sprawy, którymi nie podzielił się nawet z terapeutą. Ale ma też duże wady, które jednak są wspólne nawet dla terapii na żywo – ani ja, ani terapeuta z nikim nie są 24/7.
Nawet gdy rozmawiamy ja nigdy nie mogę mieć pewności, że np. mówisz prawdę lub to, co robisz, robisz z dobrą intencją. Bo nawet jak kupisz dziewczynie czy żonie kwiaty na dzień kobiet ale z intencją, by nie truła dupy ;) , a nie z miłości, to prędzej czy później ta relacja, w której pozornie ROBISZ wszystko ok, może zacząć mieć kłopoty, a kobieta nie będzie zadowolona. Wielu facetów mówi, że nie rozumieją kobiet, bo robią wszystko ok, a one dalej niezadowolone. Bo problem nie leży w tym co ROBIMY ale z jakich powodów, intencji, do czego dążymy.
To oczywiście duże uproszczenie i nie jest to jakieś magiczne wytłumaczenie każdej takiej sytuacji ale generalnie od tego zawsze zaczynam analizę.
Dlatego od samego początku podkreślam i mówię wszystkim – zdrowie to nie “przerobienie WoP”. Zdrowie to to jak żyjemy.
W grupach AA mówi się – “ty mi nie mów jakimi sposobami zdrowiejesz, ty mi powiedz jak żyjesz”.
Bardzo wielu podchodzi do WoP, że porobią sobie WoP i oczekują, że się samo coś zmieni. Niektórzy mówili mi, że oczekiwali, że ja za nich wyzdrowieję. ;)
Rekord to chyba po 2.5 roku jeden mężczyzna powiedział mi, że 3 razy robił WoP i dopiero za czwartym postanowił naprawdę zacząć korygować to jak żyje, a nie “przerabiać WoP”.
Tak jak z nauką jazdy – uczysz się jeździć, a potem jeździsz. Jednak nikt przecież nie jest mistrzem kierownicy po zdaniu na prawo jazdy. Po zdaniu jesteśmy mega zieloni, niedoświadczeni. I dopiero zaczyna się prawdziwa nauka – praktyka w swoim życiu.
Z WoP jest bardzo podobnie – przechodząc przez kolejne Moduły uczymy się, korzystamy z narzędzi, obserwujemy ich wpływ, etc.
Ale najważniejsze to – obserwujemy przede wszystkim jak żyjemy. Bo tu potrzebne są korekty – w tym jak już żyjemy, jakie decyzje podejmujemy, dlaczego, w jakich okolicznościach, z jakimi intencjami, a niektórzy w ogóle dopiero zaczynają widzieć, że pewne sprawy to faktycznie ich decyzje. Masa ludzi gra ofiarę np. myśli – mówią, że myśli ciągną ich do porno. A to nie jest prawda.
Życie wcale nie musi się zmienić dużo. To, co należy zmienić to swoją percepcję swojego życia – przede wszystkim przestać je osądzać, jak i siebie, skorygować intencje, zacząć mierzyć się z emocjonalnością, której trzymaniem się lub opieraniem zaniedbujemy jakieś obszary swojego życia.
Ostatecznie celem jest spokój i zadowolenie. A wszystko co zmienimy, to kwestia spokojnej decyzji.
Nie musisz zmienić swojego życia, by żyć zdrowo – z wyłączeniem tego wszystkiego, co robisz ze szkodą dla siebie.
Więc jeśli masz pracę, w której się stresujesz, to niekoniecznie trzeba zmienić pracę. Trzeba zmienić swoje podejście do pracy, to jak pracujesz, etc.
Ale jeśli w pracy masz negatywne towarzystwo, to wtedy zalecam, by pracę zmienić. Bo bardzo trudno nie tylko szczególnie wyzdrowieć, ale żyć pozytywnie, gdy naokoło są ludzie negatywni.
Albo – granie na komputerze. Nikomu tego nie zabraniam, nie mówię, że trzeba przestać. CHYBA ŻE gramy, by unikać dyskomfortu, opieramy się, boimy czegoś i wolimy to odsuwać od siebie i aby się nie winić, zaczynamy grać, etc.
Więc wtedy warto na pewien czas odpuścić granie, by rozwiązać te problemy.
Zobacz różnicę – obwiniasz się, boisz, opierasz, stresujesz jakimś tematem i żeby od tego “uciec” grasz godzinami dziennie lub oglądasz porno.
A dlaczego by nie przyznać spokojnie, że tego tematu nie chcesz rozwiązać i zajmiesz się nim np. za miesiąc? I tyle! A przez ten czas warstwa po warstwie mierzysz się z emocjami, korygujesz swoje nastawienie, obserwujesz czego tak naprawdę się boisz, etc.
I po tym miesiącu będziesz po prostu podekscytowany, że to nareszcie rozwiążesz czy zmienisz! Ba! Zapewne i szybciej.
Ale są też tematy, że niektórzy i po roku nie chcą się ich nawet tknąć.
Efekty zależą w głównej mierze od uczciwości. Bo jest kolosalna różnica w powiedzeniu “nie mogę”, gdy prawda brzmi – “nie chcę, bo się boję”.
Jeśli uparcie będziemy twierdzić, że nie możemy, no to nie ma magika, ani sztuczki, która tu pomoże.
Co pokazuje, że “zmiana życia” i “wyzdrowienie z uzależnienia” to jedno i to samo. Tylko jak mówię – nie oznacza to, że masz wyjechać w Himalaje. ;) Zmieniasz to jak ŻYJESZ, czyli jaki JESTEŚ.
Ewentualne zmiany w tym co ROBISZ i MASZ mogą nastąpić. Ale będą naturalną konsekwencją zmiany SIEBIE.
Każde doświadczenie jest subiektywne – jeden napisał mi, że wyszedł z półmilionowego długu i nadal nie jest jeszcze zadowolony.
A drugi był w szoku i był niesłychanie podekscytowany, bo dostrzegł, że ludzie reagują na niego dużo lepiej, gdy jest uśmiechnięty i uprzejmy.
Więc przekrój doświadczeń jest kolosalny. Nie da się tu generalizować.
Gdybyśmy zaczęli współpracę, to powoli będziemy analizować właśnie to jak żyjesz, czego się boisz zmienić, czego jeszcze nie chcesz, czego się wstydzisz, za co obwiniasz, czego nie akceptujesz, co wypierasz, czego/kogo ofiarę grasz i to wszystko, czego konsekwencją są niskie emocje, negatywne myśli, ból, napięcie, nawet cierpienie. I krok za krokiem zaczniemy się z tym (Ty zaczniesz ;) ) zajmować, mierzyć.
Oczywiście to nie jest skok bez spadochronu na bańkę. ;)
2.
Boję się trochę, że kurs będzie kolidował z moimi obowiązkami (mam ich sporo). Jak zająć się wyjściem z p-grafii skoro tyle obowiązków?
Jakie są to obowiązki?
Ile z nich jest naprawdę ważnych?
Mówisz o jednej z najpoważniejszych dolegliwości. Musi stanowić główny priorytet w życiu, by wyzdrowieć.
Jednocześnie zdrowie to to jak żyjesz. Dostrzeżesz, że zdrowienie to jest to jak żyjesz. Więc “robisz to” w trakcie swoich codziennych spraw. Tylko np. zamiast “muszę iść do pracy i pracować dla tego gnojka” zaczynasz pracować z nastawieniem – “genialnie, że mam pracę, że mam pieniążki”.
W jaki sposób wg Ciebie kurs ma kolidować z obowiązkami?
W filmach wyjaśniałem, że na sam kurs, wyłączając czytanie potrzebować będziesz dziennie 15-30 minut.
A treść modułów rozbijasz sobie na to ile realnie możesz na to poświęcić. Ja zalecam np. na Moduł 4 dni lub 7. Mam jednego klienta, który uczciwie przerabia powoli i potrzebuje na każdy 3 tygodnie. I jest ok. Robi to, regularnie przysyła raporty.
Ile jesteś w stanie na spokojnie dziennie przeczytać stron worda? 5? Jeśli 5, to od razu wiesz ile Ci zejdzie z danym modułem. Piszesz mi o tym i problem rozwiązany.
A potem te 15-30 minut możesz oczywiście dalej kontynuować ale dobrze, byś wplatał to w te sytuacje, okoliczności, problemy i działania, w których pomogą.
Bo nie wyzdrowiejesz przerabianiem kursu, tylko wdrożeniem tej wiedzy i umiejętności w swoim życiu.
Dostrzeżesz też, że masę czasu marnujesz i poświęcasz na to, co jest przeciwieństwem zdrowia – np. zamartwianie się, fantazjowanie, stresowanie, męczenie, zmuszanie, odkładanie, przekładanie, męczenie się, denerwowanie, frustrowanie. rozpamiętywanie czy zwykłe uciekanie.
Więc stosując to, czego się dowiesz, być może zyskasz dużo czasu.
Skoro chodzi o zmianę życia, to faktycznie trzeba bardziej wprowadzać w nie zmiany, a nie tylko mechanicznie analizować treść programu. Najgorszą rzeczą która mnie ogranicza, by zacząć zmiany jest to, że cholernie się boję. Nie jestem zadowolony z życia, a z drugiej strony ciężko wprowadzać zmiany, bo nie wiem jak to wszystko może wyglądać w przyszłości. Boję się ryzyka. Boję się że się nie uda, że tylko stracę czas, że to po prostu kolejna obietnica lepszego życia bez pokrycia. Chcę zmian, bo ciężko mi jest żyć tak jak teraz, ale z drugiej strony tych zmian się boję. Paradoks, co nie?
Nie, to nie jest paradoks.
Tak wygląda mentalizacja – niekonstruktywny proces myślowy oparty o lęk.
Nie ma z tego wyjścia.
Dlatego trzeba uwolnić energię lęku, wejść w to, co sądzimy, że stanowi jego źródło i rozpoznać, że to była iluzja.
Gdy poradzisz sobie z samym lękiem, rozwiązanie, którego nie możesz teraz dostrzec, stanie się oczywiste.
Jak sam mówisz – boisz się. To cały problem. Nie ma tu żadnego paradoksu.
Paradoksalne wydają się myśli, bo to mentalny bełkot, który gubi się sam w sobie. Źle Ci się żyje ale boisz się zmian.
Więc przywiązałeś się do dyskomfortu, który znasz, bo opierasz się dyskomfortowi, którego nie znasz.
A obietnice? Ja Ci nie mogę obiecać decyzji jakie podejmiesz. Ty je podejmiesz. Jak ich nie podejmiesz, to ich nie podejmiesz.
Ja nie mogę Ci obiecać lepszego życia. Bo to tak jakbym ja predestynował co wybierzesz. Pojęcia nie mam jakim człowiekiem jesteś – czy np. uczciwie zaczniesz przyglądać się temu jak teraz żyjesz.
Nie mogę przewidzieć czy gdy już poznasz wiedzę i narzędzia do poradzenia sobie z lękiem, to przy następczym doświadczeniu lęku skorzystasz z nich lub nie.
W Programie poznasz całą wiedzę i narzędzia, którymi możesz przeanalizować i usunąć to, na bazie czego nie chcesz podjąć decyzji XYZ.
Ale nigdy nie będzie tak, że usuniesz wszystko. Często jeszcze się boisz ale już nie jest to tak wielki ładunek lęku, że się z nim zmagasz i poświęcasz na to całą energię.
Więc boisz się ale zaczynasz działać pomimo tego lęku. Cały czas w trakcie go odpuszczasz, odpuszczasz, a także odpuszczasz opór.
Boję się że się nie uda
To nie jest możliwe, że się nie uda.
Bo to nie jest granie w Totolotka.
Jak popełnisz błąd, to możesz wyciągnąć wnioski i dokonać zmian, spróbować jeszcze raz.
Jak czegoś nie wiesz, to możesz się dowiedzieć.
Jak czegoś nie umiesz, to możesz się nauczyć.
Co się ma nie udać? Tutaj nie ma na to miejsca, bo zdrowie to wynik rozwoju.
Wyjście z uzależnienia to nie jest jakieś jedno magiczne wydarzenie, do którego się przygotowujesz miesiącami, a potem jedna wielka próba – jak np. skok narciarski na mistrzostwach – kilka lat przygotowań i jedna próba. Jak się nie uda, to cały ten trening, czas, energia są zmarnowane.
Każdej sekundy możesz postawić linię. Zacząć coś od nowa, zmienić coś.
Jeśli uznasz, że się coś nie udało, to problem stanowi tylko, że sam podejmujesz decyzję, by przestać podejmować próby, uczyć się, wyciągać wnioski.
Zauważ – teraz się boisz i na bazie lęku nie podejmujesz decyzji.
Więc już jest to, czego się boisz.
Oznacza to, że nie w tym jest problem. Bo już jest tak, czego się rzekomo boisz.
Skoro tak, to byś zrobił wszystko, by to zmienić.
A jednak się wahasz. Co dowodzi, że problemu nie ma w tym, co mówisz.
Boisz się wstydu, winy, żalu, bólu porażki. Pewnie też straty czasu, pieniędzy, zawiedzionych nadziei. Zgadza się?
Więc boisz się czuć.
A jednocześnie banie się to odczuwanie emocji. Czyli problem jest zupełnie urojony.
Pamiętaj – każdy problem rozwiążesz, gdy wybierzesz, by go rozwiązać. Co oznacza uczciwie przyjrzenie się przyczynom, przez które go nie rozwiązujesz.
Przede wszystkim – dostrzeż, co mówisz o swoim problem – MOŻESZ wyjść z uzależnienia ale się boisz. Więc MOŻESZ ALE NIE CHCESZ.
Masa ludzi nie chce. Bo właśnie oglądanie porno czy picie wódki to wspaniały sposób odcinania na moment świadomości niekomfortowych uczuć.
Zaprzestanie oglądania porno oznacza, że pozostaniesz z tymi uczuciami. I jak uczciwie nie zaczniesz się z nimi mierzyć, akceptować, uwalniać, to z czym pozostaniesz? Z niemijającym dyskomfortem.
Jeśli się mu będziesz opierał, dyskomfort będzie rósł.
Więc będziesz się opierał coraz silniej. Wraz z tym będzie rosło napięcie, w końcu pojawi się ból.
Rozwiązanie? Poddanie się dyskomfortowi, pełna akceptacja oraz zaprzestanie zasilania go – zarówno emocjonowaniem się jak i opieraniem mu. Pozwalasz mu być, odklejasz się od niego i podejmujesz decyzję, by np. zająć się spokojnie danym problemem.
a z drugiej strony ciężko wprowadzać zmiany, bo nie wiem jak to wszystko może wyglądać w przyszłości.
Mówisz jakby przyszłość to było coś, co się pojawi samo – jakbyś rzucał nieznane zaklęcie i się bał co z tego wyniknie.
Zmiany, które wprowadzisz i “jak to będzie wyglądać w przyszłości” to jedno i to samo.
Jak sobie wniesiesz szafę do pokoju i Ci się nie spodoba, to możesz szafę przenieść, przesunąć lub wywalić/sprzedać i kupić nową. A nie męczyć się, bo postawiłeś szafę w złym miejscu i się źle żyje.
Albo bać się, że ją źle postawisz i nara.
Rozumiesz? Widzisz jak absurdalne są te myśli i dlaczego należy ten bełkot ignorować?
Rozwiązanie – napisanie w stanie spokoju planu. Zaplanowanie wszystkiego i realizacja tego planu.
Jednocześnie dzięki temu, że masz przed oczyma plan, rozpisany dokładnie i nawet nagle staniesz, od razu widzisz w jakim miejscu jest jakiś problem. Możesz się mu przyjrzeć i go rozwiązać.
A potem kontynuować działanie.
Więc oczywiście, że nie wiesz jak coś będzie wyglądać w przyszłości. Skąd masz to wiedzieć? Dowiesz się, gdy to zrobisz – wtedy zobaczysz co zrobiłeś i jak. I jak Ci się to nie spodoba, to masz pełną możliwość zmiany.
Na tym polega nauka na własnych błędach i jednocześnie pokazuje to, że błąd można widzieć w bardzo konstruktywny sposób.
Bo jak sam mówisz – nie wiesz jakie coś będzie w przyszłości.
Masz 2 opcje – zrobić to samemu i ew. skorygować, poprawić jak wyjdzie tak sobie.
Lub inspirować się tymi, którzy to zrobili już dobrze i podali konkretną drogę, napisali gdzie są błędy, jakie, jak ich uniknąć, jak je rozwiązać, bo nie wszystkich można uniknąć.
Banie się to najgorszy możliwy wybór.
Ponadto – jeśli boisz się, że z czymś sobie nie poradzisz, to przecież zrobienie tego raz oznacza, że sobie poradziłeś.
Trzy – dopiero, gdy coś zrobisz, możesz zacząć uczyć się być w tym coraz lepszy. Zgadza się?
Kiedy nauczysz się być dobrym rodzicem? Dopiero, gdy zaczniesz być rodzicem – po urodzeniu dziecka. Nie możesz być doskonałym tatą nie mając dziecka.
Kiedy możesz nauczyć się radzić sobie z emocjami – np. lękiem? Gdy zaczniesz sobie z nim radzić. I ćwiczysz, aż Ci zacznie wychodzić.
Co do WoP – podejmij decyzję. Do roboty. Bo na razie widzę tylko upartego faceta, który się złapał lęku jak tonący brzytwy i się nie chce puścić, bo uważa, że jak się puści, to się utopi.Tylko że jesteś w basenie i jak się puścisz, doświadczysz twardego dna.
Zapamiętaj też to – ani emocje, ani myśli nie gwarantują Ci przeżycia. Wręcz przeciwnie. Jeśli przeżywasz, to POMIMO tych wszystkich myśli i emocji. Co widać – boisz się zmian na lepsze. Absurd!Więc wybierasz to, przez co jest Ci źle i uważasz, że dzięki temu nie jest gorzej…
Z tego, co piszesz to pozytywne skutki przynosi to, że sami wprowadzamy zmiany.
A oczekiwałeś, że ktoś inny je wprowadzi? :)
To też nie mogą być zmiany na ślepo.
Trzeba rozpoznać w jakich okolicznościach oglądasz porno i jaką korzyść z tego masz.
A oglądanie porno to często tylko taka “wisienka na torcie” – zakończenie jakiegoś nawet rytuału, który może trwać cały dzień – np. wstajesz niechętnie, od razu narzekasz jaki to parszywy dzień przed Tobą. Idziesz do pracy jak na ścięcie.
Pracując w głowie nakręcasz się negatywnymi myślami o całym świecie. Stresujesz się, bo problem jeden i drugi. Wracając wjeżdżasz w korek, szlag Cię trafia. I porno dopiero po tym wszystkim na “ukojenie nerwów”.
To pokazuje, że praca nad sobą musi się zacząć dużo wcześniej, niż tylko na oglądaniu porno.
Te zmiany są głównie wewnętrzne czy chodzi o wprowadzanie zewnętrznych zmian? Których jest więcej?
To nie ma żadnego znaczenia, których jest więcej.
Teoretycznie wewnętrznych ale to nie jest coś, co można policzyć.
Bo czy można policzyć np. ilość i poziom współczucia dla siebie za popełnione w przeszłości błędy? Co z tego wyniknie – nie mam pojęcia. To co wybierzesz.
To też zależy czego nie robiłeś skupiając się np. wypominaniem sobie błędów.
Co przyniesie samo pozbycie się p-grafii?
Nie ma czegoś takiego jak “samo pozbycie się pornografii”. To niemożliwe, że się tylko pozbędziesz bez żadnej pracy nad sobą i swoim życiem.
Więc rozważania na ten temat nie mają sensu.
Moduł 1 opisuje dokładnie jakie zmiany zachodzą w mózgu, podświadomości podczas oglądania porno. Więc zaprzestaniesz sobie niszczyć mózg, staniesz się bardziej wrażliwy (co jest pozytywne).
Jeden przykład nawet jakbyśmy próbowali rozważać jakie zmiany przyniesie samo pozbycie się porno:
Załóżmy, że porno oglądasz, bo podczas oglądania porno przestajesz się skupiać na myślach, które można nazwać “Zamartwianiem się”. Co się stanie, gdy przestaniesz oglądać porno? Zostaniesz z myślami pełnymi zamartwiania się.
Inny przykład – porno oglądasz, gdy się nudzisz. A gdy przestaniesz, zostaniesz z nudą lub jeśli przestaniesz uciekać od nudy i próbować porno zająć czas, zostaniesz z tym wolnym czasem. Możesz z niego skorzystać mądrze lub mniej mądrze.
Powiem Ci, że cały czas chodzi mi po głowie udział w WOP.
I będzie “chodzić”.
Bo to tylko myślenie – proces, który odbywa się samoistnie. I sam z siebie nie ma żadnego celu poza tym, by trwać.
Tak jak ludzie mają nawet całe życie myśli negatywne.
Bo myślenie jest jak wianie wiatru. Myśli się i tyle. A wiatr wieje i tyle. Nic więcej.
I to człowiek nadaje myślom znaczenie, sens, wartość i dopóki nie podejmie decyzji, to myśli się same nie podejmą.
Nic się nie wydarzy.
Dlatego fantazjowanie i pragnienie to takie pułapki – bo można w tym utknąć nawet na wiele lat i nic nie zdziałać.
Za każdym razem, gdy mówimy lub słyszymy od kogoś “myślę o tym”, to nie jest myślenie, tylko hipnotyzowanie się mentalizacją, która nie jest procesem konstruktywnym, ani nie ma przełożenia na rzeczywistość.
A zazwyczaj to robimy, bo boimy się podjąć decyzję oraz działanie.
Widzę w programie wielką szansę na realną zmianę i zamknięcie w przeszłości smutnego, pełnego zgorzknienia “świata”, w którym teraz jestem.
Nie możesz niczego zamknąć w przeszłości. Bo przeszłość to teraz.
Wiele osób właśnie również utknęło w wypominaniu sobie przeszłości, wstydzeniu się jej, obwinianiu o nią.
Tego, co przeszłe oraz to co przyszłe należy zarówno zaakceptować jak i rekontekstualizować – czyli zacząć widzieć w nowy, zdrowy, dojrzały sposób.
Niczego nie trzeba próbować od siebie odsunąć, bo to tylko nieefektywne zmaganie, które przyniesie jedynie męczenie się i ból.
Czuję i w myślach mam to, że warto spróbować na miarę swoich możliwości.
I możesz to czuć i mieć takie myśli następne 39 lat.
Dużo jest we mnie wątpliwości.
Nie ma w Tobie ani jednej wątpliwości.
Masz stłumione dużo energii lęku, a te wszystkie myśli – te “wątpliwości” to tylko racjonalizacja tej energii.
I ta racjonalizacja więc nie dotyczy w ogóle chwili obecnej.
Bo to tylko podawanie wytłumaczenia przez proces myślowy dla energii, którą możesz nosić w sobie od 10 lat.
A co lęk, który czułeś 10 lat temu ma wspólnego z WoP – z chwilą obecną? Nic.
Boję się, czy dam radę wprowadzić zmiany,
To nie jest kwestia tego czy dasz radę, tylko czy odpuścisz przed tym opór jak i przywiązanie do tego, co stare.
To się nie może nie udać. To tylko kwestia decyzji.
czy moje możliwości są wystarczające.
Oczywiście, że są. Bo to nie ma nic wspólnego z możliwościami.
A WoP to przede wszystkim nauka. Możliwość nauki masz. Gdybyś nie miał, to byś nie przeżył, bo mama nadal musiałaby Cię karmić z cyca. ;)
Boję się że zabraknie wewnętrznej determinacji do wprowadzenia zmian.
Determinacja nie jest jakimś skończonym surowcem.
Na razie jak widzisz, starasz się wszystko przeanalizować z pułapu, na którym jesteś.
To tak jakby wspinający się na szczyt góry analizował jak to będzie wyżej. I totalnie pomijał całą drogę jaką przebył i całe związane z tym doświadczenie, by dotrzeć wyżej.
To nie ma sensu.
I jeśli wybierzesz wątpliwości, to oczywiście znajdziesz ku temu racjonalizacje.
Obawiam się, że będzie to na zasadzie, że dziś jestem mega zmotywowany i będę się starał, a jutro zapał się skończy i odechce się zmian.
Oczywiście, że zapał się skończy.
Masz to jak w banku.
Bo nie na zapale masz polegać, tylko decyzji niezależnej od stanu emocjonalnego, ekscytacji, etc.
Zdrowienie to m.in. mierzenie się z tym całym stłumionym lękiem, poczuciem winy, wstydem, żalem.
A myśli wtedy będą 100% negatywne.
Z drugiej strony, co mi szkodzi spróbować.
To, że jeśli Twoją intencją będzie “spróbować”, to tyle osiągniesz – spróbujesz.
A potem możesz wykorzystać to jako pokusę, by się obwiniać, wstydzić, zarzucać sobie, że zmarnowałeś taką szansę, że nie wykorzystałeś okazji, że jednak jesteś do dupy, etc.
Jeśli nie spróbuję to się nie przekonam, prawda?
To prawda.
Ale nawet w przypadku podrywu uczą, by nastawić się na 100, a nawet 200 podejść dziennie, z czego na początku może kilka będzie udanych.
I z każdym dniem, analizą, odpuszczaniem lęku, wstydu, winy, z każdą wewnętrzną zmianą, ten stosunek będzie coraz bardziej sprzyjający.
Ciągle gdzieś mam taką myśl, że w p-grafii siedzę już 15 lat (od dzieciaka przez większą część życia). Nie znam innego życia.
To tylko myśl. Nie ma żadnego znaczenia.
Czy rzeczywiście realną zmianę można wprowadzić już w 3-4 miesiące?
Realną zmianę możesz wprowadzić w 5 sekund – włóż rękę we wrzątek i będziesz miał pamiątkę na najbliższe miesiące lub do końca życia. ;)
15 lat uzależnienia, czyli w mózgu już są takie poważne zmiany.
I co z tego? Zmiany w mózgu nie grają żadnej roli.
Bo żadna zmian w mózgu nie odpowiada za to co teraz wybierzesz.
Nie znam innego sposobu funkcjonowania.
No i?
Nie znasz smaku szczypiorku, dopóki go nie zjesz. A jak go zjesz, to już poznałeś na resztę życia i tego doświadczenia nie można już usunąć.
Życie to kwestia wyboru.
A jeśli wyboru nie zmienimy, to albo dlatego, bo się opieramy tej nowej decyzji i/lub nie chcemy zrezygnować z przywiązania do tego, co stare/znane. Nawet jeśli jest szkodliwe.
Więc – to kwestia wyboru.
15 lat powtarzałem to samo (z coraz większą pikanterią).
Dowiesz się dlaczego.
To też mnie blokuje,
Nic Cię nie blokuje, tylko używasz tego jak usprawiedliwienia, by nie dokonać zmian, bo się tak przykleiłeś do lęku i sądzisz, że lęk to jakiś Twój wspaniały sprzymierzeniec, który Cię chroni.
bo przecież czy ja mogę funkcjonować inaczej niż tak, jak to wyglądało przez lata?
Nie jesteś odkurzaczem, który może funkcjonować tylko w jeden sposób.
Czy rzeczywiście da się z tego wyrwać już w 3-4 miesiące i zacząć stale żyć bez p-grafii.
Nie, z niczego nie da się wyrwać nawet w 30-40 lat.
Ty masz się uczyć, dojrzewać, rozwijać, wybierać coraz mądrzej, oczyszczać się z tego, co stłumione, zadbać o to, co zaniedbane, wybierać prawdę, uczciwość, odwagę, szczerość.
Wyrwać to sobie możesz włosa jak dostatecznie mocno pociągniesz. Tylko po co?
Ty masz się rozwinąć na tyle, by spokojnie, bez zmagania rezygnować z porno na rzecz np. zmierzenia się z jakimś problemem.
U mnie jest jeszcze problem troszkę inny – korzystanie z czatów erotycznych. Czy to też da się wyeliminować dzięki programowi WOP?
Nic nie można wyeliminować, tylko uświadomić sobie szczerze i uczciwie dlaczego to robisz, co z tego masz, w jakich okolicznościach uznajesz to za najlepszy wybór i znaleźć zdrową alternatywę jak i rozwiązać te problemy czy obszary, od których uciekasz i zaniedbujesz przesiadywaniem na czatach.
Pozdrawiam i bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi! Są bardzo obszerne i niezwykle wyczerpujące. DZIĘKUJĘ.
Proszę!
Pora na Twoją decyzję.
3.
Dziękuję za cenny tekst! Rzeczywiście człowiek szuka wielu usprawiedliwień dla p-grafii.
Tak, dlatego jest uzależniony – bo żyje w kłamstwie.
Jednak nie zawsze kłamstwo jest świadome. Przyjrzyjmy się temu, co piszesz.
Najczęściej zwycięża ciekawość
Nie. Przede wszystkim wcale nie oglądasz przez ciekawość.
I ciekawość nie zwycięża, bo ona nie jest jakąś osobną jednostką, która z Tobą walczy.
“Ciekawość” jest tym, jak sobie tłumaczysz i usprawiedliwiasz swój wybór pornografii. I jest to strategia ukrywania prawdziwych powodów.
Bo gdy je byś ujawnił sobie, powiedział prawdę, to już byś nie mógł się okłamywać, czyli istniałoby ryzyko, że zrezygnujesz z pornografii, czego na razie nie chcesz.
i chęć odczucia przyjemności,
To też nie jest prawda.
Bo przecież przyjemność możesz odczuć np. spędzając fajny dzień z przyjaciółmi. A jednak tego nie wybierasz.
Szkodzisz sobie.
Co pokazuje, że to też nie jest prawda. Odczuwanie przyjemności to można rzec – efekt uboczny oglądania porno.
Pytanie – dlaczego nie odczuwasz przyjemności z własnej egzystencji?
ale tak naprawdę p-grafia nie ma niczego cennego do zaoferowania.
Nie ma czegoś jak “coś cennego”.
Wszystkiemu nadajemy wartość my.
Zauważ, że ja oferuję wyzdrowienie z uzależnienia – coś bezcennego. I daleko nie każdy się decyduje. Sam miałeś masę wątpliwości.
Dlatego też to, co sądziłeś, że bierze się z porno lub pornografia Ci daje – Ty temu nadałeś znamiona tej “cenności” – tą wartość, sens i znaczenie.
To bardzo ważne, bo również nadajesz to wszystkiemu innemu w Twoim życiu – wliczając innych ludzi i całemu swojemu życiu.
To zwykły “syf” zaśmiecający umysł.
To tylko teraz logicznie brzmiąca paplanina.
A w pewnych okolicznościach znowu wybierzesz porno.
Bo właśnie uzależniony zmienia zdanie w zależności od okoliczności.
Po fakcie lub przed obejrzeniem porno zawsze sobie powie – “popełniłem błąd!”, “co ja znowu zrobiłem!?”, “to przecież nic mi nie daje!”
Ale gdybyś nie miał z tego KORZYŚCI, to byś nigdy tego nie wybrał.
Więc z jednej strony dobrze, że przynajmniej logicznie rozumiesz, że w porno nie ma tej całej wartości – tego CZEGOŚ CENNEGO – co sądziłeś, że to Ci daje.
Ale dostrzeżesz, że W PEWNYCH OKOLICZNOŚCIACH nadal w to będziesz bardzo chętnie wierzył – że jednak coś cennego Ci daje.
I to trzeba sobie uświadomić.
Nie boimy się życiowych doświadczeń, tylko powiązanych z nimi uczuć. A uczucia te sami demonizujemy i nie chcemy. Na masę spraw patrzymy zupełnie niepoprawnie i dlatego nie potrafimy właściwie do nich podejść, a nasze błędne starania prowadzą do nieraz bolesnych konsekwencji.
Kto został nauczony o naturze myśli, emocji, odpowiedzialności? Czego zostaliśmy nauczeni? Od kogo? Na jakim poziomie świadomości były te osoby? Czy przekazały nam prawdę? Może same były pewne, że prawdę znają. Co nie znaczy, że tak było.
Przykład jak ludzie bezmyślnie trzymają się mentalnego bełkotu bez żadnej weryfikacji. Gdy rozmawiam o sushi, że potrafię robić, etc., to masa ludzi mówi, że “ja bym nigdy nie zjadł(a) surowej ryby”. Tu nie ma nawet ignorowania kontekstu, nadanego znaczenia, sensu i wartości – tu mamy w ogóle przyklejenie się do przekonania, że sushi zawiera surową rybę. No takie jest sushi i koniec… Skąd się to bierze? A co za problem zamówić, kupić czy zrobić sushi, w którym ryba nie jest surowa lub w ogóle bez ryby? Ludzie stawiają się w roli ofiary nawet jedzenia.
Dlatego – powrót do tego, co było możemy widzieć w sposób bzdurny, dziecinny, szkodliwy lub bardzo mądry – np. nareszcie dojrzeć dlaczego wracamy do tego co było, dlaczego nie kontynuujemy zmian lub przestajemy je utrzymywać. Aby poprawić błąd najwcześniej można to zrobić w momencie jego popełniania, a najpóźniej – gdy już go popełnimy i zrozumiemy co zrobiliśmy i dlaczego.
Ale oczywiście krytycznie ważne jest uświadomienie sobie co w naszym mniemaniu jest błędem. Bo dla wielu oglądanie porno wcale nie jest błędem – np. widzą to jako świetne ukoronowanie ciężkiego dnia poprzez danie sobie przyjemności i “przynajmniej popatrzę na kobiety, których i tak nie mogę mieć”.
Mam nadzieję, że artykuł ten pokaże jak absurdalnie podchodzimy do emocjonalności, której w ogóle nie rozumiemy. Szczególnie do lęku. Bo to tak jak z niejednokrotnie wspominanymi przeze mnie “badaniami” wpływu jedzenia ugotowanego na twardo jajka na cholesterol. Jedne badania dowodzą, że wpływ jest skrajnie negatywny, a drugie, że jest skrajnie pozytywny. Jedni mówią, że lęk ich chroni, a drudzy, że ich paraliżuje. Pewnie uważają jeszcze, że to zależy od genów. Tak wnioskuje ofiara – w ogóle odziera się z jakiejkolwiek swojej roli i tylko uważa, że jest od wszystkiego zależna.
To widać nawet w używanym języku – nie mówi ona “ja wrócę do tego, co było”, tylko mówi – “wszystko wróci do tego co było”. Używa rodzaju nijakiego – bezosobowego. Życie SIĘ zmieni, a potem zmiany SIĘ cofną. Nie ma żadnego “się”. Jesteśmy my. A błędy są po to, byśmy się rozwijali. Bo żyjemy na planecie i w rzeczywistości, w pojmowaniu której ponad 80% ludzi raczkuje. Trzyma palca w ustach i go ssie. A uważa, że wszystko już wie i rozumie i że wszystko jest takie jak oni uważają – że ich opinie i percepcje są obiektywne. Tak nie jest. Gdy wykalibrować ich poziom świadomości – jest on poniżej 200.
Ale dla nich jak coś zrobią, co WEDŁUG NICH powinno zadziałać, a nie zadziała, to rzeczywistość jest zła, niesprawiedliwa, a oni są biedną ofiarą.
No nich mi ktoś powie – jak emocjonowanie się ma przynieść cokolwiek dobrego? Emocjonujemy się, czyli robimy coś z emocjonalnością – obszarem zupełnie niezwiązanym z rzeczywistością – i uważamy, że to wpłynie na świat zewnętrzny? Boimy się porażki. Czyli trzymamy się lęku i poprzez to unikamy działania, które z góry zakładamy, że się nie uda… No to jakby założyć sobie pętlę na szyję i bać się ruszyć z miejsca, żeby się pętla bardziej nie zacisnęła. I mówimy, że lęk nas chroni…
Odnośnie uzależnienia. To naturalne jest odczuwać lęk. Może nawet w jakimś stopniu racjonalne – bo nie chcemy podejmować kolejnych prób – wkładać wysiłku, męczyć się z niską szansą powodzenia. Bo np. nie wierzymy już, że możemy żyć inaczej. Ale jak mówię – życie odzwierciedla nasze wybory. Mówiąc – “nie mogę” tak naprawdę mówimy “nie chcę”. A nie chcemy, bo wolimy np. unikać niekomfortowego poczucia winy. Wolimy się bać, bo lęk jest dużo mniej niekomfortowy. Ale błędem jest uważać, że lęk wspiera życie. Tak nie jest.
Życie wspiera odwaga, rozsądek, neutralność, miłość. Nie emocje. Bo te stany to nie są emocje.
Jeżeli więc myliliśmy spokój z apatią i unikaniem, to nie dziwmy się, że mogliśmy dojść do wniosku, że nie da się wyzdrowieć i żyć inaczej. Jeśli mylimy podłogę z sufitem, to nie dziwmy się, że żyje się nam trudno i źle.
Więc jeżeli w naszych oczach lęk jest pozytywny, to pozostaniemy w spektrum, w którym każda zmiana będzie przez nas odrzucana i sabotowana. Bo mylimy podłogę z sufitem.
Tylko prawda może nas wyzwolić. Bo prawda to rzeczywistość, to trzeźwość, to zdrowie.
Witam cię!
1. Ignorowanie myśli – ostatnio mega mi z tym ciężko. Jakoś moich myśli jest mega gówniana. Czasami mam w rana taki natłok(głównie z rana), dosłownie jak pisałeś – głupoty pogmatwane/poplątane. Nie wiem czy ja mam intencje słabą by je ignorować? Cholera mega u mnie ciężko ostatnio, niesamowicie dużo gniewu i żalu/smutku się uwalnia… Ja mam taki zyebany jakiś pogląd ze jak czuję smutek to nie mogę się uśmiechać i nie chce mi się gadać. Bo BOJĘ się że ludzie to zobaczą i nie będą chcieli mieć ze mną do czynienia(od smutasów ludzie uciekają, to jest mało atrakcyjne) co mnie blokuje by np. zacząć podchodzić do kobiet. Mimo iż zauważyłem że chyba czasami jakaś w np. autobusie zerka na mnie ale tak po kobiecemu, czyli nienachalnie. Może dlatego że jestem podobno przystojny ale ja tak uważam zależnie od mojego stanu (stan spokojny,wesoły – ale jestem ciacho!, stan smutku, żalu – ale qrwa ja mam ryło). Wiem że to nie tłumaczy mnie, że to percepcja ze względu emocji ale jak wychodzi jakaś wytłumiona emocja gniewu to zamykam się na ludzi. Odkryłem dlaczego – boję się że kogoś zranię, że nie opanuję się, że ktoś będzie czuł mój gniew i że i tak wtedy nie będzie chciał ze mną rozmawiać/obrazi się na mnie. Wiem – to są tylko myśli…
2. Ostatnio ego zrobiło mnie w balona. Wpadłem w jakieś kretyńskie ocenianie ludzi, że ktoś brzydki, głupi, ze ja jestem lepszy. Zaczynam to korygować. Bo zauważyłem dosłownie jak bardzo mi to zmienia wibracje w ciele. Czuję się wtedy jakiś taki ciężki, moc ode mnie odchodzi. Miałeś tutaj rację – odczułem to fizycznie. Wiem skąd się to bierze – percepcja na podstawie wypartych emocji. Nie napisze że kompleksów bo sam mówiłeś że coś takiego nie istnieje (tak jak np. stres).
3. Moja jakoś myśli jest gówniana bo miałem okres czytania internetu zamiast „bycia w życiu”. Zauważyłem że mnie ciągnie do takich rzeczy (ostatnio wpadłem w czytanie Wykopu, beznadziejna sprawa!) Czytania ludzi którzy przepisują z głowy własne MYŚLI które tworzą się na podstawie ich wypartych emocji. Czasami czuć po prostu że ten kto pisze wylewa z siebie jad bo inaczej nie może sobie z tym poradzić.
4. Jeżeli wyparta energia gniewu jest niesamowicie silna (czuje czasami jakby coś wypierało ją z mojego ciała.. czy to dobrze?) że dosłownie jak ktoś mnie lekko dotknął to bym go połamał… Wtedy często zamykam się w sobie bo BOJĘ się że kogoś zranię. Potrzeba wygrzygania energii gniewu na świat jest u mnie niezwykle silna L, jak nią rozporządzić? Zacząć ćwiczyć wtedy? Biegać? Uprawiać sport? Czy to pomoże. Chodzi mi o to że w zaciszu domu mogę się skupić na uwalnianiu tego ale np. w pracy… no boję się że coś odwalę.
5. Muszę też zauważyć że wpadłem w pułapkę „jak uwolnię to i to to wtedy zajmę się tematem” moja matka z którą rozmawiam o uwalnianiu i się zwierzam mi powiedziała „synku, uwalniaj tak, pracuj nad sobą ale też zajmuj się innymi sprawami bo ci życie przeleci” i ma rację uważam…
6. Ostatnio jak byłem w górach pożarłem się z jednym gościem bo miał psa na smyczy ale bez kagańca i on się strasznie wyrywał. Dostałem rage bo wyrywał się do mojego brata, a potem do mnie (mam traumę z dzieciństwa bo groźny pies chciał mi wskoczyć na plecy) i dosłownie zwróciłem gościowi uwagę (ale po tym wszystkim wyszło chyba że za bardzo agresywnie) i gość powiedział „spierdalaj” też wkurzony. Na co moje ego mocno dostało i zacząłem się z tym człowiekiem wyzywać w najbardziej upadlający sposób. Czasami nie wiem już jak powinienem zareagować, czy pokazywać pazury czy w sposób spokojny? Byłem wychowywany w środowisku szkolnym że jak dałeś sobie popuścić to często by cię zgnoili więc mam bardzo dużą potrzebę odwetu. Wiem że czasami bezpodstawną bo ktoś sobie żartuje albo po prostu nie powinienem tak reagować bo wiem już z doświadczenia że ludzie nakręcają na siebie spiralę gniewu. Np. jakby przy kobiecie mnie nawyzywał to bym miał potrzebę pokazania mu tzw. „jaj” bo bałbym się że kobieta uzna mnie za słabego. Niestety – taka jest moja percepcja na takie coś, pewnie błędna ale w takim środowisku się wychowywałem L
Patrzy się jak zahipnotyzowany w te dziwy od wczoraj z rana. Z przerwą na jakiś sen. Zamknął pokój, zrobil sobie kawkę i heja. Ja i dzieci możemy w tym czasie nie istnieć. Z kochającego męża w mgnieniu oka stal się bezdusznym potworem. Uwielbia dziwki jak mi wielokrotnie mówił. A potem gdy się nimi nażre czuje do nich wstręt. A potem znowu uwielbienie i fascynację. I tak w kółko od – nastu lat. Nie odróżnia fikcji od rzeczywistości. Te obrazy z porno są dla niego prawdą. ” Ucz się od nich” mówił do mnie w porno amoku. Rzygam już tym calym seksem. Skutecznie mi go obrzydzil. Chcualam być kimś wyjątkowym dla swojego męża. A czuję się jak gowno.
Patrzy się jak zahipnotyzowany
Bo m.in. o to chodzi – o zahipnotyzowanie i pozostanie nieświadomym całej reszty.
A jakiej reszty?
Od czego on ucieka?
w te dziwy od wczoraj z rana. Z przerwą na jakiś sen. Zamknął pokój, zrobil sobie kawkę i heja. Ja i dzieci możemy w tym czasie nie istnieć. Z kochającego męża w mgnieniu oka stal się bezdusznym potworem.
Nie zmienił się w potwora.
Jest taki jaki był zawsze. “Tylko” rosną negatywne konsekwencje jego błędów, nieświadomości i naiwności.
A że rosną, to coraz silniej się ich opiera i coraz silniej pragnie tego, co w jego mniemaniu stanowi pomoc i ucieczkę. A gdy widzi, że jest to zagrożone – np. przez Ciebie – staje się agresywny.
“Bezduszny” zapewne rozumiesz, że przestał Was kochać.
Kochać nie można przestać, bo miłość to jest to jacy my jesteśmy dla siebie i innych.
Jeśli rzekoma “miłość” zniknęła czy minęła, to nigdy to nie była miłość.
Zapewne jednym z fundamentów tego, że potrafił (czyli chciał) być dla Was kochający, było to, że miał coś, czym wytłumiał i odcinał świadomość np. lęku, wstydu czy winy.
Pornografia.
Tylko nie rozumiał jak to się odbywa, ani jakim kosztem.
Uwielbia dziwki jak mi wielokrotnie mówił. A potem gdy się nimi nażre czuje do nich wstręt. A potem znowu uwielbienie i fascynację. I tak w kółko od – nastu lat.
Nie uwielbia dziwek. To, że Ci to wielokrotnie mówił nie oznacza, że on rozumie swój problem.
Zresztą sama twierdzisz, że potem czuje do nich wstręt.
Bo czy ktokolwiek mówi, że uwielbia pizzę, a gdy się nażre, to mówi, że czuje do pizzy wstręt?
To nie jest wstręt do nich, tylko wstręt do siebie projektowany na dziwki – “Dlaczego mnie przestałyście podniecać! Dlaczego nie dajecie mi dalej to, co obiecywałyście!? Oszukałyście mnie!”
Tu nie chodzi o aktorki porno, tyko KORZYŚCI jakie on ma z oglądania pornografii.
Ale tego zupełnie nie rozumie. I mało kto to rozumie.
Dla człowieka uzależnionego najważniejsze są KORZYŚCI jakie ma z oglądania porno/picia/ćpania czy czegokolwiek innego jak hazard, zakupoholizm, etc.
Nie to co do tego prowadzi, choć i temu można nadać dużą wartość i się przywiązać. Ale najistotniejsza jest korzyść.
W jego przypadku widzisz, że gdy ją osiągnie, zaczyna nawet mówić, że czuje wstręt do pornografii. Co pokazuje, że nie zależy mu na porno, tylko na korzyściach jakie ma z jego oglądania.
Nie odróżnia fikcji od rzeczywistości.
Nikt na tej planecie nie odróżnia fikcji od rzeczywistości.
Bo nikt nie ma takiej możliwości. To jedno z ograniczeń ludzkiego życia.
Skupiamy się na treści zupełnie ignorując kontekst. A nawet treść widzimy niepoprawnie i niewłaściwie ją interpretujemy. Tak jak tu – że rzekomo uwielbia dziwki. Tak nie jest i nigdy nie było.
Gdyby uwielbiał dziwki, to by chodził na dziwki regularnie i pewnie ożenił się z prostytutką.
Ten, kto uwielbia jeść, nie ogląda jak jedzą inni. Tylko je.
Mówienie, że “nie odróżnia fikcji od rzeczywistości” nie jest całym, ani wystarczającym wytłumaczeniem.
Jak widzimy reklamę hamburgera, to też wzmacnia się produkcja śliny i człowiekowi zaczyna burczeć w brzuchu.
Ale nikt nie powie, że się najadł i uwielbia jeść oglądając reklamy jak inni jedzą.
Nikt nie widzi rzeczywistości, bo nie jesteśmy do tego zdolni. Prosty przykład – Einstein powiedział, że materia to energia, tylko wibrująca z taką częstotliwością, że postrzegamy ją jako litą materię. A materia to 99,9999% pustej przestrzeni.
Ponad 80% ludzkości nie jest w stanie nawet dostrzec, że tylko hipnotyzują się mentalnym bełkotem – mentalizacją – a nie myślą.
A zapewne 15% reszty dostrzega to tylko sporadycznie. Więc jeśli nie dostrzegamy tak istotnego fundamentu – że nie jesteśmy autorem ani myślenia, ani myśli i że nie jest to nawet myślenie, dzieje się automatycznie i jest to totalny bełkot, chaos, jazgot, to co z mniej oczywistymi sprawami?
Albo emocje – ile osób rozumie co to są emocje? Też może kilka procent ludzkości. Zdziwiłbym się, gdyby w Polsce był to 1%.
Ile osób poprawnie rozumie uzależnienia i zachowania ludzi uzależnionych? Pewnie duuuużo mniej, niż 1%.
Ilu uzależnionych rozumie uzależnienia? Nikt.
Te obrazy z porno są dla niego prawdą. ” Ucz się od nich” mówił do mnie w porno amoku.
On to co negatywne widzi jako pozytywne.
Tak naprawdę to co mówi to – “naucz się dawać mi te same korzyści, co filmy pornograficzne”.
To nie jest możliwe. Bo to negatywne dążenie do tego, co negatywne. Nie ma tu nic pozytywnego.
Słuchanie się rad takiej osoby nie jest rozsądne.
On nie rozumie ani do jakich korzyści dąży, ani jak je osiąga – przez zniszczenie mózgu, bo każde zdjęcie i film pornograficzny są dla mózgu pretekstem do wygenerowania impulsu seksualnego.
I ta nieograniczona ich ilość – coś niemożliwego w rzeczywistym życiu – dosłownie przepala połączenia neuronalne.
Tu więc nie masz się czego nauczyć, nawet gdybyś chciała.
A on zupełnie pojęcia nie ma o swojej sytuacji. Która jest kolosalnie poważna.
Rzygam już tym calym seksem. Skutecznie mi go obrzydzil.
Seks ma wiele wymiarów.
Gdybyś zjadła coś niedobrego, to czy obrzydziłabyś sobie całe jedzenie i już nie chciała jeść?
Zresztą wg mnie trzeba zacząć odróżniać seks ze zdrowego, normalnego spektrum od jego “cienia”.
Tak jak zdrowa masturbacja to coś zupełnie innego, niż samogwałt.
Nie seksem się obrzydziłaś, tylko uważasz, że seks jest ważniejszy od Ciebie i że facet chce tylko seksu.
Nie w seksie jest problem. Nie w tych dziwkach. Nie musisz się tym ani brzydzić, ani nienawidzić. W ten sposób tylko sobie szkodzisz. Raz jeszcze przypomnę słowa Buddy mające 4 czy 6 tysięcy lat – “nie ma usprawiedliwionej urazy”, “każda uraza jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu”.
A nawet gdyby to zaszkodziło mężowi czy tym dziwkom – co by to zmieniło? Zupełnie nic.
Miałabyś dalej takiego samego męża, który miałby jeszcze dodatkowe źródło cierpienia.
Dla facetów, którzy to przeczytają – widzicie, że dla normalnej, zdrowej, fajnej kobiety seks jest wyrazem zdrowia. Jeśli seksu nie ma lub nie nie iskrzy w trakcie, to efekt jakichś nierozwiązanych problemów, z którymi nie radzą sobie obie strony. A kobieta wcale nie musi być ich autorem.
Seks to dodatek do życia – to pewna forma ekspresji energii życiowej, w założeniu powinno być to pozytywne, czyli też intencja dla seksu powinna być pozytywna.
Jeśli energii tej niczym nie ograniczamy, seks będzie bardzo przyjemny i obie osoby będą go chciały jak najczęściej. I będzie przyjemny niezależnie od technik, pozycji, etc. A ich można się nauczyć dla urozmaicenia.
Ale jeśli coś stoi na drodze, to widzimy, że dla kobiety seks może nawet obrzydnąć. Dlatego jeśli ktoś spotka kobietę, która nie lubi seksu, to widzimy, że ta kobieta może być najzupełniej zdrowa i normalna, tylko nosi w sobie coś, z czym nie potrafi sobie poradzić. Nie jest temu winna. Zresztą nikt nie jest winien.
Dlatego też – zawsze akceptacja, współczucie, szacunek, poczucie humoru. Nie robimy z tego osobistego dramatu.
Poza tym – u mężczyzn sytuacja wygląda praktycznie tak samo. Niejeden mi pisał, że zaczął unikać kobiet i seksu i uznał to za rozwiązanie problemu. Bo widział go w seksie i kobietach. A tak nie jest.
Chcualam być kimś wyjątkowym dla swojego męża. A czuję się jak gowno.
Nie.
Chciałaś się CZUĆ wyjątkowo. Chciałaś, by on się zachowywał wyjątkowo i był względem Ciebie wyjątkowy.
Paradoks tej sytuacji wynika z tego, że już jesteś wyjątkowa. Każdy jest. Co nie zmniejsza znaczenia tego stwierdzenia.
Tylko Ty sama wiemy już, że widzisz się jako mało atrakcyjną – podejrzewam, że gorszą. Sama tak siebie widziałaś i szukałaś kogoś, kto stanie się zewnętrznym źródłem Twojego poczucia wartości.
Ale zauważ – mówimy o POCZUCIU wartości, a nie samej wartości.
To co czujesz oczywiście się zmienia. Ale to nie wpływa na Twoją wartość, ani nikogo innego. Ani jej nie zmniejsza, ani nie zwiększa.
Dlatego Twoje starania z góry były skazane na problemy, pewnie też nie mogły zostać urzeczywistnione trwale. Trafiłaś na faceta, który ryzykując nawet to, że go znienawidzisz, bardzo skutecznie ukazał Ci zapewne jeden z najważniejszych, realnych problemów, który ignorowałaś i wypierałaś przez całe życie.
To dar.
Co też pokazuje poprawność stwierdzenia, że wartość każdego człowieka (i każdego życia) jest niezmienna. Bo osądzając, nie widzimy szerokiego kontekstu rzeczywistości. Która zawsze jest wspierająca.
Oczywiście nie oznacza to, że unikniemy błędów, nawet kolosalnych i bardzo poważnych oraz związanych z nimi konsekwencji.
Tylko to zupełnie inny wymiar istnienia.
A co wspiera życie? Prawa. Prawdą może być tak, że np. nasz partner nas nie kocha i niezależnie od naszych starań, wybierze egocentryzm i będzie w kółko popełniał te same błędy.
Co z tym zrobimy – to zależy od nas.
Nie czujesz się jak gówno. Nie ma takiego uczucia. Czujesz wstyd, winę, żal, bezsilność.
Osądzasz to jak i osądzasz siebie.
Powiedz mi – dlaczego miałabyś się czuć źle, bo ktoś inni niszczy sobie życie i zdrowie? Dlaczego uczucia miałby jeszcze dodatkowo ranić?
Rozumiem, że masz rodzinę i to bardzo komplikuje całą sprawę. Ale też – są kobiety, które miały taki problem i sobie z nim poradziły.
Na przyszłość – nie próbujmy być wyjątkowi dla nikogo. Bądźmy szczerzy, bądźmy sobą. Ale pamiętajmy, że to “sobą” może ewoluować tak bardzo, jak tylko zechcemy. Ceną jest poddanie oporu i przywiązań.
Jeśli ktoś nie będzie nas kochał za to jacy jesteśmy – normalni, to ta osoba nie potrafi kochać. Jeśli kocha, to nie drugiego człowieka, tylko iluzję jaką utrzymuje na jego temat.
Kochać możemy tylko to, co prawdziwe, co istnieje.
W innym przypadku to tylko zakochanie. Nic więcej. Czyli oczarowanie. A każde oczarowanie prowadzi do rozczarowania.
Bo rzeczywistość po prostu jest. Każdą iluzję utrzymujemy tylko my i każda wiąże się z ceną, którą również tylko my ponosimy.
Mówisz, że on nie odróżnia fikcji od rzeczywistości. Ale przecież przekonanie, że inne kobiety są “bardziej” od Ciebie to też fikcja. Fikcja. Bo to tylko osąd. Zarozumiałe twierdzenie.
Piękno jest w oku obserwatora. Tego nie ma w rzeczywistości. Gdy zrezygnujesz z osądów siebie, dostrzeżesz, że każdy jest tak samo piękny.
A to jak on się zachowuje nie ma nic wspólnego z tym jaka Ty jesteś i jaka jesteś w jego oczach – atrakcyjna, mniej, bardziej czy w ogóle. Nie na tym polega cały problem.
Dlatego proszę – nie stwarzaj sobie jeszcze dodatkowego cierpienia.
Podkreślę – ja nie stoję po niczyjej stronie. Stoję po stronie prawdy.
Nawet jeśli klient pisze mi, że rodzice go bili, upokarzali, nie nauczyli wielu ważnych spraw i nie ma opcji, by spojrzeć na nich przychylnym okiem, nie traktuję ich jako oprawców i współczuję.
Naturalnie staram się pomóc. Ale wiesz już, że nie każdemu można, bo nie każdy chce aby mu pomóc, bo swoich problemów nawet nie widzi jako problemy.
Tutaj np. mamy przykład mężczyzny, który kochającą, wierną, wybaczającą, silną i wspaniałą kobietę, z którą ma rodzinę, uważa za niewystarczającą i mówi Jej, by się uczyła od dziwek…
Więc swoje kolosalne problemy są dla niego niedostrzegalne.
Ewo, nie możesz robić z tego problemu dla siebie. Twój problem to Twoje cierpienie, Twoje osądy, Twoje emocje.
Ja rozumiem, że to może mieć wiele więcej wymiarów – dzieci, odpowiedzialność, praca, zarobki, w sytuacji rozwodu dużo więcej problemów. To może być nieuniknione.
Nie znam Twojej sytuacji.
Może jednak w ten sposób inni ludzie w Twoich życiu otworzą swoje serce do Ciebie i Ci pomogą niezależnie co będzie.
Widzimy też w jak ogromny problem może przerodzić się “oglądanie seksu”. Do masy ludzi, całych mas, to nadal nie dociera, wyśmiewają to.
Jak każde uzależnienie, również to od porno – niszczy zdrowie i szybciej lub wolniej każdy wymiar życia.
Ewo, musisz przełknąć gorycz zrezygnowania z pokusy obwiniania go za cokolwiek. Naucz się realnie wybaczać, bo podejrzewam, że wybaczaniem nazywałaś przymykanie oczu na problemy, może ich bagatelizowanie.
To nie jest wybaczanie. To może być nawet wielka naiwność i poważny błąd.
Wybaczamy głównie sobie swoją naiwność – odpuszczamy percepcje będące urojeniami i iluzjami i widząc prawdę, nie wybieramy obwiniania, gniewu, nienawiści, żalu, tylko spokój. Co nie zwalnia nas z rozsądku.
Wybaczenie uwalnia nas z bezsensownego i niekończącego się cyklu emocjonowania się najniższymi emocjami i potrzeby tych wyższych emocji jak gniew, by uciec od tych niższych jak wstyd, wina i żal.
A to niczego nie rozwiąże. I niczego nigdy nie rozwiązało.
Możesz wybaczyć mężowi i się rozwieść. Możesz go kochać ale też rozumiesz, że nie jest zdolny do kochania, ani dojrzały, by stworzyć z nim związek.
Kto wie – może właśnie rozstanie będzie tym ostatnim spalonym mostem, impulsem, który zmusi go do dojrzenia. A może nie.
Ale niezależnie ile paznokci na nim połamiesz, to go nie zmieni. A może nawet utwierdzi w tym co robi i jak widzi swoje życie.
Nie zachęcam do rozstania. Nie wiem czy to najlepsze rozwiązanie. Bo nie mogę wiedzieć.
A wiemy już, że spora część tego problemu leży w tym jak widzisz samą siebie. Nawet rozstanie z nim tego nie zmieni.
Polecam Ci książkę “Radykalne wybaczanie” Colin Tipping. Przeczytaj ją. Bardzo dużo Ci uzmysłowi dlaczego do tego doszło i czym realnie jest wybaczanie.
Umawialiśmy się że nie będzie bral telefonu do ręki by nie nie wystawiać się na pokusy. Dziś z rana wziął i odwracal się tak bym nie widziala co robi. Wylaly się ze mnie: złość i gniew. Jak można mnie zamieniać na jakieś zaklamane gówno w necie? Na mnie nie spojrzy, seksualnie jestem dla niego przezroczysta. Spedzamy razem czas ale wiem że przestal na mnie patrzeć pod kątem erotycznym. Jego mysli z rana nie biegną do lężącej obok żony tylko do jakiegoś ścierwa. Nie chce mi się żyć!!!! Ciągle mnie klamie. Mówi jedno robi drugie. Idę do kościoła bo zwariuję.
Przyszedl za mną do kościoła. Napisal smsem że wybiera żonę, kocha mnie i za chwilę będzie. Po mszy w drodze powrotnej do domu powiedzial że ma dość moich oskarżeń, podejrzen i nadzoru. Odpowiedzialam że nie będę akceptowala robienia mnie w ciula i zdradzania . Jesli nie chce żyć w prawdzie i być przejrzysty orwz odrzucić syfu który nas niszczy musimy żyć w separacji. Odpowiedzial że ” no i dobrze” i poszedl inną drogą. W domu siadl w milczeniu przed laptopem. Nawet obiadu nie zrobil a dziś byl jego dzień. Mając dość tej stypy wyszlam na spacer na którym jestem od 2 godzin. Z jego strony cisza. Wyprowadzilabym się ale nie mam gdzie. No i są dzieci. Zycoe z nim to wieczna huśtawka. Raz na gorze raz na dole. Nie mogę znieść że payrzy na inne, doznaje tak8ch wrażeń które powinny być moim udzialem. Nie mogę znieść nawet tego że nawet jesli nie ogląda to swoimi myslami i sercem nadal może chcieć i pragnąć innych widokow niz moe. To doprowadza mnie do szalu! Moje cialo starzeje się, strracilo powabu młodości. Nie mogę tej sytuacji odwrócić. Zmienic…. I najgorsze ze samej siebie też nie zmienilam na milimetr. Zatluklabym jegp i te dziwy.
Odezwiesz się?
Umawialiśmy się że nie będzie bral telefonu do ręki by nie nie wystawiać się na pokusy.
Błąd wynikający z niezrozumienia sytuacji.
Główne przyczyny oglądania pornografii są wewnętrzne. Zewnętrzne tzw. “pokusy”, to albo pretekst, albo usprawiedliwienie, albo cel projekcji. Ale nie źródła same w sobie.
Gdy on już chce włączyć porno w telefonie, to już od czegoś ucieka, już się opiera, gra ofiarę – i nie jest tego nawet świadomy, bo nie chce być.
Dlatego Ci o tym nawet nie powie.
I dlatego jego działania wyglądają jakby kłamał. Bo zakładasz, że on żyje świadomie, że kontroluje swoje życie.
Tak nie jest.
I pierwszy krok 12 kroków mówi wyraźnie – “przyznaliśmy, że utraciliśmy kontrolę nad swoim życiem”.
Ja klientom mówię, żeby niczego nikomu nie obiecywali, nie wymagali od siebie cudów, nie składali żadnych obietnic, ani przyrzeczeń, bo nie wiedzą z czym mają do czyniania, a niedotrzymane obietnice czy słowo będzie dla nich tylko kolejnym pretekstem do wstydu, poczucia winy, użalania się, problemów, nawet nienawiści. Ani niczego nie można od uzależnionego wymagać.
Pierwszy fundament to szczerość i uczciwość.
Dziś z rana wziął i odwracal się tak bym nie widziala co robi.
Więc widzisz, że tego nie kontroluje. A że się odwraca, oznacza, że czuje się winny robiąc to. A jednak to robi nawet wiedząc, że nie powinien i że Ty cierpisz.
Co pokazuje, że nie ma kontroli nad sobą.
Wylaly się ze mnie: złość i gniew.
Niestety nie wylały. Nie ma tego w Tobie mniej, tylko więcej.
Jednym z bardzo skutecznych sposobów na radzenie sobie z gniewem na kogoś jest próba uświadomienia sobie jakby to było być w butach tej osoby. Starać się poczuć co ona czuje, na bazie czego podejmuje decyzje, itd. Oraz – jak z jej perspektywy wygląda nasz gniew, nasza wściekłość. Spróbuj.
Jak można mnie zamieniać na jakieś zaklamane gówno w necie?
Ależ on Ciebie nie zamienia. Gdyby zamienił, to by się rozwiódł. Prawda?
Jest zakłamany, bo kłamstwo to jedyne co zna oprócz porno, by “radzić” sobie z tym, co nieuświadomione. Np. ogromnym poczuciem winy i wstydem. On sobie z tego nawet nie zdaje sprawy.
A ci co zdają, często też kłamią. Bo NIE CHCĄ z tego zrezygnować.
Dlaczego?
Zapytaj siebie – czy Ty jesteś gotowa przestać obwiniać, oskarżać, cierpieć z jakiegokolwiek powodu? Jeśli nie, a nie jesteś uzależniona, to pomyśl, że jemu jest 100 razy trudniej.
Co nie stanowi jego usprawiedliwienia. Tylko fakty.
Na mnie nie spojrzy, seksualnie jestem dla niego przezroczysta.
Każda kobieta jest dla niego seksualnie przezroczysta, bo nie o to chodzi.
On nie przelewa swojej seksualności, ani pożądania poza małżeństwo.
Tylko stan pożądania jest dla niego kolosalnie wyższy, niż te, których doświadcza na codzień.
On Cię nie wymienia. W uzależnieniu “chodzi o” KORZYŚCI. Np. ucieczkę od wstydu, winy, żalu, strachu.
Czy z Tobą to ma? No nie. :) I ma jeszcze więcej obwiniania. :) Prawda?
Oglądanie porno zapewnia to, czego nie ma w realnym życiu – nawet nieograniczoną ilość sygnałów seksualnych, których ilość i siłą niszczą mózg – mózg usuwa połączenia neuronalne, by osłabić sygnały.
M.in. stąd jego oziębłość seksualna. A to co się dzieje przy porno nie jest naturalne. I tego z inną kobietą i tak by nie miał.
A gdy przestanie oglądać porno i mózg zacznie się regenerować – to wszystko od czego ucieka stanie się świadome.
Fundamentem, by bliska osoba mogła poradzić sobie z uzależnieniem, jest stworzenie jej warunków, w których będzie się czuła totalnie bezpieczna i akceptowana.
Bo dla większości mierzenie się z emocjami jest tak trudne, że pisali mi, że by woleli zatańczyć nago w centrum miasta, niż odczuć np. wstyd.
Każde wymaganie, obietnica, oczekiwanie to dla nich jak kolejne cegły w tym kolosalnym bagażu, który cały czas noszą i się z nim męczą. To nie pomaga. Wręcz przeciwnie.
Wiesz dobrze, że tak jest.
Gdy oczekujesz szczerości, to wiesz co jest tego efektem? Więcej kłamstw. Zgadza się?
Kiedy opierasz się kłamstwom, to wiesz co jest tego efektem? Też więcej kłamstw. Tak czy nie?
Co jest rozwiązaniem? Akceptacja. Czyli porzucenie osądów, porzucenie prób zmiany, porzucenie pragnienia kontroli, porzucenie oporu.
TO stwarza warunki do poprawy. A Ty natychmiast przestaniesz cierpieć.
Spedzamy razem czas ale wiem że przestal na mnie patrzeć pod kątem erotycznym.
Dla niego erotyka jest tylko i wyłącznie sposobem na uciekanie od wstydu, winy, żalu, lęku, oporu, bólu, etc.
NIE stanowi ekspresji seksualności, pożądania kobiet. Nie o to chodzi.
Dla niego coś musiałoby być bardzo silnie adrenalinopędne, by w ogóle poczuł bez tego zalania pornografią, cokolwiek powyżej wstydu, winy, apatii, żalu i strachu.
Dlatego naturalny, normalny seks dla niego jest pusty. Bo on nie jest w stanie w ogóle dać z siebie czegoś pozytywnego teraz. Aby to zrobić, musiałby najpierw zmierzyć się z tym, czym to blokuje.
A wiemy, że nie chce. Na razie za żadne skarby.
A po drugie – zapewne w jego oczach nie jesteś teraz zbyt pozytywna. W jego oczach pewnie nie stoisz po jego stronie. Więc dla Ciebie nie zmierzy się z tym, co jest wg niego tak niebezpieczne, bolesne i trudne.
Wiesz – dla zdradzających sam fakt, że to robią powoduje adrenalinę, przez co czują więcej energii. Tylko mylą to z czymś pozytywnym. Jednak żyjąc w spektrum negatywności, jak Twój mąż, nie są stanie odróżnić tego, co pozytywne od tego, co negatywne.
Wybierają to, co negatywne. Wszystko widzą odwrotnie – to co pozytywne jak szczerość i uczciwość widzą jako negatywne, złe, nawet bolesne. A to, co negatywne widzą pozytywnie – np. obwianianie kogoś za to co czują.
Uzależniony chce być w tym stanie podniecenia – bo to stan zazwyczaj kolosalnie wyższy, niż codzienność. Dlatego przesiadują nawet godzinami lub w wielu krótszych sesjach. Nawet każdego dnia.
Nie w tym problem. A jeśli chcesz z tego zrobić osobisty dramat – to tylko niepotrzebnie będziesz cierpiała. I cierpisz, i nie chcesz przestać.
Ja mogę tylko pokazać Ci szerszy kontekst, byś widziała, że masz inne opcje, jakie i dlaczego ich nie wybierasz.
Jego mysli z rana nie biegną do lężącej obok żony tylko do jakiegoś ścierwa.
To nie są jego myśli.
Myślenie bełkocze się samo. Na tej planecie myśli może 7-8% ludzi. Reszta tylko hipnotyzuje się tym mentlanym bełkotem i narcystycznie stawia się w roli jego autora.
To “myślenie” to jest bezosobowy proces, którym on jest cały czas zahipnotyzowany. Tak jak Ty. A tak naprawdę to nie jest myślenie, tylko mentalizacja.
Różnica między mentalizacją, a myśleniem jest jak topienie się w basenie, a pływanie. Mąż się topi. Nie myśłi.
I Ty też już zaczęłaś.
A “Twoje” myśli gdzie płyną z samego rana? Jak polepszyć życie? Czy są pełne lęku, winy, żalu, gniewu?
Masz nad tym jakąkolwiek kontrolę? Możesz wybrać, że teraz “Twoje” myśli będą pozytywne? Na litość – nawet jak Ci mówię, że możesz przestać cierpieć, to zaczynasz pytać jak niby masz cokolwiek zaakceptować.
Nie chce mi się żyć!!!!
Bo to, co nazywasz życiem uzależniłaś od np. szczęśliwego małżeństwa.
Plus – widzisz, że uświadamiając sobie, że nie możesz kontrolować męża – rozpaczasz. A to dobra wiadomość – nie musisz nikogo i nic kontrolować, by żyć spokojnie i szczęśliwie.
Sens nadajesz Ty. Wartość i znaczenie też.
Jednym z kluczy wyzdrowienia i szczęścia jest dokonanie tzw. “rekontekstualizacji” – czyli poszerzenie kontekstu zdarzeń, siebie, nawet całego życia, by nadać temu mądrzejsze, bardziej dojrzałe sens, znaczenie i wartość.
Gdybyś przeanalizowała jaki sens, znaczenie i wartość nadałaś małżeństwu, możliwe, że uświadomiłabyś sobie, że to wartości nadane w wieku dziecięcym. Nie dziwne, że w wieku dorosłym są problemy.
I nie dziwne, że jesteś z mężczyzną, który to z Ciebie wyciąga. Tylko Ty nie pozwalasz temu odejść, nie poddajesz się. Tylko walczysz.
A to wysiłek niepotrzebny. Wręcz przeciwnie – nim utrzymujesz całe swoje zmaganie i cierpienie.
I ja rozumiem dobrze, że człowiek cierpi, wali mu się życie i zamiast słów pocieszenia słyszy – “to Ci jeszcze pierdolnę – to wszystko przez Ciebie!” :)
Tylko, że ja nie mówię, że to przez Ciebie. Mówię, że cierpienie to efekt tego, co sama robisz. Tego nie ma w życiu, w świecie – więc niezależnie ile wysiłku włożysz w próby zmiany czy kontroli – to nie usunie cierpienia.
Bo cierpienie jest wpisane w opór i pragnienie zmiany, kontroli, cierpienie jest wpisane w osądy, na podstawie których chcesz potem zmieniać coś/kogoś.
Ciągle mnie klamie. Mówi jedno robi drugie.
Tak to wygląda z uzależnionym. Tak jest tu i u każdego innego – setek milionów na świecie.
Pamiętaj, że on nie okłamuje tylko Ciebie. Okłamuje wszystkich. Siebie również.
Idę do kościoła bo zwariuję.
Bo walczysz z tym co czujesz. Próbujesz i to kontrolować.
Wyobraź sobie, że mąż właśnie od takich stanów ucieka. Gdy tylko zaczyna je odczuwać na granicy świadomości, już ucieka. I wykorzysta każdą strategię, by obejrzeć pornografię.
Branie do siebie jego kłamstw nie jest zbyt dobrym pomysłem. Bo on nie robi tego świadomie.
Gdy jesteś w kościele i/lub się modlisz, pamiętaj, byś modliła się o sprawy realne – pomoc w zrozumieniu i akceptacji. Nie w zmianie.
Bóg nie usunie od nikogo uzależnienia, nikogo nie uleczy, bo uzależnienie to wybór – to jest wóz albo przewóz – albo ktoś wybierze uczciwość, zdrowie, prawdę, Boga, albo nie.
Inaczej to jakby prosić instruktora jazdy, by usunął wszystkie trudne zakręty i ciasne ulice, bo człowiek nie daje sobie z nimi rady. Rozwiązanie? Nauczyć się.
Uzależnienie wymusza ekspresową drogę ewolucji. Nie ma innej opcji. To się tylko pozornie wydaje złe i niesprawiedliwe.
Wymieniłem Ci masę pozycjonalności, przez które cierpisz.
Gdyby nie ta sytuacja, nigdy byśmy nawet nie rozmawiali i nie byłabyś tego świadoma. A to są fakty. Jak grawitacja. Dobrze brać to pod uwagę żyjąc.
Bo inaczej to tak jakbyś nigdy nie sprawdzała prognozy pogody, nie patrzyła w niebo i sobie rozwieszała pranie. A tu nagle ulewa i pranie nie schnie, a jest nawet tylko bardziej mokre.
Trudno by się tak żyło, prawda?
I tak żyją miliardy ludzi. I tak żyjesz.
Nic z tego nie mówię w formie obwiniania, ani wyrzutu. Ja Ci współczuję całym sercem. Mężowi też. I każdemu innemu.
Ale też nie mogę nikogo zmusić do zmiany. Nikogo nie przekonam, by przestał cierpieć. Ani nie muszę, na szczęście.
Wiesz co to znaczy kochać? Być kochającym? To, co sobie ludzie obiecują na ołtarzu przed Bogiem?
Zobacz gdzie jest miłość. A ponad 80% ludzkości jest poniżej poziomu Odwagi.
https://swiadomoscpoprzezjedzenie.pl/wp-content/uploads/2018/01/Mapa_swiadomosci.jpg
Kochać kogoś to traktować tę osobę jako część siebie. Tylko dlatego większość kocha swoje dzieci – bo dosłownie widzimy je jako część siebie – a “siebie” uważamy za ciało. Zgadza się? Masa ludzi oczywiście nie kocha swoich dzieci. Bo nawet ciała dziecka nie są w stanie uznać za część nich.
A potem co się dzieje? Dziecko się rozwija, zaczyna żyć po swojemu. Nagle robi to, czego nie chcemy, za co je obwiniamy, gniewamy się. Nazywamy to “nieposłuszeństwem” i osądzamy jako złe. Nawet karzemy dzieci… Wielu nadal bije.
Wiesz z jakich rodzin pochodzą najbardziej cierpiący, uzależnieni, najbardziej zawstydzeni, obwiniający się i uważający za brudnych i gorszych? Z rodzin fanatycznie religijnych.
Bo jak ktoś wierzy w Boga – Twórcę życia – to argument, że Bóg nas osądzi i ukarze jest najsilniejszym jaki istnieje. Powoływanie się na to najbardziej człowieka niszczy – sprowadza do dna świadomości.
I co, gdy dziecko robi po swojemu? Nagle nasza “miłość” znika. :) Co pokazuje, że jest bardzo warunkowa. Bardzo. I często zastępujemy ją w formie poświęcania się, co wyklucza miłość. A to też strategia, by potem dziecko kontrolować, wypominać, żalić się – “ja tyle ci poświęciłam/em, a ty tak mi się odwdzięczasz!?”
Dorośli postępuję dokładnie tak samo względem siebie.
Naturalnie miłość większość myli z oczarowaniem, przywiązaniem, nawet z przywłaszczeniem – “MOJE dzieci” (na pewno dziecko jest nasze?), z nadaniem ogromnej wartości, sensu, znaczenia (co też nierozerwalnie wiąże się z cierpieniem, szczególnie po stracie). Ale to wszystko nie jest miłość. Jeśli kochamy, to POMIMO tego.
No bo powiedz – czy musisz się przywiązać do butów, by je doceniać, szanować, kochać, cieszyć się z nich? Musisz koniecznie cierpieć, gdy np. się zniszczą? Musisz nienawidzić tego, kto Ci je ukradnie lub uszkodzi?
Nie.
Żeby coś widzieć jako część siebie, trzeba się solidnie rozwinąć. Przede wszystkim przestać grać robaka, ofiarę, bezwartościowe ścierwo – coś, co miliardy ludzi uwielbiają robić.
Potem – wyrosnąć z narcyzmu i egoizmu.
Ani trochę nie ma w tym słowa o zaniedbywaniu siebie i poświęcaniu się.
Tylko o rozwoju dojrzałości – świadomości.
Zaczynają się pierwsze kroczki w miłości – odwaga, czyli odpowiedzialność, uczciwość – INTEGRALNOŚĆ. Im wyższa świadomość, tym większa odpowiedzialność. Np. odpowiedzialność w pracy, to wzięcie obowiązku jako część siebie – oddanie temu swojej uwagi, czasu, wysiłku i zrobienie wszystkiego, by ten temat załatwić, rozwiązać, przepracować, wykonać, itd. Zgadza się? Odpowiedzialność to pierwsze nieśmiałe kroczki w miłości.
Potem neutralność – która nas uwalnia. A wobec czego jesteś neutralna? Wobec czego jesteś – “to jest spoko”?
Potem wreszcie pojawia się ochota do życia – coś, czego mówisz, że Ci zaczęło brakować.
Nad ochotą dopiero zaczynamy żyć w akceptacji i życie widzimy jako harmonijne. Wszystko jest takie jakie powinno być. Nic nie jest złe, ani niesprawiedliwe.
Nad akceptacją dopiero możemy powiedzieć, że żyjemy rozsądnie, a nie odlatujemy w jakieś ezoteryczne ekscesy.
I dopiero nad rozsądkiem jest miłość, która – wbrew pozorom – wcale nie wymaga od nas inteligencji.
Co widać po zwierzętach – zwierzęta kochają bez rozwiniętego umysłu racjonalnego.
Bo widzą siebie jako część życia i widzą inne istoty jako część życia. Dlatego są zdolne do miłości. Nie osądzają, nie metkują, nie wartościują, nie obchodzi ich, że np. człowiek nie ma ogona.
Ludzie potrafiący się komunikować ze zwierzętami mówią np., że zwierzak podchodzi do tego tak – “jesteś z nami, to rób to co my i jesteś git”. :) Więc jak jesteś z małpkami, które sobie siedzą, coś tam dłubią w trawie i w futrze innych małpek, to rób to – grzeb sobie w trawie, daj innej małpce skubać sobie włosy, sama jakąś delikatnie poskub. Złego uczynku Ci nie zrobią. Zaakceptują Cię i będziesz mile widziana.
A gdy już będziesz akceptowana, to gdy zaczniesz robić coś nowego, np. bawić się jakąś nową zabawką, to się bardzo zainteresują i same zaczną brać w tym udział na miarę swoich możliwości.
Widzisz w tym mądrość? “Robisz to co my – pełen luz”. Oczywiście jest to warunek na miłość. Ale można sobie potem uzmysłowić, że żyjemy dużo bardziej niedojrzale od małpek, które wkurzone rzucają w siebie odchodami. :) A my i tak jesteśmy mniej dojrzali od nich.
Wolałbym, żeby ludzie rzucali w siebie odchodami, a nie granatami.
Ludzie? No nierozwinięte bachory. Mamy wartościowanie wszystkiego – nawet ludzie sobie usta niszczą wypełniając je jakimś syfem, bo je osądzają. Nie mówiąc o rasiźmie. I tysiąch innych. Za małe piersi? Wstyd! Za mały penis? Wstyd! Za duże? Duma, a u innych zazdrość i nienawiść!
To jest normalne tylko na niskim poziomie rozwoju. Czyli u mniej więcej 80% ludzi.
Jeśli w towarzystwie małpek nie zachowujemy się tak jak małpki, to małpki nie robią z tego osobistego dramatu. Ludzie już tak. :)
Weź pod uwagę – homo sapiens ma w swojej nazwie “rozumny”. Ale w rzeczywistości tak nie jest. :) To tylko narcyzm. Rozumne jest jakieś 10% tej zbieraniny.
Bardziej by pasowało homo erectus. ;D Erectus – wyprostowany. Bo naprawdę 80% ludzkości więcej nie reprezentuje. A wielu nawet nie jest wyprostowanych, tylko zgarbionych, wiecznie zawstydzonych, niepewnych, zastraszonych. Człowiek z wiecznie spuszczonym wzrokiem instynktownie robi tak, gdy odczuwa wstyd.
Powiedziałbym, że mamy na tej planecie z 80% ludzi homo mentalikus i homo emocjonus. ;D
Mówię o tym nie, by kogokolwiek wyśmiewać. Ja to widzę, takie są fakty.
To daje kontekst dla naszych doświadczeń – zaczynamy rozumieć, że niedojrzałość jest normą na tej planecie. Brakuje zdrowych wzorców. A gdy przyjrzymy się historii ludzkości, widzimy, że wyrastamy z mordujących siebie nawzajem sadystów. Gadów.
A nasz wrodzony narcyzm odrzuca wiele mądrości. Nie tylko. Praktycznie wszystko widzi odwrotnie – to co negatywne widzi pozytywnie, a to co pozytywne – widzi negatywnie.
I jesteśmy na idealnej planecie, by się rozwinąć. By móc doświadczyć niemal pełnego przekroju doświadczeń – od zawstydzenia po odwagę, miłość i Oświecenie.
Musimy zrozumieć, że jeśli nie żyjemy odważnie i odpowiedzialnie, to trudno będzie nam nawet wierzyć, że miłość istnieje, a tym bardziej czym realnie jest i jakie ma znaczenie.
Odwaga to pierwsze kroczki miłości. Oczywiście nie czyni to odwagi gorszą od akceptacji. Wszystko ma swoje zastosowanie.
I na drodze ewolucji świadomości odwaga jest zawsze warunkiem koniecznym przekraczania kolejnych etapów.
Ja sam pamiętam, że np. ujawniły się warstwy gniewu i żalu na Boga zgromadzone w trakcie całego życia.
Powiedziałem wtedy trochę przestraszony (ok, więcej, niż trochę) – “Boże, chcę to z siebie teraz wywalić. Posypią się słowa, nie przywal mi piorunem, to tylko uwolnienie, już tego nie chcę w sobie trzymać”.
I poszło. Od kurw, skurwysynów, bydlaków, skurwieli, etc. Każde eleganckie słowo jakie znałem. Wliczając “obyś zdechł!” ;)
Tylko to nie było obwinianie Boga, to była intencja uwolnienia. Puszczenia tego.
Teraz już niezależnie jak ciężko potrafi być – nie mam w sobie słowa skargi na Boga. Wręcz przeciwnie – coraz większe współczucie, miłość, pokorę.
Tym bardziej, że nadal mierzę się z drapieżnymi, gadzimy jakościami i ekspresjami.
A jaka z wielu, wielu jest cecha zwierzęcia? Skupia się na świecie zewnętrznym.
Tyle, że dla zwierząt jest to jak najbardziej w porządku, bo żadne zwierzę nie ma na swój temat ani jednej bzdury, a jako ludzie kleimy się do setek, nawet tysięcy. A potem próbujemy to sobie kompensować, zastępować, zapominać, stłumić, etc.
Żadne zwierzę nie cierpi z tego co jest i naturalne dla zwierząt jest zaprzestanie cierpienia. A jako ludzie nie chcemy przestać cierpieć. :)
Uzależnienie wymaga fundamentalnego, odważnego, radykalnie uczciwego wglądu w siebie.
Bo m.in. stanowi konsekwencję zupełnego braku tego oraz demonizowania tego, co wewnętrzne – wliczając konsekwencje tego jak żyjemy i jacy jesteśmy.
A przecież zaniedbując, ani nie będąc świadomymi wnętrza popełniamy fundamentalny błąd – projektujemy to na świat uważając, że świat jest dokładnie taki jak nasze uczucia o nim i myśli. A to jak widzimy cokolwiek jest przyczyną uczuć.
To się zapętla. A umysł cały czas racjonalizuje emocjonalność.
Dlatego odwaga jest też ewolucją już w sferę sprzyjającą życiu i taki człowiek to już nie jest homo sapiens, tylko homo spiritus. Bo człowiek duchowy to człowiek coraz mniej egoistyczny i człowiek INTEGRALNY.
A nie pieprzący jakieś farmazony o duszkach.
Człowiek, który nie kocha, nie uznaje tego za część siebie. Dlatego tak wiele kłopotów wynika z projekcji, wypierania, demonizowania emocji, myśli. Bo nie bierzemy za nie odpowiedzialności.
I albo uważamy, że to przez kogoś, albo przez same myśli/emocje.
Pamiętaj Kasiu, że ból to nie cierpienie. I nie ma w bólu nic złego. Jest normalnym, spodziewanym doświadczeniem ludzkim ze względu na bardzo niski poziom naszej ewolucji.
Bardzo ważne jest dla Ciebie zrozumienie tego:
https://www.youtube.com/watch?v=jgzGyHbAhx8
Hoho, dawno nie widziałem tego filmiku! Obejrzyj go kilka razy. Przynajmniej raz wobec męża, a może nawet kilka razy wobec różnych sytuacji, jego cech, etc.
Drugi raz wobec sąsiadki.
Trzeci wobec pani z pociągu.
Czwarty…
Rozumiesz?
Tutaj mamy pokazane fundamenty zdrowych relacji. Nie tylko z drugą osobą ale też ze sobą oraz wyjaśnienie prościutkich fundamentów rzeczywistości.
Mówiłaś, że nie prowadzisz wojny z sąsiadką. :) Ja jestem zgodny z panią Kasią Byron, że jednak jest kapkę inaczej.
Weź też pod uwagę:
– Związki są jednymi z najmniej rozumianych tematów na tej planecie. Miłość na razie przejawiają jednostki. Miłość w związkach/relacjach jest kolosalnie rzadka. To nie jest norma na tej planecie.
– To też najbardziej złożone, wielowymiarowe, rozmaite, unikalne aspekty bycia na tej planecie.
– Uzależnienia to też jeden z najtrudniejszych i najmniej rozumianych problemów na tej planecie.
– Uzdrowienie obu tematów – związku i uzależnienia – wymaga wzięcia pełnej odpowiedzialności za wszystko w swoim życiu, wykroczenia poza świadomość ofiary minimum na poziom Akceptacji. Przypomnij sobie tabelkę z poziomami świadomości.
– Jakość relacji z inną osobą nie może wykraczać poza nasz poziom świadomości. Innymi słowy – nie kochamy innych bardziej, niż siebie. Na tym polega projekcja – wszystko, czego nie chcemy w sobie, odrzucamy, demonizujemy, uważamy za złe, od razu nasz umysł przerzuca w ten czy inny sposób na innych. Nawet na najbliższych. A my nie możemy widzieć nic innego, niż nasza percepcja. Jeśli ją opieramy o emocje i myśli (a myśli to racjonalizacje emocji), to nie widzimy nic poza emocjami i ich racjonalizacjami. Nie widzimy w ogóle rzeczywistości.
I tak żyje ponad 80% ludzi na tej planecie. Nie widzą nic poza emocjami i myślami. A myśli i emocje to nie są fakty, to nie jest rzeczywistość, to nie jest prawda.
KAŻDA MYŚL KŁAMIE.
Umysł traktuj jak wiertarkę. Nie każda włączona wiertarka wierci dziury, ani powinna wiercić dziur. Zgadza się? A umysł to taka wiertarka, której wyłączyć nie można. Nawet nie próbuj.
Nie zliczę ile razy ludziom mówię, że medytacja to m.in. praktyka IGNOROWANIA mentalnego bełkotu, a ludzie dalej swoje – próbują uspokajać umysł, zatrzymać go, kontrolować myśli, itd. Ludzie umysłowi nadają nawet cechy ludzkie – mówią, że ich umysł jest niespokojny. Albo ich do czegoś namawia. A tak nie jest. To jakby mówili, że wiejący wiatr namawia, byśmy szli w tym kierunku, w którym wieje.
A jak do wszystkiego będziesz próbowała używać wiertarki, to się nie będzie za fajnie żyło. Spróbuj wymieszać herbatę wiertarką.
Wzrost świadomości ma też jeszcze jeden, fundametalnie krytyczny element – gdy człowiek zaczyna żyć na poziomie świadomości Odwagi i wyższych – zmienia się funkcjonowanie mózgu.
Dla ludzi w niskiej świadomości, umysł szybko przetwarza emocje. Nie ma szans nawet spokojnie się nad czymś zastanowić. Tylko od razu emocja i reakcja. Wliczając pamięć różnych wydarzeń.
To tzw. niskie funkcje mózgu. Priorytetowe przetwarzanie emocji.
Rozwój świadomości powoduje, że ewoluuje również struktura mózgu i emocje nie są już brane pod uwagę priorytetowo. Masz wtedy przetrzeń doświadczając jakiejś emocji, że w ogóle możesz dostrzec, że to tylko emocja, że są jakieś myśli, że jest jakaś sytuacja i Ty kreująca swoją percepcję o tym wszystkim.
A człowiek nierozwinięty wszystko widzi od razu jako taką breję, papkę mentalnego jazgotu i zaniedbanej emocjonalności i miota się w tym jak mucha w pajęczej sieci.
Ta planeta ma też to do siebie, że tu nie unikniemy konsekwencji naszych wyborów. Gdy stawisz opór, doświadczysz bólu. Nie ma znaczenia na jakim poziomie świadomości jesteś (a im wyżej, tym wyższa wrażliwość – nie mylić z podatnością na zranienie, emocjonowaniem się wszystkim, neurotycznym braniem wszystkiego do siebie, kolekcjonowaniem uraz, etc.), jak inteligentna jesteś, ile zarabiasz, jakiej płci jesteś, w jakim wieku, itd.
Na każdego grawitacja działa tak samo.
I tu to samo.
Ok, na ten moment chyba wystarczy. Przeczytaj, przemyśl.
Ale jeszcze nie odpowiadaj proszę. Odpowiem jeszcze na Twój ostatni komentarz. Nie obiecuję, że dzisiaj. Ale podejrzewam, że jutro na pewno.
Prosileś bym się wstrzymala z komentarzami ale mam taki mętlik w głowie po wszystkim co przeczytalam i czego doswiadczam, że zaraz nie będę wiedziala jak mam na imię. Piszesz że nie stwarzam mężowi bezpiecznych warunków do tego by się mógł ogarnąć. Jakie warunki masz na myśli Piotrze? Moją akceptację nalogu męża? Nie 9bwinianie go? Nie osądzanie? Nie k9nfrontowanie go z tym co mi robi? Czyli: ja siedze w innym pokoju, mąż ma porno seanse , zamiast działać z żoną woli trzepać do wirtuala. I co? Mam chodzić uśmiechnięta? Pogodzona z owym faktem? Bo on tak ma? To są te sprzyjajace warunki do otrząsniecia się? Dlaczego mialby coś zmieniać w swoim postępowaniu skoro żona nic nie mówi? Żyje jakby nigdy nic?
Gdy swoim wyjsciem z pokoju daję mu znak że nie mogę zaakceptować tego że bezczelnie w mojej obecności karmi się innymi widokami niż moje i że mnie to gniewa i boli to przynajmniej po ” nażarciu się” pornolami do odrzutu domaga się mojego powrotu. Nie potrafi być sam. Jesli się opieram i pytam po co mam wracać skoro za chwilę będzie to samo to zarzeka się że nie będzie. Jak dalej jestem oporna to straszy odejściem a przecież ja zostalabym sama bez pracy z kilkoma dziećmi. Oczywiście jego poprawa tak jak przeczuwam jest chwilowa ale moja niezgoda daje mu chociaż konkretny przekaz. Jak on wobec tego mialby się zreflektować gdybym przestala reagować w sposób dla mnie naturalny czyli poczuciem krzywdy i gniewem?
Za każdym razem on udaje że kończy z pornosyfem a ja udaję że mu wierzę. I tak tanczymy ten chory taniec od nastu lat. Paliwem do zmian zawsze jest miłość. Jesli mąż wiedząc że mnie krzywdzi nie odrzuca tego zla to znaczy że mnie nie kocha. Co mu się stanie jak odrzuci porno? Jaja mu urwie? Krew go zaleje? Podobno gotów jest umrzeć za mnie. A ja chcę by wyrzucil z serca i glowy inne baby i żyl ze mną szczęśliwie. Jest po prostu zwyklym pożądliwcem , chciwcem któremu nie wystarcza jedna kobieta i trudno mi uwierzyć że sięga po porno bo ucieka od uciązliwych emocji. Nie rozumiem tego. Dla mnie to jest kurestwo. Upodobanie w perwersyjnych i wyuzdanych do granic mozliwosci dziw. Dlatego seks z żoną jest nudny i go nie potrzebuje. Dlatego też namawia mnie do swingowania. Bo go to perwersyjnie kręci. Porno ora mózg i wywraca na drugą stronę. Przenośnia oczywiście.
Przeczytalam przed chwilą coś takiego i chcialam się z Tobą tym podzielić. Bo bardzo mnie wierci kwestia gniewu i łagodności. Z jednej strony bardzo chcialabym być cicha i lagodna na wzór Chrystusa, z drugiej zastanawiam się czy do wszystkich i wszystkiego należy przykładać tę samą miarę i ten sam sposób postępowania.
“Co więcej, gniew – pomijając już jego bezpośrednie następstwa, jak straty, podstępy, ciągły niepokój w wyniku wzajemnych konfliktów – ponosi karę, kiedy ją wymierza. Zapiera się bowiem natury ludzkiej: ona wzywa do miłości, on do nienawiści; ona każe pomagać, on – szkodzić. Poza tym, chociaż gniewne oburzenie pochodzi z nadmiernej godności własnej i wydaje się przejawem wielkiego ducha, w istocie jest czymś nędznym i ciasnym. Każdy bowiem jest mniejszy od tego, kogo ma za swego wzgardziciela. Tymczasem duch naprawdę wielki, znający swą prawdziwą wartość, nie dochodzi krzywdy, ponieważ jej nie odczuwa. Jak odskakują pociski od twardej powierzchni i jak odbija się bólem rąbanie w lity materiał, tak żadna krzywda nie doprowadzi do tego, aby ją odczul ów wielki duch, bo jest bardziej krucha niż cel, w który godzi. * Zemsta jest wyznaniem cierpienia. Nie jest wielki duch, którego ugnie krzywda. Ten, kto cię obraził, jest albo silniejszy, albo słabszy od ciebie: jeżeli słabszy, oszczędź go, jeżeli silniejszy, oszczędź siebie.”
Piotrze wiem że się zagalopowalam w pisaniu ale jak zacznę wiercić dziurę i analizować to trudno mi przestać. A łapię te myśli bo same ze mnie wychodzą. To daje myślę lepszy obraz.
Przeczytalam przed chwilą coś takiego i chcialam się z Tobą tym podzielić. Bo bardzo mnie wierci kwestia gniewu i łagodności. Z jednej strony bardzo chcialabym być cicha i lagodna na wzór Chrystusa,
Droga do Miłości wiedzie przez emocje.
To nie emocje, jak gniew, są problemem, tylko opór względem nich oraz przywiązanie do nich i różnych pozycjonalności jakie utrzymujemy. Oraz wszelkie korzyści jak dojenie skrywanej przyjemności.
Człowiek kochający wcale nie oznacza, że nie odczuwa emocji, jak gniew. Tylko bierze za nie odpowiedzialność.
A czy Jezus był cichy i łagodny? Na pewno? Skąd ta pewność?
Bo nie jątrzył jadu, gdy był poniżany i mordowany?
Przypomnę słowa Jezusa – “przynoszę wam miecz prawdy”. Jezus nie owijał w bawełnę. Walił Prawdą prosto w oczy tak, że aż ludzie go zamordowali.
“Nie zabijaj” – Ale jak to?! To moja ulubiona rozrywka! A zresztą ten sku***n zasługuje na śmierć! ;)
Najpierw bądź taka jaka jesteś obecnie bez oporu i bez przywiązania – bez osądzania, bez wypierania, bez wstydu i winy. Z tego poziomu – z poziomu całkowitej akceptacji, zupełnego braku osądów – ustal intencję wzrostu.
Nikt nie stanie się miłosierny zmuszając się i próbując “obejść” to jaki jest, wliczając stłumione emocje i wszelkie percepcje oraz pozycjonalności, których się trzyma.
Wiem doskonale z własnego doświadczenia – gdy odczuwam gniew i próbuję go załagodzić na siłę, gdy próbuję się zmusić do łagodności i miłości – tylko jeszcze bardziej się wściekam, czuję bezsilny, a dobroć zdaje się coraz bardziej oddalać i być poza zasięgiem.
Najpierw bądź najlepszym zwierzakiem jakim możesz być. Dopiero “uderzaj” w anielskość. Inaczej zatyrasz się i nic z tego nie będzie.
Przypomnę definicję grzechu – coś, z którym wiążą się nieprzyjemne konsekwencje. Nazywane błędem. Co oznacza, że niekoniecznie błąd musi być zły i od razu wynikać z niego potępienie. Wręcz przeciwnie – często droga do rozwoju, prawdy, miłości, spokoju, rozsądku, mądrości – wiedzie przez masę błędów. Nieraz bolesnych. Ale też oczywiście są takie błędy, których lepiej nigdy nie popełnić. Niemniej to nie z grzechem jest problem, tylko z przywiązaniem – wtedy powtarzamy takie błędy nawet latami.
Rozumiesz?
Nikt nigdy nie powiedział, że masz nie grzeszyć. Tylko masz rozwijać się na tyle, by błąd przestał być kuszący, by go popełnić kolejny raz. A gdy go popełnisz – nie obwiniaj się, tylko weź odpowiedzialność i poddaj korzyści oraz opór.
Tak następuje rozwój – przez poddanie. A nie walkę, zmaganie się, powstrzymywanie na siłę – czy robienie czegokolwiek na siłę – a więc niechętnie.
Jeśli się do czegoś zmuszasz, to oznacza, że nadal tego nie chcesz. Więc nadal nie wzrosłaś, by ten wybór był dla Ciebie naturalny.
Jeśli nie chcesz być taka jaka jesteś teraz, jeśli to osądzasz jako złe – to to jest kierunek w dół, nie do góry.
z drugiej zastanawiam się czy do wszystkich i wszystkiego należy przykładać tę samą miarę i ten sam sposób postępowania.
Nie rozumiem.
Używasz teraz jakiejś kolosalnej generalizacji.
Mówisz o różnych okolicznościach dla gniewu? Odpowiedź brzmi – tak.
ALE.
Pamiętaj – uwolnienie to uwolnienie się z niskiego poziomu świadomości.
A co zrobisz w danej sytuacji, okolicznościach – to zupełnie inny temat.
Wobec płonącego domu postąpić warto inaczej, niż wobec uzależnionego męża, niż wobec stłuczonego ulubionego kubka, niż wobec korka, niż wobec… Rozumiesz?
Wiemy natomiast, że Twoim fundamentalnym problemem i lekcją jest miłość bezwarunkowa względem siebie. A droga miłości zaczyna się od odwagi. Jej synonimy to odpowiedzialność i szczerość.
“Co więcej, gniew – pomijając już jego bezpośrednie następstwa, jak straty, podstępy, ciągły niepokój w wyniku wzajemnych konfliktów
Zgadza się.
To bardzo mądre, co zauważył autor – ze wszystkim związane są konsekwencje.
W religii mówi się tylko “grzech” ale ludziska totalnie nie rozumieją tego pojęcia. Jest tyle bzdur dodanych do słowa grzech i narzuconych na niego, że to się w głowie nie mieści.
– ponosi karę, kiedy ją wymierza.
Tak, bo jednym z urojeń umysłu i człowieka w niskiej świadomości jest wiara, że jesteśmy wszyscy od siebie odseparowani. Bo patrzymy na ciała i mówimy “to ja”, “to on/ona/oni”.
Ale to tylko ciała.
Natomiast w radykalnej rzeczywistości nie ma nas i ich. Jest jedno.
Dlatego wina – świadomość, że są jacyś inni, zazwyczaj jak to mówimy w+inni – to poziom prawie na samym dnie.
Więc jeśli się gniewamy, obwiniamy kogokolwiek – nawet wymierzamy karę – czynimy to sobie sami. Tylko zazwyczaj kwestią czasu jest, aż sami uczynimy sobie to, co uczyniliśmy innym.
Umysł nie rozumie słowa “nie”, ani nie rozumie słowa “inni”. Łatwo to zaobserwować – jeśli kogoś osądzamy, kwestią czasu jest, aż osądzimy samych siebie dokładnie tak samo.
Zapiera się bowiem natury ludzkiej: ona wzywa do miłości, on do nienawiści;
Tak, natura ludzka to miłość.
To czym ją ograniczamy to wszelkie pozycjonalności, do jakich się przywiązaliśmy oraz stawiamy opór.
Masa ludzi nie rozumie, że człowiek ewoluuje. Szczególnie wierzący mają z tym problem.
Jednak okazuje się, że ewolucja i kreacja to jedno i to samo. Niezrozumienie wynika z ograniczeń umysłu – to, że umysł widzi coś sekwencyjnie, nie oznacza, że w rzeczywistości jest sekwencja.
Przykład – woda nie powoduje, że kwiat rośnie. Woda stwarza warunki, w których kwiat rozwija się w sposób X lub jej brak tworzy warunki, w których kwiat rozwija się w sposób Y.
Woda nie jest przyczyną. Tylko kwiat z tego jaki jest.
Co też pokazuje – że ewolucja wszystkiego następuje razem. Bo ewolucja kwiatu musiała uwzględniać również wodę – coś fizycznie oddzielonego od kwiatu. I miliardy, a tak naprawdę – nieskończoność – innych czynników.
I również ewolucja “jednostki” powoduje wzrost całego życia.
A ewolucja nie może nastąpić jeśli siebie osądzamy, jeśli się opieramy.
Każdy jest stworzony na obraz Boga – Miłość i Moc. Ale większość wybiera zwierzęcość i narzuca na miłość warunki. A zamiast mocy wybierają siłę.
Niektórzy grają w taką grę – “Bóg mnie takim/taką stworzył”. Nie, Bóg nikogo nie stworzył takim, za kogo się uważamy, ani nie dał nam żadnej pozycjonalności, której się trzymamy.
Zrzucanie odpowiedzialności za wszystko na Boga to też ukochany “sport” mas ludzi.
ona każe pomagać, on – szkodzić.
Aby móc pomóc komukolwiek, najpierw należy pomóc sobie. Najlepiej poszukać kogoś kto miał taki problem jak my i go rozwiązał.
Miłość pomaga. A miłość nie osądza, nie wartościuje, nie odrzuca, nie widzi zła. Ale rozumie naiwność ludzi i to, że człowiek nie rozumie co jest dobrem, a co nie.
Tylko biorąc pod uwagę rzeczywistość można mówić o realnej pomocy.
Bo miłość rozumie, że uzależnienie to wielka szkoła dla uzależnionego człowieka. To szkoła fundamentu – poddania, drogi do miłości – zwrotu w stronę Boga.
Dlatego powiedziałem Ci już, że dla Ciebie lekcją miłości może być, abyś pozwoliła mężowi stoczyć się na samo dno. Być może wtedy poprosi o pomoc lub sam jej poszuka.
Poza tym, chociaż gniewne oburzenie pochodzi z nadmiernej godności własnej i wydaje się przejawem wielkiego ducha, w istocie jest czymś nędznym i ciasnym.
Też bardzo mądre.
Autor dostrzega, że emocje wydaje się dobre ale tylko względem siebie. Z poziomu wyższego – są małe, nędzne, a perspektywa jaką mamy utrzymując je – wąska i błędna.
Ale zwierzę odczuwające gniew wydaje się silne, większe od problemu jaki ma – np. silniejsze od innych, których się lęka, którzy – uważa – że mogą je skrzywdzić. To samo z dumą. Ale ludzie mądrzy zauważyli, że duma poprzedza upadek.
Emocje to paliwo świadomości zwierzęcej. Nie ducha.
Duch to miłość. A miłość to pole, nie siła.
Miłość daje, nie osądza siebie, jest kompletna, niczego nie potrzebuje od świata, wybiera prawdę, integralność. Widzi niewinność wszystkiego i wszystkich.
Każdy bowiem jest mniejszy od tego, kogo ma za swego wzgardziciela.
Wielokrotnie mówiłem – że aby uznać się za ofiarę, trzeba najpierw oddać energię, zgodzić się na to – uznać – WYBRAĆ, że ktoś inny dysponuje naszą energią i np. może ją skierować przeciw nam.
Dlatego Jezus nauczał – nie osądzajmy, bo nie jesteśmy do tego zdolni – ani kogoś jako gorszego, ani lepszego. Albo sobie rzucimy kłody pod nogi, albo oddamy energię innym – swoim rzekomym katom.
Widzimy też, że niezależnie kogo osądzimy – siebie lub innych – tylko my będziemy mieli z tego problem.
Tymczasem duch naprawdę wielki, znający swą prawdziwą wartość, nie dochodzi krzywdy, ponieważ jej nie odczuwa.
Zgadza się. :)
I najlepiej to widać na przykładzie akceptacji jakiejś swojej wady. Gdy daną wadę w pełni zaakceptujemy, stajemy się niewrażliwi na wszelkie próby zranienia nas za pomocą osądu tej cechy.
Gdy np. mamy duży nos i ktoś nam powie – “Masz nos jak kartofel!”, to możemy ze spokojem, a nawet z radością zapytać – “A znasz jakieś dobre przepisy na kartofle!?” :)
Jak odskakują pociski od twardej powierzchni i jak odbija się bólem rąbanie w lity materiał, tak żadna krzywda nie doprowadzi do tego, aby ją odczul ów wielki duch, bo jest bardziej krucha niż cel, w który godzi.
Zgadza się.
Dlatego granie ofiary jest takie idiotyczne.
Bo zanim innym nadamy ogromną wartość, znaczenie, siłę, najpierw musimy się sami z nich odrzeć – odrzucić.
* Zemsta jest wyznaniem cierpienia. Nie jest wielki duch, którego ugnie krzywda.
Budda ujął to w ten sposób – “trzymanie się urazy jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu”.
Wielokrotnie testowane przeze mnie – pełna zgoda. ;)
A my sami możemy jeszcze się zastanowić – dlaczego mielibyśmy chcieć czyjejkolwiek krzywdy?
Skoro i chrześcijaństwo, każda inna religia oraz buddyzm nauczą, że “źli” ludzie sami doprowadzą do swej zguby, dlaczego my dążymy do własnej?
Np. uzależnieni osądzający swoich rodziców za rzekome złe wychowanie, nie zauważają, że cierpią właśnie przez te własne osądy, a nie te rzekome braki w wychowaniu.
Nikt mi nie wmówi, że nie mógł zmienić czegoś przez te 10,20 czy 30, a nawet więcej lat osądzania, czego sądzi, że mu rodzice nie dali lub nie nauczyli.
Gdy się temu przyjrzymy, oczywistym się staje – że ta osoba woli osądzać, niż żyć spokojnie, szczęśliwie i rozwiązać swoje problemy. Woli grać ofiarę, niż żyć odpowiedzialnie.
Ten, kto cię obraził, jest albo silniejszy, albo słabszy od ciebie: jeżeli słabszy, oszczędź go, jeżeli silniejszy, oszczędź siebie.”
Też się w pełni zgadzam.
Tylko w przypadku Twojego męża – on nie jest silniejszy od Ciebie. Może fizycznie. Ale to ma najmniejsze znaczenie.
Piotrze wiem że się zagalopowalam w pisaniu
Nie uważam tak.
Proszę, nie dowalaj sobie. Naprawdę nie jest to do niczego potrzebne.
Raz jeszcze podkreślam – jesteś w trudnej sytuacji. Ale też bardzo ważnej pod względem możliwości dokonania wielu istotnych korekt, które mąż Ci wręcz bezlitośnie ukazuje.
Z poziomu ducha to wielka miłość.
Ludzie uduchowieni zauważyli, że nasi najwięksi ciemiężyciele, to nasi najwięksi przyjaciele – bo to nauczyciele miłości.
Nikt nie nauczy się miłości, jeśli nie ma pokusy grania ofiary, osądzania, nienawiści, etc.
Wtedy wyciągnięte jest z nas to, czym ograniczamy miłość, a codziennością to odtrącamy, robimy wszystko, by to pozostało nieświadome. Dlatego uwielbiamy tych wszystkich ludzi, którzy tego “dotykają”. A my z uwielbieniem ich nienawidzimy i gramy ofiary.
A potem przychodzi np. luźny dzień, nikt i nic nam nie przeszkadza. A my co? Leżymy apatycznie przed telewizorem i się nudzimy. Nie mamy w sobie życia.
Co pokazuje jak bardzo opieramy się miłości.
Bo jeśli w optymalnych warunkach nie jesteśmy tak pełni energii i chęci życia, że aż chce się nam skakać po ścianach (np. dobre porównanie to filmiki z psiakami, które witają swoich właścicieli) – to widzimy jak silnie się opieramy.
A czemu stawiamy ten opór? No właśnie m.in. temu, co wyciągają z nas ci wszyscy “źli” ludzie. :)
ale jak zacznę wiercić dziurę i analizować to trudno mi przestać. A łapię te myśli bo same ze mnie wychodzą.
Widzisz? Trudne sytuacje zmuszają człowieka do szukania, poszukiwań, do ekspansji.
Weź pod uwagę – żadna myśl nie wychodzi, ani nie pochodzi od Ciebie. Można złapać się myśli i trzymać się jej nawet 80 lat. To, że jesteś świadoma jakiejś myśli nie oznacza, że wyszła.
Tak jak i emocje – masa ludzi sądzi, że ekspresja emocji rozładowuje je. Tak nie jest. Najczęściej ekspresja napędza emocjonalność, zasila emocje. Najważniejsza jest intencja.
Myślenie jest jak wiatr, a to co je odbiera to mózg – jest jak antena.
To wiedział już Budda ponad 6 tysięcy lat temu, a przynajmniej najwcześniej od tylu lat powinniśmy to rozumieć.
Ale nadal pewnie 95% ludzi narcystycznie stawia się w roli autora i twórcy myśli. To tak jakbyśmy twierdzili, że słysząc włączone radio to my prowadzimy audycję lub gramy piosenkę.
Ty nie łapiesz myśli, bo z Ciebie wychodzą, tylko łapiesz się tych, które są dla Ciebie potwierdzeniem Twojego poziomu świadomości, intencji, pozycjonalności, emocji.
Choć wcale nie musisz.
To daje myślę lepszy obraz.
Dziękuję, że się tym dzielisz. Naprawdę.
Tak swoją drogą – gdy czytałem ten cytat, wzruszyłem się i pociekły mi łzy. Zawsze gdy czytam coś mądrego uwzględniającego troskę o życie (nie tylko ludzkie), to tak reaguję.
Sprawdziłem, że to Seneka. Czyli pan, który żył już kapkę dawno.
Doskonale rozumiał ludzką naturę. Tak jak Jezus i Budda. Bo to niezmienne aspekty człowieczeństwa.
Nadal ludzie powtarzają te same błędy. I wielu dopiero właśnie po solidnym upadku w zwracają się w stronę Prawdy. Porzucają pychę, dumę i zaczynają żyć pokornie (nie mylić z upokorzeniem – pokora uniewrażliwia nas na upokorzenie).
Swoją drogą, wykalibrowałem Senekę i ten cytat.
Seneka – przekracza 600. A te słowa są w spektrum Miłości Bezwarunkowej – ponad 540. Nie dziwne, że popłynęły mi łzy.
Hej Piotrze.
Zwiedzam ostatnio nasze dolnośląskie tereny górzyste. Chciałam Ci nawet wyslać fotkę na tle gór ale mi się nie udało. Chyba za duży rozmiar zdjęcia no i nie umiem tego rozwiązać.
Po rozmowach z Tobą widzę swoją ułomność i pierwsze co chcę zrobić to wyjść z roli ofiary. Jesli mi się to uda to pociagnie to za sobą kolejne kroki jak panowanie nad sobą i emocjami szczególnie gniewem i poczuciem bycia gorszą, wybrakowaną, itp
Chcę skupić się na sobie. Wiesz….ostatnio mąż mówi, że weźmie laptop na godzinę i udowodni mi, że jest w stanie się po tym czasie od niego odkleić. Zajęłam się sobą i byłam tak zaabsorbowana czytaniem ciekawego artykułu , że gdy faktycznie po godzinie odszedł od laptopa powiedziałam: ja coś czytam teraz , możesz posiedzieć jak chcesz. Być może nie powinnam go do tego zachecać ale zareagowałam tak w zgodzie ze sobą. Nie przepływały wtedy przeze mnie żadne ,,sztormy” wewnętrzne ;)
Mąż był zdumiony i poszedł usiąść jednak gapienie się w laptop nie trwało długo. Stracił tym zainteresowanie i przyszedł do mnie.
Powiedział, że go do mnie ciagnie gdy jestem wyluzowana i nie robię mu dram. Nie czuje się wtedy jak osaczony synek ale facet który za siebie odpowiaada i w swej wolności chce dokonywać wyboru, nie pod czyimś szpiegującym wzrokiem i pod presją ale w wolności.
Jakiś czas potem gdy usiadł znów do laptopa już nie było tak łatwo.
Ponieważ bylismy przed chwilą razem blisko a on i tak usiadł to zrobiło mi się przykro. Jednak ani się tych uczuć nie wypierałam ani nie walnęłam nimi do męża jak z armaty.
Pozwoliłam sobie na przyjecie tego, co przeze mnie przechodzi.
Mąż zaczął ukierunkowywać swoje potrzeby na mnie. Praktycznie codziennie bylismy ze sobą blisko. Moja otwartość na niego i swoboda w wyrażaniu siebie pozbawiły go chęci na ogladanie porno.
Jednak wiem, że to może mieć tylko tymczasowy efekt. Nie zawsze przecież ma się ochotę na seks, zresztą gdy się to robi czesto to ciało traci wrazliwość na bodźce. I przestaje być przyjemnie.
We wszystkim potrzebny jest umiar.
Nie chcę też działać z pozycji lęku i presji, że seks musi być i że zawsze mam być gotowa żeby tylko mąż nie usiadł do laptopa.
Chcę działać w wolności i z autentycznym pragnieniem.
Dziękuję, że się tym dzielisz. Naprawdę.
Tak swoją drogą – gdy czytałem ten cytat, wzruszyłem się i pociekły mi łzy. Zawsze gdy czytam coś mądrego uwzględniającego troskę o życie (nie tylko ludzkie), to tak reaguję.
Mam podobnie. Myslę, że to reakcja na prawdę. Ona zawsze porusza serce człowieka. Prawdą jest Bóg więc pewnie to Jego głos w nas, który chce nas prowadzić drogą prawdy, miłości i szczęścia.
Jakoś intuicyjnie czułam, że to, co Ci wysłalam spodoba się Tobie i że harmonizuje z Twoim postrzeganiem świata/życia.
Bardzo mnie intryguje ostatnio łagodność więc tak sobie czytam rózne rzeczy. W niej własnie widzę siłę człowieka.
Co do Jezusa, który potrafił mówić z władzą w głosie i reagować słusznym gniewem: zgadza się jednak inne było Jego zachowanie wobec ludzi zakłamanych, cynicznych i zatwardziałych i inne wobec pogubionych i szukających prawdy. Wobec ostatnich był łagodny i cierpliwy. Człowiek szukający prawdy i nie zabetonowany w swoich racjach i postepowaniu zawsze znajdzie u Boga zrozumienie.
Posłuchaj też jesli znajdziesz czas, siły i ochotę wystapień na you tube o. Włodzimierza Zatorskiego. Słucham go czesto i nie drażni mnie ani nie odpycha. Znajduję w jego słowach potwierdzenie tego, co sama widzę, czuję i wnioskuję.
Piotrze, na dziś tyle bo uciekam do obowiązków. Odezwę się co jakiś czas co tam u mnie i jakie postepy. Wracam do Twoich komentarzy i dostrzegam w nich głębię. Pewne Twoje słowa docierają po czasie.
Więcej widzę, gdy jest we mnie spokój.
Dziękuję, że jesteś i pozdrawiam serdecznie.
Jestem w chwilowej niedyspozycji seksualnej więc mąż uswiadomil mnie dziś że będzie ogladal. Złość podeszla mi pod samo gardło. Okazuje się, że jestem w tym naszym wspolzyciu tylko środkiem do jego celu. Gdy nie ma ze mnie korzyści, weźmie je sobie z porno.
Moja otwartość i wspolpraca nie mają znaczenia. Czuję złość, gniew, żal, rozczarowanie, poddanie się. Nie wyleję tego na męża ale czuję jak trawi mnie od środka.
Tak jak przewidywalam męża skierowanie uwagii i energii na mnie bylo tymczasowe. Na nic erotyczna bielizna, którą kupilismy, jakieś gadżety…On woli w bieliźnie oglądać inne i patrzec jak się ludzie bawią zamiast mieć wlasne seksualne życie z żoną. Nawet tygodnia nie potrafi na mnie zaczekać by potem zregenerowany i wyposzczony przyjść do mnie. Siadl wczoraj do laptopa mówiąc że tylko godzinke. Po godzinie przypomnialam że minęła. Jeszcze trochę….jeszcze chwila. Szlag mnie trafil! Na nic moje deklaracje i postanowienia. Zrzucilam z siebie cale ubranie stojąc przed nim nago i zaczęłam krzyczeć: w czym jestem gorsza?czego mi do cholery brakuje? Mam tańczyć? Wyginać się? Wypinać? Proszę bardzo. Na życzenie. Ubrać koronki? Ponczochy? Nie ma problemu!
Krzyczalam jak dlugo bedzie mnie jeszcze upokarzal wpychając mnie jak starą ciote w kąt pokoju a sam karmil swoje potrzeby zdzirami?
Gniew wylewal się ze mnie każdą komórką ciala. Żal i smutek jadly mnie od środka. Dziś jestem wypompowanym z sil wrakuem czlowieka.
To upokarzajace żebrać o jego uwagę….o pożądanie w oczach. O pragnienie traktowania mnie jak towarzyszki życia i namietnej kochanki.
Nie rozumie, że tym co robi niszczy we mnie kobiecą energię, swobodę wyeazania siebie bo zaraz przychodzi myśl, że cóż ja mam mu do pokazania? Zaoferowania? Wszystko widzial. Czuję się jakbym nieudolnie nasladowala sceny z porno. Nie mogę być radosna i wyjątkowa bo czuję na sobie oko które mnie porównuje z tymi idealnymi cielskami. To zabija we mnie spontaniczność i pokochanie siebie.
Napiszesz pewnie że to wszystko juz we mnie jest a mąż to tylko ze mnie wybija na wierzch. Pewnie tak.
Nie czuję swojej wartości. Inaczej męża zachowanie nie wywolywaloby takich emocji i reakcji.
Jestem smiesznym, slabym wydzierającym się ludzikiem.
Tylko na tyle mnie stać.
Na nic mądre teksty które sama wyslalam. Czuję ich przekaz calą sobą a zyję jak zawsze.
Swoją miłość i cialo mogę sobie w d….wsadzić. Ja zawsze będę jedna. I ta sama. W laptopie jest ich tysiące.
Bylam na każde jego pragnienie by pokazać mu, że nie ma problemu, jedtem otwarta. Zrobię to co lubi. Co sprawia mu przyjemność.
Możemy mieć wlasne życie intymne. Zadbajmy o nie.
Cieszylo go chwilę. Znudzilo się.
Moja chwilowa niedyspozycja rzucila go szybko na stare tory.
A ja jak zuzyta zabawka mam siedzieć w kącie i czekać nie wiadomo na co.
Tak. Dalej się kiszę w roli ofiary.
Porno to wyimaginowana potrzeba. Gdyby go nie bylo mąż krecilby się wokół żony i nie mógł się doczekać aż ją zobaczy calą, dotknie….rozsmakuje się.
Żony zostaly wystrzelone w niebyt. Są niepotrzebne. Jest porno. Cała masa wygibasow cielskami. Wystarczy kliknąć i zaspokoić swój glód.
Hej Kasiu!
Przepraszam za późną odpowiedź i bardzo mi przykro, że jest tak jak jest.
Po poprzedniej wiadomości – gdy chciałaś mi wysłać zdjęcie, aż się wzruszyłem do łez. Trzymałem kciuki, że coś dotarło.
Ale fakty są inne.
Tak jak przewidywalam męża skierowanie uwagii i energii na mnie bylo tymczasowe.
Nie było żadnego przekierowania.
Nie możesz patrzeć na niego jak na osobę podejmującą odpowiedzialne, świadome decyzje, ani która kontroluje swoje życie.
Tak nie jest.
To człowiek uzależniony. Jak poważne jest to stwierdzenie staram się cały czas przedstawić ludziom za pomocą ogromu artykułów, maili, komentarzy, rozmów.
Tu nie ma kontroli nad swoim życiem. On tego nie kontroluje. Tym, czym niszczy swoje zdrowie i małżeństwo, uważa nadal za dobre. W ogóle nie widzi w tym jakiegokolwiek problemu.
A nawet źródło ulgi, gdy Ty się denerwujesz na niego.
Na nic erotyczna bielizna, którą kupilismy, jakieś gadżety…On woli w bieliźnie oglądać inne i patrzec jak się ludzie bawią zamiast mieć wlasne seksualne życie z żoną.
Kasiu, nic nie zdziałasz w ten sposób.
Ja byłem po tej drugiej stronie i wiem jak to wygląda.
Swego czasu – gdy byłem uzależniony – miałem partnerkę. Głównie do seksu. Byłem wtedy w dość niezłej formie – 3-godzinne maratony seksu to była norma. Często jeszcze 2-3 razy dziennie krótsze.
Gdzie i jak się dało uprawiałem seks.
Ona się malowała, ubierała seksownie, pończochy, szpile, spódniczki, itd. Seks klasyczny, analny, między piersi, oralny, przeróżne pozycje, wszystko bez gumy, bo brała tabletki, potem spirala, którą wyjmowaliśmy na czas seksu…
Można rzec, że miałem to o czym marzyłem zawsze. A wiesz co robiłem, gdy wychodziła ode mnie? Włączałem porno. To nie miało nic wspólnego z nią – jak by się nie starała, wyglądała, była dla mnie – i tak włączyłbym porno.
Bo jak się nie opierałem miłości, bałem czy grałem ofiarę, to się np. wstydziłem i obwiniałem, że jej nie kocham, nie doceniam tak jak powinienem, itd.
Nie możesz tak podchodzić do sprawy, bo będziesz cierpieć.
To jakby mąż był chory na gruźlicę, a Ty się wściekała, że dobrze mu gotujesz, a jemu się nie poprawia i jeszcze nie docenia Twoich potraw.
On jest uzależniony. Do założenia grup 12 kroków alkoholizm to była choroba śmiertelna.
Dopiero 12 kroków pokazało w czym leży sedno problemu uzależnienia i jak go rozwiązać.
A co jest pierwszym krokiem? Uzależniony przyznaje, że nie ma kontroli nad swoim życiem. On tego jeszcze nie zrobił i wcale nie jest powiedziane, że zrobi kiedykolwiek.
A Ty twierdzisz, że ma tylko wybiera aktorki, a nie Ciebie.
Będziesz cierpieć. I cierpisz. Nie musisz.
Ludzie nie chcą w ogóle się zmienić, nic poprawić. Pewnie z połowa uzależnionych próbuje co najwyżej “nofap” – czyli próbują nie oglądać, co nie pomaga 99% próbujących. Bo to nie ten kierunek.
Ale innego nie chcą.
Wiesz – jak zapraszam ludzi do mojego Programu, to 3/4 przestaje się odzywać. Nawet nie ma “pocałuj mnie w dupę” za pomoc jaką dałem za darmo.
Tylko siedzą i czytają, bo mają “poczucie”, że coś robią.
Nic nie robią. Absolutnie. Tylko siebie w jajo.
Nawet tygodnia nie potrafi na mnie zaczekać by potem zregenerowany i wyposzczony przyjść do mnie.
To jakbyś liczyła, że człowiek z grypą wytrzyma tydzień bez kaszlu, by z Tobą normalnie porozmawiać. Ale grypa leczona nie jest.
Siadl wczoraj do laptopa mówiąc że tylko godzinke. Po godzinie przypomnialam że minęła. Jeszcze trochę….jeszcze chwila.
“Tylko 1 filmik”, “tylko 15 minut/pół godziny/godzina” to chyba najczęstsze kłamstwo, jakie wmawiają sobie uzależnieni.
Szlag mnie trafil! Na nic moje deklaracje i postanowienia.
Oczywiście, że na nic. Mówiłem Ci o tym od początku.
I to samo u uzależnionych – obietnice, deklaracje, uroczyste przysięgi – to też o kant dupy.
Nie tędy droga.
A zazwyczaj stanowią potem pretekst do wstydzenia się, obwiniania, nienawiści do siebie – czyli dalsze folgowanie sobie. A poprawy na lepsze nie ma.
Zrzucilam z siebie cale ubranie stojąc przed nim nago i zaczęłam krzyczeć: w czym jestem gorsza?czego mi do cholery brakuje? Mam tańczyć? Wyginać się? Wypinać? Proszę bardzo. Na życzenie. Ubrać koronki? Ponczochy? Nie ma problemu!
Krzyczalam jak dlugo bedzie mnie jeszcze upokarzal wpychając mnie jak starą ciote w kąt pokoju a sam karmil swoje potrzeby zdzirami?
Gniew wylewal się ze mnie każdą komórką ciala.
Niestety nie wylewał. To tylko ekspresja.
Nie pozwoliłaś sobie odpuścić przywiązania do gniewu.
Pisałem Ci – “Technika uwalniania” dr Davida R Hawkinsa lub “Metoda Sedony” Hale-a Dwoskina.
Żal i smutek jadly mnie od środka. Dziś jestem wypompowanym z sil wrakuem czlowieka.
Bo nic się z Ciebie nie wylało.
Ekspresja emocji ich nie uwalnia. Nic się nie zmieniło na lepsze. Tylko na gorsze.
To “jestem wypompowanym z sił wrakiem człowieka” uczyniłaś sobie sama. Ani nie mąż, ani sytuacja.
Tylko Twoje osądy, opór, męczenie się w sobie, próby zmiany, kontroli, etc.
Nie mówię tego, by Cię dobić, ani nic zarzucić. Tylko mówię, że sama sobie to robisz i tylko Ty możesz przestać. W każdej chwili.
To upokarzajace żebrać o jego uwagę….o pożądanie w oczach.
To nie upokarzające, tylko bezcelowe.
To jakbyś żebrała od człowieka z grypą, by mówił do Ciebie bez chrypki i elokwentnie.
O pragnienie traktowania mnie jak towarzyszki życia i namietnej kochanki.
On Ciebie traktuje co najwyżej tak jak siebie.
Mówiłem też, że jeśli będziesz jego problemy brała do siebie, to będziesz szła na dno razem z nim.
Nie rozumie, że tym co robi niszczy we mnie kobiecą energię, swobodę wyeazania siebie bo zaraz przychodzi myśl, że cóż ja mam mu do pokazania? Zaoferowania? Wszystko widzial.
Oczywiście, że nie rozumie. I niewykluczone, że nigdy nie zrozumie.
Skoro nie rozumie jaką krzywdę sobie czyni i widzi to jako coś fajnego i normalnego, to uważasz, że Twoje dobro weźmie pod uwagę?
Nie. Nigdy. A ja to wiem, bo sam tak żyłem. Problemy mojej dziewczyny były dla mnie niczym. Raz jej nawet powiedziałem, że jej problemy to jakieś bzdury i ja mam większe.
Możesz cierpieć jeszcze 100 razy bardziej, a on wzruszy ramionami. Gwarantuję Ci to.
Czuję się
Nie czujesz “się”, bo emocje nie mają nic wspólnego z Tobą.
Czujesz to, co w sobie nosisz od lat i dorabiasz do tego te wszystkie opowieści o sobie i swoim życiu.
I czynisz to pewnie całe życie.
To co czujesz nosisz w sobie i to konsekwencja tego jak wybierasz widzieć np. sytuację w domu.
Nie jest to Tobą, ani nie dotyczy Ciebie.
jakbym nieudolnie nasladowala sceny z porno.
To racjonalizacja wstydu.
Niczym go nie przekonasz, nie dotrzesz do niego. Niczym. Przykro mi ale tak to wygląda.
Przeczytaj 12 kroków. Czy to AA czy SA, bez znaczenia.
Które wykonał on? Które wykonałaś Ty?
A Ty możesz dać mu najbardziej erotyczne doświadczenie na tej planecie i jedyne co tym zyskasz, to to, że on tego będzie chciał coraz częściej i więcej. Nic to nie poprawi.
Nie mogę być radosna
Możesz. Radość i cierpienie to wybór.
i wyjątkowa
Możesz i jesteś. Nie można nie być wyjątkowym. Tylko że każdy jest wyjątkowy. Co oczywiście nie umniejsza żadnej wyjątkowości.
Już jesteś tym, czym uważasz, że nie możesz – bo mąż coś robi.
To esencja grania ofiary.
bo czuję na sobie oko które mnie porównuje z tymi idealnymi cielskami.
Nie czujesz na sobie żadnego oka. I przypomnę, że największy kat i sadysta, który Cię porównuje to Ty sama.
To zabija we mnie spontaniczność i pokochanie siebie.
Granie ofiary i oddawanie odpowiedzialności.
Nikt nie może uniemożliwić Ci kochanie siebie. Nikt i nic. To wybór. Ale na razie go nie dokonujesz, bo wolisz grać ofiarę uzależnionego.
A kiedy ostatnio zrobiłaś dla siebie coś z całkowitej miłości i akceptacji?
A nawet nie zrobiłaś, tylko widziałaś siebie totalnie ok taką jaką jesteś? Chociaż raz? Czy zawsze było coś nie tak?
Napiszesz pewnie że to wszystko juz we mnie jest a mąż to tylko ze mnie wybija na wierzch. Pewnie tak.
To tylko jeden z elementów tego co ma miejsce. Ale nie to jest esencją całego problemu.
Na pewno nie ma tu żadnego “tylko”.
Bo to co ma miejsce, to zapewne Twój główny życiowy temat. Każdy takie ma – coś, z czym nie radzi sobie całe życie, od czego ucieka, za co oddaje odpowiedzialność, etc.
A to bardzo ważne, może nawet krytycznie ważne, by wreszcie to rozwiązać.
Cytując jedną mądrą panią – “meet your needs”. Nie ma tu słowa o innych ludziach.
Nie czuję swojej wartości.
Bo wartość to nie zapach szarlotki.
To nie coś, co się czuje, tylko nadaje, rozumie, ma świadomość.
Nie możesz czuć, że dobrze jeździsz na rowerze. Tylko albo dobrze jeździsz, albo nie.
Jeśli dobrze jeździsz, to możesz odpuścić opór, lęk i dodać do jazdy radość, być pewna, że zawsze super spędzisz czas na rowerze.
Ale nie możesz najpierw poczuć, że pojedziesz super i pojedziesz.
Nie widzisz swojej wartości, bo ją zawsze umieszczałaś poza sobą. To jeden z Twoich kluczowych, życiowych problemów, Kasiu.
Inaczej męża zachowanie nie wywolywaloby takich emocji i reakcji.
Zachowanie męża niczego ne wywołuje.
To jak reagujesz to element Twojej wewnętrznej historii, a nie tego co się dzieje na zewnątrz.
Niemal każdy uzależniony sądzi, że nawyki coś aktywuje, triggeruje, wyzwala, itp. bzdury. Nie. Nawyk to nasz wybór, tylko podejmowany nieświadomie, w nieuświadomionych okolicznościach, poprzez który dążymy do nieuświadomionych korzyści.
I nawet cierpienie wybieramy, bo mamy z tego korzyści.
Jestem smiesznym, slabym wydzierającym się ludzikiem.
Nie, jesteś wspaniałą kobietą, która tylko bardzo nie chce wziąć odpowiedzialności za ważny aspekt swojego życia – kochanie siebie. A nawet aspekt fundamentalny.
Chcesz, by mąż Cię kochał. I również sama mówisz, że przez niego nie możesz się kochać sama.
To jest kłamstwo.
Tylko na tyle mnie stać.
Jeśli się uprzesz, to nikt nie przekona Cię, że jest inaczej.
Na nic mądre teksty które sama wyslalam. Czuję ich przekaz calą sobą a zyję jak zawsze.
O. :)
I to jest punkt zwrotny. Jeśli kiedykolwiek będziesz cierpieć, rozpaczać, że ktoś/coś nie jest takie jakbyś chciała, oczekiwała, to wróć do tego właśnie zdania. Do tych 4 ostatnich wyrazów – “a żyję jak zawsze”.
I ja rozumiem, że to może być dla Ciebie takie niekomfortowe, że może Cię aż mdlić i wolałabyś zostać pogryziona przez żmije. No ale to jest esencja odpowiedzialności. Przestać grać ofiarę, zacząć swój los kuć świadomie.
Swoją miłość i cialo mogę sobie w d….wsadzić.
To jakbyś dawała pieniądze żebrakowi, który przeznacza je na wódkę.
To naiwność i warto przestać.
A czy to miłość?
Co to jest miłość, Kasiu? Coś, co można dać?
Skoro mówisz, że siebie nie możesz kochać przez męża, to co mu dawałaś?
Ja zawsze będę jedna. I ta sama.
I niczego więcej nie trzeba. :)
W laptopie jest ich tysiące.
W laptopie to są różne mechaniczne i elektroniczne ustrojstwa. No ale dla pewności sprawdzę w swoim – jakby się okazało, że faktycznie jest tam tysiąc kobiet to za kilka dni otrzymasz potężny bukiet kwiatów ode mnie. ;)
…
Sprawdziłem – nie było. Tylko kurzu trochę.
Bylam na każde jego pragnienie by pokazać mu, że nie ma problemu, jedtem otwarta. Zrobię to co lubi. Co sprawia mu przyjemność.
Nic mu nie sprawia przyjemności.
Nikt nie ogląda porno dla przyjemności, tylko ucieka od tego, co nosi w sobie.
Tak jak jeden klient ostatnio napisał w bardzo obszernym mailu m.in. takie 2 twierdzenia:
1. Ja po prostu zawsze chciałem się czuć dobrze Piotrze, mieć energię i radość.
2. W sumie też bardzo trudny temat swojej pracy inż wybrałem i niestety znowu sobie sam poszkodzilem bo mogłem łatwiejszy a więc znów ta cecha szkodzenie sobie. Często sobie w życiu szkodzę i sabotuję się.
Ta cecha działania przeciwko sobie jest bardzo wyraźna u mnie całe życie i chcę ją przepracować. Dużo trzymam się tych pozycjonalnosci z tabelki Piotrze.
Na podstawie 1-szego twierdzenia piszę artykuł, bo to kolosalne niezrozumienie i kłamstwo. Już go napisałem:
http://wolnoscodporno.pl/blog/2022/08/czuc-sie-dobrze/
Ale widzisz – raz mówi, że tylko zawsze chciał się czuć dobrze. No jaka bidulka. No tak dobrze chciał dla siebie.
A zaraz mówi, że całe życie sobie szkodzi, sabotuje, działa przeciwko sobie…
Bo uzależnienie to życie po destruktywnej stronie i dążenie do destrukcji. Każdy kto z taką osobą będzie – np. przez próby zmiany czy kontroli, czy branie jej problemów do siebie – będzie szedł na dno razem z nią.
Możemy mieć wlasne życie intymne. Zadbajmy o nie.
Zacznij dbać o siebie. W taki sposób, w jaki tego jeszcze nie robiłaś.
Cieszylo go chwilę. Znudzilo się.
Nic go nie cieszyło, bo radość nie bierze się z zewnątrz.
I nic nie nudzi – tzw. nuda to opór przed radością, to nastawienie niechętne, często apatyczne, to wiara w urojenie, że radość to emocja i się bierze ze świata.
Tak nie jest.
Moja chwilowa niedyspozycja rzucila go szybko na stare tory.
Nigdy nie był na żadnych innych.
A ja jak zuzyta zabawka mam siedzieć w kącie i czekać nie wiadomo na co.
To tylko Twój wybór.
Tak. Dalej się kiszę w roli ofiary.
To tylko Twój wybór.
A podejmujesz go, bo masz z tego korzyści.
Porno to wyimaginowana potrzeba.
Nie, to jest potrzeba. Tylko w 99,9% przypadków nieuświadomione są korzyści jakie się osiąga poprzez to, ani praktycznie nikt nie rozumie co tak naprawdę się osiąga, jak i jakim kosztem.
Np. Ty nadal twierdzisz, że go porno cieszy czy coś w tym stylu. Tak nie jest.
Ale to dla Ciebie wygodne, bo dzięki temu możesz dalej twierdzić, że Ty nie jesteś doskonała, perfekcyjna dokładnie taką jaką jesteś i się dalej porównywać, osądzać, nie kochać.
Pewnie bym dostał w pysk, gdybym to powiedział Ci na żywo ale i tak bym powiedział. Sądzę, że byłoby warto.
Gdyby go nie bylo mąż krecilby się wokół żony i nie mógł się doczekać aż ją zobaczy calą, dotknie….rozsmakuje się.
Gdyby nie było porno… Aby nie było porno, to cały świat musiałby być inny. Setki milionów ludzi, jeśli nie miliardy, itd.
A nieuświadomione problemy, od których ludzie starają się uciekać w używki, znalazłyby inną drogę ujścia – np. mąż byłby alkoholikiem lub narkomanem. Albo pracoholikiem i zaniedbywałby Cię dokładnie tak samo.
Żony zostaly wystrzelone w niebyt. Są niepotrzebne. Jest porno. Cała masa wygibasow cielskami. Wystarczy kliknąć i zaspokoić swój glód.
Część mężczyzn faktycznie kobiety postrzega tylko jako ciepłe dziurki.
Ale jest też część mężczyzn, dla których wspaniała kobieta to najwyższe dobro.
A są też uzależnieni, których praktycznie nikt nie rozumie. Wliczając ich samych.
Nie wiem co jest faktycznym powodem, że uzależniony zaczyna szukać pomocy. I czy w ogóle coś takiego istnieje. Wątpię.
Najczęściej słyszę od klientów, że zabolało, że już tak nie mogą, że coś stracili. Czyli strach, poczucie winy, ból.
Ale i tak wtedy mówią – “spróbuję sam sobie poradzić”. I nawet jeśli zwrócili się do mnie “po pomoc”, to chcieli tylko usłyszeć jakiekolwiek rady, by sobie lepiej poradzili. A tak naprawdę jak w jednym z ostatnich artykułów – “chcieli po prostu poczuć ‘się’ lepiej”.
I zazwyczaj wtedy jest cisza – 2 do nawet 5 lat (!!!). Wracają i mówią – “nie poradziłem sobie, myślałem, że sam sobie poradzę”.
Ostatnio jeden klient mi nawet pisał, że mu wstyd, że musi płacić za lekarza, korepetycje, jakieś kursy, warsztaty i za mój program – że sam sobie nie radzi. Sądzi, że powinien. A skoro nie, to we własnych oczach jest gorszy…
Powiedziałem mu, żeby w takim razie sam zaczął sobie uprawiać rośliny, szyć ubrania, zbudował dom, sam wyprodukował cegły – jeśli tak sam wszystko chce.
Mówię przez to, że nawet w jakimś tam minimalnym stopniu świadomi problemu i tak jeszcze daleko nie chcą go rozwiązać. Tylko kombinują na dziesiątki jeśli nie setki sposobów – i ja tego widziałem masę.
Robienie siebie w balona bez żadnej intencji poprawy. Tak jak to częste – “ja tylko chciałem zawsze czuć się dobrze”.
Człowiek żyje negatywnie – obwinia, szydzi, nienawidzi, opiera się, gra ofiarę wszystkiego i wszystkich, zazdrości, frustruje się i masa tego – następnie doświadcza negatywnych konsekwencji i na tej podstawie twierdzi, że oglądając porno “tylko chciał się poczuć dobrze”.
I tak w kółko. Aż naprawdę poważnie nie zaboli. Tak naprawdę poważnie.
Jeden klient ostatnio wyznał mi, że zauważył, że zaczyna się frustrować, a nawet denerwować na mnie, bo widzi, że ze mną żadne kłamstwo nie przejdzie, że go rozumiem lepiej od niego.
To jakby denerwował się na lekarza, że lekarz dobrze wie co mu dolega…
A Ty chcesz mu pokazać cycki i liczyć, że wyzdrowieje? :)
Tylko podkreślę – to nie jest choroba w rozumieniu, że trzeba zajmować się jakimś osobnym problemem. Nie.
To jest całokształt tego jakim jest człowiekiem – jak żyje.
A Ty co widzisz. Tylko działania, słowa. Ale nie widzisz tego jaki JEST. To wszystko co ukrywa, a uzależnieni są w tym mistrzami. Co nie jest oczywiście żadną pochwałą, ani cnotą.
Wiesz co ja sobie powiedziałem, gdy wybrałem drogę uzdrowienia? “Ja już nie chcę tak żyć” – mówiłem o wszystkim. Wszystko było do poprawy. I wiele obszarów do diametralnej, kolosalnej.
A co było tego katalizatorem? To czego się najbardziej bałem – znowu zostać sam. Zostałem rzucony, partnerka miała seks z moim najlepszym kumplem.
Generalnie scenariusz najbardziej dla mnie wtedy nieprzyjemny. Solidnie mnie to kopnęło. Kilka miesięcy dusiłem się na samą myśl o tym.
Najpierw mnie rzuciła.
Potem zostaliśmy kochankami. Potem była ta sytuacja, bo chciałem do niej wrócić.
Więc nawet nie rzucenie mnie – zmieniłem wtedy tylko powierzchowne sprawy jak ubieranie się, zacząłem ćwiczyć.
Ale co z tego jeśli nadal byłem takim samym człowiekiem?
Ból i cierpienie często są czynnikiem, na bazie którego człowiek wybiera zmianę. Ale tylko garstka. Reszta albo próbuje zmieniać świat grając jego ofiarę, albo się opiera, osądza, nienawidzi.
Jednak w sam ból i cierpienie nie ma wpisanego żadnej magicznej cechy “motywuje do zmiany”. Bo gdyby tak było, to byśmy żyli w raju i naprawdę niewiele osób by cierpiało.
Gdy zrozumiemy, że cierpienie to wybór, łatwo zobaczyć, że nawet ci, którzy się o tym dowiedzą, to zamiast się cieszyć, bo to czy cierpią zależy tylko od nich, więc mogą przestać w każdej chwili – na mnie się obrażają, denerwują, zaczynają ze mnie szydzić, mówią, że brzmię jakbym pozjadał wszystkie rozumy. Ale nie sprawdzą czy faktycznie mogą przestać cierpieć.
Bo wychodzą z durnego założenia, że jak cierpieli np. 20 lat, to nie można przestać ot tak. Że to trudne, że potrzeba lat, terapii, jakichś psychologów, magików, szamanów…
Ale nadal nie widzą, że cierpią tylko przez opór.
Więc może być potrzeba lat i terapeutów, aby uświadomić to sobie. Ale nigdy nie zmienia to faktu, że cierpienie to decyzja. Zajmuje *pstryk palcami* – tyle.
A dlaczego jej nie podejmujemy? Bo nie chcemy. Bo wolimy swoje małe korzyści z np. osądów czy nienawiści.
Nie czyni z nas to głupców, ani większych głupców od innych.
To tylko homo sapiens.
Polecam więc ewolucję. Skupić się na niej. Bo ta planeta to najlepsze do tego miejsce. To wielki dar urodzić się na Ziemi.
No ale jeśli wolimy angażować się w swoje dramaty i świata poza nimi nie widzieć, to przynajmniej róbmy to odpowiedzialnie i bawmy się dobrze!
Hej Piotrze. U mnie bez zmian to znaczy mąż rzadziej ogląda ale we mnie nadal kotłuje się zazdrość, zaborczość, podejrzliwość, porównywanie się. Piszę to bo nie chcę Cię zostawiać bez komentarza skoro Ty z dobrego serca piszesz do mnie. Nie wiem ile czasu musi upłynąć by we mnie coś drgnęło w pozytywną stronę albo jakiego olśnienia muszę dostać by porzucić swoją żałosną rolę.
Czuję się bardzo niekomfortowe gdy jakaś kobieta nawet mimochodem odezwie się do męża. Zwykłe ,,cześć” (jakaś koleżanka z pracy) powoduje u mnie zmieszanie i złość. Niedawno przysiadła się do jego biurka jakaś nowa. Po kilku dniach zaprosiła go na kawę w przerwie w pracy. Nie skorzystał ale sam fakt, że mąż pracuje z kobietami w biurze doprowadza mnie do szału. Przez głowę przelatuje milion wizji, pytań? czy z ktorąś rozmawia? a może wyda mu się fajna, miła….
Mąż mi tłumaczy, że pokój w którym jedno praktycznie siedzi na drugim i są to gówniane warunki dla pracy i psychiki ale moja wyobraźnia ogranicza się do jednego: siedzi z babami! Pewnie przychodzą odpicowane. Zgrywają fajne babki, itd….
To, co wyprawiam jest żałosne. Zachowuję się jak pusta nastolatka skoncentrowana na sprawach powierzchownych. Zbliżam się powoli do śmierci a zajmuję się jakimiś śmieciami. No idiotka!
Masz rację, że źródło problemu jest we mnie. Nie potrafię siebie kochać widząc w sobie wartościową i atrakcyjną kobietę.
Leżę i kwiczę przygwożdżona wielką belką własnych kompleksów i niepewności siebie.
Piotrze jeśli znajdziesz chwilkę (zapewne ciagle czytasz i odpisujesz ludziom ale poczekam ile trzeba ) napisz proszę coś o zazdrości i zaborczości. Chętnie poczytam.
Dziękuję Ci za każdy komentarz i pozdrawiam.
Hej Piotrze.
Hej Kasiu!
Przepraszam za późną odpowiedź!
U mnie bez zmian to znaczy mąż rzadziej ogląda ale we mnie nadal kotłuje się zazdrość, zaborczość, podejrzliwość, porównywanie się.
Emocje “kotłują się” tylko dlatego, bo się im opierasz, bo nie chcesz ich, m.in. dlatego, bo uważasz męża za ich sprawcę oraz za ich pomocą próbujesz go zmienić oraz kontrolować.
A to nie tylko emocje, które są efektem tego jak widzisz sytuację ale też wiele z tego, co stłumiłaś w trakcie życia.
Piszę to bo nie chcę Cię zostawiać bez komentarza skoro Ty z dobrego serca piszesz do mnie.
Kasiu, nie musisz odpisywać. Szczególnie jeśli robisz to z poczucia winy.
Ja Ci nie piszę tego z przeświadczeniem, że nagle magicznie podkasasz rękawy, przestaniesz męża obwiniać i grać ofiarę.
Masa ludzi zaczyna grać ofiarę moich rad – np. “bo już tyle wiedzą, a nadal nic nie zmieniają”. Itd.
Nie wiem ile czasu musi upłynąć by we mnie coś drgnęło w pozytywną stronę albo jakiego olśnienia muszę dostać by porzucić swoją żałosną rolę.
Nie ma takiej ilości czasu, bo – po pierwsze – czas nie istnieje.
Dwa – swój los kształtujesz intencją i decyzją.
Jeśli ich nie zmienisz, to przyszłość odzwierciedli dokładnie chwilę obecną – bo tylko chwila obecna jest realna. Nie przeszłość. Wszystko co się stało 5 sekund temu już nie jest realne – nie istnieje.
Jeśli tak Ci się nie wydaje, to tylko przez opór i przywiązanie. Np. pragnienie zmiany tego, co sama osądziłaś.
To jest ślepa uliczka.
W przygotowaniu jest artykuł pod tytułem “czas nie leczy ran”. Będzie tam bardzo dużo właśnie odnośnie czekania na coś w świecie.
Przypomnę bardzo ważne słowa – “jeśli czekasz na coś/na kogoś, tak naprawdę czekasz na siebie samego/samą”.
A Ty, Kasiu, dobrze, byś przy każdej sposobności przynajmniej siebie przestała osądzać – porzucaj wszelkie pokusy i wysiłki, by siebie odzierać z wartości i się osądzać. Wybieraj miłość.
Czuję się
Nie czujesz się.
Tylko opierasz się temu, co czujesz, przez co doświadczenie to jest niekomfortowe i pewnie się pogarsza.
Widzisz to co czujesz jako złe i jednocześnie uważasz, że źródłem tego jest ktoś/coś w świecie – np. mąż i jego zachowania. Więc i to uznajesz za złe, a temu co złe stawiasz opór. Więc trwa.
I dodatkowo utożsamiasz się z tym co czujesz – uważasz siebie za emocje – uważasz, że to co czujesz to Ty – “czuję SIĘ”.
A skoro demonizujesz to co czujesz i czujesz to cały czas, no to również i siebie tak widzisz. Jak i to na co wyprojektowałaś te emocje.
Koło się zamyka.
bardzo niekomfortowe gdy jakaś kobieta nawet mimochodem odezwie się do męża.
To nie jest niekomfortowe.
To jak to widzisz jest przyczyną tego co czujesz. I natychmiast się temu opierasz, nie bierzesz odpowiedzialności, w konsekwencji czego umysł wyprojektowuje to na sytuację.
Zwykłe ,,cześć” (jakaś koleżanka z pracy) powoduje u mnie zmieszanie i złość.
Nie powoduje, tylko to dla Ciebie doskonałe preteksty do projekcji – zrzucania odpowiedzialności za to, co nosisz stłumione i co wydawało Ci się przez całe życie, że “wyrzucasz/wywalasz” z siebie przez ekspresję.
Ale ekspresja emocji nie rozładowuje ich energii.
I widzimy jak tłumienie emocji powoduje degenerację życia – już “cześć” dla Ciebie jest pretekstem do gniewu. Niedługo będzie to furia, potem obwinianie się, bezsilność, wstyd, odzieranie się z wartości.
Bo powiedz sobie “Krzyczę na obcych ludzi, że witają się z moim mężem! Co jest ze mną nie tak!?” – czy gdy choć raz tak postąpisz, to czy już teraz nie gotujesz sobie wspaniałego osądu, urazy do siebie? Czy już nie szykujesz sobie w głowie kaźni, takiego mentalnego pręgierza i anatemy? Jeśli tak, zrezygnuj z tego, bo nie ma takiego zła, które możesz sobie wyrządzić, by na to zasłużyć.
Niedawno przysiadła się do jego biurka jakaś nowa. Po kilku dniach zaprosiła go na kawę w przerwie w pracy. Nie skorzystał ale sam fakt, że mąż pracuje z kobietami w biurze doprowadza mnie do szału.
Nie czyni tego sam fakt ale cała historia, którą Ty do tego dodajesz.
Przez głowę przelatuje milion wizji, pytań?
Naturalnie. Bo to mentalizacja – proces nieskończony, ciągły i bezosobowy, który ma tylko jeden cel – trwać.
A czyni to przez racjonalizowanie uczuć. I każda myśl mentalizacji nie prowadzi do jakiegokolwiek rozwiązania, tylko pogłębienia emocjonalności.
Dla Ciebie to jednak jest rzeczywiste. Bo wolisz to, niż realne zmierzenie się z uczuciami.
czy z ktorąś rozmawia? a może wyda mu się fajna, miła….
Zawsze ludziom zalecam, by w takich sytuacjach przeżyć w sobie najgorszy możliwy scenariusz i uwolnić cały opór i każde związane z tym uczucie.
Pamiętaj, że grając zranioną, gorszą, niekochaną – tak mąż będzie Cię widział. A że jest niedojrzały i to mocno emocjonalnie i jest w bardzo niskiej świadomości, no to taka “nowa”, tak jak cały czas nowe filmiki w końcu wyda mu się sto razy bardziej atrakcyjna od Ciebie.
Ulegnie. Nie mówię, że na 100%. Ale prawdopodobieństwo rośnie.
Kierowanie się lękiem zawsze prędzej czy później doprowadzi do tego, czego się lękamy.
A potem człowiek mówi sobie triumfalnie – “Wiedziałem/am! Jest dokładnie tak jak się spodziewałem/am, jak myślałem/am! Moje myśli były prawdą!”
Ale nie zauważa, że sami do tego doprowadziliśmy, bo cały czas trzymaliśmy się tych myśli, opieraliśmy się uczuciom, a naszą intencją nie była poprawa, tylko np. udowodnienie sobie swojej racji – czyli potwierdzenie myśli.
Tłumaczę ludziom, że na tej planecie najprostszym do osiągnięcia celem jest potwierdzenie sobie swojej racji. Jak uważasz, że jesteś gorsza, że jest Ci pisany nieszczęśliwy los, itd., to dokładnie to osiągniesz. Nie ma problemu!
Bo świat nie jest odmawiający. Rzeczywistość tak wygląda. Nie może zaprzeczyć.
Więc zarówno uważanie, że stanie się coś złego, w sprzyjających warunkach tak będzie – z tysiąca opcji wybierzemy dokładnie tą, która doprowadzi do tego rezultatu.
I to samo z oporem. W rzeczywistości nie możemy niczemu zaprzeczyć. Nie ma np. osobnej czynności “nie drapanie się po nosie”. Bo nie możesz przestać tego robić, by zacząć się drapać po nosie.
Tym samym utrzymywanie “nie chcę, by stało się XYZ” to dla świata informacja “chcę by stało się XYZ”. I dla nas też. Uważamy, że się przed tym chronimy ale praktycznie każdą podjętą decyzją do tego dążymy.
Nie chcesz być nieszczęśliwa? Zgadnij gdzie prowadzą Cię decyzje podjęte na bazie tego pragnienia?
Najlepiej oddaje to jeden z moich ulubionych przykładów, gdy kierujemy się w życiu niechęcią.
Idziesz do restauracji. Podchodzi kelnerka (do Ciebie, nie do męża ;) ) i pyta co byś zjadła. A Ty odpowiadasz “nie zjem zupy z dyni”. I cóż kelnerka ma począć z tą informacją?
Ty nadal nic nie zjesz.
Albo ustalacie gdzie pojedziecie na wakacje. Odpowiadasz “nie w góry”. No to fajnie ale jest jeszcze milion opcji. Nadal nie ma podjętej decyzji – nie ma wyboru.
To samo tyczy się ludzi oglądających porno – “nie chcę już oglądać porno”. Już pomijając fakt, że to praktycznie zawsze kłamstwo, to kierowanie się tym zupełnie nic nie da.
Potem się pytam ludzi jak chcą żyć i mi mówią np. “będę mieć więcej wolnego czasu, by realizować swoje pasje”. Gdy się pytam – “A co stoi na przeszkodzie, by wykonywać je teraz?”
Bo wcale nie chcą. Obawiają się np., “że” nie odnajdą w tym radości. Więc nie chcą tych pasji wykonywać. A żeby przestać odczuwać lęk, włączają porno i twierdzą, że im porno zabiera czas i nie pozwala na realizowanie pasji…
Mąż mi tłumaczy, że pokój w którym jedno praktycznie siedzi na drugim i są to gówniane warunki dla pracy i psychiki ale moja wyobraźnia ogranicza się do jednego: siedzi z babami!
Kobietami. :)
Pamiętaj – demonizowanie tego, co Ci nie pasuje nie pomaga Ci w żaden sposób. Bo z “bab” przejdziesz niedługo na “wiedźmy” czy jak to niejeden facet mówi “zdradliwe suki”.
Widzisz jak umysł desperacko szuka pretekstu, dorabia kontekst, by swobodnie projektować to, za co nie bierzesz odpowiedzialności.
I to się nie skończy. Na tej planecie jest masa zgorzkniałych ludzi, którzy nigdy nie chcieli przestać grać ofiary.
Pewnie przychodzą odpicowane. Zgrywają fajne babki, itd….
Pamiętaj, że to bełkot.
Nie każdy ani zgrywa kogokolwiek, ani nie ukrywa negatywnych intencji dobrymi zachowaniami.
A “odpicowania” może wymagać praca, mogą to robić ze wstydu, itd.
Twój problem to Twoje osądy i hipnotyzowanie się tym mentalnym jazgotem.
To, co wyprawiam jest żałosne.
Jeśli jeszcze będziesz to osądzać, to nigdy nie przestaniesz i będzie tylko gorzej.
Weź za to odpowiedzialność i uświadom sobie skrywaną przyjemność, którą z tego masz. Bo masz.
Zachowuję się jak pusta nastolatka skoncentrowana na sprawach powierzchownych.
Zapewne kontynuujesz takie zachowania właśnie od wieku nastoletniego. I dzięki temu, że jesteś tego nareszcie świadoma, możesz to skorygować. Ale na razie wolisz się osądzać i wstydzić.
Zbliżam się powoli do śmierci a zajmuję się jakimiś śmieciami. No idiotka!
I co z tego, że idiotka? :)
Na tej planecie jest miliardy milion razy większych idiotów i idiotek.
Masz rację, że źródło problemu jest we mnie.
Ok ale dobrze się zrozummy. To co Ty uważasz za problem – źródło tego jest w Tobie.
Natomiast mąż jest uzależniony i to samo w sobie stanowi problem dla niego i dla Waszej relacji.
Jak mówiłem – niezależnie co zrobisz – czy totalnie to zaakceptujesz, przestaniesz cierpieć, zaczniesz żyć pełna życia i radości – nie daje to żadnej gwarancji, że on wybierze trzeźwość.
Nie potrafię siebie kochać widząc w sobie wartościową i atrakcyjną kobietę.
Oczywiście potrafisz, bo to nie jest umiejętność. To to jaka jesteś.
A na razie się osądzasz. Nie masz próbować tego widzieć na siłę i próbować w ten sposób obejść ten wstyd, winę, gniew, żal i strach. Tylko się z nimi mierzyć.
Leżę i kwiczę przygwożdżona wielką belką własnych kompleksów i niepewności siebie.
Kasiu, pamiętaj, że niemal każdy człowiek ma tyle kompleksów i niepewności.
I dopiero intencja zdrowia, miłości zaczyna człowieka z nimi stawiać oko w oko – najczęściej w sytuacjach bez wyjścia – albo pełna akceptacja, odpowiedzialność, poddanie, albo cierpienie.
Większość ludzi unika tego za wszelką cenę.
Dlatego wydaje się, że są szczęśliwsi czy nie mają tylu tzw. “kompleksów” i niepewności.
A ja rozmawiam z masą ludzi – nie tylko uzależnionymi ale już tak mam, że dużo ludzi się przede mną otwiera.
I wiesz co? Nie jest wcale lepiej. :)
Nosisz je całe życie, a raczej trzymasz się ich. Bo nie wiedziałaś co z nimi zrobić. Większość ludzi nawet nie zauważa własnych osądów i uważają, że te ich wady, niedoskonałości – “kompleksy” są wpisane w ich tożsamość.
Ale to ich własny osąd. Ty sama się osądzasz. Tego nie ma poza Twoim umysłem. Dlatego to nie minie, nie zniknie, aż sama tak nie zdecydujesz.
I teraz mąż zaczął je z Ciebie wyciągać. TO JEST POZYTYWNA SYTUACJA, wbrew pozorom. Bo problem jaki masz jest tylko w umyśle.
Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, niż to widzisz w myślach i czujesz.
Nie jesteś niczym przygwożdżona – pamiętaj. Sama to utrzymujesz i jednocześnie tego nie chcesz i się temu opierasz. I całą energię poświęcasz na opór, na niezgodę, na zmaganie.
Stań przy drzwiach w swoim domu, po stronie otwierającej się do Ciebie.
Zacznij na nie napierać. Stój tak godzinkę. Czy te drzwi Cię przygwoździły? Przytłoczyły? Napierają na Ciebie? Uniemożliwiają Ci coś?
Nic takiego nie ma miejsca, a otworzyć ich i tak nie możesz.
Napierasz na nie, gdy rozwiązaniem jest przestać napierać, odsunąć się trochę i je otworzyć do siebie.
Już tak jest, że gdy napieramy na kraty klatki, z której chcemy się wydostać i cierpimy, pragniemy sięgnąć coś, co jest za tą klatką, całkowicie tracimy z oczu, że ta klatka nie jest zamknięta, tylko wyjście jest za nami. Nie jest ukryte, tylko my nie chcemy przestać napierać na kraty, bo nie chcemy stracić z oczu to czego pragniemy. To uniemożliwia nam zdobycie tego.
Piotrze jeśli znajdziesz chwilkę (zapewne ciagle czytasz i odpisujesz ludziom ale poczekam ile trzeba ) napisz proszę coś o zazdrości i zaborczości. Chętnie poczytam.
Dobrze. To częsty temat, również u mężczyzn.
Ach te baby, każdemu zawrócą w głowie! :)
Artykuł jest w produkcji, już sporo napisałem ale temat jest duży i jeszcze się zastanawiam nad ostateczną formą i czy go nie rozbić na kilka.
Na ten moment – tzw. zazdrość to próby racjonalizowania nie pozwalania sobie na to, czego zazdrościsz – czy to posiadania czegoś/kogoś lub bycia kimś. Np. zazdrościsz innym kobietom urody i młodego wieku, bo sama sobie nie pozwalasz widzieć siebie jako perfekcyjną taką jaką jesteś, atrakcyjną, piękną. Konsekwencją tego jest wstyd, żal wynikający z poczucia bezsilności. I automatycznie następuje projekcja tego na innych.
Konieczna jest rekontekstualizacja swojego życia np. w kontekście starszego wieku. Bo jeśli nadal kierować się będziesz wartościami, sensem i znaczeniem nadanymi w latach młodszych lub nawet nastoletnich, no to w życiu dorosłym będzie kiepsko.
Bo wiadomo, że człowiek się starzeje. Każdy ma tyle samo czasu na zaakceptowanie tego faktu, czyli porzucenie lęku, osądów, wstydu, itd.
A opieramy się, szczególnie ze świadomością ofiary oraz poczuciem straty, gdy np. nie żyliśmy tak jak tego pragnęliśmy lub uważamy, że straciliśmy coś dla nas bardzo ważnego.
W powszechnym obiegu funkcjonują przekonania, że młodość jest czymś, co można stracić i zmarnować. To bzdury ale bardzo wygodne bzdury. Albo, że już jest za późno na X lub Y.
A nawet jakby było za późno, by wykształcić się na chirurga, nie musimy przez to cierpieć. Są tysiące innych opcji.
Nie ma w rzeczywistości żadnego “za późno”, a każda, nawet pozornie realna strata jest nieuświadomionym zyskiem.
Bo zauważ – gdybyś w tym momencie zaczęła się kształcić na chirurga, to ilu rzeczy przez to nie zrealizujesz? Poświęcenie jest bardzo duże.
Ale znowu – jeśli utrzymywać będziemy kontekst straty, no to spodziewajmy się nieprzemijającego żalu i bólu. A nawet cierpienia.
Ważne, by pamiętać, że nic w sobie nie jest złe. Tylko ew. może nie sprzyjać życiu. Czy zazdrość jest zła? Nie, oczywiście, że nie. Ale jeśli zrozumiesz czym jest, z czego wynika i jakie są zazwyczaj konsekwencje utrzymywania zazdrości, łatwo można zobaczyć, że nam to nie służy i zrezygnowanie z niej to moment. Pytanie tylko wtedy czy zajmiemy się tym brakiem lub wyłącznie poczuciem braku – a więc własnym osądem?
Zauważ, że zazdrość może być motorem napędowym – np. zazdrościmy sąsiadowi drogiego samochodu i wykorzystujemy tę energię, by samemu zarobić na taki samochód lub jeszcze lepszy. Oczywiście motywacja pozostawia trochę do życzenia ale czego się spodziewać po człowieku, który wyprojektował ogromną wartość na samochody. ;) To samo tyczy się osób. Jeśli zazdrościmy komuś czegoś, wykorzystajmy tę energię – która jest wyższa od lęku i apatii – kontruktywnie – by to osiągnąć. Tylko oczywiście nie walmy głową w ścianę – żyjemy na planecie Ziemia.
Widzenie źródła braków w świecie jest normalne dla świadomości zwierzęcej – bo przecież np. normalnym jest jedzenie. Jednak żadne zwierzę nie gra ofiary świata. A ludzie bardzo chętnie. To pułapka, w którą bardzo chętnie wchodzimy, bo mamy z tego korzyści. Każdy, kto odrzuci korzyści jakie ma z grania ofiary, przestaje się uważać za ofiarę natychmiastowo. I znajdzie rozwiązania.
Jest takie bardzo fajne powiedzenie – “Jest problem – jest rozwiązanie. Nie ma rozwiązania – nie ma problemu”. Co to oznacza? Że jak nie ma rozwiązania, to nie ma się co przejmować – zaakceptujmy to, czyli porzućmy opór i osądy i po kłopocie.
Np. śmierć ze starości czy sama starość. Nie ma rozwiązania – każdego to czeka. Więc wystarczy akceptacja.
Plus rekontekstualizacja – wiesz, wczoraj widziałem zdjęcie staruszki, która klęcząc jak przy modlitwie zajmowała się krzaczkiem z kwiatami. Patrzyłem na to zauroczony i przeszło mi przez myśl, że nie mogę się doczekać, aż będę spokojnie zajmował się takimi sprawami. :)
A są ludzie, którzy na myśl, że mieliby pielić grządki pewnie spanikowaliby. ;)
Bo tacy są? Nie. Bo tak wybierają to widzieć.
Dziękuję Ci za każdy komentarz i pozdrawiam.
Proszę!
Pamiętaj, że najważniejsze na początku w temacie uzależnienia jest podjęcie decyzji. Zauważ jaki kolosalny błąd i niedorzeczność jest, gdy osoba bliska musi namówić np. swojego partnera czy partnerkę, by poszedł np. do terapeuty.
On(a) tego nie chce! Trzeba np. zmanipulować, zagrozić, przestraszyć, wybłagać. Oczywiście nie mówię tego “trzeba” jako zalecenia, bo to jest błąd. Nic to i tak nie da na dłuższą metę. A chodzenie na terapię to będzie tylko usprawiedliwienie.
To wszystko pokazuje, że uzależniony/a nie chce wyzdrowieć i jeszcze nie widzi w swojej sytuacji problemu, ani zagrożenia.
To że pójdzie wcale nie musi oznaczać, że cokolwiek się poprawi. Bo żaden terapeuta nie ma magicznych mocy spowodowania, że ktoś zacznie np. mówić prawdę. Jak wspominałem – niejeden klient mi się przyznał, że kłamał terapeutom.
Ludzie kłamią lekarzom – np. nie mówią o wszystkich dolegliwościach, by przypadkiem lekarz nie stwierdził poważniejszej choroby/schorzenia. Uważają, że jak lekarz tego nie stwierdzi, to tego nie ma.
Ani ja nie mam magicznych mocy. A gdybym miał możliwość wpływania na ludzkie decyzje, to bym wykorzystał tę moc np. w taki sposób – gdy składam zamówienie internetowe na jabłuszka, to bym poprosił tę osobę, by mi wybrała ładne jabłuszka i ostrożnie zapakowała.
Dlaczego bym np. nie próbował spowodować pokoju na świecie? Bo rozumiem rolę tej planety i krytyczną ważność intencji i świadomych decyzji.
Ja nie próbuję nikogo zmienić, ani tym bardziej świata. Daję tylko taki kontekst, wiedzę i narzędzia, które są wystarczające, by wyjść z poczucia bezsilności, beznadziei, wybrnąć z wszelkich pułapek, porzucić niespalone mosty i zacząć podejmować decyzje sprzyjające swojemu życiu. Nikomu nie mówię co ma robić, że ma coś robić. Tylko zalecam. Co ktoś z tym zrobi – to 100% jego odpowiedzialność. Ja dokładam wszelkich starań, by to naprawdę było zgodne z dobrem tej osoby.
A jak ktoś nie chce – trudno, jego wybór. Jak ktoś nie chce medytować – ok, spoko. Ale podkreślam też co ten wybór oznacza – jakie będą jego konsekwencje. Mało można zmienić na lepsze bez medytacji.
Ostatnio był majstersztyk – napisał do mnie 20-kiluletni facio, zapłakany, bo od kilku tygodni nic nie robił ze sobą, ani z WoP, obejrzał porno. Mówi, że nic nie robi i pyta co może zrobić. No powinien robić to, czego nie robi. Nie mam żadnej magicznej tajemnicy, którą trzymam na tę specjalną okazję – że ktoś nie stosuje się do krytycznie istotnych zaleceń i zapyta co może zrobić. Nie wyciągam wtedy tego tajemniczego asa w rękawie i mówię – “Ok! To jak nie chcesz żyć zdrowo, uczciwie, pozytywnie, to zrób TO i wszystko będzie dobrze!”
Nie ma czegoś takiego.
Gniew czy łzy – mnie to nie rusza, nie można mnie za pomocą tego zmanipulować. Naturalnie przykro mi, że ktoś nie chce sobie pomóc. Ale może nie powinno mi być przykro. Moja przykrość to mój problem.
Niemniej – niezależnie ile ktoś się napłacze czy nawścieka, I TAK MOŻE zrobić to, co krytycznie istotne. A jak nie chce, to nie. Ja przynajmniej staram się, by człowiek zdał sobie sprawę z tego, że to tylko i wyłącznie decyzja, którą podjął, bo uznał ją za właściwą.
Cóż więcej mogę zrobić?
Zauważ – mówisz, że robię to z dobroci serca. A gdyby się okazało, że czytasz artykuły i moje komentarze, by unikać podjęcia odpowiednich decyzji? Gdyby się okazało, że ta moja rzekoma dobroć w rzeczywistości szkodzi? Czy to nadal byłaby dobroć? Dobro to coś, co naprawdę pomaga. A nie coś, przez co człowiek lepiej “się” czuje. Wiesz po czym człowiek też lepiej “się” czuje? Po porno, wódce, narkotykach. Pytanie tylko dlaczego przed tym czuł “się” gorzej?
Obejrzyj:
https://www.youtube.com/watch?v=Y-OOuRn6gbs
Kto wie czy odpowiadając na Twoje wiadomości nie jestem tym, który Cię trzyma jeszcze za uszy i przez to poziom bólu jaki musisz osiągnąć, by się poddać rośnie coraz bardziej?
Troszkę się obawiam, że tak może być.
Nie daj sobie samej wmówić, że to co robisz to jakieś wyjątkowe błędy lub błędy, które tylko Ty popełniasz.
Ponad 80% ludzkości nawet nie zdaje sobie sprawy, że je popełnia.
To jest wpisane z naturę homo sapiens. Większość ludzi nie ewoluuje ponad to.
I pamiętaj – Ty się ne zmagasz z sytuacją w rodzinie czy “kompleksami”, czy jakkolwiek to nazwiesz. To tylko pozory. “Zasłona dymna”.
To co naprawdę stanowi tu problem to POZYCJONALNOŚCI – zarówno przywiązanie jak i opór do nich. Swoją drogą – w jakim edytorze tekstowym nie wpisywałbym słowa “pozycjonalność”, zawsze zostaje podkreślone – bo to słowo w ogóle nie funkcjonuje w powszechnym obiegu. Bo ten problem nie jest w ogóle rozumiany. Rekontekstualizacja również. :)
A ego – człowiek w świadomości zwierzęcej – zrobi wszystko, by je utrzymać. Bo dzięki nim przeżywa to urojenie “ja”.
Ale gdy się pytam ludzi, by znaleźli ego, udowodnili, że istnieje oraz to “ja” – nie dają rady. Bo to niemożliwe.
Wystarczy zapytać np. 20 znajomych osób, by opisali nas. Każdy powie co innego. My również. Ba! My możemy o sobie sądzić codziennie coś innego.
Tak jak mężczyźni piszą, że mają problemy z kobietami, swoją wartością, itd.
Nie, nikt z tym nie ma problemów. Tak się tylko wydaje.
Problem stanowi przywiązanie do pozycjonalności. Zakochanie w nich. Taka niechęć do odpuszczenia, że człowiek odda za to wszystko. Niejeden oddał nawet życie.
Ludzie nie rozumiejąc tego biadolą, że np. nie dają rady rozwiązać jakiegoś prostego tematu, z którym nikt kogo znają nie ma problemu. Więc wyciągają pochopne wnioski, że są głupi, gorsi, beznadziejni, itd. Całe dramaty.
Bo nie rozumieją, że problemu nie stanowi np. opór, by wysprzątać w domu. Tylko pozycjonalność, z której ten opór wynika – przywiązanie do tej pozycjonalności oraz opór przed jej “odbiciem”. Np. “sprzątanie to marnowanie czasu, bo i tak za tydzień znowu będzie kurz”.
Więc uważamy, że tracimy czas. I żyjemy w tym poczuciu straty non stop. I męczymy się coraz bardziej widząc rosnące zaniedbania w domu. Aż nie puścimy się tej pozycjonalności i nie odpuścimy oporu przed radością z dbania o porządek.
To również tyczy się np. Twoich “kompleksów”. Gdybyś zrobiła ich listę i zaczęła uwalniać opór oraz emocje z nimi związane, aż dotarłabyś “do” akceptacji i spokoju, zaczęłabyś się śmiać z nich – z absurdu na jakim w ogóle mogły istnieć.
To gwarantowane.
Ja też miałem masę kompleksów. I gdy uwolniłem wstyd, odpuściłem te pozycjonalności i w ogóle coraz głębiej poddaję przywiązanie do i utożsamienie z ciałem, to widzę to z zupełnie innej perspektywy.
Tak, warto dbać o ciało ale też jakie by nie było – zawsze jest doskonałe.
Naturalnie – można je poważnie zaniedbać i trudniej się będzie żyło, np. z masą chorób. ;)
Ale np. temat coraz bardziej “wiszących” piersi – wiesz, za ich podtrzymanie odpowiadają mięśnie. Te mięśnie można ćwiczyć i wzmacniać – np. masażami. Są nieco nad piersiami.
Równie dobrze możesz używać odżywek do włosów, różnych masełek i olejków do ciała – i robić to z poczucia winy, strachu, poczucia nieuchronnej straty lub z troski, radości i nawet gdybyś ich nie używała – też byłoby ok.
Nie musisz tego robić dla nikogo, tylko z troski o własne ciało.
Ale jeśli swoją wartość i sens życia uzależniasz od ciała, to niewątpliwie będą z tym kłopoty, bo ciało to ciało – starzeje się.
Ja się tym nie przejmuję ale moja siostra też. I nieraz zaczynam z tego żartować, że jej będę kupował na imieniny pieluchy i będziemy się pytać ile razy w tym tygodniu nie zdążyliśmy do wc. ;) Śmieje się ale nie puszcza się lęku.
Każdy lęk ma swoje źródło w lęku przed śmiercią.
I gdy wykonamy np. taką technikę – “I co dalej?” – zadawać będziemy to pytanie do każdego problemu jaki mamy i czujemy wobec niego lęk, zawsze dojdziemy do śmierci.
Warto to zrobić, bo to wyciągnie z nas cały lęk i gdy go uwolnimy – wow! Przychodzi ogromna ulga, spokój, całkowite pogodzenie z życiem – i radość.
Właśnie próby uciekania od lęku więżą nas w wiecznej niepewności i strachu. I zamiast żyć, próbujemy się nie bać. A to niemożliwe.
I warto wtedy znowu nastawić się, że lęku ujawni się dużo. Mój rekord to były 3 doby odczuwania lęku. Plus – kolosalna migrena, temperatura prawie 38 stopni, zimno na całym ciele.
Po uwolnieniu – zniknęło jak ręką odjął. Nagle wstałem i zrobiłem pewną rzecz, którą odkładałem praktycznie równo rok. A potem kolejna warstwa. ;D
Dr Hawkins mówił, że w jego przypadku jedno przywiązanie uwalniał 11 dni i nocy non stop, bez ustanku.
Jeden młody mężczyzna na tym blogu napisał jak całą noc zmagał się ze strachem i chyba dopiero koło południa następnego dnia odpuścił i wypłakał się mamie. Zapytał czy to demon z niego wyszedł.
Sądził, że uwalniał. Ale nie uwalniał. Kilkanaście godzin non stop się zmagał, walczył, opierał, próbował odrzucić od siebie niechciany lęk. I dopiero poddał się po tym całym zmaganiu.
Dla niego każda noc jest jak horror – bo właśnie nie zauważa, że się tak cały czas opiera i nie chce poddać.
Niemal każdy ma takie osobiste horrory. I one przyciskają coraz bardziej.
Ciało dla wielu facetów jest trochę jak narzędzie. Wielu też oczywiście ma te “kompleksy”, bo swoje ciało osądza, porównuje, uzależnia od niego swoją wartość, sens, etc.
Z kobietami jest nieco inny temat i nie dziwne – bo np. kobieta rodzi dzieci. Więc automatycznie ciało ma dużo większe znaczenie.
Również społecznie kobiece ciało jest osądzane pod względem atrakcyjności, a tym samym wartości życia kobiety jak i tego czy zostanie wybrana. Większość facetów kieruje się właśnie atrakcyjnością ciała i niewiele więcej bierze pod uwagę.
Co automatycznie narzuca na kobiety presję, by ciało utrzymać za wszelką cenę młodym. Aż do szaleńczych operacji plastycznych.
Jest jakiś kraj, w którym operacje plastyczne nawet nastoletnich dziewczynek są normą jak wizyty u fryzjera.
Jak pornografia, to podać na popyt wynikający z osądów, wstydu, winy, lęku i głupoty.
Albo ten absurd, że 2 babki np. na weselu mają tę samą kieckę. I horror! Rozpacz! Bo już kobieta nie wygląda wyjątkowo! A ta kiecka miała być taka niesamowita!
No dziecinada. Ale powszechna. A można na to spojrzeć np. “O! Ale ma dobry gust! Jak mój! Muszę się z nią zaprzyjaźnić!” :)
Proste? Proste. Kto tego chce? Chyba nikt.
Droga do zdrowia wiedzie przez zdrowie. Np. łagodność dla siebie. Czy jesteś łagodna? Jesteś chyba surowa jak udko kurczaka prosto z mięsnego. ;)
Droga do zdrowia nie wiedzie przez osądy, opór, itd.
Więc jeśli pragniesz akceptacji swojego ciała przez męża, dowodu na to, że jesteś jeszcze atrakcyjna, bo on Ciebie pożąda, a nie babek z internetu czy potencjalnie np. pracownic z firmy, to będziesz żyła w wiecznym lęku, poczuciu braku i straty i osiągniesz rezultaty zupełnie przeciwne do tych, które spodziewasz się osiągnąć.
Tak to wygląda.
Gdy ja np. w bodajże liceum pierwszy raz kupiłem buty za ponad 200 zł, to się czułem jakby się unosił pół metra nad ziemią. I wiesz co? Może jedna osoba je pochwaliła, a kilka próbowała podeptać.
Czułem jakby deptali mnie. ;)
A za każdym razem, gdy zupełnie odpuszczałem jakiekolwiek oczekiwania i pragnienia oraz opór, to dostawałem pochwały, że matko. Nawet zwykły t-shirt z jakimś tam wzorkiem. Idę sobie – bum! komplement.
Gdy zaś tego pragnę, oczekuję – nigdy nie dostaję.
Ja jestem bardzo wyczulony na energię i bardzo często wyraźnie czuję, że ktoś czegoś oczekuje i zazwyczaj widzę czego. I automatycznie widzę u siebie opór. Naprawdę trzeba się stać świadomym, by w ogóle dostrzec ten opór i go uwolnić.
Niemniej widzę jak pragnieniami, oczekiwaniami, nadziejami odpychamy od siebie tego, czego chcemy. Ludzie automatycznie nie chcą tego dać, bo czują to napięcie, poczucie straty. Są osłabiani.
Pragnienia się wydają pozytywne tylko z poziomu jeszcze niższego od pragnień.
Ale jak ktoś żyje już wyżej – np. w gniewie czy dumie, to jak poczuje energię człowieka pełnego pragnień, to się poczuje osłabiony. Więc gniew i niechęć do tej osoby się wzmocni.
I osoba mająca np. pragnienie akceptacji, bo sama siebie osądza, odtrąca – co otrzyma od innych? Nawet gdy się dla nich poświęci? Zupełne przeciwieństwo tego, czego pragnie.
Bo tak naprawdę utrzymuje lęk – “oby mnie ktoś NIE osądził”. Co dostanie? “Oby mnie ktoś osądził”.
Nie tak jest w Twoim doświadczeniu? Czy był choć jeden wyjątek? :)
Aby pragnąć tego co naprawdę pozytywne, trzeba odpuścić lęk. Bo nie można utrzymywać pozytywności jednocześnie utrzymując negatywności jak strach czy poczucie winy.
CHCĘ WYGRAĆ! – to zupełnie inny cel, niż “NIE CHCĘ PRZEGRAĆ!” Aby utrzymywać niechęć, non stop utrzymujemy to, czego nie chcemy. I to praktycznie zawsze osiągniemy.
To się tyczy wszystkiego – też np. jak nastolatek boi się i opiera, by jego ojciec nie przyszedł znowu pijany i agresywny. I co się wtedy dzieje? Ojciec wraca oczywiście pijany i jest potencjał do wściekłości.
I widzi swojego syna słabego, grającego ofiarę i co? Szlag go trafia, bo widzi słabość, którą starał się w sobie zapić. Naturalnie nastąpi projekcja na syna, z której nawet nie zda sobie sprawy, przez niedojrzałość i nietrzeźwość.
Na syny się ta wściekłość skupi – np. w formie bicia. I nawet wykrzykiwane pragnienie ze łzami w oczach – “tato nie bij mnie!” co daje? Efekt przeciwny do zamierzonego.
Bo opór wzmacnia to czemu go stawiamy.
Gdy swego czasu moja mama przy praktycznie każdej okazji wypominała mi, że nie dzwonię do niej pogadać, to wiesz co? Nie otrzymywała tego. Opierałem się coraz bardziej i tylko sporadycznie zadzwoniłem ale niechętnie.
Gdy odpuściła, automatycznie chciałem dzwonić i znajdowałem ku temu pretekst. Nawet sam go tworzyłem – np. kupiłem sobie coś i dzwoniłem zapytać czy o tym słyszała i czy by nie chciała dostać.
Zwierzęta uczą nas, że lęk przyciąga atak. Świadomość ofiary przyciąga drapieżników lub daje pretekst, by ulec takim zachowaniom.
Nawet nasza pociecha może nas dziabnąć, gdy jesteśmy w tej energii. Bo dla zwierzaka energia ofiary to informacja – “to moja ofiara, mogę ją zjeść/ugryźć”.
Wszelkie filmy pokazujące panikę w obliczu jakiegoś zwierzęcia uczą nas jak postąpić, by takie zwierzę dokładnie nas wybrało za swoją ofiarę.
I wtedy słyszę od ludzi – “no łatwo ci mówić, by być spokojnym”. No pewnie, że się wydaje to trudne, gdy się całe życie tłamsi w sobie “tony” lęku i nie ma za grosz intencji, by wziąć za to odpowiedzialność i zacząć uwalniać.
Jak się już przerażamy byle czym, to w obliczu realnej paszczy pełnej ostrych zębisk, narobimy pod siebie. ;) A w innych okolicznościach ta “paszcza” byłaby wspaniałym kompanem na całe życie. I w naszych oczach nie byłaby straszna, tylko bardzo ładna.
Gdy wobec siebie zaczniesz wybierać troskę i łagodność, łatwiej będzie Ci zobaczyć czym może być ta troska i łagodność w przypadku męża i dzieci.
Cześć Piotrze.
Kasiu, nie musisz odpisywać. Szczególnie jeśli robisz to z poczucia winy.
Ja Ci nie piszę tego z przeświadczeniem, że nagle magicznie podkasasz rękawy, przestaniesz męża obwiniać i grać ofiarę.
Masa ludzi zaczyna grać ofiarę moich rad – np. “bo już tyle wiedzą, a nadal nic nie zmieniają”. Itd
Nie robię tego z poczucia winy. Raczej z szacunku do Ciebie i Twojego poświęconego mi czasu. I z wdzięczności. Nie musisz wcale zajmować się moimi problemami, czytać moje wpisy i odpowiadać. Nie masz z tego żadnej gratyfikacji ode mnie. Nawet postępy moje są marne. Co z tego, że w wielu kwestiach zgadzam się z Tobą, można powiedzieć czuję ,,czaczę” ;) a zmiana we mnie wewnętrznie jest chwilowa więc finalnie żadna.
swój los kształtujesz intencją i decyzją.
No i tu się pojawia największy problem. Nie lubię siebie zazdrosnej, podejrzliwej, nieufnej, zalęknionej, zaborczej, niepewnej siebie, porywczej, słabej, rozklekotanej wewnętrznie, wkurwionej na maxa,rozmawiającej jak piszesz ze swoim wewnętrznym umysłowym bełkotem. Chcę i wybieram łagodność, spokój, opanowanie, czułość, pewność siebie, poczucie swojej wartości, odwagę, miłość, zdystansowanie do nacierających na mnie myśli i stanów. Tego chcę i pragnę a gdy przychodzi próba myślę i zachowuję się nawykowo. Czyli żyję dokładnie tak jak pisze św. Paweł, że czynię dokładnie to, czego nie chcę.
Okazuje się, że praca nad sobą czyt. nawrócenie to bardzo ciężki proces. Myślę, że dobrą metodą w pracy nad sobą będzie metoda jednego dnia czyli: DZIŚ postąpię inaczej niż zawsze a więc nie wypowiem słów i mysli które natarczywie drenują mój mózg i serce, DZIŚ będę łagodna, przyjazna, nie zareaguję emocjonalnie gdy mnie coś ukłuje. Jeszcze DZIŚ!. Czy jutro mi się to uda? Nie ma jutra! Każde jutro to aktualne DZIŚ i mam żyć tu i teraz. Nie patrzeć na te hektary pola do uprawy jakie mnie czekają zanim zbiorę plon ale zająć się DZIŚ konkretną grządką.
Wczoraj miałam na końcu języka by męża znów pouczyć jak powinien się zachować w pracy, czy i co odpowiedzieć koleżance zza biurka , męczyło mnie to okrutnie i szukało ujścia. Racjonalnie myśląc wiedziałam, że moje pouczenia nie przyniosą żadnych korzyści, mnie wewnętrznie nie zaspokoją ani nie uspokoją a wręcz przeciwnie, moje lęki jak pisałeś dadzą mojemu mężowi obraz kobiety słabej , niepewnej siebie, bez poczucia wartości.
A nic się strasznego w tej pracy nie dzieje. Wczoraj mąż powiedział, że zagadał do koleżanki, że coś do konca nie wyzdrowiała bo kaszle.
Ale mnie nawet takie krótkie wzmianki przeszkadzają. Po co w ogóle się do niej odzywa? Wyobraźnia podsuwa obrazy, że żeby do siebie mówić trzeba patrzeć sobie w oczy, uśmiechnąć się, zażartować, itp. A po co? Niech się każdy skupi na swojej pracy nie na pogaduszkach a wiem, bo mąż mi mówił, że ona bardzo dąży do kumpelskich pogawędek. Mężowi to przeszkadza bo to babskie trajkotanie go dekoncentruje gdy on musi się skupić na pracy.
I własnie wczoraj miałam na końcu języka by mu coś powiedzieć ale się zatrzymałam. Postanowiłam, że przeczekam ten jeden dzień a jutro się okaże czy emocje nadal będą we mnie się kotłować.
No i dziś jest we mnie spokój wiec decyzja na przeczekanie była dobra.
Mąż nie jest typem bawidamka. Nie lubi babskiego klimatu w pracy. Często docenia mnie za moją oryginalność i że nie jestem taka jak inne kobiety biegnące za karierą, przepychające się łokciami, przemadrzające się w każdej dziedzinie i udowadniające swoje racje.
Wiem, że z inną kobietą nie nawiązałby podobnej relacji jak ze mną ale sam fakt, że musi tam koegzystować z innymi kobietami dręczy mnie strasznie. Ogólnie dla mnie jest to sytuacja nienaturalna i wymuszona systemem. Mąż i żona powinni być razem, razem pracować i cieszyć się owocami wspólnej pracy i życia.
Weekendy jesteśmy razem, spędzamy razem czas, i nagle w poniedziałek on jest przenoszony do innej rzeczywistości gdzie musi być blisko innych bab, słuchać ich gadania, śmiechów chichów itp.
Czytam sobie różne fora na których mężowie skarżą się, że żonom w domu brakuje uśmiechu, czułości, spokoju, seksapilu ale w pracy do kolegi czy szefa tego nie brakuje. Tam stać ją na to, by się ,,odstrzelić”, pożartować, być miłą i sympatyczną, pokokietować.
W domu z mężem nic nie trzeba.
Moje wnioski patrząc na to co się dzieje są takie, że świat się skur…..ił. Wszystko niemal epatuje seksem. Patrzę jak ubrane chodzą kobiety , jak się zachowują i to wygląda tak jakby każda chciałaby być stylizowana na dziwkę. Dzisiejsze tańce to jedno wielkie kur…..wo. Patrz na bachatę, twerk, pole dance, itp.
Kobiety się rozkraczają na maxa i obecna kultura wmawia nam , że to sztuka. Dla mnie zwykłe kur….wo.
Chłam, tandeta, oszustwo.
Chciałabym w tym całym matrixie zachować siebie taką jaką jestem naprawdę. I żeby mój mąż właśnie w tej mojej odmienności dostrzegał zawsze i doceniał wartość.
Nie chcę zarazić się wirusem próżności, pychy i ladacznictwa.
Chcę być kochana za to kim jestem mimo, że daleko mi do aktualnych trendów modowych i mentalnych.
Wewnętrznie jednak toczę z sobą walkę. Czuję do siebie złość i niechęć bo nie mam dużych piersi, pięknych, lśniący włosów do pasa, gładkiej, jędrnej skóry jak dawniej i figury modelki. Wszystko co zewnętrznie najlepsze przeminęło z wiatrem. I nie wróci. Dotarłam więc do kryzysu powolnego starzenia się. Dlatego dodatkowym ciosem jest jeszcze gdy mąż karmi wzrok pięknem obcych bab (porno) lub gdy do nich zagada w pracy czy w sklepie.
Wierność i miłość to dla mnie oczy wpatrzone w żonę bez względu na wiek i otaczający , kuszący świat. Kazdy podziw wymierzony w innym kierunku to dla mnie ból i zdrada.
Od mojego ostatniego wpisu mąż nie ogląda tego syfu. Twierdzi, że go z tego leczą kobiety w pracy które nic z kobietami wspólnego nie mają. Co z tego, że powłoka ładna i miła dla oka gdy pod nią roi się brud i fałsz. Walka o siebie.
Może to nie przypadek? Może tak ma być? Ma widzieć tę dysproporcję? Odmienność?
Ja się kompletnie do tego aktualnego świata nie nadaję.
W konkurach też nie mam szans bo mam inne cele i wartości.
Dobrze. To częsty temat, również u mężczyzn.
Ach te baby, każdemu zawrócą w głowie! :)
Artykuł jest w produkcji, już sporo napisałem ale temat jest duży i jeszcze się zastanawiam nad ostateczną formą i czy go nie rozbić na kilka.
Bardzo się cieszę, że poruszysz ten temat. Dziękuję.
Z zazdrością nie da się normalnie żyć. Ona zabiera wszystko jak tajfun.
W piękny, słoneczny dzień wżera się w serce i okrywa je mrokiem i beznadzieją. Dręczy umysł. Nie pozwala spokojnie spać. Zapędza do jaskini nienawiści i potępieńczych jęków. Zamyka w grobie za życia.
Zazdrość i zaborczość to ciężka choroba duszy.
Lekiem może być wdzięczność za to, co się ma. Życzliwość wobec tych którzy mają coś więcej i lepiej od nas. Relacja z Bogiem który kocha człowieka najbardziej i daje mu zawsze to, co ma go wewnętrznie rozwinąć.
Jednak spożywanie tego leku nie jest łatwe.
Serdecznie Cię pozdrawiam Piotrze i czekam cierpliwie na Twój odzew :)
Cześć Piotrze.
Heja Kasiu!
Odpisuję późno, bo się trochę pogubiłem – rozgrzebałem kilka dłuższych maili, komentarzy, 3 artykuły + życie prywatne.
I się powoli odgrzebuję. Nie dziwne, że ludzie mądrzy zalecają, by zajmować się jednym tematem naraz.
“Kasiu, nie musisz odpisywać. Szczególnie jeśli robisz to z poczucia winy.
Ja Ci nie piszę tego z przeświadczeniem, że nagle magicznie podkasasz rękawy, przestaniesz męża obwiniać i grać ofiarę.
Masa ludzi zaczyna grać ofiarę moich rad – np. “bo już tyle wiedzą, a nadal nic nie zmieniają”. Itd”
Nie robię tego z poczucia winy. Raczej z szacunku do Ciebie i Twojego poświęconego mi czasu. I z wdzięczności. Nie musisz wcale zajmować się moimi problemami, czytać moje wpisy i odpowiadać. Nie masz z tego żadnej gratyfikacji ode mnie. Nawet postępy moje są marne. Co z tego, że w wielu kwestiach zgadzam się z Tobą, można powiedzieć czuję ,,czaczę” ;) a zmiana we mnie wewnętrznie jest chwilowa więc finalnie żadna.
To, że Twoje postępy “są marne” to tylko Twój osąd.
Ja tak nie uważam. Przypomnę Ci, że wiele osób latami nie chcą za żadne skarby nawet przyznać, że jakakolwiek odpowiedzialność jest po ich stronie.
Żeby nie szukać daleko – np. Twój mąż.
Chcę też zaznaczyć, że ja z tej rozmowy coś mam – mówiąc trochę technicznie – zdobywam doświadczenie z rozmowy z człowiekiem, który jest osobą bliską uzależnionego.
99% moich kontaktów to uzależnieni.
A przecież rodzina to integralny składnik życia.
I ja non stop rozmawiam z uzależnionymi też o ich bliskich ale rzadko z bliskimi o nich.
Niemniej – sam przedstawiłem sobie tak
Co zrobię z tym doświadczeniem – jeszcze nie wiem. Na razie chcę pomóc Tobie.
Plus – miło mi się z Tobą rozmawia. Co oznacza samo w sobie, że jesteś bardzo pozytywną i dobrą osobą.
Bo są też ludzie, których komentarze czy maile jak czytam, to wolałbym wszystkim sąsiadom wymalować mieszkania. ;)
Bywa, że jak odpiszę na jedną taką wiadomość, to muszę odpocząć. Bo jestem zmęczony jakbym cały dzień przepracował w magazynie.
Pamiętaj – mówimy o ewolucji. Twojej. A dotychczasowa Ty to było pełne utożsamienie ze swoimi dążeniami, które oparte były o Twój dotychczasowy poziom ewolucji.
Mówimy o ego.
A ego – zwierzęcość – ewoluuje od wielu tysięcy lat. To niewysłowienie skomplikowany mechanizm, który w ułamku sekundy przeprowadza niewyobrażalną ilość obliczeń i innych działań.
Nie pamiętam już dokładnych liczb, więc podam tylko symbolicznie. Powiedzmy, że mózg zawiera miliard połączeń neuronalnych. A mózg traktujemy jako centrum obliczeniowe człowieka.
Natomiast układ pokarmowy ma ich 5 czy 25 miliardów. Któryś konkretny element – żołądek czy wątroba – ma ich kilkakrotnie więcej od mózgu w głowie.
Ba! U niektórych facetów penis ma więcej. ;)
Pomyśl – jesz mięso krowy, a nie stajesz się krową. ;D
Jesz kapustę, a nie stajesz się kapustą.
Gdybyśmy my mieli prosty ruch ręką wykonać sami – przeprowadzić każdy, najmniejszy ruch mięśnia, wyprodukować odpowiednie sygnały, itd., to by nam nie wystarczyło na to życia.
A takich ruchów dziennie wykonujesz… no, sporo.
Gdy idziesz ulicą, możesz stać się świadoma ile informacji Cię otacza. Miliardy. Ego to wszystko bierze pod uwagę i to jeszcze pod masą różnych kontekstów, wliczając całą przeszłość, pamięć i sprawy zupełnie radykalnie subiektywne – jak nadane znaczenie, wartość, sens, a to wszystko jeszcze w zależności od stanu emocjonalnego, decyzji, intencji – oraz oczywiście poziomu świadomości.
Wszystkie komputery tej planety wymiękają przy tej zdolności obliczeniowej. I każdy tym dysponuje.
I mówimy o ewolucji ponad to.
A u człowieka jednym z jego najgłębszych i najświętszych przekonań jest to, że on przeżywa DZIĘKI temu. Tak nie jest.
Tym samym każdy, nawet pozornie maluśki kroczek do przodu, jest monumentalny.
I nie jest to proste. Jest łatwe, banalne, oczywiste. Ale mówimy o zwierzu, który najświęciej na świecie jest przekonany, że to jaki jest – to chroni i tym chroni samo życie i siebie.
I każdego milimetra chroni nawet z gotowości zabicia siebie.
Przypomnę też, że tu nie chodzi o Twojego męża, tylko o pozycjonalności, do których jesteś kolosalnie przywiązana. Np. “ktoś mnie musi kochać, bo ja sama nie jestem zdolna, by się kochać, a nawet na to nie zasługuję”.
Zgadza się? Czy wizja porzucenia tego przekonania w cholerę i kochanie siebie bez żadnych warunków jest dla Ciebie prospektem ekscytującym? :)
Czy logicznie tak AAAAAAAAALLLLEEEEEE… ;)
“swój los kształtujesz intencją i decyzją.”
No i tu się pojawia największy problem. Nie lubię siebie zazdrosnej, podejrzliwej, nieufnej, zalęknionej, zaborczej, niepewnej siebie, porywczej, słabej, rozklekotanej wewnętrznie, wkurwionej na maxa,rozmawiającej jak piszesz ze swoim wewnętrznym umysłowym bełkotem.
To zacznij się lubić. Ja Cię taką lubię. :D
Czego tu nie lubić? :)
Zastanów się – skąd wynika to nie lubienie siebie, pozornie – “za to”? Pomaga Ci? Wspiera zmianę na lepsze?
To bardzo powszechny błąd – cała religia np. mówi “nie grzesz”, mówi, co jest pozornie złe – np. nieumiarkowanie czy gniew. I co? Cóż to daje?
Albo ostrzeżenia na paczkach papierosów – czy dziś ktokolwiek je nawet zauważa?
Polub siebie. Nie osądzaj tego.
Dostrzeż narcyzm – tylko Ty sama uznajesz, że to jaka jesteś jest niedobre, złe, gorsze, nie powinno tego być.
Na pewno? :)
Hmm, sprzyjającym kontekstem, by sobie wybaczyć jest fakt, że Twoja sytuacja z mężem jest trudna. Przykra. Bolesna. Jest. A nie?
I Ty, wraz z 99,99999% ludzi, nie rozumiałaś co to jest uzależnienie. Tym bardziej, gdy to spadło i gruchnęło jak piorun z jasnego nieba. “JAK TO!? MÓJ MĄŻ UZALEŻNIONY OD PORNOGRAFII? CZYLI CO? WOLI INNE KOBIETY ODE MNIE? NIE JESTEM JUŻ DLA NIEGO ATRAKCYJNA?”
I zaczyna się zmaganie, próby zmiany męża, gniew, nienawiść, poczucie beznadziei, rozpacz, etc. Całe spektrum.
Zauważ też, że nie uciekasz, nie zaprzeczasz, nie wypierasz, nie bagatelizujesz – to wszystko są, niezauważalne dla Ciebie, sygnały o dojrzałości. Której u wielu brakuje.
Nie dyskutujesz bez sensu, jak bardzo wielu.
Nie mówię, że masz tylko się zgadzać i kiwać głową, nic w ten deseń. Jak się z czymś nie zgadzasz – wal śmiało.
Chcę i wybieram łagodność, spokój, opanowanie, czułość, pewność siebie, poczucie swojej wartości, odwagę, miłość, zdystansowanie do nacierających na mnie myśli i stanów. Tego chcę i pragnę a gdy przychodzi próba myślę i zachowuję się nawykowo. Czyli żyję dokładnie tak jak pisze św. Paweł, że czynię dokładnie to, czego nie chcę.
Bo to osądzasz i się opierasz.
Raz jeszcze – wielkim błędem religii jest to, że rozumie wiele błędów, wiele widzi ale nie podaje rozwiązań.
Spowiedź to nie jest rozwiązanie.
Przy okazji – sam fakt, że widzisz, że czynisz to, czego nie chcesz, wbrew pozorom – jest postępem.
Ale weź pod uwagę, że w momencie wybierania tego, wcale nie uznajesz tego za zły wybór. Wręcz przeciwnie. Uważasz za dobry, a nawet usprawiedliwiony, słuszny.
Gniew na niewiernych – “święte oburzenie” i różne jego formy prowadziły nawet do Wypraw Krzyżowych i niesłychanego okrucieństwa.
Uważasz, że “święte oburzenie” na męża czy na siebie za to, że czynisz to, czego nie chcesz – różni się od założenia zbroi, błogosławieństwa przez jakiegoś księżulka i wybijania niewiernych z religijną pieśnią na ustach? :)
To jest to samo.
Zauważ – oglądamy filmy, w których bohater w jeden dzień zabija 100 ludzi, ratuje świat, pomaga 500 innym ludziom, jeszcze babcię przeprowadzi przez jezdnię, wraca lekko tylko zmęczony, nawet nie spocony i jeszcze się doskonale bzyka.
Taki obraz człowieka widzimy.
A potem patrzymy na siebie – i np. narzekamy. I nie możemy przestać. Mówimy – “ku**a, muszę być chyba najbardziej niedojrzałym mongołem jaki istnieje na tej planecie”.
To co widzimy naokoło nie jest realne. Tak jak te wszystkie pozowane zdjęcia na fejsbuczkach czy instagramach, czy gdzie tam jeszcze.
A Twoja sytuacja jest realna. Prawdziwa. I powszechna. Choć oczywiście indywidualna.
Wiesz czym m.in. charakteryzuje się empatia? Potrafimy spojrzeć z perspektywy danej osoby na jakieś zagadnienie czy problem i poprzez to odczuwamy to co ta osoba. Tylko że rozumiemy, że to tylko perspektywa, a to co czujemy to konsekwencje tej perspektywy. Jesteśmy wobec tego całkowicie neutralni, czyli nieosądzający choć tego doświadczamy. Zyskujemy więc nie tylko perspektywę tej osoby, rozumiemy jej doświadczenia ale też się w nich nie “topimy”. To pozwala nam realnie pomóc tej osobie.
A “pomoc” rozumiemy dojrzale – bo np. widzimy, że to, czego ta osoba może najbardziej potrzebować, to nie jakieś zmiany czy działanie, tylko właśnie usłyszeć – “wszystko jest dobrze”.
Kasiu, wszystko jest dobrze.
I choć umysł może wręcz zawodzić, że wszystko jest źle.
Postaraj się tak na siebie spojrzeć – empatycznie. Gdybyś mogła się rozdwoić i spojrzeć na życie Kasi z boku, bez osądów, z sercem pełnym współczucia, co byś Jej powiedziała?
Raz jeszcze – ja byłem jak Twój mąż. I wszystko co on robi, nie dotyczy tego, że Ty dla niego przestałaś się liczyć, znaczyć czy przestałaś być atrakcyjna.
Ja to wiem, bo moja partnerka była atrakcyjna ale to ze mną był problem.
A gdy ona cierpiała rzekomo “przeze mnie”, to cierpiała przez to jak ona to widziała i brała do siebie.
Oczywiście rozumiem doskonale, że włożyć w coś masę wysiłku i widzieć perspektywę możliwości utraty niekoniecznie nawet fizycznej ale wartości jaką temu nadaliśmy, jest bolesne. Jasne, że jest.
Ja wolałbym nie tylko wymalować mieszkania sąsiadom ale i wynieść ich śmieci, odrobić lekcje za ich dzieci i jeszcze wyjść z psami i zebrać ich kupki, niż to przeżyć ponownie.
:)
Ale jak mówię – dzięki poddaniu, dzięki bolesnemu doświadczeniu, dzięki własnym decyzjom – doświadczenie, które bolało ponad 2 lata, ostatnio bolało 3 dni.
Jeszcze dochodzi brak perspektywy – mówiłaś, że z nikim o tym nie rozmawiasz. Więc może jesteś przekonana, że tylko Ty masz problemy ze swoim facetem.
Ale z połowa mężczyzn, z którymi pracuje i która jest w związkach czy małżeństwach, ukrywa to przed partnerkami. Nie dlatego, bo chcą je okłamywać.
Tylko robią to ze strachu przed utratą, niezrozumieniem, odrzuceniem, zranieniem. Nie radzą sobie ze swoim życiem i boją się, że jak jeszcze dojdzie ból partnerki, to już w ogóle będzie kapota.
Dlatego mało kobiet o tym wie. Część przeczuwa. Ale jak gruchnie, to zazwyczaj solidnie.
No i jednym z celów tego bloga jest to, byśmy się dzielili swoimi problemami. Jednym z 12 kroków jest wyznanie drugiej osobie istotę naszych błędów.
Ale nie tylko. Również samo podzielenie się problemami, swoją sytuacją. To bardzo pomaga. A inni też mogą przeczytać, że masa ludzi ma przeróżne problemy.
No bo jesteśmy durnym homo sapiens, które samo sobie wmawia, że jest najbardziej rozwiniętą istotą. Tak, tak. :)
Bez pokory, gdy rozwój technologiczny wyprzedza rozwój moralny, doprowadzamy do wojny całego świata ze sobą i cierpienia na koszmarną skalę.
Człowiek w ogóle w swoich poczynaniach, dążeniach, życiu nie bierze pod uwagę własnej natury. Co jest wyrazem tytanicznej głupoty.
Gdy ja dowiedziałem się, że w ogóle istnieje coś takiego jak uzależnienie od porno, to się ucieszyłem! Bo nareszcie rozumiałem co jest ze mną nie tak i istnieje rozwiązanie.
Od razu powiedziałem o tym jej, bo sądziłem, że też się ucieszy. Bo może być lepiej.
Jej reakcja była zupełnie inna, niż się spodziewałem. Ona widziała to inaczej, przez co odczuwała ból, żal, winę, utratę wartości, sensu. Beznadzieję. Dla niej to było bolesne, to było dla niej jak zranienie, krzywda.
Dla mnie to była w ogóle abstrakcja – nie rozumiałem dlaczego ona tak reaguje – przecież wszystkie nasze wspólne problemy, bo wcale nie było idealnie, znalazły nareszcie przyczyną i odpowiedź.
No tak, tylko ja tak się nią nie interesowałem, że w ogóle nie rozumiałem jej perspektywy. W ogóle nie przemyślałem tego czy jej o tym mówić.
Dlatego też może być tak trudne dowiedzieć się, że mężczyzna, którego kochasz robi to. A on zupełnie nie rozumie ani swojego problemu, ani Twojej perspektywy.
Ja pisząc do Ciebie, piszę też z perspektywy, że on może kiedyś przeczytać naszą rozmowę.
I m.in. dlatego też odpisuję powoli. Sporo perspektyw biorę pod uwagę i sporo kontempluję. Może nawet za dużo. Bywa, że na raz odpowiem na cały mail, a potem jedno zagadnienie i kilka dni zawiechy.
Potem czytam od nowa co napisałem i dopisuję drugie tyle.
I znowu – nie mówię tego, by Cię przytłoczyć, że ja tu się tyle napracowałem, a u Ciebie zmiana na pół dnia, a potem dalej to samo. Nawet jeśli faktycznie tak by było, ja to biorę pod uwagę.
Nie szkodzi. Naprawdę.
Ja byłem taki surowy dla siebie i innych, że mi wystarczy na resztę świata.
Masz moją cierpliwość i się nie przejmuj nawet pozornie małymi postępami.
Jeszcze warto wiedzieć – te pozornie małe kroczki na początku są bardzo ważne. Bo to co robisz – już pomijając sytuację zewnętrzną – uzależnienie męża – zajmujesz się swoimi pozycjonalnościami, do których ludzie są tak przywiązani, że wolą cierpieć i umrzeć/zabić się, niż się ich puścić. Dwa – to praca, która nie tylko zmienia Ciebie względem męża ale też wobec samej siebie i wszystkich innych ludzi. To ewolucja.
Każde, nawet najmniejsze odpuszczenie, niszczy konstrukcję tzw. “ego”. Po to jesteśmy na tej planecie – a raczej – ta planeta nam to umożliwia.
Co to oznacza – że nie tylko początek jest najtrudniejszy, bo najwięcej jest to nowego, niespodziewanego, tego, wobec czego jesteśmy najbardziej niechętni. Ale z czasem zauważysz, że stajesz się coraz bardziej łagodna nie tylko odnośnie męża i siebie ale też innych sytuacji, w których nie byłaś spokojna. I każda kolejna zmiana będzie już prostsza.
Nie pamiętam czy Ci o tym wspominałem – ale w żadnym edytorze tekstu, z którego korzystałem, wliczając Worda, nie było w słowniku słowa “rekontekstualizacja”, ani przewartościowanie.
A są to fundamentalne narzędzia, o których się nie mówi, nie słyszy, nawet nie używa. Bo ile razy od kogokolwiek słyszałaś, że coś rekontekstualizował?
Religia chrześcijańska to już w ogóle poszła na łatwiznę, bo tylko uznaje coś za grzech, czyli za złe i należy nie grzeszyć. A jak się zgrzeszy to spowiedź i pokuta. Tyle.
No grzeszymy. Ale ja ani nie przestałem grzeszyć w jakikolwiek sposób, z którego się spowiadałem, ani nie słyszałem o takiej osobie. Nie znałem nikogo takiego.
I nieraz było tak, że spowiadałem się, bo np. szczególnie dużo było przekleństw na kogoś, a wracając ktoś np. zaśmiał się z tego jak byłem ubrany czy jakie miałem włosy. I wiesz co? Już w drodze z kościoła potrafiłem znowu przekląć. :)
Od razu czułem się brudny i uznawałem, że ta cała spowiedź była na marne i od razu zacząłem gromadzić ten brud, ten grzech w sobie i będę musiał żyć z tym ciężkim bagażem kolejny miesiąc, do kolejnej spowiedzi.
Ile osób znałaś i znasz, które powiedziały, że np. zazdrościły tego czy tamtego, czy masy rzeczy i przestały, bo dojrzały? Podejrzewam, że ani jednej. Ba! Zapewne niewiele osób nawet przyznawało się, że zazdrości.
Tylko w ostatnich dniach kilka osób, wliczając bliską osobę, powiedziały mi – gdy podsuwałem im 12 kroków – że w ogóle nawet nie rozumieją co to jest obrachunek moralny.
Fundamentalne narzędzie do uczciwej analizy własnych dążeń, etc. – ludzie nie wiedzą w ogóle o co chodzi.
Ale jak dumnie i ile mają do powiedzenia o człowieku – że jakoś jest skonstruowana psychika, że człowiek jakoś działa, że “po prostu” jest tak czy tak! Wow!
No same zgodne z rzeczywistością twierdzenia. ;) Naokoło sami “filozofowie”. A samej podstawy, która powinna być już wprowadzana w przedszkolu – obrachunek moralny – ciemna niewiadoma.
Zresztą – wystarczy generalnie rozejrzeć się po społeczeństwie – czy odpowiedzialność jest uznawana za cnotę? Czy głupotę, naiwność, coś niepotrzebnego, nieopłacalnego, może nawet złego?
Czy szczerość jest chwalona czy napiętnowana?
Czy na uczciwości kładziony jest laur rewerencji? Czy raczej słyszymy podśmiechiwanie się i widzimy gotowość, by osobę uczciwą oszukać i wykorzystać?
Zdrowie i to co jest zdrowie niemalże nie funkcjonuje w naszym tzw. “społeczeństwie”. Polska to nie jest cywilizacja. To stadna sfora, czereda milionów, w której za “alfę” uznaje się często narcystycznych i egocentrycznych idiotów. A nie jednostki mądre, mające na uwadze realne dobro tego stada. Wystarczy zobaczyć jakich polityków się wysławia i którym się nadal wierzy. To mrowie jest nawet niezdolne do wyciągania wniosków. A co dopiero do szczerości, uczciwości i odpowiedzialności.
Dlatego, gdy wchodzimy na tę indywidualną ścieżkę, wydaje się początkowo niemożebnie trudna. To normalne. I właśnie, gdy pomimo tego nie rezygnujemy, zaczynają się dziać cuda.
TO jest duchowa praca. Nie przebieranie się w białe szaty, nie fantazjowanie jaki świat jest piękny, nie tantryczne bzykanie się gdzie popadnie, nie wykopki w ziemi, nie religijne obrządki.
TO.
I nie jest to łatwe, prawda? :) Człowiek wolałby milion innych rzeczy, których nie znosi, niż np. odpuścić urazę. Dlatego tak mało ludzi jest naprawdę integralnych (niecałe 20% ludzkości), nie mówiąc o kochających (niecałe 5%).
Ja na tej drodze jestem od lat. I dlatego tak dużo piszę, bo jest to temat tytanicznie niezrozumiany. Np. intencja miłości zacznie warstwa po warstwie wyciągać i ujawniać z człowieka wszystko, czym blokuje miłość. Wliczając postawienie go w sytuacjach i z ludźmi, wobec których skuteczna tylko będzie miłość. Uzależniona bliska osoba jest jedną z takich sytuacji. Nie pomoże jej nic innego, tylko bezwarunkowa miłość.
A człowiek nie ma wyjścia – albo to wszystko podda i wybierze miłość W KAŻDEJ OKOLICZNOŚCI, albo będzie cierpiał. Tak jak uzależniony – albo wybierze drogę całkowitego poddania, albo będzie cierpiał.
Widzisz teraz dlaczego człowiek z poziomu ducha może wybrać uzależnienie – widzisz czego potrzebowałaś, by w ogóle pamiętać o jednej sprawie – np. nie gniewaniu się bez wypierania gniewu.
I ja wiem ze swojego doświadczenia, doświadczenia z pracy z ludźmi oraz wsparty wiedzą od dr Hawkinsa oraz z wielu innych, integralnych źródeł, jak ta droga naprawdę wygląda, jakie są problemy, pułapki, ślepe uliczki.
Sam widziałem już spokojnie ze 2 setki strategii unikania, kłamstw, kombinowania, by tego nie robić.
Wyobraź sobie teraz, Kasiu, że tak silną pokusą jak np. niechęć do tych kobiet i do zazdrości, dla Twojego męża jest obejrzenie pornografii. Oczywiście dla niego jest to DUŻO bardziej kuszące. I nie z tych powodów, o których dotychczas sądziłaś.
Ale pomysł – gdybyś znalazła np. cukierka, którego jak żujesz, to jest smaczny, słodki i nagle ta cała zazdrość znika, gniew znika i zostajesz tylko w stanie takiego wzmocnienia, że wszystko przestaje Ci przeszkadzać.
Czy nie żułabyś go co 5 minut? Nie fantazjowała o nim stojąc w korku, w kolejce w sklepie, gdy Ci coś nie pójdzie, gdy mąż Cię “zdenerwował”?
Podejrzewam, że miałabyś ze sobą zawsze paczkę w torebce, a drugą w szafce nocnej. Pewnie jeszcze trzecią w jakieś sekretnej skrytce. Zgadza się?
A gdyby się okazało, że żujesz je już tak często, że przestajesz jeść normalne posiłki?
Widzisz jak częsta jest pokusa obwiniania kogoś za błędy – może teraz z przewagą siebie – niż je skorygować.
Naturalnie próbujemy kontrolować i zmieniać innych, a jak nie możemy, to zamiast ich zaakceptować i pokochać, to zaczynamy się opierać, nienawidzić, grać ofiarę.
Zamiast skorygować błędy, wolimy je sobie wypominać, obwiniać się i jeszcze zwalać to na sumienie.
To jakby doprowadzić do wypadku, bo nie kierowaliśmy się znakami drogowymi, a potem obwiniać za to znaki i zwalać odpowiedzialność na znaki czy przepisy – “znaki/przepisy mi wypominają wypadek!”
Początkowo to się może wydawać jakbyś była rybą zaplątaną w sieć. I niezależnie ile wysiłku w to włożysz, że nie możesz się oswobodzić.
I wtedy też jest pokusa, by uznać siebie za kogoś wyjątkowo głupiego, bo nie możemy sobie poradzić z czymś tak prostym lub w ogóle nie dajemy rady.
Jak mówiłem – dla wielu szukanie pomocy to symbol upadku!
Z tego powodu piszę tak dużo, by pokazać jaka jest rzeczywistość, co to znaczy być człowiekiem i żyć na tej planecie. Tego nigdzie nie uczą!
I może się nam wydawać, że np. jakaś cecha – pierdółka – to coś, z czym powinniśmy sobie poradzić w 5 sekund. A tu się okazuje, że zmagamy się z tym latami i nie jest lepiej, tylko gorzej!
Dlaczego!?
Bo nie rozumiemy rzeczywistości.
Wiesz, do tej pory znajdują się ludzie, którzy za swoje “święte zadanie” obierają sobie udowodnienie, że nie mam racji, że jestem jakimś naiwnym głupcem. Pokazują mi np. jakieś zdanie, które napisałem i znajdują dla niego zaprzeczenie.
I choć naciskam, by zawsze i przede wszystkim uczciwie przyjrzeć się swojej intencji, by nie zapominać o kontekście – taka osoba non stop doi dumę.
Niejednokrotnie zaczęła tak postępować, bo usłyszała ode mnie coś, co ją zabolało, bo poruszyło temat, któremu się ona wyjątkowo silnie opiera lub do którego jest kolosalnie przywiązana.
I w ogóle nie jest w stanie nawet ująć moich słów w kontekście, ani nie rozumie kontekstu, w którym ten ktoś inny wypowiedział swoje słowa. Zupełnie różne sytuacje i dlatego treść może wydawać się nawet sprzeczna.
Najprostszy przykład pokazujący znaczenie kontekstu.
Stoją sobie 4 osoby i rozmawiają ze sobą – stoją w kółeczku. Podchodzisz do nich i pytasz ich o drogę. Każda z nich zna to miejsce. Jedna odpowiada Ci – musisz iść w lewo – i pokazuje Ci drogę w (swoje) lewo. Druga mówi Ci – musisz iść w prawo – i pokazuje Ci drogę w (swoje) prawo.
Trzecia mówi Ci – musisz iść do przodu – i wskazuje przed siebie. Czwarta mówi – musisz iść tam – i wskazuje Ci drogę za siebie.
Każda przekazała Ci inną treść ale powiedziała dokładnie to samo. A gdybyś się skupiła na treści, to byś uznała, że ci ludzie są jacyś popieprzeni, szaleni lub chcą Cię okłamać, bo każdy powiedział co innego – w lewo/w prawo/przed siebie/tam.
Do ludzi to nadal nie dociera. I do większości nie dojdzie.
Albo inny przykład – iluzja dobra i zła. Czy woda jest dobra? No, praktycznie każdy odpowie, że tak. Ok, a czy woda jest dobra, gdy jest na dokumentach? No nie. Bo je zamoczy, zniszczy.
Więc wobec dokumentów woda nie jest dobra.
Czy złodziej jest dobry? No, dla niego to co robi jest dobre, bo dzięki temu przeżywa. Może nawet widzi to tak, że świat jest niesprawiedliwy i ci, których okrada są źli, bo mają więcej od niego!
W naszych oczach złodziej jest zły ale przecież też nie zawsze. Bo jak okradnie kogoś, kogo nie lubimy, to może nawet będziemy się cieszyć! A jak okradnie nas, no to jest zły straszliwie!
Widzisz? Czyli wcale nie jest zły. Ale też nie jest dobry. Nie wiemy jaki jest, a jego działania możemy tylko ująć w jakimś kontekście i w zależności od kontekstu możemy je widzieć jako dobre lub złe. Wow!
Więc widzisz jak widzenie czegokolwiek przez dobre/złe jest naiwne, dziecinne, niedojrzałe, płytkie i często zupełnie błędne.
Abyśmy mogli mówić o minimum dojrzałości, to gdy odpowiadamy na pytanie czy coś jest dobre lub złe, nie odpowiadamy tylko “to jest dobre/to jest złe”, tylko w naszej odpowiedzi ujmujemy cały kontekst, w którym uznajemy to za dobre/za złe.
Znasz kogoś, kto tak mówi?
Np. – “Uciekł mi autobus! To źle!” Koniec historii! Często jeszcze dodajemy, że kierowca to bydlak, że świat jest do dupy. Ale kontekstu nadal nie podajemy sobie. Bo byśmy sobie uświadomili absurd tego twierdzenia. Ale to twierdzenie możemy być czymś, co uwielbiamy robić! Doimy z tego masę skrywanej przyjemności i mamy sadystyczną przyjemność z osądzania innych i siebie. Dlatego zawsze pominiemy kontekst, skupiając się tylko na używaniu tych osądów.
Wiesz, są na tej planecie ludzie, którzy zadają nawet takie pytania – “lepiej jest mieć czy nie mieć?” Rzekomo normalni ludzie! I to nie jedna czy dwie osoby. Setki milionów!
Miliardy ludzi, wliczając tzw. “inteligentnych” zarzucają Bogu, że jest złym, że jest sadystą. Mówią dumnie “jak śmiesz!” – np. pozwalać na to całe zło – czyli to, co sami osądziliśmy.
Człowiek osądza Boga! Na jakiej podstawie? Bo jest zło? A kto to zło wybiera?
Jaki byłby cel życia i ewolucji, gdyby np. drapieżniki nie miały racji bytu? Bóg miałby je wymordować?
No to też wymordowałby każdego człowieka, który je mięso.
Najprostszy przykład – papierosy. Na każdej paczce jest ostrzeżenie o konsekwencjach. Znasz choć jedną osobę, która wzięła paczkę papierosów do ręki ale przeczytała ostrzeżenie i stwierdziła, że jednak nie zapali?
Znasz kogoś takiego? Słyszałaś o kimś takim? I co? Bóg powinien tej osobie odrąbać rękę, bo zdecydowała się zapalić?
Zarzuty do Boga czasem są w jakiś sposób zrozumiałe ale większość wynika z takiego głupiego kontekstu, że głowa mała.
Np. – Boże, dlaczego mnie takim/taką stworzyłeś!?” Ta osoba osądza samą siebie. Osądza to na jakim etapie ewolucji jest. To jakbyśmy osądzali ziarenko, że jeszcze nie jest kiełkującą rośliną.
A potem osądzali kiełkującą roślinę, że jeszcze nie jest drzewem. A potem osądzali drzewo, że jeszcze nie ma kwiatów. A potem osądzali drzewo z kwiatami, że jeszcze nie ma owoców. A potem osądzali owoce, że inne drzewmo ma większe/smaczniejsze!
Dlatego – zrezygnuj z każdej pokusy osądzania siebie, męża oraz każdego innego człowieka. A ta deklaracja jest KOLOSALNIE POWAŻNA. To nie jest pikuś. Ha! To może być dla Ciebie wyzwaniem tak wielkim jak dla kogoś opłynięcie Antarktydy!
I mówię najzupełniej poważnie. Ale to praca, która da Ci owoce na wieczność. Warta tego całego wysiłku. Nieskończenie warta.
I wiesz – jeśli jeszcze nie chcesz współczuć komuś, że się nie rozwinął na tyle, by nawet przyznać się do błędów – to sama to przyznaj! Że jeszcze jesteś na poziomie, na którym wolisz gniew i osądy, niechęć, niż współczucie. Nie ma w tym nic złego! Nie jesteś złym człowiekiem, bo jeszcze nie współczujesz! A pewnie znajdziesz też pewne aspekty, sytuacje czy konkretne osoby i ich wybory, którym jesteś w stanie współczuć. Co oznacza, że ten potencjał w Tobie jest ale wobec innych okoliczności/osób – jeszcze WYBIRERASZ osądy. Bo masz z tego korzyści.
I właśnie – taką osobę możemy osądzić jako złą – bo nie współczuje, nie ma emptatii. Co pokazuje jak naiwnym, dziecinnym i głupim jest taki osąd! Ta osoba jeszcze nie ewoluowała do tego! Ba! Jeszcze jej chcemy w tym dalej przeszkadzać! Np. zaczepiamy czy obgadujemy! Osądzamy, zarzucamy, przedstawiamy ją jej samej i/lub tę cechę w bardzo negatywnym świetle.
Co pokazuje, że sami nie jesteśmy specjalnie bardziej rozwinięci. ;)
Wiesz, są ludzie, co mi zarzucali, że jestem zły, bo żeruję na ludzkim nieszczęściu. Kilka takich osób mówiła przez to, że nie podoba im się, że za moją pracę biorę pieniądze. Ale inni faktycznie uważają, że jestem zły. Nawet siedzą i mi co kilka dni piszą jak to się mylę, jak nic nie rozumiem. Słyszę, że ja się musiałem urodzić w czepku, że nigdy niczego nie przeżyłem, nie doświadczyłem, itd… A są ludzie, którzy dziękowali mi ze łzami w oczach, którzy WoP polecali znajomym, uczą na jego podstawie swoje dzieci. I wszystko pomiędzy.
Co pokazuje, że ludzie nie potrafią w ogóle widzieć co jest czym. I to jest też jeden z fundamentów zrozumienia w jakiej sytuacji jest człowiek – nie jesteśmy w stanie dostrzec co jest integralne, a co nie. Ani kto. Co raz po raz ukazuje również historia, wliczając współczesną – na liderów wybieramy idiotów, sadystów, głupców, narcystycznych egomaniaków, a często te wszystkie cechy naraz. I ich wielbimy.
I to wszystko jest ciekawe, itd. Ale jeśli ja słyszę, że jestem zły, że moje życie trwa, bo żeruję na tych najbardziej pokrzywdzonych, to choć nie widzę siebie w żaden sposób za świętego, nic z tych rzeczy, to widzę jak nieświadomy jest człowiek, który to twierdzi. Jak zupełnie nie ma kontaktu z rzeczywistością.
Znasz kogoś, kto rozumie, że człowiek jest niewinny? Bo taka jest natura samej świadomości, która jest hardware-m – czyli czymś, co nie zależy od jakiegokolwiek programowania i programowanie nie może go zmienić?
Kto to rozumie? Znasz kogoś, kto to chociaż wie na poziomie logicznym?
Mój brat ma 3-letnią córeczkę. Towarzyszę jej od pierwszych godzin życia. I widzę jak wygląda rozwój świadomości. Niesamowite doświadczenie.
A potem patrzę na 30-latków czy 40-50-60-latków i nie widzę różnic! Ok, 3-latka mówi troszkę mniej głupot. ;) Przynajmniej – na razie. ;)
I ona powtarza, często z kolosalnym zaangażowaniem to co usłyszała. Oczywiście – bezmyślnie. Np. “tak nie wolno”! I już.
A potem patrzysz na 30-latków czy 40-50-60-latków i widzisz, że postępują dokładnie tak samo.
Patrzysz na siebie i widzisz, że postępujesz dokładnie tak samo. Powtarzamy coś nawet od 50-ciu lat każdego dnia, bo “tak należy” lub w ogóle bez żadnej podstawy – tylko powtarzamy to, co jako dzieciątko zaobserwowaliśmy u rodziców czy rówieśników i to tylko imitujemy uznając za jakiś ważny element życia, świata i rzeczywistości.
Ale widzisz tę 3-latkę jak kiwa paluszkiem w geście zabraniającym i rozumiesz, że to ta niewinność, która uwierzy we wszystko i której nigdy nikt nie traci, bo co cecha samej świadomości – pola.
Dalej – ludzie uznali siebie – homo sapiens – za najbardziej rozwiniętą jednostkę na planecie, bo mamy kciuki i ZDOLNOŚĆ logicznego myślenia! :O
To jakby sądzić, że jesteśmy najbardziej rozwiniętym inżynierem, bo mamy w domu młotek i wiertarkę! A przecież to nie ma znaczenia. Tylko to jak z młotka i wiertarki korzystamy.
Gdy sobie mocowałem różne rzeczy w mieszkaniu – czy to lustro, czy wieszaki, etc., to schodziło z przywierceniem kilku dziur. Musiałem wymierzyć, sprawdzić kilka razy poziomicą, zaznaczyć, a potem dokładnie przywiercić. No, poszło dobrze.
Ale wiem, że zdarzy się ludziom źle wywiercić 2 dziury. 2 dziury! Ale mamy zdolność, bo mamy kciuki i możliwość analizy.
Ludzie twierdzą, że myślą, a to jakby twierdzili, że wiercą, choć nawet nie trzymają wiertarki, tylko ona sobie warczy sama. A skoro warczy, to ludzie mówią – “ja warczę”. Bo tak jesteśmy egocentryczni, że gdy cokolwiek się przydarza lub z czegoś zdajemy sobie sprawę, to od razu uznajemy, że musi chodzić o nas! Tylko czekam, aż ludzie zaczną uznawać wiatr za swój, bo go czują na skórze.
Jak większość ludzi korzysta z tej zdolności logicznego myślenia? Żeby daleko nie szukać – zrób odważny obrachunek moralny i będzie sprawa jasna. :) I nie przejmuj się, gdy złapiesz się za głowę z pokusą osądu siebie jako najgłupszego człowieka na planecie. :)
Bo miliardy ludzi – ponad 80% ludzkości nie wypada lepiej.
Prosty przykład – gender. Jak się ktoś nie czuje komfortowo ze swoją płcią, to może twierdzić, że się z nią nie utożsamia, tylko z inną!
Ba! Są operacje nazywaną “korektą płci”! To jest choroba psychiczna na masową skalę. A raczej hipnotyzowanie się mentalnym bełkotem. Ponad 80% ludzi nie ma nawet szans tego dostrzec.
I ludzie dorabiają do tego moralność.
Jednym z fundamentów uzależnienia, czyli życia dążącego do własnej destrukcji – jest opieranie decyzji o emocje, głównie w celu zmiany samopoczucia – czyli samego+uczucia.
Sądziłem, że wyjazd z kraju, bo się uznaje, że przyczyną negatywnych emocji są ludzie w tym kraju, już kolosalnie wykracza poza granicę absurdu.
A tu się okazuje, że teraz na świecie jest już “normalny” gender… Tak homo sapiens korzysta z tej zdolności myślenia. Łatwo znaleźć ludzi, w porównaniu z którymi wypadamy na geniuszy. :)
Ale też znajdziemy ludzi, wobec których wypadać będziemy jak bełkoczące mongoły. ;)
Gdy ktoś się czuje niekomfortowo ze swoją płcią – to się leczy. Taki człowiek powinien poszukać terapeuty, dobrego ośrodka pomocy. A nie jęczeć i wymagać od innych jeszcze szacunku.
Szacunek masz ale się lecz, bo masz ciężką przypadłość psychiczną. Ale nie – to gender, ta osoba podejmuje odpowiedzialną decyzję, ma do niej pełne prawo. :)
Doktor Hawkins jak żył, powiedział, że ludzie dają się robić w jajo tak bardzo, że niedługo zaczną doklejać loga firm do grabi i grabić ludzi np. ceną 100 razy wyższą, niż wartość grabi.
Gender jest problemem dużo poważniejszym. Bo o ile kupienie grabi z logiem znanej firmy za 100 razy więcej jest jeszcze zauważalne i można się popukać w głowę.
Ale widzimy dążenie społeczeństwa. Co się uznaje za normalne. O co się walczy. Czemu nadaje się wartość, znaczenie, sens. Co uznaje się za cnotę. Negowanie płci i utożsamianie się z czym się chce…
Już nie można też powiedzieć, że ktoś jest chorobliwie otyły. Tylko teraz “to moja prawda”. Ktoś jest gruby, bo taki jest. Nie dlatego, bo żre jak popieprzony i nawet nie widzi przyczyn tego objadania – jakieś problemy emocjonalne i psychiczne.
Nie – żre, bo lubi, bo taki jest i należy się mu szacunek…
Tak wygląda dorabianie kontekstu do działań. To kierunek przeciwny rozwoju, ewolucji i zdrowia. Ale ludzie tego nie widzą.
Mówię o tym wszystkim, by pokazać, że nawet minimalna zmiana, szczególnie na początku, może być bardzo problematyczna. Bo już się szamoczemy w tej sieci tyle czasu. Już opieramy się tak wielu sprawom, osądzamy tak wiele, udowodniliśmy sobie tyle racji, nadaliśmy tak wiele głupiego znaczenia, sensu i wartości, że teraz odpuszczenie tego wydawać się nam może jakbyśmy mieli pozbyć się 3/4 swojego życia lub swojej osoby. Tak może być. :) Ale to inwestycja, która przyniesie nam nieprzeliczone korzyści.
A ludzie jakie mają podejście. Doskonale pokazał to jeden z moich klientów. Powiedział, że nie chce uświadomić sobie, że nie ma kontroli nad swoim życiem, bo obawia się, że gdy sobie to uświadomi, to straci kontrolę.
Nie ma nawet potencjału, by dostrzec ten absurd.
Bo jeśli ma kontrolę, to jej nie straci, nie uświadomi sobie, że jej nie ma.
A jeśli jej nie ma, to nic nie straci – tylko iluzję.
To jakby bać się zajrzeć do lodówki. Bo jak zajrzymy i nie będzie sera, to znaczy, że straciliśmy ten ser! No bo mógł przecież być, zanim otworzyliśmy lodówkę! To jest dokładnie to samo.
Póki jej nie otworzymy, to wierzymy, że mamy ser i jest nam dobrze z tą wiadomością. I boimy się otworzyć lodówkę coraz bardziej. Ale co możemy stracić? Urojenie.
A jak nie mamy sera, to dzięki tej informacji wiemy, że warto go kupić, gdy następnym razem będziemy w sklepie.
Inny mój klient powiedział mi, że jak był u lekarza, to nie przekazał jakie ma dolegliwości, bo bał się, że lekarz stwierdzi poważną chorobę! Bo najpierw się naczytał w internecie, co mogą oznaczać te dolegliwości.
I tyle lęku na to wyprojektował, że za dobre uznał okłamanie lekarza. Bo jak lekarz nie powie, że jest chory, to nie jest chory! Prawda? :)
Powiedz – czy to kierunek w stronę zdrowia, czy raczej przeciwny?
Bo kiedy jest największa szansa wyleczenia choroby? Jest tym większa, im szybciej zdamy sobie z niej sprawę. Ale dla niego ta decyzja, by skłamać, była poprawna. Bo nie była oparta o rozsądek, tylko emocje. I nie miała nic wspólnego z realnym stanem zdrowia, tylko intencją było – przestać się źle czuć – poprawić swoje samopoczucie. Czyli samo uczucie. Lekarz nie powiedział, że jest chory, bo nie miał wszystkich danych, no to wszystko gra!
Tak żyją nie tylko uzależnieni, ale 80% ludzkości.
To jak bać się wejść na swoje konto bankowe i zobaczyć ile jest na nim pieniędzy. Nie chcemy i tyle. I choć ta informacja może być dla nas krytycznie ważna – bo np. mamy za mało, by zapłacić rachunki, to wolimy tego uniknąć, by nie poczuć “się” źle.
Żeby nie zabolało.
I tym samym jest właśnie gender czy cokolwiek innego – to, z czym czujemy “się” źle uznajemy za złe i albo tego unikamy, albo walczymy, albo próbujemy zmienić.
Płeć, diagnozę, męża. ;)
Ale pytanie – dlaczego nasze samopoczucie (samo+uczucie) wobec tego jest negatywne? Dlaczego nie jesteśmy spokojni?
To jest powszechne w ludzkiej świadomości – walka lub ucieczka.
Jak “się” czujemy źle z własną płcią, to trzeba zmienić płeć! Ba! Wyrwać się z okowów, z tych niesprawiedliwych ograniczeń narzuconych nam przez naszą płeć i ją zanegować! Od razu czujemy się lepiej! Jesteśmy wolni!
Nie, jesteśmy szaleni. :) To nie ten kierunek. :)
Z uzależnioną bliską osobą może to być bardziej pod radarem, bo przecież szybko znajdziemy sobie grono ludzi, którzy potwierdzą nam, że to co robi np. mąż jest złe, niesprawiedliwe, bolesne.
Ale czy na pewno?
Ludzie uznają za ok “korektę płci”, gdy ktoś czuje “się” niekomfortowo. Nie dziwne, że i bliskie nam osoby nawet cały czas próbujemy “korygować”.
I biorąc pod uwagę np. to masowe szaleństwo – gender – możesz dostrzec jak wspaniałym nauczycielem jest Twój mąż. Bezlitośnie, nie da Ci się zmienić, aż Ty nie zmienisz się wobec niego. :) Tylko pozytywnie. Bo oczywiście możesz walczyć, uciekać, opierać się, grać ofiarę. Zawsze to możesz.
I wiesz, ludzie zaczynają dorabiać filozofie do tego gender, nawet ludzie inteligentni zaczynają sądzić, że to jest ok. Ale te same osoby np. nie rozumieją co to jest obrachunek moralny, ani jak go przeprowadzić, ani go nie przeprowadzają.
Skoro nie wiemy co to jest moralność, ani nie mamy świadomości własnej, to powinien to być chociaż minimalny sygnał, że z naszą percepcją świata nie do końca jest ok. Wolałbym więc nie wyrokować w sprawach takich jak płcie.
Ale znowu – ludzie wolą mieć rację. I uważają, że to duch czasu – np. zmiana płci. Nie, to nie ma nic wspólnego z duchem.
To jak mój uzależniony klient, który twierdzi, że jak sobie uświadomi, że nie ma kontroli, to ją straci. I tu ludzie sądzą, że mają kontrolę nad tym jakiej są płci…
Wiesz, jak sobie przefarbujesz włosy, to nie zmieni to faktu jaki masz kolor włosów. A farba to farba.
Niemniej – nawet takie fundamentalne sprawy jak płeć stają się niezauważalne przez to, że coraz większe masy ludzi uważają podobnie.
To samo z graniem ofiary, martwieniem się, narzekaniem, gniewaniem, etc.
Powiedz Kasiu – ile filmów w swoim życiu widziałaś, gdzie bohater wybaczył niesprawiedliwość, którą mu ktoś wyrządził? A w ilu filmach było dążenie do zemsty, zmaganie, cierpienie, odgrywanie się, ubolewanie, emocjonowanie i tyle?
Teraz już normalnym jest osądzanie płci. A kto osądza kobiety? :) Kto uznaje, że z zachowaniem kobiet wobec męża jest coś złego i na tej podstawie kobiety uważa się za złe, bo za zagrożenie? :)
Kto powiedział, że nie wyszedł jeszcze z pieluch. No – cały świat jeszcze nie wyszedł z pieluch. Wielu wręcz jeszcze się ciaśniej nimi owija.
Twierdzenie, że zmiana płci nas oswobadza, uwalnia od emocji, to jakby twierdzić, że przefarbowanie sobie blond włosów np. na czarne uwalniało nas od dowcipów o głupich blondynkach.
Youtube bardzo dobrze pokazuje poziom ludzkości – jakie filmiki mają dużo wyświetleń. Mądrości, im z wyższego poziomu, tym oglądalność spada z np. 50 tysięcy na kilka tysięcy.
Filmik, w którym ktoś odetkał ściek przy krawężniku, ma 12 milionów wyświetleń. Jakieś popowe piosenki – po kilkadziesiąt milionów.
Youtube nawet usunął pokazywanie ile minusów ma dany filmik.
To jest bardzo ważna informacja. Ale żeby twórcy nie “czuli ‘się'” atakowani i krytykowani, to przestano wyświetlać tę wartość.
Więc teraz każdy filmik – granicznie głupi i mądry – jest traktowany tak samo. I dorobiona do tego filozofia – to tolerancja, akceptacja.
Nie.
I już ludzie mają tyle zaniedbań, że nawet sprawiedliwie wciśnięty przycisk “nie podoba mi się” jest odbierany personalnie, jako atak. I zamiast człowiek dojrzeć, to Youtube usuwa widoczność… To nie jest zdrowy kierunek.
Jezus 2000 lat temu przekazał, by miecz nazywać mieczem. Inaczej chorobliwe obżarstwo nazwiemy “lubieniem jedzenia” i konsekwencje usprawiedliwimy. I przestaniemy w tym widzieć problem, dlatego zacznie być coraz bardziej poważny i powszechny.
A takich problemów od zawsze są tysiące.
I dlatego, gdy człowiek chce sobie poradzić z czymś, co nareszcie dostrzeże czym jest i nazwie to zgodnie z prawdą, to okazuje się, że nie wie jak go rozwiązać. Szuka, a tu wiedzy brak. Mądrości brak.
I np. na takim Onecie zamiast non stop dawać ludziom artykuły od różnych specjalistów, to cały czas dojone są np. informacje sportowe.
Bo “się” z tym ludzie czują się dobrze…
Okazuje się, że praca nad sobą czyt. nawrócenie to bardzo ciężki proces. Myślę, że dobrą metodą w pracy nad sobą będzie metoda jednego dnia czyli: DZIŚ postąpię inaczej niż zawsze a więc nie wypowiem słów i mysli które natarczywie drenują mój mózg i serce, DZIŚ będę łagodna, przyjazna, nie zareaguję emocjonalnie gdy mnie coś ukłuje. Jeszcze DZIŚ!. Czy jutro mi się to uda? Nie ma jutra! Każde jutro to aktualne DZIŚ i mam żyć tu i teraz. Nie patrzeć na te hektary pola do uprawy jakie mnie czekają zanim zbiorę plon ale zająć się DZIŚ konkretną grządką.
Bardzo fajne porównanie – do grządki i mądre podejście.
Czy jutro Ci się uda? Widzisz, że to nie ma nic wspólnego z “uda/nie uda”.
To decyzja.
Jakie okoliczności będą jutro – nie wiadomo. A jakie są teraz, że rozmyślasz nad jutrem? :)
Czy to rozmyślanie już nie wynika z niechęci do obecnych okoliczności?
I jedna konkretna grządka – tak zalecam pracować z WoP – zajmować się jednym tematem. Bo zajęcie się nim od A do Z – nawet pozornie prostym – widzisz ilu tematów może dotyczyć i ile pracy wymaga.
Pamiętaj – że każdy krok automatycznie powoduje, że wszystkie inne grządki mają troszkę lepiej.
To nie jest tak, że nad każdą będziesz musiała wykonać taki kawał roboty. Nad niektórymi – tak. Ale nie nad wszystkimi.
Np. wybaczenie mężowi to może być spora robota. Ale to będzie taki postęp, że zobaczysz, że wybaczyłaś automatycznie wielu innym, przynajmniej dużą część sobie, no i łatwiej będzie Ci też odpuszczać w przyszłości.
Możesz spojrzeć na swoją sytuację, gdy krzyczysz, denerwujesz się, próbujesz kąsać, jak na te 2 psiaki:
https://imgur.com/gallery/AswtlHj
:)
Wczoraj miałam na końcu języka by męża znów pouczyć jak powinien się zachować w pracy, czy i co odpowiedzieć koleżance zza biurka , męczyło mnie to okrutnie i szukało ujścia.
Szukało ujścia. To męczenie to było to, że się temu opierałaś.
Racjonalnie myśląc wiedziałam, że moje pouczenia nie przyniosą żadnych korzyści, mnie wewnętrznie nie zaspokoją ani nie uspokoją a wręcz przeciwnie,
Ale nie byłaś świadoma, by dostrzec, że nie to Cię męczy, tylko Ty się temu opierasz.
moje lęki jak pisałeś dadzą mojemu mężowi obraz kobiety słabej , niepewnej siebie, bez poczucia wartości.
Ok ale po co Ci poczucie? Twoja wartość jest kosmicznie wysoka i niezmienna, niezależnie jakie surowe i bezlitosne osądy masz dla siebie.
A nic się strasznego w tej pracy nie dzieje. Wczoraj mąż powiedział, że zagadał do koleżanki, że coś do konca nie wyzdrowiała bo kaszle.
Ale mnie nawet takie krótkie wzmianki przeszkadzają.
Nie. Tylko przeszkadzasz sobie tym, że stawiasz opór oraz tym jak to widzisz.
Po co w ogóle się do niej odzywa?
Po co w ogóle Ci to przeszkadza? :)
Wyobraźnia podsuwa obrazy,
Nie.
To racjonalizacje zaniedbanej emocjonalności. Czyli mentalny bełkot.
że żeby do siebie mówić trzeba patrzeć sobie w oczy, uśmiechnąć się, zażartować, itp. A po co? Niech się każdy skupi na swojej pracy nie na pogaduszkach a wiem, bo mąż mi mówił, że ona bardzo dąży do kumpelskich pogawędek. Mężowi to przeszkadza bo to babskie trajkotanie go dekoncentruje gdy on musi się skupić na pracy.
Przeczytaj te słowa na głos ale zamiast słów powiedz “bla”. :)
Mów to z takim emocjonalnym przejęciem jak mówiąc te słowa. Zobaczysz czym to jest.
I własnie wczoraj miałam na końcu języka by mu coś powiedzieć ale się zatrzymałam. Postanowiłam, że przeczekam ten jeden dzień a jutro się okaże czy emocje nadal będą we mnie się kotłować.+
No i dziś jest we mnie spokój wiec decyzja na przeczekanie była dobra.
Pamiętaj – emocje to konsekwencja percepcji.
Jeśli emocja się kotłuje, to tylko dlatego, bo Ty się jej opierasz.
Okoliczności mogły być takie, że nie widziałaś ich przez taki pryzmat, że odczuwałabyś gniew.
Ale ten cały gniew, który odczuwałaś w trakcie kłótni, frustracji czy będąc samemu – nosisz go w sobie.
Staram się ludziom wyjaśniać, że korekty percepcji, intencji, decyzji, działań – to jedno.
Ale drugie to uwalnianie emocji stłumionych. Tego nie obejdziesz i nigdy inny też nie.
Mąż nie jest typem bawidamka. Nie lubi babskiego klimatu w pracy. Często docenia mnie za moją oryginalność i że nie jestem taka jak inne kobiety biegnące za karierą, przepychające się łokciami, przemadrzające się w każdej dziedzinie i udowadniające swoje racje.
Na pewno nie? :)
Wiem, że z inną kobietą nie nawiązałby podobnej relacji jak ze mną ale sam fakt, że musi tam koegzystować z innymi kobietami dręczy mnie strasznie.
Nie dręczy Cię żaden fakt, tylko to jak sobie ten fakt przedstawiasz oraz to, że non stop się opierasz temu, co czujesz wobec tej historii jaką masz o tym fakcie.
Dlatego mówię – stłumionych emocji się nie obejdzie.
Ogólnie dla mnie jest to sytuacja nienaturalna i wymuszona systemem.
Oj, wiele więcej jest wymuszone i nienaturalne.
Mąż i żona powinni być razem, razem pracować i cieszyć się owocami wspólnej pracy i życia.
Zmień co możesz zmienić, resztę zaakceptuj, módl się o mądrość, by odróżnić jedno od drugiego.
Weekendy jesteśmy razem, spędzamy razem czas, i nagle w poniedziałek on jest przenoszony do innej rzeczywistości gdzie musi być blisko innych bab, słuchać ich gadania, śmiechów chichów itp.
Wolałabyś, aby pojechał gdzieś z chłopakami na wojnę, gdzie są sami mężczyźni? ;)
A nie, przecież baby się już wszędzie wciskają – nawet zostają żołnierzami!
Czytam sobie różne fora na których mężowie skarżą się, że żonom w domu brakuje uśmiechu, czułości, spokoju, seksapilu ale w pracy do kolegi czy szefa tego nie brakuje. Tam stać ją na to, by się ,,odstrzelić”, pożartować, być miłą i sympatyczną, pokokietować.
W domu z mężem nic nie trzeba.
Powoli.
Powiedz mi – czy to są osoby integralne, czy przedstwiają wszystko uczciwie, zgodnie z prawdą?
Ja wiem ze swojego doświadczenia i przyglądania się ludziom, że uczciwość jest rzadka jak diament.
Każdy przedstawia swoją rację, swoją prawdę, unika tego, co niekomfortowe i bolesne.
No powiedz – jeśli w domu brakuje uśmiechu, czułości, spokoju, to czy to jest wina drugiej osoby?
A czy kiedykolwiek porozmawiali ze swoimi partnerkami szczerze, w pełni je akceptując i będąc gotowymi na usłyszenie prawdy?
Mężczyźni nie potrafią rozmawiać z kobietami. Dobrze to obrazuje filmik, którego ja kiedyś zupełnie nie rozumiałem. I większość, komu go wysyłam nawet nie ma komentarza, bo pojęcia nie mają o co chodzi. :)
https://www.youtube.com/watch?v=Qs17BVciHf0
Zresztą – widzisz na swoim przykładzie, że gdy przekazujesz informacje nie w spokoju i akceptacji, tylko np. w formie krzyku – nie przynosi to nic dobrego, a jest coraz gorzej.
Dlaczego w pracy wobec kolegi tego nie brakuje?
Bo mamy zupełnie inny poziom świadomości.
Niech każdy mężczyzna sam uczciwie przyzna jak widzi swoją partnerkę, jaką wartość, znaczenie i sens jej nadał, z jaką intencją np. spędza czas czy przeprowadza rozmowy i na jakie tematy, etc.
Wtedy stanie się jasne dlaczego w domu brakuje radości.
Znowu mamy mnogie przykłady, że ludzie w ogóle nie widzą problemu w sobie. Tylko projektują na innych, zwalają odpowiedzialność.
Wiesz jaka jest różnica między BYĆ np. kochającą, a tylko się tak zachowywać?
Osoba kochająca jest taka cały czas i wobec wszystkich (wliczając siebie). A jeśli zobaczy, że nie jest, to do tego dąży. Czyli poddaje warunki na to, by takim/taką BYĆ.
A osoba, która się tylko tak zachowuje, zależy od okoliczności, którymi się usprawiedliwia, na które projektuje “nie mogę”, a tak naprawdę mówi “nie chcę”.
Masa ludzi mówiła mi słowa – “ja jestem spokojny, tylko ta osoba mnie denerwuje, moja praca, sytuacja na świecie – przez nie NIE MOGĘ BYĆ spokojny”.
To oczywista bzdura. Bo nie są spokojnymi. Tylko w sprzyjających okolicznościach nie projektują na nic zaniedbanej emocjonalności oraz te okoliczności widzą w sprzyjający sposób.
Ale tacy nie są. Bo gdyby BYLI, to by tacy BYLI niezależnie od okoliczności.
A że na niskim poziomie świadomości w mózgu priorytetowo i szybko przetwarzane są emocje, to ludzie najczęściej są tacy jak ich stan emocjonalny. Bo nie mają szans zareagować inaczej. Ew. się skorygują, przeproszą. Ale już po fakcie – np. obwinili kogoś.
Ja dobrze pamiętam, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że np. czuję gniew, widzę myśli “pełne gniewu”, a nic z tym nie robię. To sobie jest i ja sobie jestem. Mogę za tym podążyć, a mogę to zupełnie zignorować i wybrać dowolną jakość – pójść w innym kierunku – jaki wybiorę. Nie było możliwości usprawiedliwiania się, bo widziałem, że to byłoby kłamstwo. Nie mogłem powiedzieć, że dana sytuacja coś mi robi, bo tak nie było. Nie byłem ani emocjami, ani myślami. Sytuacja ew. mogła mi to ukazać na bazie mojej percepcji. Ale tego nie powodowała.
Moje wnioski patrząc na to co się dzieje są takie, że świat się skur…..ił.
Nie.
To by znaczyło, że kiedyś było lepiej.
Nigdy nie było lepiej.
Jest najlepiej jak było w historii ludzkości.
To co mówisz to efekt tego, że tego nie wiesz i nie rozumiesz, że mając dostęp do mass mediów tylko zaczynamy widzieć jak jest i jak było zawsze.
Dlatego wyjaśniam, że ewoluujemy i z czego. To co mówisz jako “skurwienie” to jest norma u ok. 80% ludzkości, a niegdyś 99%. I było dużo, dużo gorzej.
Dlaczego? Bo ludzkość nie jest na tyle rozwinięta, by nie kierowała nimi w głównej mierze emocjonalność, w tym pożądanie seksualne.
Wiele kobiet doskonale wie, że faceci nie są dojrzali pod tym względem i wykorzystują to. Np. kąpią się przed kamerką w stroju kąpielowym. Niektóre takie laski – w wieku studenckim – zarabiają 40 tysięcy złotych miesięcznie na samych “dotacjach”.
I znowu – jest taka opcja. Jeśli nie korzystamy z niej tylko dlatego, bo już nie uważamy siebie za atrakcyjnych, ze strachu czy wstydu lub uważamy się za lepszych, to tak jakbyśmy nie weszli do klatki z lwem tylko dlatego, bo się boimy i uważamy za lepszych od tych, co weszli.
I znowu – tzw. “świat”, a tak naprawdę ludzie, jest i tak w najlepszym stanie w jakim kiedykolwiek był. Naturalnie – są nowe zagrożenia jak np. broń atomowa, gazowa, etc.
Dlaczego jest jak jest pokazują wprost badania nad świadomością ludzi. Człowiek za jednego życia średnio, bez żadnej duchowej pracy, wzrasta w świadomości (o ile wzrasta) o 5 punktów.
Czyli ewolucja z poziomu 100 na poziom integralności zajmie takiemu człowiekowi przynajmniej 20 wcieleń.
Są ludzie, którzy potrzebowali np. 30 razy zostać zamordowanymi, by dotarło do nich, że tworzenie sobie wrogów nie jest za mądre. Oczywiście jeśli widzimy świat tylko przez pryzmat fizyczności, to oczywistym jest, że będzie się nam wydawał niesprawiedliwy, ograniczony, straszny, bolesny, etc.
Wszystko niemal epatuje seksem.
Pamiętaj, że seksualność to energia życiowa. Atrakcyjność to coś naturalnego. W przyrodzie wszystko oddziałuje na wszystko inne.
Problem z seksem wynika z naszego poziomu rozwoju. Albo się temu opieramy, osądzamy, wstydzimy, boimy, albo w drugą stronę – dajemy temu ekspresję bez żadnych granic.
W obu przypadkach – “niema wszędzie” to widzimy – seksualność. I albo ją osądzamy, albo lgniemy. W obu przypadkach mamy poważny problem.
Jak zwykle – problem nie leży w świecie.
A paczki papierosów uczą nas, że ostrzeżenia i zabranianie nic nie daje.
Każdy wie, że przed 18-tym rokiem życia sprzedaż alkoholu jest niedozwolona, niezgodna z prawem.
Ale większość sprzedawców sprzedaje, a jak nie, to zazwyczaj nie z rozsądku i mądrości, tylko np. ze strachu przed kontrolą.
A nawet i to małolat potrafi obejść – np. poprosi “dorosłego” (np. w wieku 18-tu lat) kolegę, żeby mu kupił piwo.
Taki jest poziom dojrzałości ludzkości. Nie należy na to patrzeć jako na złe, tylko etap ewolucji. Tak jest. Trudno.
A jak my to osądzamy, tkwimy w osądzać, potępianiu, gniewie, winie, itd. – no to my sami sobie stworzyliśmy bolesny problem. Przecież nawet niektórzy mordercy kobiet mówili, że karzą te dziwki, te k***y.
Czym to się różni od takiego Taliba, który wysadza siebie i 20 innych, niewinnych osób, bo dał się przekonać, że to grzesznicy i jak ich ukarze, to zasłuży sobie na miejsce w niebie?
Ja nawet nikomu nie mówię, że pornografia jest zła. Choć sam praktycznie zniszczyłem sobie kilkadziesiąt lat życia i całą młodość. Ale wiem, że nie jest zła, ani nikomu nie zrobię krzywdy wmawiając mu to kłamstwo.
Nie mówię tego również ze względów praktycznych – nienawiść do pornografii nie pomaga w wyzdrowieniu. Ew. może stanowić pretekst, by podjąć decyzję, aby przestać oglądać ale jeśli całą pracę oprzemy na tym przekonaniu, że porno jest złe, to nie wyzdrowiejemy.
I zobaczysz to samo w kwestii zazdrości. Nie jest zła. Im szybciej to zrozumiesz, przestaniesz “ją” osądzać, tym lepiej.
Patrzę jak ubrane chodzą kobiety , jak się zachowują i to wygląda tak jakby każda chciałaby być stylizowana na dziwkę. Dzisiejsze tańce to jedno wielkie kur…..wo. Patrz na bachatę, twerk, pole dance, itp.
Widzisz co chcesz zobaczyć.
Raz jeszcze – nawet z jedzenia można uczynić sobie problem i dorobić do tego filozofię.
A taniec to wyraz seksualności. Seksualność – energia życiowa, kreatywność. Skoro Ty w tym co zupełnie naturalne, dobre i fajne widzisz już tylko kurewstwo, no to silny sygnał poważnej projekcji.
Czyli szkodzisz sobie i utrzymujesz się w świadomości ofiary, demonizujesz świat – widzisz go odwrotnie – to co pozytywne zaczynasz osądzać jako negatywne.
A co wiemy o seksualności z historii? Tępiona, potępiana, uważana za grzech. Szczególnie w przypadku kobiet.
Nie dziw się, że ludzie szukają sposobów, by seksualność wyrażać bez wstydu i winy, swobodnie. I znowu – jeśli dostrzegasz błędy czy niską jakość – ok. Nie ma potrzeby tego osądzać, nienawidzić, opierać się.
Akceptuj i nie wybieraj.
Jeśli nie chcesz tańczyć bachaty, ok. Ale nie musisz jej nienawidzić. I przyjrzyj się powodom, przez które nie chcesz. Bo jeśli są negatywne, to decyzja, by nie uczyć się tego tańca nie jest dobrą. Nie jest też złą.
Ale negatywne powody pozostają nierozpoznane, więc kierunek życiowy jest niesprzyjający. I po osądzaniu, nazywaniu, potępianiu – widać wyraźnie, że tak jest.
I sama poszukaj dla siebie tego co dobre i zdrowe i dojrzałe. Stań się tego żywym przykładem.
A droga nie będzie prawie na pewno komfortowa. Jak wszystko, co prowadzi do dojrzałości, przynajmniej, a raczej – szczególnie na początku.
A co ludzie sobie cenią i z czym się masowo zgadzają – praktycznie tylko z tym, co jest dla nich komfortowe – z czym czują “się” dobrze. Co jest takie politycznie poprawne jak się da, co jest napisane bez żadnej krytyki, tylko takie kwiatuszki, ptaszki, gwiazdki…
Jeśli pójdziesz torem uczęszczanym przez masy ludzi, to nie spodziewaj się poprawy.
Bo gdyby ludzie rozumieli co wiedzie do poprawy, to na Ziemi mielibyśmy przedsionek raju.
Podkreślę – 80% ludzi widzi praktycznie wszystko zupełnie odwrotnie – to co negatywne widzą jako pozytywne, a to co pozytywne jako negatywne.
Na własnym przykładzie widzisz czego potrzebowałaś, by coś tak pozornie oczywistego jak zazdrość zobaczyć, że wcale nie jest taka dobra jak się wydawała przez pewnie kilkadziesiąt lat.
A to, że przestałaś ją widzieć pozytywnie to przecież nie jest nawet jeszcze mały kroczek w stronę poprawy, zgadza się?
Równie dobrze możesz zatrzymać się na oporze i osądach i tyle. Co będzie krokiem wstecz, nie do przodu.
Kobiety się rozkraczają na maxa i obecna kultura wmawia nam , że to sztuka. Dla mnie zwykłe kur….wo.
Nie słuchaj “obecnej kultury”, bo to często nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek kulturą.
Pamiętaj, że masz dostęp nie tylko do tego “kurewstwa” ale też do jakości wzniosłych, których oczywiście jest mniej ale dużo, dużo więcej, niż dotychczas. To jest, ale nie w głównym nurcie. Bo główny nurt jest jeszcze kolosalnie niedojrzały i nieintegralny i jeszcze długo będzie.
Dlaczego więc skupiasz się na tym, co w Twoich oczach negatywne?
Gdyby każdy kierowca skupiał się tylko na tym jak źle jeżdżą inni, to by wszyscy stali na poboczu i krzyczeli na siebie.
Chłam, tandeta, oszustwo.
Słowem – homo sapiens. :)
Chciałabym w tym całym matrixie zachować siebie taką jaką jestem naprawdę.
Nie ma żadnego matrixa. To bzdura i urojenie.
Rzeczywistość jest karmiczna.
Film Matrix kalibruje się na poziom 165. To poziom świadomości Gniewu. Inne przykłady z tego poziomu – mentalność ofiary, teorie spiskowe, zatrucie środowiska ropą, próżność.
Bardzo ciekawy przykład – to też poziom popularnej socjologii. Czyli widzimy na jakim poziomie jakości jest popularne rozumienie funkcjonowania i rozwoju społeczeństw.
I naprawdę gdy czasem rozmawiam o tym z ludźmi, szczególnie na temat wychowania, tzw. “genów”, itp., to słyszę zazwyczaj takie głupoty, że głowa mała. Ale też zrozumiałe.
I argumenty/racjonalizacje – “negujesz dorobek kilkudziesięciu tysięcy specjalistów”, “kto dał ci prawo do posiadania tej jedynej i prawdziwej prawdy”, “myślę, że w książkach psychologicznych i terapeutycznych funkcjonuje taki zwrot jak panika”.
Ok, ok. Ale przypominam definicję człowieka zdrowego – “za człowieka zdrowego uznaje się taką osobę, która podziela urojenia społeczeństwa oraz swojego terapeuty”.
Ja nie mam żadnego prawa do posiadania żadnej jedynej prawdy. Tylko gdy coś “neguję”, zwracam uwagę jak łatwo to sprawdzić. Oraz również podkreślam, że to w co wierzymy zazwyczaj nigdy nie sprawdziliśmy, nie udowodniliśmy sobie, nie potrafimy tego zweryfikować, ani nawet nie pamiętamy/nie mamy świadomości skąd/od kogo to wiemy. Wierzymy w to, z czym jest nam wygodnie i/lub bo inni w to wierzą.
Podałem osobie, która mi to zarzucała przykłady, że np. szanowany specjalista – Kelly McGonigal przyznała się, zrozumiała, że przez kilkadziesiąt lat podawała swoim pacjentom błędne i potencjalnie niebezpieczne informacje – dotyczące emocji lęku oraz odnośnie stresu. Bo po tylu latach w końcu przeprowadziła badania pokazujące, że ciało i psychika reagują zupełnie inaczej, gdy lęk postrzegamy jako pozytywny lub jako negatywny. A jej praca zakładała, że lęk jest negatywny. To oczywiście wielkie uproszczenie. Niemniej – to co dla mnie było jasne po kilku godzinach świadomego obcowania z lękiem i uwalniania jego energii, renomowana specjalistka i wykładowca na Uniwersytecie Stanforda, potrzebowała dziesiątek lat. Więc ona swój dorobek zanegowała. A ilu jest na tyle pokornych, by przyjrzeć w ogóle założeniom, na bazie których zbudowało swoją praktykę? Najwięksi się mylili – np. Napoleon. Nikt nie jest odporny na błąd.
Doktor Hawkins pokazał w kalibracjach, że poziom uniwersytetów i szkół wyższych w 2007 roku wynosił średnio 185. W roku 1955 było to 440… To upadek wiedzy, zrozumienia, inteligencji porównywalny do upadku Chrześcijaństwa po II Soborze Nicejskim.
Nawet w przypadku specjalistów znanych na całym świecie, wysoko kalibruje się garstka. Einstein nie był na poziomie Miłości. Zatrzymał się na 499. A mruczenie kota wynosi 500. Oraz merdanie psiego ogona i śpiew ptaków.
A specjalista potrzebował 20-tu czy 30-tu lat, by dostrzec choć minimum tego, że to jak widzimy nawet emocje, wpływa na nasze doświadczenia i przełożenie na psychikę – umysł – oraz ciało. Gdzie ten dorobek tysięcy specjalistów jeśli mylą się oni w tak prościutkich kwestiach? Ilu dostrzega swoje błędy? Ilu je weryfikuje? Ile się przyznaje do tej weryfikacji? Gdzie o tym piszą? Gdzie o tym słychać? Pytam – gdzie? Kto przebada specjalistę?
A ja nie neguję dorobku inteligencji. Nigdy tak nie twierdziłem i nie czyniłem. Swego czasu śledziłem wielu różnych specjalistów, wliczając psychologów i chłonąłem ich metody, wiedzę, byłem zafascynowany tym co robili i jakie mieli efekty. I nadal jestem.
Ale teraz skupiam się na czym innym.
I każdy może zapytać siebie – wiedzą, mądrością i doświadczeniem jakich specjalistów się kieruje w życiu i/lub wobec problemów jakie ma? Bo u większości są to Wikipedia i jakieś popularne fora internetowe. Raz mi się chciało śmiać, bo mi ktoś zarzucił, że ze mnie jest żaden specjalista, bo nie słyszałem o jakimś tam nazwisku…
Albo jeszcze jeden przykład – mówi się “pan Bóg”. I masy ludzi sądzą naprawdę, że Bóg ma płeć. No bo “pan”. Nie rozumieją nawet, że jest to zwrot generyczny. Niektóre kobiety sądząc, że się rozwijają duchowo, twierdzą, że Bóg to pani… Kolejny konflikt wynikający z ignorancji i nieświadomości. Pamiętam, że relatywnie niedawno jakiś pastor z Ameryki kończąc swoje kazanie powiedział – amen. I za chwilę dodał – awomen… :D Nawet teraz czytając te słowa zacząłem się trząść ze śmiechu.
Więc jeśli widzisz świat przez ten pryzmat – że jest jakiś matrix, trudno będzie Ci dokonać zmian na lepsze i przestać się zmagać, cierpieć i żyć tak jak mówisz.
Powiedz mi – jaka jesteś naprawdę? Oddziel to o fantazjach na swój temat. Fantazje, cele, chcenie, myśli – to wszystko ew. możesz ustalić jako cel i go zrealizować, tak jak np. próbujesz (mam nadzieję) faktycznie poradzić sobie z zazdrością.
Ale jeśli tak jeszcze nie żyjesz, to taka nie jesteś.
Jaka jesteś? Od tego jest odważny obrachunek moralny. Który nie jest pierwszym krokiem z 12, m.in. zapewne dlatego, bo człowiek już powierzył swoje życie i wolę Bogu, więc szansa, że ugrzęźnie w obwinianiu się i wstydzie jest niska.
Czy przypadkiem nie jesteś jeszcze osobą uwielbiającą się denerwować, obwiniać, zazdrościć, nienawidzić?
To nie jesteś Ty?
Jeśli nie, to kto? Ktoś to robi za Ciebie? Chcesz powiedzieć, że to np. inny człowiek Cię denerwuje? A w jakiż to magiczny sposób wpływa na Ciebie? Przyczepia Ci niteczki do rąk i nóg, wkłada elektrody do mózgu i poraża pewne obszary, że reagujesz tak, a nie inaczej? :)
Większość ludzi na tej planecie tak właśnie widzi swoje życie.
Tzw. fragmentaryczność, czyli odrzucanie części siebie,
To zacznij się lubić. Ja Cię taką lubię. :D
Czego tu nie lubić? :)
Bo ze mną nie mieszkasz ;) hehe
Gdybym polubiła w sobie to, co wymieniłam to nie byłoby potrzeby siebie zmieniać. A przecież to wszystko co w sobie noszę zadręcza mnie samą i jeszcze nie ale może poszerzyć krąg oddziaływania.
Ale rozumiem, że chcesz mi przekazać bym widząc w sobie to co mnie niszczy zaczęła podchodzić do siebie z empatią, zrozumieniem, życzliwością i łagodnością. I bym zaczęła zmianę z miłości do siebie chociażby. Każda inna motywacja nie przyniesie dobrych owoców.
Zauważ też, że nie uciekasz, nie zaprzeczasz, nie wypierasz, nie bagatelizujesz – to wszystko są, niezauważalne dla Ciebie, sygnały o dojrzałości. Której u wielu brakuje.
Dziękuję za dostrzeżenie pozytywów. Zawsze to jest dla mnie budujące.
To co widzimy naokoło nie jest realne. Tak jak te wszystkie pozowane zdjęcia na fejsbuczkach czy instagramach, czy gdzie tam jeszcze.
To między innymi miałam na myśli pisząc o matrixie. Zasady i wartości narzucone przez ten świat nie są moje. Szkoła, praca, różne rytuały, poglądy, sposoby życia.
Chrystus gdy się pojawił na tym świecie jasno powiedział, że nie jest stąd i Jego zasady nie są z tego świata. Podlegał im ale żył w prawdzie i dla niej przyszedł na świat. Wypełnił wolę Bożą i odszedł do swojego królestwa. Tak więc nogami stąpając po doczesności wolą i pragnieniem mamy być w wieczności. I zgadzam się z Tobą, że świat jest odpowiednim miejscem do rozwoju . Tak to należy rozegrać.
Dlatego często wkurzam się na siebie samą, że mając tę świadomość koncentruję się na kąsających wężach zamiast patrzeć tam, gdzie jest prawda i sens. I Życie.
Zamiast jechać w kółko tym samym torem powinnam przekierować się na tor inny by cieszyć się ekscytującą choć nieznaną podróżą.
Religia chrześcijańska to już w ogóle poszła na łatwiznę, bo tylko uznaje coś za grzech, czyli za złe i należy nie grzeszyć. A jak się zgrzeszy to spowiedź i pokuta. Tyle.
No grzeszymy. Ale ja ani nie przestałem grzeszyć w jakikolwiek sposób, z którego się spowiadałem, ani nie słyszałem o takiej osobie. Nie znałem nikogo takiego.
Spowiedź, pokuta i nawrócenie czyli zmiana myślenia i co za tym idzie postępowania i życia. Można powiedzieć , że działasz podobnie. Poddajesz pod refleksję, sugerujesz się uczciwie sobie przyjrzeć no i prze formatować myślenie. A potem działanie.
Nie ma sensu biegać fanatycznie z każdym grzechem do konfesjonału. Zrozumienie i szczery żal robią robotę. Bo nie chodzi o zwykły pusty rytuał. Spowiedź jest widocznym znakiem tego co w człowieku zachodzi: przyznanie się do grzechu, żal, postanowienie poprawy i czysta kartka. Podnosimy się i idziemy dalej. Bóg przebaczył i dał nowe siły.
Spowiedź pomaga człowiekowi do pokory. Skłania do refleksji kim jest on a Bóg. I kim człowiek się staje bez Boga i odniesienie do Niego.
Ale jesli się do spowiedzi podejdzie tylko technicznie i bezdusznie to nic się dobrego w człowieku nie zadzieje. Do każdej zmiany potrzebna jest prawda.
Zresztą – wystarczy generalnie rozejrzeć się po społeczeństwie – czy odpowiedzialność jest uznawana za cnotę? Czy głupotę, naiwność, coś niepotrzebnego, nieopłacalnego, może nawet złego?
Czy szczerość jest chwalona czy napiętnowana?
Czy na uczciwości kładziony jest laur rewerencji? Czy raczej słyszymy podśmiechiwanie się i widzimy gotowość, by osobę uczciwą oszukać i wykorzystać?
No i to jest dla mnie ten matrix. Życie nie po Bożemu. Tu świat ustala zasady i normy.
My np jesteśmy nieodpowiedzialni bo mamy kilkoro dzieci. Zamiast jednego któremu nalezy zapewnić bajeczną bezproblemową przyszłość.
A ja nie światu te dzieci rodziłam. One wieczności są poświęcone.
Świat mnie za to nie pochwali ani nie doceni. Wręcz przeciwnie.
Szczerość i autentyczność przegania ludzi i okazuje się, że gdy się nie wpisujesz w światowe trendy to nie istniejesz.
Uczciwość? do lamusa. Nie opłaca się. By brylować i dawać sobie radę trzeba kombinować i cwaniaczyć.
Może jutro uda mi się dokończyć.
Idę do obowiązków.
Znów mam problem z wejściem na Twój serwis z laptopa więc krótko coś dodam z telefonu. Piszesz, że seksualność jest dobra. Oczywiście. Ale jak wszystko ma ona swoje normy i zasady. Jest piękna i twórcza jeśli wyraża milosc między kobietą i mężczyzną, jesli scala i pogłębia więz oraz stwarza nowego czlowieka czyli jest plodna. Cala ta pornografia to zaprzeczenie tego co wymienilam. I są takie zachowania kobiet które uważam za pornograficzne i wyuzdane z norm i wartości. Czy chciałbyś Piotrze by Twoja żona chodzila na tak ekspresyjne tańce jak bachata pole dance czy twerk? By ociwrala się o uda i penisa innego mężczyzny? By patrzyla mu z ogniem w oczy? By trzepala tylkiem przed wszystkimi i rozchylala nogi na widok publiczny? Naprawdę chciałbyś mieć tak wyrażajacą swoją seksualność żonę?
Świat się s.k.urwil. Kobieta jest kobietą pod warunkiem że ma figure modelki, ubiera wyzywajaco, jest pewna swojej zajebistosci i bezwstydna. Taki wzór do naśladowania podaje nam świat. Gdy tego nie podzielasz jesteś zazdrosną/ snym zgredą i nudziarzem.
Kiedyś ludzie kryli się z romansami i zdradami. Dziś nastala moda na 3, 4,5 żonę i patchworkowe układy.
Jak najbardziej mogę być tą, którą chcę być i wybierać wartości, które mi odpowiadają. Ale nie zmienia to faktu, że widzę to co widzę. I nie będę tego owijala w zlote papierki żeby nie okazać się glupią dla innych czy też by nieobyczajne zjawiska definiować po nowemu.
CD. Nawet nie zauważyłem, że odpowiedź została ucięta.
Tzw. fragmentaryczność, czyli odrzucanie części siebie, które osądzamy, których się boimy, których się wstydzimy, to jeden z globalnych problemów, który prowadzić może nawet do rozdwojenia jaźni i wiele więcej.
No a przede wszystkim z tym, co od siebie odrzucamy – np. negatywną cechę charakteru – nigdy sobie nie poradzimy.
Zauważmy, że nawet jak się spowiadamy, to przecież rzadko kiedy mówimy dlaczego popełniliśmy dany błąd – tzw. grzech. Nie mówimy dlaczego to zrobiliśmy, ani że to uwielbiamy, ani dlaczego uważaliśmy to za dobry wybór.
Tylko odbębniamy wyliczankę i tyle. A to jest prawie zupełnie bezwartościowe. Zapewne większość robi to tylko ze strachu przed potępieniem i dlatego, bo sądzą, że to Bóg trzyma się winy, gniewu na nas i dopóki się z nich nie wyspowiadamy, to On się tego nie puści. Co jest oczywiście bzdurą.
To jaka jesteś, to Kasia, która uwielbia widzieć w innych kobietach kurwy. Która uwielbia zazdrościć i krzyczeć na męża, grać niekochaną ofiarę.
A nie? :)
Co nie oznacza, że Ty to tylko to. To wiele więcej i również pozytywnego, co też już podkreślałem.
Ale nie graj ofiary świata i innych i mów, że Ty jesteś inna, dobra, tylko świat Ci na to nie pozwala. Bo to kłamstwo. A tym samym zawsze znajdziesz sobie pretekst do gniewu i grania ofiary. Czyli – pozostaniesz taką do końca życia.
I żeby mój mąż właśnie w tej mojej odmienności dostrzegał zawsze i doceniał wartość.
Dopóki Ty nie zaczniesz, on na pewno też nie.
Nie chcę zarazić się wirusem próżności, pychy i ladacznictwa.
No, z tą próżnością i pychą, to już kapkę za późno. :D
Jesteś bardzo spójna z tym, co powiedziałaś o Matrixie – bez kalibracji podejrzewam, że to jest Twój aktualny poziom świadomości.
Ja naprawdę podając przykład próżności z pułapu 165 nie przeczytałem tego, że sama o niej wspomniałaś.
Chcę być kochana za to kim jestem
To przestań to osądzać, wypierać, grać ofiarę i projektować i sama się pokochaj.
Nikt nie zrobi tego za Ciebie.
mimo, że daleko mi do aktualnych trendów modowych i mentalnych.
To nie ma najmniejszego znaczenia.
Wewnętrznie jednak toczę z sobą walkę.
Ta walka, to właśnie brak akceptacji – osądzanie, wypieranie, odrzucanie, ignorowanie, bagatelizowanie, projektowanie i wiele innych “-nie”.
I to jednocześnie jest tym brakiem miłości, który to brak chcesz, by inni Ci wypełnili.
Czuję do siebie złość i niechęć bo nie mam dużych piersi, pięknych, lśniący włosów do pasa, gładkiej, jędrnej skóry jak dawniej i figury modelki.
To też nie ma najmniejszego znaczenia.
Ale stanowi doskonały pretekst do projekcji wstydu, winy, żalu.
A odnośnie piersi – oczywiście osobiste preferencje to jedno. Ja w swoich łapkach miałem trochę dużych piersi. I oczywiście cud miód. ;)
Niemniej swego czasu jednym z moich największych rozczarowań odnośnie seksu był tzw. “hiszpan”.
Gdy już kapkę dojrzałem, rozmiar piersi przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Małe, duże – wszystkie są cudowne. Ale i tak najważniejsza jest osoba, która je posiada.
I nie piersi powodują, że osoba jest atrakcyjna, tylko jak ona widzi swoje piersi. Bo jak się wstydzi, obwinia się, osądza, to co by facet nie zrobił, będzie źle i doświadczenie może być odarte z przyjemności.
Raz jeszcze przypomnę, że najbardziej atrakcyjne w oczach ludzi nieco rozwiniętych jest energia życiowa – żywotność. Przez większość mylona z seksualnością. Oczywiście żywotność to też seksualność.
Niemniej – nie tylko. Ja seksualność widzę przez pryzmat kreatywności.
No bo biologicznie seks służy m.in. kreacji nowej istotki – a raczej wehikułu dla świadomości nie takiej znowu nowej istotki.
A żywotność można przekuć na tysiące różnych kreatywnych celów, nie tylko łóżkowych i pozałóżkowych przygód.
Żywotność jest atrakcyjna. Nawet jedna z jej form – odwaga. Jest przecież podziwiana, doceniana, szanowana nawet przez wrogów, którzy chcą zabijać nas i naszych rodaków. Praktycznie każdy szanuje odwagę.
A to wyraz żywotności – nie poddajemy się lękowi, świadomości ofiary – jesteśmy żywi i jesteśmy gotowi przekuć swoje życie na dobro wielu innych. Nawet je zaryzykować.
Tak jak niegdyś kobiety rodząc dzieci ryzykowały bardzo dużo. Nie pamiętam statystyk ale kobiety swego czasu przeżywały chyba tylko 1/5 ciąż. I mimo to nie zatrzymało to kobiet przed tym, by pragnąć dzieci i je rodzić.
Wszystko co zewnętrznie najlepsze przeminęło z wiatrem. I nie wróci.
Widzisz? Uważałeś to za najlepsze. Nie dziwne, że rozpaczasz po “stracie” tego. Dlatego raz jeszcze przypomnę, że jednym z fundamentów jakich należy się w życiu podejmować, to rekontekstualizacja i przewartościowanie.
Ale tak jak w przypadku zachowań męża, to co tracisz to preteksty, by źródło wartości, znaczenia, sensu, radości, atrakcyjności i miłości umieszczać poza sobą.
Dotarłam więc do kryzysu powolnego starzenia się.
Nie do kryzysu, tylko teraz dla odmiany zaczęłaś grać ofiarę tego i stawiasz temu opór.
I usprawiedliwiasz się społecznym widzeniem “starzenia się”.
Równie dobrze możesz na to spojrzeć jak na nowy etap w życiu z nowymi możliwościami, celami, wartościami i nie rozpaczać po tych etapach, które masz za sobą. Doceniać, że były.
Jednocześnie bardzo niewiele stało się teraz nieosiągalne.
Dlatego dodatkowym ciosem jest jeszcze gdy mąż karmi wzrok pięknem obcych bab (porno) lub gdy do nich zagada w pracy czy w sklepie.
Ten kto zadaje Ci ten cios – to jesteś Ty sama.
Wierność i miłość to dla mnie oczy wpatrzone w żonę bez względu na wiek i otaczający , kuszący świat.
Czyli nie jesteś wobec siebie ani wierna, ani kochająca. Zresztą wobec męża też nie – zamiast z nim być, wolisz “chodzić za” tymi kobietami, fantazjować co one z nim robią, a to Ty robisz z nimi. Zgadza się?
Dlaczego więc wymagasz tego od niego? Tym bardziej wiedząc, że jest uzależniony, czyli praktycznie niezdolny do miłości.
Kazdy podziw wymierzony w innym kierunku to dla mnie ból i zdrada.
Bo tak to widzisz.
Od mojego ostatniego wpisu mąż nie ogląda tego syfu. Twierdzi, że go z tego leczą kobiety w pracy
No to ode mnie tylko info, że się robicie w balona i tylko kwestią czasu jest rozczarowanie.
On nie rozumie swojej sytuacji, ani tym bardziej co jest drogą do zdrowia.
Ty, Kasiu, widzisz ile jest roboty z jedną cechą – np. z zazdrością.
A on twierdzi, że całe uzależnienie leczą mu inne kobiety???
I Ty jeszcze mówisz, że one nie mają nic wspólnego z kobietami?
Ok. Ale przestrzegam – prędzej czy później zaboli.
To, co on nazywa “to go leczy”, to tylko stan emocjonalny. A emocje są zmienne. Mijają. Raz jest lepiej, a raz gorzej. I ani to, ani to nie ma znaczenia.
Znaczenie ma tylko poziom świadomości. A on jest niski i nad tym pracy nie ma żadnej. Zapewne kierunek przeciwny – coraz więcej urojeń, utożsamień, oporu, emocjonalnych zaniedbań i negatywnych intencji.
Na drodze duchowej, przynajmniej mam taką nadzieję, jesteś Ty, nie on. On nadal jest tylko oczarowany swoimi urojeniami i skupia się tylko na stanach emocjonalnych.
które nic z kobietami wspólnego nie mają.
Na pewno?
Przemawia przez Ciebie racjonalizacja wstydu, winy, żalu, bólu. To co mówisz o nich, zapewne utrzymujesz też względem siebie.
To co mówisz o tych kobietach tylko utrzymuje Cię w tym czego doświadczasz. Bo to oddawanie odpowiedzialności.
Wiesz, równie dobrze Twój mąż mógłby powiedzieć, że ja Ci kręcę w głowie, że Cię od niego oddalam, bo przecież wspomniałem nieraz, żebyś skupiła się na sobie, nie na nim i też mógłby twierdzić, że ja nie mam nic wspólnego z byciem mężczyzną.
Raz jeszcze – dopóki nie będziesz miała o kimś do powiedzenia tylko to, co pozytywne, najlepiej nie mówić nic i w ciszy błogosławić te osoby. Naprawdę. To bardzo fajnie oddziałuje na psychikę.
Znajdź to, za co te osoby – kobiety w pracy męża czy sąsiadkę – możesz lubić. Resztę ignoruj, bo nikt Cię tu nie krzywdzi.
Co z tego, że powłoka ładna i miła dla oka gdy pod nią roi się brud i fałsz.
Nie. Nie masz pojęcia czy jest tak jak twierdzisz.
U niektórych ludzi – na pewno.
Ale nie u wszystkich i na pewno nie u wszystkich, o kim teraz to mówisz. Może nawet u żadnej z nich.
Tak wygląda zwykła projekcja. A jakie są fakty – nie wiemy.
Zauważ – też przecież starasz się być akceptująca, a w Tobie wrze, kotłuje, chętnie byś podziabała te kobiety szpikulcem do lodu.
A ludzie ukrywają się z różnych powodów. Jedni – by wykorzystać innych. Inni – ze strachu przed osądem, odrzuceniem.
A gwarantuję Ci, że niemal każdy człowiek wypiera swoją zwierzęcość – np. chęć utopienia kogoś, bo np. zajechał nam drogę czy nas wyprzedził na autostradzie i musieliśmy zwolnić ze 110 km/h na 100 km/h.
Pamiętajmy, że już ludzkość ewoluowała na tyle, że zabicie kogoś pod dowolnym pretekstem jest już widziane jako przestępstwo. Kiedyś tak nie było.
Jednak w świadomości ludzi nadal to nie funkcjonuje. Jeśli nie zabijają to tylko albo ze strachu przed potępieniem, albo ze strachu przed więzieniem.
A nie z szacunku do życia i współczucia.
Walka o siebie.
Nie walczysz o siebie, tylko o swoją rację.
Właśnie przestań walczyć o “siebie”, bo to “małe ja” jest przyczyną wszystkich problemów, które przedstawiasz i opisujesz.
O nie chcesz dalej walczyć?
Czyli walczysz o przetrwanie tego co Ci nie służy, tylko szkodzi. Tylko mówiłem – to jest zwierzęcość. Nie jest zła, nie jest Twoim wrogiem. Ale też nie jest Twoim przyjacielem.
Zwierzęcość ma to do siebie, że nie przeżywa dzięki miłości. Tylko przeżywa dojąc emocjonalność.
Nie walcz o “siebie”, tylko to poddawaj.
Zauważ, że zwierzęcość używa nawet twierdzeń – “umieram ze śmiechu”. Bo to co pozytywne realnie uśmierca ego.
A czym Ty się jeszcze wzmacniasz? Poczuciem humoru, radością, wybaczeniem, akceptacją, motywacją, inspiracją?
Czy ciągle jeszcze emocjami i tworzeniem w myślach dramatów, wrogów i strzelaniem do nich z karabinu?
Może to nie przypadek? Może tak ma być? Ma widzieć tę dysproporcję? Odmienność?
Nic nie ma być, bo nie ma czegoś takiego jak los.
Każdy odpowiada za swoje wybory, za to kim jest. Z tego wynika cała reszta.
Ja się kompletnie do tego aktualnego świata nie nadaję.
Absolutna bzdura i usprawiedliwienie.
Właśnie ten świat jest idealny do rozwoju duchowego.
I właśnie dlatego każdy z nas go wybrał. I tylko zwierzęcość biadoli. Bo już nie można zamordować z zimną krwią tych, którzy nam nie odpowiadają.
Nie można zabrać tego, co/kogo chcemy. Bo to już przestępstwa. ;)
W konkurach też nie mam szans bo mam inne cele i wartości.
No to się skup na nich i zapłać cenę – zrezygnuj z tego całego osądzania świata. Zostaw go w spokoju.
“Dobrze. To częsty temat, również u mężczyzn.
Ach te baby, każdemu zawrócą w głowie! :)
Artykuł jest w produkcji, już sporo napisałem ale temat jest duży i jeszcze się zastanawiam nad ostateczną formą i czy go nie rozbić na kilka.”
Bardzo się cieszę, że poruszysz ten temat. Dziękuję.
Z zazdrością nie da się normalnie żyć. Ona zabiera wszystko jak tajfun.
W piękny, słoneczny dzień wżera się w serce i okrywa je mrokiem i beznadzieją. Dręczy umysł. Nie pozwala spokojnie spać. Zapędza do jaskini nienawiści i potępieńczych jęków. Zamyka w grobie za życia.
Zazdrość i zaborczość to ciężka choroba duszy.
Nie, bo zazdrość nie ma nic wspólnego z duszą. Duch nie zazdrości, ani nic nie ma do niego wstępu.
To co nazywasz tymi wszystkimi mrocznymi określeniami to zwierzęcość. Tylko i aż.
Zwierzęcość akceptujemy, bierzemy odpowiedzialność, kierujemy, nie bierzemy na poważnie – np. nazywamy zabawnym imieniem (Fafik) – i nie wybieramy.
“Tak, tak, Fafik – oczywiście, że byś te wszystkie kobiety, z którymi pracuje mąż powywieszał na sosnach. Ale tego nie zrobimy. Odpuszczamy strach przed odebraniem nam męża, odpuszczamy porównywanie się do nich i osądzanie siebie.”
To co mówisz – do tego nie prowadzi sama zazdrość, tylko to, z czego w ogóle zazdrość wynika oraz opieranie się zazdrości, brak odpowiedzialności, projekcje i więcej.
Nie możesz wymyślać sobie jakiejś ezoterycznej zazdrości i grać jej ofiary, tak jak uzależnieni wymyślają sobie jakieś ezoteryczne uzależnienie i też grają jego ofiarę – “tej strasznej choroby” i próbują je rzucać, przekraczać, itd.
A nikt nie mówi o dojrzewaniu jako istota ludzka.
Lekiem może być wdzięczność za to, co się ma.
A co masz – starzejące się, nieatrakcyjne jak dawniej ciało? :)
Trudno być wdzięcznym za to, co osądzasz, zgadza się?
Tym samym możesz nie być wdzięczna za nic i się do wdzięczności nie zmusisz. A możesz być też wdzięczna za wszystko, nawet za te najtrudniejsze doświadczenia.
Życzliwość wobec tych którzy mają coś więcej i lepiej od nas.
Zacznij od życzliwości wobec kobiet w pracy Twojego męża.
Relacja z Bogiem który kocha człowieka najbardziej i daje mu zawsze to, co ma go wewnętrznie rozwinąć.
Jednak spożywanie tego leku nie jest łatwe.
Nikt nie powiedział, że jest. :)
A to moja praca – by nie tylko ten lek podawać ale też przedstawić w taki sposób, by zaczął być smaczny.
Bo każdy to ma. Ale nawet łyżeczkę od herbaty można sobie wsadzić w oko, a herbatę rozlać.
Niemniej – raz mówisz, że to Matrix i się nie nadajesz do tego świata, a zaraz mówisz, że Bóg daje nam zawsze to, co pomaga się nam wewnętrznie rozwinąć.
To jak w końcu jest? :)
To dobre miejsce i idealne również dla Ciebie? Czy jakieś zupełne nieporozumienie?
Serdecznie Cię pozdrawiam Piotrze i czekam cierpliwie na Twój odzew :)
Co do artykułu o zazdrości – jest już bardzo długi. I zastanawiam się czy go nie rozbić na części, a to co już napisałem – wysłać Ci, Kasiu, z prośbą, byś przeczytała i powiedziała mi czy poruszył istotne kwestie, czy pomógł Ci, czego brakuje, co nie jest zrozumiałe, etc.
Każda krytyka będzie cenna.
To link:
http://wolnoscodporno.pl/blog/2022/10/zazdrosc/
Hasło:
blablabla
Kasiu, poza zaleceniem, by do problemu męża i zazdrości zastosować 12 kroków (o czym piszę a artykule ogólnie ale też wspominam Ci to teraz), odsyłam Cię też do serii o cnotach:
http://wolnoscodporno.pl/blog/2021/06/cnoty-17/
Wybierz jedną. Tylko jedną. I praktykuj ją 24/7. Non stop, niezależnie od okoliczności. Wykonaj pracę wewnętrzną, by wobec okoliczności i osób, wobec których nie jesteś jeszcze X – np. obecną – BYĆ taką – stać się dzięki tej pracy.
Ujawniaj, bierz odpowiedzialność za warunki, których sama się trzymałaś i z nich rezygnuj.
Ale podkreślę – NON STOP. Nie przez 5 minut. Nie “obok” swojego życia. Tylko jak czołgiem w linie wroga – JESTEŚ taka CAŁY CZAS. Bez wyjątku. Bez najmniejszego wyjątku. Bierzesz tą cnotę jak swój pancerz i swoją “broń” wobec wszystkiego.
Nie wstydź się jeśli będziesz mnie przeklinać za to. ;) Ten wysiłek Ci się zwróci.
Jak zwykle – długa odpowiedź i mógłbym ją pisać jeszcze tydzień.
Piotrze
Długi komentarz przeczytałam i zanim się do niego odniosę potrzebuję czasu. Dużo treści więc porównując Twoje wpisy do dobrego steka :) dam sobie chwilę na przeżuwanie go w spokoju a może i nawet przy dobrym winie ;)
Trzeba go jeść powoli, ciesząc się soczystym smakiem a nie ruszać szybko żuchwą , denerwując się, że się łatwo nie poddaje naturalnej obróbce i ze złością wypluwając go.
Za hasło do Twojego nowego komentarza dziękuję i oczywiście jak tylko go porządnie ,,przeżuję” to z przyjemnością się odniosę :)
Pozdrawiam.
Hej
Zasiadlam do laptopa żeby napisać kilka słów a tu taka informacja: not found. The requested URL/blog/2022/04/boje-sie-zmian/was not found on this server.
Co oznacza ten komunikat?
Hejka!
Oznacza, że przed chwilą zrobiłem update WordPress-a do nowej wersji i coś jest chyba w niej lekko skopane, bo każdy artykuł, stronę muszę przynajmniej raz odświeżyć.
To ma pewnie coś wspólnego ze zmianami w bazie danych. Powinno zadziałać, gdy raz jeszcze wczytasz stronę.
Pamiętaj też, by dłuższą odpowiedź pisać w jakimś osobnym notatniku i zapisywać postępy. ;) To co wpiszesz w pole tekstowe na dowolnej stronie internetowej nie będzie zapisane, więc wystarczy, że omsknie się paluszek i można wszystko stracić.
Ok. Sprobuję więc jutro bo za chwilę muszę wyjść. A lubię pisać bez pośpiechu. W dodatku kiepsko śpię i na drugi dzień jestem ” trzepnięta” co powoduje trudności z koncentracją. Nie mogę zasnąć dlugo a ten fakt nakręca moją złość, że nie mogę zasnąć no i…..tym bardziej sen nie przychodzi bo chcę na silę spać i nerwy sięgają zenitu.
Piotrze reaktywuj swój wpis o zazdrości. Bardzo dużo treści przez co nie mogę wylapać sedna no ale pewnie muszę czytać i czytać zanim się we mnie uleży i wyklaruje jasny przekaz.
Pozdrawiam. Do napisania.
Ok. Sprobuję więc jutro bo za chwilę muszę wyjść. A lubię pisać bez pośpiechu.
Nie ma problemu.
W dodatku kiepsko śpię i na drugi dzień jestem ” trzepnięta” co powoduje trudności z koncentracją. Nie mogę zasnąć dlugo a ten fakt nakręca moją złość, że nie mogę zasnąć no i…..tym bardziej sen nie przychodzi bo chcę na silę spać i nerwy sięgają zenitu.
Widzisz, już denerwujesz się nawet na to, że ne możesz zasnąć. Opierasz się.
To nadal kierunek destruktywny. Tak sobie nie pomożesz.
Problemy ze snem biorą się najczęściej i przede wszystkim:
– Z zaniedbań emocjonalnych.
– Prób kontroli.
– Hipnotyzowania się myślami.
– Takim widzeniem życia/minionego dnia, że wypominasz sobie np. “mogłam to zrobić/zrobić lepiej/inaczej”.
– Oporu.
– Żalu.
Raz jeszcze – żaden fakt nie nakręca złości. Bo gdybyś widziała fakty, byłabyś spokojna. A nie jesteś. Mylisz fakty ze swoją percepcją – osądami.
Nie denerwujesz się, bo nie możesz zasnąć ale przez to jak widzisz tę sytuację. A to jak ją widzisz, to nie fakt.
Przypominam – doświadczenia na tej planecie są stricte subiektywne. Gdyby były obiektywne, to każdy we wszystkim doświadczałby tego samego. Zauważ, że Twój mąż pewnie nie ma problemów ze snem.
A jeśli ma, to zapewne z innych powodów.
Skoro i tak nie śpisz, to wykorzystaj to do medytacji i uwalniania. Zacznij to praktykować, bo to są fundamentalne narzędzia do dbania o zdrowie tak jak branie prysznica jest fundamentem dbania o higienę.
Widząc, że “nerwy rosną” to jasny sygnał, że się opierasz. Bo to brak higieny.
Tak jak nieprzyjemny zapach ciała rośnie, pojawiają się na skórze różne krosty, plamy, itd., gdy nie dbamy o higienę. Co zrobić? Umyć się. Opieranie się, drapanie, rozpaczanie nie da nic dobrego, a może tylko pogorszyć sprawę i zazwyczaj pogarsza.
Co zrobić w przypadku nerwów – uwalniać, poddać opór, medytować, nie grać ofiary, wybrać pokój.
W Twoim przypadku oraz koło 80% ludzkości, zaniedbania są już takie jakby z krost nieumytego ciała jątrzyła się już ropa.
Porównuję to do mycia, bo nawet mycie nie dla wszystkich jest oczywiste. Przecież jeszcze relatywnie niedawno normą społeczną nie było mycie się, tylko psikanie perfumami.
No bo – tyle wysiłku, by się rozebrać, odplątać te wszystkie supełki, zdjąć kilka warstw ciuchów, odłożyć, zagrzać wodę, użyć jakiegoś detergentu, szorować, potem to jeszcze zmyć, wysuszyć, znowu nałożyć makijaż, włożyć wszystkie ciuchy!
I to jeszcze dla kogo? Dla tej bandy ludzi naokoło? I po co jak na drugi dzień znowu będzie się trzeba umyć? Myć to paskudne, grzeszne ciało? Po co o to dbać!? Najlepiej wlać w nie alkohol i zapomnieć o wszystkim!
A poza tym – dlaczego to ja mam się myć, a inni nie muszą? Dlaczego to ja mam coś robić dla innych?
Jak zwykle moi klienci podają mi doskonałe przykłady. Właśnie otworzyłem jeden z najnowszych maili i zobacz:
“Długo się nie odzywałem ponieważ miałem już dość pracy z programem, chciałem troche odpocząć, obejrzeć swój ulubiony serial, pobiegać , poćwiczyć kickboxing.
>I jak rozumiem – uniemożliwiał Ci to mój Program?
Zabierał mi troche czasu, a przyznam że miałem dość pracy nad sobą, aby znaleść się w sytuacji, gdzie niektórzy mają już ją na starcie (w skrócie są zdrowi)”
Miał dość pracy, aby poprawić swoją sytuację, bo inni są zdrowi. :)
Nie chce być zdrowy, bo inni są zdrowi. Argumentacja logiczna, c’nie? :)
Jest zdenerwowany, że nie żył zdrowo i doświadcza tego konsekwencji i ma dość, by zmienić to jak żyje. Nie zmienia tego i za argument używa tego, że inni żyją inaczej, więc doświadczają innych konsekwencji.
W kółko też powtarza te same błędy, np. próbował dostać się do prac i nie przyjęli go z tych samych powodów. Którymi zająć się nie chce.
Powiem Ci ciekawostkę – gdy jeszcze mieszkałem ze znajomymi za czasów studiów w wynajmowanym mieszkaniu.
Była nas czwórka. Wiadomo – każdy korzysta z toalety. Nikt nie kupił żadnego odświeżacza powietrza. Często śmierdziało.
Kupiłem ja. I wiesz co? Tylko ja z niego korzystałem. Nikt inny go nie używał, bo mój. Akurat w tym przypadku właśnie to inni powinni z niego korzystać. ;) Ja zainwestowałem, by mi nie śmierdziało po załatwieniu się. Ale ostatecznie tylko ja psikałem, więc to innym było dobrze, gdy wchodzili po mnie. A mi nie.
Więc – to wcale nie jest oczywiste – jak korzystać nawet z psikacza zapachowego. Bo tak sobie niektórzy wypominali, że np. korzystało się z patelni bez pytania, że doszło do absurdu, że już i z tego nie, bo będzie krzyk – “dlaczego ktoś psikał moim odświeżaczem!?” ;)
Oczywiście pomijam mój poziom dojrzałości wtedy – bo nie powiedziałem prosto z mostu, że kupiłem odświeżacz i żeby wszyscy korzystali, to będzie przyjemniej. Tylko się frustrowałem w ciszy, bo nikt nie korzystał. ;)
To samo – nie medytowanie, nie uwalniania, a potem rozpaczanie, że np. milion negatywnych myśli są podobnym poziomem absurdu.
Pokazuję Ci przez to raz jeszcze, że bardzo rzadko w ludzkim życiu mamy do czynienia z rozsądkiem. Tylko co najwyżej fantazjujemy o tym – “wiemy o” ale tak nie postępujemy, choć jest to bardzo proste. I gdy naprawdę uczciwie przyjrzymy się swojemu życiu, łatwo można popełnić błąd uznając, że tylko my żyjemy tak idiotycznie. ;)
A tak nie jest.
Piotrze reaktywuj swój wpis o zazdrości.
Jeszcze nie, bo go nadal piszę. Prosiłem Cię o feedback i już uwzględniam to co napisałaś. Postaram się być bardziej konkretny względem Twojego problemu/Twojej sytuacji.
Bardzo dużo treści przez co nie mogę wylapać sedna no ale pewnie muszę czytać i czytać zanim się we mnie uleży i wyklaruje jasny przekaz.
Nie ma sedna, bo go nie ma. ;)
A treści jest dużo, bo poszerzałem kontekst.
Sednem jest przyjrzeć się sobie – uczciwie, odważnie, bez winy i wstydu.
Każdy, kto zazdrości, robi to z własnych powodów.
Czy w ogóle chcesz przestać zazdrościć? Czym zazdrość jest dla Ciebie? Jaki ma sens? Jaką wartość? Jakie znaczenie?
Gdybyś przestała zazdrościć – czy widzisz w tym coś złego? Np. uważasz, że przez to Twój mąż będzie już bez żadnych więżących go pęt i jeszcze mocniej się rozpasie w tym jak żyje – czyli uznanie, że będziesz też bardziej cierpieć “przez niego”?
Mógłbym powiedzieć, że panaceum na zazdrość jest pokora, docenianie i wdzięczność. Ale każdy, kto spróbuje być taki na siłę, tylko będzie się bardziej męczył.
Widzisz, że nawet próby zmuszenia się do snu przynoszą efekt przeciwny. Bo to tak naprawdę próby ominięcia przyczyn problemów ze snem.
Przyczyny każdy powinien przeanalizować uczciwie i odważnie.
Na końcu artykułu dopisuję sugerowane kroczki analizy wewnętrznej.
Raz jeszcze – żaden fakt nie nakręca złości. Bo gdybyś widziała fakty, byłabyś spokojna. A nie jesteś. Mylisz fakty ze swoją percepcją – osądami.
Nie denerwujesz się, bo nie możesz zasnąć ale przez to jak widzisz tę sytuację. A to jak ją widzisz, to nie fakt.
Ok. Nie denerwuję się bo nie śpię ale z wyobrażenia sobie jak będę się czuła następnego dnia po bezsennej nocy. Będę się snuła na miękkich nogach jak zombiak. Moja głowa będzie ważyła tonę. Będę wypruta z sił i energii przez co ciężko wykonywać swoje obowiązki. Będę zdekoncentrowana a praca mojego mózgu będzie działała na najmniejszych obrotach. Taki stan dręczy mnie gdy nie śpię no więc nie śpię jeszcze bardziej. No, stuknięta jestem na maksa. Raz mi się kiedyś przydarzyło, że nie spałam całą noc gapiąc się w sufit i walając się z boku na bok, że teraz mały choćby symptom objawu bezsennej nocy wpędza mnie w panikę, że to znów się powtórzy. No to wtedy leżę wyczulona czy ten sen nadchodzi czy nie. No i nie nadchodzi bo odurzona jestem lękiem i adrenaliną. Wkurw osiaga poziom maksymalny gdy słyszę miarowy oddech męża i ciszę w domu. Wszyscy smacznie śpią a ja jak pokutnica jakaś leżę i walczę ze sobą.
Dziś akurat spalam w miarę dobrze dlatego też zasiadłam do odpisania Tobie. Dalszy ciąg znasz :)
Zauważ, że Twój mąż pewnie nie ma problemów ze snem.
No jasne. Mój mąż śpi jak dziecko. Przykłada głowę do poduszki i odpływa. No ale ze mną to on nie ma tak łatwo bo jesli ja się całą noc rzucam i podskakuję na łóżku to on się budzi i wie, że znów mam swoją schizę ;)
A nawet jak mu się zdarzy, że nie może spać to wstaje czyta coś albo po prostu leży spokojnie. A nie rzuca się jak ryba bez wody.
Ja tak bardzo chcę spać, że aż spać nie mogę. No absurd jakiś.
Tak. To kolejny objaw tego, że muszę mieć wszystko pod kontrolą. Ma przyjść sen i już! A jak nie przychodzi to na wchodzę w spiralę wkurwu i samoudręczenia.
Ja ogólnie śpię na czujce. Wystarczy, że mąż się ruszy a ja już w pelni obudzona.
Skoro i tak nie śpisz, to wykorzystaj to do medytacji i uwalniania. Zacznij to praktykować, bo to są fundamentalne narzędzia do dbania o zdrowie tak jak branie prysznica jest fundamentem dbania o higienę.
Bardzo dobre porównanie i sugestia. Dziękuję.
Jeszcze nie, bo go nadal piszę. Prosiłem Cię o feedback i już uwzględniam to co napisałaś. Postaram się być bardziej konkretny względem Twojego problemu/Twojej sytuacji.
Dziękuję.
Sednem jest przyjrzeć się sobie – uczciwie, odważnie, bez winy i wstydu.
Każdy, kto zazdrości, robi to z własnych powodów.
Czy w ogóle chcesz przestać zazdrościć? Czym zazdrość jest dla Ciebie? Jaki ma sens? Jaką wartość? Jakie znaczenie?
Gdybyś przestała zazdrościć – czy widzisz w tym coś złego? Np. uważasz, że przez to Twój mąż będzie już bez żadnych więżących go pęt i jeszcze mocniej się rozpasie w tym jak żyje – czyli uznanie, że będziesz też bardziej cierpieć “przez niego”?
Tak. Chcę przestać zazdrościć. Wkurza mnie to bo samą siebie stawiam niżej i sama sobie odbieram to kim jestem. Zazdrość jest jak szpila która mnie na wskroś przekuwa gdy idziemy a przed nami idzie jakaś baba w obcisłych spodniach czy spodenkach i kręci dupą. Gdy idę sama to jakoś to potrafię zdzierżyć natomiast gdy idę z mężem to zaraz z automatu porównuję się do niej, robi mi się smutno bo wiem że mąż też ją widzi i pewnie porównuje ze mną. Ja wypadam oczywiście na niekorzyść bo przecież nie noszę się tak jak niektóre kobiety czyli praktycznie wszystko wywalone na wierzch.
Legginsy noszą takie , że przedziałek między pośladkami na wierzchu i szczegóły anatomii z przodu też na publiczny pokaz.
Uruchamia się we mnie lęk, że to mojego męża może pobudzić i znów siądzie do laptopa. Albo że w myślach może podziwiać te obce kobiece wdzięki. W jego myślach, sercu i pragnieniach mam być ja. Dlatego nawet nie lubię gdy jakiejś kobiecie odpowiada czy choćby siedzi z nimi w pracy.
Sama myśl, że jakaś kobieta może mu się podobać nawet bez żadnych kontekstów doprowadza mnie do złości.
I nie pomaga mi racjonalna myśl, że przecież co druga kobieta może być ode mnie ładniejsza, zgrabniejsza tym bardziej że młodsza, że nie obejdę tego. Kiedyś taka nie byłam. Żyłam sobie spokojnie aż mąż mnie znalazł i odkrył. Myslę, że na tę zmianę duży ma wpływ porno i podziwianie tych porno bab. Coś się ze mną wtedy stało.
I nie umiem tego odkręcić. Wiem, co napiszesz: ,,umiesz ale nie chcesz”. Przecież nie powiem sobie: jesteś zajebista, piekna, itp.
Bo taka się nie czuję. Gdy zrobię sobie selfie to je szybko usuwam bo patrzeć na siebie nie mogę. Nie lubię też gdy ktoś mi robi zdjęcie.
Musiałabym czuć się piękna żeby to lubić.
Mógłbym powiedzieć, że panaceum na zazdrość jest pokora, docenianie i wdzięczność. Ale każdy, kto spróbuje być taki na siłę, tylko będzie się bardziej męczył.
Bo to jest panaceum. Ale jak widzisz nie ma we mnie ani pokory, ani docenienia tego co od Boga otrzymałam ani wdzięczności.
Nie jestem pustą lalą. Pomimo trudnego życia (bez miłości ojca i matki, izolacja i chłód emocjonalny) mam męża i dzieci. Rodzinę o której marzyłam. Nie idealną bo takich nie ma. Mam wiarę i ufność w Bogu które nadają kierunek mojemu życiu. Mam zdrowie. Ręce którymi mogę przytulać męża i dzieci. Oczy, którymi na nich patrzę.
Dużo ciepła i czułości w sobie mimo, że tego nie otrzymałam. Figura też niczego sobie mimo kilku porodów.
Ale ciągle mi mało. Ciągle patrzę przez pryzmat braków i niedoskonałości. Ciekawa jestem kiedy Bogu skończy się cierpliwość widząc taką niewdzięcznicę i grymaśnicę próżną.
Pełną pychy i buntu.
Modlę się codziennie prosząc o to bym umiała kierować swoje spojrzenie i myśli ku rzeczom wiecznym a nie patrzeć jak kura w ziarna.
Bym się wznosiła duchem do Boga a nie pożądała rzeczy skończonych.
Modlę się bo sama niewiele potrafię w sobie zmienić mimo, iż widzę swój nędzny stan.
Na dziś tyle.
Zmobilizowałeś mnie do napisania pytaniami. Lubię konkrety.
Znaczy Twoje długie komentarze też lubię, trafne porównania, przykłady innych ludzi i Twoje doświadczenia, szersze konteksty.
Jednak krótszy tekst a skondensowany bardziej do mnie trafia.
Pozdrawiam.
Hej
Dotarło do mnie, że moja zazdrość, zaborczość, podejrzliwość, lęk wynikają z braku adoracji męża wobec mnie. Brakuje mi jego komplementów, dostrzeżenia atutów kobiecości. Najczęściej słyszę, że jestem kobietą mądrą i cieszy się, że taką ma ale ja składam się też z cielesności i bardzo bym chciała, by była ona dostrzeżona i doceniona. Ja od początku taka nie byłam. Gdy byłam dla męża wszystkim i widziałam błysk w jego oku na mój widok, gdy adorował mnie można powiedzieć aż do przesady to nie było we mnie tych cholernych, wyniszczających mnie emocji i zachowań. Inne baby dla mnie nie istniały bo wiedziałam, że jestem naj….
Teraz jestem stłamszona, wystraszona i pełna żalu i złości gdyż czuję się jakbym dla męża przestała istnieć jako kobieta, którą warto podziwiać. Domyślam się, że napiszesz mi, iż sama to wybieram i nie wychodzę z kokonu który sobie misternie codziennie tkam na siebie. I że siłę i wartość powinnam mieć w sobie autonomicznie a nie biegać za nią z rurką by się od kogoś tym napełnić. Jestem na siebie bardzo zła, że postawiłam sobie na ołtarzu męża i nieustannie myślę, co on myśli, co robi, z kim rozmawia i o czym, domagam się sprawozdań z pracy. Stawiam się sama w żałosnej pozycji. Wczoraj mi to nawet powiedział.
Jestem zniewolona próżną zachłannością dostrzeżenia mnie i postawienia na piedestale do adoracji.
Pozostałam wewnętrznie małą dziewczynką z głodem zainteresowania mną i podziwianiem mnie. Zostałam z tego okradziona w dzieciństwie i okresie dojrzewania i szukam tego jakby u męża. On ma mnie karmić tym czego zachłannie potrzebuję do życia.
Wiem, że to nie jego rola jednak chciałabym by mnie dostrzegł jako kobietę. Lata siedzenia w porno to też okradanie mnie z tego co mi się jako żonie należało. I mimo, że od dłuższego już czasu nie karmi się tym syfem to jednak nie widzę przekierowania uwagi i podziwu dla mnie. Strasznie mi tego brakuje.
I nie wiem jak to z tymi moimi potrzebami jest: czy one są uzasadnione czy są patologią mojego umysłu….
Hej
Hej Kasiu!
Przepraszam za tak późną odpowiedź! Choroba, nadrabianie zaległości, itd.
Plus – trudny temat i długo zastanawiałem się co Ci powiedzieć.
Dotarło do mnie, że
Nic nie dotarło, bo tu nie było do przemierzenia żadnego dystansu.
Przestałaś sie opierać, poddałaś temat kontemplacji i/lub poszerzyłaś kontekst. Zmienia się więc to jakie nadajesz temu znaczenie, sens, jak to widzisz.
Pamiętaj, że wnioski wcale nie muszą być właściwe. Ani ostateczne.
Weź pod uwagę – że tu nie dociera do Ciebie żadna prawda, tylko od Ciebie wychodzi interpretacja będąca automatyczną konsekwencją poziomu świadomości, pozycjonalności, które utrzymujesz oraz intencji.
Nic nie dotarło, bo w świecie nie ma żadnych informacji, ani wniosków, które byłyby wpisane w np. wydarzenia czy osoby. Nie ze świata coś do Ciebie dociera, tylko Ty widzisz świat/wydarzenia w świecie tak lub inaczej.
To jest fundament tego, co ludzie mądrzy nazwali jako “tworzymy swoją rzeczywistość”.
Innymi słowy – Ty nadajesz znaczenie, wartość, sens, utrzymujesz pozycjonalności, wybierasz interpretacje. Wszystkiemu.
moja zazdrość, zaborczość, podejrzliwość, lęk wynikają z braku adoracji męża wobec mnie.
Nie z tego, tylko tego, co Ci ta adoracja miała dawać – np. była źródłem Twojej wartości i znaczenia. Może też sensu życia lub sensu życia jako kobieta.
Znowu – to nie jest coś co dotarło, tylko Twoja interpretacja. Ile ma wspólnego z faktami – to można sprawdzić wyłącznie za pomocą kalibracji – czyli testu kinezjologicznego.
Brakuje mi jego komplementów, dostrzeżenia atutów kobiecości.
Nie.
Nie tego Ci brakuje, tylko KORZYŚCI jakie z tego masz/miałaś/spodziewasz się mieć. Czyli brakuje Ci źródła tego, co wyprojektowałaś np. na komplementy od męża.
Najczęściej słyszę, że jestem kobietą mądrą i cieszy się, że taką ma ale ja składam się też z cielesności i bardzo bym chciała, by była ona dostrzeżona i doceniona.
Problemu nie ma w braku tego, tylko w tym za źródło czego uznałaś to całe adorowanie Ciebie – a raczej Twojego ciała (ciało to nie Ty, tylko wehikuł) – przez męża.
A to jest Twój możliwe, że jeden z najważniejszych życiowych błędów.
Gdybyś podchodziła do tego zdrowo, to byś to miała. ;) A z braku byś nie cierpiała.
Pamiętaj, że każdy brak to urojenie. Jak nieraz mówiłem – nie można usunąć “braku sera” z lodówki. Zgadza się? Tak jak nie można usunąć ani dodać ciemności. Jest tylko jedna zmienna.
Czego więc Ci naprawdę brakuje?
Czy to na pewno ma źródło zewnętrzne?
Ja od początku taka nie byłam. Gdy byłam dla męża wszystkim i widziałam błysk w jego oku na mój widok, gdy adorował mnie można powiedzieć aż do przesady to nie było we mnie tych cholernych, wyniszczających mnie emocji i zachowań.
Przypomnę po raz N-ty:
emocje to konsekwencje Twojej percepcji.
Na razie nie jesteś świadoma za źródło czego uznałaś to adorowanie, ten “błysk”. Pamiętaj, że rdzeniem zwierzęcości – homo sapiens – jest narcyzm. Narcyzm nie sprzyja życiu – jest po stronie destruktywnej.
Emocje to efekt tego, że brak tego widzisz za zły. Dodatkowo – emocje demonizujesz i stawiasz im opór.
To “wyniszczenie” to efekt nie emocji, tylko tego co Ty z nimi zrobisz. Emocje nic Ci nie robią.
Natomiast trzymanie się ich, opieranie, demonizowanie, projektowanie, etc., szkodzi Tobie, bo emocje to energia – ilościowa oraz jakościowa.
Emocjonując się to jakbyś samochód zatankowała wodą i liczyła, że daleko dojedziesz.
A zachowania to tylko bezowocne szamotanie się, gdy rozwiązania już Ci podałem.
Inne baby dla mnie nie istniały bo wiedziałam, że jestem naj….
Nie, wcale tego nie wiedziałaś.
Tylko to doiłaś od męża. Gdybyś była świadoma swojej wartości, nie potrzebowałabyś nikogo, by Ci to powtarzał.
Teraz jestem stłamszona, wystraszona i pełna żalu i złości
Sama to sobie robisz. Nikt nigdy Ci tego nie robił.
I właśnie dla Ciebie ta cała sytuacja jest możliwością tego głębokiego zarówno uzdrowienia jak i oczyszczenia.
To Ty tłamsisz w sobie to co czujesz, nie pozwalasz tej sytuacji być, nie dociekasz prawdziwego źródła.
Nie mówię tego z jakimkolwiek wyrzutem. Tylko Ci streszczam jak to wygląda. Bo Ty kierujesz się jakimiś społecznymi majakami na ten temat. W ogóle nie uwzględnia to duchowej rzeczywistości tej planety i generalnie istnienia.
Właśnie m.in. dlatego doiłaś męża z tej adoracji, bo w ten sposób uciekałaś od świadomości tego “stłamszenia, wystraszenia, żalu i złości”. Dlatego to trwało i dlatego teraz mąż Cię ściska, a to wychodzi.
Im dłużej będziesz się opierać, tym dłużej to będzie trwało – nawet do końca życia.
gdyż czuję się
Nie czujesz się.
Nie można czuć “się”. Nie można czuć siebie.
To co czujesz nie ma nic wspólnego z Tobą. Ew. to jak siebie widzisz w konsekwencji daje takie emocje – np. wstyd, żal. Że już nie “jesteś” taka, bo mąż na Ciebie nie patrzy z błyskiem w oku.
To tak jakby za Twoją kreację odpowiadał mąż – zwykły człowiek – a nie Bóg.
Przypomnę jedno z 10 głównych przykazań – mądrości – “nie miej bożków”. Bo można właśnie sobie tak naważyć bigosu.
jakbym dla męża przestała istnieć jako kobieta, którą warto podziwiać.
Zgadza się.
I bardzo dobrze! >;)
Bo sama siebie nigdy nie widziałaś jako osobę wartościową, gdy nikt Ci tego nie mówił, nie adorował Ciebie.
Pamiętaj – adoracja to niekoniecznie akceptacja, szacunek, miłość. Zazwyczaj nie. To nadmuchiwanie wizerunku, to często wypieranie wad – to nadawanie czaru – czyli oczarowanie. A to prowadzi do rozczarowania.
Ja mogę poadorować kobietę ale zawsze mam na uwadze, że to flirt – zabawa. Miła, przyjemna. Jeśli sama z siebie nie jest na plus – w sensie, że bez nie jest super, a z nią dodatkowy ogień, to nie jest zdrowie. To nie jest duchowa dojrzałość. A raczej nie to samo z siebie. Bo jeśli ktoś tego potrzebuje, jak dziura w murze potrzebuje cementu, to fundamentem tu nie jest przyjemna wymiana, tylko coś na zasadzie podaży i popytu. Jak kupowanie masła w sklepie.
Ja wiem jaka to zajebista istota się tam ukrywa za tym całym użalaniem i biadoleniem ;). Nie potrzebuję Ci nawijać makaronu na uszy. Ja to wiem, bo to jest oczywiste już od pierwszej wiadomości od Ciebie, Kasiu.
Kiedy Ty zrezygnujesz z tego dramatu – to Twoja decyzja. Ja ją mogę tylko uszanować. Na pewno nie będę Cię trzymał za uszy i przekonywał na siłę, że jesteś cudowna taka jaka jesteś. I każdy centymetr Twojego ciała też.
I to nie jest odpowiedzialność męża, by Ci to powtarzać. Oczywiście jesteśmy ludźmi i to miłe, gdy szczególnie bliska nam osoba podnosi nas na duchu, docenia. Ale pamiętajmy, by żyć integralnie – przyjrzyj się temu czy tego potrzebujesz i z jakich powodów, czy raczej przyjmujesz to z wdzięcznością, gdy to otrzymałaś ale tego nie potrzebujesz?
Przyjrzyj się temu, co sama sobie robisz. Gdy się z tym uporasz, zobaczysz jak Ci się zmienią dążenia i wymagania.
Domyślam się, że napiszesz mi, iż sama to wybieram i nie wychodzę z kokonu który sobie misternie codziennie tkam na siebie.
Skoro się domyślasz, że są też inne perspektywy – czy widzisz, że trzymasz się tej swojej “najtwojszej”? I nie chcesz się jej puścić.
I że siłę i wartość powinnam mieć w sobie autonomicznie
“Powinnam mieć” zakłada, że nie masz.
Wartość nadajesz Ty. Jej nie ma nigdzie. W niczym i nikim. To jak widzisz siebie, swoje życie czy doświadczenia – to Twoja perspektywa. A nie rzeczywistość.
Podkreślę – życie jest radykalnie subiektywne, czego fundamentalnym elementem jest nasz poziom świadomości oraz intencje.
Dwa – siła? A po co Ci siła? Jaki problem z tych, które masz/widzisz, uważasz, że do rozwiązania wymaga siły?
a nie biegać za nią z rurką by się od kogoś tym napełnić. Jestem na siebie bardzo zła, że
Nie “na siebie” jesteś zła, tylko jesteś zła “dla siebie”. ;)
Bo nadal to co negatywne widzisz jako pozytywne.
No po co Ci to zło skierowane przeciwko sobie? Liczysz, że przyniesie Ci dobro?
Czy mąż jeszcze Cię nie nauczył, że nie istnieje taka ilość gniewu i uraz, by cokolwiek i kogokolwiek zmienić na lepsze?
postawiłam sobie na ołtarzu męża i nieustannie myślę,
Raz jeszcze przypomnę takie zdanie – “nie będziesz mieć bożków cudzych przede Mną”? :)
Mamy przykład dlaczego to przykazanie jest ważne.
co on myśli,
Nie myśli, tylko hipnotyzuje się mentalnym bełkotem.
Przypominam – on jest uzależniony. Podejrzewam, że nie myślał ani razu od lat.
Tym bardziej oczekiwanie od niego jakiejkolwiek pozytywności jest jakbyś liczyła, że chory na grypę nie będzie kaszlał.
co robi, z kim rozmawia i o czym, domagam się sprawozdań z pracy.
A to Twoje zahipnotyzowanie się nie mniejszym bełkotem.
Bo cały czas utrzymujesz, że źródło tego, co ma dla Ciebie ogromną wartość, jest poza Tobą – w rękach męża i może Ci zostać odebrane.
Dlatego pojawiają się próby kontroli, a nawet zaborczość.
Stawiam się sama w żałosnej pozycji. Wczoraj mi to nawet powiedział.
Zgadza się.
I dlatego nie zmieni się. Bo to Twoja kluczowa, życiowa lekcja ewolucji.
Jestem zniewolona próżną zachłannością dostrzeżenia mnie i postawienia na piedestale do adoracji.
A po co Ci ta adoracja? Z czego wynika ta potrzeba? Kontempluj nad tym.
A gdy sobie to uświadomisz, poddaj to Bogu. Pamiętaj – nie oznacza to, że stracisz całą adorację innych ludzi. Tylko przestaniesz na to naciskać, co automatycznie zwiększy prawdopodobieństwo, że ją otrzymasz oraz będziesz zupełnie pogodzona (nie mylić z apatycznością) jeśli jej nie otrzymasz.
Pozostałam wewnętrznie małą dziewczynką z głodem zainteresowania mną i podziwianiem mnie.
Jak wiele kobiet na tej planecie. Bardzo wiele.
I widzisz dlaczego – bo człowiek – homo sapiens – to taki uparty zwierz, że za nic nie chce ewoluować.
Trzyma się tych swoich dramatów i/bo gra w ich główną rolę.
Problem, który masz pokazuje jak wielkie znaczenie ma rozwój duchowy. Nie mówię o religijnych obrządkach i tradycjach. Bo duchowość to jedno, a religia to drugie. Nie mówię o ezoteryce, czarnej magii, kultach.
Tylko o ewolucji świadomości.
Widzimy jak istotna jest mądrość przekazana przez Awatarów – np. konieczność poddania korzyści ego, czyli zwierzęcości. Istotna jest wiedza o karmie – m.in. karmicznej spuściźnie, karmicznym “pędzie” – czyli naszym dążeniu, którym się napędzamy kto wie od ilu już setek lat.
Dla jednego pozornie ten sam problem może okazać się prosty do rozwiązania, bo poddał korzyści, których było niewiele.
A dla kogoś innego pozornie ten sam problem może być gigantyczny, bo ciągnie się np. od 20 wcieleń. Nie mówiąc, że może cała linia rodziny go miała i nikt go nie rozwiązał. Większość uzależnionych jest uzależnioa już któryś z kolei raz. Nadal się nie chcą poddać, ba! nawet powiedzieć prawdy, że mają problem. Czyli nie chcą wykonać 1 kroku.
Zostałam z tego okradziona w dzieciństwie
Z czego?
Cóż takiego uważałaś, że zawiera ta “magiczna” adoracja?
Pamiętaj – tego nie ma w dzieciństwie. Dzieciństwo już nie istnieje. To co wybierasz teraz, wybierasz TERAZ. Nie wybierasz kiedyś.
Trzymasz się tego już tyle lat. Nie dziwne, że znalazłaś mężczyznę, który Ci to w końcu ukazał, przypomniał.
Niemniej widzisz, że mniej więcej jest to, co niektórzy już zaobserwowali – że kobieta wybiera mężczyznę takiego, który w pewnych aspektach przypomina ojca.
Bo jest ten karmiczny “pęd”, o którym wspomniałem. Kontynuujemy to samo – te same scenariusze, tylko wymieniamy aktorów – np. naszych “ciemiężycieli”.
A jako, że problem pojawił się już we wczesnym dzieciństwie – jednym z aktorów był Twój tata, to silnie podpowiada, że nie jest to pierwszy raz, gdy masz ten problem. On trwa już dłuższy czas.
Tym samym i energii może być do uwolnienia wiele jak i możesz mieć sporo korzyści z odtwarzania tego dramatu.
Naiwny, nieświadomy człowiek uzna, że to prosty temat – wystarczy przestać. Tak jak się wydaje uzależnionym – wystarczy nie pić, nie oglądać porno i wszystko się ułoży.
Ale zupełnie nie biorą pod uwagę stłumionej energii, korzyści z uzależnienia, oporu, gotowości do jakiejkolwiek poprawy i wiele więcej.
Nawet przecież jest ta bzdurna, dziecinna filozofia “nofap”. Dostrzegasz absurd w nazwaniu – doczepieniu etykietki – do zaprzestania robienia czegoś?
To jakbyś obgryzała paznokcie i zaprzestanie tego nazwała “nochap”. ;) I uznała, że ten nochap przyniesie Ci jakieś fantastyczne zmiany. Wystarczy, że się powstrzymasz od chapania pazurków przez 30 dni lub 45. Lub 90!
Mówię o tym, by podkreślić jak ludzie chętnie ulegają masie urojeń, ba! brną w nie nawet dziesiątki razy – setki razy, okłamują się, wypierają informacje, nie patrzą na fakty, fantazjują. I nie są to pojedyncze przypadki.
Mowa o setkach milionów ludzi, a biorąc pod uwagę ile takich tematów jest na Ziemi, to mówimy o miliardach ludzi.
Łatwo zauważyć to w rodzinach uzależnionych – uzależniony jest np. ojciec, był też jego ojciec. I człowiek też powiela te wzorce. Nie mówię o piciu czy oglądaniu porno. Mówię o jakości życia.
I wymyślają ludziska sobie “geny uzależnienia”, itd.
A w przypadku nofap to się wzięło, bo ludzie dosłownie widzą, że ktoś oglądał porno i przestał i mu się DZIĘKI TEMU poprawiło życie.
Zupełnie nie widzą przyczyn, urajają (jest takie słowo? :P ) sobie przyczynę i skutek ale nie rozumieją w ogóle co tu jest konsekwencją czego.
I uważają, że jak też to sam zrobią/przestaną robić, to osiągną te same rezultaty. I jedyne na co się skazują, to zmaganie. I nawet jeśli ze wszystkich sił się opierają i pornografii nie oglądają, to nic więcej poprawie nie ulega. Ostatecznie dochodzą do wniosku, że to gra nie warta świeczki.
To jakby wierzyć, że skoro ktoś wziął młotek i wybudował dom, to wystarczy też wziąć młotek i trzymać go – ale tak specjalnie, silnie, potężnie, niezwykle i ten dom w końcu się też pojawi.
Albo że jak ktoś poszedł na studia i zdobył wykształcenie, pracę, pieniądze, to też wystarczy iść na studia i też to się nam pojawi jako skutek tej przyczyny. Przecież masy ludzi rozczarowali się, “powpadali w” depresje, bo okazało się, że dobre stopnie w szkole jakoś tak tajemniczo nie przekuły się na dobrą pracę i kasę.
Zauważ jakim kolosalnym i dziecinnym niezrozumieniem jest poziom wnioskowania – że jak człowiek coś robi i nie przestaje tego robić od lat, to wychodzi, że nie może. Bo jakby mógł, to by przecież przestał!
Pytanie – czy to, że nie przestaje to faktycznie efekt tego, że nie może? A może może, tylko nie chce, bo ma z tego korzyści?
Albo ludzie czytają w moim Programie o nawykach i używam tak książkowych definicji – np. nagrody. I choć tłukę ludziom, że to korzyść – jakiś rezultat, to z 1/3 mówi, że szuka jakby tu siebie nagrodzić.
Dosłownie skupiają się na słowach, tak jakby każde słowo miało tylko jedno znaczenie – to najbardziej popularne.
To jakby mówić, że nie lubisz ostrych zakrętów, bo wolisz zakręty słodko-kwaśne. ;)
Już pomijając masę innych nieporozumień – jak to, że sama sądziłaś, że tu chodzi o to, że facet ogląda gołe babki i o to mu chodzi. Dodatkowo dorobiłaś do tego osobisty dramat, że skoro ogląda inne kobiety, to Ty przestałaś go pociągać, etc.
To jak obżerający się ludzie cały czas twierdzą, że są głodni. Nawet nie są świadomi czego doświadczają, nie potrafią tego nazwać; nawet nie chcą. Tylko MNIAMNIAMNIAMNIAMNIAMNIAMNIAMNIAMNIAMNIA!
i okresie dojrzewania i szukam tego jakby u męża.
Nie chodzi o adorację, tak jak nie chodzi o oglądanie porno. Tylko o KORZYŚCI.
To wcale nie musi być nic pozytywnego. Jest masa ludzi, która uwielbia grać ofiary, a nawet cierpieć. Bo mają z tego współczucie, uwagę, a nawet kontrolę nad innymi! Ileż jest ludzi, którzy gdy tylko zaczną narzekać na coś, od razu zlatują się bliscy i znajomi i pocieszają, próbują rozśmieszyć, gdzieś zabiorą, etc.
On ma mnie karmić tym czego zachłannie potrzebuję do życia.
Czego potrzebujesz? :)
Na pewno do życia?
Zauważ, że żyjesz bez tego. :) Tylko wszelkie bóle, napięcia, cierpienie to efekt Twojej niezgody – oporu.
Jednym z ważnych aspektów dojrzałości jest odróżnienie faktycznych potrzeb od zachcianek. Jest kolosalna różnica między “potrzebuję”, a “chcę”.
To troszkę podobne do odróżnienia bólu od cierpienia.
Zauważ, że można doświadczać nawet ogromnego bólu i bez żadnego cierpienia. Ja tak miałem – np. przegiąłem raz z treningiem łydek. Kilka dni mnie tak bolały, że chodziłem zgięty. Ale miałem z tego kupę śmiechu! Wyglądałem jak stary dziadek! ;D
Bolało jak cholera ale nie cierpiałem.
Zauważ też, że można ogromnie cierpieć nie odczuwając żadnego bólu. Np. cierpieć po stracie. Ludzie utożsamiają ból z cierpieniem, a to zupełnie dwa osobne i inne doświadczenia.
Cierpienie to efekt stawiania oporu, np. bólowi. Co oznacza, że sami się na nie skazujemy.
Ty np. uważasz, że potrzebujesz czegoś do życia i nie zgadzasz się na tego brak. Stawiasz opór, przez co doświadczasz cierpienia, za które obwiniasz męża. I jakoś tak Ci umyka fakt, że żyjesz bez tego. Więc już sam fundament jest urojeniem – nieprawdą.
Wiem, że to nie jego rola jednak chciałabym by mnie dostrzegł jako kobietę.
A co to dla Ciebie znaczy “jako kobietę”?
Co dla niego znaczy “kobieta”?
A jeśli dla niego “kobieta” to nic więcej, tylko osoba, z którą się ma seks i która rodzi dzieci?
I znowu – nie w samym pragnieniu jest problem ale w jego przyczynach i tym na co liczysz.
No dostrzeże jak kiedyś. Ale kiedyś doprowadziło do sytuacji obecnej. Cóż zmieni powtórzenie tego jeszcze raz?
Odpowiem – nic.
Lata siedzenia w porno to też okradanie mnie z tego co mi się jako żonie należało.
Absolutnie nie.
Wiesz co Ci się należy jako żonie? Kochać siebie, pomóc mężowi, a pomoże mu to, że jego żona przestaje widzieć siebie jako wybrakowaną i gorszą, przestanie siebie osądzać i odrzucać swoją wartość i wymagać tego od mężczyzny tylko dlatego, bo jest Twoim mężem.
Pomoże mu zrozumienie jego sytuacji i jej akceptacja.
https://www.youtube.com/watch?v=07wbv1a8uko
Świat zmieniamy przez zmianę siebie. Wiesz dlaczego? Bo świat nie potrzebuje żadnej zmiany.
Przez choćby sam fakt, że nie widzimy świata. Jeden mędrzec powiedział, że nie ma potrzeby zmieniać świata, bo świat, który próbujemy zmieniać i tak nie istnieje.
Bo to prawda. Gdyż nikt nie widzi faktów – tylko widzimy swoje interpretacje, myśli, opinie. Aby więc mieć realnie możliwość coś zmienić, najpierw niezbędnym jest w ogóle to dostrzec i porzucić te wszystkie percepcje – szczególnie osądy.
Oczywiście nie mówimy tylko o świecie ale też o sobie.
Jeśli nie zdajemy sobie sprawy ze świętości własnego istnienia (nie mówię o nadymaniu narcystycznego rdzenia homo sapiens, nie mówią o megalomanii), z czego tak naprawdę zdajemy sobie sprawę?
Innych nie możemy kochać bardziej, niż siebie. Bo to jacy JESTEŚMY dla innych – tacy JESTEŚMY. Oczywiście możemy stawiać różne warunki – np. dla kogoś zrobimy coś, czego nie zrobiliśmy dla siebie ale to dlatego, bo liczymy, że ta druga osoba coś nam za to da, bo widzimy w niej źródło czegoś, czego brak widzimy w sobie. Ale to wynika z braku miłości. Sam uczynek może być pozytywny. Tylko nie intencja, która za nim stoi.
Dlatego pokora jest tak istotna. Jest kolosalnie bliższa zdrowiu, niż emocjonowanie się w jakiejkolwiek formie. Nie mówiąc, że pokora stoi po stronie pozytywności, a emocjonowanie się nie.
I mimo, że od dłuższego już czasu nie karmi się tym syfem
Ilość czasu nie ma żadnego znaczenia.
I niczym się nie karmił. Nie o to chodzi.
to jednak nie widzę przekierowania uwagi i podziwu dla mnie. Strasznie mi tego brakuje.
Uwalnianie, kontemplacja, medytacja, modlitwa.
A nie ciągłe “daj daj daj daj daj”. ;)
I nie wiem jak to z tymi moimi potrzebami jest: czy one są uzasadnione czy są patologią mojego umysłu….
To nie są Twoje potrzeby. Jakoś bez nich żyjesz, a cierpisz przez opór.
To że czegoś “chcesz” nie czyni z tego Twojej potrzeby.
Zastanawiałaś się kiedyś kim/czym w ogóle jesteś? Kim/czym jest to “ja”? I to “ja” ma jakieś potrzeby? Czyli może to “ja” składa się z potrzeb?
I kto powiedział, że umysł jest Twój? Umysł to pole. Mózg to antena.
Ty sama wybierasz, co utrzymujesz, z czym się zestrajasz, czemu nadajesz znaczenie i wartość.
W umyśle nie ma patologii. Ani umysł nie tworzy patologii. Mentalizacja bełkocze i tak jest w przypadku KAŻDEGO człowieka na tej planecie.
Tylko Ty z tego wyłuskujesz to, co Ci pasuje. Np. “należy mi się”. :) Tak jak “madki z bombelkami” też mówią, że im się należy kasa.
I czy jest przez to lepiej w tym kraju? No nie.
I w życiu osobistym z takim podejściem nie będzie lepiej.
Patologia to brak zdrowia. Zdrowie to poziom 350. Można powiedzieć, że ok. 90% wszystkiego co wybiera człowiek to patologia.
Stawiasz człowieka – nie ważne, że męża – na piedestale. Jego adorację, podziw cenisz bardziej, niż miłość. Czyli poniekąd bardziej, niż samo życie – Boga.
To co on Ci daje to dar – on nie odpuści – i mam nadzieję, że będzie to kontynuował – aż nie poddasz tego pragnienia poprzez porzucenie korzyści jakie z tego masz.
Co by się stało, gdyby w tym momencie zaczął Cię adorować? To byłoby dobre wydarzenie? Czy złe? Korzystne dla Twojego dobra czy szkodliwe? Czy kontynuowałabyś wewnętrzną podróż i poddawała te wszystkie pragnienia, lęki, osądy, wstyd, winę, żal, urazu, przewartościowała własne życie, życie w ogóle?
Czy się ich uczepiła jak rzep swetra?
Na pewno pamiętasz tą “radość”, którą doiłaś, gdy on Cię adorował.
Ale gdyby to była prawdziwa radość, to byś nią BYŁA. A nie doiła tego od innych.
Przez to, że byłaś adorowana, ukrywałaś te problemy, z których zaczęłaś dopiero zdawać sobie sprawę.
I to jest dla ludzi zupełnie ukryte, bo OGROM ludzi tak postępuje. Może nawet wszyscy, których znałaś w tym życiu.
To, co Ci napisałem dotąd w tej odpowiedzi kalibruje się na ok. 430. Czyli solidny poziom ROZSĄDKU.
Sam byłem zaskoczony – spodziewałem się max 250-300. Czyli bardzo dobrze rozumiem sytuację. Acz nie jest to jeszcze poziom Miłości. Więc i ja jeszcze nie widzę tego w pełni duchowo poprawnie. Ale i tak kolosalnie dobrze.
Niemniej – różnica między tym, że uważasz, że potrzebujesz adoracji, a tym, co wyprojektowałaś na adorację jest fundamentalna.
No bo – jeśli uważasz, że chodzi o brak adoracji, to możesz tylko o nią zabiegać wszelkimi sposobami, technikami, strategiami, nawet manipulacją, kłamstwami, itd. I jak ją osiągniesz, to “cel uświęcił środki”. Zgadza się?
Ale problem polega na tym, że to nie jest prawda, ani nawet cel nie jest pozytywny. A co można zrobić z kłamstwem? Niewiele – tylko w nie dalej brnąć. Więc wymagać jej coraz więcej i więcej.
Tak jak uzależniony – uważa, że chodzi o porno i cały czas chce coraz więcej i coraz bardziej. Dla uzależnionego obejrzenie porno też wydaje się dobre. Bo dobrze “się” z tym czuje.
Pytanie tylko czy na pewno to jest dobre? I pytanie czy to z czym czujesz “się” źle jest złe?
Jak coś boli, to jest to złe? To by znaczyło, że porządny trening na siłowni jest zły, bo całe ciało boli. Ale powiem Ci, że gdybyś trenowała tak, że ciało nie boli, to efekty byłyby marne lub minimalne.
Pozostajemy ślepi na prawdziwe przyczyny tych pragnień. Nie ma osobnych braków. Nie ma. Nie można ich usunąć. Więc wszystko co będziesz próbować z tym zrobić – jest z góry skazane na niepowodzenie.
Czy istnieje realna potrzeba adoracji od innych? A co to jest adoracja? Cóż takiego uważamy, że jest w nią wpisane? Powiem Ci – narcystyczny rdzeń ego – homo sapiens – chce być adorowane, podziwiane. Tylko dla samej adoracji. Bo doi z tego energetyczną pożywkę. Ale przecież nie potrzebujesz jej do przeżycia, bo przeżywasz. Niezależnie co sobie wmawiasz. Więc widzisz, że ten brak jest urojony.
Dopiero zaczęłaś dostrzegać jak wiele tym ukrywałaś przez całe życie.
Nie dziwne, że chcesz adoracji – bo to było dla Ciebie paliwo. Nie miłość, nie spokój, nie radość własnego istnienia. Tylko ta forma podziwu. I nadal pożądasz tego, czym odcinasz się od miłości. Znasz inny przykład takiego postępowania? ;)
Jeśli uważasz, że w samej adoracji jest problem i spróbujesz przestać tego pragnąć ale na siłę, to skażesz się na zmaganie. Bezowocne i bezcelowe.
Tak jak uzależnieni tylko starają się nie oglądać porno czy nie pić wódki. To nic nie da poza dodatkowym, zupełnie niepotrzebnym zmaganiem.
I nie tylko zmaganie z tym, by nie domagać się tej adoracji. Tylko też zmaganie się z tym, co próbowałaś obejść, wyprzeć, zastąpić, suplementować, ukryć tą adoracją.
Masy ludzi nie rozumiejąc w ogóle tematu uzależnienia, wymyślili nawet, że są “symptomy odstawienia” wódki, porno czy narkotyków. Tak nie jest.
Następują, można rzec, 2 procesy:
– Ujawnienie PRZYWIĄZANIA do korzyści jakie mamy z picia/oglądania porno/ćpania/pragnienia czegoś (np. adoracji). Jeśli się temu będziemy opierać, to będziemy cierpieć. A przywiązanie to realna energia, więc i zmaganie będzie poważne.
– Ujawniać się będzie warstwa po warstwie to, od czego uciekaliśmy w picie/oglądanie porno/ćpanie/pragnienie czegoś. I jeśli nie mamy tego świadomości, też będziemy się opierać. Przypominam, że wszystko czemu stawiamy opór – trwa i rośnie. Więc i to zmaganie może trwać latami. Nawet do końca życia, jeśli ktoś tylko np. stara się “nofapować”. Tak jak ludzie opierają się “grzechowi” – starają się nie denerwować czy nie przeklinać. A 5 minut po spowiedzi od razu przeklęli. Bo to nie ten kierunek.
Zupełnie nie rozumiejąc przyczyn własnych decyzji (ani nie widząc własnych decyzji), ani tym bardziej korzyści jakie każdy oglądający porno ma – z który nie chce zrezygnować za żadne skarby – no to zaczyna się zmagać, bo próbuje przestać robić coś, poprzez co osiąga te korzyści. I gdy przestaje tłumić emocjonalność, no to zaczyna się ujawniać – potencjalnie w większych ilościach, niż zazwyczaj – bo uzależniony przecież regularnie to wytłumiał. I się potem ludzie dziwują i nazywają to “symptomami odstawienia” jakby odstawienie pornografii jeszcze dodatkowo powodowało coś negatywnego.
To jakby człowiek 30 lat miał złamaną nogę, codziennie brał środki przeciwbólowe, przestał je brać, a tu okazuje się, że noga boli. Czy to jest symptom odstawienia znieczulenia? Nie. To problem, którym się nigdy nie zajął i tylko odcinał informacje w formie bólu.
I właśnie dzięki temu, że zostało Ci odcięte źródełko adoracji, masz możliwość, by w ogóle przyjrzeć się temu, co pozostawało nieuświadomione, a co kierowało Twoim życiem.
Ten, kto tego nie rozumie, będziesz się z tym zmagał – bo przecież po to pragnął adoracji/pił/ćpał/oglądał porno, więc wydaje mu się to jakieś nienormalne, dziwne, że się wzięło z tego, że się przestało np. pić. Ale to zupełne pominięcie całego życia.
Każdą decyzję podjęłaś w swoim życiu mniej lub bardziej o przekonanie, że jesteś mało znaczącym człowiekiem, który musi się starać, aby od innych otrzymać jakieś skrawki. I oczywiście, gdy to miałaś, to było fajnie, to była ekscytacja, to była zabawa. Trochę jak z piciem na imprezie. Skoro wszyscy się tak bawią, to impreza jest spoko.
Pytanie dlaczego nie ma zabawy bez picia? Bo bez picia “czeka” np. to osądzanie siebie. Czeka całe życie, żeby mogło zostać uświadomione, zaakceptowane i uwolnione.
Wybierz miłość do siebie.
Nie o to chodzi, że w adoracji jest coś złego. Bo nie jest. Ale znowu – nawet jedzeniem można doprowadzić do poważnych problemów zdrowotnych.
Gdy dostrzeżesz projekcje, to co ukrywałaś pod tym, nagle okaże się, że nie tylko próbowałaś doić pożywkę z tej adoracji ale też uciekałaś od stłumionego i wypartego wstydu, może też żalu, strachu.
Dostrzeżesz, że nigdy nie nadałaś sobie wartości, ani znaczenia. Tylko kiwałaś głową jak niewolnik na to, co słyszałaś od innych, szczególnie od rodziców – no bo dla dziecka wszystko co rodzic powie, to prawda. Wszystko, dosłownie tak jak to usłyszałaś.
Ja to wiem, bo mój brat ma kilkuletnią córeczkę i ja widzę jak się rozwija świadomość od pierwszych godzin życia. Dziecko wszystko zapamiętuje, powtarza po 1000 razy, a jak coś mu się nie podoba, to się tylko emocjonuje, opiera.
Czyli dokładnie to samo co prawie 8 miliardów ludzi, a więc wliczając wszystkich dorosłych.
Pamiętaj – niewinności nie tracimy nigdy. A to co usłyszeliśmy od innych – od razu zostaliśmy tym zaprogramowani. Co nie czyni tego Twoim. Tylko Ty się tego trzymasz – oddajesz temu energię.
Dlatego wydaje się prawdziwą potrzebą – “Twoją”. Ale nie jest.
To dokładnie jak z załatwianiem się – dla dziecka to normalne, że np. narobi w pieluchę, a rodzic pieluchę wymieni, a pupcię umyje. Dla dziecka to normalne. Ale dojrzewanie wiąże się m.in. z wzięciem odpowiedzialności za sprawy fundamentalne – mycie, jedzenie, sprzątanie.
Tylko większość dorosłych nie przekazuje tego przez kochający przykład, tylko np. przez zastraszanie, karanie, itd. Więc i tacy stajemy się dla siebie – jeśli coś zmieniamy, o coś dbamy, to tylko aż pojawi się lęk przed jakąś katastrofą.
Im większa dojrzałość, tym większa odpowiedzialność. I odwrotnie – im większą odpowiedzialność wybieramy, tym większy potencjał się przed nami otwiera. Większość ludzi zupełnie myli poświęcanie się z odpowiedzialnością.
Dlatego wydaje im się, że są tacy pozytywni, tyle dają od siebie, a niemal nikt tego nie docenia, nie zarabiają więcej, ich związki nie są szczęśliwe, etc.
Widzisz wyraźnie jakie są podstawy tej adoracji – gdy mąż poświęca się i adoruje swoją żonę (adoracja może mieć wiele ekspresji), a żona pod tym wszystkim utrzymuje osądy, żal, wstyd, winę, strach, brak wartości. I oczekuje coraz bardziej.
A gdy mąż się uzależnia, bo też nie potrafi siebie kochać, pojawia się gniew, obwinianie, żal. Zaczyna się ogromne zmaganie, niezgoda, nadal widzenie problemów poza sobą.
A gdy zaczynamy coś dostrzegać w sobie – też to osądzamy, opieramy się, nie chcemy tego.
Raz jeden klient, który zrezygnował po Module 7, uznał, że dla niego oczywistym jest, że poświęcanie się dla bliskich to jedyna kuźnia miłości… Nie dziwne, że zrezygnował, gdy usłyszał, że jedno z jego ulubionych przekonań jest zupełnym fałszem. A raczej negatywnym kierunkiem, a nie jak sądził – pozytywnym. Był uzależniony. Nie docierało do niego, że uzależnienie to fundamentalne błędy – widzenie większości w całkowicie odwróconym spektrum. To jakby próbować gotować wodę w -100C i dziwić się, że się nie gotuje. I jeszcze nazywać to “dążeniem do gotowania wody” czy “kuźnią gotowania wody”. Bo na razie po prostu za mało wysiłku w to włożył. Jak włoży więcej, to się woda w końcu zagotuje…
Akceptacja, docenianie, szacunek SIEBIE przez siebie to również takie sprawy fundamentalne. Jak robienie w pieluchę. Przestajemy wymagać, by inni zadbali o to i zaczynamy sami się o to troszczyć. Im rozsądniej, tym lepiej. Rozejrzyj się naokoło – ile ludzi DAJE to od siebie zupełnie nie wymagając i nie oczekując? Znasz choć jedną?
Zaczynamy od odwagi. Wybieramy odpowiedzialność, odważnie patrzymy na swoje życie, swoje dążenia, intencje, cele. Np. że uwielbialiśmy biadolić, gdy nie dostawaliśmy od innych adoracji. Wręcz wrzeszczeliśmy jak cyrkowa pacynka. No teatr dramatyczny na całego! :)
Przepraszam jeśli coś zabolało. Z 10 razy czytałem tą wiadomość i o ile niewiele zmieniłem, to zawsze coś dodałem, rozwinąłem.
Pamiętaj – nie czekają żadne tajemnice, które przed Tobą ukrywam czy Ci ich odmawiam. Wszystko co ważne już usłyszałaś.
Zastanawiam się czy przekazałem Ci wszystko co niezbędne i czy odpowiednio wytłuściłem Ci to, co jest istotne na teraz.
Dla ego – zwierza – oczywiście branie od/ze świata wydaje się normalne i naturalne. I dla faktycznego zwierzaka tak faktycznie jest. Ale ego – myślenie – to urojenie. To nie istnieje. To bezosobowe. Co pokazuje przykład tego, że mówisz, że potrzebujesz czegoś do życia – że to Twoja potrzeba – i umyka Ci fakt, że pomimo braku tego i tak przeżywasz. :)
Ukrywasz to, co rozumiesz przez słowo “życie”. Podpowiem – to jak żyłaś dotychczas. Jaka byłaś dotychczas.
A w tym jest właśnie całe clou Twoich zmartwień.
Dlatego – Ty, Kasiu, i Twój mąż, wcale się od siebie bardzo nie różnicie. ;)
https://www.youtube.com/watch?v=jgzGyHbAhx8
Weź pod uwagę, że zdanie “nie kochasz mnie” jest prawdą w pewnie 95% małżeństw i par na świecie. ;) To norma – brak miłości. Bo miłością nie jest to, co ludzie za nią uważają.
Mam nadzieję, że filmik ten pokaże też jak poprawnie rozumieć słowo “projekcja”.
To co ktoś np. robi i nazywanie tego po imieniu – to jedno i jest to bardzo ważne. Ale czymś zupełnie innym jest tego ocena/osąd. Oraz to jacy wybieramy BYĆ wobec tego.
Żeby nie było jak mi już niejeden zarzucał – że skoro ja widzę w kimś gniew, to sam jestem pogniewany… To jakby mówić, że skoro widzę człowieka dźgającego kogoś nożem, to sam dźgam nożem…
Mam nadzieję, że to jak opisałem Ci Twoje projekcje pomoże Ci wydostać się z tego szamotania. Co oczywiście nie zmienia faktu, że mąż jest uzależniony i to wymaga, wg mnie na pewno – wspólnoty 12 kroków. Terapia nie pomoże. Nie na tym etapie.
Bo na razie jest za mało faktów, nad którymi możecie pracować – za dużo jest projekcji. Bo kiedy możesz rozsupłać pomotany sznurek? Kiedy przestaniesz go ciągnąć z obu stron i próbować to robić na siłę. Im silniej ściśniesz supeł, tym trudniej go będzie rozwiązać.
Tak wygląda większość ludzkich zmagań na tej planecie:
https://media.tenor.com/iYqrbSBfhPMAAAAM/cat-helpless.gif
Kotek nie widzi, że wyjście jest za nim. Napiera na kraty coraz mocniej. Co może zrobić, by się wydostać z klatki?
Oczywiście to nie tylko tyczy się problem zewnętrznych ale i wewnętrznych.
Hmm, rozważ taką radę – na Twoim miejscu skupiłbym się przede wszystkim, by totalnie przestać się osądzać za to jaką jesteś.
Jak się gniewasz na męża – ok! Bo to nie jest złe! A przecież pod tym nie ma złej intencji! Ok, nie jest też wspierająca ale nie jest zła.
Wcale nie potrzebujesz się osądzać nawet wiedząc, że przynajmniej z części Twoich decyzji i postaw nie wynika nic dobrego. Trudno.
Nie zmusisz się do bycia inną, niż jesteś. Nikt się nie zmusi. Im silniej będziesz próbowała być kochająca, tym bardziej będziesz się zmagać i tylko bardziej szlag Cię trafi. Próbowałem – nie działa. ;)
Bo miłość to nasza natura. Do tego co naturalne nie możesz się zmusić. Zawsze ludziom proponuję takie ćwiczenie – np. krzycz na ziarenko w ziemi, żeby szybkiej kwitło, bo już chcesz mieć ładny kwiatek. To pomoże? Nie.
Inna forma tego to powiedzonko – nie ucz świni szczekać, bo się zmęczysz, a świnię tylko zdenerwujesz. ;)
Miłość to nasza natura, co oznacza, że została przygruzowana. Więc nie zmuszasz się do miłości, tylko odgruzowujesz. To jak z próbą wyciągnięcia koszulki czy kiecki z szafy, w której jest sporo innych ciuchów – możesz ciągnąć, a nic to nie da, a możesz jeszcze sobie porwać ciuch czy wywalić z szafy dużo więcej ciuchów na siebie. A jak spokojnie wyjmiesz to, co leży na tym, co chcesz założyć – w końcu wyjmiesz to swobodnie i jeszcze zrobisz porządek w szafie.
A im więcej wysiłku włożysz, by wyjąć ten konkretny ciuch, to potem coraz mniej będziesz chciała do tej szafy zaglądać. Coraz więcej tam będziesz upychać i coraz rzadziej zaglądać i będziesz chodzić cały czas w tym samym. Aż się przetrze, będzie śmierdzieć, będzie brudne. Ale zawsze sobie to jakoś wytłumaczysz, poddasz racjonalizacji, jednak tego nie zdejmiesz, bo nie chcesz zajrzeć do szafy. ;)
A przecież wiesz, że jak robisz generalne porządki w domu, to najpierw przecież sporo wyjmujesz, czyścisz szafy, półki, itd. Więc zanim będzie większy porządek, najpierw musi być mniejszy – prawda?
Z wewnętrznymi porządkami jest dokładnie tak samo.
Inną formą tego samego twierdzenia jest porównanie do drzewa – im wyżej drzewo chce urosnąć, tym głębiej musi wpuścić korzenie. Czyli – im więcej słoneczka chce, tym dalej musi iść w ciemność.
A gdy ciemność zostanie ujawniona – nie dodawaj więcej ciemności – czyli nie zmniejszaj słońca – a dodawaj. Dawaj sobie i temu akceptację, rezygnuj z osądów, lęku, wstydu, winy. I zamiast napierać na kraty jak kotek, weź za to odpowiedzialność i zacznij wprowadzać do życia dyscyplinę tam, gdzie jej brakuje – tam, gdzie jeszcze panoszy się zwierz i sika Ci do kapci. ;)
Hej Piotrze
Zasiadlam do laptopa by odnieść się do Twojego komentarza i znów nie ma Twojej strony. Piszę więc króciutko z telefonu. Piszesz, że w zasadzie źródłem mojego wewnętrznego cierpienia jest stawianie przeze mnie oporu. Wyjasnij mi proszę jak to się objawia w moich reakcjach? Czemu stawiam opór? Rozumiem, że to ma związek z brakiem akceptacji siebie i sytuacji tak?
Zaintrygowal mnie też pewien fragment Twojej wypowiedzi. Zaraz ” pójdę” do góry tekstu go wyszukać…..czekaj….
“Ja wiem jaka to zajebista istota się tam ukrywa za tym całym użalaniem i biadoleniem ;). Nie potrzebuję Ci nawijać makaronu na uszy. Ja to wiem, bo to jest oczywiste już od pierwszej wiadomości od Ciebie, Kasiu.”
Przyznam, że bardzo mnie zaskoczyleś tym tekstem. Co jest dla Ciebie Piotrze oczywiste od mojej pierwszej wiadomości? Chętnie przeczytam. Nie, żeby jak piszesz dość od Ciebie wartość dla siebie ale dowiedzieć się co masz na myśli.
Caly Twój komentarz tchnie życiem. Wiem, że to co chcesz mi przekazać jest prawdą, tyle że mimo iż ją teoretycznie i umyslowo przyjmuję to zaraz potem pojawiają się takie sytuacje że reaguję jak zawsze. Cholerne projekcje! ;)
Ale może tempem żółwia dotrę do mety po wieniec zwycięstwa :)
Bardzo mi się podoba to, co napisaleś że zamiast miłości wybueram jakieś ochłapy adoracji. Faktycznie: do czego mi to potrzebne?
Ale powiem Ci, że każda kobieta ma w sobie poklady zazdrości. Nie lubimy konkurencji. Nawet jesli są kobiety którym wizualnie nic nie brakuje to i tak będą zazdrosne i czujne.
Zazdrość wysusza wnętrze. Napędza lęk, niepokój, okropną podejrzliwość, brak zaufania.
Nie chcę jej a ona i tak mnie prześladuje. Wpycha w głowę gotowe scenariusze. Czasem czuję jakbym się dusiła. Nieustanne życie w napięciu wysysa wszystkie siły.
Dlaczego jestem tak głupia i próżna, że od rzeczy zewnętrznych uzalezniam swoją wartość?
Sama siebie czasem nie poznaję.
Ale powiem Ci że wspierające słowa męża i podziw potrzebne są każdej żonie. Na tym polega więz i relacja że się wzajemnie potrzebujemy i wspieramy. Nie jesteśmy samowystarczalni. Jesli brak jest oznak miłości jak czułość, podziw, adoracja to więz chlodnieje. A nie tak ma być.
Narazie tyle.
Życzę Ci Piotrze spokojnego i dobrego przeżywania czasu Swiąt Bożego Narodzenia. Trzymaj się ciepło.
Do napisania :)
Piotr! Po tym jak wczoraj prosil mnie o wyrozumiałość i bym nie robila awantury gdy tylko weźmie telefon bo to chore jest. Ta moja kontrola i nadwrazliwość – zgodzilam się. Powiedzialam, że nie afirmuję swoim podpisem tego co on robi bo mnie to krzywdzi i niszczy naszą więz ale ok. Nie będę go kontrolowala. Powiedzial mi że jemu czasem wystarczy 15 min by popatrzeć na porno i wtedy nakręcony przychodzi do mnie.Zrezygnowalam ze swoich gorzkuch żali że jak to? A ja mam być podniecona bo on jest podniecony innymi babami? Nie ma żadnych 15 min bo one się przeradzają w godziny, noce…. Dziś z pracy wypisywal mi wyuzdane teksty. Zachecal do zerżnięcia się z obcymi facetami. Chętnie popatrzylby- napisał. Ja nie muszą nadawać tym schizom swouch percepcji i wizji! Ja po prostu cierpię bez myślenia. Boli jak cholera fakt że mąż doszedl do takuego stanu, że by mnie oddal byle kimu! I zawsze to powtarza gdy ma swoje jazdy. Mimo że go proszę by tego nie robił. Wiesz co mnie boli naubardziej? Nie to że spojrzy na jakaś babę ale to, że ma w dupie moje uczucia i prośby. Przyszedl dziś z pracy i zaraz wziął telefon. Wzielam głęboki oddech. Obiecalam że się nie odezwę. Po godzinie zapytalam czy tak ma wyglądać ta nowa wersja naszego malzenstwa? Odpowiedzial: ja teraz mam ochotę patrzeć. No tak. A ja na ten czas powinnam wystrzelić się w kosmos – to mój dopisek. A nocą jakby nigdy nic dać mu swoje cialo bo przeciez jak jest nakrecony porno to wtedy czuje że leżę obok. Wyszlam z pokoju. Napisalam mu tylko że nie chcę z nim żyć. Odpisal: ” jak napalisz piz……przyjdz to dostaniesz kut….do ssania”. Przeprwszam za szczegóły ale tak wygląda oblesna komunikacja męża ze mną.
Jak mam się nad nim pochylać i starać się go zrozumieć jak to JA JESTEM OFIARĄ? A mnie kto zrozumie? Nie rozumiem jak czlowiek nad którym ktoś się zneca ma znaleźć w sobie siłę i rownowagę? Nikomu o tym nie mówię w realu. Jestem z tym sama. Piszę do Ciebie i truję Ci głowę w kółko tym samym bo czuję że zarwz zwariuję!
To, że wczoraj rozmawialismy i 9biecalam mu go nie kontrolować i nie robić awantur jest tylko dla niego przenętą, zachetą do podeptania mojej dobroci. Zresztą tyle już wybaczylam….wszystko zostalo podeptane. Tak. Wiem. On jest uzależniony. Ten typ tak ma.
Nasza relacja umiera przez jego uzależnienie. Ja na to patrzę i nic nie mogę zrobić. Piotr. Jak oddajesz komuś swoje życie , to nie po to by ktoś cię maltretowal. I nie można tak po prostu chodzić po mieszkaniu obok siebie jakby nigdy nic. W kościele przysiegalam świadomie i dobrowolnie. Malzenstwo jest częścią mnie. Tu zainwestowalam to co mialam z siebie.
Gdy ono mi sie sypie , sypie się moje życie i ja sama.
Nie potrafię inaczej do tego podejść.
Widać jestem bardzo slaba i glupia.
Piotr!
Hej Kasiu!
Przepraszam, że późno odpisuję.
Po tym jak wczoraj prosil mnie o wyrozumiałość i bym nie robila awantury gdy tylko weźmie telefon bo to chore jest.
Jak mówiłem – uzależniony wszystko widzi odwrotnie.
I się usprawiedliwia, gra ofiarę, gdy to po jego stronie jest problem. Etc.
Nie należy słuchać słów uzależnionego. Bo to praktycznie nigdy nie jest prawda. Nawet jeśli chce mówić prawdę. Bo skąd on ma wiedzieć co jest prawdą? Jeśli dla większości ludzi jedyną prawdą są myśli. A każda myśl kłamie.
Jeśli ucieka od najmniejszego dyskomfortu, a prawda zazwyczaj boli, to oczywistym jest, że na prawdę pozwala sobie bardzo rzadko.
A jeśli opiera się emocjom, których ma stłumione masę, opiera się, utrzymuje masę pozycjonalności, a umysł to wszystko racjonalizuje i projektuje – to jego słowa nigdy nie będą nawet po stronie sprzyjającej życiu.
Ta moja kontrola i nadwrazliwość – zgodzilam się.
Próby kontroli – ok.
Ale “nadwrażliwość” to kolosalny problem, który trzeba rozwiązać. Twój problem.
Bo to nie jest jakaś cnotliwa wielka wrażliwość, że aż “nad”, tylko podatność na zranienie (czyli chętne granie ofiary), opieranie się, uznawanie problemów innych za własne i więcej.
Pamiętaj – nie jest ważne co robimy ale z jakich powodów – z jaką intencją. Więc – dlaczego się zgodziłaś?
Jednak – nie możesz ew. zająć się tą swoją wadą tylko ze względu, bo jego to boli. Nie. Zajmij się nią niezależnie od całej reszty.
Nie daj się mu manipulować własnych poczuciem winy i podatnością na zranienie. Bo to nie jest zdrowie.
Powiedzialam, że nie afirmuję swoim podpisem tego co on robi bo mnie to krzywdzi i niszczy naszą więz ale ok. Nie będę go kontrolowala.
Pamiętaj – kontrola ani nie pomaga, ani nie jest dobra dla Ciebie, ani też nie jest możliwa.
Nie możesz wpłynąć na jego zachowania w jakikolwiek sposób. Ani zmusić go, ani przekonać do innych wyborów.
Nie możesz.
Ale możesz zmienić siebie.
Jednak to nie wszystko – z jaką intencją się zgodziłaś? Nie rozumeisz jeszcze dlaczego w ogóle próbowałaś go kontrolować – na co liczyłaś? Z jakich powodów?
Zajęłaś się tym? Jeśli nie, to znajdzie ujście w inny sposób.
Powiedzial mi że jemu czasem wystarczy 15 min by popatrzeć na porno i wtedy nakręcony przychodzi do mnie.
To on próbuje kontrolować i manipulować Tobą, bo widzi na jakimś poziomie, że da się Tobą kontrolować za pomocą wyciągania z Ciebie winy, wstydu, żalu, strachu.
A to co teraz powiedział to zwykły bełkot. On pojęcia nie ma ani dlaczego obejrzał porno, ani co się z nim dzieje przed i po obejrzeniu.
Ani też nie mówi z jaką intencją i zamiarem przychodzi do Ciebie. To tylko bełkot.
Zrezygnowalam ze swoich gorzkuch żali że jak to? A ja mam być podniecona bo on jest podniecony innymi babami?
Nie możesz zrezygnować z żalu.
Żal trzeba przeżyć. Ale też zająć się tym, przez co w ogóle go doświadczasz – np. poczucie straty swojej wartości, znaczenia, sensu życia.
To dla Ciebie BARDZO ważne.
Nie skupiaj się na tym co mówi, ani przestań utrzymywać swoją rację na temat jego problemu, bo nadal widzisz to zupełnie niepoprawnie, a przez to będziesz cierpieć i miotać się bezsilnie.
Nie ma żadnych 15 min bo one się przeradzają w godziny, noce….
To jest chyba najczęstsze kłamstwo uzależnionych – “tylko 15 minut”, “tylko 1 filmik”, itd.
Dziś z pracy wypisywal mi wyuzdane teksty. Zachecal do zerżnięcia się z obcymi facetami. Chętnie popatrzylby- napisał. Ja nie muszą nadawać tym schizom swouch percepcji i wizji!
To wszystko co masz o tym do powiedzenia to tylko Twoje percepcje. Nic innego.
Zauważ – Twój mąż jest poważnie chory, ma problem potencjalnie mogący doprowadzić go do prób samobójczych. Niszczy związek, małżeństwo, zaniedbuje kobietę, której obiecał miłość oraz zaniedbuje dzieci.
I Ty możesz grać ofiarę, brać to do siebie lub mu współczuć, rozumieć, że on nie potrafi ani nie chce sobie pomóc – tak poważny jest temat uzależnień – i możesz zająć się troską o siebie i dzieci.
Nie wiem jak. Nie mam magicznych odpowiedzi na wszystkie ludzkie problemy.
Jednak moją specjalizacją jest pomoc w odróżnianiu tego, co sprzyja życiu od tego, co nie sprzyja.
Ja po prostu cierpię bez myślenia.
Nie ma żadnego “po prostu” cierpienia.
Cierpisz, bo zawsze w takich sytuacjach cierpiałaś, bo zawsze robiłaś to samo.
Z czego jeszcze nie zdajesz sobie sprawy. Bo zawsze uznawałaś to za normę. Tak jak wiele innych spraw – jak “my żony mamy tak trudno, gdy obca baba zagaduje nam mężczyznę”.
Z czego to wynika? Z lęku przed utratą, z poczucia winy, ze wstydu, dla którego ta więź stanowi nadzieję na kompensację. Bo oczywiście żadna kompensacja nie jest możliwa – wstyd nadal jest w takiej ilości, w jakiej go stłumiłaś. I każda kobieta też.
I jak mówiłem – niski poziom rozwoju charakteryzuje się tym, że reagujemy na bazie emocji. Zazwyczaj w formie walki lub prób ucieczki. Czyli się opieramy.
Opór = ból. Opieranie się bólowi = cierpienie.
Masz możliwość korekty – zawsze, gdy cierpisz, jedną decyzją możesz przestać.
Pozwolić emocjom płynąć i przestać się im opierać oraz trzymać. Przestać grać ofiarę – uważać, że to przez kogoś.
Sama świadomość, że możesz już bardzo dużo pomoże.
A gdy się przyjrzysz sobie – dostrzeżesz, że nie ma żadnego “po prostu”, a cierpisz tylko i wyłącznie przez to, że wpatrujesz się w myśli i im wierzysz. Każdej jednej.
Tylko to nadal dla Ciebie jest niezauważalne. Bo całe życie tak żyłaś i nigdy nie medytowałaś, by w ogóle mieć świadomość, że Ty i myśli to dwie zupełnie osobne “instancje” rzeczywistości.
Tak jak wiatr i ciało, które wiatr może odczuć.
Cierpisz, bo tak jesteś zahipnotyzowana tym mentalnym bełkotem, że nawet nie zauważasz, że się opierasz tej całej historii jaką widzisz w myślach, a umysł automatycznie wszystkie wyparte i niechciane emocje projektuje poza Ciebie.
W tym przypadku na męża. Ale też na panią z pociągu i sąsiadkę.
Mówisz, że Ci szarpią nerwy. A to jest zwykłe kłamstwo.
Boli jak cholera fakt że mąż doszedl do takuego stanu, że by mnie oddal byle kimu!
Nie to boli, tylko niezgoda na to jak widzisz sytuację.
Jest mi bardzo przykro to słyszeć. Sądziłem, że jest inaczej – że da się jeszcze do niego dotrzeć. Ale jeśli on mówi serio, to naprawdę potrzebuje solidnego kopniaka, by się otrzeźwił. O ile to wybierze.
Niemniej – możesz mu współczuć i zająć się sobą.
Nie musisz cierpieć. Ból to jeszcze nie jest cierpienie.
Jesteś człowiekiem. Nikt Cię nie posiada, bo nie może. Nie jesteś przedmiotem, którym można dysponować. Ani Twoja wartość, znaczenie i sens nie wynikają z niczego, co robi i mówi ktokolwiek. Nawet Twój mąż.
SZCZEGÓLNIE gdy jest uzależniony.
Ale tak – doprowadził do takiego stanu. I będzie tylko gorzej. Tak wygląda uzależnienie. To nie tylko życie po stronie destruktywnej ale też dążenie do destrukcji.
Przepraszam ale muszę to powiedzieć też innym, którzy mogliby to przeczytać – gdyby ktoś jeszcze wątpił, że uzależnienie od pornografii to nie jest problem, tylko “normalne, że faceta pociągają zdjęcia gołych bab”.
Oto prawdziwe oblicze uzależnienia od pornografii i każdego innego.
Gdyby ktoś naiwny i/lub głupi chciał to jeszcze wypierać i bagatelizować.
I zawsze to powtarza gdy ma swoje jazdy. Mimo że go proszę by tego nie robił.
Prośby nic nie dadzą.
On jest w takim stanie, że pożądanie jest dla niego już niemal święte. Bo to dla niego koronny stan – najwyższy jaki zna.
A umysł go racjonalizuje. Bez żadnego odniesienia do rzeczywistości, bez brania pod uwagę czyjegokolwiek dobra, wliczając najbliższych.
Mówiłem – umysł to narzędzie, jak wiertarka. Spodziewając się, że wiertarka o nas będzie dbała, myślała, brała pod uwagę to, że nas może mocno poturbować jest dość naiwne, zgadza się?
A człowiek na niskim poziomie rozwoju hipnotyzuje się treścią wiertarki wmawiając sobie fundamentalne ludzkie kłamstwo – narcystyczną iluzję, że to my jesteśmy autorem, panem myślenia i mamy na nie wpływ.
Więc widzisz jak to wygląda.
Ponad 80% ludzkości żyje jak niewolnicy mentalnego bełkotu. Kapka emocji i nie mają nawet szans nie zareagować na ich bazie i sobie tego nie racjonalizować i projektować.
Mąż wygaduje maniakalny bełkot, że by oddał żonę byle komu, by się trochę podniecić.
A Ty grasz ofiarę i cóż więcej? Nic. Tylko prosisz. Od ilu już lat?
Kolejny raz – odpowiedzialność. Odwaga. To fundamenty zdrowia. A także wolności.
A nie cierpienie i używanie go jako argumentu do manipulacji innymi.
On może i obwinia się momentami i wstydzi, że tak postępuje ale wstyd i wina to najsilniejsze preteksty do ucieczki w porno/alkohol u uzależnionych.
Wiesz co mnie boli naubardziej?
To co teraz powiesz, to zapewne historia, do której najbardziej jesteś przywiązana i jednocześnie której się najsilniej opierasz.
Nie to że spojrzy na jakaś babę ale to, że ma w dupie moje uczucia i prośby.
Tak, ma to w dupie, bo jest uzależniony. Bo tak samo silnie nie chce tego, co sam czuje. Robi wszystko, by nie czuć. Tylko że to nie jest możliwe.
Bo odczuwanie jest to proces samoistny i bezosobowy. Którego też nie jesteśmy ani autorem, ani nie mamy na niego wpływu.
Tak jak nie możemy przestać słyszeć – możemy tylko zatkać uszy. Zgadza się?
A co robią uzależnieni? Odcinają świadomość odczuć ale ogromnym kosztem. W przypadku porno jest to m.in. niszczenie mózgu. A to i tak nie jest największy problem.
Uzależniony to narcystyczny, egoistyczny człowiek, który jest po stronie destrukcji życia – własnego. A gdy ktoś będzie brał do siebie jego problemy – to i destrukcji życia tej osoby.
Powiedz szczerze – czy cierpieniem i emocjami nie próbujesz go jeszcze kontrolować, trzymać, liczyć, że się zmieni widząc jak cierpisz?
Wyjaśniałem – to go nie zmieni, a Ty odbierasz sobie energię, siłę, cierpisz i tkwisz w tym samym punkcie.
Liczysz, że on się zreflektuje, gdy zobaczy jak cierpisz? To nie nastąpi nigdy.
A uczucia? Po co Ci uczucia? Czuj je. To Twoja odpowiedzialność. Nikogo innego.
Dlaczego kogokolwiek powinny interesować czyjekolwiek uczucia?
Trzeba z tego wyrosnąć.
Uczucia nie są Twoje. To bezosobowa konsekwencja Twoich percepcji. To wszystko.
Ew. ktoś kochający może zwrócić Ci uwagę, że to co czujesz to tylko uczucia i nic więcej i zapytać z czego one wynikają? Jak coś widzisz? Bo emocje to element spektrum destruktywnego.
A ludzie bardzo chętnie się emocjonują, grają ofiarę emocji i próbują manipulować innymi za pomocą emocji.
Najprostszy przykład z dziećmi – “posprzątaj w pokoju, bo będziesz mieć szlaban”. To manipulacja za pomocą poczucia winy. A to oznacza, że dziecku już musieliśmy przekazać percepcje, że się obwinia, a samą winę widzi niedojrzale i gra jej ofiarę oraz daje sobą manipulować.
Twoje uczucia to Twój problem. Moje uczucia to mój problem. Uczucia Twojego męża to jego problem.
A tak naprawdę to nie są nasze uczucia. To bezosobowa konsekwencja percepcji, które utrzymujemy. W formie energii, którą mogliśmy tłumić nawet dziesiątki lat.
Jeśli chcesz, by inni interesowali się Twoimi uczuciami, to jakby zależało Ci, by się ludzie interesowali Twoim zatwardzeniem. :)
Po co Ci to? Załatw się, rozwiąż ten problem i żyj dalej, już bez tego problemu.
Nie mówię, że emocji nie należy czuć. Są normalnym i spodziewanym elementem ludzkiego doświadczenia. Ale z ludzie zrobili z tego cyrk.
Przyszedl dziś z pracy i zaraz wziął telefon. Wzielam głęboki oddech. Obiecalam że się nie odezwę. Po godzinie zapytalam czy tak ma wyglądać ta nowa wersja naszego malzenstwa?
Liczysz, że on dotrzyma słowa, a nie dotrzymujesz swojego?
To “wzięłam głęboki oddech” to już sygnał, że zaczęłaś się opierać temu, co czujesz.
I zmagałaś się, aż w końcu…
Odpowiedzial: ja teraz mam ochotę patrzeć. No tak. A ja na ten czas powinnam wystrzelić się w kosmos – to mój dopisek.
Próbujesz rozmawiać z bełkotem mentalnym.
Twój mąż jest tym tak pochłonięty, że nie widzi niczego poza tym.
Ma z tego za wiele korzyści.
Ile jeszcze będziesz próbowała go zmieniać?
A nocą jakby nigdy nic dać mu swoje cialo bo przeciez jak jest nakrecony porno to wtedy czuje że leżę obok. Wyszlam z pokoju. Napisalam mu tylko że nie chcę z nim żyć. Odpisal: ” jak napalisz piz……przyjdz to dostaniesz kut….do ssania”. Przeprwszam za szczegóły ale tak wygląda oblesna komunikacja męża ze mną.
To nie jest komunikacja. To jest bełkot. Mówienie. ale nie komunikacja.
To co Ci komunikuje – “nie jestem zdolny do miłości, ani do zmiany, bo nie chcę”.
Dlaczego? Bo również nie wybierasz miłości do siebie. Tylko wybierasz być ofiarą.
A gdy zaczniesz troszczyć się o siebie – to też nie daje żadnej gwarancji, że on to wybierze. Należy założyć, że nie.
Jak mam się nad nim pochylać i starać się go zrozumieć jak to JA JESTEM OFIARĄ? A mnie kto zrozumie?
Ja rozumiem Ciebie lepiej od Ciebie, Kasiu.
Nie jesteś ofiarą. Wybierasz nią być. Dlaczego? Bo jeszcze się czegoś trzymasz. Jeszcze na coś liczysz. I dlatego tkwisz w tym miejscu.
Powiedz mi – czego ja nie rozumiem? Czy ja Ci mówiłem, że masz się nad nim “pochylać”? Starać zrozumieć?
Ja Ci powiedziałem, byś zaakceptowała to, że jest uzależniony i żebyś wzięła odpowiedzialność za siebie. Byś przestała próbować go zmienić, kontrolować i opierać się, bo tylko będziesz cierpieć, dawać mu pretekst, by pozostał taki nawet przez całe życie, a Ty będziesz w tym samym miejscu. Obolała, pełna żalu, zgryzoty, lęku, poczucia bezsilności.
Ja Ci mówiłem – nic z nim nie rób, nic mu nie rób, bo to nic nie da. A on wszystko sobie tak przedstawi, by wyszło na jego. Uzależnieni są w tym mistrzami. Dlaczego? Bo są zahipnotyzowani umysłem.
Umysł ewoluował przez miliony lat. Wiesz jak działa? Setki milionów informacji przetwarza pod masą różnych kontekstów w ułamku sekundy. Co oczywiście nie oznacza, że porusza się w świecie prawdy. Nie. Tylko informacji.
A ZNACZENIE KAŻDEJ INFORMACJI WYNIKA Z KONTEKSTU. Zaś kontekst przecież można sobie do wszystkiego dobrać jaki nam pasuje.
Umysł dochodzi zawsze tylko do tego jaki mamy poziom świadomości, intencję oraz jakimi informacjami dysponujemy oraz jakie znaczenie, wartość i sens nadaliśmy. To wszystko umysł bierze pod uwagę w swoich kalkulacjach – tak skomplikowanych, że najbardziej zaawansowany komputer nie jest w stanie przetworzyć ułamka tego. I umysł, którym się hipnotyzujesz to samo robi z tym jaki Ty masz poziom świadomości, intencje, nadane znaczenie, wartości, sens, pozycjonalności, których się trzymasz oraz opierasz, etc.
W sposób przekonujący (bo jaki inny dla kogoś, kto całe życie się tym hipnotyzuje?) zawsze umysł przedstawi Ci Twoją rację.
Dlatego to się nam wydaje tak realne. Bo tysiące innych perspektyw umysł odrzuca. I nigdy nie zdajemy sobie z nich nawet sprawy.
Dlatego np. w narzędziu wybaczania zawsze naszą urazę poddajemy krytyce – “Czy to na pewno prawda? Czy mogę mieć 100% pewności, że to co teraz powiedziałem/am to nic tylko radykalne fakty?”
NIKT do tej pory jeszcze nie odpowiedział na to pytanie “tak” niezależnie jaką urazę wybaczał.
Dlatego wielokrotnie mówiłem – każdy widzi tylko to, co wybiera widzieć. A decyzja, by widzieć prawdę wymaga najczęściej dużego rozwoju, by wybrać pokorę.
I mąż zawsze dociera do tego, jaki jest.
A Ty dochodzisz do tego jaka Ty jesteś. Na razie często wracasz do tego, że jesteś niezrozumieną ofiarą, podeptaną, której poświęcenie – oddanie się całą – zostało zszargane i odrzucone.
Jeśli wybierasz być ofiarą, to umysł, który ewoluował przez miliony lat i w mgnieniu oka, absolutnie niezauważalnie dla człowieka potrafi przeanalizować milion perspektyw, wybrać taką, która będzie pasowała do naszej intencji. Voila!
Ofiara wręcz kłami i pazurami broni swojej perspektywy, że jest ofiarą.
Człowiek biadolący nad sobą zawsze znajdzie sobie taki punkt widzenia, że dalej może biadolić, a nawet bardziej.
Wiesz dlaczego? Bo celem umysłu jest przetrwanie. Tylko nie nasze. :) Przetrwanie myślenia.
A co zasila myślenie? Emocjonalność.
Bez intencji odpowiedzialności, uczciwości, prawdy, każdy w swoich wnioskach i dążeniach tylko jeszcze bardziej zagrzebie się w tym co czuje i jakie myśli widzi.
Umysł będzie podważał wszystko. Wszystko. Bo takie ma zadanie – zadbać o przetrwanie myślenia. Czego przecież elementem jest człowiek.
A ludzie wmówili sobie, że myślą, że umysł dba o nich, że umysł jest mądry, że inteligencja to jest jakaś cecha wynikają z samych myśli, itd.
I to widać właśnie najczęściej i najlepiej w sytuacjach emocjonalnych – umysł nie broni naszego życia, zdrowia, szczęścia, spokoju, tylko swojej perspektywy, tego do czego się przywiązaliśmy, czemu nadaliśmy wartość – niezależnie jak szkodliwe i toksyczne mogło to dla nas być. I nigdy nie podpowie np. “a może zamiast ABC lepiej zrobić XYZ?”, jeśli się opieramy, boimy i nie chcemy się z tym zmierzyć.
Przywiązywanie się jest elementem ludzkiego życia. Ale biorąc pod uwagę, że już malutkie dzieci przywiązują się do zabawek i potrafią rozpaczać latami po ich stracie, daje nam znać, że przywiązanie się jest niedojrzałe.
Pełni pewną funkcję ale na dłuższą metę – należy wyrosnąć z przywiązywania się. A zacząć od poddawania każdego przywiązania jakie już mamy.
Wliczając przywiązanie do własnych historii, emocji, myśli, perspektyw, etc.
Jeśli nie chcemy, to przynajmniej weźmy pod uwagę, że cierpienie jest raczej pewne.
Nie rozumiem jak czlowiek nad którym ktoś się zneca ma znaleźć w sobie siłę i rownowagę?
Twój mąż to jest bardzo chory człowiek, dla którego mentalny jazgot jest jedyną znaną mu rzeczywistością.
To jakbyś była przy osobie z grypą i mówiła, że się ta osoba znęca nad Tobą kaszlem i prychaniem.
Na pewno się znęca? W jaki sposób? Że Cię nie kocha? Mówi te wszystkie szaleństwa?
To nie jest znęcanie się. To uzależnienie.
A Ty nie masz znaleźć w sobie siły, tylko przestać ją trwonić na granie ofiary i opór, obwinianie, żal, wstyd, gniew.
I cóż to jest ta “równowaga”? Stoisz na dwóch nogach? No to masz równowagę.
Nie tego masz szukać, tylko DOKONAĆ WYBORU co dalej? Najlepiej rozsądnie.
Ten “brak równowagi” to efekt tego, że przynajmniej teoretycznie rozważasz jakąś opcję ale nie chcesz jej podjąć. Zapewne dlatego, bo:
– Boisz się.
– Opierasz.
– Przywiązałaś się do czegoś w dotychczasowej sytuacji.
– Nadałaś tej relacji bardzo dużą wartość i znaczenie i nie widzisz ich w niczym innym.
Nie masz niczego szukać, tylko uczciwie i odważnie przyjrzeć się sobie, jaka jesteś i co robisz.
RADYKALNIE uczciwie.
“Szukanie” to najczęściej tylko strategia, by nic nie zmieniać.
Nikomu o tym nie mówię w realu. Jestem z tym sama. Piszę do Ciebie i truję Ci głowę w kółko tym samym bo czuję że zarwz zwariuję!
Trzymasz się czegoś i nie chcesz puścić.
A umysł szaleńczo stara się znaleźć rozwiązanie, którego znaleźć nie może. Aż się nie puścisz – aż się nie przestaniesz opierać.
Nie wariujesz, tylko doświadczasz tego jak wygląda mentalna utrata tego, czego się trzymamy i czemu nadaliśmy wielką wartość i opieramy się tej mentalnej utracie. Nawet jeśli ma jakąś reprezentację w świecie fizycznym.
To co odczuwasz ma 2 podłoża:
– Efekt tego jak widzisz sytuację – np. jako utratę swojej wartości, sensu życia, które wyprojektowałaś na coś – np. na udane małżeństwo (błąd).
– To co stłumiłaś przez całe życie ujawnia się warstwa po warstwie.
Kup książkę “Technika uwalniania” dr Davida R. Hawkinsa. Pozwól sobie na uwolnienie tych energii. Gdy przestaniesz się opierać, wyczerpią się relatywnie szybko.
Opieranie się spowoduje, że możesz to odczuwać nawet przez resztę życia i bardzo się męczyć. Nawet cierpieć.
Ja wiem jak to wygląda, bo sam tego doświadczałem. Zgoda, by się puścić jest niezbędna, by pozwolić temu minąć.
Nie jest to przyjemne, a nasz narcystyczny rdzeń uważa, że traci coś ważnego, niezbędnego do życia, szczęścia, że traci ten cały sens, jaki mamy, by w ogóle żyć.
A tak nie jest.
To tylko mentalny bełkot.
Zaś masz pełne prawo – i naprawdę radzę – przewartościować siebie i swoje życie. Wszystko przemyśleć – realnie przemyśleć, a nie tylko hipnotyzować się mentalnym jazgotem.
Przemyśleć nadane wartości, znaczenie i sens oraz dokonać korekt. Mądrze.
To, że wczoraj rozmawialismy i 9biecalam mu go nie kontrolować i nie robić awantur jest tylko dla niego przenętą, zachetą do podeptania mojej dobroci.
Tak, bo to tylko słowa.
I czy to dobroć? To nie jest dobroć. Wyjaśniałem Ci, że najważniejsze jest to jaka jesteś.
A nadal jesteś taka sama – wybierasz być ofiarą, próbujesz go nadal kontrolować tą swoją “dobrocią”.
Widzisz, że skoro to nie działa, to nie jest dobre, to nie jest dobroć.
Wcale nie jesteś dobra. Nie mówię tego w formie obwiniania – broń Boże. Ani osądu. Ani nie mówię, że jesteś zła. Mówię, że to co robisz nie jest dobre w kontekście – nie przynosi poprawy. Ani jemu, ani Tobie.
Bo przede wszystkim nie jesteś dobra dla siebie.
A dobro to nie jest naiwność.
Pamiętaj – bycie złym dla kogoś kogo widzimy jako złego, NIE jest wyrazem dobra, ani miłości. Tym bardziej jeśli nie dbamy o siebie.
To nie jest matematyka, w której dwa minusy pomnożone dają plus.
Dobro i zło to dziecinne, głupie, niedojrzałe koncepty. Zazwyczaj to bachorskie fantazje wypierające rzeczywistość.
Zresztą tyle już wybaczylam….
Nie uważam tak.
Nie wybaczyłaś, tylko starasz się na bieżąco “łykać” to co czujesz. A to wraca cały czas.
Wybaczenie to proces nie tylko oczyszczenia z emocji, czego jeszcze nie czynisz ale też proces ewolucji świadomości do takiego momentu, w którym zdajesz sobie w pełni sprawę, że nigdy nic nie musiałaś wybaczać, bo nie stało się nic złego.
wszystko zostalo podeptane. Tak. Wiem. On jest uzależniony. Ten typ tak ma.
A ofiara ma to co ma.
Aż nie wybierze, by przestać nią być.
Mówiąc o wybaczeniu i “wszystko zostało podeptane” zaprzeczasz.
On nic nie mógł podeptać. Nikt nie ma takiej mocy nad kimkolwiek innym.
Sami to sobie robimy.
Nasza relacja umiera przez jego uzależnienie.
Zgadza się.
Co nie musi mieć żadnego wpływu na Ciebie.
Ja na to patrzę i nic nie mogę zrobić.
Możesz. Tylko nie chcesz.
Bo nadal wierzysz, że wybaczenie i akceptacja to jest włożenie wysiłku, by mężowi było lepiej – by to było dla niego zielone światło, że może sobie dalej robić co mu się podoba, a Ty tylko zmuszasz się, by na to przymykać oko.
Uważasz, że wybaczenie i akceptacja to jest naiwność, że zrezygnowanie z obwiniania i gniewu to odarcie siebie ze zbroi, która Cię chroni, a która przynajmniej w jakimś stopniu ma go na uwięzi.
Ale jest tylko jedna osoba na uwięzi – Ty.
Ty nie patrzysz na to, tylko na myśli. A to fundamentalna różnica.
Piotr. Jak oddajesz komuś swoje życie , to nie po to by ktoś cię maltretowal.
Po co więc to robić dalej?
To toksyczne współuzależnienie, to podatność na zranienie, cierpienie, manipulację.
To nie jest wyraz miłości.
To wyraz lęku, widzenia siebie jako bezwartościowego. I dlatego próbujemy “oddać życie” innym.
A kto kiedykolwiek powiedział, że tak należy, że to właściwa droga, rozsądna, mądra i że to normalne, dobre, potrzebne komukolwiek?
I tylko kwestią czasu jest aż ktoś to podepcze.
Chodzisz do kościoła, podejrzewam, że jakieś ziarenko wiary jest.
To podpowiem – masz dar życia. Dar od samego Boga.
I co robisz z tym darem? Oddajesz go facetowi, który jeszcze ok. 20-25 lat temu nawet nie wiedziałaś, że żyje?
Gdybyś od Boga dostała np. piękny wazon, tak wspaniały, że aż trzeba mrużyć oczy, by na niego spojrzeć, to oddała byś go komuś (i na co liczyła?) i pozwalała go niszczyć, deptać?
A potem grała ofiarę?
I nie można tak po prostu chodzić po mieszkaniu obok siebie jakby nigdy nic.
Wybaczenie i akceptacja nie stanowią zaprzeczania, ani wypierania.
W kościele przysiegalam świadomie i dobrowolnie.
Dobrze ale nie mówisz z jaką intencją wychodziłaś za mąż jakie temu nadałaś znaczenie, sens, wartość.
Nie mówisz jak rozumiałaś miłość.
Czego byłaś świadoma wtedy? A czego on był świadomy?
Świadomość to nie jest coś binarnego – jeden lub zero.
To kolosalny przekrój, którego wielkości i rozmaitości oddać słowami nie można.
Dr Hawkins napisał kilka książek o samych “nagłówkach” i mówił, że przebadanie choć jednego punktu ze skali tysiąca zajęłoby kilku osobom przynajmniej całe życie.
A ludzie mówią “jestem świadomy”. Nie, nikt nie jest świadomy. Tylko jest na jakimś poziomie świadomości, z czego w ogóle nie zdaje sobie sprawy.
A nawet gdy o tym usłyszy, to w ogóle nie zdaje sobie sprawy co to znaczy.
Mówisz, że przysięgałaś świadomie. Ale co? Że oddasz komuś życie? Przecież to niemożliwe. Możliwe, że mówiłaś “poświęcę się i liczę, że ta osoba da mi za to to, czego oczekuję”.
Mogłaś to nazwać miłością, a może tylko wiernością. Ale czy to miłość i wierność?
Malzenstwo jest częścią mnie. Tu zainwestowalam to co mialam z siebie.
Gdy ono mi sie sypie , sypie się moje życie i ja sama.
Nikt nie zmusza Cię do trwania w czymś, co nie jest już tym, na co miałaś nadzieję.
Masz jedyne zobowiązanie przed Bogiem – kochać siebie. Nikogo nie możesz kochać bardziej, niż kochasz siebie.
Jeden z fundamentalnych problemów kobiet jest uzależnianie swojej wartości od mężczyzny. “On mnie wybrał, ach tyle DLA NIEGO znaczę!” A tak naprawdę “Ach, jak wspaniale wreszcie zwalić całą odpowiedzialność za moją wartość na kogoś! Ale ulga nie musieć żyć odpowiedzialnie!”
Z facetami jest podobnie ale historycznie los mężczyzn i kobiet wyglądał inaczej.
Utożsamienie to wybór. Tylko i wyłącznie.
Nic nie może być częścią Ciebie, dopóki sama się do tego nie przywiążesz.
A teraz co? Coś tracisz i cierpisz, bo cały czas wybierasz uważać, że to część Ciebie. To kolejny dowód, że cierpienie to wybór.
Nie potrafię inaczej do tego podejść.
A chcesz podejść do tego inaczej?
Do tej pory każde “nie mogę/nie potrafię” jakie słyszałem od ludzi to było nieuświadomione “nie chcę”.
Widać jestem bardzo slaba i glupia.
Na tej planecie każdy jest głupi. :)
Co oczywiście niczego nie zmienia na lepsze. Ale daje perspektywę, w której możemy przestać sobie umniejszać i grać jeszcze głupszego, niż faktycznie jesteśmy.
To wyznanie może być kolejnym pretekstem do odzierania się z wartości i miłości. A może wynikać z pokory.
Pamiętaj – ludzie są tak głupi, że uważają się za mądrych, nie zauważają nawet swojej głupoty.
Więc wbrew pozorom – wyrazem mądrości jest rozumieć, że jest się głupim. To bardzo mądre to rozumieć. :)
Czy jesteś słaba i głupia nawet w bardzo ograniczonej perspektywie?
Nie uważam tam. Ew. uważam, że jesteś uparta wobec tego, co nie przynosi zmiany na lepsze.
A mierzysz się z dwoma bardzo, bardzo, bardzo trudnymi tematami – uzależnienie i relacja z uzależnionym.
Plus oczywiście wszystko to, co dotyczy Ciebie – przekonania, emocje, opór, intencje, decyzje.
Weź pod uwagę, że ja nikomu nie mogę powiedzieć co powinni robić.
Moimi klientami są ludzie uzależnieni, którzy przynajmniej w pewnym stopniu zaczęli już widzieć, że w/z tym jak żyją jest problem i żeby to zmienić.
To bardzo ważne. Wielu np. zadało mi pytanie 2-3 lata temu i wzięli udział w WoP dopiero po takim czasie. Lata na “podjęcie decyzji”. A tak naprawdę męczenie się, lęk, opór i dochodzenie do momentu “ja już tak dalej nie mogę!”
A wielu, możliwe, że duża większość, nadal się opiera, wstydzi, obwinia, boi.
Moimi klientami nie są ludzie uzależnieni, których do zmiany przekonali bliscy. Oczywiście wielu nadal nie podjęło decyzji – tylko np. zmagają się, chcą wymówki, że coś robią – np. “przerabiają program”.
I tu miałem przypadki, że po 2 latach i 4 próbach “przerabiania WoP” klient mi wyznaje, że nigdy nie chciał wyzdrowieć, tylko mieć usprawiedliwienie. I nareszcie coś dotarło.
Nie ma tu żadnego scenariusza. Nic co możemy zrobić, by ktoś realnie wybrał wyzdrowieć, przestać cierpieć, żyć odpowiedzialnie.
Widzisz też po sobie – nie chcesz (a uważasz, że nie potrafisz) żyć inaczej, np. odpuścić przywiązanie i utożsamienie do tego, co nazywasz “małżeństwem”. Ale kiedy uczciwie się przyjrzałaś, co dla Ciebie znaczy to słowo?
Jak mówiłem – każdy i tak zobaczy tylko to, co chce widzieć.
Wielu mi nawet zarzuca(ło), że ja widząc życie pozytywnie, to jesteś naiwny, głupi, mam jakieś “różowe okulary”, itp. głupoty. A oni doświadczając bólu, mając negatywne doświadczenia widzą życie trzeźwo, rozsądnie…
W zeszłym roku mojemu najbliższemu przyjacielowi umarła na raka żona. Byli małżeństwem 14 lat, a razem blisko 18. Sam ją znałem prawie 18 lat.
Nie będę wdawał się w szczegóły, ani nie dam rady tego nawet pobieżnie opisać, bo o tym można by napisać kilka książek.
Chcę tylko powiedzieć, że dla niego to było najstraszliwsze doświadczenie. Po tym jak on mi opisał jak umiera człowiek mając raka jelita i gardła, przestałem oglądać filmy z jakąkolwiek przemocą.
I widzę jaki na tej planecie jest kult śmierci, kult cierpienia, kult grania ofiary.
Jezu.
Wykonał ogromną pracę nad sobą. Pomagałem mu jak mogłem.
Jego perspektywa uległa ogromnego poszerzeniu. Naturalnie – na lepsze.
Rozmawialiśmy setki godzin na masę tematów. Opowiadał mi o tym jak żył – błędach, niedoskonałościach, upartych percepcjach, o tajemnicach, o tym czego sam się np. dowiedział o żonie dopiero po kilkunastu latach, etc.
A i tak wiele nie wyszło na jaw. A ja podejrzewam bardzo dużo ponad tym, o czym też rozmawiamy.
Nic na siłę.
Wszystko co przekazuję uzależnionym dotyczy również radzenia sobie z np. stratą bliskiej osoby.
Nie wiem czy w ogóle dałbym radę nawet to opisać, gdybym siadł i poświęcił na to rok. To jest tak wielowymiarowe i subtelne. Życie ludzkie jest kolosalnie złożone.
A w esencji też bardzo proste.
Doszliśmy do takiego momentu, że moja mądrość zaczęła go denerwować. :)
“A ten znowu” to ostatnio już prawie “siema”. ;)
Bo niemal każdy uważa na każdym poziomie, że nie ma nic ponad to. Że doświadczenia, uczucia i myśli już są najwyższym możliwym doświadczeniem.
I dalej opieramy się wzrostowi.
Gdyby on całe znaczenie i sens swojego życia nadał małżeństwu, podejrzewam, że mógłby popełnić samobójstwo.
Tak nie było. Wybrał by dalej żyć. By przewartościować i rekontekstualizować praktycznie każdy aspekt swojego życia, wliczając siebie.
Jakiś czas temu oglądałem ze znajomą film “10 przykazań”. Ten stary klasyk. Moją intencją było m.in. przypomnieć sobie w co się powszechnie wierzy.
I wiesz – np. “bóg” zsyła plagi, by w niego go ludzie uwierzyli… naturalnie kochający, tylko jak ktoś sobie żyje jak się “bogu” nie podoba, to mu zamieni wodę w krew, zabije pierworodnego syna, jeśli nie zarżnie baranka i sobie nie pomaluje drzwi jego krwią.
Takie tam standardy kochających ludzi, prawda? ;)
Oglądam to, oczy miałem takie O_O zdając sobie sprawę co oglądam. Mówię znajomej – “Przecież to jest jakieś szaleństwo! To się nazywa kochającym Bogiem?”
Jej odpowiedź, trochę trwożna i pogniewana – “ja w to wierzę, ty sobie możesz wierzyć w co chcesz”. Mówię dalej – “no ale co to ma wspólnego z miłością? Zabijanie? Straszenie? Przecież to urojenia, że głowa mała!”
Tylko spotykało się z coraz większym oporem.
Albo ostatnio sytuacja – opowiadam, że uwielbiam zmywarkę – sru sru sru i wszystko umyte. Dostałem pytanie – “wszystko wkładasz do zmywarki?” Odpowiadam – “nie wkładam patelni, noży, ew. kilku ładnych kubków”. “A deski do krojenia?” “Tak, też wkładam”. “Ale nie powinno się wsadzać drewna!” Pytam – “A dlaczego nie?” Odpowiada – “Nie, bo nie powinno się! Poczytaj sobie dlaczego!”
Ciekawe prawda? Ja mam poczytać dlaczego jest tak jak ona uważa. Ale ona nie poczyta dlaczego jest tak jak ona uważa. :)
Nasze przekonania uznajemy za prawdę, za rzeczywistość. Tylko dlatego, bo “są nasze”. A percepcję innych odrzucamy. Innym każemy poszukać sobie dlaczego się mylą. :)
A my wszystko uznajemy za prawdę, za rzeczywistość tylko dlatego, bo MY tak uważamy. Bo MY tak “czujemy”, bo MY mamy takie myśli.
Niektórzy ludzie przeżywają katusze, gdy dotrze do nich, że się mylili… (!)
Albo – “Jezus umarł za grzechy ludzi”. Co to w ogóle znaczy? Cóż to za absolutne szaleństwo? A jednak setki milionów ludzi, jeśli nie miliardy, sobie w to wierzy. I weź im powiedz, że to zwykła głupota…
Powiedz mi – a gdybym ja np. oderżnął sobie obie nogi za Twojego męża – czy to go zmieni? Czy mu się zrobi głupio? Pewnie by powiedział, że jestem szaleńcem i powinienem się mnie poddać leczeniu.
Chodzi mi o to, że utrzymujemy masę rzeczy, które od zawsze były dla nas prawdą i tylko dlatego, bo jesteśmy w esencji naiwni i nie mamy zdolności odróżnienia prawdy od fałszu. A to tylko nasza racja. Nazywamy to wiarą. I faktycznie – jest to tylko wiara. Nie rzeczywistość. Nie fakty. A wiara nie powinna być ślepa. Wiemy z historii, że ślepa wiara jest bardzo niebezpieczna. Z drugiej strony – mądrość bez wiary jest pusta.
Albo – Bóg wygnał ludzi z raju… No przecież Twoja sytuacja jest żywym dowodem, że robimy to sobie sami. Np. mąż oglądając porno, a Ty obwiniając go i uważając się za ofiarę. Bo nie macie możliwości odróżnienia prawdy od fałszu. Tego co dobre np. dla Waszego związku, a co nie. Ty, Kasiu, wiesz na jego przykładzie co nie jest dobre. Ale jeszcze nie wiesz, co jest dobre w tej sytuacji.
I bardzo ważne, by wiedzieć – piekło i niebo oddziela cienka granica. Równie szybko można przekroczyć ją w jedną i drugą stronę. Np. przestać cierpieć lub zacząć.
Zobacz też taki absurd – ludzie uważają, że cały czas muszą coś robić. A jak nie muszą – to wmawiają sobie, że powinni, a nie mogą i grają ofiary, bezradnych, bezsilnych. Pewnie z 90% tego i tak jest skrywanym “nie chcę”. Masa ludzi wypomina sobie nawet latami, że “mogli” zrobić lepiej czy inaczej i że powinni byli…
Ale np. medytacja – ludzie uciekają od medytacji jak z płonącego budynku. A potem mówią, że spokoju nie mogą odnaleźć. Odpowiedź brzmi – bo nie chcą spokoju. Mówią, że porno ich relaksuje, uspokaja, a nawet, że POZWALA im na to…
Jedną z cech umysłu jest analiza świata zewnętrznego. Ale trzeba zrozumieć, że umysł to narzędzie, którym trzeba się świadomie i pokornie posługiwać. Bo jest to narzędzie o ogromnym potencjale. W ogóle trzeba się najpierw nauczyć z niego korzystać.
Jak z internetu. A nikt tego nie uczy. Bo każdy zakłada, że już myśli i że robi to super świetnie…
Na tej planecie istnieje obecnie niemal kult umysłu wynikający z kryzysu wiary, coraz większego wypierania Boga. A przynajmniej Boga tak jak Go durnie próbowano zrozumieć i przedstawić od wieków.
Więc wypiera się wiarę i całkowicie nie zauważa, że przecież także nauka opiera się w 100% na wierze. Np. wierze w myśli.
Ludzie nie korzystają z umysłu, tylko są jak jego słudzy. Słudzy wiertarki i korniszona w słoiku (mózgu). Bo patrzą na świat – wielkie miasta, technologia, loty w kosmos, światełka na różnych urządzeniach, leki – wow! Umysł taki wspaniały! Po co mi wiara!? Po co mi Bóg!? Umysł wszystko zrobi! Wszystko osiągnie! Wystarczy się go tylko słuchać, robić co mówi, każe i będzie dobrze.
Jest?
No tak ale te wszystkie wspaniałości osiągnęły najbardziej rozwinięte jednostki na tej planecie. Nie 99% ludzi, którzy stawiają się na równi z tymi wybitnymi, pokornymi pionierami.
A gdyby z nimi porozmawiać, to powiedzieliby nam, że nie wiedzą skąd się wzięły te przełomy. Np. spacerowali po lesie i nagle – BUM! – wspaniała myśl. Ale skąd się wzięła? Nie wiadomo. Tylko narcystyczny człowiek uzna, że to on wymyślił.
A ile wspaniałych myśli odrzucamy sami? Ile razy odrzuciliśmy to, co dałoby nam nareszcie wolność, spokój, szczęście, zakończyłoby cierpienie?
To że nie musisz nic robić – to przecież dobra wiadomość!
Ale na pewnym poziomie pewne zmiany i działania są wskazane. Np. dla uzależnionego męża ciągła obecność jego żony daje mu złudne poczucie, że wszystko jest ok i może sobie na wszystko pozwolić, bo przecież nie robi nic złego, a ta jego żona się tylko denerwuje – to z nią musi być jakiś problem, nie z nim! Może nawet uważa, że tylko grasz trudną do przekonania.
Dla niego to pretekst, by kontynuować to jak żyje i jaki jest.
Ale co masz zrobić w tej sytuacji nie mogę Ci powiedzieć. Moją pracą nie jest mówić nikomu co ma robić. Bo nie wiem. Ani jak ma żyć. Ani nikogo do niczego zmuszać, przekonywać, wymuszać.
Mogę tylko dać narzędzia, perspektywę, pokazać opcje. Ale nie dzielę się swoimi opiniami, osądami.
Z założenia moja praca dotyczy ludzi, którzy wybrali, by sobie pomóc. Oczywiście praktycznie zawsze natrafiamy w pracy na jakieś tematy, które są dla człowieka ważniejsze, niż zdrowie, spokój, szczęście, etc. I to są tematy kluczowe.
Pytasz co możesz zrobić.
Problem jest w tym, że sama uważasz, że jedyne co możesz to czuć się bezsilna, jak ofiara, zdenerwowana, pełna winy, żalu. I jednocześnie nie pozwalasz sobie tego czuć, nie pozwalasz tej sytuacji być, nie pozwalasz się swojej sytuacji poprawić.
Każdemu aspektowi stawiasz opór.
Na nic się nie zgadzasz i stąd to wszystko trwa i jest coraz gorzej.
Uważasz, że już wiele wybaczyłaś. A ja uważam, że albo malutko, albo jeszcze nic.
Dla umysłu zgoda na tę sytuację wydaje się najgłupszą, najbardziej idiotyczną, szaloną i złą rzeczą jaką możesz zrobić.
Gdy się temu przyjrzysz to zobaczysz nie tylko, że tak jest ale również dlaczego – Twoje uczucia są dla Ciebie ważniejsze, niż spokój.
Sama wcześniej mówiła – “A mnie kto rozumie? Kogo obchodzi to co ja czuję?”
Zobaczysz, że sama się na to nie zgadzasz, opierasz się każdemu uczuciu jakie masz. Bo uważasz, że one się biorą z tej sytuacji, z tego co robi mąż i jeszcze uważasz, że mąż ma magiczną moc deptania “Twoich” uczuć, co jest dla Ciebie tożsame z “deptaniem mnie”.
Zanim więc dostrzeżesz, co możesz zrobić w tej sytuacji, skoryguj to, co już robisz. Bo cierpisz tylko przez to. Nie przez sytuację, tylko to jak ją widzisz i to, że się temu opierasz, a także opierasz się myślom na ten temat, emocjom, które czujesz, temu co możesz zrobić i co wydaje Ci się logiczne, a czego nie chcesz zrobić, a wiesz, że powinnaś. Bo nic nie powinnaś, nic nie musisz.
Wiesz, ja wcale nie mam pewności, że chcesz sobie pomóc. Podejrzewam, że na razie nie chcesz sobie pomóc, tylko zmienić zachowanie męża, pragniesz, by on się zmienił.
Jeśli nie wybierzesz spokoju, to wszystko co powiem będzie dla Ciebie coraz mniej sensowne, mądre, a nawet stanie się coraz bardziej absurdalne, głupie, bezsensowne. I będzie Ci się wydawało, że ja chcę pomóc mu, a zaszkodzić Tobie.
Np. niechęć, by dostrzec, że wybierasz grać ofiarę, że całą sytuację przedstawiasz sobie – “To wszystko jest o MNIE! JA cierpię przez to wszystko! To wszystko jest niesprawiedliwe dla MNIE! To nie powinno mieć miejsca, bo przez to JA… XYZ!”
Nie jesteś też w stanie na razie dostrzec, że to co widzisz to tylko Twoje percepcje, nie rzeczywistość.
Mówisz: “Ja nie muszą nadawać tym schizom swoich percepcji i wizji! Ja po prostu cierpię bez myślenia.”
Ale “te schizy” to już Twoja percepcja i wizja – myśli. Cierpisz przez myślenie. Ale tego nawet nie zauważasz.
Narzucasz to na fakty, a potem próbujesz kontrolować, zmienić, opierasz się temu, nie zgadzasz się. I co Ci pozostaje? Tak jak napisałaś – kisisz się. Coraz bardziej opierasz.
Ponadto – gdy pracuję z ludźmi, zawsze zalecam, by testować wiedzę, narzędzia, ćwiczenia najpierw na problemach najprostszych.
Jeden klient męczył się non stop z nauką programowania, która dla niego jest bardzo trudna, opiera się braku pracy, bo nie chce znaleźć takiej jak ostatnie kilka jakie miał i wiele, wiele więcej.
Powiedział, że opiera się wychodzeniu z domu, bo się bardzo przywiązał podczas pandemii do siedzenia w domu.
Zaleciłem mu, że ma przestać próbować cokolwiek robić z tymi tematami na razie – niech je robi najlepiej jak umie i tyle. I niech znajdzie całą wiedzę i narzędzia niezbędne, by zacząć wychodzić z domu chętnie, każdego dnia.
Bo nie ma bardziej trywialnej czynności, niż wychodzenie z domu, a jednocześnie jest ona niezbędna do wielu tematów, które są dla niego problematyczne.
Dosłownie będzie stosował to, co mu starałem się przekazać przez długi czas, by rozwiązał problem tak prosty jak wyjść z domu.
Na razie od kilku dni cisza.
A u Ciebie jest problem kolosalnie trudny. Naturalnie rozwiązanie wcale nie jest trudne, a trudność wynika z bardzo silnego oporu, niechęci do XYZ, dużej ilości emocji oraz oporu do tego, co możliwe, że jest rozwiązaniami na różnych poziomach – od fizycznego (np. przeprowadzka chociaż na jakiś czas), emocjonalny – uwolnienie wszystkiego co czujesz, mentalny – odklejenie się od myśli na ten temat, zmiana kontekstu, w jakim widzisz całą sytuację.
Piszesz – “Boli jak cholera fakt że mąż doszedl do takuego stanu, że by mnie oddal byle kimu!” Na pewno to Cię boli? Boli to, że utrzymujesz w umyśle coś, co potencjalnie mógłby zrobić ktoś inny, opierasz się temu i tkwisz w tym stanie.
Powiedz mi – czy jesteś przedmiotem, którym on dysponuje i gdy tylko obwieści Ci, że Cię oddaje, to możesz tylko się zgodzić i cierpieć jeszcze bardziej, a zanim to nastąpi tkwić w coraz większym lęku, oporze, wstydzie?
Gdzie kończą się fakty, a zaczyna Twoja osobista wersja, w której jesteś ofiarą?
Niezgoda nie oznacza, że musisz się opierać, męczyć, liczyć, że on się zmieni.
Pytasz jak w tej sytuacji masz znaleźć w sobie siłę. W tym jak sobie przedstawiasz tę sytuację siły nie znajdziesz. Bo ofiara siły nie ma. Ale bycie ofiarą to wybór, to granie. Tak długo, jak długo będziesz wybierać, że jesteś ofiarą czegoś/kogoś, tak długo będziesz cierpieć i nie będziesz miała siły, by zadbać o siebie. Bo ofiara wybiera, by siły nie mieć, gdy ją oddaje swojemu ciemiężycielowi. Uważa, że to ciemiężyciel odbiera np. siłę. Ale tak nie jest. Ofiara oddaje ją dobrowolnie.
No bo co z tego, że on mógłby to zrobić? Dlaczego to Twój problem? Bo to Twój mąż? Ale to nic nie implikuje. To że mógłby to zrobić to jego problem. Ty masz pełne prawo zadbać o siebie. “Mój mąż”/”obcy facet” to tylko opinia. Jedno słowo – “moje”. A dla Ciebie to słowo oznacza “ja” lub “część mnie”. Ale czy w rzeczywistości jest to możliwe?
Teraz – czy przypadkiem wygodnie nie zrzucasz całej odpowiedzialności na niego za wszystko?
Używasz kolejnych argumentów – że składałaś przysięgę małżeńską, że dużo zainwestowałaś, etc. To wszystko kolejne punkty tego, że wolisz to – te pozycjonalności – niż spokój.
Zastanów się – dlaczego cierpisz przez to jaki on jest? Mówisz, że on Cię krzywdzi. Na pewno? W jaki sposób? Bo zachowuje się i mówi coś, czego nie chcesz? Czego po nim się nie spodziewałaś?
Więc – w czym faktycznie jest problem? W tym co robi i mówi i co może zrobić, czy w Twoich oczekiwaniach i oporze na to, co się dzieje?
On jest kolosalnie chory – nie w sensie, że uzależnienie to choroba jak przeziębienie. On jest bardzo nisko w rozwoju. Nie jest zdolny, ani nie chce nawet dojrzeć faktów, nie mówiąc o chęci, by sobie pomóc. A chęć to jeszcze nie decyzja, by sobie pomóć, by szukać pomocy.
Ty nie musisz iść razem z nim na dno.
Uzależnionej bliskiej osobie można pomóc TYLKO z poziomu bezwarunkowej miłości i akceptacji. Tylko.
W przeciwnym razie u każdego będzie jak u Ciebie – Ty cierpisz, a z nim jest coraz gorzej. Nie jest to Twoja wina. Nie odpowiadasz za niego. Ale oczywiście możesz uznać, że jest inaczej. I wtedy na dno będziecie iść razem.
Pamiętaj – zgoda na coś nie czyni Cię tego niewolnikiem na zawsze, tylko uwalnia. Bo opór to tylko opór. Niezgoda drenująca z energii, radości, spokoju. Za pomocą czego oddajemy tę całą energię sytuacji i innym, przez co sytuacje trwa, a nawet się pogarsza, a inni coraz bardziej kontynuują to czemu stawiamy opór. Tak to wygląda. I to czego doświadczasz jest tego dowodem.
Akceptacja uwalnia Ciebie.
A pragnienia więżą – np. pragnienie zmiany, pragnienie kontroli, pragnienie jedności i oddzielenia – każde pragnienie nas więzi.
I mogę tylko dodać bardzo istotną wzmiankę od kogoś mądrego, tylko już nie pamiętam kogo – “Czasem niezbędne jest, byśmy kochali kogoś tak mocno, byśmy pozwolili mu upaść”.
A zamiast tego z jakim uwielbieniem gramy ofiary! Oczywiście tego, co się dzieje aktualnie w naszym życiu – tego najtrudniej jest nam sobie uświadomić, że sami wybieramy grać ofiarę.
Ale gdy przyjrzymy się innym, to zobaczymy, że ludzie grają ofiarę własnych wyborów, które sobie wypominają nawet kilkadziesiąt lat, grają ofiarę wychowania, grają ofiarę czegoś, co się nie wydarzyło (ale mogło), grają ofiarę emocji (np. uważają, że ich emocje napadają), myśli (np. depresyjnych, samobójczych). To powinno nam pokazać, że jako ludzie kleimy się do świadomości ofiary, bo jest z tego MASA korzyści. No wystarczy uznać, że jest nam źle przez kogoś i już! Możemy tę osobę nienawidzić, obwiniać, próbować kontrolować, zmieniać – no cały wachlarz wszystkiego, czego konsekwencją jest ból, męczenie się, zmaganie, napięcie, cierpienie, kłótnie, spory, konflikty, nieszczęście, etc. Czyli to wszystko, za co się potem obwinia Boga. Gramy nawet ofiarę “się”! “Jak mi SIĘ nie chce!” Gramy ofiarę genów, losu, szczęścia, życia, Boga… nie dziwne, że i jednej osoby! Jednej osoby! Której sami najpierw nadaliśmy ogromną wartość, sens i znaczenie (większe, niż nam).
I dlaczego? Tylko dlatego, bo widzimy takie myśli. Którymi “podmieniamy” rzeczywistość.
Jeszcze fakt o rzeczywistości – natura ludzka to miłość. Natura homo sapiens to zwierzęcość. To całe emocjonowanie się, które m.in. Ty przedstawiasz.
Homo sapiens to niski poziom rozwoju człowieka. Najczęściej w formie narcyzmu, egoizmu, emocjonowania się i utożsamienie z mentalizacją, która życiu nie służy, tylko sama sobie.
Tzw. “duch” to miłość, o czym malutki procent ludzkości ma jakiekolwiek pojęcie. Reszta myli miłość z samą przeróżnych bzdur.
Każdy Wielki Nauczyciel ludzi jak Budda czy Jezus ostrzegał o realiach. “Nie wybieraj tego, co nie sprzyja życiu”. I podawali masę przykładów. Ludzie z tego zrobili dramacik, cyrk, że Bóg skazuje za grzechy…
Przyjrzyjmy się 10 chrześcijańskim przykazaniom – “nie będziesz miał bogów innych przede mną”.
A Ty mówisz, że oddajesz życiu mężowi. Czyli innemu człowiekowi. Inny człowiek stał się dla Ciebie więc takim “innym bogiem”. Jaki jest tego efekt? No, to czego doświadczasz.
Co pokazuje, że nie Bóg nas karze, ani osądza, tylko błędy to coś, z czym związane są nieprzyjemne konsekwencje. Ale czasem nie mamy innej możliwości, by się nauczyć, zmądrzeć.
Teraz przyjrzyjmy się różnicy – mówiłem, że kochanie kogoś/czegoś to uznanie tego za część siebie.
Tylko, że człowiek kochający nie cierpi, bo coś/ktoś nie jest taki jak oczekiwał. Właśnie kocha widząc to/tego jakim jest. Bo już nie osądza, nie metkuje, że to złe. Nie uzależnia od tego niczego. Tylko kocha. JEST kochający.
Zaś człowiek grający ofiarę uzależnia się od czegoś/kogoś, bo swoją wartość, znaczenie, sens – miłość – uznał, że zależy od tego, wynika z tego. Dlatego się do tego przywiązuje, opiera utracie i rozpacza po stracie lub gdy widzi, że jest zagrożony utratą tego.
Uznaje to za część siebie ale siebie jako niepełnego, wybrakowanego, dla którego cierpienie, wieczny lęk, niepewność, etc. są wpisane w los. Nie radość.
To jest ta różnica, choć to co ROBIMY może być nawet podobne – różnica jest w tym jacy JESTEŚMY.
Ofiara przywiązuje się, bo wychodzi z założenia, że jest niepełna, wybrakowana, gorsza, potrzebująca innych, by jej dawali to, czego brakuje. I potrafi nawet manipulować innymi, grozić, karać, denerwować się, pragnąć, wstydzić, obwiniać, etc.
Człowiek kochający wiąże się z innymi ale nie przywiązuje. I DAJE od siebie ale bez poświęcania się. Bo nie ma takiej potrzeby. Współczuje, pomaga ale nie bierze problemów innych do siebie.
To jest różnica między faktycznym współczuciem, a podatnością na zranienie.
Ofiara uznaje coś za część siebie jako sposób na kompensację tego, co uznaje za brak siebie.
Człowiek kochający uznaje coś za część siebie, by dzielić się miłością – bo taka jest natura miłości. Dzielić się tym, co naprawdę dobre.
Ofiara nie wie co jest naprawdę dobre.
Kasiu, kilka dni pisałem tę odpowiedź. Nie wiem co mogę jeszcze dodać.
I mógłbym tę wiadomość jeszcze czytać i poprawiać, zmieniać jeszcze 100 razy. Bo też nie wiem co jest dobre dla Ciebie.
Mam nadzieję, że wyciągniesz z tego dużo naprawdę dobrego. Z realną korzyścią dla siebie.
Odpiszę jeszcze na jeden komentarz, który wysłałaś. Ale prawie na pewno już nie dzisiaj.
Witaj Piotrze. Tu Kate. Ta od zakwasów w wyniku machania rękoma w gniewie i bezsilności. Minely 3 lata od naszej tu konwersacji. Dalej macham bezsilnie rękoma. Nawet mocniej bo ostatnio podarlam na męzu pornoholiku koszulkę i podrapalam go do krwi. Za jego zamrozenie i podeptanie moich uczuć i prosb. Dotarlo do mnie że go nie zmienię. Ale chcialabym chronić siebie przed tymi toksycznymi uczuciami i reakcjami. Są bezproduktywne. Zaczęłam nienawidzić inne kobiety. Irytują mnie bo uważam je wszystkie za atrakcyjniejsze ode mnie. Jestem wierną wybaczajacą zoną i co z tego? To już nie jest dla mężczyzn żadna wartość. Wyuzdane i wystrojone dziwy rzadzą umyslami meskimi. To dla mnie przerazajace.
Witaj Piotrze. Tu Kate.
Hej Kasiu!
Przepraszam za późną odpowiedź. Najpierw święta, a potem prawie 39 stopni gorączki.
Ta od zakwasów w wyniku machania rękoma w gniewie i bezsilności.
Pamiętam, gdy długi czas temu opisywałaś mi sytuację. Chyba nawet napisałem serię artykułów na bazie naszej korespondencji.
Minely 3 lata od naszej tu konwersacji. Dalej macham bezsilnie rękoma.
Kasiu, nie jesteś bezsilna.
Jesteś bezsilna tylko wobec tego, co próbujesz osiągnąć, a co faktycznie może nie być możliwe.
Co próbujesz osiągnąć?
Pamiętaj, że są inne opcje, inne drogi.
Gniew to paliwo do tego, by z niego skorzystać i przestać tkwić w bezsilności.
Jednak grupy 12 kroków, które leczą najtrudniejsze przypadłości, pouczają, by w życiu zmienić to co możemy zmienić, zaakceptować to, czego nie możemy i uczyć się odróżniać jedno od drugiego. A nawet modlić się do Boga o mądrość i pomoc w odróżnianiu jednego od drugiego.
Nawet mocniej bo ostatnio podarlam na męzu pornoholiku koszulkę i podrapalam go do krwi. Za jego zamrozenie i podeptanie moich uczuć i prosb.
Twoje uczucia to Twój problem i Twoja odpowiedzialność.
Tak jak i każdego człowieka.
M.in. tego Twój mąż próbuje Cię nauczyć. Oczywiście nie ma takiej intencji, ani nie jest tego świadomy.
Ale tak wygląda sytuacja.
Jego “zamrożenie” to to czego chce. Bo on sam potępia swoje uczucia – emocje. A emocje to tylko emocje.
Prośby nic nie dadzą. Uzależnienie to zbyt poważny problem, by go rozwiązać nawet najbardziej uświęconymi, eminentnymi, patetycznych obietnicami. Nawet jeśli by to obiecał.
Przeczytaj 12 kroków, a potem zapytaj siebie ile z tych kroków to trwały element jego życia?
Każdy uzależniony ma z tego co robi ogromne korzyści, którym nadał wielkie znaczenie i się do nich niezwykle silnie przywiązał.
Uzależniony nie jest osobą dojrzałą, przynajmniej w pewnych istotnych kwestiach. Szczególnie w obszarze emocjonalności. Ale nie tylko. Pamiętaj, że emocje to konsekwencja percepcji.
Zmaganie się z emocjami, to zmaganie się z konsekwencjami tego jak widzimy pewne tematy, zagadnienia, problemy, osoby, a nawet całe życie. I zmaganie się z nimi to niekończąca się batalia, jeśli nigdy nie skorygujemy swoich percepcji. A żeby je skorygować, trzeba mieć ich świadomość, wziąć pełną odpowiedzialność oraz rozumieć naturę przywiązania oraz oporu.
Jedną z fundamentalnych przyczyn tego, że ogląda porno jest zapewne ucieczka od poczucia winy. Obwinianie go stanowi więc tylko paliwo do całego problemu.
A skąd się bierze wina? Np. z usprawiedliwiania negatywności, do czego się przywiązał jak i opierania się zrzeczeniu skrywanej przyjemności.
To są tzw. pozycjonalności – jednemu elementowi pary się opieramy, a do drugiego się przywiązaliśmy. Żadna ilość krzyków i awantur tego nie zmieni.
Nie mówię tego ani by go usprawiedliwić, ani Ciebie postawić w roli winowajcy.
Nikt nie jest winny i każdy odpowiada za to co robi, jak żyje i jaki jest.
Brak świadomości dlaczego to robi, uniemożliwia poprawę.
A liczenie, że przestanie, bo się tak przestraszy np. straty Ciebie też nie jest za fajne, bo to by znaczyło, że jest z Tobą tylko, by uniknąć poczucia straty.
A gdy już byłby pewny, że zagrożenie stratą Ciebie minie, wróciłby do porno.
Dlatego wyzdrowienie wymaga deklaracji, której dotrzymamy przez resztę życia. Holistycznej zmiany – wyboru dojrzałości, uczciwości, odpowiedzialności. I wszystkiego co się z tym wiąże. Tego na razie nie ma i nie ma żadnej gwarancji, że będzie.
Dotarlo do mnie że go nie zmienię.
Pierwszy raz napisałaś do mnie w 2019 roku. Potrzebowałaś więc 3 lat, by uzmysłowić sobie tę fundamentalną prawdę. A zarazem przyczynę swojego cierpienia i bezsilności.
Czy 3 lata to długo? Nie i tak.
Bo uświadomienie sobie to chwila. Tylko czasem uparty człowiek musi wyprztykać się ze wszystkich opcji, by się poddać. Poddać nie oznacza paść bezsilnie, tylko przestać się zmagać, przestać walić głową w ścianę, przestać napierać na drzwi, które otwierają się do wewnątrz.
Są ludzie, którzy fundamentalnych spraw sobie nie chcą uświadomić, nie wyciągają poprawnych, mądrych wniosków. Tylko idą w zaparte.
Więc 3 lata to może być naprawdę świetny czas dla uświadomienia sobie tak krytycznie ważnej rzeczy.
Ale chcialabym chronić siebie przed tymi toksycznymi uczuciami i reakcjami. Są bezproduktywne.
Tak, są bezproduktywne. Każde emocjonowanie się jest bezproduktywne. I nieraz o to właśnie chodzi – by stać w miejscu i tylko mieć poczucie, że coś robimy, bo “reagujemy”.
Ale emocje nie są toksyczne. Toksyczny jest brak odpowiedzialności, brak akceptacji i projekcja uczuć poza siebie.
Twój mąż postępuje inaczej – drugie ekstremum. Unika, ucieka od nich. Bo też je uważa za toksyczne, niepotrzebne, bolesne.
A że nie mijają, no to cały czas ma pretekst, by oglądać porno.
Tak jak Ty się cały czas denerwowałaś, machałaś rękoma, nawet go drapałaś.
To dwie strony tej samej monety.
Natomiast ciekawe jest to co piszesz – “ochronić się przed toksycznymi uczuciami i reakcjami”.
Uczucia to konsekwencja naszej percepcji – tego jak widzimy daną sytuację czy problem. To konsekwencje naszych decyzji. Chcesz się przed nimi chronić? Ale konsekwencje są po to, by wyciągać wnioski, uczyć się i dokonywać korekt.
Podkreślam, że mąż też uważa, że chroni się przed toksycznymi uczuciami. A w tym jest problem.
I chcesz się chronić przed toksycznymi reakcjami? A nie lepiej przestać reagować toksycznie?
Jakie są to reakcje? Bo jeśli oparte o gniew, to ich nie zmienisz, ani się nie uchronisz. Trzeba zająć się przyczyną – gniewem.
Reakcje zmienią się automatycznie.
A reagujesz, bo masz oczekiwania, wymagania. A oczekiwania, wymagania, oczarowanie – to wszystko Twoje problemy. Nikogo innego.
Jest mania na całym świecie – miliardy ludzi za pozytywne uważają to, co wcale nie jest pozytywne – np. właśnie oczekiwania względem innych ludzi, szczególnie bliskich.
To toksyczne, negatywne, niezdrowe i zupełnie nic nie daje. I tylko puchniemy z dumy, gdy ktoś je spełni. I co to zmienia? Ktoś wybiera to tylko dlatego, byśmy my się nie gniewali i nie obwiniali. A sam nie widzi w tym żadnego sensu, robi to na siłę.
Ja bym nie chciał, by moja partnerka, ani dzieci robiły coś tylko po to, bym się nie gniewał na nich.
Zaczęłam nienawidzić inne kobiety.
To kolosalny błąd.
Po pierwsze – on ogląda aktorki. Nie robią tego specjalnie, by niszczyć zdrowie i związki. Często są to dziewczyny i kobiety niedojrzałe i głupie.
Mało kto rozumie jakie szkody wyrządza regularne oglądanie porno.
Dwa – “inne kobiety” to jego droga do pewnych korzyści. Np. utrzymywania stanu pożądania, który jest kolosalnie wyższym stanem, niż np. wstyd i poczucie winy.
Tak jak Ty utrzymujesz gniew, by nie czuć się bezsilną.
Dlaczego nienawidzisz innych kobiet? Bo nienawidzisz siebie. Każde obwinianie powoduje, że rośnie wina. A gdzie ona się ma podziać? Jest w Tobie. W Twojej świadomości. I nie mija, tylko rośnie. Jak każde uczucie, które zasilamy, którego się trzymamy, które projektujemy oraz któremu się opieramy. A nienawidzisz siebie zapewne dlatego, bo miałaś też oczekiwania względem siebie – że np. przez to jaka będziesz, mężczyzna będący Twoim mężem, będzie chciał Ciebie, będzie zawsze dla Ciebie, etc. A że się to nie udało, to uznałaś, że coś jest z Tobą nie tak.
Budda tysiące lat temu zauważył, że nie ma usprawiedliwionej urazy i trzymanie się uraz jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu.
I jak widzisz – szkodzi Ci. Nawet zaczęłaś nienawidzić ludzi, którzy z tą sytuacją nie mają nic wspólnego. Próbowałaś nawet fizycznie zaszkodzić mężowi i to też nie pomogło.
A nienawidzisz, bo się boisz. Boisz się, że zostawi Cię dla innych, że Ty się nie liczysz, że nic nie znaczysz.
Ale ten problem nie ma nic wspólnego z Tobą.
Jeśli tak widzisz ten problem, to to jak go widzisz i tego konsekwencje to tylko Twój problem, który sama sobie czynisz. I zapewne tak siebie widziałaś przez może nawet całe życie. Że Twoja wartość zależy od XYZ – np. kogoś innego – gdy będzie Cię doceniał.
Tak nie jest. Twoja wartość, jak i każdego człowieka, jest niezmienna. Jest nie tyle wysoka, co stanowi dar od samego Boga. Życie – niezniszczalne, niekończące się i w pełni odpowiedzialne za siebie. Nikt nie jest ofiarą innych ludzi.
Jest tylko jeden fundamentalny i tak poważny problem, którego jesteśmy ofiarą, że nie sposób tego oddać krótko. A brzmi on – naiwność. Zaś wynika z tego nieprawdopodobnie ważnego faktu – jako ludzie nie jesteśmy w stanie odróżnić prawdy od fałszu.
Tak jak dla świadomości i umysłu zdjęcie gołej babki na ekranie jest jakby ta babka była z nami w pokoju.
To ograniczenia wynikające z całej ewolucji życia. Żadne drapanie i denerwowanie się tego nie zmieni.
Można się denerwować 100 000 lat, że nie możemy latać i nikomu magicznie nie wyrosną skrzydła.
Poza tym – nienawidzenie tego, czego nie chcemy zupełnie w niczym nie pomaga. Religie od tysięcy lat zauważają, że gniew i nienawiść to grzech. Nie dlatego, bo Bozia ukarze. Tylko jak widzisz – cierpisz i tyle. Nic nie ulega zmianie na lepsze.
Bo grzech to błąd. Błąd nie wspierający życia.
Irytują mnie bo uważam je wszystkie za atrakcyjniejsze ode mnie.
OoooOoooOOooo, o tym właśnie mówię.
Tylko, że problemem nie jest to, że Ty uważasz wszystkie za atrakcyjniejsze od Ciebie. Tylko siebie uważasz za nieatrakcyjną.
A dlatego, bo atrakcyjność oparłaś o np. zainteresowanie męża.
To wielki błąd. I widzisz jak wielki.
Problemu nie stanowi to jakie rzekomo są inne kobiety, tylko JAK TY WIDZISZ SAMĄ SIEBIE. <-------- tutaj jest cały Twój problem. Stąd to całe miotanie - gniewanie, nienawidzenie, obwinianie, bezsilność, żal, itd. A na tej planecie zawsze znajdziemy kogoś bogatszego, z większym biustem czy penisem czy droższą kiecką albo samochodem. A jednak ludzie nie rzucają związków, bo przeczytali, że jakaś kobieta na drugim końcu świata ma kapkę większe czy jędrniejsze cycki. I nie rzucają związków tylko dlatego, bo np. uważają, że by im się nie udało. Jednak mało ludzi nie tylko nie jest świadomych swoich intencji dla związku oraz wartości jakie są ważne ale też o tym nie informują partnerki/partnera. Z czasem pojawiają się problemy, zgrzyty. Np. w formie kłótni. Sam fakt jak walczysz o niego, o swój związek jest diablo atrakcyjne i pokazuje jak wielką siłą dysponujesz i jaki jest w Tobie potencjał do kochania, do obrony tego co dla Ciebie ważne. Tylko jak każdy, jesteś też naiwna. :) Dlatego prowadzę ten serwis, by każdy przejaw naiwności ludzkiej pokazać, wyjaśnić na czym polega i jakie są zdrowe korekty. Nie wszystkim się to podoba. :) Napisałaś, że go nie zmienisz. To prawda. Nikt nie może zmienić nikogo innego. Natomiast możesz zmienić siebie. W ten sposób możemy stać się dla innych przykładem. A przykłady inspirują i są mądre, bo to drugi człowiek widzi w tym sens i zaczyna sam z siebie naśladować. Nie zostaje do tego zmuszony, ani zmanipulowany, nie jest oczarowany, nie jest okłamywany, nie jest to efekt jakiegoś powabu. Tylko świadomego wyboru. Tylko to jest ważne. Możesz nienawidzić innych kobiet, bo uważasz je za lepsze od siebie. Możesz próbować im szkodzić - czyli próbować zmienić inne kobiety, by np. obniżyć ich wartość. :) No, to się bierz do roboty, bo musisz zmienić prawie 4 miliardy ludzi! Przykładem takiego postępowania była postać Bin Ladena, który uznał, że niedola jego rodaków jest efektem dostatku Ameryki. Znienawidził Amerykanów, przekonał do tej nienawiści innych i zaczęli szkodzić Amerykanom. Tylko nie rozumiał, że za każdą zadaną śmierć jakiemuś Amerykaninowi, w tym czasie rodziło się tysiące kolejnych... I czy właściwie rozumiał problem? Czy znalazł odpowiednie rozwiązanie? Oczywiście nie. Albo... możesz zmienić tylko jedną osobę. Nie męża. Siebie. Jestem wierną wybaczajacą zoną i co z tego?
To z tego, że gdy rozwiążesz swój problem, przestaniesz cierpieć. To co wymieniłaś to są to bezcenne cnoty, których na tej planecie brakuje jak wody na pustyni. Widzimy jak wygląda sytuacja, gdy brakuje ich drugiej osobie.
Związek może istnieć, gdy obie osoby wyznają te same wartości, idą ramię w ramię.
Są to cnoty, które gwarantują udany związek i szczęśliwe życie z drugą osobą. Ale żeby to było możliwe, trzeba rozprawić się z jeszcze bardziej fundamentalnym problemem – tego jak widzisz samą siebie.
Uważasz się za nieatrakcyjną. Ale to nie jest precyzyjny osąd. Pod tym słowem “nieatrakcyjna” kryje się zapewne sporo.
Dlatego dostałaś nauczyciela, który bezlitośnie ukazał Ci ten problem, którym sabotowałaś się zapewne już tysiące razy w swoim życiu. I nie odpuści. Być może nawet postać męża była dla Ciebie jakimś zastępstwem tego, co wypierałaś i czym nie chciałaś się zająć w sobie.
Rodzajem takiego sabotażu może być spotkanie z człowiekiem, który także się nie docenia, nie kocha, nie akceptuje, więc nie może tego “dać” – czyli BYĆ taki dla innej osoby. I który próbuje sobie z tym poradzić zupełnie nieefektywnie i co więcej – starania te pogłębiają problem.
Zaobserwowałaś to opisując to słowami – “Z kochającego męża w mgnieniu oka stal się bezdusznym potworem”.
Próbowałaś zmienić go ignorując przy tym samą siebie.
Już nawet te bezcenne cnoty jak wierność zaczęłaś widzieć negatywnie. Ale nie to jest negatywne.
Mam pewne wątpliwości – czy na pewno jesteś wybaczająca?
Dlaczego więc nie wybaczysz sobie swoich słabości jak np. osądzania siebie?
Dlaczego nie wybaczysz innym kobietom?
Weź odpowiedzialność za swój gniew i bezsilność. Nikt Ci tego nie dał. Żadne kobiety. Nikt nie jest Twoim katem. Tak się może tylko wydawać.
Ale na tej planecie zbyt wielu wydaje się zbyt wiele.
A prawda wyzwala. Może boleć, szczególnie, gdy jesteśmy uparci. Ale wyzwala.
Pytasz co z tego, że jesteś wierna i wybaczająca? Powiem Ci.
Jedyne co na tej planecie, w rzeczywistości możemy mieć, to to kim się staliśmy. To jedyny pewnik.
Jeśli jesteś wierna i wybaczająca, to jakości, które nie docierają do ludzi od tysięcy lat.
A Ty widzisz jakie skutki przynosi nienawiść i obwinianie. Cierpienie. Wybaczenie gwarantuje, że nie będziemy cierpieć. Wierność to cnota, tylko trzeba jeszcze dodać do niej rozsądek.
Bo można być wiernym np. zasadom, które nie wspierają życia. Można być wiernym komuś, kto wierności nie uważa za nic istotnego.
Więc wierność jest kolosalnie ważna ale sama z siebie może być naiwnością.
Oczywiście brak wierności nie ma żadnych plusów i gwarantuje np. rozpad związków.
Pamiętaj – wszystko co dobre trzeba stosować rozsądnie. Przecież jedzeniem można sobie niezwykle zaszkodzić, a jest ono niezbędne do fizycznego przeżycia.
Można mieć milion dolarów na koncie i zamiast korzystać z nich mądrze – np. zainwestować, część przeznaczyć na edukację siebie i dzieci, etc. – wydać na hazard, rozdać dla ludzi, którzy są niedojrzali w kwestii pieniędzy, można zrazić do siebie innych np. chwaląc się ile to pieniędzy nie mamy, można wszystko stracić na hazardzie i jeszcze popaść w długi u mafii. Rozumiesz?
“Co z tego?” – Ty wybierasz. Sugeruję nie wybierać negatywnego kierunku.
To już nie jest dla mężczyzn żadna wartość.
Błąd.
To największa wartość.
Ja rozmawiam z wieloma mężczyznami. Dwa największe lęki mężczyzn odnośnie kobiet, to zranienie/wyśmianie/osądzenie/upokorzenie oraz zostawienie/zdrada.
Wierność i łagodne patrzenie na wady i słabości są dla masy mężczyzn największym skarbem jakie może dać im kobieta.
Nie odzieraj się z tego.
Wyuzdane i wystrojone dziwy rzadzą umyslami meskimi. To dla mnie przerazajace.
Nic nie rządzi umysłami.
Zapewne 80-90% mężczyzn nie myśli. Ponad 80% ludzkości w ogóle nie myśli. Tylko hipnotyzują się bezosobowym fenomenem nazywanym mentalizacją. Nie mają nawet potencjału odróżnienia jednego od drugiego. W ogólnie nie są w stanie dostrzec różnicy między hipnotyzowaniem się mentalnym bełkotem od wyboru, by coś realnie przemyśleć w konkretnym celu. To tak jakby nie widzieć różnicy między hipnotyzowaniem się filmem jak ktoś robi kanapkę od własnoręcznego zrobienia kanapki.
Mentalizacja ma tylko jedną rolę – trwać.
To nie jest myślenie. Mentalizacja to nie jest myślenie.
I tak wiele osób – blisko 90% ludzkości totalnie się tym hipnotyzuje. A że ponad 80% ludzi jest bardzo niedojrzałych i nieświadomych, to sądząc, że mentalizacja to myślenie i stawiając się w roli autora mentalizacji, automatycznie kierują się tymi myślami.
Ignorując przy tym całą rzeczywistość.
Myśli i emocje – to dla 80-90% ludzi wszystko o co opierają swoje życie i niemal każdą decyzję.
Nic nie może rządzić umysłem. Bo mentalizacja – nazywana przeze mnie mentalnym bełkotem, mentalnym jazgotem czy rzygiem mentalnym, trwa cały czas – nieprzerwanie, bo jest to proces/fenomen ciągły i nieskończony. Racjonalizuje on emocjonalność i powtarza w tym celu wszystko, co się przeczytało, usłyszało czy zobaczyło.
Zdarzyło Ci się w myślach widzieć np. słowa piosenki, które się w kółko powtarzały? I ludzie najczęściej wtedy próbują “wyrzucić z głowy” takie myśli.
Bo sądzą, że mają nad tym kontrolę. Nikt nie ma nad myślami żadnej kontroli. Żadnej. Tak jak nie mamy kontroli nad wiatrem.
Dlatego wydawać się może, że coś rządzi zmysłami. To błąd. Bo to nie jest możliwe.
A nawet jakby cokolwiek rządziło umysłem – co z tego? Człowiek to nie umysł. Wszystkie decyzje zależne są od decyzji, nie od myśli. Problem może oczywiście stanowić taka niedojrzałość, że wszystkie decyzje opieramy o myśli.
I wtedy może się wydawać, że kimś rządzi umysł. Ale tak nie jest.
A dlaczego widząc obraz gołej babki na ekranie reagujemy w ten sposób?
Bo świadomość ludzka jest niewinna i nie jest w stanie odróżnić golizny na zdjęciu od realnej, rozebranej kobiety.
A czy Twój mąż, czy ktokolwiek oglądający porno robi to dla tych kobiet? Chce kobiet i seksu z nimi? Nie. Ale tak sobie wmawiamy – racjonalizujemy – swoje dążenia, których nie rozumiemy i nawet nie jesteśmy świadomi.
Każdy uzależniony przynajmniej w jakimś – zazwyczaj bardzo dużym – stopniu/wymiarze – ogląda porno dla utrzymywania stanu pożądania i ekscytacji. Bo na co dzień doświadcza winy, wstydu, lęku, żalu, frustracji – konsekwencji tego jak widzi siebie, swoje życie, życie w ogóle, świat, jakieś problemy, sytuacje, przeszłość, etc.
Włączenie porno, a nawet ekscytowanie się tym, że je włączy, już wywindowuje taką osobę na kolosalnie wyższy stan, niż ten, w którym jest.
To jakby człowiek się dusił i nagle wykonał głęboki wdech. Ulga niesamowita! Człowiek nie chce porno, nie chce tych kobiet, nie chce seksu z nimi. Chce tego stanu – tej ulgi. Ale ulgi od czego?
Ulgi od konsekwencji tego jak żyje, jaki jest i co sam sobie robi. A wygląda to tak, że sam się dusi.
Nawet wielki gniew kochającej partnerki go nie zmienia. Widzisz jak żyje. Nie chce zmian na lepsze. Opiera się. I na razie nic nie wskazuje na to, że wybierze zmianę.
W Twoim przypadku – z czym byś została, gdyby ten gniew całkowicie wyparował, zniknął?
Hmm?
Z bezsilnością, żalem, poczuciem przegranej, poczuciem końca, ze wstydem. Zgadza się?
Masz odpowiedź dlaczego jesteś tak pogniewana, że nawet gotowa jesteś nienawidzić innych kobiet.
Bo boisz się tego, co czeka na Ciebie “za/pod” tym gniewem, nienawiścią.
To samo, co człowiek utrzymując stan pożądania czy nietrzeźwości. Gdyby to miał stracić, to z czym zostanie?
Z czymś, wobec czego widzi się jako bezsilnego, przez co w jego oczach będzie cierpiał bez końca i nic z tym nie może zrobić.
Tylko że może ale nie wie co. (Raz jeszcze przypomnę, że nie usprawiedliwiam Twojego męża)
Tak jak Ty możesz – odpuścić pragnienie zmiany, kontroli. Uwolnić opór, przestać go osądzać. To jest wybaczenie.
Wybaczenie to usunięcie tego, czym robimy sobie sami krzywdę. To nie uwolnienie innych od naszej nienawiści. To uwolnienie samych siebie od własnej nienawiści.
Wybaczenie to usunięcie iluzorycznej percepcji opartej o to, co wypieraliśmy przez nieraz całe życie.
Wybaczasz sobie swoje wybory, przymykanie oczu, by zyskać korzyści, których pragnęłaś – np. aby Cię ktoś kochał i szanował. A Ty będziesz wybaczać i będziesz wierna.
Z cnót możliwe, że uczyniłaś środek do zapewnienia sobie uniknięcia tego, czego się najbardziej bałaś – potwierdzenia tego, co sama uważasz na swój temat.
Ale to tylko Twój własny osąd siebie. Zrezygnuj z niego.
A co zrobić z mężem? Nie mogę Ci nic zalecić. Bo to Twoje życie.
Natomiast możesz coś zaproponować i wtedy przedyskutujemy ewentualne scenariusze.
Ja nikomu nie jestem w stanie pomóc, jeśli ta osoba sama nie zrozumie swojej sytuacji i nie podejmie decyzji o zmianie.
Większość uzależnionych chce tylko mieć poczucie (znowu – tylko uczucie, wszystko na bazie uczuć – to fundament ludzkiej niedojrzałości), że coś robią, że coś zmieniają.
Nie chcą prawdy, nie chcą wolności.
Albo chcą tylko jakiegoś sposobu, techniki na uniknięcie lub szybkie poradzenie sobie z konsekwencjami tego co robią i jak żyją, jacy są dla siebie.
Naprawdę niewielki procent moich klientów podjęło decyzję o wyzdrowieniu. O realnym dążeniu do zdrowia.
Bo ta niechęć to już element uzależnienia – destruktywnego życia.
Czy wiesz jak długo ogląda on porno?
Bo jeśli wiele lat, to znaczy, że zawsze dążył do destrukcji i tylko na siłę starał się być pozytywny. Bo właśnie bał się straty tego, co uznał za ważne.
Nie oznacza to, że nigdy nie był kochający. Mógł być i to wielokrotnie. Ale ostatecznie w życiu ważne jest dążenie.
Bo to jest to, do czego dojdziemy. A przecież nawet alkoholik znęcający się nad swoją rodziną nie jest taki przez 100% czasu. Może nawet zna kilka osób, wobec których jest uprzejmy i pozytywny.
Widzimy jak on z uśmiechem na ustach niszczy to, co realnie dobre, pozytywne i normalne. Jak to od siebie odrzuca, odtrąca.
I jeszcze mówi cierpiącej przez jego zachowanie, by wzorowała się na tym, czym doprowadza swoje życie i zdrowie do destrukcji.
Co pokazuje, że fundamentalnie musiało w jego dążeniach brakować miłości. Głównie do siebie.
A nie można być bardziej kochającym dla innych, niż jesteśmy dla siebie.
Fundamentem zdrowia i normalności nie jest ani bycie kochanym/kochaną przez innych, ani oczekiwanie tego.
Tylko kochanie siebie i innych. Co oczywiście nie jest żadną powinnością.
Kochanie ze strachu przed utratą to nie jest miłość. To manipulacja.
Miłość to to jacy jesteśmy. A tego stracić nie można.
Przemyśl to wszystko proszę. Szczególnie to, co powiedziałem o Tobie. Bo rozwiązaniem Twoich problemów jest to, co w Tobie, nie w mężu.
Jeśli się z czymś nie zgadzasz – ok, napisz tylko z czym. Bo ja nie znam wszystkich informacji, nie znam całej sytuacji. Wielu aspektów staram się domyślić.
I pamiętaj – nawet jeśli coś zabolało, NIE oznacza, że jest to złe.
Zauważ, że jak boli ząb, to jego wyrwanie przez moment może spowodować jeszcze większy ból. Albo nastawienie kości.
A ból to przecież nie jest cierpienie.
Hej Piotrze. Bardzo się cieszę że poswiecileś mi czas i odpisaleś za co serdecznie dziękuję. Dużo treści. Muszę ją przeczytać kilka razy na spokojnie i odezwę się po dlugim weekendzie z przyjemnoscią. Mam nadzieję, że wrocileś do zdrowia. Pozdrawiam. Kate.
Tak, ze zdrowiem już lepiej, dziękuję!
Dodam, że jak się z czymś nie zgodzisz, coś zaboli, to proszę nie zakładaj niczego. Szczególnie tego, co zobaczysz w myślach. Podejmij ze mną dialog. Ja się mogę mylić, bo nie jestem żadnym mistykiem, jestem zwykłym facetem i mam do analizy te kilka zdań, które napisałaś. Ja się bardzo chętnie przyznam do błędu, gdy zobaczę szerszy kontekst i jak najdokładniej opiszę co przeanalizowałem z nowego kontekstu.
Szczególnie, gdy mówię o np. Twojej niedojrzałości czy naiwności – to w żaden sposób nie jest osąd Ciebie, ani ocena, ani umniejszanie. Bo jesteśmy na planecie – szkole. Tutaj ponad 80% ludzi praktycznie raczkuje w każdym temacie. Ludzi naprawdę dojrzałych jest garstka, a to, że ktoś ma majątek czy zdrowe, piękne ciało wcale nie musi oznaczać, że ta osoba jest dojrzała. Szczególnie gdy zrozumiemy jak mało jest normalności i jak jest ona święta. I jak mało ludzi chce normalności.
Gdy mówiłem o niewidzeniu rzeczywistości, mogę polecić Ci też drugą lekturę, jeśli chcesz sobie uzmysłowić jak mało ludzi widzi rzeczywistość.
Przeczytaj, a najlepiej przerób “Kurs cudów” (tylko część lekcji – ćwiczenia, bo jest jeszcze podręcznik). 365 lekcji – jedna na jeden dzień. Zajmują po 5, niektóre 10 minut dziennie. To też zazwyczaj jedna strona, może dwie do przeczytania. Oczywiście nic się nie stanie jeśli danego dnia nie przerobisz lekcji. Ale ważne, by robić je po kolei. I to jest prawda. To jest rzeczywistość o czym mówią nawet same tytuły lekcji. Ile osób znasz, które tak patrzą na świat?
Np. “moje myśli nic nie znaczą”. Albo “nie rozumiem po co cokolwiek jest”. Albo “nie postrzegam swoich własnych najlepszych korzyści”. Albo “zamiast tego mógłbym/mogłabym widzieć pokój”.
Również pozdrawiam!
Dodam, że jak się z czymś nie zgodzisz, coś zaboli, to proszę nie zakładaj niczego. Szczególnie tego, co zobaczysz w myślach. Podejmij ze mną dialog. Ja się mogę mylić, bo nie jestem żadnym mistykiem, jestem zwykłym facetem i mam do analizy te kilka zdań, które napisałaś. Ja się bardzo chętnie przyznam do błędu, gdy zobaczę szerszy kontekst i jak najdokładniej opiszę co przeanalizowałem z nowego kontekstu.
Szczególnie, gdy mówię o np. Twojej niedojrzałości czy naiwności – to w żaden sposób nie jest osąd Ciebie, ani ocena, ani umniejszanie.
Spokojnie. Nie obrażę się. Dojrzalam do przygladania się sobie i mam ochotę zmienić to na co mam wpływ więc fochy mnie nie interesują ;) Sam fakt, że czytasz to co ze mnie wychodzi i komentujesz próbując mi pomóc jest dla mnie ważne. Doceniam ludzi, którzy nie tylko słuchają innych ale jeszcze ich słyszą. Dlatego tak bardzo bym chciała by mnie usłyszał mój mąż. Nie tylko uszami ale i sercem.
I by zechciał wybrać to, co służy naszej relacji.
No ale doszłam do etapu, że on to on a ja to ja i mamy swoje, odrebne problemy. Jesli on jest zniewolony porno korzyściami to ja w jakimś sensie wiszę na nim i uzalezniam swoją wartość i ocenę oraz sens życia od niego. A tak być nie powinno.
Spokojnie. Nie obrażę się.
Ależ jestem spokojny. :)
Piszę to, by osoby, z którymi rozmawiam miały szerszą perspektywę na to co mówię i nie widziały moich słów jako atak lub osądzanie. A tak jest często.
Ja nie tylko na Blogu ale i w prywatnej korespondencji dostawałem wiadomości pełne nienawiści, nawet pogróżki od czasu do czasu. Jestem spokojny, bo rozumiem z jakim przekrojem ludzkości mam do czynienia najczęściej.
Często są to ludzie, którzy tak nie chcą zająć się pewnymi tematami, ani zrozumieć, że są odpowiedzialni, albo już tyle napsocili nie rozumiejąc swojej roli w tym, że przesiąkli nienawiścią wynikającą z przekonania o swojej bezsilności i winie leżącej gdzieś w świecie. A już mówiłem, że w dojrzałej świadomości nie funkcjonuje wina, tylko odpowiedzialność i karygodność.
Ostatnio dostałem taką wiadomość, że aż ciężko było na sercu.
W Twoim przypadku rozmawiamy przecież o Twoim małżeństwie, czymś bardzo ważnym dla Ciebie, czemu się w pełni oddałaś.
I zapewne nadal jesteś bardzo przywiązana do tego jak widzisz całą sytuację, a ja sporo jej aspektów widzę albo inaczej, albo w szerszym kontekście.
Dojrzalam do przygladania się sobie i mam ochotę zmienić to na co mam wpływ więc fochy mnie nie interesują ;)
Fochy to jedno. ;)
Natomiast strategii obronnych, ucieczkowych, odbijania piłeczek ja sam już widziałem ze 100 różnych.
Wliczając niekończące się dyskusje, fechtowanie opiniami, itd.
Albo człowiek niby prosi o pomoc, niby mówi o sobie, a z góry zakłada, że otrzyma opinię. Potem dziękuje, lub nie, za opinię, żadnej informacji nie przekłada na życie i tyle. Baj baj.
Sam fakt, że czytasz to co ze mnie wychodzi i komentujesz próbując mi pomóc jest dla mnie ważne. Doceniam ludzi, którzy nie tylko słuchają innych ale jeszcze ich słyszą.
Ja muszę słyszeć, a nie tylko słuchać, bo inaczej nikomu bym nie pomógł.
Dlaczego?
Bo słowa to tylko słowa. Najważniejszy jest kontekst.
Znaczenie słów wynika z kontekstu, nie inaczej.
A ja wiem jak uzależnieni kombinują, bo sam tak żyłem. Niektórzy nawet zupełnie szczerze coś mówią ale wynika to z ograniczonego kontekstu, przez co automatycznie ich słowa nie są prawdą lub nie są tym, czym sądzą, że chcą.
Np. “pomoc” – każdy może prosić o pomoc i sądzić, że postąpił dobrze. Ale gdy się przyjrzeć temu, to “pomoc” w jego widzeniu to coś, czego on chce. Bardzo rzadko pokrywa się to z tym, czego potrzebuje.
Realna pomoc to coś, co sprzyja życiu. A czy uzależniony wie, co sprzyja jego życiu? Osoba, która od X lat (gdzie X to bardzo średnio 10-20 – tak wielki przekrój, co najczęściej stanowi połowę lub 2/3 całego życia i całe życie dorosłe) niszczy sobie życie i zdrowie – skąd ma to wiedzieć? Przecież ona cały czas sądzi, że porno czy wódka pomagają – np. “odstresowują” czy “rozładowują napięcie”. Powtarzają to, co powtarzali sobie zawsze i z definicji uznali to za prawdę. A to zwyczajny bełkot.
To jakby ktoś mówił, że oglądanie pornografii odmasłowuje go. Ale “odmasłowuje” to jakiś bełkot. To nie istnieje. Tak jak “odstresowanie” i “rozładowanie napięcia”.
Coś się dzieje, coś się zmienia – ale pojęcia nie mają ani co, ani w jaki sposób, ani jakim kosztem.
Więc czytam słowa ale skupiam się na wszystkim z czego te słowa wynikają lub mogą wynikać.
Niemniej zwracasz uwagę na coś bardzo ważnego – i coś, z czego mało mężczyzn zdaje sobie sprawę. Bo facet to prosty zwierzak – skupia się na ROBIENIU. Dla niego robienie to bycie.
Zapytaj faceta kim jest, to Ci powie jaki ma zawód – zgadza się? ;)
Kiedyś jechałem autobusem i przede mną siedziała młoda para – tak na oko ze 20+ lat.
On ze słuchawkami na uszach. Ona go jakoś hmm lekko zaczepiła. O coś się go zapytała, on odbąknął coś. Na co ona zareagowała wyrzutem.
On powiedział – “no przecież ci odpowiedziałem”. A ona – “ale cię nie ma”.
Sam byłem wtedy jeszcze na poziomie jaskiniowca ale bardzo te słowa mnie zaskoczyły.
Kobiety mniej lub bardziej świadomie, a na pewno bardziej, niż przeciętny facet – dążą do połączenia. Facet do seksu, kobiety do połączenia. ;)
Dla faceta seks to jakby ukoronowanie relacji z kobietą. Jak jest seks, to jest to najwyższe co można osiągnąć.
Dlatego tak mało mężczyzn rozumie popularny zarzut – “faceci myślą tylko o seksie”.
Tak naprawdę kobiety zarzucają, że facet nie ma dla relacji z kobietą innego celu, niż seks. Ciekawi mnie co by wykazała ankieta przeprowadzona wśród np. 1000 mężczyzn – “Jakie są zalety związku/małżeństwa nad otwartymi, swobodnymi, nietrwałymi relacjami”. Ciekawe ilu facetów powiedziałoby coś innego, niż seks?
Zauważmy, że nawet w religii co tak naprawdę daje ten cały ślub kościelny? Seks przestaje być grzechem. Coś jeszcze? W założeniu/teorii – bardzo dużo. W praktyce – bardzo niewiele więcej, o ile cokolwiek.
Bo z tego poziomu ewoluujemy – gdy prześledzimy historię ludzkości, to większość facetów 99% czasu było poza domem, daleko od kobiety – zazwyczaj na wojence z kumplami.
I gdy wracali to szybkie bzykanko, płodzenie potomka, a potem do kumpli na hulanki i znowu wojna.
Nie tak?
A jak nie wojna, to np. wypływanie statkiem na wiele tygodni czy miesięcy – handel, rybactwo, etc.
Kobiety były z kobietami, a mężczyźni trzymali się z mężczyznami.
To czego oczekujesz od mężczyzny – dla mas facetów, może nawet dla większości to coś zupełnie obcego, nowego, niezrozumiałego.
Gdy pytam się w Raporcie 7 mężczyzn po co im relacja z kobietami, to zobacz kilka zupełnie losowych odpowiedzi:
34. Czego szukam w związku?
Odpowiedź: ja chciałbym mieć stały związek, mieć przyjaciela.
35. Czego szukam w kobietach?
Odpowiedź: ciepła dobroci żeby nie były takie wymagające i zołzowate.
34. Czego szukam w związku?
Odpowiedź: Szczęścia
35. Czego szukam w kobietach?
Odpowiedź: Spełnienia
33. Czym jest dla mnie związek z kobietą?
Odpowiedź: Dzieleniem się wzajemnie swoimi darami, które płeć przeciwną wzajemnie uzupełniają.
34. Czego szukam w związku?
Odpowiedź: Partnerstwa, uzupełnia się na różnych płaszczyznach, zrozumienia, oparcia, powiernictwa
Bo nie ma ani jednego praktycznego, konkretnego stwierdzenia.
35. Czego szukam w kobietach?
Odpowiedź: Dobroci, dobrych intencji, empatii, opiekuńczości, rozgarnięcia
33. Czym jest dla mnie związek z kobietą?
Odpowiedź: Najlepszą przygodą jaką mógłbym przeżyć.
34. Czego szukam w związku?
Odpowiedź: Nauki wzajemnej miłości.
35. Czego szukam w kobietach?
Odpowiedź: Możliwości stworzenia z kobietą związku, dania nowego życia, spełnienia naturalnej potrzeby – by kochać i być kochanym.
36. Czego szukam w sobie?
Odpowiedź: Kształtu swojej duszy
33. Czym jest dla mnie związek z kobietą?
Odpowiedź: Jest to relacja w której ja pomagam kobiecie a ona mi w życiowych problemach.
34. Czego szukam w związku?
Odpowiedź: Ucieczki przed problemami.
35. Czego szukam w kobietach?
Odpowiedź: Radości, szczęścia, spełnienia.
33. Czym jest dla mnie związek z kobietą?
Odpowiedź: To dla mnie wzajemne obdarowywanie się. To pomaganie sobie w trudnościach a szczególnie pokazywanie sobie nawzajem co jest do zmiany we mnie. To jakby proces wzrostu świadomości aż do śmierci.
34. Czego szukam w związku?
Odpowiedź: Szukam akceptacji, ciepła, namiętności i seksu. Szukam wsparcia i pomocy we wzroście w świadomości
35. Czego szukam w kobietach?
Odpowiedź: Szukam pełnej akceptacji dla innych, bycia dla nich dobrym i kochającym, chęci i dawania z siebie.
Odpowiedzi albo ogólne, albo jakieś fantazyjne ale generalnie widzisz – kobieta ma być zawsze szczęśliwa, radosna, pomóc w troskach, dać seks i potomka. Coś jeszcze?
Niektórzy w ogóle odlecieli – dla nich naturalną potrzebą jest kochać i być kochanym. Gdyby uczciwie prześledzili historię ludzkości, to by widzieli, że miłość jest daaaaaleko nienaturalną potrzebą dla większości ludzkości.
Prawdziwa miłość między kobietą i mężczyzną ma jakieś 200 lat.
Do tego czasu to było tylko pożądanie, erotyzm, przywiązanie, oczarowanie, seks dla seksu oraz płodzenia dzieci. Ale nie miłość.
Co pokazują badania nad świadomością ludzi.
Pierwsze kroczki w miłości to odwaga, a jej synonimem jest odpowiedzialność.
Poziom świadomości Miłości to 500. Miłość Bezwarunkowa to 540.
Ludzkość w latach 1400 to 1930 globalnie była na poziomie Dumy. A duma prowadzi do zniszczenia.
Poziom ludzkości za czasów Buddy (600 lat przed Chrystusem) to było 90. Czyli cała ludzkość była na poziomie uzależnienia od alkoholu.
Za czasów Jezusa globalny poziom to było ok. 110. Dzięki naukom i Obecności Buddy – globalny poziom ludzkości podniósł się o 20, co jest niewyobrażalne.
Potem nauki i Obecność Jezusa podniosła ten poziom o 40.
Średnio człowiek za jednego życia rozwija się o 5 punktów. Średnio. Czyli daleko nie każdy.
A to skala logarytmiczna, czyli jeden punkt to nie jest różnica +1, tylko RAZY DZIESIĘĆ.
Czyli im wyżej, tym różnica o 1 punkcik jest coraz większa i coraz bardziej znacząca.
Ludzkość globalnie weszła na poziom 207 w latach 80-tych XX wieku. Ale nadal prawie 80% było poniżej tego poziomu. Więc potencjał do kochania był minimalny lub zerowy. Dopiero koło 20% ludzkości ten potencjał poszerzyła.
Na poziomie Miłości jest teraz mniej, niż 5% ludzkości, a na poziomie Miłości Bezwarunkowej jest mniej niż pół procenta.
Niech więc mi ktoś powie – gdzie ta miłość, którą pokazuje się w filmach – że się tak ludzie kochali, facet z kobietą? TEGO NIE BYŁO NIGDY! Aż do mniej więcej XVIII czy XIX wieku.
Nie mówię tego, by się popisywać wiedzą, tylko przedstawiam Ci podłoże dla Twoich oczekiwań i wymagań.
Dla Ciebie otwartość i serce to siła, to cel. Dla wielu mężczyzn to co najwyżej podatność na zranienie i wykorzystanie.
Facet miał być zimny, zakuty w stal, walić maczugą po łbach, nie bać się zginąć za króla, a kobiety miały rodzić dzieci. I choć umieralność była pewnie na poziomie 60-70%, wliczając śmierć kobiet przy porodzie, kobieta miała się nie bać i rodzić.
Malusio facetów ma jakiekolwiek pojęcie o miłości. Większość w ogóle nawet nie zauważa, że ich kierunek życiowy jest w dół, a nie do góry. A miłość to do góry.
Nie chcę zwalać odpowiedzialności ale być może tak jest, że kobiety to nauczycielki miłości. Pokazują facetowi gdzie góra.
Jeśli będziesz obwiniać męża, on nie wybierze góry, bo dla niego góra to ból, a to co na dole chroni go przed bólem.
Zauważ jak wyglądał świat, gdzie kobiety nie miały żadnego znaczenia – np. kraje arabskie. Kobieta ma mniej wartości od zwierząt gospodarczych. Tak jest nadal, w obecnych czasach. Jak się tam żyje kobietom – wiadomo. Jaki jest poziom życia – wiadomo.
Inny, mniej oczywisty przykład – tzw. “Dziki Zachód”. Faceci przypominali stada dzikich psów, tylko zamiast kłów i pazurów używano rewolwerów.
Tak wygląda męska mentalność – taki tworzą świat sami z siebie. Bez kobiety – zabijanie się na ulicach, wysadzanie.
Oczywiście nie czyni to kobiet samych z siebie tylko świętymi Przedłużeniami Matki Boskiej. ;)
Ale już tak to jest, że facet w tym swoim zezwierzęceniu był w stanie zachować się kapkę bardziej ludzko dla fajnej kobiałki.
Jeszcze jedno poszerzenie obrazu sytuacji – nie żyjemy w cywilizacji. To są żarty nazywanie Polski cywilizacją. Mamy masę malutkich plemionek.
Zgadzam się z pewną panią, której nazwiska zapomniałem – ale bodajże antropolożka. Zapytano się jej o definicję cywilizacji. Odpowiedziała – “zrośnięta kość piszczelowa”.
Co to znaczy? To znaczy, że znakiem, że mamy do czynienia przynajmniej z raczkującą cywilizacją jest taki poziom mentalności ludzi, że gdy zobaczą rodaka leżącego ze złamaną kością, który nie potrafi sobie pomóc, to się nim zaopiekują, aż mu się ta kość zrośnie.
Wojna na Ukrainie pokazała, że już wielu ludzi jest zdolnych i chętnych do niesienia pomocy. No bo świadomość ludzka globalnie jest już na poziomie wspierającym życie (ponad 200).
Ale w wielu miejscach na świecie, wliczając Polskę bez specjalnych, szczególnych okoliczności, nadal tak nie jest.
Człowiek ze złamaną nogą, leżący na ziemi, byłby przez większość ignorowany, może nawet traktowany z niechęcią, prawie na pewno zostałby okradziony, być może pobity. Pewnie też uznany za pijanego czy szalonego.
Dlatego tak bardzo bym chciała by mnie usłyszał mój mąż. Nie tylko uszami ale i sercem.
Dlatego tak proszę i naciskam – ok, nie naciskam, tylko biorę pluszaka przed siebie i idę z nim niczym taranem ;) – zacznij Kasiu, od siebie. Ty zacznij go słuchać sercem.
Bo na razie robisz to umysłem – oczami.
A ja staram się Ci przedstawić jak ma się prawda – rzeczywistość.
Nie możesz sercem widzieć czegoś innego, niż rzeczywistości. Dlatego reagujesz gniewem na zmianę ze smutkiem. Bo nie widzisz faktów.
Kochać możemy tylko to, co istnieje, co jest rzeczywiste. We wszystkim innym możemy się co najwyżej zakochać – oczarować. A każde oczarowanie ma to do siebie, że z czasem następuje rozczarowanie.
I by zechciał wybrać to, co służy naszej relacji.
Dla niego na razie absolutnym priorytetem jest unikanie gorszego samopoczucia.
To zdanie brzmi wręcz dziecinnie ale dla niego to jak kwestia życia i śmierci. Nie wiemy nic o jego wnętrzu. Ale biorąc pod uwagę jego zachowanie – “owoce” jak nauczał Jezus – jest źle.
No ale doszłam do etapu, że on to on a ja to ja i mamy swoje, odrebne problemy.
Przy czym on ma problem jeden z najtrudniejszych i najbardziej zdradliwych oraz nierozumianych na tej planecie.
Jesli on jest zniewolony porno korzyściami to ja w jakimś sensie wiszę na nim i uzalezniam swoją wartość i ocenę oraz sens życia od niego. A tak być nie powinno.
Zgadzam się w 100%.
Dlatego – zaakceptuj to czego nie możesz zmienić i zmień to, co możesz.
Co możesz? Rozprawić się ze swoim uzależnieniem. Porzuć wszelkie osądy. Zamiast winy, wybierz rozsądek, wybaczenie, odpowiedzialność, akceptację, miłość, odwagę.
Przypomnij sobie uwalnianie – bo jako dziecko robiłaś to naturalnie, aż Cię “z miłości” rodzice nie nauczyli błędnych informacji o emocjach.
Zrezygnuj z każdej pokusy obwiniania i osądzania – począwszy od siebie. Już Ci dałem kilka komplementów, a tak naprawdę poszerzyłem kontekst, który zaczęłaś zawężać.
Najprościej można tak – gdy masz do podjęcia decyzję, zapytaj siebie – “Jaką decyzję podjęłaby w tych okolicznościach osoba, która kocha się bezwarunkowo?”
Jak uwalniać powinno mi się udać wkleić zdjęcie z książki “Technika uwalniania” dr Davida R Hawkinsa.
I fotka.
Hej Piotrze. Nie będę cytowała tylko odniosę się do całości Twojego komentarza . Słusznie zauważasz, że mam problem sama ze sobą a dokladniej z poczuciem swojej wartości we własnych oczach. Z domu wyniosłam porównywanie się do innych i rzecz jasna zawsze na swoją niekorzyść. Moje reakcje wybuchów gniewu strzelają ze mnie jakby z automatu. Są rozpaczliwą odpowiedzią na odrzucenie mnie jako kobiety, tak przynajmniej w danym momencie to odczuwam. Nie do pomyslenia dla mnie jest wizja, że wspólnie z mężem chodzimy na zakupy, jezdzimy na wakacje, robimy remont, planujemy rózne wydarzenia, jemy razem obiad, idziemy na piwo, rozmawiamy, spimy w jednym łózku a potem…..on gapi się na inne kobiety. Godzinami. Nocami. Często z samego rana przed budzikiem. W naszym łóżku. Czuję się jakbym była wybrakowana. Na poziomie rozumowym wiem, że jestem zadbaną , zgrabną kobietą po 40- stce, zwykłą, nie wyróżniającą się ale jako kobiecie nie sądzę, by mi coś brakowało. A gdy mąż kieruje oczy gdzie indziej niż na mnie czuję, jakbym dostała komunikat: nie wystarczasz…znudziłaś się….opatrzyłaś. Moje impulsywne i silne reakcje to odzew mojej bezsilności w obliczu całej masy gołych bab wyłaniających się z komputera. Chcę być dla męża alfą i omegą czyli bodzcem, podnietą i finiszem konczącym nasze intymne spotkanie. Chcę by jego oczy, myśli i serce skierowane było tylko na MNIE! Takie są moje oczekiwania i chyba nawet żądania. Tylko, że nie wiem czy mam do nich prawo. Napisałeś coś, co mnie zakłuło w oczy: że nie warto być dla nikogo kimś wyjatkowym. A ja tego własnie chcę. Na szali połozyłam całe swoje życie, przyszłość, dałam mężowi kilkoro dzieci, oddałam się cała bo czułam, że tak chcę. I tego samego oczekuję z drugiej strony. Dociera do mnie, że tego nie otrzymam. Wykańcza mnie zycie w ciągłym napięciu bo nawet jak jest między nami dobrze, to oczekuję, że za jakiś czas on i tak weźmie laptop. Stałam się czujna , właściwie to oddycham czujnością, śledzę każdy ruch męża, obserwuję go czy już go ,,nosi”. On się dusi w tym terrorystycznym klimacie i chce ode mnie uciec w świat ,,wolności i relaksu”. Piekielne koło. Irytuje mnie nawet jak zagada do jakiejś ekspedientki czy innej kobiety. Pytam: po co to robi? Nie może zwyczajnie wziąć pakować zakupów do torby tylko musi urządzać konwersacje? Wszędzie dookoła widzę kobiety atrakcyjniejsze ode mnie, zastanawiam się o czym mysli mój mąż widząc je.
Czego bym chciała? Umieć zaakceptować, że mój mąż nie spełni moich oczekiwań i nauczyć się żyć obok niego i z nim takim jaki jest. Wiem, że są kobiety które nie robią dramy z tego że maż obejrzy sobie porno. Ja taka nie jestem. W moim odczuciu on nie ma do tego prawa. Ma swoją kobietę więc wszystkie swoje fantazje powinien realizować ze mną. A nie odtwarzać sceny z porno planu. Do tego w tym całym porno amoku namawiać mnie bym się z kimś umówiła i zerż…..bo on dalej by mnie kochał. Kim ja w takim razie dla niego jestem skoro chciałby się mną dzielić z innymi? No bo tam na filmikach odważne żonki bawią się z obcymi , wszystko jest super i nic złego się nie dzieje. Dlatego napisałam, że zaciera mu się granica między rzeczywistością a wirtualnym światem, między prawdą a kłamstwem.
Zohydza mi seks w tym sensie że po tym swoim zafiksowaniu na dziwach czuję do niego odrazę i jego dotyk sprawia mi psychiczny ból. Czuję, że nie ma on konatktu ze mną tylko ze swoimi scenami z filmów i fantazjami. Mam poczucie, że gdyby leżała zamiast mnie obca kobieta on nie widziałby róznicy. I to poczucie, że nie chodzi o MNIE i o NAS w seksie doprowadza mnie do zaniku przyjemności i satysfakcji z intymnych kontaktów.
Nasuwa mi się pytanie: czy gdybym miała zdrowe poczucie swojej wartości to to, co robi mój mąż nie powinno mnie boleć? W małżeństwie mimo odrebności osób jestesmy jakby jedno ciało w tym sensie, że gdy jedno nawala i krzywdzi to drugie to odczuwa na sobie.
Nie wiem jak mam do tego wszystkiego podejść by przestalo mnie to tak wyniszczać i odbierać radość życia. Jakich granic męża nie powinnam przekraczać? Na razie tyle. Jesli coś jeszcze zacznie mi kołatać w myslach to dopiszę. Pozdrawiam majowo.
Hej Piotrze. Nie będę cytowała tylko odniosę się do całości Twojego komentarza .
No problemo!
Słusznie zauważasz, że mam problem sama ze sobą
Nie do końca.
Gdy przyjrzysz się temu dokładnie, zobaczysz, że masz problem z tym, czym właśnie nie jesteś.
Wybierasz to i się temu opierasz i nie zauważasz, że sama się tego trzymasz.
Np. osądzasz.
Pytanie – dlaczego osądzasz? Problem osądzania nie jest problemem samej ze sobą, tylko z tym, że uznajesz to za dobre, choć takim nie jest. Ale mimo to wybierasz to, bo masz z tego korzyści.
Praktycznie każdy kontynuuje to, co robił już jako dziecko, bo nigdy nie stał się na tyle świadomy, by przeanalizować czy to co wybiera od dziecka służy mu (albo nadal służy) i nie poszukał zdrowych/zdrowszych alternatyw.
Np. dla dziecka na początku robienie kupki w pieluchę jest najzupełniej normalne. Jednak po kilku latkach – około 3, już powinno przesiąść się (hehe) na nocniczek.
Jeśli tego nie zrobi, no to trudno będzie się mu żyło jako osoba dorosła, bo raczej nikt jej nie weźmie na poważnie i pewnie znajdzie się sporo osób, które będą jej dokuczać.
A jednak – z masy rzeczy nie wyrastamy i pozostajemy jakbyśmy żyli w pielusze – np. osądzanie (szczególnie siebie), frustrowanie się, chcenie, oczarowywanie, przywiązanie, martwienie, stresowanie, sentymentalizm i masa więcej – to wszystko jest jakbyśmy jako ludzie dorośli nadal nosili pieluchy. Dlatego żyje się trudno i nieprzyjemnie.
Przypominam, że o tym wszystkim mówił Jezus 2000 lat temu i Budda 4 czy 6 tysięcy lat temu. Do kogo to dotarło? Do jakiegoś malutkiego ułamka ludzkości. A za czasów tych Awatarów – do dosłownie jednostek.
a dokladniej z poczuciem swojej wartości we własnych oczach.
Jak mówiłem – poczucie to tylko poczucie. A nie sama wartość.
Możesz popsikać w pokoju jakimiś perfumami i czy to zmieni pokój? Tylko zapach w nim. Zapach może być elementem pokoju ale nie jest pokojem.
Z jakimś zapachem doświadczenie przebywania w pokoju będzie bardziej przyjemne, a może mniej. Ale samego pokoju to nie zmienia.
Zmienia się tylko to, co czujemy.
I może na tej podstawie bycie w tym pokoju lub sam pokój stanie się dla nas bardziej lub mniej wartościowe ale nadal – przecież pokoju nie zmieniło to nawet w 1%.
Z domu wyniosłam porównywanie się do innych
I dlatego w tym trwasz. Bo nigdy nie wzięłaś za to odpowiedzialności.
Co pokazuje, że to tzw. “wychowanie” to nic innego, niż przywiązanie do pewnych treści – np. przekonań i postaw.
Coś czego zostaliśmy nauczeni. Ale to nasza odpowiedzialność, by w swoim życiu rozpoznać czym nadal się chcemy kierować, czego używać, co mieć – jacy chcemy BYĆ.
Zwalanie własnych wyborów na “wychowanie” jest dziecinne. Bo to pokazywanie paluszkiem zamiast wybrać lepiej.
To że ludzie w większości się nie zmieniają nie oznacza, że jest to trudne. Tylko ludzie nie chcą. I właśnie uzależnienia pokazują jak bardzo ludzie się opierają zmianie – czasem nawet strata wszystkiego co cenne to nadal za mało.
Porównywanie się ma tylko jedną rozsądną funkcję w życiu – i odbywa się poprzez analizę.
Np. porównujemy czy wykonaliśmy takiej samej jakości stół. Patrzymy czy wykonaliśmy wszystko dobrze, czy wykonaliśmy pracę lepszą, czy gorszą. I to daje nam cenny feedback do naszej pracy.
Lub porównujemy ze sobą marchewki w sklepie, by znaleźć odpowiednią – np. największą lub mniejszą. W zależności od potrzeb. I tylko wobec potrzeb możemy uznać coś za dobre/lepsze czy – dziecinnie – najlepsze.
Bo czy jest jakaś najlepsza marchewka? Nie ma najlepszej marchewki. Ale może być coś perfekt do naszych potrzeb. Nie czyni to tego najlepszym.
I właśnie tu zaczyna się osądzanie. Ludzie porównuje się ze sobą, by znaleźć kogoś “lepszego”.
Ale pod jakim względem?
Człowiek to istota mająca tak wiele wymiarów i ekspresji, że nie da się znaleźć nikogo generalnie (naj)lepszego. A jeśli, to tylko w jakimś malutkim (choć może ważnym dla nas) spektrum.
Można znaleźć człowieka, który np. szybciej biega. Ale czy tak będzie zawsze? Może i szybciej biega, gdy się go dopinguje, a gdyby się okazało, że pali się rodzinny dom, to nie pobiegnie do środka ratować dzieci, a ta pierwsza osoba pomimo, że wolniejsza, nie zawahałaby się?
Co pokazuje, że porównywanie ludzi ze sobą jest kolosalnie niedojrzałe.
A porównywanie siebie do innych i jeszcze w formie osądzania to już w ogóle sam parter – przedszkole.
Chociażby z takiego powodu, że to folgowanie sobie, taplanie się w winie i użalaniu się, granie ofiary, etc.
i rzecz jasna zawsze na swoją niekorzyść.
Nawet jakbyś dochodziła do pozornie pozytywnych wniosków, to nadal w rzeczywistości nie było by to na Twoją korzyść.
Bo to urojenie.
Sam fakt porównywania się jest błędem.
A tutaj jest to racjonalizowanie wstydu.
Moje reakcje wybuchów gniewu strzelają ze mnie jakby z automatu.
Bo na razie nie żyjesz na poziomie odpowiedzialności za siebie. Dlatego emocjonalne reakcje są szybsze od rozsądku.
Dopiero rozwój świadomości – wybór odwagi i odpowiedzialności – zmieni to. Gniew się pojawi, pokusa, by krzyczeć i obwiniać ale zobaczysz, że będziesz miała również przestrzeń, by podjąć inną decyzję.
Bo emocjonalność już inaczej będzie przetwarzana przez mózg – wolniej.
Są rozpaczliwą odpowiedzią na odrzucenie mnie jako kobiety, tak przynajmniej w danym momencie to odczuwam.
Nie odczuwasz tego tak, tylko to widzisz. A to co odczuwasz dopasowuje się do tego.
On Cię nie odrzuca, bo on jest człowiekiem uzależnionym. Chorym, niedojrzałym, nie potrafiącym żyć w taki sposób, jaki tego od niego oczekujesz.
Dlatego granie ofiary i uważanie, że on Ci robi krzywdę jest po prostu błędem. Zupełnie niepotrzebnym.
To jakby mówić, że człowiek z gorączką leżący w łóżku i nie zajmujący się nami, nas odrzucał. Ale on nie potrafi lepiej. A nawet nie może.
Tylko na zewnątrz – pozornie – wygląda na zdrowego i tylko np. “fantazjuje” sobie przy komputerze.
Ale zauważ, że przy stole może dwóch ludzi pić alkohol. Jeden sobie popije, a potem będzie dalej dobrze, rozsądnie żył. A drugi popije i zniszczy sobie rodzinę, straci pracę.
Bo to tylko czynności – poziom ROBIĆ. Krytyczny, jedyny naprawdę znaczący to poziom BYĆ. A on jest niewidzialny. Widzimy tylko pozory – własne oczekiwania, oczarowania – tylko swoją percepcję.
Nie do pomyslenia dla mnie jest wizja, że wspólnie z mężem chodzimy na zakupy, jezdzimy na wakacje, robimy remont, planujemy rózne wydarzenia, jemy razem obiad, idziemy na piwo, rozmawiamy, spimy w jednym łózku a potem…..on gapi się na inne kobiety.
Musisz zrozumieć, że to uzależnienie.
Gapienie się na inne kobiet jest sposobem, by sztucznie i wielkim kosztem, zmienić swój stan emocjonalny i energetyczny – z winy, wstydu, apatii, lęku, strachu na pożądanie.
Nie neguję, że może i fantazjuje o innych. Nie wiem co robi w tym czasie, prócz wpatrywania się w to, by jak najdłużej być w tym innym, sztucznie indukowanym stanie.
Godzinami. Nocami. Często z samego rana przed budzikiem. W naszym łóżku. Czuję się jakbym była wybrakowana.
Bo niepotrzebnie bierzesz to do siebie i uznajesz, że Ty jesteś tego przyczyną.
Ja pracowałem z mężczyznami, z których niejeden mi się chwalił, że sypiał z modelkami, miss jakichś krajów, generalnie – przebierali w kobietach jak w rękawiczkach.
I gdy decydowali się na związek, to z jak najlepszą osobą. I nadal oglądali porno.
Nie ma niczego, co mogłabyś zrobić, zmienić w sobie, by on przestał oglądać porno i się pozornie zainteresował Tobą.
To co możesz zrobić, to zrozumieć sytuację, zaakceptować ją i przestać się osądzać.
Co dalej – to zupełnie inna kwestia i też ważna. Bo jeśli się okaże, że nic nie możesz poradzić, to trzeba rozsądnie podejść do sprawy.
Na poziomie rozumowym wiem, że jestem zadbaną , zgrabną kobietą po 40- stce, zwykłą, nie wyróżniającą się ale jako kobiecie nie sądzę, by mi coś brakowało. A gdy mąż kieruje oczy gdzie indziej niż na mnie czuję, jakbym dostała komunikat: nie wystarczasz…znudziłaś się….opatrzyłaś.
Bo to są próby wytłumaczenia sobie tych wszystkich emocji, które stłumiłaś w swoim życiu.
Każdy człowiek nosi masę stłumionych emocji, bo niemal nikt nigdy nie słyszał o uwalnianiu, ani nie rozumiał jak pracuje umysł, gdy mamy stłumione emocje – następuje ich racjonalizacja i projekcja, usprawiedliwianie i budowanie kontekstu dla emocji – np. właśnie “nie wystarczam mężowi”.
Ale to zupełnie nieporozumienie. To co się dzieje nie ma nic wspólnego z Tobą. Tylko narcystyczny rdzeń zwierzęcia w nas każe nam cały czas stawiać się w środku wydarzeń – nieraz jako pępek świata – i przekonuje nas, że wszystko toczy się wokół nas i dotyczy nas. To jakby czuć zapach kwiatów i sądzić, że kwiaty pachną dla nas.
Niezależnie jak to może i romantycznie brzmi – nie, kwiaty nie pachną dla nikogo.
Tak jak kot nie ma miękkiego futerka, by się ludziom milusio je głaskało.
Jeśli cieszymy się z głaskania kota, to jest to nasz własny wybór – dokonujemy go. Wybieramy cieszyć się tym.
Równocześnie możemy tego nie wybrać – oprzeć się.
Możemy iść do pięknego parku, gdzie rośnie i pachnie setki cudownych kwiatów i nadal tylko hipnotyzować się mentalnym jazgotem jak to nasze dzieci nie doceniają naszych starań.
Jako dorośli, mając własne dzieci, próbujemy je wszystkiego nauczyć. Ale co możemy przekazać? Tylko to co wiemy. A skąd pewność, że to co wiemy jest prawdą i jest zdrowe? Masa ludzi zakłada, że przeżyła dzięki temu, co wiedzieli i poznali. Ale w większości przeżyli POMIMO tego. Np. przeżyliśmy POMIMO lękania, martwienia się i stresowania. Tylko sobie utrudnialiśmy tym wszystko. A jednak bardzo chętnie to robimy, nawet każdego dnia.
Nikt praktycznie nie rozumie emocjonalności ale nie słyszałem jeszcze, by rodzić powiedział dziecku – “kochanie, nie rozumiem tego co odczuwamy”. Tylko np. używa poczucia winy, by “uczyć posłuszeństwa”. I potem dziecko wini siebie i zaczyna winić innych.
A to kolosalna niedojrzałość. Jak wielka? Taka, że Jezus przestrzegał, że możemy nawet się sami potępić, tak daleko zabrniemy w osądzaniu.
Albo denerwujemy się, gdy ktoś nie spełnił naszych oczekiwań. I po co? A bo używamy tego jako środka do manipulacji innymi. Ale gniewanie się szkodzi nam. I nie unikniemy konsekwencji – np. napięcia, a nawet bólu, frustracji, zmęczenia, etc. I bardzo łatwo możemy zniechęcić do nas innych.
Moje impulsywne i silne reakcje to odzew mojej bezsilności w obliczu całej masy gołych bab wyłaniających się z komputera.
Powtórzę – jesteś bezsilna tylko wobec tego jak widzisz całą sytuację.
Przypominam – mądrość i trzeźwość, to zmiana tego co możemy zmienić, akceptacja tego, czego zmienić nie możemy. AKCEPTACJA. Nie demonizowanie, opieranie się, granie ofiary, ani emocjonowanie się.
Akceptacja.
A zaakceptować możemy tylko fakty. Gdy widzimy rzeczywistość, automatycznie jesteśmy spokojni. Jeśli nie jesteśmy spokojni, to nie widzimy rzeczywistości.
Bo widzieć np. czyjeś zachowanie to jeszcze nie rzeczywistość. Do tego dochodzi KONTEKST, nadana wartość, znaczenie, sens, nasze oczekiwania, oczarowania, intencje, etc.
Skupiając się tylko na czyimś zachowaniu, ignorujemy 90% tego, co najważniejsze. A jak jeszcze dodamy do tego np. osądzanie, to nie tylko ignorujemy 90% tego co najważniejsze ale jeszcze coraz bardziej brniemy w nietrzeźwość i brak odpowiedzialności.
Chcę być dla męża alfą i omegą czyli bodzcem, podnietą i finiszem konczącym nasze intymne spotkanie.
I to jest piękne, i zdrowe.
Ale Twój mąż nie jest w stanie ani tego widzieć, ani rozumieć, ani doceniać. Ani tym bardziej taki BYĆ.
Chcę by jego oczy, myśli i serce skierowane było tylko na MNIE!
To nie jest możliwe, bo nie rozumiesz jego problemu.
Po pierwsze – to nie są jego myśli. Myślenie to proces samoistny, którym on jest zahipnotyzowany.
Nawet gdyby tak było, że dla niego jesteś niewystarczająca, TO JEST JEGO PROBLEM.
Jeśli Ty się osądzisz, uznasz za niewystarczającą, TO JEST TWÓJ PROBLEM.
Każda zdrowa relacja musi zawierać balans. Nie możemy dawać więcej, niż otrzymujemy.
Ok, jeśli np. bliska nam osoba zachoruje, to naturalnie musimy dać więcej od siebie. Jednak tu mamy sytuację człowieka uzależnionego. Nie jesteś mu w stanie pomóc inaczej, niż w pełni akceptować go, zrozumieć, że lepiej nie potrafi i bardzo możliwe, że nigdy to się nie zmieni. I musisz porzucić to wszystko, przez co cierpisz i trwasz w tej sytuacji.
Zauważ, że sama dążysz do tego, co negatywne i złe dla Ciebie – zaczynasz obniżać swoją wartość – uważasz inne kobiety za bardziej atrakcyjne, ergo – wartościowe od Ciebie. I dlaczego to robisz?
Bo hipnotyzujesz się mentalnym bełkotem, który racjonalizuje wstyd, winę, żal, bezsilność, których doświadczasz.
Nie akceptujesz tych uczuć, nie uwalniasz ich, tylko szukasz dla nich wytłumaczenia i usprawiedliwienia.
Takie są moje oczekiwania i chyba nawet żądania.
Nasze oczekiwania to nasz problem. Nikogo innego.
Ja zalecam, by w związku podchodzić do tego tak – powiedzieć wprost o tym czego chcemy. I jeśli osoba jest odpowiednia, to dla niej nasza radość będzie jej radością. A dla nas jej radość będzie naszą radością.
Skupiamy się, by być dla siebie nawzajem jak najlepszą osobą.
Stajemy się ze sobą zestrojeni. Bo miliardy ludzi w związkach angażują się O TAAAAAAK. Tylko nie są zestrojeni. Właśnie się poświęcają, mają oczekiwania, nawet manipulują sobą – np. poczuciem winy. Kłócą się, zazdroszczą, są zazdrośni, etc.
Ale nic z tego nie jest wyrazem miłości i prawdziwego zestrojenia ze sobą.
Jeśli związek trwa, to pomimo tego, a nie dzięki temu.
Mieć oczekiwania – chcieć żyć na jakimś poziomie, z tym co dla Ciebie ważne – to jedno.
Ale drugie – zrozumieć, że nie każdy może to podzielać lub być do tego zdolnym.
Trzy – przekazać swoje wartości w sposób zdrowy i klarowny.
Cztery – rozpoznać, które z tych oczekiwań są w ogóle realne. Np. “kochaj mnie!” nie jest możliwym żądaniem, ani oczekiwaniem. Bo miłość nie jest czymś, do czego można się zmusić, ani wymusić od nikogo.
Miłość to to jacy jesteśmy w świecie.
Dopiero zrozumiałaś, że nikogo nie możesz zmienić. Mam nadzieję, że rozumiesz jak ważna jest to nauka – nie możesz spowodować, że ktoś będzie kochał czy będzie żył szczerze. Możesz od czasu do czasu wymusić jakieś zachowanie ale to nie zmieni tej osoby.
Bo to jak z kwadratem i prostokątem – każdy kwadrat to prostokąt ale nie każdy prostokąt to kwadrat.
Oznacza to, że nie każe działanie wynika z miłości, jest dowodem miłości czy nawet jest kochające.
Ale jeśli osoba JEST kochająca, to wszystko co zrobi, automatycznie będzie z tego poziomu.
A nie możesz spowodować, że prostokąt, który nie jest kwadratem, zacznie nim być.
Tylko, że nie wiem czy mam do nich prawo.
Nie ma takiego prawa.
Tak naprawdę mówisz teraz – “osądzam siebie, a wraz z tym moje oczekiwania”. Siebie widzisz jako niewystarczającą, więc i swoje oczekiwania, cele, pragnienia, potrzeby.
Dlatego jeśli nie zrobisz z tym porządku, to pozostaniesz nawet przez resztę życia w relacji z człowiekiem, który nigdy się nie zmieni i zawsze będzie Ci odbijał Twoje rany.
To bardzo istotne, że to widzisz – bo tak było możliwe, że przez całe życie – miałaś swoje potrzeby, marzenia, cele ale cały czas był w Tobie lęk, wstyd i wina czy w ogóle masz do nich prawo, czy na nie zasługujesz. I tym sama się sabotowałaś.
Bo oczywiście – gdyby w Twoim potencjale nie było ich spełnienie, to byś nawet nie zdała sobie z nich sprawy.
Napisałeś coś, co mnie zakłuło w oczy: że nie warto być dla nikogo kimś wyjatkowym. A ja tego własnie chcę.
I po co? :)
A nie lepiej być kimś najzupełniej normalnym i kochać się właśnie takim?
Na szali połozyłam całe swoje życie, przyszłość, dałam mężowi kilkoro dzieci, oddałam się cała bo czułam, że tak chcę.
Ok, być może inaczej rozumiemy słowo “wyjątkowe”.
Wyjątek w zdrowym rozumieniu oznacza – jedną osobę. Coś, co robimy tylko dla tej osoby i dla nikogo innego.
Jednak powody, dla których możemy to robić, mogą być rozmaite – od kolosalnie toksycznych, po najczystszą miłość.
Ja mówiłem, by nie być wyjątkowym – w sensie robić jakieś dziwactwa, których nikt inny nie robi, tylko dlatego, by mieć argument do manipulacji – “nikt czegoś takiego z tobą nie zrobi jak ja, więc zostań ze mną (czytaj – nie osądzaj i nie zostawiaj mnie)!)”
Jeśli chcemy robić różne różności – ok! Ale nie róbmy z tego fundamentu relacji.
Bo jeśli najzupełniej normalna codzienność to dla nas za mało, to już jest problem, którym trzeba się koniecznie zająć. Bo jeśli zamiast tego zaczniemy iść w coraz większe ekstrema jakichś “wyjątkowych” rzeczy, by się tylko ze sobą wiązać, a nie być z miłości i rozsądnego wyboru – no to związek będzie obrastał w negatywność.
Tak jak uzależniony – najpierw ogląda od czasu do czasu, a potem ogląda godzinami i to już bardzo wulgarne porno.
Przede wszystkim – zanim zaczniemy być wyjątkowi, bądźmy normalni. Bądźmy najlepsi jacy możemy być. Starajmy się i rozwijajmy – druga osoba to zawsze doskonały pretekst, by dla niej np. zmierzyć się z lękiem i zrobić coś, czego się nawet baliśmy – np. samemu zorganizować wycieczkę dla dwojga. Ale to, że dla drugiej osoby co weekend przebieramy się za hipopotama ;) wcale nie musi wynikać z miłości, tylko z lęku przed utratą.
I nie róbmy z siebie kogoś innego, niż jesteśmy tylko ze strachu, że ta osoba znajdzie sobie kogoś np. bardziej szalonego. Z którym jednak nie da się normalnie, przyjemnie spędzać codzienności.
I tego samego oczekuję z drugiej strony.
Ok ale zastanów się czy fundamenty są zdrowe.
To czego oczekujesz, powinno być dla drugiej strony najzupełniej normalne i powinna to wybierać chętnie, a nawet ekscytować się możliwości wyboru tego dla Ciebie.
Po co te oczekiwania?
Ok, rozumiem, że jesteśmy istotami ludzkimi – daaaaaaaaaaaaaaaaaleko nam do jakiejś fantazyjnej doskonałości. Jest lenistwo, opór, przywiązania, masa niedojrzałości.
Czasem warto nawet i krzyknąć na siebie, by przypomnieć o tym co ważne.
Ale jak już kilka lat krzyczysz i nie ma efektu, no to widzisz, że oczekiwania to błędny kierunek.
Bo zawsze był błędny.
Widzisz – oczekiwania, wybaczanie, rozsądek, rzeczywistość – to przeplatające się ale różne aspekty życia. Trzeba mądrze tym wszystkim zarządzać.
W moich oczach, gdy ważna dla mnie osoba mówi mi co dla niej jest ważne, to ja to zaskarbiam automatycznie. Sam z siebie chcę tego dotrzymać, dochować.
No chyba, że dla kogoś jest istotne coś, co zupełnie nie gra ze mną, jest poza moimi moralnymi granicami, poza moją integralnością.
A jak nie umiem, nie potrafię lub nie chcę – mówię o tym. Ale dążę do zmiany. Nie zawsze szybko, nie zawsze efektywnie, nie zawsze chętnie. ;) Ale dążę.
Dociera do mnie, że tego nie otrzymam. Wykańcza mnie zycie w ciągłym napięciu
Napięcie to efekt oporu, czyli niezgody.
Więc widzisz, że sama siebie wykańczasz. Nie czyni tego ani mąż, ani sytuacja. Tylko Twoja niezgoda na to.
I dla jasności – to, że sytuację i męża w pełni zaakceptujesz, NIE oznacza, że nie powinnaś czegoś z tym zrobić – i to nawet bardzo znaczącego.
Akceptacja otwiera wiele drzwi – w tym zmiany, do której nie wprowadzamy żalu, winy, gniewu, cierpienia, uraz – tego całego zbędnego bagażu.
bo nawet jak jest między nami dobrze, to oczekuję, że za jakiś czas on i tak weźmie laptop. Stałam się czujna , właściwie to oddycham czujnością, śledzę każdy ruch męża, obserwuję go czy już go ,,nosi”. On się dusi w tym terrorystycznym klimacie i chce ode mnie uciec w świat ,,wolności i relaksu”. Piekielne koło.
Tak.
Ale powiedziałaś coś krytycznie ważnego – właśnie to, że cały czas go osądzasz, obserwujesz, kontrolujesz – dla niego jest piekłem (oczywiście nie wszystko – nie Ty jesteś źródłem jego cierpienia ale osądzanie utrzymuje go w osądzaniu siebie). A co jest skutecznym i szybkim sposobem, by o tym piekle na moment zapomnieć? Skąd bierze ulgę na to duszenie się?
Irytuje mnie nawet jak zagada do jakiejś ekspedientki czy innej kobiety. Pytam: po co to robi? Nie może zwyczajnie wziąć pakować zakupów do torby tylko musi urządzać konwersacje? Wszędzie dookoła widzę kobiety atrakcyjniejsze ode mnie, zastanawiam się o czym mysli mój mąż widząc je.
Mąż nie myśli. Tak jak Ty nie myślisz, tylko hipnotyzujesz się tym mentalnym bełkotem, który racjonalizuje i projektuje wstyd, winę, żal i gniew. Oraz poczucie bezsilności.
Powtórzę – poczucie to tylko poczucie. To, że czujesz się bezsilna, nie oznacza, że taka jesteś.
To że czujesz niskie poczucie wartości, nie oznacza, że masz niską wartość.
To że czujesz winę NIE oznacza, że ktokolwiek jest winny.
Wina w języku angielskim tłumaczona jest jako “fault” – czyli błąd czy wada.
Co pokazuje jak niedojrzałe i bzdurne jest obwinianie – bo to taplanie się w emocjonalności i nic poza tym.
No widzimy czyjeś błędy i wady i zamiast je zaakceptować, zrozumieć, postępować rozsądnie – babramy się w obwinianiu, cierpimy przez to i uważamy, że cierpimy przez kogoś innego…
Widzisz to?
Prawo – mądre, dojrzałe prawo – nie uznaje winy. Co uznaje? 2 parametry – odpowiedzialność i karygodność.
Np. gdy jedziemy samochodem i potrącimy pieszego, to jesteśmy 100% odpowiedzialni. No bo my to zrobiliśmy, nikt inny nie prowadził pojazdu.
Ale jaki jest nasz poziom karygodności? Tego właśnie – w założeniu – powinno się dochodzić. By określić wymiar czego? Nie winy, tylko naszego błędu, wady – naszej “fault”.
Widzisz tę ogromną różnię między tym, a obwinianiem? Obwinianie to dziecinada. Nie ma żadnego przełożenia na nic zdrowego.
I w sądzie np. patrzymy na fakty – czy była możliwość uniknięcia wypadku, zahamowania, zobaczenia tej osoby wcześniej? Czy jadąc byliśmy uważni, a może rozmawialiśmy przez telefon?
Dopiero to wszystko wspólnie – BUDUJE KONTEKST, z którego automatycznie wynika znaczenie całego zdarzenia.
A jeśli tylko skupilibyśmy się na tym, że kierowca potrącił pieszego, więc jest winny i go do ciupy oraz go można nienawidzić, to żylibyśmy nadal w Średniowieczu.
Bo może się okazać, że kierowca był pijany – i wtedy jego poziom karygodności jest najwyższy.
Ale równie dobrze kierowca mógł jechać perfekt, a to pieszy był pijany i wybiegł na jezdnię, przez co kierowca nie miał żadnych szans zareagować.
W przypadku uzależnienia, koniecznym jest zrezygnowanie z winy, zrozumienie odpowiedzialności i jeśli nastąpiły jakieś realne problemy, to wziąć pod uwagę karygodność.
I do tego podejść rozsądnie. Najlepiej – kochająco.
Bo wiesz – można kochać kogoś tak bardzo, by go zostawić i przez to spalić ostatni most – odebrać mu ostatnią brzytwę, której się trzyma.
Czego bym chciała? Umieć zaakceptować, że mój mąż nie spełni moich oczekiwań i nauczyć się żyć obok niego i z nim takim jaki jest.
Nie możesz tego nie umieć, bo to nie jest umiejętność.
Masa ludzi popełnia ten kardynalny błąd – uważają, że pozytywność jest czymś, co można odnaleźć, nauczyć się, stracić, zyskać, czego nie potrafią, etc.
A to wszystko dlatego, by unikać tego, z czym nie chcą mieć do czynienia – wstydem, winą, bezsilnością, żale, strachem, gniewem.
To ciekawe, że każdy potrafi obwiniać i czyni to bez najmniejszych problemów ale gdy pojawia się temat wybaczania, to nagle nikt nie potrafi, nie chce, nie rozumie, trudne, niemożliwe, nie może, wygadywanie masy głupot jak – “ta osoba nie zasłużyła na moje wybaczenie”, etc. Cyrk na kółkach, gdy przychodzi temat własnej dojrzałości. Nie mówię, że Ty tak postępujesz, tylko zwracam uwagę, że jako ludzie ewoluujemy ze świadomości zwierzęcej – gadziej. Czyli takiej, w której miłości nie było.
Czytałaś ten artykuł?
http://wolnoscodporno.pl/blog/2021/12/niska-swiadomosc/
Wyobraź sobie, że na poziomie krokodyla i pumy są miliardy ludzi, nawet całe kraje.
Akceptacja to nie jest coś, czego możesz nie umieć, tylko to naturalny stan, który pojawi się spontanicznie, gdy rozprawisz się z każdym osądem jaki masz – gdy ewoluujesz.
Oraz trzeb zrezygnować z oporu, by na sytuację spojrzeć inaczej.
Wiem, że są kobiety które nie robią dramy z tego że maż obejrzy sobie porno.
Czym innym jest “obejrzy sobie porno” co jakiś czas – np. raz na miesiąc (a to i tak efekt, że z czymś sobie nie radzi i ucieka od tego), a nawet wspólnie ale w konkretnym celu – np. dodać trochę pikanterii do bara bara.
A Twój mąż nie “ogląda sobie porno”, tylko jest kolosalnie uzależniony. I dąży do destrukcji swojego zdrowia i życia.
Jednak mówisz też o wielkiej ignorancji ludzi – nie tylko kobiet ale też mężczyzn. To co ktoś ROBI to jeszcze najmniejszy problem.
Jak mówiłem – 2 osoby mogą siedzieć przy stole i pić i jedna będzie żyć zdrowo, a druga zniszczy sobie życie.
Najważniejsza w tym co robimy jest INTENCJA. A jest to sprawa stricte indywidualna – wewnętrzna i niewidzialna.
I nie ma urządzeń, które ją zbadają.
Ja taka nie jestem. W moim odczuciu on nie ma do tego prawa. Ma swoją kobietę więc wszystkie swoje fantazje powinien realizować ze mną.
Ale on nie realizuje swoich fantazji, ani nie robi tego, by sobie popatrzeć na jakieś fantazje, których unika z Tobą.
On wewnętrznie cierpi, bo sam siebie osądza, wstydzi się, jest niedojrzały (nie wiem tylko w jakim wymiarze), negatywny, potępia się, nawet nie ma świadomości, że ucieka.
On nie robi tego, by fantazjować, tylko ucieka od wewnętrznego piekła, z którym nikt nie może mu pomóc.
A nie odtwarzać sceny z porno planu. Do tego w tym całym porno amoku namawiać mnie bym się z kimś umówiła i zerż…..bo on dalej by mnie kochał.
Słuchanie tego, co mówi człowiek uzależniony jest wielkim błędem, bo on nie rozumie swojej sytuacji ani trochę.
On nawet nie widzi jej jako negatywnej i właśnie uważa, że wszystko byłoby super, gdybyś jak aktorki porno dawała się mu dymać jak
“On dalej by Cię kochał”. On nie wie co to jest miłość. On miłością nazywa przywiązanie, oczarowanie, może dumę, że jest z piękną kobietą, która go kocha.
Ale duma to nie miłość. Duma to kierunek negatywny – destruktywny. Od wieków funkcjonuje mądrość – “duma poprzedza upadek”.
Kim ja w takim razie dla niego jestem skoro chciałby się mną dzielić z innymi?
To nie jest pytanie, które dotyczy tej sytuacji.
Nie jest to problem tego, że masz dla niego niską wartość. To zupełnie nie taki problem.
Raz jeszcze – to, że człowiek z gorączką leży i nie spełnia Twoich oczekiwań, nie oznacza, że dla niego przestałaś być kimś ważnym. On ma problem, który go dobija i będzie trwał nawet do końca życia. W najlepszym przypadku będzie gorzej. W bardzo prawdopodobnym będzie dużo, dużo gorzej.
Wszystkie pytania, które zadasz z perspektywy tego, że tu chodzi o to, że Ty przestałaś być dla niego atrakcyjna – doprowadzą tylko do tego, że będziesz cierpieć i to coraz bardziej. A problemu nie rozwiążesz.
Choćbyś cierpiała tak, że by Ci z oczu płynęły krwawe łzy, to jego to nie ruszy. A prawie na pewno stałoby się kolejnym zapalnikiem, by od realnego życia uciekać w porno.
Ale widzimy w Twoim przypadku fundament Twojego cierpienia – “w takim razie kim ja jestem”? Bo to nie pytanie “dla niego”? Tylko “kim jestem w ogóle?”
Zgodzisz się?
Odpowiedź na nie jest możliwe, że najważniejszym w ludzkim życiu.
“Kim jestem”?
To wybieramy my. A to i tak tylko nasza opinia. Oby nie osąd.
Bo oczywiście każdy jest Dzieckiem Bożym. I nie mówię tego w żadnym wymiarze religijnego fanatyzmu. Tylko to fakt na temat ludzkiego życia. Życia, czyli daru, który już każdy otrzymał – wiecznej, nieśmiertelnej egzystencji.
Gdy tak spojrzymy na siebie, każdy problem jaki mamy, staje się mały, a przynajmniej możliwy do rozwiązania w ten czy inny sposób – najlepiej “za pomocą” akceptacji.
No bo tam na filmikach odważne żonki bawią się z obcymi , wszystko jest super i nic złego się nie dzieje.
Nic złego się nie dzieje?
Zastanów się jaką trzeba mieć psychikę, by dawać się rżnąć obcym ludziom przed kamerą, by widzieli to inni? I jeszcze odgrywać rolę małżeństw, które wymieniają się partnerami?
Prawdę mówiąc, bardzo wątpię czy istnieje jakikolwiek zdrowy fundament dla tzw. “swingersów”.
Tak się może tylko wydawać, gdy w związku jest skrywany żal, wina, frustracja i pojawia się kolejne źródło ekscytacji. Ale każdy uzależniony od porno może potwierdzić, że nie jest to nic dobrego.
Tam się dzieje masa złego. Tylko umysł ludzki nie jest w stanie odróżnić tego co sprzyja życiu, od tego co nie sprzyja.
W porno nie ma nic dobrego. Nic. To fantasmagoria. A nasze organizmy i psychika reagują podnieceniem, bo nigdy nie ewoluowaliśmy, by mieć przed tym zabezpieczenie. Porno jest bardzo nowe. I oglądanie go w dużych ilościach dosłownie fizycznie niszczy mózg. Mózg ratując się przed masą sygnałów seksualnych usuwa połączenia neuronalne. Tak jak zasłaniamy uszy, gdy natężenie dźwięku jest za duże. Tylko tu są czyste nerwy. Nie można ich zasłonić. Mózg je usuwa. W jakimś stopniu to może się zregenerować ale nikt tak naprawdę nie wie w jakim. Malutko jest badań mózgów uzależnionych. Ani w ogóle uzależnienia nie są rozumiane ani trochę w świecie.
TO jest jeden z efektów tego, że realne życie jest dla niego mdłe i chciały się podniecać jakimiś “wyjątkowymi” fantazjami.
O tym mówiłem, by nie być dla siebie wyjątkowym – w tym sensie.
Gdyby wszystko było dobrze, kochalibyście się i chcieli iść dalej, eksplorować seksualność – to pomijając seks z nieznajomymi (tego nie zalecam w trwałych związkach), jest masa możliwości.
Ale znowu – gdyby to wynikało z tego, że codzienność i nadzy Wy dwoje stojący przed sobą nie czujecie się już dla siebie piękni – TYM należy się zająć przede wszystkim. Bo to nie jest normalne.
Masy ludzi wmawiają sobie głupoty typu – “czar prysł”, “płomień namiętności się wypalił”, “znudziliśmy się sobą”, “do życia wkradła się szarość”, itp.
To bzdury, banialuki.
W takich relacjach ludzie osądzają się coraz bardziej – niezauważenie odzierają siebie z atrakcyjności (Ty siebie odzierasz, dlaczego to sobie robisz? – zastanów się poważnie). Nie kochają się i pewnie nigdy nie kochali. I tylko polegali na oczarowaniach i pożądaniu, ekscytacji.
Nuda to opór. Nie istnieje żadna nuda, z którą można coś zrobić.
Dlatego napisałam, że zaciera mu się granica między rzeczywistością a wirtualnym światem, między prawdą a kłamstwem.
Pytanie czy ta granica kiedykolwiek u niego istniała?
Zohydza mi seks w tym sensie że po tym swoim zafiksowaniu na dziwach czuję do niego odrazę i jego dotyk sprawia mi psychiczny ból.
Jego dotyk nie sprawia Ci bólu. Boli tylko Twój osąd, opór, niechęć, utrzymywana wina, żal, wstyd, gniew.
Nikt nie może nikomu wyrządzić psychicznej krzywdy. To nie jest możliwe.
Tylko ludzie cały czas przesycają swoją psychikę mentalnością ofiary. Nikt na tej planecie nie jest ofiarą niczego i nikogo.
Nawet gdyby Cię ktoś uderzył i odczuwałabyś ból fizyczny, to ból nie jest jeszcze cierpieniem. Można odczuwać nawet duże natężenie bólu ale nie cierpieć.
Cierpienie zadajemy sobie sami – opierając się bólowi.
A cierpimy, bo to wybieramy, chcemy tego. Np. w ten sposób manipulujemy innymi, zyskujemy współczucie, nawet w ogóle inni zaczynają nas widzieć.
Czuję, że nie ma on konatktu ze mną tylko ze swoimi scenami z filmów i fantazjami.
On nie ma z niczym kontaktu. Jest to człowiek żyjący jak nakręcona pacynka. Nic co zakładasz na jego temat nie jest prawdą.
Mam poczucie, że gdyby leżała zamiast mnie obca kobieta on nie widziałby róznicy.
To gdybanie i o tym nic nie da się powiedzieć.
I to poczucie, że nie chodzi o MNIE i o NAS w seksie doprowadza mnie do zaniku przyjemności i satysfakcji z intymnych kontaktów.
Bo nie chodzi również o to w oglądaniu pornografii.
To środek to odcinania świadomości od tego, co w jego mniemaniu jest źródłem jego cierpienia, braku radości i satysfakcji życia, prawie na pewno też własnej niemalże zerowej wartości.
Tak jak Ty mówisz, że nie umiesz zaakceptować sytuacji – bo sądzisz, że to się skądś bierze, a tak naprawdę tylko unikasz wstydu, winy, żalu, gniewu, bezsilności, zmierzenie się z którymi jest fundamentem akceptacji i wybaczenia.
Tak i on sądzi, że oglądanie pornografii mu w czymś pomaga. I choć cały realny świat mu się wali, on nawet tego nie widzi. Bo chce tej ucieczki.
Nasuwa mi się pytanie: czy gdybym miała zdrowe poczucie swojej wartości to to, co robi mój mąż nie powinno mnie boleć?
Nie ma niezdrowego poczucia. Wszystko co czujemy jest zdrowe, bo dokładnie odzwierciedla to jak widzimy daną sprawę czy problem.
Tym samym nie ma “zdrowego/niezdrowego poczucia wartości”, tylko to co czujesz odnośnie siebie i interpretujesz jako wartość jest bezpośrednim odbiciem tego jak siebie widzisz.
Czy coś powinno boleć tak jak o tym mówisz? Nie. Bo ból nie bierze się ze świata. Ból to konsekwencja niezgody na coś. Gdybyśmy w pełni widzieli rzeczywistość, nie doświadczalibyśmy bólu, bo widzielibyśmy, że nie dzieje się nic złego.
Tak jak to opisuje pan Tipping w książce “Radykalne wybaczanie”. A to wymaga porzucenia oczekiwań, osądów, etc.
Ale oczywiście – nie zwalnia nas to z rozsądku. Możemy w pełni akceptować i kochać drugą osobę ale widzieć, że sobie nie radzi. Pytanie czy potrafimy ją kochać tak bardzo, by pozwolić jej upaść na dno, a samemu zająć się swoim życiem? Czy potrafimy kochać siebie na tyle, by przestać się poświęcać i zacząć dbać o siebie?
W małżeństwie mimo odrebności osób jestesmy jakby jedno ciało w tym sensie, że gdy jedno nawala i krzywdzi to drugie to odczuwa na sobie.
Mylisz granie ofiary ogromnego problemu z wrażliwością.
Na razie cierpisz przez własne osądy i opór. Oboje robicie wszystko, by się zamknąć na to, z czym nie potraficie oraz nie chcecie sobie poradzić. A konsekwencją tego zamykania się jest cierpienie.
Dlaczego? Bo to ciągłe zmaganie, by to co wewnętrzne się nie ujawniło. A że cały czas rzeczywistość dąży do samej siebie, to wszystko co stanowi jej zaprzenie ujawnia się, by mogło zostać poddane Bogu i tym samym iluzja została wybaczona.
Bo wybaczamy tylko sobie i tylko swoje iluzje.
Nie wiem jak mam do tego wszystkiego podejść by przestalo mnie to tak wyniszczać i odbierać radość życia.
Mam nadzieję, że na to pytanie odpowiedziałem chociaż w jakimś stopniu.
Jakich granic męża nie powinnam przekraczać?
To pytanie nie ma zastosowania w tym problemie.
Tu nie chodzi o granice. Tu chodzi o człowieka, który niszczy sobie życie i uważa, że robi coś, co życie mu ratuje, co daje mu radość, satysfakcję, etc.
Totalnie myli podłogę z sufitem.
To osoba pozostająca nietrzeźwą.
Porównaj to do tego jakby Twój mąż zamiast oglądać pornografię – pił.
Jakich granic nie przekraczać? Nie dawać mu pretekstu, by dalej pił, by się denerwował, bo nie będzie nad sobą panował.
W jaki sposób? Akceptacją i rozsądkiem. Odwagą, by zadbać o swoje życie.
Na razie tyle. Jesli coś jeszcze zacznie mi kołatać w myslach to dopiszę. Pozdrawiam majowo.
Również pozdrawiam! :)
Piotrze zanim odniosę się do Twoich komentarzy chcialabym Ci zadać osobiste pytanie: Piszesz o sobie że byłeś uzależniony od porno. Czy aktualnie nie masz z nim nic wspólnego? Zero oglądania?
Sytuacja z dziś: Rano mąż ” dobieral” się do mnie. Nie protestowalam ale też nie wykazalam ochoty i podniecenia. No więc mu się odechcialo kontynuacji pieszczot.
Byl rozgoryczony i powiedzial że zawsze wracamy do tego punktu gdy zaczynamy żyć duchem czyli zgodnie z Bożymi prawami. Cielesność i jej potrzeby znikają, stajemy się ” kołkowaci” i namiętna i rozpalina ja znikam. No więc odpalil sobie laptopa i powiedzial że bez tego porno nie ma luzu. Zapytalam : a jaką korzyść z porno mamy MY? Odpowiedzial że jako my żadną ale to go chociaż relaksuje.
Czuję się trochę pod presją i jakby bez wolności bo czuję jakbym musiala mieć zawsze ochotę na seks. A jak nie mam to on się obraża i leci do laptopa.
Co tym myślisz? Jeszcze wczoraj patrzyl mi w oczy z radoscią że jestem jego żoną. I że cieszy się patrząc na mnie szczęśliwa. Dziś mu przeszlo :(
Piotrze zanim odniosę się do Twoich komentarzy chcialabym Ci zadać osobiste pytanie: Piszesz o sobie że byłeś uzależniony od porno. Czy aktualnie nie masz z nim nic wspólnego? Zero oglądania?
Będąc nadal uzależnionym jak mógłbym twierdzić, że wiem i rozumiem cały problem oraz rozwiązanie?
Z ciekawości zapytam – gdybym nadal sporadycznie obejrzał porno – to czy by to zmieniło wartość tego, co Ci przekazuję? Czy straciłoby to na znaczeniu?
Sytuacja z dziś: Rano mąż ” dobieral” się do mnie. Nie protestowalam ale też nie wykazalam ochoty i podniecenia. No więc mu się odechcialo kontynuacji pieszczot.
Byl rozgoryczony
Więc widzisz, że seks dla niego jest nie ekspresją miłości, tylko źródłem do ucieczki od czegoś.
Gdy zostanie mu to odebrane, wybiera gniew, poczucie winy, żal, wstyd.
Bo m.in. od tego ucieka.
Zapewne w tym wszystkim jest poczucie odrzucenia, bliska zeru percepcja własnej wartości i więcej.
A tak naprawdę szuka tego, co w pornografii – nieprzemijającej podniety – czyli wystrzelenia się na poziom pożądania, by uciec od wstydu, winy, bezsilności/apatii, żalu i strachu.
i powiedzial że zawsze wracamy do tego punktu gdy zaczynamy żyć duchem czyli zgodnie z Bożymi prawami.
To jest jakiś bełkot.
On tylko używa takich twierdzeń jak “żyć duchem” czy “zgodnie z prawami Bożymi”, by mieć to czego chce – seks.
A on nie żyje ani duchem, ani z żadnymi prawami Bożymi.
Cielesność i jej potrzeby znikają, stajemy się ” kołkowaci” i namiętna i rozpalina ja znikam.
Tego nie rozumiem.
Jak to znika cielesność i jej potrzeby? Seks to nie jest potrzeba cielesna.
Cielesną potrzebą jest spłodzenie potomka. A to wiąże się z wyborem – decyzją. Więc ta potrzeba to wybór. Co oznacza, że nie jest to potrzeba.
A wszystko inne to już zupełnie inny temat – np. szukanie przyjemności czy ulgi.
No więc odpalil sobie laptopa i powiedzial że bez tego porno nie ma luzu.
Czym dał Ci do zrozumienia, że jedną z kluczowych korzyści oglądania pornografii jest szukanie tego “luzu”. Tylko że nie ma żadnego luzu. On nie rozumie co się dzieje, ani jakim kosztem.
Zapytalam : a jaką korzyść z porno mamy MY? Odpowiedzial że jako my żadną ale to go chociaż relaksuje.
Dlaczego zadałeś mu to pytanie?
Odpowiedział zgodnie z prawdą – Wy nie macie żadnej. A on ucieka od każdej niewygody, każdego dyskomfortu, wszystkiego co mu się nie podoba, nie pasuje, co sam osądził, czego nie chce, itd.
Co uniemożliwia mu nie tylko rozwój, rozwiązanie jakiegokolwiek problemu i normalność wraz ze zdrowiem w życiu, a także jest kierunek destruktywnym.
Więc to co on nazywa korzyścią jest myleniem podłogi z sufitem.
Czuję się trochę pod presją i jakby bez wolności bo czuję jakbym musiala mieć zawsze ochotę na seks. A jak nie mam to on się obraża i leci do laptopa.
Ale to Twoje poczucie winy. Nie ma żadnej presji.
Ty czujesz się winna, a on manipuluje Twoim stłumionym poczuciem winy. Nie robi tego ani świadomie, ani specjalnie. Lepiej nie potrafi.
I dopóki Ty nie uporasz się ze swoimi problemami, tak to będzie wyglądać.
Nie możesz brać na siebie tego jak on żyje. Wliczając realizowania jego wymagań i oczekiwań, szczególnie jeśli wiesz, że to nie jest ani zdrowe dążenie, bo nie wynika ze zdrowego podłoża, ani nie prowadzi do zdrowia.
Zauważ, że zarówno jakbyście mieli seks i byś chciała dla niego dobrze, to on 5 minut po nim, wróci do swojego standardowego stanu – czyli bardzo niskiego. I będzie chciał albo więcej, albo zacznie narzekać i może nawet obwiniać.
A jak odmawiasz, to od razu obwinianie i gorycz.
Co tym myślisz? Jeszcze wczoraj patrzyl mi w oczy z radoscią że jestem jego żoną. I że cieszy się patrząc na mnie szczęśliwa. Dziś mu przeszlo :(
Nic mu nie przeszło.
Bo to nie była radość. To była co najwyżej ekscytacja, jakaś chwilowa podnieta. To było mówienie z poziomu chwilowego wyższego stanu emocjonalnego, choć cały czas niskiego.
No powiedz – ile to trwało? 10 sekund? Ile patrzył Ci w oczy z radością? Jak długo potrafi być radosny i wdzięczny, że jest z Tobą? Minutę dał radę?
I czego potrzebuje, by wrócić do negatywności? Usłyszeć “nie”?
Pamiętaj – nie mówię tego, by mu ujmować jako człowiekowi czy konkretnej – mężczyźnie, tylko ukazuję esencję problemu.
On oczywiście ma potencjał do kochania i prawdziwej radości – jak każdy. Ale to wymaga EWOLUCJI. A nie “robienia” czy “mówienia”. Nawet masowy morderca może kupić kwiatki żonie i się uśmiechać. Ale nie oznacza to, że JEST taki. To tylko robienie.
Wiesz dlaczego dla wielu nie liczą się słowa, tylko czyny lub mówi się – “trzymam cię za słowo”? Bo tylko to mamy jako nierozwinięte istoty – ludzie – by mieć jakiekolwiek możliwości przyjrzenia się czy ktoś jest integralny – czyli szczery i uczciwy. Już jako żart od dłuższego czasu funkcjonuje – “od jutra nie piję” – czyli słowa bez pokrycia – bez INTENCJI, by przestać pić. Tylko człowiek mówi kłamstwo, by przestać się obwiniać za ten sam popełniony błąd.
To, że to powiedział nie ma żadnego znaczenia. Bo równie dobrze mógł to mówić, by właśnie manipulować, ze strachu przed utratą, rozpadem małżeństwa, etc. Nie wiesz dlaczego to powiedział. Ale mam solidne podejrzenia, że nie była to pozytywna intencja.
Wyjaśniałem, że najważniejszy jest kontekst, a nie treść. Treść nie ma żadnego znaczenia. Kontekstu, z którego mówi poznać nie można.
Jest tylko jedno narzędzie na świecie i w historii ludzkości umożliwiające sprawdzenie prawdy – kalibracja, czyli test mięśniowy, który dr Hawkins opisuje np. w książce “Siła czy moc”.
Wszystko inne to nasze oczarowania, oczekiwania, percepcje, przekonania, wiara. Nic więcej.
Albo mógł to mówić, że dzięki temu unika tego, czego się tak bardzo boi – wstydu, że został odrzucony/zostawiony, lęku przed byciem samemu, obwiniania się za błędy, za stratę małżeństwa, wstydu przed nazywaniem siebie rozwodnikiem i więcej.
I on mówi, że jesteś szczęśliwa… a byłaś? Przecież oczywiście, że nie.
Ale jeśli takim czymś się oczarowujesz, no to będziesz się rozczarowywać. Jeśli to jak widzisz sytuację będziesz opierać o swoje samopoczucie – czyli np. on spojrzy Ci w oczy, powie, że Cię kocha i że jest szczęśliwy, a Ty zrobisz maślane oczka i uznasz, że mu się poprawia – no to szybko się rozczarujesz. I będzie bolało. Bo rozczarowanie zawsze boli. Gdyż nasz kierunek jest negatywny – wolimy oczarowanie, a nie rzeczywistość, której się boimy, bo ją osądzamy i uważamy się za bezsilnych.
Ale mówiłem – jesteś bezsilna tylko wobec swoich oczekiwań. A droga do spokoju i szczęścia jest inna. A tak naprawdę masz po 100 opcji.
Czytałaś trwającą serię artykułów “100 dróg do szczęścia”?
http://wolnoscodporno.pl/blog/2022/3/100-drog-szczescie-3/
Poczytaj lub chociaż zobacz jakie są to drogi i powiedz czy on jakąkolwiek idzie czy szedł? A Ty? Dopiero opisałem po kilkanaście, bo jednak staram się to dobrze wyjaśnić i jak widzisz – artykuły są masowe.
Może być tak, że nigdy nie byliście szczęśliwi, bo to czego doświadczaliście nie było szczęściem, tylko ekscytacją, ulgą, że nie jesteście już sami i że macie jakąś wartość, bo ktoś wybrał, by z Wami być – Ty z nim, on z Tobą.
Co mówi jedna z dróg do szczęścia – że ono nie zależy od niczego w świecie – ani czy z kimś jesteś, ani z kim, ani co powie/nie powie, ani co zrobi/czego nie zrobi. Bo szczęście to konsekwencja tego jacy my JESTEŚMY. A tego nikt nie może zmienić, zabrać, etc.
Zobacz jak łatwo zdemaskować to, że nie jest ani szczęśliwy, ani kocha – wystarczy, że jego starania nie zostaną zwieńczone Twoją ochotą i podnieceniem i już reaguje niechęcią, frustracją, rozgoryczeniem, winą, żalem, zaczyna wygadywać jakieś usprawiedliwienia, powoływać się nawet na “prawa Boże”. A co on wie o jakichkolwiek prawach Bożych?
Ja nie słyszałem o żadnych prawach Bożych. Słyszałem o prawie grawitacji ale nie o prawie Bożym.
Jakie prawo Boże? Co to jest? Skąd on to wziął?
A nawet “prawo grawitacji” to nie żadne prawo, tylko rzeczywistość. To my z jakichś powodów nazywamy to prawem. A tak naprawdę mówimy – element rzeczywistości, która jest jaka jest i nie możemy jej zmienić, możemy ją tylko zrozumieć, zaakceptować i się dostosować.
Bóg nie ma żadnych praw. Jest tylko rzeczywistość i nasza jej percepcja – zawsze ograniczona, nigdy nie widzimy ani całości, ani nawet rozsądnie wykalibrowanej prawdy.
Skoro wiemy, że “prawo” to nie żadne prawo, tylko my tak, dość dziecinnie, nazywamy niezmienną rzeczywistość, w której poznawaniu pomimo całej nauki nadal raczkujemy, to jakie on prawa widzi – czyli rzeczywistość? Do jakich aspektów rzeczywistości się odnosi?
Sama wiesz dobrze, że on nie potrafi odróżnić rzeczywistości ani od obrazów na ekranie, ani od myśli. Jak może więc mówić o “prawach”, szczególnie Boga?
Uważasz, że Bóg ustanowił jakieś szczególne prawa dla małżeństw, których wymaga? Kto tak twierdzi? Pańcio w sukni nazywający się księdzem?
To po co, z kim, z jakich powodów i intencji zostajemy z kimś na całe życie – to kwestia 100% należąca do nas. Od tego zależy jakie życie będziemy wieść i jakiej jakości będzie to relacja z tą drugą osobą.
Bóg się w to nie miesza. Ale wiemy, że np. oczarowanie prowadzi do rozczarowania. Wiemy, że pożądanie to nie miłość, choć może wynikać z miłości. Wiemy, by się nie osądzać, bo będziemy cierpieć i każda relacja, w której obwiniamy, będzie obumierać. I dużo więcej. To nie są więc żadne prawa, tylko opis rzeczywistości – tak to wygląda. A małżeństwo jest jedną ze świetnych dróg, by mieć pretekst, w postaci drugiej osoby, do praktyki kochania i odpuszczania wszystkiego, czym miłość ograniczyliśmy.
A żeby tak było, to się musi ujawniać. I dlatego ślubujemy – że się nie opuścimy, że będziemy ze sobą na dobre i na złe. Ale to nie ma być walenie głową w mur. Tylko mamy się rozwijać, bo inaczej będziemy cierpieć i żaden problem nie zostanie rozwiązany, żadna negatywna cecha uzdrowiona/skorygowana/rozwinięta w stronę pozytywności/ewoluowana do zdrowszej alternatywy.
Samo bycie ze sobą nie ma żadnej wartości, bo nie przekłada się na nic wartościowego.
Wiemy też, że każde “prawo”, które sobie wymyślił człowiek – można złamać. Nazywa się to najczęściej przestępstwem ale wiemy, że na tym świecie jest ich pełno. Ale czy można złamać “prawo” grawitacji? No, można próbować ale dobrze się to nie skończy.
Podobnie z prawami Bożymi, czyli rzeczywistością, która jest jaka jest i jej zmienić nie można. Ani “złamać”. Przykład – brak miłości i opór tworzą cierpienie. Granie ofiary uniemożliwia jakąkolwiek poprawę. Nie można grać ofiary i uniknąć konsekwencji – braku poprawy. A wiele osób na to liczy – że jak się dostatecznie wycierpią, to to cierpienie będzie jakimś minerałem, który przy odpowiednio dużej ilości uszlachetni ich życie i je nagle odmieni. Albo się Bozia ulituje… No nie, tak nie jest i nigdy nie było i nie było, ani nie będzie nawet 1 wyjątku. Tak jak grawitacja jest taka sama dla wszystkich. Od Elona Muska do pani Mirosławy z kiosku Ruchu.
A masy ludzi, praktycznie każdy uzależniony, mówią jak to właśnie próbują “przełamać” “siebie” (cokolwiek to znaczy) czy przełamać jakiś opór, lęki, itd. Czyli walczą z czymś i uważają, że to właściwa droga. A to nie jest właściwa droga – wręcz przeciwnie.
Jeśli rozumiemy, że Bóg to miłość, a miłość = życie bez cierpienia, to rozumiemy, że wszystko co wybieramy i nie jest jakąś formą miłości, będzie nam szkodzić. Bo rzeczywistość jest wspierająca. Jeśli nie rozumiemy co realnie wspiera życie, a co nie, będziemy cierpieć. To są prawa Boga. I Jezus mówił – nie wybieraj XYZ, bo będziesz cierpieć.
A ludzie zrobili z tego cyrk – stawili się jako ofiary karzącego, mściwego, gniewającego się i potępiającego bóstwa…
Przecież praktycznie każdy, kto do mnie pisze, mówi mniej więcej – “żyję źle, nie chcę tego zmienić, tylko się zmagam z konsekwencjami takiego życia, Bóg mi nie pomaga, nie odpowiada na prośby – życie jest niesprawiedliwe i Bóg może się iść pie***ć”.
Powiem Ci, że niezależnie jak dobrą osobą jesteś, to jeśli upuścisz talerz, to prawie na pewno się rozbije. Możesz wynaleźć lek na raka, uzdrowić milion ludzi, a jak upuścisz talerz – to i tak się rozbije. Żaden aniołek nie zleci i tego talerza nie złapie. Tym bardziej jeśli jesteśmy dobrzy tylko w swojej wyobraźni, a to jak realnie żyjemy wygląda trochę inaczej.
To co musi do ludzi w końcu dotrzeć (jeśli chcą przestać cierpieć) – że to, czego nie chcemy – nie demonizujemy tego, nie opieramy się, nie gramy ofiary, nie nienawidzimy, tylko akceptujemy i postępujemy rozsądnie. Co może wymagać solidnej pracy – np. głębokiego wybaczenia, a więc poddania tej swojej całej historyjki na ten temat (najczęściej bardzo dramatycznej). Jezus mówił – nadstaw drugi policzek. Czyli nie opieraj się, nie graj ofiary, bo jeśli boli, to na własne życzenie. Akceptuj i żyj rozsądnie. Wybaczaj i żyj rozsądnie, miłująco. A człowiek miłujący musi rozumieć rzeczywistości. Bo jak nie, to będzie cierpiał.
Zauważ – np. Ukraina. Stawiła opór Rosji. Ale co to znaczy “stawiła opór”? Tak jak uzależniony – założyła rączki, tupie, frustruje się, mentalnie się napina i liczy, że się samo wszystko robi?
Nie. Tysiące ludzi (a na świecie miliony) wykonują tysiące heroicznych czynności. Postępują odpowiednio do sytuacji, a intencją jest ochrona życia, wolności.
A nie “łeee, Ruskie nie chcą się od nas odczepić, łeeee”.
A ludzie co robią, np. w przypadku poczucia winy – “nie chcę się tak czuć” i co robią – np. oglądają porno, piją, zaczynają coś robić, by o winie “zapomnieć”, męczą się z nią. I co to daje? Absolutnie nic pozytywnego.
To jakby Ukraińcy pili i oglądali porno, żeby zapomnieć o inwazji Rosji, bo jest to dla nich takie niewygodne, niekomfortowe.
Ci, którzy po wojnie nie będą potrafili poradzić sobie z całym nagromadzonym strachem, gniewem, żalem, poczuciem winy i oporem odczuwanym jako ból i cierpienie – oni wszyscy pewnie będą pili, będą oglądali porno. Niestety.
Przykład z mojego osiedla – nastąpiło pobicie (para wracała podpita z imprezy i napadło ich kilku kolesi). Ochroniarz – starszy pan z budki – nie zareagował, nawet nie zadzwonił na policję. Wywiązała się dyskusja.
Ktoś napisał bardzo fajny komentarz pokazujący generalną nietrzeźwość, naiwność i ignorancję ludzi – “Nie ważne czy chłopak był pijany czy nie – skoro nie sprowokował, to ta sytuacja nie miała prawa się wydarzyć i ochrona powinna była reagować. Chyba mieszkańcy maja prawo wracać pod wpływem alkoholu do domu i czuć się bezpiecznie.”
Widzisz co pisze? Sytuacja nie miała prawa się wydarzyć! Ludzie mają prawo czuć się bezpiecznie!
Wow!
No mnożą się te prawa jak myszy w spichlerzu.
Więc otrzeźwiamy się – sytuacja się wydarzyła. TO jest rzeczywistość. A dlaczego się wydarzyła? Bo to jest taka planeta, zaś my jako mieszkańcy osiedla nie zrobiliśmy nawet 5% tego co mogliśmy, by naprawdę ZADBAĆ o nasze bezpieczeństwo.
Ludzie mają prawo czuć się bezpiecznie… jak widzisz – w psychikę ludzi wpisane już jest uważanie, że za nasze uczucia odpowiada świat, że uczucia biorą się ze świata oraz – co też krytycznie istotne – uważa się, że ważniejsze jest CZUĆ SIĘ bezpiecznym, niż faktycznie BYĆ bezpiecznym.
Bo widzimy jasno – praktycznie każdy się CZUŁ bezpiecznie ale nie był, bo w każdej chwili tych kilku typów mogło napaść każdego. I tylko “czuliśmy się bezpiecznie”, bo jeszcze nie doszło do takiej sytuacji. A tu nagle kubeł zimnej wody – Hej! Kogoś napali! To nie miało prawa się wydarzyć, bo przecież czuliśmy się tacy bezpieczni! Ojej!
Iluzja spadła ale wielu nadal wybiera pozostać ignorantem i fantazjować. Jedna kobiałka napisała, że w przypadku napaści oczekuje, że ten dziadek z budki chociaż zadzwoni na policję. A jeśli nie zadzwoni? Będziemy w szpitalu z pobitym partnerem/partnerką i będziemy narzekać, że dziadek nie wykazał się heroizmem i zdrowym rozsądkiem?
Tylko rzeczywistość weryfikuje nasze percepcje i założenia. I o tym też mówił Jezus – “po owocach ich poznacie”.
Patrz na owoce, nie na swoje uczucia. Patrz na fakty, a nie na swoje oczekiwania i wymagania.
A tzw. “samopoczucie” to energia. Sam fakt posiadania “dobrego samopoczucia” nie ma znaczenia. Ważne jak je przekuwamy.
I temu też się przyglądaj – co wybiera mąż, gdy czuje się dobrze lub – bardziej prawdopodobne – nie czuje się źle? Od razu idzie do Ciebie i czegoś chce? Czy zajmuje się tym jak żyje, coś koryguje, naprawia, zmienia?
Będąc nadal uzależnionym jak mógłbym twierdzić, że wiem i rozumiem cały problem oraz rozwiązanie?
Z ciekawości zapytam – gdybym nadal sporadycznie obejrzał porno – to czy by to zmieniło wartość tego, co Ci przekazuję? Czy straciłoby to na znaczeniu?
Nie zapytałam czy jesteś nadal uzalezniony bo mi to nawet przez myśl nie przeszło czytając to co piszesz. Zapytałam tylko czy nic już nie masz z ogladaniem wspólnego. Bo napisałeś wczesniej że w porno nie ma nic dobrego więc rozumiem że nawet sporadyczne spojrzenie na porno jest pomyłką i bezproduktywnym aktem.
Mąż mi czasem proponuje obejrzenie razem dla podkrecenia klimatu.
Nawet już nie raz to robilismy ale ja nie dawałam rady bo koncentrowałam się na tych idealnych ciałach i dostawałam szału xd.
Nie zapytałam czy jesteś nadal uzalezniony bo mi to nawet przez myśl nie przeszło czytając to co piszesz. Zapytałam tylko czy nic już nie masz z ogladaniem wspólnego.
W przypadku uzależnienia takiego jak w moim przypadku – ponad 15 lat, to dalsze oglądanie w jakimkolwiek stopniu oznacza, że jest się jeszcze uzależnionym.
Każdy musi zdać sobie z tego sprawę – oglądamy coś ze spektrum jakości poziomu ludzi bezdomnych. Bo wobec czegoś w naszym życiu mamy jeszcze gorsze postrzeganie. Prawie na pewno nas samych – tak daleko od miłości jeszcze jesteśmy.
Samo oglądanie więc to sygnał, że jeszcze coś fundamentalnego wymaga BARDZO POWAŻNEJ pracy.
Niewykluczone, że w moim przypadku coś takiego się jeszcze ujawni. I zawsze mam wybór, bo zdrowie nie jest jakimś magicznym wydarzeniem, które nas tajemniczo zabezpiecza, tylko dojrzałością.
Zawsze możemy wybrać wypieranie, upieranie, osądzanie, granie ofiary, umniejszanie sobie – coś ze spektrum destruktywności.
Bo ta planeta to takie miejsce, gdzie pokusy są ciągłe i nie można ich uniknąć.
Nie można uznać, że jest już dobrze, bo np. oglądamy tylko raz w tygodniu, a nie 5 razy czy codziennie. To nie ma znaczenia, bo równie dobrze to może być kolosalne kłamstwo.
Albo oglądamy, albo nie. Nie ma nic pomiędzy.
A to co może cokolwiek świadczyć o postępach to to JAK ŻYJEMY. To jedyny wyznacznik zdrowia. Tylko to się liczy.
Więc gdybym pomimo takiego ogromu pracy, zrozumienia, doświadczenia, etc. jeszcze oglądał porno, to by znaczyło, że coś jest jeszcze bardzo nie tak. Bardzo.
Pamiętaj o tym – alkoholik, który pił 20 lat, jeśli chce żyć zdrowo, dobrze – to musi zrezygnować z alkoholu całkowicie. 100%. Nawet jednego kieliszka wina. A jeśli już żyje dobrze – po co miałby pić? To, co rzekomo dawał mu alkohol powinno być już jego standardem – luz, radość, poczucie humoru. Ale też oczywiście dojrzałość.
Uzależniony, który oglądał porno 15-20 lat nie może już nigdy obejrzeć nawet jednego zdjęcia.
Oczywiście – nie unikniemy np. ulotek sex klubów czy scen seksu z normalnych filmach, czy jakichś reklam z solidnie podkreślonym erotyzmem. Ale to jest ok.
Jeśli tylko sami tego skrycie nie wybraliśmy, by to obejrzeć – nic się nie stanie. Nie powinno. A jeśli to dla nas będzie sygnałem, by iść w to dalej – to znaczy, że dalej coś ukrywamy. Coś krytycznie istotnego, co wymaga uczciwego i odważnego obrachunku moralnego i poważnego wzrostu.
Bo napisałeś wczesniej że w porno nie ma nic dobrego
A cóż dobrego może być?
Dobre może się wydawać tylko w porównaniu z czymś jeszcze gorszym, prawda?
Powtórzę – na tej planecie nie ma zła. Jest tylko kontekst.
Czy nóż jest zły? A może dobry? No – nóż jest dobry, by ukroić pajdę chleba. Jest też dobry, by wbić komuś w brzuch – z perspektywy tego, kto wbija. Ale z perspektywy tego, komu nóż jest wbijany – jest zły.
Ale nóż nie jest żaden.
Np. jeśli wstydzimy się swojej seksualności, sprawności seksualnej, a potem widzimy jakie akrobacje robią aktorki i aktorzy, jak wrzeszczą przy tym, a wszelkie płyny ustrojowe leją się jak fontanny, to człowiek, jak dziecko, może chociaż utknąć w tym świecie fantazji i “zapomnieć” o swoich problemach, które osądza i których rozwiązać nie chce. Pytanie – dlaczego siebie osądza, porównuje, zamiast się rozwijać?
Uważa, że jest gorszy, bo ma penisa 12 cm, a aktor porno 20 cm i aktorki pieprzone przez niego wyją? Hmm. No dobra ale seks to nie tylko przestawianie bebechów kobietom penisem. ;)
Ja mężczyznom mówię – jeśli nie masz wielkiego penisa jak aktor porno, to masz jeszcze do dyspozycji palce, usta, język, słowa, to wszystko jaki jesteś wobec siebie i kobiet w każdej chwili swojego życia. A penis wystarczy ci 11 cm. A i tak nie wielkość ma tak wielkie znaczenie jak technika. Jednak dla większości to nic nie znaczy, bo tak się przywiązali do tej manii, że penis = męskość. Co jest totalną głupotą. Ale jak mówiłaś w innym komentarzu – niewielu wyszło z pieluch.
Przypominam – pornografia kalibruje się na poziom 100. Oznacza to, że dobra może wydawać się tylko dla jakości i percepcji jeszcze niższych.
A jakie jakości reprezentują jeszcze ten poziom i okolice?
Kulty i sekty są na 120! Nastawienie paranoidalne również jest 20 punktów wyżej.
Anarchia, fatalizm, rasizm – 105-110.
Ludzie bezdomni – 95.
Poziom w przedziale 75-99 to poziom świadomości Żalu, który można też opisać jako – porażka, żałość, nędza, przygnębienie, melancholia.
Poziom 100-125 to poziom Strachu, który można też opisać jako wieczny niepokój, zatrwożenie, bojaźliwość, wycofanie, odcinanie się/odcięcie.
Ciekawe, prawda?
Jeśli więc ktoś żyje w paranojach, lęku, apatii, żalu, poczuciu straty, to dla niego obejrzenie porno będzie wręcz zbawieniem z tych niskich stanów.
I znowu – to, że w porno nie ma nic dobrego, nie oznacza, że jest złe.
Jest to poziom 100.
Nie można więc liczyć, że demonizując pornografię to nam pomoże.
Jednocześnie nie można uważać, że jest ona dobra. To poziom 100. Oglądając ją wybieramy to spektrum. Konsekwencji uniknąć nie można.
Masa aktorek porno zostaje nimi, bo np. były molestowane jako dziewczynki lub uciekły z krajów, gdzie seksualność jest w ogóle widziana tylko przez pryzmat nieczystości i grzechu.
Dla nich skok na jakość 100 jest kolosalny. Gwałt jest niżej, niż pornografia. Pedofilia też. Dlatego w ich oczach zostanie aktorką pornograficzną jest czymś dobrym – nie tylko mają seks, mają kasę, sławę, masy wielbiących je mężczyzn, etc.
Wszystko to czego nie miały. A nie tylko śliniącego się ojca, wujka czy jakichś innych oblechów.
Dlatego powiedzenie im, że porno jest złe spotkałoby się z oporem. Nie dałoby się ich przekonać, że to złe.
To też niemalże niemożliwe dla człowieka, który siebie widzi przez pryzmat wstydu.
Aby w ogóle liczyć na to, by przyjrzał się faktom, trzeba najpierw zająć się tym obrazem siebie i uwalnianiem energii wstydu.
więc rozumiem że nawet sporadyczne spojrzenie na porno jest pomyłką i bezproduktywnym aktem.
Tak ale tylko jeśli zrozumiesz, że odpowiedź ta jest prawdziwa dla wszystkich jakości powyżej poziomu Pożądania (125-149).
A na poziomie 1-149 jest całkiem sporo i zapewne około połowy ludzkości jest w tym przedziale, następne 30% jest do poziomu 200 i niecałe 20% ludzkości jest powyżej.
Zaś ci ci żyją na poziomie niższym, niż 200 (ponad 80% ludzi), nawet sporadycznie mogą doświadczyć tak niskich jakości – a to przecież wstyd, wina, apatia, żal i strach, więc całkiem spore spektrum.
Wystarczy, że np. osądzimy własną seksualność czy będziemy się jej wstydzić i już za każdym razem, gdy się np. podniecimy, obejrzenie porno w naszych oczach będzie się jawiło jako dobry wybór. ALE TYLKO DLATEGO, BO WZGLĘDEM WSTYDU/WINY się takie wydaje.
A nie dlatego, bo samo z siebie jest jakieś dobre. Nie jest.
Zdrowie z uzależnienia przynosi ewolucja na poziom 350. A to może wymagać energii Miłości, która jest obecna np. w grupach 12 kroków.
A gdy zrozumiemy, że to przedstawienie jakości w skali logarytmicznej, czyli każdy punkt do góry to RAZY DZIESIĘĆ, pokaże nam jak gigantyczna jest różnica między porno (100), a integralną seksualnością (200+).
100 punktów to jakbyśmy wartość już mającą sto zer, jeszcze sto razy pomnożyli przez 10, czyli to już jest 200 zer.
Jaka jest różnica między 1, a 2? To nie jest jeden. To jest razy dziesięć.
Więc jeśli mamy 1, to dwa to już jest 1 * 10 = 10.
Różnica między 2, a 3, to już jest 10*10 = 100. Czyli nie jeden, tylko 90.
Rozumiesz?
To jaka jest różnica między 199, a 200?
Mówienie prawdy to poziom 200. Pornografia to poziom 100.
To co musi być jasne – dla człowieka, jak np. Twój mąż czy ja – oglądanie pornografii nawet przez 5 minut to sygnał, że lont bomby nadal się pali. Nie został jeszcze ugaszony.
Mąż mi czasem proponuje obejrzenie razem dla podkrecenia klimatu.
To jakby Ci proponował papryczkę chilli do zjełczałego mleka.
On nie rozumie całej sytuacji. Słuchanie się go w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej porno, jest kolosalnym błędem.
Bo to jakbyś się słuchała biedaka w kwestii pieniędzy. Który dla podkręcenia klimatu proponuje Ci, byście poszli do kasyna z ostatnimi 100 zł.
Moja rada na “podkręcenie klimatu” – zacznijcie spędzać ze sobą coraz więcej czasu w jak największej ilości sytuacji – spacery, zakupy, gotowanie, sprzątanie, etc. Wszystko razem.
Zacznijcie ROZMAWIAĆ o swoich problemach ze sobą. Pamiętaj – mówienie niekoniecznie oznacza komunikację. Tak jak myśli nie są wcale myśleniem.
Są MASY ludzi, którzy nie potrafią się w ogóle komunikować ale bardzo dużo mówią i krzyczą. Tego trzeba się nauczyć, tak jak chodzić.
To że mówimy nie oznacza, że jesteśmy sprawnym komunikatorem.
I znowu – wobec siebie wybierzmy łagodność, a wobec innych współczucie.
Nawet już nie raz to robilismy ale ja nie dawałam rady bo koncentrowałam się na tych idealnych ciałach i dostawałam szału xd.
Wasza sytuacja jest taka, że jeśli chcecie zdrowej relacji, to mąż musi całkowicie zrezygnować z porno. Do końca życia. Nie ma scenariusza, w którym dalsze oglądanie porno byłoby ok i nie stanowiłoby ryzyka, że wszystko będzie dalej tak jak teraz.
Co oznacza rozpoznanie i zrezygnowanie z każdej korzyści jaką z tego ma i znalezienie dla tego zdrowej alternatywy.
Jakakolwiek pozostawiona luka, ostatecznie będzie tym, co wszystko zniszczy – każdy włożony wysiłek.
12 kroków mówi wyraźnie – uczciwy obrachunek moralny, przyznanie, że nie mamy kontroli nad swoim życiem i sami nie mamy mocy, by tę kontrolę przywrócić, Z MIEJSCA przyznawanie się do błędów. I więcej.
Jeśli, jak niemal każdy, uzna, że już poczuł się lepiej i przez 2-3 dni nie miał myśli o porno (co samo w sobie jest kłamstwem, bo były) i to znaczy, że już zdrowieje, już mu się poprawia i już można kontynuować życie nieintegralne, nic się nie zmieni.
Bo życie integralne to jest coś, co jest jedynym fundamentem zdrowia. Gdy tego zabraknie, zdrowia nie będzie.
A nie można oczekiwać, że uzależniony powie prawdę. Nawet jeśli bardzo będzie chciał, żeby np. obejrzeć porno razem dla pikanterii, to będzie tylko mydlenie oczu.
NIE MA WYJĄTKÓW. Należy zacząć żyć zdrowo.
A jest tylko jeden wyznacznik zdrowia – to jak żyje.
Pomyśl – jeśli np. przez 90 dni będzie żył wspaniale – kochająco, uczciwie, blisko Ciebie i wszystko będzie sprawiało wrażenie, że jest już fantastycznie, to co miałoby Was skłonić do tego, by znowu włączyć pornografię?
Zamiast porno poczytajcie Mantaka Chia, zapiszczie się na blog Adiny Rivers albo znajdźcie kogoś innego, kogo seksualność jest zdrowa, ludzka, piękna, kochająca.
A porno to poziom 100. To nie jest zdrowa alternatywa dla niczego. Może być lepsza, niż np. osądzanie się ale właśnie samo osądzanie się jest kluczowym problemem. Nie można uważać, że porno pomaga, bo samo z siebie jest kolosalnie destruktywne jak i niczego nie rozwiązuje, nie zmienia. To jak picie wódki na stres. Gdy zrozumiemy, że stres to efekt walki z emocjonalnością, a emocje to konsekwencje percepcji, widzimy, że picie wódki wobec stresu tylko pogłębi problem. Plus dojdą konsekwencje samego picia.
Co jest zdrową alternatywą dla ucieczki od wstydu? Pełne zaakceptowanie wstydu, zmierzenie się z nim, uwolnienie jego energii, odpuszczenie oporu i przywiązania do każdej pozycjonalności zbudowanej o wstyd.
Co jest zdrową alternatywą dla picia wódki, gdy czujemy głód? Jedzenie zdrowych posiłków, rozsądnie skomponowanych w odpowiednich ilościach i o ustalonych porach. Nie dojadamy, ani nie podjadamy w międzyczasie.
Sam cel – “unikanie uczucia głodu” jest kolosalnie błędny. Nic, co wybierzemy, by go osiągnąć nie przyniesie nam zdrowia.
Jeśli Twoim celem jest wjeżdżanie samochodem w ścianę, to niezależnie jak popisowo, fantazyjnie czy profesjonalnie to zrobisz, efektem będzie wgnieciona maska auta.
Może będzie przy tym sekunda frajdy ale konsekwencja zawsze będzie taka sama.
Dlatego tutaj nie pomoże żadna ilość oglądania porno. To nie jest rozwiązaniem niczego.
Nie ma żadnego “podkręcania klimatu”. Jeśli nie ma między Wami naturalnego pożądania, pragnienia, by być dla siebie dobrym, to trzeba się tym zająć.
A wiecie dobrze co stoi na drodze.
Ty mówisz, że nie wyszłaś z pieluch. To jest bardzo solidny krok w dojrzałość.
Mąż tapla się w gównie po uszy.
Ja rozumiem, że seks jest przyjemny, fajnie się pomyziać, czasem z większymi, czasem mniejszymi fajerwerkami. Nie ma nic złego w seksie.
Ale zauważ, że nawet jak jesteś przygnębiona, to i komedia przestaje być zabawna.
On na razie nie wymyśli sobie pozytywnych, integralnych intencji dla seksu. Nie ma na razie takiej możliwości. Bo on nawet nie tknął, ba! nawet nie jest świadomy, ba! nawet nie wie, że jest przywiązany i to jak kolosalnie, ani jak kolosalnie się opiera, ani jakie intencje ma, ani jakie wartości, sens i znaczenie nadał, ani czemu.
Nie mówię tego, by kontrolować Was, mówić Wam czy/kiedy możecie mieć seks i jaki. Tylko mówię, gdzie są zapadki i ślepe uliczki. Gdzie są błędy i niezrozumienia.
Jak dla mnie to każdy może się przebierać za iguany, a grą wstępną może być wspólne łapanie much. ;D Nic mi do tego.
Ale jeśli ktoś nie prosi o pomoc, to ja pomoc rozumiem – to, co wspiera życie. Nie oczekiwania, nie fantazje, nie chęci, nie dotychczasowe percepcje. Tylko realne życie. A ja życie widzę jako niezniszczalny i wieczny “konstrukt”, za który odpowiadamy na wieczność.
Więc pomocą NIE będzie tylko dbanie o samopoczucie. Samopoczucie – a tak naprawdę samo+uczucie – odczuwanie nie ma żadnego znaczenia. Tylko się nie opieramy, ani nie przywiązujemy do tego co czujemy. A ludzie nawet życiem ryzykują, by tylko “czuć się” dobrze.
Biorą narkotyki, piją, palą, oglądają seriale, filmy setkami, porno, bzykają się na lewo i prawo, robią różne niebezpieczne rzeczy – byle tylko utrzymywać negatywne uczucia poza świadomością.
Tego nie popieram, bo to nie wspiera życia.
Ale też nie opieram się. Tylko ew. zaznaczę – “jeśli chcesz żyć zdrowo, pewne rzeczy trzeba wyeliminować”. Proste.
Jeśli chcemy zostać świetnym pianistą, to trzeba sporo poświęcić, by mieć odpowiednio dużo czasu na praktykę. A z niektórych rzeczy trzeba rezygnować chociaż tymczasowo, by dokonać niezbędnych korekt.
Mało ludzi rozumie seks, bo znowu – nie ma praktycznie zdrowych źródłem na temat seksu.
Większość uważa seks za po prostu czynność – robimy i automatycznie z niej ma wszystko wyniknąć – radość, przyjemność, pożądanie, itd. Tak jak – idziemy do roboty, wykonujemy swoją robotę i dostajemy wypłatę. A potem wielu się dziwi, że zostają zwolnionych. Bo nie przykładają się do bardzo prostej rzeczy – tego jak ich praca przekłada się na dobro firmy. Jeśli nie jest to efektywne, to taka osoba może zostać zwolniona, np. zastąpiona przez osobę bardziej efektywną.
No ale przecież jesteś żywym przykładem dla siebie, że seks sam z siebie nie jest żaden. Ba, może być nawet frustrujący, możesz się obwiniać, że nie ciągnie Cię do seksu tyle co go.
Doświadczenie seksu uprawianego przez dwie integralne osoby, czyli mające na uwadze swoje dobro, kalibruje się na 250.
Ludzkie ciało kalibruje się na 205. Czyli nawet najbardziej zdrowy przejaw ciała to doświadczenie co najwyżej z pułapu 205.
Rozumiejąc to dociera do nas, dlaczego masy ludzi nadają seksowi tak wielkie znaczenie i tak go pragną. Bo oczekują, że ich to wywinduje na ogromny poziom 250, którego normalnie, na co dzień nie doświadczają.
Dlatego uważają, że to doświadczenie jest zawarte w samym seksie – mówią “seks JEST taki”. Nie, seks taki nie jest.
A ja miałem seks na smutno, mechaniczny, bez żadnej radości. No jest to na pewno jakaś forma przyjemności i spędzania czasu. Ale kolosalnie niska, niż 250.
Niemniej, widzimy, że każdy próbuje wspiąć się wyżej. Tylko jest w tym bardziej nieporadny niż niemowlę. Bo uważa się, że siłą wszystko można osiągnąć – wystarczy się odpowiednio mocno wysilić.
Np. zerżnąć babkę dostatecznie mocno, to ona o tyle bardziej będzie odczuwała przyjemność, przywiąże się i będzie potem oddawać z procentami to całe dobro. ;)
Ale kalibracja pokazuje, że doświadczenie seksualne nigdy nie będzie wyższe, niż 250. Jednak jeśli uprawiamy miłość i przeżywamy fantastyczny orgazm, to rozumiemy jak wygląda poziom 250. A to tylko poziom 250. Żadna ilość akrobacji, ani krzyków nie wywinduje w łóżku nikogo wyżej, niż 250. Nie, ani na stole, ani na ścianie, ani na suficie, ani w samochodzie, ani pod wodą, ani w kosmosie. ;) Jednak poziom 250 jest bardzo przyjemny.
I to tylko chwilowo zmieniony stan świadomości. To nie jest ewolucja. Nikt przez seks nie stał się bardziej kochający. Może doświadczyć jak to jest być na wyższym poziomie cieszenia się ale przecież uzależnia to od seksu. Więc po seksie, stan szybciej lub wolniej spadnie na nasz codzienny standard. A jeśli się przywiążemy do niego i będzie opierać tej zmianie, dodatkowo pojawi się napięcie, potencjalnie ból i nawet cierpienie.
Gdyby np. aktor porno dostał paraliżu czy jakiejś choroby i nie mógłby uprawiać seksu, to podejrzewam, że 99% popełniłoby samobójstwo.
Twój mąż chce i oczekuje od seksu, że go będzie utrzymywał w nieskończoność na tym dużo wyższym poziomie, niż jego standard. I że seks sam z siebie będzie przyjemny, pełen radości, ulgi, etc. Tak nie jest.
To jakby zakładać, że spacer nas zrelaksuje, a podczas spaceru cały czas się zamartwiamy. I wracamy bardziej napięci, niż wyszliśmy.
Albo się ludzie oczarowują, mówią, że piękne seksowne kobiety to bogini… itd.
Już pomijając jakimi ludźmi są ale ludzkie ciało to poziom 205 – sam dół integralności. Próg tego, co sprzyja życiu.
INTEGRALNA seksualność to poziom 250. Bóg to nieskończoność.
Porno to 100.
Kalibracje są jak współrzędne GPS. Zdrowie to 350. Normalność rozumiana jako cnota to poziom 300.
Wierność to poziom 365.
Przejrzyj listę cnót:
http://wolnoscodporno.pl/Blog/2019/10/Cnoty-1/
Spójrz na nią jak na szczeble drabiny, po której warto wchodzić jeśli zależy nam na tym, co się nazywa szczęściem spokojem, zdrowiem i sukcesem.
Tutaj masz artykuł z linkami do każdej części tej serii:
http://wolnoscodporno.pl/blog/2021/06/cnoty-17/
Mąż mówi – “usuńmy przez seks jakąś negatywność”, a dojrzała osoba rozumie, że nie można usunąć negatywności, można tylko wybrać to co pozytywne.
Czyli cnoty.
Jednak musimy zrozumieć – dla człowieka, który się wstydzi czy jest zawstydzany, czyli wierzy w kontekst, który się mu przedstawia na jego temat, obwinia się, wiecznie boi, etc., to dla niego stan pożądania i fantazje na temat fantastycznego seksu będą jakby stał w progu drzwi do nieba. A mówię – to co najwyżej poziom 250. Dlatego pragnie się go coraz silniej ale coraz bardziej rozczarowuje. Bo nie może dać niczego więcej.
A na poziom 350, na którym człowiek zdrowieje, wymaga bardzo często energii Miłości Bezwarunkowej – poziomu 540, który reprezentują na tej planecie jednostki – mniej, niż pół procenta ludzi.
Pomyśl – obwiniamy siebie za błędy (obwinianie – poziom 30), a oczekujemy, że ktoś nas będzie kochał (poziom 200 to mówienie prawdy, realne kochanie to poziom pewnie właśnie 350-540).
Jak poziom 30 może doprowadzić kogoś na 200, nie mówiąc o 350?
Zgniłą deską nie zbudujesz domu.
Pedofilia jest na 65, a my liczymy, że obwinianie coś zmieni na lepsze? Slumsy są na poziomie 50, a my liczymy, że poziomem 30 kogoś zmienimy na lepsze – np., że zacznie dotrzymywać obietnic?
Psychopata – człowiek chory mentalnie – to poziom 60, a my liczymy, że obwiniając kogoś za brak miłości, ta osoba magicznie tę miłość dla nas znajdzie w sobie?
Dlatego tak podkreślam znaczenie kalibracji – dopiero ona pokazuje nam jaka jest rzeczywistość.
Pierwszy raz w historii ludzkości możemy realnie sprawdzić co jest czym.
Przemyśl to – ile osób za złe uznałoby słowa – “pożądam cię!”? Wielu się tym oczarowuje – “Och! On/ona mnie pożąda!”
Pożądanie to poziom 125-149. To poziom zniewolenia mentalnego.
To poziom nienasyconego głodu. Ok, można tego użyć jako paliwa do zmian na lepsze. A można w tym utknąć i grzęznąć przez całe życie i cierpieć z rosnącą frustracją i poczuciem bezsilności.
Ok, początkowo może wydawać się fajne, może nawet romantyczne – przychodzi głodny facio, mówi – “nakarm mnie”. Karmisz go, on wychodzi zadowolony. Ale za 3 dni znowu wraca. Ok, jeszcze ok.
Ale co jeśli będzie sterczał pod drzwiami każdego dnia, a gdy odmówisz mu, nawet jakbyś chciała ale nie mogła, bo np. pracujesz, a on zaczyna się dobijać, wymagać, krzyczeć, walić w drzwi, kopać, grozić?
Wszystko ok jeśli jest nad tym odgórnie harmonizujący rozsądek i dobra intencja.
Tego nie ma w życiu uzależnionych.
I aż się rzuca na usta – “A może być od czasu do czasu sam sobie coś przygotował zjeść?!” I Twój mąż uważa, że tak właśnie robi.
Co pokazuje prostą ale ważną rzecz – to na czym mu zależy. Nie na radości, nie na seksie, nie ma miłości. Tylko na jakimś “zaspokojeniu”. Jak to się malowniczo określa – “zrzuceniem z krzyża”. Co oczywiście jest tylko urojeniem, kłamstwem i usprawiedliwieniem.
Jednak drugą osobę widzi się jako narzędzie do zabrania od nas rosnącego napięcia, stresu, zamartwiania się, niskiego poczucia wartości i więcej.
Pytasz czy spojrzenie nawet sporadyczne na porno jest zawsze błędem i jest bezproduktywne. Raz jeszcze – porno kalibruje się na poziom 100.
Jaki cel może mieć patrzenie na ten poziom?
A jaki cel może mieć patrzenie na film, w którym się ludzie mordują? Większość ludzi odpowie – rozrywka, niektórzy dodadzą, że nie oglądają filmu dla tych śmierci, tylko np. dla fabuły. Ok ale jednak wybierają film, gdzie jest śmierć.
A potem biadolenie, że ludzie umierają na świecie, bo np. wojna czy głód. No ale w filmach nie przeszkadza? W filmach spoko, a na żywo już nie?
Są tysiące filmów pięknych, rozwijających, szczególnie przyrodnicze.
W przypadku porno – w jakim celu mielibyście na to spojrzeć?
Pamiętaj, że ja biorę pod uwagę, że tę rozmowę może przeczytać tysiąc osób. I ja wiem doskonale, że pewnie z tego tysiąca około 400, czyli 40%, gdyby przeczytało, że jest jakiś sensowny cel dla oglądania porno, to by się tego złapali jak tonący brzytwy i się by tym zaczęli usprawiedliwiać, a nawet powoływać się na mnie, że ja tak twierdzę, a potem mówię, że porno złe, więc jak to jest bla bla bla.
Co może to dać? Co chcecie osiągnąć? Co zamierzanie zrealizować? I czy nie ma lepszych alternatyw?
Są blogi czy serwisy o seksualności. Ludzie pokazują na prostych rysunkach różne pozycje. Jeśli właśnie zależy Wam na faktycznym urozmaiceniu, spróbowaniu nowych pozycji, to nie szukajcie tego w porno. Poszukajcie bloga jakiejś pary czy osoby, która wydaje się wam sensowna i integralna, która opisuje seks w sposób przyjemny, normalny, dobry. Niech facet skupi się na tym jak dotykać i całować kobietę, a nie jaką figurę geometryczną ma przypominać jego ciało, a jaką jego penis, by kobieta doznała orgazmu jak z legend.
Niech facet nauczy się cierpliwości – a jej można nauczyć się tylko przez praktykę (nie tylko seksualną), skupienia na przyjemności kobiety (to też przecież jest ważne nie tylko w łóżku).
Kiedyś jedna kobieta powiedziała bardzo istotną rzecz na temat gry wstępnej. Zapytano się jej ile powinna trwać dobra gra wstępna. Odpowiedziała, że gra wstępna trwa cały czas.
Bum!
Seksualność to naturalne aspekt życia. Normalny i dobry. Dlaczego więc mamy go doceniać wyłącznie pod kołderką, za zamkniętymi drzwiami? Nie mówię, by się bzykać co 5 minut czy chodzić nago.
Ale to mikro rzeczy (jak penis ;D ) i makro rzeczy (jak np. sms w środku dnia, że np. tak jak mówił – jest szczęśliwy, że jest z Tobą. Ale to musi być integralne.
Tak jak Twoje niewzruszenie nie może ukrywać rozpaczy i gniewu, tak pisanie takich sms-ów nie może skrywać intencji jak “żeby to wystarczyło, żeby mi dała, żeby to wystarczyło!”
Ciała i psychiki nie można oszukać. Dlatego tak cenne dla ludzi stały się używki. Bo one siłą ogłupiają organizm. Wprowadzają trucizny, wymuszają pewne stany, odcinają stany. To wszystko bardzo negatywne i niezdrowe.
A gdy tego nie ma, prawda staje się jasna. Tak jak pisałem o erekcji – erekcja mężczyzny to barometr jego zdrowia.
Podkreślam znaczenie słowa – “pomoc”. To to co wspiera życie. To, że on nadał seksowi wielkie znaczenie, wartość, sens, przywiązał się i jest nawet gotowy wściec się, obwiniać, manipulować, cierpieć, gdy go nie będzie miał, gdy mu seksu odmówisz, to danie mu seksu nie jest pomocą. Wręcz przeciwnie. Bo to nie wspiera jego życia. Jest to osoba zniewolona w nietrzeźwości. To jak śpiączka. Kto będzie się chciał wybudzić ze śpiączki – ten, kto śpiączkę będzie widział jako coś pięknego, a realne życie jako straszne, przerażające, w którym nawet żona jest wiecznie niezadowolona i odmawiająca? Wybudzi się ten, dla kogo ta śpiączka będzie już nie do zniesienia. A potem się rozejrzy i zobaczy, że realne życie nie jest takie złe jak sobie to wyobrażał.
Jednak znowu – nie możesz grać cierpiętnicy i białogłowej, która będzie wiecznie tylko wzdychać wyczekując aż jej krzyżowiec wróci z wyprawy.
Idź dalej w życie. Rozwijaj się. Jeśli on uzna za ważne, będzie Cię gonił. Jeśli nie, zostanie w tyle.
Nie wiem w jakiej formie możesz iść dalej w życie.
Jeśli on zobaczy, że da się Tobą manipulować dla swoich korzyści, to się natychmiast do tego przywiąże jak do porno. To jest chwila i człowiek jest złapany na całe życie.
A i nie daj się nabrać na teksty typu – “dobra, to zacznę z tym walczyć”. Walczyć to mają żołnierze na froncie, a on ma zacząć mówić prawdę, wybierać uczciwość, żyć pozytywnie, integralnie, szczerze, zająć się zaniedbaniami, przestać się martwić, stresować, obwiniać, denerwować, oczekiwać, etc. BEZ ŻADNEGO WYJĄTKU. A gdy popełni błąd, od razu się do tego przyznaje.
Nic co zaproponuje (o ile) na temat rozwiązania, nie będzie nim. Bo on zupełnie nie rozumie problemu. A nawet przecież, gdyby powiedział – “Ok, dobra, to coś z tym zrobię” tylko dlatego, bo Ty na niego nakrzyczałaś lub już tak długo był bez seksu, że się zgodził, pokazuje jasno, że jego celem nie jest rozwiązanie – wyzdrowienie. Po prostu nie. Gdybyś założyła, że to co powiedział to nie tylko dobry środek ale intencja, która za tym stoi jest odpowiednia, to by przeczyło całej dotychczasowej sytuacji.
Bo by wynikało, że rozumie problem. Ale gdyby go rozumiał, to by się nim zajął dawno temu. Żyłby pozytywnie. Nie byłoby tego wszystkiego co mówiłaś. A jest.
On powinien zapytać Ciebie co może zrobić, co się z nim dzieje, powinien przyznać, że nie rozumie i nie potrafi z tym nic zrobić. To byłaby prawda.
Słowa – “dobrze, przestanę to oglądać dla ciebie” może i brzmią romantycznie ale nawet jeśli naprawdę chciałby to zrobić dla ciebie, to nie jest dobra intencja. Ma to zrobić dla samego życia.
Bo zobacz jedną z wielu pułapek – załóżmy, że nie będziesz chciała seksu lub nie będzie mogła lub wkurzysz się i będzie ci przykro z jakiegoś powodu (nawet nie jego) lub sama się zdenerwujesz i na niego nakrzyczysz.
Co wtedy – prawie na pewno powie – “ja się tu dla ciebie tak poświęcam, a ty dla mnie nawet nie potrafisz być spokojna!” I już ta cała motywacja “dla ciebie” padnie. Bo to była fasada. Nie dla ciebie, tylko “dla kontrolowania ciebie, byś była taka jaką chcę, byś była”.
Ponownie – nie próbuję go demonizować i mogę się mylić. Ale i z mojego doświadczenia wiem, że jest ku temu pokusa i z doświadczenia z pracy z innymi wiem, że inni też tak postępowali.
I może kusić usłyszeć to – “och! on zrobi to dla mnie! zrezygnuje ze swojego ukochanego porno dla mnie! muszę być dla niego taaakaa ważna!” Prosta sprawa – gdyby tak było, to by to zrobił X lat temu. A nie nagle, magicznie teraz.
Ponadto “zaprzestanie oglądania porno” nie jest właściwym celem. To nic nie da.
Zobacz co właśnie napisał mi jeden z klientów:
“I co z tego, że jest to oczywiste? Ważne, by to robić.”
Uwalniam codziennie,medytuję codziennie. Mam jednak tak że samo pragnienie wyjścia z uzależnienia doprowadza mnie do wkurwienia.
>Co pokazuje jak dużym ograniczeniem jest pragnienie czegokolwiek.
>Jednak nie pragnienie jest tu problemem.
>Problemem jest to, że się opierasz swojej sytuacji.
Masz rację. Zdałem sobie w końcu sprawę. Teraz widzę to że siedziałem przed słoniem i go nie widziałem. Jak odpuściłem pragnienie wyjścia z uzależnienia na rzecz intencji wolności wzrostu świadomości i odpowiedzialności.
I normalnie zeszło ze mnie. Teraz wydaje się to oczywiste. Proste, a mi jest tak że się wyraże lżej.
Teraz powiem Ci że faktycznie widzę że wybieram wszystko w swoim życiu.
Ha! Gdybym był słonikiem Dumbo, to bym poleciał na uszach!
Mężczyzna ten zapisał się do WoP w 2019 roku. Dopiero zrozumiał, że zdrowie to nie ani rzucenie uzależnienia, ani tym bardziej pragnienie tego, tylko intencji wzrostu świadomości i odpowiedzialności.
Nareszcie dotarło. Nie “wie o tym”, bo ja mu o tym powiedziałem, tylko sam to zrozumiał i wybrał. TO jest droga do zdrowia. To jest uzdrawianie karmy. Zwał jak zwał.
Co ciekawe – podobnie jak Ty – po 3 latach.
Nigdy nie jest za późno, by wybrać kierunek zdrowia. Nie ma złej chwili, dnia, czasu, wieku, sytuacji.
Hej Piotrze. Z tego co napisałeś zrozumiałam, że aby uzależnienie męża przestało mnie boleć i wyniszczać powinnam do niego podejść z sercem, zrozumieniem i akceptacją tego, co robi oraz z perspektywą pozwolenia upaść mu na samo dno. Zastanawiam się co jest tym dnem. Widzę przed sobą dwie wizje: nie reagując na to co robi stworzę mu przestrzeń do totalnej swobody i zaspokajania swoich zachcianek albo otworzą mu się oczy, że ten zakazany owoc jednak nie smakuje znakomicie a nawet ma w sobie truciznę. A więc mąż wybierze realne dobro.
Wiem na pewno, że ja za każdym razem reaguję bólem i gniewem. Strzelam tym jak wspomniałam z automatu. Nie widzę nic prócz rozkraczonych nad nim obcych bab. To doprowadza mnie do wściekłości. Nawet jesli potem na spokojnie sobie to uzasadnię, że tu nie chodzi o mnie i że następnym razem już tak nie zareaguję to powtarzam swoje reakcje perfekcyjnie za każdym razem. Być może jest tak jak piszesz, że oboje jestesmy zafiksowani na sobie. On na swoim wirtualnym świecie w którym znajduje jakieś ukojenie a ja na swoim bólu jakby wszystko co robi było wymierzone we mnie by mnie zniszczyć. Za każdym razem mąż pyta: co to cię tak boli? Ja bym palcem nie kiwnął gdybyś ty patrzyła na innych. Po co ta drama?
No dlatego że spadłam z piedestału. Powinien mnie adorować i zachwycać się do starości z pomarszczonym ciałem ;)
A tam w kompie ciągle nowe młode ciała.
Jestem na siebie wściekła, że daję się sprowadzać do samego ciała jakbym była tylko nim. To, co mojego męża we mnie urzekło to moja skromność a jednoczesnie okazałam się kobietą mądrą. Można ze mną porozmawiać na każdy temat. Nie byłam pusta i próżna. Nie chciałam od niego nic prócz miłości. Do tego kokieteryjnie potrafiłam zawładnąć jego umysłem. Wiedziałam czego chcę. Nie byłam pruderyjna.
A teraz oceniam siebie tylko fizycznie jakby to nadawało mi imię.
Głupie to a jednak trwam w tej głupocie.
Ostatnio po tym jak mąż się pogapił w telefon a umówiliśmy się, że ma na to godzinę i być może wtedy mnie to tak nie ruszy , niestety utknal w telefonie na ok.3 godziny z przerwami. Połozył się do łózka i myslał że będę tam czekała podniecona. Nie pozwoliłam się dotknąć. Powiedziałam, że sama się już zaspokoiłam więc nie potrzebuję jego pieszczot. Odpowiedział, że w takim razie on będzie się gapił . Ja na to: To się gap.
No jakoś mu się odechciało. Na drugi dzień w rozmowie dodałam, że może się gapić a ja nawet mogę siedzieć z nim w pokoju. Ale relacji między nami nie będzie i ja nie będę udawała, że jest wszystko ok. Nic zabronić mu nie mogę ale on jednoczesnie nie zmusi mnie do udawania. Albo jest między nami wszystko ok albo nie.
Powiedział, że chce relacji. Tyle, że takich deklaracji słyszałam już tysiące.
Dziękuję za Twoje komentarze i pozdrawiam Cię.
Hej Piotrze. Z tego co napisałeś zrozumiałam, że aby uzależnienie męża przestało mnie boleć i wyniszczać powinnam do niego podejść z sercem, zrozumieniem i akceptacją tego, co robi oraz z perspektywą pozwolenia upaść mu na samo dno.
Przede wszystkim, fakty – nie boli Cię uzależnienie, ani postępowanie męża.
Ból to konsekwencja oporu – niezgody. To wewnętrzny napór na coś – np. myśl czy emocję.
A sama to wybierasz – w pewien sposób widzieć swojego męża i jego zachowanie, co przynosi pewne doświadczenie nazywane emocjami. I co z tym dalej robisz – od tego także zależy dalsze doświadczenie. Np. niezgoda na to, co sama wybierasz widzieć.
Niezgoda powoduje napięcie. Im silniejsze, tym większe napięcie i w końcu ból. Tak jak gdy naciśniesz ręką na ścianę – pojawi się jakieś napięcie ale jeszcze nie ból. A gdy będziesz naciskać coraz mocniej i dłużej, w końcu pojawi się i ból oraz zmęczenie. Gdy będziesz kontynuować, pojawi się udręka.
Niezgoda na ból wzmacnia go, co przynosi ostatecznie cierpienie.
Więc zrozumienie i serce ma wynikać z korekty tego jak widzisz całą sytuację. To nie tylko przyniesie Ci spokój ale też potencjalnie da mu warunki, w których może zacząć przyglądać się sobie, bo już nie będzie presji wstydu, winy, strachu przed osądem i odrzuceniem. Bo dla niego to jest tożsame z cierpieniem.
Dwa – co robi? Co to jest “uzależnienie” męża? Co to za problem? Jak realnie wygląda?
Trzy – perspektywa pozwolenia mu upadku na samo dno nie jest możliwe, jeśli dalej będzie mógł się czegoś trzymać – np. Twojej obecności (przynajmniej ode mnie nie odeszła). Upadek na samo dno jest naprawdę kolosalnym wydarzeniem.
Przykład Katie Byron – znanej i bardzo mądrej osoby. Której upadek na dno wyglądał tak, że miotała się po podłodze, niemalże bełkocząc z wściekłości i żalu. W końcu się poddała.
Inny przykład Louise Hay – musiała mieć raka, by przestać się traktować z nienawiścią – zupełnie bez miłości. Dopiero rak uzmysłowił jej jak bardzo destruktywna była dla samej siebie. I zmieniła to. Bo świadomość to jedno. Dwa – czy dokonamy realnej zmiany.
To, co ludzie nazywają upadkami, najczęściej nawet nie “siedziało obok” takich doświadczeń.
Gdybyś od niego odeszła, on mógłby mówić, że mu wyrządziłaś wielką krzywdę. To byłoby kłamstwo. I to nie byłby jeszcze upadek. Kto wie co nim by było. Bo co może upaść? Odpowiem – tylko iluzja.
Rzeczywistość jest; i jest niezmienna. Jest taka sama od zawsze – od miliardów lat.
Co się zmieniło na świecie? Absolutnie nic nigdy. To że jako ludzie mieszkamy w 100-piętrowych wieżowcach zmieniło rzeczywistość? ;)
To co się zmienia to nasza percepcja – ewoluuje nasza percepcja. Jak? To zależy od nas. Kiedyś gwiazdy to byli bogowie. Dzisiaj gwiazdeczka porno to bogini. ;)
Rzeczywistość nie może upaść. Czy upadło coś rzeczywistego – np. grawitacja? Czy upadło to, że woda przy ujemnej temperaturze zamarza?
Nic co rzeczywiste nie może upaść.
Upadamy “my”, czyli tylko nasza percepcja nas samych – iluzja. Utożsamienie z iluzją.
Przemyśl to. Zastanów się co w jego przypadku jeszcze utrzymuje i zasila jego iluzje i co jeszcze daje mu pretekst, by się ich dalej trzymać?
Zadaj też sobie pytanie – “kim jest mój mąż”? W jakim kontekście to rozważysz?
Zastanawiam się co jest tym dnem. Widzę przed sobą dwie wizje: nie reagując na to co robi stworzę mu przestrzeń do totalnej swobody
Nie reagowanie może zarówno przynieść same szkody jak i pożytek.
Pamiętaj – nie to co robisz ma znaczenie ale to jaka jesteś.
To że nie reagujesz może wynikać z wielu zupełnie innych fundamentów – winy, lęku, oporu – zewnętrznie możesz udawać niewzruszoną, a w środku możesz się gotować lub doświadczać rozpaczy.
Nie reagowanie przyniesie pożytek TYLKO jeśli jego podłożem będzie spokój, zupełna akceptacja i miłość. Tylko. Wszystko inne to będzie tylko udawanie. Fasada, która zmieni tyle, że w końcu ta fasada upadnie – zostaniesz rozczarowana.
A to zawsze pokusa, by grać ofiarę i uznać, że to coś złego i to przez kogoś.
Uzależnienie leczy tylko realna miłość, a nie jej aproksymacje, ani imitacje. Tym bardziej “robienie” na wzór rzekomej miłości.
Miłości nie można “robić”, nie można “mówić”. Miłość to to jacy jesteśmy.
Mówienie, że ktoś nie zasłużył, by go kochać lub wybaczyć to twierdzenie – “ktoś inny uniemożliwia moją ewolucję”. Ale jest zupełnie odwrotnie – właśnie dzięki temu, że kogoś osądzamy, mamy możliwość zrezygnowania z tego na rzecz miłości.
Zobaczmy też na jakim urojeniu bazuje, że nie możemy komuś wybaczyć lub że nie zasłużył. To jakby mówić, że życie na tej planecie nie zasługuje na ewolucję, bo np. krokodyle jedzą gazele.
No życie nie może ewoluować, bo się obraziło na krokodyle… Krokodyle nie zasłużyły, by życie wokół nich ewoluowało! :D
i zaspokajania swoich zachcianek
Ok ale tak jak w przypadku męża – czy to na pewno Twoje zachcianki? W sensie – skąd się wzięły? Jakie mają znacznie i wartość i dlaczego taką im nadałaś?
Czy mądrym jest podjedzenie o północy ciasta, bo miałaś taką zachciankę?
Tutaj kłania się solidne przemyślenie tego jak żyjesz, jakie masz cele, jakie wartości nadajesz – co jest dla Ciebie ważne.
Nawet faktyczne zachcianki powinny mieć w życiu swoje miejsce. Powinien być na nie rozsądnie zorganizowany czas.
Tak jak wyjaśniałem w jednym artykule – jeśli chcesz zapełnić słoik, to najpierw umieszczasz w nim kamyczki największe, najbardziej znaczące. Potem coraz mniejsze i na końcu żwirek.
A jak nasypiesz tylko żwirku, to nie wejdzie nawet jeden duży kamyk.
W słoiku Twojego męża jest pełno żwirku. Który widzi jako duże kamyki.
albo otworzą mu się oczy, że ten zakazany owoc jednak nie smakuje znakomicie a nawet ma w sobie truciznę. A więc mąż wybierze realne dobro.
No tak ale pamiętaj o fundamentalnym fakcie – każdy człowiek wybiera tylko dobro. Bo zło nie istnieje.
Nawet gwałciciel uważa, że czyni dobrze. Putin też uważa, że czyni dobrze.
Człowiek nie jest w stanie wybierać złego. Każdy, nawet uzależniony, który okłamuje swoich bliskich, czyniąc to uważa, że czyni dobrze – w pewnym kontekście.
My widzimy to w zupełnie innym kontekście i to co dla nas oczywiście złe, dla niego może być oczywiście dobrym.
Bo “dobro/zło” to tylko dziecinna percepcja. To najprostsza, najbardziej błaha i prymitywna próba opisu rzeczywistości. Co oznacza, że dla 99% tematów na tej planecie jest niewystarczająca i błędna.
Pomyśl – jeśli on uważa oglądanie porno za dobre, to co można z tym zrobić? Próbować go przekonać? Niby jak? On to uważa nie dlatego, bo tak sobie wmówił, tylko takie jest jego doświadczenie z oglądania porno. Sam mówi – przynajmniej to go podnieca, nie nudzi się, znika napięcie i pewnie 100 innych powodów. Żadna ilość rozmów nie przekona go, że jest inaczej, bo to są jego doświadczenia.
To co może pomóc to zrozumienie w jaki sposób te doświadczenia następują.
Np. nie znika napięcie, tylko jego świadomość, a napięcie dalej jest.
A to i tak jeszcze nawet nie rusza natury człowieka – np. przywiązania i oporu. On się do tego kolosalnie przywiązał. Czerpie z tego masę korzyści.
Tego nie rozsupłasz żadną ilością rozmów. On sam musi do tego dojrzeć. A co będzie zapalnikiem tej krytycznie ważnej dla życia decyzji – nie wiem.
Ale jeśli jej nie podejmiemy, to nie wyzdrowiejemy.
Wiem na pewno, że ja za każdym razem reaguję bólem i gniewem. Strzelam tym jak wspomniałam z automatu. Nie widzę nic prócz rozkraczonych nad nim obcych bab. To doprowadza mnie do wściekłości. Nawet jesli potem na spokojnie sobie to uzasadnię, że tu nie chodzi o mnie i że następnym razem już tak nie zareaguję to powtarzam swoje reakcje perfekcyjnie za każdym razem. Być może jest tak jak piszesz, że oboje jestesmy zafiksowani na sobie.
Nie jesteście zafiksowani na sobie, tylko na pewnych pozycjonalnościach, np. względem siebie.
Tutaj mamy solidny przykład takiej pozycjonalności – “A) projektowanie uczuć/ B) wzięcie odpowiedzialności”
Do A) się przywiązałaś, a B) stawiasz opór.
Dlatego reagujesz tak samo w pewnych okolicznościach.
A to pozycjonalność z poziomu winy. Dlatego obwiniasz. Trzymasz się tej pozycjonalności, bo masz dużo stłumionej winy (jak każdy człowiek).
Reagujesz zawsze tak samo, bo to jeden z Twoich ulubionych sposobów na “radzenie” sobie z winą.
Zobacz prosty scenariusz – masz oczekiwanie – “mąż powinien XYZ”. Mąż tego nie robi. Zaczynasz czuć winę i gniewasz się, bo mąż tego nie spełnił. Gdyż pod tym kryło się więcej – “mąż powinien XYZ, BO JEŚLI NIE TO ABC”. ABC to coś negatywnego, pewny osąd samej siebie. I niespełnienie oczekiwań przez męża prowadzi do tego osądu. Uważasz, że to przez męża. Denerwujesz się na niego i obwiniasz, czym ukrywasz ten osąd samej siebie.
I tak w kółko.
Dlatego mówię – jego upadek na dno nie może wynikać tylko z braku reakcji.
Twój brak reakcji ma wynikać z Twojego rozwoju – że już rozumiesz, że nie on jest źródłem Twojego cierpienia. Jednocześnie już przeprowadzasz własny odważny obrachunek moralny.
Nie reagujesz, bo już JESTEŚ ŚWIADOMA, że nie w nim jest problem.
Sam brak reakcji on i tak sobie przetłumaczy na swoją korzyść – tzn. na to co uważa za korzyść. Np. usprawiedliwi się tym – “ona mnie nie podnieca, nie interesuje się, to mogę dalej oglądać porno”.
Jeśli takim postępowaniem ukryjesz swoje intencje – np. próby manipulacji lub zmiany go – to będziesz cierpieć.
On na swoim wirtualnym świecie w którym znajduje jakieś ukojenie a ja na swoim bólu jakby wszystko co robi było wymierzone we mnie by mnie zniszczyć.
Jak mówię – zniszczyć można tylko iluzję.
A cierpimy, bo nie chcemy jej poddać.
Więc możesz widzieć w mężu nie swojego kata, a sprzymierzeńca.
Za każdym razem mąż pyta: co to cię tak boli? Ja bym palcem nie kiwnął gdybyś ty patrzyła na innych. Po co ta drama? No dlatego że spadłam z piedestału. Powinien mnie adorować i zachwycać się do starości z pomarszczonym ciałem ;)
Zgadzam się. ;)
Ale właśnie to jest Twoje oczekiwanie, którego on nie spełnia. Bo nie w nim jest problem, tylko w jego przyczynie. Dlaczego powinien Cię adorować?
Bo chcesz być dla kogoś wyjątkowa? Dlaczego? Po co?
A jesteś taka w swoich oczach? Nie. Wiemy, że w swoich oczach jesteś mniej atrakcyjna od reszty kobiet, np. tych młodych aktoreczek.
Jesteś dla siebie bardzo surowa i niesprawiedliwa. Jest dużo osądu, obwiniania, odrzucania. Jest mało miłości i łagodności.
Ale widzisz jak wygodnym to jest – “mąż powinien mnie adorować!” A jak nie to jaki zły! Wrrrr! ;)
A to jacy my jesteśmy źli dla siebie – to pomijamy, zbywamy. A w tym cały sęk.
A tam w kompie ciągle nowe młode ciała.
To fantasmagoria.
Ale jeśli dla niego ciało jest ważniejsze od ducha, to trudno będzie się żyło z takim człowiekiem. I trudno się żyje.
Jestem na siebie wściekła, że daję się sprowadzać do samego ciała jakbym była tylko nim.
Ha!
Widzisz, mamy postęp. Pojawił się gniew, zamiast bezsilności i żalu.
Dobrze!
Ale to nie koniec, to dopiero paliwo. Ważne gdzie na nim dojedziesz.
“Dajesz się sprowadzać do samego ciała” – ważne, że nie tylko widzisz problem ale ważniejsze, że widzisz swoją odpowiedzialność.
I przecież nawet dajesz się wciągać w obwinianie, gdy odmawiasz mu seksu.
Ja znam ten problem, bo dla mnie niegdyś też kobieta była głównie dla ciała. Cała reszta mnie mało obchodziła – jej problemy, marzenia, cele, nieraz nawet dobro. Bywało, że dzwoniła do mnie, a ja odpowiadałem, że mam większe problemy, niż ona.
No palce lizać. ;)
To, co mojego męża we mnie urzekło to moja skromność a jednoczesnie okazałam się kobietą mądrą.
Skromność? Hmm, na pewno?
A nie przypadkiem kobieta, która będzie miała wobec niego małe wymagania, więc istnieje minimalne ryzyko, że poczuje się winny?
Dodam – nie próbuję przedstawić Ci Was w totalnie innym świetle. Kto wie – może się mylę w 90% tego co mówię? Ale staram się na jak najwięcej aspektów rzucić inne światło, byś mogła się im przyjrzeć, przemyśleć, zobaczyć czy na pewno jest tak jak to widziałaś lub sądziłaś. A może mam rację w większości? A może jest jeszcze inaczej, niż oboje sądzimy?
Można ze mną porozmawiać na każdy temat. Nie byłam pusta i próżna. Nie chciałam od niego nic prócz miłości.
Ha!
Skromność! Faktycznie. :)
Tylko miłości chciałaś od niego. :D Śmieję się na głos (nie cynicznie).
To jedyne czego nie powinnaś chcieć od nikogo, tylko kochać sama dla samego kochania.
I widzisz jak dużą ceną zapłaciłaś za to małe życzenie – “byle tylko on mnie kochał”. Doszło, że przymykałaś oko na wielki problem i dałaś się sprowadzić do ciała.
Jeśli zabolało – przepraszam. Ale tak wygląda mierzenie się z prawdą.
Ja przechodziłem ten proces wielokrotnie i jeszcze wiele przede mną. I zawsze boli. :) W takich sytuacjach naprawdę pomaga pokora i skromność – nie ujmowanie sobie ale rozumienie ograniczeń ludzkiej natury. W tym jak mało rozumiemy, widzimy i że nie możemy widzieć prawdy. To niemożliwe. Dlatego każde doświadczenie – nawet dla innych oczywiste – może dla nas być bardzo znaczące.
Do tego kokieteryjnie potrafiłam zawładnąć jego umysłem. Wiedziałam czego chcę. Nie byłam pruderyjna.
A teraz oceniam siebie tylko fizycznie jakby to nadawało mi imię.
Bo to dalej to błędne dążenie – “daj mi miłość, a ja dam ci to czego chcesz”. On dostał to czego chciał, a Ty nie.
I wiesz co? Ty wyszłaś na tym milion razy lepiej. Bo on tonie w iluzji jak w gęstej smole. A Ty możesz się uwolnić.
Bo ból trudno jest ignorować. I dlatego zmusza nas do zmian. A on ból tłumi, ucieka od niego. Dlatego się do zmian nie zabiera.
Głupie to a jednak trwam w tej głupocie.
Sam fakt, że widzisz to wreszcie jako głupie oraz widzisz, że w tym trwasz na własne życzenie, to wbrew pozorom OGROMNY krok.
Niewielu go wykonuje.
Ostatnio po tym jak mąż się pogapił w telefon a umówiliśmy się, że ma na to godzinę i być może wtedy mnie to tak nie ruszy , niestety utknal w telefonie na ok.3 godziny z przerwami. Połozył się do łózka i myslał że będę tam czekała podniecona. Nie pozwoliłam się dotknąć. Powiedziałam, że sama się już zaspokoiłam więc nie potrzebuję jego pieszczot. Odpowiedział, że w takim razie on będzie się gapił . Ja na to: To się gap.
Prawdę mówiąc to kapkę dziecinne ale też w tej sytuacji nie było warunków na rozsądną rozmowę.
No jakoś mu się odechciało.
Bo nie chodziło o pieszczoty, tylko utrzymywany stan podniecenia.
Dlatego ogląda porno – bo chce tego stanu i boi się go stracić. Cały czas kieruje się strachem i winą. Dlatego ten stan pożądania jest jakby złapał Boga za nogi.
Na drugi dzień w rozmowie dodałam, że może się gapić a ja nawet mogę siedzieć z nim w pokoju. Ale relacji między nami nie będzie i ja nie będę udawała, że jest wszystko ok. Nic zabronić mu nie mogę ale on jednoczesnie nie zmusi mnie do udawania. Albo jest między nami wszystko ok albo nie.
Powiedział, że chce relacji. Tyle, że takich deklaracji słyszałam już tysiące.
Tak, bo nigdy nie powiedział co w jego oczach jest relacją. Ani jakie ma dla niego znaczenie, sens, wartość.
Gdybyśmy jednak ujęli to w najbardziej taki społecznie błahy kontekst, mówi 2 rzeczy – “chce” i “chce relacji”.
I przecież to ma.
Zarówno chce jak i jesteś z nim.
Jest relacja. A on nadal chce.
A Ty rozumiesz, że sama relacja jest jak ogród. Sam o siebie nie zadba. Zaś relacja to coś między dwiema osobami, które są dla siebie zarówno roślinami jak i ogrodnikami.
Niestety całkiem sporo ludzi jest w relacjach głównie dla seksu. Żeby mieć “legalny” i społecznie akceptowalny seks oraz by społecznie nie być potępianym, nazywanym kawalerem czy starą panną, itd. Więc ze strachu i wstydu.
Oczywiście relacja to drzwi do miłości – uczymy się jej dla siebie. Ale mało osób to rozumie, a jeszcze mniej się w tym kierunku rozwija.
Odnośnie miłości – gdy kochamy, to jest to poziom dojrzałości niezależny od świata. Bo ani nie mamy oczekiwań, ani wymagań, ani uzależnień od niego.
Kochamy. Jesteśmy tacy niezależnie od okoliczności i osób. Co oczywiście nie oznacza, że będziemy np. chodzić w starych, podartych portkach. Kochamy, jesteśmy pełni życia. Możemy równie dobrze mieszkać w pałacu lub w jednopokojowej kawalerce ale ani to, ani to nie będzie to efekt tzw. szczęścia czy apatycznego nastawienia, z którego automatycznie wynika bieda. Tylko np. uznaliśmy, że nie potrzebujemy więcej. Tylko minimum, by mieć wszystko, czego potrzebuje ludzkie ciało, by było sprawne i zdrowe.
A wielu gdy słyszy coś takiego, to od razu wybiera kłamstwo i dorabia kontekst do faktów jako usprawiedliwienie – żyli apatycznie, opierali się, doprowadzili do biedy, a potem mówią – “ale to dlatego, bo ja do szczęścia więcej nie potrzebowałem/am!”
Tak jak uzależniony, gdy dowie się, że jest uzależniony najczęściej wszystko zaczyna zwalać na uzależnienie. Nagle “przez uzależnienie nie mogłem/am, nie mogę tego i tego”.
Uzależniony często nawet nie zauważa jak kłamie. Bo absolutnym priorytetem jest dla niego ucieczka od złego samopoczucia. Więc gdy się z czymś poczuje lepiej – automatycznie uznaje to za dobre i się do tego przywiązuje, zaczyna oczekiwać i wymagać, nawet kłamać i manipulować, by to mieć. A gdy poczuje się gorzej, to uznaje to za złe i zaczyna się opierać oraz unikać.
Kochając, niezależnie w jakich okolicznościach się znajdziemy, są dla nas ok, bo niczego od nich nie oczekujemy, ani nie wymagamy. Dzięki temu w moment możemy się do nich dostosować.
Bo rozumiemy, że zawsze możemy się zmienić – porzucić osądy, zaakceptować, nawet być wdzięcznym za trudne sytuacje, bo zawsze możemy się dzięki nim przyjrzeć czemuś w sobie; albo mogą wymusić na nas naukę nowej umiejętności, etc.
Kochamy, czyli w nikim i niczym nie widzimy nic złego. Bo tego nie ma poza naszą percepcją.
Ale miłość nie zwalania nas z rozsądku – właśnie przed poziomem świadomości, który nazywa się Miłość jest poziom nazywany Rozsądkiem.
Bo jeśli kochamy wszystkie koty i wszystkie będziemy traktować tak samo, ryzykujemy rozszarpanie przez tygrysa. Tak, to piękne zwierzę i z przyjemnością bym przytulił tygrysa. Ale jeśli nie zrozumiem, że tygrys to tygrys i w jego naturę – poziom ewolucji – wpisane jest zjadanie mięsa, drapieżność, to prawie na pewno to naiwne kochanie skończy się zmasakrowaniem mojego ciała. :)
Nawet jeśli nie zrozumiem natury zwykłego dachowca i spróbuję pogłaskać każdego kota jakiego spotkam, bo uznałem, że skoro ja je tak kocham, to one mnie na pewno też, to zapewne skończy się podrapaną ręką.
Jeszcze odnośnie oczekiwań – jeśli chcesz mimo wszystko dalej oczekiwać, bądź w tym rozsądna. Np. oczekiwanie miłości.
Co to jest miłość? Miłe uczucie? Nie, to bzdura. Kwiatki? Nie, to dziecinada. Obietnice? Nie, to
Kiedy możesz być pewna, że otrzymujesz miłość? A raczej, że druga osoba taka jest? Bo miłość to nie jest mleko w kartonie, które można komuś dać. Miłość nie jest niczym namacalnym.
Co to jest miłość? Miłość to jakość życia.
A co jest pierwszymi lekcjami miłości i krokami w spektrum miłości? Odwaga.
Rozumiesz co to znaczy?
Są 2 synonimy odwagi – odpowiedzialność i szczerość. Są to pierwsze szczeble na drabinie integralności – nazywanej miłością. To jest prawdziwa miłość. Niewiele ma wspólnego z uczuciami.
Dlatego – jeśli wymagasz miłości od człowieka uzależnionego, to bądź rozsądna. On nie jest zdolny do kochania. Nie przeskoczy tak himalajsko wielkiego pułapu. Ale stać go na szczerość i uczciwość.
Ale sama też musisz być szczera i uczciwa.
Zauważ co mówisz – no popatrzył Ci się w oczy i powiedział, że jest szczęśliwy… A potem mówisz, że mu przeszło. Że mu miłość przeszła.
Miłość to to jacy jesteśmy. To nie może przejść. Wręcz przeciwnie – widzisz jaki on jest. Jaki potencjał na razie reprezentuje.
Inne rzeczy to była Twoja percepcja – wliczając oczarowania i nadzieje.
Nic mu nie minęło, tylko dla niego uśmiech jest czymś nadzwyczajnym, do czego się zmusza, gdy czegoś chce. To nie jest to kim jest.
I mi się zdarzy zdenerwować czy zasmucić – to normalne, bo ludzkie. Ale to nie jest mój standard, choć kiedyś był. Nie wracam do tego.
Dla mnie gniew czy smutek są nadzwyczajne. I ani nie dorabiam do nich filozofii, ani usprawiedliwień. A jeśli wynikają z jakiejś mojej postawy, percepcji czy oczekiwań, to się tym zajmuję. Nie zawsze od razu, nie zawsze chętnie ale też nie wypieram swojej odpowiedzialności.
Wracam do spokoju i radości. Bo to jest mój standard.
Nigdy nie mówię, że spokój mi minął, tylko zdenerwowanie.
A tu widzisz – dla Was radość męża jest czymś co mija. Więc czymś ograniczonym, bardzo zależnym i podatnym na utratę. Bo on jeszcze nie ewoluował do tego poziomu.
On nie jest na poziomie miłości. Nie jest jeszcze nawet na poziomie odwagi. Bo nawet nie chce przyznać, że ma problem. Oczekując od niego miłości, żyjesz po prostu naiwnie.
Miłość to jest poziom świadomości 200 (Odwaga) – 500 (Miłość). Miłość Bezwarunkowa to 540.
A to skala logarytmiczna. Jest to więc PRZEOGROMNE spektrum jakości. Jednak fundamentem każdej z nich jest odwaga i odpowiedzialność. Np. odwaga, by realizować swoje prawdziwe potrzeby. By sięgnąć po to, co dla nas naprawdę ważne.
A to co uznaliśmy za ważne to inny temat. Jeden za ważne uzna mieć motorek ale zrobi wszystko, by go mieć i będzie się cieszył przejażdżkami. A dla drugiego będzie to relacja i zrobi wszystko by mieć relację taką jak sobie ustalił.
Poziom 200 reprezentuje bezwzględne mówienie prawdy, uczciwość i jest to fundament odpowiedzialności. Przynajmniej zaczynamy widzieć i rozumieć swoją odpowiedzialność za to jak żyjemy oraz za konsekwencje naszych decyzji.
A tego na razie u męża kompletnie brakuje.
To jakby oczekiwać pysznego obiadu od kogoś, kto nie potrafi ugotować jajka.
Przypominam też, że ponad 80% ludzkości jest poniżej poziomu 200.
Dlatego szansa, że od kogoś mówiącego, że kocha, że w ich związku jest miłość, itd., to prawie na pewno niezrozumienie. Raczej przywiązanie, oczarowanie, romantyzm, ekscytacja, itd. ale nie musi tam być w ogóle miłości.
Mówię o tym dlatego, bo prawie na pewno nie mieliśmy w naszym życiu nawet jednego przykładu kochania.
Ale bardzo dużo ludzi uwielbia tak twierdzić – że inni to taaaaaaaaaaaaaaak kochają, bo to wygodne usprawiedliwienie – “mój los jest SZCZEGÓLNIE ZŁY, a WSZYSTKIM INNYM żyje się dużo lepiej i łatwiej! TYLKO MI nic nie wychodzi!”
Nieraz jak słucham co ludzie mają do powiedzenia o innych, to mam wrażenie jakby nikt z nikim nie rozmawiał naprawdę, szczerze, uczciwie, otwarcie. Tylko jak ktoś ma do powiedzenia o nas coś lepszego, niż my sami, to się zgadzamy, choćby to była zupełna nieprawda. Ale pozwala nam uniknąć wstydu i obwiniania się, powiedzenia prawdy, więc w to idziemy.
I nie dziwne, bo jeśli osądzamy siebie, to automatycznie boimy się zostać w ten sam sposób osądzonymi przez innych. Lubimy opowiadać co robimy, o marzeniach, o jakichś specjalnych wydarzeniach, a jeśli nie chcemy unikać negatywności, to możemy pobiadolić, ponarzekać, kogoś obwinić, powiedzieć jak to nas denerwuje ten zły XYZ…
Pamiętam jedno szczególne wydarzenie ze szkoły podstawowej, pewnie 2 czy 3 klasy. Rozmawiałem z kolegą na temat jakiejś gry komputerowej, chyba Pac-mana. Czyli taka kuleczka co musi zjeść wszystkie punkciki na planszy i unikać duchów.
Rozmawialiśmy jak w to gramy i zacząłem mówić jakieś zwykłe kłamstwa – że są jakieś super ulepszenia, że Pac-man szybko zasuwa, wyrastają mu zęby, duchy coś tam robią. Nic takiego nie miało miejsca. Na co on mówi – “Tak! Ja też tak lubię grać! I u mnie jeszcze jest to i to, i to!”
I choć byłem totalnie nieświadomy, jak nakręcona pacynka, to to zapamiętałem, bo uderzyło mnie wtedy i być może pierwszy raz w życiu faktycznie pomyślałem – “Dlaczego on się ze mną zgadza? Przecież to kłamstwo i on o tym wie!” A jednak nam obu to nie przeszkadzało. Brnęliśmy w to kłamstwo, bo się dużo śmialiśmy i dobrze czuliśmy nakręcając coraz bardziej absurdalnymi i nierealnymi opowieściami o tej grze.
A potem uderzyło mnie, że dorośli ludzie żyją dokładnie tak samo. Dlaczego? Bo to nie jest dziecinna zabawa, tylko unikanie wstydu i winy.
I gdy ktoś w końcu “pęknie” i zaczyna mówić, to nie mówi odpowiedzialnie, tylko zazwyczaj wylewa się morze żalu, obwiniania, wstydu – biadolenie na całego. I tego ludzie chcą uniknąć – bo sądzą, że jak wyjdzie z nich ten cały żal i wina, to ich to pochłonie, nigdy się nie skończy. Więc naturalnie wolą odpowiedzieć – “Tak, u mnie wszystko dobrze”. A potem wielkie narzekanie, że depresja żyć nie daje – wielka, zła depresja dopadła i trzyma. ;)
Dziękuję za Twoje komentarze i pozdrawiam Cię.
Proszę. :)
Na koniec raz jeszcze – pierwszymi krokami w prawdziwej miłości to mówienie prawdy.
Np. powiedzenie sobie czy Twoje życie Ci pasuje, co nie i czego dalej nie masz już zamiaru znosić. Nikt Ci nie każe być teraz świątynią miłości, w której może się skryć każdy strapiony, a z Twojego serca wylewać się będą smugi złotego światła.
Masz pełne prawo się wkurwić. Ale nie cierpieć. Zacznij dbać o siebie, nie tylko o pazurki ale swoje potrzeby, które mądrze przeanalizuj. Nadaj rozsądne wartości i znaczenie.
Zachcianki zachciankami. Tylko bierz pod uwagę, że na tej planecie wszystko ma konsekwencje. I wielu mądrych ludzi przed tym ostrzegało. Wliczając Awatarów – Jezusa, Buddę, Krisznę.
Przykład. Nie musisz w to wierzyć ale na samo przemyślenie co to jest odpowiedzialność, po prostu na chwilę uznaj to wszystko za prawdę.
Każde przyrzeczenie i obietnica trzymają nas przez/do (jeśli dobrze pamiętam) 5 inkarnacji. Przez 5 żyć. Oczywiście wcale nie musimy o tym pamiętać i nie będziemy. Jednym z warunków tzw. uzdrawiania karmy jest być postawionym przed wyborami bez pamięci, że być może wybraliśmy błędnie już 30 razy. Dlatego ten wybór jest tak ważny. Przecież uzależniony nawet każdego dnia podejmuje te same, błędne decyzje i dalej nie widzi, że są błędne. Niektórzy cierpiąc po kilku godzinach i nawet na poziomie logicznym rozumiejąc, że popełnili błąd, i tak nie przestaną go popełniać. A co dopiero tematy poważniejsze.
Więc jeśli w tym życiu przyrzekniesz np. na wszystko co posiadasz, że dotrzymasz słowa, a go nie dotrzymasz, to jak sądzisz – co Cię czeka? W jednym z kolejnych 5 żyć stracisz wszystko. I będzie się to wydawało jako niesprawiedliwe, zły los, okrutnego Boga. Ale w tym życiu podjęłaś decyzję.
Jeśli obiecasz, że komuś oddasz np. swój samochód ale jakoś się z tego wymigasz, to ta obietnica będzie Cię trzymać aż do jej zrealizowania. I w pewnym przyszłym życiu oddasz komuś samochód. Bo teraz to wybrałaś.
Życie za życie – jeśli odbierzesz życie, sprawiedliwości jesteś winna życie. Oddasz więc swoje. Warto zastanowić się jak może spłacić swój dług człowiek, który zabił np. tysiąc osób?
Jeżeli przyrzekniesz posłuszeństwo jakimś zasadom, za sprzeniewierzenie się którym np. ma Cię to kosztować palce lewej ręki, a przestaniesz tego przestrzegać w następnym życiu, to pewnego dnia, pozornie niesprawiedliwie stracisz palce lewej ręki. Bo bozia okrutna i się mści? Nie. A kto za jakieś pierdołowate korzyści zdecydował się przyrzekać na palce lewej ręki? Dla jaj? Jezus 2000 lat mówił, że żyjemy na planecie konsekwencji, by uczyć się odpowiedzialności i miłości. Mówił, by życie traktować odpowiedzialnie i rozsądnie, bo będzie bolało. A i nikt nie jest tu za karę. Każdy z nas sam wybrał, by się tu urodzić. I widząc jak żyje większość ludzi – nie dziwne.
Budda podkreślił też, że urodzić się człowiekiem jest wielkim darem.
Jezus uczył, że mamy życie wieczne, za które jesteśmy na wieki odpowiedzialni. I mówił, by żyć pozytywnie właśnie dlatego, bo nie unikniemy odpowiedzialności. Nie kary, tylko odpowiedzialności. Bo jesteśmy jedynymi, którzy kują swój los.
Jakie było podejście Indian w Ameryce? Podejmować takie decyzje, które wiemy, że będą służyć przynajmniej (też – jeśli dobrze pamiętam) 5-ciu następnym pokoleniom. Mądre? Bardzo. Z wielu powodów.
A pomyśl – jesteśmy w kraju, gdzie okrada się ludzi radzących sobie i rozdaje patologii, biedactwu, czego jedną z wielu konsekwencji jest coraz większa inflacja. Nikt tego nie analizuje pod względem potomności, ba! nawet obecnych skutków tej głupoty dla nas wszystkich.
Bo prawie nikt się tu nie kocha. Nikt nie jest na tyle rozwinięty. Jeśli nie rozumiemy nawet tak prostych tematów jak pieniądze, a żeby w ogóle zacząć mówić prawdę, człowiek wprowadza sobie do życia śmiertelnie niebezpieczne uzależnienie, widzimy jak prymitywnym i głupim stworzeniem jest człowiek i czego potrzebuje nawet do infantylnych korekt. Ale też jest w nim wielki potencjał – co też najczęściej pokazują dopiero sytuacje najtrudniejsze jak wojna.
Jednak większość swojego potencjału odrzucamy – z różnych powodów. I niemal wszystko widziane jest odwrotnie – np. nieszczera skromność uznawana jest za cnotę. A gniew za słuszny. :D
Porno za dobro, a wkurzoną żonę za zło. ;)
Pomyśl – gdyby się okazało, że Indianie, którzy też w każdym życiu widzieli esencję – Wielkiego Ducha i oddawali cześć zwierzętom, które musieli upolować, by samemu przeżyć, wiedzieli, że będą inkarnować wraz z całym karmicznym bagażem… a Europejczycy przypłynęli i zrobili im masakrę – odkrywane są masowe groby dzieci Indian, wymordowali jedne z ważniejszych zwierząt – bobry – w setkach milionów – dla ogonów i jakichś gruczołów do produkcji perfum. Wymordowali co do ostatniego którąś odmianę bodajże bizonów – dla skóry, etc. Kompletny brak szacunku do życia, zero wdzięczności. Po prostu nienasycona pazerność – grzech główny – chciwość, zachłanność. Nie grzech, bo bozia ukarze. Tylko to prowadzi do zniszczenia, do niezaspokojenia, do nieszczęścia i ostatecznie – do cierpienia. A dzisiaj ponad 50% Amerykanów jest na antydepresantach. Bo tak nie widzą wartości w swoim życiu jak nie widzą w żadnym innym.
Widzimy jak homo sapiens morduje rozwinięte jednostki, by pozostać w ciemności i mieć zawsze usprawiedliwienie dla takiego stanu rzeczy.
Chrześcijaństwo wymordowało niemal wszystkich mądrych ludzi – wystarczyło, że kobieta rozumiała rośliny i potrafiła pomóc, coś wyleczyć naparem – od razu czarownica i spalić. Dlaczego? Bo robiła to z miłości i mądrości.
Intelekt ludzi? “Pracuj dla nas, wymyślaj nowe maszyny zagłady, a jak nie to my cię zgładzimy”.
Odwagą jest powiedzenie temu “nie”.
Niekończące się pragnienie seksu też jest grzechem. Nie, bo bozia ukarze. Tylko czeka nas cierpienie. I potencjalnie rozpad tego, co dobre, co zdrowe – jak małżeństwa.
Nie w seksie problem, czego zupełnie nie jest w stanie ogarnąć religia. Tylko w przywiązaniu.
Dlaczego jednym z X Przykazań jest, by nie pożądać żony bliźniego swego? Nie tylko z przyczyn karmicznych ale też dlatego, bo efektem tego jest jakiś nierozwiązany problem. Który z czasem doprowadzi do naszego cierpienia. Wielu po zdradzie bardzo się obwinia. Uważają, że popełnili coś niewybaczającego… Nie mówię tego z uwagi, że sama to rozważałaś (a przynajmniej to nie była moja intencja – pisanie samo się prowadzi). Chodzi mi o to, by ukazać jak te wszystkie ważne informacje spinają się w całość. Jak to wszystko co ignorujemy, pomijamy, dziś nawet wyśmiewany czy nie pamiętamy, bo tak utknęliśmy w ciągłym robieniu czegoś i zazwyczaj ze strachu i z poczucia winy, że wielu mówi, że w środku czują się lub są puści.
Bo żyjemy w takim oderwaniu od Życia. Bez świadomości tego jakim darem jest życie. Wolimy biadolić, że nam ktoś nie powiedział komplementu, niż doceniać dar wiecznego życia. Mądre to to nie jest. :)
Widzimy jak to co sami osądzamy może być naszym biletem do wyzwolenia. Nareszcie. Kto wie po ilu inkarnacjach? Większość uzależnionych wybiera ostateczność – dlatego są uzależnieni, bo żyli negatywnie już 20-30 razy i już tak są przerażeni konsekwencjami dalszego takiego życia, że woleli postawić wszystko na jedną kartę. Albo poddadzą się i wybiorą kierunek miłości, albo umrą. Granie w ich grę jest więc bardzo nierozsądne i ograbia ich z tej wielkiej korzyści. Zwrócenia się nareszcie w stronę Życia.
Gdyby Twój mąż widział swoje postępowanie tak jak Ty je widzisz, sądzisz, że chciałby je kontynuować? Pewnie nie. Ale nie potrafiłby tego przerwać. Zbyt wielki opór i zbyt silne przywiązanie. Oraz zbyt wiele pokus do osądzania siebie i odtrącania tego, co pozytywne i dobre. M.in. dlatego, bo się osądzamy i potępiamy. Dlatego potrzebna jest energia miłości. A jej nie ma w bukiecie kwiatów, bombonierce czy wycieczce do Paryża.
Zauważ, że samą siebie zaczęłaś ograbiać z miłości dla jakichś malutkich korzyści.
Masz do tego pełne prawo. Nie mi to osądzać. Ale może warto skorzystać z tej bezcennej rady – “kochajcie się”. Jezus nie mówił – “poświęcajcie się dla siebie i twórzcie współuzależnione związki”. Tylko mówił – “kochajcie siebie”.
Kochaj siebie. Gdy doświadczysz co to jest miłość, oczywistym będzie jakie mieć podejście do innych.
Bardzo możliwe, że Indianie to rozumieli. Rozumieli, że prawie na pewno jednym z tych pokoleń będą po raz kolejny oni sami. Więc sami sobie zgotują los jeśli nie zadbają o potomków. Indianie dziękowali Duchowi zwierzęcia za jego poświęcenie – za oddanie ciała, by mogli przeżyć. A co robią jeszcze tradycyjni Chrześcijanie? Jest modlitwa dziękczynna przed każdym posiłkiem. Rodzina siedzi przy stole, niektórzy biorą się za ręce i dziękują za posiłek. To także wzmacnia więzy rodzinne – nie uwiązanie ale świadomość tego, że jesteśmy jednością. Wliczając zwierzęta, ze świadomości której ewoluujemy i nadal ponad 80% ludzi nie ewoluowało nawet kapkę ponad to. Więc Indianie i Chrześcijanie pod wieloma względami żyli bardzo podobnie. To samo nazywali tylko w inny sposób.
Mówiąc, że np. walczymy o pokój dla potomności, tak naprawdę walczymy też o pokój we własnym życiu.
A co robi uzależniony? Nie dba nawet o obecny dzień. A co dopiero o swoje wieczne życie? Choć oczywiście uzależnienie w trybie hyper-przyspieszonym sprowadza człowieka na dno. I wtedy jest ogromna szansa na poddanie.
Nie każdy z niej korzysta. Ale na pewno – trzymanie takiej osoby na siłę za uszy tylko szkodzi i uzależnionemu, i temu kto trzyma.
Masy ludzi, gdy już poważnie boli, zwracają się w stronę Boga ale w taki sposób – “Boże, zabierz ode mnie konsekwencje moich decyzji, a ja się zastanowię nad zmianą tego jak żyję”. :D “A jak nie zabierzesz, to pieprz się”.
Dlatego bardzo mądrym jest podejście – żyć jednym dniem naraz i zadbać o niego najlepiej jak potrafimy. To automatycznie zadba o całą przyszłość. A nam zaoszczędzi zmartwień i poczucia przytłoczenia.
Przypomniały mi się mądre słowa – “to też przeminie”. Tylko jedno nie przeminie. My. To jacy jesteśmy.
Ale jeśli dowolny problem ujmiemy w takim kontekście, jego rozmiary się zmniejszą. Być może zniknie poczucie bezsilności względem niego.
Oczywiście przeminie tylko to, czemu nie stawimy oporu. A temu co pozytywne nie musimy się opierać, bo taka jest rzeczywistość. Na nią wystarczy się otworzyć.
Żeby zmienić to jak żyjemy, musimy zrozumieć rzeczywistość. Wliczając ludzką naturę – a jest ona zwierzęca. Homo sapiens to tylko zwierzę z umysłem racjonalnym. Czyli bardzo niebezpieczne dla siebie zwierzę.
Bo mała jest szansa, że borsuk walnie się młotkiem w palce lub porazi prądem. A człowiek będzie pił wódkę czy oglądał porno i jeszcze twierdził, że to go relaksuje i tylko inni go wnerwiają. :)
Weź to pod uwagę. Jeśli on nie postawi pierwszego kroku – nie wybierze prawdy, odwagi, uczciwości, to nie postawi żadnego z kolejnych kroków. I wszystko co będzie robił i mówił, rzekomo “z miłości” będzie fasadą.
Człowiek, który nie potrafi ugotować jajka, nie wyczaruje Ci nagle wspaniałego obiadu, który sam ugotował. Jeśli Cię takim zaskoczy, to albo go zamówił, albo przygotował go ktoś inny.
Jeśli nie rozumiemy co to jest opór, emocje, stres, myśli, świadomość, intencje, przywiązania, nadawana wartość, odpowiedzialność, odwaga, miłość, akceptacja, wybaczenie, kontekst – i wiele innych fundamentów życia jako istota ludzka – no to będzie się nam żyło trudno. Potencjalnie bardzo trudno. Bo ludzie podchodzą do tego jak do mikrofali – wystarczy włożyć żarcie do środka, nacisnąć przycisk i się samo podgrzeje. Nie trzeba zrozumieć jak działa mikrofala, by z niej korzystać.
Ale z życiem jest już kapkę inaczej, niż z podgrzewaniem obiadu. ;) Tym bardziej jeśli nasza “mikrofala” przestała działać i próbujemy ją naprawić w ogóle nawet nie rozumiejąc w jaki sposób działa i co się zepsuło. Albo porównujemy mikrofale ze sobą. :D
Bo to jakby telewizor przestał działać. Oddajemy go do serwisu. Tam mówią, że jest sprawny, nawet pokazują, że działa. Wracamy z nim do nas, a u nas dalej czarny obraz. Kombinujemy, w końcu wściekli patrzymy, a tu listwa przedłużacza była wyłączona. Wystarczy jeden pstryk i cały problem został rozwiązany. Takich “pstryków” mąż musi dokonać wiele. Kasiu, Ty zapewne też.
A to dobra wiadomość.
Ok, na koniec – może przyniesie Ci ulgę, że z uzależnieniem męża nic nie musisz robić. Tylko się nie opieraj, nie graj ofiary. Zajmij się tym, przez co cierpisz, przez co ten cały gniew i żal.
Przestań wymagać tego, czego nie może Ci dać, ani jaki nie może być.
Czyli rozpoznaj to, co zmienić możesz od tego, czego nie możesz. Zmień co możesz, resztę zaakceptuj – przestań osądzać, przestań się opierać, przestań grać ofiarę, poddaj przywiązanie do jakichkolwiek percepcji oraz opór do percepcji zdrowszych.
Swoje dobro stawiaj na pierwszym miejscu. A przecież nie oznacza to krzywdzenia kogokolwiek, zgadza się? Nie ulegaj mu, gdy będzie biadolił czy obwiniał.
Gdy zobaczy, że upada coraz bardziej, a Ty rozkwitasz, może sam zapyta co takiego robisz?
Jeszcze rzucenie światła na miłość. Pamiętam jak kiedyś jedna kobieta opowiadała – podchodzili do niej zakochani mężczyźni i mówili jej – “kocham cię!” Ona odpowiadała – “Dziękuję! Ale ja już siebie kocham”. :)
Bo rozumiała, że ci mężczyźni nie przychodzili, by dzielić się miłością i rozkwitać. Tylko przychodzili oczarowani, by brać.
To jakby podchodził głodny facet i proponował wspólny obiad, a Ty jesteś już najedzona. Podziękujesz ale odmówisz. Tylko głodny uzna tę propozycję za dobrą lub ją rozważy.
A gdyby podszedł najedzony facet, spektrum możliwości znacząco się rozszerza. Bo już nie żyjecie tylko, by zjeść.
No bo gdy podchodzi głodny facet, to oczywistym jest dlaczego podchodzi. Nie ma w tym nic złego. Ale co dalej, gdy już zje?
A jeśli podchodzi najedzony – oooo! A to ciekawe, dlaczego podchodzi!?
I jeszcze jedno na sam już naprawdę koniec. ;)
Zauważ – potrzebowałaś 3 lat do zmiany swojej percepcji (3 lub więcej), a nawet jeszcze nie zmiany, tylko dostrzeżenia, że (nadal być może) jest to niezbędne, by naprawdę coś zmienić.
O czym to mówi? O dwóch sprawach – że swój upór możesz przeznaczyć na bezowocne zmaganie lub przeznaczyć na realizację znamienitych celów. 3 lata upartego trwania w czymś naprawdę można przekuć na 3 lata pracy nad czymś realnie dobrym.
Ja pracuję z ludźmi, którzy rozpraszają się po 15 minutach.
Tylko zmień cele i formę ich realizacji. :)
Miało być jeszcze jakieś postscriptum ale zapomniałem.
Przemyśl to. Zastanów się co w jego przypadku jeszcze utrzymuje i zasila jego iluzje i co jeszcze daje mu pretekst, by się ich dalej trzymać?
Zadaj też sobie pytanie – “kim jest mój mąż”? W jakim kontekście to rozważysz?
Wiesz jak tak dłużej myslę i wsłucham się w męża to sądzę, że wpływ na jego pociag do porno może wynikać też z poczucia odrzucenia go jako mężczyznę. W jego przekonaniu oczywiście bo ja go nie odrzucam ale intensywność i częstotliwość naszego pożycia bardzo zmalala. Jesteśmy ze sobą – naście lat i przestaliśmy reagować na siebie fizycznie. Patrzymy na siebie jak brat na siostrę i odwrotnie. Oboje to niedawno stwierdziliśmy. Nie chodzi o to jak piszesz, że przestaliśmy się sobie podobać ale nie ma w nas tych intensywnych reakcji seksualnych na siebie nawzajem i myslę, że jest to problem wielu małżeństw jak nie większości. Stąd jakaś próba reaktywacji doznań wchodząc w zwiazki pozamałżeńskie czy ratując się porno. Ma wtedy czlowiek poczucie że żyje bo doznaje intensywności wrażeń. Rzecz jasna nie o to chodzi w życiu ale myślę, że jest to pewien problem. Być może mój mąż nie czuje się jak stuprocentowy facet gdy nie pociaga swojej żony i gdy ta żona nie biegnie już otwarta i chętna jak na poczatku w jego stronę. Przy porno można sobie pofantazjować, znów poczuć się jak ktoś ważny. Stąd ten relaks o którym mówi mąż. Porno daje mu to, czego ja mu nie daję. Być może jest tak jak mówisz, że ucieka w ten fantastyczny świat od tych trudnych i bolesnych dla niego uczuć i wniosków. Gdy pojawia się porno ja zaczynam o niego zabiegać gdyż czuję się odrzucona jako kobieta i jakaś lafirynda w moim odczuciu wchodzi na moje miejsce. Daje to taki skutek że czuję jakbym męża traciła i wtedy włącza mi się tryb gonienia go. Jak porno nie ma czuję się bezpiecznie, nic mi nie zagraża i wtedy też nie mam zbytnio skłonności seksualnych wobec męża. Żyjemy sobie jak brat z siostrą. Widocznie mojemu męzowi to nie wystarcza i do tożsamości męskiej seks i doznania z niego wypływające są dla niego bardzo ważne. Żyjąc ze sobą naście lat logiczne jest że patrzenie na jedno i to samo ciało nie spowoduje mocnych reakcji. Gdybym była podniecona każdego dnia i ochoczo biegała za mężem pewnie bym go tym zaspokoiła ale naturalnie nikt nie chodzi nakręcony codzień. Takie cuda to tylko w porno bajkach.
Pamiętaj – nie to co robisz ma znaczenie ale to jaka jesteś.
To że nie reagujesz może wynikać z wielu zupełnie innych fundamentów – winy, lęku, oporu – zewnętrznie możesz udawać niewzruszoną, a w środku możesz się gotować lub doświadczać rozpaczy.
Tak własnie jest jak piszesz. Zmuszam się do obojetności czyli braku reakcji ale do czasu bo w moim wnetrzu już kipi lawa i wydobywa się na zewnatrz w postaci wściekłości i smutku.
Zupełnie nie wiem jak ta moja akceptacja pasji meża ma wygladać. Mogę rzecz jasna uświadomić sobie, że jego problem mnie nie dotyczy, nie wynika ze mnie (choć może jednak wynika jak to Ci opisałam wyżej? ) ale świadomość tego, że w danym momencie mąż nie wybiera mnie a więc nie kocha powoduje we mnie żal, winę i w końcu agresję. Jasne, że powinnam kochać bezinteresownie i z tego czerpać radość i spokój ale przecież taka jednostronna miłość to nie relacja. A przecież dla niej wyszłam za mąż: by kochać i być kochaną.
Człowiek bez miłości usycha. I bez przynalezności do kogoś: bez względu na to czy przynalezy do drugiego człowieka czy do Boga.
Wiem, że jestem dzieckiem Boga stworzonym z miłosci i dla miłości ale jak widzisz ta wiedza mi nie wystarcza. I wynika z tego że miłość Boga mi nie wystarcza bo potrzebuję jej realnych i widocznych oznak od męża.
No i być może po to jest to wszystko. Ten cały porno syf. Bym odnalazła fundamenty. Boża miłość powinna być napędem do życia w pełni. A tak ze mną nie jest. Zresztą z mężem też nie.
I tak kulawo i koślawo idziemy przez to życie.
Bo zło nie istnieje.
Nawet gwałciciel uważa, że czyni dobrze. Putin też uważa, że czyni dobrze.Człowiek nie jest w stanie wybierać złego. Każdy, nawet uzależniony, który okłamuje swoich bliskich, czyniąc to uważa, że czyni dobrze – w pewnym kontekście.
Istnieje. Zło to brak miłości. Brak miłości powoduje cierpienie i krzywdę. I nic to nie zmienia gdy sobie zaczniemy to jakoś w glowie uzasadniać. Głod, wojny, zdrady, okradanie, mściwość to jest zło i wynika z braku miłości. Nieistotne, że sobie człowiek w swoim chorym umysle wybiera niby dobro. Dobro rodzi dobre i smaczne owoce, zło zaś trujące nawet jesli wygladają smakowicie. Trują i niszczą.
Ale właśnie to jest Twoje oczekiwanie, którego on nie spełnia. Bo nie w nim jest problem, tylko w jego przyczynie. Dlaczego powinien Cię adorować?
Bo chcesz być dla kogoś wyjątkowa? Dlaczego? Po co?
A jesteś taka w swoich oczach? Nie. Wiemy, że w swoich oczach jesteś mniej atrakcyjna od reszty kobiet, np. tych młodych aktoreczek.
Jesteś dla siebie bardzo surowa i niesprawiedliwa. Jest dużo osądu, obwiniania, odrzucania. Jest mało miłości i łagodności.
Ale widzisz jak wygodnym to jest – “mąż powinien mnie adorować!” A jak nie to jaki zły! Wrrrr! ;)
A to jacy my jesteśmy źli dla siebie – to pomijamy, zbywamy. A w tym cały sęk.
Tak. Głupie to i obłudne. Samą siebie widzę gorzej od innych a chciałabym sobie to poczucie zrekompensować mężem.
Nie wyszłam z pieluch, masz rację ;)
Ha!
Skromność! Faktycznie. :)
Tylko miłości chciałaś od niego. :D Śmieję się na głos (nie cynicznie).To jedyne czego nie powinnaś chcieć od nikogo, tylko kochać sama dla samego kochania.
I widzisz jak dużą ceną zapłaciłaś za to małe życzenie – “byle tylko on mnie kochał”. Doszło, że przymykałaś oko na wielki problem i dałaś się sprowadzić do ciała.
Cieszę się że spowodowałam u Ciebie śmiech :) To zawsze lepiej niż łzy czy złość :)
Rzeczywiście chciałam od męża wszystkiego bo MIŁOŚĆ to wszystko.
A nie otrzymałam tego w domu bo byłam totalnie odtrącona więc ze swoimi głodami przyszłam do męża. I nie chciałam nic więcej: wysokiego statusu materailnego czy społecznego, pałaców, prezentów, drogich kolacji, na autach się nie znałam i nie znam xd . Pragnęłam tylko żyć bo bez miłosci wegetowałam a nie żyłam.
Ten porno problem pojawił się póxniej bo przecież na poczatku były same fajerwerki seksualne więc mąż poczuł się ze sobą dobrze. On mi coś dał, ja jemu też i żyliśmy długo i szczęśliwie ;) no jednak nie jak się okazuje bo ani nie długo ani nie szczęsliwie bo mąż cierpi i ja cierpię. Choć prawda jest taka że oprócz tego problemu mąż wszędzi eindziej staje na wysokości zadania. Pracuje, po pracy przychodzi zaraz do domu, zajmuje się obowiązkami, dziećmi, itp.
Byłabym nieuczciwa gdybym odebrała mu to dobro które czyni.
Problem w tym, że w penym momencie ja męża widzę tylko przez pryzmat porno syfu.
Ok, na koniec – może przyniesie Ci ulgę, że z uzależnieniem męża nic nie musisz robić. Tylko się nie opieraj, nie graj ofiary. Zajmij się tym, przez co cierpisz, przez co ten cały gniew i żal.
Przestań wymagać tego, czego nie może Ci dać, ani jaki nie może być.
Czyli rozpoznaj to, co zmienić możesz od tego, czego nie możesz. Zmień co możesz, resztę zaakceptuj
Tak. Czytając to czuję ulgę. I chcę tę myśl zmaterializować. Życz mi powodzenia :) Zresztą….na pewno życzysz :)
Kończę bo się boję, że zaraz coś przypadkowo nacisnę i cały mój tekst wyleci w niebyt ;)
Pozdrawiam.
Wiesz jak tak dłużej myslę i wsłucham się w męża to sądzę, że wpływ na jego pociag do porno może wynikać też z poczucia odrzucenia go jako mężczyznę.
Może tak być.
Ale zauważ, co sama piszesz – to tylko POCZUCIE.
A skąd się biorą uczucia? To konsekwencje percepcji.
Czyli jeśli jest jak twierdzisz, to on sam się tak widzi i traktuje, a emocji używa jako usprawiedliwienia i potwierdzenia – dowodu – że jest jak sądzi.
A że zachowuje się bardzo źle, no to doświadczy tego, czego oczekuje. Tylko nie dlatego, bo jest odrzucany, tylko żyje… wiesz jak. I nie odrzucasz go jako mężczyzny, tylko jego zachowanie widzisz jako niespójne z tym, czego chcesz i oczekujesz od swojego partnera.
A on zamiast z miłości wybrać to, utknął we wstydzie i winie.
To przekonanie o byciu odrzuconym lub odrzucanym jest bardzo solidnie utrzymywane przez ludzi. Cała religia opiera się przecież na tym fundamentalnym micie, że Bóg wygnał z Raju Adama i Ewę – odrzucił, bo się nie posłuchali…
Gdy troszkę pomyślimy – tylko naprawdę pomyślimy – to dostrzeżemy jak oczywistym urojeniem to jest.
Ta przypowieść niesie 3 bardzo ważne informacje:
– Jesteśmy odpowiedzialni za swoje wybory.
– Każdy wybór wiąże się z konsekwencjami.
– Nie mamy zdolności odróżnienia prawdy od fałszu i dlatego nieraz dajemy się skusić temu, co nie prowadzi do Boga.
Bóg nikogo nie osądza, nie karze, nie potępia. To my sami sobie robimy. I zazwyczaj tylko dlatego, bo nasi rodzice nie byli kochający i mamy też wspaniałą racjonalizację dla naszych niechcianych, bo niekomfortowych uczuć – jak wstyd, wina, żal – które sami odrzucamy. A że jest to niemożliwe, bo to nasza energia, to sobie ich ciągłe odczuwanie tłumaczymy, że “nie czujemy się jak mężczyzna/kobieta”. Ale jeszcze nikt mi nie powiedział jak w takim razie czuje się kobieta i mężczyzna? Jakie jest to fundamentalne uczucie?
Odpowiedź brzmi – nie ma takiego uczucia, bo to zupełnie błędnie przeanalizowany problem.
To raz. Dwa – m.in. jesteśmy z tego powodu na tej planecie, by się uczyć odpowiedzialności, wyciągać wnioski, poddawać, wybrać dążenie do Boga. A do tego mamy możliwość odpracowania każdej negatywności i błędu. Buddyjska karma czy Chrześcijańskie – niebo/piekło – to jedno i to samo.
W jego przekonaniu oczywiście bo ja go nie odrzucam ale intensywność i częstotliwość naszego pożycia bardzo zmalala.
Czyli na bazie tego, że Wasza seksualna zażyłość zmalała uważa, że to przez to, że jest odrzucany…
No to widzimy solidną niedojrzałość.
Jest odwrotnie – przez to, że nie widzi siebie jako normalnego i fajnego – nie tylko maleje iskra życia w nim ale też z tego powodu ogląda porno.
Żeby pozornie “znaleźć luz”, a tak naprawdę tylko ucieka. I ta ucieczka nigdy się nie skończy, bo nie może.
Bo to od czego ucieka jest stłumione w podświadomości, a umysł będzie to projektował na zewnątrz niezależnie gdzie i z kim się znajdzie. Wszędzie zobaczy to samo.
Jesteśmy ze sobą – naście lat i przestaliśmy reagować na siebie fizycznie.
Ale ale – gdybyś się temu uważnie przyjrzała, to byś zobaczyła, że te “reakcje fizyczne” były samoistne. Nie Wy byliście ich autorem.
Podobały mi się słowa jednego uwodziciela, który na lęki swoich podopiecznych, że “nic nie czują” np. w klubie czy na randce powiedział takie coś – “gdy kobieta usiądzie ci na kolanach, poczujesz co trzeba”.
Co przez to mówił? Odrzuć lęk, odrzuć opór, wybierz spokój, a reszta zadzieje się automatycznie. GDY JEJ STWORZYSZ DO TEGO ODPOWIEDNIE WARUNKI.
Gdy “reagowaliście” tak naprawdę to się działo samo. Tylko warunki były do tego optymalne lub przynajmniej lepsze, niż obecnie.
Nie można nie reagować np. podnieceniem na fajną babkę. Gdybym ja miał partnerkę i 80 lat i nadal byśmy mieli fantastyczny seks i się kochali tak jak w pierwszych minutach, to gdybym przytulił się z jakąś np. nowopoznaną babką, to ciało i tak by zareagowało.
Nie trzeba z tego robić ani dramy, ani dorabiać filozofii. Tylko w to nie iść. Bo to normalne.
Tak jak idąc ulicą gdy zapachnie Ci fajnie jakieś jedzonko, to przecież nie musisz (i nie powinnaś) iść i jeść za każdym razem.
W życiu należy kierować się rozsądkiem, a nie uczuciami.
Zapamiętaj – dane uczucie jest lepsze tylko od jeszcze niższego od niego. Czyli np. strach jest w pewnym kontekście lepszy od wstydu. A gniew od strachu.
Ale to nadal tylko spektrum emocji i nic więcej.
Zakochanie to nie miłość. Dlatego jeśli minie, a mija zawsze, to potem ludzie mówią, że czar prysł, że zniknęła świeżość, itd. Bo nie rozwijają się w stronę miłości. Tylko non stop podtrzymywane zauroczenie.
Patrzymy na siebie jak brat na siostrę i odwrotnie.
Wątpię. Ja mam siostrę i wiem jak to wygląda. ;)
Brak relacji seksualnej nie można porównać do relacji brat-siostra. Tylko pary, która ma wobec siebie masę żalu i osądów.
Oboje to niedawno stwierdziliśmy.
Błędny wniosek.
Nie chodzi o to jak piszesz, że przestaliśmy się sobie podobać ale nie ma w nas tych intensywnych reakcji seksualnych na siebie nawzajem
Bo zamiast tego wybieracie żal, winę, wstyd, opór, gniew.
Zaś brak reakcji seksualnych wobec brata i siostry wynika z zupełnie innych warunków.
i myslę, że jest to problem wielu małżeństw jak nie większości.
Więc widzisz, że żyjemy na planecie, gdzie większość ludzi jest kolosalnie niedojrzałych i jest jeszcze w pieluchach.
Nie mówię tego jako osądu czy wrednej dumy, tylko pokazuję szerszy kontekst, by widzieć siebie na drodze ewolucji – na jakimś jej etapie i rozejrzeć się, że wszyscy są tu w tym samym celu.
Co uważają Wasi znajomi? Że między Wami jest ok?
Większość też ukrywa swoje problemy. To oczywiste. Gdy ja widzę fotki jakie ludzie wrzucają na fejsie, a znam ich sytuację – to często to są zupełnie 2 różne światy.
No bo nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie biadolił na fejsbuku, że np. mąż zdradził – no chyba, że to drama queen lub chce zrobić mężowi solidną złą famę.
Ale potem osoba, która ma problem, wchodzi właśnie na Fejsa, patrzy na te wszystkie fajowskie zdjęcia, wpisy, same uśmieszki, heheszki, i twierdzi, że wszyscy wiodą wspaniałe życie, tylko nie ona.
Ze 3/4 klientów pisało mi tą bzdurę – “wszystko się wszystkim udaje, wszystko się układa, tylko nie mi”.
Bo nikt nie zna szerokiego kontekstu.
A ja dzięki formie jaką prowadzę – korespondencję przez internet – poznaję bardzo dużo ludzi i tego jak żyją. Nie ukrywają tego, bo nie wiem kim są, więc mogą być otwarci. Niektórzy przyznawali mi, że mówili rzeczy, o których nie mówili swojej partnerce i terapeucie. I czasem to naprawdę ostra jazda.
Mówię o tym, by dać podstawę, by wybrać wobec siebie łagodność – niezależnie jak możemy niedojrzale w pewnych aspektach żyć, ok – niech tak będzie. Sam fakt, że to widzisz, jest super! Mało osób chce widzieć to jak naprawdę żyją.
Świadomość i akceptacja to pierwsze kroki do korekty.
I gdy to wszystko weźmiemy pod uwagę, to to, co mówił np. dr Hawkins, że jesteśmy w Czyśćcu, czyli szkole duchowej, staje się oczywiste.
A co mówi religia chrześcijańska? Że do Czyśćca trafiają ci, którzy żyli bardzo dobrze – bo mają możliwość oczyszczenia się z grzechu. Witamy na planecie Ziemia!
A niektórzy są tak uparci, że już użyli ostatniej deski ratunku – uzależnienia. Ci co się wiążą z uzależnionymi też mają bardzo ciekawe lekcje. :)
Wiążemy się z człowiekiem, który się nigdy nie kochał, a nawet bardzo poważnie osądzał i odtrącał. Co to mówi o nas? Prawie na pewno to, że sami postępowaliśmy wobec siebie bardzo podobnie. I próbowaliśmy “kochać” innych, by uciec od tego jak traktowaliśmy samych siebie.
Stąd jakaś próba reaktywacji doznań wchodząc w zwiazki pozamałżeńskie czy ratując się porno.
Ok ale tu nie można nic reaktywować, tylko usunąć to, co blokuje zdrowie – normalność.
Zdrowia nie można stracić, tak jak i Słońca. Słońce może tylko zostać przesłonięte chmurami. Nie trzeba reaktywować Słońca, tylko usunąć chmury. Co jest prostsze?
Ale jeśli nie tylko stwierdzimy, że straciliśmy Słońce ale że ten “brak Słońca” jest jeszcze jakimś oddzielnym bytem, którego musimy się pozbyć, no to wpadliśmy jak śliwka w kompot.
Ma wtedy czlowiek poczucie że żyje bo doznaje intensywności wrażeń.
No więc widzisz, że dla ludzi ważniejsza jest “intensywność wrażeń”, niż zdrowie, szczęście i miłość.
Jeśli wolicie intensywność wrażeń, to witam w świecie uzależnionych, nieszczęśliwych, sfrustrowanych, zależnych/współzależnych, podatnych na zranienie, żyjących w lęku przed utratą i więcej.
Zaś spokój i miłość przejawiają się pełnią życia. I to co różni to od właśnie takiego emocjonowania się i adrenaliny, to przede wszystkim JAKOŚĆ doświadczeń.
Nawet najbardziej fantastyczny orgazm trwać będzie ile – max kilka minut, choć czytałem, że możliwe są dłuższe; a dla większości to kilka sekund. Są wielokrotne orgazmy, można poszaleć.
Ale to nadal chwilowy stan, który przemija i co się wtedy dzieje? Człowiek od razu chce do tego wrócić, znowu to zyskać.
A miłości, radości i spokoju się nie traci. Nie trzeba do tego wracać, bo to nie mija, ani nie odchodzi. Ale można to pielęgnować coraz bardziej. Bo to jest to czym się staliśmy. A nie coś, co czujemy.
To jacy się staliśmy jest wieczne.
Rzecz jasna nie o to chodzi w życiu ale myślę, że jest to pewien problem. Być może mój mąż nie czuje się jak stuprocentowy facet
Ale nie ma takiego uczucia “jak facet”. Ani nie ma uczucia “jak kobieta”.
Radość wynikająca z np. braku osądzania nie ma nic wspólnego z płcią.
Gdy jesz kanapkę z ogórkiem, to nie ma “smaku ogórka jak facet”, ani “smaku ogórka jak kobieta”. Tylko jest smak ogórka niezależny od tego, kto doświadcza jego smaku.
Więc próby znalezienia tego uczucia “jak facet/jak kobieta” to niemożliwa do zrealizowania krucjata.
Bo podłożem jej jest unikanie wstydu i winy i sam fakt, że “nie czujemy się jak facet” wynika z tego jak się widzimy – osądzamy, odrzucamy, etc. I w tym szukaniu tego nigdy nie korygujemy. Bo właśnie szukanie uczucia jest strategią unikania samego sedna problemu.
Generalnie opieranie w życiu dążeń opartych o uczucia to droga do rozczarowania i nieprzemijającego lęku przed utratą tych fajnych uczuć.
gdy nie pociaga swojej żony i gdy ta żona nie biegnie już otwarta i chętna jak na poczatku w jego stronę. Przy porno można sobie pofantazjować, znów poczuć się jak ktoś ważny.
A dlaczego nie można poczuć się jak ktoś ważny pomimo porno?
Dlaczego potrzebujemy do tego pornografii?
Bo właśnie nie potrafimy sobie poradzić z masą wstydu, winy, żalu, lęku, a nawet pożądania, które zbieramy jak kolekcjoner krzywd.
Stąd ten relaks o którym mówi mąż.
Tylko to nie jest żaden relaks.
To nie ma z relaksem nic wspólnego. Jeśli się relaksuje choć minimalnie to nie dzięki porno, tylko pomimo tego, że je ogląda.
Porno daje mu to, czego ja mu nie daję.
Porno nic mu nie daje.
Dobrze to zapamiętaj. Wyjdź z tej iluzji.
Jeśli chcesz lepiej zrozumieć co mówię – porównaj to do złamanej ręki. Mąż ma złamaną rękę i bardzo go to boli. A porno jest jak branie znieczulenia.
Powiedz mi – co daje znieczulenie? Nic nie daje. Odcina tymczasowo świadomość bólu. Nic więcej. A ból to przecież bardzo istotny sygnał – informacja, że jest poważny problem – złamana kość.
A on nie nastawia kości, nie zakłada gipsu, by usztywnić rękę, nie chroni jej, nie dba w trakcie zrastania kości. Nic nie robi. Tylko w kółko się znieczula.
Czy to rozsądne? Dobre? Pomyśl – co by było, gdyby człowiek złamał sobie rękę, nigdy nie założył gipsu i sobie z tą ręką żył tak jakby była ok? Podejrzewam, że doprowadziłby do stanu konieczności amputacji ręki. A ból byłby już tak wielki, że by wył na całe gardło.
I tak jest. Wystarczy, że usłyszy “nie” i już boli. Ale nie wyje, bo się wstydzi.
Gdzie tu jakakolwiek realna podaż od porno? Nie ma.
Jedyną nadzieją dla męża jest to, że Ty będziesz widziała całą sytuację trzeźwo. Bo jeśli nie, razem z nim utkniesz w iluzji, znajdzie sobie na to racjonalizacje i wieść dalej będziecie życie “w pieluchach”.
Ale przypominam – jedną z cech uzależnienia jest tak, że z każdym dniem będzie coraz gorzej. Bo to kierunek destrukcji. To nie jest stanie w miejscu.
Być może jest tak jak mówisz, że ucieka w ten fantastyczny świat od tych trudnych i bolesnych dla niego uczuć i wniosków.
Nigdy nie powiedziałem, że uczucia są bolesne.
Boli tylko stawiany im opór. I trud wynika z tego, że nie chcemy ich czuć.
A wnioski – no cóż, każdy jest kowalem swojego losu. Jeśli będzie w kółko dochodził do negatywnych wniosków, to nie ma cudu, który mu da w życiu radość.
Pomyśl – jaką cenę oboje płacicie tylko dlatego, by unikać niekomfortowych uczuć? Hmm? No co z tego, że są trudne?
Powiedzenie mężowi, że nie podoba Ci się i nie masz zamiaru dalej znosić tego jaki jest też będzie trudne. Ale jeśli nie powiesz prawdy (nie mówię, że dokładnie to co teraz napisałem), to będzie to dalej trwało.
Prawda boli ale nas wyzwoli.
A kłamstwo to coś nierealnego. Co można zrobić z czymś, co nie istnieje? Można tylko zapierać się, że to jest realne i odrzucać to wszystko, co naprawdę jest realne. A to uniemożliwia korekty. Bo skorygować można tylko to, co istnieje.
Gdy pojawia się porno ja zaczynam o niego zabiegać gdyż czuję się odrzucona jako kobieta i jakaś lafirynda w moim odczuciu wchodzi na moje miejsce. Daje to taki skutek że czuję jakbym męża traciła i wtedy włącza mi się tryb gonienia go.
Ilu lat jeszcze potrzebujesz, by zrozumieć, że nie tędy droga?
Ja rozumiem pokusę ale zrozum ją i Ty – to, że wydaje się to dobre, nie oznacza, że takie jest.
To kolejna pułapka kierowania się uczuciami.
Przypominam, że przed poziomem Miłości jest poziom Rozsądku.
Każdy człowiek, który np. “stresuje się” i sądzi, że to praca go “stresuje”, uzna, że obejrzenie porno jest dobrym wyborem. Czy coś, co pozwoli “zapomnieć” o stresie. Ale jeśli zrozumiemy co to jest stres, dostrzeżemy jak zgubne są to drogi.
A nawet jakbyśmy wzięli pod uwagę co napisałaś. Zobacz: mąż jest pełne stresu. Opiera się, więc stres nie mija, rośnie i on odczuwa ból. Włącza porno, by od tego uciec. A Ty go za to osądzasz. A następnie zaczynasz o niego zabiegać, bo boisz się go stracić na rzecz jakiejś pierwszej lepszej bimbałki z internetów… A on czuje jeszcze większą presję, więc ucieka jeszcze szybciej.
Wiesz jak się “łapie” dzikie konie? Nie biega za nimi. Tylko spokojnie sobie siadasz. Bierzesz trochę trawy, zaczynasz się nią spokojnie zajmować. Gdy koń poczuje zupełny spokój, podejdzie sam z ciekawości. I może nawet da się pogłaskać po chrapach.
Wyłapałaś słowo “spokój”?
Jeśli go będziesz udawać, koń nie podejdzie.
Pamiętaj – rzeczywistości nie można oszukać.
Jak porno nie ma czuję się bezpiecznie, nic mi nie zagraża i wtedy też nie mam zbytnio skłonności seksualnych wobec męża.
Bo sytuacja jest podobna jak z mężczyzną – erekcja to barometr zdrowia mężczyzny. Tylko oczywiście wielu fatalnie do tego podchodzi – masa facetów włącza porno, by “zobaczyć czy by mi stanął przy kobiecie”.
Tylko zupełnie pomijają całą rzeczywistość – np. porno włączają nie jedno zdjęcie, a 100, czyli tak jakby spotkali się z setką kobiet. Przy tym nie ma nic z tego jak oni sami siebie widzą – nie ma osądzania się, wstydu, lęku przed odrzuceniem. I ta ilość sygnałów seksualnych przepala im mózg, wymusza inny stan, w tym erekcję, a emocjonalność tłumi. Która w normalnych warunkach naturalnie by się ujawniła. I oglądając tak porno twierdzą, że jes z nimi wszystko ok, bo mieli erekcję… a jest wszystko ok?
Z kobietą jest podobnie. Gdy warunki są odpowiednie, jest naturalny stan przyjemnego cieszenia się seksualnością.
Weź jeszcze pod uwagę, że ten “jego świat” nie istnieje. Jest nierealny. To że ktoś ogląda jak zahipnotyzowany jakiś serial, nie oznacza, że powstał jakiś nowy, osobny świat, w którym można przebywać.
Jest tylko jeden świat – ten realny. To “tu” i to “teraz”.
Tylko większość ludzi na tej planecie realny świat uważa za zły, straszny, bolesny, trudny, etc. i robią wszystko, by pozostać nieświadomymi.
Łatwo zobaczyć, że ludzie bardziej się boją żyć, niż umrzeć. Wielu chce umrzeć. Co naprawdę jak człowiek to przemyśli to włosy dęba stają.
Żyjemy sobie jak brat z siostrą.
Gdyby tak było, to brak seksu między Wami by Wam nie przeszkadzał.
Żyjecie sobie jak pełni żalu do siebie ludzie nie rozumiejący swojej sytuacji i problemów, obwiniający się nawzajem, z czego jedna osoba emocjonalność całkowicie tłumi, a drugą nosi na wszystkie strony, a po emocjonowaniu się pada wyczerpana.
Dorabianie do tego jakichś etykietek nie ma sensu. Patrz na fakty, nie na jakieś bzdurne popularne powiedzonka.
Raz jeszcze przypomnę – ludzie tracą wszystko, zdrowie, rodziny, kariery, dom, etc. – by wreszcie się poddać, wybrać pokorę i zacząć mówić prawdę oraz wykonywać odważny obrachunek moralny.
Nie robi tego pewnie 98% ludzkości. Gdyby robiła, na Ziemi byłby raj.
Widocznie mojemu męzowi to nie wystarcza
Prowadzę cały, wielgachny serwis, który dokładnie opisuje na czym polega problem i niejednokrotnie Ci to wyjaśniałem.
Jeśli nadal wolisz twierdzić, że Twojemu mężowi coś nie wystarcza, czyli jego postępowanie jest rozsądnym wyborem wynikającym z mądrej analizy swojego życia, to nie tylko on ma swój świat fantazji.
i do tożsamości męskiej seks i doznania z niego wypływające są dla niego bardzo ważne.
Gdyby tak było, to by zrobił wszystko, by mieć fajny seks. A nie robił wszystko, by zniszczyć sobie zdrowie i małżeństwo.
Nie możesz dorabiać filozofii do tego co robi. On jest uzależniony od porno. To osoba uzależniona.
A nie robiąca coś, bo dla tożsamości męskiej doznania z seksu są ważne.
Tak, są ale dla zdrowej tożsamości, a i tak do pewnego etapu rozwoju – gdy już kochamy siebie, seks staje się zupełnie opcjonalny. Jak jest, to fajnie, a jak nie ma, to też super.
A teraz nie jest nawet sympatycznie, gdy jest.
Żyjąc ze sobą naście lat logiczne jest że patrzenie na jedno i to samo ciało nie spowoduje mocnych reakcji.
TO ZUPEŁNA BZDURA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie wiem skąd wzięłaś tę “logikę” ale to taki sam poziom rozumowania, że jak nie ma między Wami seksu, to żyjecie jak brat i siostra.
Widzisz, że sama wpadłaś w to, co same kobiety zarzucają facetom – “dla was liczy się tylko seks”.
I małżeństwo od relacji brat-siostra też odróżnia tylko seks? I tyle?
Wiesz co powinno w zdrowej relacji jeszcze odróżniać dwie osoby z różnych rodzin od tych z jednej? Że biorą odpowiedzialność za swoje życie. Tworzą je. A pępowiny się odcina. Żeby jednostka mogła się rozwinąć, musi żyć odpowiedzialnie, samodzielnie.
Gniazdo się opuszcza.
A nie trzymać się kogoś na siłę tylko dlatego, bo już jest wpisany z góry w bliskie relacje. To nie rozwinie człowieka. Wręcz przeciwnie, bo sam fakt, że człowiek żyje cały czas z rodziną, a nie otwiera się na świat wynika z niezdrowych podstaw.
Widzisz kolejny przykład jak brak wzięcia pod uwagę kontekstu i skupienie się tylko na treści – “brak seksu” – prowadzi do całkowicie błędnych wniosków.
Bo jak mówię – brak seksu u brata i siostry jest naturalny, normalny. W Waszym przypadku przyczyną tego są tematy kolosalnie oddalone od zdrowia. I seks jest normalny i zdrowy.
To sytuacje z zupełnie przeciwnych krańców spektrum, choć pozornie wydają się podobne.
Tak jak woda – mająca 1 stopień, 10 stopni i 100 stopni wygląda pozornie tak samo. Ale jak wsadzisz palca, to doświadczenie będzie kolosalnie inne.
Nazywanie wody mającej 1 stopień i 100 stopni wodą jest poważnym błędem. Bo to jest woda, tak, ale jej cechy są granicznie różne.
Gdybym była podniecona każdego dnia i ochoczo biegała za mężem pewnie bym go tym zaspokoiła
Bzdura.
Tu nie ma czego zaspokajać.
Przede wszystkim – zdrowe pożądanie seksualne nie jest jakimś brakiem, który trzeba wypełnić, tylko jest to potrzeba/chęć dzielenia się – DAWANIA. Nie brania.
To przepływ życia. A przepływu życia nie można zaspokoić. Można go tylko ukierunkować.
Co pokazuje, że seks jest tylko jedną z wielu ekspresji życia. I dlatego, jeśli go nie ma i nie wynika to ze spokojnego, świadomego wyboru, powinniśmy to traktować jako sygnał alarmowy, że coś nie gra.
To że jesteś żoną NIE oznacza, że masz jakąkolwiek powinność wobec męża na poziomie seksualnym.
Seks powinien być czymś, co sobie dajecie z miłości, chętnie. Ale też mądrze – nie jako sposób na zamiatanie pod dywan problemów.
Co przyrzekaliście przed ołtarzem? Że będziesz dawać mężowi czy będziesz tego chciała, czy nie? Czy że będziecie się kochać i szanować?
Tego na razie brakuje.
Seksem niczego nie naprawicie.
ale naturalnie nikt nie chodzi nakręcony codzień. Takie cuda to tylko w porno bajkach.
Nikt nie chodzi, bo mamy społeczeństwo kolosalnie niedojrzałe, a nawet chore.
Proszę, nie rób teraz z braków jakiejś normalizacji życia.
Raz jeszcze – seksualność to normalny element życia. Każdy jest albo kobietą, albo mężczyzną. Jest naturalne przyciąganie wynikające z dopełniania się.
Nie chodzi o to, by być cały czas podniecony. Podniecenie seksualne jest, choć nie najbardziej znamienitym, przykładem ekspresji OCHOTY względem życia. Życia. A nie szparek czy kiełbasek innych ludzi. ;)
To co opisujesz może faktycznie widać tylko w bajkach, bo oczekujesz zdrowia (poziom 350 – http://wolnoscodporno.pl/blog/2021/05/cnoty-15/) na poziomie niższym, niż 200.
Czyli oczekujesz tego, co jest normalne na poziomie o ponad 150 punktów w zupełnie innym spektrum życia, niż ten, w którym żyje ponad 80% ludzkości.
Porno to poziom 100. Różnica to 250 punktów (skala logarytmiczna).
To różnią, której w słowach nie da się oddać. Generalnie jeśli miałbym to różnica jest to taka jak iść do zbombardowanego miasta – np. teraz jakiegoś Ukraińskiego atakowanego przez Rosyjskie czołgi.
A potem wrócić do siebie, wejść do wanny, odpalić świeczkę zapachową, wlać do wody olejki eteryczne, zrobić fajną pianą, włączyć cudowną muzykę klasyczną czy lulubione utworki i napić się dobrego wina.
To jest taka różnica.
Inny przykład – gdyby ludzkość pozostała globalnie na poziomie niższym niż 200 – np. na 195, to różnica między poziomem 195, a 205 jest taka, że na poziomie 195 ludzie zniszczą się i całe życie na tej planecie w wojnie atomowej.
Na poziomie 205 już tak nie będzie. Bo to nie tylko zmiana ilościowa ale głównie jakościowa.
Na poziomie poniżej 200 jest tylko emocjonalność. A ona, o ile się nie opieramy, mija. Zawsze. A na poziomie powyżej 200 jest już energia życiowa. Czyste życie. I wraz z rozwojem, rozwoja się jego jakość.
Więc – jeśli szukasz zadowolenia, szczęścia, fajnej relacji seksualnej każdego dnia, to nie szukaj tego na poziomie żalu, winy, wstydu, apatii, strachu, pożądania, gniewu, ani dumy. Zacznij od odwagi i idź do góry.
Pewnego dnia zaczniesz tego doświadczać spontanicznie.
A to wymaga solidnej pracy wewnętrznej.
Poza tym – ci aktorzy mają cały czas inne babki. Wyczyniają co popadnie bez wstydu i winy. CO NIE OZNACZA ZDROWIA. Bo każda emocja ma rolę w ludzkim życiu.
Jeśli dajemy sobie przed kamerą przyjąć na twarz spermę obcego faceta, połknąć ją i mówić jak było super, robimy to bez wstydu i winy, to nie jest zdrowie.
Cnotą jest intymność. Otwartość dla tych, którzy chcą dla nas dobrze. Otworzenie drzwi do swojego domu dla wszystkich bez wyjątku nie jest mądre. Jest głupie. Byłoby mądre, gdybyśmy już żyli w Raju. Ale żyjemy w Czyśćcu. I łatwo zaobserwować, że nie wszyscy mają na uwadze nasze dobro. Ba! My sami nie mamy.
Słyszałaś kiedyś o mordercy, który po każdej zadanej śmierci płakał, bo czuł się taki winny? Bez jaj.
A dlaczego porno nas podnieca? Bo to jest coś tak nienaturalnego, a jednocześnie nowego, że nasza psychika nie wyewoluowała, by się przed tym bronić. Dlatego widzi to jako rzeczywistość.
Tak jak widząc reklamę hamburgerów czy frytek, też zaczyna cieknąć ślinka. Ale czy po obejrzeniu stu reklam jedzenia możemy powiedzieć, że się najedliśmy? Możemy powiedzieć, że dla organizmu czy to męskiego, czy żeńskiego, doznania płynące z reklam czy jedzenia są takie ważne, że oglądamy dziennie 100 reklam? Proszę…
Musimy zdać sobie sprawę z ograniczeń ludzkiej natury, a nie dorabiać do niej filozofie, bo to wielkie niebezpieczeństwa. I przez ich nieświadomość wielu już umarło w cierpieniach i/lub stracili wszystko. Wliczając życie.
Tak własnie jest jak piszesz. Zmuszam się do obojetności czyli braku reakcji ale do czasu bo w moim wnetrzu już kipi lawa i wydobywa się na zewnatrz w postaci wściekłości i smutku.
Zupełnie nie wiem jak ta moja akceptacja pasji meża ma wygladać.
Bo na razie uważasz, że akceptacja to jest jakiś nowy, oddzielny stan, który trzeba w sobie wypracować.
Ale akceptacja to porzucenie tego wszystkiego, co robisz z jego sytuacją – osądzanie, opór, niechęć, gniew, żal, frustracje, oczekiwania, korekta intencji, etc.
Nie wymyślisz sobie jak to może wyglądać, gdy to zrobisz. Widzisz też jak ograniczony jest ludzki umysł – myślenie to nie myślenie. Nie można wymyślić nic nowego. Można ustalić jakiś kierunek ale co z tego będzie wykaże dopiero rzeczywiste doświadczenie.
Nie szukaj “jakby to było”, nie próbuj tego wymyślić, nie uciekaj w “pozytywne uczucia”, nie szukaj tego.
ZMIERZ SIĘ Z PRAWDĄ. Prawda nas wyzwoli, a nie fantazjowanie.
Mogę rzecz jasna uświadomić sobie, że jego problem mnie nie dotyczy, nie wynika ze mnie (choć może jednak wynika jak to Ci opisałam wyżej? ) ale świadomość tego, że w danym momencie mąż nie wybiera mnie a więc nie kocha powoduje we mnie żal, winę i w końcu agresję. Jasne, że powinnam kochać bezinteresownie i z tego czerpać radość i spokój ale przecież taka jednostronna miłość to nie relacja. A przecież dla niej wyszłam za mąż: by kochać i być kochaną.
To dlaczego nie kochasz?
Bo jeszcze nie ewoluowałaś na to, by kochać.
Człowiek bez miłości usycha. I bez przynalezności do kogoś: bez względu na to czy przynalezy do drugiego człowieka czy do Boga.
No tak ale tej przynależności do Boga, do życia – nie tracimy.
Tylko stajemy się jej nieświadomi.
To jest wielkie niebezpieczeństwo nieświadomości. Bo mamy tak wielką moc, że gdy w coś uwierzymy, nawet nierealnego, to tego doświadczymy.
Tylko jeśli jesteśmy na niskim poziomie świadomości, to czasem może zająć trochę czasu, aż to stanie się naszym doświadczeniem.
Trochę Ci zeszło, by dojść do wniosku, że w Waszej relacji brakuje miłości. Oraz w Twojej relacji z samą sobą oraz w relacji męża z samym sobą.
Wiem, że jestem dzieckiem Boga stworzonym z miłosci i dla miłości ale jak widzisz ta wiedza mi nie wystarcza.
Porównaj sobie to do wiedzy, którą właśnie otrzymałaś z prognozy pogody, że będzie burza.
Wiesz to. I co to zmienia? Zupełnie nic.
Tylko wiesz.
A dalej jest ważne co zrobisz. Jak z tej informacji skorzystasz. Jeśli nie weźmiesz parasola, ciepłej kurtki, to zmokniesz. I ta wiedza nic Ci nie da.
To o czym mówisz to fundament zrozumienia – nie wiedza jest ważna, tylko doświadczenie.
A jak zyskać doświadczenie miłości Boga? Proste. Mierząc się i poddając to wszystko, co miłością nie jest.
Np. poczucie winy, gniew i żal projektowane na męża. Raz jeszcze – przed poziomem prawdziwej Miłości, jest poziom Rozsądku. Ważne są lekcje rozsądku. Czyli informacje o rzeczywistości. A skąd Ty do tej pory czerpałaś informacje o rzeczywistości.
Ile z nich było faktyczną prawdą, a ile jakimiś popularnymi urojeniami mas?
Jezus mówił – “kochajcie i wybaczajcie”. A Ty dopiero dostrzegłaś, że w kwestii miłości nie wyszłaś z pieluch. Dopiero zauważyłaś, że wiedza nie wystarcza.
Pora postawić kroki w stronę realnej odpowiedzialności za siebie, za swój los. A nie opierać się i trzymać kciuki, że inni zrobią za Ciebie to, czego Ty nie chcesz.
Ja to porównuję do książki kucharskiej. Możesz przeczytać 200 książek kucharskich ale dopóki nie ugotujesz choć jednej potrawy, nie uczyni Cię to lepszym kucharzem. Zgadza się?
Możesz dużo wiedzieć ale kucharzem nadal będziesz takim jakim byłaś.
A droga do Boga, to droga miłości. Mówisz, że zło to brak miłości. To też bardzo ważna informacja.
Bo to pokazuje, że sami wybieramy to “zło”. A robimy to, bo uznajemy to za dobry wybór.
Wiesz, że jesteś dzieckiem Boga ale jednak od lat wybierasz gniewanie się, żal, opór, osądzanie, wmawianie sobie, że inne babki są bardziej wartościowe, bo są młodsze i Twój facet podnieca się ich akrobacjami, niż Twoją kobiecością.
Więc wiesz, że jesteś dzieckiem Boga stworzonym z miłości i dla miłości ale sama sobie miłości odmawiasz.
Dlatego raz jeszcze – pierwsze kroki miłości, to kroki odwagi. Odwagi, by być Sobą – zwróć uwagę na literę – nie piszę “Sobą” z dużej litery z szacunku, tylko by podkreślić, że mówię o tzw. Wyższym Ja.
Źródłem Twojej świadomości. A nie tymi wszystkimi utożsamieniami.
Pomyśl jak człowiek od zawsze robi się w wała – i robi to z premedytacją, by nic nie zmienić i mieć usprawiedliwienie. Np. mówi/zakłada – “Bóg mnie osądził”. Albo – “Bóg mnie nie kocha”. I modli się o wybaczenie, prosi o miłość… o odpuszczenie grzechów. I co to daje? Zupełnie nic. Dlaczego? Bo Bóg nie osądził, nikogo nie odrzucił, nie wartościuje, nie ma wybrańców, ani kogokolwiek, kogo lubi mniej. Więc ludzie walą głową w ścianę i dziwią się, że boli, a życie jakie było, takim pozostało.
Bo ten kto nas osądził, to my sami – nasze utożsamienie ze zwierzęcą spuścizną – bezwzględny drapieżnik, który za nic ma jakiekolwiek życie. I ludzie tak się tego boją, wypierają, że wymyślili sobie demony, szatany, że nawet usprawiedliwili nienawiść do innych, którzy nie opierają się i np. zabijają innych. My mówimy – “a to źli, straszni ludzie!”, a potem sami odmawiamy sobie wszystkiego co dobre i jeszcze manipulujemy bliskimi. Ale oczywiście nikogo nie zabiliśmy, więc jesteśmy szlachetni.
A to taki sam błąd jak z emocjami – dana emocja jawić się może jako dobra tylko w porównaniu z jeszcze niższą.
Wobec mordercy niemal każda inna jakość wypadnie znośnie. Co nie znaczy, że jest pozytywna.
Czyli – rozsądek – wynikający z mądrości zyskanej dzięki nauczaniom tym, którzy realnie kochają – mówi nam, że skoro Duch – Wyższe Ja – już jest Miłością, to jak możemy się z tym zespolić w świadomości?
Proste – pozbywając się tego, co nas ogranicza. To jak odczepianie balastu od balonu. Balon wzniesie się do góry spontanicznie i bez wysiłku.
Albo wielokrotnie przytaczane porównanie – nie trzeba szukać Słońca, tylko wystarczy rozstąpić chmury – Słońce wyjrzy automatycznie.
A co to znaczy “pozbywając się”? Nie walczyć. Nie demonizować. Nie opierać się. Nie wypierać. Nie osądzać. Nie odrzucać. Nie wartościować.
Tylko zrozumieć, zaakceptować, wybaczyć, kochać i wybierać w stronę miłości.
wynika z tego że miłość Boga mi nie wystarcza
Nigdy jej nie doświadczyłaś, bo się tak opierałaś, osądzałaś i uważałaś za niewartą.
Doświadczenie Miłości Boga zmienia życie na wieki.
bo potrzebuję jej realnych i widocznych oznak od męża.
No to wymagasz niemożliwego. Jego zmiana to jego odpowiedzialność. On na razie nie wybrał poddania.
To co mówisz, jest jasne – “jestem współuzależniona od męża”.
No i być może po to jest to wszystko. Ten cały porno syf. Bym odnalazła fundamenty.
Nie możesz ich odnaleźć, bo nie są ukryte. Słońce nie ukrywa się za chmurami. Nie szukaj słońca, rozpędź chmury.
Nie szukaj szczęścia, tylko zmierz się z tym, czym je ograniczasz. Bo szczęście jest naturalnym stanem.
Nie szukaj miłości, tylko rozwijaj się w ochocie do życia – zmierz się z oporem, lękiem, osądzanie, wartościowaniem samej siebie. To samo z siebie rozstąpi chmury i pozwoli swobodnie padać promieniom słonecznym.
Boża miłość powinna być napędem do życia w pełni. A tak ze mną nie jest. Zresztą z mężem też nie.
Wszystko może być napędem do życia w pełni – bo to kierunek, dążenie.
Dla jednego będzie to druga osoba, dla kogoś innego Bóg, dla kogoś innego jeszcze jakiś inny cel – np. polecenie w kosmos.
Na razie Wy tego nie określiliście, bo Wasze cele były z niskiego pułapu.
Były to m.in. oczekiwania/wymagania wobec siebie – “daj mi to, czego nie daję samej/samemu sobie”.
I tak kulawo i koślawo idziemy przez to życie.
Jak ponad 80% ludzkości.
Nie ma w tym nic złego. Ale jeśli widzisz, że coś możesz poprawić, popraw to. A to czego nie możesz – zaakceptuj.
A droga do Boga nie jest drogą biadolenia. To droga odwagi, którą przejawiło dopiero niecałe 20% ludzkości. Celem większości z nich nie jest to, co Jezus nazwał Zbawieniem – czyli wzrost na poziom świadomości Miłości Bezwarunkowej.
Jak mówiłem – ludzie tak się opierali Miłości i drodze do Boga, że potrzebują uzależnienia, od którego już wielokrotnie umarli.
To droga dyscypliny, mierzenia się z każdym “cieniem” jaki w sobie mamy. I zrozumienie, że to spuścizna zwierzęca. Za którą trzeba wziąć radykalną odpowiedzialność ale też poczucie humoru, akceptację. Bo to tylko zwierzę.
Tak, krwiożercze, bezlitosne, co widać w zachowaniach nawet małych dzieci. Ale jest też w nas esencja Boga – sama Miłość.
Istnieje. Zło to brak miłości.
No to pytanie pomocnicze – możesz coś zrobić z brakiem miłości? Możesz go usunąć? Możesz go dodać? Czy ten “brak miłości” ma jakąś osobną ekspresję w świecie? Gdy ją zabierzesz, to nagle, magicznie pojawi się miłość?
Niejednokrotnie mówiłem, że nie ma dwóch zmiennych – nie ma dobra ani zła, tak jak nie ma jasności ani ciemności. Nie ma ciepła i zimna. Jest tylko jedna zmienna. Jak sama mówisz – tutaj jest to miłość.
Ciemność to niskie natężenie światłości. Zimno to mało ciepła. Nie możesz zabrać ciemności, by stało się jaśniej. Nie możesz zabrać zimna, by stało się cieplej. Nie możesz zrobić nic z brakiem ciepła (czyli takim natężeniem ciepła, które Ci nie pasuje lub które osądzasz, lub nazywasz w jakiś sposób, np. “zimno”).
A co powiedziałaś właśnie? “Zło” to brak miłości. Czyli jej niskie natężenie lub dbanie wyłącznie o swoje – rozumiane w bardzo wąskim kontekście – interesy. Np. złodziej: “nie mam pieniędzy, to zabiorę tym, którzy je mają”. Może nawet uważa to za bardzo dobre, bo jeśli cały świat widzi jako niesprawiedliwy, że jedni mają więcej od innych, to zabranie tym, co mają więcej uznaje nawet za balansowanie szal sprawiedliwości! Jest to kolosalnie naiwne i głupie, no ale nikt nie powiedział, że na tej planecie żyją sami mędrcy. ;)
Gdzie tu jest jakiekolwiek zło? Nie ma. Jest bardzo egoistyczna, narcystyczna, czyli nierozwinięta (często głupia aż huczy) jednostka. A co to znaczy “nierozwinięta”? Na niskim poziomie miłości.
Brak miłości powoduje cierpienie i krzywdę.
Jak mówię – nie ma żadnego “braku miłości”, z którym można coś zrobić.
Tak jak nie możesz zrobić nic z brakiem sera. Jest tylko jedna zmienna – ser. Powiedz – możesz usunąć brak sera z lodówki i to spowoduje, że pojawi się ser? Jeśli Ci się uda, proszę zdradź jak to zrobiłaś! Chętnie pousuwam sobie wszelkie braki w ten sposób! :D
Zacznę od braku miliarda dolarów na koncie. Usunę ten brak i już!
Ser może być spleśniały. Ale z samym brakiem nic nie zrobisz.
Tym samym czym jest ten brak miłości, który powoduje cierpienie? Np. jest to obwinianie. Obwinianie jest jak trzymanie w lodówce spleśniałego sera. A pleśń ma to do siebie, że zakazi wszystko przy niej.
Co to jest obwinianie? Dlaczego je wybieramy? Bo uważamy je za dobre. Przynajmniej w pewnych okolicznościach.
Ani w jednym momencie nie było miejsca na jakieś osobne “zło”.
Inny przykład – zdarzyło Ci się zabić muchę? Nic Ci nie zrobiła, po prostu sobie fruwała, bzyczała – jak to mucha. I nagle SPLAT! – gazetą, kapciem lub packą. Odebrane życie. I dlaczego? Bo to “tylko mucha”? Bo denerwowała?
Widzisz jaki jest w nas bezwzględny sadysta i kat?
I to samo ludzie czynią ze sobą. Widzą siebie jako taką bezwartościową muchę.
I nic to nie zmienia gdy sobie zaczniemy to jakoś w glowie uzasadniać.
Bo nie my to uzasadniamy. Racjonalizacja emocjonalności i oporu odbywa się samoistnie w procesie nazywanym mentalizacją, którą ludzie się tylko hipnotyzują.
A hipnotyzujemy się tym, bo nie mamy intencji np. spojrzeć na coś łagodnie(j) czy wybaczyć, odpuścić.
Oraz nie jesteśmy jeszcze na tyle rozwinięci, by w ogóle oderwać się od tego procesu nawet na chwilę.
Głod, wojny, zdrady, okradanie, mściwość to jest zło i wynika z braku miłości.
Więc nie ma zła, jest tylko odległość od miłości – jej niska jakość.
A dlaczego ci ludzie nie kochają? Gdy poznamy przyczyny, stanie się jasne, że nie ma zła, bo nie może być.
Dlaczego złodziej kradnie? Dlaczego żebrak kradnie, by mieć na narkotyki? Bo są z natury źli? Nie. Bo np. widzą to jedyny sposób na przetrwanie.
Nieistotne, że sobie człowiek w swoim chorym umysle wybiera niby dobro.
Nie ma chorego, ani zdrowego umysłu. Nie ma czegoś takiego.
Tak jak nie ma zdrowego, ani chorego radia. Jeśli Ci się nie podoba jakaś audycja, to ją zmień – wybierz coś innego. A nie demonizuj radia, ani audycji, nie opieraj się, nie narzekaj, nie graj ofiary.
Tylko wybierz coś innego.
I znowu – z jakich powodów ktoś może wybierać np. wojnę? Z jakich powodów istnieje głód?
Dobro rodzi dobre i smaczne owoce, zło zaś trujące nawet jesli wygladają smakowicie. Trują i niszczą.
No to zadaj sobie pytanie – jakie owoce rodziłaś sama sobie? Czy była to miłość, czy coś, co tylko tak nazywałaś?
“Ja weszłam w związek małżeński, żeby mnie kochano” – to kierunek w stronę miłości czy przeciwny?
Czy przymykanie oczu na kolosalny problem męża to miłość? Czy lęk, wypieranie, duma?
>A to jacy my jesteśmy źli dla siebie – to pomijamy, zbywamy. A w tym cały sęk.
Tak. Głupie to i obłudne. Samą siebie widzę gorzej od innych a chciałabym sobie to poczucie zrekompensować mężem.
Nie wyszłam z pieluch, masz rację ;)
Z wielu już wyszłaś. Nie graj teraz przesadnie skromnej, bo to nie jest właściwy kierunek. ;)
Dostrzegłaś jednak, że w pewnym ważnym obszarze faktycznie nie było dojrzałości. Bo skąd się miała wziąć?
Przemyśl to bardzo, bardzo mocno.
Byłaś dla siebie zła. Mówisz, że zło istnieje. A jesteś zła? Nie. Tylko nie byłaś kochająca. Ale robiłaś to, co potrafiłaś najlepiej. Czy zabijając muchę jesteś zła? A potem troszcząc się o dziecko jesteś dobra? To sobie tak zmieniasz swoją naturę jak i kiedy Ci pasuje? Widzisz jak widzenie przez pryzmat “dobra/zła” jest dziecinne, naiwne i nietrafione?
W różnych obszarach jest różnie. Ale nie w każdym było to kochające.
Zgadza się?
Więc znowu – gdzie to zło? Masz jakąś czarną skazę na duszy – jakąś otchłań, w której są demony, pazury, kły, gęsta smoła i kotły?
Nie.
Brakowało świadomości. Brakowało innej perspektywy, by wybierać lepiej, bo lepszych wyborów nawet nie widziałaś. Nie byłaś świadoma, że są.
A świadomość nie jest 0 i 1 – “nieświadoma/świadoma”.
To KOLOSALNE spektrum jakości i ekspresji. Ekspresja dostępna na tej planecie to zakres 1-1000.
W religii wszystko z poziomu 200 i niższego nazywa się piekłem, a z poziomu powyżej 200 nazywa się już niebem.
Zauważ też jak ludzie cały czas grają zależnych i ofiary – najpierw rodzice nas nie kochają, potem chłopak/dziewczyna, potem mąż/żona, potem dzieci, potem sam Bóg. :D
A to tylko projekcja tego jacy my jesteśmy sami dla siebie.
Cieszę się że spowodowałam u Ciebie śmiech :) To zawsze lepiej niż łzy czy złość :)
No no no. ;)
Nie można spowodować u kogokolwiek jakiegokolwiek doświadczenia.
Można ew. stworzyć warunki, w których ktoś wybierze X lub Y.
Skąd się bierze śmiech? Śmiech to wpisana w samo życie jedna z jakości jej ekspresji.
Wynika z przedstawienia jakiejś informacji w zupełnie innym kontekście, zazwyczaj kolosalnie absurdalnym i niespodziewanym.
Przykład, który mi się bardzo podoba – “Przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba”. :D I już się śmieję.
Nic tego nie spowodowało.
I z drugiej strony – nie można w nikim spowodować niskich emocji jak żal czy wstyd.
To ktoś może być na tak niskim poziomie rozwoju, że gdy usłyszy od kogoś innego – kogo widzi jako bardziej wartościowego – ergo “musi mieć rację, a ja się mylę” – że jest do dupy, to uzna, że jest do dupy – uwierzy w to.
I poczuje wtedy wstyd, winę, żal, a poziom energii się obniży.
Ta osoba nie spowodowała tych emocji, tylko wiara człowieka, który uwierzył, że jest do dupy.
Rzeczywiście chciałam od męża wszystkiego bo MIŁOŚĆ to wszystko.
Gdy rozejrzysz się po świecie, dostrzeżesz, że nie dla wszystkich. :)
Ba! Dla wielu miłość jest czymś, co mogą wziąć, dostać, wygrać, zabrać.
Np. uwaga innych. Podniety. Komplementy. Spełnianie oczekiwań.
Dla innych miłość to naiwność, słabość, głupota, urojenie, narzędzie do manipulowania innymi.
Dla małego dziecka miłością będzie okradzenie kogoś na ulicy, by zanieść to swojej bardzo negatywnej mamie (co nie oznacza złej), by go nie ukarała biciem.
Mówisz, że miłość to wszystko. Ale co to jest miłość?
Bo zauważ, że właśnie dla tego oddawałaś wszystko. A czy to była miłość? Czy to mogła być miłość?
Mówiąc do kogoś/oczekując – “kochaj mnie!” – mówisz – “bądź bardziej rozwinięty, niż jesteś!”
Zrób test. Jeśli masz w domu kwiaty, które są jeszcze w pączku – zacznij je prosić, błagać, by rozkwitły. Jeśli po godzinie czy dwóch to nic nie da, zacznij płakać, błagać na kolanach. Jeśli to po kilku godzinach nic nie da, zacznij im grozić, manipulować, zacznij kłamać, weź inne kwiaty na zakładnika i powiedz, że jeśli te się nie rozwiną, to te drugie ususzysz.
Pomogło? Przyspieszyły swoje dojrzewanie?
Pierwsze kroki w stronę miłości to odwaga i uczciwość. Niech na razie odwaga i uczciwość będą wszystkim.
A nie otrzymałam tego w domu bo byłam totalnie odtrącona
O to to to.
Widzisz więc, że brak miłości jest kontynuacją negatywności, które zaobserwowaliśmy u innych i uznaliśmy za dobre.
Najpierw rodzice, potem chłopak, potem mąż, potem dzieci, sam Bóg!
A to dlatego, bo świat odbija nam nas samych.
“Inni mnie odtrącili, więc musiałam sobie na to jakoś zasłużyć, taka jestem – niezdolna, by mnie kochać, więc sama siebie też nie mogę kochać, bo przecież moi rodzice – bogowie, którzy dali mi życie – nie mogą się przecież mylić!”
Zgadza się?
A to mentalność dziecka – przedszkolne przedstawianie sobie świata, którego już jako ludzie dorośli nie korygujemy. I nadal kontynuujemy to, czym obciążyliśmy się już jako dzieci.
A jeśli to już bardzo boli, to co robimy? Demonizujemy, opieramy się, walczymy, próbujemy odtrącić, zapomnieć, zwalić na kogoś…
Nie tędy droga.
A to jak sama mówisz – brak miłości. Zaś z brakiem miłości nic nie można zrobić, bo on nie istnieje.
Natomiast już osądzanie siebie to konkret. To też brak miłości, a raczej jej niskie natężenie. Bo przecież nawet osądzając i odrzucając samą siebie robisz to, bo po cichutku liczysz, że być może tym cierpieniem zwrócisz na siebie uwagę, ktoś poczuje się głupio, że tak Cię ranił, może sam Bóg się zlituje? Więc nawet osądzanie i odtrącanie siebie uważamy za dobre. Bo to też jest miłość ale maaaaalutko jej. Niemniej widzisz, że mimo naiwności, próbujesz przez osądzanie ugrać dla siebie coś dobrego.
więc ze swoimi głodami przyszłam do męża. I nie chciałam nic więcej: wysokiego statusu materailnego czy społecznego, pałaców, prezentów, drogich kolacji, na autach się nie znałam i nie znam xd . Pragnęłam tylko żyć bo bez miłosci wegetowałam a nie żyłam.
Tym nagłówkiem można by rozpocząć rozdział opisujący życie przynajmniej 80% ludzi na tej planecie i zapewne dużo ponad 90% ludzi w całej historii.
Niemniej sama mówisz – nie żyłaś. Nie pozwalałaś sobie żyć.
Cóż to znaczy? Że musisz być taaaakaaaa zła! Nie dawałaś sobie żyć! Odbierałaś sobie życie! No wina, zbrodnia i kara!
A może jednak nie? :)
A co mówisz? “Nie pozwala mi żyć jakbym tego chciała – nie czuję się przy nim akceptowana, kochana! Musi być taki zły!”
Nie jest zły, tylko nie rozwinął się na tyle, by być w stanie. Ale wybrał ostateczne rozwiązanie – strata wszystkiego lub poddanie.
A Ty go trzymałaś za uszy na siłę. :)
I siebie jednocześnie też.
Ten porno problem pojawił się póxniej bo przecież na poczatku były same fajerwerki seksualne więc mąż poczuł się ze sobą dobrze. On mi coś dał, ja jemu też i żyliśmy długo i szczęśliwie ;) no jednak nie jak się okazuje bo ani nie długo ani nie szczęsliwie bo mąż cierpi i ja cierpię. Choć prawda jest taka że oprócz tego problemu mąż wszędzi eindziej staje na wysokości zadania. Pracuje, po pracy przychodzi zaraz do domu, zajmuje się obowiązkami, dziećmi, itp.
Byłabym nieuczciwa gdybym odebrała mu to dobro które czyni.
Nie musisz tego odbierać.
Jednak nie możecie się ze sobą męczyć. Tzn. oczywiście możecie :D Jednak, gdy zrozumiesz, że sama kujesz swój los, a mąż swój, to może warto zacząć kuć to coraz lepiej?
Powiedzieć łatwo.
A jak do tego przystąpić – rozpoznając co możesz zmienić od tego co nie.
To co zmienić możesz – rozpoznajesz do jakich pozycjonalności jesteś przywiązana, a jakim się opierasz. Oraz dostrzeżenie jakie korzyści, szczególnie skrywaną przyjemność, doisz z obecnej sytuacji.
Problem w tym, że w penym momencie ja męża widzę tylko przez pryzmat porno syfu.
Bo to bardzo wygodne, bo cały niechciany bagaż wstydu, winy, żalu i gniewu wywalić mu na głowę. :)
>Ok, na koniec – może przyniesie Ci ulgę, że z uzależnieniem męża nic nie musisz robić. Tylko się nie opieraj, nie graj ofiary. Zajmij się tym, przez co cierpisz, przez co ten cały gniew i żal.
>Przestań wymagać tego, czego nie może Ci dać, ani jaki nie może być.
>Czyli rozpoznaj to, co zmienić możesz od tego, czego nie możesz. Zmień co możesz, resztę zaakceptuj
Tak. Czytając to czuję ulgę. I chcę tę myśl zmaterializować. Życz mi powodzenia :) Zresztą….na pewno życzysz :)
Jest tylko jedno czego życzę wszystkim – najwyższego dobra. Powodzenie nie ma z tym nic wspólnego.
Każdemu uzależnionemu mówię, że zdrowie nie jest efektem szczęścia, ani tego, że się coś udało. To efekt ewolucji, a ewolucja nie jest efektem szczęścia.
To efekt poddania tego, co uważamy za “siebie” – i są to często tematy, którym nadaliśmy wielkie znaczenie, sens i wartość oraz do których się przywiązaliśmy oraz którym się opieramy.
Tak jak mówiłem w życzeniach bodajże świątecznych czy noworocznych – życzenie komuś np. zdrowia, to życzenie, by z tej osoby zaczęło ujawniać się wszystko, co nie jest zdrowiem i co ogranicza zdrowie – np. żal do kogoś czy wściekłość.
Jeśli człowiek tego nie rozumie i nie jest gotowy się z tym zmierzyć, to takie życzenia będą życzeniami niepotrzebnego męczenia się.
I dlatego też życzę Ci, byś była mądra w tym co robisz – bo nie unikniesz w życiu bólu, rozczarować, smutków, gniewu. Ale to wszystko jest normalne. Bo jesteśmy w szkole.
I gdy zmienisz siebie, zobaczysz jak automatycznie zmienia się życie.
Nie jak w bajeczkach dla dzieci.
Zalecam ludziom często taki eksperyment – by wyjść w wietrzny dzień, gdy wieje silny, zimny wiatr.
I przez jakiś czas ten wiatr osądzać, opierać się, nie chcieć go. A w drugiej całkowicie poddać opór i zacząć się cieszyć, że wieje, doceniać go, nawet cicho mówić jaki jest cudowny, jak fantastycznie muska skórę i schładza.
Automatycznie zmienia się doświadczenie. Nie wiatr ale to czego my doświadczamy względem niego.
Jednak jeśli pozostaniesz na zimnym wietrze w np. zbyt cienkich ubraniach, no to zmarzniesz zupełnie niepotrzebnie.
A jak jeszcze masz przekonanie zbudowane na bazie winy, że np. “łatwo się przeziębiam”, to się dodatkowo przeziębisz.
Kończę bo się boję, że zaraz coś przypadkowo nacisnę i cały mój tekst wyleci w niebyt ;)
Łoj, znam ten ból – zdarzało się napisać dużo i przepadło. Że nie pogryzłem biurka, cud chyba. ;)
Piotrze. Ponieważ ,,wyparował’ mi cały mój tekst i pomimo tego, że chciałam się wziąć do pisania jeszcze raz to mam pustkę w głowie. To tak jakby to co miałam przelać na klawiaturę już przelałam , powiedziałam co miałam w sercu i w głowie i teraz już klops. Najbardziej lubię pisać gdy odczuwam dane emocje czy widzę w głowie wnioski i spostrzeżenia. Wylało się to ze mnie i nie ma już nic.
Prawie bo w skrócie napiszę już nie cytując Ciebie, że o prawdę z mężem walczę od nastu lat. Nie zamiatam jej pod dywan. Walczę krzykiem, płaczem, rękoma i całą swoją emocjonalnością. Ta forma ekspresji ani nie dociera do męża na sposób motywujący ani nie pomaga mi. To już stwierdziliśmy (ja i Ty). Nawet jak chwilowo próbowałam się zakłamać i zobojętnieć na to co robi mąż to i tak za jakiś czas cała emocjonalna lawa wydobyła się ze mnie z całą mocą.
Tak więc udawać nie potrafię.
Ustalilismy też że mam w sobie pokłady kompleksów, niedowartościowania , masę żalu, zazdrości i zaborczości. To moje pole do orania. Nie odejdę od męża bo nie po to zawierałam związek małżeński.
Nie po to zbudowaliśmy razem rodzinę by to burzyć i uciekać.
Chcę zostać na swoim stanowisku , wziąć ster w swoje ręce i wyznaczyć dobry kurs. Mąż niech zrobi to samo. I będzie ok.
Jezus mówił: ,,Jeden drugiego brzemiona noście” więc dobrze znał kondycję człowieka i wiedział, że tylko prawdziwa miłość może dać radę usensownić to życie. I wcale nie zamierzam podejść do tego męczeńsko ale ze świadomością , że sama potrzebuję Boga by kochać więc idąc do Niego po siły i wiarę .
Co do zła i diabła…..myslę, że niebawem go ujrzymy wraz z jego Nowym PORZĄDKIEM ŚWIATOWYM.
Chrystus uwalniał ludzi od złych duchów wypedzając je. Diabeł to szeptacz zła, kłamca, mąciciel, i zwodziciel. Jak ostrzegał Chrystus : ,, krąży i szuka kogo by pożreć…”.
I nie chodzi o to, by na niego zrzucić odpowiedzialność za swoje błędy i złe życie ale mieć świadomość, że nie idąc za Najwyższym Dobrem i Miłością jestesmy skazani na współpracę z demonem.
Wiem, że się ze mną nie zgodzisz i masz swoją ideologię ale jako chrześcijanka przyjmuję Jezusa jako jedynego Zbawcę i nie postawię go obok Buddy.
Odchodząc już od kwestii teologicznych bo uważam, że nie ma sensu ich na tym blogu kontynuować chcę Ci powiedzieć, że Twoje wpisy mają na mnie pozytywny wpływ i skłaniają do głebszego przyjrzenia się sobie i temu co mnie otacza. Jesteś otwarty na drugiego człowieka i nie lubisz obłudy i zakłamania a to są cechy dla mnie priorytetowe. Nie ze wszystkim się zgadzam ale sporo do mnie przenika. Szczególnie gdy czytam to samo któryś raz.
Pozdrawiam serdecznie.
Piotrze. Ponieważ ,,wyparował’ mi cały mój tekst
Współczuję! :((
W takich sytuacjach zawsze istotne jest, by odpuszczać opór i pokusę, by się użalać/denerwować.
To co istotne przyjdzie ponownie, gdy usuniesz to, co stoi na drodze.
Przypomnij sobie stan, w którym pisałaś za pierwszym razem.
To taka generalna rada jak sobie coś przypomnieć – nie musisz pisać drugi raz, tylko stosuj w życiu.
Jak sobie coś przypomnieć? Ustal INTENCJĘ, by sobie to przypomnieć i następnie odpuść zarówno opór przed tym, że nie pamiętasz jak i odpuść pragnienie przypomnienia sobie.
Info “wróci” samo.
i pomimo tego, że chciałam się wziąć do pisania jeszcze raz to mam pustkę w głowie.
Nie masz pustki, tylko opierasz się – nie chcesz obecnej sytuacji.
W tych okolicznościach nie pozwalasz sobie na swobodę, co również odcina Cię od tzw. “twórczego myślenia”.
I nie masz “pustki”, ani “w głowie”. Myśli nie są w głowie. Myślenie myśli się cały czas. Zapewne gdy się temu uczciwie przyjrzysz, to zobaczysz, że ta “pustka” oznacza “w głowie mam nie to, co bym chciała”. A to dalekie od pustki.
Zgadza się?
To tak jakby to co miałam przelać na klawiaturę już przelałam , powiedziałam co miałam w sercu i w głowie i teraz już klops.
Skoro tak, to uważam, że był to żal, a nie przekazanie informacji.
To co istotne przecież nie zostało rozwiązane za pomocą tego komentarza.
To ważne. Przyjrzyj się temu uczciwie – jak może być klops? Opierasz się, użalasz nad sobą i dlatego nie widzisz w myślach treści konstruktywnych.
A one są.
Najbardziej lubię pisać gdy odczuwam dane emocje czy widzę w głowie wnioski i spostrzeżenia. Wylało się to ze mnie i nie ma już nic.
Nic się z Ciebie nie wylało. Myśli, twórczość nie jest jakimś skończonym surowcem, który raz wykorzystany znika.
Potrzeba jest zadbania o warunki, w których to może się dziać spontanicznie i bez wysiłku.
Prawie bo w skrócie napiszę już nie cytując Ciebie, że o prawdę z mężem walczę od nastu lat.
Sama walka jest już błędem.
Nie zamiatam jej pod dywan. Walczę krzykiem, płaczem, rękoma i całą swoją emocjonalnością.
To tylko pozornie wydaje się pozytywne. Ale to kierunek negatywny.
Emocje to problem nasz. Nikogo innego.
A jeśli swoim problemem próbujesz jeszcze walczyć z problemem kogoś innego, który też w dużej mierze opiera się o emocje… rozumiesz?
Ta forma ekspresji
Ale nie jest ani twórcza, ani sprzyjająca zdrowiu.
Co potwierdza kilka ostatnich lat. Jeśli nie dłużej.
Zresztą nawet teraz – twierdzisz, że coś się z Ciebie wylało. I co to dało? Mówisz – “pustka”. Czyli nie dało nic.
ani nie dociera do męża na sposób motywujący ani nie pomaga mi.
O, bardzo dobrze, że to widzisz.
Bo czym innym jest o tym usłyszeć, czyli “wiedzieć o” tym, a czym innym jest stać się tego świadomym – doświadczyć i zrozumieć przez doświadczenie.
To już stwierdziliśmy (ja i Ty).
Ok ale to informacja. Nie oznacza jeszcze, że odpuściłaś przywiązanie do tego oraz korzyści – jak np. dojenie dumy, że Ty wiesz/widzisz/rozumiesz, a mąż nie.
Dlatego nadal możesz to wybierać.
Nawet jak chwilowo próbowałam się zakłamać i zobojętnieć na to co robi mąż to i tak za jakiś czas cała emocjonalna lawa wydobyła się ze mnie z całą mocą.
Tak więc udawać nie potrafię.
Zdrowia nie można sobie wymyślić.
Nie można wymyślić sobie siebie. Ani zmienić się w teorii.
Tylko życie i jego fantastyczne i nieskończenie sprawiedliwe “testowanie nas” pokazuje jacy jesteśmy i jednocześnie otwiera przed nami drzwi do korekt.
Nie ma nic złego w tym co robisz. Zresztą robisz to, bo uważasz to za dobre.
Jednak życie pokazuje Ci, że to nie jest efektywne, to nie jest skuteczne. To nie jest dobra droga.
Tak jak próby zaparzenia herbaty w 50C. Możemy mieć najlepsze chęci ale herbaty nie zaparzymy wodą w tej temperaturze.
Gniewu, obwinianie, krzyki, etc. to jakby próbować zaparzyć herbatę w jeszcze niższej temperaturze.
Ustalilismy też że mam w sobie pokłady kompleksów,
Nie masz kompleksów. “Kompleks” to tylko zbiorcza nazwa dla bardzo konkretnych czynności – racjonalizacji, usprawiedliwień, projekcji, osądów.
niedowartościowania ,
Nie ma czegoś takiego.
Ja nigdy nic takiego Ci nie powiedziałem.
Natomiast to, co trzeba zrozumieć – wartość jest tym, co sami nadajemy. Jeśli widzisz w sobie niską wartość, to korekta tego jest tylko decyzją. Ale wymaga ona zrezygnowania z oporu przed patrzeniem na siebie w sposób bardziej kochający, wymaga odpuszczeni przywiązania do, mówiąc brzydko, dopierdalania sobie, oraz uwalniania energii emocjonalności.
Innymi słowy – wartość nie jest jakimś parametrem, który trzeba uzupełniać w jakiś sposób.
Tak jak patrzysz za okno, a tu burza, pada, wieje, zimno. Nie ma takiego parametru, który możesz skądś zyskać, by tę pogodę uznać za piękną.
To tylko decyzja wymagająca zrezygnowania z każdego osądu jaki masz dla tej pogody.
masę żalu, zazdrości i zaborczości. To moje pole do orania. Nie odejdę od męża bo nie po to zawierałam związek małżeński.
Nie namawiam Cię do tego. Jednak tylko zwracam uwagę, że niewykluczonym jest, iż to może być jedyne, co kopnie go dostatecznie mocno i jednocześnie na tyle trafnie, by się wziął za siebie.
A “wziął za siebie” zaczyna się od powiedzenia prawdy.
Nie po to zbudowaliśmy razem rodzinę by to burzyć i uciekać.
Jeśli miałabyś odejść to NIE jako ucieczka. Tylko z miłości, gdybyś szczerze i uczciwie widziała w tym jedyną drogę dla niego. Gdyby tak się przywiązał do Ciebie i obiecywał poprawę choć to nic nie daje.
Chcę zostać na swoim stanowisku , wziąć ster w swoje ręce i wyznaczyć dobry kurs. Mąż niech zrobi to samo. I będzie ok.
Zanim zaczniesz dawać mężowi rady ;) przejdź tę drogę – np. całkowicie przepracuj temat zaborczości, żalu. Wtedy i tylko wtedy zrozumiesz jaka jest faktyczna droga.
Teoria ma to do siebie, że życie bierze ją w swoje kochające łapki i magluje bez litości. ;) I zostawia tylko prawdę. A dość często jest tak, że nie zostaje nic. :)
Jezus mówił: ,,Jeden drugiego brzemiona noście” więc dobrze znał kondycję człowieka
Tak ale każdy rodzic dobrze wie, że jeśli będzie wszystko robił za dziecko, to swoje dziecko pozostawi niedołężnym i nieporadnym.
i wiedział, że tylko prawdziwa miłość może dać radę usensownić to życie.
A co to jest prawdziwa miłość? Kiedy będziesz 100% pewna, że to co masz wobec siebie i męża to prawdziwa miłość?
A to “usensownienie życia”. To możesz zrobić już teraz – swoją percepcję poddać rekontekstualizacji. To też jeden z fundamentów zmiany.
Nie musisz zwlekać z tym do miłości.
Bo przecież to, przez co nie kochasz np. obecnej sytuacji wynika z tego w jakim kontekście ją widzisz.
Miłość wyniknie z rekontekstualizacji. Nie odwrotnie.
I wcale nie zamierzam podejść do tego męczeńsko ale ze świadomością , że sama potrzebuję Boga by kochać więc idąc do Niego po siły i wiarę .
Módl się o prawdę, o rozpoznanie iluzji, o mądrość, by zrozumieć co możesz zmienić, a co nie.
I upewnij się, że jesteś gotowa na Prawdę.
Co do zła i diabła…..myslę, że niebawem go ujrzymy wraz z jego Nowym PORZĄDKIEM ŚWIATOWYM.
Dotychczas na tej planecie był jeden wielki burdel. Nadal jest i jeszcze będzie długo, że ho ho.
Zanim będzie jakiś nowy porządek, chciałbym najpierw zobaczyć jakikolwiek. :D
Jesteśmy w szkole duchowej. Tu zapewne nigdy nie będzie żadnego porządku – tak jak w pierwszej klasie podstawówki. Ale jednocześnie wszyscy wspólnie tworzymy nasz los.
Jeśli przez apatię czy ignorancję wybierać będziemy uparcie to, co nie służy życiu, nasze życie jako ludzi będzie coraz gorsze.
I to jest wiadome od zawsze – gdy np. ktoś wybije szybę w sklepie i tej szyby się nie naprawi, to samo z siebie przyciągnie graffiti, to samo z siebie przyciągnie kolejne przestępstwa, potem gangi, prostytutki, narkotyki, etc.
I tego niemal każdy doświadczył w swoim życiu – np. apatycznie rzucił jakiś ciuch na krzesło, którego nie sprzątnął. Potem patrzy, leży, dorzucił kolejne ubranie. Ja w czasach studiów na krześle potrafiłem mieć ze 20 różnych ubrań do prania.
Zaniedbania mnożą zaniedbania.
Podobne przyciąga podobne.
A mówienie, że czeka nas jakiś z góry ustalony lub nieuchronny los jest tylko graniem ofiary.
Chrystus uwalniał ludzi od złych duchów wypedzając je.
Ok ale problemem 99,999% ludzi nie jest opętanie przez złe duchy. :)
To jest alegoria ukazująca, że to co osądzamy jako zło i czego “zakładnikiem” zdajemy się być potrzebuje Zbawiciela. Nie ponownych narodzin i liczenia, że akurat nas odwiedzi.
Bo to co w religii nazywa się “Ponownym Przyjściem Jezusa” już się odbyło. W latach 80-tych XX wieku. Wtedy świadomość ludzkości, która przez wieki była w spektrum destrukcji, wniosła się pierwszy raz w historii na spektrum sprzyjające życiu.
Co oczywiście nikogo nie zwalania z odpowiedzialności, ani nie zwalnia z realiów rzeczywistości.
Aby cokolwiek mogło nastąpić, my musimy to wybrać – np. poddanie.
Tak jak pierwszy krok z 12 mówi wyraźnie, że przyznajemy, że nie kierujemy swoim życiem, że stało się niekierowalne.
Bo co nim kieruje? Świadomość zwierzęca, która jednak stała się już destruktywna również dla samej siebie.
Diabeł to szeptacz zła, kłamca, mąciciel, i zwodziciel. Jak ostrzegał Chrystus : ,, krąży i szuka kogo by pożreć…”.
A potem sobie uzmysławiamy, że to tylko ego – bezosobowy bełkot, któremu bardzo chętnie ulegamy przez własną nieświadomość i ignorancję na Prawdę.
Ten diabeł to tylko zwierzę. Nic innego.
Zwierzę, które uparcie twierdzi, że Boga nie ma lub samo jest zdolne do życia – do dbania o swoje życie, że żyjemy tylko dzięki niemu – np. dzięki myślom i emocjom.
Fundamentalnym źródłem tej iluzji jest wiara, że przeżywamy dzięki myślom i emocjom. Niemało ludzi w ogóle twierdzi, że są pępkiem świata i wszystko skupia się na nich. Że sam Bóg się na nich uwziął. :)
Diabeł = zwierzę – świadomość niska i której rdzeniem jest narcyzm, w religii nazywa się to odłączeniem od Boga. Ale to w rzeczywistości nie jest możliwe.
Ile ludzi sądzi, że strach ich chroni? To właśnie ten “diabeł”. Po prostu zwierzęcość, która karmi się emocjonalnością.
Ego – świadomość zwierzęca – jest sprytna, bo miała miliony lat na ewolucję. Wie jak przeżyć. I dlatego tylko szczerość i uczciwość jest lekarstwem.
A także łagodność, poczucie humoru, miłość i odpowiedzialność.
A nie wymyślanie sobie diabełków. Dlatego nieraz stosuję porównania ze zwierzętami (które przecież nie są złe) – jak gad połyka pisklaczka żywcem, to nie jest zły. Tylko to taka jakość ekspresji.
A lekarstwem jest unikanie gada. Nie nienawiść i próby jego zabicia.
Były już na świecie sytuacje, że np. krokodyl zjadł jakiejś parze dziecko i jako zemsta, zabijano np. całe stado krokodyli…
I nie chodzi o to, by na niego zrzucić odpowiedzialność za swoje błędy i złe życie ale mieć świadomość, że nie idąc za Najwyższym Dobrem i Miłością jestesmy skazani na współpracę z demonem.
I o tym trąbię od samego początku.
I staram się pokazać co jest czym. Żeby sobie nie tworzyć wizji diabełków i aniołków, które grają w rzutki o czyjeś dusze.
Tylko zrozumieć, że na świecie są 2 jakości – zwierzęcość i anielskość. Nic innego nie ma.
A co to jest zwierzę, uczą nas na tej planecie zwierzęta.
Zaś to co nazywamy człowiekiem to także pełen przekrój – od najniższej zwierzęcości, po najwyższą świętość.
Możemy oczywiście stawiać się w roli pępków świata – tych specjalnych istot z wyjątkowymi duszami, które ten największy, najsprytniejszy, odłączony od Boga upadły aniołek próbuje sobie zagarnąć.
Np. widzimy ludzi, którzy sobie podrzynają gardła i nazywamy ich złymi, diabłami wcielonymi, itd.
A wystarczy włączyć program przyrodniczy i np. są takie żuki, które są specjalistami w łapaniu żab.
Gdy taką żabkę złapie, a jest większa od niego ale ten żuk jest bardzo silny, to zaczyna ją zjadać. Żywcem. I dołącza się do tego stadko takich żuków. Zjadając tę żabę zaczynają ze sobą kopulować, tryskać różnymi płynami na wszystkie strony.
Orgia na całego. Wraz ze śmiercią. Śmierć i seks. Czyli to, czym się lubuje w telewizji pewnie 80% ludzi, jak nie więcej.
Czy te żuki to diabły wcielone? Nie. To tylko taki żuk. Zwierzę na takim poziomie rozwoju.
Czy człowiek podrzynający gardło innemu, a potem defekujący na zwłoki wraz z masturbacją jest zły? Nie. Tylko jeśli naiwnie stwierdzimy, że “człowiek” to słowo mające takie samo przełożenie na każdą istotę, którą naiwnie nazywamy człowiekiem.
Są ludzie w świadomości hien, a są ludzie w świadomości anielskości.
Wiem, że się ze mną nie zgodzisz i masz swoją ideologię
Ja nie mam żadnej ideologii.
Ja opieram to co mówię o prawdę uzyskaną dzięki kalibracji rzeczywistości – jedynej możliwości, którą ma człowiek, by oddzielić prawdę od fałszu.
A wiele z tego, zanim sobie to uświadomiłem pochodziło z nauk jednej z najwspanialszych osób tego tysiąclecia – dr Davida R Hawkinsa.
A ten cały “Nowy Porządek” to nie jest jakaś wyssana z palca ideologia?
ale jako chrześcijanka przyjmuję Jezusa jako jedynego Zbawcę i nie postawię go obok Buddy.
Nie ma potrzeby.
Ale jednocześnie warto zrozumieć, że Jezus pokazał drogę do Zbawienia – poziomu świadomości 540.
A Budda pokazał drogę do Oświecenia – poziomu świadomości 1000.
Plus – obaj uczyli w innych czasach, miejscach, kulturach. Jezus nie miał poprzednich inkarnacji, a Budda miał wiele.
Jednak w esencji nauk są to przekazy dokładnie takie same. Z tą różnicą, że droga od 540 do 1000 jest dużo, dużo, dużo bardziej restrykcyjna, wymagająca już nawet nie żelaznej, a tytanicznej dyscypliny.
To co ważne, to jak sama dostrzegłaś – mówisz, że jesteś chrześcijanką ale jednocześnie widzisz, że jeszcze siedzisz w pielusze. ;)
A skoro tak – kapkę pokory. Skoro widzisz, że wobec własnego życia nie wyszłaś z pieluch, jak możesz sądzić co czeka cały świat? Nie rozumiejąc uzależnienia mężczyzny, z którym żyjesz, rozumiesz przyszłość wszystkich ludzi? Jakiś nowy porządek?
Na razie mamy “nowy ład” i mało jest ludzi, którzy nazwaliby to jakimkolwiek ładem.
Odchodząc już od kwestii teologicznych
Ok, tylko ja nie mówię nic teologicznego.
Tu nie ma żadnych filozofii, teorii, badań historycznych. Ja odnoszę się do radykalnej rzeczywistości, która jest doświadczalna radykalnie subiektywnie.
Pamiętaj – czym innym jest poczytać o Bogu, “wiedzieć o” Bogu, a czym innym realnie doświadczyć np. Przemienienia. Czy w ogóle energii ze spektrum 500-540+ (Miłość-Miłość Bezwarunkowa).
Czym innym jest wiedzieć, że wszystko stworzył Bóg, a czym innym jest np. przytulić się do drzewa, nawiązać z nim kontakt, poczuć jak wielką miłością emanuje, jak świadoma jest to istota, jak oddana miłości i jak bezwarunkowo kocha. Człowiek przyklei się do drzewa i nie chce puścić. Nie dziwi wtedy, że często tak jest, że gdy człowiek medytował kilka lat pod drzewem, a potem np. przeniósł się do innego kraju, to drzewa usycha.
Przeżyłem takie coś i więcej. Ja nie muszę wierzyć w Boga. Nie mam takiej potrzeby.
Wiara jest dla tych, którzy tylko wiedzą z zewnętrznych źródeł. A wiedzieć z wewnętrznego źródła jest czymś zupełnie innym.
bo uważam, że nie ma sensu ich na tym blogu kontynuować chcę Ci powiedzieć, że Twoje wpisy mają na mnie pozytywny wpływ i skłaniają do głebszego przyjrzenia się sobie i temu co mnie otacza.
To bardzo miłe i ważne dla mnie.
Ja nie chcę, by ktokolwiek tylko zapamiętywał formułki, kłapał potem dziobem czego to się naczytał od cholera wie kogo z internetów.
No bo przecież ja dla każdego jestem cholera wie kim.
Staram się, by wszystko co mówię miało wartość praktyczną, czyli miało przełożenie na życie od tematów znaczących po te najbardziej pragmatyczne.
Krok za krokiem.
A że postawić krok do przodu, najpierw trzeba sobie w ogóle uświadomić gdzie jesteśmy. Bo jak jesteśmy na pierwszym szczeblu, a spróbujemy wejść na siódmy, to mogą pojawić się problemy.
Jesteś otwarty na drugiego człowieka i nie lubisz obłudy i zakłamania a to są cechy dla mnie priorytetowe.
Pamiętaj o jednym – wszystko można uznać za prawdę w jakimś kontekście.
Obłuda zakłada, że ktoś rozumie kontekst, w którym dana informacja czy twierdzenie nie są prawdziwe, a jednak przekonuje innych (czy siebie), że jest inaczej.
Np. uzależniony mówi – “sam sobie poradzę” choć nie radzi sobie już 30 lat.
Czy nie lubię zakłamania? Nie użyłbym twierdzenia, że nie lubię ale rozumiem jego wbudowane ograniczenia, wady oraz konsekwencje. Kłamstwo jest nieefektywne – nie sprzyja życiu. Mówi się, że kłamstwo ma krótkie nogi lub sprawiedliwość zawsze wypływa.
Co pokazuje, że kłamstwo po prostu się nie opłaca.
Jednak czasem trzeba tego doświadczyć, by to pojąć. A pojmiemy prędzej czy później, bo konsekwencji kłamstw nie unikniemy.
Nie ze wszystkim się zgadzam ale sporo do mnie przenika. Szczególnie gdy czytam to samo któryś raz.
\o/ Hurra!
To że nie ze wszystkim się zgadzasz jest jak najbardziej normalne i powiem Ci, że mi zapaliłaby się czerwona lampka w innym wypadku. To niemożliwe, by ktoś we wszystkim rezonowało od razu. Dla mnie świadczyłoby to, że ktoś po prostu ślepo stara się wierzyć. To z jednej strony byłoby dla mnie bardzo miłe ale też związane byłoby z ogromną odpowiedzialnością – by upewnić się, że człowiek nie stanie się niewolnikiem jak golem, ani tylko będzie się napychał wiedzą i puchł z dumy. Pewna ilość zdrowej rezerwy jest zawsze wskazana.
Ja nie naciskam, by próbować cokolwiek przekazać na siłę.
Sam wiem ze swojego doświadczenia jak życie jest pełne niuansów i poziomów subtelnych, które czasem dopiero po latach jesteśmy sobie w stanie w ogóle uświadomić.
Wiem jak czasem jedno słowo, jedna malutka zmiana może przynieść kolosalną zmianę choć może nawet w ogóle niedostrzegalną dla nikogo innego, poza nami.
Dlatego nie naciskam. I piszę jak najwięcej. Kto wie do kogo co trafi. Choć z drugiej strony dla niektórych to aż za dużo. ;)
Jednak pamiętaj – żadna ilość informacji nie zmieni nic. To jak z oglądaniem prognozy pogody – możesz obejrzeć i “wiedzieć”, że będzie padać. Ale jeśli pomimo tego wyjdziesz na dwór bez parasola, to zmokniesz. Prognoza daje Ci potencjał, a nie zabezpiecza.
Informacje to narzędzia. Ważne jak z nich korzystamy.
A mądrość wynika z doświadczenia – czyli stosowania informacji we własnym życiu. Oczywiście można informacje stosować głupio i wcale nie mądrzeć, tylko wręcz przeciwnie – budować sobie kolejne i kolejne urojenia oparte np. o wstyd, winę, żal, frustracje.
Zaś fundamentem każdego “robić” jest intencja. Nie dojdziemy dalej, niż nasza intencja.
Hej Piotrze. U mnie w miarę stabilnie. Od ostatniego mojego wpisu mąż nic nie ogląda więc nie ma wojny i łez. Jest jednak we mnie wewnętrzna nieufność,podejrzliwość, złość…..bo się gorąco zrobilo i się kobiety porozbieraly xd
Nie potrafię być do końca szczęśliwa. Jest we mbie wrośnięty korzeń smutku który blokuje swobodną radość we mnie i wdzięczność za to, co mam.
Z mężem od lat spędzamy dużo czasu razem, wlasciwie od mimentu gdy tylko on przyjdzie z pracy. W tej kwestii nie jest zle. Choć z tego właśnie mąż robil mi zarzut: że tyle czasu spedzamy razem więc on chce oddechu ode mnie.
Ja to rozumiem i nie widzę problemu gdy robil coś do pracy czy czytal. Natomiast spedzanie czasu z golymi babami z neta jest dla mnie nie do zaakceptowania. Ale to już przerabialismy….tak tylko przypominam
Mieszka obok nas przez ścianę sąsiadka której mój mąż kiedyś pomogl wnieść graty gdy się wprowadzala. Przy okwzji kilka rwzy zwierzyla mu się ze swouch problemów, jest po rozwodzie. Zdarzylo się kilka razy że potrzebowala pomocy by coś tam w domu przykręcić itp. W pewnym momencie zbuntowalam się i zabronilam mężowi pomagać gdy przyszla któryś raz. Trzeba bylo trzymać męża przy sobie a nie posługiwać się moim tym bardziej że nie stronila od męskiego towarzystwa. Ma jej więc kto pomagać.
Ona jest z moim mężem na “cześć” a ze mną na ” dzień dobry”. Powoduje ta sytuacja we mnie złość i sieje podzial bo albo jesteśmy wszyscy na”ty” albo na “pani/pan”.
Rozmawialam o tym z mężem i jest gotowy mówić jej dzień dobry na moją prośbę. Jednak po czasie zrezygnowalam z tej prośby. Co mi to da? Dam jej tylko poczucie że jest kimś ważnym skoro zaszly zmiany przy witaniu się. Nie wiem jak powinnam do tego mądrze podejść. Masz jakiś pomysł? Mąż zaproponowal bym sama z siebie zaczęła jej odpowiadać” cześć” ale nie wiem czy mi się tak chce.
Pozdrawiam Cię i życzę przyjemnego wypoczynku. Lato jest fajne ale bez przesady z tymi tropikami ;)
Hej Piotrze.
Heja Kasiu!
Miło od Ciebie ponownie usłyszeć!
Bo zawsze się kapkę martwię, gdy człowiek przestaje się odzywać – czy nie zrzuciłem za dużej bomby.
Gdyż moja praca to pomoc w mierzeniu się z najbardziej wrażliwymi punktami, bolesnymi tematami, etc.
Odpowiadam późno, bo zrobiłem sobie troszkę odpoczynku.
U mnie w miarę
Czyli nie. :)
stabilnie.
To się wydaje pozornie – bo mąż swoim zachowaniem nie daje Ci pretekstu do XYZ…
Ale to wrze jak wrzątek we włączonym i przykrytym szybkowarze.
A przecież na pewno są okoliczności, w których wcale nie jesteś stabilna, spokojna. I pewnie też uważasz, jak w przypadku męża, że COŚ to powoduje.
Czyli oddajesz odpowiedzialność.
Jednym z fundamentalnych niezrozumień ludzi uzależnionych jest skupienie na tym co ROBIĄ. Np. kolosalnie błędny wniosek jest taki – “Skoro oglądałem porno codziennie po kilka razy, a teraz oglądam tylko 2 razy w tygodniu, to jest lepiej”.
To nie jest prawda.
Ja nie oglądałem porno przez ponad rok, a potem wszystko znowu nabrało rozpędu. Dlaczego?
Bo nadal BYŁEM tym samym człowiekiem.
ROBIENIE MOŻE być konsekwencją rozwoju ale samo z siebie nie jest na to samoistnym dowodem.
Drugi problem z ROBIENIEM – sądzimy, że ROBIENIEM i POSIADANIEM możemy zastąpić BYCIE.
Dlatego masa ludzi zmianę zaczyna i kończy na zdobyciu informacji – “wiem o tym” – uważają, że “wiedzieć o” czymś to “być tym”. Tak nie jest.
Właśnie różnica między tymi, którzy zdrowieją, zaczynają żyć szczęśliwie, swobodnie, etc. jest między “wiedzieć o”, a BYĆ.
Masa ludzi mi nawet zarzucała, że się powtarzam, że już o tym wiedzą i chcą dalej, więcej, coś nowego.
Co jest dla mnie oczywistym dowodem, że zatrzymali się w akademickim światku fantazji – chomikowania informacji bez intencji ich zastosowania.
Od ostatniego mojego wpisu mąż nic nie ogląda więc nie ma wojny i łez.
Na pewno?
A jesteś spokojna i szczęśliwa?
Pamiętaj – to jaka jesteś nie zależy od świata. Ani gdy dzieje się coś pozornie złego ale też dobrego.
Możesz być spokojna i szczęśliwa niezależnie czy jest “na zewnątrz” źle czy dobrze. I jednocześnie możesz być niespokojna i nieszczęśliwa też niezależnie czy dzieje się (czy nie) coś dobrego lub złego.
Jaka jesteś?
Tego nie możesz wymyślić. Ewolucja to efekt poddania oporu i przywiązania oraz uwalniania stłumionej energii, bo energia emocji to realne doświadczenie, na bazie którego umysł nieustannie pracuje.
Trudno BYĆ np. radosną, gdy non stop doświadczamy energii lęku czy gniewu.
Poza tym – sama mówisz – pozornie skończyła się pozorna wojna z mężem, a zaczyna się z sąsiadką. :)
Jest jednak we mnie wewnętrzna nieufność,podejrzliwość, złość…..
A widzisz. :)
bo
Wszystko co powiesz po tym słowie nie jest prawdą.
się gorąco zrobilo i się kobiety porozbieraly xd
Ach te złe baby! Nic, tylko by się rozbierały! :D
Powiem tak – pomijając cały wątek humorystyczny, który nasuwa się na język ;) – to zawsze TRENING.
Zauważ, że uzależniony z porno ma podobnie – nie można usunąć pornografii. Będzie zawsze. Sięgnąć po nią to ułamek sekundy decyzji. Każde zabezpieczenie można obejść.
Nawet jak w Polsce zablokują strony pornograficzne, to co za problem użyć inne DNS?
I to samo z ładnymi babkami – dla faceta w związku to zawsze test uczciwości intencji – tzw. “wierności”.
Nie potrafię być do końca szczęśliwa.
1. Potrafisz.
2. Ale nie chcesz.
3. Nie ma szczęścia “do końca”, czy “nie do końca”.
4. Szczęście to wybór. Raz go dokonujesz, a raz nie.
5. Szczęście to nie jest umiejętność, której można nie potrafić wykonać.
6. Szczęście ma cenę – odpuszczenie tego, co szczęściem nie jest i czego sami się trzymamy.
Zauważmy, że nawet sen ma cenę – aby spokojnie usnąć, trzeba zarówno przestać się opierać jak i trzymać – np. poczucia winy, że mijający dzień nie był XYZ.
Masy ludzi wypominają sobie, że mogli zrobić więcej, inaczej lub w ogóle coś zrobić. Opierają się i dlatego nie przychodzi sen. Męczą się z tym i ew. usypiają z wycieńczenia tym zmaganiem.
A inni nie chcą odpuścić – przesiadują np. w internecie godzinami i cały czas “karmią” umysł kolejnymi informacjami.
Bo nie płacą ceny za spokojny sen.
I tak jest ze wszystkim.
Już nie pamiętam skąd pochodzi etymologia słowa – “decyzja”. Decidere – jakoś tak. Co się tłumaczy jako “odcinać”.
Decyzja, by zrobić A, to decyzja odcięcia B-Z. I skupienie się na A.
A ludzie pragną A, ale go nie wybierają jak i nie odcinają B-Z. I też albo tego pragną, albo się opierają. Albo i pragną, i się opierają.
W ten sposób doświadczają tylko zmagania i poczucia braków. I dlatego zarówno A jak i B-Z wydają się poza zasięgiem.
Jest we mbie wrośnięty korzeń smutku
Nie ma żadnego wrośniętego korzenia.
Tylko Ty się trzymasz ORAZ opierasz smutkowi – jego energii. Dlatego nie mija i wydaje się, że on się trzyma Ciebie – że wrósł.
Ale to Ty się trzymasz smutku. Bo z takiej percepcji widzisz pewne sprawy – np. “jak mąż pomaga sąsiadce, to jest to dla mnie smutne, bo…”.
A jak smutek odczuwasz, to od razu grasz ofiarę jakiegoś zachowania męża, zgadza się? “To przez ciebie jestem smutna!” Dlatego nie mija. Nie oznacza to, że jest jakiś głęboko wrośnięty korzeń.
Przypominam – Ty się trzymasz emocji, emocje nie trzymają się Ciebie.
Jak napierasz na ścianę, to ściana nie wrosła w Ciebie, nie napiera na Ciebie.
który blokuje swobodną radość we mnie i wdzięczność za to, co mam.
Smutek nic sam nie robi.
To tylko bezosobowa forma energii. Nie decyduje o szczęściu, ani radości. Nie dokonuje żadnych decyzji.
Możesz być szczęśliwa, że wreszcie pozwoliłaś się sobie wypłakać.
Ale na razie smutek był dla Ciebie korzystny, bo wierzyłaś w wiele czego nie ma. Np. “moje szczęście zależy od tego czy ktoś mnie kocha; moja wartość również”.
Utrzymywałaś, że sama siebie nie możesz kochać. Może nawet było to dla Ciebie przejawem egoizmu.
Nie jesteś wdzięczna za to co masz, bo się opierasz, bo to osądzasz. Bo uważasz, że to co masz jest źródłem czegoś, czym nie jesteś. I gdy to co masz jest inne, niż oczekiwałaś, uważasz, że automatycznie uniemożliwia Ci to posiadanie tego, czego Ci brakuje.
Smutek zazwyczaj jest elementem percepcji, gdy uważamy, że coś straciliśmy lub tracimy – np. wartość, znaczenie, coś, do czego/kogo się przywiązaliśmy.
Smutek jest normalny ale może przerodzić się nawet w rozpacz, jeśli będziemy się mu opierać i nie dokonywać tzw. rekontekstualizacji – czyli korygować, poszerzać KONTEKST, w którym widzimy zdarzenia, świat, osoby, etc.
Bo całe znaczenie, sens i wartość automatycznie wynikają z kontekstu, w którym to umieszczamy. To fundament zdrowia.
Wiele osób uważa, że problemy jakie mają są tak trudne do usunięcia – jak np. “wrośnięty we mnie korzeń smutku” i gdy ktokolwiek to tknie, to bardzo boli. I dlatego tak nie chcemy, by inni zachowywali się w pewien sposób, bo uważamy, że oni nam zadają
ból. Zapewne też trzymasz się bardzo dużego pragnienia kontroli, bezpieczeństwa i akceptacji.
Przez to próbujemy innych kontrolować. A to z czym się spotyka? Z oporem, niechęcią, frustracją, nawet gniewem, chęcią trzymania się jak najdalej od nas. :) A to nas też boli.
Ale ból ma tylko jedno źródło – nasz opór. Nie ma innego źródła bólu. Ani cierpienia.
Pamiętaj – niezależnie jak długi i mocno trzymasz się czegoś – np. ołówka – a ręka już jest sina z wysiłku, to czy puszczenie się tego ołówka, otworzenie dłoni jest jakąś inną, trudniejszą, dłuższą pracą, niż puszczenie ołówka, który trzymasz od 5-ciu sekund?
Z mężem od lat spędzamy dużo czasu razem, wlasciwie od mimentu gdy tylko on przyjdzie z pracy. W tej kwestii nie jest zle.
Ale nie musi być też dobrze.
Bo czy spędzacie ze sobą czas z miłości czy raczej w ten sposób go kontrolujesz? :)
Przypominam – ROBIENIE samo z siebie nic nie znaczy. Tylko to jacy JESTEŚMY – bo z tego wynika INTENCJA tego co robimy.
Choć z tego właśnie mąż robil mi zarzut: że tyle czasu spedzamy razem więc on chce oddechu ode mnie.
Więc widzisz, że ROBIENIE to nie rozwiązanie. I ROBIENIE nawet pozornie tego samego ale z negatywną intencją całe doświadczenie zmienia na negatywne.
Bo za ROBIENIEM powinna stać odpowiednia INTENCJA. A INTENCJA nie będzie wyższa od nas.
Można być blisko siebie, starać się o to, a wewnątrz będzie rosła niechęć, pragnienie oddzielenia.
Znając i rozumiejąc naturę umysłu, rozumiemy, że on “porusza się” w świecie dualizmów. Np. ulubionego przez większość dobra i zła.
Najnowszy artykuł jest o wstępie do dualizmów. Sporo tam wyjaśniam i kolejne części będą np. o miłości.
Umysł też trzyma się pragnień. Pragnąc jednego – np. połączenia, automatycznie pragniemy oddzielenia. Brzmi nieintuicyjnie ale tak właśnie jest.
I tego doświadczasz.
Chcesz bliskości ale nie za bliskiej. Czyli jest to takie push-pull – troszkę przyciągasz do siebie ale nie za blisko i troszkę odpychasz.
I mąż też. Jak jest za blisko, to czuje się jakby się dusił. Więc automatycznie pragnie oddzielenia.
Należy odpuścić pragnienie zarówno jednego jak i drugiego – bo to opór i przywiązanie. Zauważ, że w Tobie też wrze – i tylko czekasz na pretekst, by znowu go od siebie odsunąć. A potem znowu będziesz pragnęła, by był bliżej.
Taki push-pull – bliżej i za moment dalej. A gdy jest za daleko, opierasz się i pragniesz znowu bliskości. A potem odczuwasz ból i znowu odrzucenie.
A gdy go odpychasz to też nie za daleko, byś go mogła widzieć – co robi – i mogła kontrolować – a przynajmniej mieć POCZUCIE, że coś kontrolujesz. :)
Łatwo też zauważyć, że gdy opieramy się zrobieniu czegoś, to opieramy się też nie robieniu tego. Np. pracujemy, nie chcemy pracować, a jednocześnie rozmyślamy, że moglibyśmy w tym czasie robić coś innego.
A gdy robimy coś innego, to też nie uczestniczymy w tym w pełni, tylko się opieramy i pragniemy robić coś innego. A opieramy się temu, bo nie powinniśmy tego robić, bo pracujemy.
Opór z obu stron.
Jeszcze jedno odnośnie umysłu – umysł nie może poddać sam siebie. Poddanie to “funkcja” czegoś większego od umysłu co umysłem nie jest.
Tylko dlatego możesz podnieść długopis i go puścić, a nawet zaobserwować długopis, bo nim nie jesteś.
Wszystko z czego możesz zdać sobie sprawę – tym nie jesteś.
Wszystko co istnieje tylko w umyśle – to nie jest realne. Np. zło. To tylko koncept wynikający z ograniczeń umysłu.
Niemniej – rozwiązanie na problemy znajduje się “wyżej” – na wyższym poziomie świadomości. Umysł się na niego nie wdrapie, nie pokona drogi siłą, ani na siłę. Ani sobie tego nie wymyśli.
Należy poddać dotychczasowy opór i przywiązanie do kontekstu, by automatycznie ujawnił się szerszy.
Ja to rozumiem i nie widzę problemu gdy robil coś do pracy czy czytal.
Dlaczego więc widzisz problem gdzieś indziej? :)
Boooo…? ;)
Natomiast spedzanie czasu z golymi babami z neta jest dla mnie nie do zaakceptowania. Ale to już przerabialismy….tak tylko przypominam
Nie przerobiliśmy na to wygląda. :)
Bo nadal NIE CHCESZ tego zaakceptować.
Gdyż uważasz, że odpuszczenie oporu oraz gniewu i winy w jakiś sposób zwolni go z odpowiedzialności. Zdejmie z haka.
Ale jest tylko jedna osoba widząca na haku, która sama się na nim wiesza. Wiesz kto to?
Z wiszenia na haku jest tylko cierpienie. Nic więcej.
Przypominam słowa mające kilka tysięcy lat – “trzymanie się urazy jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu”.
A nawet jakby mogła zaszkodzić komuś innemu, dlaczego mielibyśmy tego chcieć?
Uważamy, że cierpienie uczy? Zmienia cokolwiek na lepsze? Otóż nie.
Zapytajmy siebie – czego się my nauczyliśmy z cierpienia? Co przestaliśmy robić?
Odpowiem – pomnażamy tylko to co negatywne i rezygnujemy z tego, co pozytywne.
Ale możesz trzymać się uraz i gniewu, bo np. uważasz, że jak on zobaczy, że przestałaś się gniewać i go obwiniać, to tym bardziej chętnie zacznie robić to, co nadal widzisz dla siebie jako złe i bolesne.
Jednak on m.in. dlatego to robi, by uciec od poczucia winy, oporu, który stawia np. sytuacji w domu.
Plus – realizuje Twoje życzenia – by być dla Ciebie takim, co utrzymujesz na swój temat – np. “nie zasługuję na miłość, na to by mnie ktoś kochał taką jaką jestem”.
Ale nie jesteś tym gniewem, ani smutkiem.
Mieszka obok nas przez ścianę sąsiadka której mój mąż kiedyś pomogl wnieść graty gdy się wprowadzala. Przy okwzji kilka rwzy zwierzyla mu się ze swouch problemów, jest po rozwodzie. Zdarzylo się kilka razy że potrzebowala pomocy by coś tam w domu przykręcić itp. W pewnym momencie zbuntowalam się i zabronilam mężowi pomagać gdy przyszla któryś raz. Trzeba bylo trzymać męża przy sobie a nie posługiwać się moim tym bardziej że nie stronila od męskiego towarzystwa. Ma jej więc kto pomagać.
Kolejny przykład, że problemy nosimy w sobie. :) Czyli ograniczony kontekst.
Warto sobie uświadomić, że nie unikniemy kontaktów z innymi ludźmi, których na tej planecie troszkę jest. :)
Twój mąż robił to z pewną intencją – może właśnie, by mieć to zainteresowanie. Bo to też jest przecież brak osądów, brak denerwowania się – tylko wdzięczność, radość, uśmiech.
A tego przecież Wam brakuje przynajmniej w ostatnich latach wspólnego życia.
Pamiętaj – nierozwiązane wewnętrzne problemy automatycznie znajdują ujście z wewnątrz na zewnątrz. W różnych formach, pod różnymi sytuacjami, okolicznościami oraz twarzami.
Jeśli stawisz temu opór, to będzie uczucia jakbyś się dusiła. I naturalnie będzie bolało.
Ona jest z moim mężem na “cześć” a ze mną na ” dzień dobry”.
Bo “dzień dobry” jest takim “bezpiecznym” sposobem komunikacji z innymi, których nie postrzegamy jako przyjaciół, znajomych, etc.
A wiemy, że nie dałaś jej powodów, by widziała Ciebie jako kogoś pozytywnego względem niej. ;)
Powoduje ta sytuacja we mnie złość
Ta sytuacja nie powoduje niczego.
TO JAK WIDZISZ TĘ SYTUACJĘ jest warunkiem, w którym najpierw pojawia się poczucie winy, wstyd, żal, może też lęk przed utratą XYZ, a następnie dopiero reagujesz gniewem, bo uważasz, że np. to niesprawiedliwe, że dzieje się Tobie coś złego.
Tylko że nic złego się nie dzieje.
Rozmawialam o tym z mężem i jest gotowy mówić jej dzień dobry na moją prośbę. Jednak po czasie zrezygnowalam z tej prośby. Co mi to da?
Do czegoś dążyłaś. Do czego?
Dam jej tylko poczucie że jest kimś ważnym skoro zaszly zmiany przy witaniu się.
Więc dalej wolisz gubić się w mentalizacji o innych ludziach. :)
Nie wiem jak powinnam do tego mądrze podejść.
Dopóki nie uwolnisz gniewu, winy, żalu, wstydu i oporu, nie będziesz tego wiedzieć.
A nawet jak usłyszysz rozwiązanie, to albo je odrzucisz, albo nawet nie zauważysz, albo stawisz opór, uznasz, że to niemożliwe, że ona nie zasłużyła, że jak to, a potem się jeszcze obwinisz, zawstydzisz, że je odrzuciłaś, nie zrozumiałaś, stawisz opór i będziesz cierpieć.
Masz jakiś pomysł?
Całkiem sporo ale to nie czas na pomysły. Bo i tak żaden Ci się nie spodoba. :) Na razie nie.
Uwalniaj to co czujesz. Stań się w pełni świadoma tego jak wszystko w tej sytuacji widzisz. Odpuść to. Pomysły nasuną się same.
Jedną z funkcji mojej roboty jest dawanie ludziom wędki i nauka łowienia. A nie łowienie za nich rybek. ;)
Mąż zaproponowal bym sama z siebie zaczęła jej odpowiadać” cześć” ale nie wiem czy mi się tak chce.
:)
To jedna z moich potencjalnych propozycji.
Jak widzisz – na razie nie chcesz, bo wolisz się gniewać na nią i ją obwiniać. Bo w ten sposób przynajmniej na poziomie racjonalnym masz wytłumaczenie dla tego co czujesz.
A tak byś została z tymi uczuciami sama – niezrozumiana, niewysłuchana – samotna. A tego nie chcesz za nic na świecie, zgadza się?
Dlatego taki “wróg zza ściany” to jak zbawienie. :)
Gdy się sobie przyjrzysz, dostrzeżesz, że lubisz się na nią gniewać.
I nie ma w tym nic złego. W Tobie również. W niej również. W mężu również.
To też ciekawe – na razie praktycznie zawsze, gdy mówiłem komuś, że na świecie nie ma zła, to spotykałem się z oporem, niechęcią, wyśmiewaniem, próbami udowodnienia mi, że jest, itd.
Bo chcemy widzieć zło – dzięki temu mamy doskonałą “czarną owcę”, by wszystko co wyparte i niechciane w nas przerzucać na nią. Gniewamy się PRZEZ to zło. Boimy się PRZEZ to zło. TO ZŁO nas straszy. TO ZŁO jest PRZYCZYNĄ naszej niechęci, wycofania, frustracji.
Itd.
Chcemy widzieć zło w świecie, a nawet walczyć z nim (próbować), bo to zawsze fantastyczny sposób, by się usprawiedliwiać, nie wziąć odpowiedzialności, uciekać od tego, co zdemonizowaliśmy w sobie.
No wiesz – krzyczysz na męża, drapiesz, nienawidzisz – czy ktokolwiek czułby się z tym dobrze? Więc potrzebny jest wróg – na kogo możesz projektować poczucie winy, które rosło każdego dnia, gniew, frustracje, lęki.
Np. lęk, że ona jest lepsza, że uwiedzie go, że on Cię zostawi, etc.
Mówię ludziom – “Nie ma zła”. W odpowiedzi słyszę – “Jak to nie ma?! Przecież widzę je i czuję!”
No tak ale to co widzimy i czujemy, to tylko nasza percepcja, której uczucia są konsekwencją.
A co to za problem osądzić coś lub kogoś jako złe niezależnie jakim to jest? Przecież masa ludzi osądza np. sukces innych. Bo wystarczy uznać “skoro on ma pieniądze, to ja mam ich przez niego mniej!” I już!
Zło na całego! I już możemy się rozpędzać w naszej ulubionej nienawiści, zazdrości, którymi ukrywamy to wszystko, przez co sami nie pozwalamy sobie mieć więcej pieniędzy.
3 płaszczyzny, które w mojej perspektywie powinnaś otoczyć opieką – przestać się osądzać pod jakimkolwiek pretekstem – nawet, gdy uświadomisz sobie jakieś błędy z przeszłości. A nawet SZCZEGÓLNIE za to.
Dwa – doceniać gniew. Nie przelewać go na innych, nie usprawiedliwiać ale zrozumieć, że czując gniew przynajmniej nie czujesz się bezsilna – apatyczna. Masz energię. Gniew to relatywnie wysoki poziom energii. Tylko umysł na jego bazie nie pracuje twórczo. Dlatego warto mieć plan albo przekazany przez kogoś w stanie dużo wyższym i widzącym sytuację dość trzeźwo lub zaplanować rozwiązanie w stanie spokoju.
Trzy – zacząć BYĆ dla siebie taką jaką pragniesz, by był mąż. Np. mówić Ci, że Cię kocha, że Cię nie zostawi, że zawsze z Tobą będzie. Zacznij się słuchać, przestań się próbować zmienić. Zacznij się wspierać.
I bonus ode mnie – przeżyj w sobie najgorszy scenariusz, którego się najbardziej boisz i któremu się najsilniej opierasz.
Dostrzeżesz wtedy też to, co robisz, co się opiera o to – np. starasz się tego uniknąć, nie doprowadzić, powstrzymać.
Ale jednocześnie zobaczysz, że tego pragniesz, bo to Ci by potwierdziło wszystkie MYŚLI.
A myśli to myśli – bełkot. Każda myśl kłamie.
Widzisz – umysł to nieodpowiednie narzędzie do masy tematów, które powierzamy umysłowi. Np. rozwiązanie problemów.
Umysł jest dobry w szukaniu rozwiązań ale nie ich znajdowaniu :) – oraz szukaniu rozwiązań tylko dla tych problemów, które sam stworzył. :))
A potem Ci mówi – “Widzisz!? Znalazłem rozwiązanie tego problemu! Jestem Ci potrzebny! Przeżywasz dzięki mnie!”
Ale fakty mają się troszkę inaczej. Umysł bowiem ma masę ograniczeń – np. nie potrafi oddzielić prawdy od fałszu, nie potrafi niczego zanegować, nie odróżnia świata zewnętrznego od wewnętrznego, jego funkcje ograniczają się tylko do myślenia O CZYMŚ, co uniemożliwia doświadczalną eksplorację, czyli BYCIE, a także cała jego praca jest oparta o fundamentalną iluzję przyczyny. Bo umysł w połączeniu ze zmysłami widzi i rozumie tylko sekwencyjnie – czyli PRZYCZYNA->SKUTEK.
Dlatego słyszymy – “TO w pracy mnie zdenerwowało”.
Ale gdybyśmy wybrali uczciwość, to dostrzeglibyśmy, że TO nie było źródłem, czyli przyczyną naszego zdenerwowania, bo gdyby tak było, to wszyscy byliby w pracy zdenerwowani z tego samego powodu.
A nigdy tak nie jest.
Gdy pachnie olejek różany, to każdy czuje olejek różany.
A gdyby sytuacja z sąsiadką była źródłem zdenerwowania, to zdenerwowana byłabyś Ty ale też mąż i sąsiadka i każdy kto by przechodził obok. Prawda?
No bo jak pachnie olejek różany, to każdy kto znajdzie się w pobliżu go poczuje.
Każdy z nas już jest tym czym jest. Oczywiście nasze umysłu przywiązały się do różnych pomysłów na temat rzeczywistości. :) Ale żaden z tych pomysłów nie jest faktem.
Np. męczysz się przez coś, co nie nastąpiło ALE MOŻE. W ten sposób umysł próbuje Ci “pomóc” – cierpisz, by potem móc powiedzieć triumfalnie (i z wyrzutem) – “Wiedziałam, że mi to zrobisz! Tyle się męczyłem, Ty tego nawet nie widziałeś!”
A potem umysł powie jeszcze coś – “Ale i tak od Ciebie nie odejdę – Tobie na złość, byś mógł męczyć się ze mną tak jak ja z Tobą!”
To, czego pragniesz już jest w Tobie. Tylko się temu opierasz jak i opierasz się temu co uważasz, że jest.
A co ma poradzić mąż? Dokładnie to Ci pokazuje. Nie ma innej możliwości. Tak bardzo się opierasz.
A umysł co? A umysł dalej obiecuje pomóc. W problemach, które sam stworzył. :)
“Pomogę ci z twoim poczuciem niezasługiwania na miłość i poczucie braku wartości! Których oczywiście sam ci nie wmówiłem i sam się nie trzymam! Wymagaj od męża tego! A jak nie będzie ci chciał tego dawać i będzie uciekał, to go obwiniaj! Denerwuj się! Próbuj kontrolować! Zmuszać do tego! A najlepiej zdradź go z kimś! To go na pewno nauczy! Polecam się na przyszłość! Podpisano – twój umysł.”
;)
Pozdrawiam Cię i życzę przyjemnego wypoczynku. Lato jest fajne ale bez przesady z tymi tropikami ;)
Również Cię pozdrawiam!
Jak widzisz – nawet lato ma plusy i minusy. Możemy się opierać minusom i będzie nam źle.
Możemy się przywiązać do plusów i gdy minie lato – będzie nam źle. A potem się nienawidzi zimy. Bo nadal się opieramy.
Wszystko może być świetnym pretekstem do poddawania pozycjonalności.
Zacznę pisać i jutro dokończę.
Bo zawsze się kapkę martwię, gdy człowiek przestaje się odzywać – czy nie zrzuciłem za dużej bomby.
Gdyż moja praca to pomoc w mierzeniu się z najbardziej wrażliwymi punktami, bolesnymi tematami, etc.
To się nie martw. Nie zawsze mogę od razu odpisać, ot życie i obowiązki, teraz wyjazdy. Poza tym czasem nie do końca Cię rozumiem więc gryzę się z Twoim tekstem jakiś czas. No i kolejny aspekt to taki, że zmian we mnie ciagle nie widać więc nie ma się czym chwalić i dzielić ;) Mimo, że dużo w sobie widzę to i tak moje reakcje są jak beton. Nawet jesli uda mi się je pohamować to żyję sobie jak słusznie zauwazyłeś z energią lęku i gniewu wewnątrz. Trudno wtedy faktycznie być szczęsliwym i spokojnym.
Ale to wrze jak wrzątek we włączonym i przykrytym szybkowarze.
A przecież na pewno są okoliczności, w których wcale nie jesteś stabilna, spokojna. I pewnie też uważasz, jak w przypadku męża, że COŚ to powoduje.
Czyli oddajesz odpowiedzialność.
Takich okoliczności nie brakuje. Ostatnio w pociągu gdy jechalismy rodziną dosiadła się do przedziału kobieta w naszym wieku (pierwsza polowa 40- stki ;) ) i miała wykupione miejsce naprzeciwko mojego męża. Zagotowało się we mnie gdy po pewnym czasie chciała od niego zaczerpnąć informacji dlaczego pociąg jest spózniony. Mąż grzecznie odpowiedział a ona dalej prowadziła konwersację i wiedziałam, że zapowiada się jazda z moim wk…..em. Napisałam krótko mężowi w komunikatorze że ma skończyć tę rozmowę bo nie musi tej kobiety zabawiać.
Być może przewracasz teraz oczami na to, co czytasz ale zbyt dobrze znam kobiety by nie mieć swiadomości jaką frajdę im sparwia zaczepianie żonatego faceta szczególnie przy żonie. Kobieta dobrze wie, co odczuwa druga kobieta. Czuje podskórnie ten wkurw i poczucie zagrożenia. Jak na dłoni widać niestabilność sytuacji, skrepowanie i dyskomfort. Jeśli mąż cudzej żony okaże zainteresowanie to jest sukces zaczepialskiej i dowartościowanie się czyimś kosztem. Podobnie działa moja sąsiadka. Normalnie jako kobieta powinna raczej zwierzać się mi, drugiej kobiecie ale nie , ona wybrala mojego męża, postawiła się w roli potrzebującej sąsiadki i w dupie miała co ja o tym sądzę. Jej dwuznaczna postawa czyli dzień dobry dla mnie a cześć dla męża to klin między małżonkami.
Rozumiem, że mąż może być na cześć z koleżankami z pracy a ja z nimi kulturalnie na dzień dobry ale to nie ta sytuacja. Oprócz tego zapraszała go na kawę. Czy ktoś normalny tak postępuje? Jesli już to zaprasza się małżonków czyli sąsiadów a nie samego małżonka. Cele dla mnie są jasne: Próba dowalenia kobieta kobiecie, dowartościowanie się i włożenie klina. Od jakiegoś czasu spotkalismy się mijając i ja na jej dzień dobry odpowiedziałam: cześć. Nastepnym razem znów mi powiedziała ;dzień dobry a ja konsekwentnie ;cześć. Zobaczymy co będzie za trzecim razem :)
Mąż mówi bym się z tego nie wycofywała bo to ona wychodzi na idiotkę skoro bardzo chce podkreslać to swoje: dzień dobry dla mnie.
Tak więc w obliczu takiego jej zachowania od poczatku nie jestem do niej pozytywnie nastawiona i uważam, że mam do tego prawo.
Ogólnie nie ufam kobietom.
a nie oglądałem porno przez ponad rok, a potem wszystko znowu nabrało rozpędu. Dlaczego?
Bo nadal BYŁEM tym samym człowiekiem.
Wierzę Ci. Mój mąż też jakiś czas resetował mózg od porno i jakiś czas temu znów zaajrzał. Szybko się ogarnął bo obyło się bez kilkugodzinnnych czy kilkudniowych seansów ale jednak wdepnął.
I też uważam, że ciągle jest tym samym człowiekiem. Bez ujrzenia w prawdzie czym jest porno i jakie skutki ono ze sobą niesie zmiana jest niemozliwa. Trzeba by mieć wstret do tego co robią ci ludzie. A to co robią owiniete jest w złoty papierek pieknych ciał i cięzko o ten wstręt. To nadal jest atrakcyjna podnieta i pokusa.
Ja też się męczę jak wychodzę i widzę te porozbierane baby. Wiem, że męskie oko one ciesza w tym pewnie i Twoje ale my żony mamy cięzki los. Idzie taka z półdupkami na wierzchu przed naszymi mężami i co? To ma być fajne ? Normalne?
Nie ucieknę na marsa (albo na wenus ;) ) ani nie zamknę się w domu żeby te baby nie szarpały moich nerwów więc pozostaje mi…no własnie…co? Pogodzenie się z tym, że są?
I moja na to obojetna reakcja? Na dzień dziesiejszy nie potrafię.
Jutro cdn….
Pozdrawiam.
“>A przecież na pewno są okoliczności, w których wcale nie jesteś stabilna, spokojna. I pewnie też uważasz, jak w przypadku męża, że COŚ to powoduje.
>Czyli oddajesz odpowiedzialność.”
Takich okoliczności nie brakuje.
Dlatego cierpisz.
Nie przez to, co się dzieje, tylko przez wybór, by widzieć siebie jako ofiarę, jako kogoś bezsilnego, którego ta sytuacja dotyka.
Tylko dlatego doświadczasz czegoś innego, niż spokój i radość, bo wybierasz coś innego. Pamiętaj o tym.
To twarde fakty.
Ostatnio w pociągu gdy jechalismy rodziną dosiadła się do przedziału kobieta w naszym wieku (pierwsza polowa 40- stki ;) )
Oko sokolicy!
0,0001 sekundy i już pełna analiza bojowa! ;)
i miała wykupione miejsce naprzeciwko mojego męża. Zagotowało się we mnie gdy
Wszystko co powiesz po “gdy” jest tylko racjonalizacją i projekcją. Czyli kłamstwem.
po pewnym czasie chciała od niego zaczerpnąć informacji dlaczego pociąg jest spózniony. Mąż grzecznie odpowiedział a ona dalej prowadziła konwersację i wiedziałam, że zapowiada się jazda z moim wk…..em. Napisałam krótko mężowi w komunikatorze że ma skończyć tę rozmowę bo nie musi tej kobiety zabawiać.
Zauważ – swój problem przelewasz na męża, który doskonale wiesz, że nie radzi sobie z własnymi problemami.
To co zrobiłaś na pewno ujawniło w nim też wkurw, który z kolei on przelał na Ciebie.
I to jest zamknięte koło. A tak naprawdę nie koło – tak się wydaje tylko z ograniczonej perspektywy.
To spirala prowadząca w dół.
Jakaś babiczka zapytała się go dlaczego pociąg jest spóźniony. Zapewne mogła się zapytać Ciebie ale tak jak Ty ją, ona obczaiła Ciebie i wyczuła niechęć.
Być może przewracasz teraz oczami na to, co czytasz
Kasiu, gdybym ja Ci powiedział co ja przez te lata mojej pracy przeczytałem, to byś dobrze wiedziała, że albo otworzę swoje serce i będę współczuł, albo już bym dawno sam wylądował w psychiatryku.
Nie przewracam oczami, tylko Wam współczuję z całego serca i łzy napływają mi do oczu.
Nawet jeśli jakieś zachowanie jest typowo gówniarskie – co z tego? Dlaczego miałbym reagować jak gówniarz?
Moim celem jest pomoc. Realna.
Podam Ci przykład kiedy przewracam oczami. Gdy z kimś pracuję rok. Sto razy tłumaczyłem mu i podawałem masę przykładów z jego własnego życia, że nie myśli, tylko hipnotyzuje się mentalnym bełkotem. I że nigdy nie myślał.
I co chwila są na to przykłady i dowody. A on się zgadza po raz setny i mówi – “wiesz, wczoraj myślałem…”. Albo – “to ciekawe i myślę, że…”
A jest uzależniony od lat, opowiada mi jak cierpi, jak jest mu źle. Podaję mu jeden z fundamentów zdrowia i to wielokrotnie, na różne sposoby, by dotarło. A nadal nie dociera.
To widzę, że prowadzi donikąd. Nikomu nie da się pomóc, jeśli ta osoba woli coś innego, niż spokój i szczęście.
Wtedy możemy tylko to uszanować.
ale zbyt dobrze znam kobiety
Znasz kobiety? Wow!
Powiem Ci co znasz – znasz tylko takie zachowania pewnego potencjału kobiet, które odpowiadają Twojej percepcji i które sama w swoim życiu przejawiałaś.
Ja mogę powiedzieć, że zbyt dobrze znam mężczyzn. Ale to byłoby kłamstwo.
Bo znam kolosalny przekrój – od wielkiej niedojrzałości, w której kłamliwość jest widziana jako cnota oraz ludzi niemal świętych.
I ja mam na kogoś to wyprojektować?
Poza tym – ktoś może zachować się w sposób X tylko przy nas lub tylko ten jeden raz, bo np. uległ jakiejś słabości. I ja miałbym twierdzić, że ja znam tę osobę?
by nie mieć swiadomości jaką frajdę im sparwia zaczepianie żonatego faceta szczególnie przy żonie.
Moje pytanie dla Ciebie brzmi – czy jesteś tego 100% pewna? Z ręką na sercu? Na swoje życie?
Jesteś radykalnie, uczciwie pewna, że jest dokładnie tak jak powiedziałaś?
Kobieta dobrze wie, co odczuwa druga kobieta.
Ja Ci powiem co odczuwa człowiek – nie ważne czy kobieta, czy mężczyzna – konsekwencje własnej percepcji oraz już istniejących zaniedbań – stłumione emocje.
Tylko.
Czuje podskórnie ten wkurw i poczucie zagrożenia.
Tego nie czuje kobieta, tylko to czuje kobieta widząca np. swoje małżeństwo jako jedyną przystań swojego bezpieczeństwa, wartości, znaczenia i sensu życia.
Która jest przywiązana i opiera się. I dlatego nawet zwykła rozmowa obcej babki na jakiś prozaiczny temat widzi przez pryzmat nawet kolosalnego zagrożenia i reaguje gniewem.
To co czujesz, to Twoje zaniedbania. A jeśli spotkałaś kobiety reagujące podobnie, to tylko dlatego, bo tak samo podchodzą do np. małżeństwa/związku.
To czego doświadczasz nie jest wpisane w kobiecość. Faceci czują to samo i mam masę podobnych przykładów po stronie męskiej.
Pamiętaj, że emocje i odczuwanie jest bezosobowe. Nie różni się ani trochę w kontekście płci. Ani trochę.
Facet każdą emocję czuje dokładnie tak samo jak kobieta.
Tylko kobiety są od zawsze bardziej w ciele, bardziej skupione na wnętrzu. Co wcale nie musi oznaczać większej dojrzałości. Tylko nieco inny punkt widzenia.
A przywiązać do emocji i widzieć wszystko przez nie może równie dobrze tak samo facet.
Jak na dłoni widać niestabilność sytuacji, skrepowanie i dyskomfort.
To nie ma nic wspólnego z sytuacją.
Sytuacja nie jest żadna.
Opisujesz tylko swoją percepcję i jej konsekwencje. Nie świat zewnętrzny.
Jeśli mąż cudzej żony okaże zainteresowanie to jest sukces zaczepialskiej i dowartościowanie się czyimś kosztem.
Kosztem?
Jedyny koszt jaki ponosisz to to, że wybierasz grać ofiarę.
Bo skąd miałby się wziąć jakikolwiek koszt? Bo ktoś zagaił? Nawet jakby faktycznie ta kobieta widziała siebie z bardzo małą wartością i cieszyła się z niepokoju obcej kobiety, której męża wciągnęła w rozmowę – CO Z TEGO?
To nie ma żadnego znaczenia.
Podobnie działa moja sąsiadka. Normalnie jako kobieta powinna raczej zwierzać się mi, drugiej kobiecie ale nie , ona wybrala mojego męża, postawiła się w roli potrzebującej sąsiadki i w dupie miała co ja o tym sądzę. Jej dwuznaczna postawa czyli dzień dobry dla mnie a cześć dla męża to klin między małżonkami.
Ten klin jeśli istnieje, to wiesz z jakiego powodu. I nie pojawił się wczoraj.
Rozumiem, że mąż może być na cześć z koleżankami z pracy a ja z nimi kulturalnie na dzień dobry ale to nie ta sytuacja. Oprócz tego zapraszała go na kawę. Czy ktoś normalny tak postępuje?
Takie sytuacje będą się mnożyć, aż Ty Kasiu nie poradzisz sobie z własnym gniewem – tym “podskórnym wkurwem”.
Tak to wygląda.
To, z jaką wibracją żyjemy – takie mamy doświadczenia. Z ogromnego spektrum możliwości przyciągamy to co rezonuje z nami.
Jak ktoś ma stłumiony gniew, to będzie doświadczał takich sytuacji.
A gdyby go nie było, to nie byłoby żadnego denerwowania się – sama byś uśmiechnięta i swobodna włączała się do rozmów i dzięki temu sąsiadka i babka z pociągu widziałaby, że nie ma niczego, co ew. mogłaby sobie doić.
Najlepiej to widać w przypadku ludzi uwielbiającymi horrory. Mówią, że lubią się bać. Ale to nie jest przecież przyjemne!
Oglądają film w napięciu, zamykają oczy, wrzeszczą, podskakują. Dlaczego tego chcą? Bo w ten sposób racjonalizują sobie stłumiony lęk – teraz mogą sobie powiedzieć, że film był straszny, jakieś sceny – czyli lęk, który w sobie noszą tak naprawdę wziął się z tych scen.
I z różnych wydarzeń w życiu. Etc.
A tak nie jest.
Są ludzie, którzy uwielbiają zawalać sprawy, nawalać, rozczarowywać ludzi – bo potwierdzają sobie to, że widzą siebie jako kogoś gorszego, komu nic się nie udaje i jest dla wszystkich tylko wiecznym rozczarowaniem.
Rozpływają się w tym. Uwielbiają grać ofiarę.
Masę takich rzeczy widziałem i mam do czynienia. A to i tak tylko wycinek tego, co jest na świecie.
Jesli już to zaprasza się małżonków czyli sąsiadów a nie samego małżonka. Cele dla mnie są jasne: Próba dowalenia kobieta kobiecie, dowartościowanie się i włożenie klina.
Wiesz dobrze, że nie w tym jest problem.
To tylko zasłona dymna, którą sobie rzucasz, by unikać tego, co przeżywasz.
Co jest pod gniewem – też dobrze wiesz.
Od jakiegoś czasu spotkalismy się mijając i ja na jej dzień dobry odpowiedziałam: cześć. Nastepnym razem znów mi powiedziała ;dzień dobry a ja konsekwentnie ;cześć. Zobaczymy co będzie za trzecim razem :)
To nie ma znaczenia.
Bo zaraz będzie kolejna kobieta i kolejna. I napleciesz takich strategii jak pająk sieć. I sama sięw nią zaplączesz.
Mąż mówi bym się z tego nie wycofywała bo to ona wychodzi na idiotkę skoro bardzo chce podkreslać to swoje: dzień dobry dla mnie.
Tak więc w obliczu takiego jej zachowania od poczatku nie jestem do niej pozytywnie nastawiona i uważam, że mam do tego prawo.
Ogólnie nie ufam kobietom.
Błąd. Ależ bardzo ufasz – to wszystko co mówisz – jesteś bardzo pewna swoich percepcji.
Stąd Twoje reakcje – jesteś bardzo pewna i bardzo ufasz, że zrobią i robią dokładnie to, co sądzisz.
To dokładnie to samo, gdy klienci mi mówią, że nie są pewni siebie. Po pierwsze – pewność nie ma nic wspólnego z kimkolwiek.
Nie można być pewnym siebie. Pewnym “siebie” – czyli czego/kogo? Jak to?
Możesz być pewna kota albo psa? Co to w ogóle znaczy? To jakaś bzdura.
To, czego nie jesteśmy pewni to konsekwencje swoich decyzji, nie jesteśmy pewni co zrobić, by uniknąć jakiegoś rezultatu – zarówno zewnętrznego jak i wewnętrznego.
A tak naprawdę takie osoby są bardzo pewne – tylko tego, co negatywne. Np. pewne, że coś spieprzą, że przydarzy się im coś negatywnego, że np. powiedzą coś głupiego i wyjdą na idiotę.
W tym kontekście można powiedzieć, że są BARDZO pewni siebie. Tylko to co uważają za to “siebie” jest masą negatywności.
Nie są pewni jak wybierając coś negatywnego osiągnąć coś pozytywnego i uniknąć negatywnego.
I Ty też – bardzo ufasz ale negatywności. Zakładasz, że taka jest.
O “dzień dobry” sąsiadki masz już całą historię – dramat, tragedię grecką. O obcej facetce z pociągu – epopeję. :)
Nie ufasz kobietom, bo na wszystkie projektujesz te “baśnie siostry Kate”. ;)
A NAWET – NAWET JEŚLI byłaby to absolutna prawda – to jest jeszcze coś takiego jak odpowiedzialność po stronie męża. A on jest człowiekiem uzależnionym. Dla którego uleganie największym ludzkim słabościom jest normą.
Nie możesz obwiniać i atakować całego świata za to, że on ma wyższy niż inni potencjał, by ulec czemuś, czego byś nie chciała.
Wszystko co czujesz odpowiada nie światu zewnętrznemu, tylko Twojej percepcji świata.
I Twoje percepcje mogą wynikać z Twoich doświadczeń. Nie mówię, że nie. Zarówno przeszłych jak i obecnych.
Jednak mogę Ci zagwarantować, że gdybyś się przyjrzała im oraz faktom tak radykalnie uczciwie, że aż byś zgrzytała zębami z oporu i niechęci, to dostrzegłabyś, że nie wszystko się pokrywa.
A Twoje emocje odzwierciedlają nie fakty, tylko Twoją percepcję, wliczając osądy, obwinianie, wartościowanie, nadane znaczenie, etc. Oraz pamięć.
“a nie oglądałem porno przez ponad rok, a potem wszystko znowu nabrało rozpędu. Dlaczego?
Bo nadal BYŁEM tym samym człowiekiem.”
Wierzę Ci. Mój mąż też jakiś czas resetował mózg od porno i jakiś czas temu znów zaajrzał.
Ok ale to jedno z najpowszechniejszych nieporozumień – jakieś “resetowanie mózgu”.
Nie ma resetowania mózgu, tylko ew. mózg regeneruje zniszczone (przez siebie) ścieżki neuronalne (bo to niszczenie to mechanizm obronny). I co to zmienia? Nic.
To ewentualnie poszerza potencjał. Ale człowiek jeśli nie wzrośnie, to z tego potencjału skorzysta jak zwykle. Nie lepiej.
Zauważ – to samo tyczy się Ciebie. Ty nadal jesteś takim samym człowiekiem i reagujesz tak samo. Cierpisz. Zmagasz się. A mózgu zniszczonego nie masz.
Poza tym – oglądanie porno ani nie wynika, ani nie zależy od mózgu, jaki by nie był.
Nie o to zupełnie chodzi.
Nawyk to tylko i wyłącznie decyzja, którą podejmujemy nieświadomie i której już nie analizujemy w żaden sposób. A to dlatego, bo poprzez nią osiągamy to, czego chcemy.
A przynajmniej się nam to wydaje.
To samo tyczy się np. Twojego wkurwu.
Mózg tutaj nie ma nic do rzeczy.
Prywatnie mózg nazywam korniszonem w słoiku. ;) No jest sobie ten pomarszczony ogóras w swojej zalewie i kościanym słoju i co? I nic.
Ludziom mówię – “zostaw tego korniszona w spokoju”. :)
Szybko się ogarnął bo obyło się bez kilkugodzinnnych czy kilkudniowych seansów ale jednak wdepnął.?
Tak się może wydawać.
Ale gdy zrozumiesz, że tutaj chodzi o korzyści, które najczęściej związane są z okolicznościami, to jeśli okoliczności były sprzyjające, to i sesja z porno będzie krótka/krótsza.
Wielkim błędem jest patrzeć tylko na to czy ktoś ogląda/nie ogląda i ile czasu. To nie ma znaczenia.
I też uważam, że ciągle jest tym samym człowiekiem.
Tu nie ma co uważać. To jest oczywiste.
Bo przywiązanie do czego odpuścił? Opór do czego?
Co sobie uświadomił?
Jaką prawdę powiedział. On nadal nawet nie powiedział, że ma problem z porno. W jego oczach to nadal odpowiedź, rozwiązanie, pomoc. I sam problemy widzi poza sobą – np. to, że czuje się przy Tobie kontrolowany, duszony.
Bez ujrzenia w prawdzie czym jest porno i jakie skutki ono ze sobą niesie zmiana jest niemozliwa.
To tylko próg.
Ważny, krytyczny.
Ale nie w tym jest problem. Bo on porno widzi jako dobre TYLKO WOBEC CZEGOŚ INNEGO.
WOBEC TEGO DLA NIEGO PORNO JEST DOBRE.
Raz jeszcze przypomnę fundament – WSZYSTKO MOŻNA UZNAĆ ZA DOBRE I ZŁE ALE TYLKO W PEWNYM KONTEKŚCIE.
Dlatego uzależnieni uważają porno za złe raz, a potem za dobre i oglądają. A potem znowu za złe. I tak w kółko nawet dosłownie tysiące razy.
Wielu z kolei demonizuje porno – uważa je za złe, oglądanie za złe/grzeszne/brudne. Co to daje? Też absolutnie nic.
Gniew to gniew. Jest pomiędzy pożądaniem, a dumą.
Zdrowie jest wysoko ponad tym. Wina jest niemal najniżej.
Co z tego, że osądzamy porno, uważamy za złe i grzeszne?
To nadal poziom emocjonowania się. A gdy zrozumiemy, że uzależniony najczęściej ogląda porno czując winę i wstyd, to jak może pomóc obwinianie?
To jak dolewanie paliwa do ogniska. Tak ognisko nie wypali się nigdy.
Trzeba by mieć wstret do tego co robią ci ludzie.
ABSOLUTNIE NIE.
TO NIC NIE DA, NIC NIE ZMIENI.
Po co Ci jakikolwiek wstręt?
To może jeszcze wstręt do kłusowników?
Wstręt do ludzi jedzących robaki?
Wstręt do ludzi dłubiących w nosie!
Wstręt do ludzi, którzy się nie myją!
Ten wstręt na pewno sprawi, że świat będzie lepszy! ;)
A to co robią owiniete jest w złoty papierek pieknych ciał i cięzko o ten wstręt. To nadal jest atrakcyjna podnieta i pokusa.
Żadna ilość wstrętu do tego nie jest właściwą drogą.
Wstręt to opór, wstyd, wina, osądzanie. To wszystko zasila uzależnienie.
Gdy zrozumiesz, że mąż sam dla siebie jest wstrętny – tak się widzi, to powiedz – jak może mu pomóc próba przerzucenia tego wstrętu na porno, jeśli on DZIĘKI (poprzez) oglądaniu pornografii choć na moment przestaje tak się czuć? Ale nie przestaje się tak widzieć.
Jeśli na cokolwiek będzie projektował wstyd, to nadal trzymać się będzie tego, od czego ucieka w pornografię i wobec czego porno jest właśnie dla niego takim słodkim cukierkiem.
Być może dlatego łapie się każdej okazji, by widzieć siebie trochę lepiej oraz łapie się ludzi, którzy zachowują się w wobec niego nieosądzająco – np. sąsiadka czy obca babka w pociągu.
Mówisz, że nie ufasz kobietom. Nawet normalnym. Zwyczajnym. Uważasz, że to jest racjonalne? Nie jest.
To m.in. właśnie ten “wstręt” czyli wina, żal, gniew, wstyd. A one są w Tobie.
Ja też się męczę jak wychodzę i widzę te porozbierane baby.
I powiedz mi – próbujesz sobie obrzydzać normalne, kobiece piękno. Coś jak najbardziej ludzkiego, naturalnego.
W czym Ci to pomaga?
Nie jesteś uzależniona, a męczysz się. Z tym co naturalne, normalne. Nie mniej, niż mąż, który się zapewne opiera, wstydzi i wini non stop.
Jak sądzisz, jakim kolejnym powodem jest, przez który on ogląda porno? Bo właśnie się tak wewnętrznie męczy.
A Twoim dążeniem jest na razie opór, granie ofiary i demonizowanie tego, na co projektujesz wszystko co czujesz.
To kierunek przeciwny do jakiejkolwiek poprawy.
Wiem, że męskie oko one ciesza w tym pewnie i Twoje ale my żony mamy cięzki los.
“My żony”.
Twój los nie różni się niczym od losu żadnego innego człowieka, niezależnie jaką metkę sobie przyczepisz.
Każdy problem wynika z poziomu świadomości, na jakim człowiek się sam utrzymuje.
Czyli do jakich pozycjonalności – percepcji – się przywiązał oraz jakim się opiera.
O części Twoich już wiemy.
Idzie taka z półdupkami na wierzchu przed naszymi mężami i co? To ma być fajne ? Normalne?
Tak.
Bo nie w tym jest problem.
Tylko w tym wszystkim, o czym nie mówisz – np. całym znaczeniu “mąż” dla Ciebie. Oraz “żona”.
Gdy się temu przyjrzysz tak odważnie i uczciwie jak tylko możesz – zobaczysz, że to i tylko to jest źródłem lęku, winy, gniewu, zmagania.
Nadal jesteś na niskim poziomie świadomości – np. w temacie tego co czujesz – nie jesteś odpowiedzialna. Projektujesz to, uważasz, że problem jest teraz w tym, w czym go nie widziałaś pewnie jeszcze kilka tygodni/miesięcy temu.
Bo każdego dnia gromadzisz w sobie coraz więcej żalu, gniewu, wstydu, winy, strachu – a Twój umysł non stop szuka dla tego “ujścia”. Tylko w postaci racjonalizacji i projekcji. A tego nie ubywa, tylko rośnie.
Nie ucieknę na marsa (albo na wenus ;) ) ani nie zamknę się w domu żeby te baby nie szarpały moich nerwów
Baby szarpią Ci nerwy… :)
A co to są nerwy? W jaki sposób ktoś ma do nich dostęp? Na pewno ma?
Tylko Ty szarpiesz to, co czujesz. Pamiętaj. Dlatego nie mija, dlatego boli.
Nikt Ci tego nie robi.
więc pozostaje mi…no własnie…co? Pogodzenie się z tym, że są?
I moja na to obojetna reakcja? Na dzień dziesiejszy nie potrafię.
Bo nie idziesz w kierunku zdrowia.
I widzisz jak uparta jesteś.
Mówiłem Ci – jesteś silna, walczysz o swoje. I to jest zajebiste. Jesteś jak wojowniczka. Amazonka. :)
Ale w tym przypadku siłę trwonisz na coś, co nie przyniesie Ci żadnego pożytku.
Nie wygrasz z całym światem. A wiesz dlaczego? Bo nie w nim jest problem. Ani nie jest Twoim wrogiem.
Cały mój serwis jest po to, by pokazać, gdzie jest kierunek zdrowia – to kierunek realnej pozytywności.
A zaczyna się od wzięcia odpowiedzialności za to jacy jesteśmy. To nazywa się odwagą.
Ty mówisz, że Ci baby szarpią nerwy. :)
To jest 100% prawdy? Na pewno tak jest? To prawda i tylko prawda? Rzetelne, twarde fakty? Nie ma żadnego przejaskrawienia? Żadnych fantazji?
Wiesz co to jest nerwowość? To zmaganie się z emocjami. A co to są emocje? To konsekwencje naszej percepcji. W formie energii. A energia może być stłumiona w ogromnych ilościach.
Nikt Ci tego nie może szarpać.
Ty się z tym szarpiesz, Kasiu. A że nie bierzesz odpowiedzialności, to Twój umysł od razu projektuje to poza Ciebie.
To, że odczuwasz coś, gdy widzisz inne kobiety, NIE oznacza, że one cokolwiek Ci robią. Tak nie jest.
Wszystko co stłumiliśmy w swoim życiu szuka ujścia. Różnymi drogami. Czasem w różnych sytuacjach, czasem pod postacią jednej osoby czy konkretnej cechy ale o różnych twarzach.
Nie odmawiaj nikomu piękna, powabu. Pamiętaj, że każdy osąd jaki mamy dla innych – mamy go również dla siebie. Bo umysł tak jak nie odróżnia obrazów na ekranie monitora od realnego życia (dlatego podniecamy się pornografią, ślinka nam cienkie na widok reklamy frytek oraz boimy się horrorów), tak samo nie odróżnia świata zewnętrznego od wewnętrznego – dlatego uważamy, że inni robią coś z naszymi uczuciami – dają, szarpią, odbierają, ranią; tak samo wszystko co uważamy, że jest w+innych, utrzymujemy sami dla siebie. Każdy osąd umysł utrzymuje i tylko kwestią czasu jest aż nie osądzimy się tak sami.
Działa to również odwrotnie – każdy osąd jaki mamy dla siebie prędzej czy później wyprojektujemy na świat – np. na sąsiadkę.
Drogą do jakiejkolwiek poprawy, zdrowia nie jest osądzanie. Pamiętasz co mówi Biblia? “Nie osądzajcie”. Przypomnę – to nie jest ostrzeżenie, za złamanie którego trafimy do piekła. Tylko to ostrzeżenie, bo jako ludzie jesteśmy tak głupi, nierozwinięci, że nie potrafimy, bo nie możemy tego dokonać. Dlatego najlepiej to zostawić Bogu. A jeśli uparcie wolimy osądzać, to jest to dla nas jakbyśmy jako dziecko próbowali coś naprawić młotkiem. Zazwyczaj tylko coś zniszczymy i sobie jeszcze tym młotkiem przywalimy w rękę.
Tak to właśnie wygląda u każdego, kto osądza.
Jeśli ktoś cierpi, to tylko dlatego, bo sam to wybrał. Sam umieścił się w piekle.
Kasiu, zanim odpowiesz na ten komentarz, pozwól mi odpowiedzieć na kolejne, które napisałaś, bo są ważne. I moja odpowiedź powinna zawierać również odniesienie się do nich.
Hej. Kontynuuję wczorajszy komentarz.
Poza tym – sama mówisz – pozornie skończyła się pozorna wojna z mężem, a zaczyna się z sąsiadką. :)
Nie toczę wojny z sąsiadką. Zastanawiam się jak się ułożyć w sytuacji którą ona wykreowała. Ponieważ widzę, że przejęła pałeczkę i ulokowała mnie w roli dla siebie korzystnej a dla mnie i męża niekomfortowej to postanowiłam tę sytuację zmienić. Po co mam chodzić z kamykiem w bucie? Co prawda iść można ale jednak nie do końca wygodnie.
Nie przerobiliśmy na to wygląda. :)
Bo nadal NIE CHCESZ tego zaakceptować.
Gdyż uważasz, że odpuszczenie oporu oraz gniewu i winy w jakiś sposób zwolni go z odpowiedzialności. Zdejmie z haka.
Ale jest tylko jedna osoba widząca na haku, która sama się na nim wiesza. Wiesz kto to?
A dlaczego miałabym to zaakceptować? Ogladanie i karmienie się z przyjemnością nagimi obcymi babami krzywdzi mnie. W moim przekonaniu jest zdradą. Mąż oddaje swoje zmysły, czas, zainteresowanie na podziw innych kobiet a więc to co się nalezy mi, jego żonie, jest oddawane gdzie indziej. Mało tego: jest żenującym i bezproduktywnym działaniem nie przynoszącym nam jako małżonkom korzyści a wręcz straty. Dlaczego miałabym zaakceptować nieprawość męża? By oszukać samą siebie? Zagrać w ,,nie boli mnie to, mam to gdzieś”? A jemu dać poczucie, że robi dobrze i wszystko jest ok?
Do czego miałaby mnie zaprowadzić ta akceptacja?
Co to wg Ciebie znaczy odpuszczenie oporu oraz gniewu? Jak to ma wygladać w mojej postawie?
Zamieniam się cala w słuch :)
Pozdrawiam.
Hej. Kontynuuję wczorajszy komentarz.
>Poza tym – sama mówisz – pozornie skończyła się pozorna wojna z mężem, a zaczyna się z sąsiadką. :)
Nie toczę wojny z sąsiadką.
Ależ toczysz. Tylko w sobie.
I uważasz, że ona toczy z Tobą – np. szarpie Ci nerwy, nie zachowuje się normalnie, itd.
Zastanawiam się jak się ułożyć w sytuacji którą ona wykreowała.
Kasiu… :)
Uważasz, że ona coś wykreowała?
Ty wykreowałaś całą dramatyczną epopeję. Zdaj sobie z tego sprawę, bo to jak widzisz tę sytuację to Twoje urojenie, Twoja historia. Tego nie ma.
Nie możesz się do tego ułożyć, bo to wszystko to racjonalizacje emocji, które na to projektujesz i teraz kombinujesz jak zachowywać się, by tych emocji nie czuć.
Nie da się.
I właśnie przez to cierpisz.
Ponieważ widzę,
To co widzisz nie istnieje.
że przejęła pałeczkę i ulokowała mnie w roli dla siebie korzystnej a dla mnie i męża niekomfortowej to postanowiłam tę sytuację zmienić.
Nie ma żadnej sytuacji, w której jesteś jakoś ulokowana i jest niekomfortowa.
To tylko Twoja percepcja oparta o niechciane, wypierane emocje.
Na Blogu powtarzam z 1000 razy, aby nie zajmować się światem zewnętrznym i zająć się światem wewnętrznym.
Bo to co próbujesz zmienić w świecie nie istnieje.
Po co mam chodzić z kamykiem w bucie?
Przypomnę słowa – “dostrzegasz źdźbło w oku brata swego, a belki w swoim nie dostrzegasz”.
Nie ma lepszych okoliczności, by zacytować Dżajzusa. ;)
Co prawda iść można ale jednak nie do końca wygodnie.
To wyrzuć kamyk z buta i zajmij się głazem, który nosisz na plecach.
“>Nie przerobiliśmy na to wygląda. :)
>Bo nadal NIE CHCESZ tego zaakceptować.
>Gdyż uważasz, że odpuszczenie oporu oraz gniewu i winy w jakiś sposób zwolni go z odpowiedzialności. Zdejmie z haka.
>Ale jest tylko jedna osoba widząca na haku, która sama się na nim wiesza. Wiesz kto to?”
A dlaczego miałabym to zaakceptować?
Cieszę się, że zadajesz to pytanie.
Bo to fundament – akceptacja. Jak widzisz – nie rozumiesz tego. Nie rozumiesz jedynej, kluczowej sprawy niezbędnej, by przestać na tej planecie cierpieć. :)
Co to jest akceptacja? To stan naturalny, z którym wiąże się totalny spokój (nie mylić z apatią i wypieraniem, ślepotą, nietrzeźwością). Co oznacza, że jeśli nie doświadczamy wobec czegoś spokoju, nie jesteśmy wobec tego naturalni.
Osądzamy to. Opieramy się. Mamy wobec tego jakieś percepcje, których konsekwencją są emocje – np. żal, poczucie winy, gniew, strach, wstyd.
Osądzanie jest prawie na samym dnie świadomości. Niżej jest już tylko wstyd.
Jest z tym taki fundamentalny problem, że gdy uważamy, że coś jest w+innych, od razu zwracamy się na zewnątrz, totalnie ignorując wnętrze.
Gramy ofiarę, np. zarzucamy innym, że powodują, że czujemy się X lub to przez nich czujemy Y.
A tak nie jest. I nigdy nie było.
Tylko jako ludzie jesteśmy zakochani w graniu ofiary. Gdyż rdzeniem homo sapiens jest narcyzm.
Przypomnę – tylko homo sapiens twierdzi, że jest inteligentny, że jest dominującą rasą. To jest głupota. Homo sapiens to niewyrośnięty mały gad, głupi jak but.
Akceptacja to więc wzięcie odpowiedzialności za swoje osądy, trzeźwość, by odróżnić własną percepcję od faktów, emocje od zdarzeń i osób, myśli od rozsądku.
Pomimo, że jesteś na serwisie o uzależnieniu od pornografii, pomimo, że wyjaśniałem Ci kilkukrotnie na czym polega problem uzależnienia, nadal nie chcesz tego przyjąć.
Nadal uważasz, że mąż się karmi przyjemnością i Cię krzywdzi w ten sposób, zdradza.
To jest Twoja opinia, a masz ją, bo jest dla Ciebie bardzo wygodna – tłumaczy Ci Twoje cierpienie, zmaganie, ból, emocje.
Ogladanie i karmienie się z przyjemnością nagimi obcymi babami krzywdzi mnie.
Jest tylko jedna osoba, która Cię krzywdzi. Spotkaj się z nią – najlepiej np. stojąc przed lustrem.
A to bardzo ważne, bo wybaczenie sobie jest również fundamentem zdrowia.
Podkreślę – akceptacja i wybaczenie to ewolucja percepcji. A nie ogłupianie się i udawanie, że coś się nie stało.
Pamiętaj – to co czujesz jest całkowicie ok i jest adekwatne do tego jak widzisz sytuację, męża, etc.
Nie ma w tym nic złego. Ale też z taką percepcją nigdy nie poczujesz się dobrze. Zaczynasz osądzać samą siebie, odbierać sobie poczucie kobiecości, atrakcyjności, etc. Naturalnie projektujesz to na ciało – wstyd, winę, żal, strach.
Ale atrakcyjność to energia, nie wiek biologiczny.
W moim przekonaniu jest zdradą.
To nie jest zdrada w powszechnym rozumieniu.
To co teraz mówisz to, że zdradził obietnicę – np. być z Tobą na dobre i na złe, zamyka się, nie dzieli tym co czuje, nie rozmawia, nie wybiera Ciebie, by np. dzielić się seksualnością, radością, itd.
Ale staram się wytłumaczyć – to wszystko efekt uzależnienia.
To jedyny znany mu sposób, by uciec od tego, co czuje. Masę wstydu, winy, żalu, bólu, etc.
Mąż oddaje swoje zmysły, czas, zainteresowanie na podziw innych kobiet a więc to co się nalezy mi, jego żonie, jest oddawane gdzie indziej.
Właśnie – o tym mówię. Czyli nie jest zestrojony z Tobą. A dlaczego?
Zapytaj siebie – czy on ma warunki, by bezpiecznie dzielić się z Tobą swoimi największymi lękami? By zrzucić zbroję, którą budował, wzmacniał, hartował przez pewnie 20-30 lat? Czy czuje się z Tobą całkowicie bezpieczny?
Podpowiem – on czuje się z Tobą tak jak Ty czujesz się z nim i z samą sobą.
Ty uważasz, że wszystkie baby szarpią Ci nerwy. Wyobraź sobie, że on tak widzi Ciebie. I jeszcze wymagasz od niego, by oddał Ci zmysły? Jak on jedyne czego doświadcza to przekonanie, że go dusisz, osądzasz, kontrolujesz.
Trochę jak mama dziecko myląca troskę o dziecko z toksycznymi próbami kontroli, z neurotycznym niepokojem, wiecznymi zmartwieniami się, niekończącymi się myślami, że dziecku na pewno zaraz się coś stanie, gdy tylko matka przestanie je kontrolować.
A co jest tego efektem? Opór po stronie dziecka/męża, chęć oddzielenia się od tego, ucieczki. Najlepiej w “objęcia” osób (nieraz dosłownie), które nie oceniają, nie kontrolują.
Mało tego: jest żenującym i bezproduktywnym działaniem nie przynoszącym nam jako małżonkom korzyści a wręcz straty.
To jest uzależnienie, Kasiu.
Dla niego jest to jedna z najcenniejszych spraw, która w jego mniemaniu jest zapewne jedynym sposobem, by przestać cierpieć.
Uzależniony jest gotów stracić dosłownie wszystko, a nie przestanie pić wódki czy oglądać porno. Tak to wygląda.
Dlaczego miałabym zaakceptować nieprawość męża?
Najpierw przyjrzyj się jakie są efekty tego jak to widzisz i co z tym zrobisz.
To powinno Ci pokazać, że nie jest to ani efektywne, a Tobie przynosi cierpienie. Zaś męża oddala coraz bardziej.
Co też pokazuje, że akceptacja to dojrzewanie, a osądy to dziecinna głupota; tym bardziej, że naprawdę mało osądzających ludzi jest w ogóle na tyle trzeźwa, by dostrzec konsekwencje osądów i wziąć za nie odpowiedzialność. Tylko coraz bardziej brną w granie ofiary.
Akceptacja to trzeźwość – tak, mąż robi coś potencjalnie mogącego zniszczyć małżeństwo ale też jego zdrowie. Uzależnieni dochodzą do takiego dna cierpienia, że nawet popełniają samobójstwa.
Tak, to również dotyczy pornografii. Wielu moich klientów pisało mi, że rozważało samobójstwo.
Nie tylko przez to co już stracili, bo oglądają pornografię ale też przez to, że to jak widzą np. swoją przeszłość, siebie, różne zdarzenia w swoim życiu, straty, etc. – na to wszytko reagują oglądając pornografię. Więc emocji przybywa kolosalnie każdego dnia, oni się temu opierają coraz bardziej, więc coraz bardziej boli, mają coraz mniej energii, chęci, radości. A sam opór to niechęć, więc coraz mniej chcą. Dochodzą nawet do momentu, że przestają chcieć żyć i dosłownie chcą, pragną umrzeć. Uważają to za jedyną możliwość, by przestać cierpieć.
Tak kolosalnie nisko są w świadomości.
I też pytają – “Dlaczego miałbym zaakceptować to swoje życie? Nie mam w nim nic dobrego. Najlepiej, bym umarł, wszystkim byłoby lepiej beze mnie”.
By oszukać samą siebie?
Widzisz?
Dla Ciebie akceptacja to oszukiwanie, to nietrzeźwość, to widzenie czegoś, czego nie ma.
Ale nie pytasz się – “dlaczego miałabym uważać, że mi obce kobiety szarpią nerwy”? Poddajesz wątpliwościom tylko to, co pozytywne. To co negatywne jest dla Ciebie wręcz jak balsam.
Tylko nie dostrzegasz, że oszukujesz samą siebie od bardzo długiego czasu – uważasz, że cierpisz przez coś/kogoś w świecie. A tak nie jest.
Uważasz, że emocje dają Ci inni ludzie, a wraz z nimi ból, napięcie, zmaganie. Tak też nie jest. I nigdy nie było. Ani w Twoim przypadku, ani u żadnego innego człowieka.
Co też pokazuje jak niedojrzały jest homo sapiens.
Zagrać w ,,nie boli mnie to, mam to gdzieś”?
Akceptacja nie oznacza, że przestaje Cię to obchodzić.
A ból to naprawdę NIE jest sygnał, że Ci zależy. Ból to efekt oporu. Tylko.
I jest zupełnie niepotrzebny. A jak widzisz, nie tylko nie pomaga ale bardzo szkodzi.
Akceptacja to nie jest udawanie, że nie doświadczasz bólu, zmuszanie się, by nie czuć tego, co czujesz. Wręcz przeciwnie – to droga przez to wszystko co czujesz i po kolei branie za to odpowiedzialności.
Mówiąc dziecinnym językiem – “Tak, mąż robi coś złego, coś czego nie powinien. Ale nie zamierzam już z tego powodu cierpieć. Biorę pełną odpowiedzialność za siebie i swoje życie, za to co czuję. Przestaję grać ofiarę zachowań męża”.
Tu po kolei zaczniesz ujawniać wszystkie swoje uzależnienia – np. poczucia wartości, które umieściłaś w małżeństwie.
A że też jesteś bardzo narcystyczna (jak każdy), to nie chcesz tego nawet widzieć, nie mówiąc, by to przyznać, wziąć odpowiedzialność i zacząć widzieć swoją wartość niezależną od niczego i nikogo w świecie.
TO jest przykład ewolucji. Realnej. A nie wieczne tylko gówniarskie zmaganie.
A jemu dać poczucie, że robi dobrze i wszystko jest ok?
Widzisz? Kolejne urojenia na temat akceptacji.
Uważasz, że akceptacja to danie innym pozwolenia, by jeszcze bardziej odlecieli, a my sami mamy udawać, że nas to nie boli.
To nie jest akceptacja. To jest jakieś szaleństwo.
Do czego miałaby mnie zaprowadzić ta akceptacja?
Np. do tego, że gdy mąż zobaczy, że przestałaś go kontrolować, osądzać, wręcz dusić, będzie miał potencjał przyjrzeć się temu co robi.
Bo dla niego oglądanie porno jest jak zaczerpnięcie powietrza, gdy się dusi.
Ty sama przestaniesz cierpieć, zajmiesz się sobą, rozwiniesz się, dokonasz korekt w sobie, by wreszcie przestać grać ofiarę świata. I wiele, wiele więcej.
Aby lepiej wyjaśnić co to jest akceptacja, najlepiej pokazać to na jakimś prościutkim przykładzie, a nie trudnym jak uzależnienie męża i szczególnie takim, z którym jeszcze nie potrafimy, ani nie chcemy sobie poradzić.
Prościutki przykład – akceptacja poplamionej koszuli. Np. masz na sobie piękną, białą, wyprasowaną koszulę i śpieszysz się do pracy. Jeszcze masz czas na 2 łyki kawy. I sobie wylałaś na tę koszulę kilka kropel.
I teraz wg Ciebie akceptacja to oszukiwanie samej siebie – że koszula jest nadal czysta. :) Że to granie w “nie boli mnie, że poplamiłam sobie piękną koszulę”, to dać kawie poczucie, że to ok, że poplamiła Ci koszulę, że to ok, że wszystko jest ok.
Do czego miałaby Cię doprowadzić akceptacja tego, że poplamiłaś sobie koszulę?
Przyjrzyjmy się.
Po pierwsze – przestajesz się opierać. W mgnieniu oka znika całe napięcie, ból, nawet cierpienie. Stajesz się spokojna. Od razu masz energię, by szybko koszulę zdjąć, wziąć jakiś odplamiacz, może nawet zrobić raz-dwa pranie ręczne, koszulę powiesić. W tym czasie, gdy się moczy, bierzesz jakąś inną i prasujesz. Jeśli weźmiesz odpowiedzialność, czyli nie dostrzeżesz w kawie problemu, zrozumiesz, że być może błąd leżał w słabej organizacji czasu rano i wcale nie musisz pić kawy na szybko. Możesz to robić spokojnie. A może w innej kolejności – np. pić zanim się już w pełni przygotujesz do wyjścia. Albo zaczniesz pić kawę ostrożniej, uważniej. A to przecież nie czyni Cię więźniem kawy. Jednocześnie mogłaś dostrzec, że nadałeś tej białej koszuli jakąś kolosalnie nadmuchaną wartość i liczyłaś na pochwały, że wspaniale wyglądasz. Odpuszczasz to i doceniasz siebie jakkolwiek byś nie wyglądała. Porzucasz oczekiwania. Ludzie widząc jaka jesteś zrelaksowana zaczynają dawać Ci komplementy, których wcześniej było jak na lekarstwo. Ew. właśnie najdroższe i najładniejsze ciuchy były w oczach innych elementem zazdrości, niechęci do Ciebie. A gdy przyszłaś ubrana w bluzkę za 50 zł, ludzie od razu widzą Cię bardziej pozytywnie, swojsko.
A biorąc pod uwagę, że kawa plami – czy przestaniesz ją pić? Zaczniesz nienawidzić i jeszcze żyć tak, że gdy ktoś dosiądzie się do Ciebie z kawą, to uznasz, że Ci szarpie nerwy, a w umyśle będziesz widziała tylko to jak ktoś podchodzi i Ci rozlewa kawę na spodnie czy sukienkę, a Ciebie szlag trafia…? Dokładnie tak teraz zaczynasz żyć.
Rozumiesz?
Nie udajesz, że nie ma plamy. Nie udajesz, że następnym razem kawą już nie poplamisz sobie koszuli – bo poplamisz za każdym razem, gdy ją rozlejesz. Widzisz fakty ale jesteś wobec nich spokojna. I możesz się wiele nauczyć.
A jak tak wiele możesz się nauczyć z rozlania kawy, to jak wiele możesz się nauczyć z tak kolosalnie ważnej sytuacji jak uzależnienie męża i własne cierpienie?
To nie wszystko – stłumiłaś przez lata masę emocji. Od wstydu, po żal, gniew i dumę. Tak to już jest na tej planecie, że różne sytuacje będą to z Ciebie wyciągać. To nieuniknione.
Co to wg Ciebie znaczy odpuszczenie oporu oraz gniewu?
To wg mnie nie znaczy nic.
Moje opinie nie mają żadnego znaczenia. Bo ja się nie dzielę swoimi wymysłami, tylko twardymi faktami o rzeczywistości.
Po pierwsze – zastanów się co wg Ciebie to jest opór i w jaki sposób pomaga? Zapytaj siebie – czy to prawda? Czy pomaga? Czy jest tak jak uważałam przez całe życie?
A gniewem zazwyczaj ukrywamy poczucie bezsilności. A to też tylko poczucie.
Przypomnę modlitwę Anonimowych Alkoholików – “Panie, daj mi siłę, abym zmienił to, co zmienić mogę; daj mi cierpliwość, abym zniósł to, czego zmienić nie mogę, i daj mi mądrość, abym odróżnił jedno od drugiego.”
Zaś Ty próbujesz zmienić cały świat. Męża, kobiety, to co czujesz, myśli. Przykro mi ale tego zmienić nie możesz.
I zamiast odpuszczać opór, opierasz się coraz silniej.
Zmagasz się z tym, czego nie możesz zmienić, oczekujesz, że będzie to inne, niż jest, a gdy nie jest – odczuwasz pełne spektrum emocji. Którym też się opierasz.
Człowiek, który w ten czy inny sposób “wymyślił” tę modlitwę rozumiał narcystyczny rdzeń homo sapiens. I uwielbienie do grania ofiary.
Przypominam, że setki milionów jak nie miliardy chrześcijan grają ofiarę Boga. A że wyrzucił, przegnał z raju, a że grozi wiecznym potępieniem za grzechy, a że karze od chorób po różne katastrofy, obraża się, nie słucha i generanlie ma wszystko i wszystkich w dupie.
I że trzeba się poświęcać, modlić godzinami, by Go jakoś ułaskawić, bo się skurwiel o wszystko denerwuje jak neurotyczny bachor. Ludzie nawet dziewice wrzucali do wulkanów, by uspokoić bóstwa, w które wierzyli.
Większość chrześcijan widzi Boga bardzo podobnie.
Czy miałaś pokusy, by pytać Boga dlaczego dał Ci takiego męża?
Jeśli tak, to kapka bolesnej prawdy – Bóg Ci go nie dał. Sama go wybrałaś. :)
Wiesz, to jakby pytać powietrze dlaczego tak mało go wpada nam do płuc? Ale to jak oddychamy, to nasza odpowiedzialność. Powietrze sobie jest. Co z nim zrobimy zależy od nas, nie od powietrza.
Jak to ma wygladać w mojej postawie?
Zamieniam się cala w słuch :)
Nie ma czegoś takiego jak “moja postawa”. W “moja postawa” jest pewnie ze 100 różnych elementów – większych i mniejszych.
To są całe rozdział dramatycznej książki, w której jesteś główną i najważniejsza postacią, której losy, zmaganie, cierpienie, smutki mają największe znaczenie i które bohaterka bohatersko stara się przekuć w jakiś sens tego wszystkiego.
To cały plan bojowy mający wiele ukrytych schowków, zasieków, miejsc zakazanych, potępionych i takich elementów, których zazdrośnie, może nawet szaleńczo bronisz, także nie chcesz widzieć.
I to jest powszechne. Tak jest niemal u każdego człowieka. U homo sapiens na pewno.
Bo człowiek w świadomości 200 i powyżej to już nie jest homo sapiens. To homo spiritus. Człowiek uduchowiony. Czyli człowiek już ponad tym narcystycznym rdzeniem zwierzęcości. Co nie oznacza, że tego już nie ma. Bo jest. Ale to człowiek, który już w pewnym stopniu zaczął żyć świadomie i odpowiedzialnie. A nie tylko temu ulega i gra ofiarę zarówno zwierzęcości jak i konsekwencji takiego życia.
Fundamentalne elementy to tzw. pozycjonalności. W WoP zaczynamy się tym zajmować od Modułu 5.
Na każdym poziomie świadomości i dominującej emocji utrzymuje nas przywiązanie do jakiejś pozycjonalności oraz opór do jej pary.
Wobec swojego małżeństwa, siebie, uzależnienia męża, męża, kobiet/sąsiadek zapewne utrzymujesz ich kilkadziesiąt.
Wymienię Ci kilka przykładów. Przywiązana jesteś do elementu pierwszego i opierasz się drugiemu.
Poziom wstydu:
Negatywność / odpuszczanie.
Surowa samoocena / korygowanie siebie
Umartwianie / wybieranie swojej wartości
Koniec drogi / początek nowego
Niewybaczalny błąd / błąd jako lekcja
Ty jako centrum życia / Ty jako uczestnik życia
Niedająca się kochać / wartościowa z samego faktu, że istniejesz
Poziom winy:
Osądzanie / zrezygnowanie z osądzania
Usprawiedliwianie negatywności / zrzeczenie się ukrytej przyjemności
Projektowanie uczuć / wzięcie odpowiedzialności
Mieć rację / mylić się
Działanie przeciwko sobie i innym / działanie, by pomóc sobie i innym
Przerzucanie odpowiedzialności / wybór bycia autorem
Poziom apatii:
Wina, projekcja przyczyny / odpowiedzialność, przyznanie się
“Nie mogę” / “nie chcę/nie będę”
Tonąc / rozwijać się, poruszać się w górę
Poziom żalu:
Nadzieja na zmianę, błaganie / poddanie się
Odmowa, zaprzeczanie / przepracowanie
Złość, uraza / akceptacja
Opór / przekraczanie
Unikanie, kontrola / akceptowanie, przepracowywanie
Poziom strachu:
Podkreślanie / spuszczanie z tonu
Kontrolować / poddać się
Emocjonalność / trzeźwe myślenie
Wyobrażać sobie / myśleć logicznie
Opór, obrona, unik / Akceptacja
Utrata młodości, pieniędzy, własności / dostrzeganie źródła szczęścia wewnątrz
Projekcja przyczyny / poczuwanie się do odpowiedzialności
Poziom pożądania (tu jest wyjątek – trzymanie się tego z prawej wzmacnia pożądanie, a opieranie się temu z prawej jest przyczyną opierania się):
Zwyciężyć, wygrać / przegrać
Dostrzegany / ignorowany
Zmieniać świat / zmieniać siebie
Pragnienie / frustracja
Aprobata / krytycyzm
Poziom gniewu:
Odgrywanie uczuć / samokontrola
Trzymać się / puszczać wolno
Podniecanie się, nakręcanie / opanowanie
Poddawać się emocjom / myśleć
Dowieść, udowodnić / odrzucić
Osądzanie / akceptacja
Poziom dumy:
Ważny / nikt
Zauważony / ignorowany
Mieć rację / być w błędzie
Odnieść sukces / odnieść porażkę.
Jak widzisz – sporo tego, a to tylko przykłady. :)
I spokojnie – tak to wygląda u większości ludzi, wobec problemów, których ofiarę grają i uważają, że “nie mogą” ich zmienić. Pewnie, że “nie mogą”, bo nie chcą odpuścić przywiązania, ani oporu do zazwyczaj większości pozycjonalności.
Np. przywiązanie do percepcji, że już tracisz młodość, powab, itd. i na podstawie tego uważasz, że Twoim losem już tylko będzie smutek, coraz większe braki, coraz mniej radości. A tak wcale nie jest. To nie jest wpisane w rzeczywistość. Tym samym odpuszczenie przywiązania do tej pozycjonalności jak i odpuszczenie oporu, by dostrzec źródło szczęścia w sobie – wewnątrz – pokaże Ci, że faktycznie szczęście nie zależy od niczego – ani od ciała, ani innych ludzi i zdarzeń w świecie.
A to i tak nie wszystkie pozycjonalności, które widzę. :)
Na tym właśnie polega praca nad sobą – świadomość tego, czego się trzymamy i opieramy i dokonywanie odpowiednich korekt. Tylko, że niektórzy “potrzebują” nawet lat, by w ogóle przyznać, że się do czegoś przywiązali, nie mówiąc, by w ogóle mieli ochotę się tym zająć.
Gdy rozmawiam z ludźmi, to każdy przedstawia właśnie taki zbiór – mniejszy czy większy – pozycjonalności, które mylone są z rzeczywistością, światem, życiem.
Tak jak mówisz – “my żony XYZ” – ależ to nie jest w ogóle rzeczywistość. To pozycjonalności, do których się przywiązałaś z ew. pewną ilością innych kobiet. Bo masz z tego masę korzyści – wliczając skrywaną przyjemność, gdy inna babka zagada do Twojego męża. Możesz wtedy od razu roztaczać cały ten dramat jak to Ci jest ciężko, jaki to trudny los bycia żoną. :)
A mi dokładnie to samo mówią faceci – jak to trudno być uzależnionym, nigdy nie mieć seksu w wieku 20-30-40-50-60 lat (wszystkie scenariusze słyszałem), pochodzić z biednej rodziny, w której ojciec pije, a matka się nie interesuje, itd.
Wiesz co jest bardzo dobrym remedium na tak utrzymywany dramat? Powiedzieć sobie w lustrze – “Twoja historia jest najsmutniejszą, jaką słyszałem/am!” :D
I teraz również – widząc tę skromną listę – możesz się obrażać, pogniewać na mnie, zawstydzić, zacząć biadolić jak to Cię przytłacza, jak to, ile tego, to niemożliwe to wszystko zmienić, itd. :)
A możesz robić wielkie oczy O_O i powiedzieć AHAAAAAAAAAAAA!!! TERAZ JUŻ ROZUMIEM DLACZEGO MOJE DOŚWIADCZENIA SĄ TAKIE, A NIE INNE! NARESZCIE!
A ludzie mi piszą “staram się zmusić/przełamać/wytrwać”. Jaaaaasne. Trzymają się i opierają np. dwudziestu pozycjonalnością i mówią, że się zmuszą do czegoś. :)
Jak poddawać – pozwalasz oporowi/przywiązaniu być i pozwalasz mu odejść. Nie próbujesz tego zmienić, nie próbujesz odrzucić, nie zmagasz się, nie wojujesz, nie nienawidzisz, nie próbujesz tego sobie “owstręcić”. Tylko pozwalasz temu być dokładnie takim jakim jest i pozwalasz sobie się tego puścić, a temu pozwalasz przeminąć.
Dobrym sposobem dojścia do kolejnych pozycjonalności – stania się ich świadomym – jest przedstawienie sobie jakiegoś aspektu swojej historii jaką utrzymujemy i pytamy siebie – “I co wtedy, gdy do tego dojdzie?”
W ten sposób ujawnimy kolejne warstwy, którym się opieramy. Będzie dużo lęku. I zawsze za pomocą tej techniki “i co wtedy?” dojdziemy do strachu przed śmiercią, który jest źródłem wszystkich innych lęków.
I widzisz teraz dlaczego akceptacja “sytuacji” wydaje Ci się absurdalna. Bo nie byłaś w ogóle świadoma tego jak ją widzisz. Ani oporu, ani przywiązań.
Dlatego zrobienie czegokolwiek z tą “sytuacją” jest niemożliwe, szalone, głupie, naiwne.
Bo to nie jest “sytuacja”, tylko masa takich właśnie elementów, do których się przywiązałaś i którym się opierasz.
Ludziom zawsze mówię – “patrz na fakty, przekazuj konkrety, oddzielaj emocje i myśli od rzeczywistości”. Inaczej pozostajemy w sferze fantazji, akademickich dyskusji, głupiej, naiwnej teorii i próbujemy coś wyczarować.
Efekty tego są marne, o ile jakiekolwiek.
Niektórzy wręcz zakładają, że ta cała historyjka jest wpisana w to, czego doświadczają – że to faktycznie fakty i to wspólne dla wszystkich!
Niejeden mi mówił, że gdybym poszedł do pracy, w której on pracuje, to zmagałbym się i męczył jak on. :)
Dlatego wyjaśniałem – KONTEKST jest najważniejszy. A większość ludzi nie jest w ogóle nawet w stanie pojąć co to jest kontekst. Są tak nierozwinięci, że są w stanie tylko skupić się na treści.
Tak jak np. na fejsbukowej grupie osiedlowej gdzie mieszkam – pani wrzuciła zdjęcie z pomieszczenia z koszami na śmieci – gdzie worki i śmieci walały się po podłodze, było rozbite szkło.
Jakaś kobieta napisała – “Po co pani wysyła zdjęcie śmieci? Co, pani uważa, że my nie wiemy jak śmieci wyglądają?” I oczywiście ze 30 polubień tego komentarza. To pokazuje, że ci ludzie nie są w ogóle zdolni ująć informacji w kontekst. Naturalnie w ich oczach ta kobieta jest głupia. ;) A ona oczywiście zrobiła zdjęcie, by pokazać sytuację, która się regularnie powtarza, by coś z tym wreszcie zrobić, by ludzie, którzy tak zostawiają śmieci troszkę się zreklektowali, etc. To samo z psimi kupami, śmieciami na korytarzach, etc.
Na pocieszenie – odpuszczenie przywiązania i oporu do nawet jednej pozycjonalności – osłabia całą resztę konstrukcji.
Co jak mówię – jest wiadomością dobrą. Ale dla innych to kolosalne zagrożenie, bo cale nie chcą tej konstrukcji zburzyć. Znowu – homo sapiens to taki głupkowaty, mały, narcystyczny gad. Aż dziwne, że się nie wykluwamy z jajek. ;D
Za jakieś głupoty, durne historyjki będzie cierpiał latami, nienawidził, frustrował się, odrzucał szczęście; niejeden się zabił czy to siebie, czy innych. Nawet z religii uczyniono przecież oręż do wojowania z innymi i usprawiedliwienie dla wszelkiej maści negatywności od nienawiści i potępianie, po tortury. :)
I żeby nie było – mnie to dotyczy tak samo jak Ciebie i każdego innego.
Cały czas ujawniają się kolejne rzeczy, których tyczą się pozycjonalności.
Dopóki każda sekunda naszego doświadczenia nie będzie wypełniona zachwytem nad całym Stworzeniem, życiem (nie mylić z narcyzmem), to znaczy, że się jeszcze opieramy i wybieramy coś innego.
Znowu prośba – zanim zaczniesz odpisywać, poczekaj proszę aż odpowiem na pozostałe komentarze, byś miała cały przekaz.
To największa wartość.
Ja rozmawiam z wieloma mężczyznami. Dwa największe lęki mężczyzn odnośnie kobiet, to zranienie/wyśmianie/osądzenie/upokorzenie oraz zostawienie/zdrada.
Wierność i łagodne patrzenie na wady i słabości są dla masy mężczyzn największym skarbem jakie może dać im kobieta.
Nie odzieraj się z tego.
A ja zauważam inne zjawisko. Mężczyxni biegają za tymi żonami, które są w jakimś sensie nieprzewidywalne. Skoncentrowane na sobie i swoich potrzebach, lubiące inne towarzystwo nie tylko męża. wierne i ucziwe kobiety stały się nie interesujące. One są i będą. Nie trzeba o nie zabiegać. Ani się obawiać ich straty. Patrzę na wady i słabości męża od nastu lat, wybaczam, i idę z nim dalej. I nic się nie zmienia.
Czasem mam ochotę dać mu to czego tak bardzo nie raz chce. Nawiązać z kimś romans, przespać się…Poczuć się jak kobieta z obcym. W momencie odrzucenia przez męża pokusa ta jest bardzo silna. Miesza się z odwetem na nim, ale i też z czymś co miałabym tylko dla siebie: wspomnienia, przestrzeń gdzie go nie ma tak jak on ze swojej wyrzuca mnie. Dwa razy był w klubie nocnym. Nigdy się nie dowiem czy z kimś tam był blisko . Podobno to był tylko striptiz ogólny i prywatny ale jest to coś trującego dla mojej psychiki. W akcie odwetu nie raz mogłabym odwdzięczyć mu się tym samym. Jednak nie sądzę bym się po tym czuła dobrze sama ze sobą. Mam też poczucie, że pogorszyłoby to i tak trudną sytuację.
A ja zauważam inne zjawisko.
Ja nie mówię o zjawisku, tylko przekazałem to, co powiedziało mi większość moich klientów.
Mężczyxni biegają za tymi żonami, które są w jakimś sensie nieprzewidywalne. Skoncentrowane na sobie i swoich potrzebach, lubiące inne towarzystwo nie tylko męża. wierne i ucziwe kobiety stały się nie interesujące. One są i będą. Nie trzeba o nie zabiegać. Ani się obawiać ich straty.
Ok ale jacy mężczyźni?
Nie mówisz o wszystkich. Jakiś procent faktycznie tak może się zachowywać.
I ja również niegdyś widziałem różne postępowanie za dobre dla mnie. Ale byłem na takim poziomie rozwoju.
Zmieniłem się i wraz z tym zmieniły się moje cele, bo automatycznie wszystkie wartości, znaczenie i sens uległy zmianie.
Jeśli ktoś za dobre uważa bieganie za nieprzewidywalnymi kobietami w związkach małżeńskich, no to wg mnie mamy do czynienia z osobą nie do końca dojrzałą.
A jeśli jeszcze wierna i uczciwa kobieta nie jest interesująca, ani atrakcyjna, to już w ogóle poważna czerwona lampka.
Ale znowu przypomnę – ludzkość ewoluuje z gadziej świadomości, a jak żyją gady łatwo sobie obejrzeć z dowolnego problemu poświęconego zwierzętom.
Gady w większości nie dbają nawet o swoje dzieci.
Więc mamy na tej planecie miliardy ludzi w świadomości, w której miłość to co najwyżej naiwność, słabość, bzdura, wymysł poetów, coś do manipulowania kobietami (choć oczywiście mężczyznami też dla różnych korzyści), żeby mieć z nimi seks, itd.
Ponad 80% ludzkości w ogóle nie żyje kochająco. Sporadycznie, raczej w jakichś podbramkowych sytuacjach. Ale nie jest to esencja ich istnienia.
Tzw. “depresja”, czyli kolosalnie niska jakość życia – to coś, czego doświadcza połowa Amerykanów. Na świecie jest zapewne podobnie.
A masy ludzi obwiniają się, wstydzą, więc ukrywają to jacy są i tylko starają się na siłę wpasować w jakieś społeczne “normy”, co często nie ma nic wspólnego z normalnością.
Stąd wiele wariactw od religijnego fanatyzmu po rozmaite szaleństwa, z poprawnością polityczną na czele.
Patrzę na wady i słabości męża od nastu lat, wybaczam, i idę z nim dalej. I nic się nie zmienia.
Patrzysz ale nie widzisz, bo nie możesz widzieć prawdy. Gdyż nie rozumiesz uzależnienia.
Nawet specjaliści nie rozumieją.
Nic się nie zmienia, bo Twój mąż jest uzależniony i nie ma szans się zmienić.
To, co powinno ulec zmianie, to Ty. A na razie się nie zmieniasz.
Właśnie uzależnienia często są w życiu ludzi sytuacją spalonych wszystkich mostów – “albo przestanę się opierać, walczyć, uciekać, wypierać, projektować, udawać, kłamać, żyć negatywnie i to wszystko poddam i skoryguję, albo stracę wszystko i nawet umrę”.
I wiesz co? Malutki procent zaczyna pracować nad sobą.
To nie jest problem, który możesz rozwiązać rozmowami, kłótniami, obwinianiem, obietnicami, nawet najbardziej uroczystymi, na kolanie, na życie matki.
To nic nie da i tylko człowieka bardziej wpędzi w poczucie bezsilności i beznadziejności. A ci, których zawiódł, jeszcze bardziej go będą nienawidzić.
Nawet, gdybyś go przekonała do pracy ze mną, to prawdę mówiąc, nie wiem czy by to coś dało. Bo to nie byłaby decyzja, którą sam podjął, którą uznał za ważną – najważniejszą – dla siebie. Tylko zrobił to, byś np. przestała go zadręczać – obwiniać, gniewać się – czyli “dała mu spokój”. A to nie jest kierunek zdrowia. To kierunek przeciwny.
Co też pokazuje, że tylko liczenie na poziom ROBIĆ to kolosalna naiwność.
Alkoholizm aż do założenia grup 12 kroków był nieuleczalną i śmiertelną chorobą. Nikt z tego nie zdrowiał. Przed 12 krokami nie ma nawet jednego udokumentowanego przypadku wyzdrowienia z uzależnienia.
Różnica z porno jest taka, że go nie można przedawkować, stracić przytomności, ani umrzeć od tego – bo nie tylko nie ma przed tym zabezpieczeń, a nawet dla umysłu wydaje się to jakbyśmy trafili na El Dorado.
Więc tylko pozornie jest mniej niebezpieczne od alkoholizmu. W rzeczywistości jest tak samo niebezpieczne.
I choć nie umrzemy od tego, obumiera wszystko w nas i w naszym życiu.
Pamiętaj – wielką ignorancją jest sądzić, że ktoś sobie tylko ogląda gołe babki i tyle. Tak samo dużą jak sądzić, że ktoś sobie pije kieliszek wódki – przecież masy ludzi piją i nie każdy niszczy sobie tym życie.
Ale są ludzie, i okazuje się, że ogromne ilości, którzy życie sobie niszczą, stracili nad nim zupełną kontrolę.
A jak rozpoznasz takie osoby? Jak je odróżnisz od siebie?
Przecież wielu ludziom zdarzyło się przesadzić z alkoholem i może nawet usnąć gdzieś na mieście. Ale się otrząsną i skorygują swoje postępowanie. Niektórzy dopiero za X razem. I też zobaczyć ich, można by powiedzieć, że to dno. A tak może nie być.
I z drugiej strony – widzieć, że człowiek sobie tylko pije, jak każdy, a tak naprawdę to tylko kolejny krok z tysięcy już wykonanych w stronę zniszczenia.
Czasem mam ochotę dać mu to czego tak bardzo nie raz chce. Nawiązać z kimś romans, przespać się…Poczuć się jak kobieta z obcym. W momencie odrzucenia przez męża pokusa ta jest bardzo silna. Miesza się z odwetem na nim, ale i też z czymś co miałabym tylko dla siebie: wspomnienia, przestrzeń gdzie go nie ma tak jak on ze swojej wyrzuca mnie.
Gwarantuję Ci jedno – to nie pomoże w problemie z mężem.
Jak się będziesz z tym czuła, zależy jak to będziesz widzieć. A czy jest jakiś punkt widzenia, który zawsze zapewni Ci pozytywne odczucia? Wątpię.
Raczej kwestią czasu jest, aż uznasz, że to nie było potrzebne.
I podejrzewam też biorąc pod uwagę co wiem o Twoim mężu – ciężko to przeżyje. Gdy ja sam jeszcze byłem solidnie niedojrzały, to ponad rok cierpiałem po czymś, co nawet nie było zdradą. Tylko solidnym rozczarowaniem mnie.
Relatywnie niedawno przeżyłem też coś trudnego. Nawet dużo bardziej. Pobolało kilka dni. Nie tłumiłem, nie uciekałem, przeżyłem, zrozumiałem wyciągnąłem wnioski. Czy była pokusa cierpieć i w tym trwać? Pewnie. Ale tego nie wybrałem.
Większość mężczyzn wybiera.
Szczerze i uczciwie odpowiedz sobie czego potrzebujesz, czego szukasz, czego Ci brakuje i znajdź zdrowe sposoby, by to osiągnąć.
Zaproponowany być może jest najszybszy, pewnie nawet bardzo efektywny, bo jest niemało facetów czekających na takie kąski – kobieta, która chce się odegrać na swoim facecie.
Ale czy znajdziesz w tym czego szukasz? Nie.
Każdy uczucie, które “zdobędziesz”, minie. I zostaniesz dalej taką osobą jaką jesteś. A to co powiedziałaś nie jest drogą do zmiany siebie na lepsze.
Jeśli masz pokusy do obwiniania się, to się za to obwinisz. A jak mówię – nie mam pewności czy jest punkt widzenia, w którym zawsze to będziesz widziała jako coś właściwego.
Jeżeli mimo wszystko wybrałabyś to, to sugerowałbym, aby to były hmm drzwi do poważniejszej zmiany.
A jeżeli nadal chciałbyś próbować coś zmienić na lepsze w małżeństwie, to prędzej czy później stanie się to obciążeniem. No i jeśli to wyznasz, solidnie zaboli. Niewielu radzi sobie z takimi wyznaniami, niewielu z nich szybko.
No i on na razie nie jest (i pewnie nie będzie jeszcze dłuuugi czas) na poziomie, by nawet zrozumieć dlaczego to zrobiłaś, ani wybaczyć.
Dwa razy był w klubie nocnym. Nigdy się nie dowiem czy z kimś tam był blisko . Podobno to był tylko striptiz ogólny i prywatny ale jest to coś trującego dla mojej psychiki. W akcie odwetu nie raz mogłabym odwdzięczyć mu się tym samym. Jednak nie sądzę bym się po tym czuła dobrze sama ze sobą. Mam też poczucie, że pogorszyłoby to i tak trudną sytuację.
Masz poczucie poprawne.
Czyli dobrze widzisz całą sytuację.
Pamiętaj słowa Buddy – trzymanie urazy jest jak picie trucizny z nadzieją, że zaszkodzi komuś innemu.
Tym bardziej, że szkodzenie w niczym nie pomoże.
Nawet na rynku szkodzenie rywalom czy podobnym biznesom jest drogą do niszczenia swojego biznesu.
Poprawną drogą jest stworzenie produktów czy usług konkurencyjnych, czyli pod jakimiś względami lepszymi, a pod żadnymi gorszymi.
Jak to się przekłada na relację – zająć się sobą. Nie szkodzić innym. Tak jak – zamiast obwiniać czy zazdrościć innym kobietom, zacznij bardziej doceniać, szanować, kochać siebie. Czyli zrezygnuj z osądów samej siebie.
Wiemy oboje, że najbardziej naturalnym i dobrym, zdrowym przejawem życia ludzkiego jest dzielić je z drugą osobą. We dwójkę.
Jako dopełnienie – razem stworzenie całości. I każdego dnia zamazywanie tej mentalnej granicy. Otworzenie się w pełni. Otworzenie serca.
Ale też musimy wiedzieć, że choć jest to naturalne, normalne, zdrowe – jest to dążenie, ostateczny cel dla relacji dwójki osób.
Daleko nie każdy przeszedł drogę, by nawet chcieć tego. Fantazjować o tym – pewnie. Ale realnie do tego dążyć – oj, to już sytuacja przedstawia się inaczej.
Łatwo to zobaczyć w świecie – idziemy uśmiechnięci – szczerze kochamy innych. Uśmiechamy się do nich, a ile osób reaguje tak samo – odwdzięcza się uśmiechem miłości? Malutko! Ludzie boją się miłości.
Boją się.
I większość klientów mi o tym mówi – boją się kochać, boją się być z jedną osobą. Nie bez powodu to, co pokazują w porno cieszy się taką powszechną atrakcyjnością. Z lęku.
Pornografia kalibruje się na 100. 100 to poziom graniczny świadomości Żalu i Strachu. To bardzo dużo uzmysławia.
Innym, ale bardzo błędnym, źródłem popularności pornografii, jest to, że jest to jakieś źródło hmm, informacji. Czegoś, co w ogóle dotyczy seksualności nie ma tam religijnego czy moralnego osądzania, zawstydzania, zabraniania.
Wszystko jest dozwolone i wszystko jest pokazane wliczając nawet sikanie na siebie.
Dlatego dla ludzi wywodzących się z rodzin niedojrzałych seksualnie, porno może być samo z siebie atrakcyjne. Ale to wielkie niebezpieczeństwo, bo NIE jest to zdrowe źródło informacji.
Ostatnio widziałem w formie mema ciekawą wymianę zdań. Bodajże na Twitterze jakaś dziewczyna pyta dlaczego mężczyźni przed włożeniem penisa w pochwę uderzają nim o łechtaczkę.
Ktoś odpowiedział w żartach – “Bo zanim do kogoś wejdziemy, to się puka”.
Haha, dobra, można przestać się śmiać. ;) Prawda brzmi – robią to, bo się tego naoglądali w porno i bezmyślnie powtarzają sądząc, że każda kobieta zareaguje na to tak samo jak – uwaga – AKTORKI.
A normalne kobiety drapią się po głowie i kombinują – dlaczego to faceci robią? No wielka zagwostka? Co takiego jest w psychice mężczyzn, że uważają to za atrakcyjne?
Odpowiedź brzmi – nic. To tylko dziecinne powtarzanie po innych.
Ja kiedyś też odtwarzałem bardzo dużo rzeczy, których się naoglądałem w porno. I większość mnie rozczarowania – nie było to doświadczenie ani trochę takim, jakim się spodziewałem, że będzie.
Ok, można się pogimnastykować, sprawdzić co się podoba, a co nie, dodać trochę urozmaicenia. Ale jeśli oczekujemy, że jakieś cuda-wianki zastąpią całe doświadczenie seksualne i samego seksu – oj, będzie rozczarowanko.
Pamiętam i potwierdzam – zdanie, które mnie bardzo kiedyś zaskoczyło – skierowane było do kobiet: “Jeśli chcesz podnieść jakość seksu oralnego, patrz się mężczyźnie w oczy”. (nie piszę tego w formie rady jak ratować Twoje małżeństwo!)
Generalnie to prawda. Dlaczego? Ze względu na połączenie. Oczy to bardzo silny hmm emiter energii. Wzrokiem można skarcić, uspokoić, wybaczyć, zranić, etc.
Ale też jest to narzędzie do nawiązywania i utrzymywania połączenia na pewnym, niewidzialnym poziomie.
A skoro dla faceta seks oralny staje się dużo bardziej przyjemny, nie przez to co kobieta robi z ustami i językiem, tylko oczyma – to dużo mówi o całej reszcie. A tego brakuje. Bo nie jest ani znane, ani rozumiane.
Oczywiście jednorazowe przygody mają swoje zalety. Można też przeżyć dość głębokie doświadczenie. Ale to się magicznie nie bierze z samego seksu. Tylko z dwojga ludzi i tego jacy są dla siebie.
W jednym kursie na temat seksu, była mowa o dotyku – by dotykać kobietę jakby się malowało obraz – delikatne ruchy pędzla po płótnie, pełne wrażliwości, dbałości.
Zgadza się. Ale tego nie można udawać. Gdy sobie dodamy do tego jeszcze informację, że ciało to świątynia dla duszy – zaczynamy rozumieć sakralny aspekt seksu. I wielkie odarcie tego w pornografii.
Ani też ta rada nie jest 100% uniwersalna – czasem trzeba inaczej. I to też zależy od osoby – nie każdy chce takiego delikatnego dotyku, albo przynajmniej nie zawsze.
Jest bardzo mało zdrowych źródeł o seksualności, nieobciążonym wstydem, winą, religijnym bełkotem.
A jak nawet znajdziemy źródła bez winy i wstydu – jak porno – to przecież wcale nie muszą pokazywać niczego zdrowego.
Tak samo – pokaż mi zdrowe źródła mówiące o masturbacji – pierwszym najnormalniejszym kroku poznawania i badania własnej seksualności. Masy ludzi z góry mówią – masturbacja to samogwałt i koniec. Nie wolno tego robić, bo to grzech, bo wstyd, etc.
No bzdury, głupoty, durnoty, niedojrzałość, szaleństwo.
Niektórzy zaczynają oglądać porno z ciekawości – bo to jedyne co poznali, co pokazuje seksualne relacje. Nie oglądają np. filmów erotycznych, które były kiedyś dość popularne. Bo ludzie upadają coraz niżej i tylko nakręcają się coraz silniejszymi podnietami bazującymi na adrenalinie. Coraz dalej to od miłości i zdrowia. A jak się z rodziną ogląda film i jest scena seksualna, to wszyscy milkną.
Choć widzimy najnormalniejszą rzecz, nagle wielka cisza. Ale jak się ogląda jakiegoś osiłka, który z uśmiechem na ustach morduje z zimną krwią 300 osób, to spoko. Nikt nie widzi nic zdrożnego.
Dlatego – jeśli dla Ciebie jest to realne dążenie, któremu się cała oddałaś – to wielki ukłon dla drogi, którą już przeszłaś, dla decyzji, które podjęłaś – dla kierunku w jaki ustawiłaś swój wewnętrzny – duchowy – kompas. Dla tego jaka się stałaś.
Jednak widzisz coś, o czym też nauczają przedsiębiorcy – na szczycie jest pusto. Mało ludzi wybrało drogę realnego sukcesu.
Ty ją wybrałaś i nagle okazuje się, że sprawa ma się inaczej, niż zakładałaś – okazuje się, że Twój mąż tego nie wybrał. Wybiera coś innego.
A teraz masz przed sobą kolejną hieratyczną lekcję – realnej akceptacji, rozsądku i miłości. I – uwaga – by się taką stać nareszcie dla siebie.
Co NIE oznacza egoizmu. Nie oznacza bezduszności, nie oznacza ignorowania innych ludzi. Wręcz przeciwnie.
Ale musimy zrozumieć innych ludzi, ich poziom ewolucji, ich kierunek, ich intencje, ich realne potrzeby i osobiste potrzeby.
Co to znaczy – pomoc? Pomoc to nie jest trzymanie kogoś, by przypadkiem nie utonął. Pomoc to może być postawienie osoby w takiej sytuacji, że będzie miała tylko 2 drogi – albo się nauczy pływać, albo utonie.
W innym przypadku pozostawiamy ją nieporadną, być może nawet niedołężną, a sami przez to poświęcenie będziemy cierpieć.
I tu kłania się ten prościutki przykład z czekoladą – to, że lubimy czarną czekoladę nie oznacza, że musimy nienawidzić czy opierać się białej czekoladzie.
Jeśli ktoś nie idzie z Tobą ramię w ramię, nie musisz tej osoby osądzać, ani nienawidzić. Tylko zrozumieć, że nie jest jeszcze w stanie tak żyć.
Możesz podjąć decyzję i zrobić wszystko, by zapewnić tej osobie warunki do rozwoju ale jeśli dostrzeżesz, że nie korzysta z tej znamienitej okazji, to nikt i nic Cię nie trzyma. Tylko Twoje własne przywiązanie i opór.
Powiedziałaś, że z kochającego mężczyzny stał się bezdusznym potworem.
Czyli wiemy, że był zdolny do kochania ale nie wiem(y) nic o jego intencjach. Ostatecznie jego decyzje zabrały go w uzależnienie i niszczenie życia, zdrowia, małżeństwa.
Więc jest podejrzenie, że w zdolności do kochania był wielki lęk, opór, wina – były negatywności na tyle duże, by ostatecznie z kochania zrezygnować na rzecz ucieczki.
Co też pokazuje, że poziom ROBIĆ może nie tylko być niewystarczający ale nie może zastąpić poziomu BYĆ, którego ROBIĆ jest tylko jedną z reprezentacji. A BYĆ możemy podejrzewać, wierzyć, zakładać, oczarować się, etc. ale nigdy nie wiemy.
Ponownie przypomnę słowa Jezusa – “po owocach ich poznacie”. Bo jeśli nie kalibrujemy, to pozostaje nam tylko obserwować owoce.
Nie bez powodu podczas zawierania związku małżeńskiego składa się obietnice – nie, bo jak nie dotrzymamy, to bozia ukarze.
Tylko rozumiemy, że to oznacza deklarację kierunku w jakim będziemy dążyć przez resztę życia. Mało osób dążyło w tym kierunku przed małżeństwem, a i mało nadal zaczyna po ślubie.
Dla zapewne nadal większości to są tylko puste słowa, które “się mówi” i tyle.
A to fundamentalna intencja, która wyciągnie z człowieka wszystko, czym jeszcze ogranicza miłość, wierność – wliczając stawienie go w obliczu każdej pokusy, wobec której jest jeszcze podatny.
A złożenie tej obietnicy “przed” Bogiem to także powołanie się na pomoc w poddaniu i oddaniu. Nie bożkowi, tylko miłości.